Opinia 1
Pamiętają Państwo nasz test uroczo filigranowych podłogówek Dynaudio Excite X34? Oczywiście, ze … nie bardzo. My prawdę powiedziawszy też. W końcu pojawił się na naszej stronie na początku listopada 2013 roku i od tamtego czasu zdążyliśmy zrecenzował ładnych parę ton wszelakich audio – specjałów. Fakt jednak pozostaje faktem i szukając niedrogich i łatwych do napędzenia kolumn podłogowych do niewielkich pomieszczeń nie sposób o wspomnianych Dunkach zapomnieć. Pytanie co zrobić, jeśli w tzw. międzyczasie wzrósł nasz apetyt na dynamikę, bądź udało nam się wygospodarować dodatkowych parę metrów kwadratowych. Z odpowiedzią na powyższe dylematy przyszło nam czekać blisko 2,5 roku, gdyż dopiero niedawno światło dzienne ujrzały nowe flagowce serii Excite, czyli model X44. Oczywiście można zamiast solidnego skoku drobić jak przysłowiowa gejsza i zadowolić się pośrednimi X38, tylko … jakoś tak się składa, że nie przepadamy z Jackiem za półśrodkami i wychodzimy z założenia, że jeśli upgrade’ować to z rozmachem i jak to się ładnie mówi po bandzie. A tytułowe Excite’y X44 w takie właśnie kryteria wpisują się wręcz perfekcyjnie. Nie wierzycie, no to patrzcie, czytajcie i a osłuchy się czym prędzej umawiajcie.
Ponieważ 44-ki to zupełnie nowe, zaprojektowane niemalże od zera konstrukcje nie dziwi fakt zaimplementowania w nich zarówno sprawdzonych rozwiązań, jak i pewnych technicznych nowinek. Przykładowo na górze jeszcze nie czas i nie miejsce na Esotara, ale wyprzedzając nieco porządek niniejszej recenzji nadmienię, że 27 mm tekstylny Esotec + naprawdę „daje radę”, podobnie z resztą jak średniotonowa 14-ka MSP. Całe szczęście biorąc pod uwagę gabaryty tytułowych podłogówek cieszy fakt obecności w każdych z nich pary 20 cm wooferów 20W75 MSP Esotec+, które właśnie znamiona owej nowości niewątpliwie noszą.
Już wyciągając, a raczej wysuwając, je z kartonów widać, że jest po prostu dobrze. Po pierwsze ścian przednich nie szpecą ordynarne dziury po kołkach mocujących maskownice, które tym razem utrzymują się na ukrytych pod okleiną magnesach. Pytanie tylko kto przy zdrowych zmysłach i choćby odrobinie poczucia estetyki wpadnie na pomysł, by ukrywać pokryte przepięknym naturalnym fornirem fronty (i nie tylko fronty) Dynek za tekstylnymi panelami. Mniejsza jednak z tym. Maskownice są a że musu ich stosowania nie ma, to tym lepiej. Ściana tylna jest ostoją spokoju i minimalizmu – pojedynczym terminalom głośnikowym towarzyszy również samotny wylot bass refleks.
Podobnie, jak w przypadku młodszego rodzeństwa w celu poprawy stabilności bądź co bądź dość smukłych kolumn zastosowano eleganckie, dokręcane podczas procesu wypakowywania stopki wyposażone w świetnie przemyślany i co najważniejsze perfekcyjnie działający system wykręcanych kolców ukrytych wewnątrz gumowych ringów (zdjęcie). Można zatem spokojnie pojeździć z kolumnami nawet po egzotycznym parkiecie, znaleźć optymalne ustawienie i dopiero wtedy kilkoma obrotami dołączanego klucza wysunąć ukryte do tej pory kolce, umieszczając je w stosownych podkładkach. W tym celu warto zaopatrzyć się np. w komplet Acoustic Revive SPU8 / SPU4. A właśnie, skoro już jesteśmy przy akcesoriach izolacyjnych to ciężkim grzechem zaniedbania byłoby pominięcie milczeniem inicjatywy polskiego dystrybutora Dynaudio, który w ramach promocji do każdej pary 44-ek dodaje szalenie miły gratis w postaci wykonanych na wzór i podobieństwo a co najważniejsze zaaprobowanych przez twórców protoplastów kwarcowych platform antywibracyjnych będących naszą rodzimą wersją Acoustic Revive RST-38H !
