Opinia 1
O tym, że tzw. zaklinanie rzeczywistości i myślenie życzeniowe są nieodłącznie związane z branżą audio nikogo przekonywać nie trzeba. Podobnie jak o tym, że znacząca część rzekomych kosmicznych technologii i ultra tajnych, przełomowych rozwiązań to standardowe i znane od lat procesy wytwórcze / aplikacje ubrane w chwytliwe i tajemnicze sformułowania najdelikatniej rzecz ujmując robiące potencjalnym klientom wodę z mózgu. O hasłach i sloganach reklamowych wolę nawet nie wspominać, bo tutaj już kreatywność i fantazja speców od marketingu nie ma sobie równych. Wszystko jest najlepsze, najdoskonalsze i przełomowe a stan taki utrzymuje się tak długo, jak długo nie pojawia się kolejny, lepszy i doskonalszy … nowszy model. Dodatkowo o ile w elektronice i kolumnach zmiany są, bądź przynajmniej powinny być widoczne gołym okiem, o tyle w przypadku okablowania… Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie kroił kupionych za grubą kasę drutów, żeby tylko sprawdzić cóż tam siedzi w środku. Krótko mówiąc albo wierzymy producentom na słowo, albo mamy poważny problem i dla świętego spokoju gramy na przysłowiowym kabelku od lampki nocnej robiąc na złość kablarskiemu lobby i głosząc prawdy objawione o braku jakichkolwiek logicznych przesłanek o wpływie okablowania na brzmienie urządzeń audio. Załóżmy jednak, że należymy do grupy tych, którzy mimo wszystko wierzą i to nie tylko w dany produkt, ale i z pewnym przymrużeniem oka, ale jednak, w związaną z oczywistą promocją, kreowaniem poszczególnych marek, otoczkę marketingową. Weźmy np. taki przykład – „Miedź nigdy nie brzmiała lepiej”. Chwytliwe, nieprawdaż? Poza tym jakże bezpieczne. Niezbyt precyzyjne, niezbyt napastliwe a jednocześnie sporo obiecujące i co najważniejsze pojemne. Dzięki temu, obracając się w konkretnym obszarze metalurgii producent cały czas pozostaje w pełnej zgodności z ww. sloganem a i klient nie czuje się nabity w butelkę w momencie zmiany, rozszerzenia oferty. Na pytanie, jaki procent obietnic znajdzie pokrycie w praktyce postaram się odpowiedzieć już za chwilę, jednak cały czas używając m.in. kompletnego okablowania podstawowej, i do niedawna jedynej, serii Original duńskiego Organica sam byłem niezwykle ciekaw cóż ciekawego ma do zaproponowania nowy, bardziej ekskluzywny przewód zasilający Organic Power Reference.
W klasycznych Organicach Ulrik G. Madsen (projektant i właściciel marki) stosuje, podobno, bo informacje te nie są oficjalnie nigdzie zamieszczone a poniższa wartość jedynie mignęła na CESie 2011, miedź OFC 99.997% i to nie tylko w roli przewodnika, lecz również jako materiał z jakiego ręcznie (!) wytwarzane są wtyki, które w celu zapobieżenia oksydacji dodatkowo poddaje się procesowi posrebrzania. Oczywiście powyższa sentencja dotyczy przewodów sygnałowych, gdyż „budżetowe” przewody zasilające konfekcjonowane są „customizowanymi” Furutechami FI-11G / FI-E11G, w których fosforobrąz zastąpiono miedzią. W przypadku wtyków Reference’a różnice widać już na pierwszy rzut oka a nawiązania do szlachetniej urodzonego rodzeństwa (Argento) są aż nadto oczywiste. Choć wsad nadal zapewnia Furutech (FI-11G / FI-E11G), to już korpusy reprezentują klasyczną duńską robotę, jaką znawcy marki z pewnością rozpoznają z modelu Serenity. Tytułowy przewód zasilający zbudowano bliźniaczo do podstawowej wersji jedynie dwukrotnie zwiększając ilość wykorzystanego surowca. O geometrii splotu nadal nie wiadomo nic a jedyne, o czym wspomina producent to wierność obróbce kriogenicznej i wykorzystanie w roli izolatora ultralekkiej i porowatej włókniny, zbliżonej swoją skutecznością do izolacji powietrznej. Firmowy, tekstylny, przypominający w dotyku jedwab peszelek utrzymany jest w eleganckiej tytanowo – grafitowej tonacji a pozbawienie go jakichkolwiek nadruków, czy też elementów dekoracyjnych tylko podkreśla minimalistyczną elegancję. I jeszcze słowo o ergonomii. Choć zauważalnie wzrosła masa i przekrój przewód niewiele stracił z wiotkości w stosunku do swojego szczuplejszego rodzeństwa. Nadal mamy do czynienia z reprezentantem kabli wiotkich i nienastręczających nawet najmniejszych problemów podczas aplikacji.
