Tag Archives: Accuton


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Accuton

Gauder Akustik Darc 750

Opinia 1

Pozornie leniwy weekend – w końcu półmetek wakacji. Od bladego świtu zapowiadają lejący się z nieba żar, więc chcąc zdążyć przed zapowiadanym maksimum temperatur wskakujemy chwilkę po 5-ej w załadowanego niemalże po sufit potestowymi zabawkami, pozbawionego klimy mini-busa i ruszamy w drogę. W końcu 300 km z okładem same się nie zrobią. Dowód na nasze totalne szaleństwo i masochizm? A skąd, raczej potwierdzenie, że niewiele nam trzeba, by gdy tylko jest ku temu okazja pielęgnować własne hobby. A powód tym razem był szalenie daleki od „niewielkiego”, gdyż do katowickiego RCM-u dotarły debiutujące podczas minionego monachijskiego High Endu kolumny … Gauder Akustik Darc 750. Tak, tak to właśnie te Gaudery, których cena niejako zaszyta jest w nazwie, o ile tylko pomnożymy ją przez tysiąc i dodamy na końcu znaczek €. Wystarczająco dobry pretekst, by gnać przez pół Polski? Dla nas jak najbardziej, dlatego też jeśli kogoś z Państwa ciekawi, co pokazały topowe Niemki w zdecydowanie bardziej kontrolowanych aniżeli wystawowe warunkach nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was na krótką relację z sobotniego wypadu do kwatery głównej katowickiego RCM-u, gdzie przez najbliższych kilka (naście) dni owe szczytowe osiągnięcia dr.Rolanda Gaudera będą rezydować.

Jak mam cichą nadzieję na powyższych zdjęciach widać a czego niekoniecznie dane nam było doświadczyć w półmroku M.O.C.-a 750-ki „na żywo” prezentują się wprost obłędnie i dystyngowanie zarazem. Złożone z aluminiowych, pokrytych czarnym lakierem fortepianowym i odseparowanych złotymi wygłuszającymi przekładkami aluminiowych wręg strzeliste wieże usadowiono na poprawiających ich stabilność, uzbrojonych w złote kolce cokołach, w których „podwoziu” umieszczono LED-owy system MusicLight. Oczywiście z nieco kontrowersyjnej iluminacji można zrezygnować, skoro jednak dostarczona parka takowy gadżet miała na stanie nic nie stało na przeszkodzie, by się nim pobawić. Choć na pierwszy rzut oka podobieństwa do niżej urodzonych 140-ek 750-ki wyprzeć się szans nie mają, to stacjonujące w Katowicach dwie wieże mogą pochwalić się nie tylko ponad dwumetrowym wzrostem, co przede wszystkim obecnością nie tylko wysokotonowego, lecz również średnio-tonowego i to 9cm – obecnie największego na świecie, przetwornika wykonanego z … diamentu. Mamy zatem do czynienia z rozwinięciem, bądź zdecydowanie trafniej byłoby napisać wariacją nt. konfiguracji doskonale znanej nam z Berlin RC-11, tym bardziej, że sekcja basowa oparta jest o taki sam zestaw czterech aluminiowych basowców. Z ciekawostek jeszcze dodam, że obie sekcje niskotonowe są wentylowane a ujścia kanałów bas-refleks umieszczono na górze kolumn, czyli mówiąc wprost „dmuchają” w sufit.

Zanim przejdę do mocno niezobowiązujących, gdyż de facto wyjazdowych, poświęconych brzmieniu tytułowych kolumn obserwacji i refleksji pozwolę sobie co nieco wspomnieć o towarzyszącej im elektronice. I tak, czego z racji nader absorbujących gabarytów ukryć w żaden sposób się nie da, za napędzanie Gauderów odpowiedzialna była 125 kg, stereofoniczna i dysponująca 500W w klasie AB (25W w klasie A) / 8Ω końcówka mocy Vitus Audio MP-S201 z firmowym pre, dwa gramofony Kuzmy z niemalże przeciwległych krańców cennika, czyli podstawowy STABI S i prawie topowy XL DC, uzupełnione o odtwarzacz C.E.C CD5 i skromnie stojący pod ścianą szpulak Sony APR-5000.
Powyższej wyliczanki nie umieściłem jednak w ramach potwierdzenia całkiem niezłej, jak na mój podeszły wiek pamięci, lecz ze zdecydowanie innych powodów. Chodzi bowiem o to, że 750-ki są na tyle łakome prądu i mocy, że do ich prawidłowego – satysfakcjonującego wysterowania potrzeba prawdziwej spawarki a takowymi cechami duński kolos ewidentnie dysponował. W rezultacie brzmienie widocznego na powyższej galerii systemu okazało się w pełni adekwatne do iście absurdalnej kwoty, jaką chętny jego posiadania audiofil poproszony by został o uiszczenie przy kasie. I wcale nie chodzi mi w tym momencie o to, że przy takich pieniądzach, które jak wszem i wobec wiadomo „nie grają”, nikt nam łaski nie robi, bo grać takie cudo musi, lecz o fakt onieśmielającego wręcz realizmu, gdzie granica pomiędzy reprodukcją a „wykonem” (koszmarne słowo) na żywo, szczególnie ze szpulakiem w roli źródła, zostaje praktycznie całkowicie zatarta. Odpada też ewentualny efekt zachłyśnięcia się High-Endem, gdyż z konstrukcjami z podobnego pułapu dziwnym zbiegiem okoliczności najdelikatniej rzecz ujmując kilkukrotnie mieliśmy do czynienia, ot chociażby Gryphony Kodo, Living Voice Vox Olympian z modułami basowymi Vox Elysian, Magico Ultimate, Marten Coltrane Momento 2 zarówno w siedzibie producenta, jak i w stołecznym SoundClubie, Wilson Audio Chronosonic XVX , a nawet redakcyjne 11-ki i pewnie jeszcze dziesiątki innych, które akurat wyleciały mi z głowy. W tym wypadku otrzymujemy bowiem niezwykłą swobodę idącą w parze z niewymuszonością prezentacji o skali, rozpiętości dynamiki w stopniu o jakim zazwyczaj możne jedynie pomarzyć. Co ciekawe, już po kilku taktach dowolnego utworu uznajmy taki stan rzeczy za zupełnie oczywisty i naturalny, gdyż natychmiastowość transjentów, czy też ekspresję i siłę emisji wokalistów odbieramy na poziomie kontaktów interpersonalnych – twarzą w twarz a nie pasywnego słuchania obracającej się płyty, czy też przesuwającej się po głowicy magnetycznej taśmy. W dodatku bezkompromisowość rozdzielczości oferowanej na górze i średnicy pasma początkowo może onieśmielać. Całe szczęście mowa o rozdzielczości a nie li tylko detaliczności, więc nawet przysłowiowe rozbijanie każdego dźwięku na atomy nie niesie ze sobą ofensywności i wiejącej chłodem prosektoryjnej analityczności, co wcale nie oznacza, że z takim natłokiem dotychczas nieznanych informacji nie trzeba się oswoić i do niego przywyknąć. Jednak ów proces akomodacji następuje niemalże błyskawicznie, gdyż jak wiadomo człowiek jest istotą, która do dobrego bardzo szybko się przyzwyczaja. Tak też było z nami, więc przez pierwszych kilka kwadransów dość intensywnie żonglowaliśmy repertuarem, który przynajmniej do wczoraj wydawał nam się znany niemalże na pamięć znany i z nieukrywaną konsternacją za każdym razem dochodziliśmy do konstruktywnych wniosków, że w 100% mieliśmy rację. Znaczy się, że tylko tak nam się wydawało, a to, co oferowały 750-ki pozwalało odkryć owe utwory niemalże na nowo.
Można byłoby więc uznać, że Gauder Akustik Darc 750 ewidentnie robią „kuku” swoim odbiorcom. Tymczasem, wbrew pozorom, one nie krzywdzą a uczą i poszerzają horyzonty udowadniając, że można usłyszeć więcej i w jeszcze lepszej aniżeli dotychczas jakości, z bliższym otaczającej nas rzeczywistości realizmowi oraz praktycznie pozbawioną wszelkich limitacji swobodą. Oczywiście praw fizyki oszukać się nie da, więc jeśli komuś do pełni szczęścia brakować będzie przy każdym muśnięciu werbla masującego trzewia uderzenia basu bez coraz odważniej pojawiających się w High Endzie potężnych subwooferów się nie obędzie, jednakowoż jednostki ceniące równowagę pomiędzy jakością a ilością najniższych składowych nawet podczas solowych, znaczy się w duecie, występów tytułowych Niemek powinny czuć się w pełni usatysfakcjonowani.

Czy mamy zatem w przypadku Gauderów Akustik Darc 750 do czynienia z najlepszymi kolumnami na świecie? Zakładam, że dr. Roland Gauder podczas ich projektowania mógł mieć takie ambicje a z tego co dane mi było w katowickim RCM-ie usłyszeć efekt jego prac jest niepokojąco bliski obranemu celowi. Dlatego też, z racji wrodzonej pokory, oraz cały czas zdobywanego doświadczenia, pozwolę sobie czysto subiektywnie stwierdzić, że 750-ki śmiało można uznać za jedne z najlepszych kolumn jakie przynajmniej obecnie na rynku są obecne. W związku z powyższym, niezależnie od tego, czy znajdują się one w kręgu Państwa zainteresowań, czy wręcz nawet ze zwykłej, ludzkiej ciekawości, gorąco zachęcam do własnousznego zapoznania się z ich możliwościami, gdyż druga taka szansa nieprędko może się nadarzyć.

Serdecznie dziękując ekipie katowickiego RCM-u za zaproszenie i gościnę życzymy zarówno im, jak Państwu oraz sobie samym kolejnych, równie ekscytujących spotkań przy muzyce.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Gdy pierwszy raz zobaczyłem tytułowe kolumny w zaciemnionej jaskini Rolanda Gaudera w Monachium – kilka fotek z tego pokoju jest w mojej ostatniej relacji, jedyną pewną informacją jaką udało mi się z tej prezentacji wynieść, była wiedza, że zastosowano w nich obecnie największy rozmiarowo diamentowy głośnik średniotonowy Accutona. Niestety z uwagi na całkowicie nieprzewidywalne warunki lokalowe oraz nieznaną mi bliżej w takiej konfiguracji elektronikę reszta doznań – co naturalnie oznajmiłem w relacji – nie była miarodajna. Na szczęście z podobnie odbieranego przez wielu gości faktu zdawał sobie sprawę wspomniany R.Gauder, dlatego też po kilkumiesięcznym tournée po Europie w celach weryfikacji faktycznych możliwości brzmieniowych obecne flagowce tej niemieckiej stajni – Darc 750 zawitały na kilkunastodniowy miting w okowy katowickiego RCM-u. Rzecz jasna miting, którego jako posiadacz do niedawna topowych Berlin RC-11 nie mogłem przegapić. Co z tego wynikło? Po kilka informacji z tego wypadu zapraszam do poniższego tekstu.

Co sądzę o nowym produkcie R. Gaudera dla jakościowych ekstremistów? Niestety lub stety z trzech bardzo istotnych powodów nie są dla każdego. Ktoś zapyta: „Jak to, przecież w wartościach bezwzględnych to top topów światowego rynku, zatem dlaczego nie mają szans być Świętym Graalem dla całej populacji osobników zakręconych na punkcie muzyki?”. Już informuję. Jeden to banał, zaś dwa związane są z naszą osobowością. Pierwszym naturalnie jest cena opisywanych kolumn, która opiewa na kwotę 750 tys. €. Przyznacie, że to dla wielu może być co najmniej lekki problem. Drugi to jakość oferowanego brzmienia, a przez to konieczność posiadania wiedzy, jak drzemiący w nich ogień odpowiednio finalnie ukształtować. Zapewniam, już moje 11-ki potrzebowały wielu konfiguracyjnych prób, aby uzyskać coś nietuzinkowego na miarę ich bytu. Na szczęście z racji testowania ekstremalnego High Endu było mi nieco łatwiej niż zwykłemu zjadaczowi chleba i ostatecznie się udało. 750-ki na moje, karmione w Katowicach przez ponad 3 godziny ich popisami ucho za sprawą oferowanej rozdzielczości pełnego spektrum pasma akustycznego oraz szybkości narastania sygnału są jeszcze bardziej czułe na potencjalne pomyłki. To rasowe kolumnowe Himalaje. Góry, ze zderzenia z którymi wielu śmiałków nie wróciło już do domu, co rozsądnym ludziom powinno dać do zrozumienia z czym się mierzymy. I na tym to pozostawię. A jeśli chodzi o trzeci powód potencjalnego nierozumienia się z tytułowymi Darc-ami, będzie nim oczekiwanie grania ociekającego sokiem malinowym – czytaj raczej tłusto i w lekko zwolnionym tempie, niż szybko kopiącą nas energią. Ciepłe kluski to nie jest szkoła R. Gaudera. I nie chodzi o to, że neguje dobrą masę i barwę, jednak wspomniane składowe dźwięku mają być jedynie dodatkiem do generowanego przez jego kolumny piekielnego ognia, a nie daniem głównym przekazu. Zatem temat jest chyba jasny.
Jak osobiście je odebrałem? Cóż, na początku musiałem zrozumieć, gdzie z jakością i rozdzielczością podania środka pasma jestem ja ze swoimi kolumnami – przypominam, że też w tym pasmie mam diament, tylko 5 a nie 9 cm średnicy, a gdzie obecnie są 750-ki. Mało tego. Co jest feedbackiem takiego wyśrubowania tego zakresu, czyli co się dzieje w eterze aby nie przykryć wniesionego przez średniak wyśrubowania sonicznego. By na koniec, po osłuchaniu się z feerią podanych w całkowicie innym tempie danych o zapisie materiału muzycznego niż mam na co dzień, choćby spróbować wstępnie je ocenić. Efekt? Powiem szczerze, że co prawda słuchając ich w innym miejscu, jednak ze znaną z wizyt u mnie elektroniką jestem w stanie stwierdzić, że to co najmniej jedne z najlepszych, ba dla wielu na chwilę obecną najlepsze kolumny na świecie. I nie przez wzgląd na cenę, która naprawdę zwala z nóg, ale dla mnie nie jest wyznacznikiem ekstremalnej jakości, tylko uzyskane efekty brzmieniowe. Na chwilę obecną na wskroś ekstremalne w odbiorze, jednak na tyle intrygujące, że gdybym z zakupami zabawek audio poruszał się w cenowych oparach na tej wysokości – przypominam, że moje, obecnie niżej stojące w hierarchii marki czarne panny też sroce spod ogona nie wypadły, z pewnością spróbowałbym je ujarzmić. Tak tak, spróbował, a nie ujarzmił. Powód? Przyznam szczerze, że im więcej drogich zabawek słucham, tym będąc pełen pokory wiem, jak mało na temat wiem. Owszem, wstępnie coś bym sklecił. Jednak uzyskanie możliwego do osiągnięcia ekstremum to nie lada wyzwanie. Niestety nie jestem Chuckiem Norris-em i dopuszczam zachłyśniecie się połowicznym sukcesem, co byłoby ze szkodą dla tytułowych kolumn. Niemniej jednak, jeśli jakimś cudem Roland przeczyta moją relację oficjalnie oznajmiam, iż jestem w stanie spróbować podnieść rękawicę. Niestety do rozwiązania jest jeden drobiazg. Jaki? Oczywiście związany z prozą życia, czyli punkt pierwszy wygłoszony w poprzednim akapicie. Jaki? Proszę nie każcie mi się kajać, sami przeczytajcie.

Wieńcząc powyższy opis wizyty w katowickim RCM chciałbym podziękować ekipie za skonfigurowanie odpowiedniego dla kolumn systemu – wszytko wielkie i ciężkie, co wymaga nie lada wysiłku, gospodarzowi za zaproszenie i niezapomniane doznania dźwiękowe, zaś konstruktorowi za zaprojektowanie tak znakomitych, nie ważne, że wymagających wielkiej wiedzy konfiguracyjnej, ale za to podnoszących poprzeczkę konkurencji kolumn głośnikowych. Całe przedsięwzięcie wypadło na tyle zjawiskowo, że po powrocie jeszcze długo będę zastanawiał się, nie jak bym to zrobił, a czy w ogóle udałoby mi się osiągnąć maksimum możliwości ich brzmienia. Ale jak pisałem, mimo sporych możliwości nie chodzę w tej lidze.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Accuton

Marten factory tour

O ile do tej pory moje wizyty w „audiofilsko zorientowanych zakładach pracy” miały wyłącznie grupowy a zarazem zorganizowany charakter, to po ekstremalnym poście, jaki zafundował nam Covid i marketingowo-behawioralnej zmianie większości producentów, czyli przeniesieniu wszelakich prezentacji na Teamsy i Zooma – znaczy się do sieci, uznałem za stosowne wziąć sprawy we własne ręce i uskutecznić typową samowolkę, będącą swoistym powrotem do czasów gdy zachwalany towar można było nie tylko pomacać i posłuchać, lecz co najważniejsze stanąć twarzą w twarz z jego twórcą. Nie ma co się bowiem oszukiwać – bezpośrednie kontakty nie wymagają emotikon i wiary na słowo, bo przecież podczas transmisji nie sposób ocenić brzmienia czegokolwiek (choć miłośnicy filmików na YouTube są innego zdania) a poznanie ludzi za danym projektem stojących jest najprostszą drogą do zrozumienia idei jaką ów produkt ma nieść w świat. Krótko mówiąc po uzgodnieniu terminu i niejako na finiszu zimy pojawiłem się u göteborskich wrót Marten-a w towarzystwie Martina Dunhoffa – dyr. ds. sprzedaży, który w drodze z Oslo HiFi Show był łaskaw zgarnąć mnie z hotelu.

