1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. AudioSolutions Vantage M 5th Anniversary

AudioSolutions Vantage M 5th Anniversary

Opinia 1

Zgodnie z najpopularniejszą a wg. najnowszych opracowań podobno błędną interpretacją teorii ewolucji Karola Darwina mówiącą, że przetrwają tylko najsilniejsi przeglądając listę urządzeń, które w ciągu minionych dwunastu lat zdążyły pojawić się na naszych łamach, oraz marek za nimi stojących bez problemu można wymienić zarówno takie, którym szczęście nie dopisało i słuch po nich zaginął, takie którym z mniejszym, bądź większym trudem udaje się jakoś utrzymywać jeszcze na powierzchni, oraz nader nieliczne grono szczęśliwców, którzy nie tylko nie zatonęli, co złapali wiatr w żagle i co i rusz dają znać, że jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa. I właśnie z puli owej „śmietanki towarzyskiej” naszą uwagę zwrócił byt, który de facto jest z nami niemalże od samego początku. Mowa o litewskiej manufakturze AudioSolutions, która swoją obecność w naszym magazynie zainaugurowała w listopadzie 2013 r wielce udanymi a jednocześnie zaskakująco rozsądnie wycenionymi Rhapsody 130, by po nieco mniejszych 80-kach pokazać pazury i wytoczyć zdecydowanie cięższe działa w postaci flagowych, majestatycznych Vantage. Powiem szczerze, że na tamte czasy tak bezkompromisowa, skierowana do najbardziej wymagających odbiorców, konstrukcja i to od tak niewielkiego a zarazem „egzotycznego” wytwórcy była swoistym ewenementem mogącym w oczach „życzliwych” wyglądać na usilne szukanie atencji. Jak jednak czas pokazał AudioSolutions nie tylko, niczym supernowa, nie tylko nie zginęła po chwilowym rozbłysku, lecz rok po roku sukcesywnie pięła się po szczeblach zaawansowania i rozpoznawalności, lecz zdobywała coraz większe uznanie tak wśród odbiorców jak i przedstawicieli prasy. Gdzie jest obecnie i jak sobie radzi starałem się pokazać w ramach relacji z mojej wizyty w fabryce, jednak co innego zajrzeć na zaplecze a co innego móc już na spokojnie, w znanych sobie, kontrolowanych warunkach nausznie przekonać się na co tak naprawdę wykorzystał miniony czas Gediminas Gaidelis (spirytus movens ww. bytu) i co potrafią wychodzące spod jego palców flagowce. Dlatego też niepotrzebnie nie przedłużając wstępniaka serdecznie zapraszamy na spotkanie z jubileuszowymi kolumnami AudioSolutions Vantage M 5th Anniversary.

O tym, że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz wspominamy co i rusz i bynajmniej nie bez powodu, gdyż to właśnie pierwszy impuls, impresja bardzo często rzutują na dalsze występy. A Vantage M 5th Anniversary nawet zamknięte w solidnych skrzyniach (vide unboxing) budziły już od progu zrozumiały respekt. A potem, wraz z odkręcaniem kolejnych ścianek i wyłuskiwaniem ich ochronnych pokrowców, było tylko lepiej. I choć, jak nigdy nie ukrywałem, że nie przepadam za czarnym umaszczeniem, to satynowa czerń lakieru połączona z przypominającą wykorzystywany w motoryzacji carbon folią 3D hexa-textured oraz pomarańczowymi dodatkami sprawia bardzo pozytywne wrażenie. Jeśli dodamy do tego dynamiczną i unikającą prostopadłościenności designerską bryłę zbiegających się ku tyłowi i zarazem nieco wznoszących korpusów niezwykle trudno będzie obok eMek przejść obojętnie. Od siebie jeszcze dodam, że pomimo bezsprzecznie absorbujących gabarytów (1421 x 460 x 650 mm) tytułowe kolumny wcale nie przytłaczają swoją posturą, ba śmiem wręcz twierdzić, że nawet na tle moich dyżurnych i zarazem nieco mniejszych (1240 x 336 x 581 mm) Figaro L2 prezentują się bardziej zwiewnie. Czyżby w ich przypadku rzeczywiście „czarny wyszczuplał”?

Porównując Vantage sprzed 10 lat i aktualne M 5th Anniversary nie da się nie zauważyć zarówno oczywistych podobieństw, jak i równie oczywistych różnic. Zacznijmy od tych pierwszych. Kształt obu pokoleń jest zbliżony, ale aktualny wypust wydaje się bardziej smukły i zarazem (poniekąd przez motoryzacyjno-sportowe umaszczenie i dekoracyjne akcenty) dynamiczny. Co ciekawe ówczesne flagowce występowały w jednym rozmiarze, przynajmniej, jeśli chodzi o podłogówki a 5th Anniversary obejmuje rozmiarówką numerację od S do L, do tego podstawkowe B i monstrualny centralny C. A wybór eMek z racji ich przeznaczenia do pomieszczeń o powierzchni 30-100 m² a więc „widełek” uwzględniających naszego 38 metrowego OPOS-a wydał się oczywisty, tym bardziej, że eMka jest, przynajmniej pod względem gabarytów, jak i po części wykorzystanych przetworników bezpośrednim następcą swych protoplastek. Czemu tylko po części? A to z powodu, że jedwabną kopułkę zastąpił 25mm berylowy tweeter. Zmianie uległ również układ samych przetworników. 17 cm średniotonowiec z egipskiego papirusa przeniesiono nad wysokotonowca zostawiając pod nim parę 18 cm papierowych basowców SPC i ukryty w podstawie 26 cm aluminiowy woofer.
Rzut oka na ścianę tylną również można uznać za powiew świeżości bowiem pomiędzy dwiema parami ujść kanałów bas refleks zamiast „centralki telefonicznej” z bezlikiem zworek użytkownicy otrzymują do dyspozycji elegancki panel sterowania z dwoma estetycznymi i zarazem intuicyjnymi pokrętłami pozwalającymi precyzyjnie dostroić charakterystykę kolumn do zastanych warunków lokalowych i gustu nabywcy. Upgrade dotknął również potrójne terminale głośnikowe, które obecnie pochodzą od WBT.
Pod względem elektrycznym mamy do czynienia z konstrukcją czterodrożną z częstotliwościami podziału ustalonymi na 50, 200 i 8000 Hz o wysokiej, 92 dB skuteczności i 4 Ω impedancji. Jeśli zaś chodzi o trzewia naszych dzisiejszych gościń, to zgodnie z zapewnieniami Gedyminasa pod względem konstrukcyjnym aktualna inkarnacja Vantage góruje nad jego dotychczasowymi projektami przede wszystkim pod względem sztywności. Wewnętrzny szkielet oraz ściany boczne wykonano z 18-warstwowej sklejki SPB (z brzozy syberyjskiej) wykorzystującej trzy rodzaje kleju o różnej twardości, której właściwości rezonansowe przekraczają ponoć parametry aluminium. W krytycznych miejscach sięgnięto również po HDF a całość zaprojektowano z użyciem najnowocześniejszego oprogramowania.
Zamiast jednak dokonywać mniej bądź bardziej udanej interpretacji ogólnodostępnych informacji tym razem postanowiłem pociągnąć za język sprawcę całego zamieszania i namówiłem Gedyminasa na krótką sesję Q&A w trakcie której poruszyliśmy zarówno ogólne, jak i nieco bardziej techniczne kwestie związane zarówno z ideami stojącymi za ofertą AudioSolutions, jak i konkretnie za jubileuszową serią Vantage 5th Anniversary:

Marcin Olszewski: Zacznijmy od czegoś prostego na rozgrzewkę. Większość Waszych modeli a Vantage w szczególności nie jest prostymi „skrzynkami”. Lubisz sam sobie komplikować życie, czy to świadome odejście od nudnej prostopadłościenności oparte na zaawansowanym modelowaniu i precyzyjnych pomiarach?

