Monthly Archives: maj 2017


  1. Soundrebels.com
  2. >

Roger Waters – „Is This The Life We Really Want?”

Po dwudziestu pięciu latach na rynek trafia  nowy album legendarnego członka formacji Pink Floyd – Rogera Watersa i choć oficjalną premierę albumu „Is This The Life We Really Want?” przewidziano na 2 czerwca dzięki uprzejmości Sony Music Polska, ZPAF, Horna i Studia U22 z zwartością tytułowego krążka mogliśmy zapoznać się już dzisiaj. Nie muszę chyba nikomu obeznanemu w twórczości Watersa wyjaśniać jakie obawy targały mną przed odsłuchem. W końcu zarzuty wtórności, auto plagiatu, czy ewidentnego jechania na potencjale „The Wall” nie są nikomu obce.  O ile bowiem po odejściu ww. barda „kamanda Pinka Floyda” radziła sobie lepiej niż dobrze, o tyle tytułowy buntownik po „Amused To Death” (z 1992r.)  ewidentnie odcinał kupony. Nie ma jednak co zbytnio się nakręcać, czy jak w przypadku co poniektórych uprzedzać, tylko z otwartą głową i dobrymi chęciami przystąpić do muzycznej uczty, w której tym razem rolę ekskluzywnej zastawy pełniła topowa elektronika Marantza (SA-10 + PM-10) wspierana kolumnami Sonus faber  Elipsa Red.

W ramach niezobowiązującej a zarazem wprowadzającej w klimat przystawki Organizatorzy zaserwowali Nam kilkuminutowy klip z ostatniej trasy koncertowej Watersa i migawki z wypowiedziami osób mających okazję wysłuchania utworów z nadchodzącego albumu.

Zgodnie z zapowiedziami i krążącymi w sieci plotkami „Is This The Life We Really Want?” miał być nawiązaniem, kontynuacją „Amused To Death” a zarazem komentrzem współczesnych, niezbyt wesołych czasów. I niezaprzeczalnie taką kontynuacją jest, a przy tym trudno uznać go za kopię, kalkę wcześniejszego wydawnictwa z dość oczywistych względów. Otóż Waters najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie czegokolwiek na poziomie sprzed ćwierćwiecza zaśpiewać. O ile bowiem na melodeklamacjach jeszcze trzyma fason i obranego kanonu, choć zarówno do siły i ekspresyjności Johnego Casha z serii „American”, czy gładkości i głębokiej refleksji pożegnalnego albumu Leonarda Cohena „You Want It Darker” sporo brakuje, to w momencie, gdy próbuje śpiewać brzmi to ewidentnie tragicznie i karykaturalnie.
Całe szczęście warstwa muzyczna się broni, oczywiście jeśli tylko liczyliśmy na dalszy ciąg „ATD”, gdyż od razu z góry uprzedzam, że na nic nowatorskiego, czy też odkrywczego tym razem nie natrafimy. Jest za to sugestywna przestrzenność, zabawy fazą, choć dalekie od legendarnego psa i kuligu i całkiem spora dawka informacji, choć trudno nie odnieść wrażenia, że już to wszystko gdzieś słyszeliśmy. Za to od pierwszych nut wiemy, że to Waters i o to chyba w tym wszystkim chodzi.

Lista utworów:
1. When We Were Young
2. Déjà Vu
3. The Last Refugee
4. Picture That
5. Broken Bones
6. Is This The Life We Really Want?
7. Bird In A Gale
8. The Most Beautiful Girl
9. Smell The Roses
10. Wait For Her
11. Oceans Apart
12. Part of Me Died

Czy zatem „Is This The Life We Really Want?” jest ewidentnym skokiem na kasę? Bez wątpienia tak, choć trzeba przyznać, iż utrzymanym w konwencji, jakiej wszyscy zainteresowani nie tylko się spodziewali, co wręcz pragnęli. Czy więc tak wydawcy, jak i uruchomionej już jakiś czas temu machinie marketingowej uda się sprawić, że tytułowy album zawędruje na czołówkę list sprzedaży? Trudno w tym momencie wyrokować, lecz  znając życie prawdopodobnie tak właśnie się stanie, gdyż legenda Pink Floyd, jak i samego Rogera Watersa sprawiają, że u nabywców wyłącza się samodzielne, krytyczne myślenie i postrzeganie świata a włącza chęć podążania za tłumem i wiarę w świetność dawnych ikon.
A jak będzie w moim przypadku? Cóż … z pewnością czeka mnie kilka odsłuchów za pośrednictwem TIDALa, oczywiście jeśli tylko ww. krążek tam się znajdzie a jeśli zaś chodzi o zakup nośników fizycznych, to w grę wchodzi tylko i wyłącznie winyl, ale akurat z tym zakupem nie będę się specjalnie speszył …

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >

Micromega M1
artykuł opublikowany / article published in Polish

Właśnie dotarła – drobna, wręcz filigranowa, nad wyraz urocza a w dodatku kusząco grająca … Micromega M1

cdn …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Munich High End 2017

Zgodnie z przedstawionymi przez organizatorów oficjalnymi statystykami tegoroczny monachijski High End nie tylko zakończył się, jak już zdążyliśmy się przyzwyczaić, spektakularnym sukcesem, ale i również był dowodem na to, że w tych zwariowanych i niestety niezbyt bezpiecznych czasach miłośników najwyższej klasy brzmienia nic nie jest w stanie odstraszyć i zatrzymać w domach. Żeby nie być gołosłownym przytoczę kilka liczb, które osobom, które jeszcze hal MOC jeszcze nigdy w maju nie odwiedziły powinny dać chociażby blade pojęcie o skali całej imprezy.  Powierzchnia wystawy w tym roku wynosiła okrąglutkie … 29 000 m2, które nader sprawnie zagospodarowało 538 wystawców, akredytowanych dziennikarzy było 541 a na całkowity wolumen odwiedzających zamknął się  wynikiem 21 412 (w tym 8 002 gości „branżowych”). Doprecyzowując w powyższych wynikach nie uwzględniono 2 978  ekip wystawców. Najlepsze jest jednak to, że na pierwszy rzut oka powyższego ogromu masy ludzkiej wcale nie było aż tak bardzo widać, pomijając kolejki do wszelakiej maści punktów gastronomicznych zlokalizowanych na terenie wystawy. Oczywiście ludzi było w bród, lecz najwidoczniej przez ostatnie lata zdążyliśmy się już do nich przyzwyczaić i jakoś tak lawirować, by możliwie efektywnie wykorzystywać chwile spokoju pomiędzy mającymi dość przewidywalny charakter falami odwiedzających. Rozmawiając jednak z wystawcami już pierwszego dnia, czyli w tzw. „dealers day” – zamknięty dla osób postronnych można było zauważyć nie dający się ukryć optymizm, który utrzymywał się aż do niedzielnego popołudnia. Trudno się z resztą temu dziwić, gdy okazywało się, iż nie tylko materiały promocyjne schodziły jak przysłowiowe świeże bułeczki, ale i ilość podpisywanych umów dobrze wróżyła na przyszłość.

1. No to tradycyjne zdjęcie balonu i przy wtórze jodłowych alphornów ruszamy do ataku.

2. Silbatone – nauczony doświadczeniem i chcąc możliwie najbardziej efektywnie wykorzystać pierwszy dzień targów zamiast przeciskać się wśród rozlokowanych w openspejsowych przestrzeniach hall budkach i stoiskach od razu swe kroki skierowałem ku górnym kondygnacjom Atrium 4, gdzie ani chwili się nie zastanawiając zwiedzanie rozpocząłem od magicznej podróży w czasie z pomocą niemalże antycznego systemu Silbatone. Jak co roku pierwsze skrzypce grały odrestaurowane, stareńkie kolumny wykorzystywane w niegdysiejszych salach kinowych a wspomagała je współczesna, niskomocowa już współczesna elektronika. Nie zabrakło też jedynie słusznego w takich okolicznościach przyrody gramofonów.

3. TAD – „Duży” system japońskiego TAD-a niejako ustawił całe moje postrzeganie tytułowej imprezy na tak wyśrubowanym poziomie, iż praktycznie na palcach jednej ręki byłem w stanie policzyć pokoje, w których po opuszczeniu tego, zajmowanego przez TADziki mogłem uczciwie powiedzieć, że mi się na prawdę podobało. Mocna rzecz i klasa sama w sobie.

4. Pathos wreszcie był łaskaw pokazać finalne wersje InPol Heritage i InPower MKII, więc jest cień szansy, że obwożone do tej pory po wystawach prototypy zastąpią wersje produkcyjne, które z kolei powinny możliwie szybko (oby przed wakacjami) trafić na sklepowe półki i … w ręce recenzentów.

5. Audiophysic + Auris Audio – niezwykle klimatyczna aranżacja wnętrza, nader udane połączenie słoweńskich lampowców Auris Audio i odświeżonych Audio Physiców dały w rezultacie dźwięk rozdzielczy, lecz zarazem muzykalny i nasycony pięknie zaprezentowanymi barwami.

6. Audia Flight – kolejna, znana z naszych publikacji włoska marka i kolejny w pełni przemyślany system. Nieco mniej rozbudowana aniżeli w zeszłym roku konfiguracja, ale nadal bezdyskusyjnie dająca do zrozumienia, że elektronika Audia Flight lubi kolumny Verity Audio.

7. TIDAL – diametralnie inna aniżeli przed chwilą estetyka tak pod względem wzorniczym, jak i brzmieniowym – akcent postawiony jest na skalę, ilość i sprowadzenie potencjalnego klienta do parteru. Do ciężkiego rocka, wielkiej symfoniki i dla miłośników  monumentalnych katafalków pozycja obowiązkowa do posłuchania.

8. Harman Group – skoro jesteśmy przy rocku, to topowe zabawki Harman Group w postaci elektroniki Marka Levinsona i monitorów 4367 JBLa nadawały się do połomotania jak rzadko które. Szybkość, precyzja i wykop wywołujące uśmiech. A, jeszcze z nowości warto wspomnieć o integrze № 585.5.

9. Constellation – totalne zaskoczenie, gdyż zamiast spodziewanej iście high-endowej uczty Amerykanie zaserwowali odwiedzającym ich prezentację prototyp … hybrydy soundbara z boomboxem o sympatycznej nazwie Leo.

10. Cessaro – czyli na zielono i z rozmachem dla miłośników megafonowych tub o zacięciu ekologicznym. Monumentalne kolumny Gamma 2 wspomagał adekwatny gabarytowo moduł basowy a w torze usłyszeć można było m.in. gramofon TW Acustic Black Raven.

11. Magico – kolejne wielce pozytywne zaskoczenie. Pierwszy rzut oka na prezentowany system złożony z M3MKII, elektroniki Spectrala i okablowany MITami powodował  daleko idącą ostrożność, lecz  już po kilku reprodukowanych przez ww. set dźwiękach obawy okazywały się całkowicie bezzasadne. Fenomenalna rozdzielczość i kontrola całego pasma szły w parze z czystością i jedwabistością przekazu. Do tego pokoju wracałem kilkukrotnie i za każdym razem grało po prostu świetnie, choć w piątkowe popołudnie szans na spokojne posłuchanie praktycznie nie było, gdyż tytułowa sala była permanentnie nabita jak PKS do Władysławowa na rozpoczęcie wakacji.

12. McIntosh  – po chwilowej nieobecności do MOCa powrócił McIntosh i to od razu w świetnym, choć dość nieoczywistym stylu. Muzyka stanowiła bowiem jedynie niezobowiązujące tło to klimatycznej ekspozycji – świetna wizualizacja World of McIntosh.

13. Paradigm – przepiękne Persony 5 wspomagane dwoma subami ustawiono głównie w celu mocno nastawionej na walory natury wizualno – estetycznej aniżeli brzmieniowej. Dwa lata temu, wtedy jeszcze prototypowe Concepty 4F potraktowano nieco mniej marketingowo a bardziej po audiofilsku. Nie ma jednak co się czepiać, gdyż 3-ki  już u siebie na testach mieliśmy a na wyższe modele już ostrzymy sobie zęby.

14. Martin Logan – wspomagane zintegrowanymi, konwencjonalnymi – aktywnymi sekcjami basowymi amerykańskie „parawany” raz wypadają dobrze a raz „tak se”. Tym razem wypadły świetnie, w czym spora zasługa rewelacyjnej 250-ki Passa.  Warto było też nieco rozejrzeć się po pomieszczeniu i zwrócić uwagę na skromnie ustawioną w kącie końcówkę XA25, która wyposażona została … jedynie w wejścia RCA. A co z XLRami?

15. Moon – niby biblijnym symbolem szatana są trzy szóstki, lecz topowe monosy 888 Moona to iście piekielne monstra. W dodatku udało mi się przyłapać grono bezgranicznie oddanych im akolitów wdychających nie tylko powietrze w trzewiach kanadyjskich potworów, co na klęczkach, jak widoczny na zdjęciu Dominique Poupart, oddających im cześć … No dobrze, żarty na bok. Zarówno widok wnętrza, jak i precyzji wykonania a przede wszystkim brzmienia, w połączeniu z nienależącymi do najłatwiejszych obciążeń Wilsonami Alexx, po prostu wgniatał w fotel. Jest moc, jest zabawa.

16. Audiodata –jak co roku dobrze i jak widać na poniższych zdjęciach nawet z elektroniką Soulution można uzyskać świetne rezultaty jeśli chodzi o gładkość dźwięku. Tak trzymać.

17. Denon + Definitive Technology – swoją obecnością na MOCu nieco zaskoczył a przy okazji zdeprymował, gdyż oprócz stworzenia namiastki sali kinowej pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa i … częstował przybyłych świeżo prażonym popcornem. Doznania węchowe niezapomniane.

18. Esoteric + B&W – w telegraficznym skrócie – jeden z najlepszych systemów zaprezentowanych na MOCu. Kontrola, moc, finezja. O ceny lepiej nie pytać.

19. FinkTeam – potężne kolumny WM-3 o dość kontrowersyjnej urodzie współpracujące z elektroniką Octave zagrały dużym, lecz świetnie kontrolowanym dźwiękiem.

20. Signal Projects – od parawanów po grę w kulki ze wskazaniem na te drugie, czyli reprezentujący serię system Lumiks SAT K2 & SUB W45 autorstwa Wolfganga Kühna. Całość oczywiście okablowano przewodami Signal Projects z odświeżonej niedawno linii Lynx.

21. Goebel – topowy system nagłośnieniowy Goebela zawsze wywołuje silna polaryzację wśród odbiorców. Osobiście należę do obozu pozytywnie nastawionego dla tego typu estetyki grania a dodając do tego elektronikę CH Precision i … mającą premierę na tegorocznej wystawie maksymalnie dopieszczoną wersję Kronosa Pro (z zasilaczem i carbonowym armboardem) z dumą prezentowaną przez Louisa Desjardinsa efekt finalny zasługiwał na duże brawa.

22. Nordost – nigdy nie ukrywałem, że do charakterystycznych taśm i generalnie pomysłu na dźwięk amerykańskiego Nordosta stosunek mam nazwijmy to najogólniej ambiwalentny. Jednak to, co w tym roku dane mi było usłyszeć podczas prezentacji najnowszych kondycjonerów masy QKore wpiętych w elektronikę Moona skłoniło mnie do całkowitego wymazania wcześniejszych uprzedzeń. Te magiczne skrzyneczki ewidentnie działają a co ważne, w przeciwieństwie do większości swojej konkurencji nie mulą, lecz dźwięk ewidentnie oczyszczają.

23. Lansche – jak na słynącą z zamiłowania do monstrualnych, semi-aktywnych kolumn w tym roku Lansche postawiło na umiar i rozsądek tak gabarytowy, jak i wzorniczy, co może zainteresować zdecydowanie szersze grono nabywców.

24. Ypsilon + Wilson Benesch,  czyli jedna z monachijskich zapowiedzi. Otóż elektronika Ypsilona (CDT-100 CD, DAC-100 DAC, MC26L Step Up Transformer, VPS-100 Valve Phono Stage, PST-100 MKII Valve Preamp, para Hyperion Monoblock Power Amplifier) współpracowała ze smukłymi i nieco futurystycznymi ze względu na carbonowe korpusy i złowrogo łypiące na słuchaczy plecy „odwrotnie” zamontowanych wooferów  kolumnami Wilson Benesch Resolution.

25. Wood Audio – kolejny przejaw gigantomanii, lecz tym razem w nieco złagodzonej, przynajmniej jeśli chodzi o brzmienie formie.

26. iFi – tej marki miłośnikom desktopowych I przenośnych rozwiązań audio chyba przedstawiać nie trzeba.

27. Musical Fidelity + Thorens – prezentacja mocno statyczna nastawiona głównie na przegląd oferty a nie doznania nauszne.

28. Soulution  + Rockport Technologies – połączenie wyrobów obu powyższych marek już na papierze nie wyglądało zachęcająco a odsłuch skądinąd świetnych Rockportów Lyra w ww. towarzystwie niestety tylko to potwierdził. Sucho, szkliście i beznamiętnie.

29. Gauder + AVM – nieco lepiej niż w zeszłym roku (końcówki mocy podołały), ale wielokrotnie słyszałem RC8-ki w lepszych konfiguracjach.

30. Kondo + Kavero – zero przypadku, czysta perfekcja i iście bajkowe brzmienie.

31. Einstein – jak w dobrym, wyspecjalizowanym butiku – jeśli tylko lubimy chrom i dystyngowaną czerń a przy tym w dźwięku szukamy muzykalności to gorąco polecam jeden z powyższych systemów.

32. Kharma – czyli High-End w nieco bizantyjskiej, przynajmniej pod względem projektu plastycznego, odsłonie. Zdecydowanie mniej analitycznie i krzykliwie niż w zeszłym roku, ale do  przysłowiowej krainy łagodności jeszcze długa droga.

33. Absolare + ReQuest Audio, czyli potężny plikograj The Beast w akcji.

34. Rodzima manufaktura głośnikowa hORNS najwyraźniej zdążyła już zadomowić się w Mnachium, gdyż po raz kolejny zajmowała ten sam pokój wespół z elektroniką MySound i okablowaniem Albedo prezentując trójdrożne konstrukcje Opera.

35. Blumenhofer Acoustics Gran Gioia MK 2 i lampowa integra Mastersound nie rozczarowywały.

36. Elektronika Trinnov z sześciokanałowym zestawem głośnikowym Vivida niczym kameleon zmieniała umaszczenie ze stereofonicznego w multikanałowe 3D a to wszystko za sprawą sterującego całą aparaturą Johna Herrona, który niskim, ciepłym i kojącym głosem snuł swoją opowieść. Najprzeróżniejsze gatunki muzyczne, nagrania tak dedykowane, jak i „sztucznie” uprzestrzenniane raz wypadały lepiej, raz mniej przekonująco i nikt nikogo nie próbował przekonać do własnej nieomylności. Słuchając tego dość mało ortodoksyjnego systemu blisko godzinę muszę stwierdzić, że jeśli byłbym zmuszony pogodzić swój stereofoniczny ekstremizm z kinodomowym zamiłowaniem reszty domowników, to byłoby to coś właśnie w tym stylu. A jeśli chodzi o same nagrania, to podczas odsłuchu „Riders On The Storm” The Doors efekt był wręcz porażający i coś mi się wydaje, że nie tylko mnie przeszły na początku ww. utworu ciarki, bo co najmniej połowa zebranych nerwowo rozglądała się skąd zaraz lunie.