Gwoli wyjaśnienia już na wstępie wspomnę, iż Marten jest działającą od 1998 r. na wskroś rodzinną firmą prowadzoną przez trzech braci Olofsson – sprawce całego zamieszania, czyli założyciela Leifa Mårtena Olofssona pełniącego rolę głównego projektanta, Jörgena (CEO) i Larsa (Dyrektora Artystycznego – bynajmniej nie chodzi w tym momencie o choreografię układów tanecznych a projektowanie 3D i marketing). Ponadto firmą wręcz obsesyjnie dbającą nie tylko jakość i spójność swojego portfolio, lecz również błogostan nabywców sygnowanych przez nich produktów. Co ciekawe ostatnia kwestia wypłynęła zupełnie przypadkowo, gdy podczas rozmowy pojawił się temat wsparcia technicznego i bynajmniej nie pół żartem a z rozbrajającą szczerością Szwedzi poinformowali mnie, że jest ono praktycznie dożywotnie. Wynika to z niezwykle skrupulatnej dokumentacji każdej opuszczającej fabrykę pary kolumn z pomiarami, począwszy od adnotacji osób, bądź wręcz pojedynczej osoby wykonującej dany egzemplarz, poprzez same drajwery i pozostałe komponenty. I tu od razu ciekawostka, gdyż wszystkie przetworniki przed montażem i pomiarami podlegają obowiązkowemu procesowi wygrzewania wynoszącemu … 100h. I dopiero wtedy trafiają na diagnostykę. Od razu zaznaczę, że widok kilkunastu karmoonych szumami i trzaskami przetworników karnie zalegających na półkach w dedykowanym pomieszczeniu może nie robić imponującego wrażenia, jednak uwierzcie mi Państwo na słowo, iż przebywanie tam dłużej aniżeli wymaga tego konieczność śmiało można zaliczyć do metod nakłaniania opornych do składania zeznań stosowanych przez … mniejsza z tym kogo.
Jeśli zaś chodzi o obudowy, to wprawne oko powinno dostrzec diorowskie sygnatury na równiutko ustawionych na magazynowych półkach kartonach i jak najbardziej nie jest to przypadek, gdyż nasze rodzime zakłady są w stanie zapewnić nie tylko powtarzalny, lecz i dostarczany terminowo produkt. Oprócz Diory skrzynie Martenów powstają w zakładach w Estonii i oczywiście w samej Szwecji, gdyż tytułowa manufaktura od lat współpracuje z lokalną stolarnią, która finalnie, podobnie jak Jorma (o niej dosłownie za chwilę) również ma szansę trafić pod wspólny dach z wytwórcą szwedzkich kolumn. Wydawać by się mogło, że w czasach gdy „optymalizacja kosztów własnych” odmieniana jest przez wszystkie przypadki najrozsądniej byłoby zamawiać gotowe obudowy w CHRLD. Tymczasem o ile przy produkcji masowej takie rozwiązanie ma rację bytu, to w przypadku niemalże butikowego i high-endowo zorientowanego wytwórcy wcale tak nie jest. Nie dość bowiem, że gdzieś te setki obudów trzeba byłoby składować (mniejszych zamówień ze względów ekonomiczno – technologicznych nie ma sensu składać) a czas realizacji praktycznie wykluczałby elastyczność produkcji, to do głosu dochodzi jeszcze kwestia degradującego MDF transportu a co za tym idzie procent wad wykluczających dalsze wykorzystanie. Tym bardziej, że już sam proces lakierniczo – wykończeniowy odbywa się na miejscu, co pozwala na pełną kontrolę jakości i minimalizację uszkodzeń mogących powstać m.in. właśnie w trakcie transportu. O słuszności tej decyzji mogłem przekonać się osobiście, gdyż podczas mojej wizyty właśnie trwały prace związane z polerką Parkerów Trio, co biorąc pod uwagę oczekiwaną perfekcję trwać miało jeszcze długo. A właśnie, warto zdawać sobie sprawę, że Marten nie jest producentem u którego rano złożone zamówienie wieczorem opuszcza zakład w formie gotowego produktu i jedzie/leci do klienta, lecz czas wytworzenia każdej pary kolumn liczy się nie w dziesiątkach a setkach godzin. Tutaj każda czynność, na każdym etapie produkcji ma swoje własne, narzucone przez finalnie oczekiwaną jakość a nie naglący czas tempo. Każda warstwa lakieru musi swoje „odstać” i wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że pospiech niczemu dobremu w tym procesie nie służy, gdyż nawet idealnie dobrane pod względem rysunku forniru kolumny, bądź drewniane, klejone fronty i podstawy w serii Coltrane po nałożeniu pierwszych warstw lakieru mogą zacząć się różnić i wtedy ich parowanie trzeba zaczynać od nowa. Na miejscu wykonywana jest również cała grawerka, aby wszelakiej maści szyldy, tabliczki znamionowe, etc. nie musiały odbywać niepotrzebnych podróży podczas których mogłyby ulec uszkodzeniu. Słowem iście zegarmistrzowska robota, gdzie każdemu detalowi poświęca się dokładnie tyle czasu i atencji ile jest to konieczne. Ową dbałość widać również patrząc na potężne zwrotnice, których łączone punkt-punkt komponenty dla zapewnienia większej stabilności spinane są opaskami zaciskowymi do stanowiących ich podstawy formatek z MDF-u. I tu kolejna mała dygresja. Otóż standardowe wersje Martenów od ich szlachetniej urodzonego rodzeństwa Diamond Edition różnią nie tylko diamentowe drajwery, lecz również zwrotnice zawierające wyższej klasy komponenty. A właśnie, skoro o komponentach mowa, to szwedzkie kolumny w roli okablowania wewnętrznego używają Jormy i wraz z pięciem się w firmowej hierarchii lądują w nich coraz to wyższe „druty”. Jest to o tyle istotne, że posiadacz danego modelu kolumn może dobrać dokładnie takie samo okablowanie swojego systemu jak to, które znajduje się wewnątrz używanych przez niego kolumn a tym samym wyeliminować kolejną zmienną i zbliżyć się do tego, co słyszała ekipa Martena u siebie.

Skoro wspomniałem o Jormie, to przechodząc zaledwie kilka(dziesiąt?) metrów z nowego budynku magazynowo – produkcyjnego na pierwotnie mieszczącą produkcję starą część zamiast standardowego rozpoczęcia dokumentacji zdjęciowej od witającego gości systemu nieco przewrotnie postanowiłem zajrzeć właśnie do pomieszczeń, gdzie powstają przewody Jorma. Magazynowe regały okupują tam szpule surowych przewodów, ekranów, peszli, wszelakiej maści koniecznej do konfekcji biżuterii i firmowych drewnianych bulletów. I tu po raz kolejny natrafiłem na troskę producenta o efekt finalny własnych prac, gdyż podobnie jak w przypadku kolumn szwedzkie przewody poddawane są procesowi wygrzewania, lecz już nie 100h a trwającego bity tydzień tylko po to, by klient po otrzymaniu swojego zamówienia możliwie najszybciej osiągnął w swoim systemie ich 100% możliwości. Mała rzecz a cieszy, nieprawdaż?

A teraz deser z przystawką, czyli nauszna weryfikacja tego, czego proces powstawania dane mi było podejrzeć, znaczy się „fabryczny odsłuch” poprzedzony rzutem oka na stary magazyn, gdzie tu i ówdzie uchowały się jeszcze „relikty przeszłości”, czyli nieprodukowane już modele Miles 5 i Getz 2 . Odsłuch oczywiście obarczony bezlikiem zmiennych i równie porażającym ogromem niewiadomych, lecz prowadzony bez jakiejkolwiek spinki i konieczności kreowania autorytatywnych opinii. Ot wieńczący wizytę rzut ucha, który mówiąc otwartym tekstem przeszedł moje najśmielsze oczekiwania a dzięki Martinowi, który zapobiegliwie stopniował nauszne doznania nie skończył się wizytą u kardiologa. Dlatego też w ramach rozgrzewki najpierw posłuchaliśmy pyszniących się w hallu „kompaktowych” Parker Quintet w wersji Diamond Edition, które w dość oszczędnie zaadaptowanej akustycznie przestrzeni zaskoczyły rozdzielczością, skalą i dynamiką godną zdecydowanie większych konstrukcji będąc nader namacalnym dowodem na to, że dążenie do znanego z muzyki na żywo realizmu i namacalności ma sens.
To jednak był jedynie wstęp do dania głównego, czyli sesji w reprezentacyjnej, służącej również jako studio nagraniowe, odseparowanej akustycznie i mechanicznie od reszty budynku sali odsłuchowej, w której niepodzielnie królowały majestatyczne Marteny Coltrane Momento 2. Niby powinienem spodziewać się jak wysokiej klasy dźwięk zaprezentują, gdyż ww. Coltrane’ów  słuchałem w stołecznym SoundClubie, Audio Vide Show a Mingus Orchestra w Monachium oraz na Skrzetuskiego, jednak po raz kolejny okazało się jak krytyczne znaczenie ma właściwa akustyka. Po prostu w Göteborgu zapięta na ostatni guzik całość zagrała tak, że gdyby nie wieczorny koncert Soen w klubie Pustervik, na który wybierałem się Małżonką pewnie siedzibę Martena opuszczałbym wraz z ostatnim – gaszącym światło pracownikiem. Nie dość bowiem, że dynamika i rozmach zdolne były zdmuchnąć kurz ze szkieł moich okularów i rozwiać resztkę włosów trzymających się ostatkiem sił mojego czerepu, to jeszcze potężne podłogówki po prostu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikały ze sceny już przy pierwszych taktach reprodukowanej przez nie muzyki. Ponadto basu było dokładnie tyle ile trzeba a źródła pozorne miały w pełni realistyczne rozmiary, więc nader zgrabnie udało im się unikać spodziewanej i bazującej na ich aparycji gigantomanii, a tym samym zapewnić w 100% zgodny z rzeczywistością realizm. Ba, śmiem wręcz twierdzić, iż udało im się uchwycić filigranowość Christiny Aguilery na „A Song for You”, czyli z czasów gdy filigranową jeszcze była i na tyle magnetyczny seksapil, że gęsia skórka była praktycznie gwarantowana. Żarty jednak na bok, bo spektaklu jaki zafundowały mi Coltrane’y na „Manjusaka” 潘PAN z pewnością długo nie zapomnę. Nie dość bowiem, że pokazały jak piekielnie nisko potrafią zejść i to napędzane 70W lampowymi monosami Engstrom Eric, to niejako praktycznie zdematerializowały przecież i tak nader przestronne pomieszczenie wirtualnie zwielokrotniając jego kubaturę. Chapeau bas.

Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc i moja wizyta w szwedzkiej oazie audiofilskich doznać spod znaku Martena również dobiegła końca. W tym miejscu chciałbym serdecznie podziękować ekipie SoundClubu za umożliwienie uskutecznienia pozbawionej dystrybutorskiego nadzoru samowolki, Martinowi Dunhoffowi za cierpliwość i opiekę podczas mojej nad wyraz spontanicznej wizyty a Leifowi i Jorgenowi za poświęcony na przyjacielską pogawędkę czas pomimo obłożenia obowiązkami (zbliża się monachijski High End a w trawie piszczy, że warto będzie się tam wybrać chociażby dla samego Martena). Całe szczęście okazja do spotkania będzie już za moment, bo maj tuż za rogiem a hale MOC same się nie zwiedzą.
Mam również cichą nadzieję, iż powyższa garść informacji i zdjęć pozwoli Państwu spojrzeć na konstrukcje Martena z nieco innej aniżeli do tej pory perspektywy, gdyż nie jest to bezosobowa „masówka” jakich wiele a produkty nad którymi ktoś konkretny i identyfikowalny od projektu po końcową inspekcję się pochylił i wykonał co najmniej tak, jakby robił je dla siebie. A to wcale nie takie oczywiste w dzisiejszych, podporządkowanych excelowi czasach …

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Accuton

Vermöuth Audio Studio Monitor

Link do zapowiedzi: Vermöuth Audio Studio Monitor

Opinia 1

Raczej nie zdradzę żadnej tajemnicy poliszynela, gdy stwierdzę, że środowiska pro-audio i audiofilskie traktują się nawzajem może nie tyle chłodno, co z lekko asekuranckim dystansem. Niby jedni u drugich co i rusz coś podpatrują i sprawdzają na własnym terenie, ale generalnie śmiało można uznać, iż przedstawiciele obu stron wiedzą swoje i wszystko robią po swojemu. Oczywiście są wyjątki potwierdzające powyższą regułę jak np. Amphion i rodzimy, pamiętany z nieodżałowanych spotkań w Studiu U22 Sveda Audio, czy daleko nie szukając Bryston ewidentnie mający tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę ewentualne animozje, produkujący swoje urządzenia dokładnie tak samo na oba rynki -dając nabywcom jedynie wybór, czy chcą „cywilny” czy „profesjonalny” – rackowy, wyposażony w uchwyty front. Niemniej jednak „zapożyczenia” i przenoszenia „obcych kultur” na własne podwórko się zdarzają, co potwierdza m.in. obecność 800-ek Bowers & Wilkins w Abbey Road Studios, czy też popularność zegarów i re-clockerów Muteca w cywilnych systemach wyrafinowanych audiofilów. Trudno się z resztą takiemu stanowi rzeczy dziwić, skoro sytuacja, gdy słuchamy za pomocą urządzeń, których użyto w procesie realizacji konkretnych nagrań, śmiało zasługuje na miano idealnej. W końcu mamy szansę usłyszeć to i tak samo, co i jak człowiek za dane nagranie odpowiedzialny. Idąc tym tropem z mało ukrywanym entuzjazmem przystaliśmy na propozycję gliwickiego 4HiFi przetestowania kolumn niejako oba światy, czyli pro-audio i cywilnego Hi-Fi/High-Endu łączących. Mowa o indonezyjskich Vermöuth Audio Studio Monitor, czyli wyrobie marki, która większości odbiorców kojarzyć się może przede wszystkim z audiofilskim okablowaniem, lecz jak widać na załączonym przykładzie Hendry Ramli w tzw. międzyczasie nie próżnował i poszerzył firmowe portfolio właśnie o kolumny, na spotkanie z którymi serdecznie zapraszamy.

Już uwieczniony w ramach sesji unboxingowej proces aplikacji Vermöuthów w naszym redakcyjnym systemie jasno dawał do zrozumienia, że balijska manufaktura nader poważnie podchodzi do tematu dbałości o swoje wyroby, gdyż każda z kolumn pakowana jest w solidną drewnianą skrzynię i dodatkowo zabezpieczana piankowymi profilami i tekstylnymi pokrowcami. Same kolumny prezentują się nader elegancko. Ponadczasowa fortepianowa czerń i smukłość brył mówiąc najoględniej robią swoje. Podobnie jak „taliowane” i lekko wklęsłe fronty pyszniące się zestawem trzech przetworników w układzie d’Appolito. A właśnie, o ile bowiem samych kolumn trudno nie uznać z racji samego pochodzenia za wybitnie egzotyczne, to i wybór wykorzystanych w nich przetworników również nie jest do końca taki oczywisty. Co prawda ceramicznych Accutonów C173 raczej nie trzeba nikomu przedstawiać, to już usytuowana pomiędzy nimi wstęga daleka jest od mainstreamu. Jest to bowiem … Serbski przetwornik RAAL 70-20XR AM. Nie mniej intrygująco rozwiązano kwestię wentylacji umieszczając prostokątne porty na wewnętrznych ścianach bocznych, co niejako z automatu ustala która z kolumn jest lewa a która prawa. Skąd taki pomysł? Z prozy życia. Okazało się bowiem, że nader często w studiach nagraniowych i masteringowych, z racji ograniczonej przestrzeni nie ma szans na zapewnienie właściwej odległości kolumn od tylnej ściany a obecność portów na frontach najdelikatniej rzecz ujmując nie dodaje im urody, więc chciał nie chciał ulokowano je po bokach. Z kolei znaczną część ściany tylnej zajmuje pokaźnych rozmiarów metalowa płyta z autorskimi, wykonanymi z rodowanej miedzi tellurycznej pojedynczymi terminalami głośnikowymi. Co ciekawe kryjąca się za nią potężna zwrotnica, która może występować w jednym z czterech poziomów zaawansowania i jak widać na opisie skrzyń do nas dotarł wersja reprezentująca poziom „Upgrade 2” wyposażona w wyższej aniżeli podstawowa klasy kondensatory w sekcji wysokotonowej, oczko wyżej pojawiają się już legendarne Duelundy, a w topowej zwrotnice nie dość, że są zalewane, to w dodatku lądują już poza korpusami, dzięki czemu całkowicie eliminowane są ewentualne drgania mogące wpływać na ich pracę. Częstotliwość podziału ustalono na 1.75KHz, więc mamy do czynienia z układem dwudrożnym o w pełni wystarczającej skuteczności 89dB i przyjaznej 8Ω impedancji z 6.2Ω minimum, co raczej nie powinno wywoływać niepokoju nawet wśród posiadaczy konstrukcji lampowych, choć warto mieć na uwadze rekomendacje producenta zalecającego używanie amplifikacji nie słabszych aniżeli 50W.
Ponadto, biorąc pod uwagę ich studyjno – cywilną naturę VASM (Vermöuth Audio Studio Monitor) dostępne są zarówno w wersji aktywnej, jak i pasywnej, z którą to przyszło nam się zmierzyć. Wykonane z MDF-u obudowy posiadają liczne wewnętrzne wzmocnienia, choć same skrzynie wykonano nad wyraz solidnie. Fronty mają 50mm, ściany boczne 25 a pozostałe i wewnętrzne usztywnienia 18mm. Jakby tego było mało nie zapomniano o osobnej komorze dla zwrotnicy / wzmacniacza. Co ciekawe w sieci (chodzi oczywiście o Internet a nie stanowiący tubę propagandową obecnej „Władzi” tygodnik) bez trudu można znaleźć szczegółowo zwymiarowane schematy obudów, więc jeśli tylko ktoś czuje się na siłach i chciałby własnym sumptem takowe w ramach kopii bezpieczeństwa wykonać, to nic nie stoi na przeszkodzie.