Gediminas Gaidelis: Ha ha, czasami słyszę takie opinie, ale z nieco innej perspektywy :) Myślę, że czasy, kiedy wszyscy uważali, że idealnym pudełkiem jest kwadratowe pudełko o „złotych proporcjach”, już dawno minęły. Od tamtej pory komputery, moc obliczeniowa, oprogramowanie i zrozumienie procesów przeszły długą drogę. Obecnie dysponujemy oprogramowaniem i komputerami zdolnymi do natychmiastowego wykonywania wielu trudnych obliczeń, co wcześniej byłoby prawie niemożliwe, nie wspominając już o możliwościach przewidywania przy użyciu sztucznej inteligencji. Jeśli ktoś chce pójść na kompromis, to tak – skończy z prostym pudełkiem, ale fizyka jest zagmatwana, złożona i piękna, a nigdy prosta. Wiele czynników działa równolegle, a projektanci muszą brać pod uwagę nie tylko każdy z nich z osobna, ale także ich wzajemne oddziaływanie. Po prostu zrozumiałem, że branża wszędzie idzie na skróty i jeśli chcemy oferować lepsze głośniki, musimy postawić na złożoność. Nawet w przypadku naszej najtańszej serii kolumn.

M.O: Podobnie jest z kolorystyką. Ilekroć widzę AudioSolutions na wszelakiej maści wystawach i targach z daleka łapią za oko intrygującym umaszczeniem a i w swoim katalogu nie ograniczacie się do asekuracyjnych czerni / bieli i niezwykle sporadycznie sięgacie po klasyczne forniry. Czyżbyś starał się łączyć ogień z wodą, czyli solidną inżynierię i artystyczną wolność próbując rozbić szklany sufit skostniałych zasad i poniekąd designerskiej nudy?

G.G: Wiesz, przeprowadziłem bardzo wnikliwe i zarazem szalenie interesujące badania rynku dotyczące kolorów. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego ludzie najbardziej lubią czarne kolumny, a nie inne. Tym badaniom poświęciłem parę ładnych lat, przeprowadziłem również eksperymenty u siebie w firmie – w AudioSolutions, oferując i eliminując kolory lub grupy kolorów oraz obserwując reakcje i tendencje odbiorców. Doszedłem do wniosku, że między dystrybutorami a użytkownikami końcowymi toczy się ewidentna walka. Dystrybutorzy chcą mniej kolorów, ponieważ oznacza to mniej zapasów, a użytkownicy chcą więcej opcji kolorystycznych, ponieważ oznacza to większą personalizację. Jak łatwo się domyślić producenci zgadzają się z dystrybutorami i oferują czerń i biel. Dodanie jakiegokolwiek innego koloru wymagałoby posiadania kolorów uzupełniających, na przykład dodanie niebieskiego najprawdopodobniej wymagałoby również zielonego, ponieważ te dwa kolory zazwyczaj występują razem. W związku z tym producenci ograniczają się do czerni i bieli oraz dwóch rodzajów drewna, z których najpopularniejsze są dąb i orzech. Klienci wybierają najczęściej czerń i orzech, ponieważ są to najbardziej uniwersalne kolory. Moje badania wykazały, że ludzie wybierają te kolory głównie dlatego, że NIE MOGĄ mieć nic innego, więc czerń lub orzech są po prostu najbezpieczniejszym wyborem. ALE JEŚLI mają możliwość WYBORU, prawie NIGDY nie wybierają czerni :) To było dla mnie prawdziwym odkryciem. Wiedziałem, że ludzie kochają AudioSolutions częściowo dlatego, że zawsze oferujemy co najmniej 7 lub 9 kolorów, ale z drugiej strony pomijam wiele innych opcji kolorystycznych, które również dobrze wyglądają. Dlaczego więc nie pójść na całość i nie zaoferować ludziom całkowitej swobody wyboru? W ten sposób narodził się pomysł na konfigurator kolumn głośnikowych. Musiałem pokonać wiele przeszkód, jedną z nich było to, jak zaprezentować kolumny i wszystkie opcje odległym dystrybutorom lub dealerom. Wziąłem więc za wzór model salonu samochodowego i powszechnie znane konfiguratory, które okazały się najbliższe temu, co oferuję. To właśnie w takich aplikacjach klient otrzymuje zazwyczaj bezlik opcji i różnych kombinacji. Uznałem, że można to stosunkowo prosto i szybko przenieść na nasz grunt, dostosowując do swoich potrzeb i … zrobiłem to. I tak też jest teraz u nas – mamy prawie 500 000 możliwych kombinacji a 99% zamówień pochodzi właśnie z konfiguratora kolumn.

M.O: Oprócz charakterystycznych krzywizn, niebanalnych umaszczeń i coś czuję w kościach, że również słabości do papieru (o czym za chwilę) poniekąd z autopsji śmiem twierdzić, że większość, o ile nie wszystkie modele AudioSolutions są nad wyraz wyrozumiałe, jeśli chodzi o bliskość ściany za nimi. To świadomie zaimplementowana cecha wynikająca z poczynionych przez Ciebie obserwacji warunków lokalowych w jakich zazwyczaj przychodzi grać Waszym kolumnom, czy też pokłosie „delikatnej sugestii” ze strony przedstawicielek płci pięknej niezbyt przychylnym okiem patrzących na wyjeżdżające niemalże na środek salonu (celowe przejaskrawienie) kolumny?

