1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Alluxity Int One

Alluxity Int One

Opinia 1

Kiedy ponad dwa lata temu testowaliśmy debiutującą na rynku lifestyle’ową dzieloną amplifikację Pre One z Power One spod szyldu Alluxity spokojnie można było mówić o dość odważnym eksperymencie. Eksperymencie, który miał za zadanie stworzenie nowej linii produktów dedykowanych osobom nie tylko majętnym, lecz również ceniącym sobie nowoczesny a przy tym niebanalny design. Dodatkowej pikanterii dodawał fakt prowadzenia całego przedsięwzięcia przez zaskakująco młodego, jak na audiofilskie realia, Alexandra Vitusa Mogensena – syna Hansa Ole Vitusa, właściciela stricte high-endowego Vitus Audio. Skoro jednak czytają Państwo niniejszy tekst, to znak, że eksperyment musiał się powieść, czego dowodem jest również sukcesywne poszerzanie oferty o kolejne produkty i choć niemalże od ostatniej monachijskiej wystawy co i rusz docierały do nas informacje o dostępności zarówno streamera, jak i wzmacniacza zintegrowanego to dopiero teraz udało nam się integrę Int One na testy pozyskać.

Już na pierwszy rzut oka widać, że duńska integra obudowę odziedziczyła w prostej linii po przedwzmacniaczu Pre One. Trudno się z resztą temu dziwić, skoro trzewia skrywane przez fenomenalnie wykonany monolit i tak i tak sterowane są z poziomu pilota zdalnego sterowania, bądź dotykowego 5” kolorowego ekranu o rozdzielczości 800 x 480 px. Dzięki temu fronty urządzeń, nie licząc prostokątnych wyświetlaczy, pozostają nieskalane a przez to uniwersalne i jedynie od fantazji producenta zależy jaką funkcję będą spełniały. Za jedyne elementy wzorniczo – dekoracyjne można uznać finezyjnie zaokrąglone otwory tworzące w bokach obudów coś na kształt eleganckich radiatorów, oraz firmowy, głęboki frez z nazwą marki zdobiący powierzchnię górną.
Obsługa jest intuicyjna i bajecznie prosta, jak nie przymierzając zabawa klockami Lego. Ikona aktywnego źródła z biało/szarego zmienia kolor na stonowany niebieski a ekran oczywiście można przyciemnić, bądź całkowicie wygasić przytrzymując ikonę żarówki przez 5 sekund. I jeszcze jedna uwaga natury użytkowej. Int One nie posiada żadnego mechanicznego włącznika głównego, więc do życia budzi się tuż po wetknięciu przewodu zasilającego. Dlatego też sugeruję poświęcić weryfikacji poprawności wszystkich połączeń odrobinę więcej uwagi i dopiero potem podłączać urządzenie do prądu.
Tym oto sposobem dotarliśmy na ścianę tylną, która prezentuje się po prostu wzorcowo. Pełna symetria i najwyższa jakość, co z resztą podkreśla fakt, iż całą audiofilską biżuterię łaskaw był dostarczyć Furutech. Do dyspozycji użytkownicy mają dwie pary wejść XLR, trzy pary RCA i parę wyjść liniowych RCA. Do ciekawostek możemy zaliczyć obecność gniazda Ethernet, które po wpięciu integry w domową sieć komputerową pozwalają sterować wzmacniaczem z poziomu dedykowanej aplikacji dostępnej po wbiciu adresu IP.
Z rzeczy całkowicie pomijalnych dla ortodoksyjnych audiofilów, za to priorytetowych w kręgach projektantów wnętrz i stylistów są dostępne opcje kolorystyczne, czyli biel, oraz czerń – obie w wersjach satynowych.

