Opinia 1
W zeszłym roku, kiedy ja wygrzewałem swoje stare kości nad brzegiem Morza Czerwonego, Jacek w pocie czoła przygotowywał relację z otwarcia pierwszej Sali Transrotor w Polsce. Ilość i zaawansowanie technologiczne zaprezentowanych modeli, oraz rozmowy z konstruktorami – panami Jochenem i Dirkiem Räke spowodowały zintensyfikowanie naszych pertraktacji z przedstawicielem marki – krakowskim Eter Audio w sprawie przetestowania któregoś z w miarę przystępnych cenowo gramofonów. Takie były przynajmniej nasze początkowe plany – po testach „pływającego” Linna Sondek LP 12 Majik i stanowiącego nad wyraz udany mariaż odprzęgniętego subchassis i ciężkiego talerza Avida SEQUEL SP postanowiliśmy wybrać i zaprezentować rasowego – sztywnego mass loadera.
Po krótkim researchu i biorąc pod uwagę sugestie ekipy Etera wytypowaliśmy jedną z najciekawszych propozycji w katalogu tej niemieckiej, specjalistycznej manufaktury – gramofon ZET 3. O atrakcyjności tytułowej konstrukcji zaważyła lista dostępnych firmowych upgradów – propozycji rozbudowy, pozwalająca całkowicie bezstresowo, sukcesywnie, wraz ze wzrostem własnych wymagań, podnosić klasę posiadanego źródła. Zamiast co kilka lat przeżywać stres i katusze związane z odsprzedażą starego modelu, oraz ponowne dylematy dotyczące zakupu nowej „szlifierki” w przypadku ZET-ki wystarczy zamówić np. drugi silnik, drugie – lepsze/dedykowane do wkładki mono ramię, czy nawet stanowiącą uroczy bibelot idealnie dopasowaną pod względem designu szczoteczkę do winyli. Niezwykle pomocny przy wstępnej konfiguracji okazuje się również zamieszczony na stronie transrotor.pl konfigurator.
Ponadto wychodząc z praktycznie startowej konfiguracji w ciągu blisko półrocznych (jak na razie to rekord) testów, odsłuchów i modyfikacji doszliśmy do set-upu za bagatela 75 000 PLN! A wszystko zaczęło się przecież tak niezobowiązująco …
Na tle swoich, testowanych na naszych łamach poprzedników Zet-ka jawi się niczym mroczne dzieło Lorda Vadera. Czarny akryl i wszechobecne wypolerowane, chromowane elementy dalekie są od minimalistycznej skromności i oszczędności formy. Widać za to charakterystyczną dla tego producenta elegancję połączoną z oznakami luksusu. ZET 3 wygląda po prostu obłędnie a przy tym sprawia wrażenie droższego niż w istocie jest. Próżno doszukiwać się w nim klasycznego – oldschoolowego designu Linna, czy intrygującej lekkości i filigranowości Avida. Pomimo tego, że jak na Transrotora jest naprawdę niewielką konstrukcją, to proszę mi wierzyć na słowo – jego gabaryty robią piorunujące wrażenie, podobnie z resztą jak sam wygląd. Warto zatem zawczasu przygotować odpowiednią ilość miejsca, bo po ustawieniu i wypoziomowaniu jeżdżenie z blisko 40 kilogramową modułową konstrukcją do prostych i przyjemnych zdecydowanie nie należy.
Chassis wykonano w postaci finezyjnie wyprofilowanego akrylowo – aluminiowego sandwicha, w którym dwie warstwy czarnego akrylu dzieli 3 mm aluminiowa płyta. Oprócz iście zjawiskowych walorów estetycznych powyższe zabiegi mają na celu jak najskuteczniejsze wygaszanie pasożytniczych – degradujących brzmienie drgań (miękko-twardy przekładaniec) i ograniczenie powierzchni na te drgania podatnej (redukcja gabarytów podstawy do podyktowanego względami użytkowymi kształtu przypominającego czterolistną koniczynę). Całość wsparta jest na trzech regulowanych w zaskakująco szerokim zakresie wieloelementowych nóżkach spoczywających w chromowanych wyprofilowanych, masywnych podstawkach. Dzięki dziecinnie łatwemu dostępowi do stanowiących element dekoracyjny pokręteł przednich poziomowanie korpusu jest czystą przyjemnością. Jedynie tylni – pojedynczy trzpień nóżki wkręcony jest od spodu i najlepiej to od niego rozpocząć całą procedurę ustawiania, by później niepotrzebnie nie nurkować za gramofon.
W wersji dostarczonej do testu oba silniki ulokowano w dedykowanych zewnętrznych podstawach, co dodatkowo wyeliminowało kolejne źródło problemów a o komfort ich pracy zadbał zasilacz Konstant M2 Reference.
W centrum podstawy umieszczono blisko 5kg walec z zamocowanym odwróconym łożyskiem subtalerza, na który to dopiero zakładamy 12kg talerz główny z koncentrycznie wytoczonymi od spodu okręgami. Tak misternie ustawiona konstrukcję wieńczy dodatkowy, kilkumilimetrowy płat przetworzonego winylu a płytę stabilizuje elegancki docisk z zapobiegającym przypadkowemu wyślizgnięciu się z rąk gumowym ringiem.
I jeszcze jeden drobiazg wskazujący na dbałość producenta zarówno o dobre pierwsze wrażenie i jak największy komfort użytkownika. Chodzi mianowicie o łatwość, z jaką zakłada się pasek napędzający talerz. Po ekwilibrystykach z Avidem z radością i ulgą odnotowaliśmy fakt, iż w Transrotorze operacja zakładania paska nawet posiadaczowi dwóch lewych górnych kończyn nie powinna zająć więcej niż kilkanaście sekund. Oba silniki zwieńczone są odpowiednio wyprofilowanymi rolkami a sam talerz posiada na tyle głębokie podfrezowanie na swoim obwodzie, że nie sposób mieć jakiekolwiek problemy. Jeśli dodamy do tego, że gramofon przychodzi do klienta wyregulowany i wyposażony we wkładkę to do pełni szczęścia potrzebujemy jedynie odpowiednio bogatej płytoteki.
Powyższe obserwacje potwierdziły działania czysto empiryczne, gdyż wniesienie z garażu i rozpakowanie zajęło nam kilkukrotnie więcej czasu niż złożenie, ustawienie i uruchomienie gramofonu. Po prostu wzorowe połączenie High-Endu z wygodą plug&play, gdzie nie trzeba mieć doktoratu z mechatroniki, by posłuchać ulubionych winyli.
Jak już wspominałem do testu otrzymaliśmy wersję dwusilnikową, jednak był to tylko jeden z przejawów troski krakowskiego dystrybutora o nasze dobre samopoczucie, bowiem standardowe ramię zastąpiono OEMową wersją S.M.E 312 figurującą w cenniku niemieckiego producenta jako model 5012 a miejsce wkładki MM Uccello zajęła MC Merlo Reference. Powyższy zestaw podpiąłem pod rezydujący wtenczas u mnie phonostage RCM Sensor Prelude IC.
Ponieważ miałem pewność, że założona wkładka ma na swoim koncie odpowiedni przebieg nie musiałem na akomodację gramofonu przeznaczać zbyt dużo czasu. Ot, kilka dni na „oswojenie” się z nową konstrukcją i skupienie się wyłącznie na jej walorach sonicznych a nie patrzeniu na nie poprzez pryzmat nad wyraz intrygującego designu. Pierwsze płyty potraktowałem zatem jako swojego rodzaju przystawkę. Niezależnie od tego, czy na talerzu lądował chyba najbardziej „audiofilski” krążek Madonny „Ray of Light”, purpurowy heavy-rockowy Axel Rudi Pell „Ballads IV”, czy śnieżnobiały Louis Armstrong („Satchmo Plays King Oliver”) dźwięk dobiegający z kolumn był nad wyraz szybki i zwarty z wyraźną, czystą górą i niezwykle dobrze kontrolowanym, twardym a zarazem nisko schodzącym basem. I właśnie bas okazał się przysłowiowym najjaśniejszym klejnotem w koronie Transrotora. O ile przed testem miałem pewne obawy związane z obiegową opinią o „przewalonym” najniższym paśmie mass loaderów, to w testowanym modelu nijakich oznak wspomnianego zjawiska nie odnotowałem. W zamian za to niemiecka „szlifierka” raczyła mnie nasyconym niezwykłą energią drajwem idącym w parze ze wzorową kontrolą i decydującym o spójności czasowej w muzyce timingiem. Nic się nie wlokło, ciągnęło, czy dudniło. Gradacja jakości materiału źródłowego była na zadowalającym poziomie i bez trudu można było usłyszeć przepaść dzielącą niesamowite albumy Louisa Armstronga, Sonny’ego Rollinsa („Saxophone Colossus”), czy ostatnie, z wielką dbałością zremasterowane wydanie „Hatari!” Henry’ego Mancini’ego od „Whiplash Smile” Billy’ego Idola, czy maxi singiel „People Are People” Depeche Mode. Co jednak istotne, szczególnie dla posiadaczy niezbyt „referencyjnie” nagranych winyli nawet te słabsze realizacje na Zet-ce nie bolały. Słuchało się ich po prostu miło i skupiając się raczej na muzyce, przyjmując do wiadomości ograniczoną ilość dostarczanych przez gramofon smaczków. Dzięki temu bez obaw byłem w stanie sięgać po takie „perełki” jak pierwsze albumy Omegi, czy Marka Grechuty. Jedyne, do czego przez początkowy okres użytkowania mógłbym się przyczepić to zbyt zachowawcza prezentacja warstwy emocjonalnej nagrań przez wkładkę Merlo Reference. Niby wszystko było OK., ale po prostu oczekiwałem, że na średnicy zaobserwuję więcej spontaniczności, nasycenia a na górze blasku, lśniących uniesień.
W międzyczasie w moim systemie nastąpiła zmiana i Sensora zastąpił szampańsko złoty, trzymodułowy phonostage Phasemation EA-1000. Taka polsko – japońska roszada nadała brzmieniu Transrotora większej eteryczności i zwiewności powodując całkowite zaprzeczenie obiegowym opiniom o gramofonach „stawiających” na masę. Pojawiło się nie tylko zdecydowanie więcej powietrza, ale i sama scena budowana była dalej od miejsca odsłuchowego niż dotychczas. Tego typu prezentacja z pewnością powinna przypaść do gustu posiadaczom niewielkich pomieszczeń odsłuchowych, dla których każdy centymetr „oddechu” jest na wagę złota.
Kiedy tak sobie kontemplowałem całkiem sympatyczny i satysfakcjonujący stan posiadania, mając już z grubsza nakreślone wnioski końcowe nastąpił tak gwałtowny zwrot akcji, że wszystkie wcześniejsze refleksje nadawały się co najwyżej na podpałkę do grilla.
Powodem tak spektakularnej transformacji była, od dawna oczekiwana przez „wtajemniczonych”, dostawa wkładek ZYXa, które dotarły do mnie wraz z dodatkowym ramieniem – 9” S.M.E. Na fali rosnącego zainteresowania analogiem i powrotem do łask archiwalnych nagrań monofonicznych, których reedycje ostatnimi czasy coraz częściej pojawiają się na sklepowych półkach (m.in. monofoniczny box The Beatles, czy legendarne „Kind of Blue” Milesa Davisa) postanowiliśmy w kontrolowanych warunkach przekonać się na własne uszy co w trawie piszczy. Tym oto sposobem dyżurna Merlo Reference powędrowała do warszawskiego Nautilusa a jej miejsce na 12” ramieniu zajął ZYX R-1000 AIRY3, za to po odkręceniu zaślepki na tylnym listku „koniczyny” podstawy zamontowane zostało drugie ramię S.M.E z ZYX’em R-1000 AIRY3 Mono.
Radość i ekscytacja były oczywiste, lecz najpierw należało się uzbroić w cierpliwość i to w całkiem pokaźnej dawce, gdyż wkładki były praktycznie prosto z fabryki i dopiero u mnie nastąpiło ich uroczyste rozpieczętowanie, montaż i ustawienie. W związku z powyższym czekał mnie kilkudziesięciogodzinny proces ich wygrzewania. Nad samymi, zachodzącymi w tym okresie zmianami nie będę się rozwodził, jednak wyraźnie zaznaczę, iż progres w stosunku do brzmienia prosto z pudełka a tym po zalecanej rozgrzewce był kolosalny i dotyczył głównie gładkości, rozdzielczości i ogólnej kultury grania. Dziewicze wkładki charakteryzował ogólnie rzecz ujmując „potencjał”, lecz odtwarzany na nich repertuar cierpiał na dziwną sztuczność i szorstkość. Źródła pozorne zostały zawieszone w bliżej nieokreślonej przestrzeni a przekazowi ewidentnie brakowało spójności. Całe szczęście wystarczyło spokojnie czekać i z albumu na album odkrywać kolejne oznaki progresu. Kiedy zatem po blisko dwóch tygodniach sytuacja ustabilizowała się na tyle, że ewentualne zmiany osiągnęły granice percepcji przyszła pora na bardziej wiążące obserwacje.
