Monthly Archives: luty 2024


  1. Soundrebels.com
  2. >

Esprit Audio Aura Ethernet & USB
artykuł opublikowany / article published in Polish

Zaczyna się robić nie tylko gęsto, lecz i przede wszystkim ciekawie na rynku dedykowanych „siedzącym w streamingu” audiofilom przewodów cyfrowych, bowiem do listy chętnych na testy możemy dopisać francuskie łączówki Esprit Audio Aura Ethernet & USB.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Farad Super3

Link do zapowiedzi: Farad Super3

Skoro przy okazji testu starszego brata, czyli Super10, w ramach wprowadzenia pokrótce wyjaśniłem kwestie związane z zasadnością zastępowania wszelakiej maści jednostek impulsowych ich liniowymi odpowiednikami wydawać by się mogło, że to co było do powiedzenia/napisania powiedziane/napisane zostało. I byłoby w tym sporo prawdy, o ile tylko uznalibyśmy, że ograniczenie się li tylko do zewnętrznych, zazwyczaj wtyczkowych, zasilaczy wyczerpuje temat. Jeśli jednak na owe zagadnienie popatrzymy z szerszej perspektywy jasnym stanie się, że macki „impulsowego zła” sięgają o wiele dalej i głębiej – do trzewi naszych drogocennych zabawek. I gdy wydawać by się mogło, że nic z tym fantem zrobić się nie da na scenę wkraczają producenci dedykowanych zastosowaniom audio zasilaczy z gotowymi „zestawami naprawczymi”, czyli KIT-ami umożliwiającymi co prawda inwazyjną, jednak możliwie nieskomplikowaną aplikację ww. modułów. I choć na rynku nie brakuje wytwórców tego typu akcesoriów, jak daleko nie szukając rodzime Muzgaudio, PD Creative i Tomanek, holendersko/bułgarski SBooster, izraelski Teddy Pardo, czy chiński LHY Audio, to po iście piorunującym wrażeniu jakie wywarł na nas ww. fenomenalny Farad Super10, kując żelazo puki gorące postanowiłem wziąć na warsztat nieco bardziej przystępną cenowo propozycję Holendrów, czyli Super3-kę, lecz tym razem nie tylko w 5V wersji dedykowanej switchowi Silent Angel Bonn N8, lecz również nieco mocniejszej – 12V i zarazem wymagającej oczywistej wiwisekcji „pacjenta” – przewidzianej jako upgrade Lumïna U2 Mini. Jeśli zatem ciekawi Państwa cóż takiego wniosła tytułowa parka do mojego systemu, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was na ciąg dalszy.

Nie da się ukryć, czego z resztą nawet nie próbowaliśmy podczas unboxingu, że w kwestii aparycji Super 3 znacznie ustępuje swemu starszemu rodzeństwu. Co prawda jego front to nadal solidny płat szczotkowanego aluminium z centralnie umieszczoną niewielka diodą, to już korpus zamiast równie masywnych płyt i groźnie nastroszonych radiatorów zastąpił gięty blaszany profil. Z kolei już pojedynczy radiator wylądował na plecach, gdzie oprócz niego wygospodarowano jeszcze miejsce dla wyjściowego gniazda zasilającego GX16-4 i przycisku resetu po lewej i głównego gniazda zasilającego IEC po prawej. Całość posadowiono na niezbyt wysokich gumowych nóżkach.
Jeśli zaś chodzi o firmowe okablowanie, to skoro dla Super3-ki nie przewidziano zarezerwowanych dla Super10 modeli z poziomu trzeciego (Level 3) zdecydowaliśmy się na usytuowane oczko niżej Level 2 wykonane z wiązek po 34 cynowane miedziane żyły o średnicy 28 AWG. Odziano je w czarno granatowe koszuli i zakonfekcjonowano złoconymi wtykami GX16-4 i Oyaide/Molex.
Wnętrze oczywiście jest nieco uboższe niż w 10-ce, lecz nadal budzi zaufanie. Oczy cieszą ręcznie nawijany transformator toroidalny o wysokiej indukcyjności i cewka eliminująca ewentualnie brzęczenie oraz generowaniu pól EM (elektromagnetycznych). Bateria kondensatorów może pochwalić się pojemnością 48 000 µF a superkondensator na wyjściu, w zależności od napięcia to 3,3F (5V) lub 1,7F (12V).
I jeszcze tylko zanim przejdę do części poświęconej brzmieniu a dokładnie wpływowi na nie dzisiejszych gości, pozwolę sobie uspokoić wszystkich tych, dla których ostatni kontakt z lutownicą skończył się długo utrzymującym się zapachem pieczonego kurczaka i kilkudniową niechęcią do operowania przynajmniej jedną z kończyn górnych, że tym razem powinni poradzić sobie lepiej. Aby bowiem „uleczyć” Lumïna wystarczy raptem odkręcić kilka śrubek mocujących obudowę w celu jej zsunięcia, następnie 6-8 podobnych modułu zasilania, wypiąć wtyk zasilania Molex z płyty głównej, odkręcić kolejne dwie śrubki mocujące gniazdo zasilania IEC i wreszcie dokonać finalnego przecięcia pępowiny, czyli de facto czerwonego przewodu łączącego gniazdo IEC z włącznikiem głównym. A potem już wszystko powinno pójść jak z płatka, bo należy przesmyknąć przez pozostawiony przez IEC-a otwór nowy przewód, wpiąć go w płytę główną, przykręcić zaślepkę, obudowę i voilà. Robota skończona.

No dobrze, dość tego krążenia wokół najistotniejszej kwestii, czyli brzmienia i od razu pragnę uprzedzić wszystkich tych, którzy po cichu liczyli na to, że za mniej uda im się uzyskać więcej lub chociaż tyle samo co z topową konstrukcją, że raczej na cud nad urną nie mają co liczyć. Zacznijmy jednak od początku, czyli w celach porównawczych i możliwie wiernego odwzorowania warunków z poprzedniego spotkania z holenderskim flagowym zasilaczem na pierwszy ogień weźmy wersję 5V Super3 i podepnijmy pod Silent Angel Bonn N8. Efekt? Mówiąc wprost spodziewany, więc przesiadka z Super10-ki była oczywista i tyleż słyszalna, co bolesna. Niemniej jednak biorąc pod uwagę różnice w cenie nie była czymś zaskakującym. Mniej imponujące dynamika i rozdzielczość jasno dawały do zrozumienia, że właśnie mało racjonalne przewymiarowanie zasilania jest kluczem do sukcesu. Warto jednak wrócić na ziemię i zestawić małego Farada z chodzącym w podobnej do niego lidze zawodnikiem, czyli moim dyżurnym Silent Angelem Forester F1. I tu już sytuacja zrobiła się zgoła odmienna, gdyż przy równoległym porównaniu azjatycki zasilacz chciał, nie chciał, ale musiał uznać przewagę niderlandzkiego konkurenta. Po pierwsze Farad zaoferował zdecydowanie niższy poziom szumów a raczej praktycznie całkowity ich brak. Po drugie i będące zarazem pochodną pierwszego poprawie uległa rozdzielczość i precyzja kreślenia źródeł pozornych. A po trzecie Super3 miał zauważalnie więcej do powiedzenia w kwestii dynamiki tak w skali mikro, jak i makro. W rezultacie nawet tak „syntetyczny” wsad jak „there is nothing to be afraid of” Winterburn nie brzmiał jak klubowy koszmarek nastawiony jedynie na sponiewieranie pląsającej ciżby, lecz zaoferował zaskakujące bogactwo i różnorodność najprzeróżniejszych tętnień i tąpnięć zawieszonych w tak trójwymiarowym mikrokosmosie, że na samej eksploracji poszczególnych planów spokojnie można spędzić kilka długich wieczorów. Ponadto, pomimo wspomnianego wzrostu rozdzielczości szorstki wokal Noory Moor na „Forget What I Said” miał w sobie zdecydowanie więcej zmysłowości a nie li tylko obniżającej przyjemność odbioru matowości. Generalnie partie wokalne z Faradem w torze zyskiwały nie tylko na wspomnianej zmysłowości, co głównie na komunikatywności i to nie na drodze ich przybliżania do słuchacza a lepszej separacji od otaczającego je akompaniamentu. Chociaż to też nie do końca o to chodzi, gdyż zazwyczaj takie odseparowanie owocuje efektem „taniej sklejki”, czyli siłowej próby wyrwania solisty z podporządkowanego mu ekosystemu a następnie równie nieudolne działania naprawcze polegające na jego wklejeniu w stare miejsce. W rezultacie mamy niby zgodność poszczególnych składowych, lecz de facto cały czas w oczy/uszy rzuca się oczywiste rozwarstwienie będące zaprzeczeniem oczekiwanej koherencji. A z Super3 wszystko do wszystkiego pasuje i dzięki uelastycznieniu tkanki muzycznej nic a nic się nie rwie.
W drugiej turze odsłuchów pod nóż poszedł Lumïn U2 Mini a fabryczne zasilanie w jego trzewiach zastąpił zewnętrzny 12V Farad Super3. I? I prawdę powiedziawszy cieszyłem się, że przynajmniej do tej pory nie miałem okazji posłuchać ww. plikograja z Super10, gdyż nic a nic nie mogło w tym momencie zepsuć mi humoru wynikającego z faktu rozbebeszenia go, znaczy się Lumïna. Niby z fabrycznym, wewnętrznym zasilaczem i jedynie z wymienionym na Furutecha bezpiecznikiem grał naprawdę zacnie, lecz z Super3 owa „fajność” uległa spotęgowaniu i intensyfikacji. O ile jednak przy natywnej saturacji i wysyceniu U2 Mini Farad praktycznie nic nie majstrował, to już pod względem rozdzielczości, holografii i dynamiki przypiął niepozornemu transportowi nie tyle wrotki, co odrzutowy plecak. Co ciekawe efekt Wow! nie przyszedł od razu, lecz musiałem uzbroić się w cierpliwość i podobnie jak w przypadku starszego rodzeństwa dać mu się przez pierwsze … 300h wygrzać. Niby już prosto z pudełka dał Lumïnowi solidny zastrzyk adrenaliny, niemniej jednak, z perspektywy czasu śmiem twierdzić, iż była to jedynie przystawka przed daniem głównym, które jak wyborna szynka Jamón serrano gran reserva musi „dojrzeć”, gdyż nie ma w sobie nic a nic ze sztucznych polepszaczy. I tak też było w tym przypadku, bowiem zamiast krótkotrwałej ekscytacji pierwszym efektem z biegiem dni mój entuzjazm nie słabł i nie zastępowało go znużenie, lecz właśnie dzień po dniu odkrywałem raz większe, raz mniejsze, niemniej jednak uparcie podążające w kierunku „otwierania” i „wyswabadzania” dźwięku ze złotej klatki dowody. Klatki przyjemnej, eufonicznej, acz nieco limitującej witalność przekazu muzykalności. I wcale nie chodzi o to, że słodycz i gładkość zostały zastąpione przez ostrość, chłód i surowość a o fakt otwarcia tak pod względem przestrzennym, jak i dynamicznym przy jednoczesnym zachowaniu „firmowej” równowagi tonalnej, czyli bez znamion jej obniżenia, bądź tez ucieczki w górę. Radosny blues spod znaku „A Force of Nature” Sari Schorr zyskał na motoryce, spontaniczności i przestrzenności, szczególnie jeśli chodzi o ilość powietrza nad i za instrumentami a bas uległ zauważalnej konkretyzacji – stał się bardziej zwarty i różnorodny zachowując jednocześnie odpowiednią mięsistość, czyli uniknął irytującego osuszenia.
Z kolei na psychodelicznie niepokojącym „She Reaches Out To She Reaches Out To She” Chelsea Wolfe „blisko zdjęty” wokal artystki bezpardonowo wdziera się w nasze zmysły, szorstkie gitarowe riffy drażnią synapsy a gęsta elektroniczna kołdra niemalże odcina dopływ tlenu. Niby noise’owo klaustrofobiczny klimat powinien zniechęcać, bądź co najwyżej nudzić, lecz z „podrasowanym” Lumïnem wciągał bardziej aniżeli chodzenie po bagnach. Potężny ładunek emocjonalny iście wybuchowej mieszanki dark folku, doom metalu, industrialu i gotyku z jednej strony porażał swym mrokiem, lecz z drugiej w tym mroku widać/słychać było każdy detal i szczegół. I to nie na zasadzie noktowizyjnej monochromatyczności a raczej iście sowich zdolności, choć akurat te urocze ptaki są z natury dalekowidzami. Niemniej jednak chodzi o fakt zdolności ogarniania zmysłami pozbawionego zaszumienia i pasożytniczych artefaktów bogactwa dźwięków w skali do tej pory – z firmowym zasilaniem, całkowicie nieosiągalnej.

Jeśli po lekturze powyższych wynurzeń nadal nie są Państwo pewni, czy cała ta, przynajmniej połowicznie inwazyjna, zabawa miała jakiś większy sens spieszę z solennym zapewnieniem, że w 100% tak. Oczywiście najlepiej byłoby zaszaleć i inwestując ponad 7 k€ zarówno switch, jak i transport plików dopieścić Super10-kami, lecz w obecnych realiach już inwestycja ułamka ww. kwoty na duet Faradów Super3 okazuje się grą nie tylko wartą świeczki, co nader znaczącym upgradem toru cyfrowego pozwalającym na dłuższy czas zapomnieć o jakichkolwiek roszadach w tym obszarze. Jak się bowiem okazuje stosunkowo niewielki wydatek na odpowiednio zaawansowane zasilanie nie tylko zapewnia korzystającej z jej możliwości elektronice energetyczny dobrostan, co w nader znaczącym stopniu poprawia jej walory soniczne. A przecież o to w naszej zabawie chodzi.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Dystrybucja: Audiosource
Producent: Farad power supplies
Ceny
Farad Super3: 559€
przewód Level 1: 69€ / 0,5m; 89€ / 1m
przewód Level 2 copper: 149€ / 0,5m; 189€ / 1m
przewód Level 2 silver: 229€ / 0,5m; 319€ / 1m
przewód Level 2 copper 80cm, GX16-4 to Molex connector: 209€
przewód Level 2 silver 80cm, GX16-4 to Molex connector: 339€
bezpiecznik Quantum Science Audio Blue: 59€
bezpiecznik Quantum Science Audio Violet: 589€
bezpiecznik Synergistic Research Purple: 181€

Dane techniczne:
Wymiary (S x G x W): 130 x 200 x 40 mm
Waga: 1,6 kg
Napięcie wyjściowe: 5V, 12V
Pojemność: 3,3F (5V); 1,7F (12V)
Max. pobór mocy: 20W (5V); 42W (12V)

  1. Soundrebels.com
  2. >

ZenSati Zorro Ethernet & USB

Opinia 1

Choć od ostatniego, solowego testu przewodu ethernetowego (AB-Tech REN) upłynęło raptem półtora miesiąca a USB blisko dziesięć (WestminsterLab USB Cable Ultra), to już aby odnaleźć ostatni duet takowych jaki pojawił się na naszych łamach trzeba cofnąć się do czerwca … 2019, kiedy to gościliśmy Audiomica Laboratory Excellence Series Cinna & Arago. I sam nie wiem, czy to przypadek, czy też zbieg okoliczności, ale zupełnie mimochodem, choć miłośnicy teorii spiskowych z pewnością optowaliby za przynajmniej przekazami podprogowymi, do tematu wracamy za sprawą duńskiego zestawu ZenSati Zorro Ethernet & USB utrzymanego w zaskakująco zbieżnej do Gorlickiego seta kolorystyce. I tu od razu należy się Państwu mała errata, bowiem w tzw. międzyczasie w rodzimych łączówkach do czerwonej opcji dołączyła również wersja czarna a u Duńczyków właśnie soczysta, metaliczna czerwień jest znakiem rozpoznawczym serii Zorro, więc akurat w ich przypadku wyboru umaszczenia nie ma. Niemniej jednak kluczowym jest to, iż dzięki uprzejmości ekipy Audiotite – dystrybutora marki, mogliśmy wrócić do recenzowania „podmiotu zbiorowego” czyli równoległego testu obu typów przewodów, gdyż jak by na ich rolę w systemie nie patrzeć, to w lwiej części przypadków pracują one wespół/zespół – znaczy się parami. Wracając jednak do meritum i kończąc standardową rozbiegówkę jeśli tylko ciekawi Państwa, cóż tym razem zmajstrował Mark Johansen na zdecydowanie bardziej przystępnych cenowo poziomach aniżeli w przypadku serii Seraphim i Cherub nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was do dalszej lektury.