37. Albedo – ewidentny przykład na to, że nawet zastosowanie porządnych i cenionych przetworników nie daje pewności na stworzenie dobrze grających kolumn. Za brak barwy, drajwu i przejrzystości w tym momencie monstrualnej amplifikacji VTLa bym nie obwiniał.

38. Metronome – elegancja i moc po chłodniejszej stronie skali.

39. TechDAS + CHPrecision + Vivid – nie dość, że całość, dzięki kanarkowo żółtym Vividom łapała za oko to w dodatku klasa dźwięku nie pozwalała na opuszczenie wystawowego pokoju po czasie krótszym aniżeli kilka kwadransów. W dodatku ekipa TechDASa przygotowała małą prezentację ukazującą zalety wolframowego talerza i docisku zamontowanych na Air Force One wzbogaconym o silnik Zero.

40. Engstrom – jak co roku nie pozostaje mi nic innego jak skomplementować dbałość Timo Engströma tak o jakość samej prezentacji, jak i kompletność dostępnych materiałów informacyjnych. Nie dość, że doskonale pamięta kto i z jakiego kraju przyjeżdża (mówię oczywiście o branży i prasie), to po wystawie zapobiegliwie podsyła pełną specyfikacje prezentowanego sat-upu. Wydawać by się mogło, że to nic takiego, jednak proszę mi wierzyć – tego typu zachowania niestety nadal należą do rzadkości. Dlatego chwalę i podziwiam pracowitość Timo a zarazem doskonale rozumiem gdyż prezentowane przez Niego „zabawki” do najtańszych nie należą. Dla orientacji wspomnę jedynie, iż cały system kosztował drobne … 447 318 € a w jego skład weszły m.in. końcówki mocy Engström  ERIC, przedwzmacniacz Engström MONIKA Mk2, Total Dac d1-twelve-SE DAC + d1-server, okablowanie Bibabord, kolumny Marten Coltrane 3. A efekt? … Przy wygranej kumulacji w totka nie miałbym nic przeciwko, aby powyższa wyliczanka wylądowała w moim salonie.

41. Diapason +VdH – pełny minimalizm i duża przyjemność z odsłuchu

42. Thrax – Rumen Artarski kolejny rok z rzędu upodobał sobie maj na prezentację nowości w swoim portfolio. Tym razem padło na lampową integrę Enyo i jej tranzystorowy odpowiednik – Ares.

43. Egglestone Works z okazji dwudziestolecia zaprezentował jubileuszowy model Andra Viginti Ltd Edition współpracujący z elektroniką Triangle Art.

44. Estelon – nie wiem w którym momencie ewolucji produktów Estelona coś poszło nie tak, lecz z firmy mającej w portfolio świetnie i zaskakująco muzykalnie grające a przy tym przepiękne kolumny naszym oczom prezentowane jest coś, co nie wydaje się być ponurym żartem. Czy na sali są wierni fani zestawów głośnikowych Creative’a? Jeśli tak, to Estelon właśnie pokazał coś dla Was … czyli „inteligentne”, bezprzewodowe kolumny Lynx.

45. DCS – również w DCSie było jubileuszowo – na 30-to lecie jednak postawiono na umiar i  rozsądek. Vivaldi One wzmacniacz D’Agostino i kolumny Wilson Audio.

46. Manger – jedno z niewielu miejsc, gdzie królowały płytowe samplery …

47. Von Schweikert, VAC, APL Hi-Fi, Artesania Audio, Kronos Audio – jak zwykle ciemno jak oko wykol i tylko fioletowo-niebieska poświata sprawiała, że wchodzący tam zwiedzający nie tratowali się nawzajem.

48. Focal – Francuzi w tym roku nie tylko przygotowali świetnie przygotowane zaplecze słuchawkowe, gdzie można było do woli żonglować ich nausznikami i sprawdzać jak radzą sobie w najprzeróżniejszych konfiguracjach sprzętowych na materiale granym z TIDALa, co zorganizowali konferencję prasową, na której zaprezentowali dwa najnowsze modele z topowej serii Utopia – Scala Utopia III Evo i Maestro Utopia III Evo. Zgodnie z zapewnieniami przedstawicieli producenta to zupełnie nowa, rewolucyjna wręcz odsłona tego co niby było znane i lubiane, lecz wymagało pewnego odświeżenia. Z nowinek mogących ucieszyć odbiorców m.in.  przeprojektowano zwrotnice inwestując w zdecydowanie lepszej aniżeli do tej pory jakości komponenty i pojawiły się podwójne terminale głośnikowe.

49. Living Voice – wreszcie udało mi się posłuchać topowych Living Voice’ów nie tylko w niemalże pustej sali, co na normalnym repertuarze i przy cywilizowanych poziomach głośności.

50. Nagra + Wilson Audio + Kronos – jeden z systemów do których kilkukrotnie powracałem, by sprawdzić, czy tylko mi się zdaje, czy on naprawdę tak dobrze gra. Proszę i wierzyć, że grał świetnie. A sam widok monumentalnych Wilsonów Alexandria w przepięknej czerwieni niech wystarczy jako moja rekomendacja.

51. MSB nie zawiodło i przywiozło swoje charakterystyczne „grzejniki” – monobloki M204s podpięte pod kolumny TIDALa.

52. Tune Audio – jeden z bardziej oryginalnych i intrygujących tak wizualnie, jak i brzmieniowo systemów. Tubowe głośniki Tune Audio Avaton napędzały imponujące końcówki mocy Trafomatic Elysium pyszniące się widocznymi lampami w składzie 2x 20B-V4 EML, 1x 5Z3 EML i 1x 250TL EIMAC. Jakby tego było mało całość okablowano przewodami Skogranda.

53. Rockport + Absolare – tym razem zdecydowanie korzystniejsza odsłona Rockportów – potężny model Cygnus z elektronika Absolare czarował i starał się jak mógł, by zatrzeć nad wyraz traumatyczne wspomnienia z powyżej opisywanego seta z Lyrami.

54. Luxman + Xavian – jeden z przyjemniej brzmiących podczas tegorocznego High Endu systemów. W roli głównej wystąpiły Xaviany Epica Calliope napędzane systemem Luxmana, w którym znaleźć można było m.in. gramofon PD-171A, phonostage EQ-500, czy wzmacniacz MQ-300.

55. Stein – o ile tuby z reguły kojarzą się z konstrukcjami wysokoskutecznymi to w przypadku modeli TopLine L mamy do czynienia z hybrydą tuby i konstrukcji open baffle, do tego dochodzą dodatkowe odgrody basowe, wszystko ogarniające układy DSP i … cena swobodnie przekraczająca 300 000 €.

56. Auralic – pachnące fabryką nowości, czyli Aries G2 i Vega G2 niestety nie sprawiły, że w sali Auralica chciało się siedzieć dłużej aniżeli było to konieczne.

57. Odeon – potężne Odeony i elektronika New Audio Frontiers.

58. Silberstatic + Amplifon + CEC – miły polski akcent w postaci końcówek mocy Amplifon 833A, ale całość brzmieniowo dość fatygująca.

59. Alluxity – Skandynawski kącik otwiera Alluxity i robi to w wyśmienitym stylu. Obłędnie wykonana elektronika w intrygującym rudo-pomarańczowym malowaniu, w tym nowe monobloki z kolumnami Joseph Audio Pearl 3 zagrały po prostu świetnie.  Z miłych „drobiazgów” warto zwrócić uwagę na nasz rodzimy, śnieżnobiały stolik Franc Audio Accessories.

60. Raidho – Przestrzeń, swoboda, rozdzielczość i wszechobecny spokój. Duże kolumny, duża klasa.

61. Vitus Audio – Hans Ole Vitus znany jest z tego, że jeńców nie bierze. W tym roku było podobnie a małe Goebele świetnie mu w tym pomagały. Unikalna konstrukcja głośnika wysokotonowego sprawiała, że zwyczajowo mocno „samolubny” sweetspot był nad wyraz szeroki, więc ilość jednocześnie dopieszczanych słuchaczy była bez porównania większa.

62. Audiovector – kiedy zobaczyłem Gryphona Diablo 300 spiętego z Audiovectorami poważnie zastanawiałem się nad opuszczeniem tego lokalu w tempie iście ekspresowym, jednak ciekawość wzięła górę nad opartym na stereotypach instynktem i … dobrze się stało, gdyż ten system po prostu świetnie zagrał. Może brakowało nieco ciepła i niezdefiniowanego rozmarzenia, lecz trudno było całości zarzucić jakiekolwiek odstępstwa od naturalności.

63. Avantgarde – kolory tub się zmieniają a Avantgarde wciąć taki sam, chociaż nie do końca, bo tym razem grały Trio w wersji Limited, uzupełnione 6 Basshornami a całość dopełniał … zestaw perkusyjny.

64. Audioquest – po raz kolejny topowe Bowersy, lecz tym razem współpracujące z elektroniką Sugdena i okablowane oczywiście Audioquestami. Świetne granie.

65. Avid – w zeszłym roku grały kolumny podłogowe, więc tym razem do pracy zaprzęgnięto ciężkie jak diabli monitorki.

66. Gryphon – Niby u Duńczyków bez zmian, bo cały czas jest mrocznie, potężnie i strzeliście, lecz jak się dobrze porozglądać to i przejawy downsizingu się znajdą – vide Diablo 120.

67. TEAC + Pioneer – mówi się, że małe jest piękne, w przypadku TEACa warto dodać, że również dobrze grające i warte uwagi. Jakość wykonania zasługuje na duże brawa.

68. ELAC – moda na gramofony jak widać nie przemija.

69. Transrotor – blask wypolerowanego aluminium kontrastujący z soczystością majowego kwiecia jak zwykle podziałał na mnie odświeżająco. A może to serwowana przez obsługę woda mineralna z plasterkami limonki? W każdym bądź razie być na High Endzie i nie odwiedzić ekspozycji Transrotora nie mieści się w naszych standardach.

70. Chord zadbał o to, by zarówno miłośnicy pełnowymiarowych, jak i desktopowo-słuchawkowych systemów znaleźli coś dla siebie.

71. Audionet prezentując swoją topową amplifikację, czyli przedwzmacniacz STERN z monoblokami HEISENBERG udowodnił, iż nawet Gaudery Berlina RC8 mogą „chodzić” na niezwykle krótkiej smyczy grając z niesamowitą kontrolą i zaangażowaniem. Krótko mówiąc jeden z najlepszych systemów tegorocznej wystawy.

72. Gato – kolejny system z Gaderami na końcu toru. Tym razem mowa o duńskim Gato Audio zaskakująco dobrze radzącym sobie z ekskluzywną, prototypową wersją Berlin ARC 300 Chrome. A to wszystko w sali firmowanej przez WBT.

73. Cabasse – legendarne La Sphère podpięte pod amplituner kina domowego …

74. Octave – austriacka elektronika ze zjawiskowymi kolumnami Blumenhofer Acoustics Gran Gioia MK 2 nie dość, że świetnie prezentowała się na zdjęciach, lecz i dobrze grała. Z gorących nowości warto było zwrócić uwagę na Single Ended V16, który można uzbroić w lampy KT150.

75. Technics z dumą prezentował swój najnowszy, bądź jak kto woli niedawno ekshumowany gramofon SL-1200G grając z … plików.

76. PMC – mając do wyboru „cywilne” monitorki i podłogowe monstra pod postacią MB2 XBS se wybór może być tylko jeden … Niestety na premierę wzmacniacza COR się nie wyrobiliśmy.

77. Dynaudio – dobicie do okrągłej 40-ki Duńczycy uczcili wprowadzeniem do oferty jubileuszowych a zarazem całkiem przystępnych cenowo (3 000€) monitorów Special 40. Czyżby koniec szaleńczego wyścigu cenowego? Oby.

78. WOM – Dan D’Agostino najwidoczniej uznał, że złoto – ruda barwa lakierowanej miedzi jest zbyt stonowana, więc postawił na prowokacyjną czerwień i … cały steam punkowy czar jego zabawek prysł jak bańka mydlana.

79. Amphion – a mówią, że Skandynawowie to depresyjna nacja. Z takimi kolorami maskownic spokojnie można zmniejszyć codzienną dawkę Prozacu.

80. Volya – a tutaj mamy zdecydowanie bardziej intensywne antydepresanty. Niby najnowsze kolumny NoLimits tak pod względem projektu, jak i brzmienia nie mają startu do nieco „cepeliowskich” Bouqetów prezentowanych w zeszłym roku, to damska asysta …

81. Pro-Ject – Beatlemania powraca …

82. Mag-lev – lewitujący w polu magnetycznym talerz robi wrażenie … choć to raczej designerski gadget a nie propozycja dla rasowego audiofila.

83. Taga Harmony – właściciel marki – warszawski Polpak w tym roku w pełni zasłużył na główna nagrodę za … brzmienie wystawy. Tak, tak, nie przewidziało się Państwu. Stosowna statuetka powinna właśnie trafić na to stoisko, lecz bynajmniej nie za walory systemu demonstracyjnego ( monitory podstawkowe Diamond B-60 + A klasowa lampowa integra TTA-1000) …

A za … tzw. imprezę fakultatywną, czyli kolację podczas której o nad wyraz wysublimowane tło muzyczne dbał duet Vincent Belanger and Anne Bisson promujący swój album „Conversations”.

84. Włoski Gold Note wraca na rynek w pięknym stylu z dumą prezentując aktywne i wyposażone w układ streamera super kolumny XS-87. Czyli decydując się na nie otrzymujemy kompletny system.

85. Ayon – Powrót do “małych” Lumen White’ów okazał się dla elektroniki Ayona zbawienny w skutkach. System oparty na CD-35, wspomaganym streamerem S-10, preampie Conquistador i monoblokach Orthos czarował świetnym połączeniem rozdzielczości i muzykalności.

86. Metaxas –  Kostas Metaxas od zawsze chadzał własnymi  ścieżkami a w tym roku pokazał, że nadal ma to w zwyczaju. Jego najnowsze dzieło, czyli czaszkopodobny wzmacniacz słuchawkowy Marquis jest tego najlepszym przykładem.

87. Plato – od czasu naszego spotkania w warszawskim salonie Nautilusa i recenzji modelu Lite sporo się w Convert Technologies pozmieniało. Nowe rozwiązania wzornicze, nowe modele i co ciekawe w pełni niezależna Appka umożliwiająca bezpośrednie zgrywanie winyli na … tablet.

88. Nasz rodzimy Lampizator wraz z czeskim specjalistą od opartych na szeroko pasmowych drajwerach kolumn RDacoustic zafundowali odwiedzającym monachijski MOC powtórkę z warszawskiego AVS.

89. Astell & Kern – niby porównanie “budżetowego” Kanna z topowym SP1000 wydaje się bez sensu, jednak odsłuchy pokazują, że jeśli tylko wierzyć własnym uszom, to właśnie Kann gra zdecydowanie bardziej nasyconym, mięsistym i przede wszystkim mniej ofensywnym dźwiękiem.

90. Pylon Audio + Fezz – jeśli po monachijskim odsłuchu miałbym wydać opinię o obu markach, to … wolałbym nic nie mówić. Całe szczęście na zeszłorocznym AVS ich wspólne systemy grały o niebo lepiej a i Mira Ceti obroniła się w naszych systemach.

91. Analog Domain – intrygujące wzornictwo, całkiem normalne brzmienie pozwalają pogodzić szalone pomysły dekoratorów wnętrz i audiofilsko ukierunkowanych mieszkańców.

92. Block – czeska ekipa Blocka miała ewidentne powody do radości. Nie dość, że po wstępnym odrzuceniu ich rezerwacji organizatorzy jednak po prawie miesiącu jednak przesłali im info o wolnym boxie, to jeszcze zamiast bocznej alejki trafili vis a vis głównego wejścia. Na efekty nie trzeba było długo czekać – kilku nowych dystrybutorów i idące za tym faktem poważne zamówienia.

93. Japońska ekipa Finala postarała się abyśmy wystawowy piątek rozpoczęli od potężnej dawki wiedzy o ich najnowszym produkcie – planarnych słuchawkach, z których prototypami mieliśmy okazję zapoznać się tak podczas prasowego śniadania, jak i odsłuchów na firmowym stoisku w MOCu. Potęga, swoboda i imponujący bas, jaki zaoferowały te zaskakująco lekkie (<400g) nauszniki przy prognozowanej cenie w granicach 3000€ wydają się wręcz nieuczciwe w stosunku do wielokrotnie cięższej i droższej konkurencji. I choć sparingpartnerzy pewnie już teraz nie mogą spokojnie usnąć ja nie mogę się doczekać finalnej wersji, która na 100% zatrzęsie słuchawkowym rynkiem.

94. Orpheus + Kharma – znacznie lepiej aniżeli w firmowym, monoteistycznym set-upie. Rozdzielczość pozostała, lecz doszła soczystość i nasycenie.

95. Audio Technica – słuchawkowo-wkładkowy specjalista w tym roku postanowił pojechać po przysłowiowej bandzie i swoje wkładki prezentował w systemie FM Acoustics na gramofonie Vertere. Efekt? Rewelacyjny i godny miana ekstremalnego High-Endu.

96. Nessie Vinylmaster – wykwalifikowane ciało doradcze nawet przy myjkach ma znaczenie.

97. Sugden – kawał pięknej historii audio i najnowsza integra z dumą prezentująca swoje trzewia.

98. Totem + Accustic Arts – myślałem, że w tym roku mi się uda i nie usłyszę „No Sanctuary Here” Chrisa Jonesa. Było naprawdę blisko, aż do wizyty w pokoju Totema …

99. StromTank – niech moc będzie w Wami. W dodatku to ta bardziej imponująca strona mocy. Patrząc na gabaryty i słysząc zapewnienia producenta można domniemywać, że akurat to „maleństwo” nie „muli”.

100. Krótki, zbiorczy przegląd słuchawkowych propozycji, które gdzieś, czasem nawet niejako przy okazji weszły mi w obiektyw.

101. Dla miłośników motoryzacji organizatorzy też przygotowali małe co nieco i to w niezwykle szerokiej rozpiętości. Najrozsądniej byłoby zacząć od maksymalnie wyposażonej Škody Kodiaq, ale … rozsądek na widok Bugatti wysiada.

102. Mix – i na koniec standardowo powystawowa „bajaderka”, czyli swoisty mix nieskatalogowanych kadrów, które niestety nie zmieściły się w głównej relacji.

Do zobaczenia za rok i … nie oddalajcie się od komputerów – lada moment pojawi się również relacja Jacka.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >

Peachtree Audio nova300

Miłośnicy najwyższej jakości dźwięku hi-fi mogą już kupować najnowszy wzmacniacz zintegrowany zaprojektowany przez Peachtree Audio. Model nova300 to całkowicie nowa konstrukcja, która została perfekcyjnie przygotowana pod kątem nowoczesnych technologii. Urządzenie wyposażone jest w zaawansowany przetwornik c/a, obsługuje pliki DSD 5,6 MHz i PCM 384 kHz/32 bity, a dzięki wzmacniaczowi nowej generacji dostarcza mocą aż 450 W na kanał (4 Ω). Całość dopełnia mnogość złączy i możliwość podłączenia gramofonu z wkładką typu MM.

W 2007 r. Peachtree Audio zaprezentowało nowy wzmacniacz zintegrowany – Decco. Model ten był przełomową konstrukcją i zapewnił integrom całkowicie nowe możliwości. Teraz Peachtree Audio kolejny raz przełamuje ograniczenia i za pomocą najnowszego modelu – nova300 – po raz kolejny wprowadza produkt, który staje się punktem odniesienia w świecie komputerowego audio.
Wzmacniacz zintegrowany nova300 obsługuje praktycznie każde źródło muzyki, z jakiego dzisiaj korzystają melomani – od analogowych nagrań z płyt winylowych, aż do audio strumieniowanego z chmury. Opracowując nową konstrukcję projektanci sięgnęli po rozwiązania, które są efektem imponującego postępu technicznego. Jednocześnie model ten powstał w oparciu o sprawdzone rozwiązania i zgodnie z filozofią firmy, aby zapewnić najwyższą jakość dźwięku i znakomite parametry techniczne.