Ze względu na dość ograniczony zbiór pozycji monofonicznych zawierający m.in. pierwsze tłoczenia „Dziwny jest ten świat” i „Czy mnie jeszcze pamiętasz” Czesława Niemena, „Korowód” Grechuty, czy składankę „Jam Session” z Benny Goodman Quartet, po zakończeniu okresu doprowadzania do stanu używalności dedykowanego jednokanałowym nagraniom Zyxa prawdę powiedziawszy miałem dość. Jednak nawet w tej całe szczęście przejściowej, fazie przesytu nie mogłem odmówić przyozdobionej zieloną nakleją Airy 3 fenomenalnej rozdzielczości i umiejętności tchnięcia nowego życia w lekko przykurzone nagrania. Nieosiągalna przy odtwarzaniu z użyciem wkładek stereofonicznych homogeniczność dźwięku i stabilność, namacalność źródeł pozornych nie budziły najmniejszych wątpliwości. Przewartościowaniu uległo pojęcie tak krytycznego w przypadku odsłuchów stereofonicznych sweet spotu, który w powyższym przypadku przypominał raczej to, czym potrafią oczarować najlepsze konstrukcje omnipolarne – dobrze słychać było praktycznie w całym pomieszczeniu. Ponadto dźwięk został po prostu zredefiniowany pod względem homogeniczności, nasycenia i wypełnienia konturów źródeł pozornych tętniącą życiem soczystą tkanką. Jeśli czasem spotykacie się Państwo ze stwierdzeniami, ze dane urządzenie spowodowało, iż słuchacz odkrył pozornie znane sobie nagrania na nowo, to właśnie z takim fenomenem mamy do czynienia. To właśnie przy odtwarzaniu nagrań monofonicznych dedykowaną wkładką i z odpowiednio ustawionym phonostagem (Phasemation oczywiście spełniał powyższe kryteria) jesteśmy świadkami prawdy, to właśnie wtedy łapiemy „Pana Boga za nogi” i doświadczamy wymarzonej audiofilskiej nirwany, a traktowanie wkładką stereo takich nagrań możemy rozpatrywać jedynie w kategoriach profanacji. Jeśli tylko w swoich zbiorach posiadają Państwo więcej niż kilka monofonicznych albumów, to inwestycja w przeznaczoną wyłącznie dla nich wkładkę wydaje się całkowicie zasadna. Proszę mi wierzyć na słowo, albo nie. Proszę się przekonać na własne uszy, w końcu usłyszeć znaczy uwierzyć.
Przejdźmy jednak do wkładki stereo. Dobrze „dotarty” R-1000 AIRY3 MC w telegraficznym skrócie po prostu rzecz ujmując zachwyca. Zachwyca rozdzielczością, niesamowitą penetracją i ekstrakcją zapisanych na winylu informacji a przy tym nie razi wszelkiej maści właściwymi tej technologii artefaktami. Zarówno szum przesuwu, jak i ewentualne mikro trzaski są na tyle marginalne, że jeśli tylko trafimy na dobre tłoczenie, nad którym ktoś niezbyt się pastwił i po prostu dbał, to nawet jednostki cierpiące na nerwicę natręctw i dostające palpitacji serca przy każdym głośniejszym pyknięciu, czy trzasku powinny poczuć się usatysfakcjonowane. Jednak nie to świadczy o klasie opisywanej japońskiej wkładki, gdyż o ile z Merlo Reference trochę utyskiwałem na lekką zachowawczość i trzymanie emocji na wodzy, to duet Transrotor – Zyx energią, spontanicznością i emocjonalnością wprost oszałamia. Soczystość barw, namacalność i stabilność prezentowanego obrazu nie pozwala pozostać obojętnym. Rodrigo y Gabriela na „9 Dead Alive” jeszcze nigdy nie grali z taką wirtuozerią i pasją a przy „Hallelujah” z „Ballads IV” Axela Rudi’ego Pella w wykonaniu Johnny’ego Gioeli tzw. ciary były gwarantowane. Bezpośredniość przekazu pozwala cieszyć się praktycznie każdym rodzajem muzyki. Muzyki, która w tej konfiguracji bezdyskusyjnie grała pierwsze skrzypce i była absolutnie najważniejsza. Otwartość i świeżość góry pokazały ile blasku może się kryć w poczciwym winylu. Ba, zasadnymi stają się pytania o sens dążenia do coraz gęstszych i podobno doskonalszych cyfrowych formatów, skoro tak „archaiczna” technologia jest po prostu wyśmienita. Dodatkowo w testowanym przypadku mieliśmy do czynienia z natywną, wrodzoną naturalnością i pewną „organicznością”. Dźwięk był po prostu taki, jaki być powinien i w dodatku to jego bycie było prawdziwe a nie jak ostatnio coraz częściej doświadczamy na takie upozorowane – „zrobione”.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Transrotor ZET3 w finalnej konfiguracji kosztuje krocie a doliczając do tego Phasemation EA-1000, czy RCMowskąj Therię przekraczamy magiczną barierę 100 000 PLN. Pamiętamy jednak też o tym, że powyższe wydatki można po prostu rozłożyć w dowolnie długim czasie. Przecież cała zabawa w Hi-Fi i High-End polega na tym, by choć raz doświadczyć absolutu a potem mozolnie do niego dążyć. Transrotor właśnie taką „ścieżkę kariery” oferuje i nikogo do niczego nie zmusza. W dodatku jego oferta jest na tyle stabilna, że za rok, pięć, czy dziesięć lat problemu z dokupieniem kolejnego elementu podnoszącego klasę posiadanego gramofonu problemu nie będzie. Można też próbować osiągnąć pożądany efekt własnymi drogami. Osobiście z chęcią spróbowałbym mariażu niemieckiego napędu z phonostagem Avida, gdyż gęstość i nasycenie np. Pulsare II mogłoby świetnie przysłużyć się tytułowemu urządzeniu. Równie ciekawie i to już bez gdybania, gdyż recenzując system marzeń składający się z elektroniki Octave i kolumn Chario mielismy możliwość nausznego przekonania się o sensowności takiego połączenia brzmiało użycie przedwzmacniacza Octave Phono Module. Odpowiedź na kolejne pytanie, czy można lepiej, również będzie w tym przypadku brzmiała twierdząco, gdyż na rynku bez problemu można znaleźć konstrukcje bardziej wyszukane, zaawansowane i oczywiście niestety droższe i nie trzeba w tym celu szukać zbyt daleko tylko zerknąć, nawet z czystej ciekawości cóż takiego dla bardziej wymagającej klienteli przygotowali panowie Räke.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Dr.Feickert Woodpecker + S.M.E M2-9R + Dynavector DV-20X2
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Sensor Prelude IC; Phasemation EA-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Ming Da MC368-B5; LEBEN CS-300F; Accuphase E-600
– Przedwzmacniacz: Moon EVO 740P; TeddyPre PR1; Jeff Rowland Corus
– Końcówki mocy: Moon EVO 870A; Tellurium Q Iridium 20 II; TeddyAmp ST60;Jeff Rowland 625
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; EgglestonWorks Fontaine Signature;
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i; Acoustic Zen Absolute Copper
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra;Acoustic Zen Double Barrel
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Siltech Classic Anniversary SPX-800; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H
Opinia 2
Marki Transrotor chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Ten prężnie rozwijający się producent szerokiej palety gramofonów, swój obecny status w dziale mechaniki precyzyjnej zawdzięcza początkom związanym z sektorem rolniczym. Niezły progres nie sądzicie? Nie będę się teraz rozwodził na ten temat, jednak po nieco więcej informacji o dzisiejszym bohaterze odsyłam do mojej relacji z otwarcia ich wzorcowego salonu w Krakowie (link). Przeglądając bogatą ofertę, można wpaść w lekkie zakłopotanie, wywołane mnogością modeli, które w znakomitej większości dają się upgrade’ować od podstawowej do ful wypas opcji. To ważny dla potencjalnego klienta element podczas decyzji o wkroczeniu w piękny świat analogu. Jak wiadomo, człowiek cały czas nabiera doświadczenia i osłuchania, co konsekwentnie pcha go do zmian na lepsze. Podejście niemieckich konstruktorów umożliwia to bez zbędnych strat odsprzedażowych, proponując wymianę poszczególnych elementów na bardziej zaawansowane technicznie, zwiększając w ten sposób wyrafinowanie posiadanej konstrukcji, pozwalające bardziej zbliżyć się do wytworzonego w naszej głowie absolutu dźwiękowego. To do mnie przemawia.
Już jakiś czas temu zapowiadałem powitanie w moim systemie jednego z najwyższych modeli Tranrotora (Turbilion), ale jak to w życiu bywa, plany sobie, a ich realizacja sobie. Ale proszę nie upatrywać w tym winy dystrybutora, tylko działań przyczynowo-skutkowych będących pochodną prowadzenia portalu Soundrebels, która powodowały dość prozaiczny problemem – zorganizowanie wystarczająco dużo czasu, na dokładne osłuchanie się z tak wymagającym i wysublimowanym urządzeniem. Czas mijał, kolejne terminy całkowicie nie korelowały z naszymi możliwościami, ale przyszedł taki moment, gdy krakowski dystrybutor Eter Audio nie wytrzymał i dostarczył niezobowiązująco na kilka miesięcy zestaw – tak, tak zestaw – ze środka oferty. Pisząc zestaw w odniesieniu do gramofonu, mam na myśli uzbrojenie go w dwa dedykowane do różnych wkładek – stereo i mono – ramiona. Powiem tak, to jednak robi wrażenie. Teoretycznie jestem obyty z podobnymi dziełami sztuki obróbki czarnych płyt, ale ta trójnoga płaszczka uzbrojona w dwa silniki napędowe i dwa działka pancernika „Potiomkin” – 9 i 12 cali – dzierżące delikatne ręcznie produkowane przez japońskich mistrzów czytniki głębokości rowków, przywodzi na myśl tylko jedno słowo – szacun. Mógłbym tak kluczyć wokół clou dzisiejszego tematu, nie zdradzając jego danych, ale wystarczy kalamburów, przechodzimy do sedna.
Cały wstępny ekwilibrystyczny opis maił przybliżyć nas do bohatera tego testu, a mianowicie gramofonu marki Transrotor model ZET3. Nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie wystąpił w swej bardzo mocno doposażonej wersji, czyli z dwoma motorami napędowymi, dwoma ramionami SME 9 i 12 cali sygnowanymi logiem Transrotora i dedykowanymi do płyt mono i stereo wkładkami nowo wprowadzanej na nasz rynek japońskiej manufaktury ZYX – AIRY 3 Stereo i AIRY 3 Mono. To jest mocno „pojechana” opcja i raczej nie dla początkującego maniaka winylu. We wstępniaku organoleptycznym wspomniałem o trókończynowym stworze, ale patrząc na całość z góry, dostrzeżemy plintę z której wyodrębniają się cztery platformy, z czego dwie przednie są stopami całości konstrukcji, a dwie tylne służą jako podstawy nośne ramion. Trzecia noga, usytuowana została centralnie z tyłu pod talerzem. Z uwagi na zastosowanie dwóch długości tonearmów, ich podstawy nieco różnią się konstrukcją, umożliwiając pełny setup do dedykowanej wkładki. I tak na dwunastce zamontowano cartridge stereofoniczny, a dziewiątce mono. Mniej więcej w centralnym miejscu plinty znajduje się mocowanie łożyska, na którym spoczywa ciężki i bardzo gruby aluminiowy talerz. Sam talerz dla zminimalizowania swoich wibracji wewnętrznych otrzymał na spodzie stosowne podfrezowania, a w dbałości o spokój płyty dzierży winylopodobną dość grubą sztywną podkładkę i nakładany niezbyt ciężki docisk. Napęd z dwóch silników przekazywany jest poprzez stosunkowo cienki okrągły pasek gumowy, pracujący w specjalnie to tego celu wykonanym rowku. Pasek mimo swej niewielkiej średnicy, bez większych oporów zmusza ten okrągły puc aluminium do zdecydowanego startu i szybkiego zatrzymania. Naprawdę nie wygląda tak solidnie jak działa. Może to i dobrze, gdyż swą filigranowością nie przeszywa zbyt brutalnie tej bardzo technicznie, ale ze smakiem zwizualizowanej konstrukcji. Może nie wszyscy się w niej zakochają, ale efektu przyciągania wzroku i umiejętnego dobrania w tym celu kolorystyki, nie sposób jej odmówić. Błyszcząca czerń akrylowej sandwiczowej plinty uzupełniona połyskującymi srebrnymi dodatkami – wszelkie stopy, silniki, podstawy pod ramiona i talerz, jest kontynuacją obecnie panujących i oczekiwanych trendów wzorniczych. Jest szyk i smak, który przyciągnie wzrok nawet najbardziej zagorzałego przeciwnika takich pomysłów. Jako uzupełnienie tej wypasionej wersji gramofonu, dystrybutor dostarczył również wolnostojącą szczoteczkę antystatyczną i zasilacz sterujący dwoma silnikami z opcją dwóch prędkości obrotowych. Tak w dużym skrócie prezentuje się to dzieło niemieckiej myśli technicznej, do której wzdycha połowa polskich winylomaniaków. Niestety podwojenie źródeł czytania rowków na płycie, generuje zapotrzebowanie na dwa phono, ale że jestem jednym z wielu zakręconych na tym punkcie gostków, mam na pokładzie recenzenckim niezbędną ilość takich ustrojstw rodzimej katowickiej firmy RCM – modele THERIAA i SENSOR PRELUDE, co zminimalizowało proces przechodzenia z tłoczenia stereo na mono, do wciśnięcia odpowiedniego guzika na panelu przedwzmacniacza liniowego. Tak uzbrojony przystąpiłem do najbardziej przyjemnej czynności w tej zabawie, czyli delektowaniu się jedno i dwukanałową muzyką odtwarzaną z czarnej płyty. Nareszcie.
