1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Egg-Shell Prestige 9WST + Davis MV One

Egg-Shell Prestige 9WST + Davis MV One

Opinia 1

Dzisiejsze spotkanie w swych początkowych założeniach miało być testem pojedynczego urządzenia, a konkretnie mówiąc wzmacniacza lampowego rodzimej produkcji. Tymczasem proces dogrywania wszystkich jego aspektów, pociągnął za sobą dostarczenie dedykowanych mu kolumn i całkiem przypadkiem źródła cyfrowego. Jaka była przyczyna takiego obrotu sprawy? To dość proste, redakcyjne kolumny nie należą do najłatwiejszych i chęć zakosztowania polskiej myśli technicznej w jej najlepszej konfiguracji, zaowocowała zapytaniem do konstruktora w sprawie takiego seta. Takim to sposobem goszczącą elektronikę możemy zakwalifikować do znanego chyba wszystkim naszym czytelnikom nurtu „System marzeń”, który na dzień dobry nie zabija cenami za pojedynczy komponent, ale razem tworzy bardzo ciekawy jakościowo komplett już nie tanich, ale jeszcze nie powodujących wypadnięcia gałek ocznych urządzeń. Przecież nikt nie powiedział, że system marzeń ma kosztować równowartość organów całej rodziny i według mnie, aby otrzeć się o taki komplet wystarczy jedna nerka audiofila. Ale żarty rodem z „Rodziny Adamsów” odkładamy na bok, gdyż efekt słuchanego przeze mnie mariażu może jednak jakiegoś desperata skłonić do takiej myśli. Ale po kolei. 

 

Główny sprawca całego zamieszania – lampowy wzmacniacz zintegrowany marki Encore Seven model Egg-Shell Prestige 9WST, to 9 watowa, A – klasowa konstrukcja Single Ended oparta o popularne bańki EL34. Właśnie ta nieduża moc sprowokowała zapytanie o dopasowane obciążeniowo kolumny, co dawało sporą dawkę końcowych oczekiwań zaprezentowanego dźwięku. Konstrukcja w iście hardcore’owym wydaniu wymaga od użytkownika zastosowania się do ściśle opisanego w instrukcji obsługi procesu włączania i wyłączania urządzenia, co pokazuje przywiązanie konstruktora do zminimalizowania zbędnych podzespołów w ścieżce sygnału. Na szczęście to proste i łatwo przyswajalne czynności, dlatego nie powinny stanowić jakiegokolwiek przeciwwskazania w procesie zakupowym. A ten z całą pewnością będzie zależeć od wrażliwości potencjalnego nabywcy na projekt plastyczny. Przyznam się szczerze, że pośród setek przerzuconych i przesłuchanych urządzeń to jest dopiero drugi obok Lebena CS-300F przypadek, kiedy produkt z powodzeniem mogłoby zostać u mnie już za sam „dizajn”. Tutaj nie ma stanów pośrednich, tylko kochaj, albo rzuć, gdyż wzbudza tak skrajnie różne opinie, od „cukierek” – jak dla mnie, po skojarzenia z kuchenką elektryczną z czasów komunizmu – kilku moich znajomych. Niemniej jednak, nikt nie odbierał tej wizualizacji dzierżenia prymu w rozpoznawalności, a to jest ważny element pozycjonowania produktu w świadomości klienta. Żeby nie przedłużać. Ja widzę to tak. Wypakowując integrę z kartonu, naszym oczom ukazuje się kuchenka mikrofalowa, która w lustrzanej komorze za rzędem czterech bijących bursztynową poświatą baniek, skrywa silnik samochodowy zbudowany z poczciwych EL34 w układzie „V”. Zewnętrzna obudowa wykończona białym lakierem imitującym znaną z tamtych czasów emalię, na górnej płaszczyźnie otrzymała podobne do kurpiowskich wycinanek ułożone w kształcie wiatraczków otwory wentylacyjne. Wspomniana górna pokrywa dzięki magnesowemu montażowi jest łatwo demontowalna, pozwalając szybkim ruchem dostać się do zniewalających nas nocną porą lamp próżniowych. Prostota tego pomysłu jest tak porażająca, że właśnie w tym upatruję spory udział w sukcesie rynkowym tej polskiej marki. Ale, ale, to nie koniec atrakcji. Szklany front umożliwiający przeniknięcie wzroku słuchacza do trzewi konstrukcji, w swej dolnej części idealnie po środku został lekko wycięty, by poprzez sporej średnicy wyskalowane i ułożone poziomo pokrętło – również w białym emalio-podobnym kolorze, zrealizować temat wzmocnienia sygnału. Ostatnim niezbędnym manipulatorem frontu jest umieszczona tuż nad „talerzem” głośności metalowa mocno nacinana gałka selektora wejść, która swoje położenie oznajmia nam lampką w jego lewym dolnym rogu. Całość konstrukcji opiera się na czterech nóżkach w kształcie odrywającej się od cieknącego kranu kropli wody, pokazując przywiązanie do najdrobniejszych szczegółów projektu plastycznego. Nie znajdziemy tutaj drogi na skróty, tylko wysmakowanie w każdym detalu, a czy złapie nas za rogi, zależy od naszej wrażliwości – mnie z pewnością zniewoliło. Tylny panel równie błyszczący jak wnętrze, z uwagi na ułatwienie dopasowania do obsługiwanych kolumn wyposażono w odczepy 4 i 8 Ohm, gniazdo sieciowe z dwoma bezpiecznikami i trzy wejścia liniowe. Wspomniane włączniki 1 i 2 sekwencyjnego uruchamiania urządzenia, znajdują się pod spodem za prawą przednią nóżką. Żadnych dodatkowych fajerwerków, tylko minimalizm z lat siedemdziesiątych w najczystszej postaci. Jeśli miałbym budować system w oparciu o wzmacniacz lampowy, z całą świadomością centralną postacią byłby produkt Encore Seven Egg-Shell Prestige.