Już przy produktach linii Original stopień nasycenia i muzykalnej dojrzałości nie tylko uzależnia, ale wręcz zniewala, co z jednej strony idealnie wpasowało się kilka lat temu i nadal wpasowuje w moje gusta, lecz z drugiej sprawiało, że zasadnym stawały się wątpliwości, czy krok dalej w obranym przez Organica kierunku nie byłby zbyt dużym stężeniem „cukru w cukrze”. O ile do niedawna, z racji braku jakichkolwiek informacji o rozszerzeniu oferty, powyższe obawy miały charakter czysto akademickich dywagacji, to w chwili zaanonsowania nowej – wyższej serii Reference powróciły ze zdwojoną intensywnością. Zamiast jednak żyć w ciągłej niepewności i próbować zachować chwiejny stan zadowolenia, oraz pełnego zrozumienia polityki firmy poprzez negację rzeczywistości, postanowiłem zgłosić się na ochotnika i możliwie najszybciej przekonać się na własne uszy, czy przypadkiem Duńczycy nie zapuścili się o jeden most za daleko.
Szybka sesja fotograficzna, podmiana kabli i … Jest dobrze. Ba, nie tyle dobrze, co jednoznacznie, bezsprzecznie i ewidentnie lepiej. Co ważne poprawa jest zauważalna nie tylko w porównaniu z wersją nazwijmy ją „gołą” Organica Original Power, lecz i używaną przeze mnie „uszlachetnioną” Damping Ringiem CF-080 Furutecha. Najogólniej rzecz ujmując wszystkiego jest więcej a wraz z ilością wprost proporcjonalnie wzrasta, co wcale nie jest takie oczywiste, również jakość. Wzrost wolumenu dźwięku nie oznacza całe szczęście gigantomanii połączonej z iście jarmarczną pstrokacizną, lecz coś zgoła innego – minimalizowanie efektu przeskalowania pomiędzy tym, co słychać na żywo a tym, czym z reguły raczą nas systemy audio. Oczywiście, aby powyższe zjawisko w ogóle miało szanse zaistnieć, o samej jego obserwacji na razie nie wspominając, postarałem się o odpowiednio zaawansowany park maszynowy i chcąc mieć ewidentny komfort psychiczny, jeśli chodzi o część amplifikacyjną korzystałem wymiennie z kompletnego zestawu ASP-1000 + ASX-1000 Abyssounda (test wkrótce) przy okazji porównując polską końcówkę z niedawno przez nas recenzowaną konstrukcją Wells Audio Innamorata. Również źródła zapewniłem dwa – Ayona CD-1sx, oraz CECa CD5 i choć oba należały do reprezentantów obozu cyfrowego grały na tyle charakterystycznie, że wpinając w nie duński przewód nie sposób było nie zauważyć jego wpływu.