Pierwsze kilka krążków, jakie zagościły na napędzie z Niemiec, to standardowa składanka poznawcza wartości sonicznych tego zbioru konstrukcyjnie skomplikowanych produktów. Niestety nadeszły czasy, gdy dobry gramofon nie występuje jako „kit”, tylko uzgadniana z klientem kompilacja podzespołów, które w zależności od zasobności naszego portfela prezentują określonej jakości dźwięk. My dzięki przychylnemu podejściu dystrybutora dostaliśmy bogato uzbrojony set, a jak to się ma do wartości ogólnych tego formatu, miałem okazję sprawdzić we własnym systemie. Wspomniana play lista, wykreowała bardzo dobry odbiór dochodzącego do mnie dźwięku. Scena była taka jak lubię, zajmując całkowicie w szerz, jaki i głąb przestrzeń między-kolumnową. Ja dość skrupulatnie zwracam uwagę na gradację planów – ścianę dźwięku potrafi zrobić nawet „boombox” i stwierdzam, że na odtwarzanym przez Transrotora koncercie Keith’a Jarrett’a „Still Live” z Gary’m Peacock’em i Jack’em DeJohnette’m bardzo czytelnie i odpowiednio daleko usadowiono czasem po macoszemu traktowanego bębniarza. Głębia to mój konik budowania wirtualnej rzeczywistości, ale oprócz dalszych planów nie zapominam o odpowiednim pokazaniu mojej odległości od pierwszej formacji. Miałem kilka przypadków nadmuchania podestu dla muzyków do granic poza ścianami pokoju odsłuchowego, ale przy zbytnim wygonieniu do drugiej linii front-mena składu, wypadało to trochę sztucznie. Dlatego zwracam również uwagę na wyważenie rozpiętości widowiska we wszystkich możliwych proporcjach i azymutach. Tutaj zanotowałem konsensus, mając oczywiście w świadomości, że jest to jednak jakaś wizja człowieka za suwakami w procesie post produkcyjnym. Niemniej jednak, według mnie wypadło to bardzo dobrze, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę Palec Boży wszystkich płyt z oficyny ECM – Manfreda Eichera. Przy wszystkich usłyszanych i zanotowanych pozytywach goszczącego drapaka cały czas doskwierała mi jedna sprawa. Może źle się wyraziłem, nie doskwierała, tylko nurtowała, gdyż przyzwyczajony do mniejszej szorstkości talerzy perkusji i większego wysycenia basu, w tej odsłonie wszystko wyglądało nadto czytelnie – oczywiście w konfrontacji z moim codziennym wzorcem. Nie żebym optował za jednolitą magmą, ale winyl jaki lubię i jakiego poszukuję, nie może być jaśniejszy od cyfry, która i tak w moim wydaniu jest lekko podkolorowana. Aby to zweryfikować, tzn. sprawdzić poziom temperatury grania, spreparowałem mały pojedynek w najlepszym, jaki można sobie wyobrazić sparingu. Mianowicie, do walki stanął dwupłytowy 180 gramowy audiofilski winyl Jacinth’y „Here’s To Ben”, przeciwko najlepszej realizacji srebrnego krążka w formacie XRCD 24 odtwarzanej przez specjalnie do tego celu opracowanej technologii K2, jaką zaimplementowano w moim DAC-u. Dwie wybitne realizacje, a każda rejestrowana w swoim formacie naprzeciw siebie jest nie lada starciem, które często prezentuję moim gościom, jednak tym razem wprowadziłem je w proces testu, by potwierdzić nasuwające się przypuszczenia. To było ważne doświadczenie, bowiem sygnalizowany wcześniej poziom barwy był nieco niższy niż posiadany z moim zestawem opartym o wkładkę Dynavectora. Nie był to jazgot, tylko przesunięcie tonacji w stronę neutralności zbliżającej analog do cyfry, ale bez utraty gładkości grania. Już kilkukrotnie słyszałem podobne efekty z różnych kombinacji sprzętowych i tak jak w całej zabawie w audio, jest to jeden z pomysłów na wpisujący się w konkretnego klienta analogowy dźwięk. Przełączanie kompakt – gramofon jednoznacznie pokazywało minimalne rozmycie konturu źródeł pozornych, przy pastelowym odcieniu całości, jednak z lekkim zmniejszeniem ich ciężaru, ale bardzo podobną ilością i jakością skrzących blach. Znam ludzi, którzy odbiorą to jako zbytnie odejście od czaru czarnej płyty, ale z drugiej strony patrząc, każdy ma inny system, z którym akurat taki, a nie inny sznyt wypadnie wspaniale. Tak więc nie negując tej maniery, którą w podobnym wydaniu, ale z trochę ciemniejszym niż tutaj tłem słyszałem już z wkładką Kuzmy przy okazji testu gramofonu Thales w jego firmowym zestawieniu, potraktowałem ją jako dobrodziejstwo inwentarza i ochoczo przerzucałem płytotekę, celem przygotowań do przejścia w świat mono. Chciałem jak najwięcej nauczyć się tego dwukanałowego dźwięku w wydaniu wkładki ZYX i samego werku Transrotora, by móc skonfrontować to z możliwościami odtwarzania płyt monofonicznych w dwóch wersjach: materiał mono odtwarzany przez wkładkę stereo i ten sam materiał odtwarzany przez dedykowaną wkładkę mono – również ZYX. Tak naprawdę to był główny cel tego testu, czyli próba podejrzenia jednego świata w dwóch odsłonach na jednym napędzie w tym samym czasie, co ostatnimi czasy zaczęło zdobywać coraz większą klientelę wśród audiofilów ze mną włącznie.
Muszę przyznać, że czarna płyta drapana w jednym momencie przez dwie wkładki robi piorunujące wrażenie wizualne, ale że tak dobitnie pokazuje słuszność czytania jej techniką, w jakiej została wytłoczona, miałem okazję sprawdzić u siebie dopiero pierwszy raz. To jest przepaść w prezentacji całości i nie ma co rozdrabniać się na poszczególne składowe dźwięku, gdyż przechodzimy w inny stan świadomości. Ta przewaga dedykacji jest na tyle przekonująca, że chwilowo wstrzymane ruchy – ale już na szczęście rozpoczęte – w kierunku instalacji drugiego ramienia na moim drapaku, prawdopodobnie zostaną doprowadzone do końca. To nie jest różnica natury kosmetycznej, to jak dla mnie porażające pokazanie co tracimy. Niestety muszę ostrzec wszystkich, że te dramatyczne zmiany na pułapie jakości dźwięku jaki mam na co dzień, w strefie budżetowej mogą być na poziomie pomijalnym dla potencjalnego słuchacza. Jednak przypominam przy okazji, iż od pewnego poziomu jakości prezentacji spektaklu muzycznego, każda słyszalna zmiana nie jest bardzo duża i do tego okupiona sporym wydatkiem, a walcowanie, czy rozjeżdżanie konkurencji, często jest synonimem złej jakości tej przegranej, a nie wspaniałości naszego systemu. Dlatego proszę brać lekką poprawkę na moje wnioski, które dla mnie są wystarczającym bodźcem do doprowadzenia do końca tematu wkładki monofonicznej. Przechodząc do świata jednokanałowego otrzymujemy tak poszukiwaną w analogu homogeniczność. Obróbka takiego materiału wkładką stereo wprowadza jakieś dziwne zniekształcenia w blasku blach i odbiorze nasycenia tła. Wspomniane talerze dziwnie szeleszczą zamiast dźwięczeć, a tło robi się szare, wyraźnie zaśmiecone jakimiś przydźwiękami wokół instrumentów. Oczywiście trochę koloryzuję, ale tylko w celach dywagacyjnych, by skierować uwagę na odróżniające te dwie odsłony odtwarzania płyty niuanse. Tak, tak, to z punktu widzenia wielu miłośników analogu będą tylko nie warte zachodu niuanse, ale z dużą dozą pewności powiem, że drugie tyle słuchaczy mając do wyboru jedno lub dwu ramienny napęd, wybierze tę drugą opcję, która jak zdążyłem wspomnieć, niestety generuje dodatkowe przełączanie kabli, lub nabycie kolejnego phonostage’a. Oczywiście jest jeszcze trzecia opcja, znalezienia pre z dwoma niezależnymi wejściami, ale to dość rzadkie urządzenia i będąc swoistym dwa w jednym często są „prawie” ok. Wracając jednak do prezentacji monofonicznej, pierwsze co daje się usłyszeć, to wspomniana niesamowita homogeniczność dźwięku, podbudowana dociążeniem instrumentów. Wszystko nabiera masy zamykając dźwięk w obrębie instrumentu i unikając w ten sposób zbędnego rozdmuchania, zwiększa jego odstęp od szumu, przy wygładzeniu szeleszczących wcześniej perkusjonaliów, bez jakiegokolwiek ich ograniczenia. Odczuwamy wyraźną poprawę dynamiki, co w warunkach minimalnego poziomu szumu tła – gdy rodzina smacznie sobie śpi – pozwala cieszyć nasze uszy wyrafinowaniem, jakiego nie spodziewalibyśmy się po tej często uważanej za ułomną rejestrację dźwięku. Zanim z politowaniem postukacie się w głowę, sugeruję posmakować takiej prezentacji, a może się okazać, że będzie to jedno z tych doświadczeń, które długo pozostają w pamięci. Dobrym przykładem takiego stanu rzeczy jest płyta z 1964 roku, wydana przez oficynę Prestige, zatytułowana „Sonny Rollins Saxophone Colossus”. Saxofon Sonnego bryluje swoim nalotem drewnianego stroika, dopełniając ten aspekt gęstym wydobywającym się z lejkowatego ujścia „fajki pokoju” niskim tenorem. Praktycznie każdy instrument, bez znaczenia czy fortepian, czy kontrabas za zastosowanie rylca mono, wydawał się odwdzięczać swoim bytem na wirtualnej scenie. Słuchanie takich płyt praktycznie wyklucza problem złych realizacji, co oczywiście nie uchroni nas całkowicie od drobnych wpadek masteringowców tamtych czasów, jeśli jednak będziemy obracać się w dobrych wydawnictwach, to nawet współczesne reedycje dostarczą nam niezapomnianych przeżyć. Niestety jak to w życiu bywa, wszystko co piękne szybko się kończy i z żalem musiałem doprowadzić ten test do końca. Teoretycznie nie byłem pospieszany, ale wrodzona przyzwoitość nie pozwalała mi na zbytnie przeciąganie spotkania z Transrotorem ZET3. Wiedząc, że to tylko drobny wycinek oferty krakowskiego ETER AUDIO w tym dziale urządzeń generujących dźwięki i otrzymując obietnicę na koleje spotkania z innymi modelami, jakoś poradziłem sobie z problemem rozstania.