G.G: Jest to jedna z moich osobistych preferencji i motto, aby nie wykorzystywać fizyki w niewłaściwy sposób. Jeśli zauważyliście, wszystkie moje projekty mają tylne porty bas-refleks. W branży nadal żywa jest legenda, że kolumny z tylnymi portami BR mają tendencję do silnego dudnienia i że tylne porty są złe, złe, ZŁE. W rzeczywistości jest odwrotnie. Mógłbym długo opowiadać, dlaczego tak jest, ale postaram się to streścić. Prawidłowo obliczony tylny BR zapewnia słuchaczowi większe możliwości dostrojenia basu w pomieszczeniu. Przesuwając kolumnę o kilka centymetrów, można w pełni kontrolować atak, głębię i wyższy bas. Można również ustawić kolumnę bardzo blisko ściany i nie będzie żadnych problemów z basem. Dzieje się tak, JEŚLI port jest prawidłowo – z pewnym zapasem obliczony. Ponadto, mając port z tyłu, pasywnie odfiltrowuje się część niepożądanej energii dźwiękowej niskich i średnich tonów z wnętrza obudowy (spróbuj zmierzyć port, a zobaczysz, że zacznie on promieniować dość dużo informacji o niskich i średnich tonach). Skąd się wziął mit, że kolumny z tylnym portem muszą być umieszczone na środku pomieszczenia i nie można ich ustawiać przy ścianie? Po prostu – od inżynierów żądnych basu. Dostrajają oni obudowę i port do granic możliwości, aby uzyskać wzmocnienie basów, a ponieważ kolumny z tylnym portem są na to wrażliwe, uzyskują jeszcze większe wzmocnienie przy użyciu mniejszych/tańszych przetworników. Mają tendencję do tak silnego „żyłowania” przetworników, że głośnik finalnie kończy zbyt mocno dudniąc na pojedynczym dźwięku. Takie konstrukcje są obecnie rzadkością, ale mit nadal żyje i niektórzy producenci nadal tak postępują. Prawda jest jednak taka, że kolumny z tylnym portem mają najlepsze możliwości precyzyjnego dostrojenia. Dodatkową zaletą jest to, że osoby mieszkające w małych pomieszczeniach mogą umieścić je w logicznych wizualnie miejscach i cieszyć się nimi, nawet wraz z krytycznie podchodzących do naszego hobby małżonkami :)

M.O: A kompatybilność zarówno z dysponującymi ograniczoną mocą lampowcami, jak i kilkusetwatowymi tranzystorami była jednym z głównych założeń podczas projektowania poszczególnych modeli, czy po prostu stała się faktem po sfinalizowaniu ich projektów? Siadając do komputera i „wymyślając” kolejną kolumnę zastanawiasz się w ogóle z jakimi wzmacniaczami najlepiej będzie w stanie się dogadać?

G.G: Zawsze staram się projektować kolumny tak, aby nie sprawiały problemów. Niezależnie od pomieszczenia czy wzmacniacza. Wiem, co należy zrobić, aby stanowiły łatwe obciążenie dla lamp, wiem, co należy zrobić, aby nie brzmiały zbyt jasno ze wzmacniaczami półprzewodnikowymi. Oczywiście różne wzmacniacze wymagają różnych parametrów kolumn, aby się z nimi najlepiej zgrać. Kiedy już to wiesz, po prostu robisz wszystko, co w twojej mocy, w przypadku flagowego modelu, a później w przypadku całej reszty oferty. W mojej ideologii nie ma mowy o tym, żebym musiał projektować głośnik do konkretnego wzmacniacza. Moim zdaniem idealnie byłoby, gdyby wzmacniacz był świadomy tego, co wzmacnia, oczywiście w rzeczywistości jest to nieco bardziej skomplikowane, ale znajomość słabych punktów poszczególnych typów wzmacniaczy bardzo pomaga w projektowaniu głośników o przyjaznych wymaganiach w stosunku do podpinanego pod nie wzmocnienia.

M.O: No dobrze, przejdźmy zatem do meritum, czyli sprawczyń dzisiejszej publikacji. Jeśli chodzi o widoczne gołym okiem podobieństwa goszczących u nas dekadę temu protoplastek i Vantage M 5th Anniversary to czy tylko mi się zdaje, czy „nie ruszałeś” średnio i niskotonowych przetworników? Pytam, bo w porównując „naocznie” i wspierając się podawanymi przez Ciebie danymi technicznymi w obu przypadkach mamy do czynienia z 17 cm papierowym z włóknami z papirusu, parą 18 cm papierowych SPC i 26 cm aluminiowym. To wciąż te same drajwery?

G.G: :) Jestem święcie przekonany, że nasze przetworniki średniotonowe pozostaną niezmienione przez kolejną dekadę :D Są tak dobre i wyprzedzają swoje czasy. Nadal widzę w nich potencjał, więc być może w przyszłości wprowadzimy jedynie kilka poprawek w zakresie zwrotnicy w następnej generacji. To samo dotyczy przetworników basowych – po prostu nie ma jeszcze na rynku lepszego papierowego przetwornika BASOWEGO (nie średnio-basowego ani subwooferowego). Postąpiłem zgodnie z niemiecką zasadą – jeśli coś działa i działa dobrze, po co to zmieniać? Zawsze powtarzam – pozostajemy wierni naszym klientom. Nie wprowadzam zmian, jeśli nie są one konieczne. Najlepszym przykładem było wprowadzenie na rynek wersji Figaro MK2. Najpierw zebrałem około 6 lub 7 obszarów, w których chciałem wprowadzić ulepszenia, a dopiero potem wdrożyłem je wszystkie naraz, aby efekt był naprawdę odczuwalny jako pełnokrwista druga generacja, a nie tylko kosmetyczna zmiana. Wiecie, że jesteśmy małą firmą, chcę realizować uczciwy model biznesowy i nie mogę sobie pozwolić na twierdzenie, że wprowadziliśmy zmiany, gdy różnice są tylko w słowach i dobrze wyglądają w prospektach reklamowych a ich nie słychać.

M.O: W takim razie co skłoniło Cię do przesiadki z jedwabiu na beryl w przypadku wysokotonówki?

G.G: Jedwab był zbyt miękki dla moich zamierzeń. Nie zrozum mnie źle, jedwab jest doskonałym materiałem, ale chciałem, aby Vantage miał charakter, wyrazistość, tak aby osoba, która go słucha, czuła w głośniku część mnie, część mojego charakteru. A ja nie jestem osobą spokojną ani powolną. Zawsze jestem tu i tam, lubię prędkość, wyjątkową kontrolę i szczegóły. Beryl zapewnia to wszystko. Nie sprawdziłby się w moich tradycyjnych projektach, ponieważ jest jak chirurgiczny skalpel – nie chce się go używać do krojenia codziennego chleba. Ale Vantage jest jak supersamochód – kiedy masz czas, aby się nim cieszyć, chcesz czerpać z niego maksimum przyjemności i przeżyć najlepsze chwile w życiu, zapomnieć o problemach, zanurzyć się w dźwiękach i emocjach. Chciałem, aby po sesji odsłuchowej Vantage ludzie czuli się, jakby właśnie obudzili się ze snu, wysiedli z superbryki. Myślę, że to najlepszy opis :)

M.O: Czy to zmiana wysokotonowca była powodem przeprojektowania układu przetworników (przeniesienie średniotonowca nad kopułkę) i eliminacji pochylenia przedniej ścianki?

G.G: Nie, było tak samo jak w przypadku Figaro – byłem zadowolony z Vantage Classic, ale dostrzegłem kilka rzeczy, które można poprawić. Nachylenie przedniej przegrody wynikało więc z przeprojektowania zwrotnicy, ponieważ chciałem uzyskać nieco szerszą dyspersję, a poza tym przestały mi się podobać nachylone konstrukcje, które są zbyt słodkie, mało techniczne – kiczowate.