Drugim ważnym komponentem tej konfiguracji były kolumny francuskiej firmy Davis Acoustic, reprezentowane przez model MV ONE, a dystrybuowane przez Pana Grzegorza Pardubickiego z woj. Śląskiego. Wysoko skuteczne (93dB) konstrukcje wykorzystujące szerokopasmowy głośnik bez filtracji w układzie bas-refleks, swoją bezkompromisowością wydawały się być idealnym partnerem wspomnianego wcześniej wzmacniacza. Stosunkowo wysoka obudowa (ok. 1m), przy szerokości niewiele większej od przetwornika, jest bardzo głęboka, dzięki czemu przy spójności dźwięku z niezbyt dużego pojedynczego głośnika szerokopasmowego ma swoimi gabarytami wygenerować odpowiednio uzupełniający całość bas. I muszę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że ten jest trafiony w punkt. Ujście otworu wentylacyjnego znajdziemy w dolnej części przedniej ścianki w kształcie poziomego prostokąta. Zaciski dla skrócenia drogi sygnału umieszczono dość wysoko, z tyłu na wprost przetworników. Tylna ścianka dystyngowanie eksponuje jeszcze naklejoną wytłoczkę z nazwą modelu i złotą tabliczkę znamionową z wszelkimi danymi konstrukcji. Do tego dostajemy lakier w czarnym fortepianie, lekko rozszerzającą się ku przodowi pomalowaną na matowo podstawę i mamy wykwintny wpasowujący się w wiele stylistyk wykończenia wnętrz mebel, generujący piękne dźwięki. A jakie, o tym za chwilę.

Całość systemu uzupełniał odtwarzacz kompaktowy AVM Evolution CD 5.2 – również z dystrybucji Pana Grzegorza, jednak z uwagi na fakt jego indywidualnego testu na naszych łamach w niedalekiej przyszłości, zaniecham zbędnych apostrof opisu kontaktu organoleptycznego, zbędnie zwiększającego objętość tekstu. W tej sprawie zapraszam do lektury za kilka tygodni. Okablowanie to najlepiej wypadająca kompilacja Acrolinka, Harmonixa i Acoustic Zena.

