Opinia 1
Po blisko półrocznej przerwie i niejako podprogowo przypominając zainteresowanym, że tuż za rogiem czają się Mikołajki, wracamy do tematyki walki z wibracjami. W dodatku walki prowadzonej na tyle dyskretnymi i mało absorbującymi tak gabarytowo, jak i finansowo środkami, iż ich zakup z perspektywy obchodzonego 6 grudnia święta ku czci pewnego brodatego jegomościa wydaje się w pełni usprawiedliwiony. Zdajemy sobie bowiem doskonale sprawę, że o ile na mozolne kompletowanie upragnionego systemu z reguły ogólnie mówiąc domownicy (i tak wiadomo o kogo chodzi) potrafią przymykać oko, to już na dedykowane tymże stoliki, czy platformy zazwyczaj patrzą krzywo. Dlatego też proponujemy zdecydowanie mniej inwazyjną metodę małych kroków – przy użyciu stopek antywibracyjnych, w dodatku rodzimej produkcji – sygnowanych logiem Audio Stability – marki powstałej zaledwie rok temu. Wszystkich Państwa obawiających się typowego „jednostrzałowca” założonego przez sympatycznego, lecz stawiającego raczej na własne wizje a niekoniecznie „twardą” inżynierską wiedzę, pasjonata od razu uspokoję, że w tym wypadku mamy do czynienia z „bytem” będącym swoistą odskocznią od zdecydowanie bardziej, że się tak wyrażę, przyziemnej działalności, czyli od konstruowania, projektowania i badania mostów, oraz wiaduktów, jaką prowadzi twórca i pomysłodawca tematu dzisiejszego spotkania – stopek antywibracyjnych Audio Stability The ONE, Pan Grzegorz Łaba. Jeśli zatem ciekawi Państwa jakie rezultaty dało przejście ze skali makro do mikro nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do lektury naszych dywagacji.
Przechodząc do opisu wrażeń organoleptycznych i niuansów natury technicznej uczciwie trzeba przyznać, że jak na debiutanta pan Grzegorz Łaba sumiennie odrobił pracę domową i wychodząc z nomen omen słusznego założenia, że „pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz” zadbał niemalże o wszystkie detale. Niemalże, gdyż dziwnym zbiegiem okoliczności od połowy sierpnia, czyli od chwili gdy tytułowe stopki do nas dotarły do chwili obecnej firmowa strona internetowa, czyli bądź co bądź oczywista wizytówka znajduje się w permanentnym przygotowaniu. Co prawda możemy uznać, że przedmiot niniejszej recenzji obroni się sam, jednak warto mieć na u wadze, iż jesteśmy na finiszu drugiej dekady XXI w a poczciwy papier jest coraz bardziej wypierany przez cyfrowy a tym samym powszechny content. Całe szczęście jest regularnie aktualizowany profil na Facebooku a już sam dostarczony do recenzji produkt nijakich objawów chorób wieku dziecięcego nie wykazuje. Stopki antywibracyjne The ONE standardowo w liczbie trzech (istnieje możliwość zamówienia zestawu czterech sztuk) dostarczane są w eleganckim, wyściełanym sztywną, dopasowaną do kształtu „wsadu” pianką, czarnym pudełku. Każda stopka ma własną komorę, więc nawet podczas trudów podróży nic złego nie powinno im się przydarzyć, choć znana nam (również z autopsji) nad wyraz destrukcyjna inwencja firm spedycyjnych może stanąć powyższej tezie na drodze. Zostawmy jednak kwestie logistyczne za sobą i przyjrzyjmy się samym nóżkom, bowiem już na pierwszy rzut oka widać ich podobieństwo do testowanych przez nas jakiś czas temu Stillpointsów Ultra Mini. Mamy bowiem do czynienia ze stalowymi, dwuczłonowymi korpusami i kulką w roli elementu odsprzęgającego. Na tym jednak podobieństwa się kończą, gdyż bardziej uważna analiza jasno wskazuje na oczywiste różnice tak w kształcie poszczególnych składowych, jak i samej konstrukcji. Zamiast jednak silić się na oryginalność i podejmować się mniej, bądź bardziej udanej interpretacji technikaliów fachowo opisanych przez osobę najbardziej kompetentną, czyli samego producenta po prostu oddam mu głos:
„Elementy obudowy wykonano ze stali nierdzewnej. Element górny, zewnętrzny – w kształcie dzwonu, z osadzonym ruchomym elementem tworzywowym w kształcie czaszy, stanowi bezpośrednie otoczenie dla ceramicznej, precyzyjnej kulki z azotku krzemu. Od strony podstawy kulka znajduje się w precyzyjnym łożu tworzywowym stanowiącym czaszę dolną, zabudowaną w podstawie stopki. Bezpośrednio pod czaszą dolną umieszczony jest elastomerowy element tłumiący.
Całościowo połączone komponenty tworzą warstwowy ustrój o uwolnionych stopniach swobody, absorbujący drgania, stabilizujący komponent pod którym jest umieszczony. Drgania elementu są wygaszane poprzez elementy tłumiące jak i dopasowaną geometrię elementu łożyskującego.
Powierzchnie górna i dolna stopek są płaskie, przylegające do powierzchni obudowy urządzeń i podłoża. Nie ma możliwości regulacji wysokości stopek antywibracyjnych.”
Od siebie dodam jeszcze tylko tyle, że dostarczony na testy set posiadał płaską górną powierzchnię „roboczą” dzwonów, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by zamówić je w wersji z gwintem M6 lub M8. Wydaje się to ciekawym rozwiązaniem, gdyż nie uprzedzając faktów podczas użytkowania Audio Stability w ilości trzech sztuk pod moim Ayonem CD-35, który jest top loaderem, więc jego obsługa jest nieco bardziej inwazyjna aniżeli zwykłego „szufladowca”, stabilność takiej konstrukcji nie wzbudzała mojego zaufania o entuzjazmie nawet nie wspominając. Dlatego też mając świadomość pod jakim urządzeniem 1-ki będą „pracowały” najlepiej od razu zdecydować się na docelowe rozwiązanie, co w moim wypadku oznaczałoby set 4 szt. z gwintami.
Ponieważ dopuszczalny „udźwig” jedynek pozwalał na ich dość szerokie zastosowanie podczas testów nie miałem najmniejszych oporów (poza związanymi z zapewnieniem odpowiedniej stabilności) z aplikacją ich zarówno pod źródłem/przetwornikiem – Ayonem CD-35, jak i końcówką mocy – Bryston 4B³. Pod transportem plików – Luminem U1 Mini niestety pomimo najszczerszych chęci umieścić mi się ich nie udało, tzn. udało, lecz ze względu na nierównomierne rozmieszczenie środka ciężkości i swoistą dźwignię stwarzaną przez podpięte do niego okablowanie Streamer wykazywał permanentne i nad wyraz irytujące tendencje do zsuwania się tytułowych akcesoriów, więc po kilku próbach dałem sobie po prostu spokój. Jednak śmiem twierdzić, iż obserwacje poczynione z ww. urządzeniami dają już jakieś wyobrażenie o tym co Audio Stability The ONE robią a czego spodziewać się raczej po nich nie sposób.
Przechodząc do konkretów już na wstępie zaznaczę, iż „The ONE” wydają się być urzeczywistnieniem skądinąd słusznej idei „Primum non nocere”, czyli nie szkodzą, a to, z perspektywy blisko ćwierćwiecza spędzonego na zgłębianiu zagadnień Hi-Fi i High-End wcale nie jest takie oczywiste. Rodzime stopki zachowują bowiem umiar i zdrowy rozsądek nie popadając ani w zbytnie zmiękczenie, zachwalane przez marketingowców jako „muzykalność”, ani w osuszenie, czy też zbytnie wykonturowanie, nader często mylone z rozdzielczością. Nie twierdzę bynajmniej, że Audio Stability nie robią nic, bo robią i ich obecność „w torze” jest każdorazowo słyszalna, lecz nie wpływają one ani na równowagę tonalną, ani tym bardziej globalne postrzeganie przekazu. Ich aplikację należy bowiem rozpatrywać w kategoriach ostatecznego szlifu i finalnej postprodukcji w sytuacji, gdy de facto z brzmienia posiadanego systemu jesteśmy zadowoleni, jednak mamy świadomość, że jeszcze kilka % możemy z niego wycisnąć. Owe dopieszczanie z użyciem „jedynek” przejawiać się będzie eliminacją swoistego rozedrgania, czy też „mory” powodującej utratę pełnego wglądu i precyzji dalszych planów, czy też zaszumienia wydawać by się mogło aksamitnie czarnego tła – np. na „You Want It Darker” Leonarda Cohena. Co ciekawe ów efekt zyskuje na oczywistości nie po aplikacji „The ONE” a po ich usunięciu – dopiero wtedy zaczynamy zdawać sobie sprawę czego słuchaliśmy do tej pory. Z drugiej strony jest to świetny dowód na to w jak „zaszumionym” środowisku przyszło nam żyć i jak ludzki umysł nauczył się z tym sobie radzić stosując i zapewne udoskonalając atawistyczne mechanizmy jakie można byłoby porównać do znanych z kaseciaków Dolby B/C/S. Coś jakby z fenomenalnego albumu „Tomba sonora” Stemmeklang / Kristin Bolstad ktoś usunął odgłos gdzieś błąkającego się w tle przeciągu, czy też ledwo słyszalnych odgłosów instalacji elektrycznej, których de facto przecież tam nie ma, a więc i w głośnikach być ich nie powinno.
Natomiast bielskie (siedziba Audio Stability mieści się w Bielsku-Białej) stopki pozwalają podczas odsłuchów mózgowi odpocząć zwalniając go z konieczności ciągłej redukcji owych anomalii i artefaktów. Poprawie ulega również definicja samych źródeł pozornych, choć to oczywiste, skoro pozbywamy się czynników degradujących ostrość tak widzenia, jak i słyszenia.
Same pozytywy i kolejna „laurka”? Otóż prawie i niemalże tak, z jednym małym „ale”. Otóż jedynym aspektem, którego interpretacja zależeć będzie tak od naszych indywidualnych – subiektywnych preferencji, jak i ulubionego repertuaru jest dynamika zarówno w skali mikro, jak i makro. Chodzi bowiem o to, że każdy atak, czy też spiętrzenie dźwięków, których przecież np. na „Distance Over Time” Dream Theater nie brakuje, traciło nieco na swej zadziorności i brutalności. Jeszcze lepiej było to słychać na brudnych – industrialnych płytach Rammstein, gdzie wraz z pasożytniczą granulacją The One nieco przypudrowały i wypolerowały rdzawą chropawość krawędzi. Zakładam jednak, że dla okazjonalnego słuchacza taka zmiana wydawać się będzie jednoznacznie pozytywną, za to metalowym ortodoksom może nieco brakować owego „rdzawego pazura”. Jednym słowem „de gustibus …”.
Pojawienie się kolejnego gracza na rodzimym rynku akcesoriów i mebli antywibracyjnych (w portfolio sukcesywnie pojawiają się również platformy i stoliki) cieszy, gdyż nic tak nie normalizuje sytuacji od względem dostępności asortymentu a co za tym idzie również i cen, jak konkurencja. Audio Stability swoimi stopkami „The ONE” nie wyważa już otwartych drzwi i nie próbuje na nowo wynaleźć koła, lecz oferuje własny pomysł, wariację na temat powszechnie znanych rozwiązań. Warto przy tym zwrócić uwagę na świetną jakość i precyzję wykonania, oraz elastyczność producenta pod względem dostępnej kolorystyki, opcji wyposażenia w ułatwiające montaż gwint, czy też „liczebność” stopek w zestawie. Krótko mówiąc, jeśli tylko rozglądają się Państwo za podobnymi akcesoriami, to warto rzucić na nie uchem, bo to naprawdę światowy poziom zarówno pod względem jakości wykonania, jak i brzmienia.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
Opinia 2
Nie wiem, jak odbieracie obecną sytuację na rynku audio, ale w moim odczuciu mnogość ofert w praktycznie każdym dziale związanym z interesującą nas tematyką jakości fonii w warunkach domowych jest najlepszą rzeczą, jaka mogła nas spotkać. Przecież tylko w ten sposób ostatnio pozbawione racjonalnego wytłumaczenia ceny mają szansę zniżyć się do pułapu osiągalnego przez nawet początkującego melomana. I bez znaczenia czy rozprawiamy o komponentach audio, okablowaniu lub akcesorium antywibracyjnym, ważne, że jeśli nawet z opóźnieniem, to proces bessy jest nieunikniony. Ale nie o cenach, będziemy dzisiaj rozprawiać, bowiem słowa „drogo / tanio” są pojęciami względnymi, tylko o produkcie, który swoim pojawieniem się na naszym rynku jest kolejną kroplą drążącą monolit zawyżonych stawek za interesujące nas produkty. O czym, a tak naprawdę o kim mowa? A jakże, o próbującej wedrzeć się na nasz rynek z ofertą platform, stolików i stopek antywibracyjnych polskiej marce Audio Stability, która w tym podejściu wystawiła do walki podstawowy, a mimo to fenomenalnie prezentujący się od strony wizualnej model podstawek wygaszających szkodliwe wibracje podłoża pod sprzętem audio The One.
Analiza załączonej serii fotografii jasno pokazuje, iż w przypadku nabycia tytułowego zestawu zderzymy się z ewidentna audiofilską biżuterią. To co prawda w głównej mierze jest zimna w odbiorze stal nierdzewna, jednak jak to zwykle bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Jakich? Jak to jakich. Pierwszy to kształt zaoblonego od góry stożka, drugim w teorii pomagające w stabilizacji całej konstrukcji znacznie większe w wektorze średnicy od wspomnianej wariacji piaskowej babki, a przez to łamiącej monotonię bryły, ozdobione grawerowanym insygniami, zintegrowane z całością marki podstawki, zaś trzecim jest sposób wykończenia wszystkiego w technice szczotkowania powierzchni zewnętrznej. Mało? Jeśli to nie spełnia Waszych oczekiwań w domenie estetyki, nie mam więcej pytań. Kreśląc kilka strof o samej budowie rzeczonych mechanicznych poprawiaczy dźwięku, idąc za informacjami producenta (jak przed momentem wspominałem), w zdecydowanej większości mamy do czynienia ze stalą nierdzewną. Jednak jest to tylko pewnego rodzaju nośnik dla clou tematu w kwestii wygaszania drgań, bowiem omawiana konstrukcja jest modułem kanapkowym (zastosowano wielowarstwowość materiałową). O co chodzi? Całą antywibracyjną pracę w teorii wykonuje ceramiczna, wykonana z azotku krzemu kulka. Jednak widomym jest, że sama kulka nie załatwia sprawy. Mianowicie bardzo istotnym tematem jest jej bezpośrednie otoczenie (bezpośrednia powierzchnia współpracy), które w tym konkretnym produkcie wykonane z tworzywa sztucznego łoże, jak i sam tłumik drgań w postaci wsadu elastomerowego. Ale zaznaczam, to nie jest przypadkowe połączenie różnych półproduktów, tylko wypadkowa wielu mozolnych prób testowych, okraszona niezliczoną ilością porażek, według opinii producenta najlepiej spełniająca założenia tłumienia drgań ich wariacja. Całość zestawu stopek spakowano w nadający produktowi wyjątkowości, wyściełane sztywną gąbką zgrabne pudełko.
Może zabrzmi to brutalnie, ale w mojej nieco podszytej zdrową ironią opinii wszelkie akcesoria antywibracyjne w odniesieniu do systemu wzorcowego (oczywiście to utopia, ale na potrzeby testu byt takowego można założyć) dzielą się na mulące, zwiększające krzykliwość lub łączące obydwie wypadkowe w jednym. To naturalnie po przełożeniu na nasze oznacza wprowadzające spokój, wzmacniające energię i otwartość, tudzież próbujące łączyć to co najlepsze z obydwu poprzednich sposobów wpływu na dźwięk. Oczywiście zamierzenie przerysowuję fakty, ale tak mniej więcej można podzielić opisywane zabawki. Dlaczego tak jest? Jak wiadomo, efekt w największym stopniu zależy od zastosowanych materiałów i sposobu ich aplikacji w danym produkcie. Zatem jak na tle tych trzech typów plasuję opiniowaną dzisiaj konstrukcję Audio Stability The One? Dla mnie w najlepszym, czyli w działającym umiarkowanie w całej materii dźwięku trzecim obozie. Co to oznacza? W moim odczuciu same pozytywy, czyli delikatnie zwiększając body dobiegającej do naszych uszu muzyki, nadaje jej ciekawej witalności. Co ważne, owa szczypta wypełnienia nie wpływa szkodliwie na zwartość najniższego zakresu, a próba otworzenia się dźwięku nie nosi znamion nadmiernej nadpobudliwości i męczącego rozjaśnienia średnich tonów. Nadal mamy zwarte granie, ale ku miłemu zaskoczeniu przyjemnie pełniejsze i przy tym świeższe w odbiorze. Owszem, w wartościach bezwzględnych krawędzie źródeł pozornych rysowane są nieco grubszą kreską i środek pasma jest nieco lżejszy, ale nawet w moim, kreowanym przez lata na mocno kolorowy zestawie nie przynosiło to najmniejszych szkód, tylko przesuwało punkt widzenia na słuchany materiał w nieco inne rejony odbioru. Nadal ciekawego, bo delikatnie skorygowanego w kwestii krągłości niskiej średnicy i otworzeniu się jej wyższych zakresów, ale na dobrą sprawę mógłbym z tym spokojnie żyć. Jak to udowodnię? Kilkoma przykładami płytowymi. Jakimi? Począwszy od szeroko pojmowanej muzyki kościelnej i jej jednego z głównych interpretatorów w postaci Jordi Savalla, przez ECM-owski, czyli grający ciszą jazz, każde odtworzenie krążka z tego typu materiałem skutkowało świetnym odbiorem nieco bardziej nasyconego, za to bardzo mocno determinującego barwę instrumentów typ viola, fortepian wokaliza środka i równie ciekawym nasączeniem informacjami jego wyższego podzakresu. Nie będę rozprawiał nad każdym niuansem z osobna, tylko jednym zdaniem opisując całość powiem, iż ów świat owocował jeszcze większym udziałem z jednej strony ważnej dla tego typu nurtów muzycznych barwy, ale przy okazji pokazywał, jak przy takim postawieniu punktu ciężkości tchnąć weń nutkę oddającego prawdziwość wszelkich pogłosów i pozwalającego wybrzmiewać w nieskończoność każdemu dźwiękowi oddechu. Tak wypadała muzyka dla ducha. A co z walczącą z jego spokojem ciężkim rockiem i elektroniką? Spokojnie, w tych rejonach The One również potrafiły pokazać sporo ciekawych aspektów. Jakich? Weźmy na przykład na tapet wyartykułowany sznyt nasycenia. Toż to idealny zastrzyk dla równoprawnego zaistnienia popisów wokalnych na tle zewsząd chcącej zabić ich istnienie fraz instrumentalnych. Ale przecież nie samym głosem jako takim, czyli owszem zaznaczającym swoją obecność, ale bez jego zrozumienia człowiek żyje. Dlatego też bardzo istotną jest kolejna pozytywna przypadłość recenzowanych podstawek w postaci napowietrzenia przekazu, gdyż dzięki temu poprawia się jego rozdzielczość, a to natychmiast poprawia artykulację poszczególnych strof tekstowych. A przypominam, mimo że wszystko ma idealnie współgrać, zazwyczaj mamy do czynienia z ewidentną walką o prym w danym przedsięwzięciu artystycznym. Nie mam racji? Myślę, ze nikt nie będzie oponować. A jeśli tak, zatem na tych co prawda bardzo ogólnych, ale jakże reprezentatywnych przykładach pozwolę sobie zakończyć ten tekst. Jeśli kogoś zaciekawi, temat i tak jest do własnej weryfikacji. Innej opcji nie ma.
