Monthly Archives: listopad 2015


  1. Soundrebels.com
  2. >

Pass INT-250

Opinia 1

Kiedy w czerwcu testowaliśmy pięcioelementową (preamp był trzyczęściowy) amplifikację w składzie XP-30 i XA 100.8 gdzieś tam podświadomie czuliśmy, że na kolejną „dzielonkę” przyjdzie nam chwile poczekać i prawdę powiedziawszy uzbroiliśmy się w stosowną dozę cierpliwości, bo a nóż widelec los będzie łaskaw i ześle nam parkę XA200.8. Traf jednak chciał, że zamiast palety (to taka zbita z nieoheblowanych desek konstrukcja nośna zazwyczaj obsługiwana tzw. paleciakiem) A-klasowych monstrów przybył do nas … wzmacniacz zintegrowany, ale za to nie byle jaki, gdyż INT-250 jest najmocniejszą integrą, jaką Pass Laboratories ma w swoim portfolio.

Pass INT-250 jest jak na integrę duży, bardzo duży i widać, że Amerykanie wzięli sobie głęboko do serca odpowiednie wzorce z czasów, gdy na drogach królowały muscle cary a na ringu Mike Tyson. Czy się to komuś podoba, czy nie w audio, podobnie jak w innych dziedzinach naszej egzystencji jakość i ilość generowanej mocy jest wprost proporcjonalna do masy ją wytwarzającej. Oczywiście nie należy zapominać o „eco” D-klasie, ale … bądźmy szczerzy. Na pewnych pułapach cenowo – jakościowych Waty mają być rasowe, z „trana” lub szklanej bańki i już. Dlatego też 250-ka nie dość, że wymiarami zbliża się do 80W A-klasowej końcówki Abyssound ASX-2000, z którą dziwnym trafem nie możemy się rozstać (test wkrótce) to wagowo ją o blisko 5 kg. przebija. Big toy 4 big boy (duża zabawka, dla dużego chłopca)? Zdecydowanie.
Ponad centymetrowej grubości płat szczotkowanego aluminium zdobi centralnie umieszczony, podświetlony na błękitno charakterystyczny bulaj okolony anodowanym na czarno pierścieniem. Po jego lewej stronie znalazło się miejsce na niewielkie prostokątne okienko skrywające dwuznakowy wyświetlacz informujący o ustawionej w danym momencie głośności, za co z kolei odpowiada poręczna, w porównaniu z bryłą wzmacniacza, toczona gałka.
W niewielkiej odległości od dolnej krawędzi poprowadzono równoległe do niej podfrezowanie, w którym ulokowano sześć przycisków – po lewej stronie włącznik i cztery odpowiedzialne za wybór źródła a po prawej za wyciszenie.
Ściany boczne szczelnie pokryte są radiatorami, które już po kilkunastu minutach osiągają całkiem zauważalna temperaturę. Zawdzięczają to małemu prezentowi, jaki sprawił wszystkim nabywcom producent w postaci pierwszych 15W oddawanych w czystej klasie a co w pewien sposób wyjaśnia obecność nie tylko zewnętrznego ożebrowania, ale i temperatury roboczej wynoszącej 53 °C.
Tylna ściana po prostu nie może się nie podobać, choć … może jeszcze zachwycać, ale skoro w obu przypadkach doznania są bezsprzecznie pozytywne, to nie będziemy z tego powodu rozpaczać. Pomijając solidne uchwyty, bez których przenoszenie 250-ki byłoby nie tyle problematyczne, co bolesne, do dyspozycji mamy zdublowane – dostępne zarówno w postaci RCA, jak i XLR wyjścia liniowe przeznaczone do przesłania sygnału do drugiego systemu, subwoofera, albo kolejnej końcówki w celu bi-ampingu, cztery pary wejść RCA, oraz dwie pary XLRów dublujących wejścia oznaczone jako 1 i 2. Zgodnie z instrukcją należy pamiętać o tym, że właśnie przy nich używać można tylko jednego typu połączeń, czyli albo XLR, albo RCA. Nigdy jednocześnie obu. Kolejne kilka uwag należy się świetnym terminalom głośnikowym produkcji Furutecha, które choć pojedyncze oddalone są od siebie na tyle, że nawet montaż wyposażonych w haki Vovoxów Textura Fortis nie powinien powodować wzrostu tętna. Całości dopełniają włącznik główny, gniazdo zasilania i zacisk uziemienia.

Odsłuchy rozpocząłem od klasyki, lecz zamiast na przystawkę poczęstować Passa czymś lekkostrawnym sięgnąłem od razu po „Rhapsodies” pod Stokowskim. Spodziewając się lekko ocieplonego i podanego z iście hollywoodzkim rozmachem stylu gry rozsiadłem się wygodnie w fotelu i … bardzo szybko zmuszony byłem zweryfikować swoje wcześniejsze oczekiwania. Co prawda dynamika podczas orkiestrowych tutti niemalże urywała tę część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, lecz nijakiej gigantomanii ani tym bardziej karmelowo – miodowego dosłodzenia i ocieplenia dźwięku nijak doszukać się nie mogłem. OK. pomyślałem, widocznie ten typ tak ma i choć zarówno w salonie dystrybutora, jak i u Jacka lekkiego życia nie miał, to może kilkunastominutowa przejażdżka go zahibernowała. Z drugiej jednak strony zanim przystąpiłem do krytycznych odsłuchów nie dość, że dałem mu kilka dni na zaaklimatyzowanie, to jeszcze praktycznie przez cały czas stał sobie cwaniak pod prądem i plumkał niezobowiązująco w tle z radia internetowego. Dla pewności ww. albumu wysłuchałem dwukrotnie i summa summarum doszedłem do wniosku, że nawet na „małego misia” na basie nie ma co liczyć. Patrząc z perspektywy urządzeń, które zdążyły przewinąć się przez mój system 250-ka przejawiała cechy wspólne zarówno dla transparentnego i niemalże pozbawionego własnego charakteru Vitusa RI-100, jak i nieograniczonej wręcz swobody potężnych końcówek mocy w stylu Abyssounda ASX-1000 czy Moona EVO 870A. Porównując jednak Passa do podobnych mu superintegr jak Moon 600i, Trilogy 925, czy Accuphase E-600 bez trudu dało się wychwycić zdecydowanie większą neutralność i transparentność. To było granie niezwykle zbliżone do ortodoksyjnej i minimalistycznej końcówki Tellurium Q Iridium 20 II, lecz po pierwsze zbudowane na nieporównywalnie swobodniejszym zakresie dynamiki i oczywiście pozbawione ograniczeń natury ergonomicznej.
Pod względem temperatury barwowej spokojnie możemy uznać, że 250-ka trafiała idealnie w punkt, czyli ani nie ocieplała ani nie ochładzała brzmienia, dzięki czemu modelowanie efektu finalnego systemu, w którym się znajdzie zależeć będzie wyłącznie od tego, z czym ją zepniemy. Niby oczywista oczywistość, ale bez trudu każdy z nas jest w stanie wymienić co najmniej kilka urządzeń, które niezależnie gdzie i jak wepniemy i tak zdominują, za wszelką cenę będą starały się zaznaczyć swoją obecność. Podobnie jest z detalicznością i rozdzielczością Passa, które nie dość, że idą ze sobą w parze, to w dodatku ani myślą odchodzić nawet na krok od niemalże laboratoryjnych wzorców. Myślicie Państwo, że zaczyna pachnieć prosektorium, jodyną i innymi specyfikami, których nut można doszukać się w naszym ulubionym Ardbegu? No to jesteście w błędzie. Nic z tych rzeczy. Przecież w mroźny, zimowy i bezchmurny poranek patrząc na ośnieżone alpejskie szczyty nie zastanawiają się Państwo, czy przypadkiem nie widać „za dobrze” i „za dużo”. Po prostu widać wszystko. Tak jak siedząc w 5 rzędzie w filharmonii jesteśmy w stanie objąć wzrokiem zarówno całą orkiestrę, jak i skupić się na poczynaniach poszczególnych instrumentalistów, tak też swoją prezentację prowadził Pass. Mieliśmy bowiem dostęp zarówno do widoku ogólnego dającego nam wyobrażenie o ogromie aparatu wykonawczego, jak i w dowolnym momencie mogliśmy wyłuskać wśród symfoników konkretnego muzyka i przez resztę koncertu śledzić jego partie niezależnie od tego, w którym rzędzie przypadało jego miejsce. Nie ma się z resztą czemu dziwić, gdyż podobnie jest w fotografii – dysponując zdjęciem o odpowiednio dużej rozdzielczości możemy bez widocznej utraty jakości wyodrębnić jego fragment – wycropować.
Nawet na gęstych i pozornie monotonnych nagraniach, do jakich niewątpliwie należy „Anastasis” Dead Can Dance, które do tej pory najdelikatniej rzecz ujmując nie zachwycało zróżnicowaniem najniższych składowych Passowi udało się całkiem zgrabnie spiąć niesforne, impresjonistyczne subsoniczne plamy w sensowną całość i nadać im realne i zdefiniowane kontury. Owa kontrola i niezwykła zwięzłość fenomenalnie sprawdziły się na iście epickim soundtracku „Colin Frake On Fire Mountain” do … e-booka o tym samym tytule. Rozpiętość dynamiki zachwycała, skoki natężenia dźwięku od lirycznych treli po ryk zdolny kruszyć mury następowały z taką natychmiastowością i łatwością, że spokojnie można było pod tym względem 250-kę przyrównać do potężnych monobloków, bądź stereofonicznych końcówek mocy za co najmniej dwukrotność ceny, jaką żąda za tytułowego bohatera producent. Na zdecydowanie bardziej naszpikowanej elektroniką ścieżce dźwiękowej „Captain America: The Winter Soldier” autorstwa Henry Jackmana dodatkowo do głosu doszła łatwość łączenia, zespalania w homogeniczną całość brzmień naturalnych z tymi wygenerowanymi wyłącznie w wyobraźni kompozytora i reprodukowanymi przy użyciu syntezatorów. Po prostu nie czuć było żadnej niespójności, czy wzajemnych animozji pomiędzy domeną analogową i cyfrową. Wszystko wzajemnie się przeplatało tworząc typowe dla współczesnych hollywoodzkich kompozycji multikulti.
Również generowana scena przybierała cechy godne rasowego kameleona i zmieniała się co i rusz, czyli co album i co pomysł na jej kreowanie lansowany przez konkretnego realizatora. Jako przykład proponuję włączyć „Jazz at the Pawnshop” Arne Domnérusa, by jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenieść się z domowego zacisza do za przeproszeniem gwarnego i pełnego dokonujących konsumpcji bywalców pubu w Sztokholmie. Lepiej zatem do odsłuchu nie zasiadać w samej bieliźnie i choćby dla zachowania pozorów przyzwoitości narzucić na siebie jakiś niezobowiązujący tużurek a będziemy mieli pewność, że gdziekolwiek by nas Pass nie przeniósł i tak będziemy wyglądali lepiej niż Hugh Hefner paradujący w szlafroku. A co do króliczków … cóż, o towarzystwo płci pięknej trzeba było zadbać odpowiednio wcześniej. Po prostu trudno doszukiwać się w Passie jakiejkolwiek maniery, czy próby narzucania własnego charakteru, gdyż im dłużej go słuchałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że projektując go Amerykanie postawili na ponadczasowy projekt przysłowiowego „druta ze wzmocnieniem” i uparcie do niego dążyli.

Pomimo konieczności wstępnej redefinicji oczekiwań w stosunku do Passa INT-250 uczciwie muszę przyznać, że jest to jedna z niewielu konstrukcji nad wyraz umiejętnie łącząca niezwykłą rozdzielczość i transparentność z szeroko rozumianą muzykalnością. Cóż to oznacza dla zwykłego nabywcy? Otóż nie mniej, ni więcej, tylko że mamy do czynienia z wprost wymarzonym wzmacniaczem dla recenzenta łączącym zdolność podkreślenia i wyekstrahowania zmian wprowadzanych przez pozostałe elementy toru, jak i nieodbierającym zwykłej, jakże ludzkiej przyjemności z obcowania z ulubioną muzyką. Pech jednak chciał, że akurat w trakcie testu nie dysponowałem wymaganą kwotą i wzmacniacz niestety wrócił do dystrybutora. Jeśli jednak dla Państwa wydatek rzędu 46 kPLN nie jest straszny gorąco zachęcam do odsłuchów najmocniejszej integry Passa, bo z dużą dozą prawdopodobieństwa może się okazać, że zamiast inwestycji nie tylko pieniężnej, ale i przestrzennej, w przypadku dowolnego wzmocnienia dzielonego,  do pełni szczęścia wystarczy wam to tytułowe „maleństwo”.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage:  Abyssound ASV-1000, AVM P1.2
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i, Harmonix Hiriji „Milion”
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 /  Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Rozpoznawalność pośród klientów, lub choćby sam fakt zaistnienia w ich głębokiej podświadomości buduje się na wiele sposobów. Jedni stawiają na design, inni na charakterystyczność brzmienia ,a czasem bywa tak, że sam konstruktor w ramach ukłonu w stronę frakcji DIY bierze czynny udział w procesie budowania „klonów” i udostępnia schematy swoich starszych konstrukcji, przez co zyskuje na popularności wśród coraz większej rzeszy amatorów lutownicy. I gdy pozornie może to wydawać się groźnym dla marki zjawiskiem, to w rzeczywistości widzę w tym raczej dobry ruch marketingowy, aniżeli próbę podkopywania podstaw swojego bytu. Przecież od dawien dawna wiadomo, iż diabeł tkwi w szczegółach i nawet najwierniejsza kopia z racji użycia innych już nie mówię o samych wartościach, ale nawet producentów poszczególnych komponentów mocno oddala efekt końcowy od oryginału, bez względu na osobisty wkład wykonawcy. Jednak sam fakt powstawania takich konstrukcji wielu potencjalnym nabywcom daje wyraźny znak, że dany brand z racji niniejszego zainteresowania wart jest co najmniej posłuchania we własnym systemie, a o to chyba wszystkim producentom chodzi. Jak widać na załączonym obrazku, do najbardziej popularnych i wydawałoby się jedynych skutecznych technik zabiegania o klienta (design i brzmienie) spokojnie możemy dorzucić integrowanie się z miłośnikami muzyki na poziomie procesu tworzenia przez nich urządzeń, by w konsekwencji zaistnieć w świadomości zdecydowanie szerszej rzeszy audiofilów. Tutaj chciałbym wtrącić słowo wyjaśnienia, by skreślony przed momentem wywód potraktować jako moją luźną dygresję, a nie oficjalne stanowisko firmy. Po tym wstępie już chyba nikogo nie muszę uświadamiać co do nazwy dzisiejszego bohatera, gdyż na usta, ups, klawiaturę cisną się jakże wiele mówiące dwa słowa PASS LABORATORIES. Tak więc zapraszam wszystkich na spotkanie z amerykańską myślą techniczną w postaci zintegrowanego wzmacniacza INT-250 wspomnianego producenta, którego dystrybucją zajmuje się warszawski Audio Klan.

Jak wygląda Pass? A jak myślicie? Z moich osobistych kontaktów sądzę, że jak na konstrukcję zza wielkiej wody normalnie, czyli w porównaniu z resztą świata jest zawsze duży i może pochwalić się słuszną wagą. I powiem szczerze, to co postawiłem na platformie przed moim systemem, będąc zdecydowanie większym i cięższym od posiadanej końcówki Reimyo nie odbiegało od przywołanego amerykańskiego standardu, uświadamiając mi to występującymi nieco później bólami kręgosłupa. Ale do rzeczy. Design  dzisiejszej konstrukcji utrzymany jest w głównym nurcie minimalizmu. Patrząc na wykonany z grubego płata aluminium front jako pierwsze naszym oczom ukazuje się centralnie umieszczone fantastycznie, bo delikatnie podświetlone na niebiesko okrągłe oczko wskaźnika oddawanej mocy. Na prawo od niego znajdziemy gałkę wzmocnienia sygnału, a z lewej strony numeryczny wyświetlacz zadanej wartości sygnału wyjściowego. Nieco poniżej wspomnianych dodatków wykonano półkoliste podfrezowanie, w którym osadzono okrągłe guziki funkcyjne z zaimplementowanymi tuż nad nimi maleńkimi diodami. Przechodząc ku tyłowi z lotu ptaka w newralgicznych punktach konstrukcji widzimy ażurowe kanały wentylacji grawitacyjnej i monstrualne, zajmujące całe boki radiatory. Tylny panel bez specjalnego często nikomu nie potrzebnego szaleństwa oferuje nam zestaw wejść i wyjść standardzie XLR i RCA, pojedyncze terminale głośnikowe, gniazdo zasilania, włącznik główny i nieco ułatwiające życie podczas procesu logistyki uchwyty. Jak można zauważyć, spokój z frontu z bez utraty kompatybilności z resztą komponentów naszej układanki z dużym sukcesem przeniesiono na resztę bryły, co bardzo pochwalam, gdyż przerost formy nad treścią raczej nikomu nie służy, generując jedynie zbędne koszty produkcyjne.
Przygodę z PASS-em rozpocząłem od wizycie w klubie KAIM, gdzie dzięki zróżnicowaniu gustów słuchaczy zawsze mam pełną paletę opinii, które często mają się nijak do usłyszanej u siebie konfrontacji z systemem odniesienia. I powiem szczerze, że gdy targam tam jakieś nieznane bliżej, lub niemające za sobą tak wiele pochlebnych opinii na świecie urządzenia, nie obawiam się o wynik końcowy, jednak pewnego rodzaju, jakby na to nie patrzeć, ikona dźwięku w razie porażki mimo sporego osłuchania może ustawić również mój punkt widzenia. Na szczęście jeśli ktoś swoją obecnością na rynku solidnie zapracował na pozytywną rozpoznawalność, nie musi się obawiać nawet o takie krótkie, bo czterogodzinne sparingi. Konkluzja spotkania? Przejście na klasę AB nie spowodowało większych strat w jakości dźwięku, jawiąc się jedynie jako nieco chłodniejszą w odbiorze niż dotychczasowe kontakty z czystą klasą A. Co ważne, przy znanych całej Polsce problemach z podbiciem basu w pomieszczeniu na poziomie 50 Hz (tak, całej Polsce, gdyż klub często występuje w moich zmaganiach audio i nie raz o tym wspominam)  nie odczuliśmy najmniejszych negatywnych artefaktów dolnego zakresu, wyraźnie pokazując, że konstruktor wie o co w tej zabawie chodzi. Przeczesując pamięć z tego spotkania stwierdzam, że jedynym niezbyt poważnym i nawet nie zarzutem tylko niuansem, pod którym i ja mimo, że nie robię tego zbyt często, spokojnie mógłbym się podpisać, był ów zbyt chłodny jak na PASS-a dźwięk. Wszystko było ok., ale wydawało się, że wszystkie płyty nagrywane były, jak to powiedział jeden z klubowiczów na Półwyspie Skandynawskim, a nie, jak jesteśmy przyzwyczajeni na Apenińskim. Jednak to było to pewnego rodzaju zderzenie tego, co pamiętamy z wieloletnich doświadczeń z tym, co marka oferuje teraz i nic więcej.

