Opinia 1
O tym, że zabawy z prądem nie należą do najbezpieczniejszych zajęć większość z nas zdążyła się z pewnością przekonać jeszcze przed osiągnięciem pełnoletniości. Po mniej, bądź bardziej bolesnym „trzepnięciu” człowiek nabiera respektu i potem dwa razy sprawdzi, czy wyłączył „korki” zanim zacznie dłubać w przysłowiowym gniazdku. W przypadku audiofilów olśnienie przychodzi również w momencie dokonania odkrycia, że prąd … słychać, a dokładnie słychać jego jakość. Zaczyna się wtedy kolejny wyścig zbrojeń dotyczący nie tylko wykorzystywanego do zasilania okablowania, ale również wszelakiej maści akcesoriów prąd rozdzielających a czasem, bądź to przy okazji, bądź świadomie i zgodnie z założeniem producenta owe Volty i Ampery uzdatniających. Po pierwszym zachłyśnięciu przychodzi umiar, zdrowy rozsądek (choć tylko czasami) i przede wszystkim dylematy. No bo cóż ma począć taki rozdygotany emocjonalnie neofita, gdy z jednej strony przekonują go, że najważniejsze to filtracja i to jak najbardziej zaawansowana – gwarantująca spokojny sen i pełną ochronę a z drugiej słyszy głosy kategorycznie twierdzące, iż referencją jest, oczywiście jak najlepsze, gniazdo ścienne, a cała sztuka polega na tym, by tego startowego potencjału po prostu nie zepsuć. Przez ponad rok działalności SoundRebels mieliśmy okazję przesłuchać przedstawicieli obu powyższych grup, jednak nic, ale to absolutnie nic nie było w stanie przebić, ani nawet zbliżyć się do teoretycznie nic w sobie niemającego Furutecha Pure Power 6, ba powiem więcej. Odkąd przetestowaliśmy to japońskie cudo dziwnym trafem oferty dostarczenia akcesoriów z powyższego segmentu do naszej redakcji stopniały do zera. Całe szczęście do odważnych świat należy i jako pierwszy rzuconą przez Furutecha rękawicę podniósł nasz krajowy producent – KBL Sound przywożąc efekt swojej wieloletniej pracy – listwę KBL Reference Power Distributor.
Tytułowa listwa pod względem konstrukcyjnym nie odkrywa Ameryki i nie wyważa już otwartych drzwi. Zamiast tego wzoruje się na najlepszych dostępnych na rynku rozwiązaniach. Jej korpus stanowi masywny blok duraluminium poddany ponad 8 godzinnej obróbce na maszynach CNC a wnętrze skrywa biegnące równolegle wiązki wykonane z długokrystalicznej miedzi UPOCC o przekroju 12 AWG do każdego z pięciu zamontowanych na grubej płycie wierzchniej gniazd. Co ciekawe, użyte bardzo dobre gniazda Furutech FT-SDS (G) nie zostały wpuszczone w płytę główną, bądź umieszczone pod nią, lecz pozostawiono je całkowicie ponad płaszczyzną „roboczą” a ich mocowanie poprowadzono aż do samego spodu korpusu. W rezultacie czego w przypadku stosowania bardzo sztywnych przewodów zasilających można zauważyć pewną tendencję do ich delikatnego przekręcania się, co jednak nie powinno stanowić większego problemu nawet podczas dłuższego użytkowania i częstej żonglerki kablami. Główne gniazdo zasilające również pochodzi od Furutecha i jest to FI-10 ( R).
Warto zaznaczyć, iż pomimo dość poważnej wagi produkt KBLa nie zdewastuje nawet najbardziej wypolerowanego parkietu, gdyż wyposażono go w niewysokie, lecz za to podklejone filcem niklowane nóżki z brązu fosforowego.
Dołączony do listwy, jako opcja, przewód zasilający prezentuje się również nad wyraz atrakcyjnie. Czarno – purpurowy oplot z plecionki PVC nadaje całości ekskluzywny i elegancki wygląd a masywne wtyki (ze sporą dozą prawdopodobieństwa możemy uznać, iż użyto należących do serii Carbon Edition modeli SQ-E39(G)B i SQ-C39(G)B z oferty chińskiego SonarQuesta) dopełniają całości.
Ponieważ KBL Reference Power Distributor (KRPD) nie posiada żadnych zabezpieczeń, filtrów etc., dałem sobie spokój z próbami odsłuchów podczas szalejącej burzy i innymi równie ryzykownymi zrachowaniami. Skupiłem się natomiast na tym jak bohaterka niniejszej recenzji sprawdzi się w roli jej dedykowanej, czyli audiofilskiego rozgałęziacza.
Pierwszą fazę odsłuchów prowadziłem zastępując KBLem posiadanego GigaWatta PF-2, czyli z użyciem mojego dyżurnego przewodu zasilającego Furutech FP-3TS762 zakonfekcjonowanego wtykami FI-28R i FI-E38R.
W telegraficznym skrócie mogę ze spokojnym sumieniem napisać, że zmiana była od razu zauważalna i dotyczyła nie tylko zmniejszenia liczby gniazd z sześciu do pięciu, ale również wpływu na dźwięk. Warszawska listwa redukując do niezbędnego minimum możliwość rozbudowy systemu zrekompensowała się zdecydowanie lepszą rozdzielczością i otwartością. Wokół muzyków zrobiło się po prostu od razu więcej powietrza a w parze ze znaczącą poprawą konturowości źródeł pozornych całość stała się bardziej namacalna i wyraźniejsza. Całe szczęście zmiany nie miały tendencji do przeostrzania i epatowania ostrymi jak brzytwa krawędziami, lecz raczej szły w kierunku oczyszczania atmosfery, klarowności powietrza obecnego pomiędzy nami a muzykami. Scena uległa rozciągnięciu we wszystkich wymiarach, przybrała bardziej sugestywne gabaryty, tak jakby do tej pory poddawana była permanentnemu ściśnięciu, przeskalowaniu. Kolejnym elementem, który przykuł na dłuższą chwilę uwagę była klarowność i różnorodność, jaką przed słuchaczami odkrywały najniższe składowe. Niezależnie od tego jak niskie dźwięki zostały na materiale źródłowym zarejestrowane KBL nawet na jotę nie próbował ich upraszczać, czy ujednolicać z zadziwiającą swobodą prezentując nie tylko obrys, krawędzie dźwięków, lecz również ich fakturę z oddaniem najdrobniejszych nawet mikrodetali i niuansów.
Powyższa klarowność wynikała z delikatnego utwardzenia przekazu, lecz trzymając się cały czas po muzykalnej stronie brzmienia nie odnotowałem nawet najmniejszych znamion osuszenia, czy wyjałowienia pod względem emocjonalnym. Po prostu takie są następstwa uporządkowania i za przeproszeniem złapania dźwięku „krótko przy pysku”. Nic się nie wlecze, nie snuje i nie dudni, co w pierwszej chwili może wydawać się odchudzeniem, a dopiero po chwili zdajemy sobie sprawę, że jest jedynie pozbyciem się, zniwelowaniem, zminimalizowaniem obecnych wcześniej anomalii i odchyłek od wzorca, jakim jest reprodukowany materiał. A skoro mowa o wzorcu – pamiętając jak w naszych prywatnych rankingach namieszał Pure Power postanowiłem sięgnąć po wykorzystywany wtenczas repertuar. Odsłuchy twórczości Anny Marii Jopek, Youn Sun Nah i Barb Jungr tylko potwierdziły, że KRPD podąża szlakiem wyznaczonym przez swojego utytułowanego poprzednika, lecz „trochę” jeszcze mu do niego brakuje. Różnica w swobodzie, realizmie i krystalicznej wręcz czystości była niestety zauważalna, wiec osoby chcące zaoszczędzić „drobne” 27 000 PLM, bo tyle właśnie wynosi różnica pomiędzy obiema listwami, pragnę jedynie nieśmiało poinformować, że tym razem takiej szansy mieć nie będą. Mam jednak również i dobrą dla nich wiadomość. Polski produkt jest bowiem i tak lepszy od wszystkich „rozgałęziaczy” i „uzdatniaczy” z jakimi do tej pory, z wyjątkiem FPPS, w redakcji SoundRebels mieliśmy do czynienia. Jeśli zatem uznamy, że właśnie na 10 000 PLN kończy się nasza granica zdrowego rozsądku to powinniśmy poważnie zastanowić się nad tytułową propozycją, gdyż możemy mieć problem ze znalezieniem czegokolwiek równie ciekawego i to w zdecydowanie wyższej cenie.
Stawiając na bezpośredniość i możliwie zbliżoną do oryginału wierność KBL pozwala z łatwością wychwytywać wszelkiego rodzaju mikrodetale i ozdobniki a intensywność doznań zależeć będzie w głównej mierze od klasy wpiętej doń elektroniki. Każde trącenie struny, każdy pasaż dłoni po gryfie podawany jest słuchaczowi w sposób jednoznaczny, lecz na tyle wyrafinowany, że nie sposób mówić o jakiejkolwiek ofensywności. Przy bardziej skomplikowanym, a przy tym zdecydowanie brutalniejszym repertuarze w stylu „Failed States” Propagandhi, czy „Submission for Liberty” 4ARM wspominane utwardzenie i zdyscyplinowanie przekazu zaowocowało świetną motoryką i czytelnością nawet najbardziej szaleńczych riffów, czy partii perkusyjnych. W dodatku, pomijając całą agresywność właściwą właśnie takiej muzyce nie zaobserwowałem żadnych, nawet najmniejszych śladów granulacji, czy też prób sztucznego uplastycznienia zbliżającej się do granicy bólu zionącej oparami siarki góry. Nie sposób było również zarzucić KBLowi osłabienia ataku, szybkości narastania dźwięków i szeroko pojętej dynamiki. Wykorzystując wymienione w stopce wzmacniacze zintegrowane nie miałem nawet chwili zwątpienia, że wpięta w tor listwa może stanowić wąskie gardło w energetycznym krwioobiegu a jak jej obecność wpłynie na zdecydowanie bardziej wymagającą i transparentną amplifikację z pewnością napomknie Jacek.
Zastąpienie przewodu Furutecha firmowym Red Eye sprawiło, że całość została delikatnie dociążona i dosaturowana. Akcent operujący do tej pory głównie w domenie transparentności i motoryki objął swym zakresem również barwę i emocjonalność. Powyższe zjawisko było niczym wykonanie dosłownie pół kroku od neutralności ku szeroko rozumianej przyjemności, soczystości. To, co do tej pory lśniło krystalicznym blaskiem zostało wzbogacone kilkoma przebłyskami złota i słodyczy promieni chylącego się ku zachodowi słońca.
KBL Sound Reference Power Distributor wydaje się wprost idealnym rozwiązaniem dla wymagających melomanów i audiofilów. Nie kosztując majątku na pewno niczego nie zepsuje, uśredni, czy ograniczy. Wręcz przeciwnie – uwolni drzemiący, w nawet wysokiej, high-endowej klasy systemie potencjał i w sposób nad wyraz sugestywny wskaże właściwy kierunek rozwoju, a jeśli chodzi o dylematy, czy zakup tytułowej listwy okaże się finałem, czy jedynie preludium do dalszych poszukiwań pozostawiam już Państwu.
Marcin Olszewski
Dystrybucja/Producent: KBL Sound
Ceny:
KBL Reference Power Distributor: 9 900 PLN (5 gniazd EU schuko)
KBL Sound Red Eye: 1,5m – 8 900 PLN, 2m – 9600 PLN
Dane techniczne:
Ilość gniazd: 5 gniazd Furutech FT-SDS (G)
Maksymalne obciążenie: 1850 W
Wymiary (SxGxW): 36,5 x 9,5 x 11 cm
Waga: 5,5 kg
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: dwusilnikowy Transrotor ZET 3 + 12″SME + Zyx R1000 Airy3 + 9″SME + Zyx R1000 Airy3 Mono + zasilacz Transrotor Konstant M-1 Reference
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Phasemation EA-1000; Octave Phono Module
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; AVM A5.2; Roksan Oxygene
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H
Opinia 2
Z warszawską firmą KBL Sound zajmującą się upgradowaniem kultowych jak i obecnie produkowanych komponentów audio, w swej ofercie posiadającą również dział wytwarzający wszelkiej maści okablowanie, mieliśmy już przyjemność obcować w zeszłym roku, podczas testów seta kolumnowego i sygnałowego w topowej odsłonie Red Eye. Tamto spotkanie przywodzi mi na myśl bardzo pozytywne zaskoczenie, pod względem jakości organoleptycznej jak i sonicznej słuchanych produktów. We wstępnych założeniach miał być to pełny komplet ich kabli sieciowych kolumnowych, interkonektów i listwy zasilającej włącznie, ale natychmiastowa rozchwytywalność towaru w owym czasie i brak mocy przerobowych zaspokajających popyt, wykluczyła weryfikację portfolio zajmującego się dostarczaniem niezbędnych kilowatów życiodajnej dla zestawu audio energii elektrycznej. Na szczęście co się odwlecze, to nie uciecze i tym sposobem w progi naszej redakcji zawitała szeroko chwalona przez wielu audiofilów listwa zasilająca.
Tytułowy Reference Power Distributor jest ciężką podłużną skrzynką, dźwigającą na górnym, wykonanym z grubego płata drapanego aluminium panelu pięć gniazd sieciowych japońskiego Furutecha. Dolną gondolę skrywającą sieć połączeń między-gniazdkowych również wykonano ze słusznej grubości ale malowanego metodą proszkową aluminium, gdzie na jednej z czołowych płaszczyzn zamontowano terminal podłączenia przewodu zasilającego. Całość stabilizują podklejone filcem stosowne okrągłe nóżki w kształcie walców. Trzeba przyznać, że ta, co by nie mówić, „złodziejka” prezentuje się nadzwyczaj okazale i z pewnością będzie ciekawym dodatkiem wizualnym do potrzebującego jej pomocy systemu, a nie odpychającym swą aparycją niechcianym brzydkim kaczątkiem. Niestety listwa nie jest w standardzie wyposażona w stosowną sieciówkę, co z drugiej strony patrząc, pozwala obniżyć koszt jej zakupu, umożliwiając w ten sposób, dobranie idealnie spełniającego nasze oczekiwania (jeśli zalecana przez KBL SOUND się nie sprawdzi) produktu innych stajni.