A jak VASM grają? Przewrotnie napiszę, że w sposób zaskakująco zbliżony do tego, co reprezentuje topowa linia Reference balijskich przewodów. Jest to bowiem niezwykle udane i zarazem naturalne – w sensie organicznym, pozbawionym sztuczności i wysilenia, połączenie zmysłowego przyciemnienia z wysoką rozdzielczością. Nie oznacza to jednak, że Vermöuthy grają w sposób ciemny, czy wręcz wycofany, lecz, że dostarczają pełen pakiet informacji bez jakichkolwiek prób forsowania wysokich tonów, czy wręcz ich podbijania w celu uzyskania pozornego wzrostu wolumenu przekazywanych informacji a tak naprawdę zaakcentowania detaliczności i krawędzi a tym samym obniżenia komfortu odsłuchu. A komfort obcowania z VASM jest ponadprzeciętny. Dla lepszego zobrazowania powyżej zasygnalizowanej, pozornie niewielkiej, różnicy posłużę się lektorskim przykładem. Proszę sobie wyobrazić tę samą kwestię wypowiadaną, ten sam tekst czytany przez dajmy na to Małgorzatę Kożuchowską i Krystynę Czubównę, bądź Tomasza Karolaka i Krzysztofa Gosztyłę. Za każdym razem balijskie monitory reprezentować będą drugi obóz, gdzie z jednej strony forma nie przesłania treści, lecz zarazem samo wyrafinowanie przekazu dostarcza nie tylko pełnię informacji, lecz również potężną dawkę endorfin. Wracając jednak na nasze – audiofilskie podwórko podobną kulturą charakteryzowały się obecne swojego czasu na naszym rynku a aktualnie z tego co mi wiadomo nieposiadające polskiego dystrybutora estońskie Estelony. Dlatego też czując się w obowiązku zweryfikować jak owa eufoniczność wpływa na repertuar i dźwięki niekoniecznie się z nią kojarzące sięgnąłem po blues-rockowy krążek „Signs” Jonny’ego Langa, gdzie elektronicznie przetworzona, niemalże garażowo „brudna” gitara i oscylujący w okolicach krzyku, matowo chrapliwy wokal, któremu poniekąd z racji wieku zdecydowanie bliżej do młodego Bryana Adamsa aniżeli Toma Waitsa lub Keitha Richardsa, tworzą dość szorstką mieszankę. A przecież dochodzi do tego jeszcze krągły, tłusty bas, dość oldschoolowe klawisze i potrafiąca uderzyć stopą perkusja, gdzie blachy też nie są oszczędzane. Taką to wielce urozmaiconą mieszankę Vermöuthy od pierwszych taktów osadzają na mile zaskakującym zejściem i kontrolą basowym fundamencie, stabilizują świetnie dosaturowaną średnicą i pozwalają lśnić ozłoconą górą. Zbyt romantycznie i cukierkowo? Tylko pozornie, bowiem nie jest to mdły ulepek, lecz pewne, dyskretne stonowanie zbytnio ofensywnych akcentów na rzecz koherencji całości. W dodatku z zachowaniem wspomnianej szorstkości, która w tym wydaniu jest potwierdzeniem pełnego obrazu faktury poszczególnych dźwięków, lecz bez sztucznego, siłowego wręcz epatowania samą ziarnistością, która de facto niczemu poza fatygą słuchacza nie służy.
Zasadnym w tym momencie wydaje się pytanie, czy taka, bądź co bądź niezwykle zbliżona do serii Reference sygnatura kolumn ma szansę współgrać z ww. firmowym okablowaniem. I w tym momencie, kierując się wyłącznie subiektywnymi odczuciami, śmiem twierdzić, iż o ile części słuchaczy takie połączenie może się spodobać, szczególnie z nazbyt entuzjastycznie serwującymi sybilanty i zbyt analitycznym podejściem do reprodukowanego materiału systemami, to w bardziej zrównoważonym środowisku przysłowiowa ilość cukru w cukrze może przekroczyć wartość graniczną. Dlatego też osobiście, zamiast Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable lwią część odsłuchów prowadziłem przy użyciu koreańskich przewodów Hemingway Z-core Σ. Okazało się bowiem, iż ich fenomenalna dynamika i zdolność różnicowania nawet najmniejszych niuansów w połączeniu z balijskimi kolumnami stworzyły efekt na tyle synergiczny, że dalsze poszukiwania i gonienie przysłowiowego króliczka uznałem za co najmniej bezsensowne.
Wracając jednak do muzyki, czyli do reprezentującego bardziej liryczne oblicze prog-metalu „Resident Human” Wheel, oraz klasyki gatunku – „Lateralus” TOOL nader wyraźnie słychać, że wspominane przyciemnienie nawet w najgęstszych aranżacjach nie powoduje utraty detali i możności wglądu w strukturę nagrania. I nieważne, czy mowa o niezwykle gęsto tkanych gitarowych riffach, czy polirytmicznych partiach wspomaganej ekstatycznymi szarpnięciami basu perkusji Vermöuthy z iście benedyktyńską pieczołowitością układały misterne mozaiki z poszczególnych dźwięków w pierwszej kolejności dając odbiorcy szansę zaznajomienia się z całością jako taką a następnie, wraz z sukcesywnym zagłębianiem się w nagranie dyskretnie podsuwając kolejne smaczki i niuanse. W dodatku próżno było doszukiwać się w tych bądź co bądź dość karkołomnych i momentami niemalże ocierających się o kakofonię (przynajmniej dla osób nieprzywykłych do takich klimatów) kompozycjach jakiejś ponadnormatywnej agresji, czy też ofensywności. Ot energii przekazu było tyle ile być powinno, ale bez zapędów do sztucznego podkręcania tempa. A jak z klasyką i pozostałymi cywilizowanymi gatunkami muzycznymi? Na pewno nie gorzej a coś czuję w kościach, że większość potencjalnych nabywców może uznać, że wręcz lepiej, gdyż to właśnie na operowych ariach („Antonio Vivaldi” Cecilii Bartoli) i w mikro-ekosystemach kameralnych składów („Just the Two of Us” Cæcilie Norby i Lars Danielsson)Studio Monitor mogły niespiesznie snuć swe opowieści co i rusz podsuwając pod nos melomanów co smakowitsze kąski wydobywające się z ich przetworników.

I w tym momencie docieramy do sedna, czyli wielce krzywdzących i mówiąc wprost wynikających z nieumiejętnej aplikacji stereotypów o matowości porcelanowych drajwerów, bądź krzykliwości wstęg, którym Vermöuthy zadają kłam, gdyż porównując je z „prawilną” – dajmy na to papierowo/tekstylną konkurencją balijskie monitory stawiają ją zazwyczaj mocno kłopotliwej sytuacji. Dlatego też abstrahując od faktu aplikacji Accutonów i wstęgi RAAL śmiało możemy uznać Vermöuth Audio Studio Monitor za ucieleśnienie wyrafinowanej muzykalności i wysoce satysfakcjonujących rozdzielczości oraz dynamiki a tym samym propozycję wprost idealną dla wszystkich tych z Państwa, którzy w muzyce szukają emocji i przyjemności a nie dzielenia przysłowiowego włosa na czworo.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Nie od dzisiaj wiadomo, że każdy producent jakiegokolwiek akcesorium audio podejmując próbę zaistnienia na rynku konsumenckim ma w głowie swój wzorzec dźwięku. Teoretycznie wszyscy dążą do oddania brzmienia muzyki na żywo, jednak wiadomym jest, że co osobnik homo sapiens, to po pierwsze – nieco inne spojrzenie na ten sam temat, a po drugie – inne środki prowadzące do wykonania zadania. Do czego – piję? Oczywiście do czasem jedno, a czasem wielotorowości działalności danego podmiotu gospodarczego. Gro producentów skupia się na jednym wycinku zaspokajania potrzeb melomanów typu kable, elektronika lub kolumny, jednak nie oszukujmy się, spora grupa ich pobratymców próbuje swoich sił na kilku frontach. I z takim organem będziemy mieli przyjemność dzisiaj się spotkać. Chodzi mianowicie o znakomicie znanego Wam z naszych łamów producenta z Bali, który dzięki gliwickiemu dystrybutorowi 4Hifi po serii testów wszelkiej maści okablowania, tym razem wystawił do oceny podstawkowe kolumny głośnikowe Vermöuth Audio Studio Monitor.

Jak obrazuje seria fotografii, tytułowe kolumny są monitorami, jednak na tle przeznaczonych do niewielkich pokoików zwyczajowych pchełek mogą pochwalić się sporymi gabarytami. To oczywiście pokłosie prób wygenerowania przez nie swobodnego, co istotne, na ile to możliwe pozbawionego zniekształceń dźwięku. Dlatego też przy stosunkowo wąskiej, uzbrojonej w trzy przetworniki w układzie d’Appolito, w celu przeciwdziałaniu szkodliwej dyfrakcji fal odpowiednio wyprofilowanej przedniej ściance – dwa średnio-niskotonowe ceramiki Accutona okalają wysokotnową wstęgę RAAL, są jak rzadko wysokie i w celu uzyskania odpowiednio dobrego, nisko schodzącego basu głębokie. Ciekawostką tej konstrukcji jest nietypowe, bo na wewnętrznej ściance, umiejscowienie prostokątnego portu bass-reflex. Jeśli chodzi o tylny panel przyłączeniowy, bez większego szaleństwa został opatrzony pojedynczym zestawem terminali dla kabli głośnikowych i stosownym logo z nazwą marki i modelu. Wieńcząc dzieło akapitu o technikaliach nie mogę nie wspomnieć jeszcze o fakcie bycia tytułowych monitorów konstrukcją dwudrożną, deklarowanej obsłudze pasma od 44 Hz do 55 kHz przy spadku +/- 3 dB i skuteczności na poziomie 89 dB. Tak prezentujące się balijskie piękności na czas logistyki po ubraniu z bawełniane pokrowce pakowane są w wyściełane profilowaną pianką drewniane skrzynie.

Zwartym krokiem przechodząc do meritum sprawy, czyli opisu sposobu na muzykę według Vermöuth Audio, pierwsze co mam do zakomunikowania, to fakt całkowitego zaprzeczenia obiegowej opinii, iż przetworniki ceramiczne brzmią agresywnie lub są wyprane z barwy. Owszem, jeśli ktoś nie umie ich zaaplikować, finał może okazać się potwierdzeniem przed momentem przywołanych, niezbyt pochlebnych cech. Na szczecie czerpiąc wiedzę z doświadczeń produkcji okablowania audio właściciel tego podmiotu gospodarczego wiedział, że dobre granie, to granie barwne, ale przy tym pełne nienachalnego blasku, a przez to pełne emocji. I taki stan znakomicie udało mu się osiągnąć. Muzyka nigdy nie przekraczała dobrego smaku w domenie wyrazistości, za to cechowała ją fajna plastyka, zarezerwowany dla konstrukcji monitorowych rozmach prezentacji wirtualnej sceny we wszystkich wektorach, a dzięki odpowiedniemu poziomowi nasycenia bez najmniejszych problemów realizowała zaskakująco namacalny spektakl. Co bardzo istotne w tego typu kolumnach, mimo solidnej dawki basu jak na niewielkie zespoły głośnikowe, ten nigdy nie wiódł prymu w wyświetlanych w moim pokoju wydarzeniach scenicznych. Owszem, na tle pełnopasmowych Gauderów słychać było pracę nad wytworzeniem odpowiedniej jego ilości, jednak bez oznak nie tylko jakiejkolwiek zadyszki, ale również męczącego pompowania. W moim odczuciu trafiał w dobry punkt konsensusu pomiędzy pakietem niezbędnym, a możliwym do wygenerowania bez szkód dla pokazania radości zawartej w danym materiale. To niestety nie takie proste nawet dla dużych paczek, dlatego tym bardziej należą się brawa za uniknięcie niskotonowej wpadki.
Na potwierdzenie tego stanu rzeczy wspomnę chociażby o ciężkiej do zaprezentowania płycie Antimatter „Black Market Enlightenment”. To dobrze zrealizowane rockowe szaleństwo, które podobnie do prezentacji na moich wielkich kolumnach, również na opisywanych monitorach zostało pokazane z odpowiednim rozmachem, oddechem, energią i co ważne drive-m. Naturalnie identycznego zejścia na dole nie było, ale w przykładowym pierwszym kawałku tytułowe kolumny Studio Monitor znakomicie budowały narastające napięcie, by na koniec pokazać pełen energii, dobrze osadzony w niskich tonach finał. A w tym wszystkim fajne było to, że nawet na wysokich poziomach głośności nie odczuwałem żadnej walki o przetrwanie. Ba, ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu przekaz mimo niebagatelnego pakietu informacji ze stoickim spokojem zachowywał stosowną kulturę. Był wyrazisty i oczekiwanie agresywny, jednak nie męczący, co przy źle zestrojonych Accutonach nie jest takie oczywiste.
Innym, pochodzącym z całkowicie przeciwległego bieguna przykładem dobrej projekcji muzyki była czarująca Cassandra Wilson ze materiałem „Another Country”. To jak zwykle u tej artystki bywa, jest mocno dopracowana realizacja, co oznacza, że bas jest kontrolowany, ale obfity, górny zakres dobitny, a mimo to niekrzykliwy, a ukazujący pełnię walorów wokalnych Cassandry środek nasycony. To zaś sprawia, że jakiekolwiek braki kontroli nie tylko w dolnym pasmie, ale także niedomagania rozdzielczości w średnicy, czy pozostawienie wysokich rejestrów samym sobie z automatu skazuje odtworzenie tej płyty na porażkę. Jednak również w tym przypadku konstruktor znalazł konsensus w oddaniu nie tylko wielobarwności głosu śpiewaczki, ale także pracy instrumentarium ze szczególnym uwzględnieniem różnej maści bębnów i wdzięcznej gitary. Dlaczego o nich wspominam? Przypominam, że mamy do czynienia z monitorami, a w takich kolumnach niskie tony są często piętą achillesową, na którą na ile to możliwe w tym modelu znaleziono złoty środek w postaci sporej wielkości skrzynek. Ich pojemność pozwoliła powalczyć o fajne pomruki oraz wielobarwne tąpnięcia, co bez efektu przysłowiowej „pompki” umożliwiło swobodne oddanie pakietu informacji na temat wibrujących membran atrybutów perkusisty i mocne, acz również dobrze zaakcentowane i esencjonalne szarpnięcia strun akustycznego wiosła. A jeśli tak, to chyba nikogo nie zaskoczy fakt mojego kolokwialnie mówiąc odbębnienia płyty od początku do końca z tak zwanym bananem na twarzy.

Mam nadzieję, że dość dobitnie udało mi się pokazać, iż w tym przypadku mamy do czynienia z całkowitym zadaniem kłamu obiegowej opinii o braku muzykalności kolumn opartych o przetworniki ceramiczne. Vermöuth Audio Studio Monitor pokazały, jak dobrze nagrany, do tego agresywny rock potrafi wybrzmieć bez ranienia uszu, a damska wokalistyka czarować w stylu najlepszych miękkich membran. Czy to możliwe? Oczywiście. Wszystko opiera się o wiedzę, której wieloletnie nabywanie – w tym przypadku podczas konstruowania okablowania – zostało przekute na świetnie brzmiące monitory. Czy to jest oferta dla każdego? Powiem tak. Jeśli ogranicza Was wielkość pomieszczenia lub najzwyczajniej w świecie lubicie monitorowy, a przez to „fizycznie” alienujący kolumny z pokoju przekaz, tytułowe kolumny powinny być jednymi z pierwszych na potencjalnej liście odsłuchowej. Innej opcji nie widzę.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermöuth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermöuth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: 4HiFi
Producent: Vermöuth Audio
Cena: 45 900 PLN

Dane techniczne
Skuteczność: 89dB @ 1W/1m/1 KHz
Impedancja: 8Ω (nominalna), 6.2Ω (minimum @140Hz)
Pasmo przenoszenia: 44Hz-50KHz +/-3dB
Częstotliwość podziału zwrotnicy: 1.75KHz
Zastosowane przetworniki:
– wysokotonowy: RAAL 70-20XR AM
– nisko/średniotonowy: 2 x ceramiczny Accuton C173 6.5″
Min. zalecana moc wzmacniacza: 50W
Wymiary (S x G x W): 206 x 512 x 600 mm
Waga brutto: 78 kg/para

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Accuton

Gauder Akustik Berlina RC11 Black Edition

Opinia 1

Mówcie co chcecie, ale według mnie nie ma bardziej polaryzującej nasze środowisko marki audio niż dzisiejszy bohater. Owszem, kilku wytwórców na równi z nim jest w stanie działać w ten skądinąd świetny marketingowo, bo preferujący łatwo rozpoznawalną wyrazistość sposób, jednak nie oszukujmy się, kompilacja słów Guder – Accuton bez dwóch zdań potrafi podzielić nas bardziej od sportu, bądź polityki. Powód? Firmowe strojenie twardych ceramicznych głośników stromymi filtrami o spadku na poziomie 50-60 dB na oktawę odcina wielbicieli mocnego grania dla dużych chłopców od piewców solidnej plastyki przekazu w krótkich spodenkach niczym samurajski miecz. Efekt? Marka nie biorąc jeńców, wywołuje tylko dwa stany – kochaj albo rzuć. Wiem, bo nie raz sprawdzałem na własnym organizmie. Jednak na bazie tych wszystkich prób z ostatnimi dwoma i dzisiejszą trzecią włącznie – chodzi o przetestowane już przez nas konstrukcje Darc-100 i Darc-140, mam dla Was bardzo ciekawą informację. Otóż wszystkie przed momentem wyartykułowane, pełne ekspresji, a przez to dla wielu ciężkie do zaakceptowania cechy kolumn Gauder Akustik, od około dwóch lat znacząco ewaluują. Co to oznacza? Spokojnie. Wstępniak nie jest akapitem do wykładania najważniejszych kart na stół. Na chwilę obecną mogę zdradzić jedynie przysłowiowego króla pik – mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, iż wbrew obiegowej opinii graczy w popularnego tysiąca, właśnie kolor pik jest pełnoprawnym karcianym władcą, jakim dzięki gigantycznemu wysiłkowi logistycznemu katowickiego RCM-u jest flagowy zestaw kolumn ze stajni Gauder Akustik model Berlina RC-11 Black Edition. Tak tak, w tym spotkaniu zderzymy się z dostępnym na naszym rynku topem topów sekcji kolumn głośnikowych. Co z tego wynikło? Czy to jest już ten przysłowiowy nieuchwytny królik? I na koniec, czy dźwięk warty jest żądanej niebotycznej kwoty? Jeśli jesteście ciekawi odpowiedzi na postawione pytania, wszystkich dysponujących dłuższą chwilą zapraszam na poniższy, przydługawy słowotok.