Skoro już we wstępniaku zdążyłem wspomnieć, iż Zorro są wyzywająco czerwone, śmiało można uznać kwestię ich wyglądu za wyczerpaną i zamknąć temat. W dodatku biorąc pod uwagę fakt dostępności powyższej galerii do głosu dochodzi najsłynniejsza sentencja autorstwa ks. Benedykta Chmielowskiego „Koń, jaki jest, każdy widzi”. Czyli o ile tylko ktoś nie cierpi na daltonizm, to zbyt wiele do dodania nie mamy. Ot, jedynie to, że łączówkę Ethernet uzbrojono w trudne do pobicia wtyki Telegärtnera, którym oszczędzono wizyty w lakierni, więc zachowały swe natywne, surowe – metalowe oblicze, natomiast USB może się już pochwalić „customowymi” aluminiowymi korpusami łapiącymi za gałkę metaliczną czerwienią. Z widocznych gołym okiem parametrów wspólnych warto wspomnieć o takiej samej zewnętrznej średnicy Duńczyków wynoszącej wielce akceptowalne i zarazem nad wyraz mało absorbujące 9 mm, co przy dobrej podatności na zginanie, pomimo zauważalnej lekkiej sprężystości, sprawia, że pod względem ergonomii ZenSati nie powinny sprawić żadnych problemów nawet w dość ciasnych „zasprzetowych” przestrzeniach i przy niezbyt masywnych urządzeniach (vide switche w stylu Silent Angel Bonn N8, bądź jeszcze gdzieniegdzie dogorywające z racji braku wsparcia Auralici Aries Mini) nie powodując ich niekontrolowanej lewitacji.
Jeśli zaś chodzi o to, co ukryto pod dwuwarstwową koszulką z elastycznego nylonu to w ethernetowcu przewodniki wykonano z miedzianych żył o średnicy 0.8 mm i nieznanej czystości w ekranie z metalowej plecionki i folii aluminiowej. Z kolei łączówka USB kryje w sobie skręcone taśmy z posrebrzanej miedzi o wymiarach 2 x 2.0 x 0.25 mm oraz 0.8mm żyłę z posrebrzanej miedzi a ekran wykonano w formie metalowej plecionki. Wspólny dla obu typów jest za to dielektryk, czyli rurki powietrzne, w których umieszczono przewodniki.
Co do polityki cenowej Duńczyków, to abstrahując od pułapu na jakim ZenSati zwykły egzystować, odmiennie od np. „naszej” rodzimej Audiomici , czy też japońskiej Fidaty, gdzie przewody Ethernet z tej samej serii co USB były zauważalnie droższe a podobnie jak np. w Synergistic Research oba typy łączówek wyceniono tak samo – na 11 390 PLN za metr, przy czym poza obecną w cenniku „połówką” i półtorametrowcem nic nie stoi na przeszkodzie, by zamówić inną rozmiarówkę.

Rozpieszczony wyżej urodzonymi duńskimi specjałami do naszych dzisiejszych bohaterów podchodziłem z wrodzoną ciekawością, lecz nie ma co ukrywać, że również i bez większych emocji. Ot, kolejna pozycja do przesłuchania, obfotografowania i odesłania do dystrybutora jakich bezlik mieliśmy i jeśli tylko będzie nam dane bezlik mieć będziemy. Dlatego też na zupełnym luzie i niespecjalnie próbując ustawić poprzeczkę ewentualnych oczekiwań na nie wiadomo jakim poziomie przystąpiłem do nausznej weryfikacji ich wpływu we własnych czterech kątach. Na pierwszy ogień poszedł przewód Ethernet, któremu przyszło zmierzyć się z moim dyżurnym Next Level Tech NxLT Lan Flame i … racjonalnie musiałem przyznać, że przesiadka może nie nosiła znamion rewolucji, lecz była doskonale słyszalna. Duński przewód delikatnie podkręcił dynamikę przekazu i przyjemnie podkreślił przełom średniego i niższego basu przy jednoczesnym zachowaniu rozdzielczości i witalności polskiej łączówki dzięki czemu, szczególnie bardziej energetyczny repertuar dostał przysłowiowego kopa. Co ciekawe owa energetyzacja bynajmniej nie oznaczała bezmyślnego wciśnięcia pedału w podłogę i samobójczego rajdu ku betonowej ścianie, lecz jedynie intensyfikację skoków dynamiki i większą natychmiastowość. Na „Skull and Bones” Junkie XL iście infradźwiękowe tąpnięcia budując typowo hollywoodzką narrację idealnie zespalały się z rozbudowanymi orkiestracjami a cofnięte do trzeciego planu chóry nadawały całości odpowiedniej głębi. Z kolei „Walking on a Flashlight Beam” Lunatic Soul pokazała, że wcale nie jest aż tak bardzo melancholijnie depresyjna, gdyż cały czas na niej obecny, podskórny beat może mieć nieco silniejsze „tętno” i nadawać całości zaraźliwej motoryki. Zamiast jednak przyspieszać tempo ZenSati zostawił je w nienaruszonej postaci a dosaturował i wysycił średnicę, dzięki czemu zazwyczaj onirycznie eteryczny wokal Mariusza stał się bardziej namacalny i komunikatywny.
Kiedy przyszła kolej na USB, gdzie punktem wyjścia były poczciwa Fidata HFU2 i Vermöuth Audio Reference USB zachodziłem w głowę, czy Duńczyk wykaże się spójną ze swoim rodzeństwem sygnaturą, czy też podąży zupełnie inną ścieżką. Dlatego też w ramach zapewnienia możliwie największej spójności pomiarowej i miarodajności wyników sięgnąłem po ten sam materiał badawczy i ku mojej trudnej do ukrycia satysfakcji musiałem przyznać, że choć miałem do czynienia z przysłowiową powtórką z rozrywki i potwierdzeniem koherencji brzmieniowej w obrębie „szkarłatnej serii”, to już skala progresu była bez porównania bardziej imponująca. Tu już nie można było mówić o kosmetyce i modelowaniu w obrębie podobnej klasy, lecz różnicy klas co najmniej dwóch. Nie dość bowiem, że dźwięk dostawał solidny zastrzyk energii, to jeszcze dość neutralny, serwowany przez Fidatę i Vermöutha przekaz pokazywał swoje zdecydowanie bardziej holograficzne i rozdzielcze oblicze. Słychać było więcej, lepiej i nie ma się co oszukiwać prawdziwiej a każdorazowy powrót do mojego dyżurnego okablowania odbierałem niczym naciągnięcie semi-transparentnej woalki i limitację tak przestrzeni w ujęciu globalnym, jak i powietrza otaczającego poszczególnych muzyków.
Co ciekawe jednoczesne użycie obu łączówek nie tylko nie zdublowało ich sygnatur powodując oczywistą nerwowość i swoistą gigantomanię, lecz jedynie uspójniło przekaz eliminując z toru element obcy. Jeśli ktoś miałby w tym momencie wątpliwości co do rozdzielczości i precyzji serwowanych przez tytułowe łączówki dźwięków, to gorąco polecam pochodzący z albumu „Lightless” formacji Vipassi utwór „Labyrinthine Hex”, bądź chociażby EP-kę „Grimothy” Moon Tooth, na których jakiekolwiek tendencje do wyolbrzymiania, czy też pompowania najniższych składowych każdorazowo kończą się trudną do zrozumienia i przyswojenia bezkształtną nawałnicą obłych i pozbawionych motoryki „pluszowych” ciosów. Tymczasem duński duet bezlitośnie smagał gitarowymi riffami i zajadle kopał niczym Chuck Norris twardymi kowbojkami siejąc zniszczenie w trzewiach słuchaczy. Czyli przysłowiowa jazda bez trzymanki? Tak, ale tylko pozornie, bo cały czas pozostająca pod żelazną kontrolą i bez nawet milimetra luzu i czasu na samowolkę. Warto jednak podkreślić, iż owa iście chronograficzna precyzja jest jedynie przejawem rozdzielczości a nie próbą jej symulacji poprzez sztuczne wyostrzanie, czy męczącą na dłuższą metę detaliczność, czego dowodem była zazwyczaj dysząco szeleszcząca na „Chansons” Chiara Civello, która tym razem okazała się nie tylko strawna, co wręcz pociągająca, stawiając na zmysłowość zamiast złowrogie posykiwanie.

Im bliżej było końca przygody ze szkarłatnymi Duńczykami, tym bardziej psuł mi się nastrój. Niby spodziewałem się, że przesiadka na kilkukrotnie droższe od dyżurnych przewody może tchnąć nową jakość w mój system, niemniej jednak perspektywa nieuchronności powrotu do punktu wyjścia nie tyle spędzała mi sen z powiek, co cały czas z tyłu głowy cykała niczym audiofilski Zegar Zagłady (Doomsday Clock). Kiedy jednak przysłowiowa północ wybiła a oba przewody wylądowały w dedykowanych im, zapinanych na suwak pokrowcach a mi przyszło powrócić do szarej rzeczywistości powiem szczerze nie było mi do śmiechu. Bowiem nawet nie tyle siadło, co zdechło dosłownie wszystko począwszy od dynamiki na witalności dźwięku skończywszy a całość wylądowała nie za wspominaną wcześniej woalką a za solidnymi zasłonami, więc niezwykle trudno było mi wtenczas mówić o jakiejkolwiek przyjemności odsłuchu. Oczywiście w powyższym opisie i analizie własnej traumy pozwoliłem sobie na pewną hiperbolizację targających mną uczuć, gdyż przecież z widniejącym w stopce systemem żyję od lat a jeśli byłby tak zły jak zacząłem go postrzegać z pewnością by zbyt długo u mnie nie gościł. Po prostu regres w porównaniu ze stanem z ZenSati Zorro Ethernet & USB był na tyle druzgocący, że próbując znaleźć jakieś wyjście awaryjne zacząłem nie mając nic do stracenia analizować jak ów kataklizm zminimalizować. I uchylając nieco rąbka tajemnicy zdradzę, że nieco wbrew rozsądkowi, za to kierując się przede wszystkim słuchem postanowiłem z jednym z ww. przewodów jednak już się nie rozstawać. Z którym? Przecież to powinno jasno wynikać z powyższej epistoły – skoro to ZenSati Zorro USB wniósł u mnie największe i zarazem najbardziej pożądane zmiany, to logicznym jest, że to właśnie jemu przypadła rola mojej kolejnej i nie wiem czy już nie docelowej (na długo, bardzo długo) dyżurnej łączówki USB. Cóż zatem innego mogę dodać na zakończenie aniżeli przestrogę dla wszystkich tych, którzy nie planują większych zmian we własnych systemach, żeby gdy tylko nie czują się na siłach do odsłuchów tytułowych przewodów ZenSati podchodzili ze wzmożoną ostrożnością, bo nawet chwilę nieuwagi i opuszczenie gardy mogą przypłacić ciężkim knock-outem. Chociaż z drugiej strony … przegrać z tak atrakcyjnymi brzmieniowo i wizualnie zawodnikami jak ZenSati Zorro Ethernet & USB to nie wstyd, więc przynajmniej w naszym audiofilsko zorientowanym środowisku śmiało możemy uznać się za moralnych zwycięzców. I właśnie z takim poczuciem pozwolę sobie Państwa zostawić wracając do słuchania muzyki, której może nie poznaję na nowo, co odkrywam w niej niuanse, których obecności nie zawsze byłem świadom.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Co prawda na chwilę obecną zabawa w pliki nie jest moim numerem jeden jeśli chodzi o obcowanie z muzyką, ale będąc szczerym muszę przyznać, że ostatnimi czasy ów temat w moim sposobie postrzegania bardzo mocno ewaluował. I co w tym jest najważniejsze, w pozytywnym kierunku. Gdy jeszcze dwa lata temu sprawy braku jakiegokolwiek zainteresowania w głównej mierze rozbijały się o zdecydowanie gorszą jakość w odniesieniu do formatu CD, teraz wiem, że na bazie tej materii da zrobić fajny sound. Czy jeden do jeden z CD z pełnym zaangażowaniem nie próbowałem, ale przyznaję, podczas kilku testów różnych elementów toru plikowego – choćby dCS Vivaldi Upsampler Plus, czy switch Silent Angel Bonn NX – serce zabiło mi mocniej. A jeśli tak, chyba nie dziwnym jest od jakiegoś czasu moje pełne zaangażowanie w poznawanie poszczególnych składowych tego sposobu na muzykę. Zaangażowanie, którego bohaterem dzisiejszej testowej odsłony będzie dostarczony przez warszawskiego dystrybutora Audiotite zestaw duńskich kabli cyfrowych USB i Ethernet ZenSati Zorro.

Opisując kabel Ethernetowy jestem zobligowany wspomnieć, iż jako przewodnik wykorzystuje czystą miedź w postaci drucików o średnicy 0.8mm. W skład budowy wchodzą jeszcze dwie warstwy elastycznego nylonu, warstwa ekranująca z metalowej plecionki oraz aluminiowej folii a także pełniące funkcję dielektryka powietrzne rurki. Po ubraniu całości w mieniącą się miksem kolorów czarnego z bordo, zewnętrzną otulinę finalna średnica kabla osiąga wynik 9 mm. Tak przygotowany przewód po zaterminowaniu wtykami Telegartnera osiąga klasę CAT8.1.
Z kolei USB jak główny przewodnik wykorzystuje skręcone taśmy z posrebrzanej miedzi o wymiarach 2x20x0.25mm. W jego budowie znajdziemy również przewód wtórny jak drut z tego samego materiału o średnicy 0.8mm, dwie warstwy elastycznego nylonu, ekran z metalowej plecionki i pełniące funkcje dielektryka rurki powietrzne. Finalna średnica zewnętrzna po ulokowaniu w zewnętrzna koszulkę jest bliźniacza do poprzednika i wynosi 9mm. Jeśli chodzi o wtyki, są to konstrukcje oparte o firmowe korpusy ZenSati i standardowe złącza A i B.