Gdy z rozrzewnieniem spakowałem tą skomplikowaną technicznie maszynę, zasiadłem do skreślenia kilku zdań zakończenia tej opowieści. Z całego serca polecam czytanie danego zapisu sygnału – stereo vs mono – dedykowanym rylcem, ale z drugiej strony przypominam o równym potraktowaniu obu torów. Pomysł zaprzęgnięcia dobrego przedwzmacniacza tylko do płyt dwukanałowych, twierdząc, że mono poradzi sobie nawet z byle czym, jest bardzo karkołomnym i według mnie skazanym na niepowodzenie pomysłem. I jeśli taka myśl przyświeca komuś w rozbudowie systemu, raczej zalecam zrezygnować z niego, gdyż przyniesie tylko więcej strat niż zysków. Ktoś, kto potraktuje obie opcje należytym szacunkiem, z pewnością nie będzie tego żałował, ale od razu zaznaczam, że oczekiwane miażdżenie jednego odczytu drugim, nie będzie miało miejsca. Raczej nazwałbym to maksymalnym wyciągnięciem drzemiących w monofonicznej płycie pokładów piękna muzyki tamtych czasów. Dla mnie każda wydana na ten cel złotówka, jest całkowicie uzasadniona.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna Acoustic Revive RST-38H, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”, RCM „SENSOR PRELUDE”
Dystrybucja: Eter Audio / Transrotor.pl
Ceny:
ZET 3 (nowa wersja)
– chassis ZET 3 (akrylowe chassis czarne nero, aluminiowy talerz 70 mm, ramię TR-800-S, wkładka MM Uccello, aluminiowy docisk): 12 990 PLN
– TR SME 5009 9”: 10 990 PLN
– TR SME 5012 12”: 13 990 PLN
– Podstawa pod ramię SME 9”: 1 290 zł
– Podstawa pod ramię SME 12”: 1 990 PLN
– Wkładka MC Merlo Reference: 4 990 PLN
– Wkładka ZYX R-1000 AIRY3 Mono – 5 890 PLN
– Wkładka ZYX R-1000 AIRY3 MC – 14 900 PLN
– Zasilacz Konstant M2 Reference 33/45 RPM: 4 290 PLN
– Dodatkowy silnik (wymagany Konstant M2 Reference): 1 690 PLN
– Długi pasek dla dwóch silników: 239 PLN
– Podstawa pod silnik z boku: 490 PLN
– Vovox Textura DIN-RCA IC phono: 4 790 PLN
– Stojąca szczoteczka do winyli: 1 290 PLN
Dane techniczne:
Chassis: profilowany, polerowany sandwicz akrylowo-aluminiowy o wysokości 45 mm
Talerz: aluminium o wysokości 70 mm i wadze 12 kg
Wyposażenie: ramię TR 800-S, wkładka MM Uccello, aluminiowy docisk płyty
Wymiary (szer. x gł. x wys.): 45 x 40 x 23 cm
Waga: ok. 34 kg
Każdy kto weźmie w niej udział otrzymuje darmowy, 30-dniowy dostęp do muzyki w bezstratnej jakości.
Z oferty może skorzystać każdy, kto do 29 czerwca zarejestruje się pod adresem www.wimp.pl/hifiweek. Kampania cieszy się olbrzymim powodzeniem.
– Można powiedzieć, że nawet jesteśmy nieco zaskoczeni tak dobrymi rezultatami kampanii – mówi Adrian Ciepichał, dyrektor generalny polskiego biura WiMP. – Bezstratną jakość pokochali nie tylko audiofile czy osoby dysponujące bardzo dobrej jakości sprzętem ale także zwykli użytkownicy streamingu, którzy po prostu lubią słuchać muzyki w jakości wyższej od tej oferowanej standardowo na rynku. Oczywiście nie bez znaczenia jest także to, że w katalogu WiMP znajduje się ponad 25 milionów utworów a wśród nich wiele perełek takich jak chociażby twórczość artystów wydawanych przez Blue Note.
Równolegle z promocją HiFi Week trwa kampania Blue Note, związana z 75- leciem tej legendarnej wytwórni jazzowej, pod której skrzydłami znaleźli się tacy artyści jak: Miles Davis, John Scofield, Gregory Porter, John Coltrane, Wayne Shorter, Herbie Hancock, Van Morrison, Norah Jones, Annie Lennox, Elvis Costello, The Roots, Rosanne Cash, Ryan Adams czy Vintage Trouble. Playlista stworzona z tej okazji znalazła się wśród pierwszej piętnastki najbardziej popularnych playlist we wszystkich państwach, w których jest obecny WiMP.
– W Blue Note wierzymy, że brzmienie naszych wydawnictw powinno wspierać emocjonalną stronę muzyki. – mówi Don Was, szef wytwórni Blue Note. – Jeśli to wymaga nieskazitelnego nagrania i nienagannego rozmieszczenia mikrofonów, to tak musi być. Jeśli wymaga użycia zniekształceń lub innych narzędzi low-fi, to też jest w porządku. Każdy powinien mieć możliwość poznawania muzyki w taki sposób, w jaki brzmiała w studiu w dniu nagrywania – najważniejsze jest to, aby publiczność była w stanie usłyszeć muzykę w kształcie zgodnym z zamierzeniami artysty. Dla mnie High Fidelity to wierność zamierzeniom artysty.
Link do playlisty Blue Note: http://wimp.pl/album/29220354
WiMP jest jedynym serwisem streamingowym działającym w Polsce, który oferuje muzykę w bezstratnych formatach FLAC i ALAC. Cena brutto miesięcznego abonamentu wynosi 39,99 zł.
AudioQuest prezentuje serię przewodów – Elements. Tworzą ją modele Water, Earth, Wind i Fire, które zastępują produkty z pierwszej serii Rivers. Najnowsze konstrukcje wyróżniają się zwiększoną o 1 mm średnicą, udoskonalonym systemem rozpraszania szumu (NDS), trwalszym pokryciem warstwą srebra oraz jeszcze lepszymi wtykami RCA i XLR. Flagowy model serii Elements, Fire, to konstrukcja zbliżona technologicznie do referencyjnej serii Wild – WEL
Po sukcesie, jaki odniosła seria Rivers, inżynierowie AudioQuest stanęli przed ogromnym wyzwaniem – stworzyć nową generację przewodów, które zapewnią jeszcze lepsze parametry w stosunku do poprzedników, pozostając przy tym na porównywalnym poziomie cenowym. Projektanci wywiązali się z zadania celująco, a efektem ich pracy jest najnowsza seria Elements, składająca się z modeli Water, Earth, Wind i Fire.
Pierwsze trzy przewody, tj. Water, Earth i Wind zastępują odpowiednio modele Columbia, Colorado i Niagara. Od strony konstrukcyjnej model Water łączy polietylenową izolację, która otacza przewodnik wykonany z litej miedzi PSC+. Kabel Earth projektanci wzbogacili izolacją FEP, a w Wind pod oplotem z FEP umieścili przewodniki wykonane z litego srebra PSS.
W porównaniu ze swoimi poprzednikami nowe interkonekty wyróżniają się zwiększoną o 1 mm średnicą. Ta zmiana pozwoliła zastosować grubsze o 60% i wyróżniające się zwiększoną wytrzymałością ścianki Air-Tubes. Dzięki temu kable są odporniejsze na zagięcie i skuteczniej separują przewodnik od izolacji, co eliminuje negatywny wpływ tych materiałów, będący jedną z głównych przyczyn zakłócenia przesyłu sygnału.
Trend udoskonalania objął również system rozpraszania szumu – NDS (Noise Dissipation System). Modele z serii Rivers mogły pochwalić się czterema warstwami dodatkowej izolacji, najnowsze kable mają aż sześć warstw, dzięki czemu przewodnik jest jeszcze skuteczniej chroniony przed niekorzystnym wpływem zewnętrznych częstotliwości radiowych, będących poważnym źródłem zakłóceń przekazywania sygnału. System wykorzystuje również karbonową warstwę absorbującą i dodatkową metalową warstwę odbijającą.
Projektanci AudioQuesta zmodyfikowali ponadto niezwykle ważny element – wtyki. Złącza posrebrzane są w technologii Hanging-Silver, która polega na zanurzaniu wtyków w srebrze przy użyciu chwytaka, zamiast umieszczania ich w wirującym bębnie z roztopionym srebrem. Dzięki temu procesy chemiczne pomiędzy materiałami przebiegają w sposób bardziej pożądany ze względu na późniejszą trwałość wtyku. Zupełnie nowe złącza, zarówno RCA, jak i XLR, łączone są z przewodnikiem w technologii tzw. zimnego zgrzewania.
Na szczególną uwagę zasługuje model Fire. Zastępuje on model Sky i stanowi całkowicie odrębną konstrukcję, która zbliżona jest do referencyjnej serii Wild – WEL (William E. Low Signature). W porównaniu z pozostałymi kablami z serii Elements, Fire wykorzystuje grubsze przewodniki, a Air-Tubes mają o 23% powietrza więcej, dzięki czemu zapewniają jeszcze skuteczniejszą izolację. Ponadto przewodniki oddzielone są ośmioma warstwami tworzywa wykorzystywanego przez system NDS. Fire zakończony jest takimi samymi złączami RCA i XLR, jakie można znaleźć w kablach Wild i WEL.
Wszystkie nowe modele z serii Elements już są w sprzedaży. Poglądowa cena detaliczna modelu Water zaczyna się od 1500 zł/parę (długość 0,5 m), w przypadku Earth jest to kwota 2530 zł/parę (0,5 m), a za parę przewodów Wind o tej samej długości trzeba zapłacić 4999 zł. Na parę półmetrowych przewodów Fire należy przeznaczyć 6999 zł. Kable dostarczane są w długościach od 0,5 m do 10 m i z zakończeniami RCA lub XLR. Ceny zależą wyłącznie od wybranej długości przewodów.
Astell&Kern zrewolucjonizował rynek przenośnych odtwarzaczy Hi-Fi. Modele AK100 i AK120 pokazały nam że można osiągnąć brzmienie bliskie stacjonarnym drogim sprzętom przy zachowaniu kieszonkowych wymiarów. Przez ostatni czas na rynku pojawiały się kolejne modele różnych producentów , przyszedł zatem czas na odświeżenie serii modeli ak100 i ak120.
Nowe produkty Astell&Kerna stanowią rozwinięcie poprzedników – oferując tym razem dźwięk klasy hi-end w połaczeniu z dobrymi słuchawkami czy sprzętem stacjonarnym audio.
Nowe modele wyposażone są w funkcję streamingu audio, zatem można bezprzewodowo wysyłać pliki MQS poprzez transmisję wi-fi, nie musisz wstawać z fotela aby zmienić ulubioną płytę gdy używasz swojego AK jako źródła w domowym stereo.
AK100 II
AK120 II
Kolejną nowinką jest zbalansowane wyjście audio. Analogicznie do topowego modelu AK240, w nowych ak100 i ak120 znajdziemy również 4 polowe złącza zbalansowane. Za ich pośrednictwem sygnał jest przesyłany dwukrotnie z przeciwną fazą. W przypadku wystąpienia zakłóceń, obydwa sygnały zostaną zakłócone w takim samym stopniu, ale różnica pomiędzy nimi pozostanie ta sama. W efekcie zniekształcenia nie wpłyną na oryginalny dźwięk. Jest to najbardziej zaawansowany sposób transmisji analogowej dźwięku.
Nowością w kwestii odtwarzania dźwięku jest również equalizer. Astell&Kern AK100/AK120 oferuje użytkownikowi 10 pasmowy equalizer z precyzyjnym skokiem o 0,5dB. Tak duża dokładność pozwoli dopasować brzmienie odtwarzacza w każdych warunkach, dla każdych słuchawek i każdego gatunku muzyki.
Wisieńką na torcie jest nowy wygląd i poprawiony komfort użytkowania. Nowe playery z serii AK zostały wyposażone w 3,3 calowy, dotykowy ekran o wysokiej rozdzielczości i co nie mniej ważne nowy interfejs, taki sam jaki znajdziemy w topowym AK240. Nowe odtwarzacze dzięki niemu są bajecznie proste w obsłudze i oferują więcej funkcji.
AK100 i AK120 drugiej generacji to nie tylko nowy wygląd i nowe funkcje, to również znacząca poprawa jakości dźwięku od strony hardware’u. Producent odszedł od nadmiernie popularnych już kodeków Wolfsona WM8740 na rzecz znanego z modelu AK240 Cirrus Logic’a CS4398. W przypadku AK100 II jest to chip działający w trybie stereo, w przypadku AK120 II tak jak w poprzedniej generacji wykorzystana została technologia dual DAC zapewniająca jeszcze bardziej emocjonujący dźwięk dual mono. Oczywiście przetworniki DAC bezproblemowo radzą sobie z obsługą gęstych formatów w tym MQS oraz DSD. W przeciwieństwie do modelu AK240, który został stuningowany bardziej pod kątem muzyki klasycznej, tuning nowych modeli to bardziej jazz/pop. Oczywiście wszystkie 3 playery doskonale radzą sobie z każdym gatunkiem muzyki.
W nowych modelach nie zabraknie miejsca na ulubione płyty, odtwarzacze AK100 II i AK120 II zostały wyposażone analogicznie w 64GB i 128GB wbudowanej pamięci oraz możliwość rozszerzenia jej o następne 128GB w formie karty Micro SD.
Standardowo już dla produktów Astell & Kern, AK100 II i AK120 II mogą być wykorzystane w zasadzie na każdy możliwy sposób zarówno jako źródło dźwięku do słuchawek, jak również jako źródło dźwięku do domowego stereo, również w wersji bezprzewodowej oraz USB DAC do komputera.
Nie bez znaczenia jest także nowy wygląd metalowych obudów modeli AK100 II i AK120 II. Zostały one zaprojektowane aby urządzenia idealnie leżały w ręce i umożliwiały wygodną obsługę a przy tym posiadały niebanalny design.