Akapit o budowie z uwagi na zdawkowe informacje ze strony producenta, nie będzie zbyt treściwy. To co mogę powiedzieć na pewno, to wykorzystanie w projekcie obudów skręconych ze sobą poprzez elastyczne przekładki, wykończonych w czarnym lakierze fortepianowym, zbiegających się ku tyłowi od strony lekko zagłębionego frontu, kilkudziesięciu łukowatych wręg. Ale to nie koniec złożoności projektu, gdyż jak pokazują fotografie, ten model posiada po dwie, zorientowane pod i nad modułem średnio-wysokotonowym, sekcje basowe na stronę. Jednak cały konstruktorski myk polega na tym, że R. Gauder za wszelką cenę chciał uniknąć wpływu szkodliwych wibracji generowanych czterema 22 cm membranami niskotonowymi na tak ważny dla naszej percepcji muzyki zestaw środka i góry pasma, dlatego zrealizował to w autorski sposób. Po pierwsze – połączył skrzynki basowe na sztywno rurami z polerowanego aluminium. Zaś po drugie – górną powierzchnię dolnego modułu basu w obrębie stworzonej palisady wykorzystał jako podłoże dla miękkiego usadowienia sekcji centralnej. Konkurencja zazwyczaj idzie na łatwiznę i podobny układ przetworników aplikuje w jednej skrzynce, jednak to według RG jest droga na skróty, co na poziomie ekstremalnego High Endu nie ma racji bytu. Tyle w kwestii brył kolumn. Idźmy dalej tropem ciekawych informacji. Pierwszą, dla wielu oraz oczywiście między innymi również dla mnie i chyba najważniejszą jest realizujący założenie czterodrożności konstrukcji, zestaw użytych przetworników. Ten w dostarczonym do testu, co istotne, najnowszym wcieleniu Black Edition opiewa na dwa ostatnimi czasy przeprojektowane konstrukcyjnie drivery diamentowe – po jednym dla górnego zakresu i wyższej średnicy, jeden ceramiczny dla niższego środka i cztery – tutaj nowość – aluminiowe basowce – tak, tak, zamiast ceramików na basie mamy aluminiowe Accutony. Drugą jest zmiana stromości filtracji głośników z wartości 50 na 60 dB na oktawę. Trzecią zaś jest oporność konstrukcji na poziomie 4 Ohm. Niestety kwestii skuteczności producent standardowo nie ujawnia. Po prostu jest … wystarczająca. Koniec kropka. Wieńcząc dzieło przybliżania opiniowanych kolumn, na koniec nie mogę nie wspomnieć o wyposażeniu dostarczonego modelu w opcjonalną, posadowioną na regulowanych stopach podstawę Big Foot, jego niebagatelnej wadze 212 kg sztuka (w skrzyniach ciężar przekracza 300 kg) oraz zapewnieniu o ewentualnej aplikacji tych monstrów w docelowym środowisku przez dystrybutora.

Jak odebrałem brzmienie punktu zapalnego dzisiejszego spotkania? Powiem tak. Wizytujące moje progi kolumny Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Editon od pierwszej nuty udowodniły, że duży może więcej. Jednak owo więcej w tym przypadku wymknęło się wszelkim standardom postrzegania tego powiedzenia, gdyż było czymś, na co nie liczyłem w najśmielszych snach. Owszem, tak po prawdzie gdzieś w zakamuflowanym w duszy wymarzonym wzorcu dźwięku nieśmiało kreowałem podobne rezultaty, jednak po przerzuceniu w swoim pomieszczeniu, ze swoją elektroniką, większości dostępnej w naszym kraju topowej oferty wydawało mi się to pewnego rodzaju utopią. Niby w wielu przypadkach wszytko było w jak najlepszym porządku, jednak zawsze znalazło się drobne „ale”. Spokojnie, nie degradujące postrzegania danej konstrukcji, tylko w pewien sposób zmuszające mnie do prób jego rozwiązania. Tymczasem te monstrualne, bo przekraczające dwa metry i ważące dobrze ponad 200 kilogramów niemieckie kolumny praktycznie zapewniły mi pełne spektrum oczekiwań. Powiem więcej. Dla wielu zbyt wygórowanych oczekiwań, z czym po trosze się zgadzam, jednak jako usprawiedliwienie dodam, że zbudowanych na bazie wielu świetnych prezentacji. Jakie to oczekiwania? Niby banalne. Mocny, kontrolowany, co bardzo ważne, rozdzielczy dolny zakres, nasycony, wręcz tętniący energią, oczywiście równie informacyjny jak bas, środek pasma, nienachalna, oferująca pełne spektrum najdrobniejszych informacji na nawet nie czarnym, a odwzorowującym próżnię tle, góra pasma, a wszystko podane jakby od niechcenia w pełnym zakresie głośności. To niby potrafi wiele zestawów, jednak słowo „niby” w tym przypadku jest synonimem znanego nam z reklam „prawie”. Co mam na myśli? Nie będą silił się na opisywanie elementarnych cech, przez co wielu z Was na tym pułapie cenowym i jakościowym mogłoby poczuć się obrażanymi tylko opiszę to na bazie dwóch ostatnio bardzo mocno szargających moje uczucia zestawach kolumn, z wyraźnym zaznaczeniem, że każdy z nich w swoich przedziałach cenowych są swoistymi fenomenami i dodatkowo różnią się między sobą mniej więcej podwojeniem żądanej za nie kwoty. Wiem, to bolesne. Ale zauważmy, iż bawimy się w dziale jakościowego ekstremum, gdzie cena praktycznie przestaje być istotna. Stać Cię, kupujesz. Nie stać, cieszysz się, że miałeś okazję przeżyć coś ciekawego.
Na początek moje obecne kolumny Dynaudio Consequence Ultimate Edition. Są fenomenalne. Świetna barwa, atak, rozdzielczość, szybkość i energia grania, a do tego wybitne kreowanie świata muzyki nie tylko w estetyce 3D, ale także rozmachu i dokładności odwzorowania wirtualnej sceny. Nic tylko siedzieć i godzinami delektować się każdego rodzaju muzyką. Praktycznie nie ma repertuaru, który sprawiłaby im jakikolwiek problem. Gdy coś ma mnie nieprzyjemnie uderzyć, nie ma litości i karci moje uszy natychmiastowymi kakofoniami przebiegów nutowych. Jeśli jakaś formacja zaprasza mnie na zaplanowany w budowlach sakralnych około-spirytystyczny koncert, natychmiast przenoszę się tam i wtedy. A gdy w transporcie znajdzie się jedna z kilku lubianych przeze mnie, tryskających intymną aurą śpiewu wokalistek, w zależności od realizacji albo praktycznie siada mi na kolanach, albo brutalnie żongluje moimi emocjami z koncertowego dystansu. Jednym słowem wydawałoby się, iż mam do czynienia z absolutem. Jednak jak wspominałem, moje wieloletnie doświadczenia kilkukrotnie pokazały, że w obcowaniu z muzyką ważny jest jeszcze inny aspekt. Jaki? Mianowicie chodzi mi o ostatni punkt sprzed momentem wygłoszonej wyliczanki oczekiwań, czyli nieskrępowany sposób prezentacji. Spokojnie, Dynki robią to znakomicie, jednak nie ma co się oszukiwać, w starciu z większymi gabarytowo kolumnami w tym aspekcie czasem oddają pola.
Jako pewnego rodzaju krok naprzód przywołam niedoszłe – niestety z uwagi na spowodowaną przymusem karmienia sekcji basowej niskim sygnałem, małą uniwersalność testową konstrukcji temat nabycia umarł na starcie – kolumny Gryphon Trident II. Oczywiście chodzi o krok w stronę swobody prezentacji bez oznak zadyszki przy głośnym i braku problemów z oddaniem energii dźwięku przy cichym słuchaniu. Tłumacząc to z polskiego na nasze, podczas odsłuchu przy słusznej głośności zadany poziom dźwięku duńskie kolumny bez najmniejszych problemów wręcz wypluwają. Nie ma żadnej limitacji, za to czuć, jakby robiły to od niechcenia. Jednak to niechcenie jest na tyle zaraźliwe, że gdy raz czegoś takiego zaznasz, dla wielu, w tym w pierwszym rzędzie dla mnie, świat już nigdy nie będzie taki sam. I nie ma znaczenia, że przywołane przed momentem Dynki mają bardziej rozdzielczy najniższy rejestr – Gryphony na ich tle, przy fenomenalnym odbiorze jako zjawiskowe, ba wręcz oczekiwane uderzenie, trochę go uśredniają, ważne jest, że muzyka przede wszystkim oferuje zarezerwowany dla wielkich gabarytowo konstrukcji, wszechobecny spokój. Jednak nie chodzi o spokój w kształcie uśredniania prezentacji, tylko kreowanie dźwięku bez oznak walki z fizyką o przetrwanie. Zapewniam Was, że to słychać na każdym poziomie głośności. Jednak jest jeden warunek. Aby zrozumieć, co mam na myśli, trzeba się z tym zderzyć. Bez osobistego doświadczenia nasza rozmowa jest jakby konwersacją o kosmitach. Reasumując opis tych kolumn powiem tak. Wspomniany przeskok na zjawiskową swobodę powoduje, że mimo – w moim subiektywnym odczuciu – minimalnie ciekawszego oddania najniższych rejestrów przez Dynaudio, w przywołaną na początku tej części testu myśl – „duży może więcej”, Gryphony całościowo są jakby bardziej przekonujące.
Wieńcząc ten trochę przewrotnie skonstruowany, bo mający pokazać, gdzie tkwi fenomen naszych bohaterów test, wreszcie doszliśmy do Gauderów. Co w nich takiego fenomenalnego? Nie wiem jak, ale te monstra mimo podobnych gabarytów do Gryphonów, w sobie tylko znany sposób, łączą z nawiązką cechy obydwu przed momentem opisanych konstrukcji. Jak można coś już świetnego połączyć z nawiązką? Nawiązka w tym przypadku jest jakby pogłębieniem walorów obydwu poprzedników. Otóż z jednej strony niemieckie zabawki idą drogą większych Skandynawów – niewymuszenie, ale i oczekiwana dosadność prezentacji, ale z drugiej oferują rozdzielczość basu posiadanych Dynaudio. Oceniając tę sytuację z pewnej perspektywy, bardzo ogólnie powiedziałbym, że na ich tle Dynki w kwestii oddania energii basu jako pochodnej gabarytów, oczywiście jak na ten pułap cenowy zjawiskowo, ale jednak trochę po nim ślizgają, zaś Tridenty II bardzo przyjemnie, do tego niewiele odchodząc od jakości Duńczyków, niestety informacyjnie go zubożają. Efekt jest taki, że w wykonaniu bohaterek tej epistoły muzykę nie tylko słyszymy, ale również czujemy niczym delikatny puls niemowlaka. Malo tego. Siła tego pulsu zależy od wielkości odtwarzanych w danym momencie instrumentów. Bez powiększania tych mniejszych, ani bez zmniejszania tych większych. Bez jakiegokolwiek wysiłku słuchu nie tylko znakomicie słychać najdrobniejsze czy to przypadkowe muśnięcie instrumentu, przełyk śliny wokalistki tudzież wszechobecną aurę nagrania, ale przy tym oprócz poziomu energii użytej do wywołania danego dźwięku, również często wywołany rozmiarem instrumentu jego skutek, co zazwyczaj prezentuję gościom na przykładzie reakcji membrany wielkiego kotła na jej delikatne dotknięcie włochatą pałką. Oczywiście skłamałbym, gdybym powiedział, że testowi sparingpartnerzy tego nie oferują. Jak najbardziej, jednak jak zapewniałem, nie w tak realny, bo zróżnicowany energetycznie i rozdzielczo sposób. Powód? Być może się mylę, ale sekret tkwi w czystości podania informacji. Diament na górze i wyższym środku plus twarda ceramika na niskiej średnicy, a wszystko podparte szybkimi przetwornikami aluminiowymi sprawia, że dźwięk podany jest w nieskazitelnym środowisku bliskim próżni. Tylko jedna uwaga. Tak dobry wynik podania całości bez krzty ostrości, a na tle reszty stawki z lekkim, świetnie zbilansowanym w domenie pakietu informacji i nienatarczywości dystansem, jest wynikiem ukrywanego przeze mnie we wstępniaku jako słodka tajemnica dalszej części tekstu, przyjaźniejszego strojenia kolumn. Już podczas recenzowania modelu Darc 140 trochę przekornie wspominałem, że Roland Gauder zmienił front działań i zrezygnował z mocnej, dla wielu zbyt mocnej krawędzi dźwięku na rzecz jego płynności. Nadal pełnego informacji, ale jednak przyjaźniejszych w odbiorze przez prawdopodobnie całą populację miłośników dobrej jakości muzyki. Czy to w takim razie nadal jest szkoła Gaudera? Bez dwóch zdań tak, gdyż różnica jest naprawdę kosmetyczna, ale w odpowiednim zakresie.

Nie mam pojęcia, jak odbierzecie powyższy tekst. Dla wielu z Was prawdopodobnie będzie to coś na kształt opowieści typu „Urzekła mnie Twoja historia”, a nie rzetelne zdanie relacji z odsłuchów. Jednak jeśli przez lata naszych kontaktów testowych zdążyliście mnie poznać, wiecie, że gdy mną coś mocno potrząśnie, forma wypowiedzi jest sprawą drugorzędną. Najważniejsze wówczas jest odpowiednie przekazanie przeżytych emocji. W tym przypadku emocji, o wywołanie których mimo osobistej znajomości z Rolandem Gauderem nigdy w życiu nie podejrzewałbym tego pochodzącego zza naszej zachodniej granicy producenta. To był przysłowiowy grom z jasnego z nieba. Jednak dzięki ponad siedmioletniemu doświadczeniu z drogimi komponentami na tyle w pełni weryfikowalny w kwestii efektów sonicznych, że w jego interpretacji nie ma mowy o jakimkolwiek zauroczeniu ceną. Po to w swojej opowieści – jak rzadko kiedy, posiłkowałem się innymi, na swoich pułapach cenowych zjawiskowymi, a przez to idealnie spełniającymi moje wymagania konstrukcjami. Niestety tym sposobem przy okazji dobitnie udowodniłem, iż wejście na wyższy poziom jakości dźwięku niesie za sobą reperkusje w postaci znaczącego wzrostu ceny lepszego produktu. Powody są różne. Jednak w tym przypadku na bazie mojej reakcji na finalne brzmienie kolumn, mniemam, iż jest nimi suma poniesionych kosztów produkcji i fenomenalnego wdrożenia w życie wieloletnich doświadczeń, a nie ostatnio modne hochsztaplerskie pozycjonowane marki słusznie wyglądającą w zestawieniach ceną. A gdy do kwestii „dudków” doszliśmy, w odpowiedzi na jedno z zadanych na wstępie pytań, bez jakiegokolwiek naciągania faktów odpowiem, w tym przypadku bez względu na fakt jak to zabrzmi, żądana za najnowszą odsłonę Berlin RC-11 kwota jest w pełni uzasadniona. Czy to oznacza bezpośredni kontakt z przysłowiowym króliczkiem? Kurde, doprawdy nie wiem, gdyż cytując za moim kolegą znanego z serii „Gwiezdnych Wojen” klasyka: „Zawsze znajdzie się większa ryba”. Jednak na chwilę obecną – przyrzekam, miałem tego nie robić, dla mnie osobiście rzeczone kolumny to z pełną świadomością złapany królik. Proszę, nie pytajcie, co to oznacza. Powiedzcie lepiej, gdzie dobrze płacą za organy wewnętrzne.