Gdy dotarliśmy do opisu brzmienia, czas odpowiedzieć na dwa pytania. 1. Czy po aplikacji przecież parających się przesyłaniem zer i jedynek w konkretnym szyku kabli cyfrowych w ogóle słychać jakiekolwiek zmiany w brzmieniu zestawu? 2. Jeśli tak, jak wygląda to od strony sonicznej. Odpowiedź na pierwsze pytanie jest nadzwyczaj banalna, gdyż w innym przypadku nie podpisałbym się imieniem i nazwiskiem pod poniższym tekstem. Zaś odpowiedź na drugie, może nie jest tematem rzeką, bo to jednak niemalże podstawka oferty ZenSati, jednak mimo wszystko wartą skreślenia kilku rozwikłujących temat zdań. Jak wyglądają konkrety? Pierwszym i chyba najważniejszym aspektem brzmienia tytułowych kabli (LAN i USB) jest zaobserwowana w wyższych modelach praca nad zapewnieniem muzyce odpowiedniej masy, a przez to energii. Jednak w tym wszystkim najważniejsze jest dobre utrzymanie ich w ryzach, czyli unikanie zbędnego rozwadniania krawędzi dźwięku, a w ekstremalnych przypadkach podtopienia dolnego zakresu udającą nasycenie, jednak męczącą, bo uśredniającą ją tłustą pulpą. Na szczęście podobnie do poprzednich modeli duńskich kabli Zorro z w dobrym tego słowa znaczeniu, bo muzyka brzmi nad wyraz soczyście i barwnie, z krwią dba, aby było mięsiście, a zarazem jędrnie. Naturalną koleją rzeczy zajmowania niższego pułapu cenowego, a przez to jakościowego mniej ekspresyjnie w domenie blasku na górze, ale co jak co, informacji w każdym poszczególnym pasmie z pewnością nie brakuje. Ot, muzyka gra z większym udziałem fajnie dozowanego body, przy jednoczesnym – naturalnie na tle górnego zakresu cennika – lekkim przygaszeniu światła na scenie. Nie w estetyce utraty informacji, tylko z mniejszym blaskiem. Jednak robi to na tyle ciekawie, że gdy tylko zestaw audio jest wystarczająco rozdzielczy – nie, nie jasny, tylko rozdzielczy, ów temat nabiera wymiaru innej, a nie gorszej estetyki podania materiału. Estetyki, która jeśli nie jesteśmy poszukiwaczami latających w eterze żyletek, powoduje, że muzyka aż kipi od tak bardzo oczekiwanych przez słuchacza wybuchów kontrolowanej energii. To jest na tyle uniwersalny pokaz umiejętności, że bez problemu stawiam skrzynkę jabłek przeciwko kratce gruszek, że wyższe modele nie są aż tak uniwersalne w swym działaniu jak tytułowy Zorro. Skąd to wiem? Jak rzadko kiedy rozmawiałem o tych kablach z Marcinem i pierwsze co w naszych opiniach wyrywało nam się z ust, to drive i dobrze dozowana energia. A przecież nasze systemy to dwie różne opowieści, a mimo to odbiór prezentacji zaoferowanej przez „kabelki z przesłonką na oczach” był bardzo spójny. Przypadek? Nie sądzę. Tym bardziej, że jak pisałem na samym początku tego akapitu, owa estetyka jest pewnego rodzaju rozwijaną w miarę wzrostu ceny kabla szkołą grania ZenSati. Czy jest szansa, albo inaczej, niebezpieczeństwo na soniczną dominację takiego sposobu grania? Przyznam szczerze, że uzyskanie takiego fajnego uderzenia prezentacji już po wpięciu jednej pozycji snuło w duchu przypuszczenia przekroczenia dobrego smaku. Jednak jak się okazało, strach miał tylko wielkie oczy i temat wzmacniania dawki energii choć wybrzmiewał nieco mocniej, nadal był wysokiej próby.

Czy to jest propozycja dla każdego? Myślę, że jak najbardziej. A to dlatego, że zastrzykiem dodatkowej energii powoduje pewnego rodzaju oczyszczenie otaczającego muzykę tła, co zwiększa poczucie jej namacalności. I jak wspominałem, nie było znaczenia, w jakim systemie kable pracowały, wynik był podobny. A jeśli tak, chyba nikogo nie dziwi fakt braku wyliczanki potencjalnych porażek. Ale żeby nie było, mowa o totalnych wpadkach, bo drobne różnice w charakterach, jak to w życiu bywa, zawsze mogą wystąpić. Jednak jeśli nawet tak się stanie, będą to drobne sprzeczki, a nie totalne niezrozumienie życiowej karmy.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Ceny
Ethernet, USB: 9 490 PLN / 0,5 m; 11 390 PLN / 1 m; 13 290 PLN / 1,5 m

Dane techniczne
Ethernet
Przewodniki: miedziane
Koszulka zewnętrzna: 2 warstwy elastycznego nylonu
Średnica przewodu: 9 mm
Średnica przewodników: 0.8 mm
Wtyki: Telegärtner
Ekran: metalowa plecionka i folia aluminiowa
Klasa przewodu: CAT8.1
Dielektryk: rurki powietrzne

USB
Główny przewodnik: Skręcone taśmy z posrebrzanej miedzi
Przewód wtórny: Posrebrzana miedź
Koszulka zewnętrzna: 2 warstwy elastycznego nylonu
Średnica przewodu: 9 mm
Wymiary głównego przewodnika: 2 x 2.0 x 0.25 mm
Średnica przewodu wtórnego: 0.8 mm
Wtyki: Aluminiowe korpusy ZenSati i standardowe złącze USB A i B
Ekran: metalowa plecionka
Dielektryk: rurki powietrzne

  1. Soundrebels.com
  2. >

Extraudio DAC2
artykuł opublikowany / article published in Polish

Po wielce udanych „pomarańczkach”, czyli dzielonej amplifikacji XP5 & XP-A1500 przyszła pora na nie mniej intrygujący (Quad R-2R Ladder) przetwornik ze stajni Extraudio – reprezentujący serię Origin model DAC2.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Omicron Magic Dream Reference & Energy 3.0

Po wielce udanych podstawkach pod przewody przyszła pora na włoski pomysł na izolację elektroniki z pomocą Omicron Magic Dream Reference & Energy 3.0.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Alare Labs Remiga 2 Be

Link do zapowiedzi: Alare Labs Remiga 2 Be

Opinia 1

Znacie te kolumny? Oczywiście, co bardziej dociekliwi kojarzą je przynajmniej z naszej relacji z wizyty, a raczej dwóch wizyt w sopockim salonie audio Premium Sound. Co ciekawe, za każdym razem mieliśmy okazję niezobowiązująco rzucić uchem na ich sposób na muzykę z inną sekcją wzmacniającą, co wespół z występami w naszym systemie daje nam dosłownie i w przenośni pełnie spektrum wiedzy co do ich możliwości sonicznych. O czym konkretnie rozprawiamy? Jak w tytule, o włoskich kolumnach Alare Labs Remiga 2 Be. Jednak zaskoczeniem dla wielu z Was może być informacja, że jest to bratni podmiot od dawna znanej na naszym rynku marki Audia Flight. Jak to się stało? To proste. Dwóch założycieli Audii – Massimiliano Marzi i Andrea Nardini – podjęło współpracę z byłym konstruktorem kolumn Albedo Massimo Costą, z czego wykluł się kolumnowy byt Alare Labs. Czy udany? To pokaże poniższy opis procesu testowego, którego dostarczenie do naszej redakcji zawdzięczamy krakowskiemu dystrybutorowi Audio Anatomy.

Jeśli chodzi o prezencję naszych bohaterek, nie ma co się oszukiwać, mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Pięknym wizualnie – pokłosie włoskich korzeni, solidnym od strony konstrukcyjnej – niebagatelna waga ok. 120 kg każda oraz zaawansowanym technicznie – maksymalnie odporna na wibracje obudowa, wysokiej jakości przetworniki, skomplikowana zwrotnica i firmowa odmiana linii transmisyjnej, jawiącym się jako swoiste dzieło stuki użytkowej. Kreśląc kilka dodatkowych zdań o innych niż przed momentem wyartykułowanych technikaliach dodam, iż istotną rolę w służbie uzyskania jak najlepszego dźwięku konstruktorzy zamiast kłopotliwego komplikowania zwrotnicy w celu wyrównania propagacji fal każdego z przetworników bryły kolumn pochylili ku tyłowi. Jednak to nie koniec zabiegów dotyczących pracy generatorów fal dźwiękowych, bowiem minimalizując ich szkodliwą dyfrakcję wokół każdego głośnika zaprojektowano stosowne skosy. Obudowa Remiga 2 jest swoistą kanapką kilku rodzajów drewna połączonego warstwami kleju o zwiększonych właściwościach tłumiących, dodatkowo wzmocniona wewnętrzną klatką ze stalowych prętów, a na zewnątrz wzbogacona o aluminiowe profile – górna i dolna połać oraz tylne części bocznych ścianek, co czyni ją prawie martwą w kwestii wibracji. Jeśli chodzi o zwrotnice, zostały wykonane techniką punkt – punkt z wykorzystaniem posrebrzanej miedzi. Kwestię zapewniających trój-drożność pracy kolumn przetworników rozwiązują dwa wykonane na zamówienie basowce – 8 i 10-calowe węglowe jednostki warstwowe, ceramiczny średniak od Accutona i gwiazda wieczoru w postaci berylowej wysokotonówki. Podobnie atrakcyjny wizualnie jak awers, tylny panel naszych bohaterek w górnej części został ozdobiony estetyczną tabliczką znamionową, w dolnej stał się ostoją skrytego za kratką wylotu tunelu linii transmisyjnej, a tuż pod nim na stworzonej przez podstawę platformie dawcą podwójnych terminali połączeniowych ze wzmacniaczem. Naturalnie jak na Włochów przystało boki kolumn pokryto zjawiskowym, wykończonym w połysku, preparowanym naturalnym fornirem z motywem białych słojów na czarnym tle. Całość konstrukcji posadowiono na zwiększających stabilność łapach z regulowanymi kolcami. W komplecie startowym znajdziemy również zestaw firmowych zworek umożliwiających zastosowanie pojedynczego okablowania kolumnowego.

Jak zagaiłem we wstępniaku, tytułowe kolumny choć były u mnie pierwszy raz, od strony potencjalnych możliwości znałem je już dość dobrze z odsłuchów wyjazdowych. Tak więc po aplikacji w moim systemie oczekiwałem jedynie potwierdzenia tego, co miałem w pamięci. Co miałem? Pierwszym świetnym aspektem była swoboda i energia prezentacji, zaś drugim, dzięki umiejętnemu wykorzystaniu twardych przetworników środka i góry daleka od natarczywości rozdzielczość. Taki dźwięk zapamiętałem w konfiguracji z siostrzanym wzmocnieniem Audio Flight i greckim Pilium. Za każdym razem było gęsto, ale przy tym pod kontrolą i dobrym blaskiem. Jak te kwestie wyglądały w moim systemie? Tutaj mała ciekawostka. Otóż również u mnie piękne Włoszki zaliczyły dwie odsłony testowe. Jedna z dyżurnym duńskim smokiem Gryphon Apex i pewnego rodzaju nowością – wzmacniaczem zintegrowanym German Physiks Emperor. Efekt? Jestem wręcz pewny, że znacznie bardziej zadowalający dla całej naszej populacji melomanów, gdyż pokazał ich uniwersalność. Na czym polegała? Po prostu tym razem z każdym wzmocnieniem w kwestii jakości grały podobnie, a w kwestii estetyki inaczej. Z moim piecem szybko i transparentnie z mocnym kopnięciem, natomiast z niemieckim wzmakiem ze zjawiskowym nasyceniem nie tracąc przy tym drapieżności. To bardzo dobra wiadomość, gdyż pokazuje, iż kolumny są w stanie zagrać na wysokim poziomie z różną estetyką. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że nasza zabawa w audio zawsze kończy się finalnym formowaniem dźwięku pod swoje preferencje. A jeśli tak, po dwóch różnych występach stwierdzam, iż praktycznie nie ma dla nich progów nie do przeskoczenia. No dobra, drobne problemy w postaci naśladowania szkoły grania według standardów radia BBC będą jednak nie do przeskoczenia, jednak obudźmy się, to bardzo zmanierowana i do tego choć przyjemna, ostatnimi czasy trącająca myszką prezentacja, a Alare mają być powiewem świeżości w projekcji muzyki. I takie w stu procentach są. Potrafią bardzo nisko zejść, uderzyć skomasowaną energią, otulić nas błogą esencją i świetnie oddać rozmach prezentacji. Czy to elektronika jako podkład pod projekcję pasaży naturalnej trąbki Nilsa Pettera Molværa na płycie „Khmer”, wirtuozerskie popisy nastrojowej gry Leszka Możdżera z wydawnictwa „Kaczmarek”, czy sakralne projekcje wykonywanej na żywo muzyki dawnej w wykonaniu Jordi Savalla „Libre Vermell de Montserrat”, dla kolumn z odpowiednim wzmocnieniem nie było najmniejszego problemu. A jak wynika z listy, czasem trzeba było mocno przyłożyć – mocne kotły na płycie Molværa, innym razem dźwięczną i swobodną esencjonalnością najpierw zawiesić, by potem w nieskończoność pozwolić mienić się bogatą kolorystyką pojedynczemu dźwiękowi fortepianu, oczywiście w odpowiednim momencie bez utraty jego dostojności i również niebagatelnego zejścia w kilku mocnych akordach, a na koniec świetnie oddać nie tylko realia nagrywania na żywo, ale również prawdziwość przemieszczania się źródeł pozornych pomiędzy publicznością, o zjawiskowym pokazaniu kubatury goszczącego muzyków i gości klasztoru nie wspominając. Za każdym razem bez problemu wchodziłem w nagranie. W które akurat w danym momencie zależało od nastroju. Zazwyczaj wyglądało to w ten sposób, że rozpoczynałem sesję odsłuchową od połechtania duszy. Czy to dzięki wspomnianej twórczości J. Savalla, czy J. Pottera z materiałem Monteverdiego „Care-charming sleep”, już po kilku muzycznych strofach w pozytywnym tego słowa znaczeniu traciłem kontakt z rzeczywistością. Wszechobecna eteryczność projekcji oraz wokalno-instrumentalna interpretacja muzyki sakralnej pozwalały z jednej strony na wyzerowanie się od codziennej rzeczywistości, a z drugiej przygotowywały do kolejnej części słuchania muzyki, jaką było napawanie się umiejętnościami okiełznania fortepianu przez L. Możdżera. W tym przypadku chodziło o karmienie słuchu melodyjnością, wielobarwnością instrumentu, które aby nie popaść w apatię co jakiś czas przecinały mocne kontrapunkty. Po takiej porcji spokojnych pozycji płytowych na finał zawsze nadchodził czas przebudzenia. A jak mam się otrząsnąć z nawet najprzyjemniejszego, ale jednak letargu, trzeba mnie czymś fajnym kopnąć. I w przypadku sesji testowych był to Nils Molvær. Mocne akordy, przyjemne popisy trąbki i energetyczne zejścia zapewniały stuprocentową pobudkę. Co bardzo ważne, pobudkę w znakomitym wydaniu jakościowym. A to wszystko w wykonaniu tej samej pary kolumn, a jedynymi zmiennymi były z dwoma sekcjami wzmocnienia. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli. W obydwu przypadkach każda muzyka była dobrej próby, jednak gdy do dyspozycji miałem dwa warianty, to czemu z tego nie skorzystać? Na szczęście nie zrobiłem tego błędu i zawsze wybierałem najlepszą opcję brzmienia tytułowych panien.

Czy próbując spuentować powyższy opis procesu testowego jestem w stanie polecić Włoszki każdemu melomanowi? Powiem tak. Polecić jak najbardziej, gdyż jak wynika z mojego monologu, są bardzo uniwersalne i przy odpowiednim doborze reszty toru prawie nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Dlaczego zostawiam mały margines błędu w mojej opinii? To też wynika z testu. Alare Labs Remiga 2 Be są przedstawicielkami nowoczesnej szkoły brzmienia kolumn i nie ma szans ulepić z nich zbyt rozlazłej i przez to nudnej w odbiorze muzyki. Owszem, trochę dadzą się nagiąć do naszych preferencji, jednak zawsze będzie to granie pełne życia, a nie zwiotczenia jak po zażyciu Pavulonu. Nie po to konstruktorzy postawili na twarde przetworniki i mającą wyeliminować monotonię niskiego zakresu linię transmisyjną, żeby potem lał się z nich lepki syrop. Ale jak na wstępie tej części testu wspomniałem, do spróbowania ich wizji na muzykę namawiam każdego z Was, bowiem są to konstrukcje z duszą.