Jak wynika z powyższych akapitów, dostarczony do oceny zestaw podstawek antywibracyjnych Audio Stability The One może być bardzo owocną w pozytywne doznania soniczne aplikacją nawet w tak zmanierowanej barwowo konfiguracji jak moja. Bez najmniejszych problemów słuchać było ich wpływ. Ale co ważne, mimo nawet lekkiego podkręcenie temperatury brzmienia i tak nasyconego przekazu, nadal pławiłem się w pięknie muzyki. A weźcie pod uwagę fakt dość przypadkowego, bo testowego występu tego akcesorium. Zatem co może wydarzyć się w przypadku trafienia na docelową, czyli od lat oczekującą na w taki sposób wygaszania szkodliwych dla odbioru muzyki drgań podłoża zestaw audio? Ja już wiem. Czas na Was.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777, Gryphon Audio Mephisto
– wzmacniacz zintegrowany Hegel H590
– kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Producent: Audio Stability
Cena: 1 990 PLN
Dane techniczne
– Średnica podstawy D=48 [mm]
– Średnica części górnej d=20 [mm]
– Wysokość 48 [mm]
– Maksymalne obciążenie 0-90 [kg] (zestaw 3 sztuk)
Jak widać na załączonych zdjęciach szumne zapowiedzi dotyczące śmierci srebrnych krążków okazały się mocno przedwczesne, gdyż płyty CD niespecjalnie same z siebie chcą zejść z ringu, a i producenci po chwilowym zastoju co i rusz wypuszczają nowe odtwarzacze. Do powyższego grona z pewnością można zaliczyć Métronome, który to oferuje wielce zaawansowany, zintegrowany z DAC-iem odtwarzacz CD/SACD o łatwo wpadającej w oko i ucho nazwie AQWO.
cdn. ….
Co prawda od wystawy AVS 2019 minął już okrągły tydzień, jednak obserwując fora internetowe ewidentnie widać, iż powystawowy kurz nie zaczął nawet opadać, tylko kolejnymi, czasem niezobowiązującymi wrzutkami licznych odwiedzających unosi się w eterze na dobre. To źle? Naturalnie nie, bowiem jakby na to nie patrzeć, będąca głównym tematem internetowych wpisów nie tylko wielu miłośników dobrej jakości dźwięku, ale również moich dzisiejszych wynurzeń impreza jest ewidentnym świętem, którego echo ma wystarczyć nam na rok okrągły oczekiwania do kolejnej edycji. Oczywiście, aby ułatwić ewentualne wspominki, nieodzowne są dłuższe lub krótsze relacje, dlatego też po okraszonej setkami fotografii, trzyczęściowej, wręcz sprinterskiej serii Marcina przyszedł czas na moje przysłowiowe trzy grosze. I gdyby nie z pozoru drobny, jednakże w konsekwencji naszej wieloletniej ciężkiej pracy, bardzo pozytywny fakt, już w tym momencie powinienem przejść do pierwszej wystawowej prezentacji. O co chodzi? Otóż ku naszemu zaskoczeniu, po ukazaniu się trylogii mojego soundrebelsowego pobratymcy, zaczęły pojawiać się głosy niezadowolenia z braku choćby zdawkowego pojawienia się w jego relacjach kilku tegorocznych wystawców. To oczywiście nie jest podyktowane jakąkolwiek złośliwością, tylko swoistym zbiegiem okoliczności, wiecznym tłokiem w pokoju, lub będący skutkiem nieprzebranej ilości pomieszczeń do odwiedzenia brak możliwości spotkania się ze wszystkimi, ale miło jest wiedzieć, że w pewien sposób jesteśmy zauważalni. Dotychczas nasze wysiłki zazwyczaj przechodziły bez cecha. Nie mam pewności, jednak dopuszczam myśl, iż mogło to być spowodowane traktowaniem naszej pracy jako swoistego obowiązku w stosunku do wystawców. Jednak zapewniam wszystkich zainteresowanych, iż jest to sprawiające nam wiele przyjemności hobby i tylko od ilości dostępnych mocy przerobowych, poczynionych w trakcie zwiedzania wystawy obserwacji, wymuszonych ogromem ciężkiej do ogarnięcia ilości materii, osobistych wyborów, a nie odgórnego przymusu zależy, czy ktoś miał szczęście się u nas pojawić, lub nieszczęście zostać w danym roku pominiętym. Nie ma co brać sobie tego do serca. To jest swoisty maraton i bez względu na chęci, dbając o jakość relacji nie tylko od strony fotograficznego udokumentowania całości – to jest zasługa mozolnej obróbki potężnego materiału przez Marcina, bowiem ja swoją interpretacją sztuki fotografowania jedynie kaleczę ten artystyczny proces już w samym zarodku, ale również zakresu merytorycznego – musimy sklecić kilka ciekawych zdań o danej prezentacji, zawsze stajemy przed decyzją, kto i w jakim wymiarze zdobędzie laur pierwszeństwa. Tylko tyle i aż tyle.
Powoli zbliżając się do clou pragnę nadmienić, iż moje kilkadziesiąt podpunktów jest owocem wyboru czegoś, co pozostawiło mniejsze lub większe piętno na ulotnej pamięci. Raz był to dobrze skonfigurowany zestaw, innym razem odbyta w poczuciu wspólnego zrozumienia rozmowa z przedstawicielem danego dystrybutora, by na koniec wspomnieć o wszelkiego rodzaju ciekawych wykładach. Gdzieś musiało zaiskrzyć, w innym wypadku nawet najbardziej spektakularny news nie miał szans zagnieździć się w otchłani moich szarych komórek. I choć na początku będą same tuzy tego audiofilskiego kawałka tortu, to zapewniam wszystkich, w dalszej części pojawią się podmioty z przeciwnej flanki owego sonicznego obozu. Którzy? Spokojnie, śledząc opis po opisie dojdziecie i do tego. Zanim jednak na dobre rozpocznę swój monolog, chciałbym zwrócić uwagę na fakt znacznego oddania pola w sferze źródła dźwięku, z uwagi na braki w moim odczuciu w odpowiedniej jakości, mające z tego powodu pod przysłowiową górkę, odtwarzacze plików na rzecz magnetofonów i gramofonów. To z naturalnych powodów cywilizacyjnych nie oznacza ich całkowitej alienacji z tej roli na takich imprezach, ale miło jest wiedzieć, że wystawcy nie forsując ich na siłę, jeśli już czasem się nimi posiłkują, mają na swoich stolikach dodatkowo co najmniej gramofon, bądź również bardzo często magnetofon. Da się? Jak widać, da i do tego w moim odczuciu z pożytkiem nie tylko wizualnych, ale również jakościowych dla nich samych. Tak trzymać panowie. Ostatnią informacją przed wielkim startem jest oświadczenie, iż z powodu pełnej wyliczanki w relacjach Marcina, w swojej nie będę uprawiał plagiatu i w opisach posłużę się jedynie nazwami marek, a ewentualnych ciekawskich zapraszam do jego list wyborczych. Tak, może to wyglądać na lenistwo. Sam nie wiem, co mną kieruje. Jednak jeśli nawet tak to interpretujecie, nie mam nic na usprawiedliwienie i przyjmuję oskarżenie z pokorą.
1. Gryphon
Tego wystawcy nie trzeba nikomu przedstawiać. To jest na tyle nie tylko rozpoznawalna, ale również wzbudzająca całkowicie przeciwstawne stany uczuciowe szerokiej rzeszy audiofilów marka, że konia z rzędem temu, kto na pytanie: „Co to jest Gryphon?”, zająknie się podczas odpowiedzi. Ja osobiście takiego nie znam. Ale zapewniam Was, znam bardzo dobrze jego dwie topowe konstrukcje wzmacniające sygnał audio. Tak tak, chodzi o Antileona i Mephisto, które w brutalny sposób nie tylko przewróciły mój do niedawna bardzo zachowawczy stosunek do tego brandu, to jeszcze przewartościowały punkt odniesienia dla high-endowego dźwięku. Co to oznacza? Zapraszam do stosownych testów. Czego doświadczyłem na wystawie z pełnym setem tego producenta? Powiem tak. Dla mnie jest to dźwięk wystawy. Naturalnie nie jedyny, za którym długo nie ma nic – zapewniam, iż oprócz Gryphona było na czym nie tylko zawiesić, ale bez granic ukontentować ucho, co pokaże dalsza część tekstu, ale gdybym miał wzorem wszelkich rywalizacji sportowych określić numer jeden, po wzięciu pod uwagę wszelkich za i przeciw strzelam – mroczny Duńczyk i jego sprawiająca wrażenie już samym wyglądem, oczywiście wspierana wartościami dźwiękowymi błękitno-czarna układanka. Rozmach, swoboda – nawet ograniczane nieco zbyt niskim pomieszczeniem, a przy tym niewymuszone granie pozwalały spędzić w tym pokoju dobre kilkadziesiąt minut. I bez znaczenia było źródło, gdyż nawet prezentacje z plików po przepuszczeniu je przez filtr mniejszego oddania świeżości przekazu niż źródła typu odtwarzacz cd, czy gramofon, na rzecz wygody obsługi pokazywały, iż dla tego systemu ograniczenia praktycznie nie występują. Muzyka była gęsta, ale bardzo rozdzielcza. Niosła ze sobą nieprzebrane pokłady energii i masy, ale z zachowaniem pełnej swobody w oddaniu szybkości narastania sygnału. Mało tego, gdy usiadłem w optymalnym miejscu – nie w pierwszym rzędzie, gdzie notabene siadała większość malkontentów, fantastycznie wizualizowała i się dobrze rozplanowana w szerz i w głąb z wysokością włącznie wirtualna scena muzyczna. A to przecież były niezbyt sprzyjające wszelkim pokazom warunki wystawowe, to czego można się spodziewać w odpowiedni zaaranżowanym pomieszczeniu? Ja wysiadam, ups przepraszam, jeszcze bardziej choruję na zderzenie się z pełnym setem tej marki na własnym podwórku.
2. Audiofast
Z tą prezentacją – kompilacja dCS-a, Wilson Audio i D’Agostino – mam trochę kłopot i być może dlatego utkwiła mi w pamięci. Niby wszystko zgodnie z planem, czyli solidne amerykańskie granie przez duże „S”. Jednak ku mojemu zaskoczeniu w zależności od materiału wpadałem w dwa przeciwległe stany emocji: pozytywną i nie rozczarowanie, gdyż nadal było bardzo dobrze, ale dziwne zaskoczenie. Nie wiem, czym było to podyktowane, jednakże z kuluarowych rozmów wiem, iż ów system przez wielu osobników homo sapiens bez problemu plasował się nam moim wyborem The best. Co mi przeszkadzało? Cóż, czasem było mocno wyraziście, a czasem zaskakująco przysadziście. Jednak na usprawiedliwienie zestawu zawsze z pełnym wykopem i może dlatego powodowało taką polaryzację odbioru. Ktoś powie, iż to jest prawda o zróżnicowaniu materiału źródłowego. Jednak ja natychmiast skontruję, owszem, taki jest cel posiadania ekstremalnie drogich układanek, jednakże powinny unikać lekkiego przerysowania we wspomnianych aspektach. Ma być wszystko, tylko bez brawury, co tutaj momentami dawało o sobie znać i czego tak prawdę mówiąc przecież po przodujących w każdej dziedzinie naszego życia Amerykanach można było się spodziewać. Być może dla moich potrzeb panowie wystawcy grali za głośno. Z drugiej strony zaś, do tego ten set jest wręcz stworzony. Ale żeby nie było, osobiście optuję za raczej przyjemnym, aniżeli bezpośrednim ponad wszystko podaniem muzyki, dlatego nie kruszę kopii, jeśli opisany występ ktoś zaliczy do tych „naj”. Ja również wpisuję go do czołówki wystawy.
3. MBL
W tym przypadku nie odkryję Ameryki, gdy powiem, że po raz kolejny w dobrym tego słowa znaczeniu podczas wizyty u MBL-a nie zaskoczyło mnie nic nadzwyczajnego. O co chodzi? Od zarania dziejów, czyli od jakiś sześciu lat zderzam się z tą marką w tym konkretnym wydaniu na wystawie w Monachium. I zapewniam Was, tak tam, jak i na naszym podwórku zestaw grał na poziomie osiągalnym tylko przez najlepszych. Oddanie realizmu nawet największych składów muzycznych nie tylko w filharmoniach, ale również zespołów rockowych na stadionach było zjawiskowe. Energia, rozmach, mocny bas, idealnie narysowane w eterze poszczególne, nawet najbardziej rozbudowane grupy muzyków były dla MBL-a najzwyklejszą bułką z masłem. Naturalnie, aby doznać tego rodzaju uniesień muzycznych, należało zachować odpowiednią odległość od linii kolumn, gdyż zbyt bliskie przebywanie nie pozwoliło muzyce nabrać spójności przekazu, co zazwyczaj było główną przyczyną narzekań przez z założenia łamiących prawa fizyki malkontentów. Czepiam się? Niestety nie, gdyż już na samej wystawie zderzyłem się z bardzo polaryzującymi ze sobą ocenami i najczęściej dana opinia tłumaczona była miejscem odsłuchu. To oczywiście okazywało się konsekwencją wiecznego tłoku w pokoju, ale z racji skazania na niekomfortowe miejsce siedzenia dla tego pokazu nie powinno być traktowane jako bezwzględna ocena. Dla mnie było bardzo dobrze. Co prawda blisko granicy oczekiwań w dziedzinie ostrości kreski rysującej obraz muzyczny, ale bez przekraczania cienkiej czerwonej linii. Jednak po tych kilku wcześniejszych fenomenalnych prezentacjach ostatni odbiór zwalam na akustykę niestety nawet jeśli dobrze wygłuszonego, to jednak zbyt małego pomieszczenia dla tak wielkich cebul.
4. FOCAL/NAIM
Jak to się stało, że typowo sklepowa ustawka wylądowała w tym tekście? Pamiętacie zeszłoroczną, wręcz karkołomną krucjatę o pojawienie się w naszym OPOS-ie wystawowego zestawu FOCAL/NAIM z kolumnami Stella Utopia EVO i wzmocnieniem Naim Statement? Ja przez pryzmat rozmiarów, komponentów wagi każdego z nich, całego procesu logistyki, poświęcenia przedstawicieli dystrybutora i co najważniejsze fenomenalnego występu w moich kontrolowanych warunkach lokalowych znakomicie. Dlatego też w hołdzie stacjonującej na tym stoisku ekipie nie omieszkałem i w tym roku zamienić kilku niezobowiązujących zdań, które zaowocowały pakietem informacji o nowych produktach Focala, użytych materiałach wykończeniowych, a także ciekawymi planami recenzenckimi. Nuda? Bynajmniej. Bowiem już na pierwszym planie mamy tegoroczną ciekawostkę w postaci nowej linii kolumn Focal Chora. A to nie wszystko. Popatrzcie na wspomnianą nową kolorystykę forniru złapanych z profilu Focali Sopra 3. Interesująca? Jeśli tak, zapewniam, iż na żywo całość nabiera dodatkowych rumieńców. Jak widać, nawet statyczne prezentacje nie są nudnymi wystawkami, tylko swoistymi oazami nowości danego brandu.
5. Audio Klan – Luxman, Elac, B&W, Magico
Warszawski dystrybutor Audio Klan jak wielu innych wystawców miał na PGE Narodowy kilka świetnych prezentacji. Jednak od zarania dziejów zawsze bywam na co najmniej jednej. Jakiej? Popatrzcie na fotografie. Oprócz świetnie prezentującego się wizualnie i przy tym dobrze oddającego sedno muzyki sprzętu ten podmiot ma dodatkowego asa w rękawie. Kogo? Głupie pytanie, widniejącego na tle wielu głów przybyłych gości Marcina Majewskiego. Co w nim takiego fantastycznego? Otóż ów osobnik jest realizatorem przedsięwzięć muzycznych z odgrzebywaniem polskich starodruków z otchłani wielu muzeów z przywracaniem ich do dźwiękowego życia na srebrnych krążkach włącznie. Na dowód tego możecie przeczytać o relacjonowanym niegdyś przez nas koncercie zatytułowanym „Lament Świętokrzyski” w kościółku na warszawskich Bielanach. Marcin – po tak owocnej w świetne doznania natury duchowej doznania znajomości jesteśmy na „ty” – ma dar do prowadzenia interesujących prezentacji. Jednak najistotniejszym elementem w tych wydarzeniach jest fakt podpierania się swoim, czyli osobiście zgranym podczas sesji- często w kościołach, a potem masterowanych własnym sumptem, materiałem muzycznym. Mało tego. Przybliża dokładnie detale omikrofonowania z uzasadnieniem pozyskania pożądanych efektów. Nie szczędzi wynikłych z owych realizacji anegdot. Ale to nie wszystko. Mimo sprawnego poruszania się w tych tematach i co by nie mówić pełnym profesjonalizmie, w swoim działaniu chcąc przemycić w serca słuchaczy choćby szczątkowy płomyk swojej wiedzy, podczas wykładów dopuszcza do głosu ludzi nieco błądzących w temacie. Myślicie, że się denerwuje? Nic z tych rzeczy, bowiem na ile to jest możliwe i w zależności jak wiele informacji pacjent jest w stanie przyswoić, skrupulatnie tłumaczy zawiłe meandry w teorii prostego nagrania muzyki na stół mikserski. Powiem tak. Mówiąc kolokwialnie, chłopak ma nie tylko silną osobowość w zakresie przekazywania wiedzy zazwyczaj najmądrzejszym w tym temacie interlokutorom, ale również pełen pakiet własnoręcznie powołanych do życia dowodów muzycznych do takich ekwilibrystyk. Zwyczajnie szacun. A co z dźwiękiem? Powiem szczerze. Po ostatnio opublikowanym teście integry Luxmana L-509X i spojrzeniu na zaproponowane na wystawę zestawy kolumn byłem ciekawy, czy podobnie do mnie podczas procesu opiniowania powalczy o nadanie fajnego body całemu systemowi. I wiecie co? Już pierwszy bliski kontakt wzrokowy z szafką ze sprzętem udowodnił, iż nie tylko w nagrywaniu, ale również w strojeniu domowych systemów audio ma gigantyczne pojęcie. Co zrobił? Dostroił system przy pomocy akcesoriów antywibracyjnych i okablowania. Dzięki temu prezentowana muzyka była zjawiskowo soczysta, ale przy tym odpowiednio szybka i oferująca niezbędny do pokazania jej clou pakiet energii. Jaki płynie z tego morał? Oczywisty. Jeśli nie możecie poradzić sobie z własnymi układankami, walcie jak w dym do salonu w Kielcach, gdzie pod wodzą Marcina jeśli nie złapiecie za nogi, to mocno zbliżycie się do przysłowiowego króliczka. Jednakże natychmiast oznajmiam, Marcin nie jest jedyną kompetentną osobą w salonach Top Hi-Fi Audio&Vision, gdyż w tym pokoju odbywały się podobnie profesjonalnie prowadzone wykłady na ustawionym na drugiej ścianie zestawie przez innych pracowników tego dystrybutora. A wspominki tylko o nim podyktowane są z racji bliskich kontaktów okołomuzycznych i w celu unikania nadmiernego rozpisywania się, co czasem zarzucają nam nasi czytelnicy.
6. Hi-Ton – T+A
Tytułowy dystrybutor T+A oprócz pokazu walorów sonicznych uzbrojonego w najnowszy transport PDT- 3100 HV, streamer/przetwornik cyfrowo-analogowy SD 3100 HV systemu audio zorganizował dla prasy prezentację najnowszych osiągnięć marki w dziedzinie walki ze szkodliwymi zakłóceniami w teoretycznie niesłyszalnym dla człowieka pasmie akustycznym powyżej 20kHz. Prelekcję z dokładnym, bo okraszonym symulacjami wyników pomiarów, oddaniem założeń i uzyskanych efektów przez inżynierów tej rodzinnej marki prowadził szef sprzedaży Oliver John. Nie powiem, było bardzo ciekawie. Wszystko podane z najdrobniejszymi szczegółami i dogłębnie wytłumaczone. Co ciekawe, panowie bez problemu doszli do częstotliwości próbkowania sygnału DSD na poziomie 1024 kHz. Jednak tym, co najbardziej utkwiło w mojej okaleczonej szukaniem ciekawostek w naszym hobby pamięci, był fakt rozprawiania jedynie o walce o jak najlepszy wynik dźwiękowy w niesłyszalnym dla zwykłego osobnika homo sapiens zakresie częstotliwości, która notabene, mimo, że poza zasięgiem naszych receptorów słuchu, to według znaczącej grupy producentów bardzo wpływa na odbiór zakresu dostępnego dla naszych ośrodków przyswajania fonii. Naturalnie wystawowy system w domenie swoich zadań spisywał się znakomicie – zresztą sądzę, że za sprawą postępu technologii i lepszemu dopracowaniu komponentów audio nawet znacznie lepiej, aniżeli ten testowany przed kilkoma latami przez nas – mocny bas, otwartość przekazu i niepohamowana ochota do pokazania najdrobniejszych niuansów muzyki, były zjawiskowe i powinny być głównym tematem tej opowieści, to jednak biorąc pod uwagę moją poszukującą ciekawostek w podobnych wykładach osobowość, nie mogłem nie przekazać Wam bardzo ciekawego z punktu widzenia typowego audiofila kierunku poszukiwań lepszego dźwięku naszych zestawów przez zaawansowane zespoły inżynierskie. Szczerze? Jeśli poprawiamy muzykę w nieosiągalnym dla nas przedziale częstotliwościowym, można snuć domysły, iż świat chyba ma się ku końcowi. Jednak patrząc na to z drugiej, melomańskiej strony, jeśli przyniesie to progres w odbiorze, to czemu nie.
