1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Lumin D1

Lumin D1

Dawno, dawno temu, a dokładnie jesienią 2013 r., na rynku audio wielkie zamieszanie wywołał odtwarzacz plików będący dziełem konstruktorów z Pixel Magic Systems Ltd. o nazwie Lumin. Praktycznie wyłącznie huraoptymistyczne reakcje pierwszych szczęśliwych nabywców i euforyczne recenzje pojawiające się w najodleglejszych zakątkach naszego globu tylko podsycały płomień lawinowo rosnącego popytu. Krótko mówiąc sytuacja niczym z bajki o kopciuszku. Zadebiutować na najbardziej dynamicznie rozwijającym się obszarze audio, rozbić bank i do końca życia wylegiwać się na którejś z tropikalnych plaż wiodąc błogie życie rentiera (nie mylić np. polskim rencistą). Najwidoczniej jednak panowie Nelson Choi i Li On mieli inny pomysł na życie i w momencie największego boomu postanowili znów namieszać i całkowicie przearanżować swoją ofertę wprowadzając za jednym rzutem cztery nowe streamery, oraz dedykowany im serwer plików. Reakcje na takie zagranie były nazwijmy to dyplomatycznie mocno spolaryzowane. Trudno się temu dziwić, skoro mając do tej pory jeden, za to świetnie sprzedający się produkt stawia się wszystkich przed faktem dokonanym i daje do wyboru cztery odtwarzacze. Jak jednak miało się okazać w tym szaleństwie była metoda. Pierwszy model co prawda trafiał w punkt, ale pomimo swoich wyjątkowych możliwości soniczno – technicznych dla części odbiorców nadal był zbyt drogi a dla części wyczynowych high-endowców zwyczajnie za tani. Stworzone na nowo portfolio miało powyższe problemy rozwiązywać i zupełnie obiektywnie patrząc na aktualny cennik trzeba przyznać, że chyba ambitne założenia zostały zrealizowane. Mamy zatem do wyboru podstawowy – zminiaturyzowany model D1 za 9 990 PLN, już pełnowymiarowy T1 za 18 900, klasyczny A1 w cenie 28 900 PLN i topowy S1 wyceniony na 48 900 PLN. Jak widać pokrycie poszczególnych segmentów cyfrowego audio jest pełne – od zdroworozsądkowo wycenionego Hi-Fi po ambitny, acz jeszcze nie przesadzony High-End. Ponieważ w momencie pojawienia się na rynku pierwszego Lumina (obecnie A1) udało nam się popełnić jego recenzję (link) a ostatnimi czasy skupiliśmy się na prawdziwych ekstremach budzących tęskne spojrzenia nawet u bezkompromisowo podchodzących do tematu złotouchych nasz wybór padł na najbardziej niepozornego Lumina – skromy model D1.

Od razu na wstępie chciałbym jednak uprzedzić, iż skromność w przypadku D1 nie oznacza rezygnacji z aluminium z zewnątrz i zaawansowanych rozwiązań technologicznych wewnątrz a jedynie mniej kosztowną a przede wszystkim mniejszą obudowę i mniej rozbudowane zasilanie.
Wykonany z centymetrowej grubości szczotkowego płata aluminium front zdobi jedynie schowany w głębokim podfrezowaniu display i umieszczony tuz pod nim logotyp producenta. Czarno-turkusowy wyświetlacz swoją intensywnością przypomina wodę z okolic egipskich rafa koralowych, lecz nic nie stoi na przeszkodzie by go przyciemnić (dostępne są trzy jaskrawości: Bright, Normal, Dim), bądź też całkowicie wyłączyć. Nad korpusem nie ma się co dłużej rozwodzić, gdyż w przeciwieństwie do starszego rodzeństwa zamiast wyżłobionego bloku aluminium zdecydowano się na odpowiednio wygięte aluminiowe profile. Górny, którego zagięte krawędzie stanowią wystarczająca powierzchnię dla ośmiu śrub zespalających go z podstawą i dolny, dublujący ścianki boczne i stanowiący zarazem bazę do pojedynczej płytki drukowanej wewnątrz i czterech, solidnych, chromowanych i podklejonych gumową okładziną nóżek od zewnątrz.  
Pomimo nader niewielkiej powierzchni użytkowej na ścianie tylnej udało się wygospodarować miejsce na wyjścia analogowe i to zarówno w postaci RCA, jak i preferowanych przeze mnie XLR-ów, wyjście cyfrowe BNC i to, co w streamerach oczywiste gniazdo Ethernet, oraz dwa porty USB. Wyliczankę zamykają gniazdo dla zewnętrznego 12V „laptopowego” zasilacza, główny włącznik zasilania, mikroskopijny przycisk resetu i zacisk uziemienia.
O trzewiach nie będę się zbytnio rozpisywać, bo to już zajęcie dla osób z zacięciem do elektroniki stosowanej i jedynie wspomnę, iż sercem odtwarzacza są dwie kości Wolfson WM8741 (po jednej na kanał) a cały układ jest zbalansowany, co mam nadzieję widać na zdjęciach i co tłumaczy, czemu warto w przypadki D1-ki zainwestować w XLRy.

No dobrze, a jak z funkcjonalnością i codzienną ergonomią? Odpowiedź jest krótka. Zajebi …, ekhm, znaczy się świetnie. Lumin wpięty w domowy intranet w tzw. okamgnieniu odnajduje wszystkie aktywne serwery UPnP i po wybraniu przez użytkownika, z którego ma czerpać muzyczne informacje żwawo zabiera się za jego indeksowanie. To jednak nie wszystko. Tak samo streamerek traktuje wczepione w swój zadek przenośne pamięci masowe i co warte podkreślenia nie grymasi ani na sformatowane pod NTFS i EXT 2/3 (co wcale nie jest normą), ani na duże pojemności. Potwierdziły to moje ponad dwutygodniowe testy, podczas których nie miałem najmniejszych problemów z graniem z 2TB WD My Passport. W dodatku podpięcie dysku po USB zwalnia nas z troski, czy aby nasz serwer UPnP będzie łaskaw pliki DSD streamerowi nie tylko poprawnie wyświetlić, ale i udostępnić (darmowy Minim Server radzi sobie z tym doskonale), więc jeśli ktoś nie ma do tego głowy a i posiadanej plikoteki nie zasila zbyt często takie rozwiązanie na pewno warto rozważyć jako docelowe.
Dedykowana aplikacja działa na chwilę obecną jedynie na urządzeniach z nadgryzionym jabłkiem w herbie, lecz prawdę powiedziawszy przeciwnicy (a wiem, że takich osób jest całkiem sporo) tejże marki izabawki będą potrzebowali praktycznie tylko raz. Ot wystarczy kilka minut, by przeklikać nader czytelne i intuicyjne menu ustawiając wszystko co trzeba raz na zawsze. Z rzeczy istotnych i koniecznych to włączenie/wyłączenie wyjścia cyfrowego, ustawienie poziomu sygnału analogowego na wyjściach (Normal/Low), oraz decyzja czy bawimy się w resampling, czy zostawiamy poszczególne częstotliwości z parametrami natywnymi i zamiast zajmować się dywagacjami nad wyższością świąt Wielkiej Nocy nad Bożym Narodzeniem lepiej posłuchać muzyki. Jeśli jednak zdecydujemy, że warto poeksperymentować to pracowici panowie z Hong Kongu zapewnili nam zabawę na długie zimowe wieczory, gdyż do dyspozycji mamy zakres 44.1kHz – 384kHz dla PCM plus 2.8MHz dla DSD. Jednostki o problemach z decyzyjnością lepiej niech nawet nie próbują się tym zajmować, gdyż ciężka nerwica natręctw to najłagodniejsza przypadłość, jakiej mogą podczas tak uwielbianych przez co poniektórych pseudoproroków, ślepych testów nabawić. Dodatkowo mam też dobrą informację dla posiadaczy pierwszej generacji iPadów, do której z resztą sam się zaliczam. Pomimo tego, że producent w specyfikacji zaznacza, że dedykowana aplikacja przeznaczona jest na „owocowe” tablety od v.2 wzwyż, to jeśli wcześniej miało się ją zainstalowaną bez problemu można dokonać stosownego updatu z App Store’a.

Jednak zanim dojdziemy do samego odsłuchu drobna wskazówka dla osób lubiących, bądź po prostu muszących czasem/często/zawsze popracować/poklikać po klawiszach w trakcie odsłuchu. Wiadomo, że jeśli tyko można warto sobie życie ułatwiać i nie utrudniać a używanie jednego zamiast dwóch urządzeń takowym ułatwieniem niewątpliwie jest. W związku z powyższym informuję, że playlistami, źródłami danych i generalnie nawigacją (poza ustawieniami sprzętowymi samego streamera) spokojnie można operować z poziomu desktopu za pomocą aplikacji firm trzecich i są to m.in. Kinsky oraz Kazoo dostępne za symboliczne 0 (słownie zero) np. na stronie Linna.
O i jeszcze jedno. Na rosnącej fali popularności serwisów streamingowych już od pewnego czasu pojawiały się pytania co z kompatybilnością Lumina z którymś z nich. Oczywiście w domyśle chodziło o dwa, za to oferujące streaming w jakości bezstratnej 16bit/44.1kHz, czyli WiMP i debiutujący właśnie na naszym rynku TIDAL. Co do pierwszego na razie nic nie wiadomo, za to jeśli mowa o TIDALu, to Pan Li On z Pixel Magic Systems Ltd. w trakcie wymiany korespondencji zapewnił mnie, że dołożą wszelkich starań, aby zarówno firmware, jak i firmowa aplikacja umożliwiająca pełną współpracę z TIDALem była dostępna w ciągu najbliższego miesiąca. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że już podczas monachijskiego High Endu wszystko powinno działać jak należy.
No dobrze. Mam cichą nadzieję, że z powyższego opisu dość jasno wynika, że trzewia i serce samego streamera pozostały praktycznie bez większych zmian a oszczędności poczynione zostały głównie w obszarze zasilania i … opakowania. Oczywiście z pewnością znajda się malkontenci czepiający się, że w A1 płytki były dwie a tu mamy tylko jedną, ale krzyżyk im na drogę. Osobiście, jeśli gdzieś dopatrywałbym się możliwości ewentualnego upgrade’u to stawiałbym na wymianę laptopowego zasilacza na coś w stylu firmowej liniowej jednostki dołączanej do wyższych modeli Lumina, oraz spróbowałbym pobawić się w zastąpienie firmowych nóżek wyrobami Franc Audio Accessories, bądź Stillpointsa. A co, jak szaleć to szaleć. Dość jednak marudzenia, przejdźmy do tego, jak „budżetowy” Lumin gra.

Ponieważ miałem to szczęście, że dostarczone na testy urządzenie miało już na swoim koncie kilkutygodniową przeprawę z jednym z kolegów po fachu w mojej gestii leżało jedynie ustawienie kilku podstawowych funkcji pod siebie i pozwolenie nad wyraz kompaktowemu gościowi z dalekiego Hong Kongu na „ułożenie się” w moim systemie.
Po testach pierwszego Lumina byłem niezmiernie ciekaw ile „cukru w cukrze” udało się azjatyckim konstruktorom ze starszego rodzeństwa w D1-ce przed księgowymi przemycić. Dla tego też od razu brzydko mówiąc przywaliłem z grubej rury i zamiast smętnego plumkania z tamburynem, fletem piccolo i panem, sądząc z głosu, jeżdżącym przez większość dzieciństwa na bardzo niewygodnym rowerku sięgnąłem po „The Theory of Everything” Ayreon. W dodatku postanowiłem pojechać po bandzie i zamiast standardowej – dwupłytowej wersji monumentalnego dzieła Arjena Anthony’ego Lucassena na playlistę wprowadziłem calusieńkie czteropłytowe wydawnictwo – z bonusowymi dyskami zawierającymi jedynie warstwę instrumentalną włacznie. Wychodząc z założenia, że co mnie nie zabije to wzmocni i po takiej sesji z pewnością będę miał jasną odpowiedź, czy dźwięk oferowany przez najmniejszego z rodu Luminów nie jest przypadkiem na dłuższą metę nużący, bądź idąc w drugą stronę irytujący. Znawcy tematu pewnie przecierają w tym momencie oczy ze zdumienia i zastanawiają się jakaż to straszna przypadłość umysłowa skłoniła mnie po ten rozdmuchany do granic przyzwoitości prog-rockowy koszmarek i to w najbardziej wypasionej wersji, ale tak jak napisałem wcześniej. To była ewidentna próba wytrzymałościowa a na tyle monotonny i jednocześnie niezbyt spójny materiał miał tylko ewentualnie zauważone anomalie uwypuklić, zintensyfikować. Potrzebowałem po prostu czegoś, czego po przesłuchaniu nie sposób sobie przypomnieć, gdyż jeśli byłoby to coś, co po prostu lubię i znam niemalże na pamięć, to nawet w przypadku, gdyby czegoś D1 nie zagrał, bądź przeinaczył, to i tak moja pamięć zrobiłaby swoje i te brakujące smaczki sobie dopowiedziała. A tak? Nie ma zmiłuj. No to jedziemy.
Iście barokowe bogactwo ozdobników, wielowątkowe, zagmatwane linie melodyczne i oczywista autorska maniera znane mi doskonale np. z wcześniejszych „The Human Equation”  czy „01011001” były w pełni czytelne i zrozumiałe. Słychać było naprawdę rzetelny warsztat i ogrom pracy włożony w to, by spiąć tę muzyczną opowieść w trzymająca się kupy całość. Efekt może nie wyszedł powalający, lecz Lumin zamiast pastwić się nad oczywistym przerostem formy nad treścią skupił się na mozolnym wyłuskiwaniu z niej jakiejś myśli przewodniej, głęboko zakopanej idei, która z pewnością przyświecała autorowi podczas całego procesu twórczego. Gradacja planów przypominała precyzją droższe rodzeństwo, lecz z oczywistych względów mu nie dorównywała. Brakowało dosłownie odrobiny klarowności w ostatnich rzędach, co w pewnym stopniu dawało się zniwelować poprzez odpowiednio troskliwe usytuowanie streamera. W moim przypadku najlepsze efekty osiągnąłem z Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform, która delikatnie zaakcentowała konturowość jednocześnie nie odchudzając pasma. Co ważne ta kilkugodzinna sesja minęła mi całkiem miło i z ulgą mogłem postawić w rubryce odpowiedzialnej za wierność oryginałowi zasłużone mocne cztery z plusem. Co prawda nijakiego znużenia, bądź zwyczajnego znudzenia dźwiękiem nie odczuwałem, lecz zdawałem sobie sprawę, że to dopiero wstęp do umiejętności „Wspaniałej Czwórki” z Hong Kongu i przynajmniej na razie przyszło mi się zmierzyć z zawodnikiem najlżejszej wagi.
Zupełnym przeciwieństwem i niejako swoistym detoxem sonicznym okazał się minimalistyczny i oszczędny w formie „Pavane For A Dead Princess” Steve Kuhn Trio. Gra lekka, swobodna i całkowicie niewymuszona trafiła Lumina w przysłowiowy punkt. Najwidoczniej na takim, bądź przynajmniej podobnym repertuarze testowali go konstruktorzy, gdyż czuć było autentyczną radość z grania, feeling i jak to się poetycko mówi słychać było „chemię” pomiędzy muzykami. To nie był jakiś sztuczny, grany z kartki na zlecenie muzak. Nie było też w tym nawet krzty wydumanych, wciśniętych niemalże na siłę typowo solowych popisów. Ot zagrane dla własnej i niejako przy okazji słuchaczy przyjemności kilka klasycznych standardów. Streamer skupił się w głównej mierze na barwie, strukturze, intensywności poszczególnych fraz aniżeli na podkreślaniu ich konturów. Całe szczęście odwzorowanie rzeczywistych gabarytów źródeł pozornych wypadało całkiem przekonująco, co pozwalało czerpać prawdziwą przyjemność z rozgrywających się przed nami wydarzeń i tylko najwięksi malkontenci zamiast dać się unieść falom muzyki szukaliby w takim sposobie prezentacji jakiś „ale”. Warto również wspomnieć, że właśnie na taki, pozornie niezobowiązującym graniu najwyraźniej słychać było przewagę XLRów nad RCA. Może nie było między tymi dwoma typami połączeń przysłowiowej przepaści i nie ma co drzeć szat i rwać resztek włosów z głowy jeśli akurat XLRami we własnym systemie nie dysponujemy, lecz soczystość, namacalność i wyrazistość faktury dźwięków przy połączeniu zbalansowanym były po prostu bardziej sugestywne.
Na koniec nie odmówiłem sobie przyjemności trochę połomotać i w tym celu użyłem „Submission For Liberty” 4 ARM i „13” Black Sabbath. Z jednej strony surowy, szaleńczy Thrash z Antypodów a z drugiej prawdziwe dinozaury Hard Rocka, no dobrze, niech będzie, że ze sporą domieszką Heavy Metalu, ale w takim bardziej dostojnym, gęstszym i wyważonym wydaniu. Z reguły tego typu materiał po pierwsze wprawia w zakłopotanie, bądź nawet lekką panikę co mniej odpornych słuchaczy a po drugie dość bezpardonowo obnaża mizerię testowanych urządzeń ze wzmacniaczami i zespołami głośnikowymi na czele. Jednak i źródłu potrafi boleśnie wbić szpilę, wiec praktycznie przy każdej nadarzającej się okazji próbuję kilka cięższych kawałków przemycić. Tym razem niczego nie trzeba było szmuglować. Oba albumy wybrzmiały od pierwszej do ostatniej nuty a ja przez prawie dwie godziny nie musiałem interesować się playlistą. Niezależnie od tego, czy z głośników dobiegały opętańcze frazy „My Father’s Eyes” z potężną ścianą gitarowych riffów, pełnym napastliwości, przechodzącym momentami w growl wokalem i punktującą uderzeniami stopy perkusją, czy też powolnie sunącym niczym piekielny walec „Dear Father” D1-ka cały czas trzymała tempo i ani na chwilę nawet nie próbowała osłabić siły ataku. Bezpardonowo i nadspodziewanie dzielnie, jak na tak niepozornego malucha, parła do przodu pozostawiając po sobie jedynie zgliszcza i unoszący się w powietrzu zapach siarki. No dobrze, z dwiema ostatnimi metaforami trochę mnie poniosło, ale fani ciężkich brzmień szukający źródła, które nie wykastruje ich plikotek z potęgi, jadu i niczym nieskrępowanej agresji powinni zwrócić baczną uwagę na najmniejszego z Luminów.
Jak z pewnością Państwo zauważyli podczas recenzowania D1niespecjalnie skupiałem się a prawdę powiedziawszy nie zwracałem absolutnie żadnej uwagi tak gloryfikowaną „gęstość” wsadu muzycznego serwowanego streamerowi. Powód tej pozornej ignorancji nie wynikał jednakże z mojego wrodzonego lenistwa, czy też przekory, lecz z faktu, iż urządzenia ze stajni Pixel Magic świetnie różnice w jakości masteringu pokazują, lecz czynią to z jednym małym „ale”. Mianowicie materiał źródłowy musi być na tyle „treściwy”, że wspomniana gęstość będzie szła w parze z jakością. Nie chcę w tym momencie rzucać konkretnymi tytułami, żeby przypadkiem nie wywołać kolejnej wojny miłośników poszczególnych formatów, lecz niektórym ukazującym się „audiofilskim” zagęszczonym edycjom ewidentnych zbuków ani 384kHz PCM, ani 2.8MHz DSD nie pomoże, bo pomóc nie może. I w tym momencie powinno paść powiedzenie o bacie ukręconym z czegoś, czego ruszać nie należy, gdyż pachnie „ładnie inaczej”.