Muszę się szczerze przyznać, że proces rozpakowywania dostarczonego do testu sprzętu, działał na mnie jak mało który afrodyzjak. Wzmacniacz zaczarował aparycją i skromnymi 9-cioma wacikami, a zastosowanie szerokopasmowego pojedynczego przetwornika w kolumnach wróżyło idealne spojenie pasma, które mam w trochę innej, bo w koncentrycznej odsłonie swoich Brav’o. Dlatego dzięki podobnym założeniom Francuzów i Japończyków ze startu przydzieliłem tej konstrukcji sporą dawkę zaufania w oczekiwaniu na efekt końcowy. Całości dopełniały źródła: cyfrowe od AVM-a z lampkami na pokładzie i mój dyżurny gramiak. Zapowiadało się smakowicie i pewnie niepotrzebnie, ale zdradzę, że dalej było jeszcze lepiej. Gdy podczas wstępnej rozgrzewki systemu czyściłem z linii papilarnych – po procesie ustawiania na docelowym miejscu – pięknie lśniące fortepianową czernią obudowy Davis’ów, nie wiem, dlaczego, ale nie byłem wcale zdziwiony dobiegającymi do mnie szczątkowymi informacjami z kolumn. To co zakładaliśmy we wstępnych rozmowach z producentem kolumn – idealna synergia wzmocnienie – przetworniki, całkowicie się realizowało. Jedynym, co pozostało mi zrobić, była ocena wysublimowania tego spektaklu muzycznego. Zasiadłszy w punkcie zero, włączyłem rozgrzewkową płytę będącą owocem współpracy Bogdana Hołowni i Jorgos’a Skolias’a zatytułowaną „Tales” jeszcze raz. Los tak chciał, że akurat ten krążek wystąpił jako pierwszy i muszę bardzo pochwalić grający zestaw za umiejętne oddanie rozmiarów źródeł pozornych. Czekałem cierpliwie do trzeciego utworu, który bardzo często nadmuchuje twarz Skolias’a do rozmiarów hipopotama, co wielu słuchaczom się podoba, nie mając jednak dla mnie żadnego uzasadnienia w zwiększaniu przyjemności słuchania, gdy gigantyczna twarz może niechcący wciągnąć mnie nozdrzami podczas szybszych oddechów między-zgłoskowych. Materiał dwóch panów pokazał również inne zalety systemu jak separacja na scenie muzycznej, jej głębokość i bardzo dobre oddanie pogłosu występującego w tej realizacji. Gradacja planów z czarnym tłem idealnie pozycjonowała muzyków, pozwalając na chłonięcie nawet najmniejszych niuansów słuchanej rejestracji. Barwa idealnie trafiająca w moje pokłady ciepła i ciężaru, dobrze współgrała z niewychodzącymi ale bardzo czytelnymi wysokimi tonami. Do tego wszystkiego, ten słabowity wzmacniacz dzięki co by nie mówić wielgachnym skrzyniom reprodukował takie pokłady niskich rejestrów, że niejedną mocniejszą konstrukcję zagoniłby w kozi róg. Naprawdę byłem pod wrażeniem dostarczonej konfiguracji. Przerzucenie kilkunastu krążków nie zachwiało pierwszych spostrzeżeń, ale plumkanie nie jest jedynym materiałem muzycznym jaki występuje na planecie Ziemia, dlatego swe kroki skierowałem w raczej rzadko odwiedzane rejony płytoteki. Z uśmiechem na twarzy – mając przed oczami reakcję Marcina – sięgnąłem po niedawno recenzowaną u nas pozycję zespołu Percival Schuttenbach grającego niełatwy gatunek muzyczny – Folk- Metal, zatytułowaną „Svantevit” – owa płyta pobiła wszelkie rekordy poczytności na naszej stronie. Moim celem było sprawdzenie czytelności zaskakująco mocnego basu, generowanego przez te szerokopasmówki. Gęste i szybkie riffy gitarowe, podbudowane sztucznie generowanymi kilku-uderzeniowymi akcentami stopy perkusisty, jeśli byłyby odtwarzane na styk możliwości głośników, skończyłyby się spektakularna porażką. Tymczasem to, co dobiegało do mich małżowin usznych, pozwalało spokojnie zatopić się w granej przez zespół muzyce – jeśli opowieść o małej dziewczynce w starciu z mającym niecne zamiary wobec niej mrocznym bohaterem drugiego utworu, można zaliczyć do przyjemnych. To pozostawiam do oceny czytelników, ale sposób poradzenia sobie z takim materiałem od strony wydajności niskich składowych, uważam za bardzo dobry. Pewnie da się lepiej, ale proszę wziąć pod uwagę, że taka ekwilibrystyka z materiałem metalowym to bardzo wymagające ekstremum nawet dla kolumn stawiających na jak najmniej zmasakrowaną ilość odtwarzanych dźwięków, a nie Davis’ów dążących do ich wysublimowanej jakości. Mimo przeznaczenia do innych zadań, dostarczony zestaw wyszedł obronną ręką z tej potyczki, ale wiedząc, gdzie jest jego punkt „G”, powróciłem do przyswajania bardziej ludzkiej twórczości muzycznej.