Jacek Pazio

Opinia 2

Wygląda na to, że po raz kolejny na własnej skórze przyszło nam doświadczyć i zarazem potwierdzić prawdziwość powiedzenia „do trzech razy sztuka”. Nie da się bowiem ukryć, iż pomysł testu dzisiejszych bohaterek zaczął kiełkować w naszych głowach już podczas pierwszej – lipcowej wizyty w sopockim salonie Premium Sound, by podczas drugiej, miesiąc później, jedynie utwierdzić nas w przekonaniu o konieczności ich ugoszczenia w naszych skromnych progach. Jak to jednak bywa powiedzieć łatwo, zrobić już nieco trudniej, tym bardziej, jeśli mowa nie o urządzeniu, które samodzielnie, bądź zespół, wespół można umieścić w samochodowym bagażniku, lub czasem po prostu wziąć pod pachę a o potężnych 120 kg. kolumnach, które na czas transportu nie dość, że trafiają do solidnych drewnianych skrzyń podnoszących ich wagę o kolejnych „parę” kilo, to jeszcze wymuszają ich transport w pionie. Suma summarum ogarnięcie logistyki przeciągnęło się do stycznia, ale skoro czytacie Państwo te słowa a w tzw. międzyczasie mieliście okazję rzucić gałką na dokumentację z unboxingu, to znak, że zjawiskowe Alare Labs Remiga 2 Be finalnie, dzięki zaangażowaniu Audio Anatomy / High End Alliance u nas wylądowały.

Choć marka Alare Labs, przynajmniej na papierze, nie może pochwalić się zbyt długim życiorysem, to warto mieć świadomość, iż nie wzięła się znikąd. Ponadto nie jest też wolnym elektronem, lecz bytem zależnym od zdecydowanie dłużej działającej Audii Flight a jej głównym konstruktorem jest niejaki Massimo Costa, czyli człowiek stojący do niedawna za projektami kolumn sygnowanych przez włoskie … Albedo, który na rozbijaniu zagadnień linii transmisyjnych na przysłowiowe atomy zjadł zęby. Żeby jednak nie było tak różowo i nie wyglądało, że do niniejszego tekstu siadałem w nabożnym rozmodleniu wpatrując się w poczynania „włoskiej trójcy” (oprócz Massimo karty w Alare rozdają założyciele Audii – Massimiliano Marzi i Andrea Nardini) niczym w święty obrazek pragnę nieśmiało przypomnieć, że goszczące w OPOS-ie niemalże dekadę temu filigranowe Albedo Aptica najdelikatniej rzecz ujmując nie wzbudziły u mnie szczególnego entuzjazmu. Może i wykonane były bajecznie, ale lwia część mojego żelaznego repertuaru niespecjalnie korespondowała z ich możliwościami dynamicznymi. Dlatego też pomimo nader pozytywnych wspomnień z sopockich odsłuchów cały czas z tyłu głowy miałem ww. „porcelanowy zgrzyt” w dodatku potwierdzony przez niezbyt udany pokaz flagowych Atesii w 2018 r. podczas High Endu. Całe szczęście owe incydenty nieco zaleczyła zeszłoroczna monachijską sesja w towarzystwie Albedo Agadia. Niemniej jednak ciekaw byłem jak nowy projekt Massimo sprawdzi się w naszych czte… znaczy się ośmiu kątach.

Śmiem twierdzić, iż nawet przypadkowe spotkanie z naszymi gościniami na większości audiofilsko zorientowanych obserwatorów odciśnie silne piętno i zapadnie na długo w pamięć. Ich iście porywające bryły zdają się sugerować znaczny udział w pracach jakiegoś znanego studia projektowego, w końcu Włochy mogą pochwalić się nie tylko Pininfariną, czy Bertone, to całość powstała na miejscu – na „deskach kreślarskich” Massimo Costy oraz współzałożycieli marki – Massimiliano Marzi i Andrea Nardini. Jak się jednak okazuje to nie projekt plastyczny determinował aparycję Włoszek a twarda inżynierska wiedza na bazie której stworzono to, czym mogą Państwo cieszyć oczy na powyższych zdjęciach. Jak jednak widać zamiast stereotypowej włoskiej rustykalności wzorem klasyków Sonus faber opartej na satynowych orzechowych klepkach i mięsistej skórze ekipa z Civitavecchia postawiła na zdecydowanie bardziej współczesną i odważną formę. Co prawda daleko im do futurystycznych NIME Audiodesign Mya, lecz zarazem niezwykle trudno uznać je za przejaw twórczej zachowawczości. Lekko odchylona ku tyłowi bryła i mocno „połamany” i obciosany wokół przetworników satynowy front uzupełniają płaty szczotkowanego aluminium podstawy i płyty górnej oraz zbiegające się lekkim łukiem ku szczątkowej, również aluminiowej ścianie tylnej, pokryte wzorzystym, modyfikowanym fornirem ściany boczne. Za intrygujący a zarazem będący ukłonem ku cierpiącym na nerwicę natręctw i kurzowstręt melomanów (bez większych obaw można stosować antystatyczne środki czystości) akcent można uznać płat czernionego szkła zdobiący top każdej z kolumn. Całość uzbrojono w solidne, wystające poza obrys korpusów łapy z regulowanymi kolcami, które należy wkręcić w miejsce zakładanych na czas transportu kółek.
Obudowy Remig są po prostu pancerne – nie dość, ze składają się z wielowarstwowych sandwichy (po kilka warstw MDF-u wokół „rdzenia” ze sklejki brzozowej) zespolonych specjalnym, antyrezonansowym klejem, to wewnątrz wzmocniono je nie tylko standardowymi przegrodami, lecz również klatkami z czterech metalowych prętów biegnących w ścianach bocznych. I tu ciekawostka, bowiem zewnętrzne powierzchnie obudowy zostały delikatnie ponacinane frezami aby podczas ich okleinowania nie było problemów z nierównomiernym pokryciem i odprowadzaniem kleju. Oczywiście kołnierze wszystkich przetworników (o których dosłownie za chwilę) zlicowano z frontami dzięki dedykowanym podfrezowaniom i zamiast mocować je śrubami/wkrętami bezpośrednio do MDF-u zastosowano nagwintowane tuleje zapewniające o wiele solidniejsze połączenie a jednocześnie umożliwiające kilkukrotny demontaż głośników bez nieodwracalnych uszkodzeń otworów montażowych. Powyższe detale są jednak ukryte przed wzrokiem ciekawskich gdyż kołnierze aluminiowych koszy zarówno mid-woofera jak i pary basowców chronią dodatkowe ozdobne pierścienie. Jednak to co widać, czyli ilość samych śrub mocujących przetworniki potwierdza, że Włosi pewne rzeczy robią po swojemu. Zwracam na to uwagę, gdyż przykładowo w goszczących u nas jakiś czas temu zjawiskowych Audiovectorach R8 Arettè wszystkie drajwery „trzymały się” jedynie na trzech śrubach i właśnie takie mocowanie miało zapewniać najlepsze walory soniczne a w Remiga 2 basowce przytwierdzono do frontu ośmioma a średnio i wysokotonowce sześcioma śrubami.
Skoro o przetwornikach mowa, to podobnie jak w topowych Gauderach (Berlina RC 11 w wersji mk2 jest na diamencie a mk3 na berylu) również i Alare oferuje dwie wersje Remiga – będące przedmiotem niniejszego testu z 34 mm berylową kopułką pochodzącą z katalogu BlieSMA, oraz Dia – z 30mm diamentowym tweeterem BD-30 Accutona. Z kolei ulokowany piętro niżej średniotonowiec, to chroniony metalową siatką i pracujący w wytłumionej włóknem aramidowym komorze zamkniętej 170 mm Accuton C168.
Na osobny akapit zasługują sygnowane przez duńskie Audio Technology przetworniki niskotonowe posiadające membrany typu sandwicz z celulozy wzmacnianej włóknem węglowym i łączącej je twardej pianki. Jak z pewnością zdążyliście Państwo zauważyć nie mają one takich samych rozmiarów, lecz górny może pochwalić się średnicą 8” (200 mm) a dolny 10” (250mm). Ponadto nie są wspomagane popularnym układem bas-refleks, lecz zdecydowanie bardziej skomplikowaną linią transmisyjną, której prostokątne, zabezpieczone metalową siatką, ujście znajdziemy na aluminiowym panelu tylnym, tuż nad pionowo umieszczonymi na aluminiowym bloku podwójnymi terminalami głośnikowymi. I w tym momencie pozwolę sobie na małą dygresję i zarazem pytanie, czyli czemu właśnie taka – pionowa orientacja gniazd nie jest w High-Endzie standardem? Przecież na tym pułapie jakościowo-cenowym lwia część użytkowników dysponuje masywnymi przewodami głośnikowymi uzbrojonymi w widły a dzięki takiemu ustawieniu gniazd nie tylko wzrasta komfort aplikacji, ale i eliminujemy zbędne naprężenia zarówno w przewodach, jak i samych gniazdach.
Zerkając do trzewi warto wspomnieć, iż zwrotnice podzielono na dwa moduły – zlokalizowany tuż pod mid-wooferem, zamknięty w dedykowanej komorze wysoko-średniotonowy, oraz ulokowany w komorze głównej basowy. Płytki zwrotnic nie są jednak standardowymi laminatami z wytrawionymi ścieżkami, lecz wykonano w nich jedynie otwory umożliwiające tzw. montaż przewlekany a do połączenia poszczególnych komponentów użyto drutów z posrebrzanej miedzi. Od strony elektrycznej mamy do czynienia z układem trójdrożnym o skuteczności 88 dB i 4 Ω impedancji znamionowej z przypadającym w okolicach 100 Hz minimum na poziomie 3.3 Ω. Czyli z jednej strony, na papierze, parametry dalekie są od zabójczych, lecz logika, rozsądek i doświadczenie, czyli empiria podpowiadają, że bez solidnego pieca do Alare lepiej nie startować, bo grać może i zagrają, lecz przynajmniej z naszego punktu widzenia sam fakt grania nie jest celem a jedynie początkiem dalszych poszukiwań optymalnej konfiguracji.

I tym oto sposobem doszliśmy do sedna, czyli brzmienia naszych gościń, lecz w przeciwieństwie do Autora dostępnej zarówno w sieci, jak i wersji papierowej nader sążnistej recenzji Remiga 2 Be dwukrotny odsłuch w sopockim salonie Premium Sound pozwoliliśmy uznać jedynie za zdublowany tzw. wieczorek zapoznawczy i li tylko wstęp do cierpliwego oczekiwania na wizytę włoskich piękności w naszych skromnych progach a nie, niczego nie ujmując nadmorskiej lokacji, okoliczności przyrody uprawniające nas do wyciągania jakichkolwiek autorytatywnych wniosków. W końcu cóż miarodajnego można powiedzieć o walorach sonicznych czegokolwiek grającego w nieznanych warunkach akustycznych i z „obcą” (znaczy się różną od naszej) elektroniką. Zawsze bowiem podczas tzw. krytycznych odsłuchów staramy się ilość zmiennych minimalizować a nie multiplikować, ale jak widać są też orędownicy diametralnie innych metod badawczych, jak i nieuznający konieczności podawania składu systemu testowego. Mniejsza jednak z tym, gdyż Alare już od pierwszych taktów „Welcome To The Real World” Sick Puppies w 100% zawłaszczyły naszą uwagę. Okazało się bowiem, że na radośnie eklektycznym albumie niesfornych Australijczyków i z Apexem w roli wzmocnienia znana z sopockich odsłuchów w towarzystwie duetu Strumento N°1 & N°4 i późniejszego występu z dwukrotnie mocniejszym (200 vs 400W) setem Pilium Ares & Zeus atłasowa mięsistość najniższych składowych została jeszcze lepiej zebrana i poprowadzona na krótszej smyczy. Dźwięk z poziomu pewnej, „słonecznej eufonii” ewoluował w stronę liniowości, więc zarówno szarpnięcia basu, jak i uderzenia perkusji miały nie tylko właściwą sobie masę i energię, lecz również precyzyjnie zdefiniowane kontury. Pokazuje to również niebagatelne znaczenie akustyki pomieszczenia w którym przyjdzie włoskim kolumnom grać, gdyż jasnym było iż w porównaniu z OPOS-em sopockie lokum intensywniej odciskało swą sygnaturę na definicji dołu pasma. Tymczasem u nas i z Gryphonem nawet operujący dość ciemnym i impresjonistycznym basem „Elles” Youn Sun Nah zaoferował fenomenalny wgląd w tkankę nagrania. I to bez odchudzania, czy wręcz zaburzania równowagi tonalnej, gdyż góra nadal pozostała krystalicznie czysta a jednocześnie daleka od nadpobudliwości, co przy ekspresji filigranowej Koreanki jest wielce istotne, a średnica onieśmielająco komunikatywna zadając kłam wszelakim plotkom głoszącym jakoby z ceramicznych drajwerów nie dało się uzyskać satysfakcjonującej soczystości i właściwej saturacji. Śmiem wręcz twierdzić, iż Remiga 2 Be w naszej redakcyjnej konfiguracji z tego bądź co bądź komercyjnego wydawnictwa Warnera wycisnęły zaskakująco wiele niuanasów znanych z wcześniejszych albumów artystki nagrywanych jeszcze dla ACT-u, jak chociażby „Same Girl”, choć nie da się również ukryć, że Artystka nawet na „White Rabbit” już nie jedzie po przysłowiowej bandzie jak na „Enter Sandman”, niemniej jednak udaje się jej sprytnie przemycić chwilową zadziorną chropawość i właśnie owego niuansu Alare nie uśredniają i nie dopasowują do przewodniej, „windzianej” senności „Elles” lecz z wrodzoną finezją pozwalają słuchaczom ją wychwycić i z rozrzewnieniem wspominać dawne czasy. Ponadto pomimo swoich trudnych do zignorowania gabarytów nawet na tak minimalistycznym materiale Włoszki nie mają najmniejszych problemów ze zniknięciem z muzycznej sceny. Kolejną, trudną do przecenienia cechą jest również niechęć do sztucznego pompowania i powiększania źródeł pozornych wzorem pseudo-audiofilskich samplerów, gdzie gryfy gitar mają po kilka metrów, kontrabas dorównuje 4,5m Grand Bassowi Johna Geyera a każdy perkusista zasiada za zestawem dorównującym „kitowi” Mike’a Portnoy’a. Mamy zatem do czynienia z najwyższych lotów realizmem zarówno jeśli mowa o tak minimalistycznych formach artystycznego wyrazu jak ww. „Elles”, jak i zdecydowanie bardziej rozbudowanych aranżacjach, jak daleko nie szukając i przywołując wspomnianego Portnoy’a, oraz jego imponujący zestaw zabawek „MMXX” Sons Of Apollo. Krótko mówiąc dzieje się tutaj sporo i to nie tylko na górze, gdzie gitary szyją riffami gęściej niż mistrzynie szydełek dziergają koniakowskie koronki lecz właśnie na basie. I tu procentuje obecność linii transmisyjnej która nie powoduje kolokwialnie rzecz ujmując „furkotania” a trzymając timing nader udanie operuje tak intensywnością, jak i masą najniższych składowych. Aby jednak tego doświadczyć trzeba dysponować piecem zdolnym berylowe (zakładam, że diamentowe również) Alare okiełznać.
Na pytanie, czy koniecznie trzeba iść w „duńskie ekstrema” (vide 200 kg Apex), bądź też niewiele mniejsze/lżejsze „sopockie dzielonki” odpowiedzi raczył był udzielić goszczący u nas na równoległych testach, dziwnym zbiegiem okoliczności również znajdujący się w dystrybucji Audio Anatomy / High End Alliance, wzmacniacz zintegrowany German Physiks Emperor. Tak, tak, już widzę te złośliwe uśmieszki „życzliwych” posądzających nas o drukowanie meczu. Proszę mi jednak wierzyć na słowo, a najlepiej przekonać się przy najbliższej nadarzającej się okazji własnousznie, że High-End to nie rurki z kremem i nie spacer równiutkimi alejkami po wypielęgnowanym parku, więc jeśli ma być dobrze, to trzeba się nanosić, więc widok 340W wzmaka o wadze dobijającej do 70kg nikogo w tym zestawieniu nie powinien dziwić, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę gabaryty stanowiącego punkt odniesienia Gryphona. Miało być coś mniejszego i przy okazji nieco mniej nadwyrężającego domowy budżet i jest. W końcu 36 k€ przy kolumnach za blisko 300 kPLN nie powinno u nikogo obeznanego z high-endowymi realiami zrobić większego wrażenia. A jak ów umowny „downgrade” amplifikacji wpłynął na brzmienie Remiga 2 Be? Najogólniej rzecz ujmując umuzykalniająco. Delikatne poluzowanie bezwzględnej, narzuconej przez Apex-a kontroli zaowocowało powrotem do znanej z Sopotu estetyki skupionej na drzemiących w materiale źródłowym emocjach i przyjemności słuchaczy. Niby dalej mieliśmy do czynienia z fenomenalną rozdzielczością, wyrafinowaniem i operującej w granicach realizmu dynamice, lecz było to brzmienie bardziej romansujące z melomańskim aniżeli audiofilskim punktem widzenia. A właśnie, jeśli ktoś zastanawia się o co chodzi z tym „dynamicznym realizmem” spieszę z wyjaśnieniem, iż część niedoświadczonych akolitów wysokiej klasy systemów audio patrząc na potężne podłogówki mniej bądź bardziej (pod)świadomie spodziewa się doznań bliższych serwowanych w IMAX-ach naszpikowanych efektami specjalnymi superprodukcji aniżeli możliwie wiernego odwzorowania realiów. Ma być mocniej, więcej, głośniej. A z Alare w torze tak nie jest. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie by odsłuch wspomnianej Youn Sun Nah prowadzić na poziomach głośności zarezerwowanych dla stadionowych występów Metallici, ale nawet wtedy, pomimo ogłuszających dawek decybeli, filigranowej Koreance daleko będzie do 183cm Floor Jansen. Tak samo towarzyszący jej fortepian nie zagra skalą kościelnych organów, więc z powodzeniem możemy uznać, że Remiga 2 Be nie dość, że cieszą uszy, to w dodatku edukują prostując pewne, jak widać błędne, wyobrażenia.
Jeśli zaś chodzi o wspomniane muzykalno-melomańskie podejście do prezentowanego materiału, to proszę się nie obawiać, że z Emperorem w torze włoskie kolumny dążąc do jak największej koherencji, której de facto z żadnym ww. wzmacniaczy nie brakowało, postanowią skupić się na wrażeniu ogólnym nieco zaniedbując składające się na nie detale, gdyż nawet na niezwykle wymagającym materiale za jaki z powodzeniem możemy uznać polifoniczny, nagrany w Ris church w Oslo „Nova” Kammerkoret Nova wgląd w partie poszczególnych chórzystów był nie tylko wysoce satysfakcjonujący, co nikt nikomu nie tylko nie wchodził na głowę, lecz miał wokół siebie odpowiednią ilość powietrza. Po prostu Alare wiernie oddały nieco cieplejszą barwę i natywną nie tyle krągłość, co mniejsze przywiązanie do ostrości prowadzonej kreski niemieckiej integry udowadniając tym samym, że one same zaskakująco niewiele do finalnego brzmienia wnoszą grając tak, jak to, co znajduje przed nimi. Nie omieszkały również pokazać dość bolesnych różnic realizacyjnych pomiędzy wcześniejszym „Immersion” a ww. „Elles”, gdzie starszy album może i ma (ma na 100%) przewalony bas, ale za to nie pozostawia niedosytu odnośnie otwarcia i swobody góry wraz z obecnym tamże powietrzem, gdzie najnowszemu wydawnictwu ewidentnie tego oddechu brakuje. Co ciekawe owe „subwooferowe basiszcze” Włoszki nie tyle okiełznują, co pokazują, iż nie jest ono winą samych kolumn a jedynie pokłosiem czyjejś radosnej twórczości za konsoletą podczas post-produkcji.

