Na swoje 40-lecie Dynaudio wprowadza do oferty model, który nawiązuje do sztandarowych osiągnięć firmy w dziedzinie głośników do użytku domowego i studyjnego – czyli high-endowe monitory. Jak wiadomo, Duńczycy od lat słyną zarówno z jednostek aktywnych, obecnych w wielu renomowanych studiach nagraniowych na całym świecie, jak i z domowych konstrukcji pasywnych, które łączą naturalność brzmienia z porywającą dynamiką i głębokim basem. Cechy te od zawsze zdobywały uznanie klientów i recenzentów, a modele jubileuszowe takie jak: Craft, Contour 1.3 SE, Special One czy wreszcie Special Twenty Five z czasem stały się wzorcem rzetelnych, ponadczasowych konstrukcji podstawkowych.
Tym razem jednak Duńczycy dokonali czegoś jeszcze ciekawszego. Od zewnątrz nie widać bowiem nic szokującego – Special Forty to tradycyjny dwudrożny monitor, jakich w ofercie Dynaudo było sporo. Model jubileuszowy jest jednak dostępny tylko (aż…?) w dwóch wersjach wykończenia: szarej lub czerwonej. Są one bardzo efektowne, gdyż naturalny fornir brzozowy ma fakturę drobniutkich prążków i jest wykończony na wysoki połysk. Natomiast od strony konstrukcyjnej inżynierowie Dynaudio postanowili ponownie zaskoczyć odbiorców. Jak? Plan był następujący: zamiast dużego głośnika nisko-średniotonowego, wymuszającego duże gabaryty – i stawiającego potężne wymagania wzmacniaczowi – zaimplementowano mniejszy, ale za to wyposażony w rozwiązania znane z referencyjnych serii: Evidence i Confidence. Głośnik ten pracuje w kompaktowej obudowie o gabarytach identycznych jak w aktywnych monitorach Focus XD i jest w stanie bez zniekształceń sięgnąć w górę aż do 4 kHz – konstruktorzy określają go jako najlepszy 17-cm przetwornik w historii Dynaudio. Natomiast jedwabna kopułka Esotar Forty – zaprojektowana specjalnie do jubileuszowego modelu – wykorzystuje najlepsze rozwiązania wypróbowane w głośnikach wysokotonowych Dynaudio przez ostatnie 40 lat. Przenosi on liniowo do 1 kHz, dzięki czemu charakterystyki obydwu głośników pokrywają się ze sobą w szerokim zakresie pasma. Umożliwiło to zestrojenie ich za pomocą znanych z topowych konstrukcji Dynaudio, łagodnych filtrów pierwszego rzędu, zbudowanych z wyselekcjonowanych komponentów pierwszej klasy. Na koniec warto wspomnieć, że bardzo duże znaczenie dla projektu Special Forty miała najnowsza inwestycja – pod koniec roku 2016 Duńczycy w swoim rodzinnym Skanderborgu wybudowali i oddali do użytku centrum badawczo rozwojowe, w którym zatrudnili nowe zespoły inżynierów i projektantów, wspomaganych przez doświadczonych ekspertów firmy. Pytanie: ile w takim razie kosztują te wyjątkowe konstrukcje podstawkowe, zaprojektowane i wyprodukowane od początku do końca w Danii, przez firmę dysponującą własnym zapleczem badawczo rozwojowym i mającą 40 lat doświadczenia w branży głośnikowej? Wygląda na to, że z bardzo atrakcyjną ceną 12 900 zł za parę, Special Forty mogą zrewolucjonizować pojęcie high-endowego monitora podstawkowego.
Jaki dystans trzeba mieć i jakim poczuciem humoru trzeba się odznaczać, żeby swoje topowe wyroby określać mianem … utopii. Mniejsza jednak o nazwę, gdyż po tym, co już podczas rozgrzewki pokazują flagowe słuchawki Focala, czyli właśnie Utopie, równie dobrze mogłyby się nazywać Totalna Anihilacja albo Hekatomba a i tak miałyby miejsce na słuchawkowym Olimpie. A to przecież dopiero początek …
cdn. …
Opinia 1
W dobie wszechobecnej globalizacji, koncentracji, unifikacji i innych „-acji” jedną z najmniej lubianych w Hi-Fi i High-Endzie tendencji jest minimalizacja. Nie wiem jakim cudem udało się „kretom” dekoratorów wnętrz i innej maści organizatorom naszej przestrzeni życiowej przeniknąć do producentów wszelakich dóbr audiofilskich, ale ich wpływ staje się coraz bardziej widoczny. O ile jeszcze do niedawna wzmacniacz był od wzmacniania, odtwarzacz do odtwarzania a kolumny od grania tak teraz powyższe przedziały o ile jeszcze może nie do końca się zdewaluowały, to granice między nimi można uznać za najdelikatniej rzecz ujmując czysto umowne. Przykłady? Proszę bardzo, oto one. Zastanówcie się proszę co znajdziemy w poczciwych wzmacniaczach zintegrowanych? Jeśli uważacie, że sekcję pre i końcówki mocy od czasu do czasu wzbogacone jakimś prostym phonostagem, to … sugeruję zejść na ziemię i nieco zaktualizować, odświeżyć posiadane informacje. Naginając nieco rzeczywistość i jedynie odrobinę wyolbrzymiając jak najbardziej namacalne fakty jedyną funkcję, której jeszcze nie zdarzyło mi się spotkać w obecnych na rynku integrach jest … możliwość zaparzenia przez nie kawy, choć już z utrzymaniem jej wysokiej temperatury nie ma najmniejszych problemów, gdyż część z nich grzeje się aż nadto zauważalnie. Przesadzam? Nawet jeśli, to dość niewinnie, gdyż nawet po dość pobieżnym rekonesansie okaże się, że modele niedysponujące jeśli nie w pełni funkcjonalną sekcją streamera, to chociażby zgodnym z najnowszymi-gęstymi formatami audio DAC-iem powoli stają się gatunkiem zagrożonym wyginięciem. W dodatku większość nabywców coraz częściej oczekuje takich wszystkomających ustrojstw w formie „ładnych naleśników” reprezentujących gabaryty już nie S, czy XS, lecz dodatkowo slim-fit, czy wręcz skiny. Istny koszmar. Całe szczęście są jeszcze działające według starych i wydawałoby się sprawdzonych zasad marki wychodzące z założenia, że ścisła specjalizacja wcale nie jest taka zła a tzw. azjatycka rozmiarówka nie każdemu służy. Oczywiście tego typu podejście od razu kojarzy nam się ze Stanami Zjednoczonymi i … bardzo dobrze się kojarzy, gdyż właśnie stamtąd pochodzi znany i lubiany, choć trudnym do wytłumaczenia zbiegiem okoliczności dopiero teraz debiutujący na naszych łamach Audio Research. Niestety wszystkich tych, którzy spodziewali się dorównujących gabarytami lodówkom potężnych monobloków Reference 750 SE muszę niestety rozczarować, gdyż znajdująca się pod dystrybucyjną opieką warszawskiego Horna marka przeciera u nas szlaki … przetwornikiem cyfrowo-analogowym DAC 9.
Jak przystało na rasowego, znaczy się rodowitego, gościa zza oceanu Audio Research DAC 9 już swoją posturą daje jasno do zrozumienia, że hołduje starej dobrej zasadzie, że duży może więcej. O ile jednak jego gabaryty spokojnie sprawdziłyby się nawet wśród wzmacniaczy z wyższej półki a umiejscowione na froncie masywne uchwyty sprawiają, że automatycznie się do niego przysadzamy jak do 25 kg hantli, to zalecam daleko idącą ostrożność, żeby sobie przypadkiem nie zrobić krzywdy i zbyt spontanicznie poderwanym DACiem nie wybić sobie zębów, bądź w ekstremalnych przypadkach nie uszkodzić sufitu. To nie żarty, gdyż tytułowy przetwornik waży okrągłe … 6.3 kg a dysonans pomiędzy całkiem pokaźną bryłą a rzeczywistą wagą może wprawić w stan lekkiej konsternacji. Mniejsza jednak o drobiazgi, bo DAC to nie wzmacniacz i jego przenoszenie wcale nie musi zagrażać ani naszej przepuklinie, ani kręgosłupowi. Płyta frontowa jest z zarazem surowa i elegancka. Solidny płat szczotkowanego aluminium w centralnej części zdobi czerniona szyba skrywająca nie tylko zielony wielowierszowy display, lecz również połowicznie zintegrowane z nią przyciski funkcyjne, których mamy sześć. Patrząc od lewej są to włącznik główny, Menu, Option, Enter, wybór wejścia i wyciszenie (Mute).
Korpus szczelnie otula ażurowa obudowa nadająca całości nie tylko optycznej lekkości, to przede wszystkim zapewniająca komfort termiczny ukrytym pod nią trzewiom. Ściana tylna, ze względu na swoją pokaźna powierzchnię, wygląda dość minimalistycznie. To tylko jednak złudzenie, gdyż oferuje wszystko co potrzeba a wspomniane wrażenie wywołuje jedynie trudny do zagospodarowania obszar zdolny pomieścić interfejsy bogato wyposażonego amplitunera kina domowego. Do dyspozycji mamy bowiem nie tylko dostępne w formie RCA, lecz również XLR-ów wyjścia liniowe, jak i szeroki wachlarz wejść cyfrowych w postaci gniazd USB, RCA (coax), BNC, AES/EBU (XLR) i optycznego (Toslink). Nie zabrakło również wejścia na zewnętrzny czujnik IR i portu RS-232 do integracji z domową automatyką. Listę zamykają trójbolcowe gniazdo zasilające IEC i znajdująca się w jego pobliżu nakrętka 3A bezpiecznika. W komplecie znajduje się również poręczny pilot, z pomocą którego nie ruszając się z kanapy dokonamy wszelkich koniecznych nastaw.
A co skrywa wnętrze? Jedną z niewielu rzeczy powstających poza Minneapolis jest zaimplementowany w 9-ce interfejs USB pochodzący od Szwajcarów z RigiSystems. Normalnie taki drobiazg byłby bez znaczenia, lecz audio rządzi się swoimi prawami i tym razem owe znaczenie ma i to spore. Chodzi bowiem o to, że moduł RigiSystems nie dogaduje się z platformami pracującymi pod kontrolą Linuxa i choć pozornie odsetek użytkowników podpinających komputery z owym OS-em możemy uznać za pomijalny to schody zaczynają się przy próbie sparowania popularnych streamerów, również z dobrodziejstw tegoż środowiska korzystających. Jakich? Jeśli powiem, że na liście znajdują się produkty takich marek jak m.in. Aurender, Auralic, Sonore, SOtM, itd. to … robi się mocno nieciekawie. W dodatku, z tego co można znaleźć w sieci niezbyt tęgie miny mają również posiadacze maszyn przyozdobionych logotypem nadgryzionego jabłuszka, którzy, przynajmniej na razie pozbawieni są możliwości komunikacji z DACiem za pomocą protokołu DSD over PCM (DoP). Aha, i jeszcze jedno, żeby skończyć wyliczankę ewentualnych mankamentów tytułowego gościa – sekcja USB nie może się niestety pochwalić separacją galwaniczną, więc jeśli jesteście Państwo na tym punkcie dość wrażliwi, to lepiej zainteresować się odpowiednimi akcesoriami firm trzecich. I jeszcze na koniec – wsparcia dla MQA też nie ma, ale to, przynajmniej na razie pieśń przyszłości, więc wspominam niejako na zapas.