Gdy testowany port prądowy trafił w moje ręce, miałem lekkie obawy natury patriotycznej, gdyż będąc całym sercem za polską myślą techniczną, obawiałem się zbytniego nadmuchania balonu pochwalnego przez szczęśliwych nabywców. Nie było to spowodowane jakimiś szczególnie złymi doświadczeniami w tej materii, tylko pochodną kilku testów stawiających sprawę dość jasno: ten kawałek chleba jest ciężkim tematem do ugryzienia i dorobiona do danego produktu teoria producenta często ma się nijak do tego, co prezentuje w realnym starciu. Dlatego wstępne rozmowy ograniczały się raczej do terminów tego testu, a nie urabiania mojego punktu widzenia jeszcze przed nauszną konfrontacją. Inną sprawą był fakt pozytywnych wrażeń testu głośnikowców i łączówek, który mimo woli wstępnie dobrze pozycjonował obecne postrzeganie marki. Z uwagi na stosunkowo nieduże zmiany jakie można usłyszeć podczas żonglerki w zasilaniu, dla przypomnienia przesłuchałem kilka najczęściej używanych do testów płyt, by w przypadku braku zmian lub ich znikomym występowaniu, wiedzieć na czym stoję.
Kika prób przełączeniowych – niestety przepinanie kilku kabli trochę to trwa – i wszystko było jasne. Z początkowej fazy testu wyeliminowałem końcówkę mocy, która jak dotąd tylko raz dała się nakarmić bez jakichkolwiek oznak pogorszenia dźwięku, co można przeczytać w stosownym artykule o listwie zasilającej Furutech Pure Power 6. Jednak procedura w tamtym wypadku wyglądała podobnie do obecnej. Sprawdzamy produkt z niedużymi obciążeniami i gdy wiemy co w trawie piszczy, dopiero wtedy sprawdzamy go w ekstremalnych warunkach. Wracając do spotkania z propozycją KBL Sound, przyznam, że to co dane było mi słyszeć – nawet od znajomego posiadającego taki sam system jak ja, tylko z końcówką lampową – o wpływie na dźwięk jaki wprowadza rzeczona listwa, jest całkowicie zgodne z moimi odczuciami. Nie zaznamy pogorszenia, tylko trochę inne spojrzenie na ciężar grania, który przesuwa się o oczko wyżej, dodając przy tym miłej dla ucha plastyczności dobiegających do naszych uszu informacji muzycznych. Bas nadal czytelny i konturowy, jednak lekko delikatniejszy, wpływając tym sposobem na reprodukcję środka pasma. To dzięki uzyskanej świeżości w dolnym rejestrze średnica staje się źródłem większej ilości informacji, dając lepszy wgląd w nagranie, a wspomniana plastyka całości jest pokłosiem lekkiego utemperowania wysokich tonów. Oczywiście broń Boże nie odbija się to zmuleniem przekazu, tylko obraniem kierunku ku źródłom analogowym. Uważając gramofon za referencyjny napęd w moim systemie, cenię go właśnie za takie postawienie sprawy. Nie kłujemy słuchacza w uszy cykaniem góry i pogrubionym do granic tolerancji napompowanym, zazębiającym się ze średnicą basem, tylko umiejętnie wyważamy całość, pozwalając na wytchnienie w obcowaniu z muzyką, a nie sklejanie poszczególnych plików muzycznych w jedną w miarę strawną masę. Posługując się cytatem z kultowego filmu „Miś”, uważam, że to jest słuszna koncepcja, która w dobie szalejącej wokoło cyfry z plików, czy srebrnego krążka, będzie lekiem na zbyt bezpośrednie smaganie naszych organów pochłaniania dźwięku. Co więcej, sądzę, że większość audiofilów stawiających na równowagę tonalną – ja raczej skłaniam się ku większej barwie- odbiorą ten sznyt grania „in plus”, niż spróbują go deprecjonować. A jak to się ma do moich wzorców, śpieszę oznajmić. Gdy znałem możliwości listwy, przeszedłem do dłuższych serii odsłuchowych – to znaczy, słuchałem płyt tak jak lubię – od deski do deski, zwracając szczególną uwagę na stopień rozpoznawalności zmian w zależności od czasu po przełączeniu systemu ze ściany do „RPD”. I muszę stwierdzić, że już po drugim utworze, zmiany odchodziły w niepamięć. Jeśli ten mariaż przynosiłby jakiekolwiek pogorszenie odbioru, świadomość, że mogę tego uniknąć nie dałaby mi spokoju, gdy tymczasem, dzięki rozświetleniu średnicy, mogłem „pochylić się” nad pracą wentyli saksofonu Charlesa Lloyda z kwartetem na płycie „Mirror”. To był ciekawie zaprezentowany instrument, a że jest jednym z moich ulubionych, przypomniałem sobie wszystkie trzy krążki Charlesa, jakie mam na półce. Ważnym elementem takiego postawienia sprawy przez firmę KBL Sound, było zachowanie swobody i oddechu w muzyce, mimo wspomnianego lekkiego ugładzenia najwyższych składowych. To lekkie uplastycznienie bardzo pozytywnie wpływało na percepcję całości spektaklu muzycznego, gdyż pozostawienie ich w nienaruszalnym stanie, przy lekkim odciążeniu całości pasma, zmieniłoby wszystko w krzykliwy jazgot. A tak dostajemy spójny obraz widma dźwięku, pozwalający słuchać całego przekazu muzycznego, a nie poszczególnych instrumentów, próbując zrozumieć, co mieli na myśli występujący muzycy. Bardzo dobrze prowadzona linia kontrabasu z pełną paletą informacji o pracy strun, gładki fortepian i nosowo brzmiący saksofon, na tle nienapastliwych blach perkusji dawały możliwość zaznania pełnego relaksu w trakcie słuchania, bez jakiejkolwiek utraty ważnych dla audiofila składowych granego zapisu nutowego. To niestety dość rzadka cecha. Najczęściej pozornie mające nam pomagać czy to dociążenie przekazu, czy ucywilizowanie jego góry, odsyłają w niebyt część informacji, co znowu z innej strony patrząc, może w nadpobudliwym systemie być lekiem na całe zło, ale jednak jest procesem degradującym nagranie. Testowana propozycja warszawskiego rozdzielacza prądu oddaje tyle co dostaje, lekko modyfikując efekt końcowy. Dla mnie osobiście broni się w każdym aspekcie.
Na koniec na tapetę wziąłem, ożenek owego rozgałęziacza z moją końcówką mocy, często pokazującą na co stać dany produkt. Z uwagi na zalecenia jej konstruktora – zawsze do ściany – we wszelkiego typu porażkach nie wytykam tego faktu jako wyroczni, tylko próbuję pokazać, w jakim aspekcie można jeszcze popracować nad danym komponentem, przy najbliższym upgradzie. Natomiast jeśli moje urządzenie sugeruje pewne procedury, to czy trzeba „kopać się z koniem”, próbując udowadniać całemu światu, że jestem najlepszy. Nie sądzę. Niemniej jednak zawsze staram się wykonać taki test. Niestety i tym razem piec Reimyo karmiony energią z innego źródła niż sygnalizuje producent, delikatnie stracił ochotę do życia. Zaginął kontur w niskich składowych, i prysnął czar dobiegającej wcześniej do mnie muzyki, lekko pogarszając dynamikę, ale przyznam szczerze, że to i tak był jeden z najlepszych wyników jakie dotychczas miałem okazję usłyszeć. Mimo to, ta próba była tylko chwilowym epizodem, który tylko potwierdził słuszność realizowania wskazówek, nie obniżając w moich oczach pozycji jaką zdobyła wcześniej listwa zasilająca warszawskiego KBL Sound.
Takim sposobem po raz kolejny miałem okazję obcować z dobrze skonstruowanym produktem z nad Wisły. Cieszę się, że podobnych przypadków jest coraz więcej, ale zawsze należy skonfrontować dany element na własnym podwórku, gdyż jak wiadomo, każdy ma inne preferencje i potrzeby. Mimo, że ja swoim systemem trafiłem w punkt „G”, to to, co zrobiła bohaterka testu, w żaden sposób nie wpływało degradująco na zajmującą większość mojego czasu słuchaną muzykę. Czy taki sznyt grania jest dla każdego? Pewnie nie, ale proszę pokazać mi cokolwiek, co byłoby idealne dla wszystkich, bez względu na dział naszego codziennego życia. Jednak mimo różnorodności naszych oczekiwań, polecam spróbować takiej konfiguracji, gdyż swoimi walorami nie wpływa negatywnie na resztę systemu, kierując go jedynie na nieco inne niż obecnie podążamy tory, a to często jest zaczynem do próby weryfikacji, czy obraliśmy dobry kierunek. Naprawdę warto.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy RCM THERIAA
Z rozdzielczością 5K oraz CinemaScope w formacie 21:9, najnowszy telewizor LG na nowo definiuje głębię obrazu
105-calowy zakrzywiony Ultra HD TV od LG został zaprezentowany po raz pierwszy w styczniu tego roku w podczas targów CES. W tym tygodniu trafił do przedsprzedaży w Korei Południowej, a wkrótce będzie dostępny na pozostałych rynkach świata. Z rozdzielczością ponad 11 milionów pikseli (5120 x 2160) oraz CinemaScope w formacie 21:9, model LG 105UC9 dostarcza niezwykłych wrażeń – takich jak realistyczne odwzorowanie obrazu w wyjątkowej ostrości oraz zapierający dech w piersiach system dźwiękowy surround.
Ekran LCD w formacie 21:9 zakrzywionego telewizora LG Ultra HD jest wyposażony w 11 milionów pikseli, czyli 5 razy więcej niż telewizory Full HD. Z tak dużą gęstością pikseli, obraz jest oddany z wyjątkową ostrością i przejrzystością. Model 105UC9 osiąga niebywałą jakość obrazu dzięki funkcji LG True 4K Engine Pro oraz panelowi 4K IPS. Ponadto funkcja True 3K Engine Pro eliminuje wszelkie niedociągnięcia obrazu i może upscalować treści o niższej rozdzielczości do jakości bliskiej Ultra HD, podczas gdy panel IPS 4K zapewnia stały kontrast, realistyczne odwzorowanie kolorów oraz szeroki kąt widzenia.
“Wizja, która stoi za 105-calowym zakrzywionym TV Ultra HD od LG miała sprawić, by kinowe wrażenia były dostępne w domowym salonie” powiedział In-kyu Lee, wiceprezes i szef Działu TV w LG Home Entertainment Company. „Wyposażony w zakrzywiony ekran 5K CinemaScope i 7.2 kanałowy system głośników, 105UC9 jest najbardziej spektakularnym ULTRA HD TV LG do tej pory. Produkt ten to kolejny krok w rozwoju innowacji w sektorze domowej rozrywki. Prezentuje co można osiągnąć łącząc najbardziej zaawansowane technologie.”
Telewizor LG zapewnia także niesamowity dźwięk dzięki wbudowanemu 7.2 kanałowemu systemowi o mocy 150W. Wprowadzając system LG ULTRA Surround oraz opracowując go wspólnie z producentem produktów audio linii premium Harman Kardon stworzono głośnik, który wytwarza potężne i bogate brzmienie. Wielokanałowy system jest doskonałym uzupełnieniem ekranu CinemaScope 21:9, razem gwarantując wrażenia godne prawdziwego seansu kinowego.
Dzięki takiej samej rozdzielczości jak w hollywoodzkich produkcjach, ekran 105UC9 Cinemascope 21:9 przenosi kinowe doświadczenia do domu. Zakrzywienie ekranu zostało dokładnie skalibrowane, aby zmaksymalizować doznania. Co więcej, podczas oglądania programów w formacie 16:9, niewykorzystane miejsce po bokach ekranu może być wykorzystane do wyświetlenia dodatkowych informacji lub szczegółów dotyczących danej audycji, by ulepszyć wrażenia wizualne.
Model 105UC9 zapewnia użytkownikom dodatkowe doznania dzięki funkcjonalności Smart+ TV, która jest oparta na intuicyjnej platformie webOS. Sprawia ona, iż wszystko jest jeszcze prostsze i szybsze, bez względu na to czy przełączamy programy, odkrywamy nowe wydarzenia, aplikacje, serwisy, czy łączymy się z multimedialnym sklepem przez zewnętrzne urządzenia. A z pomocą przyjaznego, animowanego pomocnika BeanBird, instalacja oraz pierwsze podłączenie systemu są dziecinnie proste.
Co więcej, poprzez połączenie technologii polaryzacyjnej 3D o bardzo wysokiej rozdzielczości obrazu, funkcja LG 4K 3D + oferuje prawdziwą przyjemność z oglądania. Dzięki upscalerowi 4K 3D, treści SD, HD i Full HD są przekształcane w czystą, niemal identyczną z Ultra HD rozdzielczość.
LG 105UC9 będzie stopniowo wprowadzany na rynki inne niż koreański od czwartego kwartału. Ceny oraz konkretne daty będę komunikowane lokalnie.
Ekskluzywny system klasy high-end wyróżniający się doskonałą jakością dźwięku, ogromną dynamiką i mocą – Yamaha prezentuje nową, luksusową serię S2100, złożoną ze wzmacniacza zintegrowanego A-S2100 i odtwarzacza płyt CD-S2100. Urządzenia wykorzystują najlepsze, wyselekcjonowane podzespoły, które wraz z zaawansowaną konstrukcją i nowatorskimi rozwiązaniami technologicznymi zapewniają przejrzyste, a jednocześnie lekkie, otwarte i „namacalne” brzmienie.
Bezkompromisowe konstrukcje z serii S2100 zostały stworzone dzięki połączeniu najbardziej zaawansowanych materiałów i technologii z długą tradycją ręcznej produkcji doskonałych instrumentów muzycznych Yamahy. W efekcie system zapewnia zrównoważone brzmienie, od potężnych niskich tonów o bogatej fakturze, aż po naturalne najwyższe tony, gwarantując tym samym referencyjnej jakości dźwięk, wypełniony najdrobniejszymi niuansami. Tak ogromna detaliczność jest zasługą precyzyjnie opracowanej konstrukcji A-S2100 i CD-S2100.
A-S2100
Wzmacniacz zintegrowany A-S2100 to kunsztownie zaprojektowane dzieło sztuki użytkowej, wyróżniające się wysoką mocą sięgającą 150 W x 2 (RMS). Przy pierwszym kontakcie z urządzeniem uwagę przykuwają umieszczone w centralnej części wskaźniki poziomu. Obrazują one skoki dynamiki muzyki i podświetlone są diodami LED, generującymi miękkie i ciepłe światło. Szlachetny i ekskluzywny charakter urządzenia podkreślają także drewniane panele boczne, którymi wykończono urządzenie. Od strony technicznej wzmacniacz został zbudowany w oparciu o symetryczną konstrukcję lewa-prawa, z zasilaniem w centralnej części urządzenia i sekcjami wzmacniacza mocy na końcach. Dzięki temu urządzenie zapewnia doskonałą separację kanału lewego i prawego, cechę umożliwiającą precyzyjne odtwarzanie dźwięku stereo oraz pozwalającą zachować idealne wyważenie całej konstrukcji. W centralnej części A-S2100, od panelu frontowego aż do tylnej ścianki, znajduje się specjalna rama, która maksymalnie usztywnia urządzenie i minimalizuje wpływ drgań na jakość dźwięku.