Nurtuje Was pytanie co daje przesiadka z 34-ek na Dynki z czwórką z przodu? Cóż, szukając możliwie najbliższych intensywnością doznań analogii spokojnie można uznać, że wpinając 44-ki w tor zamiast większości podobnie wycenionych konstrukcji, o ww. maluchach nawet nie wspominając, możemy poczuć się jakbyśmy przesiedli się z Forda Fiesty do Mustanga GT albo z Chevroleta Spark do Camaro i w dodatku płacąc za taki awans w motoryzacyjnej hierarchii mniej więcej równowartość Dacii Logan. Piszę to całkowicie na poważnie i serio. Nie mam zielonego pojęcia co inżynierowie z Dynaudio dosypali swoim kolegom z księgowości i finansowego kontrolingu do kawy, ale to musiał być naprawdę skuteczny specyfik, skoro ilekroć słuchając 44-ek zerkałem do cennika, miałem nieodparte wrażenie, że widoczna tam cena dotyczy pojedynczej sztuki a nie pary, co i tak, jak na to, co miały do zaoferowania topowe Excite’y wydawało się nad wyraz rzadko spotykaną okazją i to okazją noszącą znamiona ewidentnego dumpingu. No bo niby jak w logiczny sposób wytłumaczyć fakt wycenienia na raptem 17,5 kPLN pary niemalże 130 cm kolumn mogących nawet w pięćdziesięciu metrach rozpętać prawdziwe piekło a w mniejszych kubaturach zafundować słuchaczom wycieczkę po lotniskowcu (oczywiście bez słuchawek) w trakcie ciągłych startów i lądowań odrzutowców przy zachowaniu wszystkich zasad określających dany produkt jako ambitne Hi-Fi a dla większości populacji wręcz noszący znamiona High-Endu? Gdzieś musi być jakiś haczyk, problem jednak w tym, że podczas kilkutygodniowych odsłuchów nie udało mi się go nigdzie namierzyć.
O ile w przypadku Excite’ów X34 zachodziły, jak się miało w trakcie testów okazać, całkiem uzasadnione obawy co do przekraczającej ich możliwości koniecznej do nagłośnienia ponad dwudziestometrowej powierzchni o tyle tuż przed dostawą bohaterek niniejszej recenzji spotkałem się z wątpliwościami, czy owa kubatura nie okaże się tym razem zbyt skromna. Czyżbym miał być świadkiem przeskakiwania z jednej skrajności w drugą? Nic z tych rzeczy mili Państwo, nic z tych rzeczy. X44 oczywiście od pierwszych taktów jasno dały do zrozumienia, że teraz one rządzą, ale na takie postawienie sprawy byłem niejako przygotowany, na co z resztą wskazywała odpowiednio spreparowana playlista rozpoczynająca się od możliwie dalekiej od anorektycznej eteryczności ścieżki dźwiękowe z „300: Rise of an Empire” autorstwa Junkie XL. Spektakularne a w kulminacyjnych momentach wręcz apokaliptyczne połączenie elektronicznego i orkiestrowego brzmienia w nieraz bardzo agresywnej formie okraszone elementami sięgającymi do stylistyki śródziemnomorskiej może nie jest tak kunsztowną formą artystycznego wyrazu jak typowa klasyka, czy nawet filmowe dokonania Jana A.P. Kaczmarka, ale to zupełnie inna stylistyka i zupełnie inny odbiorca. Tym razem postawiono na nieokiełznaną dynamikę, powodujące utratę tchu tutti i efekt szalonej jazdy rollercoasterem po zażyciu garści substancji psychoaktywnych. I właśnie w takich klimatach największe Exite’y z radością rozpościerały skrzydła. Właśnie takim repertuarze oszałamiały swoimi zdolnościami kreowania niesamowitego widowiska, którego intensywność i rozmach zależały tylko i wyłącznie od odpowiednio dobranej amplifikacji i … tolerancji sąsiadów. O ile o pierwszą zmienną nie musiałem się zbytnio martwić, gdyż przez większość czasu Dynki współpracwały z ostatnio przez nas recenzowaną integrą E-470 Accuphase’a, której nijakiej ospałości i niechęci do cięższych brzmień