Przeniesienie głośnika wysokotonowego poniżej średniotonowego ma trzy zalety:
1. było to naturalnym rozwiązaniem, aby utrzymać głośnik wysokotonowy mniej więcej na wysokości ucha, ale nie jest to aż tak ważne.

2. Psychoakustyka. Jeśli przeanalizujemy, w jaki sposób ludzie postrzegają dźwięk, i uwzględnimy jednocześnie fizykę, zauważymy, że dla pomiarów nie ma znaczącej różnicy, czy głośnik wysokotonowy znajduje się w pozycji wyższej względem głośnika średniotonowego, czy niższej. Nadal mierzy on to samo i działa mniej więcej jak jeden głośnik eliptyczny. Cała różnica pojawia się, gdy weźmiemy pod uwagę ludzki słuch. Słyszymy wszystkie dźwięki jednocześnie (bezpośrednie, odbite, opóźnione, rozproszone) i nie mamy opcji „bramki”, tak jak mikrofon. Nasz mózg interpretuje wszystkie odbicia nieco inaczej – odbicia od sufitu są interpretowane inaczej niż odbicia od podłogi (w moich projektach biorę pod uwagę wiele aspektów psychoakustyki). Okazuje się, że umieszczenie głośnika wysokotonowego poniżej średniotonowego, na poziomie psychoakustycznym, zapewnia lepszą integrację głośnika wysokotonowego ze średniotonowym. Oznacza to, że nigdy nie będzie można powiedzieć „słyszę głośnik wysokotonowy oddzielnie od całego systemu”. Ma to związek z tym, jak nasz mózg interpretuje różne częstotliwości na różnych wysokościach, gdy częstotliwości te są transmitowane w tym samym czasie (dwa przetworniki grające razem).

3. Jest też strona elektroakustyczna, nie tylko psychoakustyczna. Kiedy filtrujesz głośnik wysokotonowy, nigdy nie dostajesz natychmiastowego spadku spl, masz spadek 6-12-18-24 (lub więcej) db/oktawę. To samo dotyczy głośników niskotonowych. I tak właśnie jest. W tradycyjnym układzie głośniki wysokotonowe są bardzo daleko od głośników niskotonowych, ale nadal spotykają się akustycznie gdzieś w zakresie średnich tonów. Nie grają one głośno w tym zakresie przejściowym między basem a głośnikiem wysokotonowym, ale nadal powodują zniekształcenia. A my, jako ludzie, jesteśmy bardzo wrażliwi na zniekształcenia i od razu potrafimy stwierdzić, że coś jest nie tak. Przesuwając głośniki wysokotonowe bliżej głośników basowych, powodujemy mniejsze przesunięcie fazowe między nimi i mniejsze zniekształcenia. Przesunięcie średnich tonów dalej nie stanowi problemu, ponieważ krzyżujemy nasze średnie tony drastycznie nisko, gdzie długość fali jest wystarczająco długa, aby nie odczuwać żadnych negatywnych skutków.

M.O: Zdradzisz skąd przywiązanie do papierowych przetworników? Przecież o ile w niższych seriach jeszcze można wskazywać względy ekonomiczne, to przy Vantage, gdzie księgowi raczej nie muszą liczyć każdego centa nie korciło Cię, żeby poszaleć z modnym grafenem, zaawansowanymi carbonowymi plecionkami, czy jakimiś zaawansowanymi sandwichami?

G.G: Po prostu dlatego, że nie ma materiałów bez zalet i wad. A papier plasuje się idealnie pośrodku. Aluminium może wydawać się idealnym materiałem, zwłaszcza lotnicze. Wielu produkuje z niego obudowy głośników, dlaczego więc nie membrany? Podobnie jest z tytanem. Okazuje się, że straty wewnątrz materiału są zbyt małe, gdy materiał jest bardzo cienki, łatwo się łamie z powodu niemożności rozproszenia/tłumienia energii wewnętrznej, zaczyna wykazywać rezonanse wewnętrzne, co powoduje wiele problemów i widać to nawet na wykresie SPL, nie wspominając o głębszych parametrach przetwornika. Ceramika wygląda dobrze w tej dziedzinie. Jest to materiał twardszy niż aluminium i nie pęka nawet przy nadmiernym poziomie energii wewnętrznej, ale pęka fizycznie, gdy jest przeciążony lub dotknięty. Włókno węglowe jest ogólnie dobrym materiałem, ale po impregnacji żywicą staje się ciężkie w porównaniu z grubością materiału, ugina się, trzeba wykonać z niego strukturę 3D, aby uzyskać pełne korzyści i właśnie dlatego ten materiał został wynaleziony. Z tego co wiem, nikt jeszcze nie zajmuje się konstrukcjami 3D lub są one opatentowane. Sandwich nie jest konstrukcją 3D, przynajmniej nie o tym mówię. Z drugiej strony papier jest dla nas najbardziej naturalnym materiałem, ale ma również bardzo dobre właściwości we wszystkich dziedzinach. Jest miękki, ma wystarczającą wytrzymałość wewnętrzną, jest na tyle elastyczny, że nie wydaje dźwięków, jest lekki w porównaniu ze swoją sztywnością. Co więcej, jego wzór zniekształceń jest naprawdę niski i jednolity dla wszystkich harmonicznych. A to jest najważniejsze.

Tym, którzy nigdy o tym nie myśleli, proponuję przeprowadzić eksperyment myślowy – wyobraźcie sobie strunę pracującą w jednej częstotliwości, zawieszoną między dwoma kotwicami. Powiedzmy, że nastroimy ją na 440 Hz. Usłyszymy dźwięk sinusoidalny, taki sam jak z generatora dźwięku. Teraz zagrajcie tę samą częstotliwość 440 Hz na skrzypcach – usłyszycie bukiet dźwięków, który definiuje się jako „brzmienie skrzypiec”. Zagraj tę samą nutę 440 Hz na fortepianie – znów brzmi ona inaczej. Co więcej – różne skrzypce brzmią inaczej między sobą. DLACZEGO? Jest to ten sam dźwięk podstawowy 440 Hz. Różnica polega na alikwotach i ich głośności (440, 880, 1320 Hz itp.). Innymi słowy – wzorze alikwotów. To samo dotyczy przetworników – wszystkie przetworniki mają zniekształcenia (które są zasadniczo tymi samymi alikwotami, tylko nazwanymi inaczej). Zniekształcenia te tworzą również wzór każdego przetwornika, każdego typu membrany i dają „brzmienie aluminium”, „brzmienie ceramiki” itp. Wzór zniekształceń papieru jest jednolity i równy w całym zakresie bez dużych nieregularności, dlatego brzmi on najbardziej neutralnie. Czy nie tego właśnie oczekujemy od audio – neutralności?

M.O: Skoro jesteśmy przy niuansach konstrukcyjnych nie sposób przejść obojętnie obok zastąpienia dawnej odpowiedzialnej za charakterystykę brzmieniową „centralki telefonicznej” zdecydowanie wygodniejszymi i intuicyjnymi pokrętłami. Jak rozumiem to rozwinięcie idei znanej z linii Virtuoso?