Najwyższa jakość dźwięku to również zasługa zastosowania w pełni zbalansowanego toru sygnałowego i zbalansowanego wzmacniacza mocy typu pływającego. W konstrukcji A-S2100 projektanci wykorzystali elementy wyjściowe MOSFET o tej samej biegunowości, a w newralgicznych dla jakości dźwięku miejscach zastosowali bezpieczne złącza śrubowe i grube przewody. To ostatnie rozwiązanie, przy połączeniu przedwzmacniacza z końcówką mocy, umożliwiło stworzenie kompleksowej konstrukcji o niskiej impedancji i pozwoliło ograniczyć stratę sygnału podczas transmisji, a przy połączeniu stopnia mocy z terminalami głośnikowymi poprawiło m.in. współczynnik tłumienia. O najwyższej dbałości o szczegóły może świadczyć również fakt, że A-S2100 wykorzystuje wykonywany na zamówienie transformator El, zamontowany z użyciem podkładek z mosiądzu. Bardzo wydajne źródło zasilania zapewnia energetyczny i dynamiczny dźwięk, charakteryzujący się bardzo szybką odpowiedzią.
Wzmacniacz zintegrowany A-S2100 to konstrukcja przeznaczona dla najbardziej wymagających miłośników muzyki, którzy wciąż pozostają wierni tradycyjnym nośnikom. Urządzenie wyposażone jest w sześć wejść, w tym zbalansowane XLR, gramofonowe obsługujące wkładki MM i MC oraz pętlę magnetofonową. Ponadto wzmacniacz ma wbudowany wzmacniacz słuchawkowy, który również przekonuje w pełni dyskretną konfiguracją, a dodatkowo wzbogacony jest o specjalną regulację poziomu, odpowiadającą za dopasowanie do różnych impedancji obciążenia.
CD-S2100
Drugim z urządzeń serii S2100 jest odtwarzacz SA-CD. Podobnie jak wzmacniacz zintegrowany, CD-S2100 wykorzystuje symetryczną konstrukcję lewa-prawa oraz w pełni zbalansowany tor sygnałowy. Przez całą głębokość urządzenia przebiega aluminiowa rama o grubości 5 mm, która nadaje konstrukcji sztywność i zwiększa stabilność odtwarzania płyty. Mechanizm ładowania i odczytu nośnika znajduje się w centralnej części, natomiast cyfrowy układ i jego zasilanie umieszczono w lewej części odtwarzacza, a układ analogowy i jego zasilanie w prawej. Całkowite odizolowanie sekcji cyfrowej i analogowej eliminuje szkodliwy wpływ interferencji i szumu pomiędzy kanałami i jednocześnie pozwala zachować idealne wyważenia całego urządzenia. Ponadto, podobnie jak w A-S2100, w newralgicznych miejscach zastosowano bezpieczne złącza śrubowe, gwarantujące m.in. niską impedancję. Dzięki temu sygnał dostarczany jest do wzmacniacza bez jakichkolwiek strat, zapewniając energetyczne i otwarte brzmienie.
Najwyższa jakość dźwięku to także zasługa opracowanego przez ESS Technology 32-bitowego przetwornika C/A ES9016 o ponadprzeciętnie wysokiej wydajności. Zastosowany układ zapewnia dynamiczny i ekspresyjny dźwięk, wyróżniający się doskonałym stosunkiem sygnału do szumu. Ukłonem w stronę wymagających melomanów, którzy coraz częściej sięgają po pliki wysokiej rozdzielczości jest funkcja przetwornika C/A USB, która umożliwia bezpośrednie wejście cyfrowego dźwięku np. z komputera. Układ wyposażony jest w wewnętrzny zegar taktujący i gwarantuje transmisję sygnału charakteryzującą się niskim jitterem. CD-S2100 obsługuje protokół ASIO 2.3, a także cyfrowe pliki rozdzielczości do 192 kHz/24 bitów i natywny format DSD.
W przypadku CD-S2100 wysoka jakość dźwięku jest także pochodną precyzyjnego napędu płyty. Urządzenie wyposażone jest w niezwykle sztywny mechanizm o wysokiej dokładności oraz w bardzo sztywną aluminiową tackę na płytę. Całość dodatkowo wzmacniają grube, metalowe zaczepy. Zastosowany napęd jest taki sam jak we flagowym odtwarzaczu SA-CD Yamahy – modelu CD-S3000. Wyeliminowanie nawet najmniejszego ruchu mechanizmu pozwala zapewnić ustabilizowany obrót płyty i ultraprecyzyjny odczyt. Ponadto aluminiowa tacka redukuje wtórne wibracje, będące konsekwencją rezonansu płyty i pracy wysokoobrotowego silnika.
Najnowsze konstrukcje Yamahy z serii S2100 dostępne są już w sprzedaży. Poglądowa cena detaliczna A-S2100 wynosi 8999 zł, odtwarzacz CD-S2100 został wyceniony na 8499 zł. Nabywcy A-S2100 i CD-S2100 mogą wybrać urządzenia w jednej z czterech wersji. Oba modele dostępne są z obudowani w kolorze srebrnym lub czarnym i dodatkowo wykończone czarnymi panelami bocznymi pokrytymi lakierem fortepianowym lub naturalnym fornirem – jasnym w przypadku srebrnej wersji kolorystycznej i ciemnym w modelach z czarną obudową.
Dane techniczne:
A-S2100
Znamionowa moc wyjściowa (8 Ω, 20 Hz-20 kHz, 0,07% THD)………… 90 W x 2
(4 Ω, 20 Hz-20 kHz, 0,07% THD)………… 150 W x 2
Maksymalna moc wyjściowa (4 Ω, 1 kHz, 0,7% THD) ……………………. 160 W x 2
Moc dynamiczna/kanał (8/6/4/2 Ω) …………………………. 105/135/190/220 W
Współczynnik tłumienia (1 kHz, 8 Ω) …………………………………… ≥ 250
Pasmo przenoszenia CD, itd. (5 Hz – 100 kHz) …………………………….. 0/-3 dB
(20 Hz-20 kHz) ………………………………. 0/-0,3 dB
Stosunek sygnał/szum (IHF-A) Phono MM …………………………… 93 dB
Phono MC ………………………………………. 85 dB
CD, itd. …………………………………………… 103 dB
Całkowite zniekształcenia harmoniczne + szum Phono MM do wyj. Rec ….. 0,005%
Phono MC do wyj. Rec ……………… 0,02%
CD, itd. do wyj. głośnikowego ……. 0,025%
Zużycie energii …………………………………… ……………………………………. 350 W
Zużycie energii w trybie czuwania ……………………………………………….. 0,3 W
Wymiary (S x W x G) …………………………………… ……………………………. 435 x 157 x 463 mm
Waga ……………………………………………………………………………………….. 23,4 kg
CD-S2100
Pasmo przenoszenia podczas odtwarzania …………………………………… 2 Hz-96 kHz
Pasmo przenoszenia (1 kHz, 0 dB) SA-CD ……………………………………. 2 Hz-50 kHz (-3 dB)
CD ………………………………………….. 2 Hz-20 kHz
Zniekształcenia harmoniczne (1 kHz, 0 dB) SA-CD …………………………. ≤0,002%
CD …………………………………… ≤0,002%
Stosunek sygnał/szum (IHF-A, 1 kHz, 0 dB) SA-CD/CD ……………………. ≥116 dB
Zakres dynamiki (1 kHz, 0 dB) SA-CD ……………………………………………. ≥110 dB
CD …………………………………………………… ≥100 dB
Obsługiwana częstotliwość próbkowania …………………………………….. 44,1/48/88,2/96/176,4/192 kHz
Głębia bitowa …………………………………………………………………………… 16 bitów/24 bity
Zużycie energii …………………………………………………………………………. 30 W
Zużycie energii w trybie czuwania ………………………………………………. 0,3 W
Wymiary (S x W x G) …………………………………………………………………. 435 x 137 x 438 mm
Waga ……………………………………………………………………………………… 15,6 kg
Opinia 1
Z perspektywy czasu i najoględniej rzecz ujmując miejsca, w którym obecnie się znajduję Roksan nieodparcie kojarzy mi się z młodością, studenckimi perypetiami, pierwszą pracą i pierwszymi fascynacjami audio. Seria Caspian, obok Arcamów Alpha, Alchemista Krakena i „prosiaczków” Musical Fidelity była, przynajmniej dla mnie kwintesencją Hi-Fi. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z istnienia, a nawet pozwalałem sobie od czasu do czasu na odsłuch, Gryphonów, Krelli, czy Levinsonów, lecz była to taka stratosfera cenowa, że nawet nie przypuszczałem, że kiedyś właśnie takimi urządzeniami przyjdzie mi się zajmować. Jednak ad rem. Roksan to istniejąca od 1985 roku marka, która zadebiutowała na rynku gramofonem Xerxes, który w 2005 r. doczekał się swojej jubileuszowej wersji i nadal cieszy się w pełni zasłużonym uznaniem wśród miłośników czarnej płyty. Jednak zanim ten, bądź inny (do wyboru jest jeszcze RADIUS 5 MkII) gramofon ww. marki trafi do nas na testy postanowiliśmy sprawdzić jak Brytyjczycy radzą sobie na diametralnie innym polu HiFi, jakim jest segment lifestyle. W związku z powyższym wzięliśmy na warsztat jeden z ładniejszych z zarazem najbardziej kompaktowych wysokiej klasy wzmacniaczy zintegrowanych dostępnych na rynku – Roksan Oxygene.
Obły, kwadratowy i przede wszystkim uroczo niewielki, pokryty lakierem fortepianowym aluminiowy odlew zarówno z daleka, jak i przy bliższym poznaniu jasno daje do zrozumienia, że celuje w segment premium. Tutaj nie ma miejsca na tanie plastiki i udające coś, czym nie są radiatory i inne gadżety. Postawiono za to na elegancję, funkcjonalność i wszechobecny minimalizm. Żadna z widocznych po ustawieniu urządzenia powierzchni nie została skalana jakimkolwiek przyciskiem, czy pokrętłem. Front praktycznie w całości zajmuje „sito” chroniące ukryty za gęstą perforacją, czytelny nawet z większej odległości, wyświetlacz, który oczywiście można przyciemnić, bądź całkowicie wyłączyć, jednak nawet w swoim najbardziej intensywnym trybie o ile tylko nie patrzymy na niego na wprost po prostu nie razi i nie przeszkadza nawet podczas nocnych odsłuchów.
Ściana tylna może nie poraża ilością wejść, lecz jeśli weźmiemy pod uwagę lifestyle’ową dedykację i obecną na pokładzie bezprzewodową łączność (o czym dalej), nie sposób kręcić nosem. Użytkownik otrzymuje do dyspozycji trzy wejścia liniowe i podwójne wyjścia dla subwooferów. Warto poświęcić chwilę na terminale głośnikowe, gdyż o ile posiadacze przewodów głośnikowych zakonfekcjonowanych konwencjonalnymi bananami, bądź wtykami BFA nie będą mieli żadnych problemów, to już użytkownicy kabli zakończonych widłami mogą przeżyć delikatnie mówiąc zdziwienie przeradzające się w lekką konsternację. Otóż zamiast standardowych, solidnych zakręcanych terminali producent schlebiając „zaleceniom” UE postanowił uszczęśliwić wszystkich gniazdami akceptującymi jedynie ogólnodostępne wersje bananów, więc chciał nie chciał, jeśli nie uśmiecha nam się wymiana posiadanego okablowania, bądź zmiana konfekcji warto zaopatrzyć się w stosowne przejściówki, których całe szczęście na rynku jest całkiem sporo. Całość uzupełnia gniazdo antenowe Bluetooth, zasilające IEC i dedykowane zewnętrznemu zasilaczowi (bardzo popularna w UK forma upgrade’u).
Jak z pewnością zdążyli Państwo zauważyć na razie ani słowem nie wspomniałem o sposobie uruchomienia, oraz obsługi bohatera niniejszej recenzji. Cóż, o ile włącznik główny odnajdziemy na płycie spodniej tuz obok prawej nóżki, to pozostałych przysisków możemy nie szukać, gdyż … po prostu ich nie ma. W zamian za to producent zapewnił dostęp do podstawowych funkcji, czyli regulacji głośności i wyboru źródła poprzez sensory ukryte pod znajdującym się na górze obudowy hasłem „LESS IS MORE”. Wciśnięcie „LESS” zmniejsza a „MORE” zwiększa głośność a po wciśnięciu „IS” ww. wyrazami dokonujemy nawigacji po wejściach wzmacniacza. Kiedy pierwszy szok minie rozwiązanie okazuje się bajecznie proste a co najważniejsze logiczne.
O ile „jednostka główna”, jak już zdążyłem wspomnieć, może pochwalić się jednym konwencjonalnym przyciskiem – włącznikiem głównym, to dołączany do urządzenia systemowy pilot zdalnego sterowania idzie o krok dalej i nijakiego guzika, pokrętła, bądź przełącznika na nim nie odnajdziemy. Wszystko opiera się na sensorach, przez co płaszczyzna robocza wydaje się niezwykle odporna na wszelkiego rodzaju zabrudzenia, bądź zachlapania, które najczęściej stanowią przyczynę destrukcji konwencjonalnych konstrukcji. Zespół odpowiedzialny za ergonomię brytyjskich wyrobów całe szczęście nie zapomniał o „leniuchu”, dzięki czemu jego obsługa jest w pełni intuicyjna i nie nastręcza nawet najmniejszych problemów. Funkcji wielofunkcyjnego krzyżaka nie widzę sensu omawiać, gdyż użyte na nim uniwersalne – znormalizowane ikony powinny być zrozumiałe dla wszystkich mających kiedykolwiek do czynienia z jakimkolwiek urządzeniem z segmentu audio-video. Z dodatkowych funkcji wspomnę tylko o belce górnej z ikoną żaróweczki odpowiedzialnej za ustawienia jaskrawości wyświetlacza i … logotypie producenta, za pomocą którego dokonujemy sekwencyjnego wyboru źródła. O parowaniu Bluetooth wydaje mi się, że tez nie ma się co rozpisywać, bo procedura dla wszystkich znanych mi urządzeń odbywała się za każdym razem tak samo, więc i tym razem problemów nie było. Wystarczyło wybrać widoczne w otoczeniu „ROKSAN” i po wbiciu kodu ‘0000’ cieszyć się z bezprzewodowej transmisji muzyki z naszych smartfonów, tabletów i innych mobilnych plikograjów.