Gdy 250-ka rozsiadła się na stoliku w moi pomieszczeniu, naładowany pozytywnym odbiorem KAIM-owego spotkania osobisty test zacząłem od wysokiego C. Z jednej strony chciałem potwierdzenia tamtych wniosków, a z drugiej pewnie podświadomie, ale na pewno nie złośliwie miałem nadzieję coś wytknąć. I tak. Przyglądając się prezentacji wirtualnej sceny, dostałem może nie tak rozbudowany jak mam na co dzień, jednak nadal bardzo obszerny w szerz i głąb spektakl muzyczny. Dźwięk mimo umiejętnego unikania degradacji basu w klubie był wyraźnie gęstszy, uśredniając tym sposobem zarys konturu muzyków i ich instrumentów, ale bez najmniejszych problemów mieściło się to w tak hołubionej przeze mnie estetyce nasyconego grania, co skrupulatnie wykorzystywały kompilacje wokalistyczne. Potwierdzeniem radości z takiego wypełnienia była płyta Jonhna Pottera z aranżacją twórczości Monteverdiego. Wokal aż kipiał od pożądanych krągłości, jednak każdy kij ma dwa końce i przy nader fantastycznie wypadających frazach wokalnych, bardzo ważny w tej realizacji pogłos wielkiej kubatury nie oddawał pełnej ilości informacji o sobie. Ale proszę się nie zrażać, gdyż po pierwsze trzeba wiedzieć, jak to brzmi w najlepszym odtworzeniu, a po drugie, nie wymagajmy nawet od topowej integry ze środka całej oferty, by grała na poziomie kilkukrotnie droższego zestawu dzielonego. Gdzieś muszą być wprowadzające zróżnicowanie w jakości dźwięku kompromisy, inaczej wszelcy piewcy, że wszystko gra tak samo mieliby niezłą pożywkę. Po dawce wyczynowych krążków przyszedł czas na nadal dobre, ale zwykłe realizacje jazzowe. Tutaj zaznałem lekkiego „zonka”, gdyż wspominane podczas wizyty w klubie oziębienie oprócz tego, że nie pojawiło się u mnie w tak wymagającej dobrej temperatury grania muzyce dawnej, to i w uważanym za zimny ECM-wskim jazzie również nie zanotowałem jakichkolwiek problemów. Najbardziej czułe na takie „kwiatki” blachy były w odpowiedniej mieniącej się czasem srebrem, a czasem złotem barwie, a reszta pasma przechodząc przez środek i kończąc na basie również konsekwentnie broniła się przed tą przywarą. I nie widzę tutaj żadnej czarnej magii tylko zwykłą całkowicie inną reakcję urządzenia na zastane warunki lokalowe i sprzętowe. Po prostu klasyka gatunku. Na koniec podążając tropem znikającego chłodu przesiadłem się na źródło analogowe. Fantastycznie zrealizowany koncert Antonio Forcione, jeśli wzmacniacz PASS-a nie nadążałby za rytmem i osuszałby dźwięk strun, miał być przysłowiowym „palcem Bożym” tego testu. Tak się jednak nie stało, gdyż nawet najszybsze ekwilibrystyczne riffy gitarowe front mena spokojnie wyrabiały się z kolorowym wybrzmiewaniem w eterze mojej samotni, a to dobitnie pokazuje, że amerykańska propozycja mimo pewnych naleciałości masy ma wiele do zaoferowania nawet w wymagających realizacjach. I mam cichą nadzieję, że wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nie jest to takie łatwe, gdyż dodatkowa dawka wypełnienia często odciska zbyt mocne piętno na całości przekazu, a PASS wyraźnie udowodnił, że umie wymknąć się takiemu zaszufladkowaniu. Brawo.

To był przyjemnie spędzony z amerykańską integrą czas. Raz, że prawie idealnie wpisywała się w moje postrzeganie nasycenia dźwięku, dwa pokazała dwa bardzo bliskie siebie, ale jednak różne oblicza – kolumny w klubie są zestawem trzech aluminiowych przetworników, stąd mógł być ten odczuwalny nalot chłodu, który notabene w zdecydowanej większości innych komponentów audio prawie nie występował, a trzy mimo zmiany klasy wzmocnienia na AB nadal jest kontynuacją przyjemnego grania. Czy może być wyborem dla wszystkich? Pewnie nie, ale tylko własne spotkanie na szczycie może rozwiązać tę zagadkę. Jedno jest pewne, przy bardzo częstym sporym rozrzucie wniosków klubowiczów PASS INT-250 spowodował pełną zgodę wszystkich opiniodawców, co może sugerować pewną uniwersalność urządzenia, a to jest chyba najlepszą rekomendacją.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audio Klan
Cena: 45 999 PLN

Dane techniczne:
Moc wyjściowa: 500 W (4 Ω); 250 W (8 Ω)
Wzmocnienie (gain): 29/35 dB
Regulacja głośności (1dB kroki): 63dB
Pasmo przenoszenia: -6 dB @ 80 kHz
Impedancja wejściowa: 45 kΩ
Zniekształcenia THD (1kHz, pełna moc): 1%
Współczynnik tłumienia:150
Prędkość narastania: 50 V/uS
Pobór mocy: 375 W
Wymiary (S x W x G): 483 x 230.1 x 539 mm
Waga: 56,7 kg

System wykorzystywany w teście:
– dzielony odtwarzacz Cd: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  Bowers & Wilkins 802 D3
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”,”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >

Ayon Spitfire

Spitfire to najnowszy model wzmacniacza zintegrowanego, będący rozwinięciem poprzednika – Crossfire, ze zbliżoną do niego topologią układów. Tytułowa integra to konstrukcja pracująca w czystej klasie A w konfiguracji Single Ended. Wykorzystane w niej lampy AA62B o wysokim prądzie wyjściowym w stopniu mocy, zaimplementowano w uproszczonym układzie z zerowym sprzężeniem zwrotnym, o wysokiej wydajności prądowej i niskiej impedancji wyjściowej, z optymalnym przedziałem krzywej wzmocnienia lamp.
W torze sygnałowym nie znajdziemy żadnych elementów półprzewodnikowych ani buforujących. Zasilacz został poddany poważnym modyfikacjom: zastosowano osobne transformatory, dławiki i filtry dla poszczególnych stopni, uzyskując izolację stopnia wyjściowego od wejściowego (można powiedzieć, że w integrze obydwa pracują jak w rozdzielonym wzmacniaczu mocy i przedwzmacniaczu), zwiększono też filtr napięcia zasilającego.
Wzmacniacz jest chroniony układami zabezpieczeń dla lamp oraz pozostałej elektroniki, ze specjalną sekwencją soft-startu, która trwa ok. minuty. Oprócz tego w Spitfire znajdziemy wszystko to, co najlepsze z austriackiej manufaktury: szybkie kondensatory sprzęgające, podstawki do lamp z berylowo-miedzianymi sprężystymi pinami, głośnikowe terminale WBT, sygnałowe gniazda XLRy Neutrik, okablowanie ze srebra i miedzi, a także złocone ścieżki płytek drukowanych. W montowanej ręcznie obudowie szczególny nacisk położono na poprawienie zagadnień wibroizolacji oraz wentylacji wnętrza urządzenia.

Więcej informacji i dane techniczne:
www.ayonaudio.pl/
www.ayonaudio.com/

Cena: 35 900 PLN

  1. Soundrebels.com
  2. >

ENCORE ENC-5

W grudniu na polski rynek wejdą najnowsze monitory Encore ENC-5 produkcji japońskiej firmy Combak Corporation kierowanej przez Kazuo Kiuchi. Kolumny te są następcą modelu Bravo!, który był obecny na rynku przez 10 lat. ENC-5 mają podobną konstrukcję jak ich poprzednik. Cena została ustalona na 25.990 zł za parę.
Nowe zestawy Encore wykorzystują obudowę zamkniętą. Zastosowano dwudrożny, koncentryczny głośnik o rozmiarze 176mm, pochodzący z firmy Seas. Membrana basowa jest wykonana z włókna szklanego, a umieszczona koncentrycznie sekcja wysokotonowa ma 25-milimetrowa kopułkę aluminiową. Koncentryczny głośnik pozwala dobrze symulować źródło punktowe i kontrolować charakterystyki kierunkowe. Surowa, niedokończona wersja kolumn jest produkowana w Finalndii. Następnie takie zestawy są transportowane do Japonii gdzie wykonuje się szereg czynności związanych z indywidualnym, ręcznym dostrojeniem wszystkich kolumn, zgodnie z firmową filozofią kontroli rezonansów. Po dostrojeniu kolumn nie należy rozkręcać. Producent zapewnia o wybitnych zdolnościach ENC-5 w zakresie tworzenia naturalnych proporcji sceny, przekazu informacji pogłosowych i naturalności brzmienia wokali.Nominalna impedancja wynosi 8Ω, ale krzywa impedancji tylko sporadycznie opada poniżej 7Ω dzięki czemu zestawy są łatwym obciążeniem dla wzmacniaczy.Głośniki są chronione przez okrągłą, ażurową, metalową osłonę. Dostępne są dwa rodzaje wykończenia: czarne i rdzawe.

Dane techniczne Encore ENC-⁠5:
    Impedancja …. 8Ω
    Efektywność …. 86dB/⁠2.83V/⁠1m
    Zalecana moc wzmacniacza …. 20-⁠150W
    Pasmo przenoszenia …. 70-⁠25.000Hz +/⁠-⁠2dB | 55Hz -⁠6dB
    Częstotliwość podziału …. 2.800 Hz
    Wymiary WSG …. 300 * 217 * 217 mm
    Masa …. 6,16 kg sztuka (15,9kg para w kartonie)

Dystrybucja: Moje Audio

  1. Soundrebels.com
  2. >

Accuphase C-2420 + A-47

Opinia1

Rozochoceni po testach fenomenalnej, choć zaledwie otwierającej ofertę A-klasowych konstrukcji Accuphase’a końcówce mocy A-36 z radością przyjęliśmy informację o pojawieniu się na rynku jej mocniejszego kuzyna, czyli modelu A-47. Bynajmniej nie chodzi mi w tym momencie o jakiekolwiek zastrzeżenia, co do wydajności prądowej i mocy 36-ki, ale podobnie jak w motoryzacji, tak i w audio nader rzadko spotykamy się z sytuacjami, gdy jest jej za dużo. Praktycznie zawsze zapas kilku/nastu/dziesięciu/set koni/Watów pod nogą/w stopniu wyjściowym daje nie tylko zauważalną poprawę brzmienia, analogie motoryzacyjne możemy sobie już odpuścić, ale co najważniejsze komfort psychiczny wynikający li tylko z faktu jej posiadania. Nie do przecenienia jest też zauważalna tendencja japońskiego producenta do sukcesywnego zwiększania krytycznego w przypadku konstrukcji tranzystorowych parametru, jakim jest współczynnik tłumienia a tym samym pewna ewolucja brzmienia podążająca ku witalności i młodzieńczej werwie. Proszę się jednak nie stresować. Wszystko odbywa się, tak jak zaznaczyłem przed chwilą na drodze ewolucji a nie rewolucji, więc pojawiające się ostatnimi czasy nowości Accuphase czerpią pełnymi garściami z tego, co najlepsze było u ich protoplastów a jednocześnie, dzięki rozwojowi technologii i kolejnym udoskonaleniom przełamują kolejne bariery i wkraczają na niezdobyte do tej pory terytoria. Może i brzmi to dość patetycznie, ale wystarczy porównać starsze konstrukcje z ich aktualnymi odpowiednikami, by wszystko ułożyło się logiczną całość. Nie przedłużając jednak wstępu serdecznie zapraszamy do lektury recenzji stereofonicznej końcówki mocy Accuphase A-47, która dzięki uprzejmości krakowskiego Nautilusa trafiła do naszej redakcji wraz z przedwzmacniaczem liniowym Accuphase C-2420.

Skoro do testu trafiła końcówka z oczko wyższej półki również dostarczony wraz z nią przedwzmacniacz okazał się ambitniejszą od swojego poprzednika konstrukcją i zamiast nomen omen świetnego C-2120 przez blisko miesiąc mieliśmy okazję wsłuchiwać się w poczynania C-2420. Krótko mówiąc wkraczamy na japońskie salony, bo nie dość, że pojawia się przedrostek „Precision”, który niejako potwierdza błękitną krew płynącą w żyłach preampa, to wreszcie można cieszyć oczy widokiem wykonanych z niezwykłą starannością drewnianych boczków. I jak tu nie kochać High-Endu?
Oprócz wspomnianej ozdobnej boazerii w szacie wzorniczej w porównaniu z młodszym krewniakiem zmieniają się jedynie niuanse, więc awansując w firmowej hierarchii nie trzeba się nowego urządzenia uczyć, bo wszystko jest po staremu. Pomiędzy dwiema potężnymi gałkami odpowiedzialnymi za wybór źródeł i natężenie dźwięku umieszczono prostokątny wizjer chroniący centralnie umieszczone, charakterystycznie podświetlone logo. Z lewej strony błękitno – zielonego znaczka Accu umieszczono ramkę z diodami sygnalizującymi uaktywnienie poszczególnych trybów pracy a po prawej wybrane obciążenie w opcjonalnym module phono, kompensacji loudness, wyciszenia oraz niewielkie okienko ze wskazaniem ustawionego wzmocnienia.
Odpowiadające górnym diodom przyciski i pokrętła w układzie 3 / 9 / 3 znajdziemy pod dostojnie opadająca klapką. Dzięki nim m.in. uaktywnimy poszczególne wyjścia podbijemy/osłabimy bas i wysokie tony, ustawimy balans, wzmocnienie (gain) a także dokonamy koniecznych nastaw dla opcjonalnego phonostage’a, bądź całkowicie wyłączymy górną iluminację.
Ściana tylna to istna rozkosz dla nawet najbardziej rozkapryszonego audiofila, który do dyspozycji otrzymuje pięć par wejść liniowych RCA, dwie pary wejść XLR, pętlę magnetofonową (RCA) , dwie pary wyjść liniowych – zarówno w standardzie RCA, jak i XLR plus wejścia w obu standardach na zewnętrzny procesor/przedwzmacniacz. Jeśli komuś jeszcze mało zawsze może zaopatrzyć się w dedykowany moduł phono, dla którego wygospodarowano gotowy slot zaślepiony stosowną płytką.
W komplecie znajduje się oczywiście utrzymany w szampańsko – złotej estetyce pilot i całkiem solidnie, niemalże po acrolinkowemu, wyglądający Interkonekt RCA.
W trzewiach próżno szukać audiofilskiego powietrza, gdyż pełne rozdzielenie układów obsługujących lewy i prawy kanał ma swoje odzwierciedlenie nie tylko w całkiem słusznych nie tylko dla przedwzmacniacza, ale i większości wzmacniaczy zintegrowanych gabarytach, oraz dobijającej do 20 kg. wadze. Nie zabrakło również „firmowego” i odziedziczonego po topowych przodkach układu AAVA (Accuphase Analog Vari-gain Amplifier) odpowiedzialnego za precyzyjną regulację głośności.
W przypadku A-47 sprawa jest o wiele prostsza. Zero udziwnień, eksperymentów i prób odzwyczajania swoich wyznawców od tego, co kochają w końcówkach Accuphase’a całym sercem, czyli wskaźników wychyłowych. Wskaźniki mocy wyjściowej są i skąpane w bursztynowej poświacie działają wprost terapeutycznie. Centralnie, tuż pod nimi, umieszczono włącznik główny, z jego lewej strony sterowanie wskaźnikami (wyłączone, tryb normalny i „peak hold”, w którym na moment przytrzymywane są w przy maksymalnych wychyleniu) i wybór wyjść za to z prawej selektor wejść oraz wzmocnienia.
Boki, jak przystało na rasowy A-klasowy piec zamiast standardowych ścianek przybrały formę potężnych radiatorów z poprzecznie biegnącym przez ich środek płaskownikiem szalenie ułatwiającym przenoszenie wzmacniacza. Oczywiście, gdyby nie one spokojnie można byłoby sobie poradzić z pomocą tylnych uchwytów, ale skorą są, to nie dość, że przydają się podczas czynności natury logistycznej, to jeszcze poprawiają sztywność bryły korpusu a to też jest nie do przecenienia.
Ściana tylna jest dokładnie taka, jaka być powinna. Wejścia w standardzie RCA i XLR wraz ze stosownymi przełącznikami pinów gorąceych dla tych ostatnich, pokrętło wyboru trybu pracy urządzenia i potężne, masywne podwójne terminale głośnikowe zdolne bez najmniejszego trudu przyjąć nawet masywne widły. Gniazdo zasilania ulokowano dość blisko dolnej krawędzi, co z pewnością ucieszy posiadaczy ciężkich i sztywnych „boa dusicieli”.
Wnętrze też nie pozostawia wrażenia niedosytu. W stopniu wyjściowym pracuje w równoległym push-pullu po sześć wysokowydajnych tranzystorów MOS-FET na kanał, a o ich odpowiednio wysokokaloryczną strawę dba potężny, ukryty wewnątrz eleganckiego „emaliowanego rondla”, transformator toroidalny oraz para kondensatorów o pojemności 56 000 μF każdy. Dodatkowo wykorzystano kolejny firmowy patent, czyli MSC+, dzięki któremu zwiększono stabilność pracy układów wzmocnienia, oraz co równie ważne poprawiono stosunek sygnał/szum.

Ponieważ po raz kolejny przypadł mi zaszczyt, przynajmniej w przypadku A-47, bycia pierwszym po fabryce chciał nie chciał musiałem uzbroić się w cierpliwość i dać jej spokojnie pograć. Z przedwzmacniaczem było spokojniej, bo przynajmniej kilkaset godzin na swoim koncie miał, ale i tak i tak dostarczoną parkę od razu po sesji fotograficznej wpiąłem w tor i na blisko tydzień zostawiłem mniej bądź bardziej zauważalnie plumkającą sobie w tle. W międzyczasie niby przypadkiem rzucałem uchem i przy okazji sprawdzałem, czy końcówka nie próbuje przejąć roli kominka i o ile dobiegające mnie dźwięki stawały się coraz bardziej intrygujące to temperatura A-47 po paru godzinach ustabilizowała się na tak akceptowalnym poziomie, że po kilku kontrolach zupełnie straciłem nią zainteresowanie. Oczywiście obudowa była zauważalnie ciepła, co z resztą dało się odczuć w samym pomieszczeniu odsłuchowym, lecz nie na tyle, żeby zacząć się martwić.
Po takiej rozgrzewce pierwszą rzeczą, jaką postanowiłem od razu zweryfikować była doskonale zapamiętana z testów C-2120 i A-36 umiejętność wręcz holograficznego oddania przestrzeni. Czym prędzej sięgnąłem więc po „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena, „Haugtussa” Lynni Treekrem i „A Trace of Grace” Michela Godarda a uśmiech zagościł na mej twarzy. Nie dość, że poziom wcześniejszego seta został osiągnięty to dodatkowo do głosu doszła jakże miła transparentność i wręcz krystaliczna czystość. Proszę tylko pod żadnym pozorem nie kojarzyć owej krystaliczności z chłodem i jakąś laboratoryjną antyseptycznością, bo to nie o to chodzi. Po prostu doskonale, czy nawet perfekcyjnie, widać wszystko to, co na wieloplanowej scenie zostało umieszczone. Odległości pomiędzy poszczególnymi źródłami pozornymi odmierzone są z iście laserową precyzją i spokojnie można uznać, że są w danym wycinku czasu niezmienne. Nie mamy nawet najmniejszych szans na przyłapaniu ich na niestabilności, rozedrganiu wynikającemu z niewystarczającej do ogarnięcia i zapanowania nad całością mocy. W dodatku ww. albumy reprezentowały na tyle różną estetykę przestrzenną, że bez trudu można było ocenić, czy zestaw Accuphase’a potrafi się do dowolnego repertuaru dostosować, czy też próbował będzie forsować swoje jedynie słuszne dogmaty. Całe szczęście producenci postawili na oddanie głosu realizatorom muzycznym, dzięki czemu zestaw Accu niczym kameleon płynnie przechodził od skandynawskiej, mrocznej baśniowości poprzez minorowe i depresyjne ballady Treekrem po dające wytchnienie od lejącego z nieba się na zewnątrz żaru wnętrza cysterskiego monastyru Abbaye de Noirlac.
Czy taki niemalże absolutny brak własnego charakteru może być nudny? W niektórych przypadkach na pewno, lecz nie dotyczy to testowanej parki, gdyż owa przejrzystość sprawia, że już po chwili skupiamy się wyłącznie na muzyce i z ową muzyką możliwie blisko, niemalże bezpośrednio obcujemy a sprzęt ją reprodukujący staje się nie celem samym w sobie a jedynie narzędziem, sposobem na jak najbardziej rzeczywiste i namacalne doznania. Dodatkowo cały czas należy pamiętać o wręcz niewyczerpanym rezerwuarze mocy drzemiącym w A-klasowej A-47. Dlatego też nie stroniłem od cięższego repertuaru, na którym to można było dopiero poczuć, co oznaczają prawdziwe Waty. Wystarczyło bowiem sięgnąć po „Tragic Illusion 25 (The Rarities)” Paradise Lost i dotrwać do „Last Regret” oraz „Faith Divides Us – Death Unites Us”, czyli utworów, w których czynny udział wzięli prascy symfonicy. Już sama orkiestra potrafi przysporzyć nie lada problemów a dodając do niej pięciu ponurych Brytyjczyków bardzo mocno zakorzenionych w ciężkim i mrocznym gothic metalu otrzymujemy wprost zabójczą mieszankę. Po pierwsze klasyczna wieloplanowość, zgodny z obowiązującymi prawidłami rozkład sekcji orkiestry i charakterystyczne brzmienie naturalnych, pozbawionych amplifikacji instrumentów. Po drugie drący się w niebogłosy i niemiłosiernie katujący swoje elektryczne gitary, klawisze i perkusje Brytowie gustujący w szorstkich przesterach i przysłowiowej ścianie dźwięku. Słowem dwa, całkowicie odmienne pod względem estetycznym światy, które będąc pozornie nie do pogodzenia w sprzyjających warunkach potrafią jednak egzystując na jednej scenie po prostu zachwycić. I z pomocą Accuphase’ów właśnie to czynią. Wzorcowe wręcz selektywność i rozdzielczość sprawiają, że nic się nie zlewa. Akompaniujący symfonicy są widoczni jak na dłoni a główne, metalowe partie tną powietrze ognistymi riffami. Fenomenalnie odwzorowana zostaje różnica pomiędzy używanym instrumentarium a zarazem bez trudu można dostrzec interakcje zachodzące między nimi. To nie są odseparowane i sterylnie pokazane całkowicie oderwane byty, lecz harmonijnie współgrające ze sobą na muzycznej scenie źródła pozorne. Dokładnie tak samo jest przecież na koncertowym albumie „Wagner Reloaded” Apocalypticy, na którym w pierwszej kolejności ogarniamy zmysłami spektakl jako homogeniczną całość a dopiero potem, gdy nasycimy umysł informacjami pozwalającymi na bardziej szczegółową eksplorację możemy podążać za poszczególnymi liniami melodycznymi, czy partiami konkretnych instrumentów i to niezależnie, czy organizacyjnie przypisanymi do długowłosych Finów, czy MDR Symphony Orchestra.
Powyższe obserwacje dotyczą połączenia zbalansowanego zrealizowanego przewodami Siltech Classic Anniversary 770i XLR, oraz głośnikowymi 770 L. Próby z łączówkami RCA z tej samej serii zauważalnie ograniczały potencjał dostarczonej elektroniki i choć nie można było w żadnym razie uznać, że było źle, to gdzieś po drodze osłabieniu ulegała wspominana holografia i ponadprzeciętna rozdzielczość. Dodatkowo, szczególnie w przypadku końcówki mocy warto było pamiętać o tym, by jeśli tylko jest taka możliwość to jej nie wyłączać. Trzymana cały czas pod prądem odwdzięczała się niezwykłą swobodą, grając rozmachem godnym niejednego 100 kg pieca, z jakimi ostatnimi czasy miałem przyjemność obcować. A-47 „odpalany” niejako z doskoku, po godzinie, czy dwóch potrafił niby zauroczyć, ale była to jedynie namiastka tego, co czekało po kolejnych kilkunastu, czy kilkudziesięciu godzinach. A, że rachunki za prąd trochę wzrosną? Cóż, tym radziłbym się jakoś specjalnie nie przejmować, bo kiedy gościłem u siebie tytułowy zestaw Accuphase’a kaloryfery w pomieszczeniu odsłuchowym miałem po prostu wyłączone a i tak panowało w nim przyjemne ciepełko. Oczywiście można do tematu podchodzić „ekologicznie” i system włączać wyłącznie wtedy, gdy mamy kwadrans a przy sprzyjających wiatrach nawet trzy na kilka ulubionych utworów. Pytanie tylko, czy w tym momencie jest sens interesowania się opisywanymi w niniejszym elaboracie urządzeniami. Ja przynajmniej takiego sensu nie widzę, tym bardziej, że takie przypadkowe, pośpieszne i przeprowadzane po łepkach sesje do żadnych konstruktywnych wniosków nie prowadzą a jedynie generują wypaczone i mijające się z rzeczywistością pseudo opinie.  Pewne rzeczy trzeba powiedzieć sobie jasno i otwarcie. High-End to nie piekarnia, ani bar typu Drive Thru. Jeśli ktoś oczekuje szybko i dobrze, to polecam którąkolwiek z cafeterii we Florencji, gdzie można niemalże wbiec i właśnie w takim pędzie wypić wyborne i szatańsko mocne espresso. Jednak jeśli do audio podchodzimy na poważnie to zdecydowanie bardziej rozsądnym będzie takie zorganizowanie sobie czasu, by siadając do odsłuchu mieć pewność, że zarówno sprzęt, którego będziemy używali, jak i my sami mamy zapewnione 100% spokoju. Dzięki temu opowieści o nudzie i zachowawczej „gabinetowości” brzmienia Accuphase’ów może wreszcie dołączą do innych bajek z mchu i paproci.

Niniejszy test dzielonej amplifikacji Accuphase’a pod postacią przedwzmacniacza C-2420 i stereofonicznej, choć nic nie stoi na przeszkodzie by dokupić drugą i obie przestawić w tryb monobloku, końcówki mocy A-47 nad wyraz dobitnie udowodniły, że Japończycy ani myślą o spoczęciu na laurach i jedynie dokonując delikatnych zmian o charakterze kosmetycznym odcinać kupony. Po prostu nie da się tego inaczej opisać, jako upartego i nieustannego dążenia do perfekcji, równania w górę i ciągłego podnoszenia poprzeczki. Piszę to z pełną odpowiedzialnością, gdyż zarówno na dzisiejszych bohaterów, jak i wcześniejszy set patrzę z perspektywy tak legendarnych konstrukcji, oczywiście pozostając w obrębie marki, jak A-klasowe monstra A-200, czy równie potężne M-6000. Po prostu duża klasa a patrząc na czasem wręcz absurdalne, nawet jak na High-End, ceny rozwiązań konkurencyjnych śmiem twierdzić, że oferta Accuphase’a powoli zaczyna być dumpingowa, ale ciiicho sza, żeby przypadkiem UOKiK się tym nie zainteresował.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica; Siltech Classic Anniversary 770i XLR
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra; Siltech Classic Anniversary 770L
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R;
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

W dobie ogólnoświatowego dążenia producentów do coraz to częstszej wymiany ułatwiających nasze codzienne życie produktów stabilność oferty staje się niestety „passe” i nawet sektor audio nie zdołał obronić się przed powyższą tendencją. Oczywiście dla chcącego nadążyć za nowościami audiofila jest wydaje się to być bardzo łakomym kąskiem, po który bez najmniejszych oporów sięga całkiem spora rzesza owych miłośników muzyki. Jednak o ile na poziomie budżetowym wydaje się to być całkiem akceptowalne, nawet w ramach odświeżenie design’u –  znamy przecież sytuacje, gdy sprzęt może lepiej wyglądać niż grać, to w strefach co najmniej średnich, nie mówiąc już od High Endzie – o którym dzisiaj będziemy dyskutować – każde odmłodzenie oferty niejako z rozdzielnika powinno charakteryzować się przyrostem jakości generowanego dźwięku. Na szczęście dla nas, penetrowany przez portal Soundrebels poziom zaawansowania technologicznego komponentów audio raczej unika diametralnych zmian w przez lata budowanej rozpoznawalności marki i dokonując jedynie drobnych korekt wizualnych całe swoje siły skupia w na poprawie jakości odtwarzanej muzyki. I właśnie taki duch zmian przyświecał naszemu dzisiejszemu bohaterowi z Kraju Kwitnącej Wiśni, czyli japońskiej marce Accupchase, oferującej swój najnowszy produkt z zakresu wzmacniania sygnału w postaci A-klasowej stereofonicznej końcówki mocy A-47 wspomaganej obecnym już jakiś czas na rynku przedwzmacniaczem liniowym C-2420. Całości zestawienia dopełniało okablowanie kolumnowe i sygnałowe Siltecha. Jak wielu z Was zapewne wie, przywołanymi markami z dużymi sukcesami handlowymi opiekuje się krakowski Nautilus.

Nie brnąc zbytnio w powielanie opisu wypracowanego przez lata i pieczołowicie pielęgnowanego w kolejnych odsłonach wyglądu produktów z kraju samurajów, napomknę jedynie, że nasz główny bohater A-47 kontynuuje trend wskaźników wychyłowych.  Pomiędzy nimi znajdziemy sekcję oznajmiających nam stan urządzenia czerwonymi diodami piktogramów i mieniące się kolorem zieleni logo marki. Pod wspomnianym okienkiem informacyjnym na nieco wyeksponowanym panelu otrzymujemy jeszcze centralnie umieszczony prostokątny włącznik POWER, na lewo od niego selektor pracy wspomnianych ochoczo skaczących mierników oddawanego sygnału, okrągłe przyciski:  -20 dB (dla wskaźników) i wybór wybranych na tylnym panelu terminali głośnikowych A lub B, by na prawej flance zaspokoić swoje potrzeby pokrętłem wyboru wzmocnienia, a obok niego okrągłym, uruchamiającym wykorzystywane w danej chwili wejście guzikiem. Kierując się ku tyłowi zmieniamy kolorystykę urządzenia z szampańskiego frontu na idealnie wpisujący się w zastosowaną paletę barw matowy brąz mocno ażurowej pokrywy i monstrualnych, bo zajmujących całe boczne panele radiatorów. Tylna ścianka oferuje podwojone terminale kolumnowe, gniazdo zasilania, zestaw wejść XLR/RCA, przełącznik wyboru gorącego pinu w złączu XLR i tryb pracy. Design przedwzmacniacza C-2420 z informacyjnym okienkiem na przedzie idealnie koreluje z wyglądem końcówki, z tą tylko różnicą, że pod znajdującą się tuż pod nim uchylną klapką znajdziemy nieprzebraną ilość manipulatorów dopasowujących. Jednymi wyeksponowanymi dodatkami są: z lewej strony duża gałka wyboru wejścia i tuż pod nią prostokątny włącznik, a z prawej identyczne rozmiarowo jak selektor pokrętło wzmocnienia, a pod nim gniazdo słuchawkowe, przyciski COMP/ATT i maleńki otwierający wspomnianą przed momentem, skrywającą pulpit sterowniczy klapkę. Kolorystyka 2420-ki to również szampan z przodu , brązowy mat na dachu, ale w odróżnieniu od końcówki lakierowane na wysoki połysk drewno na bokach. Istne szaleństwo wysmakowania wizualnego. Po prostu rasowy Accuphase.

Gdybyśmy prześledzili kolejne wcielenia produktów marki Accuphase, spokojnie można by pokusić się o stwierdzenie, że każda następna inkarnacja jakiegokolwiek produkowanego komponentu jest jakby krokiem ku coraz większemu otwieraniu się i tzw. wychodzenia dźwięku ku słuchaczom. Chodzi mi o fakt kontynuowania tendencji wymykania się stereotypowemu i utożsamianemu przez lata wizerunkowi gęstego, czasem dla niektórych zbyt nasyconego brzmienia. Co prawda jest to estetyka bliska mojemu postrzeganiu piękna w muzyce, ale zbyt skumulowane frazy muzyczne dla niektórych na dłuższą metę mogą wydawać się zbyt monotonne, skutecznie zniechęcając ich do dogłębniejszej penetracji japońskiej oferty. Dlatego ów wspomniany kierunek wydaje mi się bardzo dobrym ruchem marketingowym, tym bardziej, że wprowadzane zmiany brzmieniowe nadal okraszone są sznytem dźwięku rasowego Accuphase. I gdy po kilku dniach wziąłem się za pisanie tej recenzji, po chwilowej analizie za i przeciw wysnuwanych teorii testowany dzisiaj A-47 jak na dłoni wpisuje się we wspomniany kierunek zmian. Na szczęście, przynajmniej dla mnie, szkoła Accu słyszalna jest od pierwszych fraz nutowych z tą tylko zmianą, że przy pełnej palecie braw i solidnym dociążeniu otrzymujemy zaskakująco zwiewną górę pasma. Nadal słodką, ale świeższą, a to wydaje się być pierwszym oczekiwanym przez interlokutorów plusem dla nowo wprowadzanego na rynek produktu. Idąc dalej pokładami zwiewniejszych górnych rejestrów, oczywistym wydaje się być fakt zdecydowanie lepszego budowania pod względem czytelności sceny muzycznej z pełną kontrolą zajmowanych przez muzyków miejsc tak w szerz, jak i w głąb. Przykład? Proszę bardzo. Oto pierwszy z brzegu Bobo Stenson ze swoim znakomitym trio w kompilacji „Goodbye”. Mocna podstawa basowa plus soczysta średnica w starszych wcieleniach serii „A” wespół z bardzo słodką, a czasem wręcz lukrowatą górą robiły z tego, odbieranego przez niektórych jako nieco zimny, jazzu coś na kształt baśni. Tymczasem, nadal mamy wyraźnie odczuwalne niskie rejestry i dobrze podgrzany środek, może nawet nadal „ciutkę” za bardzo, ale prawdopodobnie się czepiam, jednak nieco zwiewniej skrzące się blachy perkusisty tak ustawiają odbiór całości, że czerpiąc z przez wielu oczekiwanego dobrodziejstwa brzmieniowego marki bez najmniejszej ułomności przekazu jesteśmy w stanie zagłębić się w ten krążek od pierwszego do ostatniego kawałka bez efektu znużenia. Wyraźnie prezentowane źródła pozorne rysowane są nieco grubszą kreską niż mam na co dzień, ale w żadnym wypadku nie odczuwałem tego jako ułomności, tylko nieco inne spojrzenie na dźwięk. Co ważne, nawet w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało to w budowaniu tak ważnej dla realizmu słuchanej muzyki głębokiej sceny. Kiedy po kilku podobnych realizacjach okazało się, że 47-ka dobrze wpisuje się w moje oczekiwania, w napędzie wylądował materiał stawiający raczej na spory hałas niż wyrafinowanie nutowe. Oczywiście takim wręcz idealnym przedstawicielem chaosu jest zespół Percival („Svantevit”). Złowrogi z tekstów i dźwięków folk-metal według mojej oceny raczej zyskiwał niż tracił na mariażu z testowanym setem. Przed-odsłuchowo analizując włożony do kompaktu krążek sądziłem, że zbyt solidny bas i kolorowa średnica będą przeszkadzać tej energetycznej muzyce, ale po przepuszczeniu go przez wzmacniający sygnał japoński zestaw pre-power okazało się, iż bardzo zyskiwały na tym będące mocną stroną tej kapeli gitary i wokaliza. Niestety konsekwencją było nieco wolniejsze niż chcieliby tego wielbiciele latających żyletek w eterze tempo muzyki, ale z pewnością nie były to monotonne sekwencje nutowe, tylko odpowiednio podgrzany przekaz będącego w opozycji do realnego świata zespołu. Na koniec przywołam chyba najlepszy do reprodukcji przez moich gości repertuar, jakim jest muzyka dawna i to grana pod dyktando J. Pottera. Prawdopodobnie wielu z Was po lekturze moich testów choćby pobieżnie zapoznało się z jego twórczością, jednak nie oprę się jedynie o aranżację schedy po Monteverdim, tylko wspomnę o zdecydowanie większej palecie kompilacji spod znaku „The Dowland Project”. Pod przywołanym tytułem J. Potter ma kilka nader udanych sesji nagraniowych i powiem szczerze, że gdy w grę wchodzi spokojna, naładowana emocjami muzyka, bez względu na wiek jej powstania, jeśli zderzy się z elektroniką Accuphase, prawie zawsze będzie ucztą dla ducha. Te dwie rzeczy: muzyka dawna i japoński specjalista od piękna w muzyce (Accuphase) z pewnością są sobie przeznaczeni, tworząc ciężki do pobicia, bo karmiący słuchacza nieprzebranymi ilościami emocji duet. I tym optymistycznym akcentem niestety zakończę nasze dzisiejsze spotkanie, zachęcając wszystkich do prób we własnych okowach systemowych.

Po rozstaniu z 47-ką jeszcze przez dość długi czas miałem w głowie przeżyte razem przy muzyce wspaniałe chwile. Tak, można to nazwać pewnego rodzaju robieniem dźwięku. Ale czy dla wielu słuchaczy nie o to w tej zabawie chodzi, by podczas słuchania odczuwać jak najwięcej pozytywnych emocji. I nie ważne, czy sprzęt trochę nam w tym pomaga. Ważne, że z dużym wyrafinowaniem umie to robić. Jednak w mej całościowej ocenie brzmienia najnowszej propozycji Accuphase proszę pod uwagę wziąć fakt, że system odniesienia sam w sobie kroczy podobnym sznytem grania. Gdy zderzymy A47/C2420 z laboratoryjnie precyzyjni grającym lub lekko odchudzonym setem, nagle może się okazać, że moje spostrzeżenia są marginalne, a cała wspomniana nutka romantyzmu jest idealnym partnerem Waszej układanki. Dlatego sugeruję zapoznać się z tą nowością, gdyż może powoli, ale zaczyna wymykać się stereotypowi zbyt ciepłego grania.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Nautilus / Accuphase
Ceny:
Accuphase C-2420: 47 900 PLN
Accuphase A-47: 39 900 PLN

Dane techniczne:
Accuphase C-2420
Pasmo przenoszenia:
• wejście liniowe RCA i XLR: 3 – 200 000 Hz (+0/-3 dB) /20 – 20 000 Hz (+0/-0,2 dB)
• wejście gramofonowe MM: 20 – 20 000 Hz ±0,2 dB)
• wejście gramofonowe MC: 20 – 20 000 Hz (±0,3 dB)
Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 0,005 %
Stosunek sygnał/szum: 109 dB(ważony – A)
Czułość wejściowa (przy maksymalnym napięciu wyjściowym): 252 mV
Typowe napięcie wyjściowe: 2 V/50 Ω
Maksymalny poziom wyjściowy: 7 V
Maksymalny poziom wejściowy: 6 V
Regulacja barwy dźwięku:
• bas: 300 Hz/±10 dB
• wysokie: 3 kHz/±10 dB
Loudness: +6 dB (100 Hz)
Filtr subsoniczny: 10 Hz: -18 dB/okt.
Wyjście słuchawkowe: 2 V/40 Ω
Pobór mocy: 34 W
Wymiary (S x W x G): 465 x 150 x 409 mm
Waga: 19,2 kg

Accuphase A-47
Moc wyjściowa (stereo): 360 W/1 Ω (sygnał muzyczny) | 180 W/2 Ω | 90 W/4 Ω | 45 W/8 Ω
Moc wyjściowa (mono, tryb bridge): 720 W/2 Ω (sygnał muzyczny) | 360 W/4 Ω | 180 W/8 Ω
Zniekształcenia THD (stereo): 0,05% (2 Ω), 0,03% (4-16 Ω)
Zniekształcenia intermodulacyjne: 0,01%
Pasmo przenoszenia przy pełnej mocy, 20 Hz-20 kHz: 0/-0,2 dB
Pasmo przenoszenia przy mocy 1 W, 0,5 Hz-160 kHz: 0/-3 dB
Gain: 28 dB
Współczynnik tłumienia: 600
Czułość wejściowa: 0,76 V (przy pełnej mocy)
Impedancja wejściowa (XLR/RCA): 40/20 kΩ
Stosunek S/N: 116 dB (przy pełnym wzmocnieniu), 121 dB (przełącznik wzmocnienia –12 dB)
Pobór mocy: 200W bez sygnału / 410 W wg IEC 60065
Wymiary (S x W x G): 465 x 211 x 464 mm
Waga (sztuka): 32,1 kg

System wykorzystany podczas testu:
– dzielony odtwarzacz Cd: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa), Siltech Classic Anniversary 770L
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC XLR: Siltech Classic Anniversary 770i XLR
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro

Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”,.”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >

OPPO PM-3 & HA-2

Po nad wyraz mile przez nas wspominanym teście flagowego zestawu PM-1 & HA-1 przyszła pora na coś zdecydowanie bardziej mobilnego. Co prawda nie będzie to dokanałowy set i „pestka” mieszczące się w dłoni, ale spokojnie da się go zabrać na kilkudniowy wypad, dłuższy urlop, czy wrzucić do bagażu podręcznego, by uprzyjemnił nam godziny spędzone w pociągu lub samolocie. Skoro zatem mamy już na koncie recenzję przedstawicieli samego szczytu cennika postanowiliśmy sprawdzić jak OPPO wychodzi downsizing i cięcie kosztów w segmencie dedykowanym początkującym adeptom audio i osobom chcącym po prostu obcować z dźwiękiem możliwie wysokiej jakości bez automatycznego wydawania kwot mogących osoby postronne przyprawić o zawał serca. Tym oto sposobem do naszej redakcji trafił otwierający portfolio OPPO zestaw w składzie słuchawki PM-3 i niejako dedykowany im wzmacniacz/DAC HA-2.

PM-3 to najmniejsze i zarazem jedyne, przynajmniej na chwilę obecną, zamknięte słuchawki w ofercie OPPO. Oczywiście nadal mamy do czynienia z będącą znakiem firmowym marki konstrukcją planarną, lecz redukując gabaryty i „zamykając”’ muszle producent wyraźnie postawił na mobilność, oraz związaną z nią konieczność izolacji od otaczających nas na zewnątrz dźwięków. Dzięki zaskakująco, jak na solidność i finezję wykonania, niskiej wadze wynoszącej zaledwie 320g PM-3 są najlżejszymi na świecie słuchawkami planarnymi o konstrukcji zamkniętej. Tak przynajmniej można wyczytać w materiałach prasowych i nie widzę powodu, by w powyższe zapewnienia wątpić.
Prawdę powiedziawszy biorąc do ręki 3-ki trudno nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia ze zmniejszoną wersją 1-ek. Ta sama obłędna jakość wykonania, tak samo fenomenalnie spasowane elementy z satynowego, bądź szczotkowanego aluminium i materiału całkiem nieźle imitującego skórę już przy pierwszym kontakcie jasno dają do zrozumienia, że nie mamy do czynienia z tzw. hipermarketową budżetówką. Oczywiście redukcja rozmiarów w porównaniu do flagowców pociągnęła za sobą oczywiste zmniejszenie samych przetworników. Co istotne, choć zamiast owalnych 85 x 69 mm zastosowano okrągłe jednostki o średnicy 55 mm, to udało się zachować 102 dB skuteczność. Ponadto cieszy fakt, że nie kombinowano z samą diafragmą i dalej użytkownicy mogą cieszyć się z obecności siedmiowarstwowej membrany umieszczonej pomiędzy spiralnymi cewkami. Jedynie pady, choć nadal miękkie i wygodne nie odziedziczyły po topowych krewniakach ani jagnięcej skóry, ani nawet poprawiającej komfortu dłuższego odsłuchu perforacji. A właśnie pady. Choć w danych technicznych podane jest, iż PM-3 należą do rodziny słuchawek wokółusznych z autopsji, czyli po doświadczeniach natury empirycznej śmiem twierdzić, że zdecydowanie bliżej im do rozmiarówki nausznej. Oczywiście do powyższych obserwacji podchodzę z punktu widzenia ponad 100-kg Ogra mierzącego niemalże 190cm, ale fakt pozostaje faktem. Z drugiej jednak strony przeprowadzone naprędce przymiarki z udziałem mojej 148 cm Małżonki potwierdziły prawdziwość opisu. Cóż, uznajmy zatem, że 3-ki są konstrukcjami wokółusznymi dla krasnoludków, mieszkańców szeroko rozumianej Azji i pozostałych niedużych person, a dla pozostałej części populacji, gustującej w numeracji XL i wzwyż nausznymi i po problemie. Miłym dodatkiem jest sztywne, zapinane na suwak jeansowe etui chroniące słuchawki przed czynnikami zewnętrznymi.

Za to HA-2 zaprojektowano chyba w momencie, gdy księgowość i kontroling finansowy wysłano na jakieś dłuższe i oddalone od cywilizacji, z zasięgiem GSM włącznie, odludzie. Trudno bowiem znaleźć inne racjonalne wytłumaczenie wprowadzenia na rynek urządzenia w cenie niespełna 1 800 PLN wykonanego tak, jak HA-2.  Aluminiowy, obszyty elegancką, naturalną skórą korpus kryje wielofunkcyjne – 3w1. Po pierwsze otrzymujemy klasyczny, przenośny, pracujący w klasie AB, wzmacniacz słuchawkowy z wbudowanym akumulatorem. Po drugie jest to również USB DAC obsługujący sygnały PCM 384 kHz i DSD256. I po trzecie dzięki wspomnianemu akumulatorowi HA-2 może pełnić rolę PowerBanku dla innych urządzeń. Dodając do tego zdolność pełnego naładowania w ciągu zaledwie 30min przy użyciu dedykowanej ładowarki możemy być pewni, że sytuacje, gdy z naszych słuchawek przestanie rozbrzmiewać muzyka wynikać będą wyłącznie z naszego widzimisię a nie rozładowanych akumulatorów. Miła perspektywa, nieprawdaż?
Od strony użytkowo – technologicznej też możemy poczuć się wręcz rozpieszczeni, gdyż Oppo nie tylko zadbało o pełną kompatybilność z urządzeniami pracującymi pod kontrolą Androida dołączając stosowny kabelek USB OTG (USB On-The-Go) zapewniający (o ile tylko źródło jest do tego zdolne) obsługę plików audio PCM oraz DSD, lecz również bezproblemową współpracę i-zabawkami Apple’a. Co istotne, zostało to potwierdzone stosowną certyfikacją „MFi”, więc używając znajdującego się na wyposażeniu przewodu Lightning nie trzeba martwić się o Camera Connection Kit (CCK). W obu powyższych przypadkach HA-2 pracuje jako cyfrowy interfejs audio zaprzęgając do obróbki sygnałów kość ESS Sabre32 ES9018-K2M DAC.
Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by tytułowego malucha wpiąć w dowolny system desktopowy i karmić go sygnałem z komputera PC/Mac. W dodatku, ponieważ wspomniana w poprzednim akapicie kość przetwornika jest mobilną wersją układu ES9018S użytego w testowanym przez nas wcześniej wzmacniaczu słuchawkowym OPPO HA-1, to i sterowniki dla obu urządzeń są wspólne. O tym, że 3-ka pracuje w trybie asynchronicznym wspominam jedynie z obowiązku i w celach informacyjnych dla tej części naszych Czytelników, którzy z plikami jeszcze nie są za pan brat.
I jeszcze kilka słów o rozlokowaniu we/wyjść i standardowej guzikologii. Jak przystało na urządzenie z założenia przenośne w HA-2 bardzo duży nacisk położono na ergonomię i logiczne rozplanowanie interfejsów, bo nie od dziś wiadomo, że nic tak nie zniechęca klienta jak problematyczna obsługa i plączące się kable. Dlatego też w OPPO próżno szukać udziwnień i prób wymuszania na użytkownikach zmiany nabytych przez lata przyzwyczajeń. Na spodzie urządzenia umieszczono zatem dwa wejścia USB w standardach A i micro-B oraz dedykowany im suwakowy selektor. Na lewej krawędzi znalazły się włącznik główny i przełączniki uaktywniające tryb wzmocnienia basu „Bass Boost”, oraz tryb pracy stopnia wyjściowego L/H, przy czym tryb High – wysokiego wzmocnienia zapewnia aż 300mW/16 Ω, co spokojnie pozwoli wysterować nawet trudne słuchawki wokółuszne.
Krawędź górną zarezerwowano za to dla analogowego wejścia liniowego w standardzie mini jack, wyjścia słuchawkowego w takim samym rozmiarze, oraz idealnie wkomponowanego wróg urządzenia pokrętła głośności, które współpracuje z analogowym potencjometrem sterującym regulacją dokonywaną już bezpośrednio w kości DACa.

Na pytanie jak pod względem brzmieniowym wypada ten niespełna półkilogramowy zestaw odpowiedzi mogą być dwie – krótka, oraz zdecydowanie bardziej rozbudowana objętościowo. Krótka brzmi … wybornie i w tym momencie osoby niemające czasu, bądź ochoty na dalszą lekturę moich wynurzeń spokojnie mogą udać się do kasy i z poczuciem dobrze wydanych pieniędzy przeciągnąć plastikiem przez terminal.
A teraz wersja dłuższa. Z reguły konstrukcje zamknięte wybiera się nie dla tego, że się je lubi, tylko dla tego, że trzeba – się musi. Odseparowanie od szumu tła, bądź współdomowników od naszej ulubionej, a dla nich niestrawnej muzyki, to tylko jedne z przyczyn takiego a nie innego wyboru i choć z jednej strony zyskujemy coś na kształt alienacji od czynników zewnętrznych intymnej relacji my-dźwięk, to w większości przypadków zdajemy sobie sprawę i godzimy się na utratę pewnej swobody, przestrzenności zarezerwowanej dla konstrukcji otwartych. W przypadku PM-3 jest podobnie, z tą tylko różnicą, że podobieństwa dotyczą segmentu konstrukcji planarnych, gdyż jeśli mielibyśmy porównywać tytułowe nauszniki z modelami wyposażonymi w standardowe, konwencjonalne przetworniki to … lepiej tego dla własnego zdrowia psychicznego lepiej nie robić, bo konkurencji należałoby szukać wśród co najmniej dwukrotnie droższych nauszników otwartych. Mała rzecz a cieszy.
Dźwięk jest jednocześnie zwiewny i nasycony, bez słyszalnych pofałdować charakterystyki, czyli niezwykle liniowy, choć na pewno nie nudny. Pisze o tym z premedytacją, gdyż często spotykam się z niemalże alergicznymi reakcjami osób na ową liniowość. Nie wiem skąd wzięło się przekonanie, że jeśli któryś z podzakresów nie jest ewidentnie przez dane urządzenie faworyzowany, to jest równie atrakcyjny jak stolnica, żeby o androgeniczny świat modelingu nie zahaczać (miłośnicy kobiecych krągłości wiedzą o co chodzi). Mniejsza z tym. PM-3 spięte z HA-2 i zasilane sygnałem z laptopa stawiając na ową liniowość swoją klasę pokazywały nie poprzez uśrednienie wszystkich podzakresów, lecz równanie w górę. Dzięki temu nie sposób było, pamiętając o cenie zestawu, przyczepić się do którejkolwiek składowej. Oczywiście bezdyskusyjnie zarówno w ogóle, jak i szczególe można to było zrobić o wiele lepiej, lecz nie za ok. 4 tys. PLN a co najmniej 10. Dlatego też nie szukając dłużej dziury w całym po odpowiednio intensywnej rozgrzewce (słuchawek i DACa a nie swojej) sięgnąłem przewrotnie od razu po wcale nie najłatwiejszy repertuar, czyli wielką symfonikę – „Symphony No.9” Mahlera (Royal Concertgebouw Orchestra). Choć początek i koniec, tego ostatniego, dokończonego przez Mahlera dzieła, który usilnie starał się przełamać romantyczne fatum o rzekomo przeklętej, nieprzekraczalnej liczbie dziewięciu symfonii jakie mają prawo skomponować kompozytorzy, utrzymane są w estetyce ciszy i wycofania. Oczywiście próżno szukać tu eteryczności barokowych składów a wolumen dźwięku generowanego przez Royal Concertgebouw Orchestra potrafi niemalże wgnieść w fotel. Ich powaga i będący przejawem świadomości o nieuniknienie zbliżającym się końcu ziemskiej wędrówki minorowa patetyczność oparte na nieregularności rytmu stanowią nie lada wyzwanie praktycznie dla każdego urządzenia. Dodając do tego złożoność i wieloplanowość poszczególnych partii z łatwością można wyłapać ewentualne uproszczenia i drogi na skróty, którymi próbują ratować się nieszczęśnicy niezdolnie do utrzymania w całym zakresie dynamiki właściwej temuż nagraniu selektywności i rozdzielczości. O dziwo set OPPO przyjął mahlerowskie pożegnanie ze stoickim spokojem i bez trudu był w stanie zaprezentować nie tylko ogrom aparatu orkiestrowego, lecz również zwrócić uwagę słuchacza na takie niuanse jak chwilowe uciekanie od estetyki typowo romantycznej w faworyzowanie kolorystyki dźwięków ponad ich melodyjną spójność. Stąd poszarpane frazy i tempa. Z PM-3 na uszach bez trudu można było obserwować zarówno całość spektaklu, jak i podążać za pojedynczymi wątkami i śledząc partie grup a nawet poszczególnych instrumentów.
Zmieniając klimat na równie wymagającą elektronikę w wydaniu „Collected” Massive Attack jasnym stało się, że nawet gęste i ciemne, syntetycznie wygenerowane pomruki nie straszne są tytułowemu duetowi i prawdę powiedziawszy trudno było mi wyobrazić sytuacje, by ktoś ceniący równowagę tonalną sięgnął po przełącznik aktywujący „Bass Boost”. Co innego przestawienie wyjścia w tryb High, który wyraźnie poprawiał motorykę i dynamikę zarówno w skali mikro, jak makro. Proszę tylko włączyć „Angel” by na własne uszy przekonać się jak niemalże apokaliptycznie może zabrzmieć ten utwór. Pulsujący, wprawiający niemalże w katatonię bas, monotonny wokal i masa dziejących się na zaskakująco wielu płaszczyznach wydarzeń udowodniły klasę produktów OPPO. Co istotne wcale nie trzeba było atakować słuchu jakąś niewyobrażalną dawką decybeli. Wręcz przeciwnie. Wreszcie można było wygodnie rozsiąść się w fotelu i przy całkiem akceptowalnym poziomie dźwięku wyłapywać kolejne niuanse umykające nam zazwyczaj podczas odsłuchu na pełnowymiarowych systemach stacjonarnych.
Najwyższy czas przyjrzeć się reprodukcji najtrudniejszego instrumentu – ludzkiego głosu. W tym celu sięgnąłem po „Tears Of Stone” The Chieftains i … po prostu odpłynąłem. Tak przejmującego wykonania tego rzewnego albumu dawno nie słyszałem. Bez sztucznego wypychania wokalistek przed szereg, bez „samplerowego” wykonturowania sybilantów w celu uzyskania pseudo selektywności całość zabrzmiała po prostu naturalnie, po ludzku. Przez ponad godzinę można było poczuć się jakby siedziało się gdzieś hen, daleko wśród dobrych znajomych ze szklaneczką torfowego destylatu, przysłuchując się ich niewymuszonemu muzykowaniu. Podobnie było na „A Trace of Grace” Michela Godarda, gdzie otwartość górnych rejestrów pozwalająca na swobodną propagację niesionych sakralnym pogłosem fraz.

Otwierający firmowy katalog OPPO zestaw PM-3 z HA-2 ustawia poprzeczkę na tyle wysoko, że nie mając w pamięci brzmienia topowych modeli można byłoby uznać, że znaleźliśmy się w przysłowiowym audiofilskim siódmym niebie i złapaliśmy Pana Boga za nogi. Pech jednak chciał, że zarówno PM-1, jak i konkurencyjne Audeze LCD-3 wystarczająco mocno zapadły mi w pamięć, bym nie był w stanie tytułowego zestawu ocenić na … A może inaczej. Co powiedzą Państwo na zachowanie biblijnej wykładni? Jeśli mogę się jej trzymać to powiem tak. Siódme niebo toto nie jest, ale zaopatrując się w OPPO PM-3 z HA-2 możecie się poczuć, jakbyście przybijali piątkę ze Świętym Piotrem przy przekraczaniu bram niebieskich.

Ps. Na stronie dystrybutora jeszcze o tym cicho, lecz wystarczyło wybrać się na minione Audio video Show, by zapoznać się z najnowszą szatą wzorniczą PM-3, czyli czerwonymi i niebieskimi wersjami tych uroczych nauszników. Z tego co udało mi się ustalić nowe opcje kolorystyczne nie będą różniły się ceną od czarnych i białych, więc … pokażcie poniższe zdjęcie swoim piękniejszym połówkom, a one już Wam wytłumaczą co powinniście im sprawić na zbliżające się Mikołajki ;-)

Marcin Olszewski

Dystrybucja: CINEMATIC
Ceny:
OPPO PM-3: 2 385 PLN
OPPO HA-2: 1 795 PLN

Dane techniczne:
OPPO PM-3
Konstrukcja słuchawek: Wokółuszne, zamknięte
Impedancja: 26 Ω
Skuteczność: 102 dB przy 1 mW
Siła docisku nauszników: 5 N
Kable: 3 m odłączany kabel (3.5 mm i 6.35 mm); 1.2 m odłączany kabel (3.5 mm); 1.2 m odłączany kabel dla urządzeń z Android (3.5 mm); 1.2 m odłączany kabel dla iPhone (3.5 mm)
Złącza kablowe: Wyjście: 3.5 mm stereo jack
Wejście: 6.35 mm stereo jack, 3.5 mm stereo jack
Waga: 320 g (bez kabla)
Akcesoria: Futerał do przenoszenia słuchawek
Typ przetwornika: Planarny
Wymiary przetwornika (okrągły): 55 mm
System magnetyczny: Neodymowy w układzie symetrycznym push-pull
Pasmo przenoszenia w polu swobodnym: 10 – 50,000 Hz
Ciągła maksymalna moc wejściowa: 500 mW zgodnie z normą IEC 60268‐7
Chwilowa maksymalna moc wejściowa: 2 W
Dostępne kolory: Czarny, biały, niebieski, czerwony

OPPO HA-2
Wymiary(Sz. x Wys. x Gł.): 68 x 157 x 12 mm
Waga: 175 g
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 200 kHz
Poziom sygnału wejściowego: 1Vrms
Poziom sygnału wyjścia liniowego: 1Vrms @ 0 dBFS
Rekomendowana impedancja słuchawek:16 Ω – 300 Ω
Maksymalna moc wyjścia słuchawkowego:300 mW przy 16 Ω, 220 mW przy 32 Ω, 30 mW przy 30 Ω
Złącza wyjściowe: Wyjście słuchawkowe stereo jack 3.5mm,
Wyjście liniowe: stereo jack 3.5mm
Analogowe złącza wejściowe: Wejście liniowe stereo jack 3.5mm
Cyfrowe złącza wejściowe: Wejście USB A dla iPod/iPhone/iPad; Wejście USB micro-B dla smartfonów z funkcją USB OTG oraz komputerów PC / MAC
Układ DAC: ESS Sabre32 Reference ES9018-2M
Formaty sygnału wejściowego: PCM Stereo, DSD Stereo (DoP v1.1 lub natywny)
Częstotliwości próbkowania PCM: 44.1 kHz – 384 kHz, 16/24/32 bit
Częstotliwości próbkowania DSD: 2.8224 MHz (DSD64), 5.6448 MHz (DSD128),11.2896 MHz (DSD256, tylko tryb natywny)
Profile USB: USB 2.0, USB Audio 2.0
Rodzaj wbudowanej baterii: Akumulator litowo-polimerowy o pojemności 3000 mAh
Czas pracy urządzenia na baterii: Około 13 godzin dla muzyki odtwarzanej ze źródła analogowego; Około 7 godzin dla muzyki odtwarzanej ze źródła cyfrowego poprzez USB
Całkowity czas ładowania baterii: Około 1 godzina 20 minut

System wykorzystany podczas testu:
– Odtwarzacz plików: laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Słuchawki: OPPO PM-1
– Wzmacniacz słuchawkowy/DAC: OPPO HA-1, iFi micro iDAC2
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver

  1. Soundrebels.com
  2. >

Audio Video Show 2015 cz.2

Po opadnięciu powystawowego kurzu i przywróceniu płynności mojego podstawowego nurtu życia zawodowego z pewnym bagażem tygodniowych przemyśleń wreszcie spokojnie mogłem zasiąść do napisania kilku strof niezobowiązujących refleksji z jakby na to nie patrzeć oczekiwanego z utęsknieniem przez cały rok święta audio-maniaków. Co ciekawe, w momencie rozpoczynania przelewania zdań na klawiaturę nie miałem sprecyzowanego planu bądź choćby zarysu struktury dzisiejszego tekstu. Szedłem na żywioł, licząc w duchu na kreatywność mych szarych komórek. I stan ten nie był spowodowany bynajmniej miernością prezentowanych systemów, choć bywało różnie, tylko przed-wystawowym rozstaniem się z japońskim setem Audio Tekne, który wywindowawszy w kosmos moją poprzeczkę oczekiwań zmusił mnie do wewnętrznego kilkudniowego resetu, by z możliwie najbardziej realnego poziomu dokonywać oceny zasłyszanych dźwięków. Dlatego dość długo zastanawiałem się, jaką formę ma mieć nasze dzisiejsze spotkanie i nie chcąc robić nikomu krzywdy postawiłem na rys historyczny mojej drogi po salach wystawowych z wyciągniętymi wnioskami w oparciu o zastane warunki lokalowe, ilość osób i prezentowany w danym momencie materiał muzyczny. Ktoś powie, że należałoby poczekać do interesującego nas repertuaru i lekkiego przerzedzenia zaludnienia pomieszczeń, ale gdy w rachubę wchodzi ponad 150 takich komnat, sytuacja staje się nieciekawa, gdyż mimo przedłużenia wystawy o jeden dzień najnormalniej w świecie nie posłuchamy połowy prezentacji. A więc zaczynamy.

Nie sposób inaczej rozpocząć wędrówki po wystawie aniżeli od pochwały dla organizatora za przygotowanie w iście monachijskim stylu i równie popularnej wśród przedstawicieli wszelakich mediów konferencji prasowej. Skrótowy rys historyczny i prezentacja czekających nas atrakcji wraz z krótkimi rozmowami z przybyłymi gośćmi okazała się idealnym wprowadzeniem w wystawowe szaleństwo. Jedynym lekko zbijającym mnie z tropu elementem, były prowadzone przez Hirka Wronę próby zaznajamiania, w większości przypadków posiadających zdecydowanie szerszą od ww. prelegenta wiedzę, reporterów ze światem płyty winylowej. Ale potraktowałem to jako pewnego rodzaju element folklorystyczny i z uśmiechem na twarzy chłonąłem wiadomości o przyjemności obcowania z czarnym krążkiem i wewnętrznymi insertami.

Zaraz po oficjalnym rozpoczęciu wystawy cała konferencyjna grupa została przetransportowana do hotelu Golden Tulip na prezentację najnowszego krążka Smolika, przeprowadzony na najdroższym systemie tegorocznej imprezy (ok. 7 milionów złotych). Kolumny Living Voice wespół z elektroniką CEC-a i Kondo według mnie niespecjalnie mogły rozwinąć skrzydła, gdyż muzyka elektroniczna nie była w stanie dać możliwości zbliżenia się zestawu do dźwięku naturalnego. Szkoda, a że drugiego podejścia nie udało mi się zaliczyć, ale zdając się na opinię znajomych, słyszałem, iż w odpowiednim repertuarze należy oddać należny jej honor.

Znany wszystkim Avcon pokazał najnowsze wcielenie flagowych Avalanche Reference Monitor, które po przepakowaniu do całkowicie innej materiałowo i konstrukcyjnie obudowy, jak również kosmetycznej zmianie w zwrotnicy przy całej palecie posiadanych dotychczas zalet otrzymały dodatkową dawkę niskich rejestrów, zdecydowanie bardziej wpisując się tym w moją wizję przyjemnego dźwięku.

Xavian z elektroniką Norma Audio pokazali, że jednym ze sposobów na poradzenie sobie z wszechobecnym basiszczem w hotelu Sobieski są nieduże, fantastycznie grające monitory. Przy całej otoczce możliwości znikania kolumn z wirtualnej sceny dostajemy również spokój w dźwięku.

Pokój Premium Sound to kolejny pokaz monitorów. Audia Flight, OPPO, LUMIN i najnowsza odsłona litewskich Audio Solutions – flagowce czekają na test – zaprezentowały zrównoważone bez napinania na „wow!” granie. Jedyny drobny problem tej prezentacji, to zbyt niskie podstawki pod kolumny, gdyż według założeń wyskokotonówka powinna śpiewać nam na wysokości uszu, co zmuszało mnie do osunięcia się na krześle do odpowiedniej wysokości. Mógłbym oczywiście ponarzekać, ale gdy chce się wysnuć jakieś choćby zgrubne wnioski, należy wykazać odrobinę zrozumienia dla zastanych warunków, co bez najmniejszych oporów uczyniłem.

Witamy w świecie jak zawsze analogowego i radosnego Szemisa. Set Sugdena przetwarzający sygnał z gramofonu dawał wiele satysfakcji ze spędzonego w tym pokoju czasu. Nie zagłębiając się zbytnio w sprawy soniczne należą się brawa za kontynuację wypracowanego przez lata pozytywnego podejścia do tej wyczerpującej fizycznie i psychicznie wszystkich wystawców imprezy, o czym świadczy kręcący się na docisku gramofonowym ludzik z klocków.

Muarah Audio to nowa rodzima manufaktura, która zaprezentowała własnej konstrukcji elektronikę lampową i źródło analogowe podparte świetnym designem. Ocena brzmienia raczej nieosiągalna, gdyż przy dobrej szerokości sceny i graniu bliskim planem z tuż przed systemem umieszczonego krzesła mogłaby być bardzo krzywdząca. Ważne jednak jest to, że wielu rodakom zaczyna się chcieć zaistnieć na rynku audio. Brawo.

Bryston z ciekawymi konstrukcyjnie kolumnami Larsen mimo usytuowania przy samej ścianie dawał wrażenie niezłej sceny i ciężaru basu. Idealny zestaw do bardzo małych pokoików.

Kolumny Dynaudio wespół z elektroniką Octave i Accuphase pokazały, że mimo krzywdzącego stereotypu dotyczącego nie do końca sprężystego basu, w odpowiedniej konfiguracji są w stanie pokazać pełnię kontroli nawet jako podłogówki. Dodatkowo wąska przednia ścianka z łatwością pozwalała znikać im z pola odsłuchu, budując przy tym głęboką scenę.

JAG Electronics. Wystarczy nieco zaangażowania i miłości do muzyki, by naprawdę za nieduże pieniądze zaoferować klientom ciekawie grający set.

Auris Audio z własną elektroniką i kolumnami podobnie do amerykańskich Audiomachin stara się naginać prawa fizyki do swoich potrzeb. Po zderzeniu z takim dźwiękiem nie można oprzeć się wrażeniu, że z tak małych przetworników i filigranowych obudów nie można uzyskać dźwięków o takim wolumenie. A jednak się da.

System Einsteina z Audiomachinami z dużą łatwością również naginał do swoich potrzeb podobno sztywne prawa rządzące akustyką. Rozmach i swoboda dźwięku podparte obfitym basem z trzynastocentymetrowych głośniczków w obudowie zamkniętej niejednemu słuchaczowi zburzyły budowaną przez lata opinię co do możliwości tak małych kolumn podstawkowych.

Warszawska Amare Musica wraz z krakowskimi kolumnami Harpia Acoustics również wypadli bardzo przekonywująco. Co ciekawe, zanim do nich dotarłem, kilka razy zasłyszałem opinie, że wspomniane kolumny zestrojono dość spokojnie, z przyjemnością potwierdzając to podczas osobistej wizyty. Nie twierdzę, że bardzo otwarte granie jest złe, ale jak wiadomo, oddam nieco zbytniej ofensywności za odrobinę muzykalności. Tutaj należy się z mojej strony prawdopodobnie nic nieznaczący dla nich plusik.

Audio Forte przywitało mnie świeżym analogowym dźwiękiem. Może górne rejestry mogłyby być mniej dosadne, ale ogólnie rzecz biorąc, zestaw złożony z gramofonu Acoustic Solid, produktów Atolla i kolumn Atohm prawdopodobnie dzięki obfitości owych wysokich rejestrów dawały wspomniane poczucie nieskrępowania. Należy również dodać, iż spory udział w takim odbiorze całości miały testowane w początkach istnienia portalu Soundrebels lśniące kolorem mosiądzu ustroje akustyczne w kształcie misy. Zapewniam, że działają.

Hegel i Gradient. Mimo posiadania CD-ka w ofercie marka Hegel konsekwentnie promowała najnowsze trendy w audio świecie, czyli rozpychające się łokciami pliki. Gradient zaś idąc za wypracowanymi przez lata opiniami budował fantastyczną głęboką scenę.

Audia Flight, Pathos i German Physics. Losy tego pokoju śledziłem od samego początku. Łatwo nie było, ale kolumny GP mają to do siebie, że radzą sobie nawet w ekstremalnych warunkach hotelowych. Pathos zaś wprowadzając tak oczekiwany przeze mnie spokój w górze pasma dał dźwięk o dobrej sygnaturze brzmieniowej. Naprawdę całość prezentowała dużą kulturę dźwięku.

Kolumny Audiovector, gramofon Pro Ject i elektronika Primare. Co za czasy, czarna płyta się nie kręci, odtwarzacz kompaktowy również stoi nieużywany, a system gra i to nawet dobrze. Na ile jest to zasługa całego zestawu, a na ile samych kolumn sprawdzę w niedługim czasie, ale na razie nie będę psuł niespodzianki.

Taga bez względu na jakość dźwięku – co nie oznacza oczywiście, że grało słabo – otrzymuje pierwszą nagrodę za tryskającą z ustroju akustycznego radość. Dla mnie było trochę zbyt dosadnie, ale znam ludzi, którzy uwielbiają taką prezentację. Jakby na to nie patrzeć, z pokoju wyszedłem mocno podbudowany psychicznie.

W tym skupisku wintydżowego sprzętu nawet nie próbowałem notować występującej elektroniki, ale jedno mogę powiedzieć na pewno, bez względu na fakt podobania lub nie, system miał swoją niepowtarzalną starą sygnaturę dźwięku, której nie da się pomylić z żadnym współcześnie skonstruowanym urządzeniem. Jednak nie oszukujmy się, to trzeba lubić. Jedynym akcentem nowoczesności była dzierżąca na sobie gramofon platforma pneumatyczna, na której przetestowanie mam sporą szansę.

To naprawdę staje się już normą, że w pokoju warszawskiego Audiopunktu zawsze można odpocząć przy niewysilonych taktach bijącej spokojem muzyki. Umiejętne dobieranie sprzętu jest podstawą dobrego dźwięku, co po raz kolejny uczynili panowie z Batorego. Dlatego mam pewna radę, jesteś początkujący i nie wiesz co z czym połączyć? Wal jak w dym do Warszawy, a zadowalający efekt soniczny masz murowany.

Napędzający monitory TAD-a set NAIM-a zaproponował nam soczyste, lecz pozbawione natarczywości granie. Jak dla mnie scena może zbyt blisko słuchacza, jednak nadal w ramach unikania szkodliwego atakowania narządów słuchu. I jeśli biorąc pod uwagę, że są osobnicy lubiący mieć śpiewaczkę na kolanach, ten przypadek oceniłbym całość jako kompromis pomiędzy normalnością, a werbalnym udziałem w spektaklu muzycznym.

Cabasse z Chordem. To już druga konfrontacja z owym zestawieniem. Masa, soczystość i brak wyostrzeń celowały w mój punkt postrzegania jakości dźwięku. Co konkretnie było odpowiedzialne za wykreowanie takiego spektaklu, mimo słuchania u siebie trochę innego zestawu Chorda nie jestem w stanie wyrokować, gdyż kubatura sali wystawowej mogła mocno fałszować końcowe wnioski. Ważne, że było ok.

Reimyo, Trenner & Friedl. Nie, nie mam zamiaru oceniać dźwięku, tylko jako rozluźnienie atmosfery przywołam anegdotę zaistniałą podczas rozstawiania przywołanego sprzętu. Zanim jednak zaczniecie rzucać w moim kierunku najgorsze epitety w stylu: „w d…ie byłeś i g….no widziałeś” przyznaję, że dobra akustyka pomieszczenia jest kluczem do pełnego sukcesu, jakim jest spełniający najbardziej wygórowane oczekiwania dźwięk, co możemy uzyskać właśnie za pomocą specjalnych paneli. Tymczasem, gdy w luźnej bardzo koleżeńskiej rozmowie broniłem mojego widoku ogrodu z pomieszczenia odsłuchowego kosztem rezygnacji ze wspomnianych ustrojów akustycznych, tłumacząc to swobodą radzenia sobie systemu bez takich dodatków, mój rozmówca trochę w żartach, ale mocno się obruszył, częstując mnie potem kilkukrotnie tym tekstem. Jakież było moje może nie zdziwienie, ale z pewnością miłe zaskoczenie, gdy podczas ustawiania całości systemu przez przybyłego jako gość na wystawę właściciela marki Pana Kazuo Kiuchi zajmujące górne centralne miejsce za kolumnami ustroje zostały całkowicie wyeliminowane, a dolne wylądowały na ziemi maksymalnie odsunięte od stolika, tworząc tym sposobem szanse do wykreowanie jakiejkolwiek głębi sceny w tym bardzo ciężkim, gdyż zdecydowanie zbyt małym dla moich kolumn pomieszczeniu. Oczywiście nie omieszkałem wytknąć tego faktu znajomemu w kolejnej naszej korytarzowej konfrontacji, ale bez kruszenia kopii o fakt nieomylności pomysłodawcy zestawu. Ot, według niego tak było najlepiej i szlus. Morał? Nie wszystko w audio jest tak oczywiste, jakby się wydawało. Koniec, kropka.

Pokój DIY.pl. Nie powiem, niektóre projekty, jak choćby klon Wilson Audio były ambitne. Z mojego punktu widzenia szacun za chęci i co najmniej dobre wykonanie. Niestety w sprawie dźwięku nie jestem w stanie nic napisać, gdyż w momencie wizyty leciał jakiś mocno łomoczący materiał, który z jednej strony zachwycał siedzących tam od dłuższego czasu gości obfitym, jak na grające na zdjęciu białe monitory basem, by w kwestii oceny oddania realizmu instrumentów naturalnych nie mieć nic do zaoferowania. Niemniej jednak, należą się brawa.

Ta odsłona wystawy była próbą pokazania najnowszego produktu ze stajni „ZONTEK”, jakim był dwu-pudełkowy phonostage. Wykonanie i design nie odbiegały od pięknie prezentującego się, znanego szerokiemu ogółowi, gramofonu.  Niestety sprawy soniczne nieco odbiegały od pokładanych nadziei. Prawdopodobnie zawinił bardzo prozaiczny element, czyli zdecydowanie za małe do wynajętego pokoju, lub zbyt trudne do prawidłowego wysterowania kolumny, który nie pomagał w tej prezentacji. Uspokajam jednak, że jedynym tak na szybko doskwierającym mi mankamentem była zbyt oszczędna średnica, która według opinii znajomego jest bardzo mocną stroną tego pre. Reszta jak na warunki wystawowe była ok.

Ta prezentacja, czyli elektronika Audio Soulutions z monitorami Raidho dobitnie zaprzeczyła utartym opiniom, że Szwajcarzy to zimne dranie, a wstęgi to krzykacze. Zadziwiające, że byłem przy uruchamianiu zestawu po nocnej przerwie i od startu usłyszałem fantastycznie równy i pełen informacji, ale bez oznak szczupłości dźwięk. Dodam jeszcze, że zjawiskowa była również przestrzeń wirtualnej sceny, co całkowicie tłumaczy żądaną niemałą, jak na maleńkie paczki cenę. Dlatego z tego miejsca oświadczam uroczyście, że jeśli ktoś to udźwignie, wspomniane maluchy warte są takiego wysiłku finansowego. Całości projekcji z pewnością pomagał fakt prezentacji seta na specjalnie zaprojektowanych, znakomicie poprawiających dźwięk i świetnie się prezentujących akcesoriach (stolik, podstawy, listwa zasilająca) Franc Audio Accessories.

Najnowsza odsłona kolumn Pana Zawady – ESA Red House jest jak widać kontynuacją nieśmiertelnych kilkunastu-głośnikowych odgród. Niestety do uzyskania tak czystego bez najmniejszych podbarwień i kompresji basu nie ma innej drogi, co od lat próbuje uświadomić nam prezentujący zastaną konfigurację z gramofonem i elektroniką Avida sam konstruktor. Szczerze? Grało wybornie.

AVM mocno kroczy drogą plików, wspierając się przy tym kolumnami Davis Acoustics. Ja jeszcze nie dojrzałem emocjonalnie do plików, ale ilość gości w pokoju świadczy dobitnie, że to jest dobry kierunek.

Kolumny Wilson Audio napędzane końcówką D’Agostinio nie do końca grały w mojej estetyce gładkości dźwięku. To, co zaprezentowały było bardzo wyraziste, ale na szczęście bez uczucia męczenia delikwenta. Próbując poznać je bliżej, siedziałem tam przez kilka ładnych utworów i gdy po serii wolnych kawałków w głośnikach zabrzmiał zespół AC/DC, natychmiast dostrzegłem najlepszą stronę tych kolumn.

Ten pokaz udowodnił, że nawet najbardziej szalone kolumny jesteśmy w stanie zmusić do grania naszym dźwiękiem. Wystarczy dobry gramofon, odpowiednia elektronika Audio Research’a i nagle po ujarzmieniu typowego amerykańskiego stylu grania, świat staje się piękniejszy.

W loży zajmowanej przez GFmod Audio Research zaprezentowane zostały zasilane 1,5W zestawem lampowym potężne tuby Destination Audio. Co ważne, wszystko wyszło spod jednej ręki, dając pewien komfort pełnej synergii systemu. Jak nie przepadam za „megafonami”, tak w tym przypadku mimo oczywistej naleciałości było zadziwiająco ciekawie. Pytanie ile w tym zasługi okablowania i akcesoriów Entreq.

Ciężkie mass-loadery Pana Sikory na dedykowanych stolikach oprócz popisu solidności konstrukcji w sprawach wygaszania szkodliwych drgań, chwaliły się bardzo rozdzielczym dźwiękiem. Reakcja gości świadczyła, że wielu to się podobało, jednak jak dla mnie mogłoby być nieco cieplej, za co z dużą pewnością odpowiadały zastosowane w kolumnach przetworniki ceramiczne.

FM ACOUSTICS postawił na konfrontację naturalnego głosu z dźwiękiem gramofonu i płytą CD. To był niezły sparing, który wyraźnie pokazywał braki w dostępnych tego dnia formatach zapisu.

Zestaw Electrocompanieta z kolumnami Wilson Benesch czarował znanymi wszystkim riffami gitarowymi Stevie Ray Vaughana. Wiem, że ten materiał prawie zawsze powinien wspaniale zabrzmieć, ale słyszałem już kilka wpadek o charakterze jazgotu. W tym przypadku wszystko było pod kontrolą, gdyż znana z wyrafinowania barwowego elektronika nie pozwoliłam na jakikolwiek kompromis, dając pełną paletę kolorów w korelacji z pakietem informacji i poukładaną sceną.

Rockporty z VTL-em i gramofonem VPI pokazały bardzo równe analogowe granie. Dla mnie bomba.

AUDIO TEKNE na wystawę dotarło bezpośrednio ode mnie. Po kilku podejściach kolumnowych postawiono na Kabuki dc10audio, ale i tak w konfrontacji z tym, co przez kilka tygodni miałem w domu, pokaz wystawowy nie miał najmniejszych szans. Show to show i nic nie przebije dedykowanego pokoju, idealnego miejsca odsłuchowego, ulubionej muzyki i szklaneczki dobrego SingleMalta.

Elektronika CARRY z nowo wprowadzanymi na rynek kolumnami Blumenhofer przy głośniejszych kawałkach dawała odczuć nalot zastosowanej tubki. To się wielu słuchaczom podoba, dlatego nie neguję takiej prezentacji, ale na dłuższą metę nie mój dźwięk. Może inna amplifikacja pokazałaby inne, nieco łagodniejsze oblicze tych chwalonych przez kilku moich znajomych kolumn.


   
Elektronika AURALIC plus kolumny Kaiser Acoustics Kawero! Chiara zagrały ofensywniej niż na wystawie w Monachium. Jednak puszczane z platformy TIDAL dobre realizacje płytowe raczej zyskiwały niż traciły na tym fakcie. Niestety potraktowane po macoszemu pokazywały swoje prawdziwe ja.

Kolumny Bodnar Audio z całym swoim rynsztunkiem elektronicznym bez napinania na nadzwyczajną czytelność zagrały fajnym dźwiękiem. Tylko dlaczego gdy byłem w pokoju gramiak milczał? O co chodzi? Ale ogólnie nawet bez niego było dobrze. Jako ciekawostka wystąpiła niedawno zakupiona i chyba nawet nie grana stereofoniczna końcówka mocy Luxmana. Po prostu perełka.

Witamy w świecie McIntosha. To gratka dla fanów tego brandu, gdyż od stóp do głów zaprezentowano produkty tej rozpoznawalnej od pierwszego kontaktu marki. Niestety kubatura sali i spory ruch generujący hałas nie pozwalały skupić się na dźwięku. Ale jak mniemam, dla wielbicieli niebieskich wskaźników brak mojej opinii jest najmniejszym problemem.

Transrotor jak zawsze pokazał nieprzebrane rzędy swoich produktów. Niestety był tylko ekspozycją na korytarzu, ale zainteresowanych gości informacyjnie obsługiwał sam główny konstruktor i właściciel marki, co wydaje mi się w pełni rekompensowało milczenie sprzętu, którego bez najmniejszych problemów można posłuchać w salonie.

Horns, My Sound, JR Audio. Witamy stałych bywalców wystaw audio.  Jak co roku ta zgrana grupa po majowym wypadzie do Monachium na szczęście dla wielu zainteresowanych nie odpuściła sobie drugiego, co do wielkości w Europie święta audiofilów. Znam ten zestaw – pewnie z drobnymi zmianami – od kilku prezentacji i jak to zwykle bywa, mimo megafonowego rodowodu kolumn było dobrze.

Marka Pro-Ject na Stadionie Narodowym występowała jednie statycznie, co prawdopodobnie pozwoliło na szaleństwo wystawienia kilkudziesięciu różnych drapaków i produkowanej przez siebie elektroniki. Proszę się częstować. Do wyboru, do koloru.



Warszawski Audio Klan podobnie do przed momentem wspomnianego czeskiego specjalisty od gramofonów oprócz kilku sal z takimi nowościami, jak idealnie wpisujące się w serial Gwiezdnych Wojen Phantomy Devialeta w obszernym hallu zaprezentował najnowszą serię kolumn B&W, paletę gramofonów Thorensa i przepięknych radyjek Tivoli.
Karmiony sygnałem z gramofonu Thorensa i napędzający kolumny Elaca zestaw PASSa sprawił, że mimo nieco zbyt obfitej ilości górnych rejestrów – dodam, że jak dla mnie – całość okazała się być sympatyczna i nader strawna.

Wspomagana monosami Tenor Audio skórzana odmiana Hansenów otrzymując sygnał na przemian z CDka Soulution i gramofonu Brinkmana, spokojnie brylowała w mojej estetyce dźwięku bez względu na zaimplementowany repertuar. No no, kto by pomyślał.  Ale nie był to jedyny miły epizod tego pomieszczenia, gdyż na wystawce pod ścianami swoje pierwsze koty za płoty na naszym rynku zaliczyła marka Boulder. Już nie mogę się doczekać testowego spotkania na szczycie w mojej samotni z tą zacną manufakturą. Wspominając o tym pokoju nie można zapomnieć również o zbierającym wiele pozytywnych opinii rodzimym wytwórcy okablowania KBL Sound.


    
Zestaw Magico mimo ogólnie utartej łatki analityczności – w dobrym tego słowa znaczeniu – dzięki debiutującemu na naszym rynku setowi Ypsilon otrzymał spełniające oczekiwania nawet najbardziej wybrednego słuchacza pokłady gładkości. Było na tyle ciekawie, że zaliczyłem tam kilka kawałków muzycznych.

Marka T+A, jak na niemiecki produkt przystało, pokazała dobitnie, że nie boi się żadnych głośności ani repertuaru, w pełni trzymając na wodzy grające swobodnym dźwiękiem kolumny. Było na tyle dynamicznie, że nóżka sama dygała.

Katowicki RCM po raz kolejny pokazał, co potrafią nakarmione odpowiednim sygnałem Gaudery. Analogowe źródło Air Force One i chyba największa na wystawie stereofoniczna końcówka mocy Vitusa nie pozwoliły na najdrobniejsze odstępstwo od pełnej kontroli każdego z pasm akustycznych, dając przy tym dużo przyjemności z obcowania z dźwiękiem bez zniekształceń.

Holophony i cała współpracująca z nimi elektronika wyszły spod jednej dłoni. Nie wiem, czy w zeszłym roku nie podobało mi się bardziej. Co by jednak nie mówić, dźwięku tego zestawienia nie da się pomylić z niczym innym. Nalot starej szkoły produkowania głośników jest nie do zniwelowania, co dla wielu jest właśnie ich najważniejszą wartością dodaną.

Witamy w świecie Garharda Hirta i jego dzieci, czyli produktów Ayon i debiutujących kolumn Lumen White White Light Anniversary. Muszę się przyznać, że mimo niespecjalnego pławienia się przy dźwiękach z głośników ceramicznych, co jakiś czas któremuś z konstruktorów kolumn udaje się tak je zaaplikować, że nawet ja, stary wielbiciel barwy jestem zdziwiony ich gładkością, czego zaznałem podczas tego spotkania. Na język cisną mi się tylko dwa słowa: duże brawa.

Ktoś jest zmęczony atakującą go w większości pomieszczeń elektroniką? A może prezenterzy sprzętu grali za głośno? Jeśli tak, to zapraszam do świata Grobel Audio. Jak bywam u niego od kilku ładnych lat, tak zawsze mogę odpocząć przy taktach świetnie relaksującej moje skołatane narządy słuchu muzyki. Nigdy nie ma napinki na wyczynowość, gdyż tutaj priorytetem jest przyjemność obcowania z nią.

Znacie Egg-Shella? Oczywiście, tylko z innymi kolumnami z naszego testu system marzeń. Wybierając się do tego pokoju byłem bardzo ciekawy, jak wypadnie znany mi bardzo dobrze wzmacniacz z teoretycznie podobnym konstrukcyjnie, bo szerokopasmowym głośnikiem, ale w estetyce dźwięku oddalonym od tego testowego o lata świetlne. I muszę przyznać, że mimo sporego nalotu papieru było specyficznie, ale co najmniej dobrze.

Nasz rodzimy od lat związany z produkcją gramofonów i nie tylko brand Fonica niestety idąc za latami poprzednimi był tylko niemą wystawą. Niemniej jednak, kapiące złotem i wymyślnymi kształtami decki pokazywały wyraźnie, że dla marki nie ma rzeczy niewykonalnych, czego przykładem jest wreszcie własne ramię.

Zestaw Gato Audio wspierany własnymi kolumnami grał zjawiskowo otwarcie. Czasem miałem wrażenie, że mógłby spuścić z tonu, ale nigdy nie kaleczył moich uszu, a to dla potencjalnego słuchacza powinno być bardzo ważne.

Diapason i Wells Audio to tylko część mistrzów ceremonii, która tak jak w zeszłym roku w światku słuchaczy odbiła się szerokim pozytywnym echem. Ten bydgoski wystawca zaproponował dwa systemy i każdy, powtarzam, każdy mimo dzielących je setek tysięcy złotych miał swoje pięć minut chwały. Flagowe Dynamisy pokazywały, jak można okiełznać bas w teoretycznie za małym pomieszczeniu, a na ich tle maleńkie monitorki dawały popis budowania głębokiej sceny muzycznej mimo ustawienia tuż przy ścianie. Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że to niestety potrafią tylko najlepsi.

Tym optymistycznym pokojem zakończę ten miting powystawowy. Mimo nastawienia na zaliczenie wszystkich prezentacji nie wszędzie udało mi się wejść. Czasem niestety nie mogłem, gdyż dobiegający do mych uszu krzyk muzyki już na progu najnormalniej w świcie zniechęcał mnie do sprawiania sobie bólu. To oczywiście nie oznacza, że wszyscy pominięci w relacji wyganiali mnie brzmieniem, tylko jak wspominałem, czasem był to brak dobrych warunków odsłuchowych lub całkowite zakorkowanie pokoju. W celach wyjaśnienia tekstów napomknę jeszcze, że wszystko to, co napisałem na temat opublikowanych zdjęć, jest wynikiem loterii wizytowej. Nie da się czekać za każdym razem do usłyszenia swojego repertuaru, dlatego wszystko przefiltrujmy przez pewną przypadkowość muzyczną i lokalizacyjną względem grającego systemu.

Puentując dzisiejsze spotkanie, chcę pogratulować organizatorowi zauważalnego progresu imprezy, która w zeszłym roku zaczynała się dusić zbyt mocno okrojoną liczbą dużych sal wystawowych. Jak pokazuje miniona edycja, nasz rynek jest na tyle duży, że bez problemu może pochłonąć wszystkie dostępne lokale, a to dobrze rokuje na przyszłość. Nie wiem, czy nie nazbyt optymistycznie, ale pokuszę się o prognozę doścignięcia monachijskiego High Endu przez AVS na przestrzeni kilku następnych lat.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >

Furutech Fi-50 NCF(R) English ver.

Usually we talk in an indulgent way about plugs, connectors, adapters, splitters, etc. It seems to be common knowledge, that it is worth to use solid and well made products, which are of repeatable high quality, but the threshold between the professional utilitarianism of the Neutrik and the byzantine, almost jewelry-like splendor of for example the top WBT is more than clear. So the question, about where to put the borderline between the common sense, engineer’s approach and … a kind of snobbism and vanity, seems very legitimate. But as it often happens, such borders are not defined by any law, but we define them ourselves, based on our expectations, financial capabilities and sometimes also on what we hear. Interestingly, that last criterion should be the critical one for us audiophiles, but how things are in practice you can easily see looking at what is offered on the market. So let us concentrate on the segment of power cords, where the choice of plugs of unknown origin, “similar” to the world leading products in that area, or conscious usage of widely available models from DIY stores do not surprise anybody. Homebred masters of auto-marketing think, that if you do not notice any difference, then there is no need to pay premium price, and if you can see the differences, you can cover the plug with thermal shrink tube and problem is solved. This is a kind of folklore, which may be interesting for psychologists and anthropologists, but for us, common people, it is far from becoming acceptable. So it is worth to point your attention to the opposite pole – to products backed up with real knowledge, abilities and technology on a level, that excludes “garage” manufacturing. I am talking about a real shark in the water, offering not only the mentioned plugs, terminals, sockets but also cables – available from spool by meter or factory terminated – the Japanese company Furutech. What is important, if you look at the catalog from this specialist, you will find products proposed to beginners in the audiophile area like the basic 11 (Fl-11Cu / Fl-E11Cu) costing below 200 zlotys, as well offerings for the true, uncompromised listeners amongst us, the top (at least till recently), piezzo-ceramic 50 (Fl-E50(R) / Fl-50(R)) for about 1300 PLN a piece. Well, till recently. It happened, that a few weeks before the Audio Video Show in Warsaw, I received the information about planned tuning of this top offering. It should not be a dethronement, but the seemingly cosmetic tuning should re-define the construction of those top plugs. As it often happens in such cases, I assumed I would need to have lots of patience and have to scan the internet for snippets of information to be able to finally touch, and maybe listen to, some top cable equipped with those plugs (Nanoflux ?). Of course that would be conform with the assumption, that ‘noblesse oblige’ and we can easily think, that a power cord costing more than 15000 zlotys should be equipped with such plug jewelry, and at the same time we would be sure, that the target population would be a selected group of connoisseurs. This is how things usually happen at those price levels. And nobody should complain about that, as everybody knows his or hers place in the queue … at least theoretically. But sometimes fate can play some tricks, and due to a conjunction of very favorable events, one of my cables, the FP-3TS762, became terminated with a preview pair of the 50, enriched with the NCF marking. And what was the result of this change I will describe below.

The mentioned, very nice, but in fact only apparent coincidence, turned out to be a very well thought through action of the Polish Furutech distributor – the Katowice based RCM. It seems not to be problematic to put the plugs on a cable taken from the spool and start to burn it in, but the question is, with which we could compare it? It would be best to have a sibling cable, created at the same time, with standard plugs fitted. But then the time factor comes into play – as both cables would need extensive burn-in. But due to the fact, that since a dozen months (or more) I use two pieces of the mentioned FP-3TS762 work non-stop in my reference system in the role of all-use cables, so the idea came to life to make the sparring using cables, that are not really at adequate price levels to the plugs. This allowed however, not only to use very well burned-in cables for the comparison, but also to check, if using such expensive plugs is warranted also on much cheaper wires. Of course this was confirmed some time ago with a competitor of Furutech – the company Oyaide, which offers only one power cord in their catalog (GP X V2), but differentiates the influence and quality of factory confectioned sets depending on which plugs were utilized – the P/C-046 Special Edition “Italian Red” or the P/C-004 Special Edition “Aspirin White”.

But let us concentrate on the tested pair, and see how they tick, looking at the materials supplied by the manufacturer. In their newest, piezzo-ceramic plugs from the Fl-50 NCF series, Furutech introduced a series of technological improvements. For example, the multi-layer, made from non-magnetic, stainless steel carcasses were combined with a braid of silver coated carbon fiber, and a damping-isolating cover layer of acetal co-polymer. The above combination was chosen after intensive listening tests conducted by Japanese audiophiles, which clearly shows, that for the R&D department engineers, measurements are only a starting point, and not a goal in itself, and the final decisive measure turns out to be the human hearing, so often depicted by the more technical amongst us, as being very imperfect.
Additionally the carcasses of the plugs were enriched with “active” damping materials, named Nano Crystal 2 Formula – Nano Crystalline, shortened NCF. This material consists of ceramic nano-particles and carbon dust. The NCF is characterized by generating negative ions, which eliminate issues with electrostatics, and converts thermal energy into deep infrared. Using this company designed mixture of ceramic nano-particles with carbon dust, Furutech was able to create a damping “Piezzo Effect” that covers the electrical and mechanical domains.

So much for the theory, with a tad of marketing sweetener, now it is time to start listening, as from the above we see, that even the manufacturers do that. Regarding testing methodology, both cables – the standard and tuned one – were used interchangeably to provide current to the GigaWatt power strip, as well as powered directly the reference, or tested at that time, amplifier. I did not test the cable with the sound sources, as besides one case, long, long time ago, I have not found a device, which would not be able to use the benefits of the three 4.5mm wires. Even a maximally tubed CD-player is not an induction kitchen stove, so its appetite for energy is much closer to the hearts of ecologists.
And now the best, or the first impression, which clearly showed me, that changing plugs, although it seems to be a purely cosmetic thing, should not be treated as such sound wise. With the new plugs almost everything improved. The sound spectrum extremes were extended, what allowed the system to play a step further to the bottom and top end. In addition, at first you could have the impression, that the whole is presented a tad thinner, but this is just an illusion that lasts until true bass kicks in. You just need to play things like “Hallucination Engine” Material, or the true system-killer “Khmer” Nils Petter Molvaer. The genesis of those illusive observations becomes clear to us after a few minutes listening to such music – it is not that the sound got thinner, but all kinds of dust, distortion and all other parasitic artifacts were removed from it, which were influencing the audible frequencies. Without this “coat”, which was flowing to our ears unwanted, we can hear much more of the information hidden in the source, and we can enter the structure of the recording much deeper and better.
Even playing the “11:11” Rodrigo y Gabriela almost brought me a heart attack, and supposedly I do not have a heart. The attack was so immediate, that it was absolutely stunning, and struck from the speakers like a lightning bolt. Each hit of the body, each movement of the hands on the necks of the guitars were audible and palpable in such a realistic way, that we could talk about true holography here.
Yet this colossal, as I cannot describe the change in a more toned down way, improvement of the resolution was not at the price of even smallest cooling or emotional sterilizing of the sound. On the contrary. Juiciness and vitality of the pulsating musical tissue, deprived from the veil of distortion enchanted with hyper-reality of a 4k screen showing specially prepared visual material. And this absolute blackness. Of course I know, that the motive of inscrutable, tar-black background comes up more often in our reviews, than lowering of taxes in election programs of every party, but the new Furutech plugs somehow re-define its existence. It is not about the level of blackness and which black is blacker, but about the order, chronology or the moment it appears. The fact of its existence remains unchanged, but what changes is, that usually the effect of the velvet curtain is created by covering everything behind the last musician, or group of musicians. This method is very efficient, albeit radical, because it loses the effect of depth, space where the sustains can freely extinguish. The newest 50 NCF approach this aspect differently. The original room retains its size, but it is completely dark. It is as if we would go into a cave during a starless night and after going in for a dozen meters we would switch off the headlight and all other light sources. It will be completely dark, but we will have still the impression of the size of the structure around us, as well as the distances to the side walls and the ceiling. Only in that darkness, the musicians are placed, according to the sound engineer’s guidelines, and they are lighted by warm, but very precise spotlights, which follow them according to stage movements. Does it sound interesting? Of course it does. Please play for example „Il Trovatore” Verdi with the irreplaceable Pavarotti, to hear with your own ears, how brilliant this solution is.

The newest version of the top Furutech plugs, Fl-50 NCF(R) defines new boundaries of precision, cleanness and musical realism at the same time. Cleaning the sound from harmful artifacts allows to enjoy crystal clear music, and at the same time be sure, that our precious electronics does not need to work on contaminated, parasitic modified diet. In addition, I hope, that the described influence of the 50 on the sound of an inexpensive cable, like the FP-3TS762, will make you realize, that each moment is the right one for investing in seemingly trivial elements, like good quality plugs.

Marcin Olszewski

Distributor: RCM
Price: approx. 1 400 PLN/each

System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Digital input selector: Audio Authority 1177
– Network Music Player: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Turntable: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage:  Abyssound ASV-1000, AVM P1.2
– Integrated amplifier: Electrocompaniet ECI5, Pass INT-250
– Loudspeakers: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i, Harmonix Hiriji „Milion”
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB Cables: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Speaker Cables: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Power Cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power; Organic Audio Reference Power
– Power distribution board: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Wall Socket: Furutech FT-SWS(R)
– Antivibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Ethernet cables: Neyton CAT7+
– Accessories: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

  1. Soundrebels.com
  2. >

Audio Video Show 2015

Skoro dziewiętnasta edycja Audio Video Show przeszła zaledwie tydzień temu do historii najwyższy czas na (nie)małe, znaczy się adekwatne do skali warszawskiej imprezy podsumowanie. W suchych danych wyglądało to mniej więcej tak: ponad 120 wystawców, ponad 140 sal konferencyjnych i „drobne” 10 000 metrów kwadratowych ekspozycji. Wygląda imponująco? Z pewnością, jednak zdecydowanie większe wrażenie rozmach AVS robił na żywo, tym bardziej, że osiem rokrocznie udostępnianych przez Hotel Bristol sal zastąpionych zostało przez … blisko sześćdziesiąt lóż VIP stadionu PGE Narodowego. Nie dziwi zatem fakt pewnej ewolucji samej idei, ale i organizacji wystawy. Po pierwsze powrócili najwięksi potentaci z rynku TV – Samsung, Sony, Panasonic, czy Epson a po drugie organizatorzy powrócili do znanej sprzed lat dwuipółdniowej formuły. Więcej czasu, więcej miejsca, czyli generalnie można byłoby się spodziewać większego spokoju i zauważalnego przeluźnienia w porównaniu z zeszłorocznym, dwudniowym permanentnym oblężeniem. Nic z tego Mili Państwo. Zgodnie z regułą, że natura nie znosi próżni również i tym razem audiofile stanęli na wysokości zadania płynąc nieprzebraną rzeką przez hotelowe i stadionowe korytarze.  O ile w Golden Tulipie i Stadionie Narodowym owym tłumem udawało się całkiem sensownie sterować o tyle w Sobieskim … Za przebywanie poza przestronnymi, zlokalizowanymi na parterze salach konferencyjnych powinien przysługiwać dodatek za pracę w szkodliwych dla zdrowia warunkach. Nie ma co owijać w bawełnę i zaklinać po prostu zatęchłej rzeczywistości, gdyż to, co działo się w większości pokoi zakrawało na absurd i całkowity brak szacunku zarówno dla wystawców, jak i zwiedzających. Niestety tego typu dantejskie sceny dzieją się od lat i chyba tylko pojawienie się na stołecznej mapie centrum konferencyjnego z prawdziwego zdarzenia pozwoliłoby ulżyć wąskim i całkowicie nieprzystosowanym do takiego zaludnienia hotelowym korytarzom i pokojom. Nie ma jednak co marudzić, gdy z jak to się mówi co nas nie zabije to nas wzmocni a skoro czytają Państwo niniejsze wynurzenia, to jednak przeżyliśmy i w dodatku co nieco udało nam się w kadr złapać, czym w tym momencie zaczynamy się z Państwem dzielić.

Do dobrego, zaobserwowanego m.in. na monachijskim High Endzie, tonu należy odpowiednie rozpoczęcie, bo jak wiadomo dobre wrażenie robi się tylko raz a zła inauguracja potrafi położyć się cieniem na dalszych, nawet perfekcyjnych działaniach. Dlatego też wszyscy, a przynajmniej większość akredytowanych przedstawicieli mediów zostali zaproszeni do sali kinowej na stadionie Narodowym na oficjalną konferencję „Audio Video Show. Widzę i słyszę więcej”, którą swoją obecnością uświetnili Paweł Edelman i Andrzej Smolik, w rolę prowadzącego wcielił się Hirek Wrona a o oprawę multimedialną zadbał Samsung.

To jednak nie był koniec „przedprogramowych” atrakcji, gdyż tuż po konferencji zostaliśmy przetransportowani do Hotelu Golden Tulip w celu uczestnictwa w zamkniętym odsłuchu jednej z głównych atrakcji i jak się później miało okazać bardzo skutecznego magnesu przyciągającego rzesze ciekawskich – sprowadzonego specjalnie z okazji AVS, szokującego nie tylko ceną (7 mln PLN), ale i gabarytami systemu głośnikowego Living Voice Vox Olympian z dedykowanymi modułami basowymi Vox Elysian zasilanego japońską elektroniką Kondo. Przygotowana specjalnie na potrzeby licznie przybyłych przedstawicieli mediów mini prezentacja najnowszej płyty Andrzeja Smolika „SMOLIK|KEV FOX” była jedynie wstępem, zachętą do kolejnych odwiedzin w Sali Azalia 1 i weryfikację pierwszych wrażeń na zdecydowanie bardziej wpisującym się w estetykę tego monumentalnego systemu repertuarze. Warto było też eksperymentować z miejscem odsłuchu, gdyż jak się można było nausznie przekonać miało ono krytyczne znaczenie w postrzeganiu takich aspektów dźwięku jak charakterystyka tonalna, spójność i prowadzenie linii basu.

Ponieważ skala AVS 2015 przerosła nasze i pewnie organizatora, najśmielsze oczekiwania jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem zdaliśmy sobie sprawę z fizycznej niemożności bycia wszędzie, zobaczenia i posłuchania wszystkiego a przy okazji porozmawiania ze wszystkimi. Trzeba było zatem wybierać samemu, bądź zdawać się na ślepy los, który w większości przypadków objawiał się ekstremalnym zatłoczeniem bądź niemalże całkowitym brakiem tlenu co po prostu uniemożliwiało wykonywanie jakichkolwiek innych czynności poza pośpieszną ewakuacją. Pozwolę sobie więc na szereg mniej, bądź bardziej niezobowiązujących dygresji, bo i tak i tak nie sądzę a wręcz odradzałbym podejmowanie jakichkolwiek decyzji zakupowych jedynie na podstawie tej, bądź jej podobnym relacjom a nawet osobistych odsłuchów w wystawowych wnętrzach … z jednym wyjątkiem.

Chodzi mianowicie o słuchawki, które w tym roku obrodziły w sposób niemalże niewyobrażalny, choć nie obyło się niestety bez pewnych organizacyjnych zgrzytów. Mógłbym oczywiście to przemilczeć i udawać, że nic się nie stało, ale biorąc pod uwagę, że na przyszły rok zapowiedziana została premiera nowych Orpheusów mam cichą nadzieję, że Sennheiser Polska wyciągnie z tegorocznego rozgardiaszu jakieś konstruktywne wnioski. O co chodzi? O szeroko reklamowany i promowany jeszcze przed AVS najdroższy system słuchawkowy świata: lampowo – elektrostatyczny zestaw słuchawkowy Sennheiser Orpheus połączony okablowaniem Siltech Triple Crown z dzielonym odtwarzaczem CD/SACD Accuphase DP-900 + DC-901 za łączną kwotę przekraczającą… 400 000 PLN. Zgodnie z założeniami odsłuchy miały mieć charakter 15-minutowych indywidualnych sesji pozwalających w komfortowych warunkach doznać rozkoszy obcowania ze słuchawkowym absolutem. Niestety rzeczywistość przybrała formę zdecydowanie bliższą podróży zatłoczonym ponad wszelkie normy pociągiem na Hel w dniu rozpoczęcia wakacji. (Nie)szczęśliwiec, na którego przyszła pora siadał w fotelu i natychmiast był szczelnie oblepiany wielowarstwowym kordonem oglądaczy i czekających na swoją kolej, dyszących mu nad głową osobników. Prawdę powiedziawszy tak hardcore’owych warunków jeszcze nie spotkałem.

Zdecydowanie spokojniej było u konkurencji, gdzie bez pośpiechu i wiszących za plecami gapiów można było sprawdzić soniczne możliwości kilkuset (!!!) modeli. O skali słuchawkowego zagłębia najlepiej świadczą suche liczby – 25 wystawców, blisko 50 różnych producentów i zakres cen od 300 PLN do 120 tys. PLN. Wszystkiego można było dotknąć, posłuchać a co najważniejsze praktycznie w ciągu kilku/kilkunastu minut porównać niemalże nie wstając z krzesła, bądź przesuwając się raptem o parę kroków. Dodatkowo większość wystawców umożliwiała wpięcie swoich playerów/smartfonów w tor i przetestowanie interesujących nas nauszników na własnym, ulubionym repertuarze.

Przechadzając się przez niemalże cztery dni z łatwością można było zauważyć, że część z wystawców stawiała na minimalizm i to w najbardziej surowej jego odmianie usadawiając nieraz wcale nie najtańsze systemy bezpośrednio na podłodze a adaptację akustyczną ograniczając li tylko do firmowego bannera. Przeciwległy biegun reprezentowały pokoje zajmowane przez Gato Audio, Hi-Ton (T+A) czy HiFi Club (kompletny system McIntosha) i wcale w tym momencie nie chodzi mi o obłożenie wszystkiego ustrojami, ale o jakąś własną/charakterystyczną aranżację, która robiła tzw. klimat.

Duńskie Gato Audio postawiło na świetnie sprawdzający się od kilku lat pomysł z kominkiem.

HI-TON Home of Perfection to już biało – czerwone plamy światła mogące np. nawiązywać do następujących po wystawie obchodów 11-listopada.

HiFi Club za to poszedł w klimatyczną czerń i industrialną monumentalność nocnej metropolii. Ponadto jasnym było, że taka ekspozycja ma jedynie łapać za oko i intrygować zwiedzających a nie dostarczać jakiś ponadprzeciętnych doznań dźwiękowych. W przypadku tego dystrybutora jest to swoiste novum, ale biorąc pod uwagę właśnie taki pomysł na promocję amerykańskiej marki widoczny np. na monachijskim High Endzie można uznać, że ktoś „na górze” stara się unifikować i uspójniać działania promocyjno – marketingowe w skali globalnej.

Tegoroczna wystawa nad wyraz boleśnie, przynajmniej potencjalnym nabywcom, pokazała, że jeśli chce się uzyskać naprawdę wysokiej klasy brzmienie z monitorów to poniżej kilkudziesięciu tysięcy raczej nie ma co liczyć na cuda. Wystarczyło bowiem przejść się spokojnie po AVS by mieć tego pełną świadomość. Jednak po kolei. O tym, że czasem mniej znaczy lepiej można było przekonać się w pokojach, w którym wystawcy postawili na jakość a nie ilość i zamiast próbować wcisnąć do kilkunastometrowych kubatur potężnych podłogówek zaprezentowali monitory. Efekt? Akurat w przypadku poniższych systemów lepszy niż świetny. Oprócz wspólnych cech konstrukcyjnych łączy je jeszcze jedno – w każdym z pokoi spędzając po kilkanaście/dziesiąt minut co najmniej raz dane mi było słyszeć pytania o ukryty przed wzrokiem słuchaczy subwoofer. Z oczywistych względów monitorowym El Dorado był Hotel Sobieski.

Katowicki RCM zaskoczył wszystkich przyzwyczajonych do ich pokazów w Bistolu nad wyraz kompaktowym systemem opartym na elektronice niemieckiej firmy Einstein Audio oraz amerykańskich kolumnach AudioMachina CRM II. Pomimo niezaprzeczalnie mało poważnych gabarytów i niezbyt wysokiej skuteczności (84dB/8 Ω) przybyłe zza oceanu monitorki oferowały potężny i mocno osadzony na basowych fundamentach dźwięk przykuwający słuchaczy do kanapy na długie minuty. O popularności tego systemu najlepiej świadczył fakt permanentnego oblężenia hotelowego pokoju pomimo fizycznej niemożności odprowadzenia, pomimo otwartego okna, ciepła generowanego przez niemieckie lampowce, a co za tym idzie niemalże tropikalnych temperatur. Był to ewidentny przykład, że jeśli tylko coś gra po prostu bardzo dobrze, to wszelkie niedogodności schodzą na zdecydowanie dalszy plan. Wielkie brawa i w pełni zasłużony szacunek należą się przede wszystkim nie tylko ekipie RCMu dzielnie stojącej na straży prezentowanych audiofilskich precjozów, lecz również Annette Heiss i Volkerowi Bohlmeierowi, którzy dzielnie znosili „listopadowe tropiki”.

Bardzo energetyczną prezentację przygotowali panowie z Wiener Lautsprecher Manufaktur grając z aktywnych monitorów Sissi z preampem Anton. Stalowa kontrola, niesamowita zwartość i punktualność dźwięku z wzorcowo prowadzoną linią basu były świetnym przykładem na to, że do pełni szczęścia wcale nie potrzeba potężnych podłogówek.

Vis a vis Wiedeńczyków przepiękną stolarką i równie wysublimowanym brzmieniem kusiły filigranowe podstawkowce Brodmann Acoustics Festival Shelf współpracujące z elektroniką Elektrocompanieta.

Od zeszłego roku krakowski Audio Cave zauważalnie złapał wiatr w żagle, bo w miniony weekend można było w reszcie posłuchać ich kompletnych propozycji sprzętowych z futurystycznymi Nime Audiodesign Elite One. Co ciekawe pomimo niezaprzeczalnie odważnego designu brzmienie było całkowicie poprawne i normalne a po chwilowych, późnowieczorno – czwartkowych problemach z kontrolą najniższych składowych, za które jak się później okazało odpowiedzialne były drastyczne spadki napięcia w hotelowych gniazdkach, wszystko wróciło do normy i czarowało słuchaczy gęstym i soczystym brzmieniem. Jak widać na załączonych zdjęciach oparte na ceramicznych przetwornikach Accutona „Jedynki” z powodzeniem zgrywały się z systemem Pathosa w skład którego weszły plikograj Musiteca, przedwzmacniacz InControl i monobloki InPower.

Również SoundClub postanowił pokazać, że High-End niejedno ma imię i że małe potrafi być nie tylko piękne, ale i fenomenalnie grające. Biorąc pod uwagę, że praktycznie tuż przed AVS pozyskał do swojego portfolio markę Raidho nie dziwi zatem fakt, że oprócz potężnych Hansenów (o czym dalej) zdecydował się na prezentację dwóch uroczych monitorów – XT-1 (nowość z 10 cm porcelanowo-tytanowymi wooferami)  i D-1. O niesamowitej, wręcz legendarnej przestrzeni generowanej przez duńskie maluchy nie ma co pisać, bo trzeba byłoby się naprawdę mocno wysilić, by ją zepsuć, ale i pozostałe aspekty dźwiękowego spektaklu pozostawały na bardzo wysokim poziomie, W dodatku rozdzielczość i witalność szły w parze z gładkością i słodyczą niezależnie od tego, czy napędzała je końcówka ModWrighta, czy też niekoniecznie kojarzone ze stereotypową muzykalnością urządzenia Soulution. Ponieważ na wystawie szwędaliśmy się już od czwartkowego wczesnego południa pierwsze zdjęcia ukazują jeszcze nieokablowany system, ale za to pozbawiony również nieuniknionych przy tego typu imprezach odcisków palców. Jak widać na załączonych zdjęciach warszawską ekipę dzielnie wspierał Paweł Franc Skulimowski z Franc Audio dostarczając nie tylko masywne platformy i stoliki, lecz również mające swoją oficjalną światowa premierę listwy zasilające łączące w sobie charakterystyczny/firmowy design z markowymi komponentami Furutecha.

Niejako w opozycji do potężnych Lumen White’ów roztaczających swój niezaprzeczalny urok w Golden Tulipie krakowski Nautilus w debiutował na Stadionie Narodowym z intrygującymi i przepięknie wykonanymi mini monitorkami Crystal Arabesque Minissimo w lakierze Solar Orange tworzącymi wraz z firmowym okablowaniem Crystal Cable i elektroniką Accuphase’a nader udany system. Rozmach i dynamika dźwięku wręcz przeczyła prawom fizyki.

A skoro wspomniałem o Tulipie to kontynuując eksplorację krakowskich specjałów to nie sposób nie wspomnieć o debiutujących w dystrybucji Nautilusa kolumnach Lumen White White Light Anniversary, które wraz z kompletnym systemem Ayona zapewniały pełną obsadę podczas prezentacji prowadzonych przez kolejny raz odwiedzającego AVS Gerharda Hirta. To jednak nie koniec nowości, bo Gerhard nie byłby sobą, gdyby nie przywiózł czegoś intrygującego i tak też było tym razem a w roli prawdziwej wisienki na audiofilskim torcie wystąpił imponujący przedwzmacniacz Ayon Conquistador.

Przeprowadzkę z Bristolu wykorzystał również RCM pojawiając się w Warszawie z monstrualną (135 kg, 3 przewody zasilające) końcówką mocy Vitus Audio MP-S 201, czarującymi diamentowymi Accutonami na średnich i wysokich tonach kolumnami Berlina RC9. Nie zabrakło również japońskiego flagowego gramofonu TechDas Air Force One oraz reprezentującego domenę cyfrową duetu w postaci transportu CEC TL-0 V3.0 oraz przetwornika Thrax Audio Maximinus. Jeśli komus do pełni szczęścia nie wystarczała sama, nomen omen, serwowana w wybornej jakości muzyka to nie było problemów, by odpowiedzi na nurtujące go dylematy natury technicznej podpytać licznie przybyłych na zaproszenie polskiego dystrybutora konstruktorów. A oto pełna lista: Hans Ole Vitus – Vitus Audio, Britta Mogensen – Vitus Audio, Alexander Vitus Mogensen – Alluxity, Roland Gauder – Gauder Akustik, Rumen Artarski – Thrax Audio. I proszę mi wierzyć na słowo, że przy takiej gromadce indywidualności nie sposób było się nudzić nawet chwili.

Do równie wysokiego poziomu przyzwyczaił nas przez lata Grobel Audio i co istotne nie zawiódł swoich fanów w tym roku. Bez zbędnego nadęcia salę Magnolia wypełniała spokojna i niespieszna muzyka dająca wytchnienie i ulgę po całodziennym maratonie. W roli amplifikacji wykorzystano integrę Jadis I88 opartą na ośmiu lampach KT150, która zupełnie niezobowiązująco napędzała przepiękne Ktemy Franco Serblina.

Zdarzały się też niestety tzw., wypadki przy pracy, bądź w co poniektórych przypadkach pokusiłbym się nawet stwierdzenie, że za takim a nie innym zestawieniem nie stało nic więcej aniżeli całkowity przypadek i dość znaczne ubytki słuchu u osób poniższe sety do publicznej prezentacji dopuszczające. Do grona poniższego grona muszę niestety zaliczyć poniższe systemy:
– elektronika Cyrusa podejmująca heroiczną, acz zdaną na nieunikniona klęskę, walkę z Focalami Sopra N°2
– drące się w niebogłosy Triangle Magellan napędzane monoblokami McIntosha
– ustawione bezpośrednio na dywanie (nie dowieźli kolców?) Sonus Fabery z Audio Researchami

Całe szczęście były to wyjątki potwierdzające regułę a w ramach poprawy nastroju zapraszam do całkiem pokaźnej galerii obecnych na AVS gramofonów, których ceny mieszczą się w przedziale od ok. 1 tys. PLN do niemalże 400 000 PLN, więc nie powinno być najmniejszego problemu ze znalezieniem czegoś interesującego.

Pozostając w analogowych klimatach wspomnę jeszcze o systemie prezentowanym przez cieszyńskiego Voice’a, w skład którego wchodził magnetofon szpulowy Studer A807, wzmocnienie zapewniła dzielona amplifikacja Chord Electronics pod postacią przedwzmacniacza CPA-3000 i końcówki mocy SPM-1200 MK II, źródłem był futurystyczny odtwarzacz Red Reference i oczywiście nie zabrakło przyciągającego uwagę zwiedzających przetwornika Dave, wraz ze skromnie mu asystującym malutkim Mojo. Całości dopełniały wyposażone w aktywną sekcję basową zupełnie normalnie wyglądające kolumny Cabasse Pacific 3 SA.

A teraz pora na jeden z najlepiej grających systemów na tegorocznej wystawie, czyli duet ESA/Avid . Najnowsze dipolowe flagowce ESA Red House wespół z potężną, dzielona amplifikacją Avida i topowym gramofonem Acutus Reference tegoż samego producenta zagrały w sposób równie spektakularny, co zjawiskowy. Niesamowita dynamika i brak najmniejszych oznak kompresji przy nieraz niemalże nomen omen stadionowych poziomach głośności zasługiwały na bardzo wysokie noty. Również sam design i jakość wykonania Red House były nad wyraz namacalnym świadectwem zdolności konstrukcyjnych pana Andrzeja Zawady, który w zdecydowanie bardziej akceptowalnej, ba wręcz atrakcyjnej formie zdołał zakląć bezkompromisowość swoich wcześniejszych konstrukcji.

Kolejnym polskim i równie miłym akcentem okazały się potężne tuby Destination Audio napędzane 1,5W, nie, to nie pomyłka – słownie półtorawatowymi końcówkami mocy opartymi na lampach 45 oferowały dźwięk niezwykle atrakcyjny, wciągający i … niezaprzeczalnie „zrobiony”. Jednak w owym „zrobieniu” czuć było pomysł, spójność i to się po prostu nie tylko mogło podobać, ale się podobało. Szanse, by załapać się na jakąś sensowna miejscówkę graniczyły z cudem a że grano z plików, więc i przerw „technicznych” na żonglerkę nośnikami nie odnotowałem. Pikanterii prezentacjom dodawało okablowanie i akcesoria prądowe szwedzkiej marki Entreq dystrybuowane przez GFmod Audio Research.

Wypada pochwalić też tegoroczną prezentację Zeta Zero, podczas której wreszcie zrezygnowano z prób ogłuszenia słuchaczy a ofensywność wielowstęgowych „cebul” zastąpiono omnipolarną eterycznością najnowszych konstrukcji Orbital 360. Cały system został okablowany rodzimymi przewodami Audiomica Laboratory, które podobnie jak wyroby Zety cieszą się zdecydowanie większym zainteresowaniem zagranicznych odbiorców aniżeli rynku lokalnego.


Kończąc rajd po „polskich drogach” warto również wspomnieć o systemie przygotowanym przez specjalistyczną manufakturę gramofonową J.Sikora prezentującą wersję gramofonu Basic Special Edition wraz z trójdrożnymi kolumnami Akkus Redwine 1261.

Na liście rodzimych wystawców nie mogło zabraknąć … Tonsila, który również i w tym roku postawił na niezobowiązującą ekspozycję a i tak przyciągał prawdziwe tłumy gotowe dać się pokroić za możliwość odrestaurowania wspomnień buntowniczej młodości a przy okazji rzucenia uchem na najnowsze Altusy 380.

Po kilkuletniej nieobecności do wystawowego krajobrazu powrócił warszawski Audio Klan i już na pierwszy rzut oka widać było chęć nadrobienia zaległości. Kilka dedykowanych swoim flagowym markom pomieszczeń, imponująca ekspozycja najnowszych 800ek w hallu H10 na pierwszym piętrze i równie interesująca prezentacja zarówno gramofonów, jak i designerskich urządzeń przenośnych cieszyły się naprawdę sporym zainteresowaniem. Jednak drobnica, drobnicą, lecz mając nad wyraz napięty harmonogram wolałem większość czasu spędzać w pokojach, w których można było posłuchać Devialetów napędzających 803D3 i przepięknych, łypiących błękitnymi bulajami Passów z Elacami FS 509 VX-JET.

Równie uroczo prezentowały się także promujące japońskie słuchawki AudioTechnica hostessy zachęcające do robienia sobie z nimi (zarówno z dziewczynami, jak i słuchawkami) tzw. selfie, z której to okazji chętnie korzystali zwiedzający.

Coraz bardziej popularny i rosnący w siłę nurt plikowo – streamingowy na Stadionie reprezentował m.in. Marcin Ostapowicz, który przygotował na tę okazję nie lada gratkę dla miłośników cyfry w postaci polskiej premiery uroczego Auralica Aries Mini, który zaskakująco dzielnie walczył ze swoim starszym rodzeństwem.

Jakby tego było mało współgospodarz loży – serwis Tidal postarał się o kolejną niespodziankę i zorganizował fenomenalny mini koncert SMOLIK / KEV FOX. Jeśli ktoś do tej pory uważał, że w kilkunastu metrach nie da się zorganizować rockowego koncertu, to miał niebywałą okazję zmienić zdanie.

Z tzw. ciekawostek przyrodniczych moja uwagę zwróciły dwa systemy oparte na niekoniecznie standardowych kolumnach.
Pierwszy z nich to skandynawski duet Hegel H360 + Gradienty Revolution oferujący niezwykle spójny a zarazem przestrzenny dźwięk.

Drugi to natomiast nie lada niespodzianka, gdyż było to połączenie klasyki audio, czyli elektroniki Brystona z uroczymi ortoakustycznymi kolumiekami Larsen, które wydają się spełnieniem marzeń większości Pań Domu. Nie dość, że małe, to jeszcze dedykowane do ustawienia tuż przy samej ścianie. Co ważne, owe „tuż”, to nie audiofilskie „nie mniej niż 75 cm”, lecz jakieś … 2 – 2,5cm. Niemożliwe? Cóż, w tym przypadku usłyszeć znaczy uwierzyć.

Kojarzeni do tej pory jedynie z filigranowymi monitorkami Włosi z Diapason dzięki bydgoskiemu Audio-Connectowi mogli pochwalić się potężnymi podłogówkami Dynamis, które zachowując całą muzykalność drobniejszego rodzeństwa oferowały nieporównywalnie bardziej spektakularny i potężniejszy dźwięk a z końcówkami Wells Audio tworzyły niesamowicie gęsty spektakl muzyczny. Jedna z najlepszych prezentacji podczas tegorocznego AVS.

No to najwyższa pora na wagę superciężką, czyli przenosimy się do Ameryki Północnej, prężymy muskuły, spluwamy w dłonie i … dzwonimy po ekipę tragarzy zdolną do ustawienia w naszych czterech katach kanadyjskich i amerykańskich kolosów.
Oczywiście Klonowy liść reprezentują dystrybuowane przez warszawski Sound Club takie marki, jak  m.in. przyodziane w skórę Hanseny, czy Tenor, choć i amerykański Boulder, który ostatnimi czasy wzbogacił soundclubowe portfolio prezentował się wielce smakowicie.

Klasyka klasyki, czyli superintegra Mark Levinson Nº585 napędzała równie kultowe śnieżnobiałe (Polar White) JBLe DD67000 Everest. Koncertowa dynamika, zero owijania w bawełnę i prawdziwa, pierwotna radość grania. To lubię.

No i zamykające stawkę Wilsony, którym przeprowadzka z klasycznych sal Bristolu wyszła tylko na dobre. Większa przestrzeń i lepsza akustyka stadionowych lóż zaowocowały zniwelowaniem problemów z kontrolą basu, choć uczciwie trzeba przyznać akurat w tym podzakresie swoje trzy grosze dorzucił dość oryginalny sposób doprowadzenia życiodajnej energii (co jest do wychwycenia na jednym ze zdjęć).

Poniżej obszerna galeria z pozostałych audioshołowych prezentacji:

Rzut oka na mniej bądź bardziej pogięte telewizory:

I w formie bonusa zdjęcie naszego dyżurnego systemu poprzedzone „kolumienkami” na widok których Jackowi niebezpiecznie zaświeciły się oczy.

Do zobaczenia za rok i oby  warszawskie Audio Video Show dalej rozwijało się tak dynamicznie jak do tej pory.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >

Prezentacja pierwszej kopii taśmy matki „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” The Beatles

Im jestem starszy, tym coraz częściej zdaję sobie sprawę, że życie jest swoistym ciągiem przypadków i zbiegów okoliczności. Nie wierzycie Państwo? No to proszę – przykład pierwszy z brzegu. Gdyby … mniejsza z tym ile lat temu wujek bigbitowiec nie zabrał wtenczas ośmioletniego Piotrusia Metza do kina na seans „The Beatles” prawdopodobnie nigdy nie byłoby tego mini foto – reportażu.  Jednak jest to wersja maksymalnie skrócona, przycięta do wymogów współczesnego pędzącego w dzikim amoku do przodu świata migawka. Przecież niejako po drodze miały miejsce takie zdarzenia jak anihilacja świnki skarbonki, za znajdujące się w jej trzewiach całe 4,50 zł nabycie pierwszej pocztówki dźwiękowej („Help!”) i rozwinięcie przez Pana Piotra Metza pasji muzycznej i kolekcjonerskiej z Beatlesami związanych. Żeby było ciekawiej, swoje pierwsze świadome wspomnienia muzyczne również wiążę z m.in. z The Beatles, lecz nie na czarnym „wosku” a ze szpuli, których pełną siatkę, wraz wiekową, lampową „Tonetką” odziedziczyłem wieki temu po swoim Ojcu. Czemu o tym wszystkim piszę? Powód jest nie byle jaki, gdyż w ramach dopiero co zakończonego Audio Video Show 2015 miało miejsce niezwykłe spotkanie. Spotkanie niejako spinające ww., pozornie niezwiązane ze sobą wydarzenia, czyli zorganizowany przy pomocy cieszyńskiego Voice’a odsłuch taśmy matki albumu „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” The Beatles.

Jeszcze tylko mała dygresja ukazująca różnice w postrzeganiu cyfry i analoga. Kiedy 09.09.09 światło dzienne ujrzała kompletna zremasterowana dyskografia Wielkiej Czwórki Pan Piotr stwierdził, że „te wydawnictwa sprawią, że będzie można wyrzucić do kosza to wszystko, co ukazało się na kompaktach do tej pory.”*
O winylach już tak radykalnych wypowiedzi Pana Piotra nie słyszałem. Ba, nawet „szczerbatą” płytę „Let It Be” wymienioną za piłkę nożną wspomina do dziś z sentymentem. Wróćmy jednak do meritum. Rozpalona raz i cały czas podsycana pasja nie miała szansy wygasnąć, więc objawiała się coraz to doskonalszymi wersjami. Wersjami, które nie tylko wzbogacały kolekcję, lecz poniekąd stanowiły kolejne poziomy wtajemniczenia, kolejne etapy drogi prowadzącej do oryginału. Oczywiście Pan Piotr był łaskaw zaprezentować co ciekawsze egzemplarze, wśród których nie zabrakło takich perełek jak czerwona Toshiba, czy limitowana i wydana jedynie w ilości 5000 ręcznie numerowanych sztuk reedycja Mobile Fidelity Sound Lab.
Całe szczęście zdobyta pierwsza kopia z taśmy matki, a dokładniej oryginalna, stereofoniczna taśma matka przygotowana na potrzeby tłoczeń wykonywanych przez Jugoton z 1967r. trafiła na tegoroczne Audio Video Show i miała okazję cieszyć uszy setek szczelnie wypełniających salę Wilanów II zgromadzonych miłośników muzyki. Z premedytacją nie napisałem audiofilów, gdyż to … misterium, w którym dane nam było uczestniczyć miało zdecydowanie szerszy, donioślejszy charakter aniżeli jakiekolwiek inny mniej, bądź bardziej uroczysty odsłuch. Tutaj następowało poznanie absolutu, empiryczne zetknięcie się z materiałem najprawdziwszym z prawdziwych i dostarczającej takiej ilości detali, niuansów i wszelakiej maści tzw. planktonu, że spokojnie można było mówić o wyczuwalnej w Sobieskim obecności „chłopaków z Liverpoolu”.
Jednak zanim przejdę do wywodów okołobrzmieniowych to jeszcze zamiast całej, zwyczajowej litanii sprzętu towarzyszącego odsłuchowi wspomnę jedynie o elementach najistotniejszych. Po pierwsze w roli źródła wystąpił przepiękny i majestatyczny magnetofon szpulowy Studer A807, wzmocnienie zapewniła dzielona amplifikacja Chord Electronics pod postacią przedwzmacniacza CPA-3000 i końcówki mocy SPM-1200 MK II. Jak się zaraz okaże nic bardziej imponującego nie było konieczne, gdyż całkowicie normalnie wyglądające kolumny Cabasse Pacific 3 SA wyposażono w aktywną sekcję basową.

Jeśli zaś chodzi o brzmienie, bo o walorach muzycznych nie widzę sensu się rozwodzić, gdyż genialność i ponadczasowość tytułowego wydawnictwa wystarczająco potwierdziły nieprzebrane rzesze nabywców na całym świecie, to można określić je tylko i wyłącznie mianem genialnego. Takiej namacalności, dosłowności i bezpośredniości idącej w parze z organiczną tkanką niemalże namacalnych instrumentów, muzyków i wokalistów nie sposób porównać do czegokolwiek, z topowymi gramofonami włącznie. Do głosu dochodzą bowiem detale i niuanse, o których istnieniu nawet nie wiedzieliśmy. Weźmy na ten przykład finałowy „A Day in the Life”, w którym fakt, iż ostatni akord fortepianu wybrzmiewa przez 42 sekundy jest powszechnie znany, lecz już pod koniec delikatne skrzypnięcie krzesła w prawym kanale już tak wszem i wobec wiadomym nie jest. A z mastertape’a słychać i już. Co ważne nie jest to detal, niuans ordynarnie, po „samplerowemu” wyciągnięty z odmętów nagrania na pierwszy plan, lecz pozornie zwykły odgłos standardowego mebla, który tak a nie inaczej zareagował na przesunięcie się zajmującego na nim miejsce muzyka.O intensywności „Lucy In The Sky With Diamonds” nawet nie wspomnę, gdyż mając styczność ze studyjną referencją w przypadku tegoż utworu nie trzeba było sięgać po jakiekolwiek inspiracje farmakologiczne, by wpaść w swoisty trans.

Sobotnia (w piątek i niedzielę również miały miejsce podobne) prezentacja była również świetną okazją do przekonania się na własne uszy jak wyrafinowanie psychodeliczna jest tytułowa płyta, jakież wieloplanowości kryją się w tym wiekowym nagraniu. Ponadto spokojnie, pomimo nieraz i wielotysięcznych reprodukcji można powiedzieć, że dopiero odsłuch pierwszej kopii taśmy matki był tak naprawdę tym pierwszym dającym możliwość pełnego poznania i zrozumienia geniuszu The Beatles.

Marcin Olszewski

* Cały tekst: wyborcza.pl

  1. Soundrebels.com
  2. >

FM Acoustics FM 122 MKII, FM 133, FM 155, FM 108 English ver.

I think, that many of you do remember my first clash with the brand, which was a bull’s-eye hit from the beginning, due to the fact that it debuted quite recently on our market, and thus was not easy to acquire, and secondly, because even the cheapest component requires already a substantial sum of money to be left at the store if you want to pay for it. I hope that you also remember, that this episode was based on a meeting with a second hand device, where at the end I have made every effort to make the next one official, prepared in cooperation with the distributor. Now please imagine, that after a few months of ice-breaking with the Slovenian guardian of the brand, having an opportunity to listen to the Japanese Audio Tekne gear in the meantime, I received, quite unexpectedly, a full FM Acoustics set for review – without speakers however. So, being very happy with how things turned out, I would like to invite you to a test, probably slightly subjective, of a “dream system” consisting of a line preamplifier FM 155, linearizer FM 133, phonostage FM 122 MkII and monophonic power amplifiers, operating in “discreet class A” FM 108 connected together by interconnects and speaker cables from the same company. I have to add, that this set was provided by the company Natural Sound.

Looking at the arrived system, we see a unified design, regardless of the role of the device. This may have its justification in the production costs, but I would not treat that as an axiom, as the price quotes would allow more designer freedom, if desired, so I think this may also be due to a certain idea for beauty shared by the owner of the company, and main constructor at the same time. Of course I am just guessing, so to defend the looks of the components, I will just add, that those seemingly modest boxes offer a lot of audiophile glitter. The chassis themselves are champagne gold in color, while the rectangular buttons are pure gold. Besides the mentioned buttons, each component has the knobs and dials required to operate each of them, depending on the function performed in the system. Starting to describe each one of them, I will start with the power amplifiers, which, due to the simple function they perform – add power to the audio signal received – offer us only a power button, located to the right of the front panel, and a round window on top of it, which shows the green lit company logo when powered on. Going a bit ahead of myself, I will just tell, that each component has the power switch with the round logo located at the same place. Returning to the power amps, on the back they have just one XLR input, single loudspeaker terminals, a gain knob, but about that in a moment, a fixed power cable and a significantly large heat sink. As you can see this is quite modest, but as the devices will work with a complete set, this is absolutely enough for them to perform their function. The line preamplifier has a larger variety of sockets and regulators, as beside the already mentioned power knob, there is a volume button, three switches – Tape, Mono and -20 dB, and to the left we have the input selector. The back panel has a wealth of RCA inputs and outputs, a ground lift switch and a multi-pin socket for the big external power supply unit. The next product is the Linearizer, with the same power button on the right, it has two more on the left – Tape/Main and In, with a few knobs adjusting sound in a few, carefully chosen points in the frequency spectrum – I will describe how it functions later. The back of the “mastering improver” as I would like to name it, has double set of inputs and outputs for Main and Tape, a ground lifter and again a multi-pin socket for the company PSU. Finishing this long paragraph I will briefly mention the phonostage, as it was described with more detail in a separate review. This gramophone preamplifier offers, besides the usual, two knobs for adjusting the correction curve to a given record. Once you know the needs of the record you are going to listen to, you set the correction using those to knobs, and you can enjoy all the truth that was recorded on the black disc. Due to the popularity, the most common RIAA correction is clearly marked. The back of the phonostage features the PSU socket, a slot for a module adjusting the unit to popular cartridge types, ground terminal, ground lifter and a set of switches used to adjust the unit parameters to less typical cartridge. So this is how the complete set presents itself. After you analyze the text, you can clearly see, that the constructor decided to remove from us the burden of choosing power cords, hinting that there are more important things to take care of – like to spend your money on the records you will be listening to. Once you know, how the tested units look like, and how to connect them, I would like to invite you to continue reading about the clash of the Japanese with the Swiss.

I will start my description of the sound with thanks to Hari Strukelj, who came from Slovenia especially for that occasion, and allowed me not to configure the system by myself, and knowing, that a true audiophile does not read any manuals, unless the system does not give any sound from it, so he did calibrate the system as ideal as the system requires. Ok, let’s get serious. The startup procedure is maybe not overly complicated, but when it is not performed, we may not discover all the potential of the FM Acoustics set. It is about the tuning of the system to the listening room, but not using DSP, or another electronic gadget, that usually destroys sound, at least in my experience, but by simple adjustment of the volume of each channel to match the not fully symmetrical listening room. This is done by putting the preamplifier into mono mode, and then adjust the position of the vocalist to the middle line between speakers using the gain potentiometers on the back of the power amplifiers, but you do need to know the used material, to be able to verify the result once the system goes back into stereo mode. Another important advice from the manufacturer is to adjust the sensitivity of the power amps in such a way, that the volume we usually set is between 10 and 14 “hour” on the volume knob. This should allow all the units to operate within the best sonic parameters. Of course if those adjustments are not done, the system will still play, but if this is recommended by the manufacturer, then this should be done, without too much deliberation about it.

Well, when I started listening, I thought, that writing a few pages of text will be easy as pie. It sounds nice, so we can just write away, and the clients will be happy. Unfortunately, as it is usual with me, if something sounds in an unusual way – in positive terms, I have big issues with gathering my thoughts into an acceptable description; not overly long and understandable for the readers. If you think, that I am searching for a key to be able to defend my conclusions, then you are wrong. From my point of view the tested set is the quintessence of finding music in music. It concentrates around the midrange, putting emphasis on the best possible reproduction of the depth of the musical stage, and what comes with that, on positioning of the artists with proper reproduction of the volume of sounds they generate, regardless if we are talking about vocals or instruments. This is the supreme goal, to which the rest of the sound spectrum is subordinated. This results in a kind of rounding off the ends of the sound spectrum, as those are not emphasized upon. But this does not cause any dullness or slowing down of the sound, it just creates the homogeneity we are so often looking for, while the resolution of the sound is spectacular. Interestingly, if I would not have the chance of listening to the Swiss set with speakers of completely different sound aesthetics to mine, coming from the Polish company Ardento, I would not know, what this set can do. You may wonder, but for the first time I put my Isis in the second row, but this is caused by this emphasis on the quality and energy of playing in the midrange. As you know, my speakers are very heavy contenders in terms of timbre and saturation, so they make it more difficult to find such assets in tested electronics. Yet the Polish open baffle speakers I mentioned, while very good in reaching heights of smoothness with the company set, when paired with the FMA reached previously unknown levels of organicity loaded with energy and – beware – with full contouring of the sound spectrum extremes. Phenomenal bass, fleshy and alive midrange covered with sparkling brass due to shiny treble. You will just sit and listen – I conveyed this all to the constructor of those speakers. I can fully support the statement, that this combination might be the fulfillment for many people for a long, long time. But let us return to my system. Here I need to clarify a few things. This because you need to be educated in terms of confronting what we hear, with what we expect, to be able to assess the FMA set driving speakers oriented towards saturation, like mine. The result of this assessment is as simple as the statement that we will be closer to the truth. Against appearances, the combination I praised a moment ago, was very “artificial” in absolute terms, while my configuration, somewhat tempering the drawing of the virtual sources, seems to be closer to the truth. This of course requires appropriate musical material – recorded in one take, which I have plenty of, but when you catch what this all is about, then you will drive away from going over the top, from over-brightening in the liking of the new LED TV sets versus the old kinescope ones. How do I see it? This is easy. If you have a too readable insight into the back rows of the musical formation, then for most audiophiles this is a sign of ideal black background. But this does not exist in real life, and creates artificiality in the perception of the whole piece. Yet a slight averaging of the contours of the artist – I am not talking about a spot, but about a delicate fog adding intimacy to the sound – allows to absorb that as something natural, especially as the material is recorded in a big room, that results in similar perception of the sound. I showed to my guests many times, what I like in this game, and frankly speaking they initially usually preferred the artificially boosted reproduction, after I pointed out some nuances, they acknowledged my point of view. Probably they still are fans of the first, boosted reproduction when returning to their homes and systems, but this is their choice, as sound is for us, and not the other way round. Leaving aside the midrange, I will just add, that the slightly rounded bass does not mean any mudding, it offers superb support without artificial edginess. The whole is amended by the treble, which goes in the direction of gold aesthetics than the more shrill silver. Another important aspect is, that all what I wrote has one more asset. I mean avoiding blowing up the virtual sources, a common issue with electronics wanting to catch the clients by appearance. Here such artifacts cannot happen, the violins have the size of violins, and not cellos or basses. Most interesting aspect of that is, that many audiophiles like that exaggeration of size, they do not see a problem in a situation, when a triangle jumps out in front of an orchestra, intimidating hundred other musicians, as if it would be made from rebar, while in reality it is a small instrument hidden in the last rows. You do not know, how long I waited to write those words, but I finally was able to find the right moment. This is really not the right way, but you either need to grow up to that, or become enlightened. Anyway, I would like to praise the Swiss system again for the very proper reproduction of the width and depth of the sound stage, which is helped by avoiding the blow-up of the size of the virtual sources. And here I will repeat on purpose, that if the main nave of a church a vocalist sings, then the main source of the phrases should be at the height of his mouth. It cannot be just below the ceiling, as this is not how the acoustics of this place works. And I would thank the constructor for avoiding such a King Kong mania.

Trying to end this test of the “Dream system” I would like to write a few words about the phonostage. Theoretically you can read the main conclusions in the review posted on this page a few weeks ago, but today I would like to mention the ability to adjust the correction curve to the one used for mastering the vinyl; something I was not able to do then, due to the lack of time. Keeping things short, I will put it like this: even if you only have RIAA pressed vinyls, then the corrections proposed by the 122 Mk II will allow you to adjust the sound to your preference, and while it will be a departure from the original recording, this will for sure not destroy the joy of listening. I really recommend to play around with the settings, because we can have a quite significant influence on the way sound is processed, starting with the bass, through midrange to treble. This will also allow to easily fit the phonostage into any audio system.
When I looked at the number of words generated by me with this, seeming short package of information, I noticed I am already at a high count, and yet there is a very important product I need to describe, at least in a very abbreviated way. So really finishing I would like to tell a few thoughts about the Linearizer FM 133. This small box is a very interesting idea for improving things, that were dismissed by the sound engineer as insignificant. To show, what this device is about, the constructor supplies a disc with the startup package, including a very detailed description of each of the recordings placed on it and a calibration of each of the regulators on the unit. After choosing the song, we set the knobs in the position recommended and pushing a button on the front, we are able to quickly compare the original signal with the theoretically improved one. Of course we can also try out our personal settings, as the described ones are only a proposition. You think this boring? Then you are very wrong, as during the visit in the Audiophile Club (KAIM) we had lots of fun trying to improve the original. Interestingly similar diagrams were prepared for vinyls for the 133, but due to the fact I did not own the discs needed for the checkup, I decided to stay only with what was proposed on the silver disc. Finally another important information – about the placement of the Linearizer. According to the manufacturer you can choose freely if you want to place it before or behind the line preamplifier. In my setting it was placed after the pre – and based on the statement of the constructor, if refrained from making any changes to that.

The name “Dream system” means something different for each one of us. Everything depends on how much money we have. However regardless of the pricing point, it should fulfill at least one basic purpose – make listening to music a pleasure. Of course it would be even better if it would also offer a sound quality comparable to the audio truth, which is actually unreachable in your home listening room. I do not know, how you will perceive my today’s test, but regardless of your individual interpretation, I will defend the statement, that it is much closer to providing this musical truth rather than trying to impress us artificially. Here you need some education in listening to music, because often moving to higher quality levels, usually the most important assets, from the point of view of the truth, are becoming obscured. Anyway, I will recommend to listen to the tested system at your own leisure, in your own listening room, with some good music. It may turn out, that you are open and discerning enough, that you may skip the part of being enchanted by the artificial wow factor, in favor of the music itself.

Jacek Pazio

Distributor: NATURAL SOUND s.r.o.
Prices:
– FM 122 MKII: 10 920 CHF Net
– FM 133: 10 680 CHF Net
– FM 155: 9 990 CHF Net
– FM 108: 8 980 CHF Net/each

System used in this test:
– DAC + CD transport: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– Preamplifier: Reimyo CAT – 777 MK II
– Power amplifier: Reimyo KAP – 777
– Loudspeakers: TRENNER & FRIEDL ISIS
– Speaker Cables: Harmonix HS 101-EXQ (mid-high section); Harmonix HS-101 SLC (bass section)
– IC RCA: Harmonix HS-101 GP
– Digital IC: Harmonix HS 102
– Power cables: Harmonix X-DC-350M2R Improved Version
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Antivibration stand for the power amp by Harmonix TU-505EX MK2, Harmonix Enacom improved for AC, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
Analog stage:
– Turntable:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Phonostage: RCM THERIAA