Nowe modele AK100 II i AK120 II to nie tylko lifting poprzedników, to zupełnie nowe konstrukcje które znowu zabłysną na rynku portable hi-fi dzięki wykorzystaniu technologii z najlepszego odtwarzacza portable na rynku czyli modelu AK240. Tym razem w nieco bardziej przystępnych cenowo modelach. Ceny kształtują się odpowiednio na poziomie 3500 PLN oraz 6500 PLN. Modele pojawią się na rynku w lipcu 2014.
Dystrybutor: MIP
ul. Siedmiogrodzka 11
01-232 Warszawa
Strona produktowa:
www.iriver.pl
Opinia 1
Od niepamiętnych, czyli wczesnoszkolnych czasów po dzień dzisiejszy poniedziałek nieodzownie kojarzy się zarówno mi, jak i podejrzewam większości populacji z prawdziwą traumą. Po weekendowych szaleństwach, bądź w pełni zasłużonym lenistwie trzeba zwlec o jakieś zupełnie nieludzkiej porze odwłok, doprowadzić do umownego stanu używalności i na kolejne pięć dni stać się anonimowym trybikiem w szkolnej/korporacyjnej (niepotrzebne skreślić) maszynie. Wyjątkiem od powyższej, jakże pesymistycznej reguły są (zdecydowanie za krótkie) w przypadku dziatwy szkolnej wakacje a dorosłych urlopy, oraz … przynajmniej dla „wierzącej i praktykującej” części braci audiofilskiej odsłuchy. I właśnie z takim, ostatnim z powyższej listy, stanowiącym nad wyraz skuteczny antydepresant, przypadkiem mieliśmy do czynienia w ostatni poniedziałek. Co prawda najpierw trzeba było w pocie czoła odrobić wymaganą „pańszczyznę”, by potem przedzierając się przez dotrzeć do upragnionego celu, ale wyprzedzając nieco bieg wydarzeń i psując niejako niespodziankę nie będę trzymał Państwa dłużej w niepewności – było warto.
W położonym pośród księżycowo – post apokaliptycznego krajobrazu (kończenie prac nad drugą nitką metra) warszawskim salonie Hi-Ton Home of Perfection odbyła się inauguracja serii ogólnopolskich prezentacji ekstremalnie high-endowego systemu serii HV T+A Elektroakustik, którą uświetnił swoją obecnością Pan Jens Welteke – Sales Manager na Europę ww. marki.
W urządzonym ze smakiem, oraz godnym pochwały zachowaniem umiaru w środkach akustycznej adaptacji pomieszczeniu stanął potencjalny i wielce prawdopodobny kandydat do kolejnego odcinka naszego serialu o systemach marzeń w składzie:
– odtwarzacz / DAC: T+A MP3000HV,
– przedwzmacniacz – T+A P3000HV,
– pracujące w trybie monobloków końcówki mocy: T+A A3000HV z dedykowanymi zasilaczami T+A PS3000HV,
– kolumny: T+A CWT 2000
Całości dopełniało okablowanie:
– IC XLR: CARDAS Sky
– przewody głośnikowe: CARDAS Sky
– przewody zasilające: CARDAS Cross (do CD) i CARDAS Twinlink (Preamp); ENERR Symbol HYBRID w wersji 20A (monobloki + zasilacze)
Nie można też zapomnieć o firmowej listwie filtrująco-zasilającej Power Bar 2+5. Wszystkie elementy prezentowały udany mariaż satynowo – srebrnych korpusów z ukrytymi za czarnymi (przy wygaszeniu) „szybami” wskaźników wychyłowych i paneli dotykowych.
Biorąc pod uwagę początek tygodnia i dość późno popołudniową porę udało nam się z Jackiem wstrzelić na tyle idealnie, że nie dość, że nie zakłóciliśmy żadnej z wcześniej prowadzonych prezentacji, to załapaliśmy się na małą reorganizację w ustawieniu systemu, oraz możliwość niezobowiązującej rozmowy z Panem Welteke, podczas której mogliśmy zajrzeć do trzewi MP3000HV, P3000HV i Power Bara. Zmiana ustawienia systemu wynikała z troski o komfort termiczny A-klasowych końcówek a wiwisekcja wspomnianych urządzeń pozwoliła na tzw. „macanta” przekonać się o iście pancernej solidności niemieckiego High-Endu, oraz bezkompromisowości wykorzystanych rozwiązań. Wystarczy wspomnieć o praktycznie całkowitej izolacji sekcji wejściowej i odpowiedzialnej za obróbkę sygnałów cyfrowych od stopnia wyjściowego, czy nader rzadko stosowanego rozdzielenia zasilania części analogowej od cyfrowej w praktycznie najbardziej ekstremalny sposób. Otóż nie dość, że dedykowane poszczególnym sekcjom zasilacze umieszczono w komorach wygospodarowanych wzdłuż bocznych ścianek urządzeń, to dodatkowo każdy z modułów zasilających otrzymał własne gniazdo zasilające. Krótko mówiąc zarówno przedwzmacniacz, jak i odtwarzacz wymagają zastosowania po parze kabli zasilających. Końcówki mocy zadowolą się za to pojedynczymi przewodami, jednak chcąc zastąpić firmowe – „komputerowe” sieciówki lepiej pamiętać o tym, by wybrać modele wyposażone w 20A wtyki IEC.
Zaskakująco szczere podejście do tematu i absolutne zero pseudoaudiofilskiego voodoo, czy zasłaniania się kosmicznymi technologiami, bądź tajemną wiedzą. Taka postawa po prostu świetnie oczyszcza atmosferę, przełamuje (czysto hipotetyczne) pierwsze lody i pozwala na pełną szczerość. W końcu, jeśli producent gra z nami w otwarte karty, to czemu my mielibyśmy postępować inaczej.
Początek odsłuchu spokojnie możemy określić mianem niezobowiązującej gry wstępnej ze spokojnym i stonowanym pod względem emocjonalnym wkładem merytorycznym pasującym idealnie do kręgów zbliżonych do ECM-owskiego mainstreamu, pokazał liryczną i delikatną stronę prezentowanego systemu. Pomimo budzącej respekt mocy wykorzystanych, pracujących w klasie A końcówek mocy i przynajmniej pod względem optycznym ledwo mieszczących się w sklepowym pomieszczeniu kolumn dźwięk dobiegający naszych uszu był zadziwiająco eteryczny i zwinny. Czuć było drzemiący w nim potencjał, ale spokojny i niewymagający gwałtownych wychyłów przyciągających wzrok malachitowo – zielonych wskaźników repertuar pozbawiony był nawet najmniejszych oznak nerwowości oferując w zamian iście zjawiskową przestrzeń i precyzję w kreowaniu źródeł pozornych. Dość bliskie sąsiedztwo tylnej, silnie wytłumionej ściany trochę ograniczało obecność spodziewanej na tych poziomach cenowych głębi sceny, lecz bądźmy szczerzy – mając ochotę na zakup takiego seta trzeba byłoby być niespełna rozumu, by decydować się na niego bez uprzedniego odsłuchu we własnych czterech kątach. Poza tym minimalna, zalecana przy modelu CWT 2000 odległość od linii kolumn wynosi 3-4 m, co niestety w salonowych warunkach okazało się praktycznie awykonalne. Oczywiście mogliśmy przepiąć się na zdecydowanie mniejsze CWT 500, lecz powyższą alternatywę rozpatrywaliśmy jedynie chwilę i to tylko hipotetycznie. W końcu nie co dzień trafia się okazja posłuchania tak okazałych konstrukcji. Nadszedł zatem moment na użycie własnego materiału testowego, który pozwolę sobie zamieścić poniżej w formie listy, by w dalszej części móc swobodnie się do niego odwoływać. Albumy podaję w porządku alfabetycznym:
– Alice In Chains – “The Devil Put Dinosaurs Here”
– Arild Andersen – “Kristin Lavransdatter”
– BADBADNOTGOOD – “BBNG2” [24bit 96 kHz]
– Hanna Banaszak – „Live – w Studiu Koncertowym im. W. Lutosławskiego”
– Megadeth – “Super Collider”
– Ray Brown & Laurindo Almeida – “Moonlight Serenade”
– Stanislaw Soyka – “W Hołdzie Mistrzowi”
– Stereoplay – “30 Jahre Yello Geschichte”
– Susan Wong – “My Live Stories” [24bit 96kHz]
Na pierwszy ogień poszły Yello i BADBADNOTGOOD, które w okamgnieniu pokazały nie tylko wydajność prądową użytych końcówek mocy, ale i ich zdolność do wprost zjawiskowo zamordystycznej kontroli potężnych kolumn. Bas był niesamowicie krótki, punktowy i prowadzony z iście laserową precyzją a przy tym charakteryzowała go natychmiastowość, oraz brak jakichkolwiek podkolorowań. Równie szybko, jak atak na trzewia słuchaczy był przypuszczany, z taką sama prędkością następowało jego wygaszanie. Czegoś podobnego można byłoby się spodziewać po konstrukcjach w pełni aktywnych a przecież w CWT 2000 jedynie elektrostatyczna sekcja wysokotonowa, pracująca w zakresie 2000 Hz – 40 kHz, posiadała dedykowane źródło prądu. W obliczu powyższych faktów, jeśli nawet żywiliśmy pewne obawy przed tym, czy ustawione przez dystrybutora kolumny kolokwialnie mówiąc nie „ugotują” się w salonowym pomieszczeniu to spokojnie mogliśmy je wyeliminować lakoniczną adnotacją – „nie dotyczy”.
Idąc jeszcze krok dalej wyciągnąłem ciężką artylerię i ku przerażeniu Jacka postanowiłem przez chwilę pokatować system Alice In Chains i Megadeth. Efekt był nie dość, że w pewnym sensie spodziewany to jeszcze bezsprzecznie spektakularny i … bolesny. Pomimo całej gładkości i krystalicznej czystości dźwięk był nie owijając w bawełnę po prostu koszmarny. Mizeria materiału źródłowego została obnażona, wyeksponowana i podana na srebrnej tacy. Cóż, kolejny raz sprawdziła się złota zasada High-Endu: „shit in, shit out”.
Najwyższy czas przestać kombinować i zacząć wreszcie raczyć się muzyką nie dość, że świetnie zagraną, to i nagraną z poszanowaniem nie tylko sztuki realizatorskiej, ale i nerwów słuchaczy. Baśniowy charakter “Kristin Lavransdatter” został na tyle sugestywnie zaprezentowany przez system T+A, że o ile wcześniejsze muzyczne ekstrema dość mocno przetrzebiły kworum, to już Arild Andersen skutecznie przyciągnął całe, prowadzące kuluarowe dyskusje towarzystwo. Potem było jeszcze ciekawiej. Przykładowo realizm “Moonlight Serenade” podkreślała wierność w oddaniu gabarytów wykorzystanego instrumentarium. Aspekt ten jest o tyle wart podkreślenia, że przy wysokomocowej amplifikacji i potężnych kolumnach, z czym niewątpliwie mieliśmy w tym wypadku do czynienia, bardzo często dochodzi do pewnego wyolbrzymienia – przeskalowania źródeł pozornych. Drobne azjatyckie wokalistki przybierają wtenczas wzrost gwiazd NBA, skrzypce gabarytami przypominają wiolonczelę a fortepian ma przynajmniej z siedem metrów długości. Jednak zamiast taniej „efektowności” T+A postawiło na wierność faktom. Ot niemiecki pragmatyzm – skoro rzeczywistość jest jak najbardziej OK. a słuchacze z reguły dysponują wiedzą o prezentowanym im przez system materiale, to po co sztucznie cokolwiek zmieniać. Kłamstwo ma przecież krótkie nogi i pręcej czy później wyjdzie na jaw pozostawiając po sobie jedynie niesmak i rozczarowanie.
Oczywiście powyższe obserwacje należy rozpatrywać w kategoriach czysto orientacyjnych, gdyż przy tego typu prezentacjach można co najwyżej w przybliżeniu określić potencjał (bądź jego brak) konkretnego zestawu. Do bardziej wiążących wniosków potrzeba nie tylko zdecydowanie więcej czasu, ale i zwykłego nauczenia się danego pomieszczenia. Prezentacja przygotowana przez dystrybutora T+A – Hi-Ton Home of Perfection pozwoliła nam zatem jedynie skosztować smaku niemieckiego High-Endu i wzmóc apetyt przed daniem głównym, którym mamy nadzieję będzie odsłuch ww. systemu w bardziej kontrolowanych warunkach.
Serdecznie dziękując za zaproszenie polecamy się oczywiście na przyszłość, gdyż nawet pozostając jedynie przy ofercie T+A z powodzeniem można pokusić się o złożenie jeszcze kilku intrygujących systemów. Z pewnością potwierdzą to bywalcy monachijskiego High Endu, gdzie niemiecki producent z dumą prezentował nie tylko bohaterów niniejszej relacji, ale i swoją ulampowioną V-series.