Wnętrze Oxygene’a, pomimo nad wyraz kompaktowych rozmiarów, nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z firmą poważnie traktującą swoich klientów. Lifestyle lifestylem, ale prawidła sztuki audio obowiązują wszędzie, więc i tym razem nikt nie miał zamiaru ich naginać i zaklinać rzeczywistości. W zamian za to postawiono na solidność i sprawdzone przez ostatnie dziesięciolecia rozwiązania łącząc je z ostatnimi zdobyczami techniki. Krótko mówiąc we wnetrzy niepozornej obudowy siedzi układ dual mono oparty na dwóch niewielkich toroidach w sekcji zasilania i dwóch modułach UcD400 Hypex Electronics pracujących w klasie D.
Oficjalnie budowy dostępne są w kolorach czarnym, białym, srebrnym i złotym, jednak z tego, co zdążyłem się zorientować od czasu do czasu pojawiają się tzw. wersje „custom” a np. w Monachium uwagę zwiedzających przyciągał Oxygene w przepięknej rudo – pomarańczowej powłoce lakierniczej.
Podsumowując wrażenia organoleptyczno – użytkowe trzeba przyznać, że najnowsze dzieło inżynierów Roksana nie dość, że wykonane zostało z najwyższą dbałością i dobrym smakiem, to dodatkowo wydaje się idealnym rozwiązaniem dla audiofili i melomanów posiadających wszędobylskie i nad wyraz destruktywne małoletnie pociechy. W testowanym wzmacniaczu, oraz dołączanym pilocie nie ma praktycznie nic, co mogłoby przykuć ich uwagę, co dałoby się ułamać, wyrwać, bądź nakarmić ciastkiem, czekoladą, bądź innym mazidłem. Proszę się nie śmiać. Wielokrotnie spotykałem się z przypadkami pozbawienia drogocennej elektroniki tatusia wszystkich przycisków, nakarmienia odtwarzacza kanapką, czy też… nie, o bardziej drastycznych sytuacjach wolę nawet nie wspominać.
Przejdźmy jednak do części odsłuchowej. Po około trzydniowym okresie rozgrzewki (otrzymaliśmy egzemplarz demonstracyjny, lecz nie znaliśmy jego dokładnego przebiegu) sięgnąłem po ostatnią winylową reedycję „Violatora” Depeche Mode, którą postanowiłem rozgrzać Roksana, i ten znany niemalże na pamięć album przykuł mnie do fotela od pierwszej do ostatniej minuty. Umówmy się, minimalizacja minimalizacją, jednak ten angielski maluch nie miał prawa tak zagrać, a grał obłędnie – dużym, mięsistym i niesamowicie energetycznym dźwiękiem. Zero suchości, udawania i sztucznego pompowania konturów bez wypełnienia ich żywą tkanką. W zamian za to słychać było potężne niemalże high-endowe granie za śmieszne pieniądze. Ja rozumiem wszystko, jednak takiego basu ze wzmacniacza wielkości książki telefonicznej po prostu być nie może, a jest. Podobne wrażenia, oparte na bardzo zbliżonej estetyce dźwięku miałem podczas odsłuchów elektroniki Peachtree Audio. Chodzi o pewną od razu wychwytywaną i świetnie przyswajalną muzykalność, krągłość dobiegających naszych uszu tonów. Nic nie razi, nic nie irytuje za to każdy niuans cieszy i pieści nasze zmysły.
Dalej było tylko lepiej. Sonny Rollins i jego niesamowity „Saxophone Colossus”, a nawet najnowsze remastery (również na winylu) dwóch pierwszych albumów Led Zeppelin dostarczyły mi dzikiej przyjemności z odsłuchu. W dodatku Roksan za każdym razem, gdy tylko igła zaczynała eksplorować pierwszy „rowek” niepostrzeżenie usuwał się w cień pozostawiając mnie sam na sam z muzyką. W związku z powyższym już po kilku dniach, niezależnie od repertuaru po jaki sięgałem miałem przekonanie graniczące z pewnością, że „będzie dobrze” i rzeczywiście tak było. Audiofilskie, „ciężkie” realizacje, wydane na grubym winylu, bądź dostępne w gęstych formatach (m.in. Dream Theater „A Dramatic Turn Of Events”) brzmiały z odpowiednią finezją, wysublimowaniem i świetnie zaprezentowanym bogactwem niuansów, oraz wszelakiej maści smaczków i niuansów. Za to zdecydowanie mniej dopieszczone realizacyjnie krążki, jak pop-rock z początku lat 90-ych (Billy Idol „Whiplash Smile”, Eurythmics „Revenge”, Roxette „Ten Sharp”) też cieszą, bo zamiast skupiać się na błędach i niedoskonałościach wyspiarski maluch woli podkreślić ich rytm, timing i ponadczasową uniwersalność. Ot po prostu takiej muzyki słucha się po prostu świetnie. Może i spora w tym zasługa wspomnień i związanych z nimi emocji, lecz nie oszukujmy się – trzeba znać sposób, by do nich dotrzeć i je uwolnić a Oxygene robi to z rozbrajającą łatwością.
Oczywiście cudów nie ma i bezpośrednie porównanie 1: 1 z moim dyżurnym ECI pokazało, gdzie należy doszukiwać się różnic. Chodzi mianowicie o skalę, wielkość dźwięku. Roksan idealnie zachowując proporcje delikatnie przeskalowuje prezentowaną scenę i nie mając możliwości w miarę szybkiego przepięcia się na inny (czytaj mocniejszy, bardziej wydajny prądowo) wzmacniacz szanse na wyłapanie tego zjawiska są niemalże zerowe. W dodatku trzeba jeszcze dysponować odpowiedniej klasy sparring partnerem a to, na tym pułapie cenowym nie jest wcale tak oczywiste. Z drugiej strony nie ma się co dziwić. Electrocompaniet zmieściłby w swoich trzewiach ze cztery Oxygene’y i dysponuje niemalże dwukrotnie większą mocą, więc w tym pojedynku i tak mały Anglik na prawdę dzielnie sobie radził a używając języka „dziadków leśnych” z instytucji związanej z piłką kopaną możemy nawet mówić o „moralnym zwycięstwie”.
Nie ma jednak co dzielić włosa na czworo, skoro nawet przy odsłuchu wspominanego Dream Theater jakoś niespecjalnie miałem ochotę szukać uproszczeń, czy też uśrednień, gdy problemem było spokojne usiedzenie w jednym miejscu. W graniu Roxana jest coś z wręcz legendarnego timingu Naima, lecz, przynajmniej dla mnie ze zdecydowanie lepszą definicja i kontrolą najniższych tonów. OK., może nie najniższych, bo najlepiej słychać ją na przełomie średnicy i a najbardziej „sejsmiczne” pomruki charakteryzują się jednak lekkim zaokrągleniem, lecz taki sposób prezentacji z pewnością spodoba się szerokiemu gronu odbiorców a fani rocka, nawet w jego bardziej ekstremalnych odmianach będą wprost wniebo (wpiekło?) wzięci. Również wielka symfonika, czy też repertuar bardziej orientalny (Tataku „Best of Kodo II 1994-1999”) oparta na solidnym basowym fundamencie czarować będzie właściwą sobie potęgą i rozmachem. W dodatku wspominany timing nie pozwala na nudę i nawet najmniejsze oznaki ospałości, czy niewydolności. Dostarczany do kolumn dźwięk jest zrywny, dynamiczny i rześki, gdyż najwyższym tonom nie brakuje blasku i rozdzielczości. Pomimo tego, gdy tylko zachodzi taka potrzeba do głosu dochodzi ich gładkość i kremowość, w związku z czym nawet niezbyt udane realizacje potrafią zagrać od pierwszej do ostatniej nuty, co nie zdarza się na co dzień.
Pomimo idealnego wpisywania się, m.in.ze względu na swój wyspiarski rodowód, w kanon tzw. stereotypowego „brytyjskiego” brzmienia średnica wcale nie ma uprzywilejowanej roli. Oczywiście nie sposób odmówić jej soczystości i mięsistości, lecz patrząc na powyżej omówione skraje pasma stanowi z nimi nierozerwalną, idealnie zespoloną całość. Oczywiście patrząc na nią, jak na odrębny byt z pewnością warto byłoby wspomnieć o akcencie położonym na emocjonalną stronę przekazu, czy też lekkie podbicie suwaka saturacji. Jednak podobnym zabiegom zostało poddane całe słyszalne pasmo. Dzięki temu możemy mówić o faworyzowaniu nie poszczególnych podzakresów a raczej konkretnych źródeł pozornych, planów. Z reguły objawia się to mocniejszym strumieniem światła, uatrakcyjnieniem partii grających w danym momencie solistów, czy też eksploatujących swoje struny głosowe wokalistów. Może taki sposób prezentacji nie jest całkowicie obiektywny i z pewnością dałoby się zagrać wierniej, bardziej neutralniej, ale czy naturalniej? Śmiem wątpić, gdyż właśnie taka jest natura Roxana.
Na koniec zostawiłem Bluetooth, które może i jest sporym ułatwieniem, oraz niewątpliwym rozszerzeniem funkcjonalności testowanej integry, lecz … kilka prób, jakich się podjąłem skończyło się i tak powrotem do konwencjonalnych źródeł dźwięku i jedynie mój nastoletni pierworodny od czasu do czasu wykorzystywał transmisję bezprzewodową podczas prezentacji dokonanych przez siebie odkryć muzycznych. Oczywiście, jako tło muzyczne zauważalny na „wejściu” Bluetooth spadek jakości wydaje się całkiem akceptowalny. Podobnie podczas młodzieżowych spotkań, gdzie nie ruszając się z pufy zbuntowani młodociani mogą „zapodawać” swoje ulubione, zgrane na smartfony, „kawałki”.
Jak mam nadzieję wynika z powyższego tekstu Roksan Oxygene to bardzo, ale to bardzo udana konstrukcja. Wpasowana w ramy atrakcyjnego wzorniczo lifestyle’u charakteryzuje się cechami tożsamymi pełnowymiarowym komponentom z wyższego segmentu „poważnego” Hi-Fi. W dodatku zadaje kłam stereotypom, że im wyżej wspinamy się po szczeblach audiofilskiej drabiny, tym mniej płyt możemy z przyjemnością słuchać. Z Roksanem ową przyjemność otrzymujemy w komplecie, gdyż jest przez producenta dodawana jako gratis, bez żadnych zobowiązań. Nie wierzycie? Posłuchajcie sami.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Polpak Poland
Cena: 16 695 PLN
Dane techniczne:
Wejścia: 3 pary analogowych RCA; do 16 kanałów Bluetooth (aptx)
Wyjścia: L/P dla aktywnych subwooferów – 2 gniazda bananowe
Pasmo przenoszenia: 1 Hz – 43 kHz
Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): < 0.1 %
Sygnał / Szum: 95 dB
Czułość wejściowa: > 1 Vrms
Impedancja Wejściowa: 10 kΏ
Moc wyjściowa: 75 Wrms / 8 Ώ, 150 Wrms / 4 Ώ
Impedancja wyjściowa: 0.02 Ohm @ f > 1 kHz
Zasilanie: 100 V / 120 V / 230 V 50 Hz
Zużycie energii: 20 W
Max zużycie energii: 230 W
Wymiary (Sz. x Gł. x Wys.): 31 x 31 x 6 cm
Waga: 7 kg
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: dwusilnikowy Transrotor ZET 3 + 12″SME + Zyx R1000 Airy3 + 9″SME + Zyx R1000 Airy3 Mono + zasilacz Transrotor Konstant M-1 Reference
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Phasemation EA-1000; Octave Phono Module
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; AVM A5.2
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Raidho S-2.0
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H
Opinia 2
Starsi audiofile znakomicie zdają sobie sprawę, co oznaczał kiedyś brytyjski sznyt grania. Tak na szybko w skrócie, to energetyczne, gęste i stąpające po ciepłej stronie mocy granie. Na naszym rynku jest wielu przedstawicieli tamtej szkoły, czy to z działu kolumn, czy elektroniki, ale tylko z dwoma markami miałem przyjemność obcować podczas swoich zmagań ze świadomą audiofilią. Wybrańcami byli: kultowy Naim Audio – źródła, przetworniki, wzmacniacze i kolumny – i równie namiętnie czczony Harbeth – zespoły głośnikowe. Owego sposobu na prezentację spektaklu muzycznego nie sposób pomylić z niczym innym, tak mocno osadzeni są w wykreowanych niegdyś początkowych założeniach, które do dziś dzień bronią się znakomicie. Oczywiście nie jest to dźwięk dla każdego, ale nawet najbardziej zatwardziali przeciwnicy, nie kruszą kopii o deprecjonowanie tego fenomenu. Będąc swego czasu zagorzałym fanem Naima, przez cały czas odczuwałem na plecach oddech innej kroczącej tym szlakiem angielskiej manufaktury – Roksan, ale nigdy nie miałem okazji do bliższego kontaktu na moich warunkach sparingowych. Na szczęście los będąc nieobliczalnym w swoich działaniach sprawił, że co prawda po długim czasie, ale nadszedł moment, by nadrobić zaległości w tym temacie i na gościnne występy do naszej redakcji dotarł wzmacniacz zintegrowany Roksan Oxygene, dystrybuowany przez warszawski Polpak.