G.G: Tak, dzięki temu użytkownicy mogą precyzyjniej i szybciej dostosować swój system. Zajmuje mniej miejsca i wygląda bardziej estetycznie. Jest to kwestia kosmetyczna. Z kolei Virtuoso posiada trzy różne zwrotnice i pokrętło do wyboru jednej z nich. Jest to coś zupełnie innego w porównaniu z Vantage. Vantage posiada regulację poziomu wysokotonowca i średniotonowca, co pozwala precyzyjnie dostosować głośniki do pomieszczenia.

M.O: A nie boisz się, że taki wachlarz opcji dla nabywców przejawiających pewną nerwicę natręctw może spowodować niepewność co do dokonanych nastaw i ciągłe kombinowanie zamiast skupiania się na muzyce?

G.G: Nie, nie sądzę. Vantage ma tylko 16 możliwych kombinacji w zakresie regulacji poziomu. Myślę, że jest to system typu „ustaw i zapomnij”. Po odpowiednim ustawieniu nie trzeba nic zmieniać, dopóki nie przeniesie się kolumn. Zmiany są subtelne; można regulować tylko w zakresie 2,5 dB. Nic drastycznego, nic zbyt skomplikowanego. Znam znacznie bardziej złożone możliwości regulacji pewnej francuskiej marki. Nigdy nie liczyłem możliwych kombinacji, ale myślę, że powinno być ich mniej więcej 250.

M.O: Podobny „zarzut” mógłbym skierować w kierunku … potrójnych (!) terminali głośnikowych. W końcu nie od dziś wiadomo, że lepiej grać na jednych dobrych niż dwóch/trzech takich sobie przewodach a niskiej jakości zworki potrafią dramatycznie zepsuć brzmienie kolumn. Masz jakieś mocne argumenty do obrony tri-wiringu/ampingu, czy też (czysto hipotetycznie) dopuszczasz możliwość zamówienia Vantage z pojedynczymi, no dobra, podwójnymi terminalami?

G.G: Proszę nie popełniaj logicznego błędu – Vantage powstał jako projekt trójamplifikacyjny, a nie trójprzewodowy. Posiada oddzielne płytki zwrotnicy (łącznie 6 płytek rozmieszczonych wewnątrz korpusu). Jest to system de facto dedykowany tri-ampingowii. A tym samym korzystanie z nich z jednym wzmacniaczem i pojedynczymi przewodami jest ewidentnym kompromisem. Potrójne okablowanie jest oczywiście lepszym rozwiązaniem, ale potrójne wzmocnienie jest najlepszym wyborem. Oddzielając średnie i wysokie tony od basów, a basy od subwooferów, możemy osiągnąć znacznie większą czystość dźwięku i zerowe przesłuchy, ponieważ wszystkie płytki zwrotnicy (łącznie 6) są fizycznie oddzielone i zamontowane w różnych sekcjach głośnika.

M.O: Jak już jesteśmy przy przewodach, to z tego co pamiętam z wizyty w fabryce wspominałeś, że używacie głównie produktów in-akustika. Przy Vantage sięgnąłeś po jakiś „customowy”, wykonywany specjalnie dla was przewód, czy raczej nie kombinujesz i używacie seryjnych modeli?

GG: Vantage jest wyposażony wyłącznie w japońskie kable Canare. Jest to jeden z niewielu producentów, który posiada pełną specyfikację techniczną swoich kabli, a ponadto jest głównym dostawcą okablowania dla studiów nagraniowych. Używamy jednego z wielu kabli tej firmy, z pełną izolacją teflonową i prawdziwą miedzią OFC. Dziwnie brzmi, że muszę podkreślać słowa „prawdziwa miedź OFC” lub „prawdziwie czysta miedź”. Ale tak właśnie jest. Większość konkurencji, która twierdzi, że ich przewody są wykonane z miedzi OFC lub 99,99%, jest daleka od prawdy, ale nikt nie wydaje się tym faktem przejmować…

M.O: Skoro o fabryce mowa, to jak (mam taką cichą nadzieję) było widać zamiast co najmniej 20-osobowego zespołu, o którym wspominałeś lata temu (bodajże w 2013 r.) w jednym z wywiadów w chwili obecnej skład swojego dream-temu zredukowałeś do 4 wysoce wykwalifikowanych pracowników oraz sieci lokalnych poddostawców. Zakładam, że przez ostatnią dekadę ilość zleceń nie spadła, międzynarodowa sieć dealerska również się rozrosła, więc wszystko musi chodzić jak w szwajcarskim zegarku. Czy zatem przy takim obłożeniu masz jeszcze czas na pracę nad nowymi projektami?

GG: Tak, byłem młody, nie miałem dużego doświadczenia i bałem się, że będę mały wśród dużych marek :) Kiedy ogarnia cię strach, zaczynasz mówić bzdury, jakbyś próbował się chronić i „być tak silnym jak ci, którzy cię otaczają” lol :) :) :) Rzecz w tym, że wraz z wiekiem i dojrzałością zaczynasz rozumieć, że siła nie tkwi w wielkości, ale raczej w szczerości wobec siebie, klientów, jakości świadczonych usług, a co najważniejsze – w dumie z tego, co robisz i dlaczego to robisz.

I od razu mała errata – mamy w sumie 6 wysoko wykwalifikowanych pracowników, z których dwóch pracuje w niepełnym wymiarze godzin, nie licząc mnie. Ale tak, masz rację, zmieniłem całkowicie sposób myślenia o tym, do czego dążę, o tym, co mój produkt mówi o mnie jako twórcy i o tym, gdzie chciałbym być w przyszłości. Zrozumiałem, że należy skupić się na jakości, a nie na ilości. Zabawne jest to, że uzyskałem większą ilość, kiedy przestałem się na tym skupiać (była to, jak sądzę, era modelu Rhapsody). Nie, mam swoje minimum – 500 par rocznie i nie więcej. Ta ilość jest więcej niż wystarczająca, aby zadowolić nas i naszych klientów, a także, co najważniejsze, aby nadal prowadzić firmę produkującą kolumny, a nie agencję eventową lub firmę finansową. Oznacza to utrzymanie jakości i prawdziwego rzemiosła w naszej dziedzinie. Gdybyśmy rozwijali się jak inne duże firmy, w pewnym momencie nie miałoby znaczenia, co produkujemy – kolumny czy lodówki – stalibyśmy się ogromną biurokratyczną machiną. Chcę, abyśmy nadal tworzyli wyjątkowe kolumny, kolumny na zamówienie, kolumny, które mogą cieszyć naszych słuchaczy i są zarazem przystępne cenowo. W końcu jesteśmy młodą firmą, ja sam jestem jeszcze młody i pełen entuzjazmu, lubię spotykać się z naszymi klientami, poznawać osoby, które już posiadają nasze produkty, lub po prostu dzielić się moimi innymi pasjami, takimi jak samochody lub gry planszowe/komputerowe, i po prostu rozmawiać z innymi. Dałbym wszystko, żeby spotkać Ferdinanda Porsche lub Franco Serblina i porozmawiać z nimi, ale obaj już nie żyją. Myślę, że ludzie, którzy wybierają AudioSolutions, doceniają fakt, że mogą uścisnąć mi dłoń i usłyszeć moje pomysły z pierwszej ręki, porozmawiać ze mną i mieć małą cząstkę mnie w swoim domu oraz opowiedzieć swoim znajomym o Gediminasie, który miał marzenie, aby produkować kolumny głośnikowe w swoim garażu :) Żaden przedstawiciel handlowy tego nie zrobi, nie da się tego niczym zastąpić.