zarzucić nie sposób o tyle z głośnością szalałem tylko wtedy, gdy miałem pewność, ze nikomu w pobliżu nie będzie to przeszkadzało. Skoro wspomniałem o niezbyt lirycznych klimatach to nie odmówiłem sobie przyjemności sięgnięcia po „Got Your Six” i „The Wrong Side Of Heaven And The Righteous Side Of Hell, Volume 1” Five Finger Death Punch. Potęga riffów, pulsowanie stopy i dziki ryk Ivana L. Moody’ego potrafią niejeden high-endowy system zmusić do kapitulacji a tym razem nie dość, że wszystko było na swoim miejscu, to w dodatku nie sposób było wytknąć takiej prezentacji najmniejszych mankamentów. Oczywiście wieczni malkontenci mogą doszukiwać się lekkiej chropowatości górnych rejestrów, co z pewnością byłoby podstawą do tęsknych westchnień za upragnionym Esotarem, ale proszę mi wierzyć, że FFDP nawet na diamentowych Accutonach i „cebulach” MBLa zabrzmiałoby równie szorstko, bo tak chłopaki po prostu grają a jeśli wspomniany brud zostałby odfiltrowany, to tylko ze szkodą dla autentyczności i prawdę powiedziawszy przyjemności odbioru. No chyba, że ktoś lubi taki uładzony i przypudrowany „pudel-metal” po sporej dawce pawulonu i prozaku. Ja w każdym bądź razie za czymś takim delikatnie rzecz ujmując nie przepadam.
Na bardziej cywilizowanym repertuarze, gdzie do głosu dochodzi naturalne i mogące obyć się bez zbędnej amplifikacji instrumentarium za jaki spokojnie możemy uznać „Time Out” Dave’a Brubecka do głosu dochodziło romantyczne oblicze duńskich podłogówek, które zamiast wściekle atakować i kąsać ochoczo przystąpiły do roztaczania swoich wdzięków w rytm melodii wygrywanych na fortepianie. Całkowita zmiana nastroju wcale nie wytrąciła ich z równowagi. Ne było efektu duszenia w sobie, kumulowania nadmiaru energii i czyhania na moment, w którym mogą huknąć. Nic z tych rzeczy. Miało być lirycznie i tak właśnie było a potencjał dynamiczny przekładał się na niesamowitą swobodę i naturalność prezentacji tego dość minimalistycznego nagrania. Czuć było spokój i płynącą z głębi trzewi świadomość własnej klasy, której Dynaudio odmówić było nie sposób. Gabaryty fortepianu Brubecka zgadzały się co do centymetra z tymi znanymi z „natury” a soczystość saksofonu altowego Paula Desmonda sprawiała, że na sercu robiło się jakoś cieplej. W dodatku powyższy, nad wyraz miły klimat osiągnięty został nie poprzez zmulenie przekazu a jedynie poprzez możliwie wierne naturze oddanie aury pogłosowej i prawdziwych barw poszczególnych instrumentów. Scena dźwiękowa budowana była za linią kolumn, przez co muzycy mieli gdzie złapać oddech i swobodnie rozstawić swoje instrumentarium. Nikt nikomu nie wchodził na głowę, lecz i ani razu nie przyłapałem 44-ek na zbytniej alienacji poszczególnych źródeł pozornych. Nie było mowy o tym, żeby słuchając nagrań realizowanych na przysłowiową setkę mieć do czynienia z kilkoma całkowicie odseparowanymi od siebie źródłami pozornymi. Zamiast tego mając świetny wgląd w to, co dzieje się na scenie i co poczynają konkretni muzycy być świadkiem przenikania się generowanych przez nich dźwięków, tworzenia niezwykle homogenicznej aury pogłosowej dającej tym samym świadectwo autentyzmu danego nagrania. Nie wierzycie? No to w wolnej chwili, na spokojnie posłuchajcie np. albumu „Inner City Blues” Midnight Blue wydanego przez Mapleshade Records a wszystko powinno stać się dla Was jasne. Tak złociście lśniących i „sypkich” blach nie słyszy się zbyt często a to przecież dopiero wstęp do długich godzin delektowania się tymi i im podobnymi niuansami.