Z całej otoczki, jaka pozostała mi w pamięci z tamtych lat, jedno co utkwiło znacząco w pamięci, to nigdy nie wpisujący się w moje pokłady estetyki projekt plastyczny Roksan-ów. Zaliczone krótkie spotkania odsłuchowe u znajomych, sygnalizujące znakomity potencjał urządzeń, mocno cierpiały w konfrontacji organoleptycznej, co zawsze ma jakiś, choćby minimalny, wpływ na wstępną decyzję typowania potencjalnych sparing partnerów w procesie poszukiwania Świętego Grala. Tak też teoretycznie miało być i tym razem – przynajmniej w moich wewnętrznych założeniach, z drobną tylko różnicą, miałem posłuchać i ocenić możliwości soniczne, bez zbytniego roztrząsania sprawy wyglądu, gdyż jak gminna wieść niesie, to przecież jest najmniej istotny element urządzenia. Szkoda tylko, że ogólne zasady sobie, a życie sobie i często jesteśmy skłonni, co nieco utracić, by piękną zabawką zaspokoić naszą próżność. Proszę się nie zarzekać, bo tak jest. Tymczasem po odebraniu od Marcina i rozpakowaniu pudełka – tak pudełka, w jakie obecnie pakuje się prostą elektronikę codziennego użytku, skrywającego w sobie rzeczoną integrę, mym oczom ukazało się urządzenie w żadnym aspekcie nieprzypominające tamtych tworów. To był inny świat. Nieduży, ale jak na swoje gabaryty bardzo ciężki, w nowoczesnej błyszczącej obudowie wzmacniacz. Panowie projektanci starannie odrobili lekcje i poszli z duchem czasu, a czy nie za bardzo przesadzili, w najbliższym czasie zweryfikuje to rynek. Ja nie mam pytań, jest na czym oko zawiesić – takie małe a naprawdę cieszy już samym wyglądem. Piszę małe, ale aby to sobie wyobrazić, trzeba mieć punkt odniesienia, a tym z całą pewnością jest nasza PRL-owska wieża MIDI. Inaczej obrazując, Roksan osiąga tylko dwie trzecie gabarytów mojego cieniutkiego DACzka, przy czym wykorzystując do pracy w klasie „D” dwa sporej wielkości konwencjonalne trafa, wypchany po brzegi jakoś mieści się w takim plasterku. Wypisz wymaluj, prawie japońska miniaturyzacja. Ten będący kwadratem z lotu ptaka płaski produkt zwany wzmacniaczem zintegrowanym otrzymał domek z aluminium, z miłymi dla oka krągłościami wszystkich krawędzi. Czarny błyszczący lakier podnosi szyk wizualizacji, a wyświetlacz wykonany w technice szerokiego pasa białych piktogramów, przypomina o wejściu w nowe postrzeganie świata audio przez dizajnerów z Anglii. Wszystkie informacje są czytelne nawet z 10 metrów – mogłem sprawdzić tylko z sześciu, ale wszystko było nad wyraz wyraźne, a podczas wieczornych nasiadówek z naszymi zbiorami muzyki ich natężenie można regulować pilotem – projektanci pomyśleli o wszystkim. Brawo. Centralnie na górnej płaszczyźnie obudowy dumnie widnieje nazwa firmy i modelu urządzenia, a w przedniej jej części pod trzema niewinnymi słowami „Less Is More” zgrabnie ukryto sensory sterujące podstawowymi funkcjami. Naprawdę wyszukany pomysł. Dla poprawienia chłodzenia grawitacyjnego, w tylnych częściach bocznych ścianek wykonano otwory wentylacyjne w kształcie krzyżyków. Plecy z racji niewielkich gabarytów, nie są przesadnie przeładowane, ale z powodzeniem obsłużą standardowego użytkownika. Trzy wejścia i jedno wyjście liniowe w specyfikacji RCA, symetrycznie usytuowane po bokach otwory terminali głośnikowych – niestety nie powalczymy z widłami, gniazdo anteny Bluetooth – tak tak, nie pomyliłem się, tak też możemy grać za pomocą tego pudełeczka, gniazdo zasilające i terminal umożliwiający podłączenie zewnętrznego zasilania. To wszystko, na co mogli pozwolić sobie konstruktorzy Roksana. Włącznik sieciowy usytuowano w prawym przednim rogu pod spodem urządzenia, a całość posadowiono na sporej wysokości aluminiowych podklejonych filcem nóżkach. Ot taki niepozorny placek mający przenieść nas w świat zarezerwowany tylko dla melomanów, a jak to ma się do rzeczywistości, sprawdziłem dogłębnie.
Niestety z uwagi na „staroświeckie staro-angielskie” dziury na banany do kabli głośnikowych, zostałem brutalnie zmuszony do zmiany taktyki recenzowania. Jak wszyscy czytelnicy zapewne wiedzą, moje kolumny trzeba nakarmić podwójnym okablowaniem, a nie mając żadnych przejściówek, które i tak mogłyby zafałszować ostateczny wynik, musiałem zastosować pewien fortel. Fortel to może za dużo powiedziane, gdyż była to zwykła poprzedzająca główny test dwutygodniowa przesiadka na system stacjonujący w dolnym pomieszczeniu odsłuchowym. Nie lubię wróżenia z fusów i musiałem się nauczyć stacjonującego tam zastawu na tyle dobrze, żeby wnioski były w miarę miarodajne. Na usprawiedliwienie nietypowej operacji dodam, że ten rezerwowy set równie jak Reimyo – no może przesadzam – jest ze zdecydowanie wyższej półki jakościowej od testowanego Oxygene, co daje podobną gradację możliwości pretendenta do referencji. Z uwagi na przenosiny katowickiego dealera do nowej siedziby testowane kilka tygodni temu kolumny niemieckiej manufaktury Odeon Nr 28 cały czas stacjonowały u mnie, co bezpardonowo wykorzystałem, spinając je ze zbierającą sporo pochlebnych ocen końcówką ABYSSOUND ASX – 1000, oddającą pierwsze 25 Watt w klasie „A”, co bez problemowo daje się usłyszeć – wyrobieni słuchacze wiedzą w czym rzecz. To były przyjemne dwa tygodnie nauki które polecam każdemu, gdyż mimo sporego bagażu alergii na kolumny tubowe ten mariaż nie piętnował swojej budowy nadmiernym eksponowaniem sznytu grania, tylko czarował ciepłem i rozdzielczością szlachetnej klasy „A”. Końcówka ABYSSOUNDa czeka na dedykowane pre, ale z powodzeniem poradziła sobie z japońską liniówką Reimyo i CD-kiem CEC’a. Zakładając przekornie, że każde urządzenie ma jakieś wady w porównaniu do grania na żywo, rzekłbym, że to była nad wyraz dobrze wypadająca suma wad. Ale ok. dość o wzorcach, czas przejść do tytułowego przedstawiciela marki Roksan.
O procesie logistycznym nie będę wspominał, gdyż takowy nie występował jako problem, tylko wywoływał lekki uśmieszek na twarzy o szyderczej wymowie: „Z czym do ludzi”. We wcześniejszym akapicie wspominałem o punkcie odniesienia, który chciałem wykreować, ale jeden rzut okiem na zdjęcia zestawu w całej krasie, pozwoli na dokładne pozycjonowanie wielkości angielskiego produktu. To jest maleństwo, ale znając pochodzenie wiedziałem, że na pewno ma duże serce do grania i tanio skóry nie odda. I wyprzedzając nieco fakty muszę stwierdzić, że się nie pomyliłem. Ale od początku. Pierwsze takty po wpięciu w system, zdradzały spore braki w jakości odtwarzanego materiału muzycznego, dlatego bez względu na sposób pracy klasa „D”, ten czarny naleśnik dostał swoją godzinkę na wstępne amory ze współpracownikami. To było bardzo potrzebne posunięcie, gdyż po tym czasie mogłem stwierdzić z całą stanowczością: „ Nie znałem Pana z tej strony”. Dobrze rozgrzany wygładził znacznie swoje maniery, które teraz pozwalały na szukanie przyjemności w obcowaniu z muzyką. Fani wyspiarskiej szkoły grania wiedzą, że energetyka płynącej z kolumn muzyki jest jej myślą przewodnią i takową epatowała i tym razem. Naładowane dynamiką utwory powodowały przysłowiowy samoczynny przytup nogą, co nie pozwalało na wybiórcze słuchanie utworów ze umieszczanych na talerzu płyt, tylko zaliczanie ich od deski do deski. Jednak ta wspomniana dawka adrenaliny zdaje się tryskać w całym paśmie akustycznym i należy uważać z doborem kolumn i urządzeń towarzyszących. Przy wszystkich zaletach doładowania basu, swoje trzy grosze wprowadzały środek i góra pasma. Średnica swą żywiołowością pokazywała wiele informacji, ale popierana w tym działaniu wysokimi tonami powodowała jak dla mnie nad-otwartość grania. Ja dzięki zaimplementowaniu w tor przedwzmacniacza liniowego opartego o lampy i zastosowaniu mocno osadzonego w wypełnieniu okablowania (Harmonix i KBL SOUND), mogłem pozwolić sobie na swobodne brylowanie w tym wykwintnym towarzystwie zespołów głośnikowych ze statkami kosmitów na wyposażeniu, bez jakichkolwiek artefaktów natury „krzyku” – ot zwykły zbierany przez lata bagaż doświadczeń. Cały przekaz był bardzo dobrze nasycony, jednak w porównaniu do referencyjnej końcówki ASX-1000 szedł w stronę neutralności. Oczywiście również gładkość generowanych dźwięków dawała do zrozumienia, że mamy do czynienia z rasowym tranzystorem – nie było przysłowiowego aksamitu szlachetnej klasy „A”. Tutaj muszę wspomnieć o występach wyjazdowych w warszawskim KAIMIE, gdzie wpięcie w tamten, dobrze dobrany zestaw, spowodowało spore ożywienie przekazu, przez niektórych odebrane jako ostrość, ale jak dla mnie pokazujące wagę odpowiedniego skomponowania reszty układanki. Słychać było duży potencjał mocnego grania, jednak nie do końca wpisał się w gusta słuchaczy. Tymczasem, mając pod ręką w domu kilka wybitnych urządzeń, bez problemu wydusiłem z Roksana siódme poty i ptaszek zaczął ćwierkać. Gdy pierwsze wrażenie zwiększenia energii muzyki stało się czymś naturalnym, przystąpiłem do żonglerki kompaktami, od muzyki dawnej, przez ECM-owskie plumkanie, po muzykę filmową spod szyldu Hans’a Zimmer’a. To był jakże przyjemnie spędzony czas, podczas którego instrumenty bazujące na mocnym energetycznym basie, zdawały się odwdzięczać swoistym masowaniem wnętrzności, gdy wymagała tego fraza muzyczna. A chyba nie muszę nikogo uświadamiać, że popisy rzeczonego Pana Zimmera w ścieżce dźwiękowej do filmu „Helikopter w ogniu” wołają o taki zastrzyk prądu w sygnale biegnącym do zespołów głośnikowych.
Znając dogłębnie hart ducha angielskiego gościa, z dużym zapasem zaufania wkroczyłem w świat winylu, ale z uwagi na półkę cenową bohatera nie strzelałem z najmocniejszych dział, jakie mogę wystawić do walki. To był sparing czysto towarzyski i wolałem nie napinając się na pogrążenie przeciwnika, zaspokoić jego potrzeby w stopniu adekwatnym do umiejętności w postaci: Dr Feickert Woodpecker z ramieniem SME i wkładką Dynavector – teoretycznie początek oferty tych marek, ale trzeba sporo się wysilić, by stanąć z nimi w szranki jak równy z równym. I sądzę, że to było słuszne posunięcie, gdyż zbyt wyrafinowany sygnał, mógłby zafałszować postrzeganie tej integry. Gdy przepinałem się na tor analogowy, w myślach szukałem jakiegoś adekwatnego do prezentowanych umiejętności czarnego krążka i los chciał, że akurat jako pierwsza leżała dwupłytowa kompilacja koncertowych utworów Kena Wandenmark’a, wydana przez krakowską oficynę Alchemia. Chyba nikogo nie muszę uświadamiać, co to jest freejazz. Co prawda przez wyjadaczy tego stylu muzycznego Ken uważany jest za „łatwego” w akomodacji, ale dla zwykłego Kowalskiego brylującego w mainstreamowym jazzie, raczej będzie czymś w rodzaju ostrego Trash Metalu, z tą tylko różnicą, że nagranego w dobrej jakości, a nie wszechobecnej lasującej nasze mózgi kompresji. Ta żywa i ekwilibrystyczna muzyka zdawała się być tym, co wzmacniacz Roksan’a powinien obsługiwać na co dzień i to nie z uwagi na jego szorstkość, tylko oddanie całej atmosfery panującej na tych zarejestrowanych krakowskich mitingach muzycznych. Szaleńcze frazy saksofonu front mena wraz z solówkami reszty zespołu wprowadzają nastrój tamtych wieczorów, nie pozwalając na nawet najmniejszy efekt znużenia, czy monotonii. To wydaje się być wierne emocjom znajdujących się na sali słuchaczy. Niestety z uwagi na fakt mojej nieobecności na tych koncertach mogę tylko gdybać, ale taka dawka adrenaliny, jaką przelewa na głośniki tak mały gabarytowo przedstawiciel działu wzmocnienia sygnału, pozwala mniemać, że było naprawdę ostro. Z jednaj strony szkoda, że nie załapałem się na tę sesję nagraniową, a drugiej zaś dziękuję angielskiej szkole grania za taki sposób obróbki sygnałów audio, by pozwolić poczuć, choć namiastkę energii koncertów na żywo. A czy to będzie akurat nasz sposób na obcowanie z pięknem brzmienia, czy tylko chwilowa przygoda, zależy od repertuaru i reszty toru, który zaprzęgniemy do pracy. Kończąc opis tej przygody zeznam bez bicia, że nie wróciłem już do karmienia wzmacniacza Oxygene cyfrą. Jeśli coś sprawia tyle radości ze współpracą z czarnymi plackami, to nie widzę powodów do przerywania tego stanu rzeczy i kontynuuję go do czasu rozstania. Tak też było i tym razem, czego wszystkim nabywcom życzę.
Cieszę się, że mogłem poznać bliżej „roksanowską szkołę brzmienia”, która krążyła wokół mnie od dawien dawna, a która dopiero teraz otworzyła przede mną woje walory. Zdaję sobie sprawę, że to tylko mały wycinek ich pomysłu na brzmienie, ale na początek dobre i to. To gabarytowe maleństwo generujące tak obfitą ilość pozytywnych uczuć przy muzyce, powinno zaciekawić słuchacza pragnącego tchnąć w swój system nieco odżywczej energii. Oczywiście ci, którzy są teoretycznie zadowoleni z posiadanej układanki, również nie stracą na choćby niedługiej przygodzie z Roksanem Oxygene, gdyż może okazać się, że to, co do niedawna uważali za referencję energetycznego grania, jest tylko przedsmakiem prawdziwej jazdy bez trzymanki. Jednak przypominam wszystkim, że należy zweryfikować to nausznie, gdyż nie do końca udane połączenie komponentów, jakie miało miejsce w klubie KAIM, może okazać się spektakularnym poślizgiem, który idąc w świat, będzie krzywdzący dla tej niepozornej konstrukcji. Dla mnie ten kilkutygodniowy okres zabawy z anglikiem nasuwa i całkowicie odzwierciedla znaną wszystkim frazę: „Takie małe, a cieszy”.
Jacek Pazio
System referencyjny:
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna Acoustic Revive RST-38H, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”
System odsłuchowy:
– odtwarzacz kompaktowy CEC CD3N
-końcówka mocy ABYSSOUND AX-1000
– kolumny ODEON NR 28
– gramofon Dr. Feickert Analogue Woodpecker
– ramię SME M2-9R
– wkładka DYNAVECTOR DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „SENSOR PRELUDE IC”.
– okablowanie HARMONIX
– zasilanie KBL SOUND – listwa Reference Power Distributor, sieciówka Red Eye.