Zbliżając się niestety do końca tego spotkania, z czystym sumieniem polecam ów zestaw do prób z własnym repertuarem. Na pewno audiofile stawiający na barwę, dociążenie i mnogość informacji bez popadania w hałas, znajdą ukojenie swoich potrzeb. Słuchacze mocniejszych klimatów nie przesadzając z ilością decybeli, również powinni się zastanowić, czy to nie jest ich przyszła droga – gdy okres buntu będą jak ja mieli za sobą. Próbując ocenić możliwości zestawu z ich nominalną ceną, bez specjalnego naciągania napiszę, że każda wydana złotówka jest tego warta. To naprawdę udanie dobrany komplet audio. Czy dla wszystkich pod względem wydajnościowym trzeba sprawdzić samemu, ale aspekty wizualne całkowicie korelują z możliwościami sonicznymi. Czy można lepiej? Oczywiście. Przy bardzo dobrych, energetycznych niskich tonach nie zaszkodziłoby trochę więcej rozdzielczości i to nie tylko na górze, ale również w środku pasma. Tylko proszę nie deprecjonować tą uwagą testowanych produktów, gdyż sygnalizowałem jedynie kierunek zmian, jeśli kiedykolwiek o takie pokuszą się producenci. A proszę pamiętać, że to jest ocena całości zestawu i udział wniesionych „za i przeciw” jest różny dla każdego produktu. Niemniej jednak, jeśli spróbowalibyśmy sami poszukać takich efektów z innymi komponentami, nie załatwimy tego dorzucając tysiaka lub dwa, gdyż to, co udało się uzyskać na potrzeby opisywanej przygody, z mojego doświadczenia patrząc, długo będzie się bronić w starciu z potencjalnymi konkurentami. A jeśli ktoś zakocha się w projektach plastycznych i jakości ich realizacji, może tak wysoko ustawić poprzeczkę, że jej przeskok w rozsądnych kwotach będzie całkowicie niemożliwy. Cieszę się, że polskie firmy takie jak np. tytułowa Encore Seven budują tak dobrze grające i nietuzinkowo wyglądające urządzenia. Wystarczy już chwalenia obcych konstrukcji, nadchodzi czas na Nasze, polskie.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna Acoustic Revive RST-38H, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII, London AEC C91E “POD”
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”

Opinia 2

Po kosztujących dziesiątki tysięcy urządzeniach składających się na wycenione grubo powyżej 100 000 PLN systemy marzeń przyszła pora na coś dla mniej szalonego, lecz bezdyskusyjnie zaawansowanego i doświadczonego audiofila. W dodatku postaraliśmy się, aby sercem kolejnego zestawu był wyrób krajowy a reszta komponentów pozwalała na jak najpełniejsze ukazanie jego zalet. Nasz wybór padł na produkt na tyle charakterystyczny i wyróżniający się na tle konkurencji, że nie sposób pomylić go z czym innym – mowa o lampowej integrze Egg-Shell Prestige 9WST, czyli purystycznym A-klasowym, 9 watowym wzmacniaczu Single Ended.
Tak jak już Jacek zdążył nadmienić ponieważ nasze dyżurne kolumny na pierwszy rzut oka wydawały się zbyt trudnym obciążeniem, więc skorzystaliśmy z nadarzającej się okazji i razem ze „skorupką” przyjęliśmy do testów wysokoskuteczne francuskie Davis Acoustics MV One, które w ramach kontrastu do śnieżnej bieli wzmacniacza wykończone zostały czarnym lakierem fortepianowym. W ten właśnie sposób na kilka tygodni staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami oscylującego w okolicach 30 000 PLN całkiem zgrabnego „niemalże systemu” Z premedytacją napisałem niemalże, gdyż choć odpowiednie, Ppochodzące od dystrybutora Davisów źródło otrzymaliśmy, ale skupimy się na nim w osobnej recenzji, więc postanowiliśmy, że zanim odtwarzacz AVMa zakończy proces akomodacji w nowym środowisku użyjemy naszego C.E.C.-a CD 3N. Temat okablowania też postanowiliśmy ogarnąć we własnym zakresie, gdyż mając Acrolinki, Acoustic Zeny i Harmonixy było z czego wybierać.