Jacek Pazio

Opinia 2

Jak szybko mija czas i nawet nie tyle przecieka nam pomiędzy palcami, co po prostu rwie wartkim nurtem nikomu przypominać raczej nikomu nie trzeba. Dzieciaki dorastają, świat stale się kurczy i tylko my pozostajemy tacy sami, choć już kondycja nie ta i budząc się po czterech, czy pięciu godzinach snu z niemiłym rozczarowaniem stwierdzamy, że dziwnym zbiegiem okoliczności przydałoby się drugie tyle a przecież jeszcze niedawno nawet krótsza drzemka”wystarczała nam do niemalże pełnej regeneracji. No i właśnie padło słowo klucz – „niedawno”. Niedawno, które z określenia tygodni, bądź góra miesięcy niepostrzeżenie ewoluowało do postaci synonimu lat, czy wręcz dekad. Jeśli w tym momencie będziecie Państwo próbowali oponować, to proszę spontanicznie, bez zaglądania do notatek, określić kiedy, nawet mniej więcej – tak pi razy drzwi, pojawiły się na rynku flagowe kolumny sygnowane przez dr.Rolanda Gaudera, czyli Gauder Akustik Berlina RC11. Niedawno? Oczywiście, że tak. Czymże bowiem jest … dziewięć (!!!) lat w porównaniu z wiecznością. Ot okamgnienie. A tak już zupełnie na serio, od 2012 r. co nieco na świecie, również pod względem technologicznym, się pozmieniało, więc logicznym stało się, iż to, co wtenczas było szczytem szczytów przy obecnych możliwościach da się zrobić nieco lepiej. Skoro się da, to zrobić trzeba i tym oto sposobem dotarliśmy co sedna wstępniaka a zarazem bohaterek niniejszego testu, czyli odświeżonej wersji Gauder Akustik Berlina RC11, które otrzymały dopisek Black Edition.

O ile protoplastki rodu startowały na naszym runku z bodajże jedyną w swoim rodzaju promocją, gdzie wraz z kolumnami, w ramach gratisu (o ile tylko ich nabywca zbytnio się nie targował) katowicki RCM – dystrybutor marki, dorzucał pachnące salonem BMW serii 1, tak aktualna inkarnacja, przynajmniej z tego co mi wiadomo, podobnymi akcjami objęta nie została. Mie ma co się z resztą takiemu stanowi rzeczy dziwić, gdyż trudno byłoby coś podobnego z równie dobrym skutkiem powtórzyć, ponadto Gauder Akustik pozycję od lat ma ugruntowaną a sam, stojący za nią dr.Roland Gauder już od dawien dawna niczego i nikomu udowadniać nie musi. Jednak ad rem. Jak sami Państwo widzicie 11-ki wyraźnie, znaczy się optycznie – wizualnie spoważniały. Powodem jest zmiana dotychczasowych – porcelanowych i zarazem białych przetworników nisko i nisko-średniotonowych na ich aluminiowe nisko i nadal porcelanowe średnio-tonowe, lecz przy okazji czernione odpowiedniki niezmiennie zamawiane według własnej specyfikacji w Accutonie. Mniej oczywistym, bo niewidocznym gołym okiem modyfikacjom poddano również diamentowe 20 mm wysokotonowce i 50 mm średniotonowce. Nadal jednak mamy do czynienia z trzymodułowymi, czterodrożnymi i bezdyskusyjnie potężnymi, podłogowcami o liropodobnym przekroju poprzecznym, w których pomiędzy górną i dolną sekcją niskotonową wkomponowano odrębną sekcję wysoko-średniotonową. Zbudowane z pokrytych lakierem fortepianowym wręg korpusy, również nie uniknęły „pierestrojki” obejmującej m.in. zmianę wytłumienia sekcji wysoko-średniotonowej) oraz 35 kg aluminiowe stopy, które opcjonalnie można doposażyć w LED-owy system MusicLight i/lub VU meter obsługiwany z poziomu dedykowanej (premiera na początku 2022 r.) smartfonom aplikacji „Gauder Akustik App”. Nowe przetworniki Accutona, oraz odświeżenie portfolio będącego głównym dostawcą kondensatorów Mundorfa, pociągnęły za sobą modyfikacje zwrotnic, które choć utrzymały ponad 60 dB /oktawę stromość zboczy, mogą pochwalić się zaimplementowanymi filtrami o nieco innej, aniżeli wcześniej charakterystyce.
Na szczątkowej ścianie tylnej, tuż przy podstawach, wygospodarowano miejsce na zdublowane, będące ukłonem w stronę miłośników bi-wiringu/ampingu, terminale WBT 0703 NextGen a tuż nad nimi niewielką „centralkę” umożliwiającą drobne, raptem 1,5dB korekty skrajów pasma. Jeśli natomiast chodzi o jakieś bardziej szczegółowe technikalia, to pół żartem, pół serio można byłoby stwierdzić, że dr.Gauder w przypadku swoich flagowców okazał się nad wyraz szczodry i wylewny, gdyż jeszcze do niedawna klasyczny zwrot, iż jego kolumny charakteryzuje „akceptowalna impedancja i wystarczająca skuteczność” zastąpiła informacja o konkretnej, w tym wypadku 4Ω obciążeniu jakie stanowią postawne Niemki dla próbującej je prawidłowo wysterować amplifikacji. Z niuansów może nie tyle rzucających się w oczy, co możliwych do wychwycenia przy bardziej wnikliwej analizie warto wspomnieć, iż zarówno górne, jak i dolne moduły basowe są wentylowane, natomiast sekcje średnio-wysokotonowe otrzymały obudowy zamknięte.

Śmiało można uznać, iż do finalnego spotkania, stanowiącego niejako zwieńczenie naszej przygody z topowymi Gauderami przygotowywaliśmy się niespiesznie i małymi kroczkami rzucając na nie mniej, bądź bardziej (nie)zobowiązująco uchem czy to podczas ich radiowych – 3-kowych (z okazji reedycji „The Wall” Pink Floyd, która miała miejsce 28 lutego 2012r. w Studiu Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej), jeszcze pod banderą Isophona, monachijskich – wystawowych, czy też salonowych (m.in. w związku z otwarciem nowej siedziby RCM-u) prezentacji. To wszystko było jednak li tylko lizaniem cukierka przez szybę i ślizganiem się po tafli zamarzniętego jeziora bez większych szans na krytyczną ocenę tego, co znajduje się kilka – kilkanaście centymetrów głębiej. Całe szczęście dzięki nader poważnemu zaangażowaniu logistycznemu (polecam uwadze sesję dokumentującą unboxing) katowickiego dystrybutora dostąpiliśmy zaszczytu, bo to właśnie w takich kategoriach goszczenie 11-ek wypadałoby rozpatrywać, przyjęcia ich pod nasz dach. I powyższy zwrot wcale nie wynika z jakiejś kurtuazji, wzajemnych sympatii i innych pozamerytorycznych czynników, lecz z twardych faktów. Jakby nie patrzeć to w końcu flagowce, czyli sytuacja poniekąd analogiczna do naszych dotychczasowych długoterminowych „randek” z Avantgarde Acoustic Trio Luxury Edition 26, „świętą trójcą” Dynaudio (Evidence Master, Consequence Ultimate Edition i Confidence 60), Gryphon Audio Trident II (o Kodo do czasu awansu do ligi dworków i pałaców, w jakiej „chodzi” obecny prezes Orlenu można zapomnieć) , czy Trenner & Friedl Duke z tą tylko różnicą, że na pi razy oko … dwukrotnie wyższym pułapie cenowym. Niby pieniądze nie grają, jednak jeśli przekraczamy magiczną granicę … miliona PLN, to sami Państwo rozumiecie, że po pierwsze oczekiwania szybują na równi z zasięgiem rakiety New Shepard Blue Origin, której zaledwie kilka dni temu udało się zbliżyć do linii Kármána z Williamem Shatnerem (aka Jamesem T. Kirkiem – kapitanem statku Enterprise NCC-1701A) a po drugie, z nader oczywistych względów, diametralnie zmienia się nasza optyka. Krótko mówiąc cała ta sytuacja bynajmniej nie oznacza słuchania na klęczkach i niemego, bezkrytycznego zachwytu, lecz wręcz przeciwnie – zwolnienie wszelkich hamulców nawet najbardziej wyuzdanych (oczywiście sonicznych) oczekiwań, czyli coś na kształt pojedynku, gdzie nie ma mowy o jakiejkolwiek taryfie ulgowej, czy też braniu jeńców i to pojedynku, przy którym KSW, czy nawet Gromda to niemalże zajęcia z rytmiki dla przedszkolaków.
I wiecie Państwo co? Okazało się, że była to bardzo krótka walka, gdyż 11-ki wygrywają i to przez KO w pierwszych sekundach. Ot tak, po prostu. Rozlegają się pierwsze dźwięki, dostajemy strzał centralnie między oczy i ktoś gasi nam światło. A kiedy dochodzimy do siebie okazuje się, że obudziliśmy się w zupełnie nowej, lepszej rzeczywistości. Czy są to mityczne Pola Elizejskie, czy zarezerwowana dla poległych w chwale wojowników Walhalla wydaje się zupełnie nieistotne, gdyż jest bosko. Skoro bowiem realizm „Black Market Enlightenment” Antimatter z powodzeniem dorównywał „wykonowi” na żywo, jaki raczył był nam zaserwować Mick Moss pojawiając się w ramach suportu rodzimego Riverside podczas ostatniej, jubileuszowej trasy koncertowej (m.in. na deskach Letniej Sceny Progresji), to znaczy, że cytując klasyka „wiedz, że coś się dzieje”. Serio, serio – to była dokładnie taka sama namacalność, dynamika i absorpcja dźwięków nie tylko jedynie nausznie, lecz każdą cząstką ciała. Co ciekawe owa w pełni definiowalna „fizyczność” dźwięku była permanentna, czyli nie pojawiała się li tylko przy stricte koncertowych poziomach głośności, lecz również i przy zdecydowanie bardziej akceptowalnych, cywilizowanych dawkach generowanych przez Gaudery decybeli. Nie powiem, że czegoś podobnego jeszcze nie dane mi było doświadczyć, gdyż było, jednak zaledwie kilkukrotnie i to wyłącznie z pomocą z pietyzmem przygotowywanych na potrzeby monachijskiego High Endu systemów Silbatone Acoustics z odrestaurowanymi kinowymi głośnikami tubowymi Western Electric. Tam też zrobienie zdjęcia na długim czasie (ze statywu) graniczyło z cudem, gdyż generowane przez ww. set ciśnienie akustyczne i drgania nader skutecznie owe zadanie uniemożliwiały. Wokal Micka był mocny, głęboki i tak realistyczny, że po każdym utworze aż chciało się go zapytać, czy nie miałby ochoty przepłukać gardła jakimś pełnoletnim destylatem pochodzącym z Islay, bądź innego malowniczego zakątka Szkocji lub Irlandii. A właśnie, doznania koncertowe … Począwszy od kameralnego „Live & Unplugged At The Tennessee Theatre” 10 Years, poprzez nieco bardziej zelektryfikowane „Almost Unplugged” Europe, na iście epickim „Pulse” Pink Floyd skończywszy ani razu nie udało mi się Gauderów przyłapać na chociażby najmniejszej próbie odpuszczenia sobie jakiegoś, nawet drugo-, czy trzecioplanowego detalu, uproszczeniu wieloplanowości, czy choćby dyskretnemu osłabianiu znaczenia tak koniecznego do odwzorowania właściwej holografii orientacji źródeł pozornych w osi pionowej. I tu zmuszony jestem po raz kolejny skomplementować niemieckie kolumny, gdyż pomimo swoich nader absorbujących gabarytów ww. źródła pozorne kreowały zgodnie z ich rzeczywistym rozmiarem – bez jakże częstego u podobnych rozmiarów konkurencji ich sztucznego nadmuchiwania. Niby duży może więcej, jednak bez przesady, gdyż włączając „Same Girl” Youn Sun Nah oczekujemy, z resztą zgodnie z rzeczywistością, drobnej Koreanki a nie ponad 180 cm Floor Jansen. I dokładnie tak samo na odwrót, gdyż włączając „Decades: Live in Buenos Aires” Nightwish mocno bym się zdziwił słysząc głos ww. wokalistki obniżony nie o oktawę, lecz o kilka … dziesiąt (20-30?) centymetrów.
Ma być jeszcze mocniej i ciężej? Proszę bardzo. Na playliście ląduje „Submission For Liberty” australijskiej formacji 4 ARM a zaraz po nim meldują się sąsiedzi z Nowej Zelandii, czyli Alien Weaponry z najnowszym materiałem „Tangaroa”. Tak, tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że ani repertuar, ani tym bardziej jego jakość realizacji nie wydają się przystawać do klasy testowanych przez nas kolumn. Skoro jednak założyliśmy, że nie powinno być tu miejsca na jakiekolwiek kompromisy, to oprócz muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej a poza tym dopieszczonej na każdym etapie post-procesu i takiej ognistej strawy nie mogłem pominąć. Efekt? Niby dość spodziewany lecz na swój sposób zaskakujący. Chodzi bowiem o to, iż o ile graniczące z dwuwymiarowością spłaszczenie prezentacji było bezdyskusyjne, to ładunek energetyczny bynajmniej nie uległ osłabieniu, więc wspomagane ekstatycznymi blastami ogniste riffy z niezwykłą zajadłością smagały nasze umęczone zmysły. Doszło nawet do tego, że Jacek zaczął żartować, czy przypadkiem z premedytacją nie sięgam po albumy, które niemalże zawsze i wszędzie brzmią źle, by koniec końców ogłosić z dziką satysfakcją, że i Gaudery na nich poległy. Nic z tego moi Państwo, bowiem 11-ki dokonały wydawać by się mogło niemożliwego. Otóż w swym niedoścignionym realizmie doszły do tego, że owa siermiężność i garażowa granulacja zamiast degradować i oddalać reprodukowany materiał od wzorca dziwnym zbiegiem okoliczności właśnie poprzez podkreślenie tegoż garażowego rodowodu pozwoliły słuchaczom poczuć klimat wypełnionej krzykiem i wyciem rzężących gitar sesji. Cud? Niekoniecznie, wyłącznie kawał dobrzej inżynierskiej roboty, dzięki której zamiast autorskiej i nie zawsze, bądź wręcz nigdy, niekoniecznie zgodnej, przede wszystkim z zamysłem twórcy a niejako przy okazji też z naszym gustem interpretacji otrzymujemy absolutnie genialną i prawdziwą w swej transparentności reprodukcję.
Niejako na deser zostawiłem elektronikę, jednak z wrodzoną złośliwością zamiast czegoś mainstreamowego wybrałem nad wyraz trudny do zaszufladkowania album „Dreamer” Susumu Yokota pozornie tylko oscylujący wokół szeroko rozumianego ambientu. O ile jednak przykładowo „Animiam of the Airy” za taki można uznać, to już „Double Spot Image” wrzuca nas w sam środek procesji z rozbrzmiewającymi wokół kościelnymi dzwonami i całym dobrodziejstwem inwentarza a z kolei „Quiet Room” serwuje nam iście orientalno-transcendentalne misterium na pograniczu transu i narkotycznej maligny. Wrażenia przestrzenne okazały się iście zjawiskowe a ponad dwumetrowe niemieckie kolosy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ulegały samoistnej „monitorowej” dematerializacji, co do tej pory, jeśli rozmawiamy o topowych konstrukcjach podłogowych, udało mi się zaobserwować w takiej skali realizmu bodajże jedynie w przypadku smukłych Raidho TD4.8. Krótko mówiąc totalne pomieszanie z poplątaniem i szalona karuzela niezwykle zróżnicowanych smaków, kolorów i zapachów wzbogacona trudnym do przewidzenia instrumentarium, co raczej nie wróży dobrze spójności przekazu. Tymczasem Berliny nie tylko świetnie odnajdywały się w tym galimatiasie, lecz ze stoickim spokojem, zachowując pełną koherencję raz po razie serwując nam kolejną wykwintną potrawę kuchni fusion.

Czy Gauder Akustik Berlina RC11 Black Edition są najlepszymi kolumnami na świecie nie mam bladego pojęcia. Takowej wiedzy – wynikającej z przesłuchania w kontrolowanych warunkach owego trudnego do wyobrażenia sobie wolumenu, również nie posiadam. Jednak na chwilę obecną i bazując na oscylującym w okolicach ćwierćwiecza audiofilskim doświadczeniu z pełną odpowiedzialnością własnych słów śmiem twierdzić, że jeszcze nigdy nie słyszałem tak genialnych kolumn, jak właśnie najnowsza odsłona 11-ek. Oferują bowiem rozmach Avantgarde Acoustic Trio Luxury Edition 26, swobodę Gryphon Audio Trident II i wyrafinowanie Dynaudio Consequence Ultimate Edition , jednak nie osobno a naraz. Ot taka audiofilska kumulacja wszystkiego, co do tej pory było „naj” i stworzenie z owych referencyjnych zalet niedoścignionego wzorca – ucieleśnienia absolutnego ideału. Czy coś bym w nich zmienił? Nic. Czy poleciłbym je każdemu? Niekoniecznie, chyba, że każdy z Państwa dysponuje nieprzebranymi zasobami wolnego – dedykowanego wiadomemu hobby czasu i … stosownie wytrzymałymi stropami, gdyż ich obecność staje się na tyle absorbująca i uzależniająca, że większość pilnych zadań zostaje przesunięta na bliżej nieokreśloną przyszłość a z racji, iż ważące blisko ćwierć tony (sztuka) Gaudery zajmują niespełna po pół metra kwadratowego powierzchni np. domostwa wykonane w technice szkieletowej mogłyby nie znieść ich obecności zbyt dobrze. Kwestie finansowe dyplomatycznie przemilczę, niemniej jednak zarówno Państwu, jak i sobie życzyłbym, abyśmy mogli zakup flagowych Gauderów, nawet czysto hipotetycznie i dla samego sportu, brać pod uwagę.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Theriaa

Dystrybucja: RCM
Ceny
Berlina RC 11 Black Edition: 219 998 €
Big Foot: 17 000 €
MusicLight: 3 400 €
VU meter: 3 400 €

Dane techniczne
Konstrukcja: 4-drożna
Impedancja: 4Ω
Moc znamionowa: 970W
Zastosowane przetworniki:
Głośnik niskotonowy: 4 x 222 mm aluminiowy
Głośnik średnio-niskotonowy: 1 x 173 mm ceramiczny
Głośnik średniotonowy: 1 x 50 mm diamentowy
Głośnik wysokotonowy: 1 x 20 mm diamentowy
Częstotliwość podziału: 150 / 1000 / 6000 Hz
Wymiary (W x S x G): 202 x 34 x 72 cm
Waga: 230 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Accuton

Gauder Akustik Berlina RC11 Black Edition
artykuł opublikowany / article published in Polish
artykuł opublikowany w wersji anglojęzycznej / article published in English

Są chwile, kiedy emocje sięgają zenitu i kończy się skala ocen. I właśnie taka chwila nadeszła – wraz z przyjazdem topowych kolumn Gauder Akustik Berlina RC11 Black Edition.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Accuton

Gauder Akustik Darc 140 English ver.