W pierwszej dziesiątce najczęściej słuchanych albumów w WiMP HiFi znalazły się aż dwa wyprodukowane w Polsce: na pierwszym miejscu debiutancka płyta Artura Rojka zaś na szóstym – również debiut zespołu The Dumplings. Cieszyć może wciąż wysoka pozycja Dawida Podsiadło i Kamila Bednarka. Nie zawiedli: Micheal Jackson, George Micheal, Pharell Willimas i Daft Punk.
Pierwsze miejsce debiutanckiego solowego albumu Artura Rojka nie może nikogo dziwić. Polski artysta, kompozytor i wokalista, połączył klasyczne, melodyjne teksty z nowatorskimi brzmieniami. Dźwiękowe wyrafinowanie, muzyczna erudycja, wysoka jakość produkcji oraz esencja najlepszych trendów panujących na rynkach muzyki alternatywnej całej Europy dały albumowi „Składam się z ciągłych powtórzeń” zasłużone pierwsze miejsce. Tuż za Arturem Rojkiem uplasował się Micheal Jackson i jego drugi, nostalgiczny, pośmiertny album „XSCAPE”. Znalazło się na nim aż aż osiem nieznanych wcześniej piosenek, które powstały w najbardziej kreatywnym okresie twórczości króla popu.
Trzecie miejsce to Indila i „Mini World”. Znów nostalgicznie ale i nowocześnie. Debiutancki album francuskiej piosenkarki o pełnym dramatyzmu ale i bardzo dziewczęcym wokalu przyciągnął wielu słuchaczy co widać po wynikach najczęściej słuchanych płyt w WiMP HiFi. Tuż za Indilą znalazł się George Michael z elegancką, wyrafinowaną, wręcz sterylną „Symphoniką” (Deluxe Version). Płyta jest podsumowaniem trasy, która odbyła się w latach 2011-2012 z towarzyszeniem symfoników. Album świetnie nagrany i zagrany. Stonowany, spokojny ale momentami mocno roztańczony. Piąte, zasłużone miejsce na liście TOP 25 WiMP HiFi, zajął Pharrell Williams i „G I R L”. Nazywany perfekcyjnie popowym, lekkim i koktajlowym, najnowszy album amerykańskiego muzyka, artysty i producenta dotyczy kobiet i wokół kobiet się obraca. Wystąpili na niej nie mniej znani znajomi Pharella – Justin Timberlake w “Brand New”, Miley Cyrus w “Come Get It Bae”. Alicia Keys w “Know Who You Are”. Szóste miejsce zajęli debiutanci z Polski, nieletni zadymiarze nowoczesnego popu, odkrycie Internetu i koncertowe objawienie: The Dumplings z „No Bad Days”. Na siódme trafił Daft Punk z „Random Access Memories”, ósme – Damon Albarn i „Everyday Robots”, kolejne niestrudzony Jack White i „Lazaretto”. Pierwszą dziesiątkę zamyka Tori Amos i „Unrepentant Geraldines”
– Nasz TOP 25 WiMP HiFi obala mit, że jeśli chce się słuchać muzyki w jakości bezstratnej to należy poszukać jazzu czy klasyki – mówi Katarzyna Rogalska, odpowiedzialna za redakcję w WiMP. – Najpopularniejsze okazały się świetnie wyprodukowane płyty popowe i rockowe.
Wszystkie albumy z zestawienia Top 25 WiMP HiFi można odsłuchać w jakości HiFi. Aby poznać różnicę między jakością Premium a bezstratną serwis muzyczny WiMP rozpoczął kampanię HiFitest. Pod adresem www.hifitest.pl można przetestować swój sprzęt oraz słuch a także wygrać 30-dniowe konto WiMP HiFi.
WiMP jest jedynym serwisem streamingowym działającym w Polsce, który oferuje muzykę w bezstratnych formatach FLAC i ALAC. Cena brutto miesięcznego abonamentu wynosi 39,99 zł.
Poniżej kompletne zestawienie TOP 25 WiMP HiFi za okres od 28.03 do 01.07.2014
1. Artur Rojek; Składam się z ciągłych powtórzeń, http://wimp.pl/album/28030798
2. Michael Jackson; XSCAPE, http://wimp.pl/album/29492300
3. Indila; Mini World, http://wimp.pl/album/25711585
4. George Michael; Symphonica (Deluxe Version), http://wimp.pl/album/27028636
5. Pharrell Williams; G I R L, http://wimp.pl/album/26644120
6. The Dumplings; No Bad Days, http://wimp.pl/album/28967114
7. Daft Punk; Random Access Memories, http://wimp.pl/album/20115556
8. Damon Albarn; Everyday Robots, http://wimp.pl/album/28676815
9. Jack White; Lazaretto, http://wimp.pl/album/30380038
10. Tori Amos; Unrepentant Geraldines, http://wimp.pl/album/29139383
11. London Grammar; If You Wait, http://wimp.pl/album/22878312
12. Howard Shore; The Hobbit – The Desolation Of Smaug, http://wimp.pl/album/24103582
13. Lykke Li; I Never Learn, http://wimp.pl/album/28754695
14. KRÓL; Nielot, http://wimp.pl/album/26791172
15. Dawid Podsiadlo; Comfort and Happiness, http://wimp.pl/album/20211236
16. Xxanaxx; TRIANGLES, http://wimp.pl/album/29720220
17. Arctic Monkeys; AM, http://wimp.pl/album/22248417
18. Lana Del Rey; Ultraviolence, http://wimp.pl/album/31086092
19. Todd Terje; It’s Album Time, http://wimp.pl/album/25990423
20. Avicii; True, http://wimp.pl/album/22346106
21. Bednarek; Jestem…, http://wimp.pl/album/18578003
22. Imagine Dragons; Night Visions, http://wimp.pl/album/22506991
23. Katy Perry; PRISM, http://wimp.pl/album/23152913
24. Adam Strug & Stanisław Soyka; Strug. Leśmian. Soyka, http://wimp.pl/album/28986492
25. Paolo Nutini; Caustic Love, http://wimp.pl/album/27577885
• Zapierający dech w piersiach obraz Ultra HD
• Mobilne nagrywanie Loewe
• Prosta obsługa dzięki zintegrowanemu dyskowi twardemu
• Telewizja na żywo wszędzie dzięki MyTV2move
• Wysokiej jakości dźwięk stereo opracowany przez SOEN© i integracja systemowa
• Jakość „Made in Germany”
Kronach, Niemcy – Oglądaj jeden kanał, śledź drugi w trybie podglądu i nagrywaj trzeci na wbudowany dysk twardy – to unikalne możliwości nowej odsłony linii telewizorów Connect. Wszystko to, a nawet więcej, jest teraz dostępne z urządzeń mobilnych. Łatwo i intuicyjnie mobilne nagrywanie Loewe pozwala zaprogramować telewizor przy pomocy aplikacji Loewe Smart Assist dla Android i iOS, jeśli nie zdążysz do domu aby włączyć nagrywanie. Programowanie wewnętrznej nagrywarki cyfrowej DR+ jest teraz jeszcze łatwiejsze z nowym przewodnikiem po programach, który jest wbudowany w telewizyjną aplikację Loewe. Pojemność 1 TB oznacza, że praktycznie nieograniczona liczba programów może być nagrana i przechowywana w wysokiej rozdzielczości. Dysk telewizora służy także jako serwer wideo, który może być dostępny dla innych urządzeń Loewe w domowej sieci (streaming DR+). Użytkownik może nawet zatrzymać oglądany program i kontynuować oglądanie na telewizorze w innym pomieszczeniu (DR+ Follow-Me). Ulubiona telewizja podąża zatem za użytkownikiem.
Loewe MyTV2move
Za naciśnięciem przycisku Loewe MyTV2move streamuje obecnie oglądany program, lub inny program, na tablet lub smartfon. Widzowie mogą zabrać ze sobą program ze sobą kiedy opuszczają pokój, bez straty nawet minuty akcji.
Digital Media Renderer (przesyłanie na TV) działa na odwrotnej zasadzie i pozwala widzowi streamować ulubione wideo, zdjęcia czy muzykę z tabletu lub smartfona na ekran TV, aby w pełni cieszyć się nowoczesnymi mediami.
Doświadczenie oglądania
Jakość obrazu zapiera dech w piersiach. Nowy ekran Ultra HD w Loewe Connect generuje obraz ostry jak brzytwa z wielu różnych źródeł: USB, domowej sieci lub Internetu. Stworzone z myślą o przyszłości złącza (HDMI 2.0, HDCP 2.2 i HVEC) dają dostęp do treści o rozdzielczości UHD z odtwarzacza Loewe BluTechVision 3D i innych zewnętrznych źródeł. Nawet filmy w rozdzielczości Full-HD wyglądają znacznie lepiej dzięki zaawansowanej technologii up-scalingu. Obraz wydaje się perfekcyjnie naturalny z ekstremalnie ostrą głębią detali i świeżymi, żywymi kolorami. Wszystkie modele Connect posiadają opcję 3D działającą z opcjonalnymi okularami.
Jakość dźwięku
Dużemu obrazowi powinien towarzyszyć niebagatelny dźwięk: centrum domowej rozrywki Loewe, którym jest Loewe Connect to uczta dla wszystkich zmysłów. Dlatego Connect generuje doskonały dźwięk, pomimo smukłej linii. Korzystając z zasady bass reflex, wysokiej jakości, skierowany do przodu system stereo daje moc muzyczną 2x40W. Najnowocześniejsza technologia od SOEN© – specjalistów w zakresie audio – generuje jeszcze bardziej imponujące, doskonałe doświadczenie dźwięku z kompaktowego układu głośników.
Elegancka maskownica głośników zapewnia akustyczną transparentność i krystalicznie czysty dźwięk. Zintegrowany wielokanałowy amplituner 5.1 posiada Dolby TrueHD i DTS-HD które pozwala bezpośrednio połączyć system kina domowego Loewe od 2.1 do 5.1 przez cyfrowy interfejs audio dla ultra-realistycznego dźwięku. Łatwy w obsłudze, w pełni zintegrowany system, który gwarantuje nieporównywalne doświadczenie audio.
Intuicyjnie sterowanie
Nawigowanie po nowym systemie Loewe Assist Media 2015 jest jeszcze łatwiejsze niż wcześniej. Bardziej konsekwentnie korzysta on z elementów graficznych i zapamiętuje często powtarzane wzory zachowań (co było ostatnio oglądane itp.). Jako prawdziwie „inteligentny” telewizor, nowy Loewe Connect prezentuje dosłownie nieskończony dostęp do treści i aplikacji. Potrójny tuner, system podwójnych kanałów, zintegrowany interfejs sieciowy i wysokowydajny moduł WLAN dają ku temu techniczny fundament. Assist Media 2015 pozwala łatwo odnaleźć kluczową treść, surfować online i przeglądać treść od nadawców, biblioteki mediów, czy domową sieć. Wyszukiwanie może zostać spersonalizowane. Portal Loewe Smart TV MediaNet jest także bezpośrednio połączony z treścią z YouTube, biblioteką Maxdome i serwisem streamingu muzyki Deezer.
Design Loewe
Loewe Connect jest personalizowanym systemem domowej rozrywki, który wpisuje się do współczesnych wnętrz i dostarcza w nich radość przez lata. Cieszący się uznaniem styl Connect ewoluuje i teraz jest jeszcze bardziej smukły i elegancki. Rama z wysokiej jakości aluminium, chromowane wykończenie maskownicy głośnika, pieczołowicie wykończone powierzchnie potwierdzają jedno – Loewe Connect jest prawdziwym produktem premium z każdej perspektywy. Nowe akcenty w kolorze Petrol Blue przyciągają uwagę i dają Loewe świeżego sznytu. W zestawie Loewe Connect wyposażono w wysokiej jakości, chromowaną podstawę meblową. Standardowym wyposażeniem dla modeli 55 i 65 cali jest też uchwyt ścienny. Ponadto Loewe oferuje wiele spektakularnych opcji montażu jak podstawa podłogowa, szafa o wysokim połysku, która pozwala w sprytny sposób ukryć subwoofer i odtwarzacz Blu-ray.
Jakość „Made in Germany”
Założona ponad 90 lat temu Loewe wciąż zaskakuje innowacyjnością i szeroko uznawanymi kamieniami milowymi branży. Należy w to włączyć wynalezienie zintegrowanego obwodu w 1926 roku, pierwszą na świecie transmisję elektronicznej telewizji w 1931 roku, pierwszy odtwarzacz kaset z 1950 i pierwszy system telewizji stereo w 1981 r. Loewe modelem Connect rozpoczęło trend smart TV w 2008 roku. Następstwem był zintegrowany dźwięk 3D w 2013 roku. Od etapu pierwszych szkiców do kompletnych technicznych koncepcji, wszystkie produkty Loewe są opracowywane w Niemczech. Zalety są jasne – najwyższa jakość „Made in Germany”, standard, który jasno się odnosi do nowego Loewe Connect.
Odpowiedzialność
Każdy produkt ma swój własny cykl życia. Produkty Loewe są zaprojektowane tak aby minimalizować zużycie energii i przez lata bezbłędnie funkcjonować. Dzięki modularnej technologii, najwyższej jakości materiałom, precyzyjnemu rzemiosłu i ponadczasowym designie, klienci mogą być pewni, że posiadają produkt zrównoważony, który będzie atrakcyjny przez wiele lat. I to klucz do inteligentnej domowej rozrywki.
Nowy Loewe Connect będzie dostępny w kolorach: Petrol Blue, chromowanego srebra, Cappuccino i czarnym. Rozmiary ekranów to 40, 55 i 65 cali.
W ramach swojej akcji, „High Endowe lato” Premium Sound, zaprasza wszystkich obecnych jak i przyszłych miłośników odtwarzania muzyki z plików do swojego pokoju odsłuchowego na gorącą nowość.