Jeśli tylko przebrnęliście Państwo przez powyższy słowotok, to mam cichą nadzieję, iż jasnym stało się dla Was, że Alare Labs Remiga 2 Be to nie tylko intrygujące pod względem wzornictwa, wyposażone w nowoczesne, zaawansowane technologocznie przetworniki, lecz przede wszystkim szalenie uzależniające swoją uniwersalnością i oferujące niezwykle wysoki poziom realizmu wprost idealne dla wyrafinowanych słuchaczy kolumny. Jeśli jednak nadal nie jesteście do końca przekonani, czy właśnie taki sposób prezentacji jest dla Was, to na spokojnie zastanówcie się i odpowiedzcie na pytanie, czy szukacie kolumn, które grają serwowaną im muzykę tak jak została ona zagrana i nagrana, czy może wolicie autorskie wariacje i interpretacje takowej. Jeśli to pierwsze, to śmiem twierdzić, iż po sesji w towarzystwie tytułowych Włoszek raczej się z nimi nie rozstaniecie. A jeśli bliższa jest Wam druga opcja, to też nie ma co rozpaczać, bowiem wśród grającej po swojemu konkurencji możecie przebierać jak w ulęgałkach.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Wzmacniacz zintegrowany: German Physiks Emperor
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audio Anatomy / High End Alliance
Producent: Alare Labs
Cena (za parę): 289 000 PLN

Dane techniczne
Konstrukcja: podłogowa, 3-drożna, wentylowana – linia transmisyjna
Zastosowane przetworniki
– wysokotonowy: 1.3” (34 mm) kopułka berylowa
– średniotonowy: 7” (170 mm) ceramiczny (Accuton)
– niskotonowe: 1 x 10” (250mm), 1 x 8” (200 mm) sandwiche carbonowe
Impedancja: nominalna 4 Ω (minimum 3.3 Ω).
Skuteczność: 88 dB (2.83V/1m).
Pasmo przenoszenia: 32Hz – 30kHz (0 – 3dB).
Wymiary (W x S x G): 135 x 35 x 58 cm
Dostępne wykończenia: Glossy red, Glossy brown, Glossy grey, Optical black, California Burl, Amara ebony, Glossy white, Glossy black
Waga: 120 kg / szt.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Esprit Audio Volta S English ver.

Link do zapowiedzi (en): Esprit Audio Volta S

Opinion 1

Apparently, the awareness of the importance of power quality is constantly growing in the population of homo sapiens interested in audio issues, but it only takes a few days of weather anomalies for even those who have so far pretended that nothing concerns them/or they are not interested in the above mentioned issues, to painfully find out about them on their own skin, or more precisely with their own ears. Why? Well, when we have a truly tropical heat outside the window, all sorts of air conditioners and fans are in motion, while the photovoltaics is sizzling. On the other hand, when we are struggling with the freezing cold, room heaters are becoming more and more popular, and power plants are working at full steam. So things are bad. Therefore, in order to protect our precious toys from harmful influence of „the garbage from the network”, it is worth to take care of proper and effective distribution and filtration of the life-giving energy that powers them. And at this point, a very handsome representative of French technical thought enters the scene, i.e. the Volta S power strip, signed by the company Esprit Audio, which appears on our pages for the third time. The strip came to us thanks to the courtesy of the distributor’s Audio-Mix team from Konin.

The unboxing session already gave a foretaste of the validity and relevance of the saying „France – elegance”, because to put it bluntly, the Volta S pleases the eyes with its unexaggerated, and at the same time elegant, form, on one hand ensuring exemplary ergonomics, and on the other – not requiring hiding it behind the equipment rack with embarassment. Pleasantly rounded edges, silky satin of the silver anodized aluminum body, decorated with a chrome escutcheon plus eight schuko sockets placed in pairs somehow exhaust the theme of appearance. Of course, it is also worth mentioning, that the power terminal is on the front and the small silicone feet on the bottom prevent the strip from moving around.
Regarding the construction, little more is known than what can be seen with the naked eye. We are dealing here with an 8-socket power strip, the body of which is made of satin-finished thick aluminum sheets and the internal wiring is routed with silver-plated copper wires with a cross-section of 6mm². According to the company materials, full filtration covers each of the conductors (ground, phase and neutral) and the casing, which is also grounded and adequately damped. In addition, all connectors are made from silver-plated copper. The more inquisitive readers amongst you have probably noticed that in the Esprit catalogue there is also a version of the Volta twice as cheap, this time without the „S”, which is distinguished by a gold, and not chrome plated signboard, but also by thinner internal wiring (3mm²) and filtration limited only to ground wiring.
As you can see in the gallery above, along with the strip we received the Lumina power cord, known from our earlier meeting with Esprit Audio cabling, and this time I will only write that it is iridescent black and equipped with a proprietary dielectric polarization system working with 12V voltage. For the rest of the technicalities, let me will invite those interested to the above-mentioned review. Is it an exaggeration to connect such an expensive cable with a reasonably priced strip? Not necessarily. But the better – higher the quality of the cable, the more we will be able to squeeze out of it. After all, when testing all kinds of distributors and filters, we use our own cabling “on duty”, which we obviously do not adapt to the tested object each and every time. And one more nuance worth mentioning: the Esprit Audio Volta S is covered by a two-year warranty, but it is enough to „register” it with the manufacturer and this (warranty, not the power strip) will automatically go into the „lifetime” option.

And when it comes to the sound, we have already many times discussed that on one hand, maximally efficient distributor is most desirable, one which does not limit anything, but on the other hand, one having the most advanced/effective filtration and regeneration of the current obtained „from the wall”, at least theoretically, should give the best effects. So much for the theory, because practice, the prose of life, writes its own scenarios, where it is extremely difficult to find not only a sonically transparent „bare” strip, but also an unobtrusive conditioner / filter. And this is not a classic preying on audiophile fears in order to artificially create demand, or nurturing one’s own delusional phobias, but only a reflection resulting from experience – empirical experience. Therefore, knowing the options and the signature sound of the Lumina power cord, I could say with undisguised but surprised satisfaction that the title strip, which has the ability to thoroughly filtrate, does not „mud” the sound at all. That is, not only does it not limit the dynamics, but also does not degrade the spatiality of the recordings reproduced by the system powered by it. It may not be the same level of transparency as the Furutech Pure Power 6 NCF, but as an alternative to the „nothing having” e-TP60 ER, it is definitely worth considering. In addition, compared to the budget Japanese competitor, the Esprit „cleans” the current flowing through it, which, especially on low-current sources and „network infrastructure” (switches), pays off with great cleanliness, not to be confused with clinical sterility, and precision of focusing virtual sources. However, before we move on to the albums selected for their sophistication, as a kind of warm-up, I decided to do some rumbling and confirm my earlier declaration about „not mudding”. That’s why the playlist includes the quite innocent beginning of „Juggernaut: Alpha” and „Omega” by Periphery, where the ethereal guitar intro of „A Black Minute”, suspended on ambient bass smears smoothly gives way to almost cacophonous piles of djent sounds reaching a kind of extreme in the song „Hell Below”. If we add to this the vocals, operating between fully legible, cleanly sung phrases and deathcore screams, it should become clear that this is a material that is not particularly popular during all sorts of audiophile gatherings and vanity fairs, i.e. exhibitions and exclusive shows. Why? This should be obvious, as this not only does not fit into the trend of delicate strumming, but it mercilessly exposes all bottlenecks and weakest links of well-groomed systems. And with the Volta S attached, it suddenly turned out that the treble, although open and aerated, can tempt both in terms of resolution and… smoothness, cleanliness (?). And no, it is not about smoothness or cleanliness at all, because both Spencer Sotelo’s vocals and guitar riffs (and we have three guitarists and a bass player in the line-up) don’t lack proper roughness and truly garage dirt, so it’s more about faithfulness to what the microphones have collected in the studio. So this is irrefutable proof that the French power strip does not have much ambition to interfere with the reproduced material, and tries to remove itself, fading into the background and pretending that it does not exist. However, it must be honestly admitted that at least with the company’s cable, it delicately shows its signature, energizing the lower end of the spectrum a bit and upping the saturation of the midrange. Of course, nothing stands in the way of modeling the final effect according to your own whim, and if you don’t think this saturation is necessary, and you would prefer to focus on the resolution instead, you can always use the „candy” armed with top 50s, i.e. Furutech DPS 4.1, and Volta will certainly not interfere with it.
On the other hand, small jazz ensembles, such as „Sweet And Lovely” by saxophonist Sophia Tomelleri supported by the Massimo Farao’ Trio, showed that our today’s heroine has no problems with both conveying the flow present between the musicians, as well as the freedom, that is difficult to imitate, or even playing with the sounds reproduced. You would be in vain to look for nervousness or stiff mathematical precision, characteristic of craftsmanship rather than art, which music should always be. There is no shortage of brilliance of the cymbals, sonority of the piano, warmth and peculiar suede timbre of the saxophone, as well as air around the musicians and … silence as soon as it is included in the composition. And here I will allow myself a personal remark. Despite the studio recording session (in Turin’s Riverside Studio) and a rather dark, while at the same time „organically” coherent recording, the Volta managed to keep the natural decaying time of individual sounds and the reverberation aura, so the played sound does not become too extinguished. In short, we are again dealing with extraordinary authenticity and tangibility, without any treatments, either beautifying or eliminating some of the audiophile „plankton” together with the unwanted, parasitic artefacts that should be removed.
To sum things up, the Esprit Audio Volta S is a great proposition for all those who would like to have their cake and eat it too; people who want to distribute electricity as efficiently as possible in even quite extensive systems (remember that we have eight sockets at our disposal) and at the same time enjoy a peaceful sleep resulting from the fact that the power distributed is filtered/treated. Add to this the possibility of polishing the final sound signature with the right power cord and it will be really difficult to find a system in which the Volta S could not be present for years to come.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Network player: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Turntable: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Integrated amplifier: Vitus Audio RI-101 MkII
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30 + Brass Spike Receptacle Acoustic Revive SPU-8 + Base Audio Quartz platforms
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference
– Speaker cables: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Power cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + Silent Angel S28 + Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Ethernet cables: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Table: Solid Tech Radius Duo 3
– Acoustic panels: Vicoustic Flat Panels VMT

Opinion 2

The French brand Esprit Audio, which is the subject of this text, has already made two appearances. One was from the department of improving the atmosphere while listening to music, with the use of a room polarizer, and the second time, when we had the opportunity to try a complete set of wiring, from power, through signal, to speaker cables. When you take a look at our coverage of those encounters, you’ll find that both turned out to be full of interesting conclusions. Those were so intriguing that in the next step we chose another section of the power supply. What does that mean? Well, thanks to the Konin based distributor Audio-Mix, the third test package we received was the Esprit Audio Volta S power strip, with the recently tested Esprit Audio Lumina Power cable.

When it comes to the construction of the tested power strip, its most important aspect is effective shielding, filtering and grounding of each of the sockets within the chassis. The aforementioned terminals, often sought after by customers with an extensive audio systems, are placed in a visually cool-looking aluminum box, placed on four feet, with a visually nicely looking, silver shining logo and model name plaque. The wiring between the sockets is made of silver-plated copper conductors with a diameter of 6 mm². All connectors in the strip are also silver-plated, and the housing itself has been dampened inside to eliminate harmful vibrations.