Link do zapowiedzi (en): Gauder Akustik Darc 140

Opinion 1

This time, there is no need to introduce the tested speakers to anyone for two simple reasons: first of all the company has a very rich portfolio, with many interesting products, and secondly, there is a very heavy polarization within the potential customers regarding their sound signature; something the manufacturer gained during his long presence on the loudspeaker scene. Is this second thing a burden? Absolutely not, as an old audio truth states, that there is no way to please everybody, and a company sound does translate into recognizability. But why am I spending so much time in this introduction talking about the, quite artificially created, “controversy”? A very profound one, also very basic, as recently, with the Gauder Akustik Darc series being presented, the owner of the brand, Roland Gauder, started to look at the audio word in a much less “adventurous” way – at least in my opinion. What do I mean with that? Nothing out of the ordinary. You might say the owner got a better hearing device, or jokes aside, got someone, who understands the broader public better, to fine-tune the speakers. And what was the result of that? The first speaker, which we tested next to the Arcona and Berlina series, was the Darc 100, which turned out to offer a much more friendly world of colorful and vivid music. But as you know one swallow does not make spring, so to see if this was an one-off thing or a new trend, we decided to take another go at this speaker series, and after some negotiations with the Katowice based distributor RCM we finally got the Darc 140 in our listening room, the bigger, and more majestic, sisters of the previously tested 100.

When describing the construction of speakers from a series higher than the Arcona, many elements turn out to be similar. This is always a cabinet made from bolted together profiles, which run from the MDF fascia towards the back in a rounded way. Those ribs are separated with plastic molds. The only difference between for example the Berlina series and the currently tested Darc series, is the material those profiles are made of. In the Berlinas it is MDF, while in the Darc those are made from Aluminum. This difference significantly diminishes the resonances of the cabinets, but also increases the weight of the speakers. The remaining components, and with that I mean the transducers – now painted black – come from the German Accuton, which are used in the loudspeakers of this brand since its birth. Those are the general similarities, as when you look closer, like on our photos, the tested Darc 140 differ from previous models created by R. Gauder in how those drivers were applied. The cabinet is subdivided in three sections. A centrally placed midrange-treble one, with a diamond tweeter, and two bass sections above and below. Interestingly, both bass sections are ported, but the bass-reflex tunnels are not interconnected; each section has a separate port mounted vertically, one venting down to the floor, the other one to the top. The quite high cabinets are placed on stable plinths, mounted on adjustable spikes. Those plinths contain double wire terminals, but also three additional sockets, which can be connected with wire jumpers allowing to adjust bass and treble in three steps: -1.5, 0 and +1.5dB. A nice touch of the manufacturer to help set the speakers fully upright is the inclusion of a spirit level on the plinth. Of course this is not really the task of the buyer to set the speakers up in the listening room, as the complete setup by the distributor is guaranteed when you buy them.

So what can I tell you about the tested speakers? Of course besides the fact, that they are going in a slightly different direction, than the previous models, as they follow the path set by the Darc 100, which we described some time ago, and have a more toned down sound. Of course, as expected from extreme High-End speakers, it is difficult to find any shortcomings in them. You can always find something, a small thing that will bring them down a peg, but I did not have such a hard time finding any kind of burning point, in terms of absolute quality of the reproduced sound, since a long while. I really tried to find something, for example some kind of adherence to the inheritance of strong, uncompromised sound, but based on the month of listening, using electronics I know inside out, I could not really put my hands on anything. Even more, I cannot get over the brilliant sound reproduction of the tested speakers. Additionally, the 140 are very universal in terms of cabling. The representatives of the distributor placed the speakers in the room, then I have placed them in the optimal spot and finally connected to my electronics as is. The only additonal actions I performed were to move the jumpers to position ‘0’, which was optimal in my room, and to use bi-wiring for the speakers, as this was recommended by the distributor. I made the latter using cheap Furutech cables. Why am I mentioning this? This very short process of finding the best sound is characteristic of outstanding products. When something is good, then it sound good from the very beginning. When something only pretends to be good, then we need to find something to help that product out, as would be bad to let it fail. In this case the effort needed was minimal, what only confirmed the truth I mentioned, that good things do not require a lot to show their assets. But ok, enough of the praise. Let us come to the real deal, where I will attempt to show you, how those two towers really sounded.

The first thing that got me, was the sheer ease of sounding. There was no forceful trying to prove, that they are the world champions at everything, but a presentation of strong, and at the same time very low reaching bass, especially given the size of the drivers. And at that, the bass was not obtrusive at all. This was not like kicking your opponent, something that seems to be popular currently amongst loudspeaker manufacturers, even from the highest tier, and usually results in the session bassist to play first fiddle, so to speak, even in quiet passages. Bass appeared when it was recorded on the track, and only to the extent intended by the sound engineer. It did not flow close to the ground, it did not try to fulfill our desire of having our guts massaged by its abundance, what usually does not really suit the played material. It was quick, strong and low-reaching. Of course in very difficult moments, which I served them abundantly during the test, sometimes I could hear the limits of the physical size of the drivers – I did not get such a mass of air I would from a 12 or 15” membrane, but I assure you, being able to get such an informative, low, hard and vivid bass without any signs of losing control using small drivers, is really a feat. Furthermore, you can adjust the speed, contour and amount of this part of the sound spectrum with the jumper cable. However I did not do that, as I wanted to keep the whole test in one sound standard. And finally one more thing – this limitation resulted in the bass sounding slightly different, but absolutely did not degrade the sound in any way. So this is a classic compromise moment, where you get something in exchange for something else; and here we see, how it can be done very well.
The next item would be the midrange. In the opinion of many malcontents in speakers from Gauder it was created by ringing porcelain, thus you should not even look for vivid and juicy human voice, or nicely sounding woodwind instrument, like the saxophone. Because you will not find it. Yet, they were proven wrong. Even better, you could phenomenally discern their smallest timbre nuances. Without hissing, without excessive sibilants, or any unpleasant ringing, there is only smoothness, brilliant roundness and energy, which is present there only with the best speakers. There is also appropriate information, essential for truthful reproducing of all kinds of show-offs on instruments operating in this range, including human voices. I might not believe myself, in what I am writing here, if not for the many witnesses who could confirm, that I have not lost my mind, even with the pandemic, but I am writing the truth.
Finally the treble. But not because they are the weakest, their spot is here just because we started looking at the sound spectrum from the bottom. It was another, very positive surprise. But this statement would not be enough. I feel implied to state, that treble is the crème de la crème of those speakers. The diamond Accuton sung like a nightingale. Not too strong, not too soft, but just plain vivid, when needed noble, with different pieces melodic, and never, absolutely never, it failed in its phenomenality. It was at the same time shiny, full of vitality and transparency, and juicy and warm, even sometimes intimately laid back. It tuned itself perfectly to the rest of the sound spectrum regardless of the kind of music I was listening to. And I listened to all genres of music at all possible volume levels. And with the jumpers placed on zero! I do not know, how this diamond speaker did it, but it did, and always turned out triumphant without giving a sweat.

After so many words of praise it is hard for me to add something sensible. But to put some substance behind those praises, I will mention some of the most interesting listening sessions, beginning with the phenomenal silver disc from a label, that issues music tape, 2XHD Fusion. Yes, it is a sampler. But not in the sense of upping the recordings in such a way, that it causes all listeners to have that “wow” effect, as they have that already as standard in their recording process. This is a sampler, that shows off their catalog, which is quite diverse, for such a small label. Lots of jazz, classical and ancient music, and all of that recorded using the legendary Nagra reel to reel tape recorder. So what is so extraordinary about those recordings? Well, I chose this disc for only one reason. Knowing, that our tested speakers come from a manufacturer, whose offerings often polarize their customers, and tend to go into extra competitive sound, I thought, that using purely analog recorded material, that was only mastered to a CD for marketing purposes, I would be losing that certain “something” reserved only for the analog aura. Yet nothing like that happened. The music was palpable in a way synonymous with analog tape, so I started to wonder, if the speakers are really made with ceramic membranes and come from the stated manufacturer.
But this was just the beginning, as I wanted to look closer at the abilities of the speakers of reaching hellish depths of bass on the third piece, where there is an organ employing a 16Hz pipe used as accompaniment for the diva singing in the church. And I got some truly seismic murmurs, shown splendidly – tight, appropriately hard and kept under full control. Of course, using a bigger membrane I would probably get an unconstrained mass of low frequency sound. But surprisingly, that what the Gauder Darc 140 offered, was on par with the best speakers I hosted in my listening room, what shows, that their smaller diaphragms are able to come closer to the musical truth than many larger ones, especially as managing those frequencies is not easy at all. This is unbelievable, but absolutely real.
Another test was to showcase the saxophone. It is prominently featured in the tenth piece. It is playing there at full breath and in a small room, what the German speakers reproduced brilliantly, placing it exactly there. The vibrating reed created a very distinctive sound, as the “wooden” soundwaves need to go through a mostly metal instrument. It was also clear what was behind the musician – the walls and ceiling, limiting the breath of the sound, something quite typical for small jazz clubs. So also in this recording the breath of the instrument was limited, but this translated into a very personal involvement in the musical event.
As the musical coda to this test I chose the rough ride in the form of the second Metallica gig with a classical orchestra, titled “S&M2”. This allowed me to check if the nice analog sounding will not get into averaging of typically digital recordings, and if the setup of the bass drivers – two on top and two more on the bottom of the speakers – will not be too weak for the need of immediate and strong hits. To my, very positive, surprise in both cases, there was nothing like that present. But there was a lot of dynamics, energy, speed and, importantly, a lot of information. But why am I talking about this when talking about earth shattering bass? I am not sure, if everybody knows, that even amongst the most intimidating rumble, good speakers can show the membranes of the drums making it, or pinpointing the electronic vibrations behind them. Those were no pools of unidentified magma, but packets of waves, which make the sound interesting. Here the loudspeakers were able to present everything properly. The attack, mass, energy and low frequencies – everything tigers, or in this case rockmen, like most. And I am not only thinking about the drummer, but the whole band, as the bass was aided by colorful midrange, which supported all the guitar riffs, but also often the contrabass and vocal parts. So the power was there. No sign of shortness of breath, but just full blown fire, all such kind of music requires.

Finally the time has come to pull everything I said before into a digestible whole. As you can see from the paragraphs above, the loudspeakers are really surprising in each and every aspect, and that regardless of the part of the sound spectrum we are looking at – is it the bass, midrange or treble. But how surprising they were you might ask? Let me put it this way – based on my years of struggle with different products from this price range, I would be hard pressed to find a pair of speakers, which would be able to beat them in absolute terms. I would even say, it would be hard to find ones that could match them. Or if I would be making a very rough ranking of speakers for myself, those modestly looking, as they are narrow, high and with small drivers, speakers would make it at least to the top three. And if you know me at least a bit, you will understand, this is significant. Because on one hand, they are capable to prove themselves in the very difficult repertoire of ancient music, which calls upon the emotions of a romantic soul, and on the other, they have the punch to manage rock with ease. And all of this without any tinkering, because like I mentioned, I only used bi-wiring and set the setup jumpers to zero. And exactly this ease of adaptation and genre universality makes the room the Gauder Akustik Darc 140 are placed in, their only limiting factor. But when you have a decent listening room, then you should listen to them, as they will master all musical genres with at least a good result. They are really worth your while.

Jacek Pazio

Opinion 2

In our backstage discussions and our reviews many times questions came up about, not so much the problematic gain of quality in High-End, as this is mostly undisputable, but more about the amount of money related to it. During those discussions there were comparisons to the queen of motorsport – Formula 1 – where the fight for hundreds and thousands parts of seconds takes months and millions, or even dozens of millions, counted in hard currencies, and with that I do not mean Indian Rupees. Additionally, on our audiophile field, there is another controversial point, about positioning of the products not only by quality, materials and advance know-how, but also with the price. What is interesting, the purchase of a horrendously expensive boat, apartment, car or even a watch sporadically leads to ostracism, or even hate coming from other people, for unknown reason spending a hefty sum on stereo gear does awaken some truly radical emotions.
If you are wondering, what this pseudo-sociologically-economical introduction should mean, then I hastily explain, that it serves to make the ground for the speakers we are testing today, the Gauder Akustik Darc 140. You might ask, what is controversial about those? Seemingly nothing, this is just a model placed in the company portfolio a level above the 100, manufactured by a company, which has a fully earned and matured reputation and is associated with a truly engineers approach to design of their products, and not with controversial theories from the edge of audio-voodoo and ideas sucked out of a not always very clean thumb. But as life shows, appearances can be deceiving, and although nothing in the 140 points to that now, they can, but do not have to, change your opinion on some of the topics I touched before.

Already at first glance you can see, that the Darc 140 is a model, that does not really fit a statistical owner of a two bedroom flat. 190cm height and 100kg weight make a selection of potential buyers upfront. And this is just the introduction to further things related to the constructions coming from the watchful eyes of Dr. Roland Gauder. You need to keep in mind, that similar to their other siblings, the 140 will not be satisfied with any amplification, also the cubature of the room you are going to place them in, should not be treated with Scottish thriftiness. But before we venture out how to implement those speakers in your system, let me briefly talk about their looks, as well as a few details hidden from plain sight.
Nobody should be surprised, that aluminum ribs were used for the cabinet of a representative of the Darc series, located in the company catalog just one notch below the flagship Berlinas. Those ribs are separated with dampening shims, and if that would not be enough, the inside of the cabinet is like a labyrinth of aluminum reinforcements shaped like honeycombs. Those three-way, surprisingly slender and soaring speakers are based around six Accuton drivers, which is already a kind of tradition with this manufacturer. This time there are four porcelain bass drivers, one, also ceramic, midrange speaker, all of which are tinted black, while the tweeter comes in two versions – one is ceramic, while the other version has a diamond diaphragm, and this upgraded version of the Gauder arrived in our listening room. In terms of design the tested speakers are greatly inspired by the Berlina RC-11, so in the center we have a closed chamber for the midrange and tweeter, while on both extremities, top and bottom, we have the bass sections, with two bass drivers in each of them. The bass chambers are vented, and we can adjust their output using spikes on the aluminum plinth, which also improves the speaker’s stability.
Regarding technical data, we should already be used to the legendary briefness of Dr. Gauder. We can easily find the impedance of 4 Ohm in the company materials, also the slope of the cross-over being 60 dB/octave is not a mystery, but when we start to ask the manufacturer about the efficiency of the speakers, then either we get an awkward silence, or a courtesy response … “sufficient”. And at this point I would like to suggest you something, and rule out any chance of success when using a not very well designed amplifier. And please do not misunderstand me and perceive me as a kind of audiophile pessimist, but really, the result of such a mismarriage can be very frustrating and tragic, like during one of the editions of the Munich High End show, where the monoblocks, coming from more renowned German amplification manufacturers, attached to the Berlina RC11 died after about 15 minutes of playing. Could that be just a coincidence? I do not think so.