7. SoundClub
Na tle sąsiednich prezentacji, z uwagi na zapowiedź sprowadzenia do Polski monstrualnych monobloków japońskiej marki Air Tight i zjawiskowych kolumn Marten, oraz kooperacji takich marek jak: Brinkmann, Tenor Audio i Franc Audio Acessories, była to dla mnie bardzo zagadkowa wizyta. Co prawda miałem z tymi konstrukcjami do czynienia w Monachium, jednak w całkowicie innych konfiguracjach, co czyniło tegoroczny pokaz na AVS 2019 wielką niewiadomą. W teorii zjawiskowość grania estetyką lampy w najlepszym wydaniu japońskiego wzmocnienia plus pewnego rodzaju dobrze zaaplikowana wyczynowość kolumn Martena powinny się wspaniale uzupełniać, to jednak nauczony doświadczeniem wielu lat praktyki nawet w duchu nie odważyłem się ferować jednoznacznego wyniku. Na szczęście wielcy tego działu gospodarki na szczytach swoich osiągnięć wiedzą, jak i co zrobić, aby nawet najbardziej przypadkowe zestawy zagrały zjawiskowo, dlatego też przebywając w pomieszczeniu SoundClubu miałem wrażenie idealnego połączenia wody (lampa) z ogniem (kolumny na Accutonach z diamentowymi przetwornikami włącznie). Co prawda nie było to granie na poziomie uwielbianego przeze mnie nasycenia dźwięku, tylko pokaz umiejętności brylowania w zakresie świetnej neutralności ze wskazaniem na zjawiskową prezentację informacji środka pasma, górnych rejestrów i zakresu niskotonowego, w skrócie zwanej rozdzielczością, ale kojąc moje skołatane początkową niewiadomą nerwy byłem bardzo kontent z utrzymywania przez system w ryzach wszelkich zapędów do przerysowywania świata muzyki. Przekaz był energetyczny i pełen wigoru, ale nie natarczywy, czy krzykliwy. Osobiście dodałbym szczyptę magii na środku, ale to już jest siłowe szukanie problemów tam gdzie dla większości słuchaczy ich nie było.
8. Koris
Ta sala była polem bitwy poznańskiego high-endowego salonu audio Koris. Jednak celem nadrzędnym nie była wystawka oferty jako takiej, tylko organizacja ciekawej prezentacji. Jakiej? Otóż przedstawiciele wspomnianego przybytku audio zaproponowali gościom porównanie dwóch kolumnowych ikon spod jednego znaku towarowego. O co chodzi? Cóż, wzięli na tapet będące obiektem westchnięć, niestety od lat nieprodukowane, a mimo z racji poszukiwania przez wielu chętnych na rynku wtórnym przez cały czas drożejące monitory Sonus Faber Extrema i najnowszą odsłonę, bo już z dopiskiem 3 również podstawkowych zespołów głośnikowych Sonus Faber Elekta Amator III. W jakim celu? Postanowili porównać jeden do jeden obie konstrukcje przy takiej samej elektronice towarzyszącej. Efekt? Cóż. W opinii większości słuchaczy Extremy pokazały się z lepszej strony, czego niezwłocznie dowiadywał się i tłumaczył z jakich powodów konstruktor najnowszej odsłony Elekt III. Naturalnie nie była to przepaść. Jednak znacznie większy litraż Extrem i z pewnością nieosiągalne obecnie przetworniki powodowały, że dźwięk był swobodniejszy i nie tylko z lepszym wypełnieniem, ale również znacznie bardziej rozbudowanym w kwestii gradacji planów na wirtualnej scenie spektaklem muzycznym. Ale uspokajam potencjalnych zainteresowanych, nowe Elekty już w wystawowej konfiguracji – przy wykorzystaniu identycznego okablowania angielskiej marki Tellurium Statement napędzały je stosunkowo słabe polskie monobloki lampowe My Sonic – mimo, że w naszym odczuciu grały nieco mniej zjawiskowo, to w wartościach bezwzględnych zagrały znakomicie, po zmianie elektroniki i odrutowania na sto procent zagrają na miarę Waszych oczekiwań. Skąd taka diagnoza? Przecież wspominałem. Na potrzeby testu obie pary kolumn grały z tym samym wzmocnieniem i kablami, a nie od dzisiaj wiadomo, iż co system, to inne potrzeby, dlatego też bez naciągania faktów z pełną odpowiedzialnością twierdzę, iż przy niedużym wysiłku Elekty Amator III są w stanie zakończyć wszelkie Wasze poszukiwania nirwany dźwiękowej. Jak wspominałem we wstępniaku, w swoim tekście nie będę uprawiał powtórki z rozrywki, czyli podanej przez Marcina w jego tekstach wyliczanki, jednak dla choćby minimalnego nakreślenia poważnego podejścia do tej imprezy przez Poznaniaków dodam, iż jako źródło sygnału testowego do kolumn posłużyły na zmianę najnowsza odsłona transportu i przetwornika cyfrowo/analogowego francuskiej marki Metronome Technologie tAQWO +cAQWO i topowy kanadyjski zestaw streamera i DAC-a EMM Labs NS1+DV2. Jak widać i co ważne od strony dźwięku znakomicie było słychać, prezentowane kolumny miały wspaniałe warunki do pokazania swoich najbardziej szlachetnych walorów sonicznych i bez owijania w bawełnę je pokazały.
9. ESA
Znacie Pana Andrzeja Zawadę? Nie? Niemożliwe. Jeśli jednak z jakiś powodów naprawdę nie, niestety w mojej opinii tracicie podwójnie. Jak to możliwe? Po pierwsze to znany od lat na naszym rynku producent zbierających wiele dobrych opinii kolumn. Ale to nie jedyny atut tej swoistej rodzimej legendy, bowiem oprócz oferty znakomitych brzmieniowo zespołów głośnikowych pan Andrzej jest wyśmienitym showmanem. W jakim sensie? Powiem tak. Bez względu na stan ducha, czy poziom zmęczenia podczas każdej wystawy walę do okupowanego przez wspomnianego mistrza ceremonii pokoju jak w dym, bowiem oprócz ciekawego brzmienia zawsze karmionego sygnałem z gramofonu systemu dostaję zastrzyk miłości do muzyki. Chodzi mianowicie o celebrę związaną z dokładnym omawianiem każdej lądującej na talerzu drapaka płyty nie tylko od strony wykonawców, ale również gdy jest ku temu okazja, związanych z jej powstaniem lub samym artystą anegdot. Tak tak, to zawsze jest fantastycznie spędzony czas przy muzyce. Ale nie przypadkowej, tylko pieczołowicie dobieranej z dziedziny rocka i bluesa. Zapewniam, przy takim postawieniu sprawy nawet w momencie hołdowania innym nurtom nie sposób się nudzić, gdyż osobowość prezentera potrafi skierować oczekiwania każdego słuchacza na najciekawsze aspekty danej realizacji. Jeśli nawet nie muzyczne, to przynajmniej historyczne, a to już jest powód, aby bez względu na ilość potencjalnych do odwiedzenia pokoi zawsze znaleźć choćby kilka minut na odwiedzenie przywołanego wystawcy. Ze swojej strony zapewniam, nie będziecie się nudzić, a przy okazji dowiecie się wielu ciekawych rzeczy o prezentowanych krążkach i odtwarzającym je systemie.
Ale to nie koniec ciekawostek z tego występu. Gdy dokładniej przyjrzycie się kolumnom, spokojnie dostrzeżecie Exlibris polskiej marki Metrum Lab. Ów podmiot dzięki zastosowaniu opracowanej przez siebie techniki IMF (Imperium Fluxus Electrons) zajmuje się zmniejszeniem szumów własnych podczas przepływu sygnału przez przewodniki. Początkowo ową technologię z powodzeniem stosował jedynie w okablowaniu sieciowym i sygnałowym, jednak czas pokazał, iż owe działanie dobrze wpływa na okablowanie również w kolumnach, ich zwrotnicach, jak i urządzeniach elektrycznych, czego dowodem sonicznym był potraktowany ową technologią wystawowy set. Jak to dokładnie wpłynęło na brzmienie systemu musiałbym zderzyć się z dwoma wersjami identycznej układanki, jednak na potwierdzenie, iż coś jest na rzeczy, przyznam, że tak zeszłoroczna, jak i ostatnia wystawa pod egidą współpracy Pana Andrzeja Zawady z marką Metrum Labs od strony fonii były bardzo dobre. Powie więcej, z racji, iż kolumny były odgrodami, nie było problemów z fantastycznym odtworzeniem nawet najbardziej wymagających w domenie energii, masy i szybkości narastania sygnału przebiegów nutowych. A to niestety dla wielu prezentacji okazywało się problemem nie do pokonania.
10. TAD
Przyznam z ręką na sercu, że już po wejściu do tego wystawcy miałem problem w zrozumieniu, co jest nie tak. Cały prezentowany w tym miejscu set miałem na testach tuż przed imprezą i wiem, że potrafi zagrać na poziomie zarezerwowanym dla najlepszych. To przecież zestaw iście High Endowy i tak u mnie zagrał. Tymczasem mimo chęci walki z przeciwnościami losu przedstawiciela z Niemiec coś nie iskrzyło. Oczywiście nie uderzałem od razu z pretensjami do wystawcy, o co w tym wszystkim kaman, tylko postanowiłem samemu zrozumieć z czego wynikają niedostatki. I niestety nie potrzebowałem dużo czasu. Zewsząd lejący się, a przez to zabijający spektakularność w oddaniu najdrobniejszych niuansów brzmieniowych, wszechobecny bas zabijał dźwięk już w zarodku. To gdzie tu mowa o podkręcaniu wolumenu. Byłaby to jedynie pewnego rodzaju kakofonia, a nie realizacja założeń artystów. Owszem, nawet w tych realiach pewne zasłyszane w idealnych warunkach mojego testowego pomieszczenia aspekty udało mi się wychwycić, jednak nie było to na tyle spektakularne, aby stwierdzić, że wszystko jest w najlepszym porządku. Niestety nie było. Przyczyna? Jak w wielu innych przypadkach sąsiad z mocno podkręconymi subwooferami. Tam gdzie do głosu miały dojść ciche pasaże, otrzymywałem zewsząd pojawiające się pomruki. Owszem, były momenty względnej ciszy, ale spojrzenie w oczy wystawcy natychmiast oznajmiało mi sporadyczność takich sytuacji. Tak więc system grał na miarę pozostawionego przez panów z sąsiedniego pomieszczenia pola do nierównej walki. Czego to dowodzi? Podobnej tej, jak i u wielu innych wystawców sytuacji, czyli mocnego uzależnienia ostatecznego dźwięku od warunków wystawowych, co w zeszłym roku udowadnialiśmy w poimprezowym teście na naszych łamach systemu NAIM/FOCAL. Wówczas co prawda problemem była słabo zaaranżowana akustycznie sala i chęć zaspokojenia wolumenem dźwięku kilkudziesięciu osób na raz, ale zmiana lokalizacji udowodniła, że w dobrze zaadaptowanym pomieszczeniu sondrebelsowego OPOS-a system zagrał zjawiskowo. Podobnie, tylko w odwrotnej kolejności i z wielkim udziałem sąsiadującego podmiotu wydarzenia potoczyły się z odniesieniu do będącej bohaterem tego akapitu japońskiej marki TAD. Szkoda. Naturalnie nie dla mnie, gdyż ja wiem co potrafi, tylko dla potencjalnych odwiedzających.
11. Grobel Audio
Szczerze? Jak sięgnąć pamięcią, negatywne opinie na temat prezentacji tego dystrybutora mogę policzyć na palcach jednej ręki. Owszem, to może nie być do końca Wasza estetyka dźwięku, jednak od strony jakości zawsze jest na wysokim poziomie. I nie chodzi w tym przypadku jedynie o samo brzmienie systemu – choć to zawsze jest najważniejsze i determinujące wszelkie opinie, tylko również o otoczkę całego przedsięwzięcia, czyli oprawę wizualną, miłą atmosferę, unikanie wysokich poziomów głośności słuchanej muzyki, a także mały aperitif w postaci próbek własnoręcznie przygotowanej nalewki z wiśni. W tym roku Pan Sebastian zaprezentował będące gorcą nowością kolumny Franco Serblin Accordo Essence, które postanowił nakarmić dwoma co prawda cyfrowymi, ale jakże różniącymi się w kwestii nośnika sygnałami. Otóż oprócz poczciwego odtwarzacza kompaktowego będącej dawcą całej elektroniki do pokazu marki Jadis, jako drugie źródło wystąpił magnetofon DAT japońskiej marki Sony. W czym tkwią różnice? Otóż gdy kompakt swoje zera i jedynki odczytuje ze srebrnego krążka, DAT identyczne dane wyłuskuje z kasety magnetofonowej. Tak tak, to jest taka nowoczesna aplikacja w niektórych kręgach przezywającego drugą młodość kaseciaka. Jaki był efekt wspomnianych pokazów? Jak zawsze świetny. Bez napinania na nadmierne wypełnianie pokoju muzyką system czarował przypisanym jej w założeniach artystów pięknem. Naturalnie swoje trzy grosze w całości przedsięwzięcia miało wzmocnienie francuskiego specjalisty od aplikacji lamp elektronowych Jadis, ale chyba zgodzicie się ze mną, gdy wygłoszę tezę, iż użycie lampiaków nie jest gwarantem końcowego sukcesu danej prezentacji. Jak to zwykle bywa, wszystko zależy od konfiguracji, z którymi Pan Sebastian nigdy nie ma problemu. Robi to no tyle dobrze, że muzyka w jego pokoju ma dwa oblicza. Jest relaksująca, a przy tym bardzo emocjonująca co czyni ją pożądaną w każdym stanie ducha słuchacza. Co mam na myśli? Nic szczególnego. Mianowicie nie traktujemy jej jako tylko gaszącej emocje naszych skołatanych prozą codziennego życia serc, ale z powodzeniem pragniemy się z nią zderzyć w przypadku potrzeby pobudzenia do dalszego działania. Jednym słowem odwiedzając pokój Grobel Audio najpierw odpoczywamy, a po kilku utworach nabieramy niezbędnej do egzystencji energii. I zapewniam Was, tak mam co rok.
12. Natural Sound
Nareszcie odwiedziny tego wystawcy od początku do końca były bardzo owocnym w pozytywne emocje czasem. Od kilku lat, mimo że znam z własnych wojaży pokazywaną elektronikę, konfigurowane systemy cierpiały z powodu nie do końca – naturalnie w mojej ocenie – dobrze współbrzmiących z nimi kolumn. Przez ostatnie lata przewinęło ich się kilka par, ale zawsze coś w tamtych pokazach mnie uwierało. Nie wiem dlaczego, ale w pierwszej chwili przychodzi mi na myśl pewnego rodzaju nadpobudliwość i problem ze spójnością dźwięku. Jednak z przyjemnością stwierdzam, iż w tym roku niczego takiego nie zauważyłem. Mało tego, byłem zafascynowany gładkością, ale również nadal pełną komunikatywnością dobiegających do mnie muzycznych pasaży, czego notabene zawsze szukam w testowanych zestawach. I ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu w takim oddaniu muzyki nie przeszkadzała wielkość sali wystawowej. Przyczyna? Nie chciałbym być złośliwym, ale na szczęście dla mnie i wielu gości dystrybutor nie używał nawet odtwarzacza płyt kompaktowych – o plikach już nie wspominam, tylko posłużył się dwoma magnetofonami – jeden szpulowy marki Studer, a drugi kasetowy spod znaku Technicsa. Oczywiście tylko przypuszczam, że ostatnio zaprezentowany wynik soniczny był pochodną występów wspomnianych źródeł, ale jedno jest pewne, te według zasłyszanego od Marcina określenia postrzelone w twarz z pospolitego obrzyna zakonnice (mowa o kolumnach) w tym roku pokazały, jak powinien grać system z topowych pułapów cenowych. Bez względu na użyte środki było to dla mnie od lat oczekiwane pozytywne objawienie. Oby przynajmniej tak było co roku.
13. Nautilus – Ayon
Widzicie uwiecznionych na fotografiach dwóch panów – Gerharda Hirta i Roberta Szklarza? Jednio jest pewne, obydwaj przy pełnej współpracy nie pozostawiają niczego przypadkowi. Do czego piję? Od kiedy pamiętam, nie zdarzyła się wystawa, która nie byłaby przygotowana z zachowaniem najdrobniejszych niuansów sztuki prezentacji systemów audio. To zawsze jest na miarę możliwości przygotowana akustycznie sala – monstrualnie wielki podwieszany sufit nad miejscami odsłuchowymi, z rozwagą dobrana, czyli uwzględniająca potrzeby pokazów w danym roku elektronika i z wielką chęcią przekazywana przez obydwu panów wiedza na temat zajmującego centralne miejsce sali akcesorium sprzętowego. Co ciekawe, oprócz gramofonu – w tym roku był to dostojny Transrotor Artus FMD – i kolumn Lumen White, które projektuje i produkuje przyjaciel Pana Gerharda – cała reszta sprzętu pochodzi spod znaku znakomicie rozpoznawalnej w naszym kraju austriackiej marki Ayon. Mało tego. Wspomniane, bajecznie wyglądające i równie referencyjnie wykończone, a także co ważne, świetnie brzmiące kolumny strojone są w oparciu o ścisłą współpracę z wykorzystującymi szklane bańki zabawkami dla dużych chłopców austriackiej marki. Dlatego też nie dziwi fakt tak znakomitego występu prezentowanego zestawu podczas tej wystawy. W teorii zderzyliśmy się z trudnymi do aplikacji głośnikami niemieckiego Accutona, a mimo to bez problemu potrafiły zagrać z lampą. Cuda? Nie, wiedza, jak to wykonać, nic więcej.
Jak to grało? Dla mnie typowo w pozytywnym tego słowa znaczeniu, czyli bardzo dobrze. Nawet stojąc z boku podczas dokumentacji fotograficznej wydarzenia słychać było łatwość oddania najsubtelniejszych alikwot głosu ludzkiego. Pójdźmy dalej. Gerhard Hirt chcąc pokazać wykorzystany tylko w niewielkiej części przez trudne warunki wystawy potencjał systemu, mieszał raz studyjnym, a innym razem koncertowym materiałem muzycznym. Wynik? Już po poprzedzającej pierwsze dźwięki atmosferze nagrania dało się bez problemu wychwycić, z jakim wydaniem płyty mamy do czynienia, z czym konkurencja w imię sztucznego podgrzewania atmosfery lampami elektronowymi, uśredniając przekaz często ma problem. W tym przypadku tego nie było. Za to był oddech, gdy wymagał tego materiał zachowana umiejętną aplikacją pojemników na elektrony intymność i niezbędna dla napełnienia w teorii za dużej dla tego typu systemu sali energia wydobywającego się z kolumn dźwięku. Jednym słowem, ups jednym zdaniem, nie było repertuaru – a słuchaliśmy nie tylko przysłowiowego jazzowego plumkania, czy wokalizy, ale również symfoniki, który sprawiłby dzieciom Roberta Szklarza – czytaj produktom z jego dystrybucyjnego portfolio – jakikolwiek problem. Przypadek? Bynajmniej. Przeczytajcie jeszcze raz początek tego akapitu, bowiem wszystko już na wstępie zostało napisane. To jest profesjonalizm nie tylko w dobieraniu, ale umiejętnym przygotowywaniu zarówno wystawowych, jak i domowych systemów audio.