Już od dzisiaj można u nas posłuchać najnowszego i długo oczekiwanego odtwarzacza plików Lumin T1. Jak podaje dystrybutor tego zacnego urządzenia, nowy model Lumina jest nie tylko lżejszy, ale też zauważalnie tańszy od znanej i lubianej wersji A1. Producent twierdzi, że te pięć kilogramów to jedyne, co urządzenie straciło podczas procesu odchudzania. Właściwości brzmieniowe odtwarzacza mają być niemal identyczne. Wydaje się, że tak może być w istocie, ponieważ T1 wykorzystuje te same przetworniki Wolfson WM8741 i transformatory wyjściowe LL7401. Do nowego modelu można także podłączyć zewnętrzny zasilacz z dwoma transformatorami. Z zewnątrz delikatnie zmieniła się obudowa, tutaj wykonana ze szczotkowanego aluminium. Co wydaje się szczególnie godne podkreślenia, producent nie zdecydował się na sztuczne ograniczanie funkcjonalności urządzenia. Możemy więc liczyć z grubsza na takie same atrakcje, jakie zapewnia droższy model, w tym odtwarzanie plików DSD, tryb odtwarzania muzyki bez przerw, obsługę z poziomu aplikacji na urządzenia z systemem iOS itd. Do nowego Lumina możemy podłączyć zewnętrzną pamięć USB lub dysk twardy, a odtwarzanie muzyki z sieci odbywa się przez siec Ethernet z wykorzystaniem protokołu UPnP. Sygnał analogowy możemy wyprowadzić przez gniazda zbalansowane (XLR) lub niezbalansowane (RCA). Do dyspozycji mamy także wyjścia cyfrowe BNC i HDMI. Największą różnicą w stosunku do modelu A1 jest cena. Lumin T1 będzie dostępny pod koniec lipca w cenie 15500 zł. To ponad dziesięć tysięcy mniej, niż trzeba było zapłacić za jego większego brata. Czyżby szykował się kolejny sukces rynkowy? Lumin T1 to odchudzony brat sławnego już A1. Największe różnice w T1, w stosunku do starszego brata, to przede wszystkim skromniejsza obudowa, która w A1 wykonana jest z jednego bloku aluminium. T1 obudowę ma klasyczną z aluminiowym frontem.
W naszym salonie mamy też starszego brata nowego Lumina, czyli model A1, więc dla najwytrwalszych poszukiwaczy audio nirwany i tych dla których wygląd nie jest, aż tak ważny, będzie możliwość porównania urządzeń w tym samym systemie.
Parametry techniczne urządzenia:
DSD Support: DSD64 2.8MHz, 1-bit
HDMI Output: PCM 44.1kHz–192kHz, 16–24-bit, DSD 2.8MHz, 1-bit
Analog Output Stage: Wolfson WM8741 DAC chips, 1 chip per channel
Fully balanced layout with high quality components
Output connectors coupled with dual LUNDAHL LL7401 output transformers
Power Supply:
External dual-toroidal
Available in 240V and 110V versions
Physical:
Lumin: 326mm (W), 295mm (D), 60mm (H), 3kg
Dual-toroidal PSU: 100mm (W), 295mm (D), 55mm (H), 2kg
Specification for all LUMIN Music Players
Streaming Protocol:
UPnP AV protocol with audio streaming extension
Gapless Playback
On-Device Playlist
Supported Audio File Formats:
DSD Lossless:
DSF (DSD), DIFF (DSD), DoP (DSD)
PCM Lossless:
FLAC, Apple Lossless (ALAC), WAV, AIFF
Compressed (lossy) Audio:
MP3, AAC (in M4A container)
Supported Audio Sample Rates, Bit Depths, Number of Channels:
PCM, 44.1kHz – 384kHz, 16 – 32bit, Stereo
DSD, 2.8MHz, 1bit, Stereo (5.6MHz on LUMIN S1)
Upsampling rates & bit depths:
DSD upsampling option for all files up to 96kHz
Supported Control Devices:
All models of Apple iPad (v2 or later). iOS 5.0 or later required. Full Retina Display support.
App Features:
High-resolution artwork. Artwork caching. AirPlay compatibility. Multiple-tag handling. ‘Composer’ tag support. Find & Filter. Tag browsing.
Input:
Ethernet Network 100Base-T
USB storage, flash drive, USB hard disk (Single-partition FAT32, NTFS and EXT2/3 only)
Outputs:
Analog Audio:
XLR balanced, 4Vrms, pin 2 Hot
RCA unbalanced, 2Vrms
Digital Audio:
BNC SPDIF:
PCM 44.1kHz-192kHz, 16-24bit
DSD (DoP, DSD over PCM) 2.8MHz, 1bit
Finish:
Raw brushed aluminium
Serdecznie zapraszamy
Premium Sound – Salon HiFi
Ul.Trawki 7, Gdańsk
e-mail: kontakt@premiumsound.pl
www.premiumsound.pl
tel: 513 07 07 30
Kolejna muzyczna mini recenzja i kolejna enigma – totalna niewiadoma. Założony pod koniec 2010 r., mający swe korzenie w Tarnowie i Jaśle zespół Soundscape całkiem niedawno (3 maja 2014) wydał swój pierwszy pełnowymiarowy album „Synæsthesia Deluxe”. Powyższy fakt z pewnością umknąłby mej uwadze, gdyby nie sam założyciel i autor utworów zawartych na wspomnianym wydawnictwie – pan Krzysztof Siryk, który zwrócił się do nas z pytaniem, czy nie mielibyśmy ochoty rzucić uchem na jego dzieło. Do momentu otrzymania płyty postanowiłem zbytnio nie wnikać i nie analizować opinii krążących po sieci, jednak nie sposób było pozostać ślepym i głuchym na docierające do mnie sygnały o wielce interesującym połączeniu potęgi i brutalności najcięższych odmian metalu z progresywną finezją i wirtuozerią.
Pomimo deklarowanych dość mrocznych konotacji z Death Metalem otwierający album „The Calling” przynajmniej w ciągu pierwszej minuty zdecydowanie bardziej pasuje do repertuaru Tomasza Stańki, bądź Jana Garbarka. Sytuacja jednak wyjaśnia się po chwili, gdy zamiast iście ECM-owskich, opartych na partiach saksofonu pieszczącego uszy lirycznymi frazami, klimatów do głosu dochodzą tnące powietrze gitarowe riffy i pierwotny growling.
Już od pierwszego przesłuchania zauważalną i niezaprzeczalną zaletą „Synæsthesia Deluxe” jest zaskakująca, jak na death-metalowe aspiracje, melodyjność wynikającą z ilości iście progresywnych partii solowych gitary. Nie dość, że przynoszą one ukojenie po ostrych i brutalnych, opartych na growlu fragmentach, to jeszcze nader skutecznie zapobiegają znużeniu podczas odsłuchu. O czerpaniu pełnymi garściami z najlepszych wzorców progresji i ambitnych artystycznych aspiracjach formacji świadczy również poziom skomplikowania, wielowarstwowość i poniekąd … czas trwania – finałowy „Toys In The Attic” to ponad trzynaście i pół minutowa suita – poszczególnych kompozycji. Weźmy taki „Listen To The Rain”. Przecież takiej perełki nie powstydziłby się nie tylko nasz Riverside, ale i mistrzowie ciężkich, zagmatwanych pasaży – Dream Theatre. Ba jest w tym utworze jakaś nostalgia i zarazem moc, jaką charakteryzują się największe przeboje Paradise Lost, czy Tiamatu. Udało się za to uniknąć teatralnej sztuczności, pustej bufonady i pseudoartystycznego zadęcia. Powyższe przykłady podaję nieprzypadkowo, gdyż to właśnie z takimi tuzami spokojnie można zestawiać ostatni a zarazem debiutancki (!!!) album Soundscape.
Kolejnym, bardzo miłym zaskoczeniem jest nastrojowa ballada „Tideflow Within”, w której rozmarzonemu saksofonowi towarzyszy wokalnie Magdalena Bajalewicz. Całość wypada wielce smakowicie, choć w głębi swojej mrocznej duszy chciałbym usłyszeć tę kompozycję z partiami wokalnymi wykonywanymi przez … Anneke van Giersbergen.
Od strony kompozycyjnej całość tworzy spójną, zwartą, niemalże monolityczną formę, która aż prosi się o wydanie na (niekoniecznie czarnym) winylu. Realizatorsko też jest dobrze. Oczywiście, przy tego typu wielogatunkowym tyglu, trudno doszukiwać się w tym wydawnictwie audiofilskich smaczków i cyzelowania każdego z zarejestrowanych dźwięków, lecz czuć drzemiącą w materiale muzycznym energię. Noga aż sama się rwie do przytupywania a ewentualne momenty ofensywności dźwięku należy rozpatrywać nie jako błąd w sztuce a świadomy środek artystycznego wyrazu. Na pochwałę zasługuje dobra separacja poszczególnych źródeł pozornych umiejętnie skupiająca uwagę słuchacza na partiach solowych członków zespołu, oraz zaproszonych gości.
„Synæsthesia Deluxe” Soundscape nie tylko bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, ale przede wszystkim zachwycił dojrzałością i różnorodnością. Ten koncept album, będący opowieścią o meandrach artystycznego życia i kolejnych stadiach emocjonalnej dojrzałości człowieka – Artysty, bardzo wysoko stawia poprzeczkę dla dalszych dokonań uczestniczących w projekcie muzyków. Przy ich twórczości nie sposób się nudzić a dzięki niezwykle wybuchowej mieszance stylów i gatunków każdy powinien odnaleźć jakiś znajomy, łatwo przyswajalny punkt zaczepienia a jeśli tylko choćby tylko kilka taktów wpadnie w ucho z resztą pójdzie już „z górki”. Niezdecydowanym polecam na początek odsłuch np. na WiMPie, gdzie w wersji Hi-Fi jakość nie odbiega od tego, co można usłyszeć bezpośrednio z płyty CD.
Marcin Olszewski
Skład:
Krzysztof Siryk – gitara
Mariusz Bieniasz – bębny
Łukasz Wełna – gitara
Tomasz Marmol – bas
Krzysztof Dybaś – wokal
Lista utworów:
1.The Calling
2.Second To None
3.Listen To The Rain
4.The Beautiful Mind
5.Tideflow Within
6.Acoustic Tranquility
7.Toys In The A
Prawdę powiedziawszy o istnieniu formacji Pasimito dowiedziałem się zupełnie przypadkowo podczas odsłuchów topowego systemu T+A w warszawskim salonie Hi-Ton Home of Perfection. W dodatku tytuł albumu – „Naked Carrot” dziwnym trafem skojarzył mi się z niemalże undergoundowo – alternatywnym wydawnictwem Karrot Kommando, z ofertą, którego miałem przyjemność zapoznać się podczas dwóch ostatnich edycji „Co jest grane”. Jak się miało chwilę później okazać moje pierwsze przypuszczenia okazały się całkiem trafne, gdyż muzyka prezentowana przez istniejącą od 2005 r. tyską grupę daleka jest od typowego mainstreamu i wymyka się sztywnym ramom większości skostniałych definicji. Najbezpieczniej zatem uznać, że obracać będziemy się w oparach improwizacji i dać się ponieść emocjom, gdyż to właśnie one świadczą o wartości praktycznie każdej twórczości.
Już od pierwszych taktów słychać, że mamy do czynienia z niezwykle spontaniczną i nieszablonową formą artystycznego wyrazu. Tutaj nie ma miejsc na cyzelowanie poszczególnych dźwięków, granie ciszą i kontemplację. W zamian za to słuchacz bombardowany jest nieraz niebezpiecznie zbliżającą się do kakofonicznego szaleństwa lawiną dźwięków, lecz o dziwo próżno dopatrywać się w tym nawet najmniejszych oznak niechlujstwa, czy za przeproszeniem walenia w co popadnie na tzw. pałę. Oczywiście dla zupełnie nieświadomego, przyzwyczajonego do bezpłciowej papki lansowanej w komercyjnych rozgłośniach i programach TV, słuchacza pierwszy odsłuch może być dość traumatycznym przeżyciem, lecz po pierwszym szoku powinno przyjść zainteresowanie i powolne odkrywanie uroków nieznanego do tej pory świata muzyki może i niełatwej, lecz jakże intrygującej i wbrew pozorom całkiem logicznej i poukładanej.
Początek „Farmer’s fetish” bardzo zręcznie sięga m.in. do skandynawskiego folku, repertuaru Gjallarhorn, czy Värttinä, by po kilku eterycznych i sielskich dźwiękach przejść do najbliższych sercu muzyków improwizacyjno – electro –free – jazzowych połamańców.
Kolejny utwór, czyli „The story of naked carrot In 5/4” ze względu na swoje zapętlenie przypomina nieco „Bolero” Ravela. Lecz poprzez chropawe gitarowe solówki oplatające pulsujące partie gitary basowej niesie ze sobą zdecydowanie więcej energii. W dodatku ta chyba najspokojniejsza ze wszystkich zawartych na „Naked Carrot” kompozycji jest na tyle zagmatwana i wielowątkowa, że nawet po kilku przesłuchaniach można odnaleźć pominięte wcześniej niuanse i detale.
Generalnie każda z dziewięciu zamieszczonych na tytułowym albumie kompozycji aż kipi drajwem, podskórnym pulsem i nie pozwala się nudzić, co przy blisko pięćdziesięciominutowym krążku można uznać za nie lada sukces.
Od strony realizacyjnej też nie ma powodów do kręcenia nosem, czy większej krytyki. Biorąc pod uwagę nieraz dość karkołomne linie melodyczne i nad wyraz spontaniczną artykulację (szczególnie saksofonu) zarówno rozdzielczość, jak i detaliczność należy ocenić na mocną czwórkę. Gradacja planów jest również wielce zadawalająca, dzięki czemu biorący w nagraniu muzycy mają wokół siebie wystarczającą ilość „powietrza”. Jedynie …, oczywiście moim skromnym zdaniem, partie gitary basowej mogłyby zostać nagrane z większą selektywnością, dzięki czemu można byłoby osiągnąć jej większość czytelność i ekspresję. Całe szczęście całość wypada po prostu przyjemnie a mięsistość średnicy i gładkość wyższych rejestrów nie rani i nie męczy nawet podczas głośnych odsłuchów.
Marcin Olszewski
Skład:
Jacek Stobiecki – gitara basowa
Przemek Lechowicz – perkusja
Jan Mitoraj – gitara
Aleksander Papierz – sax
Kasia Sprawka – skrzypce, wokal
gościnnie:
Jacek Latoń Cuefx – synthesizer/sampler/scratching
Darek Sprawka – puzon basowy
Pod koniec zeszłorocznych, studenckich wakacji opublikowaliśmy test wybitnego, dostarczonego przez krakowski Eter Audio, japońskiego przedwzmacniacza Phasemation EA-1 II. Urządzenie to pozostawiło po sobie bardzo miłe wspomnienia i na tyle wysoko ustawiło poprzeczkę, że oprócz rodzimej, RCM-owskiej Therii, podczas redakcyjnych testów, do tej pory nie natrafiliśmy na nic równie ambitnego. Czas jednak nie stoi w miejscu, oferty producentów ulegają mniej bądź bardziej radykalnym zmianom obejmującym swoim zasięgiem nieraz cały dostępny asortyment z topowymi modelami włącznie. Taki właśnie los spotkał EA-1 II, który został zastąpiony przez … bohatera niniejszej recenzji, czyli trzymodułowy model EA-1000. Delikatnej nuty tajemniczości dodaje fakt, iż informacji o obu urządzeniach próżno szukać na „globalnej” stronie należącej do Kyodo Denshi Engineering Co., Ltd. marki. Dopiero przejście na japońskojęzyczną wersję daje pełen ogląd sytuacji, o ile oczywiście uda nam się zaszyte wśród intrygujących „krzaczków” informacje rozszyfrować.