Pomimo deklarowanej dokładnie takiej samej mocy, co firmowa końcówka integra już na starcie oznajmia, że ani myśli ścigać się, bądź chociażby konkurować ze starszym rodzeństwem. Oczywiście nadal mamy do czynienia z czymś, co spokojnie możemy uznać za firmowy sznyt grania, ale w zdecydowanie bardziej kompaktowej, czy wręcz ucywilizowanej formie. O ile Pre One z Power One przypominały istny wulkan energii i na słuchaczy działały niczym zastrzyk adrenaliny o tyle Int One kładzie akcent na aspekt emocjonalny i szeroko rozumianą muzykalność. W dość dużym uproszczeniu można nawet uznać, że jest rozwinięciem estetyki, której przedstawicielem ostatnimi czasy na naszych łamach był Einstein Audio The Tune.
Świadomie użyłem sformułowania „rozwinięciem”, gdyż duńską integrę cechuje zauważalnie lepsza definicja najniższych składowych, co z jednej strony jest oczywiście pochodną zdecydowanie wyższej mocy, ale i niezaprzeczalnych, genetycznych konotacji zarówno z modelami dzielonymi, jak i produktami seniora rodu. A właśnie, jeśli naszłaby Państwa ochota zestawić w bratobójczym pojedynku tytułową integrę z dajmy na to Vitusem RI-100, to jasnym stanie się czym różni się High-End od Hi-Fi. O ile setka stawia na praktycznie zerową ingerencję we wzmacniany sygnał, to jedynka już takich ambicji nie ma. W zamian za to czaruje barwą i nasyceniem a lekko zaokrąglone kontury źródeł pozornych sprawiają, że całość odbieramy jako spokojniejszą i nie tak wymagającą od reszty toru. Co prawda nie ma się co łudzić, że dzięki jej zbawiennemu wpływowi takie realizatorskie koszmarki jak „Keeper of the Seven Keys” Helloween czy „The End Of Life” Unsun zagrają choćby akceptowalnie, bo tak nie będzie, ale możecie być Państwo pewni, że ból związany z ich odsłuchem będzie zdecydowanie bardziej znośny. Po prostu upośledzony aspekt techniczny przesunięty zostaje na dalszy plan a pierwsze skrzypce przechodzą do rąk emocji i odpowiednio podkreślonych barw. Może i całość brzmi dwuwymiarowo, ale przy odrobinie dobrej woli spokojnie można ww. albumów w całości wysłuchać, oczywiście zakładając, że jest się fanem takich klimatów. Całe szczęście rynek muzyczny nie składa się tylko z wypadków przy pracy i zwykłych wyrobów muzykopodobnych, choć usilnie starają się nas w tym przekonaniu utwierdzić komercyjni nadawcy radiowi, lecz zasoby w pełni wartościowej a przy tym zrealizowanej na co najmniej dobrym poziomie są praktycznie nieprzebrane. I właśnie na nich Alluxity rozwija skrzydła.
Klasyka na duńskiej integrze brzmi dostojnie i dystyngowanie.  „Peer Gynt” Griega (Sir Thomas Beecham / Royal Philharmonic Orchestra) nie tylko kołysze w rytm znanej chyba największym dyletantom melodii, lecz również pozwala na własnych trzewiach poczuć potęgę wielkiego aparatu orkiestrowego. Swoje trzy grosze dokłada w tym miejscu lekkie dociążenie przełomu średnicy i niskich tonów w niezwykle przyjemny sposób zwiększające doznania organoleptyczne a tym samym spektakularność reprodukcji. Warto też wspomnieć, że powyższe doznania nie są zarezerwowane li tylko dla miłośników iście koncertowych poziomów głośności, lecz również na zdecydowanie bardziej akceptowalnych dawkach decybeli. Jest to o tyle istotne, że nie zawsze mamy nie tylko ochotę, ale i po prostu warunki, by dzielić się swoją muzyczną pasją z sąsiedztwem w obrębie kilkuset metrów. Dlatego też pod względem namacalności i wysoce satysfakcjonujących doznań natury estetycznej Int One spokojnie można stawiać w szranki z brylującymi pod tym względem konstrukcjami lampowymi, które nawet grając cicho bez trudu roztaczają swój muzyczny czar. A właśnie, skoro o czarowaniu mowa. Dawno nie miałem okazji recenzować urządzenia tak sugestywnie dopalającego pod względem atrakcyjności ludzkich głosów ze szczególnym uwzględnieniem tych wydobywających się z kobiecych ust. Nie ważne czy był to niemalże operowo – rockowy duet Sharon den Adel i Anneke van Giersbergen w utworze „Somewhere” z koncertowego albumu „An Acoustic Night At The Theatre”, czy karmelowy soul „Queen Latifah” na „Trav’lin’ Light” każdorazowo ilość cukru w cukrze była ździebko powyżej obojętnej neutralności. Dzięki temu wszystko co prawda wydawało się trochę ładniejsze aniżeli w rzeczywistości, ale tego typu odstępstwa większość z nas nie tylko wybacza, co wręcz oczekuje. A z Alluxity możemy mieć pewność, że ową codzienną dawkę antydepresyjnego prozacu na pewno dostaniemy.

Z wyborem Alluxity Int One jest praktycznie tak samo jak z zakupem eleganckiej limuzyny. Jeśli tylko decydujemy się na znaną markę to spokojnie możemy uznać, że dostaniemy dokładnie to, za co płacimy i co po prostu widać gołym okiem. Czyli najwyższej jakości materiały, ergonomię, komfort i wygodę. I duńska integra również to nam oferuje. Brak ostrych krawędzi obudowy i wysublimowany projekt wzorniczy znajdują odzwierciedlenie w brzmieniu, któremu nie sposób zarzucić nic a nic z taniej gry pod publiczkę, czy jakiejkolwiek kanciastości. W brzmieniu, które niemalże przepływa po wertepach realizatorskiej nieudolności oszczędzając nam niepotrzebnych nerwów i przykrości.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage:  Abyssound ASV-1000; Trilogy 906
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Musical Fidelity M6 500i
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 /  Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Pierwszy kontakt z tytułową marką będący zarazem jej debiutem dotyczył amplifikacji dzielonej pod postacią duetu Pre One z Power One. Jednak myliłby się ten, kto by twierdził, że głównym nasuwającym się wówczas ma myśl pytaniem będzie pragnienie wiedzy na temat kolejnego bardziej przystępnego dla audiofila produktu tej manufaktury. A cóż mogłoby być bardziej nurtującego? Jak to co? Przecież pomysłodawca testowanego dzisiaj komponentu to przedstawiciel znanego szerokiej klienteli klanu twórców urządzeń audio i samoczynnie rodzącą się frazą pytającą była ciekawość sposobu prezentacji dźwięku młodego pokolenia w korelacji z od wielu już lat okupującym ten dział rynku seniorem rodu Ole Vitusem. Po informacje, jak wypadła konfrontacja, odsyłam do wspomnianej recenzji, a dzisiaj zapraszam na sprawozdanie z kolejnej potyczki z występującą w roli pretendenta do laurów konstrukcją co by nie mówić stosukowo młodej duńskiej manufaktury ALLUXITY i jej propozycją wzmacniacza zintegrowanego INT ONE. Oczywiście nikogo nie powinien dziwić fakt, iż owa marka nadal znajduje się pod skrzydłami dystrybucji katowickiego RCMu.

Bryła integry swoim ogólnym wyglądem i budową nie odbiega zbytnio od pierwszej propozycji rynkowej, jawiąc się jako jednorodny blok aluminium z wydrążonymi po bokach w osi pionowej pełniącymi rolę radiatorów otworami wentylacyjnymi. Przyznam się szczerze, całość robi piorunujące wrażenie spokoju wizualnego połączonego z wyrafinowaniem estetycznym. Idący trendem minimalizmu i nowoczesności front otrzymał jedynie sporej wielkości okienko informacyjno-sterujące z realizującym takie wymagania ekranem dotykowym. Tył natomiast w swej chęci kompatybilności i spełnienia zapotrzebowania na jak największą ilość wszelkiego rodzaju przyłączy, ledwo pomieścił zaproponowaną dla wymagającego audiofila ofertę gniazd. Znajdziemy tam podwojone, a czasem potrojone wejścia XLR i RCA, przelotkę RCA, będący interfejsem do sterowania z poziomu strony www port Ethernet, pojedyncze terminale głośnikowe i gniazdo zasilania. Wydaje się, że dla znakomitej większości konkurencji jest to dość standardowa lista, ale przy niezbyt dużej wysokości urządzenia wspomniany zestaw zachowując symetrię w względem osi pionowej naprawdę jest dość mocno „upchany”.