Dość jednak marudzenia, gdyż przetwornik Audio Researcha można też za kilka rozwiązań pochwalić. Jednym z nich jest decyzja o prowadzeniu odrębnych ścieżek dla sygnałów DSD i PCM, z których każda używa po parze przetworników Burr-Brown/Texas Instruments PCM1792A w trybie mono. Dodatkowo wykorzystano dwa odrębne, dedykowane dla krotności częstotliwości 44.1 kHz i 48 kHz zegary TCXO. Oczywiście oferowany przez ARC upsampling dostępny jest w częstotliwościach 352.8 kHz i 384 kHz i swym działaniem obejmuje sygnały PCM. Za to sygnały DSD 2.8224 MHz i 5.6448 MHz obsługiwane są natywnie.
A jak wygląda sprawa brzmienia? W telegraficznym skrócie i pół żartem, pół serio można powiedzieć, że podobnie jak relacja gabarytów do masy całkowitej urządzenia. Jeśli powyższy wpis wydaje się Państwu zbyt enigmatyczny, bądź wręcz zupełnie niejasny już spieszę z wyjaśnieniami. Nie ukrywam, że kontakt z przetwornikiem Audio Researcha może być dla większości z nas obarczony pewnymi powszechnymi, czy też zupełnie podświadomymi oczekiwaniami i stereotypami. Nie ma bowiem co się czarować – urządzenia ze Stanów i generalnie zza wielkiej wody, bo i Kanadyjczycy idą podobną drogą, praktycznie od zawsze kojarzą nam się z dźwiękiem dużym, wręcz potężnym, czyli po prostu adekwatnym do gabarytów ustrojstw owe dźwięki generujących. Tymczasem ARC-owi zdecydowanie bliżej do skandynawskiej precyzji Coplanda, czy też niemieckiej analityczności Octave. Z premedytacją wymieniłem powyższe marki, gdyż primo – obie wykorzystują w swoich projektach lampy i secundo ich brzmienie jest dość odległe od typowego – stereotypowego nasycenia oraz lampowej eufonii. Podobnie jest z tytułową dziewiątką, która stara się jak może nie tylko usunąć się w cień, co niemalże stać się zupełnie transparentnym elementem naszego toru audio. Czy jej się ta trudna sztuka udaje? Odpowiem przewrotnie, że i tak i nie. Tak, gdyż jak na urządzenie z lampami w stopniu wyjściowym zamiast klasycznego dopalenia i dosaturowania skupia się na homogeniczności i gładkości dźwięku, dzięki czemu cały czas oscyluje w okolicach wzorowej neutralności a z drugiej strony owa gładkość dość jasno daje nam do zrozumienia, że krzemu w jej trzewiach byt dużo to nie ma. Dla porównania moja dyżurna i zbliżona cenowo 35-ka Ayona gra zdecydowanie silniej odciskającym swe piętno na efekcie finalnym dźwiękiem, intensywniej zaznacza swoją obecność i najoględniej rzecz ujmując skupia na sobie uwagę słuchaczy. ARC jest bardziej dyskretny, stonowany, można wręcz posądzić go o skromność graniczącą z nieśmiałością, gdyż ani nie wyrywa się przed szereg, ani tym bardziej nie próbuje przejąć pałeczki lidera. Stawia za to na neutralność i wspominane oscylowanie wokół środka równowagi tak tonalnej, jak i emocjonalnej. Nie sposób zarzucić mu jednak zimnej kalkulacji, gdyż daleko mu np. do studyjnej „oschłości” DACów Antelope Audio sprawiającej, że początkowy entuzjazm związany z tym ile nowych rzeczy słychać stopniowo przeradza się w pełne wątpliwości dywagacje, czy aby przypadkiem nie słychać jednak nieco za dużo. W tym wypadku urządzenie skupia się na reprodukcji a nie interpretacji i czyni to z właściwym swojej cenie wyczuciem, oraz finezją i coś czuję w kościach, iż niespecjalnie zależy mu w tej materii na wyczynowości. Na jakiej podstawie doszedłem do takich wniosków? Na drodze odsłuchów Drodzy Pastwo. Otóż ARC nad wyraz precyzyjnie oddaje zarówno wieloplanowość nagrań, jak i lokalizuje w wirtualnej przestrzeni poszczególne źródła pozorne. Kreśli ich kontury cienką, acz mocną, pewną kreską i poprawnie wypełnia tkanką, roztaczając wokół nich stosowną aurę, ale już dość zachowawczo oddając pogłos pomieszczeń w jakich nagrań dokonano. O ile przy studyjnych realizacjach niewielkich składów jazzowych w stylu „Originals for the Originals” Michaela Zilbera wszystko będzie wydawać się na miejscu i niczego nie powinno nam brakować, to już „Graduał Wiślicki” Stoltzer Ensemble / Robert Pożarski z owej aury pogłosowej zostaje nieco odchudzony.
Kolejnym elementem na jaki warto zwrócić uwagę jest oferowany przez producenta upsampling, który na większości nagrań objawia się pewnym skonkretyzowaniem, lepszym zdefiniowaniem dźwięku. Jednak nie chodzi tu o przesunięcie – obniżenie środka ciężkości przekazu a o delikatne przybliżenie pierwszego planu i lepszy wgląd w samo nagranie. Podobnie łatwe do wychwycenia wydają się różnice pomiędzy dwoma dostępnymi filtrami, z których zdecydowanie częściej korzystałem ze „Slow” aniżeli „Fast”, wybierając lepsze wypełnienie średnicy od kolejnej dawki konturowości i zwiewności. „Slow” wespół z włączonym upsamplingiem świetnie sprawdzały się na cięższych odmianach rocka i to zarówno na art.-rockowych symfonicznych interpretacjach klasyki, za jaki możemy uznać „Headbangers Symphony” Wolfa Hoffmanna, jak i łobuzersko „skocznym”, przypominającym fenomen RATM, „Prophets Of Rage” Prophets Of Rage.
Audio Research DAC 9 pomimo poważnej postury i zupełnie niepoważnej wagi spełnia oczekiwania praktycznie wszystkich odbiorców. Jest transparentny, precyzyjny i w dodatku, dzięki dedykowanemu pilotowi, szalenie wygodny podczas codziennej obsługi. A że nie do końca gra jak stereotypowa lampa? Cóż, nie wiem jak Państwo, ale osobiście nie uważam tego za wadę. Jedyne na co warto zwrócić uwagę, to fakt czy aby nasz streamer będzie w stanie się z nim porozumieć po USB a jeśli nie, to kiedy pojawią się likwidujące tę drobną niedogodność stosowne poprawki.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35; Ayon CD-10
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; T+A PA 2500 R; Audionet Watt
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Będący naszym obiektem zainteresowań dzisiejszego spotkania producent zza wielkiej wody, a dokładnie mówiąc ze Stanów Zjednoczonych z racji wykorzystywania lamp elektronowych w swych układach elektrycznych od zawsze kojarzony jest z bardzo pożądanym przez wielu melomanów, nadającym dźwiękowi nutkę romantyzmu, homogenicznym dźwiękiem. Naturalnie każde odświeżanie mających już swoje lata komponentów (czytaj: zmiana warty przez kolejną ich inkarnację) owe dobro niosło raz w większym, a raz w mniejszym stopniu, jednak nigdy nie spotkałem się z opinią postrzegania jakiegokolwiek jego produktu jako lampa grająca jak tranzystor. To był, jest i prawdopodobnie zawsze będzie brand szklana bańką z jej najlepszymi zaletami stojący, czego Wam i sobie serdecznie życzę. Ale jak znakomicie się orientujecie, nie byłbym sobą, gdyby wstępniak nie niósł ze sobą delikatnego niedopowiedzenia. O co chodzi? Nie uwierzycie, o prozaiczną sprawę jaką jest zazwyczaj słuszna waga większości tego typu urządzeń. Nadal nie wiecie do czego piję? Już zdradzam. Otóż opisywany amerykański przedstawiciel zamkniętych w szklance elektronów, czyli w tym recenzenckim podejściu przetwornik cyfrowo-analogowy DAC 9 marki Audio Research jest zadziwiająco lekki. To jest na tyle zaskakujące, że mój oparty o tranzystorowe trzewia DAC Reimyo jest od niego o prawie dwa kilogramy cięższy. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że nie dowiedziałem się o tym ze zwyczajowo służącej typowemu audiofilowi jako ostatnia deska ratunku instrukcji obsługi, tylko podczas samego procesu logistyki. Jak? Normalnie. Wiedząc, iż zabieram się za przeniesienie komponentu spokrewnionego ze starymi radiostacjami, przyłożyłem oszacowaną gabarytami konstrukcji odpowiednią siłę i gdyby nie refleks, DACzek bez problemów wylądowałby na suficie. I proszę się nie śmiać, gdyż jest to patrząc z perspektywy czasu również dla mnie trochę zabawne, ale najprawdziwsze przeżycie. Wracając jednak do clou i mając w pamięci wspomniane doświadczenie naturalną koleją rzeczy rodzi się zasadnicze pytanie: „Jak tytułowy, chodzący w wadze piórkowej lampowy produkt wypadnie pod względem wartości sonicznych?” Naturalnie jeszcze nie wiecie, ale wyjątkowo zajawkowo już teraz zdradzę, iż co najmniej ciekawie. Zatem zapraszając Was do lektury dodam, iż dzisiejszy temat, czyli DAC 9 amerykańskiej marki ARC zawdzięczamy warszawskiemu dystrybutorowi Horn Distribution.