Jeśli chodzi o obciążenie pracą, podjęliśmy kilka całkiem sprytnych decyzji produkcyjnych. Zawsze fascynowało mnie Porsche i ich wydajność w uruchamianiu wszystkich tych modeli na jednej linii montażowej w jednym zakładzie. W pewnym momencie zauważyłem, że nasza konstrukcja typu „box-in-a-box” pozwala nam wdrożyć konfigurator głośników bez większego wysiłku. W rezultacie mamy 500 000 różnych kombinacji w konfiguratorze Figaro i zerowe opóźnienia w produkcji pomimo tak wielu możliwości. Jest to wynik lokalnej produkcji i niezależności od łańcuchów dostaw, a także sprytnej inżynierii w fabryce. Tak więc nadal mam trochę wolnego czasu, aby nie tylko myśleć o ulepszonych modelach, ale także cieszyć się innymi hobby :)

No dobrze, podźwigaliśmy (wraz ze skrzynią transportową każda kolumna zauważalnie przekracza 100kg), pooglądaliśmy, porozmawialiśmy, to teraz wreszcie można wygodnie rozsiąść się w fotelu i posłuchać. A powiem szczerze, że jest czego, gdyż eMki z jednej strony sprawiły, że od pierwszych taktów „Black Market Enlightenment” Antimatter poczułem się jak w domu – w towarzystwie swoich Figaro L2 a z drugiej, z niezwykłą intensywnością dotarło do mnie ile, zachowując co by nie mówić pasującą mi firmową szkołę brzmienia, więcej i lepiej można wycisnąć z pozornie znanych na pamięć nagrań. Były oczywiście właściwa dużym, wielodrożnym zestawom swoboda i rozmach prezentacji, mile łechcące zmysły wysycenie średnicy i zdolność grania zarówno na niezobowiązujących – wieczorno-nocnych, jak i iście koncertowych poziomach głośności. Jednak już skraje reprodukowanego pasma były nie tylko ewidentnym novum tak w przypadku niżej urodzonych modeli, jak i pierwszej odsłony Vantage, lecz de facto okazywały się klasą same dla siebie. Najwyższe składowe onieśmielały rozdzielczością, czystością i obecną w nich energią. Jednak nie próbowały na siłę czarować i uwodzić tam, gdzie w materiale źródłowym zawarto zadziorną chropawość, bądź garażowy brud, lecz również trudno uznać je było za w jakikolwiek sposób przesadzone, utwardzone, czy wręcz ofensywne. Wystarczyło bowiem zmienić rockowy repertuar na np. „Unrealeased” Cecilii Bartoli, czy też „#LetsBaRock” Jakuba Józefa Orlińskiego i Aleksandra Dębicza by przekonać się, że nie dość, że berylowe tweetery w Vantage’ach swą czystością nie tylko przekraczają przysłowiową „krystaliczność”, co jasno dają do zrozumienia, że niespecjalnie czują respekt przed diamentową konkurencją. Od razu zdradzę, iż „#LetsBaRock” znalazł się na mojej playliście nieprzypadkowo, gdyż to poniekąd nasz rodzimy odpowiednik redakcyjnego „papierka lakmusowego”, czyli „’Round M: Monteverdi Meets Jazz” Roberty Mameli, gdzie klasyczny duet kontratenora i fortepianu rozbudowano o współczesną sekcję rytmiczną – perkusję Marcina Ułanowskiego i bas Wojciecha Gumińskiego, w efekcie czego dostajemy nie tylko w pełnej krasie „króla instrumentów” i fenomenalny wokal, lecz również pole do popisu dla dmuchającego w podłogę woofera. I to słychać. Czuć z resztą też, bo Vantage potrafią solidnie kopnąć i z adekwatną wykopowi z półobrotu energią pomasować trzewia. I pod tym względem bardzo wyraźnie słychać progres w stosunku do protoplastek, bowiem motoryka, timing i witalność najniższych składowych serwowanych przez tytułowe jubileuszówki jest fenomenalna. Proszę tylko sięgnąć po „Shining” Swallow The Sun lub „Another Miracle” Of Mice & Men a przekonacie się, że po wspominanym podczas testów pierwszych Vantage spowolnieniu nie ma nawet śladu. Dla pewności przesłuchałem ciężki jak walec drogowy i gęsty jak babciny krupnik „A Map of All Our Failures” My Dying Bride jedynie potwierdzając, iż aktualny wypust litewskich flagowców bez najmniejszych problemów był w stanie w niezwykle sugestywnej holograficznej przestrzeni i z zachowaniem wybitnej rozdzielczości w całym reprodukowanym paśmie rozmieścić na scenie ww. bandę ponuraków i choć trudno było mówić o rześkości i skoczności doom-metalowych kompozycji, to zamiast leniwego strumienia lawy z głośników dobiegały zgodne z zamierzeniem artystów i odpowiedzialnej za realizację krążka ekipy posępne, acz niezwykle smakowite i wyrafinowane dźwięki. Warto również wspomnieć, iż właśnie na takim monumentalnym, gęstym i nierzadko wręcz apokaliptycznym materiale AudioSolutions łapią wiatr w żagle i pokazują pełnię swych możliwości grając dźwiękiem potężnym, kipiącym od energii, lecz zarazem nieprzesadzonym – bez tendencji do sztucznego pompowania źródeł pozornych, czy też generowania ponadnormatywnych hektarów przestrzeni.
A właśnie, co do owej przestrzenności prezentacji, to Vantage M zaskakująco rzetelnie trzymają się faktów nie tylko nader udanie znikając ze sceny, co wiernie odwzorowując realia „lokalowe” poszczególnych realizacji. Jeśli chcecie poczuć ogrom kubatury z charakterystycznym pogłosem, to będzie Wam dane tego doświadczyć z intensywnością czynnego uczestnictwa. Wystarczy, że sięgniecie po „In My Solitude: Live at Grace Cathedral” Branforda Marsalisa i sprawa załatwiona. Podobnie z praktycznie „głuchym” efektem studia. Karmicie Vantage zrealizowanym w belgijskim Galaxy „From Heaven on Earth – Lute Music from Kremsmunster Abbey” Huberta Hoffmanna i w tzw. okamgnieniu zostajecie otoczeni nieprzenikniona czernią i pozostawieni sam na sam z solistą i jego lutnią. I to wszystko praktycznie niezależnie od poziomu głośności, chociaż nie ma co się oszukiwać. O ile bowiem góra pasma czaruje rozdzielczością już od niemalże szeptu, to żeby zaprosić do współpracy ukrytego „w podwoziu” 26 cm basowca trzeba nieco więcej prądu. Jednak bez obaw – jego zbawienny wpływ słychać już przy natężeniach dźwięku pozwalających komfortowo prowadzić rozmowy, więc jego „aktywacja” nie wiąże się z jakimś specjalnym „wkręcaniu” kolumn na wysokie obroty. Choć jeśli komuś zależy na wykorzystaniu pełnego, drzemiącego w litewskich flagowcach potencjału energetycznego, to coś czuję w kościach, że warto wziąć sobie do serca rekomendację ich twórcy i dobierając do nich odpowiednie wzmocnienie raczej nie schodzić poniżej zalecanych 50W.