How did this power splitter fare? Very intriguing, because in the aesthetics of the recently tested full set of cabling, without the superfluous and often explained as giving the music essence and pleasant reception, rounding, which is finally averaging the sound. But what does it really mean? Simply that the sound of the devices plugged into it is characterized by good drive, edge of virtual sources and a spark in the top range. Does this mean that the midrange suffered? Not at all. It was appropriately weighted and, thanks to the openness of the presentation, very communicative, yet far from any excessive softness. Otherwise, it would not fit in with the intentions of the designers and ultimately cause a lack of coherence in the music listened to. An excessively rounded midrange would have nothing to do with clear outline and controlled temperament of the treble. And so we are dealing here with quite aggressive, not only well-balanced in weight, but also sonically coherent idea for the power delivery. A power supply that strives to show the music as it was recorded. So, if we play Metallica or AC/DC, after plugging in the tested duo, we will not suddenly get performances on the level of the essentiality of Baroque music in the likes of Jordi Savall, but a hard ride with all its positive and negative features. That’s the salt of this kind of strumming game and the Volta S makes sure that everything is done according to the rules, which I think is a very good move. Many people want to experience hard rock on its terms, and not sounding as dull as a dishwasher, so it is great that the Esprit brand did not hesitate to offer us a product that offers a bold expressiveness of what we feel like at a given moment. It gets even better. It is also very comfortable with other types of musical genres, such as jazz. It is volatile, appropriately drawn in the domain of legibility of the suspension on the virtual stage, and at the same time with appropriate weight and differentiation of energy emitted by the instruments. We do not get one flat wall of music, but quieter and louder entities passing the baton to each other, so we never feel bored. Of course, the coin always has two sides and when something is poorly recorded, it will be shown as such. However, you cannot blame a device for doing its job well, so you have to weigh all the pros and cons before passing your judgment. I count the possible controversial results of the application of the strip into the system as positive, because they tell the truth about the recording. If you want a boring world, only soft and sweet then you have to look elsewhere. That kind of approach was not what the constructors of this power strip had in mind.

Where would I see the electric toys that sparked our meeting? First of all, wherever any softening of the sound is perceived as pure evil. And secondly – at the moment of problems with overweight sound your set, as an attempt to bring the sound back together. Of course, the tandem of Volta S and Lumina Power will not behave like a brutal cleaver and cut everything down, but by avoiding overly soapy presentations, they have a chance to correct the mistakes made. How it will turn out in the end, of course, will be shown by life. However, one thing is certain, there will surely be progress, so if you are looking at this kind of devices for your system, it is worth trying them out at home. It won’t hurt, and this set can help set things up, or just non-invasively feed energy into some already well-balanced sets.

Jacek Pazio

System used in this test:
Source:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Master clock: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– Preamplifier: Gryphon Audio Pandora
– Power amplifier: Gryphon Audio Apex Stereo
– Loudspeakers: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– Speaker cables: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
Digital IC: Hijiri HDG-X Milion
Ethernet cable: NxLT LAN FLAME
Power cables: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
– Table: BASE AUDIO 2
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
– Drive: Clearaudio Concept
– Cartridge: Essence MC
– Phonostage: Sensor 2 mk II
– Eccentricity Detection Stabilizer: DS Audio ES-001
– Tape recorder: Studer A80

Distributor: Audio-Mix
Manufacturer: Esprit
Prices
Esprit Audio Volta S: 6 999 PLN
Esprit Audio Lumina Power: 17 499 PLN / 1,5m; 21 999 PLN / 2m

  1. Soundrebels.com
  2. >

Dyrholm Audio Vision

Link do zapowiedzi: Dyrholm Audio Vision

Opinia 1

Doskonale zdajemy sobie sprawę z faktu, że część z Państwa dość regularnie zaglądając na naszą stronę może poczuć pewne znużenie zastanawiającą regularnością testów dedykowanego audiofilskim systemom okablowania. Nie ma jednak co się oszukiwać, czy też zaklinać rzeczywistości, więc grając w otwarte karty i co bardziej dociekliwe jednostki odsyłając do zakładki z zapowiedziami, by na własne oczy się przekonały ile wszelakiej maści przewodów ostatnimi czasy do nas dotarło, jasnym jest, że najwięcej dzieje się właśnie w segmencie kablarskim. W dodatku nie są to dyżurne i systematycznie goszczące na naszych łamach marki, lecz przedstawiciele wytwórców dopiero zabiegających o szersze grono odbiorców, a co za tym idzie o zdobycie choćby jako takiej rozpoznawalności, na naszym rynku. A jak inaczej ów cel osiągnąć jeśli nie poprzez goszczenie na łamach branżowych periodyków, w tym również naszych? Dlatego też i tym razem na redakcyjny tapet wzięliśmy podwójną „świeżynkę”, gdyż mowa będzie nie tylko o producencie ale i dystrybutorze debiutujących na naszym rodzimym rynku. Nie trzymając dłużej Państwa w niepewności spieszę z wyjaśnieniami iż w kręgu naszych zainteresowań znalazł się kompletny zestaw okablowania duńskiej manufaktury Dyrholm Audio przynależący do topowej serii Vision a za jego pojawieniem się w naszych systemach stoi olsztyńskie Prestige Audio.

Skoro niniejsza epistoła jest debiutem Duńczyków na naszych łamach a z tego co podpowiada Google również wśród rodzimej (niezależnie od postaci i dostępności) prasy audio wypadałoby chociażby w kilku prostych żołnierskich słowach wspomnieć kto zacz. I tak, siedziba Dyrholm Audio mieści się w Hammel a jeśli ktoś nadal nie za bardzo wie, gdzie kierować wzrok na mapie, to podpowiemy, że należy najpierw zlokalizować nieco bardziej znane (chociażby z ARoS – Muzeum Sztuki Współczesnej, Zamku Marselisborg, uniwersytetu, czy chociażby starówki) Århus a potem zerknąć na lewo i lekko w górę, by w odległości zaledwie 23 kilometrów natrafić właśnie na Hammel. Firmę założył i prowadzi od 2008 roku John Dyrholm, który, ekspresowo przechodząc do sedna i unikając irytującego rozwodnienia, wychodzi z założenia, że choć pomiary są przydatne, tak w produkcji, jak i rozwoju technologii kablarskiej, to ich wyniki dość przypadkowo przekładają się na efekty soniczne poszczególnych przewodów. Ot pewne parametry elektryczne z oczywistych względów okablowanie audio spełniać musi, ale i tak, i tak finalnej oceny dokonywać trzeba na ucho, czyli podczas mozolnych testów odsłuchowo-porównawczych. Ot takie klasyczne dla audiofilów nauszne R&D, którego żaden „oscyloskop”, przynajmniej na razie, zastąpić nie potrafi. I właśnie w trakcie takich testów doszedł do wniosku, iż najlepsze walory soniczne, przynajmniej jeśli chodzi o dielektryki, oferuje niebielona bawełna, która oprócz właściwości antystatycznych świetnie sprawdza się również w roli antyrezonansowej, a co do samych przewodników to oczekiwania projektanta i producenta w jednym, w większości przypadków spełnia miedź UPOCC (Ultra Pure Ohno Continuous Cast). Warto również wspomnieć, że wszystkie przewody Dyrholm Audio wykonywane są ręcznie a ich geometria i parametry dobierane są pod konkretną długość przewodu. Krótko mówiąc nie ma tu drogi na skróty a biorąc pod uwagę, że Dania nie należy do regionów o najniższych kosztach pracy już sam proces wytwórczy znacząco wpływa na finalne ceny produktów.

Jak już zdążyliśmy w relacji z unboxingu pokazać Dyrholmy do klientów końcowych trafiają w poręcznych i wyściełanych miękką gąbką czarnych walizkach a i same przewody utrzymano w równie stonowanej estetyce. Próżno szukać tu łapiącej za oko krzykliwości, no chyba, że ktoś się uprze i podczas codziennego użytkowania uzna za stosowne pozostawienie pomarańczowych i niebieskich siatek ochronnych. Jeśli jednak owe czysto spedycyjne bibeloty pozostaną w pudełkach to same przewody przyobleczone w szaro-czarne tekstylne peszele raczej nie będą zwracały na siebie uwagi.
W portfolio Dyrholm Audio przewód Vision Series Ethernet jest nie dość, że najmłodszym dzieckiem, co prawdziwym rodzynkiem, albowiem nie są planowane, przynajmniej na razie, żadne działania mające na celu stworzenie jego niżej urodzonego rodzeństwa. U podstaw takiej decyzji leży zapewne fakt, iż jego wykonanie odbywa się całkowicie ręcznie a do jego budowy nie używa się „cywilnej” – ogólnodostępnej skrętki, lecz do jego trzewi trafiają dokładnie tej samej klasy druty z miedzi UPOCC, co do pozostałych reprezentantów topowej serii Vision. W roli izolatora wykorzystywana jest bawełniana włóknina a impedancję przewodu ustalono na poziomie 100 Ω. I tu od razu ciekawostka, bowiem oprócz standardowych (o ile Telegärtnera za takowe można uznać) wtyków nie ma najmniejszego problemu zamówić również egzemplarz uzbrojony w M12-ki pasujące m.in. do referencyjnego Telegärtnera M12 SWITCH GOLD.
W reprezentujących domenę analogową interkonektach wykorzystano żyły z zabezpieczonych przed korozją pojedynczych drutów z miedzi UPOCC w izolacji z bawełnianej włókniny zoptymalizowanych pod kątem finalnej długości łączówki. Każdy przewodnik przed zakłóceniami chroni ekran z cynowanej miedzi, a odległość między przewodnikami i ekranami jest zoptymalizowana pod kątem możliwie najniższej pojemności, minimalizacji gromadzenia się ładunków elektrostatycznych i ochrony przed wibracjami. Do konfekcji użyto wtyków ETI Research z serii Kryo wykonanych z posrebrzanej miedzi.
Z kolei głośnikowce charakteryzuje już zauważalnie bardziej skomplikowana konstrukcja. Każdy z przewodów posiada cztery żyły AWG7 z których wszystkie zbudowano w oparciu o trzy siedmiodrutowe wiązki z miedzi UPOCC. W roli izolatora ponownie znajdziemy tu bawełnianą włókninę a ekran z cynowanej miedzi posiada wyprowadzenia na zewnątrz dzięki czemu możliwe jest jego uziemienie z pomocą dołączonych przez producenta „drenów”. Z konfekcją zachowano spójność z interkonektami i ponownie postawiono na ETI Research Kryo z posrebrzanej miedzi .
Nie mniej interesujące są trzewia zasilającego Vision, gdyż składają się z dwóch żył prądowych o AWG 10, z których każda zawiera nie mniej niż 36 przewodów z miedzi UPOCC a przebieg uziemiający to 12 posrebrzanych przewodów miedzianych OCC (AWG 9). Przewody są oplecione włókniną bawełnianą i zabezpieczone przed korozją. Nie zapomniano również o ekranie z cynowanej miedzi i wielce wyrafinowanej konfekcji wtykami z posrebrzanej miedzi Furutecha NCF z serii 48.

No dobrze. Było co nieco o samym wytwórcy, było o tym co widać z zewnątrz i co siedzi w środku, więc jeszcze tylko małe co nieco o ergonomii. I tak, jak widać na powyższych zdjęciach poza łączówką ethernetową tak XLR, jak i głośnikowce potrzebują nieco miejsca, gdyż odcinki pomiędzy wtykami a kończącymi pokrytą tekstylnymi koszulkami przebiegi metalowe splittery zabezpieczone zostały dość sztywną termokurczką. Nie mniej uwagi należy poświęcić przewodowi zasilającemu, który może nie imponuje średnicą, lecz z racji swojej wagi i sztywności połączonej ze sprężystością może sprawić nieco problemów.

A jak Duńska delegacja wypada brzmieniowo? W ujęciu globalnym, czyli wespół/zespół grając w komplecie Dyrholmy oferują kojący spokój i koherentność przekazu, więc ostatnie, co można o nich powiedzieć, to że grają spektakularnie, albowiem są tego oczywistym zaprzeczeniem. Nie oznacza to bynajmniej utraty dynamiki, czy wręcz zarzucenia na kolumny przysłowiowego koca, lecz jedynie brak jakichkolwiek oznak wyczynowości oraz chęci siłowego podkręcania tempa. Nie ma też mowy o tendencji do nerwowości, podkreślania sybilantów i podobnych im fajerwerkach, które może w początkowym stadium znajomości wydają się wielce ożywcze i sugerujące ponadprzeciętną rozdzielczość, lecz na dłuższą metę powodują co najwyżej irytację i nawracające migreny z racji swej bezwzględnej analityczności. A tu, nieco zmieniając perspektywę i punkt widzenia, przesiadamy się z fotela dzielącego włos na czworo audiofila na kanapę czerpiącego radość z muzycznych uniesień melomana. Anna Maria Jopek na „ID” szeleści i „wchodzi w przester” mniej niż zwykle a industrial-metalowe uniesienia serwowane przez ekipę Samaela na „Solar Soul” już nie są tak chropawe i ziarniste. Całe szczęście ucywilizowanie przekazu nie nosi znamion zbytniego uśrednienia i wygładzenia, więc przesterowane gitary Macro 'Marko’ Rivao i Vorpha dalej radośnie kąsają nasze synapsy, lecz zamiast rdzawej chropowatości pokrywa je lekka satyna, co wraz z towarzyszącymi im klawiszami Xy stanowi wielce udany, koherentny pod względem „konsystencji” podkład pod gulgocząco-chrypiące partie wokalne Vorpha
A co można powiedzieć o ich występach solowych? Niby to samo, choć np. przewód ethernetowy nieco przypominając pod względem soczystości i homogeniczności przekazu będącą ucieleśnieniem muzykalności Fidatę HFLC w kwestii wyrafinowania i niewymuszoności idzie o krok, bądź nawet dwa dalej. Z kolei w porównaniu z moim dyżurnym Next Level Tech NxLT Lan Flame Duńczyk może nie tyle nieco oszczędniej serwuje informacje o warunkach akustycznych w jakich dokonywano poszczególnych nagrań, co nie są one podawane w tak oczywisty sposób, więc o ile na naszym dyżurnym „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda nadal mamy do nich nieskrępowany dostęp, to już na „How Long Is Now?” tria Iiro Rantala, Lars Danielsson, Peter Erskine bez odrobiny skupienia mogą zejść na dalszy plan.
Z kolei XLR-y i głośnikowe oferują dźwięk unikający nawet najsłabszych oznak ofensywności, oraz stroniący od przybliżania pierwszego planu do słuchacza. Dzięki temu przekaz jest niezwykle liniowy, eteryczny, na swój sposób swobodny i zachowujący właściwy dystans pomiędzy muzykami a odbiorcą. Trudno w tym przypadku mówić o jakiejś specjalnej zachowawczości, lecz tak emocjonalna, jak i energetyczna strona prezentacji są zaskakująco rozsądnie eksploatowane. O ile zatem czy to jazz, czy też kameralistyka stają się oczywistymi beneficjentami takiej szkoły grania, to już przy bardziej brutalnych odmianach rocka i free-jazu miłośnikom ekstremalnych doznań może nieco brakować pierwiastka szaleństwa i iście apokaliptycznych galopad blastów owa racjonalność może powodować lekki niedosyt. Nie po to jednak idzie się do Polskiej Opery Królewskiej w Starej Oranżerii, by spodziewać się serwowanej przez Behemotha death-metalowej bezpardonowości. Czas jednak na mały suplement, czyli możliwość uziemienia ekranowania przewodów głośnikowych, która to zauważalnie wpływa na poprawę mikrodynamiki dokładniej zaczerniając tło i zwiększając odstęp pomiędzy jego szumu od nawet najcichszych dźwięków „użytecznych”.
Mniej więcej w podobnej estetyce operuje również przewód zasilający ustępując pod względem dynamiki i wolumenu Furutechowi NanoFlux-NCF rekompensując to niezwykłym wyrafinowaniem i muzykalnością. Odwołując się do muzycznych analogii, czyli hitu „The Sound Of Silence”, to Dyrholmowi bliżej nie tyle do archaiczno – asekuracyjnej stylistyki Simona & Garfunkela co emocjonalnej głębi Disturbed aniżeli ekstremów w stylu Nevermore. Bas jest kojąco miękki, aksamitny i plastyczny, lecz odpowiednio zwarty, wiec nie ma obaw o gąbczastość, czy zbytnie rozmycie.