Jednym z kluczowych elementów urządzenia jest niezwykle zaawansowany przetwornik cyfrowo-analogowy ES9018K2M Sabre32 Reference. Moduł ten obsługuje ekstremalnie szeroką gamę wejść, wszystkie aż do PCM 384 kHz/32 bity i DSD 5,6 MHz. Przetwornik wyróżnia się wzorcowym zakresem dynamiki, skutecznością redukowania jitteru i niskoszumową charakterystyką, dzięki czemu spełnia oczekiwania nawet najbardziej wymagających użytkowników.

nova300 wyposażony jest w najnowszej generacji amplifikację ICEPower, która zapewnia imponującą moc 300 W przy obciążeniu 8 Ω i aż 450 W przy 4 Ω. Układ ten wykorzystuje opatentowaną technikę HCOM (Hybrid Controlled Oscillation Modulator), aby zapewnić wysoką moc wyjściową, szerokie pasmo przenoszenia, niski szum, odpowiednią stabilność i prostotę całej konstrukcji. Ta nowa technika amplifikacji jest niezwykle mocna, dynamiczna, cicha, i co najważniejsze, muzykalna. Stosunkowo niewielkie rozmiary i doskonała wydajność sprawiają, że obudowa modelu nova300 jest mniejsza niż u jego poprzednika i nie wymaga stosowania dużych, ciężkich i drogich radiatorów jak  we wzmacniaczach pracujących  w klasie A/B. Listę zalet urządzenia dopełnia szeroki zakres obsługiwanych impedancji, od zaledwie 2,5 Ω do aż 16 Ω.

Największą różnicą w stosunku do poprzedników modelu nova300 jest brak modułu lampowego. W dotychczasowych konstrukcjach stosunek sygnału do szumu wynosił od 95 do 100 dB, co było wynikiem podobnym do konkurencyjnych modeli. Zastosowania lamp wygładzało szorstkość nagrań i obniżało wartość S/N do poziomu 88-90 dB, tj. wielkości akceptowalnej w przypadku kompromisu przynoszącego korzyści dźwiękowe. Model nova300 ma stosunek sygnału do szumu wynoszący aż 111 dB. Zredukowanie tej wartości do 88 dB sprawiłoby, że dźwięk zabrzmiałby tak, jakby system audio został przykryty kocem.

Z myślą o miłośnikach cyfrowej muzyki projektanci wyposażyli wzmacniacz nova300 w asynchroniczny port USB na tylnym panelu, który zapewnia bezpośrednie połączenie dla urządzeń ze złączem Apple Lightning. Rozwiązanie to pozwala uzyskać doskonałą jakość dźwięku. Ponadto inżynierowie firmy Peachtree Audio opracowali DyNEC, pierwszy i jedyny na świecie system umożliwiający zniwelowanie słyszalnego szumu źródła zasilania i ekranu. Dzięki niemu i dzięki asynchronicznemu połączeniu specjalnie przygotowane wejście iOS pozwala usłyszeć muzykę przy zachowaniu maksymalnej czystości i dynamiki.

Ukłonem w stronę fanów analogowego dźwięku jest wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy. Układ ten obsługuje wkładki MM i wyróżnia się specjalnie zaprojektowaną konstrukcją. Moduł eliminuje konieczność stosowania zewnętrznego przedwzmacniacza. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy gramofon wyposażony zostanie we wkładkę MC. W tym przypadku użytkownik może skonfigurować gniazdo wejściowe pod kątem dostarczanego poziomu sygnału wejściowego.

Jednym z najbardziej pożądanych rozwiązań Peachtree Audio, zastosowanym także w modelu nova300, jest funkcja HTB (Home Theater Bypass). Ułatwia ona zintegrowanie urządzenia z wielokanałowym procesorem lub amplitunerem AV, dzięki czemu końcówka mocy integry nova300 napędza frontowe głośniki prawy i lewy zarówno przy odsłuchu stereo, jak i wielokanałowym. Rozwiązanie to zapewnia wyższą jakość dźwięku i ułatwia amplitunerowi AV zasilanie głośników efektowych i centralnego.

Wzmacniacz zintegrowany wyposażony jest w liczne złącza wejściowe. Oprócz asynchronicznego portu USB, w urządzeniu znajdziemy również koncentryczne wejście S/PDIF oraz dwa wejścia optyczne obsługujące sygnały 192 kHz/24 bity. Ponadto projektanci wyposażyli swój model w zaawansowany wzmacniacz słuchawkowy, który z łatwością potrafi wysterować dowolne słuchawki dostępne na rynku. Opcjonalnie nova300 może zostać wzbogacona o bezprzewodowy moduł Wi-Fi, aby bezprzewodowo strumieniować audio z komputera, iUrządzeń, Apple TV lub Chromecast Audio.
Peachtree Audio nova300 już jest dostępny w sprzedaży. Poglądowa cena detaliczna urządzenia wynosi 9999 zł za wersję z lakierowaną czarną obudową i 10 599 zł za model z drewnianą obudową.

Dystrybucja: Audio Klan

  1. Soundrebels.com
  2. >

Alon Wolf i Magico S3MkII w Audio Klanie

Opinia 1

W trakcie dopiero co zakończonego monachijskiego High Endu oprócz wszelakiej maści atrakcji w stylu oczywistych odsłuchów, konferencji prasowych i mniej bądź bardziej oficjalnych pokazów nowości zdarzają się chwile, by zamiast ganiać po MOCu z aparatem, po prostu usiąść  i na spokojnie porozmawiać z osobami za daną marką stojącymi. Oczywiście wspomniany „spokój” należy wziąć w porządny cudzysłów, gdyż przy takiej ilości wystawców, odwiedzających i grających równocześnie systemów tzw. szum tła osiąga poziom zbliżony do tego znanego z torów F1, bądź festiwali muzyki metalowej.  Całe szczęście przygotowane przez organizatorów okrągłe „grajdołki” zlokalizowane na płycie atrium pozwalały na nieco iluzoryczną, ale jednak izolację i możliwość zamienienia kilku zdań bez prób przekrzykiwania. Korzystając zatem z nadarzającej się okazji w krzyżowy ogień pytań wzięliśmy Alona Wolfa – założyciela i właściciela Magico, czyli marki egzystującej w górnych stanach kolumnowego High-Endu.

Soundrebels: Będąc zarazem muzykiem (z zamiłowania) i inżynierem (z wykształcenia) nie korci Cię czasem by połączyć oba te światy w jeden projekt?
Alon Wolf: Absolutnie nie. Świat instrumentów rządzi się diametralnie innymi prawami aniżeli kolumn głośnikowych.

SR: Instrumenty muzyczne dźwięki generują a kolumny owe dźwięki mają za zadanie możliwie wiernie reprodukować …
AW: Dokładnie. To, co w instrumentach ów dźwięk robi, czyli drgania w kolumnach tylko przeszkadza i efekt finalny degraduje.

SR: To stąd Twoja niechęć, czy wręcz alergia na MDF i inne tworzywa drewnopochodne?
AW: Tak jest. Dawno, dawno temu, na początku swojej drogi podejmowałem próby z MDF-em i sklejką, lecz osiągnięte wtedy rezultaty najoględniej rzecz biorąc uznałem za wysoce niesatysfakcjonujące. Doskonale zdaję sobie sprawę, że przerażającej większości tak producentów, jak i konsumentów taki stan rzeczy zupełnie nie przeszkadza, ale … ja nie jestem „wszyscy”. Zaczynając robić kolumny, na początku dla siebie a potem dla coraz szerszego grona znajomych i znajomych – znajomych uznałem, że skoro poświęcam na to swój prywatny czas i traktuję to jako hobby, bo w końcu miałem „normalną – poważną” pracę, to niech to ma ręce i nogi i gra najlepiej, jak tylko może.

SR: Dlatego „poszedłeś” w aluminium?
AW: Tak, na chwilę obecną to właśnie ono zapewnia nam nie tylko wymaganą sztywność, ale i możliwość zadowalającego wytłumienia. Aluminium samo z siebie, nawet w swojej „lotniczej” – wykorzystywanej przez nas odmianie nie stanowi bowiem prostej i łatwej recepty na konstrukcję idealną. „Spontanicznie”, bez odpowiedniej wiedzy zrobiona z aluminium obudowa będzie bowiem koszmarnie dzwonić.  Nie muszę chyba dodawać, że akurat tego typu atrakcji pragnęliśmy uniknąć.

SR: Ale od niedawna macie w ofercie carbonowo – aluminiową „hybrydę”
AW: Cóż, seria M to niezwykle kosztowne od strony R&D przedsięwzięcie, z którego jesteśmy bardzo dumni. Wbrew pozorom leżąca u podstaw Magico idea nie została jednak zdradzona, bowiem ich szkielet nadal jest aluminiowy a płyty z włókna węglowego mają niespotykaną na rynku grubość i sztywność, które zawdzięczamy wyspecjalizowanemu, działającemu m.in. w branży zbrojeniowej dostawcy.

SR: Skoro jesteśmy przy Waszych topowych osiągnięciach, to … nie korci Cię wprowadzenie na rynek jakiegoś bardziej cywilizowanego pod względem rozmiarów „rodzeństwa” flagowych Ultimate’ów?
AW: Mówiąc zupełnie szczerze nie, gdyż jest to praktycznie fizycznie niemożliwe. Jeśli chcemy, by konstrukcja była w pełni tubowa a przy tym przetwarzała możliwie szerokie pasmo, to … musi być duża. Fizyki pod tym względem nie da się oszukać, w przeciwieństwie do ludzkiego słuchu, ale takie kłamstwo ma krótkie nóżki i bardzo szybko wychodzi na jaw.

SR: A macie w planach coś większego z konwencjonalnej, opartej na zwykłych przetwornikach dynamicznych puli?
AW: Biorąc pod uwagę, że zarówno Q7MKII i S7 są całkiem spore raczej nie widzę takiej potrzeby. Oczywiście jeśli komuś brakuje w nich dołu, to spokojnie może wspomóc je dedykowanymi subwooferami (Q-Sub i S-Sub). Uczciwie powiem, że nie byłem zbytnim fanem rozszerzenia naszego portfolio o subwoofery, ale naciski ze strony rynku były na tyle poważne, że jednak podjęliśmy stosowne działania i muszę przyznać, że efekty przerosły nasze wstępne oczekiwania. Nie mówię w tym momencie o kinie akcji i innym tego typu repertuarze, ale nawet na wielkiej symfonice tutti orkiestry potrafi poderwać z kanapy.

SR: Chyba niezbyt często ulegacie takim rynkowym sugestiom?
AW: Spokojnie możemy powyższy incydent uznać za wyjątek potwierdzający regułę, choć nie powiem, żebyśmy byli jakoś ortodoksyjnie skostniali … w końcu można większość naszych modeli zamówić w innych aniżeli standardowe kolory.

SR: Peter (Mackay) też o tym wspominał, ale jakoś niespecjalnie się z owym faktem obnosicie.
AW: Wiesz, niektórzy najwidoczniej próbują zdobyć klientów kolorem, bądź wykończeniem brzmienie traktując jako rzecz drugorzędną. My stawiamy na jakość tak wykonania – zarówno od strony inżynieryjnej, czy wzorniczej, jak i brzmienie. Zresztą nie ma się co oszukiwać – brzmienie jest pochodną poprawności projektu a w następnej kolejności jego wykonania, więc mamy do czynienia ze zjawiskiem naczyń połączonych. Z kolei kolor to kwestia końcowych ustaleń i jeśli tylko ktoś głosuje swoim portfelem nie widzimy problemu, by spełnić jego oczekiwania i dostosować lakier zamawianych kolumn do jego ulubionego samochodu, czy motocykla.

SR: Jak wielokrotnie wspominałeś zaczynałeś praktycznie w garażu. W przypadku Walta Disneya, Billa Gatesa i paru innych jegomości było podobnie, więc tak towarzystwo, jak i perspektywy masz całkiem niezłe …
AW: Prawdziwy amerykański sen (śmiech)

SR: Pytanie zatem, co zmieniło się w porównaniu z czasami, gdy odpowiadałeś praktycznie tylko przed samym sobą a chwilą obecną?
AW: Jeśli powiem, że zaskakująco niewiele, to pewnie mi nie uwierzycie, ale … nadal jestem sobie sterem, żeglarzem okrętem. Oczywiście czuję na sobie odpowiedzialność za swoją kilkudziesięcioosobową, wysoce wykwalifikowaną załogę, ale jeśli tylko coś ciekawego wpadnie mi do głowy, to od pomysłu do wykonania prototypu z reguły nie mija dłużej niż tydzień. A jeśli efekt jest obiecujący zabieramy się wszyscy do pracy. Powiem nawet, że teraz jest mi nieco łatwiej, gdyż znając własne ograniczenia otaczam się ludźmi posiadającymi wiedzę z obszarów, gdzie nie poruszam się zbyt pewnie, więc ich pomoc jest niezwykle istotna a to z kolei przyspiesza pracę.

SR: Patrząc z boku można byłoby odnieść wrażenie, że to prawdziwa sielanka, jednak jak na taki model biznesowy patrzy księgowość? Nie ma co ukrywać, że nie bazujecie na gotowych, bądź lekko modyfikowanych, ogólnodostępnych na rynku przetwornikach. W dodatku postawiliście na niezbyt budżetowe materiały. Pokrywane diamentem berylowe kopułki wysokotonowców, grafenowe średniotonowce, Nanotechowe basowce, do tego aluminiowe obudowy to wszystko dość drastycznie podnosi koszty własne.
AW: To prawda, lecz poświęcając się produkcji kolumn uznałem, że tzw. wkład materiałowy powinien stanowić kilkadziesiąt a nie kilka procent ceny końcowej, bo trzeba być w stosunku do swoich nabywców po prostu uczciwym. Przykładowo koszt wyprodukowania konwencjonalnego – ogólnie dostępnego mid-woofera zamyka się z w 99,9% przypadków w kwocie nieprzekraczającej 10$. Oczywiście mówimy o górnej, czy też najwyższej półce. Nasze średniotonowce są niestety „nieco” droższe. Nieco, czyli jakieś 20-30 krotnie. Całe szczęście budżet się spina ;-)

SR: Z takim podejściem przestajemy się dziwić, że Magico nie ma w swoim portfolio adekwatnych cenowo do swoich kolumn kabli …
AW: Cóż … Tak jak powiedziałem – staramy się być uczciwi i przyzwoici w stosunku do swoich odbiorców.

SR: Teraz już rozumiemy powód stosowania pojedynczych gniazd głośnikowych w Waszych kolumnach.
AW: (Śmiech) Akurat z tej strony na to nigdy nie patrzyłem.

SR: A tak już na serio. Single wire  i koniec?
AW: Zdecydowanie tak. Nie po to tworzymy produkt skończony i maksymalnie spójny tak pod względem nazwijmy to elektrycznym, jak i brzmieniowym, żeby potem ktoś cały nasz wysiłek mówiąc brutalnie niweczył stosując różne okablowanie, czy nie daj Boże różną amplifikację na poszczególne zakresy pasma. Od strony czysto inżynieryjnej jest to po prostu szkodliwe a że rykoszetem obrywa jeszcze dźwięk, to lepiej dmuchać na zimne i nie korcić. Licho nie śpi.

SR: Widzimy, że niespecjalnie podążasz za obecnymi trendami.
AW: Konstruowanie kolumn głośnikowych nie opiera się na modzie, tylko fizyce i obliczeniach. Jeśli one się zgadzają wtedy jest punkt wyjścia do pracy nad dźwiękiem.

SR: Czyli nie dasz się namówić na dopasowanie kolumn do gotowego, „łapiącego za oko” projektu plastycznego?
AW: Takie pomysły sugeruję kierować pod inny adres (śmiech).

SR: Serdecznie dziękujemy za rozmowę i do zobaczenia w Warszawie
AW: Do zobaczenia.

—-

Nie minął nawet dzień od zakończenia High Endu, ledwo zdążyliśmy złapać oddech po monachijskim maratonie i co nieco odespać a już trzeba było chwytać załadowany sprzętem fotograficznym plecak i przez zakorkowane w popołudniowym szczycie stołeczne ulice przebijać się na drugą stronę Wisły do żoliborskiego, mieszczącego się na ul. Gen. Andersa 12 salonu Top Hi-Fi na prezentację prasową.  O ile jednak perspektywa typowej nasiadówki w gronie podobnych nam bajkopisarzy niespecjalnie wzbudziłaby nasz entuzjazm,  to tym razem nikt nie grymasił, marudził i nie szukał wymówek, gdyż zamiast standardowych wykresów, tabelek i zgrabnie przygotowanego, podprogowego lokowania, czasem jeszcze zupełnie wirtualnego, produktu mieliśmy mieć okazję nie tylko posłuchać kolumn Magico S3MkII, lecz a raczej przede wszystkim spotkać się z ich twórcą i założycielem Magico, czyli  Alonem Wolfem, z którym zaledwie dwa dni wcześniej mieliśmy przyjemność zamienić kilka zdań.

Zanim jednak danie główne zostało nie tyle podane, co udostępnione do „obmacania” i rzucenia uchem w głównym pomieszczeniu odsłuchowym warszawskiego dystrybutora w formie wielce smakowitej i wytwornej przystawki podane zostały niepozorne S1 MkII. Zwrotów smakowity i wytworny użyłem w poprzednim zdaniu z pełną świadomością, gdyż w ten dość bezbolesny sposób starałem się przygotować osoby nieobeznane z portfolio amerykańskiego producenta na pojawiające się z reguły na końcu recenzji … ceny. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć – po prostu wkraczając w strefę High-Endu lepiej trzymać emocje na wodzy i niczemu, ale to absolutnie niczemu się nie dziwić. Dlatego też ze stoickim spokojem powinniśmy przyjąć do wiadomości, iż ceny ww. dwudrożnych kolumienek zaczynają się od niewinnych … 83 999 PLN za parę. Oczywiście na tym pułapie cenowym nie sposób nie oczekiwać iście kosmicznych technologii i tak też jest w tym przypadku. 25 mm kopułkę wykonano bowiem z pokrywanego diamentem berylu, 178mm mid-woffer wyposażono w grafenową membraną Nano-Tec i cewki z czystego tytanu a same obudowy są typu monocoque, czyli przekładając to na język zrozumiały dla ogółu mamy do czynienia z pojedynczym kawałkiem tłoczonego aluminium o grubości 9,5 mm i średnicy 305 mm. Usatysfakcjonowani? Mam nadzieję, że tak i prawdopodobnie z podobnego założenia wyszedł dystrybutor podpinając pod nie potężny wzmacniacz zintegrowany PASS INT-250 współpracujący z odtwarzaczem CD MOON Neo 260D DAC . Całość została spięta przewodami AudioQuesta (Rocket 88 DBS, Earth XLR, NRG-10).