Dynaudio przez długie lata rozpieszczało swoich wiernych fanów brzmieniem eleganckim, kremowym i w przypadku swoich topowych konstrukcji wręcz dostojnym. Najnowszy i zarazem największy model z serii Excite, czyli nasz tytułowy X44 pokazuje, że bez szkody dla wcześniejszych cech jakże lubianych przez naprawdę liczne rzesze nabywców można również pokazać iście rockowy pazur i kiedy trzeba to nawet zdrowo przyłoić. Jeśli dodamy do tego szalenie okazyjnie skalkulowaną kwote, jaką życzy sobie za nie dystrybutor okaże się, że oferujących podobnie korzystną relację do ceny konkurencji próżno i ze świecą szukać. Jeśli więc rozglądacie się Państwo za pełnopasmowymi kolumnami do dużych i średnich pomieszczeń, które nie przytłoczą otoczenia swoją zwalistą posturą a jednocześnie nie skażą słuchaczy na kompromis pod względem dynamiki to odsłuch Dyaudio Excite X44 będzie nie tyle wart rozważenia, co raczej stanie się koniecznością.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Bluesound NODE2
– Wzmacniacz/streamer: Lumin M1
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Accuphase E-470
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Audiovector SR3 Signature
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; 聖Hijiri Nagomi
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Każdy segment rynku dóbr konsumenckich, bez względu na dziedzinę której dotyczy, ma swoje rozpoznawalne nawet przez choćby minimalnie zorientowanych w temacie klientów ikony. Oczywiście nie oznacza to, że całość zainteresowanej tematem gawiedzi zakrzyknie radośnie jednym głosem na temat każdego z brandów tego zbioru: „mistrzostwo świata w każdym aspekcie”, ale z pewnością odda im należny z racji pewnego wyrafinowania honor. I nie jest to jakakolwiek próba naciągania faktów, tylko potwierdzenie aksjomatu, jakim jest niemożność dogodzenia wszystkim tylko jedną konstrukcją mimo niezaprzeczalności posiadanych zalet. Gdy spojrzymy na ów problem nieco szerzej, okaże się, że właśnie dzięki takiemu postawieniu sprawy świat jest tak fascynujący. I gdy dorzucę do tego tak banalną sprawę, jak ewolucja naszego gustów, okaże się, że ta początkowa wyłaniająca się jako problem niemoc w zaspokojeniu potrzeb wszystkich jednym wzorcem jest dla nas zbawieniem pozwalającym uniknąć nudy, jaką jest zastój przy tylko jednej poprawnej politycznie estetyce piękna. Przekładając mój wywód na nasze podwórko i zbliżając się do przedstawienia dzisiejszego bohatera zdradzę, że będziemy obracać się w kręgu zespołów kolumnowych bez najmniejszych problemów mieszczącej się we wspomnianym przez momentem panteonie wielkich graczy duńskiej myśli technicznej, czyli marki DYNAUDIO, która bez najmniejszych obaw o końcowe wyniki wystawiła na próbę model EXCITE X44, dostarczony przez krakowskiego Nautilusa.
Przybyłe na spotkanie kolumny są dość wąskimi, o słusznej wysokości konstrukcjami, na froncie których znajdziemy podwojoną baterię przetworników niskotonowych, jeden średnio i jeden wysoko-tonowy. Gdy spojrzycie na zdjęcia, bez najmniejszych problemów zauważycie, iż Duńczycy zaproponowali klasyczną, stawiającą na ułatwiającą znikanie z kolumn pomieszczenia wąską przednią ściankę, całość wykańczając lakierowanym na jedwabisty połysk dzięki temu fantastycznie prezentującą się naturalną okleiną. Jako czysto designerskie dotknięcie konstruktora wszystkie głośniki ubrano w srebrne, lekko kontrastujące z kolorem drewna srebrne ringi, a do ustabilizowania tych co by nie mówić wysokich skrzynek zaproponowano również srebrne zwiększające na boki rozstaw punktów podparcia kolumn stopki. Tył naszych czterdziestek czwórek uzbrojono dość skromnie, bo jedynie w umieszczony tuż nad podstawą pojedynczy port terminali głośnikowych i nieco nad nim otwór bas-reflexu. Jako bezpłatny dodatek poprawiający walory soniczne dystrybutor dostarcza w komplecie dedykowane do tego modelu kolumn czerpiące swój rodowód z japońskiego ACOUSTIC REVIVE platformy z tłumiącym niepożądane wibracje wsadem kwarcowym. Możecie nie wierzyć, ale swego czasu testowałem podobne produkty pod elektroniką i muszę stwierdzić, że zmiany in plus były niezaprzeczalne.