Marcin Olszewski
Opinia 2
W miniony poniedziałek 23 czerwca 2014 roku miałem przyjemność uczestniczyć w prezentacji rozpoczynającej tygodniowy cykl pokazów otwartych topowego tranzystorowego zestawu niemieckiej marki T+A serii HV, przeprowadzonej przez warszawski salon audio HI-TON Home of Perfektion. Nie wiem dlaczego, ale znając doskonale ową firmę produkującą komponenty audio, zawsze kojarzyła mi się raczej z urządzeniami opartymi o lampy elektronowe, które mimo mojej wrodzonej wrażliwości na niepowtarzalność, nie przemawiały do mnie swoim projektem plastycznym. Oczywiście jak zawsze nie deprecjonowałem wartości sonicznych, jakie sobą reprezentują, a po tym spotkaniu dziękuję sobie w duchu za takie podejście, gdyż musiałbym wszystko odszczekać. Ale wracając do spotkania, z dużą dozą pewności jego bohater reprezentuje najwyższą ligę, którą słychać było od pierwszych rozruchowych taktów muzycznych. Dlatego cieszę się, że ten kosztowny – flagowy zestaw, najpierw prezentowany w Warszawie, zaliczy jeszcze tourne po Polsce, by na koniec zawitać w nasze progi, wzbogacając cykl „System marzeń”. Zapowiada się smakowicie, ale niestety będzie to okupione sporym wysiłkiem fizycznym, gdyż jak donoszą informacje producenta, całość waży około 500 kilogramów. Na szczęście dedykowane pomieszczenie znajduje się na parterze, tak więc jest szansa, że po instalacji na docelowym miejscu, nie będziemy musieli zaliczyć turnusu rehabilitacyjnego w Ciechocinku. Jak można się spodziewać, pół tony elektroniki musi swoje kosztować i niestety z przykrością informuję, że do zagwarantowania środków płatniczych celem rozliczenia się w kasie salonu podczas transakcji zakupowej, nie wystarczy przekazanie organów nawet całej rodziny, ale wygrana w totolotka już bez kumulacji z powodzeniem załatwia sprawę. Jednak nie rozprawiając o możliwościach nabywczych – przecież nie muszę go kupować, by w miarę bezstronnie przetestować, z niecierpliwością czekam na to spotkanie, którego przedsmak usłyszałem w salonie. Elektronika idąca z duchem czasu jest centrum dowodzenia wszelkiego rodzaju nośnikami cyfrowymi, bez względu na dostarczaną doń postać. Wszystkie komponenty połączone firmowymi kablami sterującymi, umożliwiają pełną kontrolę całej układanki. Nawet drobna niezgodność fazy dochodzącej do jakiegokolwiek urządzenia jest oznajmiana stosownym komunikatem. System tym sposobem sam dba o jak najlepsze warunki do pracy. Całość uzupełniał monstrualnie duży zestaw kolumn z baterią wstęgowych głośników wysokotonowych, sporą grupą średniotonowców i czterema niskotonowcami. Przetworniki basowe z uwagi na ilość i rozmiar umieszczono na bokach konstrukcji i o dziwo mimo niezbyt dużej kubatury salonu, nawet podczas głośniejszych kawałków testowych, nie zanotowaliśmy dudnienia w pomieszczeniu. Wszystko czytelne i pod pełną kontrolą. W przeciwieństwie do produktów lampowych, dizajn proponowanej tego dnia do odsłuchu elektroniki od pierwszego kontaktu wzrokowego wzbudził moje zainteresowanie swą z jednej strony prostotą mariażu dwóch podstawowych kolorów – czarny i wariacja białego – jak i próbą powrotu do dawnych czasów poprzez zastosowanie dużych wskaźników wychyłowych. Wszystko wygląda bardzo smacznie wizualnie.
Przyglądając się samemu salonowi, daje się zauważyć duże przywiązanie do estetyki rozlokowania sprzętu na półkach. Żadnego chaosu, czy przypadkowości, tylko przemyślana koncepcja prezentacji każdego urządzenia. Bez zbędnego ścisku, nie przytłaczając klienta nadmiarem towaru, pozwalają włączyć w proces zakupowy dość ważny element, jakim jest odbiór projektu plastycznego. Wiadomo, że sporo audiofilów – nawet tych ortodoksyjnych, jednak nieprzyznających się do tego, czasem kupują również oczami, puszczając w niepamięć drobne niedoskonałości dźwiękowe. Ja teoretycznie też przedkładam jakość dźwięku ponad wygląd urządzenia, ale lubię, jak mająca zająć centralne miejsce na szafce ze sprzętem zabawka, nie straszy swoim wyglądem. W HI-TON-ie wiedzą jak oprócz pokazania możliwości sonicznej produktu w najlepszej konfiguracji, wyeksponować jego projekt, mamiąc tym – w dobrym tego słowa znaczeniu – potencjalnego nabywcę.
Wracając do samego pokazu. Gdy do mych uszu dobiegły pierwsze takty muzyki, słychać było, duży potencjał dynamiki. Już przy cichym graniu całkowicie zimnego sprzętu stopa perkusji była twarda i bardzo czytelna. Trochę obawiałem się jej jakości przy dużych poziomach decybeli, ale Marcin swoim przyniesionym repertuarem zweryfikował ten aspekt, całkowicie wybijając mi z głowy podobne myśli. Pomieszczenie mimo niespełniania potrzeb pojemnościowych prezentowanego zestawu, dzięki dużemu zapasowi mocy nie zgłaszało jakichkolwiek problemów natury fal stojących. Seria kaskadowych elektronicznych zakłócaczy spokoju w eterze i masakrycznie skompresowanych kawałków muzyki metalowej, nie zachwiała tego stanu rzeczy. Gdy odbębniłem – nie mówię, że bez przyjemności – te próby radzenia sobie seta T+A z przeciwnościami losu, na koniec doprosiłem się do posłuchania czegoś, co pokaże jego wyrafinowanie. Czekałem na ten moment ze sporym niepokojem, gdyż pionowo usytuowana kawaleria wstęg, mogła całkowicie zniweczyć ten uzbierany wcześniej bagaż pochwał. Materiał ECM-u z naszym naczelnym trębaczem Tomaszem Stańko na czele, przy nazbyt dosłownym pokazaniu informacji zakodowanych na płycie, może wprowadzić weń dawkę sztuczności w postaci przejaskrawienia odbioru źródeł pozornych. W początkowym materiale mogło to tak nie doskwierać, dając wykrojonych skalpelem muzyków, jednak jazz sygnowany przez Manfred’a Eeicher’a jest mekką ciszy. Ten najważniejszy element wyrazu, przecięty świdrującymi nienaturalnie ostrymi blachami perkusisty, niczym zdmuchnięcie świeczki może zniweczyć budowaną mozolnie atmosferę intymności. Na szczęście w tej odsłonie było bardzo dobrze, ale poziom wyrafinowania i sposób wirtualnej prezentacji, spróbuję ocenić dopiero w domu. Nie żebym miał jakieś podstawy do narzekania, ale takie smaczki mimo najlepszego przygotowania salonu można w pełni zweryfikować tylko przy zerowym szumie tła grubo po północy w znanych sobie warunkach lokalowych. Przynajmniej ja mam takie zdanie i nie jest to moje widzimisię, tylko lata doświadczeń z różnymi skutkami.
Na koniec chciałbym podziękować gospodarzom za zaproszenie na ciekawy pokaz horrendalnie drogiego zestawu, który ma szansę zawitać w moim domu. Jeśli nawet jakimś zbiegiem złych okoliczności do tego nie dojdzie, to ta wizyta potwierdziła dobitnie, że żądana zań cena ma swoje odzwierciedlenie w jakości oferowanego dźwięku. Czy w estetyce każdego klienta, tego nie wiem, ale jeśli nawet nie trafi idealnie w punkt „zero”, pozostawi po sobie bardzo pozytywne wrażenie.
Jacek Pazio
Po raz kolejny szwedzka marka pokazuje, że stać ją na wiele. Po udanej serii 32 przyszła kolej na „królewskie” modele, najwyższe do tej pory w ofercie Primare.
We wrocławskim salonie Fusic odbędzie się w najbliższy piątek premierowy pokaz serii 60 uznanego, szwedzkiego producenta. Przedwzmacniacz PRE60 oraz końcówka mocy A60 zostaną zaprezentowane z (w opinii sprzedawców Fusic) możliwie najlepszymi kolumnami, jakie można do tego zestawu elektroniki podłączyć. Jakie to będą kolumny? O tym można się dowiedzieć w piątek bezpośrednio w salonie audio Fusic. Zapraszamy.
Szczegóły prezentacji i zapisy bezpośrednio u sprzedawców Fusic.
Salon Audio FUSIC
www.FUSIC.pl
Muzyczny serwis streamingowy WiMP rozpoczyna dziś kampanię HiFi Week. Każdy kto weźmie w niej udział otrzyma darmowy, miesięczny dostęp do muzyki w bezstratnej jakości.
Już dziś startuje kampania HiFi Week, w ramach której muzyczny serwis streamingowy WiMP udostępnia za darmo 30 – dniowe abonamenty WiMP HiFi. Z oferty może skorzystać każdy, kto od dziś do 29 czerwca zarejestruje się pod adresem www.wimp.pl/hifiweek. Podczas HiFi Week, redakcja WiMP udostępni liczne playlisty z muzyką, która najlepiej zabrzmi na sprzęcie o najwyższych parametrach.
– Chcemy umożliwić jak największej liczbie odbiorców korzystanie z muzyki w najwyższej udostępnianej w tym momencie jakości na rynku – mówi Adrian Ciepichał, dyrektor generalny polskiego biura WiMP. – Od dziś w naszym serwisie będzie można znaleźć playlisty opracowane lub pieczołowicie wybrane przez redakcję WiMP a także szereg rekomendowanych albumów w ramach serii Album Dnia.
Seria Album Dnia obejmie następujące wydawnictwa m.in.: Damon Albarn „Everyday Robots”, Jack White „Lazaretto” czy Michael Jackson „XScape”. W WiMP pojawią się także albumy muzyki jazzowej, wydane przez wytwórnię Blue Note, co będzie wiązało się z kampanią, która w tej chwili trwa w WiMP jak również sporo muzyki klasycznej np. Sommernachtskonzert 2014.
– Te albumy zostały wybrane, bo chcieliśmy pokazać różnorodne produkcje z ostatnich tygodni, które prezentują zarówno świetną jakość dźwięku, jak i wysoki poziom artystyczny. – mówi Katarzyna Rogalska, odpowiedzialna za redakcję w WiMP. – Jest tu pop, rock, alternatywa, elektronika, jazz i klasyka, które swobodnie można polecić każdemu miłośnikowi świetnej muzyki.
WiMP jest jedynym serwisem streamingowym działającym w Polsce, który oferuje muzykę w bezstratnych formatach FLAC i ALAC. Cena brutto miesięcznego abonamentu wynosi 39,99 zł.
*****
O WiMP
WiMP to muzyczny serwis streamingowy oferujący muzykę w najwyższej jakości, w tym w bezstratnych formatach FLAC i ALAC. To także jedyny serwis streamingowy integrujący muzykę, część redakcyjną oraz usługi video. Codziennie dostarcza rekomendacje, playlisty oraz informacje na temat muzyki na każdą okazję. W Polsce jest dostępny w trzech wersjach: WiMP Basic umożliwiający dostęp do ponad 25 milionów utworów za pośrednictwem komputerów stacjonarnych w cenie 9,99 zł./mies., WiMP Premium – rozszerzający dostęp do pełnej zawartości katalogu o urządzenia mobilne w cenie 19,99 zł./mies., oraz WiMP HiFi gwarantujący dostęp do plików w bezstratnej jakości w cenie 39,99 zł./mies. Usługi są dostępne na urządzeniach przenośnych i stacjonarnych pracujących w środowisku: iOS, Android, Windows Phone, Mac Os, Windows a także Sonos, BlueSound. WiMP posiada licencję na ponad 23 miliony utworów. WiMP należy do spółki Aspiro, notowanej na sztokholmskiej Giełdzie Papierów Wartościowych (NASDAQ OMX).
Muzyczny serwis streamingowy
TIDAL to innowacyjna platforma muzyczno-rozrywkowa do odtwarzania oraz odkrywania muzyki artystów z całego świata, pozwalająca na dostęp do unikalnej zawartości, a także na łączenie się i dzielnie się muzyką z artystami. TIDAL jest dostępny w 46 krajach z katalogiem ponad 40 milionów piosenek oraz ponad 100 000 materiałów wideo, a także ekskluzywnych treści w wysokiej jakości. Serwis oferuje muzykę w jakości HiFi, jak na płytach CD, filmy w jakości HD, wyselekcjonowane treści, a także unikalne doświadczenia dla użytkowników.