Rozpoczynając akapit o możliwościach sonicznych INT ONE powiem tak, wszyscy wiemy, iż jakiekolwiek urozmaicenie oferty przy założeniach schodzenia w dolne partie cennika musi powodować lekką utratę jakości w stosunku do stojących wyżej w hierarchii produktów. Zatem zdroworozsądkowo patrząc, jedyną niewiadomą jest fakt umiejętnego poradzenia sobie z delikatną utratą wyrafinowania, wynikającego z redukcji ceny danego produktu. I chyba nie zdradzę tajemnicy, że dla mnie był to najważniejszy punkt programu pod tytułem „Wzmacniacz zintegrowany marki Alluxity”. Efekt? Nasz bohater dumnie kroczył drogą barwy, przy unikaniu popadania w szkodliwe uśrednianie najniższych rejestrów. Owszem, całość niosła nieco mniej informacji, ale w stosunku do zestawu dzielonego była to całkowicie uzasadniona konsekwencja ww. uwarunkowań ekonomicznych. Tak więc, chcąc opisać sposób tworzenia spektaklu muzycznego integry, należy przywołać jej spore pokłady nasycenia basu i środka z lekkim pozłoceniem górnych rejestrów. Swoją podróż po duńskim morzu dźwięków zacząłem od bardzo kontrowersyjnej w moim zbiorze kompaktów grupy Yello z ich krążkiem „Touch”. Oczywiście mimo lekkiego oziębienia relacji z ową grupą zaliczyłem całą ich sesję nagraniową, ale szczerze mówiąc, nurtował mnie w niej tylko jeden bardzo ważny aspekt, jakim jest oddanie niskiego sztucznie wygenerowanego pomruku, który mimo swej dużej masy powinien wyraźnie pokazywać efekt wibracji podłogi. Gdy sięgam pamięcią w otchłań zaliczonych procesów testowych, niemal natychmiast przychodzi mi na myśl kilka spektakularnych porażek z tym utworem, jednak ku lekkiemu zaskoczeniu muszę przyznać, iż mimo nieco solidniejszego i krąglejszego basu produkt z Danii poradził sobie z nim wręcz wzorcowo. Co prawda było to bardziej miękkie aniżeli w wykonaniach wzorcowych granie, ale z pewnością zaliczam to do bardzo udanych potyczek, gdyż wyraźnie dało się odczuć początek każdego następującego po sobie impulsu, a sam fakt wspomnianej „miękkości” przy dobrej kontroli dla wielu słuchaczy jest raczej zaletą niż wadą.  Po takim obrocie sprawy na tapetę testową powędrował John Potter ze swoim repertuarem muzyki dawnej. Dawka twórczości wokalno-instrumentalnej pozwalała spojrzeć nie tylko na umiejętność radzenia sobie z przywarami obfitości generowanych fraz, ale również rzucić nieco światła na sposób budowania sceny muzycznej z odpowiedzią samej kubatury pomieszczenia na dziejące się w jej wnętrzu wydarzenie artystyczne. Oczywistym aspektem takiego podejścia wydaje się być sprawa wręcz pożądanego lekkiego podkolorowania dźwięku, co ochoczo pokazały wszelkie instrumenty dawne i sam głos artysty. I gdy teoretycznie całość wypadła bardzo ciekawie, to w porównaniu z tym, co mam zanotowane w pamięci natychmiast dało się odczuć lekką utratę rozmachu rozchodzenia się dźwięku po budowli z jej lekkim utemperowaniem w sferze wolumenu odbitych od ścian i sklepienia fal dźwiękowych. Tutaj jednak chcę wszystkich uspokoić, gdyż mówię o wzorcu, a testujemy przecież produkt o znacznie niższej randze, co nie upoważnia nas do bezpośredniego traktowania opisanych wniosków jako wady, tylko pewną manierę grania. A to znowu jest niczym innym, jak często bardzo potrzebnym argumentem do zaistnienia w potencjalnych układankach audio szerokiej grupy docelowej. Kończąc analizę tego krążka dodam, że sama gradacja planów w trzech wymiarach była bardzo realistyczna, dobrze materializując wszelkie porozrzucane przez realizatora na scenie byty soniczne. Po starciu z elektroniką i materiałem nagrywanym na setkę przyszedł czas na wycyzelowany ECM-owski jazz Bobo Stensona w kompilacji „Goodbye”. Twórczość sesyjna w połączeniu z dotknięciem realizatorskim Manferda Eichera nie daje taryfy ulgowej, jak na dłoni uwidaczniając każde może nie niedociągnięcie, ale przynajmniej odstępstwo od prawdy. Ta potyczka pokazała kilka twarzy, gdyż przy pewnej akceptowalności nasycenia dźwięku przez fortepian, kontrabas już dawał znać o zbyt dużym zaangażowaniu pudła w stosunku do strun w proces wybrzmiewania, a blachy mimo lekkiej utraty jaskrawości nadal dość zwiewnie się mieniły, jednak teraz w kolorze ciemnego złota. Ale nie oszukujmy się, po raz kolejny przypominam, iż należy mierzyć siły na zamiary i biorąc pod rozwagę fakt pozycjonowania obydwu stających w szranki wzmocnień, taka prezentacja jest adekwatna do możliwości, proponując dodatkowo pewien bagaż pomocnych w synergicznym spięciu całego zestawu audio artefaktów. Co ważne, budowanie sceny i w tym repertuarze nie odbiegało od tego, co zaobserwowałem podczas reprodukcji materiału Johna Pottera, czyli sporo oddechu pomiędzy stojącymi za sobą formacjami muzyków, a to podczas słuchania krążków koncertowych, daje tak pożądaną dawkę uczucia osobistego uczestnictwa w danej imprezie. Chyba nie muszę nikogo uświadamiać, że dla pełnego zaangażowania audiofila w proces słuchania muzyki jest to bardzo ważny czynnik, a czasem w skrajnych przypadkach nawet determinujący jakąkolwiek przyjemność. W tym przypadku oddanie realizmu sceny nie stwarza najmniejszych problemów lokalizacyjnych, zapraszając do posłuchania nawet najbardziej wymagających słuchaczy.
    