Skupmy się jednak na bohaterach niniejszego testu. Nie wiem jak dla Państwa, ale osobiście, będąc z rocznika całkiem dobrze pamiętającego początek lat 90-ych ubiegłego wieku nie mogłem się nie uśmiechnąć. Czemu? Cóż, tak jak swojego czasu można było usłyszeć w „Polskim Zoo” Marcina Wolskiego „Skojarzenia to przekleństwo, więc możemy dziś dać głowę – jakiekolwiek podobieństwo było czysto przypadkowe!”. Podobnie stało się i tym razem – ewidentna przypadkowość skojarzeń spowodowała, iż uroczy polski wzmacniacz został zaszufladkowany w pod hasłem „opiekacz”. Doskonale zdaję sobie sprawę z absurdalności takiego stanu rzeczy, lecz nic na to nie poradzę – patrząc na Egg-Shella niemalże podświadomie nabierałem ochoty na … zapiekanki serwowane we wspomnianym czasookresie z uderzająco podobnych urządzeń stanowiących wyposażenie budek i przyczep campingowych z tzw. fast-foodami.  Proszę jednak nie brać powyższej dygresji całkowicie na serio, a tym bardziej nie doszukiwać się w niej jakichkolwiek, nawet śladowych złośliwości. Wręcz przeciwnie – powyższe skojarzenia są jednoznacznie pozytywne i dotyczą sfery, którą spokojnie możemy nazwać „smakami młodości” a to wyłącznie dobre wspomnienia.

A teraz już zdecydowanie bardziej na serio i na miarę moich możliwości obiektywnie. Intrygujący i bezsprzecznie wyróżniający na tle konkurencji design Egg-Shell Prestige 9WST z niezwykłym taktem i smakiem nawiązuje do kanonów złotej ery włoskiego wzornictwa przemysłowego przypadającej na lata 60-e XX w., które z powodzeniem kultywują takie marki jak Brionvega, czy też Davone Audio świetnie łączące styl „retro” ze współczesnymi trendami – model Ray. Krótko mówiąc bryła wzmacniacza powinna bez trudu znaleźć uznanie w oczach włoskich mistrzów designu (Mario Bellini, Rich Sapper, Marco Zanuso). W tym miejscu wielkie brawa należą się autorom projektu – biuru projektowemu Pawła Hankusa, któremu to panowie Andrzej i Krzysztof Grabowscy (właściciele i założyciele marki Encore Seven) powierzyli opracowanie „skorupki”, której nadano komercyjną nazwę Woodwind. Efekt finalny, jak mamy nadzieję widać na załączonych zdjęciach, najoględniej rzecz ujmując cieszy oczy. Połączenie lakierowanych, wykonanych z MDFu boków, łagodnie zaokrąglonych blach i szklanego frontu sprawia nad wyraz pozytywne wrażenie. Do testów otrzymaliśmy wersję biały-Albino z wszystkimi detalami wykończonymi na biało, lecz do wyboru są jeszcze opcje w czarnym malowaniu i białym z detalami wykończonymi na czarno. Pozorny minimalizm idealnie współgra z ergonomią i sprawia, że obsługa wzmacniacza jest po prostu intuicyjna.
Poziomego, centralnie umieszczonego „talerza” regulacji głośności nie sposób nie zauważyć, lecz właśnie poprzez swoje horyzontalne położenie nie stanowi on przytłaczającego optycznie elementu, lecz idealnie wkomponowuje się w szklany panel przedni. Umieszczony nad nim selektor źródeł również nie absorbuje niepotrzebnie uwagi a jednocześnie zawsze jest pod ręką. Aktywne źródło potwierdza czerwone podświetlenie jednego z trzech, umieszczonych po lewej stronie, tuż przy dolnej krawędzi piktogramów.
Za dostępną w trzech wersjach kolorystycznych (szara, niebieska, zielona) szklaną taflą pysznią się z finezją rozmieszczone lampy – w pierwszym rzędzie, równo stojące cztery niewielkie EF86 i ECC83, a na drugim planie zamontowane w układzie V – również cztery (po szt. na stronę) 5AR4 i EL34. Wnętrze tej oryginalnie zagospodarowanej komory czynnej wyłożono wypolerowaną blachą, dzięki czemu lampy nie dość, że cały czas „przeglądają się” w lustrzanych powierzchniach, to podczas wieczornych odsłuchów dostarczają zdecydowanie intensywniejsza poświatę.
Ponawiercana w finezyjne wzory pokrywa górna, dająca spore pole do popisu miłośnikom customizacji, zamocowana została przy pomocy czterech dość mocnych magnesów, co uwalnia potencjalnego nabywcę od konieczności napastowania urządzenia przy pomocy śrubokręta skracając do niezbędnego minimum proces poprzedzający wymianę lamp, czy też zwyczajowe zabiegi kosmetyczne.
Ściana tylna niczym specjalnym nie zaskakuje – umieszczone przy przeciwległych krawędziach dedykowane dla obciążeń 4 i 8 Ω, dość skromne, zaciski głośnikowe, trzy pary wejść RCA i zintegrowane z bezpiecznikami gniazdo sieciowe dopełniają reszty. Jak zdążyli Państwo zauważyć ani słowem nie wspomniałem do tej pory o włączniku głównym, który umieszczono na płycie spodniej blisko przedniej krawędzi a tuż przed nim ulokowano jeszcze przełącznik stand-by umożliwiający przy krótszych przerwach w odsłuchu oszczędność energii bez zbędnego wychładzania lamp.
Warto też przed pierwszym uruchomieniem uważnie przeczytać dołączoną instrukcję obsługi, gdzie nie dość, że w bardzo przystępny sposób opisano podstawowe cech urządzenia, to zawarto szczegółowe wskazówki dotyczące procedury włączania i wyłączania wzmacniacza. Opcjonalnie do wzmacniacza można zamówić innowacyjnego, kulistego pilota pozwalającego na zmianę głośności.