W brzmieniu Organica zawarte jest prawdziwe bogactwo harmonicznych, jedwabista gładkość i dojrzała soczystość, lecz nie ma nawet za grosz spowolnienia, czy osłabienia ataku i dynamiki. „Highway to Hell” i „The Razor’s Edge” AC/DC brzmiały jak powinny a nie jak po intensywnej kuracji pawulonowej, jaką swojego czasu zafundował temu prostemu, acz kipiącemu od rytmu i werwy repertuarowi Jens Thomas na „Speed of Grace”. Jest pazur, ściana dźwięku z zachrypniętymi, drącymi się do mikrofonu czy to Bonem Scottem, czy Brianem Johnsonem. Dwa wielkie głosy, dwie różne odsłony, jeden zespół. Zacznijmy jednak nastrojowo, spokojnie, minimalistycznie, ale oczywiście rockowo. Dwóch doświadczonych przez życie jegomościów – David Coverdale przy mikrofonie i Adrian Vandenberg z gitarą akustyczną w dłoniach, czyli japoński koncert „Starkers in Tokyo” Whitesnake z 1997r. Głęboki, kiedy trzeba jedwabisty a kiedy indziej lekko chropawy, blisko zdjęty głos Coverdale’a i delikatnie schowana z tyłu gitara Vandenberga wydawały się niemalże na wyciągnięcie ręki. W kwestii odwiecznego dylematu „my jesteśmy tam”, „oni są tu” tym razem ja byłem tam, wśród azjatyckiej grzecznie zasłuchanej i reagującej z powściągliwą spontanicznością widowni. Czemu tak? Odpowiedź jest prosta – Organicowi udało się nad wyraz realistycznie oddać akustykę niewielki salki i efekt był na tyle sugestywny, że mając zamknięte oczy bez trudu można było wskazać występujących na niewysokim podeście muzyków. Oczywiście nie sposób zapomnieć, że nie mamy do czynienia z wyżyłowanym, dopieszczonym audiofilskim nagraniem i do prawdziwej holografii jeszcze trochę brakowało, ale akurat w tym przypadku liczył się przede wszystkim klimat, nastrój a na tej płaszczyźnie testowany przewód wypadł celująco.
Potem przyszła pora na bardziej ambitne wyzwanie – „Misa Criolla” Ariela Ramireza w wykonaniu Mercedes Sosy. I znów precyzyjna gradacja planów, która akurat w tym nagraniu ma kluczowe znaczenie, wyciąganie wszelakiej maści szmerów, pogłosów i mikrodetali z tła niby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenosiły mnie z szarej, deszczowej i zimnej Warszawy do boskiego Buenos Aires. Potężny i dostojny głos wokalistki przepięknie odcinał się na tle stojącego za nią w półkolu chóru i z łatwością wypełniał kubaturę studia nagraniowego. Precyzyjnie zarysowana scena sięgała daleko w głąb, lecz za każdym razem, gdy rozpoczynała się partia solowa wokalistka robiła umowne pół kroku w kierunku słuchacza. Podobne zjawisko zaobserwowałem również na „Live and Joyful in Charleston” The Angels. Podniosła a zarazem radosna atmosfera wokalistów i płynące z ich ust szczere, płynące z głębi serca emocje pozwalały zapomnieć o otaczającym nas pędzie i oczyścić z całego tego za przeproszeniem cywilizacyjnego syfu umysł. Zero sztuczności, korporacyjnego, fałszywego asekurantyzmu. Zero udawania, tylko my i muzyka – surowa, prosta, piękna, a gdy z głośników popłynęło „I Made A Vow” aż chciało się wstać i choć przez chwilę uczestniczyć w tym niesamowitym wydarzeniu. Co ważne autentyzm podkreślany był nie poprzez prostą ofensywność, wepchnięcie solistów na kolana słuchaczy, lecz z jednej strony poprzez obecny cały czas odpowiedni dystans do sceny a z drugiej poprzez delikatne dosaturowanie i dociążenie ludzkich głosów z jednoczesnym zachowaniem ich naturalnych niedoskonałości. Niedoskonałości będących świadectwem ich człowieczeństwa i tego, że są zwykłymi ludźmi z krwi i kości a nie wygenerowaną przez sztab spindoktorów i speców od studyjnej obróbki audio plastikową gwiazdką jednego sezonu. Mocna rzecz.