14. Nautilus – Boenicke
Od zawsze twierdzę jedno. Ta marka w sobie tylko znany sposób udowadnia, że fizykę w pewien sposób da się nieco oszukać. Naturalnie w pozytywnym odczuciu, jednak bez dwóch zdań robi to nie tylko z łatwością, ale na ile to możliwe dla tak małych kolumn w kilkukrotnie za dużym kubaturowo pomieszczeniu ze znakomitą jakością dźwięku. To co powiedzieć, gdy maluchy trafią do kompatybilnego gabarytowo pokoju? Osobiście jeszcze nie miałem okazji się z nimi zmierzyć, ale nawet w takiej sytuacji po dokonaniach na kilku ostatnich wystawach u nas wierzę, że są w stanie wznieść się na poziom najlepszych graczy na rynku. Ważną informacją tegorocznej edycji AVS jest przygotowanie przez tego producenta dedykowanego okablowania, które mniemam w podobny do współpracy marki Lumen White z Ayonem będzie w stanie wykrzesać z nie oszukujmy się maleńkich jak na prezentowane w większości wystawowych sal kolumienek, maksimum możliwości. A przecież o złapanie króliczka na danym poziomie jakości dźwięku jest dla nie tylko audiofila, ale również melomana bardzo ważne. Czy ta sztuka – przybicie króliczkowi przysłowiowej piątki – w tym przypadku się uda? Po tych kilku latach zabawy z najdroższymi komponentami w naszym kraju śmiem twierdzić, że jeśli już, to z racji gorących głów każdego z nas tylko na moment. Jednak jeśli przy użyciu firmowego okablowania zamkniecie temat choćby na chwilę, warto jest spróbować. Jak brzmiał omawiany set? Jak wspominałem. Zjawiskowo. Owszem, ściany dźwięku rodem z tubowych Avantgarde’ów, czy nawet opisanych w poprzednim tekście Lumen White’ów nie osiągnął, ale zapewniam, było zaskakująco energicznie, z dobrą podstawą basową i zjawiskową, ale daleką od natarczywości swobodą wypełniania wykorzystanej na potrzeby prezentacji wielkiej sali konferencyjnej hotelu Golden Tulip.
15. RCM – Gauder, Vitus
Poznajecie? Nie? Przecież widniejące na fotografiach kolumny Gauder Akustik to starsze siostry prezentowanych w ubiegłym roku Darków 100. Owszem, nabrały nie tylko rozmiarów, ale również dobrze wpływającej na dźwięk wagi. Gdzie tkwią zmiany, widać gołym okiem i nie trzeba było nawet fatygować się na wystawę. Jednak wydanie werdyktu, co taki rozkład czterech głośników basowych wniósł do projektu, bez wizji lokalnej nie ma szans na realizację. Co zatem się wydarzyło? Dla mnie bardzo wiele. Po pierwsze – bas mimo, że był masywniejszy, to z racji podwojenia przetworników i oddalenia dwóch od podłogi poprzez aplikację w górnej części obudowy, był bardzo szybki i zwarty. To zaś spowodowało, że bardzo dobrze oddawał zawarte w nim niuanse. Co więcej. Możliwość oddania założonej dawki najniższych rejestrów poprzez cztery przetworniki spowodowała całkowite wyeliminowanie co prawda sporadycznego, ale jednak lekkiego gubienia się tego zakresu w szybkich pasażach i mocnych pomrukach na poprzedniej wystawie. W tym roku ten zakres śmiało mogę to powiedzieć był wzorowy. Ale to nie wszystkie atuty nowych konstrukcji spod znaku Gaudera. Otóż zwiększenie rozmiarów w domenie wysokości i umiejscowienie tam dwóch niskotonowców spowodowało ogólne odprężenie dobiegającego z kolumn dźwięku. Już podczas rozgrzewki dało się wychwycić dużą swobodę wypełniania pomieszczenia dowolną ilością decybeli, a jak wiadomo, z każdą minutą potrzebujące odtajać po podróży głośniki Accutona zazwyczaj grają jeszcze lepiej, o czym przekonałem się podczas pożegnalnego odsłuchu u tego dystrybutora. Nie boję się tego powiedzieć, ale po raz pierwszy zaznałem dotychczas niespotykanej w konstrukcjach Gaudera swobody kreowania wirtualnej sceny dźwiękowej, co nareszcie pozwoliło mi na chwilę całkowitego wytchnienia przy generowanej przez nie muzyce. Dotychczas były bardzo angażujące, co z jednej strony lubi wielu melomanów, ale z drugiej mnie trochę męczyło. To oczywiście była dopiero pierwsza z dwóch nowości w portfolio katowickiego RCM-u. Kolejnym bardzo ważnym punktem był nowy zintegrowany wzmacniacz duńskiego producenta Vitus Audio. Tak, na pierwszy rzut oka wygląda jak typowy „Vitek”, jednak gdy się przyjrzeć, okaże się, że w znajdującej się na froncie akrylowej połaci Ole Vitus zaaplikował mały kolorowy wyświetlacz. Naturalnie to jest jedynie wprowadzony potrzebami rynku drobiazg, bowiem duński diabeł tkwi w trzewiach tego bardzo znormalizowanego designersko brandu. Nie będę przywoływał zawartych w tej inkarnacji integry technikaliów – to znajdziecie na stronie dystrybutora lub dowiecie się podczas osobistej rozmowy, jednak jedno wiem na pewno, bez tego wzmacniacza prezentacja nie byłaby tak spektakularna. Skąd to wiem? Miałem przyjemność słuchać tej nowości w salonie z innym modelem niemieckich kolumn, dlatego porównując tamto wcześniejsze z tym ostatnim zderzenie z SIA-30 wiem, że tegoroczny występ jest na równi dziełem tak wzmocnienia jak i kolumn. A próbując określić go na tle dotychczasowych imprez odbieram go jako najlepszy. Zaś w odniesieniu całej tegorocznej wystawy jako niekwestionowaną czołówkę. Na koniec wspomnę jeszcze o ciekawej dla mnie z punktu widzenia dążenia świata do wykorzystywania najnowszych technologii w odtwarzaniu sygnału audio prelekcji Kena Kesslera. Ów mający jak niewielu na świecie doświadczenie w realizacji płyt pan postanowił przybliżyć nam świat taśm magnetofonowych. Naturalnie chodziło mu o poczciwe szpulaki. Ale nie w kontekście powracającego podobnie do winyli zjawiska, tylko jako niezagrożony jakimkolwiek formatem wzór dla jakości nagrywania i oczywiście odtwarzania materiału muzycznego. Był na tyle dobrze przygotowany, że przyniósł ze sobą kilka bagatela sześćdziesięcioletnich taśm matek lub wydanych w tamtych czasach pozycji. Nie szczędził nam nie tylko związanych z tamtymi czasami anegdot, ale również przybliżał realia nagrywania muzyki w tamtych czasach i co kilkanaście minut serwował przyniesione próbki na przygotowanym na te prelekcję przez przedstawicieli RCM-u magnetofonie. Jaki był morał tej pogadanki? Powiem tak. Ubierając całość w typowy dla naszego portalu ironiczny ciąg liter przekaz brzmiał: nadal najlepszym źródłem prawdy o muzyce jest zapis na taśmach magnetofonowych, potem gramofon, a nieszczęsne pliki są ostatnim elementem w łańcuchu pokarmowym zaawansowanego melomana. I wiecie co, choć na chwilę obecną nie dysponuję żadnym magnetofonem, to w pełni zgadzam się z tą gradacją źródeł dźwięku. Amen.
16. RCM -Thrax
W tym roku ów katowicki dystrybutor miał jeszcze jedną nowość w rękawie. Mianowicie po zeszłorocznej, szeroko komentowanej jako sukces prezentacji kolumn Fink Team Borg z lampową elektroniką bułgarskiego Thraxa, znacząco podniósł poprzeczkę i jako wzmocnienie zastosował najnowsze bułgarskie monobloki na lampach sześciu lampach 300B w klasie „A” (100W na kanał). Efekt? Znakomity. Nie dość, że czuć było posmak dobrej lampy, czyli gładkość połączoną ze zwiewnością, to zestaw oferował również spokój w oddawaniu niezbędnej ilości mocy dla nawet karkołomnych rockowych prezentacji. Nie mówię, że w zeszłym roku było słabo, ale porównując obydwa wydarzenia, to ostatnie wyraźnie pokazywało progres prezentowanego dźwięku. Rozmach, swoboda, napowietrzenie i zjawiskowe dla dobrej lampy wizualizowanie źródeł pozornych. A to wszystko na wystawowym poligonie, co ewidentnie sugeruje, ze szef marki nie próżnuje, tylko znakomicie rozwija swój arsenał sprzętowy. Na koniec nie mogę zapomnieć o informacji, że w obydwu przygotowanych w tym roku pomieszczeniach opisywanych emocji RCM nie omieszkał zapewnić odwiedzającym głównie przy pomocy gramofonów i sporadycznie wykorzystywanych odtwarzaczy płyt kompaktowych. Ostatnią ciekawostką tego pomieszczenia jest owocne sonicznie okablowanie systemu w domenie sieci produktami polskiej marki WK-Audio.
17. Nautilus -Dynaudio
Ktoś ma problem z udaną aplikacją dużych kolumn w stosunkowo małym pomieszczeniu? Jeśli tak, powinien skontaktować się z warszawsko-krakowskim Nautilusem. Co mam na myśli? Spójrzcie na załączone fotografie. Panowie postanowili pokazać drugą od góry w cenniku konstrukcję kolumn Dynaudio Confidence 50 i co ważne dla udowodnienia mojej tezy, mimo niezbyt idealnych dla tych paczek gabarytów pokoju, nie mieli z tym najmniejszego problemu. Jakim sposobem? Już pisałem w akapicie poświęconym Ayonowi, niezbędna jest wiedza co z czym i w jaki sposób połączyć, aby uniknąć niechcianych problemów. Jak robili to podczas tej wystawy? Wystarczyło dać chwalonym przez wielu recenzentów za progres w dziedzinie rozdzielczości i lepszej jakości najniższych rejestrów kolumnom trochę miejsca od ścian i napędzić je wydajnymi wzmacniaczami – w tym wypadku znanymi z wydajności prądowej konstrukcjami niemieckiego Octave. Oczywiście nie można zapominać o dobrej jakości źródle – w roli którego wystąpiły gramofon Tansrotor i CD-ek Accuphase. Gdy spełnimy te warunki, okaże się, że dla takiej konfiguracji nie ma materiału nie do zagrania z najwyższą jakością. Czy to spokojny jazz, czarująca wokaliza, czy nawet na początku słuchana przeze mnie z rezerwą, ale po przekonaniu się panowania systemu nad warunkami lokalowymi, świetnie odebrana elektronika, wszystko okazywało się dla tego seta wiosennym spacerkiem. I bez znaczenia była głośność słuchania, czego ewidentnym dowodem był wspomniany elektroniczny kawałek miksowanej na nowo grupy Kraftwerk. Jedynym kto z tego pokazu mógł być niezadowolony, to sąsiad za ścianą. Jednak uspokajam, prezentujący ów set pracownik Nautilusa – Grzesiek, zrobił ten numer tuż przed końcem pierwszego dnia AVS, dlatego też nie było z tego powodu niesnasek z trzydniowymi sąsiadami. Nic specjalnego? Wolne żarty. Zapewniam Was, wielu wystawców ze znacznie mniejszymi kolumnami nawet w minimalny sposób nie mogło poradzić sobie z modami pomieszczenia, a co dopiero mówić o ich tak wyrafinowanej eliminacji. Ale zaznaczam, panowie z Nautilusa osiągnęli to przy fenomenalnej jakości dźwięku, gdyż nie sztuką jest walcząc z basem zabić jego energię. Sztuką jest umieć nad nim panować, czego dowodem była moja wizyta w tym pokoju.
18. Audioconnect
Wspominałem kiedyś, że pokazy tego wystawcy łeb w łeb idą z moim oczekiwaniem dobrego, bo mającego w swoim kodzie DNA soczystą średnicę dźwięku? Jeśli nie, to robię to teraz. Dlatego też zazwyczaj pojawia się w moich relacjach. Wizyta w okowach tego dystrybutora zawsze okazuje się być skutkiem związku przyczynowo skutkowego, czyli przekładając z polskiego na nasze, chłopaki wiedzą, jak przy pomocy natchnionej magią, bo pochodzącej z Italii i pewnie dlatego zjawiskowo wyglądającej nie tylko elektroniki marki Riviera, ale także świetnie brzmiących kolumn Diapason, zaczarować słuchaczom świat. Po prostu siadasz i się wyłączasz. Na jak długo, zależy jedynie od posiadanego czasu. Jednak jedno jest pewne, nawet w sytuacji jego chronicznego braku jednorazowo spędzam tam dobre kilkanaście minut i w każdym wolnym czasie zazwyczaj próbuję po raz kolejny wrócić. Jakieś konkrety co do fonii? Proszę bardzo. Panowie poszli inną niż w poprzednim akapicie drogą. Zdecydowali się na monitory. To zaś spowodowało, że oprócz uniknięcia problemów z basem w pakiecie konstrukcyjnym tego typu kolumn otrzymali swobodę w kreowaniu bezkresnej głębi wirtualnej sceny dźwiękowej i przypisane im walory typu całkowite znikanie z pomieszczenia. Oczywiście to jest okupione brakiem odpowiedniej dawki energii w najniższych składowych podczas słuchania rockowego buntu. A nie oszukujmy się, kto przy zdroworozsądkowym podejściu do zagadnień konfiguracyjnych planując systematycznie pozbawiać się słuchu sięga po lampę i małe monitory. Znacie takiego delikwenta, bo ja nie. Dlatego też szacunek dla wystawcy, że pokazuje swój sposób na perfekcyjne w podejściu do tematu. Zapewniam Was, w audio nie ma jednej drogi, ale kreśląc swoją trzeba wiedzieć, jak nie wdepnąć w przysłowiowe błotko. A jak wynika z powyższego tekstu, Audioconnect od lat umiejętnie pozostawia je z boku.
19. Nautilus – Avantgarde
Pewnie nie uwierzycie, ale na tę prezentację Nautilusa w pozwalających ocenić ją w godny sposób warunkach odsłuchowych próbowałem wbić się prze całe trzy dni. Niestety oblężenie przez spragnionych wrażeń live miłośników muzyki było tak duże, że w miarę komfortowe warunki okazały się ziścić dopiero w niedzielę po południu. Ale powiem Wam, moja krucjata znalezienia spokoju do oceny warta była każdej z pięciu prób odwiedzenia tego muzycznego przybytku. To jak zwykle była bitwa w najlepszym tego słowa znaczeniu. Energia, atak, masa dźwięku i nieprzebrana ilość mikroinformacji nie pozostawiały niedomówień, tylko dosłownie palcem pokazywały słuchaczowi, co w tej zabawie chodzi. Co ciekawe, mimo osobistego optowania raczej za dźwiękiem kolumn Dynaudio od zawsze gdzieś z tyłu głowy mam wizję zafundowania sobie podobnego zestawu w domu. Na szczęście mimo dość swobodnego poruszania się po zawiłościach cenowych tego segmentu audio, nie dysponuję odpowiednim dla tego typu konstrukcji kolejnym pomieszczeniem odsłuchowym, dlatego też z jednej strony z przyjemnością, zaś z drugiej z praktycznie z wpisanego oczekiwaniami podobnych wrażeń wewnętrznego musu, odhaczam sobie takowe pokazy na jednej z pierwszych pozycji do odwiedzenia. O co konkretnie mi chodzi? Jak to o co. O pokaz bezkompromisowych w domenie prawdziwości brzmienia muzyki niemieckich kolumn Avangarde, niezbędnej do takich ekwilibrystyk topowej elektroniki japońskiego producenta Accuphase i nie oszukujmy się pozwalającego oddać takiej klasy fonię okablowania flagowej linii holenderskiego Siltecha Triple Crown. Tak, wiem, to począwszy od srebrnego krążka, po dochodzące z głośników informacje jest szaleństwem w najczystszej postaci. Ale nie oszukujmy się, nikt nie powiedział, że w High Endzie będzie łatwo, a z drugiej strony, jak się bawić to na całego. I taką, nie uwierzycie, sprzedaną już kilku klientom w Polsce szkołę zaproponował nam w tym roku wspominany kilka tekstów wcześniej Robert Szklarz. Niepotrzebnie? Nie sądzę, gdyż w momencie rezygnacji z odkrywania swoich najlepszych kart nie tylko bywalcy tej wystawy, ale również potencjalni klienci nie mieliby szans na zapoznanie się z dla wielu fanów takich zestawień, niekwestionowanym absolutem sonicznym. A tak, dzięki w podobny sposób okraszonym bezgraniczną jakością wydarzeniom doskonale wiemy, że jeśli lubimy poczuć pełnię wrażeń z koncertu orkiestry symfonicznej z jej rozmachem lokalizacyjnym i energetycznym jeden do jeden, omawiany zestaw jest jednym z czołowych, jeśli nie czołowy, które takie założenia może spełnić. Naturalnie w sobie tylko przypisany sposób, bowiem wertując mój tekst znajdziecie kilka zestawów o podobnych możliwościach, ale zapewniam, takie wrażenia z nieprzeciętną dynamiką w tle znajdziecie tylko w reklamowanej w telewizji „Erze” i naturalnie warszawsko-krakowskim Nautilusie.
20. DIY
W tym zbiorze zdjęć skumulowałem dwa pokoje. Jeden to przedstawiciele największego portalu o tematyce audio w Polsce „audiostereo.pl”, a drugi równie znanego i równie szeroko rozpoznawalnego „diyaudio.pl”. Jaki jest powód mojego pochylenia się nad nimi. Przecież wystawa oferowała multum znacznie bardziej interesujących pomieszczeń. Spokojnie. Kto miał się pojawić, z pewnością się znajdzie. Tym czasem jeśli już udało mi się posłuchać w tych pomieszczeniach spokojnej muzy, postanowiłem skreślić kilka spostrzeżeń. Jakich? Otóż nauczeni wcześniejszymi występami panowie złote rączki przynajmniej podczas moich wizyt grali na kolumnach z założenia nie sprawiających problemów z basem. Wiadomo, pokoje małe, to szukamy zdrowego kompromisu, co w całej rozciągłości popieram. Jak widać na fotkach, w jednym miejscu grały wariacje na temat konstrukcji odgrodowej wspomagane subwooferami, a w drugim typowe monitorki. I wiecie co? Przy pełnym szacunku dla walki z rezonansami zastanych kubatur obydwu prezentacjom brakowało body w środku pasma. O dziwo, gdy bas miał łupnąć, to łupnął, góra cyknąć, to cyknęła, ale o zgrozo nie wiem, dlaczego na średnicy była taka dziura. Przecież w pokazie jakości nie chodzi li tylko o wydanie przez system dźwięku – choć jeden ze znajomych redaktorów ów wydobywający się z kolumn akcent muzyczny zaliczył jako pierwszy spełniony punkt produkowania komponentów audio, tylko próbę pokazania pełnego zakresu częstotliwościowego, ze średnicą dla wielu melomanów nawet w roli głównej. Tymczasem tak odgrody i małe kolumienki na standach mocno starały się unikać tego pasma. Co prawda nie w zamian nie krzyczały, co należy zaliczyć na poczet potencjalnych zalet, ale w mojej opinii wyraźnie w tym zakresie były niedostatki. I nie zawalałbym w tym momencie tego problemu na kark moich związanych z delektowania się średnicą w muzyce dawnej codziennych wyborów, tylko potraktował jako ocenę na tle sąsiadującej z opisywanymi pokojami konkurencji. Jednak dla jasności sprawy, spędzony w tych mekkach majsterkowiczów czas był dla mnie ciekawym doświadczeniem. Widziałem kierunek rozwoju tego działu miłośników muzyki i wiedzę, jak nowe konstrukcje wpisać w zastane pomieszczenie. Jak do tego dojdzie jeszcze równouprawnienie wszystkich częstotliwości pasma, będzie naprawdę nieźle. Trzymam kciuki panowie.
21. WK-Audio
Z pewnością jeszcze nie wiecie, ale mimo obecności tego rodzimego producenta okablowania sieciowego na naszym rynku od około roku, bliższe dane na temat jego oferty znam dopiero od kilku tygodni. Ale w tym momencie nie ma to najmniejszego znaczenia, bowiem jestem świeżo po serii testowej w kilku konfiguracjach jednej z jego konstrukcji i wiem, że jest co najmniej ciekawa, a nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że czasem nawet może okazać się niezbędna dla wielu konfiguracji. Jaki sznyt prezentuje? O nie, na takie informacje musicie poczekać do stosownego testu na naszych łamach. Dzisiaj jedynie mogę przybliżyć Wam, czym wyróżniał się prezentowany przy użyciu topowego modelu kabla WK-Audio The Air zestaw wystawowy. Otóż aplikacja flagowych sieciówek w prezentowany na fotografiach tor spowodowała znaczne skupienie się muzyki na środku pasma z ciekawym uwzględnieniem dodania szczypty energii wszelkiej wokalizie i natychmiast dającym łatwo się wychwycić wyczyszczeniem przekazu z wprowadzanych przez zamiennie stosowane na potrzeby prezentacji marnej jakości okablowanie, szkodliwych zniekształceń dźwięku. Wróżę to z fusów? Niestety nie, gdyż los chciał, że podczas jednego z takich mitingów byłem w tym pokoju i właśnie to wydarzenie pozwala mi kreślić takową opinię. I wszytko byłoby ok., gdyby nie drobny epizod w postaci wizyty kilku niedowiarków, którzy mimo kilkukrotnych testowych prób jak jeden mąż twierdzili, iż nic nie słyszą. Nie wiem, jak na to patrzeć, ale to wolny kraj i mamy wolność słowa i myśli, dlatego też nie pozostaje mi nic innego, jak wygłosić twierdzenie w stylu: panowie są pewnego rodzaju szczęśliwcami, którzy z braku wiedzy i możliwości usłyszenia o co w naszej zabawie chodzi, nie zrujnują swojego portfela goniąc przez całe życie niedoścignionego króliczka. Niestety na ich szczęściu straci opisywany wystawca, ale pragnę go uspokoić, wspominani panowie byli w druzgocącej mniejszości odwiedzających tegoroczną wystawę. Tak więc głowa do góry i brać się do roboty, czyli promować swój towar, gdzie i jak się da.