Jak zdążyłem napomknąć, dzisiejszy bohater jak na standardy konstrukcji lampowych jest stosunkowo lekki. To oczywiście niczego nie przesądza, ale zawczasu informuję, iż ów nieco odmienny od oferty konkurencji fakt niedużej masy może wynikać z zaproponowania przez producenta obudowy wykonanej ze słynących z minimalizmu wagowego cienkich, a w tym przypadku dodatkowo mocno ażurowych blach. Sam pomysł na korpus dla DAC-a designersko jest na tyle ciekawy, że przy sporych gabarytach bez kontaktu werbalnego nie jesteśmy w stanie przewidzieć jego zwiewności, a wręcz jesteśmy pewni co najmniej drobnych problemów podczas sadowienia go na stoliku, co tak jak w moim przypadku zapewne skończy się spektakularnym „Zonkiem”. Ale ok. Zostawmy ogólny wygląd i przejdźmy do konkretów. Rozpoczynając od frontu, w jego centralnej części zauważamy duże, czarne, szklane okienko, w którym zaimplementowano mieniący się zielenią, z pozoru bardzo mały, ale zaskakująco czytelny wyświetlacz. Tuż pod wspomnianym informatorem o stanie urządzenia, na przełomie czerni szybki i srebra szczotkowanego aluminium z jakiego wykonano przedni panel zlokalizowano serię sześciu guzików funkcyjnych. Naturalnie Audio Research nie byłby sobą, gdyby a na zewnętrznych flankach frontu nie zaaplikował typowych dla wszystkich swoich komponentów ułatwiających transport, dość brutalnie łamiących spokój awersu urządzenia uchwytów. Przemierzając obudowę ku tyłowi wyraźnie widać, to o czym pisałem. Wykonany z jednego elementu metodą gięcia zestaw boków i dachu urządzenia został poddany bardzo skrupulatnemu procesowi ażurowania. To naturalnie z jednej strony ułatwia chłodzenie grawitacyjne, a z drugiej sprawia, iż dziewiątka ARCa idąc w kontrze do większości podobnych komponentów unika wagowego przerysowania. Po dojściu z opisem do tylnego panelu przyłączeniowego jestem zobligowany poinformować Was o ciekawie rozbudowanej ofercie wejść cyfrowych: USB, SPDIF, BNC, AES/EBU i OPTICAL, oraz standardowej serii wyjść analogowych: XLR i RCA. Oprócz wspomnianych gniazd sygnałowych na plecach 9-ki znajdziemy jeszcze: gniazdo RS232, zasilania IEC i bezpiecznikowe, a także bananowe terminal „IR INPUT”. Tak w telegraficznym skrócie prezentuje się wizytujący moje progi przetwornik, zatem przyszedł czas na konkrety, czyli proponowane przez konstruktorów walory soniczne.
Zanim przejdę do meritum, zaznaczę jedynie, iż oferta DAC 9 w domenie obróbki dostarczonego sygnału opiewa nie tylko na przyjęcie kilku częstotliwości próbkowania, ale również końcowy UPSAMPLING i zestaw formujących brzmienie filtrów. Ja z racji karmienia przetwornika najzwyklejszym CD korzystałem z opcji 44.1kHz, a z oferty filtracyjnej najlepiej do gustu przypadł mi stan „Slow”. Co zatem o tytułowym przetworniku mogę powiedzieć? Raczej same komplementy. Naturalnie, dla piewców braku ograniczeń przenikania eteru międzykolumnowego i bezpośredniości w atakowaniu ośrodków słuchu melomana zderzenie z typowym lampowym brzmieniem może być odebrane jako pewnego rodzaju uśrednienie, ale zapewniam, jeśli jesteście zorientowani na lampę w torze, opisywany przedstawiciel szklanych baniek jest jej fantastycznym orędownikiem. Dźwięk nabiera szlachetności i gładkości, co nawet w moim systemie pokazywało dodatkowe pokłady muzykalności czasem wydawałoby się na wskroś znanych mi pozycji płytowych. To oczywiście w porównaniu z posiadanym Japończykiem było wyraźnie słyszalne, ale oświadczam, tak podany przekaz odbierałem w estetyce innego, bardziej homogenicznego dźwięku, aniżeli trudnego do zaakceptowania pokolorowania. Dodatkowo na wyartykułowanie zasługuje budowanie przez dziewiątkę szerokiej i głębokiej wirtualnej sceny muzycznej. Owszem, zwiększenie plastyczności dźwięku powodowało nieco cichsze sygnalizowanie swojego bytu tylnych formacji, ale to wbrew pozorom nie było szkodliwe, a czasem w muzyce nagrywanej w kościołach zdecydowanie bardzie zbliżało mnie do panujących w tych budowlach realiów. Przykładem na pozytywny wpływ naleciałości pojemników próżniowych (lamp elektronowych) w tak zestrojonym testowym torze może być płyta L’arpeggiata Christiny Pluchar Monteverdi „Teatro d’Amore”. To była feeria pozytywnych doznań. Wokaliści ze swoimi natchnionymi homogenicznością lamp partiami wypadali wręcz fenomenalnie, a kościół dzięki delikatnemu przygaszeniu najbardziej oddalonych od mikrofonów ośrodków dźwięku pokazywał swój rozmach. Jedynie do czego mógłbym delikatnie i trochę na siłę się przyczepić, to lekka utrata ataku strun instrumentów szarpanych, za co w zamian otrzymałem bardzo ciekawy pakiet ich wybrzmiewania. Niestety, w życiu zawsze jest coś za coś, jednak w tym przypadku nie było jakąś spektakularną szkodą, a jedynie konsekwencją tchnięcia ducha w inne partie nutowe. Jako kolejny przedstawiciel serii testowej będzie znajdujący się na przeciwległym biegunie uduchowienia muzyki John Zorn z projektem MASADA „First Live 1993”. W tym przypadku nie było wokalistyki, ale za to tak uwielbiany przeze mnie saksofon i trąbka. Efekt? Te dwa teoretycznie wykonane z blachy, ale zaliczające się do całkowicie innej rodziny instrumentów generatory dźwięku z wnoszonego przez Amerykański przetwornik dobra czerpały pełnymi garściami (dawka wysycenia i swoistej drewnianej w przypadku saksofonu szarości). Ciekawe w tym wszystkim jest również to, że przy nieco mniej spektakularnym ataku sama muzyka nic a nic nie zwolniła swojego tempa. A jedynym nieco utyskującym na gładkość fonii przedstawicielem tej grupy artystów był bębniarz ze swoimi perkusjonaliami. Wyraźnie słychać było ich ukulturalnienie, co w tego typu twórczości nie do końca jest na miejscu. Jednak nie był to efekt gaszenia talerzy chwytaniem w palce, tylko nieco mniejsza ich przenikliwość, co notabene w całym, szaleństwie tej muzy czasem trudno było wychwycić. Na koniec postanowiłem wspomnieć o bardzo zbliżonej instrumentalnie do J. Zorna, ale zdecydowanie wolniejszej w frazowaniu rodzimej formacji RGG z projektem „Szymanowski”. W tym przypadku zaobserwowane odczucia zbliżone były do free-jazzu Masady, z naciskiem na w miarę możliwości wierność oddania kwestii budowania realiów danej sesji nagraniowej. To jest płyta grająca przecinaną pojedynczymi dźwiękami ciszą i w właśnie takiej estetyce zaproponował ją DAC 9. Jedyną różnicą tej prezentacji w stosunku do mojego codziennego systemu był aspekt, wyraźniejszego rysowania krawędzi poszczególnych źródeł pozornych przez DAC Reimyo, ale to natychmiast skutkuje sonicznym kompromisem utraty pierwiastka lampy w finalnym przekazie, na co osobiście na obecny moment jestem w stanie przystać. Czyli po raz kolejny ewidentne cos za coś, czyli brutalna prawda o życiu.
Szczerze powiedziawszy, dzisiejsze starcie z marką ARC było pierwszym oficjalnym spotkaniem na naszym podwórku. Dlatego też cieszy mnie fakt potwierdzenia zasłyszanych gdzieś w kuluarowych rozmowach pozytywnych opinii na temat muzykalności produktów tej stajni. Co dodatkowo napawa optymizmem, to fakt nie przekroczenia tak zwanego progu przesytu gładkości i wysycenia w przecież już mocno kolorowym zestawieniu. Zatem gdzie widzę testowany produkt? Szczerze powiedziawszy u wszystkich kochających lampy, a w szczególności cierpiących ze swoimi systemami na anoreksję w środku pasma, czy nadmierną nadpobudliwość w górnych rejestrach. Dodatkowo zwróciłbym również uwagę na zestawienia z nieco jaśniej grającymi niż moje ISIS-y kolumnami. Owszem, podczas testu było bardzo przyjemnie, ale przypuszczam, że z uwagi na wpisaną w kod DNA soczystość grania T&F nie usłyszałem wszystkiego, co Audio Research DAC 9 ma do powiedzenia. A po tym co usłyszałem, z całą odpowiedzialnością zapewniam, że ma.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Horn
Cena: 39 999 PLN
Dane techniczne:
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz (+/-0.15dB); 6Hz – 192kHz (+/-3.0dB)
Zniekształcenia THD+N: <0.002% @ 2V RMS 1kHz (wyjścia XLR)
Odstęp sygnał/szum: >114dB
Separacja kanałów: 107 dB
Jitter: <10pS
Impedancja wyjściowa: 500 Ω (XLR), 250 Ω (RCA)
Dostępne filtry: Fast, Slow
Upsampling: 384kHz.
Wejścia: USB2.0 HS (44.1 – 384 kHz/24 Bit), DSD, 2xDSD; Coax., BNC, AES/EBU (44.1 – 192 kHz/24 Bit); Toslink (44.1 – 96k Hz /24 Bit)
Wyjścia: XLR, RCA
Napięcie wyjściowe: 3.8 V RMS Max (XLR); 1.9V max (RCA)
Wykorzystane lmpy: 2 szt. 6H30
Pobór mocy: 60 W max., <2 W standby
Wymiary (S x W x G): 48 x 13.7 x 34.8 cm
Uchwyty na ścianie przedniej: dodatkowe 4 cm
Waga: 6.3 kg
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Przed nami druga tegoroczna dwudniowa prezentacja wrocławskiego Audiofila. Odbędzie się ona już w najbliższy weekend, w dniach 30.09 i 1.10. bieżącego roku, w godzinach: od 12.00 do 15.00 i od 16.00 do 19.00, w Sali Konferencyjnej Hotelu Qubus – Wrocław ul. Św. Marii Magdaleny 2. Wstęp wolny!
Zgodnie z wcześniejszymi informacjami jej gospodarzem będzie firma Audio Art. Technology prowadzona przez pana Roberta Figurę. Firma skupia się na projektowaniu i produkcji wysokiej klasy zestawów głośnikowych. Doświadczenia pana Roberta w tej dziedzinie są spore. Zagadnieniem tym zajmuje się od ponad trzydziestu lat. Konstruował już zestawy w tradycyjnych obudowach drewnianych, metalowych, kamiennych, aby ostatecznie skupić się na obudowie kompozytowej – mieszance szkła i kamienia.
We Wrocławiu zaprezentowany zostanie najnowszy produkt firmy – system omnipolarny – grający dźwiękiem dookólnym, emitującym dźwięk nie tylko w płaszczyźnie poziomej ale także w pionie. W skład systemu wchodzą: satelity Logos DB i dwa subwoofery Experience 2. W dwudrożnych pasywnych satelitach wykorzystano ceramiczny głośnik średniotonowy firmy Accuton i tytanowy wysokotonowiec. W aktywnym Experience 2 piętnastocalowy celulozowy głośnik niskotonowy.
Ten wymagający system głośnikowy współpracować będzie ze znakomitą elektroniką, elektroniką może nie najnowszą ale jeszcze nie tak dawno, w latach 1997 – 2007, uważaną za totalny Hi -End. Płyt CD i pliki odtwarzane będą z referencyjnego odtwarzacza CD niemieckiej firmy Burmester modelu 001. Za wzmocnienie sygnału odpowiadać będzie dzielony system australijskiego producenta firmy Halcro: przedwzmacniacz DM 10 i monobloki DM 88.