Żonglując Organiciem pomiędzy dwoma kompaktami, dwiema końcówkami i preampem dość szybko doszedłem do wniosku, że duński przewód najlepiej wypada, w moim systemie, z urządzeniami o stosunkowo rozsądnym apetycie na energię elektryczną. Oczywiście z końcówkami nie było źle, lecz mając do wyboru finezję przekazu i gładkość najwyższych rejestrów wolałem go w CD, bądź przedwzmacniaczu, gdzie powyższe cechy miały szansę zaistnieć i zostać odpowiednio zaprezentowane. Po wpięciu do wzmacniaczy mocy część natywnych cech Organica ulegała osłabieniu i Reference Power stawał się zwykłym, po prostu dobrym kablem, ale za przeproszeniem, części ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, nie urywał. Acoustic Zen Gargantua II i Furutech Nanoflux nadawały się do tego zdecydowanie lepiej i trudno się za bardzo temu dziwić porównując ww. przewody zarówno pod względem wyglądu, jak i ceny. Akurat w tym przypadku powiedzenie, że „duży może więcej” było po prostu słyszalne. Z drugiej jednak strony cieszy mnie taki obrót sprawy, gdyż oznacza to, że Ulrik G. Madsen z rozmysłem i uwagą poszerza własne portfolio. Podoba się Państwu Organic Original? Super, bo Reference Power będziecie zachwyceni. Serio, lecz jeśli przyjdzie Państwu ochota na porządną, rasową końcówkę mocy proszę pamiętać, że akurat do nich Duńczycy przygotowali coś bardziej odpowiedniego – Argento Audio.
Organic Reference Power gra w 100% zgodnie z nadaną mu nazwą – referencyjnie organicznie. Jest w nim niezwykła spójność, homogeniczność i prawdziwa, niczym niemodyfikowana naturalność. Przekazując prawdę o muzyce stara się ukazać ją w jak najbardziej korzystnym świetle, nie ukrywając przy tym jej ewentualnych niedoskonałości. Zyskuje na tym autentyczność a pierwsze skrzypce zaczynają grać emocje. Czyż nie tego szukamy w Hi-Fi?
Marcin Olszewski
Dystrybucja: RCM
Cena: 2m – 4650 PLN; dodatkowy 1m – 850 PLN
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx; CEC CD5
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Przedwzmacniacz liniowy: Abyssound ASP-1000
– Wzmacniacz mocy: Abyssound ASX-1000; Wells Innamorata
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Stillpoints Ultra Mini
Opinia 2
Organic Audio to firma córka doskonale znanej szerokiemu gronu audiofilów marki Argento Audio, której oferta skierowana jest dla nieco mniej zasobnych w banknoty NBP, lub racjonalniej podchodzących do wydatków fanatyków zabawy w wysublimowane audio. Podczas gdy flagowe produkty Argento oparte są na srebrze, Organici bazują wyłącznie na miedzi. Oczywiście nie jest to żaden przytyk, ani próba pozycjonowania poprzez wsad wewnętrzny – wszyscy wiemy, że ten aspekt w High Endzie nie jest krytyczny, tylko uzmysłowienie wstępnych, różniących oba brandy konstrukcyjnych założeń konstrukcyjnych. Bohater dzisiejszego spotkania już od kilku lat dobrze radzi sobie na naszym rynku, jednak jak to w życiu bywa, wymagania klientów stale rosną, dlatego chcąc im sprostać, wprowadził do oferty nową serię produktów o symbolu „Reference”. Z punktu widzenia potencjalnych klientów jest to bardzo dobra informacja – większy wybór ułatwia możliwość dopasowania zakupu do własnych potrzeb. Dlatego też katowicki dystrybutor – RCM postanowił zadbać o błyskawiczną spedycję i chwilę po oficjalnej premierze przysyłał nam ową nowość do konfrontacji ze stacjonującymi w naszych systemach drutami. Zapraszam zatem na opis starcia Europy z Azją, a konkretnie Danii z Japonią w możliwie subiektywnie opisanym sparingu. Dlaczego subiektywnie? Cóż, jak twierdzą oponenci przewodoy zasilające to nic innego, jak ładnie ubrane „komputerówki”, która w dobrze skonstruowanym urządzeniu nie mają prawa wpływać jego dźwięk. Dlatego nie deliberując zbytnio nad problemem wpływu lub nie podobnych akcesoriów, zapraszam do lektury.