W ramach podsumowania zasadnym wydaje się porównanie pierwszej i aktualnej wersji Vantage. Problem w tym, że o ile przy protoplastkach wychodziło na to, że są warte uwagi, „ale” … i tu następowała litania obwarowań koniecznych do spełnienia w celu zapewnienia dobrostanu tak im, jak i ich szczęśliwym nabywcom to w przypadku AudioSolutions Vantage M 5th Anniversary wypada mi jedynie stwierdzić, iż są to wyborne kolumny, które nie dość, że nie boją się żadnego repertuaru, to z powodzeniem spełnią wygórowane oczekiwania nawet najbardziej wybrednych melomanów i audiofilów. Przy okazji, patrząc na nie ze stricte high-endowej perspektywy, nie zrujnują domowego budżetu a i strażniczki domowego ogniska patrzeć będą na nie raczej przyjaznym okiem, gdyż nie trzeba będzie z nimi odjeżdżać na półtora, albo i więcej metra od tylnej ściany. Czyli co? W telegraficznym skrócie można byłoby autorytatywnie uznać, że wspomnianego przed chwilą porównania … nie ma? No właśnie niekoniecznie, gdyż właśnie takie bratobójcze sparringi najlepiej pokazują jaką pracę wykonała stojąca za danym projektem ekipa i jaki progres ów projekt z fazy pierwotnej do obecnej odnotował. A śmiem twierdzić, iż w przypadku tytułowych Vantage jest on wart każdej widniejącej w rubryce z ceną złotówki. Czy dla wszystkich? Śmiem wątpić, ale bądźmy szczerzy AudioSolutions to nie zupa pomidorowa, żeby smakować wszystkim, dlatego też, jeśli ktoś uzależniony jest od ospałego i mało czytelnego, bądź z przeciwległego krańca skali boleśnie prosektoryjnego, analitycznego grania z tytułowymi Litwinkami może nie znaleźć płaszczyzny porozumienia. Jeśli jednak cenicie sobie Państwo w dźwięku naturalność, dynamikę i żywiołową muzykalność najwyższej próby z czystej ciekawości rzućcie na AudioSolutions Vantage M 5th Anniversary, bądź ich większe/mniejsze rodzeństwo okiem i uchem.

Marcin Olszewski

Opinia 2

To co prawda jest wynik wielu testowych spotkań, ale zawsze, gdy na nasz tapet mają trafić konstrukcje spod znaku litewskiej marki AudioSolutions, w duchu jestem dziwnie spokojny, że poświęcony na ich posłuchanie czas będzie ciekawym doznaniem. Za każdym razem naturalną koleją rzeczy jest to zderzenie z nieco innym pomysłem na dźwięk, jednak ogólnie rzecz biorąc zawsze jest to fajnie spędzony kawałek mojego jestestwa na tym ziemskim padole. A potwierdzeniem takiego stanu niech będzie choćby finał ostatniego testu Figaro L2, które po całej akcji nie wyjechały już od Marcina, stając się stałym punktem odniesienia dla innych konstrukcji. Wiem, wiem, powtarzam się, ale celowo, gdyż chcę podkreślić, iż mocodawca marki po wielu latach owocnych doświadczeń obecnie konstruuje na tyle ciekawe i do tego uczciwie wycenione kolumny, że w dobrym znaczeniu tego słowa z powodzeniem rozpycha się w światowym mainstreamie, choćby eliminując z zestawu Marcina kultowe dla wieku Dynaudio. Zaskoczeni? Ja przyznam też, ale w sensie pozytywnym i z pewnego rodzaju spełnieniem kreowanych testami kolejnych zespołów głośnikowych przypuszczeń, że kiedyś marce uda się przełamać barierę wejścia do wysokiej ligi. Co tym razem nas odwiedziło? To rykoszet ostatniej wystawy, czyli pochodzące z najwyższej serii kolumny podłogowe AudioSolutions Vantage M 5th Anniversary, których wizytę zawdzięczamy gdańskiemu dystrybutorowi Premium Sound.

Patrząc na bryły naszych bohaterek ciężko jest w prostych słowach określić ich kształt. Celowo w ramach walki z falami stojącymi wewnątrz skrzynki – naturalnie oprócz typowego dla tej marki dublowania obudowy, czyli okalania pierwszej wewnętrznej konstrukcji zewnętrznym, przymocowanym plastycznym spoiwem, wykończonym już w wysokim standardzie dodatkowym płaszczem – nie mają żadnych równoległych płaszczyzn. Co więcej, każda z nich poza wyposażoną w regulowane stopy podstawą jest wycinkiem fali. A wygląda to mniej więcej tak. Łukowaty awers zbiega się krągłą, lekko pofalowaną linią do znacznie węższego tylnego panelu, na którym zorientowano cztery wyloty portów bas-refleks, pomiędzy nimi ulokowano dwa pokrętła pozwalające lekko dostroić pracę wybranych częstotliwości, a na samym dole wylądowały trzy komplety zacisków dla każdego zakresu pasma z osobna. A żeby być konsekwentnym w swym działaniu wykorzystywania krągłości, producent od góry z mocnym akcentem skosu ku przodowi na pionową część obudowy jakby zrzucił także lekko łukowatą górną ściankę. Przyznam szczerze, że wygląda to zacnie i przy okazji optycznie zmniejsza wzrokowy odbiór przecież dużej gabarytowo konstrukcji. Jeśli chodzi o wyposażenie w przetworniki, mamy do czynienia z berylową wysokotonówką oraz pakietem przetworników na bazie celulozy, w skład którego wchodzi jeden średniak, dwa basowce i umieszczony w podstawie, oczywiście dmuchający w podłogę dodatkowy, już aluminiowy niskotonowiec. Nie ma się co oszukiwać, ilość i sposób rozmieszczeni głośników bez naciągania faktów pozwala domniemywać, iż podczas obcowania z tymi kolumnami będzie się działo. Tym bardziej, że ich skuteczność jest dość przyjazna, bo oscyluje w granicach 92 dB przy obciążeniu 4 Ohm, co nie tylko dla mojego duńskiego pieca, ale także dla większości potencjalnych wzmacniaczy jest tak zwaną bułką z masłem.