22. CORE trends
Tak szczęśliwie się składa, że prawie wszystkie zabawki tego dystrybutora prędzej, czy później mamy przyjemność testować we własnych systemach. To zaś sprawia, że podobne do tej wystawy nie są dla nas możliwością poznawania jego oferty, tylko konfrontacją swoich spostrzeżeń z procesu testowego z realiami innych występów. Oczywiście tak bywa zazwyczaj, gdyż tym razem panowie z CORE trends co prawda pozytywnie, ale trochę nas zaskoczyli i przygotowali coś extra. Co takiego? Jak widać. Oprócz znanych z naszych walk z materią testową kolumn amerykańskiej marki YG Acoustics Hailey 2.2 na potrzeby wprowadzenia elementu zaskoczenia potencjalnych odwiedzających ściągnęli na wystawę topową integrę niemieckiego Audioneta Humboldt. Przyznam szczerze, swoimi rozmiarami – jak na wzmacniacz zintegrowany, maszyna robi mocne wrażenie. Niestety jak wygląda temat oferowanego przez nią dźwięku przyjdzie czas sprawdzić samemu, gdyż prosto z wystawy ląduje u nas na testach. Jednak patrząc na prezentację całościowo nie było wielkich zaskoczeń. System grał z pełną kontrolą basu, świetną paletą informacji w unikającym przegrzania środku pasma i zjawiskowymi, czyli typowymi dla amerykańskich kolumn wysokimi tonami w postaci ferii pięknie rozświetlających przekaz iskierek. Jednak relacja z tego pokoju nie byłaby kompletna, gdybym nie wspomniał o bardzo ważnym elemencie wystroju wnętrza. Co mam na myśli? Spójrzcie na boczną ścianę, a zobaczycie tworzący akustycznego guza zestaw pionowych drewnianych listewek na szarym tle. To jest jeden z najnowszych pomysłów na akustyczne wykończenie wnętrz do słuchania muzyki portugalskiej marki Artnovion, której nieco starsze, ale nadal dostępne modele są wystrojem mojego pomieszczenia odsłuchowego. Co one dają? Cóż, wystarczy przeczytać test z posiadanym przeze mnie zestawem na naszej stronie, a przekonacie się, że nawet po niezobowiązującym kontakcie z tymi akcesoriami na własnym podwórku nie ma już odwrotu i choćbyście ich nie kupili, to podprogowo zakorzenią się w Waszych głowach już na dobre. Skąd wiem? Ja próbowałem po teście zwrócić je do dystrybutora, ale niestety skończyło się inaczej i do dzisiaj cieszą moje uszy i co istotne dla wielu potencjalnych użytkowników i ich żon również oczy.
23. Moje Audio
Ciekawostką tego wystawcy jest mocne przywiązanie do dbałości o audiofilów i melomanów korzystających z najnowszych technologii. Co to oznacza? Otóż trzy na cztery pokoje jako źródło wykorzystywały jedynie streamery i odtwarzacze plikowe. Na szczęście dla mnie ów dystrybutor nie zapomniał o korzeniach dobrej fonii i w jednym jego zestawie pojawił się poczciwy gramofon słoweńskiej marki Pear Audio Litle John, co samoczynnie zmusza mnie do rozpoczęcia przybliżania wszystkich prezentacji od tej pozycji.
Analiza zestawu audio w pokoju ze wspomnianym drapakiem niesie ze sobą wieści o aplikacji drugiego źródła w postaci streamera marki Lumin, wykorzystaniu jako przedwzmacniacza gramofonowego konstrukcji spod znaku Theres, pracującego w klasie „A” wzmacniacza zintegrowanego Bladelius i co prawda niedużych, ale jednak wolnostojących kolumn od czeskiego Xaviana. Jak widać, wydarzenie nie było nastawione na prężenie muskułów, tylko zdroworozsądkowe pokazanie, że za relatywnie niewielkie pieniądze – oczywiście z perspektywy znacznej większości systemów wystawy – da się osiągnąć wciągający, a przez to spełniający symptomy wspaniałych uniesień muzycznych zestaw dla zwykłego Kowalskiego. Co więcej, minimalizm kolumn i reszty zestawu pozwala na wstawienie go do zazwyczaj niewielkich pomieszczeń polskich melomanów, co w zderzeniu z mieszkaniową rzeczywistością czyni ów pokaz idealnie wpisującym się w potrzeby wielu z nas. Naturalnie zdaję sobie sprawę, że zdecydowana większość osobników homo sapiens woli obcować z za dużymi zespołami głośnikowymi w niedużej kubaturze, ale realnie oceniając takie postępowanie sami szykują sobie problemy. Zostawiając owe dywagacje na boku powiem tylko, iż w moim ośrodku zarządzania emocjami ta konfiguracja pokazała się od fantastycznej strony. Było bardzo muzykalnie, gdy istniała taka potrzeba lekko i zwiewnie, czasem gęściej, a nawet na ile pozwalała konstrukcja kolumn solidnie na basie, ale nigdy nudno, czy natarczywie. Jednym słowem przez cały czas płynęła muzyka przez duże „M”, a przecież o to nam chodzi.
Lokalizacja kolejnego przybytku dystrybutora z Wrocławia była lustrzanym odbiciem pierwszego pokoju. W przeciwieństwie do poprzednika dominowały w nim konstrukcje Bladeliusa w postaci odtwarzacza plików z wewnętrznego dysku i wzmacniacza zintegrowanego, które w końcowej fazie sygnału również korzystając z wiedzy Roberta Barletty – właściciela Xaviana – tym razem współpracowały z jego fantastycznie prezentującymi się wizualnie, znacznie większymi gabarytowo od poprzednich maleńkich podłogówek, kolumnami podstawkowymi. Efekt? Wolumen dźwięku wyraźnie większy, ale nadal bez najmniejszych problemów w temacie walki z modami pomieszczenia. Naturalnie, gdy jakiś gość zażyczył sobie znacznego podkręcenia gałki wzmocnienia, słychać było odpowiedź pokoju, ale tak zwane normalne słuchanie raczej unikało podobnych artefaktów. Ale ale, nie samym basem i efektem „łał” człowiek żyje, dlatego nie mogę nie wspomnieć o bardzo podobnym w domenie muzykalności do poprzedniego pokoju sznycie grania, z tą tylko różnicą, że pliki dla mojego bardzo purystycznego podejścia do tematu swobody dźwięku nie miały zarezerwowanego dla drapaka pierwiastka „x”, co na mojej liście spycha ów występ na drugie miejsce na pudle pod względem emocjonalności dźwięku zestawów tego podmiotu.
Trzecia odsłona oferty Moje Audio byłą zderzeniem z legendą radia BBC w postaci kultowych monitorów Falcon LS3/5a. To praktycznie są maleństwa, ale po zapoznaniu się z ich ochotą grania okazało się, ze dźwięk nie tylko był wysokiej próby i wręcz idealnie wpisujący się w moja estetykę, ale pod względem oddania energii, magii i bezpośredniości ma się nijak do swoich rozmiarów. Ja wiem, że to zakrawa na typowe opowieści dziwnej treści, ale zapewniam, monitory Falcona w sobie tylko znany sposób łamią wszelkie zasady fizyki. Ale to nie koniec fenomenu tych paczek, gdyż takie fajerwerki fundowały przy wykorzystaniu pełnego systemu specjalisty od plików, czyli zestawu Lumina, co stawia na głowie moje dotychczasowe fobie. Cuda panie, cuda.
Ostatnim sanktuarium muzycznym przywoływanego w tym akapicie gospodarza była jeszcze przedprodukcyjnie testowana stuprocentowa nowość, czyli kolumny posiadanej przeze mnie marki Trenner & Friedl „PHI”. Owe paczki wracając do korzeni konstruowania zespołów głośnikowych wykorzystują 8” przetworniki szerokopasmowe, co oczywiście czyni je propozycją dla wiedzących czego chcą melomanów, którzy powoli jak dinozaury zaczynają wymierać, ale nawet ja, korzystający na co dzień z wielkich ISIS-ów, a przez to hołdujący mocnemu uderzeniu osobnik, od pierwszych spędzonych z taką prezentacją chwil czułem, że mimo typowej specyfiki grania dla membran szerokopasmowych jest to bardzo interesujący dźwięk. Bez napinania na wyczynowość skrajów pasma, tylko walka o spójność i pewnego rodzaju mistyczność przekazu. Czy to jest oferta dla wszystkich? Z pewnością nie, ale sądzę, że każdy kochający muzykę meloman, nawet jeśli w tych kolumnach się nie zakocha, to bez wahania potwierdzi ich soniczną nietuzinkowość. Jak prezentowała się reszta toru? Również ciekawie. Początek okupował czerpiący sygnał z serwera Fi-Data plikograj Lumina. Zaś tak wygenerowany sygnał wzmacniały podobnie do kolumn także debiutujące na tej wystawie A-klasowe 100 w monobloki koreańskiej manufaktury Westminster Lab. Jak widać, ów pokój okazał być się mekką nowości, która w opinii wielu kuluarowych rozmów jawiła się jako pewnego rodzaju zaskakująco ciekawe zjawisko, jakich brak na tego typu imprezach. A to na tle kilkusetpokojowej konkurencji tej wystawy jest znakomitym potwierdzeniem, że wrocławski dystrybutor wie, jak pozytywnie zaskoczyć najbardziej wymagającą klientelę.
24. Nautilus – Audio Reveal, Ayon, Spendor plus Transrotor, Accuphase, Phonar, Leben, Phasemation.
Te zgromadzone w jednym zbiorze dwa pokoje na tle poprzednich, stawiających na zaspokojenie nawet największej żądzy spektaklu bez granic były swoistymi przyczółkami typowych melomanów. Nie znalazłem w nich pogoni za oszałamiającą mocą, a przez to możliwości nagłośnienia wielkich salonów, tylko skupienie się na wydobywaniu z muzyki najdelikatniejszego piękna. Pomagała w tym nie tylko mała moc lampowych wzmacniaczy, ale również z pomysłem dobrana reszta toru. Jak to wyglądało konkretnie?
Pierwszy set okazał się być połączeniem nowego modelu opiniowanej na naszych łamach, polskiej lampowej integry Audio Reveal z kultowymi monitorami z rodowodem radia BBC marki Spendor. Oczywiście kolumny i wzmacniacz same nie zagrają, dlatego też jako sygnał posłużył w tej konfiguracji lampowy cedek marki Ayon. Po co tyle lampy w torze? Zamierzenie, bowiem jak wspominałem, ta prezentacja kierowana była dla znawców tematu w dziedzinie karmienia duszy delikatnością pozytywnych emocjami, a nie sprawdzaniu jej odporności na ścianę dźwięku. I muszę stwierdzić, że ta sztuka się udała. Żadnego prześcigania się z konkurencją kto zagra głośniej, czy mocniej, tylko zabawa wywoływanymi świetnie podaną muzyką emocjami – przypominam o składzie systemu w postaci urządzeń lampowych i kolumn w pierwszym rzędzie stawiających na brylowanie w środku pasma. Szkoda, że takich prezentacji było jak na lekarstwo. Na szczęście niektórzy nie zapominają, że muzyka nie zawsze musi być ścianą dźwięku.
Kolejne lokum tego wystawcy podobnie do poprzedniego zaproponowało nam przyjazne dla uszu słuchanie muzyki. Jednak jak to zwykle bywa diabeł tkwił w szczegółach. O co chodzi? Teoretycznie nic nadzwyczajnego, ale jak się okazuje, dziwnym trafem trudnego dla wielu innych wystawców. Otóż przy użyciu gramofonu Transrotora i muzykalnego odtwarzacza płyt kompaktowych Accuphase’a, wspieranych lampową integrą Lebena z kolumnami Phonara gospodarz zaprosił odwiedzających w podobny trochę podobny, ale jednak diametralnie inny aniżeli ten ze Spendorami świat muzyki. Otóż wiedząc, iż potencjalni zainteresowani mają swoje gusta i guściki, skierował ostateczny efekt dźwiękowy w stronę większej neutralności. Inne kolumny, inny wzmacniacz, z pewnością również okablowanie i nagle okazuje się, że w sąsiadujących ze sobą pomieszczeniach dało się zaspokoić całkowicie inne potrzeby miłośnika muzyki. Nadal było relaksująco, ale wyraźnie inaczej w domenie nasycenia średnicy, co wielbiciele świeżości w tym zakresie z pewnością potraktują jako ukłon w ich kierunku. Dla mnie bardzo dobry ruch.
25. Audiopunkt
Wiem, wiem, już tego zwrotu gdzieś użyłem, ale również w tym przypadku nie mogę się powstrzymać od jego zastosowania. O jaki ciąg liter chodzi? Może się zdziwicie, ale o z pozoru negatywny. Jednak gdy dodam, że w jego pozytywnym znaczeniu, okaże się, że słowo „nuda” nabiera całkowicie innego wymiaru. Po co tak lawiruję? Ano dlatego, że po raz kolejny chłopaki z warszawskiego Audiopunktu świetnie skonfigurowali zestaw i nie mam za bardzo do czego się przyczepić. No chyba tylko do faktu podwójnej wizyty, aby zrobić przyzwoite zdjęcia, bo za dnia przysłona mojego aparatu co prawda dzielnie walcząc, ale niestety sromotnie przegrywała z oślepiającym ją przez okno słońcem. Ok., ponarzekałem, teraz pora na kilka pozytywów. Jak widać na zdjątkach, głównym rozdającym karty był najnowszy model japońskiego wzmacniacza Soul Note. Jeszcze go nie testowaliśmy, ale jeśli jest lepszy od opiniowanego przez nas poprzednika, to tylko pogratulować. Idźmy dalej. Jako dawcy sygnału zamiennie służył odtwarzacz CD tegoż producenta i streamer bardzo popularnego na tej edycji wystawy Lumina. Zaś w ramach „lepu na melomanów”, na końcu układanki gospodarze zastosowali znajdujące się na liście używanych przez radio BBC, a przez to kultowe kolumny Graham Audio – teraz w wersji podłogowej LS5/9f. Efekt? Raczycie żartować. Nie ma o czym pisać. Chyba, że nuda, nuda i jeszcze raz nuda, po raz kolejny było tak dobrze. I wiecie co? Bez adwokata nie mam nic więcej do dodania.
26. Struss Audio
Spokojnie, w tym przypadku nie będę uzewnętrzniał się nad jakością dźwięku. Powód? Pomieszczenie przechodnie, do tego bez adaptacji akustycznej i zbyt obszerne, aby coś ciekawego na znanej mi z ostatniego testu mniejszej integrze usłyszeć. To po co o tym wspominam? Wziąłem pieniądze? Nic z tych rzeczy. Rodzina? Nie. Czyli? Nic szczególnego. Po prostu z szacunku dla powrotu na rynek z już drugim modelem wzmacniacza po szkodliwych dla marki kilku latach perturbacji. I nie ma znaczenia, że po zderzeniu z wystawowymi warunkami wiele osób narzekało na brak szans do miarodajnego odsłuchu propozycji marki Struss Audio. Ważne, że znana od lat rodzima marka nie zarzuciła tematu na dobre i po raz kolejny postanowiła zmierzyć się z naszym rynkiem z nowymi konstrukcjami. Jedną już dobrze znamy i jest co najmniej ciekawa. Na drugą, notabene debiutującą podczas tej wystawy z pewnością przyjdzie czas. Jednak bez względu na wszystko z mojej strony formuję gratulacje za wytrwałość w działaniu.
I tymi lekko ironicznymi akapitami niestety jestem zmuszony zakończyć mój monolog. Mam nadzieję, że nikt się nie obrazi. Jednak na swoje usprawiedliwienie zdradzę, że podobne teksty pozwalały mi uniknąć zwarcia na łączach w ośrodku formowania łatwostrawnych dla czytelników splotów literowych. To naprawdę jest wyczerpujący proces. Ale żeby nie było, nie skarżę się, tylko tłumaczę z pokazywania, iż podobne działania powystawowe są dla nas z Marcinem sporą przyjemnością, a nie przymusem. Naturalnie nie wszystkim udało się w naszych relacjach znaleźć, ale jak wspominałem we wstępniaku, nie było na to szans. Na pocieszenie dodam, że za rok będzie powtórka z rozrywki, czyli kolejna edycja wystawy AVS, co pozwala wypatrywać szans na zmierzenie się z naszymi pełnymi radości i zdrowej ironii opiniami na temat obfotografowanej prezentacji. Czy tak będzie, nie mam pojęcia. Jednak jedno wiem na pewno, będzie równie ciekawie i wierzę, że od strony prezentacji sprzętu audio jeszcze lepiej niż w tym roku. Musimy gonić Monachium.
Jacek Pazio
Polska, mająca miejsce podczas właśnie zakończonego Audio Video Show, premiera najnowszego wzmacniacza zintegrowanego, w pełni zasługującego na miano „super-integry”, Musical Fidelity M8xi stała się przyczynkiem do naszej krótkiej rozmowy z właścicielem marki – Heinzem Lichteneggerem. Jeśli zastanawiacie się Państwo dokąd zmierza Musical pod nowym kierownictwem i co przyniesie najbliższa przyszłość, to serdecznie zapraszam do lektury poniższego wywiadu.
SoundRebels: Przejęcie Musical Fidelity przez pozornie skupiającego się głównie na gramofonach Pro-Jecta było dla większości zorientowanych w tematyce audiofilów sporym zaskoczeniem. Niby konsolidacja na rynku Hi-Fi nie jest niczym nowym, lecz przynajmniej do tej pory dotyczyła rozszerzania portfolio wielkich koncernów a tu mamy zupełnie inną sytuację. Czyżbyśmy byli świadkami narodzin nowego imperium?
Heinz Lichtenegger: Dzisiejszy rynek hi-fi zmienia się gwałtownie. Szczególnym powodem jest fakt, że wielu projektantów i właścicieli marek, którzy zaczęli w latach 70-tych zestarzało się. Stąd wiele marek zmienia swoich właścicieli i nie zawsze wychodzi to na dobre. Audiotuning istnieje od lat 70-tych. Najpierw jako diler, potem jako dystrybutor i w końcu jako producent. Moim celem było zawsze budowanie biznesu, tak, aby coraz więcej ludzi słuchało muzyki i rozwijało swoje hobby, jakim jest sprzęt hi-fi. Gdziekolwiek widziałem szansę na inwestycję, która wpisywała się w moją filozofię, inwestowałem.
To nie było planowane, to po prostu się działo. Co więcej, marki, które przejmuję w 100%, a także cały mój biznes, należą wyłącznie do mnie. Tak więc mam dużo szczęścia robić to, co do czego mam 100% pewności. Mój biznes to dostarczanie ludziom opłacalnych produktów z kategorii hi-fi stereo, które są projektowane po prostu do odtwarzania muzyki, a przy tym nie są po zwykłą zbieraniną funkcji.
SR: Patrząc jednak obiektywnie z boku i porównując ideologię obu marek można zauważyć pewne podobieństwo. Antony Michaelson i założone, oraz prowadzone przez Niego przez ponad 35 lat Musical Fidelity nierozerwalnie kojarzyli się z rasowym, zdroworozsądkowo wycenionym Hi-Fi dla „normalnych” ludzi. Podobnie jest z Pro-Jectem, o czym z resztą z wielkim entuzjazmem opowiadałeś podczas spotkania w 3-ce w 2015 r. Czyżby wspólny punkt widzenia pomógł Wam niejako zjednoczyć siły, by dalej iść już pod „wspólnym sztandarem”?
HL: Tak, definitywnie dobrze to nakreśliłeś. Filozofia moja i Antony’ego są i były bardzo zbliżone. Musical Fidelity była moją drugą marką w dystrybucji na terenie Austrii. W końcu jestem najdłużej współpracującym z Musicalem dystrybutorem na świecie!