Starsze i bardziej wyrośnięte rodzeństwo, czyli S3MkII do swojej dyspozycji otrzymało nie tylko nieco większe pomieszczenie, lecz i adekwatną do swoich walorów elektronikę. Tym razem postawiono na dzieloną amplifikację – Pass Laboratories XP-30 + X250.8, MOONa 650D, okablowanie AudioQuesta (Wild Wood, Wild Blue Yonder XLR, Fire XLR, NRG-1000, NRG-100) i akcesoria Nordosta (QV2, QK1) . Zagłębiając się nieco bardziej w technikalia i próbując tym samym nieco oswoić sugerowaną cenę detaliczną startującą z pułapu 139 999 PLN (całe szczęście za parę) warto wspomnieć, iż również tym razem mamy na usprawiedliwienie berylowe, pokryte diamentem 25 mm kopułki wysokotonowe, pojedyncze 150 mm midwofery z nanografenowymi (odmiana XG) membranami i po parze 230 mm wykonanych w takiej samej technologii basowców. Temat kosztów wytworzenia takich przetworników przewinął się już z resztą w trakcie naszego monachijskiego wywiadu, więc tym razem nie będę się powtarzał.

Pomijając fakt, iż różnice pomiędzy ww. systemami były nad wyraz oczywiste o niuansach brzmieniowy na razie nie będę się wypowiadał, gdyż poniedziałkowe spotkanie miało charakter bardziej zapoznawczo-informacyjny aniżeli krytyczno-recenzencki a po drugie kilkunastoosobowe kworum wraz z zaledwie dwoma-trzema utworami prezentowanymi na danym secie nie pozwalało na nawet wstępną ocenę. Jednak jak to zwykle w trakcie „wieczorków zapoznawczych” bywa ich cel jest zupełnie inny – tu chodzi o pierwszy kontakt, pierwsze wrażenie a te były nad wyraz pozytywne. Nie dość bowiem, że całkiem na świeżo mieliśmy w pamięci wcześniejszą rozmowę z Alonem Wolfem to i Audio Klan zadbał o odpowiednią oprawę całego eventu, więc mniej, bądź bardziej niezobowiązująco chłonąc dochodzące z amerykańskich kolumn dźwięki można było delektować się specjałami bogato zaopatrzonego bufetu i bursztynowym irlandzkim destylatem.

Po części oficjalnej przyszła pora na zwyczajową wymianę zasłyszanych newsów i branżowych plotek w kuluarach, w których za tło muzyczne odpowiadał fortepian Yamahy wyposażony w system Music Cast.

Serdecznie dziękując Organizatorom za zaproszenie i gościnę szczerze gratulujemy świeżo pozyskanej marki i … bynajmniej, wcale nie kurtuazyjnie, czy grzecznościowo, wyrażamy chęć wzięcia pod redakcyjną lupę najnowszych inkarnacji kolumn Magico.

 

Marcin Olszewski

Opinia 2

Gdy nieco zmęczeni kilkudniowym bieganiem po dopiero co zakończonej monachijskiej wystawie wespół z Marcinem oczekiwaliśmy na samolot do Warszawy, teoretycznie rzecz biorąc powinniśmy snuć wizję przyjemnych, bo spędzonych w rodzinnym siole czynności z wylegiwaniem się do niedzielnego południa włącznie. I wiecie co? Szczerze mówiąc tak właśnie było, z takim tylko założeniem, że już w poniedziałek (22.05.2017) czekała nas powiązana w żegnaną wystawą atrakcja. Jaka? Już raportuję. Otóż warszawki dystrybutor Audio Klan amerykańskiej marki Magico wykorzystując pojawienie się na niemieckim MOC-u jej założyciela i właściciela w jednym Alona Wolfa postanowił zaprosić go do mieszczącego się na ulicy Gen. Andersa w Warszawie flagowego salonu Top Hi-Fi & Video Design, aby osobiście zaprezentował najnowsze wcielenia modeli S1 MkII i S3 MkII. To są światowe nowości, dlatego też ich oficjalna odsłona niejako z rozdzielnika prosiła się o osobiste pojawienie się pomysłodawcy obydwu projektów, na co bez większych problemów gość zza wielkiej wody dał się namówić. My z Marcinem byliśmy nieco uprzywilejowani, gdyż na wspomnianych targach mieliśmy już przyjemność spotkać się z Alonem sam na sam w krzyżowym ogniu pytań (o tym w stosownym tekście Marcina), ale bez względu na ten fakt byliśmy radzi z możliwości powtórnego zderzenia się z człowiekiem rozdającym karty w niekwestionowanym światowym High Endzie.

Jak to zazwyczaj  bywa, podobne przedsięwzięcia są pewnym sparingiem pomiędzy twórcą, a przyjmującymi do wiadomości wykładane frazy słowne przedstawicielami czy to prasy, czy zaproszonymi gośćmi. Tak tak, impreza nie była jedynie odhaczeniem pojawienia się gryzipiórków, tylko ustawionym frontem do potencjalnego klienta pewnego rodzaju przedsięwzięciem PR-owym. Jak to przebiegało? Cóż, może zatrważającej ilości pytań po każdej z dwóch krótkich prezentacji nie było, ale wszelkie zgłaszane ze strony widowni niewiadome na ile było to możliwe, zostały skrupulatnie wyjaśnione. Próbując bardzo ogólnikowo od strony dźwiękowej przybliżyć przebieg spotkania należy przyznać, że przez cały wieczór panowała miła, okraszona ciekawie dobraną repertuarowo muzyką atmosfera. Jednak bez względu na stopień zaangażowania w jej asymilację podczas prezentacji dwóch przywołanych, bardzo różniących się konstrukcji łatwo dało się wychwycić, że jednak rozmiar ma znaczenie. Naturalną rzeczą manewru nadmuchiwania obudów jest fakt korelacji wzrostu gabarytów kolumn z większą ilością przetworników, a to ma bezpośrednie przełożenie na obdarowanie każdego zakresu częstotliwościowego w niezbędną dla dobrego odtworzenia każdego z nich ilość głośników. I gdy maluchy z linii S1 w niektórych pasażach w środku pasma potrafiły zagrać dość zgrubnie (bas i środek obsługiwał ten sam driver), to S3-ki pokazały (jeden midwoofer i dwa woofery), że tkwią tam pokłady bardzo ważnych dla melomana informacji. O dokładny opis jakości dźwięku z racji zbyt dużej ilości zmiennych raczej się nie pokuszę, ale jedno mogę powiedzieć na pewno,  choć wiem, jakie kwoty dzielą w portfolio marki obie konstrukcje, to różnice pomiędzy nimi nie były kosmetyczne, gdyż był to zupełnie inny poziom wtajemniczenia. W kwestii pełnej specyfikacji sprzętowej tego wieczora już wypowiedział się Marcin, jednak aby poprawności relacji stała się zadość, powiem tylko, że jako źródło służyły cedeki kanadyjskiego Moon-a, wzmocnieniem zajmowały się amerykańskie piece od Nelsona Passa, a całość konfiguracji uzupełniało okablowanie ze stajni Audioquesta.

Puentując relację z tego fantastycznie obsadzonego od strony ważnych osobistości przedsięwzięcia pod tytułem: “Oficjalne wprowadzenie na rynek nowych modeli kolumn Magico” chciałbym podziękować gospodarzom za zaproszenie i wykwintny, bo okraszony znakomitą Whiskey poczęstunek, a przybyłemu z drugiej półkuli naszego globu Alonowi Wolfowi za możliwość usłyszenia garści informacji z pierwszej ręki o produkowanych przez niego kolumnach. Mam nadzieję, że specyfikacja MkII obroni się w walce o potencjalnego klienta, jednak jakie są na to szanse, mogę ocenić jedynie po posłuchaniu kolumn u siebie, na co z dużą dozą niecierpliwości razem z Marcinem liczymy.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >

Spendor D9

W „lifestyle’owej” serii D brytyjskiego Spendora przez długi czas obecne były tylko dwa modele: maleńkie podstawkowe D1 oraz wolnostojące 2.5-drożne D7. całkiem niedawno dołączyły do nich największe D9, będące rozwinięciem tych ostatnich, tym razem w konfiguracji trójdrożnej z czterema głośnikami. Pierwszy rzut okaz na głośniki może zmylić: D9 nie dysponują bowiem układem symetrycznym, tylko pojedynczym głośnikiem nisko-średniotonowym, umieszczonym ponad tweeterem. Bezpośrednio pod tym drugim znajdują się dwa osobne niskotonowce.

Konfiguracja taka ma zapewnić maksymalną swobodę i naturalność środka pasma, dodając jednocześnie więcej definicji i ciężaru w zakresie basowym. Głośniki zastosowane w D9 to jednostki znane z mniejszych D7-ek. Wysokotonowy LPZ to bardzo nietypowa konstrukcja, charakteryzująca się panelem frontowym zintegrowanym z komorą zapewniającą równomierne ciśnienie akustyczne dla bardzo lekkiej 22-mm membrany z folii poliamidowej. Pracujący w szerokim paśmie polimerowy mid-woofer EP77 jest umieszczony w niezależnej obudowie oddzielonej od reszty skrzynki, co eliminuje zniekształcenia intermodulacyjne pomiędzy nim a głośnikami basowymi. Te ostatnie to 18-ki wykonane z podwójnej warstwy lekkiego i sztywnego kevlaru. Mają one bardzo niską dobroć elektromechaniczną Q oraz małe przesunięcia fazowe, pracują w dużej objętości obudowy (koncepcja podobna jak w modelu A9) i są dostrojone za pomocą zastosowanego wcześniej w modelu D7 linearnego portu bass-reflex piątej generacji, z podwójną zwężką Venturiego. W środkowej części znajduje się odpowiednio ukształtowana przegroda, która działa podobnie do skrzydła samolotu, łagodnie spowalniając powietrze przy ekstremalnych warunkach pracy. Dalsze wytracenie następuje w zwężającym się obszarze cokołu obudowy. Rezultatem jest wyrównanie ciśnienia, zapewniające równomierny przepływ powietrza na całej długości portu. Układ ten działa więc jak kurtyna powietrzna, eliminująca przydźwięki przepływu oraz pasożytnicze promieniowanie w zakresie środka pasma. Wewnątrz całej skrzynki zastosowano asymetryczne wzmocnienia i obręcze. Ze swoją efektywnością 90 dB i impedancją 8 ohm, D9 będą wręcz wymarzonym obciążeniem dla większości wzmacniaczy dostępnych na rynku, i to nie tylko tych z najwyższej półki.

Kolumny w standardowych wykończeniach matowych (czarny jesion, wiśnia, ciemny orzech i jasny dąb) kosztują 34900 złotych za parę. Na zamówienie dostępny jest też wysoki połysk: ciemny mahoń Spendor Dark (39900 zł) i metaliczna szarość (41900 zł).

  1. Soundrebels.com
  2. >

Hifideluxe 2017

Opinia 1

Choć za każdym razem wahamy się z Jackiem, czy warto wybierać się na, przynajmniej teoretycznie, konkurencyjny dla odbywającego się w monachijskich halach MOC High Endu, oddalony zaledwie kilka minut jazdy hifideluxe, koniec końców jakoś udaje nam się wygospodarować czas, żeby i tam się pojawić. Niestety z roku na rok po dotarciu na miejsce i wizji lokalnej wnioski jakie wyciągamy nie należą do najbardziej optymistycznych. O ile bowiem jeszcze kilka lat temu o tytułowej wystawie w pełni zasłużenie można było mówić „niszowa”, o tyle obecnie mamy do czynienia z czymś, co niebezpiecznie zbliża się do stadium agonii. Bardzo przepraszam za niezbyt pozytywny przekaz wstępniaka, ale będąc brutalnie szczerym muszę przyznać, że gdyby nie zapowiedź dwóch prezentacji, o czym dosłownie za chwilę, trudno byłoby mi znaleźć argument do tego, by „łapać” kruczoczarnego busa kursującego między Lilienthalallee a Marriottem. Po prostu doba ma tylko 24 godziny, główna wystawa sztywne godziny otwarcia a i my swoje coraz bardziej napięte grafiki spotkań, konferencji i odsłuchów. Skoro jednak czytacie Państwo te słowa mamy niezbity dowód, że i tym razem udało nam się wygospodarować dłuższą „chwilkę” i udać się do mekki outsiderów audio, którzy w tym roku prezentowali przejawy swojej radosnej twórczości w … 19 hotelowych salach i pokojach. Aby pojąć „ogrom” tytułowej imprezy proszę sobie tylko wyobrazić sytuację, gdy nasze – stołeczne Audio Video Show odbywałoby się jedynie na parterze i dosłownie kilku pokojach rozrzuconych po Sobieskim.  O dość irracjonalnym rozstrzeleniu garstki – inaczej ośmiu wystawców określić niestety nie byłem w stanie, na trzech piętrach pisałem już w zeszłym roku , więc tym razem powtarzać się nie będę, lecz patrząc na obłożenie znajdujących się na parterze sal konferencyjnych śmiem twierdzić, że i tam znalazłoby się dla nich miejsce. Najwidoczniej jednak organizatorowi zależy na nader kreatywnym zawyżaniu średniego czasu spędzanego przez statystycznego zwiedzacza na terenie wystawy a brak alternatywnej drogi przemieszczania się pomiędzy piętrami aniżeli pojedyncza winda idealnie powyższe założenia spełnia. Dość jednak marudzenia i najwyższy czas zająć się przeglądem zaprezentowanych na hifideluxie systemów.

1. FM Acoustics – nauczeni doświadczeniem w pierwszej kolejności ruszyliśmy w kierunku jednego z hifideluxowych pewniaków, czyli prezentacji szwajcarskiej manufaktury FM Acoustics.  Tutaj po prostu i w dodatku jak co roku grało nie tyle dobrze, co bardzo dobrze a dodając do tego erudycję i entuzjazm prowadzącego pokaz Manuela Hubera spokojnie można było spędzić tam kilka kwadransów. Zaczęliśmy nawet z Jackiem żartować, że taka powtarzalność zaczyna być nieco nudna. Szkoda tylko, że … dla większości konkurencji taka „nuda” wydaje się niedoścignionym i nieosiągalnym celem.

2. Viva/Vertere – po szwajcarskim złocie monumentalność prezentowanego systemu mogła w pierwszej chwili przytłoczyć, lecz wbrew pozorom nikt nikogo nie próbował ogłuszyć a prezentując delikatną muzykę barokową z łatwością można było zapomnieć o nad wyraz absorbujących gabarytach prezentowanego systemu.

3. Jadis – Choć klasy francuskiej elektronice zarzucić nie sposób, o czym z resztą na własne uszy można przekonać na AVS w pokoju Grobel Audio, to tym razem całości zabrakło definicji. Dźwięk był zbyt niezdefiniowany, zbyt eteryczny. Źródłom pozornym brakowało realnych konturów przez co ich obecność trudno było uznać za namacalną. Nie chciałbym w tym momencie wróżyć z fusów i strzelać na oślep, ale za efekt końcowy obwiniałbym kolumny Audioplan Konzert III, które ewidentnie nie były w stanie oddać drzemiącego w Jadisach potencjału.

4. JMF Audio – O ile w zeszłym roku Francuzi z JMF postawili na naturalność i ciepło drewna to tym razem królowało szczotkowane aluminium elektroniki i elegancka czerń głośników. Całe szczęście brzmienie nadal przykuwało do hotelowego krzesła na długie minuty. Po dość bezpłciowych i rozmytych kolumnach Audioplan odsłuch ww. systemu okazał się wiece odświeżającym doznaniem.

5. Reymio – Japoński Combak Corp., czyli niekwestionowane królestwo mistrza Kendo Kazuo Kiuchi był drugim z „pewniaków” i powodów naszej wizyty. Począwszy od stolika i podkładek a skończywszy na kolumnach wszystko nosiło sygnaturę Pana Kazuo, więc i efekt trudno było uznać za kwestię przypadku. Grało dokładnie tak jak założył to sobie ich twórca, więc chyba trudno o lepszą rekomendację. Oczywiście jeśli tylko podzielamy Jego zdanie.

6. Kii – kupując kolumny Kii THREE kupujesz cały system, czyli recepta na sukces dla leniwych. A tak już zupełnie na serio to odniosłem nieodparte wrażenie, że podczas ostatniego AVS na Stadionie Narodowym te urocze maluchy zagrały „nieco” lepiej.

7. Vibex/Kroma Audio/Zanden – normalny system, normalny design i oszczędna, choć niewątpliwie przemyślana adaptacja akustyczna sprawiły, że tym razem nie było się do czego przyczepić. Uwagę zwracały przepięknie wykonane, oparte na 6,5″ Revelatorach Scan Speaka (po dwa na szt.) kolumny Kroma Audio Carmen, oraz elektronika Zanden Audio Systems z serii Classic.

8. Total DAC – Niby design tubowych kolumn d150 nie każdej (żadnej?) Pani domu może przypaść do gustu, to operowy repertuar prezentowany przez wystawcę powodował przysłowiowe ciary. Arie wyśpiewywane przez nieodżałowanego Pavarottiego powodowały, że ten świetny tenor znów był między nami. Nie ma się jednak czemu dziwić, skoro ww. kolumny mogły pochwalić się 98 dB skutecznością uzyskiwaną z 860 mm tub i 15″ wooferów  a całość była dodatkowo wspomagana ustawionymi w drugim planie dwoma subwooferami uzbrojonymi w pojedyncze 18″ basowce.

9. Etalon – tutaj również postawiono na klasykę i to w tym bardziej spektakularnym – symfonicznym wydaniu. Wrażenie dodatkowo potęgowało usytuowanie systemu na swoistej scenie, dzięki czemu słuchacze mogli poczuć się jak na prawdziwym koncercie.

10. Omega – włoska Omega przez ostatnie kilka lat zdążyła już nas przyzwyczaić do swojej własnej recepty tak na dźwięk, jak i stylistykę własnych wyrobów, lecz o ile w zeszłym roku mroczna ekspozycja rodem z „Ósmego pasażera Nostromo” broniła się przynajmniej brzmieniem, to w tym roku całość wypadła zaskakująco blado.

11. La Rosita – w telegraficznym skrócie jak co roku mieliśmy okazję rzucić uchem na dość ciekawe połączenie plików, lamp i „papierzaków”  w postaci streamerów La Rosita, wzmocnienia ZardoZ i kolumn Montespan. Całość nieco trąciła myszką, ale nie da sie ukryć, że odpoczywało się przy tym dźwięku świetnie.

12. Tannoy – w tym przypadku wspomaganie najniższych składowych przez akustykę hotelowego pokoju okazało się nad wyraz zasadne a jeśli ktoś poszukuje dźwięku kojarzącego mu się z dzieciństwem to koniecznie powinien kolumn Tannoya posłuchać. Połączenie z elektronika Unison Researcha dawało w gęste i niezwykle muzykalne brzmienie w klasycznym – oldschoolowym stylu.

13. SPL – niby SPL to specjalista znany w branży pro-audio, ale i w High-Endzie potrafi nieźle namieszać. Uczciwie przyznam, że mam słabość do tej nieco studyjnej stylistyki okraszonej bursztynowymi wskaźnikami wychyłowymi. A dźwięk? Nad wyraz poprawny i prawdziwy, bez zbędnych i robionych nieco na siłę fajerwerków.

14. Prism Sound – niepozorna, wszystko robiąca jednostka CALLIA (DAC i preamp w jednym), aktywne kolumny ATC SCM40 i mamy minimalistyczny a zarazem świetnie grający system.

15. Audionote – estetyka grania dla fanów gatunku i o ile o elektronice złego słowa nie powiem, to niestety do takiego sposobu prezentacji sceny przez kolumny mimo dobrych chęci przekonać się jakoś nie mogę.

16. QUAD – czyżby przygotowania do nadchodzącego wielkimi krokami sezonu na „plażing”? Nic z tych rzeczy drodzy Państwo. To nie parawany, lecz klasyczne Quady, którym niestety nawet podbijający bas pokój niezbyt był w stanie pomóc.

17. Amplifon/CEC/Linn – topowe, dzielone źródło CEC-a i nasz rodzimy Amplifon SET42SE sprawiły, że stała się rzecz niewyobrażalna – kolumny Linna zagrały i to zagrały dobrze. Pojawiły się nieosiągalne w monoteistycznych systemach Linna barwa, soczystość i nasycenie. Jednym słowem bardzo miłe zaskoczenie i to z polskim akcentem.

18. Malvalve – pół żartem pół serio można powiedzieć, że  „czarno to widzę”, ale trudno zaprzeczyć, że czerń jest myślą przewodnia prezentowanego seta a to, co w danym momencie grało można było nieco bliżej poznać jedynie po zrobieniu zdjęcia z włączoną lampą błyskową.

19. Acapella – tutaj również bez zmian – ustawione na środku długości pokoju kolumny automatycznie powodowały śladową ilość miejsc dla słuchaczy, co automatycznie przekładało się na sytuację, gdy cztery osoby w pokoju wywoływały permanentny ścisk.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o hifideluxe a czy w przyszłym roku będzie po co do Marriotta jechać pokaże czas. A na razie oddaję głos Jackowi …

Marcin Olszewski

Opinia 2

Będąca coraz bardziej marginalną konkurencyjną dla głównego majowego wydarzenia wystawa hifideluxe w hotelu Marriott odkąd pamiętam jest bardzo skromnym przedsięwzięciem. Oczywiście w fazie początkowej to dość normalna sytuacja, jednak sprawa zaczyna przybierać nieco innego wymiaru, gdy po latach cyklicznego pojawiania się w kalendarzu projekt nie nabiera wiatru w żagle. Nie wiem, jaka jest jej przyszłość, jednak jeśli gości w swoich okowach ciekawe marki, mimo braku progresu rozwojowego z uporem maniaka przemierzam hotelowe korytarze. Efekty poszczególnych wizyt bywają różne, jednak zawsze wydarzy się coś ciekawego. A jak było tym razem? Powiem tak, gdy na prezentację posiadanego systemu Reimyo jechałem jedynie w formie osobistego poparcia, to w jednym przypadku zaliczyłem do znudzenia fantastyczne potwierdzenie jakości dźwięku znanego również z naszego wystawowego podwórka – szwajcarskiego FM Acoustics, a w innym za sprawą koalicji japońskiego CEC-a i polskiego Amplifona zaskakującą metamorfozę kolumn szkockiego Linna. O co chodzi z przywołanymi paczkami?  Na zgłębienie tej tajemnicy zapraszam do okraszonej krótkimi tekstami galerii zdjęć. Jako pewne wprowadzenie do dzisiejszej relacji dodam jedynie, że wymienione w nagłówkach każdego z akapitów marki nie zawsze są jedynymi znajdującymi się na fotografiach, gdyż jednej strony w każdym przypadku mamy do czynienia z rozmaitym okablowaniem i innymi akcesoriami, a drugiej całość moich spostrzeżeń nigdy nie wystąpi u Was na testach, dlatego często podaję tylko najważniejszych graczy danego pokoju.

1. FM ACOUSTICS
Jeśli ktoś choć raz, nawet dość przypadkowo spotkał się z prezentacją dźwięku przez tę markę, z pewnością wie, że jest to kawał dobrego soundu. Owszem, z uwagi na osobiste preferencje, a po własnych doświadczeniach powiedziałbym, że raczej emocjonalnego nieprzygotowania na bardzo neutralny dźwięk (ludzie lubią mocno nasycony, a przez to pogrubiony i spowolniony przekaz)nie wszystkim może przypaść do gustu. Jednak podczas wielu kuluarowych rozmów każdej z naszych jesiennych odsłon wystawy AVS w Warszawie najważniejszą konkluzją zderzenia ze szwajcarską manufakturą było potwierdzenie spójności, szybkości i neutralności generowanej przez nią muzyki. Powiem więcej, nawet ja, mocno optujący za nieco podkręconą kolorystyką wydarzeń w przestrzeni międzykolumnowej po każdym spotkaniu z FMA jestem sprowadzony na właściwe tory wzorca dźwięku, co wyraźnie pokazuje, że dobry, unikający szkodliwego dla prawdy o muzyce przypodobania się klientowi produkt potrafi obronić się sam.

2. VIVA AUDIO, VERTERE
Stado Hornów wspomaganych masywnymi, centralnie umieszczonymi subami pokazały, że w spokojnej muzyce barokowej realizm bycia tam i wtedy naprawdę nabiera całkowicie innego wymiaru. Dęciaki, dzwoneczki i wszelkie przeszkadzajki wykwitały z filigranową iskrą, jednak bez uczucia agresji w stosunku do moich bębenków usznych. Recepta? Bateria lampek w torze i niezobowiązująca głośność.

3. JADIS
Gdy na naszej wystawie wspomniana marka potrafi zaprezentować się jako piewca odpoczynku przy pięknie wykreowanej barwowo w formie 3D muzyce, to w Monachium było dość chłodno, niezbyt wciągająco i jakoś bez zbytniego angażowania słuchacza w swój świat.

4. JMF AUDIO
Rasowe tubowe granie. Jednak gdyby nie zbyt ochoczo przebijające się w eter wszelkie cyknięcia, to za sprawą dobrze wypadającej wokalistyki określiłbym je w domenie ciekawego brzmienia.

5. REIMYO
W tym przypadku jakakolwiek ocena byłaby rasowym lokowaniem produktu, dlatego też wspomnę jedynie, iż w trosce o rozpoznawalność marki i ewentualną odpowiedź na pytania potencjalnych zainteresowanych na pokaz przybył właściciel Combak Corp.Pan Kazuo Kiuchi.

6. Kii
System, którego praktycznie nie ma, czyli obrabiany od zer i jedynek po ruch membran głośników sygnał z biegnącego od komputera kabla LAN.

7. KROMA AUDIO, VIBEX DESIGN, ZANDEN AUDIO
Propozycja dźwiękowa tego zestawienia, to swobodne granie z dobrą podstawą basową w muzyce klasycznej i jazzowej. A wszystko przy użyciu gramofonu AUDIO UNION w którego powstanie zaangażowany jest pomysłodawca stajni Thrax’a Rumen Artarski.

8. TOTAL DAC, ABSOLARE
Odpowiednie gabarytowo pomieszczenie dla napędzanych firmowy elektroniką Absolare i Total Dac’a kolumn tubowych ostatniego z wyliczanki producentów pozwoliło bardzo ciekawie zaprezentować znane wszystkim frazy nutowe Walca Wiedeńskiego. Ale to nie jedyne pozytywne zaskoczenie, gdyż stawiająca na spokojne plumkanie muzyka również w sferze ubranej w strunowe instrumentarium wokalistyki potrafiła zaskarbić moje narządy słuchu. Nie wiem, czy jest to dźwięk na całe życie, ale przyznaję, było zaskakująco ciekawie.

9. ETALON SOUND
Pierwsze dźwięki z tego zestawienia zdawały się głośno krzyczeć: „Tutaj nic się nie wydarzy”. Tymczasem te naprawdę choć duże gabarytowo, ale niepozornie prezentujące się kolumny z każdym, generowanym przez siebie taktem pokazywały, że w muzyce nie chodzi o efekt „łał”, tylko niewymuszoną, długotrwałą przyjemność ze słuchania ulubionych realizacji. W tym przypadku owym palcem „Bożym” ponownie była fantastycznie podana klasyka.

10. OMEGA AUDIO
Jak to parawany, w wartościach bezwzględnych spektakularne, ale wszystko trochę duże i jak dla mnie zbytnio naładowane wręcz narzucającymi się informacjami. Ale to tylko mój punkt widzenia, dlatego określiłbym ten dźwięk jako warty przyjrzenia się.

11. LA ROSITA
Stara szkoła brzmienia, czyli papierowy koncentryk stawiający na oddanie prawdy o brzmieniu instrumentów w swej budowie opartych drewno i pięknym tembrze wokalistyki. Coś dla wiedzących czego pragną od muzyki.

12. TANNOY
Cóż. Wszelkie aspekty brzmienia bez napinania się na ich wyczynowość. Dla mnie mimo podobnych klimatów austriackich ISIS-ów nieco zbyt stara jakościowo, trącająca myszką estetyka dźwięku.

13. SPL
Monitory podpierające się subwooferami i firmową elektroniką zagrały otwarcie i energetycznie. Jednak z uwagi na całkowicie obcy mi repertuar podczas wizyty w tym pokoju nic więcej o tej konfiguracji nie mogę napisać. Ale warto dodać, że marka swoim portfolio potrafi zadbać o brać słuchawkową.

14. CALLIA
Jednopudełkowy syetem z kolumnami ATC bez specjalnych ochów i achów. Sądzę, że jego siłą jest wielofunkcyjność i kompaktowość, jednak w kwestii dźwięku idąc za pierwszym zdaniem mogą jedynie powiedzieć, że dzielnie walczył.

15. AUDIO NOTE
Anglicy podążając drogą Tannoy’a robią to jednak bardziej wyraziście. Owszem, to nadal granie bez fajerwerków, ale mimo wszystko coś ciekawego w nim jest.

16. QUAD
O, i to są pierwsze „parawany”, nad którymi mógłbym się bardziej pochylić. Słowo klucz jak na elektrostaty brzmi  zaskakująco:  ogólny „spokój”.

17. CEC, AMPLIFON, LINN
Ten pokój był jednym z poruszanych we wstępniaku. Dlaczego? Podczas dotychczasowych sparingów ze szkockimi paczkami za ceną dążenia do analogowości brzmienia zawsze brakowało mi przekładającej się na ostrość rysunku wirtualnej sceny krawędzi dźwięków. Tymczasem gdy wszedłem do goszczącego je pomieszczenia, nie wierząc własnym uszom dla upewnienia się czy to prawda i w celu wykonania stosownej, dokumentującej ów przypadek fotki wykonałem klasyczny pokłon. Puenta? A jednak da się z nich wykrzesać odrobinę witalności.

18. ACAPELLA
Tuba w najczystszej postaci. Można ją lubić lub nie, ale ta grała bez szkody dla uszu. Jedyny mankament? Konstruktor nie potrafi odlać symetrycznych lejków.
Ps. Przepraszam, ale nie mogłem odpuścić sobie tego trochę złośliwego, ale w zamierzeniu niewinnego żartu.

I tym optymistycznym akcentem pragnę zakończyć tę może niezbyt rozbudowaną, ale pokazującą sporo egzotycznej elektroniki relację. Jak wspominałem, to jest impreza rządząca się swoimi prawami, jednak trochę dziwi mnie, że mimo zdecydowanie przyjaźniejszych dla dźwięku możliwości lokalowych nie umie przebić się do zasłużonej rozpoznawalności i oglądalności. Tak tak, mimo darmowego, kursującego co 15 minut spod wystawy MOC busa odsetek odwiedzających nawet w stosunku do naszej jesiennej wystawy jest znikomy. Jak temat jej bytu na rynku audio potoczy się w przyszłości, pokaże czas. Osobiście liczę, że coś w materii jej rozwoju drgnie na plus.

Jacek Pazio

 

  1. Soundrebels.com
  2. >

MrSpeakers Ether Flow

Opinia 1

Skoro temperatury za oknem wreszcie przestały przypominać mroźne przedwiośnie a świergot ptactwa potrafi nader skutecznie wybudzić ze snu już kilkanaście minut po czwartej (rano!) to znak, że ciepłe okrycia lada moment wylądują w szafach i kufrach a my przywdziejemy coś zdecydowanie lżejszego i przewiewnego. Abstrahując jednak od modowych trendów a jednocześnie mając na uwadze własny komfort termiczny również i audiofile budząc się z zimowego letargu coraz żwawiej zaczynają rozglądać się za nowymi zabawkami. Stonowane szarości, rustykalne akcenty ustępują miejsca nieco bardziej odważnej kolorystyce a masę zastępuje misterna ażurowość. Mowa oczywiście nie o obuwiu, bo co jak co, ale do sandałów czuję iście atawistyczną niechęć, ale o słuchawkach, które coraz częściej nie tylko goszczą w naszych domach, co ich pojawienie staje się ewidentnym tchnieniem High-Endu w posiadany system. Nie wierzycie Państwo? No to czas na mały quiz. Pytanie nr. jeden – czy za dajmy na to 20 tys. PLN skompletujecie najwyższej klasy system? Nie? No to może okablujecie gotopowymi drutami MITa, Siltecha i innych sławnych marek? Też nie? No dobrze, to może jakieś wymarzone kolumny przychodzą Wam na myśl? Tia … tak właśnie myślałem. A słuchawki za 10, czy 20 tys. PLN to już nie tyle pierwsza, co extra liga i to nie nasza – podwórkowa, ale Liga Mistrzów z Ronaldo, Messim, czy Lewandowskim. I właśnie dlatego po całkiem przystępnych cenowo „klasycznych” Denonach AH-D7200 przyszła pora na nowego gracza na naszym audiofilskim rynku – amerykańską markę MrSpeakers, z katalogu której, dzięki uprzejmości polskiego dystrybutora – warszawskiego MIPa udało nam się pozyskać flagowy model Ether Flow.

Na początek, skoro z MrSpeakers spotykamy się na łamach SoundRebels po raz pierwszy pozwolę sobie na krótki rys historyczny. Otóż założyciel marki – Dan Clark – inżynier z MBA na koncie, swoją przygodę z audio rozpoczynał od projektowania głośników, wzmacniaczy i generalnie urządzeń audio i parał się tym, oraz jeszcze kilkoma innymi rzeczami ściśle związanymi z High Endem przez blisko dwadzieścia lat. W tzw. międzyczasie zasłynął jako nad wyraz uzdolniony i doceniony w słuchawkowym światku „moder” (jakoś lepiej brzmi aniżeli poprawny od względem stylistycznym „modyfikator”) klasycznych planarnych słuchawek Fostex T50rp, które w jego rękach ulegały transformacji do form Alpha Dog i Alpha Prime. Jednak owe „mody” niewiele miały wspólnego z tzw. pospolitym dłubactwem, czy nieco bardziej zaawansowaną formą ingerencji w postaci np. recablingu, lecz obejmowały m.in. wykonywanie całkowicie nowych muszli na … drukarkach 3D, skórzane pady i inne głębsze zmiany. Jednak Mr.Clark uznał, że dość już poprawiania po innych i najwyższy czas pokazać światu jak powinny nie tylko wyglądać, ale i grać rasowe, high-endowe słuchawki kosztujące w dodatku tyle, co średnia półka równie wysoko aspirującej konkurencji. Tym oto sposobem powołany został do życia byt o MrSpeake w którego ofercie, przynajmniej na chwile obecną znajdziemy otwarte konstrukcje Ether Flow, oraz zamknięte Ether C Flow, które występują oprócz wersji podstawowych również w opcjach wzbogaconych o firmowy patent, czyli technologię TrueFlow polepszająca przepływ powietrz przez całą konstrukcję słuchawek a tym samym zmniejszającą poziom zniekształceń. Systematyzując całą sytuację mamy zatem modele Ether, Ether C, Ether C Flow i Ether Flow. Jednym słowem do wyboru, do koloru, przy czym paletę barw stanowi grafitowa czerń carbonowych muszli „C”, burgund podstawowego Ethera i metaliczny granat Ether Flow.
Skupiając się na naszym tytułowym bohaterze wypada zatem powiedzieć, że mamy do czynienia z topowa planarną konstrukcją otwartą, z ta tylko różnicą, że w porównaniu do lwiej części planarnej konkurencji użyta w roli przetwornika diafragma V-Planar nie jest płaska a radełkowana, czyli używając bardziej wyrazistej metafory „plisowana”  (patent Bruce’a Thigpena ) przypominający leżącą u podstaw technologię AMT dr Oskara Heila. Żeby było jeszcze ciekawiej sam pomysł lejkowatych dyfuzorów, których wyloty stanowią misterną siateczkę maskownicy zrodził się nie w głowie MrSpeakersa a naszego rodaka – Grzegorza Zielińskiego, który wyniki swoich badań opublikował na zasadach licencji ShareAlike a one z kolei „natchnęły” Dana Clarka. Nie wnikając jednak w relacje obu panów i „zapożyczenia dóbr intelektualnych” coś musi być na rzeczy, bo temat nadal wywołuje dość gwałtowne emocje. Nieco spokojniej przyjmowane są za to dość łudząc podobne do tych wykorzystywanych w protoplastach, czyli ww. Fostexach sztabkowy kształt i sposób ułożenia magnesów napędzających membranę. Całe szczęście pałąk wygląda na oryginalny oryginał, gdy, przynajmniej z tego co mi wiadomo, nikt na razie nie rości sobie praw do nitinolu, czyli stopu niklu z tytanem, z którego tenże, w formie dwóch ażurowych drutów został wykonany i wzbogacony o skórzany pas nagłowny w wiadomym logotypem.
Metalicznie połyskujące granatowe, okrągłe muszle zdobią mięsiste i rozleniwiająco miękkie pady, które poprzez swoje wyprofilowanie odpowiednio ustawiają przetworniki względem naszych małżowin. W tym momencie pozwolę sobie wtrącić, że wreszcie są to typowe konstrukcje wokółuszne, więc i o ugniataniu uszy nie może być mowy. Po prostu bajka. Aha. Doprowadzane do obu muszli przewody sygnałowe  oczywiście są odłączane, więc jeśli tylko najdzie nas ochota i znajdziemy zamienniki zakończone czteropinowymi wtykami, to możemy spróbować modyfikować finalne brzmienie, chociaż … 24 żyłowe firmowe przewody DUM z miedzi OFHC bezsprzecznie budzą zaufanie.
Czego by jednak nie mówić wykorzystane rozwiązania technologiczne mają realne odwzorowanie nie tylko w brzmieniu, do czego zaraz dojdziemy, co przede wszystkim w nad wyraz znikomej wadze. Mając bowiem na uwadze fakt, iż mowa tu o konstrukcjach planarnych mamy do czynienia kategorią wagową zarezerwowaną dla modeli z konwencjonalnymi przetwornikami, gdyż tytułowe Ether Flow przy swoich 370 g są dokładnie 15 g lżejsze od niedawno przez nas recenzowanych Denonów AH-D7200.

Zanim przejdę do meritum, czyli do subiektywnej oceny brzmienia nie chcę wyjść w tym momencie ma małostkowego i wrednie wścibskiego zgreda … ale po prostu uważam, że dobrze by było, gdyby na produktowej stronie dystrybutora znajdowały się jedynie stosowne, czyli związane z marką informacje a nie stockowe zdjęcia i defaultowe zaślepki z zakupionego szablonu. W dodatku, choć MIP oficjalnie informuje o byciu dystrybutorem tytułowej marki, co teoretycznie potwierdzają pojawiające się w naszej rodzimej prasie publikacje, to już na amerykańskiej stronie (czyli producenta) patrząc na mapkę autoryzowanych sprzedawców najbliższy punkt kontaktowy znajdziemy w … czeskim Brnie. Nie wiem, czy to niefrasobliwość Amerykanów, czy też zaniedbanie ze strony MIPa, ale tego typu „kwiatki” nieco burzą sielankowe poczucie profesjonalizmu jakie powinno towarzyszyć zakupom dóbr luksusowych, do jakich miana tytułowe słuchawki przecież aspirują. Dajmy jednak spokój szukaniu dziury w całym i czepianiu się drobiazgów i skupmy się na tym, do czego Ether Flow zostały stworzone, czyli na graniu.

Ponieważ dostarczona do testów parka wyglądała na praktycznie fabrycznie nową pierwsze kilka dni upłynęło na jej wygrzewaniu a ja tymczasem eksplorowałem uroki roztaczane przez konkurencję, czyli równolegle odsłuchiwane Audeze LCD-4 i Fostexy TH900 MK II (recenzja wkrótce). Kiedy jednak okres ochronny minął z zainteresowaniem naciągnąłem MrSpeakersy na swój czerep i zabrałem się do roboty. Na pierwszy rzut ucha, w porównaniu do dwukrotnie droższych i niemalże dwa razy cięższych Audeze LCD-4 uczciwie muszę przyznać, iż choć pod względem holograficznej wręcz przestrzenności obie pary potrafiły zauroczyć, to jednak dynamiką, nasyceniem i rozdzielczością tytułowe słuchawki nieco ustępowały pola wspomnianej konkurencji. Jednak do powyższych wniosków dojść można było nie od razu a po dłuższej chwili skupienie i morderczych porównaniach 1:1, gdyż Ether Flow dość perfidnie rozłożyły swój firmowy balans tonalny i sposób kreślenia konturów źródeł pozornych. Już wyjaśniam o co chodzi. Otóż Ethery z jednej strony stawiają na niejako przypisaną i natywną dla słuchawek planarnych rozdzielczość, lecz już nasycenie, saturacja dźwięków jest tylko dobra, bądź bardzo dobra a nie referencyjna. Przyczyna takiego stanu rzeczy leży bowiem w lekkim może nie tyle przyciemnieniu, co przygaszeniu … posługując się fotograficznym porównaniem … świateł. Co ciekawe zabieg ten nie spowodował ograniczenia ilości reprodukowanych w górze pasma niuansów a jedynie sprawiał, że atłasowo czarne tło pojawiało się bliżej aniżeli w LCD-4. Dodatkowo fundament basowy cechowała całkiem niezłe zróżnicowanie, więc śledząc wyczyny Marcusa Millera zarejestrowane na „Afrodeezii” bez problemu rozróżnić można było zarówno moment szarpnięcia struny od jej uwolnienia, jak i wirtuozerię pracy ręki na gryfie. Dźwięk był gęsty, niemalże lepki z wyraźnie zaakcentowanym pierwszym planem i sugestywną gradacją dalszych planów.
Na nieco bardziej ofensywnym repertuarze, czyli „Failed States [Deluxe Edition]” Propagandhi do głosu doszła pewna tonizacj przełomu średnicy i wysokich składowych, gdzie złagodzeniu ulegają co bardziej przykre sybilanty a jednocześnie nic nie traci się z aury pogłosowej otaczającej poszczególne źródła pozorne. Tak, tak drodzy Państwo. Na Etherach nawet takie niuanse można wyłowić spośród jak to Jacek określa „hałasu” jakim nader często się raczę. Jeśli jednak ktoś złakniony jest właśnie takich, bądź im podobnych doznań przestrzennych, to czym prędzej powinien mając topowe MrSpeakersy na uszach po album „Antiphone Blues” Gustafa Sjokvista, gdzie dialog saksofonu i kościelnych organów przenosi nas w zupełnie oderwaną od szarej rzeczywistości muzyczną kapsułę tworzącą swoisty mikrokosmos, w którym to znajdujący się w centrum słuchacz otaczany jest zewsząd namacalną i niezwykle realistyczną materią.

Na renomę i miejsce w panteonie słuchawkowych sław obok Audeze, czy HiFiManów MrSpeakers-om przyjdzie prawdopodobnie jeszcze ilka lat ciężko pracować, lecz uczciwie trzeba przyznać, że topowy na chwilę obecną model Ether Flow nie ma powodów do zakłopotania przy droższej i wyżej usytuowanej w rankingach konkurencji. Jego niewątpliwą zaletą jest zaskakująco niska waga, a więc ponadprzeciętny komfort użytkowania i w pewnym sensie własny pomysł na brzmienie. Pomysł, który opiera się w równej mierze tak na rozdzielczości, co organicznej spójności przekazu gwarantujących przyjemne i pozbawione przykrych naszym uszom pasożytniczych artefaktów doznania soniczne.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35; Musical Fidelity Nu-Vista CD
– DAC: Cayin iDAC-6
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXC-50
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Przedwzmacniacz: Accuphase C-3850
– Wzmacniacz słuchawkowy: Leben CS-300F; Fostex HP- A8MK2; Cayin iHA-6
– Słuchawki:  Meze 99 Classics Gold; Audeze LCD-4; Fostex TH900 MK II
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Thixar Silence Plus
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Bez względu na poziom przywiązywanej przez każdego z nas wagi do będących ratunkiem dla wielu nieposiadających własnego pomieszczenia odsłuchowego melomana słuchawek, czy tego chcemy, czy nie, poczciwe nauszniki są bardzo ważnym elementem działu audio. I nie mówię tutaj jedynie o wszechobecnych, dodawanych do każdego telefonu „pchełkach”, ale mam na myśli również bardzo zaawansowane technologicznie i co za tym idzie, często drogie stricte audiofilskie konstrukcje. To wbrew pozorom jest na tyle rozbudowana oferta, że gdybyśmy tylko zapragnęli, spokojnie kilkanaście kolejnych recenzji mogłoby obracać się tylko i wyłącznie wokół nich i to bez specjalnej obawy o ciągłość dostaw nowych produktów. Dlatego też nie lekceważąc podarzy w tym miesiącu postanowiliśmy zaprezentować Państwu już drugą relację ze zmagań z rzeczonymi kolumienkami na pałąkach. Tym razem będą to przedstawicielki kraju zza wielkiej wody (USA), a dokładnie mówiąc zaprojektowany przez markę MrSpeakers będący konstrukcją otwartą model Ether Flow, których wizytę w naszych progach zawdzięczamy dystrybuującej je firmie MIP.

Spoglądając na dołączone do recenzji fotografie nie da się ukryć, iż tytułowe przedstawicielki działu generujących dźwięk nauszników swą nienachalną aparycją nie są specjalnie rzucającymi się w oczy błyskotkami. Główny trzon, to niezbyt wyszukany druciany pałąk uzbrojony w szerokie, okraszone logiem marki skórzane nagłowie i dwie zabezpieczone od zewnątrz kratką w kształcie plastra miodu, a od strony kontaktu z głową użytkownika wyłożone miękką skórą muszle skrywające przetworniki. Do tego dołączono schludny, ale solidny kabelek łączący konstrukcję z docelowym wzmacniaczem plus fikuśny w kształcie bałwanka futerał i mamy pomysł na nieociekającą zbędną ornamentyką, jednak w kontakcie bezpośrednim solidną propozycję dla sypialnianych lub salonowych nocnych marków. Niestety, mimo sporej kwoty jaką należy za nie wyłożyć, nie dostajemy firmowego stojaka, ale z jednej strony rolę leżakowania dobrze spełnia futerał, a z drugiej pobyt w zamkniętym pojemniku pozwoli uniknąć przenikania do obudów przetworników wszędobylskiego kurzu. Zatem puentując ten dość skromny w opisujące wygląd przymiotniki akapit nasuwa się zasadnicze pytanie: Czy unikanie zbędnego blichtru przełoży się na solidne granie? Jeśli ktoś jest ciekawy, zapraszam do lektury tekstu.

Rozpoczynając część opisującą brzmienie dodam jedynie, iż całość testu przeprowadziłem przy wykorzystaniu japońskiego lampowego wzmacniacza zintegrowanego LEBEN CS300F, który oprócz dobrych opinii jako integra znany jest również ze znakomitej jakości wewnętrznego wzmacniacza słuchawkowego. Oczywiście idąc moim  wypracowanym przez lata tropem pokazywania pretendentów do laurów na tle znanej konstrukcji jako punkt odniesienia posłużyły mi wiekowe Sennheisery HD600. Owszem, są dość stare, ale bardzo znane i to podczas prób odniesienia się do nich jest ich wartością dodaną. Po małym wprowadzeniu nie zostało mi nic innego, jak zaprosić Was na kilka zdań głębszych przemyśleń o rzeczonych Jankeskach. Świat pokazywany przez pryzmat amerykańskiej myśli technicznej bez względu na fakt jego dobrego lub złego odbioru jest co najmniej ciekawy. To w głównej mierze malowany ciemnymi kolorami przekaz, ale na przekór wszelkim dotychczasowym standardom w parze z przygaszeniem światła na scenie nie idzie zamglenie wysokich rejestrów. O dziwo, te są dźwięczne, ale co jeszcze bardziej zaskakujące, nie powodujące najmniejszych problemów ze spójnością przekazu w stylu nadpobudliwości w stosunku do reszty pasma. Konstruktor zapewnił nam intymny, nasączony masą i ciemnym tłem przekaz muzyczny, na którego sztaludze niczym robaczki świętojańskie skrzą się nieprzebrane ilości mikroinformacji. Taka ekwilibrystyka najczęściej pachnie porażką, ale jak to zwykle bywa, wszystko zależy od umiejętności konstruktora, a te w Ether Flow są najlepszego sortu. Co oprócz wyartykułowanych niuansów brzmienia wydaje się być jeszcze ważne? Naturalnie swobodne kształtowanie rozbudowanej w sferze wokół głowy wirtualnej sceny muzycznej. I gdy dodamy wszystkie wymienione aspekty, okaże się, że jeśli choć w minimalnym stopniu jesteście romantykami, budowana w estetyce tajemniczości, ale świetnie napowietrzona i bogata w mikrodetale amerykańska propozycja może być strzałem w przysłowiową dychę. A jak wyglądało to na przykładach muzycznych? Proszę bardzo. Na początek polska grupa RGG i jej spojrzenie na twórczość Karola Szymanowskiego zatytułowane „Szymanowski”. Fortepian dzięki dobrej masie nabierał dostojności, a za sprawą otwartości wysokich tonów fantastycznie wybrzmiewał w górnych rejestrach. O takich instrumentach jak perkusja, czy kontrabas z racji czerpania przez nie samego dobra dzięki unikaniu przez słuchawki szkodliwego rozjaśnienia nawet nie powinienem wspominać, jednak z racji ich ważności w tym projekcie zeznam, iż bębny pokazały fajną masę, a nadmuchane skrzypce wielkim pudłem rezonansowym wysmakowanie wspomagały głęboko brzmiące struny. W podobnym klimacie wypadła Pani Diana Krall w kompilacji „Love Scenes”, z tą tylko różnicą, że gdy instrumentarium w swoich partiach wypadało w typowym dla siebie tembrze, to już artystka lekko zeszła z tonacją, co o dziwo nie przeszkodziło jej nabrać dodatkowego czaru. Tak, było inaczej, niż znam to z codziennych odsłuchów, jednak nawet przez moment nie odebrałem tego w kategoriach szkodliwości, tylko innego spojrzenia na ten sam wokal. Na koniec zostawiłem sobie przecinanie bębenków usznych elektroniką spod znaku Depeche Mode – „Exciter”. I w tym przypadku bez zagłębiania się w szczegóły całość wyglądała co najmniej dobrze. Jednak gdybym miał na siłę ponarzekać, powiedziałbym, że przy fantastycznie wypadających niskich pomrukach i prezentujących się jak latające nad ogniskiem iskierki wszelkich sztucznie generowanych świstach i przestrach podkręcony ciemną stroną grania MrSpeakers’ów głos artysty momentami dominował nad resztą zapisu nutowego. Było ciekawie, ale już z lekką dominacją jednej ze składkowych całego przedsięwzięcia muzycznego. To może się podobać, ale jest nieco inne od znanej mi prawdy o tej  płycie, o czym będąc opiniodawcą musiałem wspomnieć, a co wcale nie musi nikogo odstraszać. To oczywiście są konsekwencje obranego przez produkt sznytu grania, jednak gdy nie słuchamy podobnych klimatów, patrząc na występy w innych gatunkach muzycznych spokojnie możemy brać MrSpeakersy z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Dzisiejszy test pokazał, że ciekawie przekazany świat muzyki nie musi tryskać wyczynowymi składowymi pasma akustycznego. Wystarczy nadać mu nieco opartej o lekki mrok intymności nie zapominając przy tym o tak ważnym pakiecie danych w górnych rejestrach, aby trafiając na podatny grunt muzyki wykorzystującej naturalne instrumenty pokazać się z jak najlepszej strony. Co więcej, nawet nieco mniej entuzjastycznie pokazana przeze mnie muzyka elektroniczna miała swoje bardzo dobre momenty, co wyraźnie pokazuje, że wiele zależeć będzie od osobistych preferencji słuchacza. Zatem, jeśli jesteście w trakcie ustalania listy potencjalnych odsłuchów, produkt  MrSpekers Ether Flow powinien się na niej znaleźć. Dlaczego? Analiza tekstu dobitnie pokazuje, że w żadnym nurcie muzycznym nie zaliczył spektakularnej wpadki, a to biorąc pod uwagę różnorodność gustów i układanki audio każdego z nas, daje duże szanse, że ostateczny wynik będzie ewoluował w  nieco inną niż podczas mojego spotkania stronę. Zatem, tylko próba na własnym organizmie jest w stanie potwierdzić, czy po drodze Wam z Amerykankami, do czego serdecznie zachęcam.

Jacek Pazio

Dystrybucja: MIP / MrSpeakers.pl
Cena: 9 349 PLN

Dane techniczne:
Przetwornik: V-Planar, Planarny, Magnetyczny
Waga: 370 gram
Czułość: 96 dB/mW
Impedancja: 23 ohm
Kabel: 3 metry, XLR 4 pin (zbalansowane)

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH, FRANC AUDIO ACCESSORIES
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
– lampowy wzmacniacz zintegrowany LEBEN CS300

  1. Soundrebels.com
  2. >

Devialet Expert 440 Pro

Link do zapowiedzi: Devialet Expert 220 Pro

Opinia 1

Podobnie jak w ludowej mądrości, tak i w naszym przypadku musieliśmy robić aż dwa próbne – wyjazdowe podejścia, by koniec końców dostać w swe szpony „mroczny obiekt pożądania”. Nie mówię, że salonowe odsłuchy modelu 250 z B&W 802 Diamond, czy 200-ki z B&W 805 D3 były li tylko przysłowiowym lizaniem cukierka przez szybę, bo nie były, jednak o pełni możliwości konkretnych urządzeń można przekonać się jedynie dopiero we własnych czterech, bądź jak w naszym redakcyjnym OPOS-ie ośmiu kątach. Dlatego też z nieukrywaną niecierpliwością oczekiwaliśmy na dostawę dopiero co fabrycznie upgradowanych do wersji Expert 220 Pro dwóch … Devialetów. Czemu dwóch? Cóż, dystrybutorowi marki – warszawskiemu Audio Klanowi bynajmniej nie chodziło o dwukrotne skrócenie czasu testu poprzez równoległe „zatowarowanie” Jacka i mnie, lecz o coś zupełnie innego. O co? O pokazanie potencjału drzemiącego we francuskich „naleśnikach” i łatwości z jaką można je ze sobą łączyć tworząc, posługując się marketingową nomenklaturą bezkompromisową amplifikację dual mono Expert 440 Pro. Oczywiście mając na uwadze iście fabryczną świeżość dostarczonej parki jakikolwiek pośpiech, czy inne chałupnicze sposoby skrócenia procedury testowej nie wchodziły w grę, więc już na wstępie pragnę poinformować, że do tematu podeszliśmy z właściwą atencją i właściwą żmudnemu  procesowi wygrzewania cierpliwością.

Patrząc na firmowy ranking Expert 440 Pro jest drugim od góry, tuż po Expert 1000 Pro i trzecim od dołu, nad 130-ką i 220-ką modelem w katalogu francuskiego producenta. Patrząc zarówno z perspektywy czasu, jak i ewolucji samych Devialetów uczciwie trzeba przyznać, że pokazany światu w 2010 r. projekt, na razie skupmy się na walorach wizualnych, ochrzczony wtenczas D-Premier nie tylko się nie zestarzał, co nadal łapie za oko futurystyczną linią i ultra-nowoczesnym designem. W dodatku ustalona u zarania firmy pełna unifikacja cały czas się sprawdza i trudno byłoby o niej mówić, że się opatrzyła, gdyż tak po prostu nie jest. Oczywistym jest jednak fakt, że to, co dla jednych jest piękne innych z kolei odstręcza, ale jasnym jest, że Devialet właśnie na takiej polaryzacji buduje swoje małe imperium – jest jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowy i albo się go kocha, albo nienawidzi. Obojętność zaś wydaje się być mu całkowicie obca.
Przejdźmy jednak do konkretów. Bryłę urządzenia w pewnym sensie definiuje i dominuje przepiękny chromowany aluminiowy korpus, którego monolityczną taflę zdobi jedynie umieszczony na płaszczyźnie górnej okrągły bulaj błękitnego wyświetlacza a na froncie niewielki włącznik główny z finezyjnie wkomponowanym firmowym logotypem. Wprawne oko zauważy również poprowadzoną z iście chirurgiczną precyzją linię cięcia wyodrębniającą w tylnej części pas kryjący pod sobą wszelakiej maści gniazda przyłączeniowe. Po cóż zastosowano powyższy zabieg? Cóż, może po raz kolejny narażę się akolitom Ivora Tiefenbruna bezkrytycznie podchodzącym do rozwiązań lansowanych w Linnach, lecz Devialet w przeciwieństwie do Szkotów wyszedł z założenia, że nie ma co na siłę uszczęśliwiać / unieszczęśliwiać* (niepotrzebne skreślić) swoich nabywców i utrudniać im i tak niełatwe życie. Dlatego też o ile z założonym „okapem” wszystkie przyłącza są dyskretnie ukryte przed oczami ciekawskich a dostępny prześwit umożliwia zastosowanie jedynie zakończonych płaskim wtykiem IEC przewodów zasilających i bananowych/BFA wtyczek w przewodach głośnikowych, to już jego zsunięcie sprawia, że jesteśmy w stanie okablować Devialeta w dowolny, czy wręcz perwersyjny sposób z użyciem iście biżuteryjnej konfekcji. No dobrze z tą perwersją nieco się zagalopowałem, bo ochronne kołnierze terminali głośnikowych nieco podnoszą ciśnienie posiadaczom widełek i trochę trzeba się w ich przypadku nagimnastykować, ale jak to mówią trening czyni mistrza. A właśnie, warto choćby na chwilę pochylić się nad tematem dostępnych w 220-kach interfejsów, gdyż choć na pierwszy rzut oka wyglądają całkiem normalnie, to ich role i funkcje jesteśmy w stanie praktycznie dowolnie zmieniać i zaledwie kilkoma kliknięciami w online’owym konfiguratorze zmieć wejście na wyjście a domenę w jakiej pracują z analogowej na cyfrową. W związku z powyższym napiszę tylko tyle, że na tylnej ściance Devialeta znajdziemy, patrząc od lewej, terminal Ethernet, gniazdo na karty SD (to właśnie z ich pomocą wgrywa się parametry konfiguracyjne), port USB, wejście optyczne Toslink, trzy pary RCA, samotne AES/EBU, pojedyncze terminale głośnikowe, kolejne optyczne – tym razem w standardzie mini jack i port triggera. Całą wyliczankę zamyka gniazdo zasilające.
No to teraz najważniejsze – transformacja 220-ek w 440-kę. Do spięcia potrzebować będziemy koaksjalny przewód cyfrowy, którym łączymy gniazda Digital 1 obu urządzeń. W tym momencie trzeba zachować szczególną czujność która jednostka będzie „główną” a która „pomocniczą”, gdyż korzystać będziemy jedynie z „czerwonych” – plusowych terminali głośnikowych i górne (Master) urządzenie wysyła sygnał do lewej kolumny a dolne (Companion) do prawej. W bazowej konfiguracji używa się jedynie we/wyjść sygnału w module Master, lecz jeśli komuś brakowałoby dziurek, to wystarczy wyjść z Mastera gniazdem Trig In i wpiąć się w Optical 2 w Companionionie, pamiętając oczywiście o stosownych zmianach w konfiguratorze i zapisaniu ich na kartach pamięci, które należy oczywiście następnie umieścić w obu jednostkach.
W tym samym konfiguratorze dokonujemy również definicji funkcji przypisanych poszczególnym przyciskom designerskiego pilota, jak i określamy samą ilość egzystujących w naszym audio-ekosystemie sterowników. A sam pilot? Cóż … wystarczy chyba jak napiszę, że rozumiem ludzi, którzy decydują się na Devialeta jeśli nie wyłącznie, to między innymi w głównej mierze właśnie ze względu na to małe cudo sztuki użytkowej. Prosto po wyjęciu z pudełka czterem dyskretnym, umieszczonym na kwadratowej podstawie  przyciskom przypisano stand-by, wybór źródła, wyciszenie i regulację barwy. Centralnie umieszczony cylinder odpowiada za regulację głośności a komunikacja pomiędzy sterownikiem a jednostką roboczą odbywa się na drodze radiowej, więc automatycznie jesteśmy zwolnieni z celowania nim w urządzenie. Jednym słowem ergonomiczne mistrzostwo świata, chociaż … chromowane wykończenie sprawia, że jeśli nie chcemy, by wyglądał on jak przyrząd do badan daktyloskopowych trzeba zaopatrzyć się w cienkie rękawiczki, mieć na podorędziu szmatkę z microfibry lub, co wydaje się najrozsądniejsze, cieszyć oczy jego widokiem a całością zawiadywać z poziomu dedykowanej aplikacji dostępnej na smartfony i tablety pracującej pod kontrolą iOSa i Androida.

Zaglądając do trzewi i chcąc jedynie zasygnalizować zaimplementowane wewnątrz autorskie rozwiązania i technologie warto zaparzyć sobie czajniczek aromatycznej herbaty i zarezerwować sobie dłuższą chwilę, bo „trochę” iście kosmicznych technologii Francuzi w swoje nad wyraz ekskluzywne „wagi łazienkowe” wpakowali. Nie wierzycie? No to proszę. W telegraficznym skrócie w tytułowych Devialetach znajdziemy takie technologie jak: ADHV2®, SAM®, AIR®, EVO®, DAC Magic Wire®, RAM®, za których pracę odpowiadają trzy układy SHARC 400 MHz DSP, jeden 16 MHz, cztery 40 MHz i jeden 64 MHz procesory RISC. Mało? No to kontynuujemy wyliczankę. W sekcji przedwzmacniacza mamy DACa WM8740, na wejściach analogowych , w tym phono, ADC T.I. PCM4202 a sercem modułu przetwornika jest kość T.I. PCM1792. O SAM-ie już pisaliśmy przy okazji poprzednich spotkań, więc teraz jedynie nadmienię, że dla złotouchej braci jednym z najistotniejszych rozwiązań jest ADHV2®, czyli unikalne połączenie analogowego wzmacniacza pracującego w klasie A i cyfrowego stopnia prądowego w klasie D. Czyli mamy muzykalność A-klasy wspomaganą wydajnością i wysoką sprawnością klasy D przy współczynniku tłumienia wynoszącym oszałamiające 8000. Żeby było ciekawiej mocą możemy samodzielnie sterować w zakresie 30-440W, więc im bliżej minimum się znajdziemy, tym mniejszy udział klasy D będzie potrzebny.

No dobrze, ale cały czas w zawieszeniu pozostaje pytanie dotyczące brzmienia. Niby wydając 40 kPLN za pojedynczą 220-kę i dwukrotność ww. kwoty na „wypasioną” 440-kę można wyjść z założenia, że „biorąc z kupki” uszczęśliwiamy zarówno Małżonkę, jak i dekoratora wnętrz, przy czym nacisk kładziemy na design i unikalność a nie brzmienie, ale … Soundrebels zawsze było, jest i będzie magazynem poświęconym najwyższej klasy dźwiękowi a nie wymuskanym wnętrzom, które obłędnie wyglądając na zdjęciach są istnym koszmarem akustycznym. Dlatego też doceniając niezaprzeczalnie atrakcyjną aparycję tytułowego duetu na czas odsłuchów pozwoliliśmy sobie o niej poniekąd zapomnieć i skupiliśmy się przede wszystkim na walorach brzmieniowych. Początki jednak dalekie były od idyllicznych. Po kilkudniowej rozgrzewce pierwsze próby z pojedynczą 220-ka ustawioną w możliwie audiofilskie semi A-klasowe 30W sprawiły, że gorączkowo zacząłem sprawdzać czy coś się nie popsuło a sama jednostka działa poprawnie. Nie dość, że standardowy – codzienny, niezbyt absorbujący poziom głośności osiągnąłem niebezpiecznie zbliżając się do 85-90% skali, to dźwięki dobiegające z Gauderów dalekie były od jakości, jakiej można byłoby się spodziewać się po „zabawce” za 38 kPLN. Przekazowi ewidentnie brakowało życia i pary a precyzyjnie kreślone kontury źródeł pozornych przypominały bardziej sfery aniżeli wypełnione tkanką bryły. O ile jeszcze „Dixit Dominus” Jordi Savalla z taką zwiewną eterycznością było całkiem do twarzy i po chwili akomodacji uwaga słuchaczy wędrowała ku przestrzenności i trójwymiarowości kreowanej sceny, to im cięższy i bardziej skomplikowany materiał trafiał do francuskiej amplifikacji, tym widmo sromotnej klęski stawało się coraz bardziej realne. Przy „The Astonishing” Dream Theater i „Demon Days” Gorillaz powiedziałem jednak dość – dość tej anemii. Wyciągnąłem karty SD i rozpocząłem mały audyt. Niestety szybka weryfikacja konfiguracji online nie wykazała żadnych niepokojących anomalii a próby ratowania sytuacji SAM-em spełzły na niczym, gdyż okazało się, że dostępne są jedynie profile dla Arcon 40 i 100 a moje 80-ki zostały pominięte. Jak pech to pech, ale nie ma się co załamywać, tylko zadbać o odpowiednią, niekoniecznie purystyczną, lecz za to skuteczną dostawę prądu. Chciał, nie chciał suwak mocy powędrował na graniczne 440 W i … to był krok w zdecydowanie właściwym kierunku. Niby głośność nie wzrosła, ale za to pojawiło się wypełnienie którego poprzednio było jak na lekarstwo. Można było również zagrać nieco głośniej niż poprzednio, choć do koncertowych dawek decybeli było jeszcze daleko, bardzo daleko. Skoro podkręcenie na przysłowiowego maksa podziałało w przypadku pojedynczej jednostki czym prędzej przekonfigurowałem set na dual mono, co z resztą potwierdziły okrągłe wyświetlacze, i voilà – gra muzyka. Zabójcze w poprzednim starciu albumy Dream Theater i Gorillaz tym razem złapały wiatr w żagle i na zdublowanych Devialetach wywarły zdecydowanie mniej przytłaczające wrażenie przestając wprawiać je w wyraźne zakłopotanie. Kontury co prawda pozostały kreślone z iście laserową precyzją, ale wreszcie pojawiła się wypełniająca je tkanka, tzw. body i przede wszystkim masa sprawiająca, że dźwięk zyskał na realizmie i namacalności. Za atakiem podążał odpowiedni wolumen, co przy niezwykłej zwinności 440-ki mogło, przy odpowiednio dobranym repertuarze sprawić naprawdę sporo radości. Wszelkiej maści hollywoodzkie soundtracki w stylu „The Great Wall”, czy „The Dark Knight Rises” potrafiły w kulminacyjnych momentach zdrowo przyłożyć. Był jednak jeden, przyznam, że dość zaskakujący, warunek. Otóż przynajmniej w moim systemie i przy moich, dość bezlitosnych w górnych partiach kolumnach, zdecydowanie lepiej sprawdzało się dostarczanie Devialetom sygnału w postaci analogowej aniżeli cyfrowej. Po prostu 35-ka Ayona grała bez porównania bardziej wypełnionym i soczystym dźwiękiem aniżeli firmowe DACi francuzów. Jednak jeszcze raz zaznaczę – to jest moje, czysto subiektywne zdanie i proszę o tym nie zapominać, gdyż mocno analityczne i skupione na detalach i precyzji a nie barwie, czy emocjach granie ma przecież wierną rzeszę wyznawców i odbiorców.
Podobne obserwacje poczyniłem podczas prób z winylem. Niby cyfrowa, ultra precyzyjna regulacja ustawień sekcji przedwzmacniacza gramofonowego zapewniała fenomenalną ergonomię i kontrolę nad sygnałem, to po pierwszym zachłyśnięciu się gładkością i krystaliczną wręcz czystością znanych niemalże na pamięć płyt złapałem się na tym, że przy całej tej kosmicznej antyseptyczności gdzieś po drodze zgubiła się typowo analogowa organiczność. Proszę mnie jednak źle nie zrozumieć – dla większości słuchaczy taki sposób prezentacji okaże się nie tylko zbawienny, co wręcz referencyjny, gdyż ze sporą dozą prawdopodobieństwa będzie można uznać, że jeszcze nigdy nie słyszeli swojego gramofonu grającego z taką dokładnością i rozdzielczością. W dodatku powyższe cechy staną się natywną naturą analogowego źródła i to niezależnie od tego, czy na talerzu wyląduje first-press z epoki, czy współczesne, zrealizowane w domenie cyfrowej wydanie. Mówiąc otwartym tekstem Devialet bardzo mocno ciągnie za uszy zarówno niezbyt wyrafinowane winyle, jak i nawet podstawowe gramofony i wkładki z jednej strony wyciskając z nich siódme poty a z drugiej odciskając na efekcie finalnym własne i niezaprzeczalne piętno.

Najwyższy czas na podsumowanie. Jak na własne uszy przyszło mi się przekonać dla pojedynczego Devialeta Expert 220 Pro moje niepozorne Gaudery Arcona 80 okazały się zbyt trudnym wyzwaniem. Najwidoczniej ich twórca – dr. Roland Guder nie przewidział, że „wystarczająca” skuteczność i chłonąca prąd jak przysłowiowa gąbka symetryczna zwrotnica mogą okazać się zbyt ciężkostrawne dla francuskiej myśli technicznej. Całe szczęście konfiguracja dual mono – czyli tytułowy Devialet Expert 440 Pro pokazała pazury i najoględniej rzecz ujmując „dała radę”. Co prawda efekt finalny trudno było zakwalifikować, pomimo ewidentnie do tego miana aspirującej ceny, do High-Endu, lecz spokojnie możemy uznać, że to wysokiej klasy Hi-Fi w iście designersko-lifestyle’owym stylu.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Convert Technologies Plato Lite
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Octave V 110SE + Super Black Box
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Thixar Silence Plus
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Nastały czasy, w których egzystencja w zgodzie z obowiązującą modą parającego się nowinkami technicznymi melomana stała się istną skarbonką. Dlaczego? Raz, dominuje mocny trend  odtwarzania muzyki z plików, a dwa, wysyp ich inkarnacji gęstościowych i protokołów odczytu sprawia, że teoretycznie zakupiony danego dnia odtwarzacz już po kilku miesiącach często okazuje się być niewystarczający do realizacji założeń wchodzącego w życie, najnowszego sposobu ich rozkodowywania i przesyłu. Tak tak, patrząc na ten aspekt z szerszej perspektywy jesteśmy w trakcie plikowej wojny o prym na tym istnym polu walki. A chyba nie muszę przypominać, że gdy mamy do czynienia z bitwą, zawsze są jakieś ofiary, którymi w tym przypadku okazują się chcący nadążyć za nieustannymi zmianami audiofile. I gdy wydawałoby się, że temat jest nie do opanowania, z pomocą ginącym w tej swoistej rzezi niewiniątek miłośnikom dobrego dźwięku coraz częściej przychodzą marki produkujące wielofunkcyjne, potrafiące szybko dostosować się do nowych warunków pracy urządzenia. Niemożliwe? Na szczęście możliwe i do tego od kilku lat dostępne na naszym rynku. I co w dzisiejszej rozprawce najważniejsze, włśnie zderzymy się z jedną z takich propozycji, której przedstawicielem będzie znany wielu słuchaczom francuski Devialet. Naturalnie w ofercie rzeczonego producenta znad Loary znajdziemy kilka ciekawych propozycji, jednak my wzięliśmy na tapetę coś nietuzinkowego, czyli pracującego w testowej konfiguracji dual mono Devialeta Expert 440 PRO. O jego nietuzinkowości opowiem akapicie wizualizacyjnym, a na zakończenie wstępniaka dodam jedynie, że wizytę sprzętu w redakcyjnych progach zawdzięczamy warszawskiemu dystrybutorowi Audio Klan.

O co chodziło, gdy we wstępniaku wspominałem o wielofunkcyjności i szybkiej adaptacji do zmieniającego się rynku obróbki danych plikowych naszego bohatera? Miło mi poinformować, że może zdjęcia tego nie oddają, ale tytułowy produkt jest wzmacniaczem zintegrowanym, końcówką mocy, przedwzmacniaczem liniowym, streamerem, DAC-em i cyfrowym phonostagem w jednym. Mało tego. Umożliwia prostą konfigurację kilku produktów do pracy wielokanałowej łatwo zwiększając tym sposobem swoją moc. Ale to jeszcze nie koniec wyliczanki, gdyż największym atutem tych komponentów jest niesprawiający najmniejszych problemów upgrade poprzez wgranie dostarczanego przez producenta softu z najnowszymi specyfikacjami, co z autopsji wiem, że jest bardzo dobrze działającym może nie codziennym, ale z racji szybkości zmian na rynku dość częstym procederem. Patrząc na fotografie i gabaryty konstrukcji nietrudno się zorientować, że urządzenia w zasilaniu posiłkują się klasą D, jednak dla ukulturalnienia tego jeszcze niedocenianego sposobu wytwarzania prądu początek procesu wzmacniania sygnału dzięki autorskiemu, hybrydowemu rozwiązaniu inżynierów Devialeta odbywa się za pomocą analogowego układu w klasie „A”. Rzut okiem z lotu ptaka ukazuje nam bardzo nowoczesną, dającą powiesić się na ścianie, połyskującą srebrem płaszczkę. Jednak opisując urządzenie postawione na blacie szafki ze sprzętem na stosunkowo wąskim froncie zaobserwujemy jedynie centralnie umieszczony, imitujący logo marki owalny włącznik, na dachu urządzenia tuż przy panelu przednim również okrągły wielofunkcyjny, informujący nas o stanie pracy wyświetlacz, a na o dziwo bardzo skąpej płaszczyźnie panelu przyłączeniowego zaskakująco spory ilościowo zestaw gniazd. Znajdziemy tam następujące terminale: Ethernet, USB, OPTICAL, dające się dowolnie programować jako wejścia lub wyjścia cyfrowe i analogowe gniazda w standardzie RCA, AES/EBU, zaciski kolumnowe i dość mocno ograniczające (chyba, że na stałe zdemontujemy osłonkę panelu terminalowego) użycie wymyślnych sieciówek gniazdo zasilania. Tak w kilku zdaniach prezentuje się pakiet danych wizualno-obsługowych rzeczonego zestawu dwóch Devialetów Expert 220 PRO, które po konfiguracji utworzyły tytułowego Experta 440 PRO.

Goszczące w procesie testowym pierwsze propozycje płytowe były niczym innym jak próbą wyciśnięcia najlepszych cech tego rodem z designerskiego świata produktu. Dlaczego? Jak to zwykle bywa, każdy komponent ma swój sznyt grania, a że czasem nie do końca idzie on w parze z oczekiwaniami słuchacza, to należy sprawić, by pomiędzy odbiorcą a źródłem dźwięku zawiązała się choćby zdawkowa nić porozumienia. Wnioski? Po kilku ruchach kablowych okazało się, że jeśli nie dysponujecie firmowym profilem „SAM” dopasowującym sygnał wychodzący z urządzenia do posiadanych kolumn, dźwięk może okazać się nieco odchudzony i trochę zbyt ofensywny w górnych rejestrach powodując tym samym uczucie braku energii w środku pasma. A co to takiego ten „SAM”. To nic innego, jak opracowany w kontrolowanych warunkach studia projektowego program, który tak formuje dochodzący do przetworników sygnał audio, aby z każdego z nich wyciągnąć maksimum możliwości sonicznych. I wiecie co? Będąc jakiś czas temu w salonie dystrybutora miałem okazję spróbować tej możliwości i muszę powiedzieć, że to naprawdę działa. Jest to na tyle wyraźne, że z naprawdę uchodzących za niezbyt homogeniczne starszych modeli kolumn B&W można uzyskać naładowany masą, barwą i energią fantastycznej średnicy dźwięk. Co więcej, ów program w skali od zera do stu procent możemy płynnie dozować. Tak więc nie jesteśmy skazani na dwa stany: zero i jeden, tylko reagując na często źle zremasterowane płyty według swoich potrzeb ustawiamy poziom jej muzykalności. Niezłe co? Musicie tego spróbować. A jak zdobyć taki program do paczek już posiadanych? Raz, na stronie producenta elektroniki istnieje już pokaźna grupa kolumn, do których seria Expert posiada już niezbędne oprogramowanie, a dwa, jeśli tam nic nie znajdziecie, po konsultacjach z producentem wysyłacie do niego dane konkretnych kolumn lub je same i temat softu zostanie pozytywnie rozwiązany. A jak wypadła moja konfiguracja testowa? Niestety, mimo wielu prób nie udało mi się uzyskać pełnego odzwierciedlenia tego, co usłyszałem kiedyś w salonie, ale po zastosowaniu odpowiedniego okablowania ze stajni Harmonixa, Hijiri i Furutecha świat dźwięku według Francuza przybrał zdecydowanie ciekawsze zabarwienie. To był już bardzo ciekawy dźwięk, jednak jak to zwykle bywa, praca nad jednym aspektem niesie lekkie straty w innym i w efekcie dopasowujących bohatera do występów testowych zmian drutów przekaz muzyczny przysłoniła lekka mgiełka, przez co delikatnie zgasły górne rejestry. Koniec końców, mimo lepszego wypełnienia straciłem trochę ostrości w rysowaniu źródeł pozornych, ale w wartościach bezwzględnych było zdecydowanie lepiej. Oczywiście z punktu widzenia całości dźwięku było to bardzo spójne granie, ale podczas słuchania muzyki zawsze oprócz spójności szukam również wyczynowości  w oddaniu najdrobniejszych niuansów, czego jednak trochę mi brakowało. Jednym z powodów takiego obrotu sprawy po konfiguracji mogła być kilkukrotna różnica w cenie punktu odniesienia i bohatera testu, ale bez względu na ten fakt owe niuanse brzmieniowe musiałem wyartykułować. Naturalna koleją rzeczy kilka pozycji płytowych zacierało postrzeganie tego stanu rzeczy i gdy krótki proces akomodacji minął, przystąpiłem do głębszej oceny, co o zaproponowanym do zaopiniowania expercie muzycznym jestem w stanie powiedzieć.
Rozpoczynając część poświęconą osiągnięciom sonicznym przyznam szczerze, że bohater z kraju regularnie zjadającego nasze winniczki  w zależności od jakości zapisanego materiału muzycznego niczym kameleon potrafił zachowywać się całkowicie różnie. Wziąwszy na pierwszy ogień fantastycznie zrealizowaną płytę Michela Godarda z jego interpretacją muzyki Claudio Monteverdiego  muszę powiedzieć, że mimo spójnego odbioru całości, najbardziej doskwierała mi owa temperacja górnych rejestrów. Teoretycznie wszystko było na swoim miejscu, jednak brak świeżości wysokich tonów niwelował tak fantastycznie wypadająca witalność tej kompilacji, a to natychmiast powodowało utratę wyraźniej odpowiedzi pomieszczenia klasztornego na wygenerowane gdzieś na jego granitowej posadce frazy nutowe. Nie był to jakiś zarzucony na kolumny dramatycznie gruby płaszcz, ale pewną nutkę gęstości powietrza dało się odczuć. Jeśli chodzi o budowanie wirtualnej sceny muzycznej, to biorąc poprawkę na przed momentem wygłoszony niuans całość wypadała dobrze. Muzycy może bez szaleństwa rodem z topowych japońskich konstrukcji, zajmowali zaplanowane przez realizatora miejsca, a gdy wymuszał to zapis nutowy, pokazywali się na niej w kilku wektorach szerokości i głębokości. Zmiana klimatu na polski rock w postaci najnowszego krążka „7” grupy VOO VOO  połyskującą srebrną płaszczkę (Expert 440 PRO) pokazała z nieco innej strony. Tym, którzy nie znają tej produkcji, zdradzę, że jest to również bardzo dobrze zrealizowany materiał, ale w swojej prezentacji stawia na inne aspekty brzmienia i w tym podejściu trochę wybijającym się brakiem była nazbyt stonowana – mimo jej zamierzonego podkręcenia – średnica.  Wokal, instrumentarium i lokalizacja źródeł pozornych bardzo zgrubnie wypadały ok., ale brak niezbędnej energii we wspomnianym wycinku pasma powodował niedostatki w grze gitar i masy bębnów. Na zakończenie mitingu muzycznego przybyła formacja Yello z materiałem „Touch”. Tutaj chcę oznajmić, że przez cały czas testu oceniając daną prezentację korzystałem na przemian z wewnętrznego DAC- a Devialeta, jak i stacjonującego na co dzień u mnie Reimyo wyciągając przy tym średnią z obydwu prób. I gdy w poprzednich propozycjach dało się to jakoś pogodzić, to przy elektronice Francuz lepiej wypadł z własnym przetwornikiem. Naturalnie odbiło się to na jakości tak uwielbianej przeze mnie średnicy, ale w muzyce stawiającej na przestery, świsty i niskie pomruki, wszystkiego jest na tyle dużo, że jakieś specjalne traktowanie każdej częstotliwości przestaje być priorytetem. Liczy się wykop, kiedy potrzeba połączenie ostrości z szybkością i właśnie to pokazała firmowa aplikacja. A to wszystko bez firmowego ”SAM-a” na dopasowanie prądowe kolumn i wzmacniacza, co wyraźnie pokazuje, iż w ocenianej konstrukcji drzemią jeszcze pokłady niewykorzystanej myśli technicznej.

Z punktu widzenia potencjalnego nabywcy Devialet skonstruował produkt marzenie. Jest kompaktowy, podąża za najnowszymi designerskimi trendami w dziedzinie aparycji, łatwo się uczy i do tego po zapewnieniu pasujących mu kolumn i okablowania jest w pełni samowystarczalny. Niestety podczas testu nie dotknąłem tematu przedwzmacniacza gramofonowego, a wiem, że Francuzi postarali się w tej materii dość mocno, gdyż po ściągnięciu z netu odpowiednich wartości dla posiadanej wkładki praktycznie rzecz biorąc urządzenie jest w stanie obsłużyć wszelkie rylce dostępne na rynku. Niezłe, nie sądzicie? Starając się wykazać wszelkie niuanse brzmieniowe nie dotknąłem również tematu streamera. Ale wiedząc, że jest to konik Marcina, w spokoju zanurzyłem się w opisane powyżej tematy. Gdybym miał wskazać grupę docelową rzeczonego „muzycznego kombajnu”, lista odbiorców nasuwa się samoczynnie – teoretycznie wszyscy. Jednak biorąc pod uwagę dające możliwość szybkiego dostrojenia się do potrzeb nowych odczytów danych zaawansowanie techniczne najbardziej zainteresowanymi powinni być melomani stawiający na pliki. I uspokajam, nie oglądajcie się zbytnio  na moje perypetie soniczne, gdyż co system, to inny wynik, a do tego producent jest w stanie dostroić 440-kę do każdych wyprodukowanych, nawet przez samego siebie kolumn. To zaś sprawia, że gdy po próbie na własnym podwórku cos między Wami, a Devialetem zaiskrzy, po konsultacjach z biurem projektowym jesteście w stanie trafić w punkt „G” swoich potrzeb. Jakieś pytania?

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audio Klan
Ceny:
Expert 220 Pro: 37 999 PLN
Expert 440 Pro: 75 998 PLN

Dane techniczne:
Moc wyjściowa : 2 x 30 W RMS- 440 W RMS / 6Ω
Dopuszczalna impedancja głośników: 1Ω – 16Ω
Odstęp sygnał/szum : 133dB
THD – 130W/6Ω : 0,00025% / -112dB
THD – 10W/6Ω : 0,0001% / -120dB
Impedancja wyjściowa : 0,001Ω
Współczynnik tłumienia (Damping factor) : 8000
Pasmo przenoszenia: DC-30kHz (-0.1dB); DC-95kHz (-3dB)
Wejścia/wyjścia:
– Wi-Fi: 16-bit/44.1 kHz – 24-bit/192 kHz PCM
– Ethernet RJ45: 16-bit/44.1 kHz – 24-bit/192 kHz PCM
– USB: 16-bit/44.1 kHz – 24-bit/192 kHz PCM; DSD64
– S/PDIF TOSLINK: 16-bit/44.1 kHz PCM – 24-bit/192 kHz PCM
– RCA 1 & RCA 2: 16-bit/44.1 kHz – 24-bit/192 kHz PCM; DSD64
– S/PDIF coaxial (RCA1) digital output: PCM 24bits/48kHz/96kHz/192kHz
– RCA 3 & RCA 4: 24-bit/96 kHz – 24-bit/192 kHz
Wejścia phono: MM (1mVRMS – 15mVRMS); MC (100 μVRMS – 5000 μVRMS); 256 kombinacji rezystancji/pojemności wkładek, 13 krzywych.
Wymiary (S x G x W): 400 x 400 x 40 mm
Waga:
Master : 5.9 kg
Companion : 5.4 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

 

  1. Soundrebels.com
  2. >

Di Pamp „Di Pamp”

Opinia 1

Niby tzw. „nowe technologie” w branży muzyczno – fonograficznej są obecne od lat a dopiero teraz udało nam się dostać do testowego odsłuchu album dostępny w trzech równolegle ze sobą funkcjonujących formatach, czyli klasycznym CD, przeżywającym niekończący się renesans LP i oczywiście wszechobecnych plikach a dokładnie „audiofilskim” streamingu TIDAL HIFI. Jeśli myślicie Państwo, że taki „wypas” był w stanie zaoferować jakiś pochodzący ze stajni któregoś z „majorsów” gigant z pierwszych miejsc radiowych rankingów, to … jesteście w błędzie. Nic z tych rzeczy, gdyż tym razem tak szeroką paletę możliwości kontaktu z własną twórczością zaoferował praktycznie debiutujący na rodzimej scenie muzycznej, wywodzący się z Knurowa zespół Di Pamp. Formację tę w 2014 roku powołał do życia Paweł Pindur, czyli były członek znanej mi zaledwie ze słyszenia kabaretowej grupy Łowcy.B. Jeśli zaś chodzi o dostępną dyskografię, to do tej pory udało Di Pamp się wydać jedną EP-kę z utworami „Czas” i „Matematyka”. Nic Państwu ani nazwa, ani tytuły nie mówią? Cóż, do niedawna my również żyliśmy w błogiej nieświadomości chociaż z Romanem Odojem – gitarzystą ww. formacji spotykaliśmy się m.in. z okazji Audio Video Show na … kawie, w której parzeniu jest niekwestionowanym mistrzem. Jednak ad rem.

No dobrze, nie ma się co czarować i próbować zaklinać rzeczywistości, gdyż tak naprawdę „Di Pamp” też jest EP-ką, jednak biorąc pod uwagę znaczący progres, przynajmniej jeśli chodzi o zawartość materiałową, jak najbardziej uzasadnionym będzie posługiwanie się w stosunku do niego zwrotem (mini)album. I od razu uwaga natury technicznej – na LP znajdziemy jedynie cztery utwory a na CD i w sieci sześć  a raczej pięć, gdyż otwierający album utwór „Gubię Się I Odnajduję”  występuje w dwóch wersjach. W dodatku jego stylistyka może nieco wprowadzać w błąd, gdyż partie kwartetu smyczkowego w pierwszej chwili kierują nasze skojarzenia ku klimatom zbliżonym do tego, co na swych krążkach umieszcza Nils Petter Molvær, czy inni skandynawscy spece od łączenia brzmień elektronicznych z klasycznym instrumentarium. To jednak, jak wspomniałem jedynie niewinna „podpucha”, gdyż dalej jest nieco bardziej popowo i elektronicznie. Słychać inspiracje Robertem Milesem, Trentemøllerem, czy St Germain wymieszane z tym, czym przez ostatnie lata raczył nasz m.in. Smolik. Całe szczęście trudno zarzucić tytułowemu albumowi ewidentną plastikowość, czy wtórność wszechobecną w promowanych w meainstreamowych mediach „przebojach”, choć uczciwie trzeba przyznać, że udział naturalnego instrumentarium ulega pewnej marginalizacji.  Jednak na „Iluzji” partie fortepianu zagrane przez gościnnie pojawiającego się na płycie Krzysztofa Herdzina nad wyraz zgrabnie wplatają się w syntetyczne sample i wokal Marty Kirkowskiej. A właśnie, warstwa wokalna – najogólniej rzecz biorąc „daje radę”. Nie dość, że teksty są po polsku i przy tym daleko im do banalności, to i warsztatowo jest co najmniej OK. To podobnie, lekko beznamiętna maniera co u naszej rodzimej Ani Dąbrowskiej, czy światowej modzie jaką ekshumowała jakiś czas temu Lana Del Rey. Emocje są zatem trzymane na wodzy i próżno tu szukać zapuszczania się w jakieś wymykające się kontroli ekstrema. Jest za to „bezpiecznie” i to właśnie powoduje, że nasze zmysły są przez muzykę proponowaną przez Di Pamp delikatnie stymulowane a nie gwałtownie szarpane.

Tak jak już zdążyłem nadmienić otrzymaliśmy trzy (no dobrze, dwa, bo Tidal jest „wszędzie”) różne „nośniki”, więc zanim wyrobiliśmy sobie zdanie o każdym z nich na koncie mieliśmy przynajmniej kilkanaście przesłuchań całego materiału. I teraz niespodzianka – wbrew naszym wstępnym prognozom nacięty na 45RPM winyl wcale nie zdeklasował swojego cyfrowego rodzeństwa. Co prawda mój pierwszy kontakt z ww. wydawnictwem wypadł nad wyraz intrygująco, gdyż zupełnie nie znając zawartego na nim materiału i nie odnalazłszy żadnych wskazówek co do zalecanych obrotów na dzień dobry puściłem go na 33RPMy i … całość zabrzmiała w jakże miłej memu sercu doomowej estetyce rodem z dokonań Cathedral. No dobrze żarty na bok. Przechodząc na właściwą prędkość i porównując 1:1 z wersjami cyfrowymi okazuje się, że to właśnie LP można przypisać więcej cech właściwych zerojedynkowemu zapisowi a poczciwe LP wypada najbardziej spójnie, z najstabilniejszą przestrzenią i precyzyjnie kreślonymi źródłami pozornymi. Również góra z CD brzmi najsłodziej i jest najgładsza. Z Tidala też nie jest źle, ale słychać pewien ubytek informacji tak o aurze pogłosowej, jak i mikrodetalach – szczególnie w górnych rejestrach.
Jednak patrząc na sugerowane, podawane na Bandcampie ceny (25 PLN CD, 45 PLN LP + download MP3/FLAC) wypada się tylko cieszyć, że wreszcie można polską (bez pejoratywnych skojarzeń proszę) nagraną i zagraną na światowym poziomie muzykę kupić za naprawdę rozsądne pieniądze. Tym bardziej, że porównując tytułowy album do tego, co okupuje sklepowe półki i radowe listy przebojów nie ma się czego wstydzić a że POP brzmi jak POP a nie barokowe trele po audiofilsku i dla audiofilów nagrywane przez Jordi Savalla to raczej nikogo nie powinno dziwić.

Moim skromnym zdaniem całkiem udany debiut.

Marcin Olszewski

 

Opinia 2

Będąca dzisiejszym daniem głównym grupa Di Pamp idąc za doniesieniami samych artystów jest stosunkowo młodą, bo zawiązaną w 2014 roku formacją muzyczną. W jej skład wchodzą: Paulina Obstój (wiolonczela), Marta Kirkowska (wokal), Jakub Mokrzysiak (syntezatory i produkcja), Roman Odoj (gitara) i Paweł Pindur (produkcja, syntezatory i wokal). Co ciekawe, próbując sprostać stawiającym na szybkość przepływu informacji w Internecie światowym nurtom, swoje pierwsze kroki w dziedzinie tworów dźwiękowych w postaci dwóch singli (pt. Czas i Matematyka) wymieniona garstka artystów w 2016 roku zaprezentowała jedynie w formie plikowego bytu w sieci. Nie znam tych produkcji, jednak sądzę, że był to pewnego rodzaju sukces, gdyż jeszcze w tym samym roku powstał materiał na będącą clou naszego spotkania płytę. Oczywiście życie jak kot zawsze chadza własnymi ścieżkami i swoim widzimisię zadecydowało, że przywołana kompilacja dopiero w tym roku (2017) ujrzała światło dzienne. Nie znam perypetii opóźniających wydanie debiutanckiego krążka, ale jedno mogę powiedzieć na pewno, grupa poszła na całość i wydała materiał na nośniku cyfrowym – w postaci płyty CD i analogowym jako będący obecnie w natarciu czarny placek, a tytuł swojej kompilacji zaczerpnęła z nazwy zespołu, czyli „Di Pamp”.

Próbując określić ideę powstania tego albumu należy powiedzieć, iż artyści zaproponowali nam swoisty eksperyment, czyli ostatnimi czasy zyskujący aprobatę coraz większej grupy miłośników muzyki mix bardzo odległych od siebie nurtów muzycznych. Jakich? Prawdopodobnie nie uwierzycie, ale zapoznając się z materiałem tej produkcji okaże się, iż grupa postawiła na  połączenie stawiającej na odbiorców masowych muzyki popowej z przez wielu uważaną za elitarną muzyką kwartetów smyczkowych, a wszystko to okrasiła elektronicznymi samplami. Efekt? Przyznam szczerze, gdy magiczne słowo „pop” lekko ostudziło moje emocjonalne przed-odsłuchowe nastawienie do krążka, to po zapoznaniu się z zawartością muszę powiedzieć, iż według mnie muzycy unieśli ciężar, jaki stawiał ten karkołomny pomysł. Płyta w zawartości merytorycznej jest dość równa, jednak jeśli miałbym wskazać swojego konika, byłby kawałek rozpoczynający, czyli „Gubię się i odnajduję”. Gdy spojrzycie na listę tytułów, okaże się, iż ostatni utwór jest nieco inną inkarnacją chwalonej przeze mnie jedynki, jednak to już jest całkowicie inna bajka. Starter na tle reszty numerów jest najbardziej wymowny. Początek za sprawą elektronicznych subsonicznych pomruków sprawia wrażenie półmroku. Ale to dopiero trzymająca nas w niepewności gra wstępna, gdyż ten efekt fantastycznie wzmacnia grająca bardzo wolnym tempem na niskich rejestrach formacja kwartetu smyczkowego. W konsekwencji współpracy oba nurty soniczne zaczynają się przenikać, by po kilku taktach powrotu do świata żywych przygotować podłoże dla partii wokalnej. Powiem tak, nawet najbardziej emocjonalny opis nie odda tego, co udało się osiągnąć artystom, dlatego zachęcam do prób osobistych, tym bardziej, że jak wspominałem, będący podstawą do powstania tej płyty nurt popowy jest jedynie platformą nośną do eksperymentów, a nie najważniejszym bytem. I chyba to jest największą wartością zaproponowanej przez grupę Di Pamp  muzy.

Na koniec kilka zdań o samej realizacji. Tutaj troszkę się zaskoczyłem. Mianowicie, gdy wydanie na srebrnym krążku, jak na tak młodą grupę brzmi dobrze, to podczas masteringu na płytę winylową ktoś zbyt ochoczo popracował suwakami. Nie, to nie jest niestrawny pakiet fraz muzycznych, ale gdzieś pomiędzy nutami w porównaniu do CD mój set gramofonowy zdradzał zbytnią nadpobudliwość. Jakby zwiększona kompresja, czy zbyt ochoczo podkręcony przełom środka z zakresem wysokotonowym. Nie wiem i nie będę tego roztrząsał, gdyż niewielu potencjalnych słuchaczy posiada zestaw analogowy za cenę kawalerki w Warszawie i prawdopodobnie tego nie usłyszy. To po co o tym wspominam? Nie, żebym był złośliwy, ale jako opiniodawca sprzętowy podczas recenzowania płyt mam w zwyczaju ocenić również jakość post-produkcji i dlatego wtrąciłem o tym temacie kilka uwag. Nic więcej. A sądzę również, że i panom producentom ta wskazówka może w przyszłości trochę pomóc.

Po próbie połączenia muzyki klasycznej z elektroniczną przez opisywaną jakiś czas temu na naszych łamach Katarzynę Borek za sprawą grupy Di Pamp miałem niekłamaną przyjemność spróbować jeszcze bardziej niekonwencjonalnego ruchu muzycznego. Owszem, wstępna, jak się potem okazało, nieuprawniona niepewność była, ale w całościowym odbiorze efekt końcowy pozytywnie mnie zaskoczył. I wiecie co? Sadzę, że to nie jest ostatnie słowo tych i im podobnych muzyków. Dlaczego? Otóż, gdy wspomnianej Pani Kasi Borek w produkcji drugiego krążka swoim kunsztem muzycznym pomagał Leszek Możdżer, tak dzisiejszej, będącej punktem zapalnym naszego spotkania grupie wsparcia w postaci nagrania partii fortepianu w utworze „Iluzja” udzielił znany chyba wszystkim melomanom muzyk jazzowy Krzysztof Herdzin. Jakieś pytania? Ja nie mam i według mnie lepszej rekomendacji nie ma.

Jacek Pazio

Skład:
Wokal: Marta Kirkowska
Wiolonczela: Paulina Obstrój
Gitara: Roman Odoj
Syntezatory & Produkcja: Paweł Pindur
Syntezatory & Produkcja: Jakub Mokrzysiak

Miks: Adam Celiński – Studio Radioaktywni
Mastering: Paweł „Bemol” Ładniak
Wydawca:Azymut

Lista utworów:
1. Gubię się i odnajduję 05:42
2. Za albo przed feat. Cara 05:03
3. Zostań tam 07:24
4. Iluzja feat. Krzysztof Herdzin 05:10
5. Czas (Bonus Track) 04:16
6. Gubię się i odnajduję (Radio Edit) 03:39

Album w wersji elektronicznej dostępny na:
Bandcamp
Tidal