Gdybym miał skreślić kilka ogólnych zdań o testowanych Dynkach, z pewnością zaznaczyłbym ich fajną otwartość grania, która w innych propozycjach bywa czasem zbyt wstrzemięźliwa, mocno ukierunkowując dany produkt w stronę cierpiących na rozjaśnienie systemów audio. Tutaj sytuacja jest na tyle klarowna, że spokojnie możemy pokusić się o umiejscowienie opisywanego modelu w zbiorze kolumn przyjaznych sporej grupie docelowej. I powiem Wam, dobrze byłoby, gdyby odpowiedzialni za pomysł na dźwięk inżynierowie w kolejnych propozycjach nie zbaczali z tej drogi. Co ciekawe, owa świetlistość oferowana jest przez „szmaciaki”, co tylko podwyższa uznanie dla twórców kolumn. Przechodząc z opisem do znajdującego się oczko niżej zakresu częstotliwościowego muszę przyznać, że na samym początku miałem lekkie problemy z oceną tego pasma. Teoretycznie było ok., ale w wartościach bezwzględnych dla marki DYNAUDIO było trochę zbyt chłodno. Nie, żeby zalatywało Arktyką, ale do Amazonii również było daleko. Jakież było moje może nie zdziwienie, a raczej potwierdzenie zasady niezbędności aplikacji zapoznawczo-rozgrzewkowego seta muzycznego testowanej kompilacji, gdy po kilkunastu utworach wspomniany aspekt wrócił do zakorzenionej gdzieś w zakamarkach moich szarych komórek estetyki barwy przede wszystkim. Kończąc bieg przełajowy po poszczególnych pasmach na basie, trzeba oddać temu modelowi należny honor w zakresie generowania podwojonymi głośnikami solidnego basiszcza. Jak na moje pomieszczenie było go zaskakująco dużo, ale o dziwo nie popadał w monotonną bułę, tylko umiejętnie radził sobie z występującym w moim pomieszczeniu „rezonansowym pikiem na poziomi 69 Hz”. Owszem, gdy w napędzie kompaktu wylądował folk-metalowy „Svantevit” Percival Schuttenbach a gałka głośności osiągnęła nieprzyzwoitą dla mnie na co dzień wartość wychylenia, czasem wspomniany negatywny punkt „g” pokoju odsłuchowego niespecjalnie natarczywie, ale dawał o sobie znać. Jednak powiem szczerze, jeśli testowane kolumny poradziłyby sobie z tą przypadłością, to można byłoby mówić, że brak im basu lub wyraźnie przeskoczyły konkurencję z tego pułapu cenowego. A tak, tylko sporadycznie dając się złapać na niedoskonałościach pokoju z bardzo dobrym wynikiem wpisały się w mój ranking możliwości dla danej konstrukcji. Kończąc ten zgrubny zarys możliwości EXCITÓW chcę dodać, że bardzo dobrze wykorzystały swój potencjał smukłości w zakresie rysowania wirtualnej sceny muzycznej. Wirtuozi zajmowali sporej wielkości przyporządkowane sobie przez realizatora danej płyty obszary podestu koncertowego, w najmniejszym stopniu nie stąpając przy tym sobie po piętach, a dzięki wspomnianej sporej świeżości grania bardzo łatwo dawali się lokalizować, co przy muzyce barokowej jest niemałą zaletą.