Pomimo blisko 30-to letniej historii (firmę do życia powołał w 1986 r. pan Michel Visan) produkty Davis Acoustics gościły na naszym rynku dość okazjonalnie a jeśli już się pojawiały to głównie pod postacią cenionych przetworników kevlarowych, które spotkać można było m.in. w naszych rodzimych Radmorach LS-30 i LS-40 (Davis KLV-17). Jeśli jednak skorzystamy z dobrodziejstw internetu bardzo szybko okaże się, iż z francuskiej myśli technicznej korzystają tak znani producenci jak Avantgarde Acoustics, MBL, czy Goldmund.

Kolumny MV One należą do topowej linii Dream tego dawno niewidzianego na naszym rynku producenta i plasują się między podstawkowymi monitorami Nikita 2 i podłogowymi, modułowymi konstrukcjami Karla o budzącej respekt wadze 142kg (sztuka). Od strony konstrukcyjnej wydają być się ucieleśnieniem i ziszczeniem marzeń większości purystycznych audiofilów szukających kolumn do posiadanych równie minimalistycznych niskomocowych konstrukcji lampowych. Oparte na pojedynczym, szerokopasmowym i w dodatku podpiętym bezpośrednio do terminali głośnikowych wysokoskutecznym przetworniku 20De8 pracującym w pokaźnych rozmiarów skrzyni wentylowanej z przodu zapowiadają się niezwykle smakowicie. Prostotę układu podkreśla również konstrukcja obudów, które wewnątrz siebie nie skrywają żadnych skomplikowanych układów w stylu linii transmisyjnej, hornów i najprzeróżniejszych wariacji na powyższe tematy. Za jedyną ekstrawagancję można jedynie uznać prostokątny kształt wylotu powietrza i tyle. Jeśli wierzyć producentowi właśnie takie, najprostsze rozwiązanie oferowało najlepszą jakość dźwięku.
Ekskluzywność produktu podkreśla elegancki czarny lakier fortepianowy (dostępna jest też wersja w naturalnej okleinie).