Poniżej wykaz całego systemu:
– źródło – odtwarzacz CD Burmester 001,
– przedwzmacniacz liniowy – Halcro DM 10,
– monobloki – Halcro DM 88,
– zestaw głośnikowy – omnipolarne Audio Art Technology Logos DB i subwoofer Experience 2,
– okablowanie: Nordost, MIT.
Serdecznie zapraszam na kolejną świetnie zapowiadającą się prezentację. Ważną gdyż wszystkie zaprezentowane urządzenia będą gościć na wrocławskim Audiofilu po raz pierwszy. Będzie to także nie lada gratka dla zwolenników nośników cyfrowych. Dobra, różnorodna muzyka odtwarzana będzie tylko z płyt CD i plików.
Obecność obowiązkowa!
Piotr Guzek
W erze niespotykanego dotychczas rozwoju technologicznego wysokiej klasy sprzętu audio, AURALiC LIMITED wkracza w nową ścieżkę rozwoju, wprowadzając urządzenia audio klasy premium – serii G. Zbudowane w oparciu o platformę Lightning Streaming firmy AURALiC oraz zaawansowany protokół komunikacyjny Lightning Link, rodzina cyfrowych urządzeń audio serii G stosuje najlepsze nowoczesne materiały i rozwiązania zapewniające najwyższą wydajność.
W czwartym kwartale 2017 r. zostaną zaprezentowane dwa produkty z serii G: ARIES G2 Streaming Transporter oraz VEGA G2 streamingowy DAC, które powinny trafic na rynek około listopada. SIRIUS G2 procesor upsamlingowy oraz LEO G2 Femto Reference Clock przewidziane są na pierwszą połowę 2018 roku.
„Pracując razem, urządzenia serii G stają się pionierską siecią dźwiękową, unikalnym, zintegrowanym, cyfrowym systemem cyfrowego audio przeznaczonym dla najbardziej wymagających melomanów” – mówi prezes firmy AURALiC, Xuanqian Wang. „ARIES G2 i VEGA G2 zachowują elementy innowacyjnej inżynierii, która sprawiła, że poprzednicy wyróżniali się znacząco w swoich kategoriach, ale właśnie na tym kończą się podobieństwa. Rozbudowane zasoby, oryginalne podejście do izolacji, rozszerzona funkcjonalność, przełomowe poziomy kontroli i komunikacji sprawiły, że ARIES G2 i VEGA G2 stanowią nową klasę urządzeń AURALIC”.
Już w listopadzie na polski rynek trafią dwa z czterech wspomnianych urządzeń: Aries G2 oraz Vega G2. Kompletny system będzie można zobaczyć i usłyszeć podczas tegorocznej wystawy Audio Video Show w Hotelu Jan 3 Sobieski w dniach 17-19 listopada 2017. Serdecznie Zapraszamy.
AURALiC ARIES G2 Streaming Transporter
Transporter strumieniowy ARIES G2 łączy bezprzewodowo domowy system audio ze wszystkimi różnorodnymi źródłami muzyki cyfrowej, poczynając od sieciowych i USB, aż do serwisów online w formatach bezstratnych i radia internetowego. Zainstaluj dowolny dysk HDD lub SSD 2,5 cala, a ARIES G2 stanie się w pełni funkcjonalnym serwerem muzycznym, posiadającym dostępną cyfrową bibliotekę. Bogaty w funkcje i szybki jak błyskawica ARIES G2 posiada najnowocześniejszą technologię izolacji galwanicznej oraz ultra czystą kontrolę zasilania, zapewniając nienaganną dbałość sygnału cyfrowego, który obsługuje. Podwójne zegary Femto i obudowa ekranująca zakłócenia EMI wykonana z pojedynczego bloku aluminium należą do elementów, które sprawiają, że ARIES G2 ma na celu ustanowienie nowego standardu jakości wśród urządzeń strumieniujących cyfrowy sygnał audio.
ARIES G2 jest urządzeniem, które jednoczy źródła muzyki o najwyższych rozdzielczościach i dostarcza je do Twojego DAC’a poprzez niezawodne i precyzyjne złącza wyjściowe, w tym interfejs AURALiC Lightning Link, szybkie USB audio 2.0, AES / EBU, cyfrowe koaksjalne oraz TOSLINK. Procesor ARIES G2 jest o 50% szybszy od oryginalnego ARIES Streaming Bridge, z dwukrotnie większą pamięcią systemową i masową. Oznacza to jeszcze łatwiejszą obsługę rozdzielczości do DSD512 i PCM 32bit / 384K.
Zastosowanie AURALiC Lightning Streaming umożliwia ARIES G2 łączenie się z plikami muzycznymi w istniejącej sieci Wi-Fi, jak również oferuje dodatkowe funkcje, takie jak listy odtwarzania na urządzeniu, buforowanie pamięci, odtwarzanie bez przerw, bit-perfect, czy multiroom. Wszystko to kontrolowane jest poprzez aplikację AURALiC na iOS, Lightning DS lub dostęp do programu Lightning za pośrednictwem nowego interfejsu internetowego na każdym urządzeniu smart. Oprócz zgodności z AirPlay, ARIES G2 jest certyfikowanym punktem końcowym Roon Ready do łatwej integracji z oprogramowaniem Roon, co czyni go jednym z najbardziej elastycznych streamerów dostępnych w świecie hi-fi.
ARIES G2 będzie kosztował 16999 PLN brutto bez wewnętrznej pamięci masowej. Klienci mogą zainstalować dowolny 2,5-calowy dysk twardy lub zamówić ARIES G2 z fabrycznie zainstalowanym napędem SSD przeznaczonym do przechowywania muzyki na urządzeniu. Auralic ARIES G2 będzie można zobaczyć i usłyszeć podczas tegorocznej wystawy Audio Video Show w Hotelu Jan 3 Sobieski w dniach 17-19 listopada 2017. Serdecznie Zapraszamy.
AURALiC VEGA G2 Streaming DAC
DAC strumieniowy VEGA G2 jest urządzeniem, które bezbłędnie przetwarza wszystkie współczesne cyfrowe formaty muzyczne o najwyższej rozdzielczości, do DSD512 i PCM 32-bit / 384K. Jednak VEGA G2 jest również w pełni funkcjonalnym streamerem, zdolnym do łączenia się bezpośrednio z cyfrowymi źródłami muzyki. W porównaniu z oryginalną wersją VEGA, VEGA G2 posiada zupełnie nową strukturę, wykorzystując platformę Tesla do buforowania, przetwarzania i starannego regulowania dostarczaniem sygnału źródłowego do customowego chipa DAC. Po raz pierwszy w branży audio jest to DAC, który działa niezależnie od częstotliwości sygnału źródłowego: VEGA G2 buforuje dane w taki sposób, który nie ma potrzeby blokowania częstotliwości sygnału źródłowego. Nigdy wcześniej DAC nie potrafił całkowicie zarządzać czasem z własnym zegarem – w tym przypadku niezwykle precyzyjnymi zegarami Dual 72 Femto Master. Uwolniony od zewnętrznych ograniczeń, VEGA G2 oferuje działanie bez niepożądanego jittera.
Sercem VEGA G2 jest platforma Tesla AURALiC, wyposażona w czterordzeniowy chip A9, 1 GB pamięci DDR3 i 4 GB pamięci masowej, dostarczając 25 razy więcej mocy obliczeniowej niż poprzednik. Dodając do tego nową izolację galwaniczną, która umożliwia transmisję danych między obwodami pierwotnymi całkowicie oddzielonymi fizycznie, jednostki Dual Low-Noise Linear Purer-Power, jest jasne, że ten DAC uzyskuje sygnał analogowy tak czysty, jak tylko to możliwe.
W pełni pasywna kontrola głośności, to kolejna nowa funkcja pojawiająca się w VEGA G2. Opiera się ona na unikalnej sieci rezystorów drabinowych zbudowanej przez firmę AURALiC i pobiera dokładnie zerowy prąd po jej ustawieniu. Prąd zerowy jest równy zerowej interferencji i jest to kolejna innowacja VEGA G2, która odzwierciedla wręcz obsesyjną dbałość o szczegóły. Wraz z modułem wyjściowym ORFEO klasy A, zainspirowanym klasycznymi projektami analogowymi, rezultatem końcowym jest niesamowicie wierny poziom prezentacji muzycznej.
Wraz z technologią Lightning Streaming, AURALiC VEGA G2 przejmuje wszystkie funkcje transmisji strumieniowej i łączność dedykowanego streamera. Po podłączeniu przez sieć Ethernet do sieci domowej, dostępne są wszystkie funkcje Lightning Streaming. Kontrola użytkownika odbywa się za pośrednictwem specjalnej aplikacji sterującej iOS AURALiC Lightning DS, a instalacja serwera Lightning Server dla VEGA G2 została ułatwiona dzieki nowemu interfejsowi internetowego z dowolnego smartfona, tabletu lub komputera. VEGA G2 jest certyfikowanym punktem końcowym Roon Ready, co zapewnia płynną integrację z oprogramowaniem Roon.
Cenę rynkowa VEGA G2 Streaming DAC ustalono na poziomie 24999 PLN brutto. Auralic VEGA G2 będzie można zobaczyć i usłyszeć podczas tegorocznej wystawy Audio Video Show w Hotelu Jan 3 Sobieski w dniach 17-19 listopada 2017. Serdecznie Zapraszamy.
Zintegrowana rodzina prodktów
W ramach serii G dochodzą jeszcze SIRIUS G2 Upsampling Processor i LEO G2 Femto Reference Clock. SIRIUS G2 to potężny cyfrowy procesor audio kompatybilny z większością urządzeń DAC, jednak swoje największe mozliwości pokazuje podczas pracy w połączeniu z innymi komponentami serii G, takimi jak ARIES G2 i VEGA G2. SIRIUS G2 stosuje najlepsze dostępne technologie przeznaczone dla najbardziej wymagających wyzwań związanych z przetwarzaniem sygnału, takich jak upsampling i korekcja przestrzeni. LEO G2 natomiast zajmuje się kompleksową synchronizacją sygnałów, a komunikując się z innymi produktami serii G za pomocą Lightning Link, zapewnia podstawę dla najniższego poziomu jitter i szumów, dosłownie wspierając cały system w synchronizacji z nowym poziomem jakości dźwięku.
Urządzenia serii G zostały zaprojektowane nie tylko dla wybitnych osiągów osobno, ale również do odgrywania istotnych ról w najbardziej ściśle związanych ze sobą komponentach oferowanych przez firmę AURALiC. Prawdziwy potencjał każdego elementu zostanie osiągnięty wówczas, gdy są one łączone przy użyciu nowego protokołu komunikacyjnego AURALiC Lightning Link, maksymalizując zalety technologii poszczególnych komponentów i tym samym tworząc finalny cyfrowy system audio najwyższej klasy.
ARIES G2 oraz VEGA G2 będą dostępne w sieci dealerskiej AURALiC w listopadzie 2017r., do odsłuchu będą dostępne w wybranych sklepach, także w sklepach MP3store z grupy Audiokracja.