So let us move to the point, to how the 140 sound. But let us start from the beginning, from the first impression; the thing you can make only once. And with that I do not mean the impressions gained during the January unboxing, as those were actually a bit recursive. To get to this beginning we need to dig a little deeper, we have to have a retrospection reaching as far as the last Audio Video Show in Warsaw, where the Katowice based RCM prepared a triple premiere – of the super-integrated Vitus Audio SIA-030, the RCM made ultra High-End phono stage BigPhono and the tested 140. I am returning to this presentation on purpose, as even in the not so optimal hotel/exhibition room, that system had surprising freedom of playing. However taking into account the multitude of variables that influenced that performance, I postponed any kind of conclusions to an undefined future. And this future is happening now.
The Gauder Darc 140 sound in a surprisingly coherent way, and at the same time absolutely inadequate to their size … “stand mount speaker wise”. And I am not talking about any limits of scale or the extension of the frequency response, but the ability of pinpointing sources and disappearing from the stage, which stand mount speakers usually master. And this is also what the 140 do. Frankly speaking, I met something like that only with the Raidho, which are regarded as the unreachable master in this aspect, but I absolutely did not expect that to happen with the Gauder. Yet moving from one disc to another, I caught myself more and more often, that instead of approaching the tested speakers with appropriate criticism, after a few played pieces I started to enjoy the reproduced material, and did not try to nitpick. Maybe my insubordination resulted from the fact, that I used music I not only know, but also like very much, but I would not imagine a situation, when I would torture myself with sounds, I would not enjoy, but were coming from a reference recording or would be coming from a device signed by a very renowned person. I am sorry, but I like to treat the whole Hi-Fi/High-End game as a kind of escape from the grey reality, a hobby, something that should bring joy at its heart. And that was the case here. Our disc on duty “Ariel Ramirez: Misa Criolla / Navidad Nuestra” with the maestro performance of Mercedes Sosa sounded truly brilliant. The aged soloist was nicely cut out from the choir placed behind her, but she was not a completely separated being, you could fantastically hear her interactions with the rest of the performers. Additionally the 140 reproduced the height of the recording room with ease, and what is also very important, also the localization of the individual performers, not only in the horizontal plane – so they not only tell how far those sources are from the listener, but also in the vertical plane. If you would be searching for another way of showing where people stand, and how high they are, I would recommend a disc you might not have thought of – “The Three Tenors – The Best of the 3 Tenors”, were you can also easily discern the differences in the force of emission. I would also claim, that when you are not addicted to the moving pictures served by the flat screen on your wall, with the 140 you might resign of owning a TV at all, as the 140 will show you all kinds of stage performances in 4K, 5D and whatever you want. Am I exaggerating? Not at all, as you just need to wait for an orchestral tutti to experience for yourself, that the German “Two Towers” have a lot to offer on the bottom end, and that you do not need to worry about their control of those registers. Of course I am writing about this from the perspective of listening to them using the Gryphon Mephisto, but like I already mentioned, with top Vitus integrated amp the effect was also very satisfying. Can we go further with the bass reproduction? Yes, you can approach this aspect differently, this is shown each time by our Dynaudio Consequence speakers, where the volume of the bass foundation is a tad bigger, but the German columns had an advantage in terms of timing and differentiation.
As the midrange-treble section is kind of separated from the rest, I should write a few separate sentences about the part of the spectrum it reproduces. I will start perversely with a negation: the Accuton speakers do not have any issues with timbre or emotions, they do not play too technical. Trying to be most diplomatic I would just propose to all people, who cannot implement them properly in their products, to start using less demanding drivers, which do not require as much knowledge or cost less. And all of you, who prefer to listen to music instead of urban legends, I would like to invite to listen to what Dr. Gauder was able to get from the “non-musical” Accuton. It is juicy, caramel sweet and at the same time incredibly quick and linear. We get incredible communicativeness, not being exposed to a close-up stage, which is not to everybody’s liking. It is similar with the treble, although I did not fear it would be different, because I have not heard a badly tuned diamond tweeter, at least not from Gauder, and such driver is placed in the tested speakers. But to not keep things to cozy, instead of an „aroused lady”, as one of my colleagues tends to say, in the likes of Roberta Mameli, I reached for “Shapeshifting” of Joe Satriani, a disc, which would immediately show us any shortcomings of the Darc. Especially because Joe is not sparing his beautiful, chromed Ibanez (JS30th), extracting sounds from it, which would confuse any flying around bat. And everything was top notch with the 140. With appropriate drive, but without offensive aggressiveness and granulation. Of course, when a riff was to sound rough, it did, but only when this was a desired effect, intentionally recorded as such, and not as a result of the tweeter being incapable of reproducing things properly.

This time, instead of the usual summary, I have an advice for You. After you listen to the Darc, but not a random one, but at least a few hours long, preferably a few days long, in your own listening room, I recommend to not to listen to any other speakers for a day or two. Because, and I say this with real sorrow, there are not many loudspeakers on the market, to which you can switch from the Gauder Darc 140, and the change will not hurt.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD transport: CEC TL 0 3.0
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Reference clock: Mutec REF 10
– Reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– Preamplifier: Robert Koda Takumi K-15
– Power amplifier: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– Loudspeakers: Dynaudio Consequence Ultimate Edition
– Speaker Cables: Tellurium Q Silver Diamond
– IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
– IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond
– Digital IC: Harmonix HS 102
– Power cables: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi; Vermouth Audio Reference Power Cord
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Step-up: Thrax Trajan
Phonostage: RCM THERIAA

Polish distributor: RCM
Manufacturer: Gauder Akustik
Price: 90 000€, 99 000€ (Diamond ver.)

Specifications
Construction: 3-way floorstanding loudspeaker with extended bass-reflex system
Impedance: 4 Ω
Power Handling: 820 W
Dimensions (H x W x D): 190 x 22 x 35 cm
Weight: 100 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Accuton

Gauder Akustik Darc 140

Link do zapowiedzi: Gauder Akustik Darc 140

Opinia 1

Tytułowego bohatera naszego spotkania nikomu nie trzeba przybliżać z dwóch prozaicznych powodów. Pierwszym jest jego bogate w ciekawe konstrukcje portfolio, zaś drugim bardzo mocna polaryzacja potencjalnych odbiorców w kwestii specyfiki brzmienia będących owocem jego działań na rynku audio, kolumn głośnikowych. Czy drugi powód jest dla niego wizerunkowym ciężarem? Bynajmniej, gdyż jak sugeruje stara prawda nie tylko audio, jeszcze się taki nie narodził, który wszystkim by dogodził, co wprost proporcjonalnie przekłada się na tak ważną rozpoznawalność. Jaki jest cel rozwodzenia się akurat nad tematem myślę, że nieco sztucznie rozdmuchanej „kontrowersyjności”? Wręcz zasadniczy, gdyż od niedawna, czyli od czasu pojawienia się kolumn Gauder Akustik z serii Darc, przynajmniej w moim odczuciu, postrzeganie świata audio przez właściciela marki – Rolanda Gaudera, nabrało nieco innego, znacznie mniej „awanturniczego soniczne” wymiaru. Co mam na myśli? Nic nadzwyczajnego. Po prostu mówiąc żartobliwie, albo ww. twórca zafundował sobie dobry aparat słuchowy, albo w procesie strojenia swoich konstrukcji dopuścił do głosu kogoś rozumiejącego szersze spektrum potencjalnych odbiorców. Co z tego wynikło? Pierwsze, jakże pozytywne w odbiorze koty za płoty zaliczył na naszych łamach jako równoległy byt do serii Arcona i Berlina, będący początkiem nowej linii model DARC 100, oferując znacznie bardziej przyjazny barwowo i plastycznie świat muzyki. Jednak jak wiadomo, jedna jaskółka wiosny nie czyni, dlatego też chcąc przekonać się, czy to wypadek przy pracy, czy stały trend, razem z Marcinem poszliśmy za ciosem i w wyniku ustaleń ze stacjonującym w Katowicach dystrybutorem RCM w naszym OPOS-ie wylądowały niebagatelne nie tylko wizerunkowo, ale również dźwiękowo starsze siostry wspominanych setek, w postaci dostojnych DARC 140.

Opisując budowę kolumn z wyższej seria niż Arcona wiele elementów zazwyczaj się powtarza. To zawsze jest konstrukcja składająca się ze skręcanych ze sobą, okalających formowany akustycznie front z MDF-u, zbiegających się płynnym łukiem ku zaokrąglonemu tyłowi kolumny, przedzielonych wręgami z tworzywa sztucznego kształtek. Jedyną różnicą pomiędzy przykładowo liniami Berlina i dzisiaj opiniowanymi Darc jest materiał z jakiego wykonano owe łukowate profile. W przypadku Berlin jest to MDF, a Darc-ów bardzo mocno determinujące zmiany w procesie wygaszania szkodliwych rezonansów obudowy, znacznie zwiększające wagę kolumn aluminium. Reszta podzespołów, czyli używane przetworniki – teraz malowane na czarno – pochodzą od znanego chyba od zawsze w produktach tej marki, niemieckiego Accutona. To są ogólne podobieństwa. Jednak jak ukazują fotografie, tytułowe kolumny Darc 140 bardzo istotnie różnią się od dotychczasowych poczynań R. Gaudera specyfiką aplikacji zastosowanych głośników. Praktycznie mamy do czynienia z trzema sekcjami. Centralnie umieszczoną średnio-wysokotonową z wyśmienitym diamentem dla górnych rejestrów na czele i okalającymi ją dwoma modułami basowymi. Co ciekawe, obydwie sekcje basowe są wentylowane portami bass-refleks, jednak nie są połączone żadnym tunelem z jednym ujściem, tylko każda z nich ma swój zorientowany w pionie otwór – w górę i w dół. Tak prezentujące się, co istotne, mimo, że wysokie, to bardzo stabilne konstrukcje posadowiono na zwiększających ich podparcie na podłodze, wyposażonych w regulowane kolce platformach nośnych, w których znajdziemy nie tylko zestaw podwójnych terminali przyłączeniowych, ale również pakiet trzech łączonych zworkami otworów umożliwiających trójkrokową regulację pracy basu i wysokich tonów w zakresach -1.5, 0 i +1.5 dB. Spinając w całość akapit opisowy naszych bohaterek, z przyjemnością dodam jeszcze, iż dla ułatwienia idealnego ustawienia tak wysokich panien w idealnym pionie, w tylnej części każdej podstawy producent zastosował bardzo przydatną do tego celu poziomnicę. Oczywiście nie tylko istotnym, ale również nieocenionym tematem dotyczącym tego modelu kolumn jest również fakt spokoju ducha potencjalnego nabywcy w kwestii logistyki 140-tek, gdyż ów proces wraz z aplikacją w docelowym pomieszczeniu zazwyczaj organizuje sprzedawca.

Co mogę powiedzieć o tytułowych kolumnach? Oczywiście oprócz tego, że szły według mnie nieco inną aniżeli dotychczasowe modele, bo okraszoną większym spokojem oferowanego dźwięku drogą opisywanej przez nas jakiś czas temu konstrukcji Darc 100, to jak przystało na zespoły głośnikowe z segmentu ekstremalnego High End-u, trudno było doszukać się w nich wad. Naturalnie zawsze jakimś drobnym, często złośliwym kuksańcem każdemu można utrzeć nosa, jednak tak ciężkiego tematu doszukania się jakiegokolwiek punktu spornego w odniesieniu do wartości bezwzględnych oferowanego dźwięku, dawno nie miałem. Naprawdę w duchu chciałem się do czegoś przyczepić, choćby do mocnych konotacji ze wspominanym we wstępniaku rodowodem informacyjnej bezkompromisowości dźwięku, jednak na bazie tego, co słyszałem przez ponad miesiąc w znanej mi od podszewki konfiguracji, nie za bardzo miałem ku temu podstawy. Powiem więcej, do dzisiaj nie mogę zamknąć przysłowiowej „japy” z racji tak zjawiskowego odbioru opiniowanych paczek. A dodatkowego smaczku konfiguracyjnej uniwersalności 140-tek nadaje fakt braku jakichkolwiek ruchów kablowych. Po prostu przedstawiciele dystrybutora wstępnie postawili kolumny w pokoju, potem osobiście doprecyzowałem ich miejsce spoczynku i na koniec bez szukania dziur w całym wpiąłem w zastaną układankę. Jedynymi dodatkowymi ruchami były roszady ustawienia zworek w zakresie pracy basu i wysokich tonów na optymalne w moim pokoju zero i skorzystanie z rady dystrybutora w sprawie zasilenia kolumn w bi-wiringu, co zrealizowałem – nie uwierzycie – taniutkimi przewodami Furutecha. Po co o tym wspominam? Otóż opisany przed momentem, bardzo ograniczony szczególnym poszukiwaniem dobrej jakości dźwięku proces charakteryzuje jedynie konstrukcje wybitne. Jak coś jest dobre, to gra od pierwszego strzału. Jak coś ową dobroć udaje, trzeba usilnie szukać ratunku, bo nie wypada, żeby się wyłożyło. W tym przypadku aplikacja w tor ograniczona była do minimum, potwierdzając tym sposobem kilkukrotnie sprawdzoną u mnie, wspomnianą przed momentem prawdę o radzeniu sobie wytrawnych konstrukcji bez siłowego poszukiwania ich zalet. Dobrze, wystarczy słodzenia. Przejdźmy do konkretów, czyli próby przybliżenia Wam, jak te dwie wierze naprawdę zagrały.

Pierwsze co mnie urzekło, to swoboda grania. Nie siłowe udowadnianie, że jesteśmy mistrzyniami świata w dosłownie każdym aspekcie, tylko prezentacja mocnych, do tego zaskakująco nisko schodzących jak na średniej wielkości przetworniki, przy tym nienachalnych niskich tonów. To nie było kopanie przeciwnika, jak to ostatnimi czasy pośród producentów kolumn nawet z najwyższej półki jest bardzo popularne i zazwyczaj sprawia, że będący muzykiem sesyjnym kontrabasista zawsze gra tak zwane pierwsze skrzypce, nawet w momencie cichych partii. Bas pojawiał się wówczas, gdy był zarejestrowany na płycie i tylko w takim wymiarze, jak przewidział to realizator. Nie snuł się malowniczo po podłodze, grając tym sposobem na naszych potrzebach, zazwyczaj zbytecznego w danym materiale, ale za to mimo nadmiaru, jakże przyjemnego masowania trzewi. Był szybki, mocny i nisko-schodzący. Naturalnie w bardzo trudnych momentach, które notabene celowo często mu serwowałem, czasem słychać było prawa fizyki – nie dostawałem takiej masy podmuchu jak z membran 12 lub 15 cali, ale zapewniam Was, konia z rzędem temu, kto na bazie małych membran zestroi tak informacyjny, niski, twardy i pełen werwy pomruk bez oznak braku kontroli. Ale żeby nie było, w tym momencie idąc z ewentualnym, acz w moim odczuciu zbędnym ratunkiem naszym bohaterkom, muszę wspomnieć fakt, że ten zakres w domenie ilości, konturowości i szybkości mogłem jeszcze podkręcić lub poluzować dostępną regulacją, czego chcąc utrzymać test w jednym standardzie jakości dźwięku, celowo zaniechałem, a co Wy z premedytacją możecie wykorzystać. I jeszcze jedno. Wyartykułowana fizyka sprowadzała ową reprodukcję basu do delikatnej inności jego podania, a nie degradacji, czyli klasyczne coś za coś w znakomicie rozwiązanym wydaniu.
Kolejna sprawa to środek pasma. Przecież w opinii wielu malkontentów kreowała go dzwoniąca porcelana, to gdzie tu szukać plastycznego i soczystego czy to ludzkiego głosu, czy choćby brzmienia strojonego kawałkiem drewna saksofonu. To przecież nie miało racji bytu. Tymczasem okazało się, że się da. Mało tego, przy całej otoczce szukania prawdy o wspomnianych generatorach dźwięku fenomenalnie słychać było ich nawet najdrobniejszy niuans brzmieniowy. Bez żadnego szelestu, podnoszenia poziomu sybilantów, czy wywołanego chwilę temu do tablicy nieprzyjemnego dzwonienia, tylko gładkość, zjawiskowa krągłość, zarezerwowana dla najlepszych energia i jakże istotna do realnego oddania nawet najbardziej szalonych popisów chadzających w zakresie tego pasma instrumentów z gardłowymi włącznie, informacyjność. Sam nie wierzę, że to piszę, ale jakby co, mam kilkunastu świadków, że mimo pandemicznych ograniczeń nie bredzę, tylko zdaję prawdziwą relację.
Na koniec wysokie tony. Jednak nie dlatego, że były najsłabsze. Bynajmniej, bowiem ich miejsce w szeregu jest li tylko pochodną zachowania poprawnej kolejności w odniesieniu do obserwacji pasma począwszy do mitologicznego Hadesu. To było kolejne, jakże pozytywne zaskoczenie. Mało tego. Jestem w stanie wygłosić opinię, iż to jest chyba crème de la crème tych konstrukcji. Diamentowy Accuton śpiewał jak słowik. Ani za mocno, ani za słabo, po prostu dźwięcznie, kiedy trzeba dostojnie, innym raczej nad wyraz melodyjnie, ale nigdy, przenigdy nie potknął się w swojej fenomenalności. Był pełen blasku, witalności przenikliwości, ale przy tym bez względu na fakt jak dziwnie to zabrzmi, soczysty i ciepły, a czasem nawet intymnie wycofany. Idealnie stroił się do poczynań reszty pasma bez względu na rodzaj słuchanej muzyki. A muszę przyznać, że słuchałem jej pełne spektrum w dosłownie i przenośni na każdym poziomie głośności. I uwaga, w ustawieniu zworek na zero! Nie wiem, jak ten diamentowy gwizdek to zrobił, ale bez jakiejkolwiek zadyszki wyszedł z tego z tarczą.