Moje dzisiejsze starcie z produktem marki Alluxity w przeciwieństwie do pierwszej odsłony nie było obarczone konfrontacją wewnątrz-rodzinną, tylko pełnym przeglądem możliwości w oparciu o ogólnie pojęte wzorce. Oczywiście testowany INT ONE nie tworzył nowej jakości, konsekwentnie podążając drogą wytyczoną przez zestaw dzielony. Ciężar i kolor dźwięku były mi bardzo bliskie, co skrzętnie wykorzystałem podczas kilku wspólnie spędzonych tygodni. Dla mnie wspomniane aspekty generowanych fraz muzycznych są swoistą wizytówką tego produktu, które dla wytrawnego słuchacza będą bardzo pomocne, a czasem wręcz niezbędne do osiągnięcia pełnej satysfakcji z posiadanego zestawu audio. Jednak przypominam, że nie ma urządzenia reagującego identycznie w każdych warunkach sprzętowych, dlatego przed jakąkolwiek decyzją zakupową należy samemu zmierzyć się z wytypowaną wstępnie ofertą rynku, do której bez najmniejszych oporów zaliczyłbym dzisiejszy wzmacniacz zintegrowany. Jeśli szukacie dawki wypełnienia, to jest wręcz pozycja obowiązkowa, gdyż to, co oferuje, nie jest obciążone przekroczeniem dobrego smaku, będąc raczej sygnaturą, a nie problemem, co nie zawsze jest takie oczywiste.

Jacek Pazio

Dystrybucja: RCM
Cena: 7 500 €

Dane techniczne:
Wyjścia: Para RCA
Wejścia: 2 pary XLR, 3 pary RCA
Moc wyjściowa: 2 x 200 W/8 Ω RMS, ≈ 2 x 400 W/4 Ω RMS, ≈2 x 800 W/2 Ω RMS
Wymiary (S x W x G): 43,5 x 10,5 x 31,5 cm
Waga: 17,5 kg

System wykorzystywany w teście:
– dzielony odtwarzacz Cd: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
– przetwornik D/A NORMA AUDIO HS-DA1
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

 

Pobierz jako PDF