Opinion 1
Now I am in the audio business for some years now, and I had enough chance to listen and touch some cables, that require respect by their sheer size. Among those were the Argento FMR, Siltech from the Single and Double crown series, Neotech Formosa, Kubala-Sosna, MiT, Transparent and our own Polish Audiomica Miamen & Pearl Consequence. With one word, cables, where the amount of used materials can be calculated in kilograms. But when the Chillout guys appeared with the Acoustic Zen I was happy, that my amplifier is standing on the lowest shelf of my rack, and my loudspeakers have terminals mounted just above the ground. The reason for that was the highly noticeable weight of those cables, what on one hand allowed to look forward for extraordinary auditory pleasures, but on the other required the system to be adapted and excluded any bookshelf speakers other than full range Harbeth, Spendor, PMC or Trenner&Friedl. We deal here with a clear case of adjusting the size of the cabling to the size of the audio components, and as we are talking about American market, this should not come as a surprise. It is well known, that everything is bigger on the other side of the ocean.
And now (half) seriously – I started my acquaintance with products from that brand a long time ago, from the inexpensive interconnect called Wow, which really caused a wow-effect!. The current contact with the cables tested called for completely other words, which for sure could not be used as names for them, but about that later. All models came packed in nice textile-foil zip pouches, which do not protect the contents from mechanical damage, but were perfect to protect against chafes and above all can be nicely folded and placed in a cabinet when unpacked. This is a simple, yet effective solution, especially for people not having too much storage space.
Starting with the most modest, in terms of size, interconnect Absolute Copper, we can see, that the Californians did not save on materials. Solid, bolted plugs, which, at first sight do not differ from the ones used in the cheaper and more expensive models, clear directionality markers on the sleeve with the manufacturer logo and product name, placed around the braid with silver and gold threads make a very positive impression. Flexibility and placement behind the stereo system is satisfactory, however due to the solid plugs protected by a few centimeter collars from heat shrink tubes ask for some space.
The most awarded cable from the whole set – the power cord Gargantua, now in the II version, is a clear example, how you can sell a product just by its looks. The Gargantua is gorgeous, and frankly speaking, it is a waste to place it (or them – about that later) behind your audio system. Not only does it look like an expensive, luxury product, but it is also manufactured with care and solidity of watches made for special forces. Solid Neotech plugs are covered with shrink tubes, and the lustrous braid looks quite resistant to external environment, so that even during many years of normal use there should be no visible wear. So we can easily skip protecting the cable with household means, like alimentary foil. In addition, despite the significant cross-section, it is quite flexible, what allows to easily place it behind a rack.
For desert I left the loudspeaker cables, dedicated to bi-wiring, called Double Barrel, which are absolutely monstrous. Compared to the Telos Platinum Reference tested by Jacek in January, or my Signal Projects Hydra, look like trinkets. To make things easier, the high frequency and low frequency wires are slightly different, not only by the color of the braid, but also by length. And while the first difference is only of aesthetic nature, the second one is a result of precise calculations regarding the cable parameters, to match them perfectly. The tested pair was equipped with convenient angled, bolted banana plugs, which allowed to connect both runs of the cables and use them fully even with single wire terminals at the loudspeakers (the amplifier side is always single).
I already mentions challenges in comforting the Accuphase E-600 before, so I will not do that again, I will just say, that I plugged the Acoustic Zen in tiers, starting with the power cords and finishing with the interconnects.
I do not know, if this is due to double shielding, big cross-section of the conductors (8AWG), or the Constant Air Twist geometry, but the Gargantua can give a substantial shot of energy to the system. They are an audiophile equivalent of a revitalizing mixture of guarana, caffeine and other substances designed to awaken even the most sleepy individuals. Starting with the removal of all existing barriers limiting the bass, its volume, scale, immediacy and sheer, destructive power. But to be able to witness that, you need to experiment a bit. When the Gargantua was used to power the Gigawatt power strip, or powered the amplifiers, I perceived the changes only positive, with the sound source things got too dense. The sound got a bit oversaturated, what at first resulted in an incredible palpability of the first planes, but during longer listening sessions showed some shortcomings and simplification in the precision and clarity of the further planes and proper reconstruction of the sound stage. Anyway, using the two cables supplied according to my initial experiences (to power the strip and the amplifier) resulted in complacency, that the system has an absolutely efficient power lane, and secondly freed layers of spontaneity and pageantry, which were, as it turned out, hidden in the system. What is important, getting higher volume, span of the spectrum of dynamics was not accompanied by any signs of slowing down or sluggishness. Power came with agility and pageantry with masterful attention to detail and proper gradation of the sound stage with naturally drawn virtual sources and very readable, even in back rows, texture of the instruments. Regardless if the CD or turntable played classical music (“Adagio” Karajan), synthetic pop (“Rarities” Selah Sue) or metal (“Empire of the Undead” Gamma Ray, “The Ballads IV” Axel Rudi Pell) there were no chances of clogging.
The above was amplified by introducing the Double Barrel into the “bloodstream”. The mentioned pageantry gained a new dimension, it reached new levels and showed, that size can, and in this case surely does, matter. Here was no place for sentiments. Pure adrenaline, 4 and a half pound steaks and roar of twelve cylinder muscle-cars, the best you can get in the States. The amount of current pushed into the speakers seemed proportional to the weight and diameter of the tested cables. The breath and momentum of the presented music called a smile on the face, which would need to be surgically removed after longer listening sessions. But the most important characteristic to mention, is the care for details, which are cared for, caressed and proudly showed to the whole world by the Acoustic Zen. This is a certain novum, as nothing gets lost in the almost Hollywood-like, proprietary plenitude of things, nothing becomes obscured by the breath taking momentum, but remains just as clear as during a leisure cruise. For the Double Barrel it did not matter, if I wanted to listen to the rough, saucy and full of pugnacious riffs “Going to Hell” The Pretty Reckless, or the massaging the internal organs “As I Am” Alicia Keys. And it was the last mentioned album, that showed the class of the loudspeaker cables. The opening part of the title piece, lasting not even two minutes, bewitching “Nocturne No. 20 in C Sharp Minor” of Frederic Chopin, is a certain prelude to the future, synthetic variations in the hot R’n’B rhythms. From the piano, engulfed in analog noise to the pulsating beats, the Acoustic Zen went fluently and naturally, there were absolutely no, even smallest, rasps. The whole was served dense, with a slightly darkened timbre, and with delicately brightened treble. In addition the wide and deep sound stage allows the sounds not only get enough speed, but also does not result in the impression, that the first plane soloists will have a sneak peek into our bowls or glasses. There is no irritating offensiveness, but a panoramic view of the Grand Canyon instead. I am sorry, I got carried away for a moment, but the AZ really allow you to take a deep breath and sail to wider seas in terms of repertoire. If you thought that grand symphonic music sounds too narrow, I warmly recommend to try out the tested speaker cables, and if the home budget would survive this, to add at least one Gargantua to them.
The most normal, not only in terms of size, but also the sound, turned out to be the Absolute Copper interconnect, which is a certain puzzle to me. The puzzle is, that while we received the cable for testing this cable was listed on the pages of the distributor, but while I am writing these words, it just disappeared from there. And in addition, on the manufacturer’s pages the photo of the cable disappeared. Is this some kind of magic? It does not matter, what matters is that we got the cable for testing and had time to listen to it. And there was a lot to listen to, because I had some concerns about the way chosen by the manufacturer during its design. On one hand it would be sensible to keep the “company sound” and further upping of dynamics and tempo, but on the other hand, we could use a bit of modesty and common sense, and exactly this is represented by the Absolute Copper. While keeping the “intellectual property” of its brethren on the given level, it slightly tempers their spontaneity, directing the attention of the listener to the events happening in the midrange. Compared to my Organic it is not as saturated and cannot show the treble in such deep and juicy timbres. It calls for a certain restraint, and in some sense deeper thought, rather than for youthful lack of thought, although it is far from abstemious conservatism and depravation of the musical material from the intrinsic emotionality. Due to that character it is so neutral, that it easily matches every system, and that regardless of the preferences of its owner. It is also worth remembering, that my ECI, as well as the tested at the same time Accuphase E-600, not even mentioning the Ayon work better when connected with XLRs and while using the RCA connectors, I have the impression, that some things escape.
The dozen days of testing of the Acoustic Zen were very pleasant to me. I could not only verify with my own ears what can be heard in the upper segments of the price list of this American manufacturer, but I could also confront my fond memories from times, when the budget Wow called for blushes on my cheeks from excitement. This time even the beautified memories did not stand the proof of time and had to subdue to present times, which turned out to be of much higher class. And this is good, because tearing the layers of mysticism and sweetness from our memories allow us to set higher thresholds to our own expectations, and the cables provided by the Krakow based Chillout Studio put it really high.
Marcin Olszewski
Distributor: Chillout Studio
Prices:
Acoustic Zen Absolute Copper – 6 600 PLN 1 2x1m
Acoustic Zen Double Barrel – 9 800 PLN / 2×2,4m; 11 400 PLN / 2×3m
Acoustic Zen Gargantua II – 6 900 PLN / 1,8m
Technical details:
Acoustic Zen Absolute Copper
– Interconnect consists of zero crystal ribbon copper
– Acoustic Zen’s patented Constant Air Twist geometry.
Acoustic Zen Double Barrel
– mid-hi pass is loaded with 10 awg 6N multi-stranded zero crystal copper wrapped in Dupont™ Teflon™
– low pass is loaded with 8 awg 6N multi-stranded zero crystal copper wrapped in Dupont™ Teflon™
– Electrical isolation is accomplished by correlating circuit geometries with patented Constant Air Twist.
– Shotgun design – each „barrel” handling a specific frequency range
– Double Barrel speaker cables are available in spade, banana, or z-plug termination.
Acoustic Zen Gargantua II
– 7 awg 6N zero-crystal cooper and silver
– NEOTECH plugs
– Constant Air Twist Geometry
System used in this test:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Network Music Player: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Turntable: Double synchronous motor Transrotor ZET 3 + 12″SME + Transrotor MC Merlo Reference + external power supply Transrotor Konstant M-1 Reference
– Phonostage: RCM Audio Sensor Prelude IC
– Integrated Amplifier: Electrocompaniet ECI 5; Leben CS-300F; Accuphase E-600
– Speakers: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Trenner&Friedl ART
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– Digital IC:Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB Cable: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Speaker Cables: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Power Cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power
– Power distribution board: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Wall Socket: Furutech FT-SWS(R)
– Table: Rogoz Audio 4SM3
– Ethernet cables: Neyton CAT7+
– Accessories: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H; Audio Philar Double Mode
Opinion 2
Looking at our doings from the perspective of time, we rarely received propositions to cable the whole system for testing purposes. We talk to distributors, trying to agree to something, and for somebody having a quite ascetic audio system – a CD player connected directly to a power amplifier, there would be no problems, but my system turns out to be a bit problematic in that aspect. A separated CD player, separated amplification – fortunately with only one stereophonic power amplifier – amplifier and loudspeakers requiring bi- or even tri-wiring do not simplify completing the cabling set. I just want to let you know, where the problem is. This looks like follows: four power cables – and when taking into account the analog set – five, two sets of interconnects – with the turntable three, double loudspeaker cables – with three pairs as second option. This number brings dizziness to even the biggest players on the market, and this is why it does not happen often. However due to some miracle we were able to collect most parts from the counting-out above, and the Krakow based Chillout brought them to me.
Describing the looks, I will confess, that I received a few kilograms of copper cables, covered with nice braids. The contenders are coming from USA and were manufactured by Acoustic Zen. Unfortunately the unity of models could not be kept (each pair of cables is from another series and has another name), and I received: a set of interconnects RCA with the name “Absolute Copper”, two power cables “Gargantua II” and two bi-wire loudspeaker cables “Double Barrel”. Despite the incomplete (please look above) set a big kudos to the guys from Krakow, who did what they could to comply with our requests.
I never make pictures of the tested products before plugging in the tested products into my system, but this amount of anacondas – just like Hi End requires – is worth a family photo, although it will be only 70% of meeting of our needs. As you can imagine, and also see on the pictures, something that comes from overseas cannot be small or light. Everything there must be big, this is a kind of American ego, and in this case it is also true. Each set of cables was supplied in a separate bag, and the cables themselves have silver and gold shining braids, what improves its looks and negates the effect of overwhelming the user with the size. I am sure, that Marcin mentioned about the used plugs, so I will not go into those details and just start describing the subsequent steps of implementing those cables in my system. Willing to verify its influence depending on the function they have in the system, I needed to do it methodically, otherwise it would not make sense at all. However this test is about the general influence of the cables from this company on my system, so I will only briefly discuss the individual performances.
