Opinia 1
Odkąd przesiadłem się z transportu CD, DAC-a i integry na swoisty kombajn w postaci Ayona CD-35 Signature i końcówki Bryston 4B³ co i rusz słyszę, że do pełni szczęścia potrzebuję dedykowanego przetwornika cyfrowo-analogowego i oczywiście możliwie purystycznego preampa, gdyż dopiero wtedy będę w stanie osiągnąć audiofilską nirwanę. Problem w tym, że ilekroć rozglądam się za takowymi komponentami, to w większości przypadków co prawda zmiany są zauważalne, lecz praktycznie na palcach jednej ręki jestem w stanie wymienić te, które rzeczywiście były krokiem w przód i górę a nie w bok i co gorsza każdorazowo dotyczyły urządzeń z pułapu cenowego wywołujących w pełni uzasadniony sprzeciw nie tylko Strażniczki domowego ogniska, co również i mój. W końcu posiadanie czegoś dla samego faktu posiadania, czyli bez wyraźnego progresu brzmienia najdelikatniej rzecz ujmując, przynajmniej w moim mniemaniu, mija się z celem i najzwyczajniej w świecie nie jest warte zachodu. Skoro jednak wytwórca danego, wręcz idealnie wpisującego się w nasze gusta urządzenia postanawia w autorski sposób wyekstrahować część funkcjonalności naszego centrum zarządzania własnym ekosystemem i powołać do życia nowy, odrębny byt, to z czystej ciekawości wypadałoby rzucić, znaczy się na ów byt a nie wytwórcę, okiem i uchem. I tak też się stało, gdy Nautilus – rodzimy dystrybutor marki stanowiącej punkt zapalny niniejszego spotkania postanowił przekazać w nasze ręce mroczny obiekt pożądania w postaci przetwornika cyfrowo-analogowego Ayon Kronos Signature, na którego recenzję serdecznie zapraszamy.
Kwestię aparycji Kronosa mógłbym, biorąc pod uwagę mającą wieloletnią tradycję unifikację obudów austriackiego producenta podsumować klasycznym cytatem najsłynniejszej sentencji autora głośnych „Nowych Aten” – ks. Benedykta Chmielowskiego, czyli „Koń, jaki jest, każdy widzi”. Pozwolę sobie jednak na drobne odstępstwo od reguły i z pewnego spędzającego mi sen z powiek powodu po raz kolejny pochylę się nad najnowszym dziełem Gerharda Hirta. Zacznijmy jednak od początku, czyli pewnych stałych, które niejako definiują starą dobrą szkołę Ayona. Są to masywne szczotkowane aluminiowe profile z jakich wykonano wszystkie ściany, spód i płytę górną, oraz zaokrąglone narożniki dopełniające całości. Centrum frontu zajmuje oczywiście podłużny czerwony wyświetlacz po którego obu bokach umieszczono solidne gałki – lewą odpowiedzialną za regulację głośności i prawą pełniącą rolę selektora źródeł. Pod nimi umieszczono logo marki i nazwę modelu a włącznik główny standardowo przeniesiono w okolice lewej przedniej nogi. Krótko mówiąc minimalistycznie i elegancko. Znaczy się prawie idealnie, bowiem nie wiedzieć czemu producentowi nie udało się tak osadzić obu pokręteł na osiach krokowych potencjometrów aby można było je nawet nie tyle idealnie, co mniej więcej ustawić zarówno w pozycji poziomej, jak i pionowej, co przy mojej nerwicy natręctw stanowiło nie lada wyzwanie jeśli chodzi o akceptację takiego status quo w urządzeniu za bagatela 12 k€. Nie wykluczam iż była to przypadłość li tylko dostarczonego na testy egzemplarza, jednak dla spokojności sumienia czułem się zobligowany do zwrócenia na ów szczegół uwagi, co profilaktycznie przed zakupem również sugerowałbym uczynić potencjalnym nabywcom, o ile tylko tego typu niuanse są dla nich istotne. Całe szczęście innych „uchybień” nie odnotowałem zarówno biorąc pod lupę chromowane kratki wentylacyjne na płycie górnej i ścianach bocznych, jak i widok zaplecza. A właśnie, o ile bowiem front jawił się jako oaza spokoju, to już rewers rekompensuje z nawiązką wcześniejszy brak bodźców. Oba narożniki okupują wyjścia analogowe w standardzie RCA i XLR, które uzupełnia usytuowana po lewej sekcja wejść analogowych zawierająca parę XLR-ów i dwie pary RCA. Mniej więcej po środku, jeśli chodzi o szerokość, acz nieco bliżej dolnej krawędzi przycupnęło zintegrowane z komorą bezpiecznika (od razu warto wymienić pospolitego rurkowca na nieco bardziej finezyjny – audiofilski odpowiednik) trójbolcowe gniazdo zasilające IEC. Tuż nad nim znajdziemy samotne koaksjalne wyjście cyfrowe a po sąsiedzku za oko łapie bateria aż siedmiu wejść cyfrowych: S/PDIF (coax), TosLink (czyli czegoś, czego w moim CD-35 nieco brakuje), AES/EBU , BNC, I2S, USB oraz 3 x BNC dedykowane sygnałowi DSD. Od razu wspomnę, że USB akceptuje zarówno sygnał PCM do 768 kHz/32 bit, jak i DSD do DSD256, ponadto recenzowany egzemplarz w wersji Sinature mógł się pochwalić zdolnością konwersji sygnałów wejściowych właśnie do DSD256. Nie zabrakło również standardowych i doskonale znanych z wcześniejszych spotkań ze źródłami cyfrowymi Ayona hebelkowych przełączników wzmocnienia, trybu pracy sekcji wyjściowej i selektora wyjść. Warto nadmienić, iż regulacja siły głosu w Kronosie jest w pełni analogowa i naturalnie można ją wyłączyć z poziomu pilota, choć jak dowodzi praktyka Ayony lubią być bezpośrednio wpinane w końcówki mocy a i końcówki mocy lubią ich towarzystwo.
Od strony technicznej jedynie nadmienię, iż w zasilaczu użyto dwóch transformatorów z rdzeniem R i dziesięciu stabilizatorów, dedykowanych poszczególnym sekcjom urządzenia a dla stopnia wyjściowego zaimplementowano lampę prostowniczą GZ30 oraz dławik. Z kolei sercem, lub z racji ich zdublowania rozsądniej byłoby mówić o płucach, sekcji cyfrowej jest podobnie jak w CD-35 II para (po jednej sztuce na kanał) kości AKM 4497 zdolnych obsłużyć PCM do 32 bitów/768 kHz i DSD256 i autorskie filtry dolnoprzepustowe. W zależności od wersji różnice pojawiają się w części analogowej, gdzie w podstawowej XS znajdziemy podwójne triody 6N6P i 5687 w konfiguracji SE. W będącej przedmiotem niniejszego testu Signature dołączono opcję konwersji wszystkich sygnałów cyfrowych z PCM do DSD, stopień wyjściowy oparto na dwóch 6N6P i dwóch 5687 SE oraz użyto lepszych kondensatorów w torze sygnałowym. W najwyższej Ultimate nabywca otrzymuje konwerter PCM-DSD, dwie podwójne triody 6H30 i dwie 5687 SE, a wszystkie kondensatory, włącznie z sekcją zasilania, to wyselekcjonowane komponenty z najwyższej półki.
Jeśli chodzi o walory soniczne naszego dzisiejszego gościa, to nie będę owijał w bawełnę i od razu wyłożę kawę na ławę. Otóż Kronos gra niemalże bliźniaczo podobnie do mojego CD-35 Signature i trudno się temu dziwić, gdyż poniekąd powstał na jego bazie – na drodze daleko posuniętej transplantologii z na dobrą sprawę jedynie wyeliminowaniem sekcji transportu i dołożeniem wejścia optycznego. Oczywiście to dość zgrubne uproszczenie, ale mam nadzieję, że jego sens jest dla Państwa jasny i klarowny. Chodzi bowiem o to, że Kronos ani myśli wyważać już otwartych drzwi i odżegnywać się od swoich protoplastów tak pod względem aparycji, jak i brzmienia. Mamy zatem, jak można się było spodziewać po urządzeniu z lampami na pokładzie fenomenalną saturację barw i soczystość wypełniającej kontury brył tkanki, jednak nie brakuje też precyzji w ich kreśleniu i jakże koniecznego do oddania akustyki pomieszczeń w jakich dokonano nagrań oddechu. Zamiast jednak sztucznego rozdmuchiwania sceny Ayon wiernie odwzorowuje realia konkretnego studia, sali koncertowej, czy też stadionu. Po prostu trzyma się faktów i gra to, co zostało zapisane w materiale źródłowym, nie kombinując na własną modłę, nie interpretując tworząc „nową jakość”, bo przecież nie jest od tego. Dostajemy zatem to, co sam Kronos dostał na wejściu, lecz już w analogowej postaci strawnej dla konwencjonalnej amplifikacji. I tu od razu pierwsza różnica w porównaniu z moją 35-ką. Otóż tytułowy przetwornik oferuje bardziej precyzyjną regulacją głośności, co szczególnie przy niskich poziomach głośności okazuje się nad wyraz przydatne. Dzięki temu nie jesteśmy skazani na pewien mniej bądź bardziej świadomy kompromis lekkiego osłabienia kontrastów obecnych na poziomie mikro dynamiki podczas wieczorno-nocnych odsłuchów, za co miłośnicy barokowej kameralistyki i małych jazzowych składów będą Gerhartowi Hirtowi dozgonnie wdzięczni. Wystarczy bowiem sięgnąć po „La Tarantella: Antidotum Tarantulae” L’Arpeggiaty z Christiną Pluhar, by na własne uszy przekonać się, że austriacki DAC już od samego dołu skali jest w stanie wyciągnąć ogrom informacji, lecz nie poprzez sztuczne ich eksponowanie i wypychanie przed szereg a jedynie precyzyjne, zgodne z zamysłem realizatora rozmieszczenie ich na trójwymiarowej scenie. I tu dochodzimy do kolejnej, trudnej po przeoczenia cechy a zarazem zdolności naszego gościa. Mowa o samym mechanizmie budowania efektów przestrzennych i zarządzania ową przestrzenią, bowiem nie sposób przyłapać Kronosa na mogącym nieco ułatwić mu życie faworyzowaniu pierwszego planu i przybliżaniu go do słuchacza, pozostałe rzędy muzyków pozostawiając gdzieś w tyle. O nie. Tutaj scena zazwyczaj kreowana jest bądź to na linii głośników, bądź nawet nieco za nią a gradacja poszczególnych planów odbywa się w pełni naturalnie i co istotne bez utraty rozdzielczości rozgrywających się tam wydarzeń. Czy tracimy przez to jakże hołubioną przez audiofilów namacalność? Absolutnie nie, po prostu nikt nam nie wskakuje na stolik kawowy i nie pakuje się na kolana, co o ile w przypadku JJ Wilde („Wilde”), bądź Melissy Bonny z Ad Infinitum („Chapter III – Downfall”) nie wydaje się wcale takim złym pomysłem to już w przypadku ekipy In Flames („Foregone”) o ile w przy barze z chęcią bym z nimi posiedział, to już na kolanka … sami Państwo rozumiecie. No dobrze, koniec żartów, jednak skoro zupełnym przypadkiem na scenie pojawiły się brzmienia dalece bardziej brutalne aniżeli wcześniejsze, barokowe pląsy, to dobrze byłoby sprawdzić jak nasz dzisiejszy gość radzi sobie właśnie z takimi iście ekstremalnymi spiętrzeniami dźwięków i to przy niemalże koncertowych poziomach głośności. W końcu odkąd pamiętam słyszę, że im sprzęt lepszy, tym akceptowalny repertuar uboższy a już o cięższych odmianach Rocka to możemy zapomnieć. Tymczasem śmiem twierdzić, iż przynajmniej w przypadku Ayona to kolejne bajki z mchu i paproci serwowane przez tych, którzy o High-Endzie mają takie pojęcie jak zasiadający w eNBePie „Jastrząb” o ekonomii. Bowiem Kronos z wielką werwą i entuzjazmem oddawał moc i złożoność nawet najbardziej brutalnych blastów a z pozornie monolitycznych ścian gitarowych riffów wyłuskiwał najdrobniejsze niuanse i flażolety zachowując godną podziwu równowagę pomiędzy rozdzielczością i koherencją przekazu. Z premedytacją nie wspomniałem w poprzednim zdaniu o muzykalności, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę, iż dla części odbiorców dzikie porykiwania i atakujące ich z głośników odgłosy przetaczającej się przez ich pokój Armagedonu niewiele mają z nią wspólnego. Niemniej jednak chciałbym \ nadmienić, iż Kronos, pomimo wspomnianej ,obecnej w całym paśmie, rozdzielczości i ponadprzeciętnej dynamiki zachowuje niezwykłą naturalność i organiczną łatwość przyswajania co automatycznie przekłada się na zupełnie spontaniczną chęć eksploracji dotychczas li tylko okazjonalnie odwiedzanych zakamarków muzycznej spuścizny przedstawicieli homo sapiens. Jak zatem sami Państwo widzicie nie jest to rekomendowany przetwornik dla wszelakiej maści trzypłytowych audiofilów.