Przejdźmy jednak do meritum, czyli brzmienia dostarczonego systemu. Kiedy już wszystko zostało zgodnie z prawidłami sztuki ustawione, rozstawione i pospinane ze sobą we w miarę logiczną całość nie pozostało nam nic innego, jak tylko umieścić płytę w napędzie, wygodnie się rozsiąść i wcisnąć Play.
W ramach rozgrzewki na pierwszy ogień poszedł przepełniony skupieniem i kojącą skołatane nerwy muzyką album Michel Godard „Monteverdi: A Trace of Grace”. Oszczędne instrumentarium i grający pierwsze skrzypce głos zostały zawieszone w zjawiskowej przestrzeni. Aura otaczająca uczestników spektaklu i nad wyraz naturalny a przede wszystkim realnie oddany świetnie uchwycony w tej realizacji czas pogłosu oczarował mnie na tyle, że zanim się spostrzegłem płyta dobiegła końca a moje notatki nie wzbogaciły się nawet o jotę. Po prostu dźwięki dobiegające ze stojącego przede mną systemu były na tyle intrygujące, że nie sposób było traktować ich li tylko jako tło do własnych grafomańskich wynurzeń. Nie chcąc zbyt szybko psuć tego jakże odmiennego od codziennego wyścigu szczurów nastroju kontemplacji i wewnętrznej harmonii sięgnąłem po mocno eksploatowane ostatnimi czasy wydawnictwo „Misa Criolla” z nieodżałowaną Mercedes Sosą i …. To, co u Godarda zachwycało, czyli wierność w oddaniu akustyki i kubatury pomieszczenia, w jakim dokonano nagrania tym razem skoczyło o poziom, czy nawet dwa w górę. Rozpoczynające mszę „Kyrie” miało właściwą sobie potęgę i monumentalność. Eteryczne partie gitary i fletu tworzyły zwiewną otoczkę dla podniosłych wejść chóru i niskiego, ciemnego głosu wokalistki. Selektywność i rozdzielczość dźwięku szły w parze z nasyceniem i wręcz organiczną muzykalnością. Całość przekazu podawana była w sposób całkowicie naturalny, oczywisty a przez to z taką łatwością przez słuchaczy przyswajalny. Homogeniczność i spójność dźwięku była wprost zadziwiająca i patrząc poprzez pryzmat ceny grającego systemu równie spodziewana, co trafienie szóstki w jednej z najpopularniejszych gier losowych, gdzie szczęście zależy od opętańczo rozbijających się po pleksiglasowym akwarium piłeczek.
Różnicowanie nie tylko jakości samych nagrań / materiału wejściowego, ale i sposobu artykulacji, tembru głosu, barwy również nie pozwalały na najmniejszą nawet krytykę. Przykładowy duet Mercedes Sosa & Shakira w „La Maza” („Cantora 1”) był tego najlepszym przykładem. Obie Panie śpiewające lekko matowymi, niskimi głosami potrafiły nie raz i nie dwa zlewać się w jeden, niemożliwy do rozdzielenia dwugłos. A z 9WST napędzającym MV One wyraźnie było słychać, jak stoją obok siebie i choć idealnie ze sobą się zgrywają, to bezdyskusyjnie mamy do czynienia z dwoma, niezależnymi istnieniami.
No dobrze, a jak wygląda sytuacja ze zdecydowanie mniej „klimatycznym” repertuarem? Cóż, jeśli powiedziałbym, że nieźle, to … bym skłamał. Jest dobrze z szansami na bardzo dobrze, a szanse zależą tylko i wyłącznie od ilości oczekiwanych decybeli i kubatury pomieszczenia, w którym tytułowy system miałby stanąć. Pierwsze, początkowo nieśmiałe próby z hardrockową ścieżką dźwiękową „Songs of Anarchy: Music from Sons of Anarchy Season 1-4” wypadły na tyle obiecująco, że gdy tylko wybrzmiały ostatnie nuty „Slip Kid” (Anvil featuring Frankie Perez) sięgnąłem po Avenged Sevenfold „Hail to the King” i … to było to. Wykop, swoboda i bezpośredniość bezczelnie kpiły z podawanej przez producenta mocy Egg-Shella i minimalistycznej, opartej na pojedynczym przetworniku konstrukcji Davisów. Oczywiście, kiedy tylko ponosiła mnie fantazja i pokrętło głośności zapuszczało się w dziewicze rejony w okolicach końca skali słychać było kompresję, jednak chciałbym w tym momencie zaznaczyć, że na tego typu ekstrema pozwoliłem sobie jedynie w ramach jednorazowego eksperymentu mając świadomość, że nie zakłócam swoimi wybrykami spokoju sąsiadom (wolnostojący dom jednorodzinny) a sam system ma do nagłośnienia ponad 30 metrowe pomieszczenie o wysokości przekraczającej 3 metry. W normalnych warunkach szanse na obserwacje podobnych zjawisk określam jako znikome.
Na koniec pozostawiłem jeszcze „próbkę” okołosymfoniczną z hollywoodzkiej superprodukcji „Gladiator”. Rozmach i otwartość dźwięku sprawiły, że plany ograniczenia się do dwóch, góra trzech „sampli” wzięły w łeb i skończyło się na przesłuchaniu całego albumu. Wejścia waltorni, czy tutti całej orkiestry nad wyraz sugestywnie poruszały zmysły nie tracąc przy tym nic ze stabilności i czytelności dalszych rzędów orkiestry.