Już na pierwszy rzut oka widać, że tym razem Japończycy postanowili, jak to się kolokwialnie mówi „pójść po bandzie” i zaoferowali swoim najbardziej wybrednym klientom produkt wybitnie bezkompromisowy. Dotychczasowa modułowość EA-1 zamknięta w konwencjonalnej pod względem gabarytów formie w przypadku EA-1000 ewoluowała do zdecydowanie bardziej high-endowego, ortodoksyjnego rozwiązania opartego na zewnętrznej jednostce zasilającej i dwóch jednostkach equalizacyjnych. Dzięki temu uzyskano m.in. niezwykle wysoką separację pomiędzy kanałami, oraz zapewniono komfortowe warunki pracy poszczególnym układom. Jest to o tyle istotne, że choć nie widać tego z zewnątrz a i sam producent w materiałach dołączonych do przedwzmacniacza nie jest skory do nawet lakonicznej wzmianki, warto pamiętać, iż EA-1000 jest konstrukcją lampową. W dodatku lampy umieszczono nie tylko w modułach sygnałowych, lecz również w odseparowanym zasilaczu. W ścieżce sygnału pracują po dwie JJ ECC 803S (12AX7) i jedna 12AU7 na kanał a w sekcji zasilającej umieszczono lampę prostowniczą 5U4G.
Grubą, szczotkowaną i anodowaną na czarno płytę czołową zasilacza zdobią jedynie centralnie umieszczone tabliczka z logiem producenta, oraz masywny włącznik sieciowy. Korpus urządzenia również został pokryty czarnym lakierem a na ścianie tylnej odnaleźć można jedynie zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo sieciowe IEC, oraz dwa pięciopinowe terminale zasilające dla modułów sygnałowych – górne dla prawego i dolne dla lewego kanału.
Monobloki equalizacyjne o bliźniaczych aluminiowych, szczotkowanych i anodowanych na srebrno, z bardzo delikatną nutą szampana, płytach czołowych, oraz satynowo srebrnych korpusach prezentują się nad wyraz elegancko. Neutralną, spokojną płaszczyznę frontów przełamują „złote” detale w postaci centralnie umieszczonego szyldu z nazwą producenta i trzy przepięknie wykonane mini-gałki. Patrząc od lewej pierwszy z nich pełni umożliwia ustawienie trybu pracy – do wyboru są dwa tryby mono (pierwszy dedykowany nagraniom Decci a drugi Columbii), stereo i ostatni, przeznaczony do odsłuchu z prędkością 78 RPM. Pomiędzy nim a dwupozycyjnym przełącznikiem impedancji dla wkładek MC ulokowano niewielką, błękitną diodę dającą o sobie znać w chwili doprowadzenia zasilania. Listę zamyka selektor źródeł.
Tylne ścianki modułów prezentują się nad wyraz bogato. Oprócz możliwości podłączenia dwóch wkładek MC (w tym do wyboru jest połączenie jednej wkładki po RCA, bądź XLR) i MC szczęśliwy nabywca ma również opcje wyprowadzenia już wzmocnionego sygnału zarówno przewodami RCA, jak i XLR. Nie zapomniano również o zakręcanym zacisku uziemienia. Przewód zasilający wpina się w dedykowane pięciopinowe gniazdo.
Jak widać na załączonych zdjęciach i mam nadzieję wynika z powyższego opisu technologiczne zaawansowanie, oraz bezkompromisowość projektu nie przeszkadzało konstruktorom w stworzeniu nad wyraz zgrabnego, a przy tym niezwykle intuicyjnego, żeby nie powiedzieć praktycznie bezobsługowego urządzenia. Rola poszczególnych „wybieraków” jest przecież tak oczywista, że nie ma najmniejszych obaw, by nawet osoba dopiero wkraczająca w magiczny świat czarnej płyty miała jakiekolwiek problemy z jego obsługą. Dodając do tego brak konieczności dokonywania jakichkolwiek bardziej zaawansowanych regulacji EA-1000 jawi się jako iście high-endowy przykład plug&play. Na pytanie, jak pozbawienie docelowego użytkownika możliwości wpływu na parametry pracy przedwzmacniacza (wymianę lamp pomijam) wpłynęło na osiągane walory brzmieniowe postaram się odpowiedzieć poniżej.
Bezsprzecznie EA-1000 można uznać nie tylko za godnego następcę EA-1, ale i kolejny, znaczący krok ku winylowemu absolutowi, audiofilskiemu ideałowi. Warto jednak pamiętać, iż każdy z nas kreuje swoje ideały zgodnie z osobistymi preferencjami i gustami. Tak też jest i tym razem – mówiąc o ideałach, czy też wzorcach cały czas powinniśmy mieć świadomość obcowania z referencją stworzoną zgodnie z wytycznymi, przekonaniami i tzw. szkołą brzmienia producenta. W przypadku Phasemation znakiem firmowym jest ponadprzeciętna przestrzenność oferowanego przez japońskie urządzenia dźwięku. To, co w przypadku EA-1 zostało przez Jacka określone mianem „bezkresnej głębi sceny” uległo dalszemu progresowi, ewolucji. Ilość powietrza otaczającego muzyków osiągnęła poziom znany ze stadionowych, bądź open-plenerowych projektów. Koniec ze ściśniętymi na kilku metrach kwadratowych składami, koniec z duszną atmosferą zadymionych mini klubów. W zamian za to otrzymujemy bezkresne przestrzenie z niezwykle precyzyjnie umiejscowionymi, cienką, wyraźną kreską zarysowanymi konturami źródeł pozornych. Pastelowość i gładkość prezentowanych barw przypominają swą delikatnością japońskie, wykonywane na jedwabiu, bądź papierze, malowidła kakemono (掛け物)/ kakejiku (掛軸).
W przypadku EA-1000 mamy do czynienia z taką samą homogenicznością, spójnością pozbawionego najmniejszych oznak nerwowości i pospiechu przekazu. Jednak ta pełna opanowania i wewnętrznego spokoju zwiewność i eteryczność ma tez swoje drugie oblicze. Chodzi o pewne udelikatnienie transjentów, osłabienie kulminacyjnych momentów ataku. O ile kontury i detale cały czas pozostają na niezwykle wyśrubowanym poziomie, to po im brutalniejszy repertuar sięgniemy, tym wspomniana maniera będzie bardziej zauważalna. Przykładowo album „Hail to the King” Avenged Sevenfold na Phasemation zabrzmiał w sposób nad wyraz wysublimowany, co w pierwszej chwili wzbudziło moje zdziwienie przeradzające się z czasem w zaciekawienie taką formą interpretacji bądź co bądź dalekiej od ogólnie przyjętych kanonów piękna muzyki, lecz na dłuższą metę zaczynało brakować mi potęgi i brutalności tożsamej z heavy metalową estetyką. Akurat na tym polu więcej do zaoferowania miała zarówno RCM-owska Theriaa, jak i równolegle z Phasemation przeze mnie używany Octave Phono Module. Proszę mnie jednak dobrze zrozumieć. Podejrzewam, że powyższe uwagi skierowane są do naprawdę niewielkiej grupy docelowej, gdyż prawdopodobieństwo, by w systemach, w których zagości tytułowy phonostage królowały nagrania Slayera, My Dying Bride, czy właśnie Avenged Sevenfold możemy określić jako niezwykle znikome.
Wracając jednak do zdecydowanie bardziej cywilizowanych gatunków muzycznych nie sposób nie skomplementować przedwzmacniacza za wyrafinowanie i pietyzm, z jakim skupia się na każdym reprodukowanym dźwięku nie tracąc przy tym nic ze spójności całości i ponadprzeciętnej muzykalności. Wystarczyło sięgnąć po Rodrigo y Gabriela „9 Dead Alive”, by przekonać się, jaką lawinę dźwięków są w stanie stworzyć dwie gitary i jakież bogactwo, ileż smaczków w tejże lawinie jest tylko pozornie ukrytych. Każde trącenie struny, każdy ruch ręki po gryfie, czy uderzenie pudła przy odrobinie uwagi ze strony słuchacza może stać się wydarzeniem samym w sobie i stanowić świetny pretekst do wyławiania kolejnych, smakowitych kąsków. Jednak wystarczy tylko zmniejszyć ogniskową, spojrzeć na duet z szerszej perspektywy i napawać uszy niesamowicie dynamicznym spektaklem w ujęciu „globalnym”.
Powyższy mechanizm świetnie się sprawiał również podczas odsłuchów większych, bardziej wymagających składów. Zarówno „Hatari!”, jak i jubileuszowa – różowa wersja „The Pink Panther” Henry’ego Mancini’ego nie pozostawiały po sobie niedosytu pod względem doznań dynamicznych. Wgląd w partie poszczególnych muzyków był wręcz wzorcowy a stabilność sceny i precyzja lokalizacji nie pozwalały nawet na najmniejszą krytykę. Dodając do tego wspominaną wcześniej niezwykle obszerną przestrzeń, w której rozgrywały się reprodukowane spektakle muzyczne siadając w fotelu już od pierwszych dźwięków można było poczuć się jak w środkowych rzędach największych sal koncertowych.
Patrząc na możliwości niniejszego phonostage’a od strony czysto analitycznej uczciwie trzeba przyznać, że takiej gładkości, wprost zrośniętej z krystaliczną czystością i niemalże laboratoryjną rozdzielczością w najwyższych rejestrach nie spotyka się na co dzień. Dzięki temu, o ile tylko reszta toru stanie na wysokości zadania (uprzywilejowani są w tym momencie posiadacze kolumn z przetwornikami diamentowymi i wstęgowymi), nie uronimy nic z wydarzeń rozgrywających się nawet na granicy naszej percepcji. Delikatne szmery, trącenia blach, czy najwyższe dźwięki wydmuchiwane przez trębaczy nie stracą nic ze swojej otwartości a zarazem, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba pokażą swoją drapieżność.
Zrównoważenie średnicy i jej zszycie ze skrajami pasma jest wręcz idealne. Balans tonalny został ustawiony dokładnie w idealnej równowadze pomiędzy analitycznością i muzykalnością, więc wpływ na efekt końcowy w dużej mierze będzie zależał od reszty toru z dużym naciskiem na klasę zamontowanej wkładki. Tutaj nie będzie taryfy ulgowej i pomimo całego swojego wyrafinowania i niezaprzeczalnych, wręcz dystyngowanych manier niezbyt dobrze radząca sobie z dynamiką, bądź ekstrakcją zapisanych na winylowych płytach informacji wkładka może zniweczyć pokładane w systemie nadzieje. Warto też pomyśleć o konstrukcjach charakteryzujących się dynamicznym i soczystym brzmieniem, co w połączeniu z możliwościami Phasemation da szanse na komfortowy odsłuch nawet gorzej zrealizowanych albumów.
Na koniec zostawiłem najniższe składowe, które dzięki swojemu zróżnicowaniu i zwinności pobudzą do życia nawet zbyt ospałe i ciemno grające systemy. Ich detaliczność i umiejętność zaprezentowania umykających do tej pory niuansów docenią również posiadacze zestawów w pełni zrównoważonych tonalnie i niewymagających żadnych „zabiegów upiększających”. Wzmożoną czujnością za to powinni wykazać się miłośnicy prosektoryjnych i wiejących arktycznym chłodem klimatów, bo co za dużo to niezdrowo.
Blisko dwa miesiące z Phasemation EA-1000 minęły nie wiadomo kiedy, lecz wszystko co dobre kiedyś się kończy. Tym razem było podobnie i koniec końców trzeba było spakować urocze japońskie trio, by odesłać do dystrybutora. Wyrafinowanie i wręcz firmowa eteryczność przedwzmacniacza pokazały, że High-End niejedno ma imię i na reprezentowanym przez bohatera niniejszego testu pułapie różnice pomiędzy poszczególnymi urządzeniami mają charakter natury czysto estetycznej – podyktowane preferencjami konstruktorów, oraz zakładaną grupą docelową. W niewielkich, japońskich i nie tylko, pokojach EA-1000 da iluzję zdecydowanie większej, niż w rzeczywistości posiadanej, przestrzeni. Pozwoli wykreować scenę zdecydowanie obszerniejszą niż wskazywałby na to rozstaw kolumn a nawet metraż, w jakim docelowy system zostanie ustawiony. Nacisk położony na finezję i delikatność z pewnością znajdzie szerokie grono zwolenników a gładkość i homogeniczność całego pasma połączone z elegancją samych urządzeń zapewni długi okres zadowolenia z poczynionego zakupu.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Eter Audio
Cena: 44 900 PLN
Dane techniczne:
Obsługiwane typy wkładek: MM/MC (niskopoziomowe / wysokopoziomowe)
Czułość wejściowa: MM – 2.3 mV; MC Low – 0.09 mV; MC High – 0.22 mV
Impedancja wejściowa: MM – 47 kΩ i mniej; MC Low – 10 Ω i mniej; MC High – 10 Ω i więcej
Wzmocnienie: MM – 39 dB; MC Low – 67 dB; MC High – 59 dB
Equivalent input noise: –115 dB (MM); –143 dB (MC Low); –135 dB (MC High)
Maksymalne napięcie wejściowe: MM – 250 mV; MC Low – 11 mV; MC High – 25 mV
Napięcie wyjściowe: 200 mV (1 kHz)
Odchyłki od krzywej RIAA: ±0.3 dB (20Hz to 20kHz)
Impedancja wyjściowa: 750 Ω
Separacja między kanałami: >100 dB
Pobór mocy: 40W (100 VAC, 50 – 60 Hz)
Wymiary:
– Moduły Przedwzmacniacza (SxWxG) – 210 x 103 x 347 mm
– Zasilacz (SxWxG) – 210 x 103 x 333 mm
Waga:
– Moduły Przedwzmacniacza – 4,5 kg (każdy)
– Zasilacz – 7 kg
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: dwusilnikowy Transrotor ZET 3 + 12″SME + Zyx R1000 Airy3 + 9″SME + Zyx R1000 Airy3 Mono + zasilacz Transrotor Konstant M-1 Reference; Dr. Feickert Analogue Woodpecker + SME M2 – 9 R + Dynavector DV – 20X2 H
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Octave Phono Module
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Ming Da MC368-B5
– Przedwzmacniacz: Moon EVO 740P
– Wzmacniacz mocy: Moon EVO 870A
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Raidho S-2.0
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra;
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Siltech Classic Anniversary SPX-800; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; KBL Sound Reference Power Distributor
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H
Najnowsze komentarze