Opinia 1
Człowiek jakoś tak jest skonstruowany, że nie tylko nader szybko przyzwyczaja się do dobrego, co jakiekolwiek próby obniżenia standardów uważa za ewidentny afront i zamach na jego swobody. Dlatego też większość wytwórców dwoi się i troi, by wyróżniając się na tle konkurencji połechtać (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) próżność odbiorców i zaoferować produkt wykonany z materiałów możliwie najbardziej luksusowych a ewentualne kompromisy i oszczędności przedstawić jako świadome i w pełni uzasadnione decyzje. O ile jednak w szeroko-pojętej elektronice wybór surowców z reguły ogranicza się do mniej, bądź bardziej wyszukanych form obróbki bloków aluminium wzbogaconych tu i ówdzie szkłem, bądź arkrylem, o tyle w pozornie mniej poważnych słuchawkach owych ograniczeń praktycznie nie ma. Na „tapicerkę”, czyli obszycia tak samych nausznic, jak i pałąków trafiają najlepsze gatunki skóry ( vide zamawiana u kaletników z Pittards do Focali Utopia) , korpusy muszli kuszą nie tylko wspomnianym aluminium, lecz również złotem (Final Sonorus X), tytanem (Audio-Technica ATH-A2000Z) , włóknem węglowym (Sonus faber Pryma Carbon), czy szlachetnymi gatunkami drewna. Egzotyczne Asada Zakura (chmielograb japoński)? Audio-Technici ATH-AWAS już czekają. Bambus z własnej plantacji? Proszę uprzejmie – wystarczy sięgnąć po Denony AH-D9200. Generalnie jest w czym wybierać, a gdy tylko popuścimy wodze fantazji i przy okazji dysponujemy niemalże nieograniczonym budżetem, to tak naprawdę jedynie „sky is the limit”, a na naszym celowniku mogą wylądować wycenione na bagatela 120 000 $, ozdobione 18-karatowym złotem i 6 karatowymi diamentami Focale Utopia by Tournaire. Dość jednak bujania w obłokach rozmarzenia bądź też następstw trafienia kumulacji w którejś z kuszących wielomilionowymi wygranymi loterii. Chciał, nie chciał trzeba zejść na ziemię i poszukać propozycji nieco mniej ekstrawaganckiej, normalnej – dla ludzi. I w tym momencie na scenę wkraczają nasze dzisiejsze bohaterki – mogące pochwalić się … sosnowymi (?!) muszlami słuchawki HiFiMAN HE-R10D, których to pojawienie się w naszej redakcji, wraz z towarzyszącym im w roli źródła i napędu odtwarzaczem NuPrime CDP-9 zawdzięczamy białostockiemu Rafko.
Zanim jednak zagłębimy się w dywagacje dotyczące walorów sonicznych naszego tytułowego zestawu zgodnie z tradycją i wypracowaną przez lata metodologią warto zwrócić uwagę na to jak wyglądają i jak są zbudowane jego poszczególne składowe. A te, jak mam nadzieję na powyższych zdjęciach widać mają co nieco do zaoferowania. HiFiMAN HE-R10D docierają do końcowego odbiorcy w eleganckiej skrzyni obszytej jagnięcą skórą i zajmującym niemalże całą powierzchnię jej wieka szyldem ze szczotkowanego aluminium informującym zarówno o producencie, jak i modelu znajdującym się wewnątrz. A właśnie,
pierwszy rzut oka na ową zawartość i … zaraz, zaraz, czy aby przypadkiem ktoś u dystrybutora się nie pomylił i zamiast środkowego gracza linii Reference nie podrzucił nam zaplanowanych na kolejną dostawę flagowców? Jak się jednak okazuje skojarzenia z kosztującymi niemalże 27 kPLN HE-R10P są całkiem zrozumiałe ze względu na uderzające podobieństwo, jednak jak to zwykle bywa diabeł tkwi w szczegółach, więc przynajmniej na razie skupmy się na nich w kontekście naszych dzisiejszych bohaterek. Bohaterek, które jakby na nie nie patrzeć są mówiąc wprost imponujących rozmiarów. I co ciekawe, bynajmniej nie chodzi tu o jakiś irracjonalnych rozmiarów konstrukcję pałąka nagłownego, jak miało to miejsce w przypadku modelu Susvara, bo ten akurat jest