W ramach podsumowania przewrotnie powiem, że Ayon Kronos Signature wydaje się wprost idealną propozycją dla wszystkich tych, którzy już posiadają wysokiej klasy transporty, czy to płyt, czy to plików i niespecjalnie chcieliby się z nimi rozstawać a w tzw. międzyczasie mieli okazję zapoznać się z możliwościami CD-35 II i jego walory brzmieniowe na tyle przypadły im do gustu, że zachodzą w głowę, jak tu u siebie je zaimplementować. Jednocześnie chciałbym uspokoić wszystkich posiadaczy obu generacji 35-ek, bo Kronos może i nieco ergonomią (wspomniana regulacja głośności i wejście optyczne) nad nimi góruje, to sonicznie jest im na tyle bliski, że dublowanie ich funkcjonalności poprzez zestawianie w parę wydaje się nieco dyskusyjne.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
To, że austriacki Ayon niejedno ma imię, mam nadzieję, wie każdy z Was. Jeśli jednak jakimś dziwnym trafem nie, spieszę donieść, iż w swej ofercie posiada dosłownie wszystko. Od szeroko rozumianej elektroniki – źródła CD, streamery, przetworniki D/A, przedwzmacniacze liniowe, gramofonowe, wzmacniacze zintegrowane oraz końcówki mocy, po co prawda w przeciwieństwie do wspomnianych komponentów z działu układów elektrycznych niestety nigdy dotychczas nie goszczące w naszych progach, jednak ciekawie prezentujące się kolumny głośnikowe. Tak tak, Gerhard Hirt to tytan pomysłów i ciężkiej pracy, co tak naprawdę widać po licznej rzeszy ciekawie wypadających podczas sesji testowych na naszych łamach komponentów. A jeśli tak jest, to chyba nikogo nie zdziwi fakt kolejnej potyczki z tym brandem. Z czym? Niestety nadal nie z kolumnami. Jednak ku uciesze wielu z Was mam przyjemność ogłosić, iż dzięki krakowskiemu Nautilusowi w obecnych, nastawionych na granie muzyki z plików czasach z czymś bardzo interesującym, gdyż z w miarę przystępnym cenowo i mogącym pochwalić się bardzo dobrą jakością dźwięku, wyposażonym w ostatnio bardzo pożądaną regulację poziomu sygnału wyjściowego, naturalnie w swej konstrukcji posiłkującym się lampami elektronowymi przetwornikiem cyfrowo-analogowym Ayon Kronos Signature.
Próbując przybliżyć walory natury estetycznej naszego bohatera, powiem tak. Aparycja Ayona z uwagi na ciekawą bryłę jest pewnego rodzaju pomysłem ponadczasowym, co sprawia, że nie zmienia się od lat. To zawsze jest prostopadłościenna skrzynka z wykończonego w czerni, szczotkowanego aluminium, z przyjaznymi dla oka, mocno zaokrąglonymi narożnikami. Oczywiście w zależności od wykonywanych zadań raz z wyeksponowanymi, zaś innym razem skrytymi wewnątrz lampami. Jak sygnalizują fotografie, w przypadku Kronosa mamy do czynienia z przypadkiem nr. 2. Jego awers w odpowiedzi na konkretne zadania został obdarowany przez projektanta centralnie umieszczonym, krwisto-czerwonym wyświetlaczem pokazującym wszystkie ważne dla użytkownika informacje o wykorzystywanym wejściu, częstotliwości próbkowania, formacie i poziomie głośności oraz dwoma zorientowanymi symetrycznie na obydwu flankach gałkami – lewa Volume, prawa Input. Podążając z opisem ku tylnej ściance z naturalnych względów zastosowania w trzewiach Kronosa lamp próżniowych, na górnej połaci obudowy zauważymy cztery zwieńczone łukami kwadratowe otwory wentylujące drzemiącą wewnątrz elektronikę. Co do pleców, dzięki wielozadaniowości dają nam do dyspozycji wyjścia i wejścia analogowe RCA/XLR, jedno wyjście cyfrowe Coaxial, pełen pakiet wejść cyfrowych – Coaxial, Optical, AES/EBU, BNC, USB, 3 hebelki pozwalające dokonać wyboru pracy przetwornika – poziom Gain-u, bezpośrednie wyjście na końcówkę mocy i inicjacja pracy wyjść analogowych. Całość pakietu terminali wieńczy port LAN dla formatu DSD/PCM oraz 3 gniazda BNC – DSD WCK, DSD R, DSD L wespół z gniazdem zasilania IEC. Miłym dodatkiem jest poręczny pilot zdalnego sterowania.
Jakie odczucia pozostawił po sobie przetwornik Gerharda Hirta? Bez najmniejszego naciągania faktów stwierdzam, że jak najlepsze. A najlepsze dlatego, że oferowany przez niego dźwięk nie odbiegał od przez lata wypracowywanego wzorca, jakim jest umiejętne zastosowanie lamp elektronowych. Co to oznacza? To elementarz naszej zabawy, czyli zjawiskowo wciągająca namacalność dobrze rozbudowanej we wszystkich wektorach wirtualnej sceny jako feedback znakomitego nasycenia, lekko podkręconej szklanymi bańkami barwy i ogólnej plastyki przekazu. Kronos – jak ma to w zwyczaju każdy produkt Ayona – wszystko robił z umiarem, co pozwalało mu uniknąć często zgubnego przegrzania tudzież nadmiernej „sterylizacji„ dźwięku. Banał? Bynajmniej, czego dobrym przykładem są krążące w kuluarach wielu wystaw oceny tego typu elektroniki w stylu – lampowy tranzystor lub soniczny ulepek. Tymczasem opisywany DAC tak ustawiał poszczególne aspekty, aby zawsze okazywały się pomocnymi, niż kulami u nogi. Naturalnie to zawsze było granie nastawione na wzmacnianie pakietu emocji przy pomocy świetnej barwy, a nie natychmiastowości zmian tempa narastania sygnału, jednak ku mojemu miłemu zaskoczeniu, mimo takiego postępowania ani razu podczas testu nie zanotowałem najmniejszych szkodliwych przekroczeń cienkiej linii pomiędzy uprzyjemnianiem muzyki, a spowodowanym nadmiernym kolorowaniem, zabijaniem niesionych przez nią emocjonalnych uniesień. Dla mnie pomysł na muzykę według austriackiego pomysłodawcy udanie trafiał w punkt.
Na tyle ciekawie, że znakomicie radził sobie nawet z materiałem iście rockowym spod znaku ostatnio głośnej z powodu wydania nowej płyty Metallici, w moim teście występującej z materiałem „Master Of Puppets”. Nie było żadnego nieprzyjemnego spowalniania gitarowo-wokalnego szaleństwa, tylko oczekiwane podkręcenie kolorystyki ich popisów. Naturalnie i bez tego działania jaklo wieloletni fan zespołu mógłbym napawać się tym krążkiem mimo przysłowiowego bólu uszu, jednak nie sposób nie docenić faktu, że oversamplowany przez Kronosa materiał w moim odczuciu zabrzmiał o wiele przyjaźniej. Powiem więcej. Oczekiwanie przyjaźniej, gdyż dzięki temu fajnie podkręconych esencją i energią uwielbianych gitarowych popisów mogłem słuchać przy większej głośności, co nie oszukujmy się, dla tego rodzaju twórczości jest solą na młyn napawania się nią, z czego z premedytacją kilkukrotnie korzystałem. A, żeby uświadomić ową kilkakrotność dodam, iż mam ich chyba prawie całą dyskografię tej formacji, którą przez kilkanaście dni z wielką przyjemnością kolejny raz przesłuchałem.
Innym, tym razem już z założenia stuprocentowym beneficjentem niesionego przez naszego bohatera dobra była muzyka jazzowa. Do tej roli pozwoliłem sobie zaprząc ostatnio etatowy podczas moich opisów duet braci Oleś z Dominikiem Strycharskim na flecie w projekcie „Koptycus”. I nie bez kozery podczas przywoływania tytułu płyty użyłem określenia „projekt”, gdyż ta muza taka jest. Lotna, nieprzewidywalna, raz szybka, innym razem melancholijna, ale zawsze bardzo czuła na oddanie dobrej barwy instrumentów. Na szczęście z dozowaniem tego aspektu nie było żadnych problemów, co po wielu odsłuchach wspomnianej płyty na codziennym zestawie uświadomiło mi, na czym tak naprawdę polega dobre operowanie plastyką i nienachalne rozwibrowanie pełnego odcieni całej palety kolorów w iście lampowym wydaniu. Niby w swoim codziennym systemie mam wszystko odpowiednio poukładane, jednak jak się okazało, pewne niuanse dało się ciekawie podkręcić. Finalnie było nieco inaczej, ale jak się okazało nadal świetnie. Świetnie, bo nadal z werwą, ale z większą nutką namacalności, czego przyznam się, podczas testu zawsze się boję, bo wzbudza u mnie chęć dorównania posiadanego systemu do danej prezentacji. Jak to się skończyło? Ech, nie było łatwo, ale po kilku dniach jakoś udało mi się uspokoić niespokojnego ducha melomana. Pragnienie oczywiście pozostało, ale już tak nie boli.
Jak spuentuję powyższy opis? Chyba racjonalniej się nie da. Otóż w dzisiejszym teście ewidentnie okazało się, że miałem do czynienia z umiejętnie wykorzystanym próżniowym atrybutem melomana. A co w tym wszystkim było najciekawsze, to fakt aplikacji lamp w przetworniku D/A, co powoduje, że można go zastosować dosłownie w prawie każdej konfiguracji sprzętowej. Dlaczego „prawie”? Niestety w przypadku zestawu z mocną nadwagą ożenek z Ayonem Kronos może skończyć się przekroczeniem odpowiedniego poziomu cukru w cukrze. Jednak mając na uwadze bardzo marginalną ilość tak źle skonfigurowanych zestawów śmiem wygłosić tezę, że tytułowy przetwornik będąc wytrawnym graczem w domenie podkręcania emocji może stawać w szranki z każdym setem. Będzie barwnie i przy tym z odpowiednim oddechem, a dzięki temu nigdy nie nudno. A jeśli tak, pozostaje mi jedynie zachęcić Was do prób na żywym organizmie w okowach własnego podwórka. Moim zdaniem jak najbardziej warto podjąć takie wyzwanie.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
Dystrybucja: Nautilus
Producent: Ayon Audio
Cena: 11 995 €
Dane techniczne
Lampy: 2 × 6H30, 2 × 5687 SE + GZ30T (prostownicza)
Wejścia analogowe: 2 pary RCA; para XLR
Wejścia cyfrowe: koaksjalne, optyczne, AES/EBU, BNC, I2S, USB, 3 × BNC/DSD (DSD-L,
DSD-R & WCK)
Obsługiwane sygnały cyfrowe: 768kHz / 32 bit & DSD 256
Wyjście cyfrowe: koaksjalne
Dynamika: >120 dB
Napięcie wyjściowe:
– Low: 2.6V stałe lub 0 – 2.5 V rms regulowane
– High: 5.2V stałe lub 0 – 5V rms regulowane
Impedancja wyjściowa na wyjściach analogowych: ~ 300 Ω
Impedancja wyjściowa na wyjściu cyfrowym: 75 Ω
Odstęp S/N: > 120 dB
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 50kHz +/- 0.3dB
Zniekształcenia YHD: < 0.001%
Wymiary (S x G x W): 48 x 39 x 13 cm
Waga: 15 kg
Raal SR-1b i Raal CA-1a to pierwsze na świecie słuchawki w pełnopasmowej technologii wstęgowej, które oferowane są wraz z dedykowanymi do nich wzmacniaczami VM-1a oraz HSA-1b. Połączenie unikalnej technologii, gdzie przetwornik wstęgowy obsługuje całe pasmo audio z najwyższej klasy dedykowaną amplifikacją daje niewiarygodny wręcz poziom transparentności. Ponadto, dzięki wieloletniemu doświadczeniu firmy Raal w zakresie produkcji przetworników wstęgowych otrzymujemy perfekcyjnie dopracowany w każdym calu produkt, który dodatkowo jest unikalny wizualnie.
RAAL Requisite SR-1b
Model ten to następca zaprezentowanych na targach Rocky Mountain Audio Fest słuchawek RAAL SR-1a, czyli pierwszych na świecie słuchawek wstęgowych.
Flagowe słuchawki wstęgowe RAAL-SR-1b to de facto nieznacznie zmodyfikowane SR-1a. Jedyne dwie istotne różnice to zastosowanie nieco innych muszli oraz użycie w SR-1b wewnętrznego okablowania ze srebra – podczas, gdy w SR-1a było ono z miedzi. Świadczy to o tym, jak dopracowane pod każdym względem są te słuchawki.
RAAL SR-1b to słuchawki, jak żadne inne. Producent określa je, jako monitory słuchawkowe Earfield™ ze względu na to, że ich konstrukcja oraz ułożenie na głowie bardziej przypomina monitory bliskiego pola, aniżeli słuchawki. Przy czym RAAL SR-1b korzystają z autorskiej technologii True-Ribbon™. Pozwala ona przetwornikom wstęgowym na pokrycie pełnego pasma od 30 Hz do 30 KHz z zachowaniem ogromnej dynamiki i zapasu mocy.
Jednocześnie dzięki otwartej konstrukcji oraz technologii Earfield™ oferują one niespotykaną do tej pory w słuchawkach stereofonię oraz realizm przekazu, który teraz jest na zupełnie nowym poziomie. Zarówno wytrawni melomani, jak i też producenci muzyczni zgodnie uważają, że RAAL SR-1b w zakresie realizmu przekazu nie mają sobie równych.
Co jeszcze bardziej interesujące – to z pewnością fakt, iż słuchawki te są nie tylko perfekcyjnie wykonane, ale też niezwykle wygodne. Bo SR-1b ważą tylko 425 gramów, a przy tym ich otwarta konstrukcja z nieco oddalonymi od ucha przetwornikami pozwala na swobodną cyrkulację powietrza. Innymi słowy jest to produkt komplety, a dodatkowy klasy „non-plus-ultra” dedykowany wszystkim tym, którzy nie uznają żadnych kompromisów.
Słuchawki RAAL SR-1b dostępne już są w sieci sklepów HiFiPRO i MP3Store, a ich sugerowana cena detaliczna brutto wynosi 16900 zł (same słuchawki) oraz 21545 zł (pełen komplet).
RAAL Requisite CA-1a
Ten model to oczekiwana przez wielu bardziej klasyczna wersja słuchawek wstęgowych, która jednocześnie swoim brzmieniem potwierdza, że możliwości takiego producenta, jak RAAL wcale nie kończą się na modelu SR-1b.
RAAL CA-1a to słuchawki z pełnopasmowymi przetwornikami wstęgowymi, które umieszczone są w specjalnie wyprofilowanych muszlach, oferując nie tylko niezrównane brzmienie, ale i wygodę oraz przyjazność w codziennym użytkowaniu.
Warto zwrócić uwagę, że producent zastosował tutaj zupełnie nowy napęd dla przetworników a sama konstrukcja tych słuchawek została zaprojektowana zupełnie od podstaw. Jednocześnie CA-1a zapewniają nie tylko niezwykle wysoki poziom precyzji i realizmu, ale także sięgający niezwykle nisko i kontrolowany bas.