Wbrew zauważalnym trendom, by na rynek wprowadzać coraz potężniejsze, jeśli nie pod względem samych gabarytów to na pewno przytłaczające swoją ceną urządzenia ekipa Pixel Magic Systems Ltd. poszła po rozum do głowy i przygotowując dedykowany najbardziej wymagającym model S1 pomyślała również o zwykłych audiofilach i melomanach chcących posiadać w swoich systemach produkt solidny, estetyczny, ale przede wszystkim grający dobrze, bądź bardzo dobrze i wyceniony tak, by można było sobie na niego pozwolić. Lumin D1 powyższe kryteria spełnia prawie wszystkie. Wyjątkiem jest jakość oferowanego dźwięku, który w swojej klasie cenowej nie jest ani dobry, ani bardzo dobry. Jest po prostu wybitny, a biorąc pod uwagę wspominane przeze mnie możliwości późniejszych upgrade’ów już i tak nad wyraz korzystna relacja jakości do ceny powinna wzrosnąć o dodatkowe kilka oczek. Dla tego też na zawarte w powyższym tekście krytyczne uwagi proszę patrzeć zarówno przez pryzmat wyższych modeli Lumina, oraz a może przede wszystkim przez wręcz drastyczną różnicę w cenie Lumina w porównaniu z urządzeniami, z jakimi ostatnimi czasy mamy w redakcji SoundRebels do czynienia. Nie ma się co oszukiwać – ultra High End nie dość, że uzależnia, to jeszcze zaburza prawidłowe, zdroworozsądkowe podejście do otaczającego nas świata. Za to Lumin D1 jest przedstawicielem twardo stąpającego po ziemi segmentu Hi-Fi. Jest solidnym, świetnie wykonanym streamerem wycenionym na tyle rozsądnie, że jeśli tylko chcemy w sposób całkowicie bezproblemowy wejść w pliki i po prostu słuchać muzyki praktycznie nie zwracając uwagi w jakim formacie, gęstości etc. została zapisana to po prostu powinniśmy poświęcić mu dłuższą chwilkę. Proszę mi uwierzyć na słowo. Albo nie, proszę mi nie wierzyć i najlepiej samemu posłuchać. To nie będzie stracony czas.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Moje Audio
Cena: 9 990 PLN

Dane techniczne:
– Obsługa UPnP AV z odtwarzaniem gapless i playlist
– Obsługiwane formaty audio:
Formaty bezstratne:
DSD: DSF (DSD), DIFF (DSD), DoP (DSD)
PCM: FLAC, Apple Lossless (ALAC), WAV, AIFF
Stratnie skompresowane formaty audio: MP3, AAC
– Obsługiwane częstotliwości próbkowania i długości słów: PCM, 44.1khz-384kHz, 16-32bit, Stereo; DSD, 2.8MHz, 1bit, Stereo
– Wejścia: Ethernet Network 100Base-T; USB – kompatybilne z pamięciami flash, oraz dyskami USB (Pojedyncze partcje FAT32, NTFS i EXT2/3)
– Wyjścia:
    Analogowe: XLR (4Vsms), RCA (2Vrms)
    Cyfrowe: BNC SPDIF: PCM 44.1khz-192kHz, 16-24bit; DSD (DoP, DSD over PCM) 2.8MHz, 1bit
– Wymiary (SxGxW): 240mm x 244mm x 60mm
– Waga: 2 kg

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Przedwzmacniacz liniowy: Abyssound ASP-1000
– Wzmacniacz mocy: Abyssound ASX-1000
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Pobierz jako PDF