Dlaczego? To proste. MF zawsze miał produkty prawdziwie hi-endowe z fantastyczną muzykalnością, a przy tym wciąż były odbierane jako zdroworozsądkowe w kwestii ceny. Kiedy zaczynałem swoją karierę ja, moi przyjaciele i klienci mieliśmy bardzo mało pieniędzy. Oszczędzaliśmy na Musicala A1, aby zdobyć ten magiczny dźwięk, zbliżony do najlepszego możliwego.
Idea Pro-Jecta jest podobna, ale powiedziałbym, że Pro-Ject sprawia, że prawdziwe stereo jest zdecydowanie bliżej zasięgu przeciętnego konsumenta. Z kolei Musical sprawia, że również i prawdziwy hi-end jest zdecydowanie bliżej zasięgu przeciętnego odbiorcy.
SR: Przejdźmy jednak do konkretów, gdyż po przejęciu przez Was Musical Fidelity zaczęły pojawiać się bądź, co bądź zasadne obawy wiernych fanów ww. marki o przyszłość obecnych linii produktowych. Zagrajmy więc w otwarte karty. Czeka nas ewolucja, czy rewolucja?
HL: Zdecydowanie ewolucja. Chcemy iść tą samą drogą, jaką do tej pory szedł Anthony. Tworzyć lepsze produkty z asortymentu z jakiego znany jest Musical. Mamy to szczęście, że na naszym pokładzie są oryginalni twórcy tej marki i produktów, a także Anthony, który konsultuje się ze mną i tak pozostanie w przyszłości.
Plany są takie, że będziemy poprawiać aktualnie linie produktowe ale w ich główne założenia nie zostaną zasadniczo zmienione. Dźwięk będzie ciepły, idący w kierunku lampowego. Do tego znakomite pancerne obudowy, czysty design no i najważniejsze – znakomity stosunek jakości do ceny.
Nowością będzie seria nawiązująca do tradycji Musicala. Planujemy powrót do legendarnych wzmacniaczy serii A pracujących w klasie A. Zachowamy wszystko, co sprawiało, że jakość dźwięku była klasą sama dla siebie, ale dodamy zalety wynikające z nowoczesnej formy produkcji.
SR: W Monachium pochwaliliście się potężną (2x500W, dual mono) integrą M8xi, która z tego co się dowiedzieliśmy miała pierwotnie trafić na sklepowe półki tuż po wakacjach a finalnie jej dostępność ustaliliście na luty 2020. Zdradzisz nam kilka szczegółów na jej temat, bo w zapowiadanej cenie 4 999€ taka superintegra może nieźle namieszać na rynku.
HL: Przed sprzedażą firmy Anthony domykał projekt M8xi – będący szczytem spektakularnej ewolucji jaką przeszła seria wzmacniaczy M z dopiskiem Si (M3si, M5si, M6si). Być może ta ewolucja zaszła tak daleko, że wiele osób odbierze to jako rewolucję – to będzie jeden z najmocniejszych wzmacniaczy jaki kiedykolwiek był produkowany i nadal będzie brzmiał (i grzmiał) znakomicie – delikatnie, słodko i ciepło.
Simon Querry, który rozpoczął projekt tego wzmacniacza pod okiem Anthony’ego właśnie go kończy. Stroimy brzmienie doprowadzając je do perfekcji. Chcemy wycisnąć z niego olbrzymią moc, wszystkie najlepsze przymioty dźwiękowe Musicala i genialne parametry techniczne. To nie jest takie proste! Dlatego spodziewamy się lekkiego opóźnienia tego produktu, ale nie dłużej niż do końca roku. Przewidywana cena będzie mieściła się w granicach 5000 – 6000 €.
SR: A jak wygląda sprawa wracającej mody na urządzenia odwołujące się swym rodowodem, oraz często również wyglądem do estetyki lat 80-ych, czyli klasycznego Hi-Fi. Musical miał wtedy A1, która do dziś w kręgach ortodoksyjnych akolitów marki cieszy się opinią niemalże kultowej integry a chwilę później światło ujrzały szalenie popularne (przynajmniej w Polsce) X-y, zwane potocznie „prosiaczkami”. Planujecie jakąś limitowaną „reikarnację”, czy raczej przyszłość widzicie w coraz powszechniejszym streamingu i jak najdalej posuniętej integracji w stylu przysłowiowych all’in’one, jak daleko nie szukając, skądinąd świetny M6 Encore 225, gdzie do szczęścia brakuje tylko kolumn?
HL: Jak wspominałem wcześniej przywrócimy do produkcji wiele produktów ikon, takich jak A1 ale także słynny bufor lampowy X10. Ale uważamy, że nowoczesny konsument oczekuje od marki obecności we wszystkich najważniejszych kategoriach.
To powód, dla którego inwestujemy w streaming i audio hi-res, ponieważ wiele osób będzie właśnie w ten sposób słuchać muzyki. Ale nie skręcimy w stronę mainstreamu, gdzie wszystko kręci się wokół funkcji i aplikacji bez porządnej jakości dźwięku.
Oczywiście, rozumiemy, że produkt powinien być funkcjonalny, ale chcemy jednocześnie produkować urządzenia, które są proste, bez funkcji, których używa potem promil użytkowników. Chcemy projektować urządzenia, które służą do słuchania muzyki, a nie bawienia się funkcjami. Komputer nada się do tego lepiej!
SR: A właśnie, skoro ani Musical Fidelity, ani Pro-Ject raczej z kolumnami się nie kojarzą, to automatycznie nasuwa się pytanie, czy przypadkiem w niedalekiej przyszłości nie powinniśmy spodziewać się informacji o tym, że Audio Tuning rozszerza portfolio o kolejną markę, tym razem z segmentu kolumnowego. Rozglądacie się za jakimś godnym zainteresowania celem?
HL: Kolumny głośnikowe to zawsze poważny temat. Nie mamy na ten moment planów, aby zagłębiać się w ten segment, ale nigdy nic nie wiadomo. Nie mówimy nie. To ciekawa koncepcja, żeby używać know how Musicala do produkcji aktywnych kolumn – pomyślę nad tym!
Tak czy inaczej, znam wiele świetnych marek głośników, które zgrywają się z elektroniką Musical Fidelity. Wszystko to dzięki mocy i stabilności prądowej tych urządzeń., co pozwala podłączyć do nich baaardzo szerokie spektrum modeli. Nawet zaawansowane głośniki tubowe, które nie potrzebują wiele mocy świetnie zgrywają się ze wzmacniaczami Musicala. To pokazuje jak świetny balans tonalny mają te urządzenia.
SR: Poprzednie pytanie wynikało z naszych obserwacji, gdyż śledząc doniesienia napływające ze świata, jak i z najprzeróżniejszych wystaw, czy nawet patrząc na to, co sugeruje Wasz polski dystrybutor (Rafko) zastanawiająco często elektronika Musical Fidelity pojawia się w towarzystwie Triangli … Pakt o nieagresji, czy przymiarki do „czegoś większego”?
HL: Triangle to moi najstarsi przyjaciele w branży. Byłem ich pierwszym dystrybutorem w historii, a oni moją pierwszą marką w dystrybucji, jeszcze przed erą Musicala. Zestawienie Triangle i Musicala to naturalna kombinacja, która wygrywa. Szybkie i otwarte granie Triangle świetnie zgrywa się z ciepłym brzmieniem Musicala. Więc to naturalne, że na świecie większość dystrybutorów sprzedaje razem obie te marki.
SR: Niejako na koniec mamy jeszcze jedno pytanie. Ponieważ staramy się pokazywać recenzowane przez nas urządzenia poprzez pryzmat osób, które za nimi stoją, bo to właśnie one mają największy wpływ na efekt finalny, czyli brzmienie, powiedz proszę, skoro oprócz bycia biznesmenem i audiofilem jesteś, przynajmniej z naszego punktu widzenia przede wszystkim melomanem (ponad 25 000 płyt w domowych zbiorach to raczej nie przypadek) a Antony’emu Michaelsonowi muzyka (i to osobiście wykonywana) nie jest obca, to nie korci Was do jakiegoś własnego wydawnictwa nad którym mielibyście pełną kontrolę?
HL: Tak! Będziemy mieć własne wydawnictwo! W pierwszym kroku wypuściliśmy już w porozumieniu z Universalem wznowienia trzech tytułów na winylach. Wprost z oryginalnej taśmy-matki nagrania wiedeńskich filharmoników: Ricardo Muti / Mozart synphonies, Zubin Metha / Mahler 2 nd, Karl Boehm/ Bethoven Pastorale. Wszystkie są limitowane do 2000 sztuk i w stu procentach analogowe. Przy ich masteringu nie korzystaliśmy z żadnych technik cyfrowej obróbki dźwięku. W naszych planach jest 12 kolejnych ważnych dyrygentów z 12 różnymi nagraniami różnych kompozytorów – wyłącznie najbardziej znane nagrania Wiedeńskich Filharmoników.
W drugim kroku jest stworzenie zaplecza naszej wytwórni – Pro-Ject Music. Już niebawem wypuścimy na rynek nagranie zrealizowane w naszej firmie. Nagraliśmy je w ubiegłym roku – wtedy to wystąpił w naszych murach świetny zespół jazzowy z Bernhardem Wiesingierem – jednym z najlepszych saksofonistów w Austrii. W tym roku mamy w planach nagranie kolejnego jazzowego koncertu z członkami Wiedeńskiej Art Orkiestry – mam nadzieję, że to daje pojęcie o mojej pasji do muzyki. Dziękuję za wywiad!
SR: My również dziękujemy i życzymy dalszych sukcesów z niecierpliwością oczekując na nowości, reinkarnacje i oczywiście Wasze płyty.
Marcin Olszewski
Jak to zwykł mawiać klasyk „nadejszła wiekopomna chwila”, czyli najwyższa pora na zajęcie się główną i zarazem największą lokalizacją stołecznego Audio Video Show, czyli PGE Narodowym. Jednak zanim rozpocznę niespieszną i wybitnie subiektywną eksplorację stadionowych lóż pozwolę sobie na małą prywatę. Po pierwsze chciałbym serdecznie podziękować Rune Skov (Gryphon), Jarkowi Orszańskiemu (Audiofast), Antoine Furburowi (MBL) i ekipie Koris za możliwość uczestnictwa w zamkniętych odsłuchach odbywających się poza oficjalnymi godzinami otwarcia wystawy, bądź też już w trakcie jej trwania. Mam nadzieję, że nikomu zorientowanemu w temacie nie trzeba wyjaśniać jak nieprzewidywalne warunki panują na tego typu „imprezach masowych” i jak krytycznym staje się nie tylko zajmowane miejsce, co stopień zapełnienia konkretnego pomieszczenia tzw. czynnikiem ludzkim. Dlatego też szansa na kilkudziesięciominutowy, indywidualny seans jest niczym przysłowiowa gwiazdka z nieba, szczególnie w przypadku, gdy w grę wchodzą systemy, które z racji swoich gabarytów, o innych aspektach nie wspominając, nie mają najmniejszych szans zagościć w naszych skromnych progach. Jeszcze raz serdeczne podziękowania.
Drugą sprawą, którą postanowiłem poruszyć w niniejszym wstępniaku jest kwestia naszej obecności, a raczej nieobecności w poszczególnych „pokojach” podnoszona zarówno przez samych wystawców, jak i Czytelników. Otóż Drodzy Państwo, skoro sam Organizator już jakiś czas temu doszedł do wniosku, iż odwiedzenie wszystkich 175 (słownie stu siedemdziesięciu pięciu ) sal w ciągu 26 godzin najzwyczajniej w świecie stało się niemożliwe, to nie pozostaje mi nic innego jak tylko wyjaśnić niedowiarkom, iż powyższe dane niezbicie wskazują na dość kłopotliwy fakt konieczności wygospodarowania na każdy z owych pokoi niecałych dziewięciu minut i to pomijając oczywiste straty wynikające z konieczności przemieszczania się nie tylko pomiędzy poszczególnymi pomieszczeniami, lecz również obiektami. Niby Organizator w tym roku zapewnił darmową komunikację kursującą w 15 min. interwałach pomiędzy PGE a Hotelem Radisson Blu Sobieski, jednak na owe działania również trzeba było przeznaczyć ładnych kilkadziesiąt minut. Krótko mówiąc „Praw fizyki Pan nie zmienisz i nie bądź Pan głąb”, dlatego też zamiast obłąkańczego pędu wybraliśmy swoistą „naturalną selekcję”, czyli jeśli gdzieś dobrze grało, załapaliśmy się na profesjonalnie prowadzoną prezentację, można było na spokojnie porozmawiać z konstruktorem, przedstawicielem marki, bądź nawet z dawno niewidzianymi znajomymi, to właśnie tam zostawaliśmy na dłużej automatycznie skracając listę oczekujących na liście punktów.
I jeszcze jedno – relacje z wystaw i targów, oraz generalnie wydarzeń mieszczących się w kręgu naszych zainteresowań prowadzimy w ramach naszego hobby, czyli dla przyjemności a nie z musu, więc będziemy szalenie wdzięczni jeśli traktować je będziecie Państwo jako nasze własną, czysto subiektywną dokumentację odbytej marszruty a nie drobiazgową dokumentację, czy nie daj Boże raport z corocznego remanentu dostępnych na rodzimym rynku dóbr doczesnych.
Skoro kwestie natury organizacyjnej zostały mam nadzieję wyjaśnione nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Państwa na kolejną odsłonę własnych obserwacji z dwudziestej trzeciej edycji Audio Video Show.
Skoro już we wstępniaku nadmieniłem, iż w tym roku udało nam się uczestniczyć w nad wyraz kameralnych sesjach to właśnie od nich uznałem za stosowne rozpocząć niniejszy odcinek. Na pierwszy ogień idzie zatem flagowy set Gryphona w skład którego weszły odtwarzacz Ethos, phonostage Legato Legacy, przedwzmacniacz Pandora, wzmacniacze Mephisto Solo i monstrualne kolumny Kodo w przepięknym, granatowym lakierze. Całość, w domenie analogowej wspierał równie urodziwy co duńska ferajna gramofon Grand Prix Audio Parabolica z ramieniem Spiral Groove Centroid uzbrojonym we wkładkę Soundsmith Paua a cyfrę Roon Nucleus z zasilaczem Keces Mono 19/20V. Możliwości powyższego zestawienia dane nam było poznać już na godzinę przed oficjalnym otwarciem bram, dzięki czemu w Studiu TV2 jeszcze nie porozstawiano krzeseł, więc mogliśmy niezobowiązująco krążyć po niezagospodarowanej przestrzeni w poszukiwaniu optymalnego miejsca odsłuchu, by potem próbować konfrontować poczynione wtenczas obserwacje z w pełni zaludnioną salą. I muszę się Państwu przyznać, że różnice były kolosalne. Mając TV2 wyłącznie do własnej dyspozycji najlepsze efekty osiągaliśmy idealnie pomiędzy kolumnami zostawiając sobie jakiś 2m do tylnej ściany, gdyż zbytnie przybliżenie się do czterech wież Kodo powodowało powstawanie swoistej dziury po środku sceny i niezbyt naturalne odseparowanie lewego i prawego kanału. Jednak w tzw. sweet spocie dźwięk duńskiego systemu wymykał się standardowej skali ocen, bowiem pomimo niezaprzeczalnie irracjonalnych gabarytów prezentował niezwykłe wyrafinowanie, swobodę i niejako atawistyczną niewymuszoność a to wszystko bez powiększania źródeł pozornych. Gradacja planów była wzorcowa a gdy tylko pozwalało nagranie to i same Kodo potrafiły „zniknąć”. W dodatku podczas prowadzonych rozmów sam Rune przyznał, iż do pokazania pełni możliwości ww. seta jeszcze dużo brakuje. Niemniej jednak, nawet jeśli to było granie jedynie na pół gwizdka, to i tak wystarczyło, by w pełni zasłużyć na miano najlepszego dźwięku tegorocznego Audio Video Show.
Po sąsiedzku skromnie przycupnęły równie szeroko rozstawione Wilson Audio Alexia Series 2 napędzane monoblokami Dan D’Agostino Progression Mono współpracującymi z multifunkcyjnym dCS-em Bartók DAC a dosłownie kawałek dalej, znaczy się piętro wyżej zaprezentowano jeszcze bardziej kompaktowy, co wcale nie oznacza, że mały, system z Aurenderem A30, integrą Moonriver 404 i Wilsonami Yvette. Generalnie pozwolę sobie w tym miejscu zwrócić uwagę na tegoroczny „trend” możliwie jak najszerszego rozstawienia kolumn, przez co zwykle uprzywilejowane pierwsze rzędy już na starcie były na straconych pozycjach. Jeśli więc ktoś z przyzwyczajenia polował na najbliższe systemom miejscówki, to z całkiem sporą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że ostatni weekend mógł się dla niego okazać jednym wielkim rozczarowaniem.
Za kolejne, iście ekstremalne, doznania natury tak estetycznej, jak i sonicznej odpowiadał Antoine Furbur reprezentujący MBL-a i z dumą wyciskający wszystko co najlepsze z kruczoczarnego, szczodrze przyprószonego złotem detali systemu z charakterystycznymi kolumnami 101Xtreme, pary monobloków 9011 i 9008, przedwzmacniacza 6010 i dzielonego źródła 1621+1611. Wrażenia dynamiczne może nie niosły ze sobą takiej spektakularności, jak u ww. Duńczyków, za to holografia przekazu była nie tyle wyśmienita, co zjawiskowa i podobnie jak w poprzednio wspomnianych systemach kluczowy okazał się właściwy wybór miejscówki, gdyż zbytnie dosunięcie się do bazy kolumn, bądź zajęcie skrajnych krzeseł wprowadzało nad wyraz bolesną degradację brzmienia. Mając jednak odpowiedni punkt odsłuchowy trudno było znaleźć pretekst (piorunujące spojrzenia czekających w nieskończoność amatorów sweet spotu też nie działały) do ruszenia w dalszą trasę. Krótko mówiąc kolejny system marzeń i kwintesencja audiofilskiego sacrum w najczystszej czarno-złotej odsłonie. Od siebie dodam jeszcze tylko tyle, że na PGE ww. system MBL-a zagrał lepiej niż kiedykolwiek dane mi było usłyszeć w Monachium.
Elektroniki MBL-a, tym razem już z nieco bardziej przystępnej cenowo Noble Line ( CD/DAC N31 + przedwzmacniacz N11 + końcówka mocy N21) można było jeszcze posłuchać w towarzystwie zachwycających rozdzielczością, przestrzenią i dynamiką kolumn Raidho Acoustics TD2.2, oraz gramofonu Bergman Magne. Miłośnikom dużego dźwięku z niewielkich kolumn już po kilku taktach uśmiech nie schodził z ust. Jeśli jednak ktoś poszukiwał klasycznego amerykańskiego grania z potężnym wykopem i iście rockową zadziornością przy adekwatnej wolumenowi generowanego dźwięku rozmiarówce, to pełnię szczęścia mógł odnaleźć podczas wizyty w loży, gdzie królowały Legacy Focus SE i elektronika P.S Audio.
Już w trakcie wystawy łut szczęścia sprawił, iż trafiłem do poznańskiego Korisa, gdzie można było na własne uszy się przekonać, czy ewolucja we włoskim wydaniu podążyła właściwą ścieżką. O co chodzi? O możliwość obserwowania bratobójczej walki pomiędzy „klasycznymi”, owianymi w pełni zasłużoną legendą Sonus faberami Extrema i najnowszą inkarnacją apenińskiej myśli technicznej, czyli iście gabinetowo wykończonymi Electa Amator III. Zanim przejdę do wyniku ww. sparringu wspomnę tylko, iż za amplifikację służyły cztery monobloki Cube (bi-amping), oraz preamp MySound a w roli źródeł wystąpiły przetwornik EMM Labs DV2 + streamer EMM Labs NS1, oraz przetwornik Metronome Technologie cAQWO + transport CD/SACD tAQWO. Jakby tego było mało sprawą przesyłów sieciowych zajęły się SOtM sNH-10G z sCLK-EX + Roon ROCK na Intel Nuc a oo prąd zadbał Gigawatt PC-4 EVO w topowej specyfikacji. Nie dało się też ukryć stolika i platform Finite Elemente z serii Pagode Master Reference mk2, oraz platform (dla Metronome) Finite Elemente Carbofibre HD. Jeśli zaś chodzi o okablowanie, to na całości „łapę położyło” Tellurium Q Statement. Całe szczęście powyższą wyliczankę zamieszczam dla osobników cierpiących na nerwicę natręctw, gdyż akurat w tym secie najważniejsza była muzyka i czysto hedonistyczna frajda porównywania starego z nowym. A właśnie, jeśli cały czas zachodzicie Państwo w głowę jaki był wynik, to przynajmniej w moim mniemaniu bezdyskusyjnie wygrały Extremy prezentując wyższość nad Electami tak pod względem wyrafinowania i „karmelowości”, jak i oczywistego rozciągnięcia reprodukowanego pasma. Koherentność przekazu starszego rodzeństwa była wręcz uzależniająca a niewymuszoność, czy wręcz swoista, rozbrajająca nonszalancja sprawiały, że czas zaczynał płynąć wolniej a sprawy „na już” zmieniały swój status na „później”. Nie oznacza to bynajmniej, że Electy Amator III to jedynie perfidne odcinanie kuponów od dawnej sławy, bo tak nie jest, lecz raczej krok w kierunku zdecydowanie bardziej współczesnej estetyki dźwięku z konturowością dedykowaną plikom wysokiej rozdzielczości i całym związanym z tym dobrodziejstwem inwentarza. Czego by jednak nie mówić mając wybór bez chwili wahania brałbym Extremy a mogąc zatrzymać obie pary … byłbym w siódmym niebie.