Akapit dotyczący opisu wyglądu dla lubiących błyskotki niestety, a stety dla niespecjalnie przywiązujących do tego aspektu użytkowników będzie nader krótki. Najważniejszą z ergonomicznego punktu widzenia zaletą testowanego przewodu zasilającego jest łatwość ułożenia za szafką. Przy stosunkowo sporej średnicy jest bardzo giętki, co w przypadku kilku kabli w jednej listwie jest nie do przecenienia. Jeśli jednak ktokolwiek podda pod wątpliwość moje słowa, niech spróbuje połączyć sześć ciasno poustawianych na stoliku urządzeń kablami Argento Flow Master Reference, na znajdującej się tuż pod ścianą szafce. Gwarantuję moc ekscytujących doznań z pogranicza tai-chi, zakończonych litanią niecenzuralnych zwrotów. Ale wracając do Organica, kolorystyka wtyczek i opalizującego oplotu z pogranicza czerni, w momencie sporych prześwitów pomiędzy półkami nie drażni oczu bogu ducha winnego słuchacza, jak choćby moje pstre, żółto-czarne Harmonix-y. Sam już zdążyłem się przyzwyczaić do tych zaskrońców rodem ze starych prodiży i żelazek, ale wielu rzadko bywających u mnie znajomych, wytyka mi taki kolorystyczny miszmasz. Na koniec tej części tekstu chcę pogratulować konstruktorom unikania oszczędności materiałowej i pochwalić ich za ubranie wtyków w solidne aluminiowe obudowy. Biorąc do ręki tak konfekcjonowany produkt, czujemy się wyróżnieni, a to już na starcie rodzi pozytywne relacje pomiędzy klientem i producentem. Oczywiście taki ekranujący najsłabsze miejsca produktu – punkty styku – aluminiowy kołnierz, ma swoje walory soniczne, co po przestudiowaniu oferty japońskiego Furutecha, nawet dla niespecjalnie zainteresowanych podobnymi dodatkami użytkowników powinno być co najmniej dopuszczalne. Całości pomysłu dopełnia, może nie porażające bogatą ornamentyką i wyszukanymi materiałami, lecz zgrabne, wyścielone gąbką czarne kartonowe pudełko. Ze swojego doświadczenia wiem, że ta wydawałoby się najmniej istotna sprawa, często ma swój udział w procesie decyzyjnym, więc warto zwracać uwagę na takie drobiazgi.
Gdy stosowna rozgrzewka poroszadowa z moim Harmonix-em w przetworniku cyfrowo-analogowym dobiegła końca (tak wiem, to są herezje), od razu czuć było nieco inne podejście do sposobu budowania sceny muzycznej. Nagle nieco głośniej i przez to bardziej namacalnie odezwały się dalsze plany. Dźwięk lekko się wykonturował, rysując spektakl ostrzejszą kreską, która w sferze osadzonych gdzieś w tylnych rzędach koncertowego występu grupy EST „Live In Hamburg” blach perkusisty, dawała uczucie ich zdecydowanie większego blasku. Dostajemy fajny, łapiący słuchacza za ucho zabieg dźwiękowy, który na szczęście swoim wyważeniem nie męczy nawet przy bardzo długich sesjach odsłuchowych. Ot, taka sygnalizacja, że tam również znajdują się artyści ze swoimi instrumentami, a nie brutalne wyciąganie ich za uszy na pierwszy plan. Oczywiście jest to pewne uśrednianie gradacji pojawiających się pomiędzy kolumnami źródeł pozornych, ale w większości repertuarów i zestawów audio jest wielce pożądanym panaceum dla problemów dotyczących niesatysfakcjonującej czytelności dalekich planów. Co ciekawe, porównując oba wspomniane kable (mój i recenzowany), nie zauważyłem różnic wagowych dobiegających do mnie fraz muzycznych, co oznacza, że podobnie do Japończyków również Duńczycy postawili na dobre osadzenie całości pasma, z lekkim tylko podkreśleniem czytelności krawędzi dźwięku i co za tym idzie utwardzeniem dolnych rejestrów. Jednak patrząc całościowo, to bardzo podobne granie. Gdy tak rozmyślałem, w jakim repertuarze mógłbym przyczepić się do zaciemniania tła wokół ostatnich planów przez naszego Referenc’a, dość