całkowicie normalnym układem z mechanizmem zapadkowym, stalowym szkieletem i mięsistą tapicerką ze skóry jagnięcej wypełnioną pianką z pamięcią kształtu, lecz zaskakujący gabaryt samych muszli, które na tle konkurencji wyróżniają się może nie tyle średnicą, co … głębokością. Pół żartem pół serio śmiem wręcz twierdzić, iż właśnie z racji ich ponadnormatywnej głębokości większość użytkowników mając je na głowie i nieopatrznie zerkając w lustro może zauważyć pewne podobieństwa do Gagatka z Oxo (jednostkom zastanawiającym się kto zacz gorąco polecam seans filmowy z „Kapuśniaczkiem” w roli głównej). Całe szczęście zamiast żarówiastej czerwieni mamy do czynienia ze zdecydowanie spokojniejszą kolorystyką naturalnego drewna. Jednak o ile z jednej strony widok tego naturalnego surowca w słuchawkach cieszy, to z racji nazwijmy to skrzywienia zawodowego wychodzę z założenia, że zastosowanie konkretnego rodzaju materiału powinno mieć jakiś głębszy, a nie li tylko marketingowo-stylistyczny, aspekt. Skoro zatem w materiałach promocyjnych można natrafić na twierdzenie, iż „nauszniki z drewna sosnowego, (…) zwiększają możliwości dźwiękowe słuchawek”, to od razu zapala mi się ostrzegawcza lampka. Warto bowiem mieć na uwadze, iż do grona drewna „akustycznego” zaliczamy z iglaków drewno świerka, jodły, a z drzew liściastych: jawor, buk, brzozę, jesion, grab, klon, lipę i olchę. A co z sosną? Okazuje się, że i ją nader często można spotkać, lecz nie pod postacią powszechną u nas a nieco dalszego krewnego – cedru. Czyli teoretycznie jakieś tam teoretyczne podstawy zastosowania akurat takiego a nie innego gatunku są. Odłóżmy jednak na bok czysto akademickie dywagacje i wróćmy do meritum, gdyż warto wspomnieć iż 10-ki wyposażono w zdejmowane/wymienne nausznice („tranquility pads”) obszyte z zewnątrz, podobnie jak pałąk, jagnięcą skórą a od wewnątrz welurem i wypełnione miękką gąbką z efektem pamięci. Gniazdo sygnałowe jest pojedyncze i umieszczono je na krawędzi lewej muszli. I tu miła niespodzianka, gdyż oprócz nad wyraz bogatego wyboru znajdującego się w zestawie okablowania białostocki dystrybutor nieodpłatnie (co na innych rynkach wcale nie jest normą) dołącza również bezprzewodowy moduł Bluemini (Bluetooth/USB-DAC i wzmacniacz słuchawkowy). Wracając jeszcze do okablowania, to w ww. skrzyni znajdziemy aż trzy, wykonane ze srebrzonej, monokrystalicznej miedzi i otulone czarnym, tekstylnym peszelkiem, przewody – dedykowany urządzeniom przenośnym i notebookom 1,5m zakończony 3,5 mm mini jackiem oraz dwa 3m – zakończony 4-pinowym XLR-em i dużym jackiem 6,3 mm. Możemy zatem wedle uznania i chwilowego widzimisię tytułowe słuchawki podłączyć do zewnętrznego źródła/napędu jak to drzewiej bywało „po kablu”, bądź zyskać swobodę ruchów i zdecydować się na łączność bezprzewodową. Jednak odradzałbym traktowanie 10-ek jako słuchawek outdoorowych, gdyż po pierwsze ich wygląd mógłby budzić niezdrowe zainteresowanie osób postronnych, a i sama ich stabilność na głowie nosiciela predestynuje je raczej do aktywności w obrębie naszych domowych pieleszy. Nie oznacza to bynajmniej, że HiFiMAN-y leżą na czerepie źle, gdyż nawet podczas wielogodzinnych sesji komfort ich użytkowania określiłbym mianem doskonałego, lecz właśnie ze względu na niezwykle delikatny docisk i zaskakująco niską, szczególnie biorąc pod uwagę ich gabaryty, wynoszącą 337 g masę ich stabilność jest w zupełności wystarczająca do, tak jak wspomniałem normalnej domowej egzystencji, o przesiadywanie na fotelu bądź kanapie nawet nie wspominając, lecz aerobik z nimi na głowie jednak bym odradzał.
A teraz kolejna niespodzianka, gdyż większość ze słuchawkowo zorientowanych audiofilów słysząc HiFiMAN od razu myśli o konstrukcjach planarnych, tymczasem HE-R10D to pierwszy w portfolio ww. producenta pełnowymiarowy model oparty na przetwornikach … dynamicznych. Tak, tak mili Państwo, piekło zamarzło. A tak już na serio, to tym razem wykorzystano autorskie 50mm przetworniki wykonane w użyciem technologii Topology Diaphragm w ramach której, na powierzchnię membran nałożono specjalną powłokę nanocząsteczkową.
Jak już zdążyłem wspomnieć wraz z tytułowymi słuchawkami, w roli przyzwoitki Rafko dostarczyło wielofunkcyjny … odtwarzacz NuPrime CDP-9. Ten uroczo niepozorny, zasilany zewnętrznym zasilaczem impulsowym maluch w pierwszej chwili może kojarzyć się z rozwiązaniami desktopowymi, jednak proszę nie dać się zwieść pozorom, gdyż jego wątłe ciałko mieści w sobie zaskakująco ciekawe trzewia i oferuje szeroki wachlarz możliwości. W operującym w okolicach rozmiarówki midi korpusie udało się bowiem zmieścić nie tylko standardowy, znaczy się wyposażony w slim-tackę transport CD, stanowiący niemalże pełną transplantację z Evolution, oparty na kości ESS SABRE ES9028PRO przetwornik z powodzeniem zdolny obsłużyć sygnały PCM do 768 kHz/32 bity oraz DSD256, przedwzmacniacz liniowy i wzmacniacz słuchawkowy na układzie JRC 4556A. Całkiem tego sporo, nieprawdaż? Całe szczęście producentowi udało się owe bogactwo zawrzeć w zaskakująco minimalistycznej formie, co z resztą znajduje odzwierciedlenie na nieprzeładowanym froncie wykonanym z masywnego aluminiowego profilu. Wspomniany transport wraz z ulokowanym nad nim jednowierszowym wyświetlaczem zajęły niemalże ¾ płyty czołowej, więc sześć przycisków nawigacyjnych skromnie przycupnęło na ich lewicy a gniazdo słuchawkowe i wielofunkcyjna gałka po prawej. Wystarczy jednak przenieść się na zaplecze, by na własne oczy przekonać się, że 9-ka to propozycja dla poważnych graczy. Do dyspozycji otrzymujemy bowiem wyjścia analogowe zarówno w postaci pary RCA, jak i XLR. Sekcję cyfrową podzielono na dwie części – wyjściową z coaxialem, optykiem i … HDMI pełniącym rolę interfejsu I²S oraz wejściową obejmującą AES/EBU, USB, coaxialem, optykiem i dodatkowym USB dedykowanym opcjonalnemu odbiornikowi Bluetooth (BTR-8) lub Wi-Fi.
Zaglądając tu i ówdzie na fora lutnicze i dedykowane wszelakiej maści szarpidrutom można natrafić na opinie, jakoby gitary z płytą cedrową charakteryzują się pewnym faworyzowaniem średnich i niskich tonów, przy jednoczesnej delikatnej utracie rozdzielczości wyższych alikwotów, co w sumie owocuje nieco większą niż przy świerku pobłażliwością dla błędów technicznych „operatora”. Tyle teorii, gdyż zakładając 10-ki na uszy o ile średnicę rzeczywiście można uznać za wyjątkowo dopieszczoną, to nijakiego upośledzenia góry, o faworyzowaniu dołu nawet nie wspominając, nie sposób było odnotować. Jednak po kolei. Nie dysponując żadnymi informacjami odnośnie przebiegu dostarczonych na testy słuchawek przez pierwszych kilka dni wygrzewałem je nie tylko zwyczajowym materiałem serwowanym przez internetowe stacje radiowe, lecz również okazjonalnie eksploatowałem podczas seansów filmowych. I tu od razu miła niespodzianka, gdyż właśnie średnica robi tu niesamowitą robotę. Weźmy na ten przykład serial „American Gods” z fenomenalną rolą Iana McShane’a, którego głos brzmiał po prostu bosko. Kolejną cechą wyróżniająca 10-ki jest oczywiście przestrzeń, jaką są w stanie wykreować i swoboda ich prezentacji. Zgodnie z materiałami firmowymi odpowiedzialna za taki stan rzeczy jest „kubatura” muszli. Dzięki ponadnormatywnej objętości są bowiem w stanie zapewnić przetwornikom warunki pracy zbliżone do konstrukcji otwartych przy jednoczesnej, właściwej modelom zamkniętym, izolacji akustycznej. Do tego dochodzi jeszcze znana z planarnego rodzeństwa koherentność i spoistość przekazu, więc planując odsłuch warto zawczasu zarezerwować sobie przynajmniej godzinę-dwie zapasu jakbyśmy nieopatrznie się zasiedziali. Nie oznacza to bynajmniej, że całość jest aż lepka od karmelowej muzykalności, gdyż próżno szukać tu oznak pogrubienia konturów, zbytniego wysycenia, czy wręcz spowolnienia i uspokojenia. Daleki od delikatności, grunge’owo-garażowy „Rainier Fog” Alice In Chains nader udanie łączy charakterystyczną dla Alicji posępność gitarowych riffów z melodyką partii wokalnych Jerry’ego Cantrella i Williama DuValla. Jest ciężko, tempa z reguły średnie, nikt nigdzie się nie spieszy a jednak czuć moc i właściwy timing. Nawet wspomniana, garażowo siermiężna góra nie kole w uszy, gdyż obecny brud nie wynika z niedoskonałości konstrukcji a jest natywną składową materiału źródłowego i tak też jest prezentowany. W ramach ciekawostki polecę ostatnie solowe wydawnictwo Cantrella, czyli krążek „Brighten”, który choć nieco lżejszy tak repertuarowo, jak i tonalnie od „Rainier Fog” jest jednocześnie lepiej zrealizowany i tę różnice na 10-kach doskonale słychać. Od razu poprawia się rozdzielczość, wgląd w nagranie, a generowana przez nie przestrzeń staje się zdecydowanie lepiej zagospodarowana – każdy z muzyków ma swoje jasno zdefiniowane miejsce, co bynajmniej nie oznacza ustawiania się w jednej linii i wypełniania reszty sceny li tylko pogłosem własnej twórczości.
Z kolei zrealizowany z rozmachem popowy „A Northern Soul” zaskakująco mało u nas popularnej Sheridan Smith operującej w stylistyce gdzieś pomiędzy Duffy a Adelle. Dużo tu pozornie lekkiej, łatwej i przyjemnej muzyki, niepozwalających spokojnie usiedzieć rytmów i wyrafinowanej melodyki sprawiającej, że współczesne, lansowane przez ogólnokrajowe rozgłośnie „przeboje” wypadają nie tyle blado, co wręcz ordynarnie plastikowo. A HiFiMAN-y wyciskają z tego materiału wszystko co najlepsze. Nie dosładzają go, nie ugładzają, dzięki czemu głos Smith zachowuje właściwą sobie matowość, a przez to nie przypomina banalnego miałczenia jednosezonowych gwiazdek i zapada na dłużej w pamięć.
No dobrze. Po kablu, to jak złośliwi mogą twierdzić każdy potrafi, szczególnie, gdy oprócz „przyzwoitki” NuPrime do pracy zaprzęgnie się np. dedykowany słuchawkom wzmacniacz Mytek Liberty THX AAA™ HPA. Pytanie co będzie, gdy sięgniemy po dostarczany wraz z 10-kami moduł Bluemini i czy przypadkiem nie będzie to mający skusić niezdecydowanych gadżet, który i tak po kilku minutach zabawy wyląduje w pudle wraz z instrukcją, którą pies z kulawą nogą się nie zainteresuje. I tu bardzo miła niespodzianka, gdyż po Bluetooth brzmienie HE-R10D z audiofilsko-liniowego ewoluuje w kierunku nieco niżej posadowionej tonalnie rozrywkowości. Basu robi się zauważalnie więcej, kreska go definiująca staje się grubsza i nieco poluzowana zostaje kontrola, przez co można odnieść wrażenie, że udział najniższych składowych rośnie. Zyskują na tym kawałki aspirujące do miana tanecznych, gdzie ilość rekompensuje jakość a tak po prawdzie nikt nie dzieli włosa na czworo, gdyż zajęty jest ekstatycznymi pląsami i takie masujące trzewia pomruki tylko robią mu kolokwialnie dobrze. Zmienia się również punkt widzenia, perspektywa z jakiej obserwujemy rozgrywające się na scenie wydarzenia. O ile bowiem „po kablu” HiFiMan-y z niezwykłą precyzją kreśliły źródła pozorne budując misterną układankę od szczegółu do ogółu, to z Bluemini akcent stawiany jest na całości jako takiej i dopiero w dalszej kolejności przekazywane są informacje dotyczące tego, z czego owa całość jest budowana. Nie mi jednak oceniać, co jest gorsze a co lepsze i tak po prawdzie nie ma sensu takiej oceny dokonywać, gdyż to od naszego widzimisię i nastroju, czy czasem wręcz repertuaru zależeć będzie na co się zdecydujemy, bo po prostu będziemy mieli taką możliwość.
No i się porobiło. Okazało się bowiem, że HiFiMAN zachowując swoje firmowe, wydawać by się mogło zarezerwowane dla konstrukcji planarnych, brzmienie zaklął w dynamicznych i w dodatku zamkniętych HE-R10D. Jest to nad wyraz namacalny dowód na to, że Chińczycy „umieją w słuchawki” i jeśli tylko chcą konkretny efekt osiągnąć, to technologia z jakiej w danym momencie korzystają nie jest celem samym w sobie a jedynie sposobem, drogą do realizacji wcześniej zdefiniowanych założeń. A w przypadku 10-ek wszystko się zgadza, tak na papierze, jak i na ucho. W dodatku właśnie z nimi miłośnikom słuchawkowych doznań będzie jak u Pana Boga za piecem, bowiem na początku znajomości do pełni szczęścia potrzebować będą jedynie dowolne źródło potrafiące skomunikować się z HE-R10D po Bluetooth a gdy pierwsza ekscytacja minie będzie można, już na spokojnie zastanowić się nad doborem finalnej amplifikacji
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– DAC: Mytek Liberty DAC II
– Wzmacniacz słuchawkowy/DAC: Ifi Micro iDAC2 + Micro iUSB 3.0 + Gemini
– Wzmacniacz słuchawkowy: Mytek Liberty THX AAA™ HPA
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold; Meze 99 Neo; Audeze LCD-5
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
Opinia 2
Z marką HIFIMAN kolokwialnie mówiąc, znamy się jak łyse konie. To zawsze – oczywiście w korelacji do pozycji w cenniku – są oferujące bardzo dobry wynik soniczny konstrukcje. I nie ma znaczenia, że na przestrzeni lat występowały z szerokim gronem skonfigurowanych z nimi testowo różnej maści wzmacniaczy, gdyż finał brzmieniowy okazywał się co najmniej dobry. Oczywiście wspomniane osiągnięcia nie są żadnym przypadkiem, tylko konsekwentnym wdrażaniem w życie wieloletnich doświadczeń po testach na tak zwanym żywym organizmie, jakim jesteście Wy, liczeni w dziesiątkach tysięcy użytkownicy. Tak tak, oprócz zagwarantowania Wam świetnie spędzonego czasu przy muzyce dla chińskich inżynierów przez lata byliście swoistymi „beta-testerami”. Co istotne, na tyle wymagającymi, że przywołani konstruktorzy nie chcąc utracić swojej pozycji, z fantastyczną jakością dźwięku muszą schodzić w coraz niższe rejony cenowe swojego szerokiego portfolio. I to nie w postaci kwiecistych opisów w firmowych broszurkach, tylko konkretnych produktów. Jakieś konkrety? Proszę bardzo. Choćby dzisiejsze bohaterki – słuchawki dynamiczne HIFIMAN HE-R10D, których wizytę w naszych okowach zawdzięczamy białostockiemu dystrybutorowi Rafko.
Gdybym pół żartem pół serio miał przybliżyć punkt zapalny naszego spotkania, powiedziałbym, iż w odróżnieniu od poprzednich starć z konstrukcjami tego brandu tym razem zmierzymy się z będącą bardzo modną w obecnych czasach wersją pro-eko. Oczywiście piję w tym momencie do wykorzystania przez HIFIMAN-a drewna w roli budulca obudów przetworników. To naturalnie jest moja żartobliwa interpretacja, jednak nie oszukujmy się, próba prześledzenia naszych spotkań w portalowej wyszukiwarce będzie brutalna i udowodni, iż mam sporo racji. Dotychczas lista półproduktów do wykonania tej części słuchawek opiewała na tworzywa sztuczne, różne kompozyty i metale, gdy tymczasem dzisiejsza konstrukcja może pochwalić się przyjemnym dla nie tylko oka, ale również w obcowaniu organoleptycznym naturalnym drewnem sosnowym. Jednak wbrew pozorom nie jest to jedynie ślepe podążanie na światowymi trendami, gdyż ów budulec oprócz przywołanych walorów wizualnych ma bardzo konkretne zadanie soniczne. Mianowicie chodzi o uzyskanie odpowiedniej konsystencji finalnego dźwięku. Czy to wystarczyło do pełnego sukcesu? Naturalnie, że nie. Otóż innymi bardzo ważnymi aspektami tego projektu są skutkująca fajnym oddechem i swobodą prezentacji, spora gabarytowo objętość wewnętrzna muszli, a także stojąca nieco w ciekawej kontrze do gloryfikowanego trendu pro-eko, zastosowana technologia pokrywania membran głośników nano-cząsteczkową powłoką Topology Diaphragm. Jeśli chodzi o pady muszli i osłonę wykonanego z litej stali nagłowia, w dbałości o komfort użytkowania wykonano je z naturalnej skóry, wluru i wysokiej jakości pianki z pamięcią kształtu. Tak prezentujące się konstrukcje docierają do użytkownika w solidnej walizce, do której w standardowym wyposażeniu producent aplikuje trzy rodzaje okablowania – mały i duży jack plus XLR. Wieńcząc opis budowy i przygotowując grunt do przelania na klawiaturę informacji na temat uzyskanego brzmienia spieszę donieść, iż tym razem zamorski produkt podczas testu w kwestii dawcy i wzmocnienia sygnału wspierał z pozoru skromny, ale w efekcie procesu opiniowania HIFIMAN-ów ciekawy brzmieniowo i wyposażeniowo odtwarzacz CD NuPrime CDP-9.
Gdy przyszedł czas na kilka zdań na temat oferty dźwiękowej tytułowych HIFIMAN-ów, nie będę owijał w bawełnę, tylko zdradzę, iż w moim odczuciu założenia producenta co do wsparcia jej specyfiki zastosowaniem drewna na obudowy muszli, znakomicie zdały egzamin. Od pierwszej chwili słychać bardzo przyjazny dla ucha efekt kontrolowanej plastyki przekazu. Ale to nie koniec. Jako feedback niskie tony nabierają fajnego, bo nie rozlanego, ale odczuwalnego body jako soczyste pulsowanie tego rejestru. Średnica staje się bardziej koherentna. Zaś górne rejestry unikają wychodzenia przed szereg. Wszystko to sprawia, że przekaz nabiera oczekiwanej spójności. Tylko jedna uwaga. To nie powoduje efektu jak po zażyciu Pavulonu, tylko sprawia, że muzyka staje się bardziej esencjonalna. Nadal pełna werwy i odpowiedniej ilości informacji w każdym zakresie częstotliwości, jednak bez czasem wyczuwalnej u konkurencji pogoni za wyczynowością w stylu nadmiernej ostrości rysunku muzycznego. W tym przypadku wydarzenia muzyczne wydają się być z jednej strony mniej agresywne, ale z drugiej ani trochę nie zbliżają się do nudy, tylko pozwalają zatopić się w nich na długie godziny. A przecież o to chodzi. Nie strzelić sobie w ucho i za kilkanaście minut szukać odpoczynku w zbawiennej ciszy, tylko tak dozować informacje, aby ich pochłanianie mogło zmienić się w kilkugodzinne ukojanie duszy melomana, co znakomicie realizują amerykańskie HE-R10D. Myślicie, że z perspektywy szerokiego grona klientów jest to ryzykowne posunięcie? Bynajmniej, co postaram się pokazać na kilku wyszukanych przykładach płytowych.
Weźmy na pierwszy ogień bardzo melancholijną produkcję Melody Gardot „Sunset In The Blue”. W tym przypadku nie było jakichkolwiek niedopowiedzeń w temacie niesionego przez HIFIMAN-y dobra. Ów sznyt był wodą na młyn nie tylko snującej się romantycznie, esencjonalnej, a przez to bardziej namacalnej wokalizy, ale przy okazji podkręcał wyrazistość barwową towarzyszącego jej instrumentarium. Było barwnie, z dobrą lokalizacją źródeł pozornych i wszystko na tyle dobrze zbilansowane w domenie spokoju i niezbędnej pikanterii, że nie odmówiłem sobie zaliczenia tej produkcji w całości.
Kolejnym krążkiem na dowód dobrej decyzji pokazania tytułowych słuchawek szerokiej klienteli był rasowy blues. Jednak nie w postaci jakiegoś nieznanego artysty, tylko konglomeratu gwiazd w stylu James Cottona z Joe Luis Walkerem, Davem Maxwellem i Charlie Hadenem z materiałem zatytułowanym „Deep In The Blues” – zapewniam, iż zbieżność tytułów obydwu krążków z wcześniej opisywaną divą jest całkowicie przypadkowa. Co takiego chcę udowodnić? Zapewniam, bardzo istotną kwestię. Mianowicie chodzi o pokazanie, że gdy wymaga tego materiał muzyczny, słuchawki nie uśredniają na siłę danej frazy, tylko jak ma być wyrazista, tak ją prezentują. Naturalnie odnoszę się do mocno styranego życiem głosu J. Cottona. Wystarczy kilka zaśpiewów, by ten czasem z jednej strony boleśnie, ale za to z drugiej nadający muzyce niebagatelną wymowę, momentami skrzeczący głos pozostał nam w głowie na lata. Zapewniam, tego nie da się zapomnieć. Chyba, że prezentujący jego twórczość system będzie nijaki. Nazbyt ociężały, bez energii, przez co niepotrafiący ukazać niezbędnej zadziorności muzyki. I właśnie zderzenie naszych bohaterek z widmem serwowania słuchaczowi zbytniej ilości sonicznego ulepku było clou tego podejścia testowego. Efekt? Owszem, kontrabas, gitara i fortepian wyraźnie nabierały dostojności i energii wybrzmiewania, jednak frontmen nie tylko ze swoim przenikliwym głosem, ale z wtórującą mu harmonijką ustną dosadnie pokazywały umiejętność dostosowania się HIFIMAN-ów do zaistniałej sytuacji. Co to znaczy? Nic specjalnego, po prostu w odpowiednim momencie serwowały mi niezbędną ostrość i przenikliwość, a dzięki temu będącą znakiem szczególnym dla tego materiału natychmiastową rozpoznawalność pośród morza jemu podobnych.