Skoro jesteśmy przy pokazach i demonstracjach, to palma pierwszeństwa pod względem wiedzy, profesjonalizmu i merytorycznego przygotowania muzycznego należy się ekipie Top Hi-Fi a dokładnie kierownikom salonów z Kielc – Marcinowi i Sopotu – Adamowi, którzy nie tylko z wielką pasją opowiadali o prezentowanym repertuarze ale i starali się na jego podstawie pokazać najmocniejsze strony prezentowanej elektroniki Luxmana, a śmiało można powiedzieć, że było na czym zarówno oko, jak i ucho zawiesić. Marcinowi przypadły w udziale dwa zestawy – „analogowy” z gramofonem PD-151, przedwzmacniaczem CL-1000 i końcówką mocy M-900u napędzający kolumny Magico S5 MkII, oraz „cyfrowy” z odtwarzaczem D-06u, dopiero co przez nas recenzowaną integrą L-509X i przecudnej urody kolumnami B&W 802 Prestige Edition. Z powyższych zestawów płynęły niezliczone perełki muzyki klasycznej, elektroniki i najprzeróżniejszych miksów gatunków wszelakich, przy czym cześć prezentowanych nagrań pochodziła spod palców Marcina, który sam je realizował i rejestrował, więc ilość informacji i ciekawostek jakimi się dzielił ze słuchaczami była równie pasjonująca, co dźwięki wydobywające się z ww. kolumn. Różnice w omikrofonowaniu poszczególnych instrumentów, czy sceny podparte były konkretnymi przykładami, na światło dzienne wyciągane były zazwyczaj pomijane niuanse realizacyjne a oprócz komercyjnych albumów w odtwarzaczu gościły jeszcze niewydane nagrania, w tym studio-mastery. Z głośników płynęły przepiękne utwory np. na flet i klawesyn (zaskakująco nisko strojony o brzmienu z akcentem na drewno skrzyni aniżeli metaliczność strun) , czy klawesyn i sopran (zjawiskowa Iwona Stefańczyk), fortepian i sopran w „Matulu Moja” (bezkonkurencyjna Ilona Sojda), cytrę i obój (Haendla), etc. Jeśli zaś chodzi o ewentualne porównania, to stawiałbym na remis ze wskazaniem na Bowersy oferujące bardziej precyzyjny rysunek, przy jednoczesnej gładkości i wyrafinowaniu najwyższych składowych, oraz kontroli basu.
A skoro mowa o kontroli i rozdzielczości, to na scenę wkraczał Adam z systemem w skład którego weszły stylizowane na „retro” Luxmany D-380, LX-380 i kuszące wyrafinowaną politurą Elaci VELA FS 409. Co tu grało? Przede wszystkim małe składy jazzowe i …co zaskakujące również stary dobry rock, z którego ów set wyciągał wydawać by się mogło dawno zapomniane i przykryte warstwą kurzu niuanse i audiofilskie smaczki.
O poziomie prowadzonej przez ów duet „audiofilskiej konferansjerki” najlepiej świadczy fakt praktycznie pełnego obłożenia Studia TV-1 przez całą wystawę i w pełni zasłużone brawa po każdej prezentacji. Był to też nad wyraz namacalny przykład autentycznej pasji i miłości do muzyki, gdzie wykorzystywany sprzęt jest jedynie narzędziem do osiągnięcia upragnionego celu a nie celem sam w sobie.
Zdecydowanie spokojniej było na ekspozycji AVM-a, gdzie za oko łapały transparentny all in one CS8.2 Crystal i roztaczający wokół siebie błękitno-fioletową poświatę gramofon ROTATION R 5.3.
Jednak AVS to nie tylko mniej bądź bardziej zobowiązujące odsłuchy, lecz również ujęte w zdecydowanie sztywniejsze ramy konferencje, warsztaty, czy czysto techniczne demonstracje nowości prowadzone zarówno przez samych dystrybutorów, jak i oddelegowanych z kwater głównych przedstawicieli producentów. W tym roku dane nam było uczestniczyć właśnie w takiej, prezentacji dopiero co wprowadzonych do portfolio marki T+A jeszcze pachnących fabryką referencyjnego transportu PDT 3100 HV, przetwornika/streamera SD 3100 HV i jego wersji wyposażonej w wejścia analogowe i analogową regulację głośności – SDV 3100 HV.
Podczas której szef sprzedaży T+A – Oliver John od strony czysto inżynierskiej wyjaśniał zagadnienia dotyczące topologii nowych urządzeń i innowacyjności wykorzystanych w nich rozwiązań z obsługą DSD1024 włącznie.
Tuż za ścianą grał za to niedawno przez nas recenzowany dzielony zestaw TAD Labs, czyli rozbudowany o firmowe kolumny TAD Evolution One 1 TX (E1TX) tercet egzotyczny w postaci odtwarzacza/DAC-a/przedwzmacniacza D1000MK2 i dwóch stereofonicznych końcówek mocy M1000 wspomagany kondycjonerem Acoustic Dream AL5 i okablowaniem Audiomica Consequence. Przyjemnie ustawiona klimatyzacja, dyskretnie ukryta w pozornie „cywilnej” komodzie FOS Audio fos-40sxl elektronika i poziomy natężenia dźwięku pozwalające spokojnie zebrać myśli wydawać by się mogły świetną zapowiedzią miłego odsłuchu. Ot chwila muzycznego ukojenia w krainie sonicznej łagodności i wyrafinowania. Mogłyby, lecz niestety nie były ze względu na …
Nad wyraz uciążliwe i nieustannie dudniące sąsiedztwo Cube Audio. O dziwo ekipa obsługująca ww. ekspozycję nie przypominała wyklętych rycerzy ortalionu z przewieszonymi na skos „kołczanami prawilności”, ale jak było widać, a raczej słychać postanowiła kultywować wydawać by się mogło zaniechaną manierę zaznaczania własnej obecności poprzez generowanie infradźwięków.
A wystarczyło wziąć przykład z poznańskiej manufaktury Horn Acoustic, która grając z wolnostojących kolumn Vivo zasilanych lampowymi monoblokami M845 nikomu życia nie uprzykrzała serwując dźwięki rześkie i rozdzielcze, jednak bez zbytniej ofensywności.
O krok, albo nawet dwa w kierunku analityczności poszedł za to J.Sikora ze swoim gramofonem Standard Max Black z kevlarowym ramieniem KV12. Co ciekawe w torze pyszniły się lampy i z oczywistych względów królował winyl, jednak typowej analogowości i soczystości przekazu po raz kolejny nie dane mi było doświadczyć.
Wracając do przyjemniejszych, acz budzących zaskakujące kontrowersje (o czym dosłownie za chwilę) ekspozycji pozwolę sobie na pewną konsolidację rozsianych po PGE lóż zagospodarowanych przez stołeczny SoundClub. Otóż rola głównego systemu w Studio TV5 przypadła setowi w skład którego weszły źródła – reprezentujący domenę analogową gramofon Brinkmann Taurus (premiera) z ramieniem 12.1 i lampowym zasilaczem RoNT, oraz cyfrę odtwarzacz Soulution 746+, Phono 1 i Line 1 Tenora, Air Tight Opus-1, monobloki Air Tight ATM-3211 (premiera) i również premierowe kolumny Marten Mingus Orchestra. To jednak nie koniec atrakcji, gdyż tuż za jubileuszowym stolikiem Franc Audio Accessories można było zauważyć okablowanie Jorma Statement i Prime oraz listwy Verictum Cogitari. Całość prezentowała niezwykle dynamiczne oblicze audiofilskiego spojrzenia na reprodukcję dźwięku dając niejako do zrozumienia, iż z chęcią przyjęłaby dodatkowych kilkanaście (- dziesiat?) metrów, by móc w pełni rozwinąć skrzydła. Było to szczególnie zauważalne, gdy TV5-kę szczelnie wypełniał tłum słuchaczy a o dogodnym miejscu odsłuchowym można było jedynie pomarzyć.
Zdecydowanie bardziej kompaktowa propozycja czekała na gości w pokoju 140, gdzie sam Timo Engstrom z dumą zarządzał zestawem Brinkmann Taurus z ramieniem 12.1 i wkładką Air Tight PC-1s, przedwzmacniaczem gramofonowym Brinkmann Edison phono, „gałęzią cyfrową” reprezentowaną przez Brinkmanna Nyquist + Roona Nucleus, własną (premierową) amplifikacją Engstrom ARNE i kolumnami DeVore Gibbon X.
Jak co roku nie zapomniano też o nieco bardziej budżetowym secie opartym na gramofonie Brinkmann Bardo z ramieniem 12.1 z wkładką Air Tight PC-7, kolumnach DeVore Gibbon Super Nine i elektronice Emotivy (XPA-DR2, XSP-1 i premierowo ERC-4).
Oprócz wspomnianego Timo, gośćmi stołecznego dystrybutora byli również Yutaka Miura ( Air Tight), Leif Olofsson (Marten) i Matthias Luck (Brinkmann), którzy nie tylko służyli swoją fachową wiedzą podczas prywatnych „audiencji” i kuluarowych rozmów, lecz również aktywnie uczestniczyli w autorskich prezentacjach.
A właśnie – wspomniane wcześniej dalece pozamuzyczne kontrowersje. Wydawać by się mogło, że zarówno muzyka łagodzi obyczaje, jak i obecność przedstawicielek płci pięknej powinna nieco studzić emocje. I obserwując tłumy odwiedzające AVS tak też rzeczywiście było. Jednak okazuje się, że życie sobie a „wirtualna”- internetowa rzeczywistość rządzi się swoimi prawami. Otóż zdjęcie reprezentujących SoundClub hostess (Aleksandry, Martyny, Aleksandry, Agnieszki i Valerii) opisane jako „piękniejsza strona tegorocznej wystawy” okazało się solą w oku nad wyraz bojowniczo nastawionych i domniemywam feministycznie zorientowanych „koleżanek”. Padły nawet zarzuty „seksizmu” i „turbo mizoginizmu”, co jednoznacznie wskazuje na to, że choć do tej pory wydawać by się mogło, iż najgorętsze dyskusje wzbudzają tematy związane z okablowaniem, to w porównaniu z tym, co potrafi obudzić demona w wydawać by się mogło drobnej i spokojnej kobiecie, czyli druga przedstawicielka tej samej płci przebywająca w polu ich widzenia, jawią się niczym wyważone dyskusje w klubie brydżowym. Dlatego też zalecam Państwu szczególną ostrożność przy chwaleniu się znajomym popełnionymi podczas AVS zdjęciami, bo możecie zostać odsądzeni od czci i wiary, dotknięci infamią i jedynie błagać o wybaczenie ;-)
Z portfolio SoundClubu skorzystała również ESA spinając swoje strzeliste Red House’y z gramofonem Brinkmann Balance z ramieniem 10.0 i wkładką Air Tight PC-1 Supreme, oraz setem Bouldera (508 phono, 1110 pre, 1160 power). Jednak do Pana Andrzeja Zawady przychodzimy się od lat nie po to, by dywagować o sprzęcie, choć i takie tematy się pojawiają, lecz przede wszystkim posłuchać wyśmienitej muzyki i właśnie o niej rozmawiać. Tak też było i tym razem – królowały wszelakie odmiany Bluesa a perełki, które lądowały na talerzy Brinkmanna nie pozwalały spokojnie usiedzieć w miejscu. Niejako przy okazji warto było zwrócić uwagę, iż o ile dobrze pamiętam w 2017 r. z monoblokami Nagra HD Amp takiego efektu nie było i jedynie w 2015 r. – z potężnym Avidem intensywność doznań można było uznać za zbliżoną, co wyraźnie wskazuje na to że pozornie łatwe do wysterowania (91 dB/4 Ω) odgrody wymagają solidnej elektrowni.
Równie miłe doznania wizualno-soniczne zapewniała propozycja Premium Sound/4HiFi, gdzie kolumny AudioSolutions Virtuoso M świetnie „dogadywały się” z monoblokami Shanling A600 i zjawiskowym, lampowym przedwzmacniaczem LineMagnetic LM-512CA. Tym razem źródło było wyłącznie cyfrowe – Rockna Audio Wavedream NET + Wavedream Signature XLR DAC z obsługą ROON, gdzie corem była Rockna. Było to też kolejny system, gdzie praktycznie całość okablowano przewodami Tellurium Q z serii Statement i Silver Diamond a za adaptację akustyczną odpowiadali Mega Acoustic i Acoustic Manufacture. Nieprzesadzonym, a więc w pełni akceptowalnym przez płeć piękną designem, kusił stolik Solid Tech hybrid a wzrok przyciągał też potężny kondycjoner Unicorn Audio Grandioso.
W tym roku Rafko po raz kolejny pokazało, że i na całkiem rozsądnych poziomach cenowych można osiągnąć wielce satysfakcjonujące rezultaty. Niedowiarków do powyższej tezy przekonywał system elektroniki Exposure z kolumnami Melodiki a kilka kroków dalej nieco bardziej angażujący tak finansowo, jak i gabarytowo złożony z debiutującej superintegry Musical Fidelity M8xi i strzelistych Triangli.
Bazując na miłych wspomnieniach z monachijskiego hifideluxe zajrzałem do pokoju E.I.C, gdzie cały czas próbujące zaistnieć w audiofilskiej świadomości nadwiślańskich odbiorców kolumny Fyne Audio pyszniły się w towarzystwie integry Unison Research Performance Anniversary Cherry.
Propozycje Audio Center Poland/Voice obejmowały w tym roku systemy składające się z elektroniki Cambridge Audio, Chord, Moon, Audiovectora i akcesoriów Nordosta. W prezentowanych trzech systemach można było zapoznać się z możliwościami konfiguracji:
– Cambridge Audio Edge NQ &W z Audiovectorami R3 Arrete
– Chord (Blu mkII, Dave, Etude) /Primare (CD 35 Prisma, Pre 35 Prisma, A35.2) z Audiovectorami R3 Avantgarde wspomaganymi subwooferami REL-a
– Moon 680D, 740P, 860Av2 z kolumnami Monitor Audio Gold 300 5G i okablowaniem, oraz akcesoriami Nordosta.
Z oczywistych względów w kwestii dynamiki najwięcej do powiedzenia z powyższego tercetu egzotycznego osiągał set z dwoma wspomagającymi reprodukcję najniższych składowych subwooferami, choć Moony z MA Gold 300 starały się dziarsko dotrzymywać mu kroku.
A teraz swoiste kuriozum i źródło dość sprzecznych odczuć, czyli konsbudowska prezentacja systemu Quad/Klipsch, gdzie ustawione w rogach wysokoskuteczne (105dB!) Klipschorny AK6 nie miały nawet najmniejszych szans pokazać co potrafią, gdyż miejsca odsłuchowe ustawiono o jakieś 3 metry za blisko, przez co stereofonii uświadczyć było nie sposób, za to serwowany na iście koncertowych poziomach głośności repertuar (m.in. Led Zeppelin) każdorazowo wywoływał szczery uśmiech. Wystarczyło jednak stanąć jakiś metr za standem z projektorem a sytuacja ulegała znaczącej poprawie.
Do grona kuriozalnych ciekawostek i zagadkowych posunięć natury marketingowej z pewnością można było w tym roku zaliczyć ekspozycję Panasonica, gdzie jedyny oferujący akceptowalne brzmienie system Technicsa … wstydliwie ukryto za kotarą na samym końcu sali. Jeśli tak wygląda „postekshumacyjna promocja” bądź co bądź cieszącej się swojego czasu znaczną popularnością marki, to osobiście ja jej większego sukcesu nie wróżę. Wygląda na to, że z ww. koncernu Ci, którzy mieli pojęcie o sprzedaży klasycznego Hi-Fi już dawno odeszli a ludzie, którym Technicsa pod opiekę powierzono nie mają bladego pojęcia co z nią zrobić.
Kilka słów należy się oczywiście strefie słuchawkowej, w której miłośnicy wszelakiej maści konstrukcji wokół, na- i do-usznych mogli przebierać jak w ulęgałkach zarówno w czysto budżetowych, jak i wybitnie high-endowych konstrukcjach. I właśnie z tego drugiego krańca moja uwagę zwróciły topowe HiFiMany Susvara spięte ze zjawiskowym lampowym ViVa Audio Egoista 845 i niepozornym odtwarzaczem NuPrime, z którymi na głowie (słuchawkami oczywiście, gdyż elektroniki nie próbowałem na czerep zakładać) spędziłem wielce przyjemne pół godziny. Całe szczęście spontaniczną sesję udało mi się przeprowadzić przy praktycznie zerowym ruchu odwiedzających wystawę, co przy tego typu konstrukcjach ma kluczowe znaczenie, gdyż ich izolację akustyczną można uznać za umowną, co oczywiście w warunkach domowych nie jest aż tak krytyczne. Z zalet na pewno warto wymienić niezwykły komfort ich użytkowania i sposób prezentacji niebezpiecznie zbliżony do ultra high-endowych systemów kolumnowych. Z egzemplarzy nieco łatwiej osiągalnych nie można zapomnieć o nie mniej intrygujących i mających stały karnet na audiofilski Olimp Final Audio D8000 i Meze Empyrean.
Jak co roku szalonym zainteresowaniem cieszyły się ekspozycje z szeroką gama gramofonów od popularnych i budżetowych Pro-Jectów poprzez lifestyle’owy „lewitujący” gadżet Mag-Leva na olśniewających polerowanym aluminium i akrylem Transrotorach.
Jeśli chodzi o mnie to niniejszym kończę relację z tegorocznego Audio Video Show, jednak proszę zbytnio nie oddalać się od odbiorników, gdyż lada moment swoimi spostrzeżeniami podzieli się z Państwem Jacek. Do zobaczenia za rok.
Cdn. …
Marcin Olszewski
Zanim dostąpimy audiofilskiego raju za jaki większość uważa PGE Narodowy, chciał, nie chciał trzeba przejść swoiste katharsis, czyli istną drogę krzyżową wspinając się z mozołem po zatłoczonych schodach Hotel Radisson Blu Sobieski. Oczywiście jednostki cierpiące na ewidentny nadmiar wolnego czasu mogą ową podróż odbyć hotelową windą, jednak z racji natłoku spotkań i obowiązków na taki komfort pozwolić sobie nie mogłem. Dlatego też w tym roku nawet nie próbowałem być u wszystkich i wszędzie ograniczając wizyty do tych pokoi, gdzie była szansa usłyszeć coś, co usłyszeć chciałem, czego byłem ciekaw, bądź ze względu na zwykły sentyment i stare, dobre czasy, kiedy to system za pięć, czy też dziesięć tysięcy wydawał się spełnieniem wszystkich marzeń i biletem wstępu do audiofilskiej elitarności. Ot taki towarzysko – nostalgiczny spacer po zatłoczonych niczym Krupówki w środku sezonu hotelowych korytarzach. W dodatku nieco przewrotnie, zamiast zwyczajowej marszruty z siódmego piętra ku parterowi postawiłem na spontaniczność i łut szczęścia, czyli jeszcze przed oficjalnymi godzinami „urzędowania” umówiłem się na ekspresową sesję fotograficzno – odsłuchową mniej więcej w połowie Sobieskiego.
Za swoiste pole position obrałem bowiem zlokalizowany na czwartym piętrze pokój nr.411 warszawskiego Audiopunktu, gdzie wreszcie mogłem przyjrzeć się z bliska i niezobowiązująco rzucić uchem na Soul Note A-2 spiętą z Grahamami LS5/9f. Choć już desktopowe Soul Note’y wykazywały wielkie serce do grania to ww. „superintegra”, przynajmniej na tle ich dotychczasowego portfolio prezentuje się wprost wybornie.