As it usually happens, you start with the easiest part, in this case it was the single set of interconnects, then there were the power cables and finally the loudspeaker wires. A few notes with the reference cables, quick switch and everything became clear. The tested cables had one characteristic in common, which was the density and sound temperature comparable with my Harmonix. This could of course explain the good entrance of the Accuphase A-600, which played well with my cables, and Marcin struggled until he used the tested AZ. However each of the tested wires had its own ‘final touch’. From the three, the interconnects had most to say; with similar saturation to my cables they somewhat quenched the upper registers. It is better to have denser and darker sound than annoying clatter, but fortunately the introduced changes were not drastic. The cymbals reverberated somewhat shorter and were heavier, but there was no veil between us and the musicians, what could impair the joy of listening. The next stem to verify if we can reach the nirvana were the power cords. I will not stop here for longer, as with identical presentation of the individual sound bands as with the interconnect, the treble got some more freedom, allowing the cymbals become more enchanting, however they were still somewhat behind the reference. When I finally plugged in the ultra-thick I inhaled with relief, as the presentation of the sound came very close to desired expectations (treble got some sparks) and only proper repertoire (extreme) allowed to pinpoint some differences between the Japanese and American wires. Such saturated, open and informative musical spectacle, which I expect from a stereo system, allows to get lots of joy from listening, and this American loudspeaker cable gave it to me. Now after the short encounter with the individual cables, I wired my Japanese electronics with the complete set I received, and sat down in the listening chair while playing thoroughly known testing set of music. Due to a lot of similarities of the tested components I had to start from well known material, just to be able to give you some concrete statements about the Acoustic Zen brand, and not only suppositions.
The standard Bobo Stenson Trio with “Cantando” did not allow anybody and anything to lie during the test for truthfulness. The contour of the contrabass, where the strings and body were ideally balanced, accompanied by the piano and cymbals, ethereally traversing the sound stage, made many visitors to my home live through a jaw dropping experience. The cooperation of the Reimyo with the new cabling went surprisingly well, although when I was summing the individual influences I expected more interference from them. Having said that, I was very positively surprised by the effect, and that is not easy to achieve. Of course small corrections to my reference were clearly audible, but I would regard them rather as slight touches to certain sound bands, and no ruthless corrections. The main effect of the accumulation of individual influences was the slight loss of ethereality. It is difficult to describe, and if someone has not experienced this, he or she may not understand my point of view. It is about the visualization of the virtual sources, but not in the sense of placing them on the sound stage, which was perfectly sized, in all three dimensions, rather by the way how they were created on that stage; something that some of my guests describe as 3D effect. I know, I know, that everybody has such a spectacle at home and most people will probably say, that I am trying to be a wise guy, trying to overestimate the capabilities of my system. But I will just remind you, that I heard a system better than my own, and that during a show – what I clearly mentioned during the review of the Warsaw Audio Show from last autumn, and I admitted that gladly. And yet many audiophiles stay in their trenches of imaginative references, placing things I am saying among fairytales. It is their right to do so, but life is brutal, and someday it will verify their perception of the ideal. Coming back to the cables, the attempt of analysis of the individual sound bands resulted in the perception of slight increase of mass in the lower registers, at the expense of edginess, slight lowering of the gravity point in the midrange and minimal shortening of the reverb of cymbals in the upper treble, albeit without losing breath. Still all of this together it remained a very engaging spectacle, without trying to impose on the listener its point of view.
Now knowing what I am dealing with – a small correction of the master, I could reach for random compilations, a cross-section of various musical styles. Was it the energetic electro-jazz from the well known Naim Label, with which we started cooperating lately, or easy rock with country elements, from the same label, everything had proper timbre proportions. Such aspects as locating the artists on the stage, readability and proper cooperation of instruments, which Naim really pays attention to, were perfect. The amount of changes introduced by the tested cables did not influence negatively the perception of such demanding music even for a moment, and with the increase of mass of the sound, we could randomly chose any disc in our collection, reaching even in areas, which were not often played. Vocals in early music, combined with discs of current jazz ‘divas’ allowed to forget about the world outside. Even electronics from the Massive Attack label, with its synthetic bass, did not care about the change in the tool for drawing virtual sources and kept the lower registers in good condition. The mentioned small differences in the presentation of the sound disappeared already with the first verifying disc, so the further cooperation of the Americans with the Japanese went in good synergy, resulting in full acceptance of the music played from each in every disc by my ears.
Concluding this adventure, I just want to remind you all my references, compared to objective values. I hope that everybody remembers, that I place emphasis on the timbre, which I get with resolving electronics by using appropriate cables. The tested set of cables is very close to mine, what should be taken into account when reserving them for a listening test. Anyway, with a balanced set of electronics those cables will rather help the user, than destroy its sound, and if the system is anorectic in terms of timbre, they will get rid of this anorexia once and for all. If you will not be repelled by the typical American, and quite big for our standards, sizes and cross-sections of those cables, close to a fully grown boa constrictor, I recommend to try them out. Timbre without suffocating breath is a very nice addendum to perception of music. Those of you, who want to try out only one of the tested cables, I would refer to the paragraph, where I briefly described them, but I would like to urge you to approach those descriptions with a grain of salt, as the Acoustic Zen competed against the Harmonix, which are tailored for my electronics, what theoretically placed them in a lost position. This is the reason, that such minor changes should be regarded as big assets, rather than shortcomings. In addition there is our mannered ears, listening room and a stereo set asking for miracles. The audio game is a nice occupation, but you need to have lots of patience and a healthy approach to your own infallibility, as there are no shortcuts.
Jacek Pazio
The system used in the test, a complete set of Combak Corporation.
Electronics Reimyo:
– Separate DAC + CD player: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– Tube preamp: CAT – 777 MK II
– Solid state power amp: KAP – 777
Speakers: Bravo Consequence +
Power cables: Harmonix X-DC-350M2R Improved Version
Speaker Cables: Harmonix HS 101-EXQ (mid-high section); Harmonix HS-101 SLC (Section woofer)
IC RCA Harmonix HS 101-GP
Digital IC: Harmonix HS 102
Table: Rogoz Audio
Accessories: Antivibration stand for the power amp by Harmonix TU-505EX MK2, Harmonix Enacom improved for AC 100-240V; Harmonix Tuning Room Mini Disk RFA-80i; Acoustic Revive RST-38H platform
Analog stage:
– Turntable:
drive: Dr. Feickert Analogue „Twin”
arm: SME V
cartridge: Dynavector XX-2 MK II
– Phonostage: RCM „THERIAA”
Do przesyłek z debiutanckimi albumami a nawet EP-kami formacji, o których istnieniu nie mieliśmy najbladszego pojęcia zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Jest to nad wyraz komfortowa sytuacja, bo umieszczając srebrny krążek w odtwarzaczu nie spodziewamy się absolutnie niczego oprócz zaskoczenia. Artyści zaczynają kontakt z nami z całkowicie czystym kontem, przez co, jak nam się wydaje całkiem skutecznie, eliminujemy element ewentualnych niespełnionych oczekiwań, bądź podświadomie nabytych podczas lektury odnalezionych w sieci recenzji uprzedzeń. Tym razem było podobnie, lecz z jednym małym „ale”. Do odsłuchu otrzymaliśmy efekt ciężkiej pracy oczywiście zupełnie nam nieznanego krakowskiego i istniejącego od 2005 r. (!) zespołu Cinemon, lecz zamiast, jak to zwykle bywa w takich przypadkach płyty CD, czy też zdobywającej coraz większą popularność wersji elektronicznej – link do shostowanych FLACów, bądź WAVE’ów (formatów stratnych nie tykamy), otrzymaliśmy… najprawdziwszego winyla wydanego w dodatku na białym nośniku. Do naszej redakcji dotarł egzemplarz nr.125 z 300, jakie zgodnie z odręcznie poczynioną na okładce numeracją liczy wydawnictwo zatytułowane „Perfect Ocean”. Trudno również mówić w tym przypadku o jakimś debiucie, skoro panowie już trzeci raz nawiedzili studio i trzeci raz postanowili podzielić się z szerszą publicznością własnymi dokonaniami.
Otwierający album „Messenger” powinien wywołać uśmiech na twarzach wszystkich fanów White Stripes. Surowa, lekko jazgotliwa gitara z biegiem czasu nabiera mocy i ciężaru, oraz wspomagana ze strony basu i perkusji wprawia w spontaniczne podrygi kończyny słuchaczy. Wielce obiecujący wstęp, zobaczymy co będzie dalej.
Drugi kawałek – „Nobody`s Gonna Put Out The Fire” – brzmi na tyle znajomo, że w pierwszej chwili niejako automatycznie umieszcza się go gdzieś pomiędzy Lennym Kravitzem, Queens of Stone Age a Jackiem Whitem. Krótko mówiąc to najbardziej przebojowy i świetnie nadający się do promocji wydawnictwa utwór. Hipnotyczny rytm grany na basie i w kulminacyjnych momentach lekko obłąkańcze wokale tylko pomagają w tworzeniu niesamowitego klimatu rodem ze zblazowanego i maksymalnie wyluzowanego wybrzeża. Ba, śmiem twierdzić, że ww. utwór świetnie nadawałby się do ścieżki dźwiękowej … „Californication”. Mocna rzecz.
Dalej jest równie ciekawie. Atmosfera nie siada nawet na chwilę a energia aż kipi nie pozwalając spokojnie usiedzieć w jednym miejscu podczas odsłuchu. Aż dziw bierze, że o Cinemon ciągle jest cicho, bo prawdę mówiąc do chłopaków już dawno powinien ustawić się długi sznur limuzyn od „majorsów” a rozpoznawalność trójki z Krakowa mogłaby być na poziomie Riverside, jeśli nie większa. Po prostu nagrany na „Perfect Ocean” materiał broni się sam, wystarczy go po prostu zacząć puszczać w rozgłośniach radiowych.
Zamykający album „Ride” jest mroczny, pulsujący i przyciągający swym niepokojącym czarnym światłem. Ma w sobie coś z najlepszych lat grunge’u doprawionego stonerową dekadencją a co najważniejsze zapada w pamięć na tyle mocno, że trzeba się mocno wzbraniać, by nie przewrócić białego „placka” na stronę A i nie zaczać tej rock’n’roll-owej jazdy bez trzymanki od nowa.
I jeszcze ciekawostka – zespół umieścił na YouTube film zawierający cały materiał odtworzony właśnie ze śnieżnobiałego LP – link. Podejrzewam, że gdyby swoim pomysłem panowie podzielili się z kilkoma dystrybutorami / salonami audio mającymi w ofercie wysokiej klasy gramofony film mógłby zyskać zarówno na walorach wizualnych, jak i co najważniejsze sonicznych. Ale to tylko marudzenie zblazowanego audiofila. W końcu w moim systemie tytułowe wydawnictwo kręci się nadspodziewanie często i niezależnie od tego, czy „drapię” ją wkładką ZYXa założoną na 9-kę S.M.E w dwusilnikowym Transrotorze ZET-3, czy też Dynavectorem zdobiącym „oldschoolowe” S.M.E M2-9R zamontowane na Woodpeckerze Dr. Feickerta, za każdym razem sprawia wiele radości z obcowania z prostym, granym prosto z serca Rockiem
Nośnik, na jakim otrzymaliśmy tytułowy album bezsprzecznie ciągnie jakość materiału w górę. Natywna dla (poprawnie) wydanego winyla soczystość i homogeniczność przekazu w pewien sposób cywilizuje garażową proweniencję „Perfect Ocean” dodając jej dociążenia na średnicy i „mięcha” na basie. Dalekie od audiofilskiego podejścia partie blach może nie porażają ilością mikrowybrzmień i feerią barw, lecz zarówno czas ich wygaszania, jak i barwę można określić jako całkiem zadowalający. Co najważniejsze są dalekie od irytującego cykania i nie brzmią jak przewymiarowane kapsle z butelek po mleku.
Gitara prowadzącą charakteryzuje stonerowa surowość, jednak pomimo pozornej chropowatości sporo w niej chwytających za ucho melodyjnych zaśpiewów. Wokalista zdając sobie najwyraźniej sprawę z własnych ograniczeń nawet nie próbuje zaklinać rzeczywistości i nie wije się agonicznie przy mikrofonie w poszukiwaniu jak najdłuższych do wygenerowania przez jego płuca fraz, lecz umiejętnie, w dość oszczędny sposób przykuwa uwagę słuchaczy. I właśnie przez taki zdroworozsądkową autentyczność i naturalność całość łapie za serce wymykając się wszelkim próbom chłodnej analizy. Jedyne do czego mógłbym się na siłę przyczepić to dość niewielka głębokość sceny. Gdyby trochę bardziej popracować przy postprocesie może udałoby się więcej powietrza wokół muzyków i lepszą separację źródeł pozornych. Ale bądźmy szczerzy – jeśli założymy, że liczy się spontaniczny, hedonistyczny „fun” z odsłuchu trudno będzie zwracać uwagę na takie drobiazgi.
Marcin Olszewski
Lista utworów:
01. Messenger
02. Nobody’s Gonna Put Out The Fire
03. Across The Ocean
04. Remember me
05. Paths and choices
06. Mike The Headless Chicken
07. Run Like Wild
08. Coma
09. Cold Sea
10. Ride
Skład zespołu:
Michał Wójcik (guitars, vocals, lyrics)
Kuba Pałka (drums, vocals)
Kuba Tracz (bass, vocals)
Goście:
Sylwia Urban (slide and slide solo on Ride)
Baśka Lubaś (additional vocals on Run Like Wild)
Najnowsze komentarze