Nie pozostaje mi zatem nic innego jak tylko stwierdzić, że jak na debiutanta na naszym rynku, to Dyrholm Audio prezentując serię Vision pokazał zaskakująco intrygujące i zarazem nieoczywiste oblicze kablarskiego High-Endu. Zamiast bowiem działać zgodnie z popularnym trendem intensyfikacji doznań niczym kulinarne wzmacniacze smaku stawia na harmonię i muzykalność dając wytchnienie naszym zewsząd atakowanym i co tu dużo mówić przebodźcowanym zmysłom. Sporo w tym pomyśle na dźwięk elementów wspólnych z Kanadyjczykami z Luna Cables, co z racji, podobnie jak w Dyrholmie, zamiłowania do naturalnych materiałów, w tym bawełny, nie powinno dziwić. Jednak Duńczycy idą zauważalnie dalej tak pod względem rozdzielczości, jak i wyrafinowania, więc jeśli to, co oferowały  „kanadyjskie ćmy” przypadło Państwu do gustu, lecz doszliście do przysłowiowej ściany, to przesiadka na okablowanie Dyrholm Audio z serii Vision wydaje się zupełnie zrozumiała.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jeszcze kilka lat temu w polskich kuluarach często mówiło się, iż Dania w głównej mierze stoi kolumnami. To naturalnie dla reszty podmiotów działającym w zakresie tego hobby było krzywdzące, jednak nie oszukujmy się, pierwsze skojarzenie najczęściej kierowało nas w stronę choćby od lat wyspecjalizowanej w produkcji kolumn nie tylko dla zwykłego zjadacza chleba, ale również studiów nagraniowych marki Dynaudio. Takie są fakty. Jednak jak wiadomo, obecnie takie postrzeganie to już przeszłość, czego znakomitym przykładem – jednym z wielu – jest testowana przez nas kilkukrotnie, oprócz kolumn oferująca ciekawie prezentujące się, bo aparycją nawiązujące do popularnych u nas ciastek typu biszkopt, precyzyjnie wykonane konstrukcje Gato Audio. A to tylko pierwszy z brzegu przykład łamiący pewnego rodzaju dawne generalizowanie postrzegania Danii. Jakie są inne? A choćby po niedawno opiniowanym brandzie ZenSati dzisiejszy bohater, czyli stawiający pierwsze kroki na naszym rynku Dyrholm Audio, który za sprawą olsztyńskiego Prestige Audio dostarczył do nas pełen set okablowania od sieciowego, przez sygnałowe XLR, kolumnowe, po ethernetowe z serii Vision. Intrygujące? Jeśli tak, nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić zainteresowanych do lektury poniższego wyartykułowania wszelkich za i przeciw wspomnianych konstrukcji.

Idąc za informacjami producenta, które choć nie są zbyt wylewne, to na szczęście na firmowej stronie internetowej okraszone zostały przekrojami każdego produktu, żyły przewodników w serii Vision opierają się o wysokiej jakości miedź typu UPOCC. Naturalnie w zależności od spełnianych zadań każda z nich różni się grubością i ilością zastosowanych przebiegów drucików. I tak w zasilających znajdziemy dwa przebiegi sygnału po 36 cieniutkich drucików UPOCC każdy oraz 12-to żyłowe uziemienie wykonane z posrebrzanej miedzi OFC. Tak skonstruowane sygnały otulono włóknami bawełnianymi, następnie zabezpieczono ekranem, by finalnie ubrać go w czarno-szarą z motywem potocznie zwanego „zygzaka” materiałową koszulkę. Jeśli chodzi o wykorzystane wtyki, te pochodzą od japońskiego Furutecha z ostatnimi czasy wiodącej prym w tego typu akcesoriach serii NCF.
Kreśląc kilka zdań o sygnałowym kablu XLR najważniejszą informacją jest wykorzystanie na przewodniki pojedynczych, naturalnie grubszych drutów zamiast wiązek kilkunastu tak zwanych nitek. Naturalnie tak jak w kablu sieciowym sygnały otulono włóknami z bawełny, a z zewnątrz zastosowano bliźniaczy, materiałowy, szary z motywem czarnego zygzaka peszel. W calu zapewnienia odpowiedniej jakości połączenia z elektroniką rzeczony kabel zakończono wtykami matki ETI Research.
Z kolei kabel kolumnowy może pochwalić się trzema takimi samymi zbiorami cienkich drucików w służbie budowy każdej z żył. Tym razem mamy trzy linki po 7 włosów. Jak w całej linii produktowej standardowo całość została wzbogacona o otulinę z bawełny, ekran i szaro-czarny mundurek. Wykorzystane do połączeń kolumn z elektroniką widły tak jak w kablach sygnałowych pochodzą od ETI Research.
Wieńcząc opis budowy testowanego zestawu wartym podkreślenia aspektem ich powstawania jest fakt ręcznego formowania przebiegów sygnału, a nie konfekcjonowanie gotowców i dotyczy to nie tylko przewodów analogowych, lecz również Ethernetowego. Co prawda choć „rebranding” jest w modzie, to dla marki Dyrholm jest poza obszarem zainteresowań, gdyż na dłuższą metę nie daje ani szans na logiczne różnicowanie ani tym bardziej spójność brzmieniową oferty. Przyznacie, że to uczciwe podejście.

Co przykuło moją uwagę po wpięciu zestawu okablowania z Danii? Pierwszym aspektem był ogólny spokój przekazu. Bez obecnie często promowanego przez wielu producentów pompowania nadmiernej ilości energii, tylko dobierania jej ekspresji w zależności do potrzeb wirtualnej sceny. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, chodzi li tylko o nadmierną ekspresję, która zamiast dawać poczucie udziału w danym wydarzeniu, na dłuższą metę staje się w odbiorze nie tylko sztuczna, ale często męcząca. Tymczasem w wydaniu Skandynawów dostałem dobrze wyważony przekaz z fajną plastyką, bez żadnego efekciarstwa. A, że cel unikania sztucznego efektu „łał” był celem samym w sobie, w sukurs ciepłego i bezpiecznie esencjonalnego podania całości muzyki szła ciekawie podana średnica i wysokie tony. Ta pierwsza delikatnie została doświetlona, zaś góra pasma choć była dobrze doprawiona pakietem informacji, chcąc brzmieć spójnie z resztą pasma planowo starała się być lekko powściągliwa. W pierwszych minutach po aplikacji testowanego zestawu kabli takie postawienie sprawy dawało poczucie jakby minimalnego ostudzenia dźwięczności, ale dzięki działaniu w środku przekaz nadal był pełen oddechu. Był to na tyle umiejętny ruch, że nie odczuwało się matowości, tylko raczej coś na kształt bardziej plastycznego, aniżeli mocno iskrzącego podania materiału. Jednak na tyle dobrze oddającego zamierzenia słuchanych w danym momencie artystów, że po kilku minutach temat stawał się niezauważalny. A to dlatego, że tak jak lubię, generowany pomiędzy kolumnami spektakl bardziej mnie zapraszał do posłuchania, niż na siłę karmił odtwarzaną muzyką. To wbrew pozorom bardzo istotne nawet w przypadku takich formacji jak Slayer i jego „South of Heaven”, gdyż rockowym popisom nie potrzebna jest nienaturalna dawka sztucznie wygenerowanej energii, tylko w estetyce swobody dobre osadzenie materiału w odpowiedniej masie i plastyce. Zbyt mocne i krągłe dociążanie spowoduje utratę odpowiedniego narastania sygnału, a tak dostaniemy wolne do nadwagi nasycenie podparte pracującymi w służbie spójności przekazu pełnymi informacji średnimi i wysokimi tonami. Czyli suma summarum będzie i mocno i dźwięcznie, tak jak powinna atakować nas tego typu twórczość. Naturalnie równie ciekawie wypadała muzyka jazzowa i jej podobne, stawiające na innego rodzaju, związane z wybrzmieniami emocje. Jak w przypadku wspominanego, nienachalnego podania górnego rejestru możliwe jest utrzymanie dobrego poziomu dźwięczności takich produkcji? Otóż słowo klucz to minimalnie doświetlona wyższa średnica. Nadal gładka, jak wspominałem bez efektu niekontrolowanego pogrubiania, ale nadal odpowiednio wyważona, a przy tym pełna lotności gwarantującej dobre zawieszenie nawet pojedynczych dźwięków w eterze. A dobrym przykładem takiego stanu rzeczy był pachnący jeszcze nowością, bo mający swój rynkowy debiut w tym tygodniu krążek Leszka Możdzęra i Adama Bałdycha „Passacaglia”. Dwa z pozoru mało dźwięczne instrumenty – naturalnie przerysowuję ten aspekt i to w odniesieniu do blach perkusji, a mimo to każdy z nich miał odpowiednie body i znakomicie czarował mnie wirtuozerią. I nie chodzi jedynie o długie zawieszenie poszczególnych fraz w powietrzu, tylko również o rozmowę artystów przy pomocy dźwięcznych, raz twardych i krótkich, a raz miękkich dłuższych w wektorze eterycznego bytu popisów przy użyciu swoich atrybutów. W zależności od nastroju utworu było melancholijnie, by za moment popaść w dobrze rozumianą brzmieniową agresję. A gdyby ta płyta była podana z naciskiem na mocne wypchnięcie monotonnej energii w grę każdego instrumentu, jak serwuje nam obecnie sporo producentów okablowania? Nie było by odpowiedniej lekkości prezentacji, tylko zostałaby w nas dosłownie i w przenośni wciśnięta. A gdzie przyjemność z obcowania z muzyką?

Komu poleciłbym tytułowy zestaw okablowania? W pierwszej kolejności melomanom stawiającym na muzykalność swojego zestawu. Produkty Dyrholm Audio starają się podać wydarzenia sceniczne w estetyce uroczego zaproszenia do uczestnictwa w nich, a nie brutalnego wepchnięcia w ich wir. Nie dostaniemy czasem oczekiwanej przez osobników z syndromem ADHD brutalności przekazu, tylko wyważoną propozycję pastelowego malowania świata muzyki. Naturalnie tego sentymentalnego, opisywanego na przykładzie polskiego duetu Możdżęr/Bałdych, ale również wyrazistego w stylu grupy rockowej Slayer, jednak za każdym razem z odpowiednim dozowaniem emocji, a nie serwowaniem jej beż żadnej kontroli. To zaś sprawia, że nie po drodze z Duńczykami może być jedynie piewcom ekspresji ponad wszystko w stylu kopania słuchacza muzyką, których aż tak wielu nie ma. Reasumując, jeśli szukacie w przekazie utrzymania dobrego smaku – czytaj serwowania emocji w zgodzie z danym materiałem muzycznym, tytułowy konglomerat kablowy powinien choćby na próbę wylądować w Waszych systemach. Nawet jeśli kolokwialnie mówiąc coś nie pyknie i tak zabawa będzie przednia.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Prestige Audio
Producent: Dyrholm Audio
Ceny
Dyrholm Audio Vision Series Ethernet: 2 838 € / 1 m; 3 231 € / 1,5 m; 3 625 € / 2 m
Dyrholm Audio Vision XLR (wtyki ETI Kryo): 6 281 € / 2 x 1m; 7 025 € / 2 x 1,5m
Dyrholm Audio Vision Speaker: 13 319 € / 2 x 2 m; 15 263 € / 2 x 2,5 m; 17 206 € / 2 x 3 m
Dyrholm Audio Vision Series Power: 6 594 € / 1,2 m; 6 988 € / 1,5 m; 7 381 € / 1,8 m

  1. Soundrebels.com
  2. >

Keces Audio IQRP-1500
artykuł opublikowany / article published in Polish

Po bardzo miło przez nas wspominanych kondycjonerach BP-2400 i BP-5000 przyszła pora na przedstawiciela nowego pokolenia uzdatniaczy Keces Audio – IQRP-1500.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Esprit Audio Lumina English ver.

Link do zapowiedzi (en): Esprit Audio Lumina

Opinion 1

While a battery will for most people associate with a furry rabbit from the commercials, the audiophiles will probably think about a certain American cable brand. Because it was Audioquest, which became synonymous with battery powered shielding called DBS, Dielectric Bias System, which polarizes the dielectric with 72V. But as you can probably imagine, this idea of using external power sources for isolation of transferred signals from any evil trying to deform them, became quite popular, and we can find different iterations in products from Synergistic Research (like the old MPC (Mini Power Coupler)/Galileo MPC) or the futuristic Schnerzingers. But since the last Audio Video Show, we can add another player to this pool. I am talking about the French Esprit Audio, you know probably from the room polarizer Nova, from which portfolio we could have a closer look at XLR interconnects, loudspeaker and power cables from the Lumina series, dedicated to discerning buyers, who do not want to ruin their home budgets completely.

During the review of the Nova, we did not talk too much about the contents of the French catalogue. So now would be a good idea to mention it, especially because the brand is not yet very known here and just started to build up its footprint. But as it turns out, Esprit Audio has a very broad offering and it exists since quite a few years. In a logical, and alphabetical order, the guys from Confolens start with the Alpha series; then comes Beta … and Kappa. (It looks like they left space for some intermediate items). And then, for unknown reasons, they gotten away from the Greek alphabet naming the next levels of their products Eterna, Celesta, Aura (here debuts active polarization), Eureka, Lumina, Gaia, which encompasses only two versions (patiently waiting for their turn) off the power strip Volta and the top L’Esprit. Do you think it is a lot? It is, especially for, a quite small and young manufacturer. But wait, it’s not young. You just need to look at their birth certificate to discover, that while the company was completely unknown in Poland, Esprit Audio is present on the local, and later world, market since over 25 years! Yes, ladies and gentlemen! Please imagine that Richard Cesari, the culprit of this whole ado started to make cables for himself and his friends and later friends of friends in 1995. And officially, the commercial banner was put on the mast in 1997. In his cables, Richard uses only copper. With 5N purity (in the series Alpha, Beta and Kappa) and 6N (in the higher series), ordered from one of the Japanese manufacturers. The price range in which he operates is very wide because it starts on the level of 799 PLN for 1.5m for the power cable Alpha (an exceptional cable for low power electronics) and finishes beyond 200,000 PLN for the loudspeaker cable L’Esprit.