Kontynuując tematykę zbliżoną zarówno do legendarnej szkoły brzmienia BBC, jak i swoistej wizualnej prostoty nie omieszkałem odwiedzić pokoi wrocławskiego Audio Atelier, gdzie oprócz kultowych Falconów LS3/5a z elektroniką Lumina można było przedpremierowo posłuchać, pomacać i porozmawiać z konstruktorami najnowszych, zachowujących złote proporcje i wzorowane na kanonach szkoły Bauhaus monitorów Trenner & Friedl PHI opartych na 8” szerokopasmowcu – Andreasem Friedlem i napędzanych również debiutującymi A-klasowymi 100 W monoblokami Westminster Lab – Angusem Leungiem. To jednak nie koniec nowości i zagranicznych gości, gdyż wraz z rozszerzeniem oferty o elektronikę Bladeliusa ekipa z Wrocławia pojawiła się w towarzystwie … Mike’a Bladeliusa i Roberto Barletty z przepięknie wykonanymi Xavianami.
A teraz pokój niespodzianka, w którym Jerry Bloomfield z Falcon Acoustics prezentował nie tylko swój „domowy” set z oczywistymi LS3/5a, lecz również dalece bardziej dynamiczne i spektakularne HP.80 zasilane imponującym systemem Balanced Audio Technology.
Jeśli zaś chodzi o właśnie wspomnianą elektronikę BAT-a, to można ją było spotkać w pokoju 4HIGHEND wraz ze streamerami Melco i wielce intrygującymi pompowanymi stopkami antywibracyjnymi Pneumance Audio.
Z ciekawych aplikacji plikograjów nietaktem byłoby pominąć set egzotycznych, wysokoskutecznych (96dB) kolumn Rethm Maarga z ociekającą złotem elektroniką LampizatOra. O walorach wizualnych nie będę się rozwodził, jednak brzmienie na pierwszy rzut ucha wydawało się całkiem, całkiem.
Vis-à-vis „polskich złotek” również można było usłyszeć lampy, jednak w zdecydowanie bardziej industrialnym wydaniu, gdyż niemieckie monosy Octave MRE-220 z zaskakującą skutecznością w iście zamordystycznym stylu panowały nad wydawać by się mogło zdecydowanie za dużymi do hotelowego pokoiku Dynaudio Confidence 50. Jeśli ktoś do tej pory twierdził, że Dynki maja poluzowany bas i generalnie to „muły bagienne” to powinien być w miniony weekend w Sobieskim i posłuchać jak brzmi na nich Kraftwerk. Oczywiście miłośnicy doznań ekstremalnych jak co roku mogli oddać się decybelowej rozpuście w Sali Wilanów II w towarzystwie najnowszej odsłony Avantgarde’ów.
No dobrze, skoro na tapecie pojawiły się tuby, to od razu zajrzyjmy za ścianę, gdzie równie imponująco prezentowały się majestatyczne Apollony Acapelli w towarzystwie rodzimej elektroniki Martona, Ancient Audio i Sikory. O odpowiednie uzdatnienie życiodajnej energii zadbał Gigawatt.
W ramach parterowych spacerów nie omieszkałem też zajrzeć do Struss Audio, gdzie oprócz recenzowanego przez nas jakiś czas temu wzmacniacza zintegrowanego DM250 światło dzienne ujrzał wyższy model Ultimate.
Pozostając w kręgu rodzimych wytwórców najwyższy czas przyjrzeć się tematyce najbardziej polaryzującej audiofilską brać, czyli okablowaniu. Nieco asekuracyjnie na pierwszy ogień idzie zatem Audiomica, która w tym roku postawiła na pokaz „niemy”, czyli statyczną ekspozycję ¾ swojej oferty. Uważne oko było w stanie spośród owego kablowego bogactwa wyłowić m.in. dedykowaną skromnie stojącej z boku najnowszej inkarnacji wzmacniaczy Pivetta Oltre, przeprojektowaną serię Excelence, oraz autorskie wtyki dla serii Consequece i Ultra Reference, których korpusy wykonano z opatentowanego materiału antystatycznego POM-CAP50TM.
Diametralnie odmienne podejście do zagadnienia podeszło WK Audio decydując się na czysto empiryczne doświadczenia z udziałem publiczności, czyli przepinanie pomiędzy zwykłymi – „komputerowymi” i własnymi przewodami zasilającymi. Po raz kolejny okazało się, że dla części niedowiarków usłyszeć znaczyło uwierzyć.
Z nowych, jeszcze szukających własnej drogi i walczących o rozpoznawalność marek warto wspomnieć o „młodych – gniewnych” chłopakach z manufaktury DearWolf, którzy tym razem swoje śnieżnobiałe sarenki (Roe Deer ) zaprezentowali w towarzystwie elektroniki T+A.
O podobną atencję, z pomocą 4HiFi, zabiegała też Jeleniogórska Manufaktura Audio, która zaprezentowała model Deva 1.0 w towarzystwie steampunkowego przedwzmacniacza Line Magnetic 129 B i zdecydowanie mniej kontrowersyjnego pod względem designu wzmacniacza mocy Sky Audio.
Elektronikę Sky Audio w postaci OTL-a Flash znaleźć można było spotkać również w towarzystwie przytłaczających swą posturą Tannoy’ów Westminster.
4HiFi odpowiedzialne było także za powrót kultowej w pewnych kręgach marki AudioWave w postaci przepięknych modeli 141 SE prezentowanych na firmowych standach z elektroniką YBA Genesis. Czego by nie mówić, lata lecą, wymagania rosną a te maluchy nie przestają zachwycać wyrafinowaniem i muzykalnością brzmienia. To taki rodzimy Sonus faber, tylko całe szczęście jeszcze nie „zepsuty” przez księgowych i globalizację.
Z krajowych manufaktur niewątpliwym powodem do dumy jest od kilku lat Tentogra, która w tym roku nie dość, że przekazała model Oscar o numerze 001 na licytację na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy (wielki szacun!), to pochwaliła się kosmicznym projektem Gramy, który mając aparycję intergalaktycznego krążownika z azjatyckiego serialu SF wyceniono na całkiem rozsądne 15 000€ i to z ramieniem Kuzmy S12.
Rodzimy pierwiastek odnaleźć można było w pokoju GoldNote, gdzie pod ścianą skromnie przycupnął sobie referencyjny, słuchawkowy „brzydal” Fulianty Audio ST-18. Nieco przekornie o brzmieniu głównego – włoskiego systemu się nie wypowiem, gdyż ze względu na obłożenie czynnikiem ludzkim nijakich sensownych możliwości nie było.
Nieco więcej szczęścia miałem za to w bydgoskim Audio-connect, gdzie moją uwagę zwróciła przepięknej urody elektronika Riviera w postaci niepozornej hybrydy AIC10 i zdecydowanie bardziej „bizantyjskiej”, dzielonej amplifikacji – przedwzmacniacza APL-01 Special Edition i monobloków AFM-50. Grało toto co najmniej tak dobrze jak wyglądało, a wyglądało co najmniej tak dobrze jak młoda Monica Bellucci.
Ile potrafi zdziałać w nawet hotelowych, najdelikatniej rzecz ujmując mało przyjaznych warunkach, przemyślana adaptacja akustyczna (Artnovion) można się było przekonać w pokoju CORE trends, gdzie YG Acoustics Hailey 2.2 (testowaliśmy wcześniejszą wersję 1.2) wraz z monstrualną superintegrą Audionet HUMBOLDT zachowywały pełną czytelność i kontrolę w całym, reprodukowanym przez siebie paśmie.
Niejako na deser zostawiłem pokój w którym spędziłem chyba najwięcej czasu. Otóż system skompletowany pod banderą Sound by Hari obejmował elektronikę FM Acoustics, gramofon Vertere Acoustics (z nową, całkiem rozsądnie wycenioną wkładką Blue, za ok 2k€) i kolumny Zellaton Legacy. Wszystkie powyższe marki miały swoich reprezentantów, i tak za koordynację całości odpowiadał sam Hari Štrukelj, za gramofon Toruaj Moghaddam a kolumny firmował sam prezes Zellaton Michael Schwab. Efekt? Kiedy zasiadłem na kanapie pretekstu do tego, by z niej się zwlec szukałem przez dobre trzy kwadranse. Reprodukowana muzyka miała rozmach, swobodę i niesamowitą rozdzielczość, jednak bez nawet najmniejszych oznak ofensywności, czy ziarnistości. W tym systemie słuchać można było praktycznie każdego rodzaju muzyki i to poczynając od kameralnych jazzowych składów a kończąc na wielkiej symfonice. Zakres dynamiki oferowany przez podstawkowe Zellatony skłonił mnie do bliższego z nimi kontaktu organoleptycznego, co doprowadziło do odkrycia, iż oprócz zajmujących fronty przetworników wysoko (20 mm) i średnio (130mm)-tonowych dysponują one na ścianie tylnej 200mm membranę pasywną.
I już „poza konkursem” przedpremierowy bonus muzyczny, czyli odsłuch najnowszego albumu „20 Years Live” Tomka Pauszka z udziałem samego Artysty na systemie skonfigurowanym przez krakowskie Audio Anatomy. Przepięknie wydany winyl wylądował na talerzu gramofonu New Horizon, rola wzmocnienia przypadła integrze Audii Flight a zakończenie toru stanowiły kolumny German Physiks. W telegraficznym skrócie mogę powiedzieć tylko tyle, że wizyta pod względem muzycznym wypadła wybornie, jednak prezentacja albumu cieszyła się takim powodzeniem, że pokój dystrybutora opuszczałem z objawami delikatnego niedotlenienia. A mówią, że audiofile nie interesują się muzyką. Jasne …
cdn. …
Marcin Olszewski
O ile w zeszłym roku relację z Audio Video Show rozpoczęliśmy od największej lokalizacji, czyli PGE Narodowego, to tym razem postanowiliśmy stopniować napięcie mozolnie budując oczekiwania, inaugurując zbiór czysto subiektywnych wrażeń wraz ze stosowną dokumentacją fotograficzną ze zdecydowanie najbardziej kameralnego obiektu tegorocznej wystawy – Hotelu Golden Tulip. Wydawać by się mogło, że raptem osiem sal zajętych przez sześciu wystawców to jedynie niezobowiązująca przystawka i aperitif przed właściwą audiofilską ucztą, lecz stali bywalcy doskonale zdają sobie sprawę, iż to właśnie tutaj znalazła schronienie część dystrybutorów przez długie lata prezentujących swoje specjały w ekskluzywnych, będących ostoją bezkompromisowego High-Endu wnętrzach Hotelu Bristol. Wychodząc zatem z założenia, że tradycja zobowiązuje nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Państwa na swoisty wirtualny maraton po 23 edycji Audio Video Show. Do biegu, gotowi, start!
Zgodnie z wyznaczoną sobie jeszcze przed „godziną zero” marszrutą eksplorację obiektu rozpocząłem od swoistego pewniaka, czyli konfiguracji zaproponowanej przez Grobel Audio i nie zawiodłem się. Do Pana Sebastiana idzie się bowiem nie po to, by się z czymkolwiek i kimkolwiek ścigać, cokolwiek sobie wzajemnie udowadniać, lecz by delektować się muzyką i dać odpocząć skołatanym nerwom przy kojącym brzmieniu ze smakiem dobranej muzyki i odprężającym naparstku nalewki. Zbudowane przez Massimiliano Favellę (zięcia Franco Serblina) Accordo Essence grały zasilane niemalże kompletnym systemem Jadis, w skład którego weszły monobloki JA30 MKII, przedwzmacniacz liniowy JPL MkII i odtwarzacz CD Orphee. Okablowanie również pochodziło z tej samej stajni i obejmowało interkonekty PGIJ1 i głośnikowce PGSJ1. Jako ciekawostkę można było uznać obecność w ww. torze magnetofonu DAT marki Sony. Jak się okazało w pozytywnych odczuciach nausznych nie byłem osamotniony, gdyż co i rusz dało się słyszeć opinie, że nie ważne jakie trendy byłyby obecne na rynku i na co byłaby moda „u Grobela zawsze gra dobrze”. I jeszcze jedno – bez problemu można było posłuchać ulubionych płyt, więc jeśli ktoś się do wystawy przygotował, to miał okazję zweryfikować „własną nirwanę” z hotelową propozycją.
Tuż obok – a dokładnie niemalże vis-à-vis, katowicki RCM prezentował „kompaktowy”, oczywiście jak na swoje możliwości i portfolio, będący wielce ciekawą wariacją nt. zeszłorocznego set z elektroniką Thraxa, SME (z wkładką optyczną DS. Audio DS. E-1) i CEC-a, oraz kolumnami Fink Team Borg. Jednak zamiast monobloków Teres bułgarski Thrax kusił oczy i uszy zdecydowanie bardziej absorbującymi monosami Spartacus 300, które na zeszłorocznym monachijskim High Endzie można było sobie co najwyżej pooglądać.
W „dużym” systemie pyszniły się praktycznie same premiery – strzeliste Gaudery Darc 140, super-integra Vitus Audio SIA-030, czy autorski, RCM-owski ultra high-endowy phonostage BigPhono. I teraz najlepsze – owe pozorne prężenie muskułów i oferowane coraz większych i potężniejszych komponentów okazało się najzwyklejszą grą pozorów i puszczaniem oka do tych „co wiedzą” o co w tej zabawie chodzi, gdyż dawno nie dane mi było słuchać mariażu obu tych producentów w tak swobodnym i niewymuszonym wydaniu. Śmiem wręcz twierdzić, że to ww. Borgi szły bardziej w kierunku wyczynowości. W roli źródeł ciężko pracowały TechDS Air Force 3 z ramieniem SAT LM-09 uzbrojonym we wkładkę Etsuro Urushi Gold, oraz wyposażonym w napęd bezpośredni Thrax Yatrus ramieniem Schröder CB9 i wkładką My Sonic Lab Eminent Ex. Prawdziwą wisienką na tym analogowym torcie okazała się jednak fenomenalna sobotni prezentacja „The reel to reel tape revival” Kena Kesslera o fenomenie i renesansie magnetofonów szpulowych (R2R), gdzie aspekt ortodoksyjnej audiofilii ustąpił miejsca najzwyklejszej frajdzie płynącej z możliwości wielokrotnego nagrywania ulubionych audycji, transmitowanych koncertów, czyli jak by nie patrzeć powrotu do lat dziecinnych. Jako dowód posłużono się Studerem A807 mkI.
W obu setach warto było zwrócić uwagę na najnowszą linię słowackich stolików i platform Neo HighEnd, oraz adaptację akustyczną dostarczoną przez rodzimą Acoustic Manufacture.
Jeśli zaś chodzi o krakowsko-warszawską ekipę Nautilusa, która de facto ze względu na zamknięty charakter prezentacji, wyznaczała cykl dla większości zwiedzających, to Robert Szklarz i Gerhard Hirt dwoili się i troili, by zaprezentować nie tylko własną ofertę, co przede wszystkim muzykę będącą potwierdzeniem trafności ich wyboru. W głównej, przyozdobionej akustycznym „baldachimem” sali pysznił się ekstremalny system Ayona (m.in. znane z Monachium monobloki Epsilon Evo Mono na lampach KT150 i streamer S-10 mkII) wspomagany gramofonem Transrotor Artus FMD, napędzający kolumny Lumen White Light Anniversary Diamond.
Dla zachowania równowagi, tuż za ścianą skromnie przycupnął minimalistyczny set z Boenicke W13, końcówką mocy Accuphase P-7300 i Ayonem NWT i firmowym preampem/DAC-iem Stealth.
Za kwintesencję niemalże undergroundowego odłamu High-End można uznać prezentację przygotowaną przez Natural Sound, gdzie w roli źródeł wykorzystano oldschoolowego szpulaka Studera, „komercyjny” magnetofon … kasetowy Technics RS-B965 i japońską elektronikę Audio Tekne współpracującą z opartych na szerokopasmowym przetworniku grafitowych (!!!) zestawach podstawkowych SP-8716, które część czytelników może pamiętać z 2013 r. z Sobieskiego i zdecydowanie bardziej absorbujących, wysokoskutecznych (94 dB) podłogówkach Natural Sound Samurai. To było jedno z niewielu miejsc na mapie tegorocznej wystawy, gdzie nagrania „leciały” od pierwszej do ostatniej nuty i nikt nawet nie starał się żonglować repertuarem. Idealna propozycja dla wszystkich spragnionych wytchnienia i relaksu.
Niejako na zakończenie pierwszego odcinka naszej audioshowowej sagi wspomnę tylko o mekce wszystkich miłośników szeroko rozumianego dźwięku vintage, czyli Avatar Audio, gdzie pierwsze skrzypce grały zamknięte, modułowe kolumny Holophony Numer Dwa wyposażone w trzy przetworniki stożkowe – 100 mm wysokotonówkę, 200 mm średniotonowca i 300mm woofer. Może się starzeję, ale z roku na rok taka estetyka grania znajduje u mnie coraz większe zrozumienie.
Cdn. …
Marcin Olszewski
Z dumą informujemy, iż Audio Atelier zostało nowym dystrybutorem marki Bladelius w Polsce.
Już w listopadzie, w czasie najbliższej wystawy Audio Video Show w Warszawie będziecie Państwo mogli posłuchać w trzech systemach produktów firmowanych przez legendarnego inżyniera Mike’a Bladeliusa. W jednym z nim zagra nowość, superintegra o nazwie Oden. Szczegółów konstruktor na razie nie zdradza, ale ma to być absolutnie wyjątkowy produkt. Oden to tylko jeden z trzech wzmacniaczy zintegrowanych w aktualnej ofercie szwedzkiej firmy. W przyszłym roku z kolei czeka nas premiera najnowszej wersji jednego z najbardziej znanych i cenionych modeli, Thora. Miłośnicy tranzystorów w klasie A powinni natomiast koniecznie zapoznać się z brzmieniem modelu Brage, oferującego aż 2 x45W mocy, co wystarczy do napędzenia niemal dowolnych kolumn. Oferta szwedzkiej marki nie kończy się oczywiście na integrach. Znajdą w niej Państwo również systemy dzielone, a więc przedwzmacniacze, także z wbudowanym DACiem, i końcówki mocy, a także wieloformatowy odtwarzacz muzyczny Gondul M wyposażony w szereg wejść cyfrowych, czy też oryginalny odtwarzacz/streamer Mimer, urządzenie na miarę naszych czasów. Co ważne, doskonałe brzmienie nie jest jedyną zaletą urządzeń Bladeliusa, jako że towarzyszu mu charakterystyczny dla tej marki dizajn łączący elegancję ze skandynawskim minimalizmem. Możecie więc być Państwo pewni, że niezależnie od dokonanego wyboru, każdy produkt z logiem Bladeliusa cieszyć będzie Wasze uszy i oczy.
Bladelius to co prawda nowa marka w ofercie Audio Atelier, acz nie powinna ona być obca polskim miłośnikom dobrego brzmienia. Mike Bladelius to bowiem jedna z najciekawszych postaci świata audio. Zanim jeszcze rozpoczął pracę na własny rachunek miał okazję współpracować z prawdziwą legendą branży audio. Karierę zaczął bowiem w Kalifornii na początku lat 90-tych XX wieku w firmie Treshold, do której zatrudnił go nie kto inny, jak ówczesny właściciel tej marki, doskonale znany audiofilom na całym świecie, Nelson Pass. Choć ten ostatni po dwóch latach opuścił firmę, Bladelius pozostał w niej jeszcze przez kolejne dwa lata współtworząc kolejne produkty. Po opuszczeniu Tresholda, jako konsultant, pracował dla marki Classe pełniąc tam funkcję głównego projektanta. Znany jest również z opracowania przetworników cyfrowo-analogowych Ultra Analog stosowanych przez Marka Levinsona i Tresholda w ich produktach. W końcu, w 1995 roku, w szwedzkim Alingsas założył własną firmę, Bladelius Design Group. Przez szereg lat produkty tego producenta na rynek trafiały pod marką Advantage. Nawet wówczas, gdy Mike Bladelius prowadził już własną firmę, po jego wiedzę i doświadczenie nadal chętnie sięgały inne firmy audio, w tym choćby Primare. XXI wiek to już era urządzeń wprowadzanych na rynek pod własnym nazwiskiem. Nazwy dla poszczególnych modeli czerpane są z nordyckiej mitologii podkreślając pochodzenie urządzeń i ich konstruktora. Część z nich będziecie Państwo mieli okazję zobaczyć już w listopadzie w Warszawie, a dodatkową atrakcją będzie obecność samego Mike’a Bladeliusa. Zapraszamy!
Najnowsze komentarze