Kilka przykładów muzycznych? Proszę bardzo. Zacznijmy od Johna Pottera i jego krążka a materiałem Montewerdiego. Ta płyta miała dwie odsłony, gdyż wspomniane początkowe niedogrzanie środka pasma stawiało materiał w niezbyt dobrym świetle. Teoretycznie w pierwszym podejściu było bardzo świeżo, ale przywołane oziębienie średnicy przenosiło ciężar grania nieco w górę, co przy głośniejszych frazach wokalnych powodowało uczucie szkodliwego odchudzenia wokalu. Na szczęście, gdy sprawy ułożenia się systemu wjechały na właściwe tory, temat odszedł w niebyt. Gdy po początkowym falstarcie temat osadzenia dźwięku w barwie nabrał rumieńców, okazało się, że kolumny z Danii bez najmniejszych oporów pokazywały mi rozmach goszczącej muzyków kubatury budowli sakralnej z jej fenomenalnie wykorzystanym w procesie nagrywania naturalnym pogłosem. Kolejną muzyczną propozycją była Diana Krall z krążkiem „The Girl In The Other Room”. To mocno podbudowana basem płyta, jednak przy współpracy Duńczyków z Japończykami te mocno przysadziste dźwięki nie nastręczały większych problemów natury buczenia. Ktoś powie, że właśnie dzięki takiemu ciężarowi dźwięków ten krążek jest tak lubiany przez sporą ilość melomanów, bo fantastycznie masuje wnętrzności. Jednak gdy zestaw generujący muzykę nie panuje nad basem lub same kolumny w zakresie tego pasma nie dają się zbytnio ujarzmić, sprawa nie wygląda tak różowo. Ale proszę o spokój, jak napisałem, tutaj było ok. I na koniec dzisiejszego spotkania przywołam tego nieszczęsnego, budzącego z letargu moje pomieszczenie Percivala. Ta muzyka ma swoje wymagania co do poziomu głośności odtwarzania i trochę tłumacząc duński produkt nie zwalałbym całości problemu na same kolumny, tylko na sumę jakości masteringu z ich możliwościami wygenerowania niepodbarwionego bas-reflexem basu. Ta nieszczęsna dziura w obudowie z jednej strony ratuje daną konstrukcję w zakresie produkcji niskich tonów, ale z drugiej czasem jest jej niechcianą zmorą. Dlatego sprowadzając całość do wspólnego mianownika raczej nie skreślałbym EXCITE X44 na całkowitą banicję, tylko sprawdził, czy czasem Wasz pokój nie jest dla nich łaskawszy, albo taki repertuar w ogóle nie gości na waszych półkach z płytami. Jednak wracając jeszcze na moment do wspomnianego krążka chcę zaintonować kilka pozytywów sonicznych. Spora dawka basu powodowała pożądany przyrost masy gitarowych riffów i tak hołubionej przez miłośników tego gatunku stopy perkusji, sprawiając mi przy tym dużo frajdy. Dodając do tego otwartość głosów wokalistów nie pozostawało mi do roboty nic innego, jak założyć perukę z długimi włosami i kiwać głową w wybijany w dzikim szaleństwie przez kilku artystów rytm muzyki. Szczerze? Tak bawiłem się kiedyś przy twórczości AC/DC, a teraz owa chęć zlasowania mózgu powróciła za sprawą duńskiego pomysłu na dźwięk. Ciekawe.
Reasumując. Kolejny produkt ze stajni Dynaudio i kolejne potwierdzenie umiejętnego operowania barwą. To oczywiście nie jest świat dla wszystkich, jednak jeśli nie narzekacie na zbytnią obfitość najniższych tonów w swoim systemie, spokojnie możecie zapoznać się z możliwościami sonicznymi dzisiejszych bohaterek. Nie zmasakrują posiadanego wzorca, a dzięki zastrzykowi masy mogą go na tyle przewartościować, że jeśli nawet nie od razu, to za jakiś czas właśnie za sprawą owej ciekawej kolorystyki rysującej Wasz muzyczny świat pomyślicie o przesiadce na nie na stałe. Kto wie? Jako dodatkowy bardzo pomagający testowanym konstrukcjom pozytywny aspekt uznałbym delikatnie doświetloną górę pasma. Oprócz oferty sporej dawki koloru i masy umiejętnie okraszają całość nie odstającą od reszty pasma szczyptą światła, wyraźnie zaznaczając tym poczucie swobody materializujących się przed nami zdarzeń sonicznych . I gdy zbilansujemy wszystkie za i przeciw dzisiejszego testu, nagle okaże się, iż to naprawdę są bardo ciekawe kolumny, a jedynym problemem w ich bliższym poznaniu jest wykręcenie telefonu do dystrybutora. Moja rada? Nie czekajcie.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Nautilus
Cena: 17 490 PLN (para)
Dane techniczne:
Skuteczność: 89dB (2,83V/1m)
Moc maksymalna (IEC): >250W
Impedancja: 4 Ω
Pasmo przenoszenia: 27Hz-23kHz (+/-3dB)
Waga: 30 kg
Wymiary (SxWxG): 226 x 1210 x 344mm ; z nóżkami 284 x 1238 x 365mm
System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz liniowy: Reimyo CAT – 777 MK II
– końcówka mocy Reimyo: KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA