Opinia 1
To, że bez wyjątku wszelkiej maści okablowanie w systemach audio jest poważnym elementem ich finalnego brzmienia, wie praktycznie każdy z nas. Czy to sieciowe, sygnałowe lub głośnikowe, niestety zawsze okazuje się być mniej lub bardziej determinującą składową wyniku sonicznego naszej elektronicznej zbieraniny. I gdy wydawałoby się, że zakupem dobrego zestawu „odrutowania” temat praktycznie zamykamy, niestety wszyscy tak myślący są w wielkim błędzie. Oczywiście mam na myśli rozwój technologiczny cywilizacji, który dotyka każdą sferę naszego bytu, nawet z będącym tematem dzisiejszego spotkania, czyli z prozaicznym okablowaniem głośnikowym włącznie. Nie ma się co oszukiwać, świat idzie do przodu, a to powoduje, że praktycznie wszystko co jakiś czas ma swoje nowe, znacznie lepsze wcielenie. A lepsze dzięki użytym bardziej zaawansowanym materiałom, tudzież po latach doświadczeń całkowitej zmianie topologii konstrukcji. A to tylko wierzchołek przysłowiowej góry lodowej. Jak widać powodów takiego stanu jest wiele, dlatego chyba nie dziwi fakt dzisiejszej rozmowy o jednym z takich przypadków. O czym konkretnie? Otóż od jakiegoś czasu jestem szczęśliwym posiadaczem niegdyś topowego kabla głośnikowego Synergistic Research Galileo. Niestety brutalny czas na tyle szybko mija, że do dnia dzisiejszego po moim modelu pojawiły się trzy nowości. Pierwsza – Galileo Discovery, który na tle posiadanego przeze mnie, zwykłego Galileo wydaje się być zmianą kosmetyczną, druga – SRX Slim Line SC w zderzeniu organoleptycznym również wygląda dość skromnie wizualnie, dlatego na chwilę obecną pozostawiając je w spokoju wybraliśmy opcję numer trzy. I nie chodzi jedynie kwestie wizualne – choć te są widoczne od pierwszego kontaktu wzrokowego, ale odmienne konstrukcyjnie, czyli obecnie bardzo mocno kontynuowane przez wiele topowych marek kablowych, prowadzenie wielu równolegle odseparowanych od siebie pojedynczych żył sygnałowych. Jeśli obserwujecie rynek, doskonale wiecie, iż nie są to już jedynie pierwsze jaskółki, tylko istotny trend, dlatego też z wielką przyjemnością zapraszam zainteresowanych takim podejściem do tematu, czyli separacji kilku wiązek sygnału dla kolumn głośnikowych na kilka spostrzeżeń o dostarczonym przez łódzki Audiofast flagowym przewodzie kolumnowym Synergistic Research SRC SC.
Próbując opisać budowę tytułowego kabla pierwsze co przychodzi mi na myśl, to potwierdzenie wzmianki ze wstępniaka, że w kwestii nowych technologii, użytych materiałów i budowy Amerykanie poszli na całość. Od przewodnika w postaci czystego srebra 99.9999%, przez ilość skomplikowanych geometrycznie i materiałowo żył przewodzących, po pozwalające na eliminujące przesłuchy pomiędzy żyłami równoległe odseparowanie wspomnianych przebiegów sygnału karbonowe dyski, koszty nie były żadnym kryterium. Nie wiem, jak ten projekt widzicie Wy, ale dla mnie to ewidentny potomek Transformersów, z tą tylko różnicą, że nie jest stworzony, aby nas bronić przed wrogą cywilizacją, tylko umilać życie na ziemskim łez padole. Jeśli chodzi o nieco obfitszą garść technikaliów, idąc za informacjami producenta każda z prowadzonych osobno wiązek składa się z dwóch skrętek w geometrii Tricon czwartej generacji z przewodnika Silver Matrix otulonego teflonowym dielektrykiem, czterech ręcznie wykonanych nici przewodzących Air String 14 AWG ze srebra o czystości 99.9999% tym razem w dielektryku powietrznym, oraz czterech również ręcznie wykonywanych nici Air String z monofilamentów srebra 99.9999% także w dielektryku powietrznym. I tak razy dziesięć, czyli tyle, ile sumarycznie mamy wiązek przewodzących. Ciekawostką tego modelu jest możliwość zamówienia go w dwóch standardach sposobu separacji każdego z przebiegów sygnału. Chodzi o wspominane wcześniej dyski utrzymujące kable w stałej odległości. Możemy wybrać ich dużą średnicę, by móc położyć przecież skomplikowaną technicznie konstrukcję bezpośrednio na podłodze – duży krążek staje się podstawką lub małą średnicę, co wówczas wymusza na producencie dostarczenie w komplecie dedykowanych podstawek. W teście mieliśmy opcję pierwszą i muszę powiedzieć, że od strony użytkowej jest to lepsze rozwiązanie, gdyż choćby przez przypadkowe dotknięcie kabla eliminuje problem samoczynnego przemieszczania się kabla na łatwych do przewrócenia podstawkach. Ale spokojnie, to wolny kraj i każdy wybierze to, co lubi. Wieńcząc akapit o budowie flagowego Synergistic-a kolumnowego jestem zobligowany dodatkowo wspomnieć, iż podobnie do każdego okablowania proces produkcyjny zamyka tym razem na potrzeby uzyskania lepszych efektów wykorzystujący najnowszą generację cewki Tesli, długotrwały proces kondycjonowania wysokim napięciem. To znak rozpoznawczy marki, jednak według producenta w bardziej zaawansowanym wydaniu.
Gdy dotarliśmy do opisu brzmienia punktu zapalnego naszego spotkania, zasadnicze pytanie brzmi: „Czy te wszystkie zabiegi nie są przypadkiem przerostem formy nad treścią?”. Powielanie przebiegów sygnału, różnorodna wielożyłowość każdej wiązki, separacja mechaniczna, a na koniec „rażenie” całości wysokim napięciem. Przecież to tylko kabel. Srebro, nie srebro, nie ma znaczenia. To prostu jedynie nieco droższy od miedzi przewodnik, nic więcej. Jest w tym jakiś sens? Wiecie co? Przyznam się, że mną również targały bardzo podobne rozterki. Już posiadany Galileo wzniósł mój system na wcześniej nieosiągalne poziomy jakości brzmienia. To co można poprawić? A jeśli tak, to w jakim aspekcie? Otóż odpowiedź po sesji testowej brzmi: można i to w każdej dziedzinie. Powiem więcej, to nie jest poprawa, jaką zazwyczaj serwują inni producenci, tylko brutalny przeskok jakościowy. Jak się materializował? Zanim do tego przejdę, wspomnę, jak gra stacjonujący u mnie Galileo. Jego atutami jest rozdzielczość i energia przy zachowaniu znakomitej separacji i rysunku dobrze osadzonych w masie źródeł pozornych. I gdy dotychczas wydawało mi się, że w tych kwestiach złapałem Pana Boga za nogi, SRX SC pokazał w jak wielkim byłem błędzie.
Wpięcie amerykańskiego okablowania dosłownie i w przenośni w pierwszej kolejności odebrałem jako opadniecie kotarki. Nie jakiejś grubej teatralnej, ale nagle odbywające się na wirtualnej scenie wydarzenia stały się bardziej czytelne. Coś na kształt oczekiwanego poprawienia kontrastu. Na początku stawiałem na słuchowe omamy, jednak próba powrotu na starą wersję głośnikówek jasno dała do zrozumienia, że Jankesi w swojej odezwie do klienta nie naciągali faktów i wszystkie zabiegi produkcyjne miały bardzo wymierny sens. A wspomniane zdjęcie woalki to dopiero jedna z kilku pozytywnych zmian. Kolejną była – nie wiem jakim cudem – większa energia przekazu. Muzykę zaczął cechować mocniejszy puls, co natychmiast pozytywnie odbiło się na akcentowaniu jej timingu. Idźmy dalej. Kolejnym okazało się lepsze, nadal w granicach znakomitego odbioru, oddanie krawędzi poszczególnych bytów, co jeszcze czytelniej rozstawiało je na szerokiej, głębokiej i teraz pozbawionej jakichkolwiek szumów tła wirtualnej scenie. A to jeszcze nie koniec, bowiem SRX SC miał w rękawie jeszcze jednego asa. Tym razem chodzi o zejście niskich rejestrów. W pierwszym odruchu wydawało mi się, że ostrzejsza krawędź dźwięku odbije się naturalnym zmniejszeniem ilości czasem rozdmuchanego basu, tymczasem owszem, tego wcześniej nie do końca kontrolowanego było mniej, za to jego zebranie się w sobie przekute zostało w niże zejście. I zapewniam, to nie jest wróżenie z fusów, tylko zweryfikowana prawda. A prawda dlatego, iż jedną z najważniejszych cech posiadanych przeze mnie kolumn Gauder Akustik Berlina RC 11 Black Edition są znakomicie oddawane najniższe pomruki największych gabarytowo piszczałek organów kościelnych, które podczas sesji testowej jeszcze dobitniej niż dotychczas przewijały mi bębenki w uszach na drugą stronę. Powiem szczerze, gdy każda poprzednia poprawa brzmienia muzyki w moim systemie powodowała pozytywne kiwanie głowy, to jakość i zejście niskich rejestrów wręcz rozbiły bank. Spodziewałem się wiele, ale nie aż tyle. Na dodatek cały czas wszystko odbywało się pozostając w kręgu płynnego, przy tym pełnego informacji oraz energetycznego grania. Muzyka zyskała dosłownie na każdym polu, a mimo to unikała przerysowania, przy okazji jak nigdy wcześniej będąc przyjemna, bo pełna emocji. Każdego rodzaju emocji. Na tyle uniwersalnie wyartykułowana, że mimo dużych chęci nie złapałem testowanego okablowania na potknięciu z jakimkolwiek nurtem muzycznym. A wiecie, że lubię trochę się wzruszyć i nieco zasmakować agresji.
Na pierwszy ogień weryfikacji wypowiedzianej tezy poszły emocje związane z interpretacją twórczości filmowej Jana Kaczmarka przez Leszka Możdżera. To jest znakomita produkcja nie tylko pod względem muzyki, ale również realizacji. Gdy wymaga tego spojrzenie Leszka, raz zderzamy się z dostojnością fortepianu, innym razem z jego filigranowością, a jeszcze innym liryzmem. To wbrew pozorom jest bardzo wymagający materiał, gdyż te stany potrafią przewinąć się w jednym utworze. Taka sytuacja zaś sprawia, że gdy system nie umie zamiennie i w odpowiednim czasie dozować niezbędnych artefaktów, tylko strzela nimi na oślep – czytaj cały czas oddaje maksimum swoich zalet typu twardość i ofensywna energia, gdy do głosu ma dojść filigranowość i dźwięczność, mamy do czynienia z karykaturą pomysłu Możdżera, gdyż tracimy efekt wielowarstwowości emocjonalnej. Na szczęście jak wspominałem, konfiguracja testowa w sobie tylko znany sposób umiała połączyć wodę z ogniem. Przez cały czas przekaz epatował swobodą wybrzmiewania i brakiem jakiegokolwiek przykrycia woalką wydobywających się z kolumn informacji, a mimo to umiejętnie dozował czasem długie liryczne zawieszenie pojedynczego dźwięku w eterze, by za moment sprostać uderzeniom mocnych interwałów granym lewą ręką. Na tyle sugestywnie, że z przyjemnością odświeżyłem sobie tę pozycję od deski do deski z kilkoma powtórkami najbardziej wymownych sekwencji.
Innym ciekawym krążkiem podczas sesji testowej był sampler – nie jakościowy, tylko repertuarowy – oficyny nagrywającej na magnetofon szpulowy Nagra 2xHD Fusion. Naturalnie daniem głównym był utwór z piszczałkami organowymi schodzącymi do 16 Hz (na płycie jest nawet stosowne ostrzeżenie, aby zbyt głośnym słuchaniem nie spalić głośników w kolumnach, gdy nie obsługują takich częstotliwości). W efekcie najpierw zauważyłem, że w codziennej konfiguracji jakby znacznie częściej coś podczas odsłuchu tego kawałka mi mruczało, by za moment przekonać się, iż był to co prawda drobny, ale prozaiczny „problem” z kontrolą. Nagle pokój wypełniała mniejsza ilość sejsmicznych pomruków, za to przy inicjacji pracy najniższego tonu jak nigdy wcześniej odczuwałem bardziej dosadny poziom nieprzyjemnego ucisku na bębenki w uszach. A to dopiero jedna strona medalu, bowiem zweryfikowane zebranie się w sobie wyższych i wzmocnienie najniższych poziomów basu w najmniejszym stopniu nie zaszkodziło znakomicie rozświetlającej kubaturę kościelną wokalnej epistole czarującej wokalistki. W teorii nasycenie jej głosu powinno lekko ucierpieć, jednak przywoływane wcześniej wzmocnienie energii wybrzmiewania muzyki umiejętnie zbilansowało ten aspekt. Było nadal miękko, rozwibrowanie i doniośle, czyli tak jak powinno.
Na koniec ewidentny stempel ponadprzeciętnych umiejętności testowanego kabla w postaci mongolskiego zespołu The Hu z ich płytą „The Gereg”. To było istne szaleństwo. Wszechobecny power egzotycznych instrumentów – jak na muzykę metalową, do tego drobiazgowa artykulacja gardłowego zawodzenia frontmena i całkowita nieprzewidywalność następujących po sobie fraz nutowych uczyniło z tego podejścia muzycznego dotychczas niespotykany spektakl. Raz pełen bólu spowodowanego brutalnymi uderzeniami bębnów, innym razem strachu kreowanemu sposobem artykulacji śpiewu, ale zawsze w służbie sprawienia w pełni oczekiwanej uciechy. Wszystko tętniło życiem na tyle czytelnie i bez zniekształceń, że chyba ze dwa razy bezwiednie podkręcałem gałkę wzmocnienia. Co prawda jest to płyta, której powinno się głośno słuchać, jednak nie zawsze się da. A czasem jeśli nawet można to uczynić, to tylko dlatego, że system coś ogranicza w domenie rozdzielczości, czyli nazywając sytuacje po imieniu jest lekko zamulony – przyznaję, zaliczyłem takie seanse kilkukrotnie. A przecież pisałem, że konfiguracja testowa to kiler w każdym aspekcie z otwartością i bezpośredniością podania w pierwszej kolejności. Dlatego w moim odczuciu informacja o bezwiednym, a mimo to w pełni akceptowalnym jakościowo podkręcaniu głośności jasno daje do zrozumienia, z czym tak naprawdę miałem do czynienia. Ja określiłbym to w pozytywnym tego zwrotu znaczeniu podaną rozważnie wyczynowością.
No dobrze. Jak widać, powyższy test był pozbawionym jakiejkolwiek krytyki słowotokiem. Czy słusznie? Nie naciągam zbytnio faktów? Otóż moi drodzy, w najmniejszym stopniu nie. A świadectwem tego stanu jest natychmiastowa próba wystawienia posiadanego modelu kabla głośnikowego Galileo na giełdzie. Zapewniam, testowany Synergistic Research SRC SC na tyle wysoko podniósł poprzeczkę jakości oferowanego dźwięku, że mimo jakiś czas temu twardego postanowienia o zaprzestaniu zmian w systemie poległem. Czy zatem nasz bohater będzie spełnieniem marzeń każdego melomana? Oczywiście jak to zwykle bywa nie do końca. Jednak tylko w niewielkiej ilości przypadków. A ich zbiór ogranicza się do posiadaczy nazbyt jasno i lekko skonfigurowanych zestawów oraz wielbicieli sonicznego syropu. W pierwszym przypadku ewentualna porażka będzie winą, a konkretnie mówiąc konsekwencją wyborów potencjalnego nabywcy, zaś potrzeb drugiej grupy miłośników nazbyt ulepionej muzyki z uwagi na stojące u podstaw powołania do życia amerykańskiego kabla założenia pokazania świata dźwięku w jak najbardziej bezkompromisowy, ale na ile to możliwe prawdziwy sposób, nie będzie w stanie spełnić. Zatem reasumując. Jeśli nie utożsamiacie się z żadną z tych dwóch grup, droga do kolejnego kroku ku idealnemu dźwiękowi w swoim domostwie jest otwarta. Wystarczy kontakt z dystrybutorem. Tylko ostrzegam, świat muzyki jaki znaliście przed próbą z tytułowym głośnikowcem już nigdy nie będzie taki sam.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
Opinia 2
Choć początkowo wstępniak do niniejszej recenzji może wydawać się dość nietypowy, czy wręcz odklejony od interesującej nas tematyki, gdyż dotyczyć będzie pierwszego wrażenia, które jak wszem i wobec wiadomo można zrobić tylko raz, oraz tzw. wartości postrzeganej, to proszę wierzyć mi na słowo ma on głębszy sens. Dotyka on bowiem dwóch z kilku czynników determinujących nasze decyzje zakupowe, a to już, jak mam nadzieję zdążyliście Państwo zauważyć element bezapelacyjnie związany z naszym hobby, które niejednokrotnie ewoluuje w zaskakujących kierunkach na skutek czysto impulsywnych decyzji. Coś nam wpadnie w oko, coś zauroczy od pierwszego dźwięku i nie wiedzieć jak i kiedy owo „coś” ląduje w naszym systemie wymuszając jego kolejne transformacje, bądź chociażby uzmysławiając jego posiadaczowi drzemiący i zarazem niewykorzystany potencjał. Wróćmy jednak do punktu wyjścia, czyli ww. pierwszego wrażenia, które poniekąd ustawia poprzeczkę oczekiwań i optykę czynionych w dalszej kolejności obserwacji. A co może wpłynąć na intensywność wspomnianych doznań? Oczywiście rozmiar, który … ma znaczenie. I tak, przynajmniej jeśli chodzi o gabaryty opakowań w jakich docierały do nas przewody głośnikowe, palmę pierwszeństwa dzierżą z racji obecnych na ich przebiegu „mrożonych kurczaków” Transparenty Opus i nieco mniej absorbujące, gdyż pakowane w osobne skórzane walizki Siltechy Triple Crown. Tymczasem zgodnie ze stereotypem mówiącym, że właśnie w Stanach wszystko jest naj… (najczęściej największe), do powyższego grona śmiało możemy dopisać kolejnego gracza, czyli będące przedmiotem dzisiejszej epistoły Synergistic Research SRX SC, które w naszych skromnych progach pojawiły się w kartonie z powodzeniem mogącym pomieścić całkiem sporą końcówkę mocy, więc już na starcie dającym pole do popisu naszej wyobraźni. Jeśli ciekawi Państwa, cóż umieszczony w owym pudle wkład namieszał w mojej dyżurnej układance nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was na ciąg dalszy.
Skoro pierwsze wrażenie za nami warto dobrać się do nadzienia, czyli samych przewodów, które w porównaniu ze stacjonującymi u nas ich poprzednikami – Galileo SX SC okazują się zaskakująco ażurowe i wiotkie a to za sprawą diametralnie zmienionej budowy. O ile bowiem SX-y swym wyglądem przypominały solidną linę okrętową, o tyle SRX-y oparto na równoległych przebiegach poszczególnych żył odseparowanych karbonowymi dyskami. Coś Państwu to przypomina? Niezorientowanym w temacie podpowiem, że chodzi o goszczące u nas jakiś czas temu przewody in-akustik Reference LS-2404 & LS-4004 AIR Pure Silver, które również bazowały na podobnych rozwiązaniach. Jednak niemiecka konkurencja postawiła na wręcz obsesyjną dbałość o stabilność narzuconej geometrii, przez co nie dość, że stanowiące egzoszkielet dyski były umieszczone gęściej, to i całość ukryto wewnątrz scalających całość elastycznych „pończoch”. Tymczasem w SRX-ach zakładana przez producenta równoległość przebiegów jest dość umowna, gdyż każdorazowe zgięcie przewodu podczas układania go pomiędzy elektroniką a kolumnami wyraźnie ją zaburza. A właśnie, skoro o ww. dyskach mowa, to warto nadmienić, iż nabywca ma do wyboru dwie opcje. Może zdecydować się na przewód wyposażony w mniejsze dyski wraz z którym otrzymuje dedykowane podstawki UEF, bądź z większymi (jak w dostarczonej przez dystrybutora – łódzki Audiofast parce), uzbrojonymi w elementy strojące HFT (to te czerwone trzpienie widoczne w ich centrum), które same w sobie pełnią rolę odsprzęgającą od podłoża. Kontynuując temat strojenia nie sposób pominąć znanych z dotychczasowych naszych spotkań z produktami Synergistica dopinanych modułów pasywnych Gold SR25 UEF, lub Silver SR25 UEF, które również znajdują się na wyposażeniu i pozwalają dokonać finalnego dostrojenia przewodów do własnych preferencji.
Jeśli zaś chodzi o niuanse natury technicznej, to pozwolę sobie sięgnąć po materiały źródłowe, w których wszystko opisane zostało w zwięzłej i zarazem zrozumiałej dla ogółu formie. I tak, wyczytać w nich można, że „SRX zbudowane są z dziesięciu niezależnych wiązek przewodzących, które biegną równolegle do siebie oddzielone dyskami z włókna węglowego, co pozwala wyeliminować przesłuchy między przewodnikami i poprawia wszystkie aspekty brzmienia. Każda wiązka przewodząca składa się zaś z dwóch geometrii Tricon czwartej generacji [przewodnik Silver Matrix w dielektryku teflonowym], czterech wykonanych ręcznie nici przewodzących Air String 14AWG ze srebra czystości 99,9999% w dielektryku powietrznym oraz czterech wykonanych ręcznie nici Air String z monofilamentów srebra 99,9999% w dielektryku powietrznym.” Zastosowano również ekranowanie SRX Matrix UEF, czyli pokrywanie w procesie UEF konektorów, przewodów, drenów uziemiających i komórek UEF dwiema różnymi warstwami powłoki grafenowej. Jakby tego było mało przed wysłaniem do odbiorcy końcowego przewody poddawane są iście ekstremalnemu wygrzewaniu noszącym nazwę Quantum Tunelling i polegającym na przepuszczeniu przez nie prądu o napięciu … 1 miliona (!!) V.
Wpinając Synergistic Research SRX SC w swój system i klikając przy umieszczonym na playliście „On This Perfect Day” projektu Guilt Machine, czyli de facto kolejnego wcielenia holenderskiego multiinstrumentalisty Arjena Lucassena, odniosłem dalekie od wyimaginowania, niemalże do bólu prawdziwe wrażenie jakby znaczna część z owego wspomnianego w powyższym akapicie miliona woltów jednak w tytułowych przewodach została zmagazynowana i wraz z pierwszymi nutami nastąpiło jej uwolnienie i dekompresja. Mówiąc wprost dźwięk eksplodował bogactwem niuansów, dynamiką i namacalnością wprowadzoną na taki pułap, jakbym ze swoich poczciwych Contourów 30 przesiadł się co najmniej na, pozostając w obrębie marki, Confidence 60, które co i rusz wiercą mi dziurę z tyłu głowy dopominając się o repetę w posiadanych czterech kątach. Wszystkiego było nie dość, że więcej, to jeszcze podane zostało z wydawać by się mogło nieosiągalnym wyrafinowaniem i bezpośredniością – bez zawoalowań, niedomówień i sygnalizowania, że może coś nie do końca jest słyszalne, lecz mamy uwierzyć na słowo, że tam jest, więc powinniśmy do pracy zaprzęgnąć własne szare komórki i po prostu sobie dopowiedzieć, do-wyobrazić. O nie, tutaj słychać absolutnie wszystko i w absolutnie obłędnej jakości. Rozbudowane do granic przyzwoitości, lub też dalece poza nie wykraczające, kompozycje Lucassena osiągnęły dzięki temu iście hollywoodzki rozmach a siła ekspresji zaproszonych wokalistów sprawiała, że gęsią skórkę miałem częściej niż przy ostatnio przechodzonej grypie. To jednak dopiero niewinny wstęp, niezobowiązująca przystawka do dalszych obserwacji, bowiem w trakcie „Of Dust” z „Road Salt One” Pain Of Salvation monolog Daniela Gildenlöwa operował na takim poziomie namacalności, jakbym siedział tuż obok przesympatycznego Szweda w jakimś klimatycznym (skórzane Chesterfieldy, ciemna boazeria pamiętająca młodość Keitha Richardsa) pubie/klubie i przy szklaneczce Mackmyra Vinterdrom prowadził z nim rozmowę przyciszonym głosem. A to, co działo się przy zmysłowo szeleszczącej na „Quelqu’un m’a dit” Carli Bruni, bądź nucącej „Quedate Aqui” Salmie Hayek pozostawię już Państwa wyobraźni. Wspomnę jedynie, że realizm, a co za tym idzie materializacja obu pań w moim salonie była na tyle oczywista, że na czas testów dostałem od Małżonki kategoryczny zakaz sięgania po tego typu repertuar.
W związku z powyższym nie pozostało mi nic innego jak eksploracja diametralnie odległych pod względem estetyki przejawów muzycznej twórczości homo sapiens i tym samym mój wzrok powędrował ku „SIX”, czyli najnowszemu krążkowi Extreme, na którym Nuno Bettencourt dość bezpardonowo przypomina, kto w pełni zasługuje na miejsce w panteonie najlepszych gitarzystów wszech czasów a z kolei Gary Cherone wydaje się być zaskakująco dobrze zaimpregnowany na jego, znaczy się czasu, upływ. Jego (tym razem chodzi o Gary’ego) wokal jest szorstki, chrapliwy, na swój sposób „garażowo” zadziorny a SRX ową fakturę świetnie oddaje. Pomimo wspomnianej rozdzielczości nie przejaskrawia jej, ale też wbrew błędnie rozumianemu wyrafinowaniu nie ugładza, tylko prezentuje taką, jaka jest – do szpiku kości i łańcuchów DNA rockowa.
Warto jednak nieco podnieść poprzeczkę trudności i sięgnąć po wielką symfonikę, jak chociażby używany podczas testów SX-a album „Bruckner: Symphony No. 3 in D Minor, WAB 103” w wykonaniu Wiener Philharmoniker pod batutą Christiana Thielemanna, który niejako z racji nader rozbudowanego aparatu wykonawczego, oraz samej partytury, jawi się większości systemów jako istne pole minowe a finalnie gwóźdź do trumny. Nie dość bowiem, że wymaga umiejętności wykreowania sceny dalece wykraczającej poza rozstaw kolumn, to jeszcze dramatyczne skoki dynamiki i ekspresja użytego instrumentarium co i rusz mogą powodować efekt wynikającego z kompresji przytkania. Tymczasem tytułowe przewody nie dość, że kreują po prostu realistyczną scenę tak pod względem szerokości i głębokości, nie zapominając przy tym o trzecim wymiarze, czyli wysokości, to jeszcze robią lepiej coś, w czym jak wydawało nam się do tej pory już SX-y doszły do perfekcji. Chodzi mianowicie o definicję, zróżnicowanie i energetyczność najniższych składowych które, jak dowodzi niniejszy test mogą i co tu dużo mówić, są prezentowane z jeszcze lepszą precyzją i rozdzielczością. Tylko nie jest to laboratoryjna analityczność, gdzie każdy dźwięk rozbijany jest na atomy i właśnie w takiej, molekularnej postaci serwowany słuchaczom, którzy muszą go sobie własnym sumptem poskładać, lecz jedynie oddanie pełnego spektrum i złożoności poszczególnych partii w ich natywnej, czyli organicznie koherentnej i homogenicznej postaci. Dlatego też wejścia gran cassy są niczym przetaczająca się nad naszymi głowami niszczycielska burza, której bynajmniej się nie boimy trzymając głowę pod poduszką, lecz zafascynowani jej apokaliptycznym pięknem chłoniemy dzieło zniszczenia szeroko otwartymi oczami, tak, aby żadna z jej składowych nam nie umknęła. I co ciekawe, choć praca naciągu jest wyraźniejsza a sama kontrola idzie o krok, bądź nawet dwa dalej, to de facto bas schodzi jeszcze niżej niż w przypadku SX-ów nie tracąc przy tym nic a nic z właściwego sobie ładunku energetycznego. Brzmi przez to pełniej i bardziej kompletnie.
Synergistic Research SRX SC nader bezpardonowo unausznia (bazujący na zjawisku unaoczniania przejaw licentia poetica) jak ekstremalne doznania jest w stanie zapewnić ultra high-endowy przewód. Ile niuansów, detali i ogólnie rzecz ujmując informacji jest w stanie dostarczyć do kolumn, bądź też patrząc z drugiej strony – ileż informacji tracimy poprzez niezdolne do ich przesłania okablowanie. Warto bowiem mieć świadomość, iż SX sam z siebie niczego nie dodaje, więc jeśli z jego pomocą słyszymy coś, czego wcześniej nie było nam dane, to dowód na to, że coś wcześniej owe informacje zachowywało dla siebie. W związku z powyższym formułując odpowiedź na pytanie, czy jest to propozycja dla wszystkich przewrotnie powiem, że … to zależy. Zależy od tego, czy mają Państwo bądź ochotę, bądź też odwagę wyjść z własnej strefy komfortu i przekonać się na własnej skórze ile do tej pory z pozornie znanych na pamięć nagrań informacji Wam umykało, o ilu niuansach nie mieliście bladego pojęcia i po ilu melodiach jedynie przemykaliście niczym Nartnik po tafli jeziora bez świadomości bogactwa kryjącego się w jego głębi. Krótko mówiąc jeśli dobrze Wam z tym, co macie i takie status quo Wam pasuje, to szczerze kontakt z SRX-em odradzam. Jeśli jednak korci Was odkrycie nieznanych do tej pory pokładów pieczołowicie budowanej płytoteki, to … wiecie, co robić. Miejcie jednak świadomość, że kontakt z Synergistic Research SRX SC jest biletem w jedną stronę a Wasza przygoda z High-Endem od tego momentu dzielić się będzie na okres sprzed i po wpięciu tytułowych głośnikowców.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Synergistic Research
Cena: 166 020 PLN / 2 x 2,4m; 8 300 PLN za dodatkowe 30cm