SIRIUS G2 oraz Femto LEO G2 pojawią się w 1 połowie 2018 roku.
Lightning Link
Lightning Link to dwukierunkowe sprzężenie o niskim poziomie jitter, 18 Gb / s, które wykorzystuje szybkie złącze sprzętowe typu HDMI, zapewniając doskonałą kontrolę transmisji. Lightning Link sprawia, że muzyka nawet w ultra-wysokich rozdzielczościach zabrzmi jak nigdy dotąd.
W przeciwieństwie do innych połączeń HDMI opartych na I2S, dwukierunkowy Lightning Link umożliwia działanie bez jitteru wszystkim urządzeniom w danym systemie. Zegarowanie informacji z urządzeń docelowych, takich jak VEGA G2, potrafi zapewnić perfekcyjną synchronizację danych ARIES G2. Lightning Link przenosi również dane sterujące systemem do wszystkich elementów, począwszy od regulacji głośności po konfigurację silnika procesora, co pozwala wszystkim połączonym urządzeniom AURALiC na jednolity, zunifikowany interfejs sterowania.
Dystrybutor: MIP
Strona produktowa: Auralic.pl
Opinia 1
Pomimo dość zastanawiającej decyzji władz miasta o zaprzestaniu, czy też miejmy nadzieję jedynie czasowemu zawieszeniu patronatu nad mającą się odbyć już siódmą edycją organizowanego przez Piotra Guzka wrocławskiego Audiofila w dniu wczorajszym, niejako wbrew wszelkim przeciwnościom losu, ów Audiofil jednak miał swoją inaugurację.
Tak jak w latach ubiegłych, czyli relacjonowanych m.in. na naszych łamach 2014 , 2015 i 2016 rola headlinera i inauguratora sezonu przypadła katowickiemu RCMowi, który z tejże okazji przygotował nad wyraz smakowity zestaw audiofilskich specjałów. Zanim jednak przejdziemy do bardziej szczegółowego opisu zaproponowanej przez dowodzoną przez Rogera Adamka ekipy konfiguracji, trzymając się chronologii, pozwolę sobie rozpocząć niniejszą relację od kilku zdjęć otwierającego tegoroczną edycję organizatora tego całego zamieszania Piotra Guzka.
Mając już za sobą oficjalny start i słowo wstępne spokojnie możemy przejść do części sprzętowej, gdyż w stosunku do wcześniej nadesłanej przez organizatorów zapowiedzi w zaprezentowanym we Wrocławiu secie pojawiło się kilka „drobnych”, acz niezwykle cieszących audiofilskie oczy i uszy zmian. Idąc zatem zgodnie z kierunkiem przepływu reprodukowanych sygnałów warto zwrócić uwagę na otwierający ofertę kanadyjskiego producenta gramofon Kronos Audio Sparta 0,5 wyposażony w pozornie proste, acz bardzo ciekawe (ze względu na zawieszenie) ramie Schroeder Model 2 uzbrojone w złocistą wkładkę Dynavector DV – Karat 17D3.
Oczywiście za wzmocnienie płynących z Dynavectora sygnałów odpowiadała flagowa (przynajmniej na razie), katowicka Theriaa, która to z kolei spięta została z pełniącym również rolę przedwzmacniacza liniowego przetwornikiem Vitus Audio RD-100. Za to reprodukcja srebrnych krążków przypadła transportowi CEC TL2N a duńską elektronikę znajdziemy również w sekcji wzmocnienia, gdyż to właśnie tam spoczęły niepozorne, lecz jak się miało okazać nad wyraz wydajne, pracujące w klasie A 30W końcówki mocy SM-011. No to czas na … jeśli nie światową, bądź europejską, to na 100% polską premierę, czyli jeszcze prototypowe, posiadające w pełni aluminiowe obudowy niepozorne, lecz mogące pochwalić się waga ponad 70 kg (szt.) kolumny Gauder Akustik Darc 4. I tutaj mała niespodzianka, gdyż o ile do tej pory ich konstruktor – dr. Roland Gauder nie kombinował z kolorystyką i swe projekty opierał na klasycznie mlecznobiałych Accutonach, to tym razem, chcąc zapewne zachować spójność designu z nazewnictwem serii zdecydował się na porcelanowe przetworniki w czarnym umaszczeniu. Również tweeter utrzymany został w podobnej tonacji, lecz tym razem zamiast ceramiki jego membranę wykonano z czarnego diamentu.
Za okablowanie powyższego systemu odpowiadały marki Argento Audio i Furutech a wśród kłębiących się po hotelowej podłodze „drutów” można było zauważyć m.in. znane z naszych recenzji dopieszczone firmowymi standami Furutechy Nanoflux Speaker Cable, czy też intrygująco landrynkowego DPS-4. I jeszcze drobiazg dotyczący zasilania. Otóż wbrew obowiązującym trendom katowicki RCM zamiast wysoko skutecznej filtracji postawił jedynie na rozdzielnie życiodajnego prądu i torze zasilającym można było zobaczyć jedynie Furutecha e-TP60 ER i „obsługującą” monobloki kostkę FP-SWS-D Box NCF.
No i najważniejsze – brzmienie, bowiem nie sztuką jest wywalić ciężarówkę pieniędzy na dźwięk niemający wiele wspólnego nie tylko z High-Endem, co czasem nawet z Hi-Fi. Całe szczęście ekipa katowickiego RCMu zna się na rzeczy i doskonale wie co z czym i jak spiąć, by przybyłym słuchaczom zapewnić kilkugodzinną audiofilską nirwanę. Jako przykład niech posłuży wstępna, nadesłana przed weekendowym eventem rozpiska z planowaną konfiguracją a finalnie skonfigurowany system. Plany bowiem sobie a życie sobie i gdy np. okazało się, iż przybyłe prosto z fabryki Gaudery, nawet po osiągnięciu satysfakcjonującego poziom wygrzania są zdecydowanie trudniejsze do prawidłowego wysterowania aniżeli wcześniej zakładano integrę SIA-025 zastąpiono ww. monoblokami.
I w tym momencie pozwolę sobie na mało wesołą dygresję i refleksję. Otóż w drodze powrotnej z wczorajszej wizyty we Wrocławiu zastanawialiśmy się z Jackiem nad mentalnością wrocławskich audiofilów i melomanów. Pomijając fakt, że my sami nie reprezentujemy normy jako takiej, jeśli w ogóle jakąkolwiek, gdyż od siedmiu lat nie widzimy problemu, żeby tłuc się po 350 km w jedną stronę tylko po to, by spędzić kilka godzin na słuchaniu muzyki w gronie znajomych, to zakładaliśmy, że Wrocławianie mając pod nosem Audiofila jeśli nie z zamiłowania do muzyki, to chociażby z ciekawości do znajdującego się tuż przy rynku Qubusa zajrzą. Tymczasem do godziny piętnastej, czyli do pozwalającej na chwilę odpoczynku i konsumpcję przerwy hotelową salę odwiedziło raptem kilka osób i to osób, które regularnie pojawiały się na wcześniejszych edycjach. Nowe twarze policzyć można było na palcach jednej ręki! To chyba jakieś lokalne kuriozum, bądź przejaw swoistej epidemii jaskry analnej (nie widzą swoich czterech liter na tego typu imprezach), ale skoro przez cały czas docierają do nas sygnały, że na warszawskie Audio Show jest za daleko, monachijski High End za drogo a wizyty w salonach audio są mało komfortowe ze względu na oczekiwania i presję wywierane przez sprzedawców i właśnie spotkania w stylu tytułowego Audiofila wydają się jedyną z nielicznych okazji do możliwie komfortowych odsłuchów i zapoznania się z naprawdę świetnie skonfigurowanymi systemami to do jasnej cholery skoro takowa impreza ma miejsce warto byłoby zaszczycić ją swoją obecnością. Najwidoczniej jednak najwygodniej jest siedzieć we własnych czterech kątach, marudzić klepiąc trzy po trzy na internetowych forach i nie mając w większości przypadków pojęcia o dobrym dźwięku, bo i skąd, krytykować wszystko i wszystkich. W końcu tak jest najłatwiej.
Szacunek zatem wszystkim tym, którzy jednak na Audiofilu się pojawili, bądź jeszcze zdążą się pojawić, gdyż inauguracja siódmej edycji ww. imprezy na tyle wysoko ustawiła poprzeczkę, że szanse aby coś podobnego usłyszeć w najbliższym czasie wydają się stosunkowo niewielkie.
Czemu? Powód jest tyleż prozaiczny, co oczywisty, gdyż RCM-owski system łączył fenomenalną rozdzielczość i dynamikę z muzykalnością i nasyceniem. W dodatku był na tyle uniwersalny aby z dziecinną łatwością radzić sobie z praktycznie dowolnym repertuarem pozwalając cieszyć się zarówno finezją jazzowych standardów, jak i brutalnością heavy metalowych porykiwań. Był to również w pełni namacalny dowód na to, ze dobry system zagra każda muzykę a nie tylko drobny wycinek ludzkiej aktywności dźwiękowej. Można też było na własne uszy przekonać się o różnicach, zaletach i jeśli ktoś takie odnotował również mankamentach i ograniczeniach poszczególnych formatów, gdyż podczas weekendowej prezentacji nie brakowało swoistych sparringów wersji analogowych i cyfrowych niektórych nagrań, dzięki czemu każdy z obecnych miał możliwość wyrobienia sobie własnej opinii na temat co gra lepiej i dlaczego. Właśnie na drodze takich bezpośrednich porównań okazało się, ze cyfrowa edycja sławnego, sygnowanego przez samego Manger samplera „Musik, wie von einem anderen Stern” musi uznać wyższość analogowej edycji Clearaudio „The Percussion Record”.
Nad wyraz miłą niespodzianką okazały prototypowe Gaudery, które przy deklarowanej przez producenta „wystarczającej” efektywności (wynoszącej zapewne nie więcej niż 82dB) i dość skromnych gabarytach z łatwością wypełniały ponad sześćdziesięciometrową hotelową salę konferencyjną dźwiękiem pełnym, soczystym i dynamicznym o tak błyskawicznej szybkości narastania jakbyśmy mieli do czynienia ze zdecydowanie większymi konstrukcjami. Zaskakiwała nie tylko spójność generowanego przez nie dźwięku, ale i swoista całkiem naturalna swoboda, niewymuszenie z jakim nawet na bliskim koncertowym poziomach głośności potrafiły zagrać czy to symfonikę, czy ciężkiego Rocka.
Serdecznie dziękując Organizatorom za zaproszenie i gościnę mamy cichą nadzieję, że powodem wczorajszej zasmucająco niskiej frekwencji była jedynie typowo jesienna aura i tak niedziela, jak i kolejne spotkania udowodnią, że audiofilski duch w narodzie jednak nie umarł. Do zobaczenia.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Gdy wiosną tego roku dochodziły do nas mało optymistyczne wieści o bardzo możliwym zaprzestaniu organizacji relacjonowanych przez nas, odbywających się w stolicy Dolnego Śląska – Wrocławiu, prowadzonych przez charyzmatycznego wielbiciela muzyki i pomysłodawcę Piotra Guzka, cyklicznych spotkań pod nazwą „Audiofil”, z wielkim niepokojem czekaliśmy na rozwój sytuacji. Od samego początku, niczym w filmach grozy, Piotr raz informował nas, że jest cień szansy, by podczas następngo kontaktu telefonicznego smutnym głosem poddawać w wątpliwość kolejną edycję tej imprezy. Na szczęście jak to w życiu zwykle bywa, może nie do końca sam los, ale również duża determinacja organizatora sprawiły, iż w dniach 23-24 września ta rozpoznawalna przez wielu miłośników muzyki uczta dla zmysłu słuchu po raz kolejny otworzyła drzwi sali konferencyjnej znanego stałym bywalcom, zlokalizowanego w bliskim otoczeniu rynku hotelu Qubus. Co prawda w tym roku przewidziane są jedynie trzy odsłony, ale dla wielu zainteresowanych podobnymi wydarzeniami audiofilów to i tak jest bardzo dobra wiadomość.
Podobnie do lat poprzednich, tak i obecna edycja „Audiofila” przyjęła formę prezentacji systemów pojedynczych dystrybutorów lub producentów, a na pierwszy ogień poszedł znany z zamiłowania do analogu katowicki RCM, czyli Roger Adamek ze znającymi się na rzeczy pracownikami. Naturalnie w tym przypadku pytanie: “Co było głównym źródłem pokazu?” jest trochę nie na miejscu, dlatego też bez owijania w bawełnę zdradzę, że był nim startowy model gramofonu Kronos. Z racji lubowania się Marcina we wszelakich sprzętowych wyliczankach w temat dokładnych modeli grającego toru nie będę się zbytnio zgłębiał, ale oprócz wspomnianego drapaka w tej odsłonie Audiofila udział wzięli, pachnący jeszcze świeżością newsowych serwisów transport japońskiego CEC-a, przedwzmacniacz liniowy z funkcją DAC-a wspierany oddającymi 30W w klasie A duńskiego Vitusa, rodem z RCM-u phonostage THERIAA, oraz przedprodukcyjna nowość ze stajni Gauder Akustik kolumny Dark 4. Naturalnym, z racji dystrybucji, jest fakt okablowania całości zestawienia kompilacją marek Furutech i Argento Audio.
Jak zaprezentowała się powyższa kompilacja elektroniki? Co prawda wyjazdowa ocena zawsze obciążona jest wieloma zmiennymi, ale z tak niewielkimi kolumnami, które nie miały najmniejszego problemu z oddaniem szybkości narastania dźwięku, jego energii, masy i ogólnej swobody nawet muzyki metalowej w swym dość bogatym w pozytywne doznania recenzenckim życiu miałem do czynienia tylko kilka razy. A trzeba dodać, że goszcząca nas sala konferencyjna o kubaturze mniej więcej 60 metrów kwadratowych, nawet dla wielu zdecydowanie większych konstrukcji często bywała barierą nie do przeskoczenia. Powiem szczerze, z dużym zainteresowaniem czekam na osobiste zderzenie z tymi w stosunku do moich Szaf Gdańskich niewielkimi podłogóweczkami.
Puentując relacjonowane spotkanie koneserów muzyki chciałbym podziękować Piotrowi Guzkowi za wytrwałość w dążeniu do osiągnięciu celu, bohaterom całego przedsięwzięcia, czyli ekipie RCM-u za kolejny bardzo dobrze przygotowany występ, a ku mojemu zaskoczeniu bardzo nielicznej publiczności (przynajmniej w pierwszej części piątkowego pokazu) pogratulować posiadania w portfolio Waszego miasta niezwykle ciekawej imprezy.
Jacek Pazio
Opinia 1
Choć z amerykańskim, słynącym bądź co bądź właśnie z okablowania, AudioQuestem mieliśmy okazję już dwukrotnie spotkać się na naszych łamach, to dziwnym zbiegiem okoliczności testowaliśmy do tej pory jedynie … słuchawki. Tzn. pośrednio ichniejsze kable przez nasze systemy też się przewinęły, gdyż zarówno NightHawki, jak i NightOwle w takowe były wyposażone, lecz będąc do bólu szczerym uważam, że spokojnie możemy je uznać za efekty jedynie pobocznej działalności a nie tzw. mainstream zainteresowań zaoceanicznego potentata. O dziwo tym razem miało być podobnie, gdyż polski dystrybutor marki – warszawski Audio Klan skierował do nas zapytanie, czy nie mielibyśmy przypadkiem ochoty rzucić okiem i uchem na jeszcze pachnącą (jak się miało okazać nad wyraz intensywnie) fabryką najnowszą listwę zasilającą AudioQuest Niagara 1000. Takową chęć oczywiście wyraziliśmy niejako przy okazji, nieśmiało napomykając, że skoro już zaczynamy zabawę z prądem, to dobrze by było, żeby wraz z listwą w naszych skromnych progach pojawił się odpowiedni, dedykowany, sugerowany (niepotrzebne skreślić) przewód zasilający. Uznaliśmy bowiem, iż tego typu set wydaje się oczywistą propozycją z jaką potencjalny klient opuszcza salon audio a odsetek szaleńców poszukujących synergii pomiędzy Niagarą a okablowaniem firm trzecich spokojnie możemy uznać za marginalny. I w tym momencie docieramy do clue wstępniaka, gdyż o ile, patrząc na cenę Niagary liczyliśmy na coś w stylu nad wyraz rozsądnie wycenionego a przez to popularnego NRG-10, to spotkała nas niezwykle miła niespodzianka i wraz z tytułowym „rozgałęziaczem” otrzymaliśmy zdecydowanie bardziej imponujący i biżuteryjnie zakonfekcjonowany model NRG-1000.
O ile na dostępnych w internecie zdjęciach listwa Audioquest Niagara 1000 prezentuje się nad wyraz elegancko, to dopiero bezpośredni kontakt organoleptyczny pozwala docenić jej designerską finezję. Wspominam o tym, gdyż w większości przypadków akcesoria zasilające najdelikatniej rzecz ujmując urodą nie grzeszą a Niagarę aż szkoda chować za stolikiem ze sprzętem. Wypolerowany, cysternopodobny korpus przypomina właśnie lśniącą … cysternę i coś czuję w kościach, że właśnie takie – motoryzacyjne inspiracje kołatały się po głowie Gartha Powella leżąc u podstaw projektu. Jej oba krańce zostały zaślepione równie połyskliwymi, czarnymi plastikowymi profilami, z których frontowy jest całkowicie nieskalany, za to na tylnym umieszczono włącznik główny, gniazdo zasilające IEC i wyłącznik przepięciowy. Na górnej, roboczej powierzchni znajdziemy sześć gniazd Schuko, z czego jedno jest wysokoprądowe z systemem Ground Noise-Dissipation a pozostałych pięć ultraliniowych i filtrowanych z systemem Ground-Noise Dissipated. Całość uzupełniają dwie niewielkie diody informujące o włączeniu (zielona) i ewentualnym zbyt wysokim napięciu zasilającym, uaktywniająca się powyżej 270 VAC (czerwona). Zgodnie z zapewnieniami producenta 1000-ka zapewnia odporność na wielokrotny wzrost i skoki prądu aż do 6000 V / 3000 A. Wewnętrzne okablowanie poprowadzono litymi przewodami o ultra niskiej rezystancji, zoptymalizowanymi pod kątem niskoszumowej kierunkowości. Zarówno wejściowe, jak i wyjściowe gniazda są srebrzone i charakteryzują się niska impedancją. Maksymalny prąd wejściowy, jaki jest w stanie obsłużyć Niagara 1000 wynosi 15 A.
Dostarczony przez dystrybutora wraz z listwą przewód zasilający NRG-1000 wykonany jest z litych miedzianych drutów PSC+ (Pure Surface Copper+), które są tak gładkie, że poprzez minimalizację ich ziarnistości ładunki elektryczne nie mogą „przeskakiwać” powodując zakłócenia. Dodatkowo, dzięki geometrii Counter-Spiral Hyperlitz przewodniki o odmiennej polaryzacji ułożone są tak, aby nie zmieniały swojego położenia wewnątrz przewodu powodując kolejne negatywne oddziaływanie. Przewodniki o polaryzacji ujemnej zaizolowano za pomocą polietylenu z włóknami węglowymi (Carbon-Loaded Polyethylene) zaś o dodatniej polaryzacji zaizolowano polietylenem wypełnionym powietrzem (Foamed-Polyethylene). Jak przystało na przedstawiciela segmentu górnopółkowego w NRG-1000 nie mogło zabraknąć autorskiego systemu DBS (Dielectric-Bias System) wytwarzającego stałe pole elektrostatyczne „porządkując” naładowanie izolacji ładunkiem elektrycznym i zapobiegając asynchronizacji przepływu sygnału. 72V system DBS zasilany jest przez zestaw sześciu 12V baterii (Duracell MN21, Energizer A23, lub odpowiedniki typu 21/23), który starcza na wiele lat a jego kondycję możemy sprawdzić wciskając przycisk kontrolny na korpusie modułu DBS.