Patrząc na testowany duet Egg-Shell Prestige 9WST & Davis MV One w kategoriach bezwzględnych i przy tym całkiem obiektywnie oczywiście nie sposób nie stwierdzić, że można i da się lepiej. Sami mieliśmy ten komfort, że takie porównanie byliśmy w stanie wykonać w ciągu kilku minut, gdyż polsko-francuskie combo testowaliśmy niemalże równolegle z dzieloną amplifikacja Thraxa napędzającą tubowe, trójdrożne Odeony. Różnica w skali, potędze, wolumenie i realiźmie generowanego przez ww. system dźwięku była oczywista i bezdyskusyjna, a przy tym adekwatna do różnicy w dzielącej oba zestawy … ceny. Pozostając zatem na zdroworozsądkowych poziomach obciążeń domowego budżetu i kierując się wyłącznie osobistymi preferencjami szczerze przyznam, że tytułowym setem byłem i nadal jestem bezsprzecznie zauroczony.
Niesamowita muzykalność i homogeniczność brzmienia roztaczająca prawdziwe hektary przestrzeni pozwalała na czerpanie z praktycznie każdego gatunku muzycznego wyłącznie pozytywnych doznań. Całkowity brak nerwowości, poszarpania, czy sztuczności koiły nerwy a przy tym przywracały wiarę w powrót do korzeni, genezy prawdziwego, ambitnego Hi-Fi, które tworzą pasjonaci z krwi i kości dla podobnych sobie miłośników najwyższej klasy dźwięku. Jeśli zatem nie mają Państwo czasu, cierpliwości, czy doświadczenia na poszukiwania upragnionej audiofilskiej nirwany gorąco polecam rozpocząć odsłuchy od opisanego powyżej systemu. Bardzo możliwe, że będzie to pierwszy i zarazem ostatni odsłuch, jaki w ramach wspomnianych poszukiwań Państwo odbędziecie.

Marcin Olszewski

Dystrybucja/Producent:
– Davis MV One – Grzegorz Pardubicki / davis-acoustics.pl
– Egg-Shell Prestige 9WST – Encore Seven

Ceny:
– Davis MV One – 22 700 PLN
– Egg-Shell Prestige 9WST – 7 400 PLN

Dane techniczne

Davis MV One:
Moc znamionowa: 100 W
Moc maksymalna: 150 W
Ilość przetworników: 1 szerokopasmowy Davis 20De8
Efektywność: 93 dB
Impedancja: 8 Ω
Pasmo przenoszenia: 40-20000 Hz
Konstrukcja: Bas-refleks z prostokątnym otworem w przedniej części obudowy
Wymiary (cm): 27 x 50 x 100
Waga (kg): 28

Egg-Shell Prestige 9WST:
Moc 2 x 9W
Układ SE (Single Ended)
Klasa A
Pasmo przenoszenia: ~30 Hz – ~20 kHz (+/- 3dB)
Impedancja wyjściowa: 4Ω, 8Ω
Moc zużywana: <120W (stand-by: 55W) – wzmacniacze 9W
Zasilanie 240 V AC, 50-60Hz
Wymiary [cm] (szer/dł/wys): 40/39/19,
Waga: 20kg

System wykorzystany podczas testu:
– CD: C.E.C CD 3N
– Przedwzmacniacz: Thrax Dionysos
– Monofoniczne końcówki mocy: Thrax Heros
– Kolumny: Odeon No.28/2;Albedo Aptica
– Przewody głośnikowe Harmonix HS 101-EXQ; Acoustic Zen Double Barrel;
– IC RCA: Harmonix HS 101-GPA; Acoustic Zen Absolute Copper
– Zasilające: Harmonix X-DC350M2R Improved-Version; Acoustic Zen Gargantua II; Acrolink 7N-PC9500

Pobierz jako PDF