Co wydarzyło się po wpięciu naszych bohaterek w mój tor? Po pierwsze zostałem utwierdzony w zdobytym wcześniejszymi doświadczeniami przekonaniu świetnej jakości prezentacji dolnego zakresu. Był mocny, zwarty i jak lubię, w dobrym znaczeniu twardy. Po drugie barwa i nasycenie muzyki oferowały oczekiwany przez dany materiał poziom jakości i ilości. A po trzecie nawet przy wysokich poziomach głośności strojne Litwinki w najmniejszym stopniu nie popadały w oznaki wysilenia prezentacji. Bez problemu wypełniały moje pomieszczenie ścianą dźwięku, który zawsze był wysokiej próby tak od strony jakości, jak i swobody, a przez to lotności. Jak widać, wyartykułowałem same zalety. Czy wszystkie? Otóż nie. A dlatego nie zrobiłem tego ciurkiem, gdyż choć długi czas z takim sznytem grania było mi po drodze, gdy dojdzie do decyzji zakupu, ostatecznym punktem za lub przeciw pewnej grupy audiomaniaków może być estetyka podania materiału muzycznego z nutą celulozy w tle. To oczywiście efekt w pewnym sensie zamierzony wyborem przetworników i zapewniam, że z mojej strony nie jest to zadem przytyk, bo wiele lat z podobnym brzmieniem obcowałem na co dzień, ale gdy obecnie słucham kolumn z twardymi membranami, nie mogłem nie wspomnieć – zaznaczam, że to dla wielu duża zaleta – o wspomnianym papierowym posmaku prezentacji. Posmaku, który wiele instrumentów wyciąga na niedoścignione sonicznie wyżyny – choćby skrzypce, ale jednak to jest pewien sznyt i należało go przywołać. Czy to popsuło mi zabawę? Bynajmniej, gdyż uwielbiam muzykę dawną i jazzową, a ta aż kipiała nieosiągalnym z moich kolumn, skądinąd zjawiskowym tembrem rozwibrowanego drewna odtwarzanego przez papierowe membrany.
Przykładowy, zapewne znany Wam dobrze popis gry na wspomnianym instrumencie smyczkowym w akompaniamencie londyńskiej orkiestry „Diabolus In Musica” wypadł fenomenalnie. Z dźwiękowym posmakiem nie tylko użytego do budowy instrumentu drewna, ale także materiału na struny smyczka, co sprawiło, że nie puszczałem li tylko zwyczajowych, czyli najbardziej znanych i żywiołowych kawałków, aby ocenić brzmienie kolumn, ale z pełną drobiazgowością napawania się wirtuozerią tak operatora skrzypiec, jak i testowo skonfigurowanego systemu w tak prawdziwy sposób podającego ten materiał, wszedłem w każdy, następujący po sobie utwór. W rzadko spotykanym napięciu czekałem na najdrobniejszy dźwięk, aby nasycić się nim, gdy kolumny opuszczą moje lokum. Nie mogę powiedzieć, że z moich nie mam takiej frajdy, ale skłamałbym, gdybym stwierdził, że skrzypce są lepsze od tych prezentowanych przez litewskie Vantage. Są inne, ale już nie tak drewniane, co sprawia, że bardziej skupiam się na innych aspektach prezentacji. A, że nasze bohaterki stacjonowały u mnie przez dobrych kilkanaście dni, myślą przewodnią moich wieczorów przy muzyce naturalnie były płyty ze skrzypcami w jednej z głównych ról, jak choćby twórczość Adama Bałdycha.
Podobnie, bo z dobrym wynikiem brzmieniowym wypadła także muzyka rockowa. Oczywiście nie chciałem rezygnować ze słuchania świetnej wersji smyków w istotnych rolach, ale chcąc sprawdzić brzmienie kolumn podczas odtwarzania mocnego kopnięcia, sięgnąłem po koncertową płytę „S&M” zespołu Metallica. To jak pewnie wiecie, jest udane połączenie formacji orkiestrowej z rockowym szaleństwem. Może materiał nie jest idealnie nagrany, ale jeśli tylko uda się dobrze oddać brzmienie składu symfonicznego – mam na myśli estetykę i energię użytych instrumentów, co litewskie kolumny bdb. potrafią, rockmeni mają świetne pole do popisu. Naturalnie chodzi o zaprezentowanie pełnej ekspresji wokalizy, uderzenie słuchacza mocnymi, bo soczystymi gitarowymi pasażami tudzież walką perkusisty z bębnami, które na tle wydawałoby się formacji dla wyższych sfer udanie kontrapunktują całe muzyczne przedsięwzięcie. Jak było? Z przyjemnością stwierdzam, iż świetnie. A to dlatego, że kolumny nie tylko oferowały w pełnej kontroli całe pasmo ze szczególnym zaznaczeniem świetnych niskich rejestrów, ale także za sprawą sznytu grania dobrze definiowały wiele źródeł pozornych. I nie mówię w tym momencie tylko o smykach, ale także o bębniarzu, któremu celulozowy posmak pomagał uzyskać ciekawe brzmienie efektu zetknięcia pałki stopy z membraną wielkiego kotła. Niezbyt twardego, nie nazbyt rozmytego, tylko w punkt puszystego, a zarazem krótkiego w kwestii trwania. Przynajmniej ja tak to odebrałem.

Komu poleciłbym nasze bohaterki? Pierwszą istotną wskazówką jest niestety posiadanie odpowiedniego pomieszczenia, bo to jednak duże kolumny. Jeśli jednak takowym dysponujecie, to jedyną kwestią do rozwiązania jest próba na własnej skórze, czy wspominany przeze mnie sznyt grania z lekkim odczynem celulozy jest na akceptowalnym poziomie. Tylko na spokojnie, jest symboliczny i wielu z Was grając na kolumnach z przetwornikami z dodatkiem papieru w membranach może nawet go nie zauważyć, ale ja obcując na co dzień z aluminium, ceramiką i diamentem go słyszę i dlatego musiałem o nim wspomnieć. Jednak abstrahując od moich codziennych wyborów, jeśli nie macie złych doświadczeń z tego typu estetyką, reszta, czyli podanie słuchanego materiału w pełnej kontroli i rozdzielczości w całym zakresie częstotliwościowym na najwyższym poziomie sprawi, że nawet po niezobowiązującej próbie mogą nie wrócić już do sklepu. Straszę? Nic z tych rzeczy, jedynie lojalnie ostrzegam, bo to kolejne świetne kolumny spod znaku AudioSolutions.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD: Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Commander
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Furutech Evolution II, Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, ZenSati Angel
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna: Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne: Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon: SME 60
– wkładka: My Sonic Lab Signature Diamond
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty: Omicron Luxury Clamp
– przyrząd do centrowania płyty: DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy: Studer A80

Dystrybucja: Premium Sound
Producent: AudioSolutions
Cena: 287 000 PLN

Dane techniczne
Skuteczność: 92 dB @ 2.83V 1m
Rekomendowana moc wzmacniacza: 50-500 W rms
Impedancja: nominalnie 4,0 Ω;
Częstotliwość podziału: 50, 200, 8000 Hz
Pasmo przenoszenia (w pomieszczeniu): 21-30000 Hz
Zastosowane przetworniki:
– wysokotonowy: 2,5 cm kopułka berylowa,
– średniotonowy: 17 cm z membraną z włóknami z papirusu,
– niskotonowe: 2 x 18 cm SPC głośniki o membranach papierowych, 26 cm aluminiowy
Wymiary (W x S x G): 1421 x 460 x 650 mm
Waga: 75 kg sztuka

Pobierz jako PDF