Producent daje możliwość korzystania z otwartych oraz zamkniętych padów, które pozwalają dopasować charakterystykę do naszych upodobań i repertuaru. Dodatkowo zaprojektowano specjalny pałąk, który odznacza się nie tylko połączeniem solidności i lekkości, ale oferuje też wygodę na najwyższym poziomie.
Słuchawki RAAL CA-1a dostępne są w sieci sklepów HiFiPRO i MP3Store a ich sugerowana cena detaliczna brutto wynosi 12500 zł (same słuchawki) oraz 15490 zł (pełen komplet).
RAAL Requisite VM-1a
Najlepsze na świecie słuchawki potrzebują wzmacniacza, który dostarczy im najwyższej jakości sygnał. I jest nim właśnie lampowy VM-1a, który oferuje nie tylko niezrównane właściwości soniczne, ale daje też możliwość wyboru trybu pracy pomiędzy triodowym, pentodowym oraz ultra-linowym.
Najlepszy dedykowany wzmacniacz marki RAAL posiada także możliwość włączenia zarówno kompensacji otwartej przegrody dla SR-1a, jak i też najwyższej klasy 24-stopniową regulację głośności o najwyższej precyzji. Pozwoli nam przy tym zasilać dwie pary słuchawek równocześnie, przy czym wyście numer dwa można wyłączyć przełącznikiem na przednim panelu.
Wzmacniacz ten został wykonany z najwyższej klasy elementów, takich jak specjalnie dobrane kondensatory, czy rezystory, oraz specjalnie zaprojektowane transformatory: zasilający oraz wyjściowe. W komplecie znalazły się lampy GTB 6SN7 oraz Apex Mullard EL34. Jednocześnie wzmacniacz tego daje szerokie możliwości w zakresie wymiany lamp, także dzięki wyborowi trybu pracy.
RAAL VM-1a dostępny jest w sieci sklepów HiFiPRO i MP3Store, a jego sugerowana cena detaliczna brutto wynosi 42495 zł.
RAAL Requisite HSA-1b
To kolejny wzmacniacz, który nie ma sobie równych. O ile dedykowany jest oczywiście do wstęgowych słuchawek RAAL, to potrafi także napędzić klasyczne, dynamiczne słuchawki. Oraz – uwaga – kolumny głośnikowe.
RAAL Requisite HSA-1b to wzmacniacz tranzystorowy posiadający unikalną topologię „direct-drive” oferującą nie tylko znakomite brzmienie, ale także świetną kontrolę zarówno słuchawek, jak i kolumn głośnikowych. Jeżeli zaś chodzi o te ostatnie, bo HSA-1b posiada z tyłu terminale głośnikowe oferuje 10/20/40 wat na kanał dla obciążeń odpowiednio 8, 4 i 2 omy. A to sprawia, że wzmacniacz ten idealnie sprawdzi się nie tylko, jako wzmacniacz dla słuchawek RAAL, ale będzie także znakomitą propozycją także dla posiadaczy wysokiej klasy słuchawek dynamicznych oraz kolumn głośnikowych o wyższej skuteczności (lub wysokiej klasy monitorów umieszczonych na biurku).
Co więcej, znajdziemy w tym wzmacniaczu nie tylko wejścia zbalansowane XLR, ale też i RCA. A także tą samą, znakomitą i znaną z VM-1a 24-stopniową regulację głośności.
Możemy też w prosty sposób – za pomocą przełącznika na przednim panelu – wybrać, czy aktywne są wyjścia słuchawkowe, czy głośnikowe.
Wzmacniacz RAAL HSA-1b dostępny jest w sieci sklepów HiFiPRO i MP3Store, a jego sugerowana cena detaliczna brutto wynosi 27500 zł.
Opinia 1
O ile dostępność z tzw. szpuli, czyli na metry przewodów zasilających i w nieco mniejszym stopniu również głośnikowych, nawet tych górnopółkowych, nie tylko nikogo nie gorszy, lecz i nie dziwi, o tyle z wyższych lotów interkonektami sprawa wydaje się jasna – producenci oferują kilka podstawowych długości a co do indywidualnych potrzeb, to ewentualnie mogą wykonać takowy set li tylko na zamówienie. I to też nie zawsze. Okazuje się jednak, że nie wszyscy i właśnie nie zawsze muszą, bądź po prostu chcą utrudniać życie audiofilskiej braci niepotrzebnie wydłużając całą decyzyjno – zakupową procedurę. Do wyjątków potwierdzającą wspomnianą kilka linijek wyżej regułę możemy bowiem zaliczyć japońskiego Furutecha, który całkiem niedawno wprowadził rozszerzający swą ciesząca się niezwykłą popularnością różowo-landrynkową linię okablowania, w skład której wchodzą a właściwie dotychczas wchodziły zasilający DPS-4.1 (którego protoplastę w specyfikacji 4.0 mieliśmy okazję recenzować ) i głośnikowy DSS-4.1 właśnie „bulk-owe” interkonekty. Mowa o będącym przedmiotem niniejszej epistoły przewodzie sygnałowym DAS-4.1, jednak żeby nie było tak różowo, a tak po prawdzie w trosce o powtarzalność, rodzimy dystrybutor – katowicki RCM, oferuje ów przewód wyłącznie z kompletem dedykowanych wtyków, którymi są w przypadku wersji XLR jubilerskie CF-601 & CF-602 NCF a w przypadku RCA nie mniej biżuteryjne CF-102 NCF.
Jak prezentują się nasi dzisiejsi bohaterowie możecie Państwo ocenić sami zerkając na powyższe zdjęcia. Jak na moje astygmatyczne oko nie tylko nie ma wstydu, co Furutech dopiął wszystko na ostatni guzik i gdybyśmy tylko nie dysponowali wiedzą, iż DAS-4.1 jest przewodem ze szpuli, doprawdy trudno byłoby odróżnić go od fabrycznie konfekcjonowanego rodzeństwa (vide LineFlux NCF ), czy też konkurencji, jak daleko nie szukając Acrolink 8N-A2080 Performante. Oczywiście ów brak różnic nie dotyczy aspektów natury wizualnej – aparycji, a dbałości wykonania konfekcji i jakości użytych materiałów, czyli de facto wartości postrzeganej. Ba, śmiem twierdzić, że bez najmniejszego trudu znajdą się przewody po wielokroć droższe a wyglądające przy tytułowych Furutechach jakby były skręcane na kolanie w garażu, bądź stanowiły pracę zaliczeniową z ZPT dla uczniów ostatnich klas podstawówki. Nie ma się jednak co łudzić, iż jest to przypadek. Nic z tych rzeczy. Po prostu ww. status quo wynika z doświadczenia, oraz umiejętności ekipy katowickiego dystrybutora, który nic nie pozostawia przypadkowi i dlatego też wypuszcza DAS-y jedynie z odpowiednią konfekcją, zapobiegając tym samym tzw. „druciarstwu” i psuciu marki poprzez przypadkowe i co tu dużo mówić degradujące możliwości samego przewodu wtyki. A DAS-om zaaplikowano najwyższe dostępne wtyki NCF z serii CF i proszę mi wierzyć na słowo, że to m.in. one robią tu wiele dobrego.
Jeśli zaś chodzi o nieco bardziej dogłębną wiwisekcję, to Furutech po raz kolejny udowadnia, że tworzenie kabli to nie rurki z kremem. Nie wierzycie? Oto dowód. Idąc od zewnątrz mamy widoczną gołą okiem polipropylenową granatowo-czarną plecionkę, pod nią charakterystyczną dla całej rodziny fioletową (dark purple) koszulkę PVC, następnie tym razem już czarną z PVC wzbogaconego mieszanką nano-ceramicznych i węglowych cząsteczek. Kolejną warstwę wykonano z taśmy papierowej i pod nią dopiero znajdziemy podwójne ekranowanie, którego wierzchnią warstwę wykonano z miedzianej plecionki (24×6 / 0.13 α- OCC) a wewnętrzną z miedzianej taśmy. Kolejną warstwę stanowi bariera – owijka z włókniny, szczelnie otulająca wypełnienie z przędzy poliestrowej, w której biegną dwie żyły przewodników w izolacji polipropylenowej. Jeśli jednak myślicie Państwo, że teraz to już będzie z górki, to sugeruję wstrzymać konie, gdyż każda z owych żył nie jest za przeproszeniem zwykłym drutem, lecz trójwarstwową skrętką, w której zewnętrzną powłokę wykonano z prawostronnie skręconych 36 drucików o średnicy 0,13 mm α-DUCC (Dia Ultra Crystallized Copper), środkową z lewostronnie skręconych 29 drucików o średnicy 0,13 mm α-DUCC i wewnętrzną z prawostronnie skręconych 59 drucików o takiej samej, jak w dwóch poprzednich średnicy, α-OCC, co w sumie daje 15AWG, czyli 1,65mm².
Przechodząc do walorów sonicznych tytułowych łączówek pozwolę sobie na pewną sugestię skierowaną do wszystkich tych, którzy w swych audiofilskich poszukiwaniach jako jedno z głównych kryteriów obierają cenę. Mili Państwo, nawet jeśli rozglądacie się za zdecydowanie droższym okablowaniem, nawet z czystej ciekawości, która jak wiadomo jest pierwszym stopniem do piekła, sięgnijcie po Furutechy DAS-4.1 i po prostu ich beż żadnego ciśnienia, uprzedzeń, czy też oczekiwań posłuchajcie a nie uprzedzając faktów szanse na spotkanie z Serafinami wydaje się bardziej prawdopodobne aniżeli eksploracje zakamarków Hadesu. Tylko tyle, a potem z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i ustawioną na odpowiednim pułapie poprzeczką możecie wybierać wśród bezliku konkurencyjnych propozycji, jak w ulęgałkach.
A tak już zupełnie na serio wpięcie ww. interkonektów jest niczym otwarcie na oścież okna w słoneczny rześki poranek w domku ukrytym gdzieś wśród alpejskiej dziczy. Krystaliczna czystość i idąca z nią w parze początkowo lekko onieśmielająca rozdzielczość niejako z automatu rozszerzają słyszalne pasmo od góry a piorunująca dynamika równoważy je na przeciwległym skraju. Nagle dźwięk nabiera trudnej do oczekiwania na tym poziomie szlachetności i witalności, lecz bez sztucznej egzaltacji i prostych, jeśli nie prostackich, sztuczek mających wywołać opad szczęki u mało doświadczonych odbiorców, którzy porażeni intensywnością doznań najpierw owym bogactwem się zachłysną a potem będą się z nim męczyli kombinując jak koń pod górę, by znaleźć repertuar niewywołujący po dwóch kwadransach migreny. Słychać, więcej, lepiej i przynajmniej w porównaniu z moim dyżurnym Acrolinkiem 7N-A2070 Leggenda jakby … głośniej. Oczywiście owa ostatnia obserwacja była czysto subiektywna i zarazem nieco deprymująca, tym bardziej, że kilkukrotnie dokonywane pomiary niczego takiego nie potwierdzały i dopiero po pewnym czasie okazało się, iż za powyższą „aberrację” odpowiadały wspomniane wcześniej czystość i rozdzielczość, które pozwalały lepiej odseparować właściwe – natywnie zapisane w materiale źródłowym dźwięki od pasożytniczych artefaktów oraz szumu tła. Pół żartem, pół serio można zatem uznać, że wzrosła wartość parametru odstępu S/N. Co ciekawe ów wpływ Furutechów nie oznaczał nawet śladowych ilości jakichkolwiek szklistości, czy odchudzenia przekazu z tendencją do iście laboratoryjnej antyseptyczności. Nic z tych rzeczy, bowiem saturacja, dynamika barw i krwistość okalanej ostrymi konturami tkanki były najwyższej próby. Aby tego doświadczyć wcale nie trzeba było sięgać po jakieś specjalnie wymuskane, dedykowane złotouchym odbiorcom krążki, gdyż nawet stareńki „In The Court Of The Crimson King” King Crimson z kultowym „Epitaph” pomimo dość wycofanej ścieżki wokalnej cieszył uszy zjawiskową przestrzenią i głębią sceny. Jakby tego było mało wszelakiej maści metalowym i blaszanym perkusjonaliom nie brakowało blasku a z kolei melotron brzmiał wprost organicznie uzależniająco – z typowo analogowym sznytem i urzekającą trójwymiarowością. Bez porównania więcej energii i witalności przekładających się na namacalność dało się z kolei wykrzesać z „Black Market Enlightenment” Antimatter, co niespecjalnie dziwi, bowiem jak na szeroko rozumianego Rocka album ten zrealizowano bardzo dobrze a Furutech ani myślał ten fakt przed słuchaczami ukrywać. Potężne basiszcze schodziło niepokojąco nisko i to bez wykazywania chęci choćby minimalnego poluzowania, czy otłuszczenia. Do ostatniej oktawy zachowana była pełna kontrola, zróżnicowanie i co najważniejsze odpowiednia energia, więc za atakiem szła również masa, dzięki czemu udało się uniknąć mało akceptowalnego efektu wydmuszki – kopania obutą w bambosz stopą w rozmokły karton. Jeśli jednak komuś byłoby mało masażu trzewi to gorąco polecam trudny do jednoznacznego sklasyfikowania album „Water” Lotic, gdzie syntetyczne tąpnięcia powodują ruchy tektoniczne a elektroniczne szumy i trzaski tną niczym wirujące ostrza młynka w zlewozmywaku. Jeśli dodamy do tego oscylujący gdzieś pomiędzy szeptem a piskiem wokal i to przybliżająca się, to oddalającą scenę otrzymamy dość niepokojący i pozornie niestabilny obraz. Jednak DAS-4.1 jest w stanie ów galimatias nie tylko ogarnąć, co nadać mu pewną logikę i co najważniejsze spójność, bowiem oprócz kontroli i rozdzielczości Furutech dba również o koherencję przekazu, co wbrew pozorom wcale nie jest takie oczywiście.
Powiem szczerze, że nie spodziewałem aż tak wysokich lotów po bądź co bądź dość przystępnym cenowo, przynajmniej jak na high-endowe realia, przewodzie. A tymczasem Furutech DAS-4.1 nie tylko wymyka się wynikającej z jego wyceny kategoryzacji, co bezpardonowo wbija bez jakichkolwiek kompleksów na wydawać by się mogło zarezerwowane dla samej wierchuszki salony. Jeśli zatem szukacie Państwo interkonektów o niezwykłej rozdzielczości, dynamice i zarazem spójności a przy okazji konfiguracja Waszych systemów wymaga łączówek o niestandardowych długości, to śmiem twierdzić, że bohaterowie niniejszej epistoły powinni z nawiązką spełnić Wasze oczekiwania. Oczywiście wszystkich, którym do pełni szczęścia wystarczą klasyczne 1,1.5, czy 2 metrowe odcinki, też gorąco zachęcam do testów we własnych czterech kątach, bo jak widać i co najważniejsze słychać na załączonym obrazku audiofilska nirvana jest na wyciągnięcie ręki.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Nie wiem, ilu z Was interesuje się okablowaniem japońskiego potentata Furutech, jednak bez względu na wszystko jestem w stanie wygłosić tezę, że tak zwaną zasilającą „landrynę” zna większość adeptów zabawy w zaawansowane audio. Co prawda po niedługim czasie jej bijący w oczy róż zewnętrznej otuliny zmieniono na ciemny fiolet, jednak bez względu na ów fakt przyklejone niegdyś określenie pozostało z nią do dzisiaj. A to tylko jeden z pozytywnych aspektów wspomnianej sieciówką. Co mam na myśli? Chodzi o to, że mimo upływu lat, nadal cieszy się sporym wzięciem, co z dużym prawdopodobieństwem ułatwiło podjęcie decyzji powołania do życia jego odpowiednika w sekcji sygnału audio. Takim to sposobem najpierw światło dzienne ujrzały głośnikowe DSS-4.1 a od późnej jesieni zeszłego roku dzięki katowickiemu dystrybutorowi Wy możecie nabyć, a my wreszcie przetestować wersję sygnałową rzeczonej „landryny” w wersji XLR o handlowej nazwie Furutech DAS 4.1 w konfekcji CF-601+ CF-602 NCF.
Jak obrazują fotografie, opisywany kabel od strony wizualnej jest bardzo skromny. Po pierwsze stosunkowo cienki, a po drugie wspominaną fioletową otulinę ze sztucznego tworzywa PVC finalnie skryto pod tym razem niezbyt rzucająca się w oczy, czarno-niebieską materiałową plecionką. Jego budowa jest symetryczna. Przewodnik bazuje na kriogenizowanej miedzi Alpha OCC i DUCC. W kwestii izolacji wykorzystano miks polipropylenu, papieru, przędzy bawełnianej oraz PVC. Zaś jako zewnętrzne wykończenie wykorzystano przywołaną granatowo-czarną „pończochę”. Tak wykonany kabel może pochwalić się niespecjalnie wielką, bo osiągającą jedynie 10 mm średnicą zewnętrzną, natomiast w temacie konfekcji, w celach wykorzystania pełni potencjału opisywanej nowości dystrybutor dedykuje również pachnące rynkową nowinką, topowe wtyki XLR w wersji Furutech CF-601/602 wykorzystujących technologię NCF.
Dobrnąwszy do akapitu o brzmieniu kabla, prawdopodobnie większości z Was z automatu nasuwa się pytanie, czy będąca zarzewiem tego spotkania sygnałówka dotrzymała kroku zbierającym znakomite opinie wśród użytkowników rodzeństwu. Co prawda mamy do czynienia z bliźniaczymi rozwiązaniami, do tego w obydwu przypadkach uzbrojonymi w pochodzące ze szczytów oferty Japończyków wtyki, ale nie oszukujmy się, zasilanie to nieco inna bajka niż wygenerowany sygnał audio. Przekonałem się o tym nie raz. Jednak z drugiej strony muszę przyznać, że wielu firmom mimo innych zadań każdego z kabli w jednej linii produktowej udaje się zachować ten sam sznyt brzmieniowy. I ku mojej uciesze tą drogą podążył Furutech. Sygnałowa landryna to lustrzane odbicie sieciowej, czyli energia, mocne nasycenie średnicy i fajna iskierka w górnym zakresie, co znakomicie poprawiało timing rozpostartych na wirtualnej scenie wydarzeń muzycznych. Wpięty w mój tor sygnałowy XLR w miejsce, o połowę droższego Hijiri Kiwami walczył jak równy z równym. Na tyle dobrze, że nie odbierałem różnic w kategoriach lepszy / gorszy, tylko lekkiego przesunięcia pewnych akcentów sonicznych w innym kierunku. Bez brutalnego przewracania świata do góry nogami, tylko tchnięcie większej dawki zebranego w sobie nasycenia, finalnie przekładającego się lepszy puls dźwięku. Jednak co bardzo ważne, nie odbiło się to czkawką typu męczący „kik” na wyższym basie, tylko poprawienie drive’u. Temat okazał się na tyle uniwersalny, że taki stan rzeczy nie faworyzował żadnego gatunku muzycznego. Jak to możliwe? Przecież każde zdroworozsądkowe poprawienie energii muzyki jest dla niej wodą na młyn. I nie ma znaczenia, czy rozprawiamy o muzyce barokowej w stylu Jordi Savalla „El Cant de la Sybil.la”, jazzie spod znaku choćby często słuchanego przeze mnie tandemu braci Oleś „Komeda”, czy choćby o ostatnim płytowym wydaniu grupy Metallica „72 Seasons”, gdyż raz barwowy i energetyczny zastrzyk dostała czarująca wokaliza wespół z mogącymi pochwalić się nieco innym brzmieniem niż współczesne wersje, epokowymi instrumentami, innym razem zyskały solowe popisy na kontrabasie – chodzi o wzmocnienie brzmienia pudła rezonansowego, jednak bez utraty informacji o pracujących na zestawie strun palcach Marcina, zaś w trash-metalowym szaleństwie z dobra niesionego przez DAS-a 4.1 od perkusji, przez gitary po wokal pozytywnego wsparcia dostało dosłownie wszytko. Ktoś powie – przecież to zrobi każdy gęsty kabel, to z czym do ludzi? Z czym? Już zdradzam. Owszem, kolokwialnie mówiąc „zamulić” potrafi wiele konstrukcji. Jednak czym innym jest zwykłe zagęszczanie scenicznych bytów, a czym innym przy wzmocnieniu ich dobrze rozumianej krągłości umiejętne zachowanie wigoru ich wybrzmiewania, bez utraty dobrego wyniku narastania sygnału. Muzyka ma kipieć radością, a nie nawet najmilej jak się da, snuć się po podłodze i to gwarantuje japoński pomysł na kabel sygnałowy. Przyznam szczerze, że od samego początku w tej materii rzucałem Japończykowi kłody pod nogi, ale zawsze, powtarzam, zawsze wychodził ze sparingu z tarczą. Po prostu diabeł nie kabel.
Gdzie widziałbym naszego bohatera? Odpowiem tak. Jeśli w moim, już bez niego dobrze osadzonym w barwie, masie i energii systemie pokazał, że można te cechy podkręcić jeszcze bardziej bez utraty swobody i lekkości prezentacji, to jedynymi mogącymi nie mieć z nim po drodze, będą miłośnicy ekstremalnie szybkiego, niestety nacechowanego anorektycznością w kwestii kolorystki i esencjonalności grania. To źle? Nic z tych rzeczy. Po prostu każdy z nas muzykę odbiera na swój sposób. Jednak jeśli nie utożsamiacie się z przywołaną grupą melomanów, choćby w celach poznawczych powinniście zaprosić tytułowego Furutecha do siebie. Ożenku nie gwarantuję. Za to radochę ze słuchania tak nakręconej pozytywnymi wibracjami muzyki jak najbardziej.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
Dystrybucja: RCM
Producent: Furutech
Ceny:
DAS – 4.1 z konfekcją CF-601 & CF-602 NCF (XLR): 6 400 PLN / 2x1m + 1 650 PLN za dodatkowy 1mb
DAS – 4.1 CF-102 NCF (RCA): 5 490 PLN / 2x1m + 1 650 PLN za dodatkowy 1mb
Po pełnowymiarowych/pełnopasmowych podłogówkach Gauder Akustik Capello 100 Be przyszła pora na ich kompaktowe/podstawkowe rodzeństwo – model Capello 40.
cdn. …
Opinia 1
Rynek audio, przynajmniej jeśli chodzi o domenę cyfrową rozwija się na tyle dynamicznie, że nawet usilnie starając się trzymać rękę na pulsie i śledzić atakujące nas ze wszech stron nowinki, szanse na ogarnięcie tego galimatiasu są jeśli nie zerowe, to przy sprzyjających wiatrach owemu zeru niepokojąco bliskie. Nie dość bowiem, że pierwszoligowi – pierwszego wyboru, gracze co i rusz wypuszczają kolejne odsłony swoich klasyków, to i młode wilczki ani myślą siedzieć pokornie w kącie i zadowalać się resztkami z pańskiego stołu, więc i one dopominają się, zazwyczaj w pełni zasłużonej, atencji. I właśnie z takim, dość niszowym, choć wielce intrygującym, bytem przyszło nam się, dzięki uprzejmości stołecznego MiP-a, zmierzyć, kiedy to otrzymaliśmy propozycję pochylenia się nad konstrukcją nie dość, że na wskroś europejską, to w dodatku pozbawioną w swych trzewiach standardowych i wydawać by się mogło oczywistych kości. O kim a raczej o czym mowa? O praktycznie anonimowej na naszym rynku niderlandzkiej manufakturze Sonnet Audio i jej flagowym przetworniku cyfrowo/analogowym Pasithea, na którego recenzję serdecznie zapraszamy.
Jak sami Państwo widzicie Sonnet Audio Pasithea R2R DAC prezentuje się tyleż klasycznie, co wręcz oldschoolowo. A to za sprawą nie tylko dość niepozornej i pozbawionej choćby śladowej ornamentyki bryły, co zdobiącego masywny aluminiowy front dwuwierszowego błękitnego wyświetlacza, który na tle tego, co pokazuje konkurencja, jak daleko nie szukając Auralic (vide Altair G 2.1), o Rose (RS150B) nawet nie wspominając, jawi się nad wyraz skromnie. Nie ma jednak co marudzić, bo jednak, na upartego, co nieco na ww. displayu widać i pewnie młodsze, jeszcze nie do końca oślepłe od ciągłego ślęczenia przed ekranami komputerów i smartfonów, młodsze pokolenie jest w stanie z niego cokolwiek odczytać, a nam tetrykom zostaje wytrzeszczać gałki licząc, że to, co wydaje się, że widzimy pokryje się z rzeczywistością i z głośników nie tylko popłynie oczekiwana muzyka, to i jej głośność będzie na oczekiwanym poziomie. Jeśli jednak kilkukrotnie przeliczymy się z oczekiwaniami nieśmiało sugeruję przed wciśnięciem „play” upewnić się co do poprawności dokonanych nastaw, gdyż ulokowane po lewicy wspomnianego displaya pokrętło głośności nie dość, że w żadną diodę informującą o swojej pozycji nie jest wyposażone, to i ono samo w trakcie operowania pilotem nie wykonuje żadnych ruchów, gdyż mówiąc lapidarnie, nie „siedzi” na osi żadnego zmotoryzowanego potencjometru. A właśnie, znajdujący się na wyposażeniu pilot należy do gatunku pancernych i solidnych, co z niekłamaną przyjemnością odnotowuję. Z kolei prawą flankę we władanie wzięły czujnik IR, selektor wejść i włącznik główny. Wykonane z jednego płata blachy płyta górna i boki posiadają gęsta perforację na swej górnej połaci, przez którą bez trudu można dostrzec skrywane wewnątrz korpusu trzewia. Zdecydowanie więcej dzieje się od zaplecza, gdzie patrząc od lewej mamy do dyspozycji trójbolcowe gniazdo zasilania IEC, przelotkę magistrali sterującej, wejście USB, optyczne, I2S w standardzie RJ45, AES/EBU i koaksjalne. Z kolei domenę analogową reprezentują wyjścia zarówno w standardzie RCA, jak i XLR. I tu od razu drobna dygresja, bowiem o ile wcześniej producent dawał nabywcy opcję wyboru pomiędzy portem USB a I2S, bądź domówienie w późniejszym terminie (co niestety dwukrotnie podnosiło koszt całej operacji – 100€ vs. 50€ przy zakupie wraz z DAC-iem), to aktualna wersja tytułowego przetwornika oba posiada już w standardzie. Nadal opcjonalna pozostaje z kolei karta modułu MQA, którą z resztą dane nam było własnoręcznie w tytułowym maluchu aplikować, czego nie omieszkaliśmy uwiecznić w sesji unboxingowej. Jak jednak trzymający rękę na pulsie audiofile wiedza, nad MQA gromadzą się ciemne chmury, więc na chwilę obecną trudno powiedzieć jakie będą dalsze losy tego formatu.
Jak z resztą sama nazwa wskazuje sercem przetwornika nie jest któraś z ogólnodostępnych kości Sabre, bądź AKM a własne cztery moduły SDA-3dac na kanał w trybie różnicowym. Niezwykle cieszy również obecność klasycznego zasilania opartego na solidnym toroidzie i dwóch parach kondesatorów – jednej po 22 000 μF i drugiej po 8 500 μF.
Prawdę powiedziawszy przechodząc do części poświęconej brzmieniu w stosunku do naszego dzisiejszego bohatera nie miałem zupełnie żadnych oczekiwań i skojarzeń. Absolutne zero i carte blanche. Jak się jednak okazało Pasithea jeńców nie bierze i jest klasycznym przykładem, tu bardzo przepraszam za koślawą metaforę, „brzydkiego kaczątka”, które gdy tylko wydobędzie z siebie dźwięki przemienia się w pięknego i majestatycznego łabędzia. Dawno bowiem nie miałem do czynienia z tak wyrafinowanym i stricte high-endowym brzmieniem na tak zaskakująco przystępnym, oczywiście jak na wspomniany High-End, pułapie cenowym. Mamy bowiem urzekającą koherencję, jedwabistą gładkość, fenomenalną rozdzielczość, trudne do zignorowania soczyste wypełnienie i iście zaraźliwą motorykę opartą na nad wyraz solidnej podstawie basowej. Powiem szczerze, że do osiągnięcia pełni satysfakcji w zupełności by wystarczył jeden z powyższych aspektów i nikt przy zdrowych zmysłów Sonnet-a by się nie czepiał. Skoro jednak trafiło nam się „grande cumulando” to nie ma co się czaić, tylko słuchać, słuchać, słuchać. Co ciekawe powyższy amalgamat zalet a tym samym nie tyle mocno, co zaskakująco ekstremalnie wyśrubowany poziom jakościowy bynajmniej nie oznaczał wykluczenia z repertuaru testowego pozycji owego wyrafinowania niegodnych. Ba, nawet tak nieaudiofilskie pozycje jak pełna groźnych porykiwań i kakofonicznej nawałnicy thrashowego jazgotu „Pavlov’s Dawgs” Tankardu, czy już lepiej nagrane, acz dalekie od referencji „True North” Borknagar, gdzie klasyka prog-rocka miesza się z rasowym black metalem i wikińskim pagan-folkiem łapią za ucho od pierwszych taktów, nagle pojawia się właściwa gradacja planów a dotychczasowa ściana dźwięków zamiast pozornego monolitu pokazuje swoją misterną strukturę i złożoność kompozycji. Tutaj każda nuta ma czas wybrzmieć i być nie tylko zagrana ale i usłyszana. Piekielnie szybkim gitarowym riffom nie brakuje selektywności a perkusyjne blasty budzą podziw swoją różnorodnością. Z łatwością wyłapuje się też różnice wynikające z jakże odległych estetyk obu ww. przykładów, gdzie niemiecka ekipa stawia na dość szablonowe, właściwe thrashowi środki artystycznego wyrazu i nawet nie próbuje budować bardziej melodyjnych kompozycji, a z kolei Skandynawowie bawiąc się formą płynnie przechodzą od skojarzeń z Genesis, Rainbow czy Deep Purple do swoich black-metalowych korzeni nader zgrabnie wplatając w prog-rockowe etiudy brutalny growl. Proszę jednak zwrócić uwagę na partie gitarowe, którym nie tylko nie sposób odmówić kunsztu, co trzymania się co prawda połamanych i zakręconych jak domek ślimaka, ale bezdyskusyjnie prowadzonych z żelazną konsekwencją linii melodycznych. Tutaj nie ma miejsca na uproszczenia, czy drogę na skróty – co zostało zapisane w nutach i zagrane, ma być słychać i jest, więc wystarczy tylko zadbać, by i reszta toru temu wyzwaniu podołała – była w stanie poradzić sobie z takim natłokiem informacji. Dlatego też na początek polecam próby z bezpośrednim połączeniem tytułowego DAC-a z końcówką mocy i o ile to tylko możliwe po XLR-ach, gdyż właśnie na nich Pasithea jest w stanie rozwinąć skrzydła i pokazać pełnię swoich możliwości nawet przy niezbyt wysokich poziomach głośności. W dodatku dokonując porównań z RCA zaobserwowałem lepszą komunikatywność średnicy i otwartość góry z zachowaniem pełnego pakietu informacyjnego oraz ładunku energetycznego. Po RCA całość brzmiała dobrze, jeśli nie bardzo dobrze, lecz gdy doświadczyłem tego, co niderlandzki DAC jest w stanie z materiału źródłowego wycisnąć po XLR-ach rezygnacja z tego połączenia stawała się każdorazowo również rezygnacją z przysłowiowej kropki nad „i” świadczącej o wybitności recenzowanego urządzenia. A co do ewentualnego przedwzmacniacza, to muszę Państwa zmartwić, bowiem aby nie zepsuć i nie limitować ww. przetwornika będziecie zmuszeni rozejrzeć się za konstrukcjami tak mniej więcej dwukrotnie od niego samego droższymi, gdyż z czymś niższych lotów o ile nie ograniczycie jego walorów brzmieniowych, to co najwyżej wykonacie krok w bok, a przecież nie o to w tej zabawie chodzi.
Wystarczy bowiem sięgnąć po „Minione” na którym Anna Maria Jopek przy akompaniamencie Gonzalo Rubalcaby przypomniała stare szlagiery, aby przekonać się, że muzyka to nie pojedyncze dźwięki, lecz ich wzajemne połączenie w możliwie gładką i koherentną całość okraszone pozornie trudną do zdefiniowania aurą. Aurą, dzięki której całość nie brzmi zbyt głucho, bądź zbyt sterylnie a zazwyczaj nieco przerysowana artykulacja AMJ jest jedynie jej autorskim środkiem artystycznego wyrazu a nie sztuką samą w sobie. I przetwornik Sonnet Audio świetnie to pokazał idealnie „sklejając” wokal z partiami fortepianu wychodzącymi spod „włochatego palucha” Rubacalby. Zwyczajowe sybilanty były słyszalne, ale ich słyszalność była naturalna – zgodna z tym, co zwykle słyszymy na żywo – bez szeleszczącej i zarazem na dłuższą metę irytującej maniery.
Jak już zdążyłem wspomnieć Sonnet Audio Pasithea ani nie łapie za oko swą aparycją, ani nie kusi jakimś zaskakująco szerokim wachlarzem możliwości w stylu streamowania, jak coraz popularniejsze streaming-DAC-i. Dysponuje za to w pełni satysfakcjonującą baterią wejść i zaskakująco wysokiej klasy regulacją głośności. Jednak najważniejszą jego cechą, jest iście fenomenalne brzmienie znacznie wykraczające ponad to, na co wskazywałaby jego cena. Jeśli zatem szukacie Państwo wyrafinowania, muzykalności i rozdzielczości a nie sztucznych wodotrysków i „modnych metek” zwróćcie proszę uwagę na tytułowego malucha, bo jest to audiofilski odpowiednik biblijnego Dawida zdolny pokonać niejednego, bardziej utytułowanego Goliata.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Przyznam szczerze, że na przekór naszym codziennym starciom z tak zwaną wierchuszką producentów audio, dzisiaj publikowany test z czymś nieznanym i do tego niekosztującym przysłowiowych „oczu z głowy” był dla mnie zaskakująco miłym doświadczeniem. Człowiek co prawda szybko przyzwyczaja się do luksusu, jednak gdy ma w sobie choćby odrobinę obiektywizmu, równie chętnie krzyżuje recenzenckie szpady z czymś dopiero stawiającym pierwsze kroki na danym rynku. Cóż za nowość próbuje zaspokoić potrzeby rodzimych wyedukowanych melomanów? Co prawda fotografie tego nie oddają, ale zapewniam, że tym razem na nasz tapet trafił skromny gabarytowo, ale za to wielki duchem dystrybuowany przez warszawski MIP, na potrzeby testu doposażony w opcjonalny moduł obsługujący format MQA, co ostatnio dla wielu jest bardzo istotnym kryterium, mogący pochwalić się regulowanym wyjściem niderlandzki przetwornik cyfrowo/analogowy Sonnet Audio Pasithea R2R Dac. Zaskoczeni, że w dobie stosowanego obecnie przez producentów wizerunkowego blichtru taki kopciuszek próbuje zawalczyć o swoje? Tak naprawdę ja byłem i jestem rad z finału przebytego mitingu muzycznego. A jeśli podobnie do mnie i Wy jesteście ciekawi, co interesującego Niderlandczyk ma do zaoferowania, po wiedzę na jego temat z przyjemnością zapraszam do kilku poniższych akapitów.
Nie oszukujmy się. Na tle dzisiejszych wizualnych fajerwerków konkurencji nasz bohater to od strony aparycji zaskakująco skromy produkt. Prosta, nieduża prostopadłościenna, w celach wentylacji grawitacyjnej trzewi wentylowana blokami poprzecznych nacięć, skrzynka z frontem z grubego płata aluminium ma li tylko jedni zadanie – skryć wewnątrz siebie układy elektryczne. Nie świecić nic niewnoszącą ornamentyką, tylko zgrabnie ubrać pomysł inżynierów na fajne granie. A jak fajne, to znających się na rzeczy chyba nie zdziwi fakt wkomponowania w awers z pozoru przestarzałego, ale za to niegenerującego zniekształceń podczas pracy, niedużego prostokątnego wyświetlacza z informacjami o stanie urządzenia, na flankach którego zorientowano jedynie gałkę wzmocnienia z lewej strony oraz dwa przyciski funkcyjne – wybór wejścia i włącznik z okienkiem odbioru fal pilota zdalnego sterowania z prawej. Jeśli chodzi o plecy Sonnet-a, te, mimo niewielkich rozmiarów, zdołały pomieścić dwa czytelnie rozlokowane bloki przyłączy. Z akcesoriów wejść cyfrowych mamy do dyspozycji port USB, COAX, AES/EBU, OPTICAL, I2S, natomiast wyjść analogowych dostajemy do ręki po jednym zestawie RCA i XLR. Całość oferty gniazd wieńczy zasilanie IEC wraz z dwoma terminalami kontrolnymi. Oczywiście w momencie dysponowania regulacją poziomu wyjścia sygnału przez tytułowego DAC-a producent zadbał o standardowe wyposażenie zestawu w pilota zdalnego sterowanie.
Jak tak skromnie prezentujący się przetwornik wypadł podczas kilkunastodniowej weryfikacji kompetencji? Cóż, nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie sądziłem, że postawi na swoim i zaskarbi sobie moją duszę. Nie fajerwerkami typu rozdmuchujący wirtualną scenę efekt „łał”, czy grania mocno akcentowanymi skrajami pasma, tylko przy zachowaniu spójności umiejętnym pokazaniem muzyki pełnej emocji i swobody wybrzmiewania. Jego atuty to z jednej strony spokój, a z drugiej znakomite oddanie barwy muzyki, plastyki i nienachalnej, ale pełnej ekspresji eteryczności prezentacji. Na tle współczesnych przetworników często może być to odbierane jako zbytni spokój, jednak zapewniam, gdy do głosu dojdzie rozsądek zmierzający zbliżenie się do prawdziwego dźwięku instrumentu wszelkie nadmierne wyeksponowanie czegokolwiek w przekazie nie dość, że czasem zahacza o karykaturę tego bytu, to na dłuższą metę zazwyczaj okazuje się być męczące. A jeśli tak, Niderlandczycy chcąc uniknąć takiego postrzegania swojego „daczka” postawili na niewymuszenie, kolorystykę, nasycenie, plastykę i adekwatny do uzyskania maksimum z takiej prezentacji pełen witalności, jednak unikający grania pierwszych skrzypiec oddech. To zaś sprawia, że przekaz nie tylko kipi poprawiającymi namacalność emocjami, ale również znakomicie zagospodarowuje pełne spektrum wirtualnej sceny. Co prawda z kuluarowych rozmów wiem, iż ostatnimi czasy aż takie przywiązanie do wszystkich wymienionych aspektów nie jest zbyt modne, jednak zapewniam, każdy znający się na rzeczy meloman nawet w momencie podążania swoją drogą przyzna, iż panowie z Sonnet Audio wiedzą, co robią. Co takiego?
Weźmy na tapet choćby muzykę sakralną spod znaku Jana Garbarka z formacją The Hillard Ensemble w produkcji „Officium”. Bez wymienionych przed momentem cech brzmienia przetwornika nie byłoby szans na pokazanie emocji spowodowanych różnorodnością wielogłosu czterech wokalistów, bez których nawet najbardziej emocjonalne pasaże saksofonu Garbarka okazałyby się jedynie oderwanymi od mistycyzmu tej twórczości, solowymi popisami. A tak oprócz czarowania odbiorców przez czterech panów swoim wielobarwnym tembrem głosu, drewniany dęciak Garbarka nie dość, że idealnie współgrał z barwą wokalizy, to czasem mocnymi akcentami lub dłuższymi pasażami, a czasem tylko symbolicznymi wtrąceniami znakomicie podkreślał zawarte w ich śpiewie chrześcijańskie emocje. Bez pełnej spójności barwy nasycenia i swobody oddania tej zarejestrowanej w klasztorze przez wspomniany kwintet muzyki nie byłoby szans na zrozumienie celowości powstania tych sakralnych dzieł. A, że ekipa z kraju tulipanów znakomicie odrobiła lekcje, ta próba w moim mniemaniu wypadła znakomicie.
Nie inaczej było z zahaczającym o pop duetem Anity Lipnickiej z rockmenem Johnem Porterem w realizacji płyty zatytułowanej „Nieprzyzwoite Piosenki”. To bardzo melodyjne, oparte o gitarowy akompaniament Johna śpiewanie, dlatego jestem pewien, że Pasithea była wręcz idealnym partnerem do pokazania zamierzeń tych dwojga pochodzących z różnych światów artystów. Zarówno głos Anity, jak i kunszt obsługi wiosła przez Portera bardzo zyskiwały na dobrym osadzeniu w barwie i nasyceniu, co wprost przekładało się na przyjemniejszy odbiór tej z pozoru prostej, jednak przy dobrym wyważeniu aspektów wspierającym zawarte emocje, popularnej muzyki. Przyznam, że dawno tego materiału nie słuchałem, bo zawsze coś mi doskwierało. Tymczasem po aplikacji płyty w testowo skonfigurowanym torze okazało się, że pozycja ta oprócz sentymentu nabycia jej ze względu na rockowego muzyka ma w sobie coś ciekawego. Może nie na poziomie wspomnianej wcześniej formacji z Garbarkiem, ale zawsze.
Na koniec coś z cięższego grania – Slayer z krążka „God Hates Us All”. Ta pozycja wydawałoby się nie wydaje się być idealnym przykładem na pokazanie pełni możliwości naszego bohatera, jednak ku mojemu zaskoczeniu może nie ociekała zawartą w tej muzie krwią, jednak mimo fajnego ugładzenia buntowniczych zapędów nie straciła na drapieżności i rytmice. Owszem, brzmiała dostojniej, co dla wielbicieli tego typu muzycznych uniesień może być zbytnią cukierkowatością, jednak myślę, że jedynie dla osobników w obozu ekstremistów, gdyż ja, wychowany na AC/DC, mimo płynniejszego podania materiału bez problemu czerpałem z takiego stanu rzeczy niekłamaną przyjemność. Tak więc ten sparing oceniłbym w kategorii co kto lubi, a nie jakiegokolwiek systemowego problemu.
Czy tytułowa niderlandzka myśl techniczna w postaci Sonnet Audio Pasithea R2R Dac ma szansę na rozkochanie w sobie szerokiej rzeszy słuchaczy? Myślę, że z racjonalnych względów inności każdego z nas, całej populacji melomanów pewnie nie, jednak przy odrobinie rozsądku naprawdę dużej. Jest tylko jeden warunek. Trzeba wyzbyć się pogoni za nowinkami technicznymi, a co za tym idzie, często proponowanym przez producentów przerysowaniem podania muzyki. Naturalnie wszechobecne ochy i achy są mile widziane i dlatego bardzo popularne, jednakże zdarza się, że to nie ma nic wspólnego z prawdziwym ja naszego hobby. Do tego niestety trzeba dojrzeć. Jak? Są dwa wyjścia. Jednym jest spotkanie ze zorientowanym w temacie melomanem i przekonanie się o zwodniczej prezentacji nienaturalnych fajerwerków. Zaś drugim rzucenie na głęboką wodę, czyli próba na własnym organizmie, czy z pomysłem spod znaku Sonnet Audio nam po drodze. Innego wyjścia nie ma. Czy warto? Cóż mam nadzieję, że sens takiej decyzji wynika to z powyższego tekstu.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
Dystrybucja: MiP
Producent: Sonnet Audio
Ceny
Sonnet Audio Pasithea R2R DAC: 29 990 PLN
MQA module: 250€ (przy opcji fabrycznej); 365€ (zamawiany osobno)
Dane techniczne:
Pasmo przenoszenia: 1 Hz – 20 kHz (przy 44,1 kHz); 1 Hz – 65 kHz (przy 192 i 384 kHz)
Zniekształcenia THD: 0,001%
Separacja kanałów: 125dB
Poziom szumów: -160 dB
Wejścia: optyczne (44,1 – 96 kHz); koaksjalne, AES/EBU, I2S (44,1 – 192 kHz); USB (44,1 – 384 kHz)
Impedancja wyjściowa: 100Ω (RCA); 16Ω (XLR)
Max. napięcie wyjściowe (regulowane): 2 V RMS (RCA); 4 V RMS (XLR)
Max. pobór energii: 16 W
Wymiary (S x G x W): 290 x 250 x 60 mm
Waga: 3,5 kg
Po blisko dekadzie użytkowania pierwszej odsłony przewodów Signal Projects Hydra Speaker przyszła pora na weryfikację co potrafi ich najnowsza inkarnacja …
cdn. …
Po szczytach High-Endu i stratosferze cen w postaci Shunyata Research Everest 800 warto zejść na ziemię i rozejrzeć się za dystrybutorem życiodajnej energii znajdującym się w zasięgu zdecydowanie bardziej licznej grupy odbiorców. Z pomocą w poszukiwaniach przychodzi rodzimy Acoustic Dream ze swoją podstawową listwą .
cdn. …
Opinia 1
Niemalże cztery lata temu mieliśmy okazje wziąć pod lupę Triangle Magellan Duetto i choć zwykło się mówić, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody francuski wytwórca postanowił pokazać, że jak się chce i przede wszystkim potrafi, to okazjonalnie, np. w przypadku okrągłego jubileuszu można spróbować popełnić wyjątek potwierdzający powyższą regułę. I właśnie takim wyjątkiem są zaprojektowane w ramach obchodów 40-lecia Triangle Magellan Duetto 40th, którym, dzięki uprzejmości białostockiego Rafko – dystrybutora marki, postanowiliśmy się baczenie przyjrzeć i przysłuchać, gdyż tytułowe monitory, pomimo swojej jubileuszowości i niewątpliwej ekskluzywności, w końcu przynależność do najwyższej serii zobowiązuje, w stosunku do swoich „zwykłych” protoplastów zaledwie „kosmetycznie” podrożały ( 26 995 PLN vs. 28 200 PLN ) a biorąc pod uwagę inflację i powszechne podwyżki relatywnie są wręcz tańsze. Skoro bowiem coś, pomimo wyższej, wynikającej ze swej wyjątkowości, klasy jest z założenia znacznie lepsze to skąd to jakże niedzisiejsze umiarkowanie w windowaniu cen? Czyżby z poczynionych oszczędności? Posłuchamy, ocenimy.
Już pierwszy, nawet pobieżny, rzut oka na nasze gościnie jasno wskazuje jak pojemnym pojęciem jest monitor podstawkowy, obejmujący swym zasięgiem zarówno filigranowe System Audio Pandion 5, czy Sonus faber Electa Amator III, jak i trójdrożne PMC MB2 se , TAD CR1TX, oraz nieco mniej ekstremalne, choć niemalże półmetrowe tytułowe konstrukcje. Całe szczęście z racji seksownych krągłości ścian bocznych i dynamicznej linii standów prezentują się lekko i atrakcyjnie. I to nawet wbrew najbardziej zachowawczemu z dostępnej puli wykończeniu Space Black dostarczonych na testy egzemplarzy. Nie ma bowiem co się czarować. Duetto w pokrytych fortepianowym lakierem fornirach Golden Oak i Shadow Zebrano łapią za oko równie skutecznie co Salma Hayek w bikini a w Space Black, który nieco przypomina malowanie Focali Kanta N°1 są „tylko” ładne. Dość jednak marudzenia, bo teraz będzie już tylko lepiej a to za sprawą pewnych dość istotnych a nie zawsze widocznych gołym okiem niuansów. Do takich właśnie smaczków należy m.in. nowa wersja charakterystycznego – umieszczonego w srebrzystej tubce i zabezpieczonego pociskopodobnym dyfuzorem tweetera TZ2900PM-MG, którego kopułkę zamiast jak dotychczas z tytanu wykonano ze stopu magnezu. Nowej odsłony doczekał się również 16 cm nisko-średniotonowiec T16GM-MT10-GC1-V2 a wewnętrzne okablowanie poprowadzono przewodami Audioquest przy zachowaniu dotychczasowych parametrów elektrycznych, czyli całkiem przyjaznej 88 dB skuteczności przy 8 Ω (min. 4.6 Ω) impedancji, co od pewnego czasu jest dla Trangli normą, choć starsi miłośnicy marki pamiętają zapewne miniona epokę, gdy niejako ich znakiem rozpoznawczym była wysoka, przekraczająca 90dB skuteczność i 4 Ω. Oprócz pary ww. drajwerów fronty zdobią zdublowane porty bas-refleks, które z kolei wydają się ukłonem w kierunku osób niemogących sobie pozwolić na odsunięcie kolumn od tylnej ściany. Od razu jednak nadmienię, że 40-ki niespecjalnie lubią być ustawione niemalże „na głucho”, więc i tak i tak, jeśli chce się uwolnić drzemiący w nich potencjał, to jakoś przynajmniej te pół metra za nimi trzeba wygospodarować. A właśnie, skoro zapuściliśmy się na zaplecze, to z niekłamanym zadowoleniem pragnę odnotować fakt, że Triangle wreszcie w swej topowej linii zrezygnowało z plastikowych wytłoczek na rzecz ekskluzywnych płatów szczotkowanego aluminium na jakich raczy montować iście biżuteryjne, podwójne terminale głośnikowe.
Miłym dodatkiem są również nagwintowane tuleje zamontowane w podstawie, dzięki którym użytkownik może zespolić kolumny z dedykowanymi standami, co gorąco rekomenduję nie tylko ze względów czysto praktycznych, co również brzmieniowych. A same standy prezentują się tyleż atrakcyjnie co futurystycznie.
Uzbrojono je w trzy regulowane kolce, z czego przedni, wyposażony w technologię SPEC, jest ponadnormatywnych rozmiarów, przez co właśnie z jego pomocą dokonujemy precyzyjnego ustawienia kąta pochylenia całego układu. Aluminiowe nogi zapewniają nie tylko możliwość ukrycia przewodów, lecz również zasypanie dodatkowym balastem a producent był na tyle miły, że dołączył stosowne woreczki.
A jak szacowne jubilatki grają? Przewrotnie powiem, że dalece bardziej wyrafinowanie od przypisywanej francuskiej marce sięgających zamierzchłej przeszłości stereotypów o niezaprzeczalnie „żywym” acz nieco „charakternym”, żeby nie powiedzieć kanciastym dźwięku. O nie. Tym razem nie odnajdziecie Państwo nawet śladu, wspomnienia zbytniej nadpobudliwości najwyższych składowych, choć Duetto 40th śmiało można określić mianem otwartych i nad wyraz rozdzielczych kolumn. W dodatku sformułowania „kolumn” zamiast „monitorów” użyłem tu z premedytacją, gdyż tak jak w przypadku ich poprzedniej odsłony o ile tylko nie przekroczymy granic zdrowego rozsądku i zalecanych przez wytwórcę 30 m² goszczącego ich metrażu, to śmiało można na nich poprzestać. Basu bowiem nie reglamentują a z mocnymi i wydajnymi prądowo wzmacniaczami (vide. 300W Bryston 4B³) zapewniają nie tylko jego wielce sugestywne zejście, lecz i iście wzorcową kontrolę. Jeśli wydaje się to Państwu nieco naciągane i mało prawdopodobne sugeruję sięgnąć np. po krążek „B-Day” głoszącej nieustające zamiłowanie do bursztynowego napoju thrashowej formacji Tankard a sami się przekonacie, że pomimo iście salonowej aparycji francuskie kolumny potrafią bezlitośnie atakować nie zawsze świadomych ich możliwości słuchaczy. Oczywiście aby doświadczyć pełni możliwości 40-ek wcale nie trzeba zapuszczać się w aż takie ekstrema, gdyż nawet nieco spokojniejszy i operujący w zauważalnie wolniejszych tempach „Blackvale” Elane, gdzie basu naprawdę jest sporo, lecz zamiast piekielnie szybkiej kanonady mamy majestatyczne uderzenia, które mogą spokojnie wybrzmiewać bez obaw, że spowolnią kolejne dźwięki, unauszni (audiofilski odpowiednik bez większych problemów przechodzących korektę unaocznienia), że dół nie jest sztucznie czy to podbijany, czy też gwałtownie cięty, pozostawiając uwierający na dłuższą metę niedosyt. Ot, jeśli ma być krótkie i błyskawiczne uderzenie w werbel to takie będzie a jeśli twórca zażyczył sobie mięsiste i majestatyczne tąpnięcie gran cassa, to i jego zamysł Triangle uszanują.
Kwestie znikania ze sceny, oraz kreowania iście holograficznej przestrzeni pozwolę sobie uznać na tym pułapie za oczywistą oczywistość i jedynie wspomnę, że Duetto okazały się nader wdzięczne do ustawienia, gdyż oferowały dość szeroki sweet spot i cierpliwie znosiły moje eksperymenty z ich dogięciem. Jedyne na co warto zwrócić uwagę to kąt ich
nachylenia, który należy dopasować do wysokości na jakiej znajdują się nasze uszy. Zyskamy dzięki temu na ostrości i precyzji kreślenia źródeł pozornych, lecz co warto zaznaczyć bez niekoniecznie pożądanego podkreślania sybilantów. Ba, nawet natywnie szeleszcząca i sepleniąca Carla Bruni na „Quelqu’un m’a dit” czarowała zmysłowo szepcząc do mikrofonu a jej gitarę charakteryzowało nie mniej atrakcyjne eteryczne rozedrganie. I tu nasuwa mi się na koniec języka dygresja, że może kończyny nie dałbym sobie uciąć, ale sięgając pamięcią do wcześniejszej odsłony Duetto obecna inkarnacja wydaje bardziej jedwabista i mięsista jeśli chodzi o odwzorowanie wokali i średnicy jako takiej. Może i jest to pewne odejście od tradycyjnego – francuskiego „sznytu”, jednak im dłużej ich słuchałem, tym bardziej byłem skłonny przyznać ich konstruktorom rację i uznać zaobserwowane zmiany jako zdolną uwieść kolejne rzesze nabywców ewolucję. Francuskie monitory świetnie poradziły sobie z oddaniem przepełnionej erotyzmem atmosfery ustawiając wokalistkę blisko słuchacza a towarzyszące jej instrumentarium zgrabnie przesuwając na dalsze plany, którym choć nie sposób zarzucić braku definicji i rozdzielczości przydzielono rolę budowania klimatu i dyskretnego tła. Zaowocowało to sporą ilością powietrza i swobodą prezentacji właściwą niewielkim klubom, w których kontakt z muzykami jest niezaprzeczalny a jednocześnie nie jesteśmy narażeni na ciągłe trącanie przez współuczestników seansu, bądź też obserwację ekwilibrystyk samych wykonawców starających się nie wchodzić sobie wzajemnie „na głowę”.
Triangle Magellan Duetto 40th, szczególnie w wykończeniu Golden Oak i Shadow Zebrano, wydają się kolejnymi – tuż po Sonus faber Electa Amator III monitorami, które z chęcią większość z nas posiadłaby li tylko dla cieszenia nimi oczu. Sęk jednak w tym, że podobnie jak włoskie konkurentki również i francuskim kolumienkom trudno cokolwiek zarzucić pod względem sonicznym. Dlatego też, jeśli tylko poszukujecie Państwo atrakcyjnych wzorniczo i uniwersalnych brzmieniowo monitorów zdolnych konkurować z niewielkimi konstrukcjami podłogowymi, to nie pozostaje mi nic innego jak tylko szczerze je polecić. Skoro bowiem jubileuszowe Duetto nie dość, że z powodzeniem mogą stanowić ozdobę każdego salonu , to grają lepiej niż wyglądają, to chyba trudno o lepszą rekomendację, nie sądzicie?
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Gdy zorientujecie się, o czym będziemy dzisiaj rozprawiać, z pełną świadomością konsekwencji czynu spodziewam się z Waszej strony sporego buntu. Jednak bez względu na wszytko, mimo takiego obrotu sprawy jestem w stanie wygłosić tezę, iż kto jak kto, ale francuska marka Triangle jakością wykonania i designem zajmujących górne pozycje w cenniku produktów bez najmniejszego problemu dorównuje włoskiemu Sonus faberowi. Co prawda, nie znajdziemy w niej naturalnego drewna wraz z często używaną naturalną skórą, jednak czy to świetnie prezentujący się fornir, czy jakość położonego lakieru w połączeniu z kolorystyką zastosowanego akcesorium sprawiają, że będąc obiektywnym we wspomnianym temacie spokojnie można obie marki postawić w bliskiej sobie odległości. Jeśli nie wierzycie, poświęćcie kilka minut na zapoznanie się z poniższym tekstem, a przekonacie się, że moja teza ma w sobie dużo prawdy nie tylko w odniesieniu do wyglądu, ale również brzmienia pochodzących znad Loary produktów. Co konkretnie wpadło do nas na tapet? Otóż tym razem dzięki białostockiemu dystrybutorowi Rafko zawitały do nas wyposażone w dedykowane firmowe podstawki, rocznicowe monitory Triangle Duetto 40th Anniversary Edition. Małe? Na tle moich Gauderów tak, jednak zapewniam, jak na taki rozmiar są wielkie duchem do grania, co postaram się udowodnić w poniższym tekście.
Jak wyglądają rzeczone monitory? Jak to u Triangla bywa, w celach nie tylko estetycznych, ale również wzmacniających walkę ze szkodliwymi falami stojącymi wewnątrz obudowy, przy zachowaniu równoległości frontu i pleców oraz górnej i dolnej części skrzynki w temacie bocznych ścianek posiłkuje się nadającymi konstrukcji przyjemnego wyglądu wypukłościami. Jeśli chodzi o awers, ten mimo dywagacji o gabarytach tytułowych konstrukcji może pochwalić się sporym głośnikiem średnio-niskotronowym, tuż nad nim typowo dla tego brandu lekko utubionym wysokotonowym i tuż nad dolną krawędzią strojącymi poziom zejścia i jakość niskich częstotliwości dwoma niedużymi portalami bass-reflaks. Przerzucając wzrok na tylny panel okazuje się, że podobnie do frontu jest bogato wyposażony. Chodzi oczywiście o usadowiony na strojnym aluminiowym panelu podwójny zestaw zacisków do kabli głośnikowych ze stosownymi zworkami oraz zorientowany tuż na nim chromowany emblemat z nazwą marki, modelu i rocznicowości powołania do życia tych kolumienek. Naturalnie jak widać na serii fotografii, zgrabne Duetto przyjechały z dedykowanymi, również podążającymi śladami jakości wykonania i pomysłu na bryłę, w celach dobrej stabilizacji przykręcanymi, zmyślnymi wizerunkowo podstawkami. A firmowymi, bowiem dlatego, że z typowym dla Francuzów jednym wielkim kolcem z przodu i dwoma małymi w tylnych częściach standu. Być może zdjęcia tego nie oddają, jednak zapewniam, w bezpośrednim kontakcie w przypadku pełnego. zestawu kolumny-podstawki dzięki wykończeniu lakierem fortepianowym mamy do czynienia z majstersztykiem wykonania i prezentacji.
Gdy dotarliśmy do akapitu o brzmieniu rocznicowych Triangli Duetto w celu pokazania ich ciekawych cech przygotowałem 3 pozycje płytowe. Pierwszą jest swoista woda na młyn w postaci materiału spod znaku Jana Garbarka z niestety już będącą na artystycznej emeryturze formacją The Hilliard Ensemble „Officium”. A wodą z kilku istotnych dla konstrukcji monitorowych aspektów. Pierwszym jest znakomite znikanie z pomieszczenia odsłuchowego, co pozwalało na pokazanie mi pełnego spektrum wybrzmiewania muzyki w sakralnej budowli goszczącej artystów z ich idealnym ulokowaniem na wirtualnej, naturalnie ciekawie preparowanej pogłosem pod sklepieniami klasztoru wirtualnej scenie. Drugim od kliku lat umiejętne, bo nienachalne, ale jednak pewnego rodzaju nasycenie pełnego swobody wybrzmiewania zagęszczenie muzyki – piję do dawnych czasów francuskiej stajni. Zaś trzecim fajne zszycie częstych w przekazie soniczncyh iskierek z ciekawie usadowioną na osi ilości plastyką, czyli podanie całości wydarzenia z jednej strony w blasku fleszy, a z drugiej z odpowiednią waga i gładkością. Gdy wybierałem tę płytę z kilku chodzących mi po głowie wiedziałem, że ma szansę wypaść zjawiskowo, jednak nie aż tak. Powodem takiego stanu rzeczy było oczywiście jak rzadko kiedy, pełne lekkości i zarazem soczyste przeszywanie mojej duszy przez wyrazisty saksofon Garbarka, by zaraz po jego naturalnym, często przedłużanym wszechobecnym podsufitowym echem, wygaśnięciu zostać ukojonym czterogłosem śpiewającym zapiski sakralne. To niby powinna być przysłowiowa bułka z masłem, jednak często zdarza się, że któraś z formacji – śpiewacy vs saksofonista – jest jakby bardziej wyeksponowana. Tymczasem bazująca na 40 latach testów i wdrażania nowych pomysłów, praca inżynierów znad Loary znakomicie postawiła pomiędzy nimi znak równości, co pozwoliło mi w skupieniu przesłuchać cały krążek, a nie li tylko zwyczajowy, bo okraszony długim solo Garbarka bodajże 13 kawałek. A to nieczęsty przypadek.
Drugim zapisem sesji muzycznej była Cassandra Wilson z materiałem „New Moon Daughter”. Jednak jej celem wbrew pozorom nie było napawanie się symptomatycznym wokalem, tylko sprawdzenie, czy wycyzelowany mastering nie zburzy zauważonego podczas pierwszej sesji odsłuchowej, umiejętnego skorelowania ilości informacji na górze z mocnym osadzeniem w barwie i ciekawej plastyce. Gdy w strojeniu kolumny coś nie do końca jest ok., ta płyta potrafi i mocno cyknąć i wyraźnie zabuczeć. Na szczęście nic takiego się nie stało. Było dźwięcznie, ale bez niekontrolowanych wyskoków oraz soczyście, jednak w ramach dobrego smaku. Owszem, wszystko bardziej wyraziście niż poprzedni tytuł płytowy, ale jak wspominałem, tamto rozdanie było typowym, bo zrównoważonym wydaniem monachijskiego ECM-a, tymczasem Cassandra materiałem dla robienia efektu „łał”. A jeśli tak i podczas odtwarzania tej ostatniej nic nie kuło w uszy i nie snuło się po podłodze, mogę powiedzieć jedno, Francuzi trafili w dziesiątkę.
Na koniec coś teoretycznie poza zasięgiem tak małych konstrukcji, a mimo to finalnie fajnie odebranego, czyli ścieżka muzyczna z najnowszej wersji filmu „Blade Runner 2049”. Nie oszukujmy się, zejścia do czeliści piekieł nie zaznałem, a mimo to oddaję szacunek produktowi za mocne sygnalizowanie, że na dole coś istotnego ma się wydarzyć. Oczywiście pomruki były słyszalne, lecz w blisko 40-metrowym OPOS-ie bez niezbędnej dla pokazania ich istoty energii. Jednak gdy pominąłem ten nie oszukujmy się, ciężki nawet dla większości podłogówek basowy motyw, reszta atrakcji okazała się być bardzo ekspresyjna. Modulowanie wyższymi partiami basowych feerii w kontrze przecinane ostrymi klawiszowymi frazami były bez najmniejszych wad. Na tyle ciekawie ze sobą się ścierające, że mimo braku dosadności w najważniejszym dla tego materiału zakresie – sub-bas, muzyka cały czas kipiała wpisaną w jej system nerwowy mrocznością.
Próbując jakoś ciekawie spuentować powyższy opis powiem tak. W moim mniemaniu potwierdzając tezę ze wstępniaka francuskie kolumny Triangle Duetto 40th Anniversary Edition oprócz tego, że świetnie wyglądają, ale również brzmią. Potrafią oddać istotę muzyki nie tylko sakralnej, ale również tej stworzonej przez sztuczną inteligencję z wykorzystaniem syntezatorów. Oczywiście tę drugą z racji nieubłaganych praw fizyki w kwestii najniższych rejestrów delikatnie kreują na swoją modłę, jednak na tyle bezpiecznie, że nie tracą kontroli podczas zabawy z tak zwaną muzyką podrasowaną. Czy to produkt dla każdego? Niestety nie. Jednak li tylko z jednego prozaicznego powodu, jakim jest mająca gościć je kubatura. Co mam na myśli? Jak to co? Po prostu w pokoju pokroju mojej nieco przerośniętej jak na audio-samarytanina samotni nie będą w stanie w pełni rozwinąć skrzydeł. Dlatego będąc obiektywnym dedykuję je raczej do małych i średnich pomieszczeń, a nie próbując zaklinać rzeczywistość namawiać Was do stawiania ich w 100 metrowych salonach. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, w nich również fajnie zagrają, niestety nie na maximum swoich możliwości, o co naprawdę warto powalczyć.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
Dystrybucja: Rafko
Producent: Triangle
Ceny
Triangle Magellan Duetto 40th: 28 200 PLN
Triangle Magellan 40th S08: 5 195 PLN
Dane techniczne:
Konstrukcja: dwudrożna, wentylowana, podstawkowa
Zastosowane przetworniki
– wysokotonowy: TZ2900PM-MG
– Nisko-średniotonowy: 16 cm T16GM-MT10-GC1-V2
Skuteczność: 88 dB/W/m
Pasmo przenoszenia: 38 Hz – 30 Khz (+/- 3 dB)
Impedancja: 8 Ω (min. 4.6 Ω)
Częstotliwość podziału pasma: 2 800Hz
Rekomendowana moc wzmacniacza: 30-150 W
Wymiary (W x S x G): 45,9 (48 z kolcami) x 25,1 x 34,8 cm
Waga: 16,8 kg
Dostępne wersje wykończenia: Golden Oak, Shadow Zebrano, Space Black
Triangle Magellan 40th S08
Max. obciążenie: 35 kg
Wymiary (W x S x G): 44,9 x 44,9 (dolna podstawa); 35 (górna podstawa) x 41,9 (dolna podstawa); 24,9 (górna podstawa) cm
Waga: 4,45 kg
Opinion 1
Although we still cannot say that vinyl lost on popularity, we sure can notice, that the recent hype surrounding it got toned down lately. Promotions in discount stores disappeared from the cover pages of the catalogs, and owning any turntable, even a very budget one, does not translate into social benefits anymore. It has its good sides, as now we can differentiate between those, who only had zeal in straw, and those, who were genuinely interested in vinyl, and means, that the market has finally stabilized. But this all is just the tip of the iceberg, one, that most observers sliding on the water surface, may not notice, or even not be aware of its existence. But keeping your hand on the pulse, and refreshing your knowledge from time to time, we subconsciously come to the level of increasing that knowledge and automatically filter the information noise to find items, that could improve our experience, eliminate or minimize the reproduction process errors.
Such accessories are for example all kinds of protractors, allowing to calibrate the cartridge on the tonearm as precisely as possible (like the Dr.Feickert Protractor NG), or the tonearms themselves, which are free of the issues plaguing their brethren, like the futuristic Dynavector DX-507 MkII or the Thales Simplicity MkII (with an angular error of cartridge tracking of 0.006º). And while we can upgrade and fine tune the player in an almost endless way, the uncomfortable question remains the intrinsic shortcoming of the medium, which not only wears out, even when handled with extreme care, but can be far from the ideal shape coming fresh from the factory. While this can be eased down by all kinds of rims, or by the turntables themselves being able to suction the disc to the platter (like the TechDAS), but those can eliminate only a part of the anomalies, only the “vertical” ones. And what about the horizontal, being the result of non-centric hole puncture? Maybe there is something we can do about them, but for sure not much. In extreme cases we could use a drill and then screw the disc very tightly to the platter with a clamp, but in most cases this was done only by “gut feeling”. And as you can imagine, this is not the best approach, so we should have a more precise tool for that, than just your left or right eyeball. So enter the silvery DS Audio ES-001. What is it? A clamp, that is able to correct the mentioned non-centricity of the vinyl discs, which we received from the Katowice based RCM, and which we will finally describe, after testing it thoroughly for two months.
At first glance, the ES-001 looks quite ordinary. A classic, aluminum-wolfram puck, slightly slanted on top, equipped with a rotary bottom with a hole allowing to place it on top of the spindle and weighing a substantial 620g. You will not find any of the rustical harmony of Harmonix TU-812MX Million Maestro in it, or the jewel-like gold-platinum Omicron Turntable Clamp Luxury. Attention is only drawn to the 2.4” touchscreen on top, which is used to perform the calibration process. Looking closer, we notice two pairs of openings close to the bottom, hiding infrared LEDs inside, a centrally placed power switch and a small Allen screw on the other side, that allows us to open the battery compartment (two standard AA batteries), and a hidden USB port, used to update the firmware (which we can download from the manufacturer’s web page). In terms of actual handling and how the device works, things are very simple and intuitive. You only need to turn on the ES after the turntable starts spinning the disc. Then holding the upper part of its chassis wait until the measurements are complete. Then you stop the platter and looking at the screen adjust the disc in such a way, that the crosshair is in the center. Then rotate the platter to check if everything is OK, and if yes, sit down and start listening.
Beginning the listening session I was not fully naïve to the abilities of our tested device. For the first few weeks it was intensively utilized by Jacek, so I had a chance of, even unintentionally, listen to the effects of its use. I can even say that those encounters were the reason, that I came to the conclusion that I need to listen to it at home, although I was initially quite sceptic about that. And that because this device turns the know way of things completely upside down.
First of all it was clear for a long time, that in the analog the main work is done by the duo of the deck and the tonearm, with the cartridge also having an influence on the final sound. I will for now omit the phonostage, as this is something different, as we are currently concentrating on the machinery extracting the waves from the grooves. Also nobody needed to make us aware about proper setup of the whole, or to provide our turntables appropriate anti-vibration protection and power. Everything was top notch. Or maybe not, as the application of the DS Audio ES-001, at least on most of the discs we used for the test, turned out to be a progress comparable to upgrading the cartridge or tonearm by one or even two levels. And no, this is not a joke, or us trying to enchant reality for the benefit of this test, because it was a clearly, indisputably and absolutely audible fact, although with one small “but”. While the changes introduced by the tested puck I personally perceived as progress, this is a completely subjective opinion, and I take into account the option, that for other people those could be steps sideways, or even back, when compared to their masters and direction in which they are moving. This because the DS incredibly “clears” the played records from any kind of distortion associated with the disc not being ideally centric. So the sound reaching us from the speakers is also free from such artefacts. The definition and localization of the virtual sources becomes shocking at times, the contour and differentiation of the bass, including that part of it, which borders on the threshold of the phonostage’s subsonic filter, causes confusion even with vinyl veterans, and the depth of the stage intimidates even the biggest malcontents. This of course influences resolution on global scale, and through it, the perception of the whole thing. The problem is, that when someone got accustomed and addicted to the insipid and dreamy blurs, and the complete opposite of resolution and timing, sticky musicality, he or she may not agree with such status quo, which is an evident revolution in how the music is played. Not everyone may be happy with the transition from a floating air-suspended luxury Mercedes into a GTR.
Here I must note, that I am exaggerating and oversaturating a bit, but we are dealing here with a true reevaluation of seemingly well-known discs. Half seriously half jokingly we can say, that applying the DS moves a middle class turntable to a way of presenting music similar, to reel-to-reel tape machines. Because not only the mentioned resolution improves, but also the directness of the sound, dynamics and the impression of being there and then. Interestingly, this increase in “clarity of vision” does not mean, that the sound gets caricatural and hyper-contrasted in a pseudo-sampler way, like HDR tends to with your eyes and ears. Even the somewhat glassy and cold, in their expression, vinyls like “Vägen” by Tingvall Trio, or the clamoring thrash (like “Rust in Peace” by Megadeth) did not move in the direction of a morgue, did not have any ruthless sharpness, but sounded much clearer, and with that dramatically less offensive. As it turned out, you can marry crystal cleanness with silky smoothness.
However it cannot be denied, that the biggest beneficiary of the ES-001 appearing in my system was classical music, especially one using a very rich, diverse and big musical apparatus. Insight into recordings like “Tchaikovsky: Symphony No. 6 “Pathétique” (Leopold Stokowski/London Symphony Orchestra on a Japanese RCA pressing) initially intimidated with its masterful openwork to push you into your seat with a devastating tutti. But instead of a formless mass of decibels flowing from the speakers, the whole was presented in an unexpectedly precise way. Like in a refined chronograph, each instrument had a role of a gear, which has a meticulously designed place and time, so besides the volume, we got the full differentiation a big symphonic orchestra has, with an obvious gradation of planes and ability to extract individual musicians from the mix at will. I will claim, that the DS Audio extracted such levels of resolution from my Dynavector “10”, a quite “rock” sounding cartridge by definition, that I could compare it to the much older and nobler brethren in the likes of DV XX-2 MkII. Of course I am thinking about a situation, where this sparring partner would not have the support of the Japanese accessory.
Is this a miracle and an example of wishful thinking? Absolutely not. This is just an elimination of one of the key, and as you probably can see from the text above, dramatically degrading the final effect, imperfections of the music carrier itself. Only that, but that much.
Yes, yes. I am really aware, that some of you are shaking your heads, looking in the pricing table, and thinking what makes the DS Audio ES-001 cost about 27 thousand PLN? I can answer, that I have no idea, as I did not take part in the doings of the R&D department of the company, but assessing the progress in the sound, that the presence of the tested puck brought in my system, I could say it does not matter what is inside. I can be empty, or full of stoned gnomes. It works, and the result of it is conform with my private preferences, and I am able to accept the price tag, looking at it through the prism of the introduced scale of the changes. So that is it, no reason to talk about that anymore. In the end High-End is a game for big children, and each one of us is able to assess to which level he or she can reach, and when to say “pass”. However there is one thing you should keep in mind. Before you decide to change the turntable you own for a better one, and do have the budget allowing you to gain interest in the DS Audio gadget, please test it in your own system, because it is quite possible, that you do not know what your system really can do, and how your vinyl LPs can sound, even those you know by heart. Don’t you believe me? Then go ahead and listen.
Marcin Olszewski
System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Network player: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Turntable: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Power amplifier: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30 + Brass Spike Receptacle Acoustic Revive SPU-8 + Base Audio Quartz platforms
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference
– Speaker cables: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Power cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + Silent Angel S28 + Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Ethernet cables: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Table: Solid Tech Radius Duo 3
– Acoustic panels: Vicoustic Flat Panels VMT
Opinion 2
This might sound indecent, but having in mind, that our portal “Soundrebels” is not directed to children, I think that I can remind you of the saying, which is most important in our hobby – “shit in, shit out”. This is the core of our game, and it meant, that I had to really invest in my digital sound path to do it well. And I not only mean the split of the player into the CD transport and a DAC, but also the usage of an external master clock 10MHz, with an appropriate divider for the CD. This also resulted in the need of acquiring appropriate clock and power cabling, and shows clearly, how much effort needed to go into this. And all of that was to get the best possible signal from the sound source. And regardless of how many people will now shake their heads, the fight for the best possible way of reading the CD disc was worth all of it. But why am I telling you this? You might be surprised, but this review will be about a similar situation, but in the analog section. Yes, the main item today will be the turntable. And what is most interesting, it should bring you closer to something similar to the mentioned tandem of the master clock and re-clocker. The difference is, that in the digital domain we fought the error called jitter by synchronizing the clocks between the transmitter and receiver, while with the analog disc, we will fight the pickup error by putting the groove into its ideal rotation axis, working within the minimal clearance left between the hole punched in the disc and the spindle. What is this device? Well, this is the very sophisticated puck by DS Audio, called the ES 001 and supplied to us by the analog gurus from Katowice based RCM.
When we look at the tested device, it seems just to be an innocent, similar to many others proposed by the competition, record clamp, or puck. And a nicely looking at that, as it is a two-colored cylinder. But you would be mistaken, when you think this is just a heavy puck of aluminum. This is just the external appearance, as inside we have a complicated measurement device, which shows the results from before and after calibration on the touchscreen located on top of it. It does not matter what is inside, probably a complicated electronic circuit, but it does not matter. For us the only important thing is, how it works. And I will try to tell you. When you look closer, just below the power switch you will see a horizontal split, which separates the upper part with the electronics from the solid, flat base, stabilizing the whole on the spindle using a bearing. This is quite important, as with the disc spinning you can stop the upper part doing the measurements with IR beams. After a few revolutions, the display shows us the way the disc rotates with an usually red crosshair, performing elliptical rounds on the display. Then we stop the platter and with delicate movements – I remind you, the clearance around the spindle is minimal – we try to put the crosshair in the exact center, what results in it changing color to green. But sometimes the hole is punch so badly, or is so narrow, that we cannot place the disc on the platter correctly without any additional actions. But I advise you to keep calm, as after a few weeks of testing I know, that even when you do not make the ideal center, but the color changes from red to green, this has great results. And this is not the end of the possibilities the ES 001 gives. For the fully engaged vinyl maniacs the manufacturer provided a special drill, allowing to widen the center hole in the disc. This seems not much, because the size is increased only very slightly, but I noticed many times, that this allows to ideally calibrate the tandem of the groove and the cartridge needle. I used it a few times, and I know, that sometimes it is worth fighting for the ideal setting. Finalizing this short description of the device and how it works, I will just add, that the whole set, composed of the puck, drill, set of batteries, USB cable for upgrading firmware and the Allen wrench for opening the batter compartment is packed into an elegant, aluminum case with a foam insert, which stabilizes each of the accessories individually. One more thing – if you want to see the DS Audio ES 001 in action, there is a demonstration film available on the manufacturer’s web page. It is worth seeing.
So what does the DS Audio ES 001 really do, and what is the result of that? The response to the first question is very simple, as it is based on physics. It is known, that the center hole punched in the vinyl disc does not necessarily mean, that it is the axis of rotation for the groove with the signal. This punching is done by machines, which can be more or less precise, and often have a certain skew. Of course, sometimes even the tight holes are well centered, but after a dozen weeks of using the 001 I came to the conclusion, that this is just a small part of the discs. Most of them has an issue with that. It seems minute, it seems it should not have any influence on the final sound, but as proven by the tested device, it does, and it degrades the sound. Why? This is really simple. The needle reading the groove moves the whole time, right, left, up and down. All our calibration efforts are directed to have it ideally placed so it can read the whole spectrum of those movements. But when we do not care about the ideal rotation of the groove versus it’s center, we introduce additional movement of the needle to the sides, induced by the, often even unseen, balancing of the wrongly pressed groove. And this is just pure, uncorrected distortion. This means, that the needle has a rhymical, unwanted kicking, that introduces superfluous impulses in our sound. This is seemingly unnoticed, a the music plays, often beautifully, but I had the option to hear, how much it prohibits it from showing all its assets. What assets? Well, here starts the answer to the second question posed, related to the sonic influences of the usage of the DS.
Trying to tell you the effect of the application of the ES 001 might be brutal for some of you, but let me phrase it like this: no climbing up the quality ladder of the analog source makes sense without this accessory. Yes, when we live not knowing what we are losing, we will feel the progress of the introduced changes. But what comes of it, if in the signal we still have the notorious errors introduced by the pickup. It will be better, but with all the distortion somewhere in the music’s DNA. And if so, what is the sense of fighting for the Olympus, when were are always condemned to have the same input errors. Please allow me not to answer that question, as I was erring myself up until recently, not knowing what I am missing. But what did I miss?
To describe it in simple words, the first thing what you hear after using the tested device, is a completely different projection of the musical event. A badly placed disc gives a bit washed-out picture, seemingly full of air and due to that etheric, but in consequence not fully seated in the boundaries set by the virtual presences. Everything seems to be shown clear, but without a concrete contour and without truthful reproduction of the energy level of the medium. And I am not talking about a sharper contour, more or less bass or midrange, but about clearer, and thus more truthful, placing of the musician onto a stage, well built in all dimensions. And this is what the Japanese device allows you to achieve. After zeroing the crosshair on the display of the DS, every sound source gains energy. We perceive something in the form of exchanging its halo into an increase of mass directed towards better reproduction of the drive. But for sake of clarity – this is not to make the sound thicker, no, it just increases the impulse of its decay. This makes every virtual musician much better visible in the 3D domain, at the same time offering an increased amount of naturally sounding nuances. Even more, due to this, the readability and freedom of creating musical events increases. Earlier, this freedom was defined by the blown-up – something in the form of saints with a halo around their heads on sacral paintings, enlarged and thus perceived as volatile – scenic heroes. After calibration of the disc the impression of swing of the presentation did not diminish, but appeared in space in a slightly different way, it gained energetic vigor, sized closer to the real world, and in fact appeared bigger. Putting this in another way – the more anorectic musicians went to the doctor, and after receiving a treatment gained on more real, natural and human size. I know that this all sounds like conjuring reality, but like not many times before, I can vouch for what I wrote. This the more, as I received the same kind of presentation with almost every musical material, from badly recorded rock – Led Zeppelin III, through choir vocals – something from my collection of madrigal LPs to the lately published electronics from Depeche Mode. Yes, yes, even music produced by silicone boiled with esthetic of concrete sounds, nicely kicking at times, and with modulated, elongated, but always vibrating notes in others. I am aware, that for many of you this list is just banal, but I assure you, I have never experienced such an event of being drawn into the sound of the ever popular DM, as after the correction of the seating of the LP. Now, compared to the previous presentations, then perceived as outstanding, similar to the rock giants and vocal chants they became even more interesting. How is this possible? Well, they were always that exciting, but they were disfigured by distortion, something that you can easily get rid of.
As you can see, today’s review is not your typical review supported by many disc examples, but a kind of conscience flow of my personal thoughts. And if so, and if you got to know me a bit through the years, you probably can imagine why. It is because my emotional state is red hot after using the DS Audio ES 001. When something moves me in such a way, it usually has two consequences. The first one is the description of the event in the esthetics closest to the emotions I had, just putting them to the text without bathing in musical waters. And in this case I hope I did it in a clear, and accessible way. And the second one, is the buying decision, opening my wallet. Maybe, looking at the analog source I have now – the basic deck Clearaudio Concept, cartridge Dynavector DV20X and phonostage RCM Sensor MkII – you will shake your head in disbelief. But I assure even the most hardened opponents of my idea, that what you can squeeze out of your analog setup using the tested puck, you will not achieve even with the best cartridge, or even the complete analog setup. Like I wrote before, it will be better, when compared to the previous set, but it will fail compared to the DS. Why? Simple. We fight with distortion where it starts – it is exactly the same thing I was striving to in my digital setup. Where it starts – and not trying to mask it, or move outside of the audible spectrum. This is why basing on many years of experience with the top SME deck, Mijajima Madake cartridge and phono preamplifier Theriaa, I knew, that it makes more sense to increase the quality of the sound of the cheap setup with the Japanese product, than to put similar amounts of money to exchange it for something more expensive, but still fed with sonic “faeces”. This does not make sense even in theory. And when you try this device out, there is nothing to talk about. And of course, we live in a free country, when someone is not convinced, then he or she may ignore the issue completely. But from my end, before making any decision, I would recommend an even very short listening session, even in the distributors listening room. But let me warn you – the analog world will never be the same after that experience.
Jacek Pazio
System used in this test:
Source:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Master clock: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– Preamplifier: Gryphon Audio Pandora
– Power amplifier: Gryphon Audio Apex Stereo
– Loudspeakers: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– Speaker Cables: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
Digital IC: Hijiri HDG-X Milion
Power cables: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
– Table: BASE AUDIO 2
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: Clearaudio Concept
Cartridge: Essence MC
Phonostage: Sensor 2 mk II
Polish distributor: RCM
Manufacturer: DS Audio
Price: 26 900 PLN
Specifications
Size: φ80×H70 mm
Weight: 620g(including batteries)
Material: Aluminum& Tungsten
Power supply: Two AA batteries
User Interface: Touch panel (2.4inch)
Najnowsze komentarze