As you can see for yourself, in the Lumina we have distinguished black color in a wide range of structures, and shades. The carcasses of the plugs tempt with their glossy depth, the dense braided conductive sensually iridescent, and the carbon „grille” of the polarization modules and the massive muffs (in the speaker cables) give the whole a slightly „sporty” character. On the other hand, ferrite barrels covered with a matte heat-shrinkable sleeve are decorated with gold pictograms with directionality marking, belonging to a specific generation… and here’s an interesting fact, because both XLRs and speakers are G9 and in turn powering the G8, at least on the day of writing this epistle (12-13/12/2023) on the manufacturer’s website, because all units delivered to us were marked as G9.
As for the nuances of a structural nature, in the Lumina we are dealing with conductors made of 6N copper (99.9999%) and the best thick-silvered (40 μm) confection, while when it comes to deeper vivisection, in XLRs we are dealing with conductors consisting of strands with a diameter of 0.24 mm and symmetrical geometry and a dielectric with an asymmetrical weave. Shielding is „partial”. The loudspeaker cable, on the other hand, uses 6420 wires with a diameter of 0.08 mm each, symmetrical geometry and an asymmetrically braided dielectric. A layer of air is also used as additional insulation, and the shield, as in interconnects, is also partial. What’s the deal with this partiality? The fact that ⅓ of the conductor run is unshielded, ⅓ of the shield is single and ⅓ of the shield is double-layered. One big unknown, however, is the power cable, because despite strenuous efforts, the manufacturer was not kind enough to release the information about the number, or cross-section, of the conductors used, only mentioning the asymmetrical arrangement of the conductors and the asymmetrical splicing of the dielectric. The common denominator, with the exception of phono and digital cables (coax, AES/EBU, USB and Ethernet), is of course the proprietary dielectric polarization system introduced in 1999 working with a voltage of 12V. Why this and not, for example, like in the Audioquest, 72V? Well, like everything in Esprit Audio, it results from in-depth analyses, measurements and, of course, listening sessions, on the basis of which, comparing the effectiveness, advantages and disadvantages of voltages in the 3-180V range, it was the 12 that turned out to be the one that met most, if not all, of the requirements set for it.

As it usually happens with such a wide range of products, not only did the whole thing require a thorough accommodation to have similar time spent in our systems, but the listening sessions themselves could not be limited to spontaneously plugging everything in, and then clumsily attempt to diagnose not only what and how has changed, but also what is responsible for these changes. This is why, quite perversely, having already a very successful contact with the Alphas, which open the French catalogue, I took her older and nobler siblings for a ride. And… while in case of interconnects and speaker wires of all kinds, I am completely indifferent to the used voltage “turbocharging”, in the case of 230V I treat such things with extreme caution. Apparently, nothing alarming happened with the Hurricanes, but let’s be honest – Audioquest is so recognizable and popular on a global scale, that if only someone had at least blown up their fuses somewhere because of the DBS, then certainly not only me, but also most of the audio enthusiasts would know about it. Meanwhile, taking on the Esprit, there was absolutely none of such recognizability, also from our side it was a kind of debut with their products. It doesn’t matter, fortune favors the bold, especially that the far-sighted Audio-Mix team made us happy with not one, but three copies of the Lumina Power, so half-jokingly, half-seriously, I could say that up to three times is the trick and I had fun playing an electric version of the Russian roulette. Fortunately, since you are reading these words, there were no anomalies, the French cables „worked” like the most ordinary „passive” competition, and as for their sound qualities, … From the very first bars of „Something Ominous” by the Parisian band Molybaron, not only by ear, but also by heart (fortunately the wallet was in another room) they showed the phenomenal drive, timing and energy of the music, bringing dynamics, both on a macro and micro scale, to the highest level. You could just feel that the Luminas have no limitations in transmitting emotions, hidden in the source material within the sometimes difficult to grasp piles of sounds. It was hellishly fast, strong, and at the same time the sound did not miss saturation nor information about their native texture. And although at first glance it would seem that the French cables sound surprisingly transparent and in their own way only release the layers of energy hidden in the electronics powered by them, in absolute terms, I mean, compared to my Furutech NanoFlux-NCF, it turned out that they have something they are hiding. I am talking about a very subtle saturation and a certain golden touch, which is a more sophisticated and delicate version of warming up the sound. This does not mean any obvious lowering of the tonal balance, or a pushing out the midrange by force, favoring its edge with higher bass, but only a certain organicity, where there is no denying that it is very pleasing to the listener’s ears; organicity, which makes the listener inclined more towards a purely hedonistic synthesis and savoring the sounds reaching his ears, rather than to meticulous analysis and breaking down each component into atoms. As a result, they were not as resolving as the exotic South Korean Hemingway Z-core β(Beta) Power, but they had something of the sophistication and freedom of the Asian competition. On slightly more civilized repertoire, i.e. „En El Amor” by Nataša Mirković, Michel Godard and Jarrod Cagwin, the ability to play with silence and faithfulness to the acoustics of the room, in which the material was recorded, was also clearly shown. Due to this, we could enjoy the full spectrum of all kinds of reflections and feel the intensity of the reverberation aura of both the vocal parts and the accompanying instruments. And the real icing on the cake was the clarity of the „mechanics” of the serpent, or percussion, which were not impressionistic smears, but precisely drawn installations and complicated cause-and-effect sequences, which finally formed a well-defined whole.

On the other hand, the solo XLRs, while maintaining the trademark style of playing, which we came to learn during testing of the power family, allowed themselves to focus mainly on the attractiveness of the midrange, which, as you can easily guess, means emphasizing the sensuality and sex appeal of the vocalists, as well as the depth of the timbre of the voices of the representatives of the uglier sex. In fact, even The Hu’s overtone gurgling on „Rumble of Thunder” sounded somehow more „human”, although it was still impossible to deny its fascinating wildness and raw authenticity. Similarly, Tom Waits („One from the heart”) or Barb Jungr („Love Me Tender”), whose voices have retained their characteristic roughness and raspiness, had the level of their euphoniousness increased, and we moved from a purely mechanical performance, because how would you describe playing a file or a CD, we smoothly and imperceptibly moved to the intensity proper to physical participation in a recording/performance/concert. Thus, we are dealing with the so-called palpability, but not through an artificial approximation of the foreground characters, or attempts to place vocalists and soloists on the knees of listeners, something we know from pseudo-audiophile samplers, but through skillful operation of the „throttle”, or better said, through the release of the full energy charge and the full scale of emission.

When it comes to the loudspeaker cables, available with both bananas and spades, which, I dare to say, from the entire French assortment provided by Audio-Mix, marked their presence in my system most intensively, they acted as a kind of energy booster to the edges of the reproduced sound spectrum. Interestingly, it wasn’t a classic “V”, or as some people call it „U” shape, where the bass and the treble take everything, while the midrange only pathetically whines about the leftovers from the master’s table, but more the accentuation, the release of the dormant reserves of energy in them, instead of a true boost. Therefore, put against them and directly compared, most of the competition will usually sound a bit too shy, non-committed, or even in a withdrawn and distanced way. This is difficult to understand, it looks as if they wound not quite be sure how far they can go. And the Luminas allow themselves, if not everything, then really a lot. It is enough to reach for „Entropy” by the Australian Acolyte to make everything clear. Despite the power of the low end (drums, bass + electronics) and the almost ecstatic treble – the guitar riffs are courageous and the keyboards can show their claws, but the midrange, in which the charismatic Morgan Leigh Brown mainly operates, lacks nothing at all. Not only is it perfectly sewn with the edges, but it doesn’t hide behind them, but also doesn’t try to get ahead, and maybe this aspect is the reason why the Lumina speaker cables can be perceived as favoring the bottom and top. After all, if most of the cables available on the market expose the midrange and push it out, sometimes far beyond the limits of common sense, then a delinquent who does not duplicate such activities is considered to be a bit defective in this aspect, although what is true and the actual state of affairs is proven by listening and possibly objective analysis.

On the other hand, the massive attack of the French cavalry – the complete wiring – from the wall socket to the Lumina loudspeaker cables, gave the effect of … No, not too much exaggeration, as one could presume when adding up the features of individual components, but their evident synergy. In addition, this synergy is built on an absolutely black, velvety and impenetrable background, where the individual components are somehow untainted by possible anomalies that could distort and deform the final image. And here is a surprise, because the presence of blackening of the background during the listening sessions of single cables was perhaps not so much negligible, but unobtrusively present, and not particularly attention-grabbing. But it’s like with a place, water, or air, which we take for granted, until we run out of them. Of course, it is indisputable that the above-average spontaneity and vitality of the message offered by the French cabling should be noted, but not in terms of exaggeration, or even caricature of disproportion, but in terms of a certain expression, either native or authorial. It is also not a stereotypical, „specific” form of French expression, which was labeled on BC Acoustique, Cabasse, Focal (then JM Lab) or Triangle loudspeakers years ago, but only very skilful squeezing of all the best from the reproduced material, but whether you will like such intensity of the sound is a completely different question.

To sum things up, I would like to express my astonishment from the late appearance of Esprit Audio cables on our domestic market. Fortunately, there is luck in leisure, so I am enthusiastic about their presence here, as a kind of manifestation of freshness, including a metaphorical one – despite over 25 years on the global market, „fresh blood” in our, somewhat hermetic, audio-world. And as for the representatives of the Lumina series, I have no choice but to encourage you to listen to them in your own systems, because they seem to be a very intriguing alternative to the competition well established in Poland, and at the same time they are so rationally priced that the relation of their sound qualities (visual as well) to the expected prices does not raise the slightest controversy. And you will admit that, nowadays, it is not so common when the positioning of a product is based on its real quality and sound, and not only on the price.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Network player: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Integrated amplifier: Vitus Audio RI-101 MkII
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30 + Brass Spike Receptacle Acoustic Revive SPU-8 + Base Audio Quartz platforms
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference
– Speaker cables: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Power cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + Silent Angel S28 + Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Ethernet cables: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Table: Solid Tech Radius Duo 3
– Acoustic panels: Vicoustic Flat Panels VMT

Opinion 2

You do not have to ambitiously follow the recently fashionable plenary sessions of our parliament to realize that we live in very dynamic times. It is enough to look at the activities of business entities related to our hobby with a reasonable degree of prudence. Of course, I’m referring to the activities announced by domestic distributors every now and then, related to expanding their offer with new, from their point of view, interesting, manufacturers’ views on the issue of providing us with the best possible sound in the shackles of our own four walls. Yes, translating from Polish to ours, it’s all about introducing fresh ideas related to audio into our market. And one of the results of this type of action is the today’s hero, in the form of the French brand Esprit Audio, from whose portfolio, a short while ago, we managed to acquire the Nova room polarizer for testing. The mentioned device turned out to be so interesting in action that right after returning it to the distributor, we agreed on another test of this brand’s products. And since Audio-Mix is a very good partner, this time, to our delight, they offered a full set of cabling for our review, from the power supply, through the XLR signal, to the Esprit Audio Lumina series loudspeakers. Interesting? If so, I have no choice but to invite those of you interested to read the following few paragraphs.

As is usually the case, also here, the cabling from one product line is based on the same package of semi-finished products in the vast majority of its construction, and the only variables are the thickness and number of conductors used, as well as insulation and shielding materials. Of course, an important component of the construction of each of them is the task they were designed to perform, which is clearly defined by the plugs used. Therefore, following the manufacturer’s information, I will briefly mention that the conductors are copper. These, in a proprietary process, have been asymmetrically twisted, additionally supplemented with an asymmetrically arranged dielectric. The next step was the use of air insulation, then partial shielding, and finally the whole thing was polarized with 12V batteries attached to the cable. As for the plugs themselves, they are the company’s own silver-plated Esprit designs. Concluding the paragraph about construction, I cannot fail to mention, that it is very important for the founder of this brand to produce each cable by hand, which allows them to guarantee solidity, quality and, above all, repeatability of each piece. Finally, the products reach the potential customer in eye-pleasing, aesthetic boxes.

I mentioned at the very beginning that the distributor took care of a full set of wiring, from power cables, through interconnects to loudspeaker wiring. It is a nice move, because it allows you to check not a partial, but the complete idea for music, as proposed by the manufacturer. One cable in the maze of the competition can sometimes be shouted down, or dominated, and here we play open cards from the very first moment. So what did the Esprit version of sound look like? Well, in the good sense of the word, expressively. And this is in a literal sense, because plugging the whole set into the system changed the priorities of music projection in an interesting way. Don’t worry, it was still a good sound, but the edges of the sound spectrum were emphasized. Suddenly, it became more explicit in the domain of energy and sharpness of the drawing of the lowest registers, with the support of openness and sonority of the treble, but this was so successful that, fortunately, everything went on without the feeling of exaggeration. And while in the beginning I was worried about the effect of fatigue after a few hours of communing with music, all in all, such approach showed me two important aspects, without becoming obtrusive. The first turned out to be the ability to listen much quieter, while preserving the perceived blow of the music and its clarity, while the second was the injection of a nicely received additional drive. And while it would seem that such approach would promote only rock or electronic music in the style of AC/DC’s „Power Up” or Yello’s „Touch”, things turned out a bit differently during the tests. What do I mean? I’m not going to dwell on the music, which is full of artistic guitar and electronic aggression for the obvious reasons of making good use of the strong reproduction of the edges of the sound spectrum, but I will write a few sentences about other genres. Well, yes, so far, in my perfectly tuned private system, a bit of magic has been transformed into a greater pursuit of accentuating timing, but in the end it was not turning my previous configuration efforts upside down, but just showing a different point of view on the individual components of the presentation. Of course, it’s about putting more emphasis on the edge and energy of the bass, along with the volatility and sharpness of the upper range. In jazz music of RGG „Szymanowski” and vocal music – Cassandra Wilson „New Moon Daughter” this should be the nail in the proverbial coffin – well-made albums and any cranking up of their clarity should end in a sound drama, but here everything went well. Yes, there was more of everything, but still within the boundaries of good taste. Stronger and sharper, but still interesting. Whether it is for everybody for a lifetime remains the matter of conscious choices. Nevertheless, it should be taken into account, that if a system is at the level of evident madness, reacting very strongly to minor events like the removal of stand from under any component, reacts so interestingly to such changes in cabling, we can talk about an evident success. And the success is even greater, as no one demands to use the whole set of wiring, but based on tests when placed in various places in the system we can determine what, where and in what quantity we need. And as you know, you can never have too much freedom to play your beloved music, which is why the above performance, despite strong accents, is without any problem considered very successful, because it gives a rare opportunity to spice up the presentation, which is sometimes boring or even in a stage like being administered muscle relaxants like Pavulon.

Who would I recommend the reviewed Esprit Audio Lumina cabling set to? I think it’s clear as day, that wherever we notice a lack of energy and freshness in the reproduced music. It will be an obvious shot of adrenaline, without which music only is there. And music is supposed to move us. And it doesn’t matter what genre it is, rock or jazz or anything else. Each and every one of them is supposed to offer a spark and a powerful punch. That’s why it’s nice to be able to tweak such things a bit with the help of proper cabling. Does this mean that the rest of the audio systems should avoid the use of this manufacturer’s products? Don’t worry, as my case shows, it’s worth at least trying, and it may turn out that an extra pinch of spice is what we’ve been looking for since dawn of time. So don’t be afraid, because only hyperactive systems may turn out to be in toxic relationship with those cables. The rest have a good chance of finding a compromise. If not with a full set of cables, then perhaps with single wires. But it will depend on the specific case. So let’s get to work.

Jacek Pazio

System used in this test:
Source:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Master clock: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– Preamplifier: Gryphon Audio Pandora
– Power amplifier: Gryphon Audio Apex Stereo
– Loudspeakers: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– Speaker cables: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
Digital IC: Hijiri HDG-X Milion
Ethernet cable: NxLT LAN FLAME
Power cables: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
– Table: BASE AUDIO 2
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
– Drive: Clearaudio Concept
– Cartridge: Essence MC
– Phonostage: Sensor 2 mk II
– Eccentricity Detection Stabilizer: DS Audio ES-001
– Tape recorder: Studer A80

Distributor: Audio-Mix
Manufacturer: Esprit
Prices
Esprit Audio Lumina XLR: 26 499 PLN / 2×1,2m; 34 999 PLN / 2×1,8m
Esprit Audio Lumina Speaker: 21 999 PLN/ 2x2m; 25 999 PLN / 2×2,5m; 39 999 PLN / 2x3m
Esprit Audio Lumina Power: 17 499 PLN / 1,5m; 21 999 PLN/2m