szybko zasięgnąłem pomocy u Jordi Savall’a z jego nagraniami dokonanymi w obiektach sakralnych. Wiem, że nikt „normalny” tego nie słucha, ale z uwagi na chęć dokładnego pokazania wpływu dostarczonego do testu kabla na końcowy efekt mojej układanki, muszę posiłkować się tak fenomenalnie nagranym i przez to lubianym materiałem. Na pierwszy rzut oka może wydać się to wytykaniem wyimaginowanych w mym umyśle problemów i takim teoretycznie jest, lecz patrząc na to od strony miernego przykładania się realizatorów dźwięku do jakości finalnej, dla większości populacji audiofilów z racji słuchania cięższej i bardziej energetycznej muzyki, prawdę mówiąc jest nieistotne. Dostajemy lepszą czytelność całej sceny muzycznej, a zakochany w muzyce sakralnej facet się czepia. Niemniej jednak, jeśli ktoś skala się takim krążkiem, może odczuć osłabienie oddania realizmu goszczącej muzyków kubatury kościelnej, a to jest jeden z najważniejszych aspektów takiej lokalizacji sesji nagraniowej. Taka muzyka nagrana w studiu będzie bardzo okaleczona i nigdy nie zabrzmi tak realistycznie, jak przy pełnej współpracy z pogłosem wnętrza. Co więcej, słysząc odbicia od sporo oddalonych ścian, przy podkreślaniu drugiego planu, nagle skraca się nam pozycjonowanie formacji. To w materiale studyjnym jest niesłyszalne – choć każdy ma inną wrażliwość, ale przy kliku rzędach chóru w dużej budowli mamy pewien dyskomfort utraty eteryczności dobiegających do nas dźwięków. Ale przypominam, granica takiego postrzegania piękna w muzyce jest bardzo cienka i należy sprawdzić samemu, czy zwracamy na to uwagę, albo czy nasz system w ogóle to pokaże. Zaznaczam dodatkowo, że moje okablowanie jest pewnym całościowym pomysłem na dźwięk spod jednej ręki i każdy obcy produkt, choćby był z najwyższej półki, ma bardzo utrudnione zadanie. Dodatkowo proszę uwzględnić fakt, że podczas testów swoje pięć minut miało wzmocnienie Roberta Kody (test wkrótce), a ten zestaw podnosi poprzeczkę do stanów stratosfery jakościowej, której nawet mój Japończyk ma problem dotrzymać kroku. Dlatego ostatnie kilka linijek w wyczynowym materiale traktowałbym jako zaletę, jak trzeba się postarać by się przyczepić, a jeśli potencjalny nabywca nie zbliża się do podobnych tematów repertuarowych, może spokojnie spać , ups, znaczy się wypożyczać zaproponowany do testu kabel i z dużą dozą oczekiwań, weryfikować go z występującymi w danym momencie potrzebami.
Opisywany kabel sieciowy Organic Audio Reference, cenowo jest bardzo zbliżony do wykorzystywanych przeze mnie na co dzień Harmonixów, dlatego zdecydowanie śmielej mogłem punktować różnice. Tak różnice, a nie wady. Nieco inna prezentacja sceny jest pewną propozycją producenta, która w większości słuchanej podczas testu muzyki bardzo pozytywnie wpływała na jej odbiór. Zwiększenie ostrości krawędzi dźwięku, podkreślenie obecności tylnych formacji z zapomnianych czeluści drugiego i trzeciego planu są tym, co udało mi się usłyszeć. Ale biorąc pod uwagę różnorodność upodobań klientów, jak również całkowicie inną konfigurację ich systemów, wręcz należy wypróbować tę duńską nowość na własnym, żywym organizmie. Część symptomów z pewnością się potwierdzi, ale czy w stu procentach i czy w ogóle tego oczekujecie tego nie jestem w stanie przewidzieć a decyzja powinna zapaść tylko i wyłącznie po osobistej weryfikacji.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL PHAROAH
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa zasilająca POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Drugi zestaw wzmocnienia : Robert Koda
– przedwzmacniacz liniowy Takumi K-15
– dzielona amplifikacja Takumi K-70