Na koniec coś z uniesień rockowych. Jednak tym razem wykorzystałem dwupłytowy koncert grupy Pink Floyd z Nowego Yorku w 1988 r. „Delicate Sound Of Thunder”. Cel? Sprawdzenie, jak oprócz fajnego malowania świata muzyki okupujące moje narządy słuchu Amerykanki poradzą sobie z oddaniem rozmachu prezentacji w wielkich przestrzeniach. Oczywiście w rozumieniu zabawy ze słuchawkami chodziło o weryfikację, czy nasycenie i plastyka nie stłumią poczucia bezkompromisowego rozbrzmiewania muzyki wokół mojej głowy. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Co prawda mastering stawia na mocny udział zespołu w ogólnej prezentacji, minimalnie spychając koncertową otoczkę na drugi plan, jednak gdy do głosu dochodziło fetowanie publiczności, mimo bliskiego osadzenia głośników od uszu, koncertowa rzeczywistość bez żadnych problemów oddalała się od mojego ośrodka przyswajania fonii. Takie postawienie sprawy zaś nie pozostawało mi nic innego, jak zamknąć oczy i napawać się słuchanym wydarzeniem, co naturalnie z przyjemnością uczyniłem.
Jak wynika z powyższego raportu, nasze bohaterki znakomicie wiedzą, jak w pewien sposób połączyć pozornie niemożliwe do pogodzenia akcenty brzmieniowe. Chodzi oczywiście o zwyczajowe brylowanie w estetyce plastyki i soczystości przekazu, które w ramach oddania prawdy o prezentowanym materiale muzycznym potrafi zmienić się w brutalnie pokazanie niezbędnych pazurków. Naturalnie wysoki poziom ekspresji pazurków będzie epizodyczny, a nie permanentny, gdyż celem tego modelu jest pokazywanie świata muzyki w bardzo przyjemny dla ucha sposób. Bez pogoni za wynikami w tabelach osiągnięć poszczególnych pasm przenoszenia, tylko w służbie muzyki łagodzącej obyczaje. Zatem jeśli takich zdroworozsądkowych „uprzyjemniaczy” prozy codziennego życia poszukujecie, nie pozostaje nic innego, jak kontakt z dystrybutorem. Za te pieniądze może być trudno znaleźć coś tak ciekawego.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Rafko
Producenci: HiFiMan, NuPrime
Ceny
HiFiMAN HE-R10D: 6 395 PLN
NuPrime CDP-9: 7 995 PLN
Dane techniczne
HiFiMAN HE-R10D
Konstrukcja: dynamiczne, zamknięte, wokółuszne
Przetworniki: 50 mm Topology Diaphragm
Impedancja: 32 Ω
Skuteczność: 103 dB
Pasmo przenoszenia: 15 Hz – 35 kHz
Łączność: analogowa (przewody 1,5 m – 3,5 mm; 3m – 6,3 mm, 3m – 4-pin XLR), cyfrowa (USB C), bezprzewodowa (Bluetooth)
Obsługiwane kodeki: aptX, aptX HD, AAC, SBC, LDAC
Czas pracy: 7-10 h (Bluemini)
Masa: 337 g (słuchawki), 25 g (Bluemini)
NuPrime CDP-9
Przetwornik: ESS SABRE ES9028PRO
Stosunek sygnał/szum (CD; D/A): >114 dB; >120 dB
Całkowite zniekształcenia harmoniczne (CD; D/A): <0,003%; <0,0005%
Pasmo przenoszenia (CD ): 10 – 20 000 Hz (+/- 3 dB)
Obsługiwane typy sygnału cyfrowego:
USB: Type B 2.0 Hi-Speed, PCM do 384 kHz/32 bity; DSD 256
Coax: PCM do 768 kHz/32 bit; DSD 64/128/256 DoP
TOSLink: PCM do 192 kHz/32 bit; DSD 64 DoP
Pobór mocy (CD): 10,2 W (2,7 W w trybie standby)
Wymiary (S x W x G): 235 x 55 x 281mm
Waga: 2,3 kg