Ponieważ tytułowy duet dotarł do nas w stanie połowicznie dziewiczym, tzn. przewód został w salonie dystrybutora wstępnie wygrzany, za to listwa poza fabryka nie zaznała ludzkiego dotyku, pierwszy tydzień upłynął nam jedynie na kontemplacji ich walorów tak estetycznych, jak i zapachowych, gdyż jak już zdążyłem we wstępniaku nadmienić Niagara przez pierwszych kilka dni ewidentnie „pachniała” nowością. Całe szczęście owe audiofilskie olejki eteryczne dość szybko straciły na intensywności i w momencie gdy zabraliśmy się za krytyczne odsłuchy mogliśmy się skupić wyłącznie na jej wpływie na dźwięk. Pierwszą rzeczą, na którą zwracam uwagę podczas testów akcesoriów zasilających jest ich wpływ zarówno na szeroko rozumianą dynamikę, jak i prowadzenie najniższych składowych, czyli mówiąc bez ogródek, czy aby przypadkiem deklarowana przez wytwórcę poprawa nie objawia się odchudzeniem przekazu, bądź poluzowaniem basu. W tym celu sięgnąłem po wielce spektakularną ścieżkę dźwiękową do „300: Rise of an Empire” autorstwa Junkie XL i … od razu było słychać, że jest inaczej, choć z pewnością nie gorzej i żadnych wspominanych przed chwilą anomalii raczej nie uświadczymy. Zarówno wolumen, jak i potęga, oraz natychmiastowość dźwięku nie uległy zmianie a jedynie nastąpiło wyraźne wygładzenie całego pasma. Od razu zaznaczę, iż owe wygładzenie nie nosiło znamion uśrednienia, czy też spłaszczenia przekazu a jedynie oznaczało transformację chropowatości i szorstkości w zdecydowanie szlachetniejsze, bardziej wypolerowane stadium. Udało się przy tym uniknąć w większości przypadków szkodliwego dosłodzenia i majstrowania w równowadze tonalnej, dzięki czemu mówić możemy o zmianach rozpatrywanych w kategoriach ewolucji a nie rewolucji. Tzn. jeśli ktoś dopiero wkracza w świat wszelakiej maści poprawiaczy i uszlachetniaczy zasilania własnego systemu audio i do tej pory bazował jedynie na rozwiązaniach dostępnych w wielkopowierzchniowych hipermarketach z elektroniką użytkową, to oczywiście ewentualny szok poznawczy przy pierwszym kontakcie z tytułowym duetem spokojnie możemy do listy spektakularnych doznań dopisać. Jednak mający już na koncie odsłuchy kilku listew człowiek do sprawy podchodzi zarówno z większą dojrzałością, jak i oczywistym dystansem. Trudno jednak cokolwiek połyskliwej Niagarze zarzucić, no chyba, że przewrotnie uznamy, że im lepiej się sprawdza, tym … gorzej dla niej. O co chodzi i jak to możliwe, że część odbiorców właśnie tak może ocenić zaobserwowane zmiany? O ciężkie i bardziej jazgotliwe odmiany Rocka a dokładnie o ortodoksyjnych fanów ww. gatunków, dla których (fanów, nie gatunków) im całość wypada bardziej siermiężnie, garażowo i kanciasto tym lepiej. Tymczasem Niagara takie „surówki” na swój, nad wyraz finezyjny, sposób cywilizuje. Nie zabierając im nic z drapieżności i potęgi ewidentnie wprowadza je na wyższy poziom jakościowy. I nie ważne, czy będzie to „Concrete and Gold” Foo Fighters, czy też współczesna, młodzieżowa inkarnacja Led Zeppelin pod postacią fenomenalnej formacji Greta Van Fleet i jej EP-ki „Black Smoke Rising”. W obu przypadkach efekt będzie podobny – całość zabrzmi bardziej elegancko, będzie bardziej dopieszczona a my dzięki temu zyskamy nie tylko lepszy wgląd w nagranie, ale i pozwolić będziemy mogli sobie zwiększyć głośność o kilka dB, gdyż pozbawiony szkodliwych artefaktów dźwięk nie będzie już tak ofensywny i fatygujący.
Mając jednak na stanie bynajmniej niestanowiący nierozerwalnej całości zestaw, kierując się nabytym w trakcie swojej audiofilskie przygody kablo-fetyszyzmem pozwoliłem sobie na mały eksperyment i sprawdziłem jak NRG-1000 radzi sobie solo wpinając go może nie tam gdzie popadnie, co ograniczając się do wzmacniaczy i źródeł. Krok ten, choć nacechowany spontanicznością, okazał się zaskakująco brzemienny w skutki, gdyż w sposób bezpardonowy pokazał klasę tytułowego przewodu. W zestawie z Niagarą potencjał NRG-1000 ulega pewnemu uśrednieniu, gdyż jego możliwości kończą się na gniazdach wyjściowych, więc za lwią część tego jak brzmią podpięte do listwy urządzenia odpowiadają inne przewody. Dlatego też testy samego 1000-ca jasno dają do zrozumienia, że jeśli już to warto zaopatrzyć się w przynajmniej … dwie, lub trzy sztuki i mieć cały system (przy założeniu, ze ograniczamy się do wzmacniacza i pojedynczego źródła) dopieszczony na przysłowiowego maxa. Skąd taki entuzjazm u starego i zblazowanego pismaka? Cóż, niezbyt często zdarzają się sytuacje, aby całkiem rozsądnie, przynajmniej na tle audiofilskiej konkurencji, bądź co bądź komercyjny, przewód oferował jednocześnie tak fantastyczną rozdzielczość, przestrzenność, gładkość, wysublimowanie i dynamikę. Przesadzam? Bynajmniej. Po prostu NRG-1000 gra z klasą, jakiej spodziewać się można na pułapie 10-15 kPLN i to też nie we wszystkich przypadkach i wyrywa się przed szereg podobnie jak to niedawno zrobił Furutech DPS-4 będąc nieco tańszą i o wiele mniej ostentacyjnie umaszczoną od swojego japońskiego poprzednika propozycją. Na szczególną uwagę zasługuje również precyzja z jaką amerykańska sieciówka wycina z referencyjnie czarnego tła kontury źródeł pozornych zachowując jednocześnie cały pakiet informacji i tzw. planktonu właściwego akustyce pomieszczeń w jakich dokonano konkretnych nagrań. W celu nausznej weryfikacji powyższych peanów, zamiast naszego dyżurnego Godarda, proponuję dla odmiany coś rodzimego i równie wybornego – „Graduał Wiślicki” Stoltzer Ensemble / Robert Pożarski. Proszę mi jednak uwierzyć na słowo, że właśnie słowa nie oddają wyrafinowania i klasy amerykańskiego przewodu, który patrząc całkiem obiektywnie na oferowaną przez niego relację jakości brzmienia do oczekiwanej przy kasie ceny wydaje się być przykładem perfidnego dumpingu. Chociaż nie … bowiem pisząc te słowa właśnie sobie uświadomiłem, że AudioQuest zachował się cokolwiek przewrotnie oferując taki diament na średnich pułapach cenowych. Czemu? Otóż ortodoksyjni high-endowcy prawdopodobnie nawet na niego nie spojrzą, gdyż będzie dla nich zdecydowanie za tani, za to większość tych, którzy będą mogli sobie na niego pozwolić i w końcu się na niego zdecydują mogą nawet nie mieć świadomości, jaki interes życia zrobili. Jak dla mnie AudioQuest NRG-1000 to prawdziwy tzw. „giant killer” i zarazem prawdziwe „must have” dla wszystkich tych, którzy kierują się własnym słuchem i szanują własne – ciężko zarobione pieniądze.
Najwyższy czas na podsumowanie i finalny werdykt. Jak się Państwo domyślają dostarczony do naszej redakcji zestaw AudioQuesta to bardzo ciekawa propozycja skierowana głównie ku doświadczonym, szukającym piękna w muzyce audiofilom i melomanom. W dodatku w tym wypadku atrakcyjność soniczna idzie w parze z walorami czysto wizualnymi, więc problem związany z akceptacją nowego nabytku przez NIK (Najpiękniejszą Izbę Kontroli), czyli nasze towarzyszki życia spokojnie możemy uznać za niebyły. Sama Niagara 1000 tonizuje nieprzyjemne artefakty, wyciąga z reprodukowanego materiału wszystko to co najlepsze uszlachetniając przekaz i sprawiając, iż nawet niezbyt cywilizowane gatunki muzyczne pokazują swoje bardziej ludzkie oblicze. Za to NRG-1000 jest klasą samą w sobie i coś czuję w kościach, ze jeszcze będzie o nim głośno. Bardzo głośno.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35; Ayon CD-10
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; T+A PA 2500 R
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Analizując nie tylko osobiste, ale również wszystkich moich znajomych przygody z dobrej jakości dźwiękiem, bardzo łatwo jest mi wysnuć dość przewrotny wniosek. Jaki? Otóż przy konsekwentnej dbałości o najdrobniejszy element układanki audio teoretycznie najważniejszy jej aspekt zostawiamy sobie (jeśli w ogóle do niego kiedykolwiek podejdziemy) na tak zwany audiofilski deser. O co chodzi? A jakże, o zasilanie. Naturalne, w początkowej fazie kompletowania zestawu staramy się, aby było co najmniej przyzwoite, jednak w większości wypadków dopiero po dojściu do zatwierdzonego gdzieś w naszych ośrodkach mózgowych, stwierdzającego pełnię satysfakcji punktu ”G”, przychodzi refleksja typu: „A może by powalczyć również z prądem?”. Bredzę? O nie i nie mówcie mi, że byliście pionierami w podejściu do tego zagadnienia i po uzyskaniu oczekiwanego efektu nie próbowaliście walczyć z życiodajną energią elektryczną, gdyż najzwyczajniej w świecie w to nie uwierzę. Oczywiście owa batalia zawsze toczy się na kilku frontach typu: bezpieczniki, kable, gniazdka, listwy itd., ale jedno według mnie wydaje się pewne, audiofilską dbałość o prąd zazwyczaj zostawiamy na sam koniec. I w tym momencie dla właśnie przemierzających otchłań oferty sieciowej koneserów dobrego dźwięku mam znakomitą wiadomość, gdyż w dzisiejszej recenzenckiej odsłonie przyjrzymy się bardzo istotnej dla rozbudowanego zestawu listwie sieciowej zza wielkiej wody. O kim mowa? Miło jest mi wszystkich poinformować, iż na tapetę weryfikacyjną trafiła znana szerokiej rzeszy użytkownikom amerykańska marka AudioQuest ze swoim najnowszym dzieckiem, czyli uzbrojoną w pakiet filtrów listwą sieciową Niagara 1000, którą w boju o jak najlepszy wynik wspierać będzie firmowy kabel zasilający NRG-1000. Prawdopodobnie większość z Was znakomicie się orientuje, ale na koniec wstępniaka recenzencko zobligowany jestem wspomnieć, iż opisywany brand na naszym rynku dystrybuuje warszawski Audio Klan.
Jak prezentują się nasi bohaterowie? Rozpoczynając od listwy krótkim rzutem oka z łatwością orientujemy się, iż jest to coś w rodzaju długiego, oferującego sześć gniazdek, wykończonego w połyskującym srebrze półwalca z delikatnie spłaszczoną górną, sadowiącą serię terminali sieciowych płaszczyzną. Idąc dalej tropem ogólnej prezentacji widzimy, że dwa ze wspomnianej szóstki gniazdek są delikatnie od siebie i pozostałej czwórki oddalone, co po przestudiowaniu instrukcji okazuje się być informacją o pewnego rodzaju dedykacji każdego z nich do potencjalnego obciążenia. Ale separacja dedykowanych przyłączy prądowych nie jest jedynym potwierdzeniem dbałości konstruktorów o potencjalnego klienta, gdyż w trosce o ewentualne uszkodzenia podłączonych urządzeń na wspomnianym na potrzeby opisu nazwijmy to dachu listwy znajdziemy jeszcze dwie diody. Jedna informuje o wprowadzeniu ją w tryb pracy ze znajdującymi się w jej wnętrzu sekcjami filtracyjnymi, a druga ostrzega przed zbyt wysokim napięciem wejściowym. Pozostawiając część nośną dla gniazdek i przechodząc do reszty atrybutów rozgałęziacza na jego zewnętrznych rubieżach wytropimy dwie wykonane z czarnego tworzywa sztucznego równie dobrze jak sam korpus prezentujące się swoiste zaślepki, z których jedną uzbrojono w terminal dla kabla sieciowego IEC, włącznik główny całej sekcji zasilania i gniazdo bezpiecznika. Jeśli chodzi o sam przewód sieciowy, ten idąc zgodnie z obowiązującym w rodzinie AudioQuesta nurtem wyposażony jest w stabilizujący przepływ prądu w jednym kierunku układ DBS. Sam kabel nie jest przesadnie gruby, co wespół z łatwością formowania go za szafką ze sprzętem dla wielu melomanów jest być albo nie być w ich systemach. Jeśli chodzi o terminujące go wtyczki, nie jest to oferta znanych mi producentów, co sugeruje, że wykonano je według specyfikacji AQ.
Operacja wpinania akcesorium prądowego w mój tor zawsze obciążona jest wysoko postawioną poprzeczką już na starcie karmienia mojego systemu dobrej jakości pakietem Voltów. Dlaczego? Już wyjaśniam. Mam bardzo blisko główny transformator, zasilający dom słup sieci elektrycznej stoi na mojej działce, do domu dochodzą trzy fazy, a system pracuje na nieobciążonej przez domowników szynie. Zatem sami widzicie, jak trudne zadanie (nie ma za bardzo czego czyścić) mają podobne produkty. Na szczęście to nie oznacza, że już nic nie da się zrobić i właśnie taki stan narzucenia pewnych ciekawych artefaktów do mojej układanki ujawnił się po implementacji tandemu amerykańskich tysiączek. Co takiego się wydarzyło? Po pierwsze, przy przypisanym do kodu DNA mojej układanki solidnie plastycznym dźwięku występ listwy spowodował pojawienie się ciekawej nutki spokoju górnych rejestrów. Dźwięk nadal błyszczał, ale wyraźnie zdawał się być bardziej relaksujący. Ale spokojnie, to było na tyle dyskretne działanie, że nie odebrałem tego jako nachalnego ugładzania, czy siłowego gaszenia światła na scenie, tylko wprowadzenie do przekazu intymności małego klubu jazzowego. Zaś po drugie, przy wyraźnej pracy w domenie muzykalności dostałem dodatkową dawkę gładkości i wysycenia średnich rejestrów, co podczas wertowania płytoteki bezwiednie zmuszało mnie do sięgania po balladowe kawałki spod znaku ECM. Co wydaje się przy tym być ważne, sam bas ową pracę w ukulturalnianiu fonii wydawał się traktować jako uzupełnienie jego obowiązków, gdyż w zdecydowanej większości przypadków nie zgłaszał najmniejszych problemów typu: rozlanie po wirtualnej scenie, czy zlewania się generowanych po sobie fraz nutowych. Naturalnie, gdy w napędzie wylądowała realizacja stawiająca na szybkość i energię pracy kontrabasu, momentami bywało różnie. Ale chyba każdy z Was zdaje sobie sprawę, że zawsze jest coś za coś i gdy w naładowany barwą i soczystością tor wepniemy nieco wzmagające podobne niuanse produkt, mniej lub bardziej musi to odbić się na szybkości narastania dźwięku i ostrości rysunku źródeł pozornych. I tylko od wyrafinowania danego kompletu zależeć będzie, czy odbierzemy to w domenie zła, czy nadal mieszczącej się w granicach tolerancji ingerencji. A według mnie oferowana przez Amerykanów szczypta łagodności nawet w wydawałoby się będącym palcem Bożym testowym zestawieniu bez naciągania faktów plasowała się po pozytywnej stronie odbioru przedstawienia muzycznego. Reasumując za i przeciw jestem w stanie wygenerować tezę, że to co wydarzyło się w koalicji stacjonujących u mnie na co dzień Japończyków z Amerykańską myślą techniczną, było delikatnym podkreśleniem wypracowywanego przez lata modelu docelowego dźwięku. Powoli zbliżając ku końcowi tego tekstu mam nadzieję, że zrozumiecie moje intencje, ale z racji rozprawiania o co prawda bardzo ważnym elemencie układanki audio cały czas krążymy wokół kolokwialnie mówiąc najzwyklejszej „złodziejki”, dlatego nie będę uskuteczniał pięciostronicowego elaboratu z konkretnymi przykładami płytowymi. Wydaje mi się, że zaistniałe wyniki uwypukliłem dość wyraźnie, co dla choćby minimalnie wtajemniczonego melomana z pewnością będzie ważnym wskazaniem kierunku. Dlaczego mówię jedynie o nadaniu kierunku? Niestety, tak jak Wy, również i ja wiem, że co środowisko sprzętowe, to inne oczekiwania i często różne wyniki. Dlatego też wgłębianie się w najdrobniejsze szczegóły dźwięku po zastosowaniu listwy zasilającej uważam za zbyt dużą, bardzo łatwo mogącą obrócić się przeciwko tytułowej konfiguracji dociekliwość, co byłoby niezasłużenie szkodliwym działaniem.
Przyznam szczerze, gdy zobaczyłem tytułową, prężącą muskuły lśniącym chromem, naszpikowaną układami filtrującymi listwę sieciową, trochę obawiałem się końcowego wyniku. Bardzo często źle zaaplikowane filtry wręcz zabijają dźwięk. Tymczasem wpięcie Niagary 1000 wespół z NRG-1000 w teoretycznie nie wymagający dodatkowych zabiegów system okazało się ciekawym w doznania miłej klubowej atmosfery przeżyciem testowym. Jak wspominałem, mam bardzo dobry prąd i siłowe czyszczenie go mogło skończyć się spektakularną kapą. Na szczęście Amerykanie wiedzą, co zrobić, aby eliminacja brudów nie degradowała dźwięku, dlatego to co wydobywało się z moich kolumn, odbierałem jako owszem dotknięte dodatkowymi zabiegami, ale bez większego szwanku na jakości. I gdy reasumując moją opowieść oczami wyobraźni tandem zza wielkiej wody wepniecie w zaszumioną życiem wielorodzinnego bloku instalację elektryczną, okażę się, że ja mieszkając na peryferiach stolicy nie miałem szans usłyszeć jej prawdziwego „ja”. Dlatego też, jeśli podczas słuchania muzyki słyszycie w kolumnach pracę pralki lub zmywarki u sąsiada, spróbujcie powalczyć z tym przy pomocy jankeskiego kilera złych mocy. Jeśli się uda, będziecie wygrani, a jeśli nie, nic na tym nie stracicie.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Audio Klan
Ceny:
Audioquest Niagara 1000: 4 999 PLN
Audioquest NRG-1000: 5 000 PLN
Dane techniczne
Audioquest Niagara 1000
Wymiary (SxWxG): 127 x 108 x 508 mm
Waga: 2,8 kg
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Po stworzeniu i wprowadzeniu na rynek gramofonów Avenger i Avenger Reference firma VPI zdała sobie sprawę z powstania luki cenowej pomiędzy tymi dwoma modelami. Aby wyjść naprzeciw potrzebom miłośników winyli, którzy pragną nabyć gramofon lepszy niż Avenger ale w cenie niższej niż Avenger Reference, powstał nowy model noszący nazwę Avenger Plus.
W porównaniu do standardowego Avengera wersja Plus posiada liczne ulepszenia, które przekładają się na poprawę jakości dźwięku. Zastosowano m.in. blok napędowy Signature Rim Drive, który zostały pierwotnie zaimplementowany w referencyjnym modelu Titan. Dzięki ulepszonym rozwiązaniom konstrukcyjnym udało się ułatwić obsługę mechanizmu napędowego talerza. Można gałką precyzyjnie regulować położenie mechanizmu, którym steruje z kolei super stabilny regulator prędkości – ADS (Analog Drive System). Synchroniczny silnik prądu zmiennego ma 24 bieguny i prędkość obrotową 300rpm.
Oprócz tego zastosowano lepsze ramię JMW 12-3DR z okablowaniem Nordost Reference a także zewnętrzny docisk Periphery Ring. Jego zadaniem jest usunięcie wszelkich rezonansów co przekłada się na zwiększenie możliwości odczytu igły gramofonowej najmniejszych niuansów dźwiękowych.
Plinta Avengera Plus to kanapkowa konstrukcja akrylu/aluminium/akrylu. Pomiędzy warstwami znajduje się materiał tłumiący. Wszystko to jest zblokowane przy pomocy trzech narożnych stalowych filarów, trzech trzpieni i bloku łożyska. Narożne filary są podstawami dla ramion i mają pokrętła do regulacji wysokości. Wykonane z toczonego metalu pokrętła pozwalają na bezproblemowe wypoziomowanie gramofonu.
W pełni regulowalne podstawy pod ramiona wykonane są ze stopu aluminium 6061. Stop ten stosowany jest na przykład w przemyśle lotniczym (do budowy skrzydeł, pokryw silników, stateczników) i morskim (do budowy kadłubów). Cechuje się bardzo dobrymi właściwościami mechanicznymi (sztywność) oraz świetną odpornością na korodowanie. Podstawy mogą służyć do montażu maksymalnie aż trzech ramion gramofonowych, dowolnego producenta i o dowolnej długości! Podstawy ramion pozwalają na regulację VTA w trakcie pracy.
Talerz o wadze ok. 11 kg został wykonany także z aluminium 6061. Odwrócone łożysko ma wał z utwardzonej stali nierdzewnej. Utwardzana kulka (60 Rockwell) obraca się w panewce z fosfobrązu i opiera na tarczy oporowej z tworzywa PEEK. Sam talerz umieszczony jest na odwróconym łożysku PTFE znajdującym się w ,,kąpieli olejowej”.
Opcjonalnie do gramofonu można dokupić podstawy ramion, same ramiona, stopki Avenger Reference Feet a także napęd magnetyczny Avenger Reference Magnetic Drive.
Gramofon jest już dostępny w dystrybucji Hi-Fi Club cenie 67 500 PLN / bez wkładki, z 1 ramieniem/
Specyfikacja gramofonu:
• Chassis Avengera Plus to kanapkowa konstrukcja trzech połączonych ze sobą warstw, ułożonych w następującej kolejności: akryl, aluminium i ponownie akryl .
• Trzy narożne filary ze stali nierdzewnej doskonale izolują plintę gramofonu i jednocześnie pełnią rolę podstaw, do których można zamontować ramiona gramofonowe (maksymalnie trzy).
• Regulacja VTA.
• ADS (Analog Drive System) – super precyzyjny regulator prędkości obrotów.
• Periphery Ring Clamp – zewnętrzna obręcz dociskowa.
• Rim Drive Motor – synchroniczny silnik prądu zmiennego o 24 biegunach i 300 obrotach na minutę umieszczony w aluminiowej, wolnostojącej obudowie.
• Ważący około 11 kilogramów talerz wykonany z aluminium 6061 przymocowany jest do wału z utwardzonej stali nierdzewnej. Utwardzana kulka obraca się w panewce z fosfobrązu i opiera na tarczy oporowej z tworzywa PEEK.
• Docisk centralny o wadze 800 g.
• Ramię JMW 12-3DR okablowane przewodem Nordost Reference.
Dostępne opcje:
• System napędowy Avenger Reference Magnetic Drive.
• Stopki antywibracyjne Avenger Reference Feet.
• Dodatkowe ramiona VPI JMW lub innej fitmy.
• Podstawy dla dodatkowych ramion.
Specyfikacja techniczna:
• Wow and flutter (kołysanie i drżenie): < 0,1%
• Szum /rumble/: > 75dB poniżej
• Dokładność prędkości: < 0,03%
• Wymiary całkowite : 675x575x330 mm
• Waga: 40kg
Najnowsze komentarze