Po tak owocnym w same peany słowotoku trudno jest mi coś sensownego dodać. Jednak żeby to uwiarygodnić wyrywkowo wspomnę jedynie najciekawsze prezentacje i ich duchowy feedback, rozpoczynając od zjawiskowo oddanego srebrnego krążka oficyny wydającej muzykę na taśmach magnetofonowych 2XHD FUSION. Tak, to jest sampler. Jednak nie w rozumieniu podkręcania suwakami jakości nagrań za wszelką cenę, żeby spowodować w słuchaczy swoiste „łał”, gdyż to mają już w standardzie podczas procesu rejestracji muzyki. To jest sampler pokazujący ich ofertę, która jak na tak niewielką wytwórnię jest różnorodna. Sporo jazzu, muzyki klasycznej i dawnej, do tego wszystko nagrywane na legendarny magnetofon szpulowy Nagra. Co w tym takiego odkrywczego? Otóż wybrałem tę produkcję z bardzo prozaicznej przyczyny. Wiedząc, że nasze bohaterki są ofertą bardzo polaryzującego rynek odbiorców ze wskazaniem na wyczynowość grania, w przypadku zderzenia ich z materiałem z założenia analogowym, jedynie dla potrzeb marketingowych zremasterowanym na płytę kompaktową, w momencie podążania tą drogą stracę zarezerwowane dla analogowej aury „to coś”. Tymczasem nic z tych rzeczy. Muzyka aż kipiała od będącej synonimem dla taśmy namacalności na tyle sugestywnie, że czasem zastanawiałem się, czy aby na pewno membrany są ceramiczne.
Ale to był dopiero pierwszy krok wtajemniczenia, gdyż bardziej chodziło mi o sprawdzenie możliwości zejścia w czeluści dolnych rejestrów tych kolumn na trzecim kawałku z organami wykorzystującym piszczałkę 16Hz jako akompaniament dla przepięknie śpiewającej w kościelnej kubaturze divy. W efekcie dostałem znakomite, bo zebrane w sobie, nie miękkie, tylko odpowiednio twarde, sejsmiczne pomruki w pełnej kontroli. Owszem, z wielkiej membrany pewnie byłoby bardziej zjawiskowo w zakresie dobiegającej do mnie masy niczym nieograniczonego najniższego dźwięku. Jednak o dziwo to, co zaproponowały mi Gaudery Darc 140, bez najmniejszych problemów stawia je w jednym rzędzie z najlepszymi konstrukcjami świata jakie u siebie miałem, ze wskazaniem na bliższą prawdy walkę ich małych membran, niż wiele innych większych z tą, nie oszukujmy się, bardzo trudną do odtworzenia materią soniczną. To było niewiarygodne, ale jakże realne.
Kolejny sprawdzian to pokazanie pracy saksofonu. Bodajże w 10 utworze miał swoje świetne pięć minut. Świetne, bo z pełnego gardła i do tego w małym pomieszczeniu, co smukłe Niemki wyśmienicie nie tylko zaprezentowały, ale do tego wiernie zawiesiły. Przemieniające się w dźwięk rozwibrowane drewno stroika tętniło nie tylko nadającym mu dźwięczności konsensusem drzazgi z metalem jako budulec głównej części instrumentu, ale również wyraźnie pokazywało znajdujący się tuż na muzykiem, typowo dla małych klubów jazzowych ograniczający jego rozmach strop pomieszczenia. Było z tak lubianym przeze mnie rozmachem brzmieniowym instrumentu, ale przy tym z wyraźnymi ograniczeniami jego propagacji, co dodatkowo podnosiło efekt poczucia osobistego udziału w procesie realizacji tego krążka.
Jako muzyczne zwieńczenie tego testu przywołam tak zwaną jazdę bez trzymanki w postaci drugiego występu zespołu Metallica z formacją klasyczną zatytułowanego „S&M2”. Raz, że miałem okazję sprawdzić, czy aby fajność grania taśmowych realizacji nie uśredni wytworów typowo cyfrowych. A dwa, miałem na celu sprawdzenie, czy wytwarzanie basu kilkoma głośnikami rozrzuconymi po dwa na górze i dwa na dole, podczas zapotrzebowania na jego mocne i często natychmiastowe uderzenie nie będzie zbyt symboliczne. Ku mojemu zaskoczeniu w pozytywnym tego słowa znaczeniu, nie było. Było za to, znowu na ile pozwoliła fizyka – oczywiście tylko jako skutek pewnych wyborów, a nie braku umiejętności – pełne dynamiki, energii i szybkości i co ważne informacji. Do czego piję, pisząc o informacjach w przecież mającym wywołać jedynie trzęsienie Ziemi basie? Otóż nie wiem, czy wszyscy wiedzą, że nawet w największym łomocie dobre kolumny potrafią wyodrębnić wytwarzające go wibracje membran bębnów, a nawet elektronicznych rozwibrowań. To nie są pojedyncze strzały bliżej niekreślonej magmy, tylko pakiety fal, bez wiedzy o których, w tym zakresie częstotliwości, zwyczajnie wieje nudą. Tutaj znowu bardzo mnie zaskakując, ale przy tym przywracając wiarę w umiejętności niektórych producentów kolumn było wszystko. Atak, masa, energia i zejście, czyli to co tygrysy, w tym przypadku rockmeni lubią najbardziej. I wbrew pozorom nie myślę jedynie o bębniarzu, ale całym składzie, gdyż w sukurs najniższym składowym szła dobrze osadzona w barwie średnica, która znakomicie podbudowywała wszelkie nie tylko gitarowe, ale także często kontrabasowe i wokalne partie. Jednym słowem była niezbędna dla tego typu muzyki moc. Ani krzty zadyszki, tylko przysłowiowy ogień.

Ok. w końcu przyszedł czas na zebranie powyższego monologu w jedną strawną całość. Jak wynika z tych kilku akapitów, kolumny naprawdę są zaskakujące w każdym aspekcie i to bez względu na wycinek pasma akustycznego – bas, środek, góra. Na ile zaskakujące? Powiem tak. Na bazie mojej kilkuletniej walki testowej z produktami z tego zakresu cenowego naprawdę ciężko będzie znaleźć coś, co będzie w stanie bezwzględnie je pokonać, a pokusiłbym się o stwierdzenie, że choćby im dorównać. Powiem więcej. Gdybym miał robić jakiś zgrubny ranking, te niepozorne, bo wąskie, wysokie i z maleńkimi głośniczkami paczki widziałbym co najmniej na pudle, co jeśli mnie choć trochę znacie, już o czymś świadczy. O czym? Dla przykładu o tym, że z jednej strony potrafią sprawdzić się w bardzo trudnym repertuarze typu służąca do wywoływania emocji u romantyka muzyka dawna, a z drugiej bez obaw o tak zwany wygar spokojnie radzić sobie w siermiężnym rocku. A wszystko praktycznie od przysłowiowego pierwszego strzału, gdyż jak wspominałem, zastosowałem jedynie podwójne okablowanie i ustawiłem potencjalną regulację kolumn na zero. I właśnie ta łatwość adaptacji i uniwersalność repertuarowa skłania mnie do stwierdzenia, że dla tytułowych kolumn Gauder Akustik Darc 140 jedynym ograniczeniem może być docelowe pomieszczenie. Jeśli nie macie z tym problemu, bez obaw o podołanie praktycznie każdej muzyce z dobrym wynikiem sonicznym powinniście ich posłuchać. Naprawdę warto.

Jacek Pazio

Opinia 2

Wielokrotnie w ramach kuluarowych dyskusji oraz naszej radosnej twórczości recenzenckiej pojawiały się kwestie może nie tyle problematycznego przyrostu jakościowego w High-Endzie, bo takowy jest bezdyskusyjny, co nakładów finansowych z nim związanych. Nie bez kozery padały wówczas porównania do królowej motosportu, czyli F1, gdzie walka o setne i tysięczne sekund okupiona jest wieloma miesiącami i milionami, bądź dziesiątkami, jeśli nie setkami milionów walut wymienialnych i bynajmniej nie mam w tym momencie na myśli Rupii indyjskich. Do tego, już na naszym audiofilskim polu zainteresowań, dochodzi nie mniej kontrowersyjny aspekt mniej bądź bardziej oczywistego i oficjalnego pozycjonowania nie tylko poprzez jakość, wkład materiałowy i odpowiednio zaawansowane know-how, lecz również poprzez cenę. Co jednak ciekawe, o ile zakup horrendalnie drogiej łodzi, apartamentu, samochodu, czy nawet zegarka niezwykle sporadycznie prowadzi do przejawów ostracyzmu, czy wręcz hejtu ze strony osób postronnych, to nie wiedzieć czemu odchudzenie domowego budżetu o podobne kwoty na wysokiej klasy sprzęt grający budzi wręcz skrajne emocje.
Jeśli zastanawiacie się Państwo czemu ma służyć powyższa pseudo-socjologiczo-ekonomiczna refleksja spieszę z wyjaśnieniem, że niczemu innemu, jak oczyszczeniu przedpola i przygotowaniu Was na spotkanie z bohaterkami dzisiejszego spotkania, czyli kolumnami Gauder Akustik Darc 140. Cóż w nich takiego kontrowersyjnego? Pozornie nic, ot model usytuowany w firmowym portfolio oczko wyżej od całkiem przyjaznych użytkownikowi 100-ek sygnowany przez wytwórcę mającego w pełni zasłużoną i ugruntowaną renomę a przy tym kojarzonego z czysto inżynierskim podejściem do tematu a niespecjalnie z kontrowersyjnymi teoriami z pogranicza audio-voodoo i pomysłami wyssanymi z niekoniecznie najczystszego palca. Jak to jednak w życiu bywa pozory mylą i choć przynajmniej na razie nic na to nie wskazuje tytułowe 140-ki mogą, choć wcale nie muszą zmienić Państwa zdanie w kilku poruszonych przed chwilą kwestiach.

Już na pierwszy rzut oka widać, że Darc 140 to model niespecjalnie wpisujący się profil statystycznego posiadacza M3. 190 cm wzrostu i 100 kg wagi już na starcie dokonują naturalnej selekcji wśród potencjalnych nabywców. A to przecież dopiero wstęp do dalszych i przynajmniej dla zaznajomionych z tematem akolitów konstrukcji powstających pod czujnym okiem Dr. Rolanda Gaudera wyzwań. Warto bowiem mieć świadomość, że podobnie jak dotychczas goszczące na naszych łamach niemieckie rodzeństwo, 140-ki nie zadowolą się byle czym jeśli chodzi o wzmocnienie, a i w kwestiach dedykowanego im metrażu lepiej nie wykazywać się szkocką oszczędnością. Zanim jednak zajmiemy się kwestiami natury aplikacyjnej pozwolę sobie na krótką charakterystykę walorów wizualnych, jak i kilku szczegółów ukrytych przed wzrokiem ciekawskich.
Skoro wzięliśmy na redakcyjny tapet przedstawiciela usytuowanej tuż pod flagowymi Berlinami serii Darc nie powinien dziwić fakt, iż ich budowy wykonano z aluminiowych wręg pomiędzy którymi umieszczono przekładki tłumiące a jakby tego było mało wewnątrz zastosowano gęsty, przypominający wielopiętrowy, złożony z aluminiowych plastrów miodu labirynt, system wzmocnień. Te sześciogłośnikowe, trójdrożne a zarazem zaskakująco smukłe i strzeliste konstrukcje zgodnie z tradycją oparto na przetwornikach Accutona. Tym razem zdecydowano się na cztery porcelanowe basowce i pojedynczy, również ceramiczny, średniotonowiec barwione na czarno a z kolei tweeter oprócz wersji nieodbiegającej pod względem materiałowym od pozostałych drajwerów w ramach opcji można zastąpić jednostką diamentową i właśnie w takim, „wypasionym” wypuście tytułowe Gaudery do nas dotarły. Z racji designerskiej inspiracji Berlinami RC-11 centrum konstrukcji zajmuje zamknięta komora średnio-wysokotonowa a usytuowane na obu – górnym i dolnym, skrajach dwugłośnikowe sekcje niskotonowe są z kolei wentylowane a ich pracę regulujemy stosownymi, widocznymi zarówno na, jak i pod poprawiającym stabilność aluminiowym cokole.
Jeśli zaś chodzi o parametry techniczne, to przynajmniej my już dawno zdążyliśmy się przyzwyczaić do legendarnej wręcz lakoniczności Dr. Gaudera. O ile bowiem 4 Ω impedancję bez większych problemów znajdziemy w materiałach firmowych a i nachylenie zwrotnic wynoszące strome 60dB/oktawę nie stanowi większej tajemnicy, to schody zaczną się w momencie gdy zaczniemy indagować producenta odnośnie skuteczności jego wyrobów, do których bezsprzecznie zaliczyć należy ww. dwie wieże. Zapadnie wtenczas albo niezręczna cisza, albo padnie kurtuazyjna odpowiedź … „wystarczająca”. I jeśli mógłbym w tym miejscu cokolwiek zasugerować, to lepiej od razu porzucić płonne nadzieje i wykluczyć choćby cień szansy na sukces dysponując niezbyt dopracowaną konstrukcyjnie amplifikacją. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć i pod żadnym pozorem nie uważać za audiofilskie wcielenia „Kubusia fatalisty” gdyż finał takiego mezaliansu może okazać się tragiczny i wysoce frustrujący, jak daleko nie szukając sytuacja z jednej edycji monachijskiego High Endu, gdy podłączone do Berlin RC11 topowe monobloki jednego z bardziej znanych niemieckich producentów zastrajkowały i odmówiły dalszej współpracy już po kwadransie niezbyt intensywnej rozgrzewki. Przypadek? Nie sądzę.

Przejdźmy jednak do sedna, czyli jak 140-ki grają. Zacznijmy jednak od początku, czyli od pierwszego wrażenia, które jak wiadomo można zrobić tylko raz. I wcale nie chodzi mi o impresje powstałe podczas styczniowego unboxingu, gdyż akurat one były zjawiskiem już niejako wtórnym. Aby dotrzeć do owego początku potrzebna jest nieco głębsza, sięgająca ostatniego Audio Video Show retrospekcja, gdyż to właśnie w listopadzie w sali zajmowanej przez katowicki RCM miała miejsce potrójna premiera – super-integry Vitus Audio SIA-030, autorskiego, RCM-owskiego ultra high-endowego phonostage’a BigPhono i właśnie tytułowych 140-ek. Wracam do tamtej prezentacji nie bez przyczyny, gdyż nawet w najdelikatniej rzecz mówiąc niekoniecznie optymalnych hotelowo – wystawowych warunkach, ów system cechowała zaskakująca swoboda i niewymuszoność. Mając jednak na uwadze ilość zmiennych wyciąganie bardziej wiążących wniosków odłożyłem na bliżej nieokreśloną przyszłość. I właśnie ta przyszłość dzieje się teraz.
Gaudery Darc 140 grają bowiem zaskakująco koherentnie a przy tym, zupełnie nieadekwatnie do swoich gabarytów … „monitorowo”. Nie chodzi mi jednak w tym momencie o jakiekolwiek ograniczenia tak w skali, jak i rozciągnięciu reprodukowanego pasma, lecz typową dla większości konstrukcji podstawkowych punktowość i zdolność znikania ze sceny. I to właśnie 140-ki robią. Prawdę powiedziawszy z czymś takim spotkałem się do tej pory jedynie podczas odsłuchów uznawanych za niedościgniony wzorzec w tej dziedzinie Raidho i czego jak czego, ale takich atrakcji po Gauderach się nie spodziewałem. Tymczasem z płyty na płytę coraz częściej łapałem się na tym, że zamiast krytycznie podchodzić do przedmiotu niniejszego testu już po kilku taktach przygotowanych na sesję płyt niemalże całkowicie pochłaniało mnie delektowanie się zarejestrowanym na nich materiałem a nie przysłowiowe szukanie dziury w całym. Bardzo możliwe, że moja niesubordynacja wynikała z faktu posiłkowania się pozycjami, który nie tylko znam, ale i lubię, jednak nie wyobrażam sobie sytuacji by katować się dźwiękami, które ewidentnie by mi nie leżały, tylko dlatego, że zostały np. referencyjnie nagrane, bądź podpisał się pod nimi jakiś wielce szanowany jegomość. Bardzo przepraszam, jednak zabawę w Hi-Fi / High-End cały czas staram się traktować jako formę odskoczni od szarej rzeczywistości i jako hobby, czyli coś, co w swoim założeniu ma sprawiać przyjemność. I tak też było tym razem. Nasz dyżurny „Ariel Ramirez: Misa Criolla / Navidad Nuestra” w mistrzowskim wykonaniu Mercedes Sosy zabrzmiał wprost zjawiskowo. Sędziwa solista z jednej strony świetnie odcinała się od stojącego nieco za nią chóru, jednak nie była kompletnie odseparowanym bytem, lecz świetnie widoczne/słyszalne były jej interakcje z resztą aparatu wykonawczego. Ponadto 140-ki bez chwili zastanowienia oddały właściwą wysokość studia nagraniowego i co równie istotne lokalizację poszczególnych wokalistów nie tylko pod względem odległości od słuchacza w poziomie – głębokości/szerokości, lecz również pionie. Jeśli szukaliby Państwo równie ciekawych porównań do zabawy w pokazywanie palcem (choć to niezbyt ładnie), gdzie kto stoi i jakiego jest wzrostu, polecę dość przypadkowego „debeściaka”, czyli „The Three Tenors – The Best of the 3 Tenors”, na którym z łatwością wychwycicie Państwo również oczywiste różnice w sile emisji. Śmiem wręcz twierdzić, że o ile tylko nie jesteście uzależnieni od ruchomych obrazków serwowanych przez wielocalową, wiszącą na ścianie ciekłokrystaliczną płaszczkę, to ze 140-kami w systemie śmiało możecie z TV zrezygnować, gdyż wszelkiej maści wydarzenia sceniczne i tak i tak będziecie mieli na przysłowiowe wyciągniecie ręki i to w co najmniej 4K, 5D i co tam tylko dusza zapragnie. Przesadzam? Bynajmniej, wystarczy bowiem cierpliwie poczekać na orkiestrowe tutti, by na własnej skórze przekonać się, że niemieckie „dwie wieże” nie tylko mają czym dmuchnąć, lecz i kontrolą najniższych składowych nie muszą się martwić. Oczywiście piszę to z perspektywy odsłuchów prowadzonych z użyciem Gryphona Mephisto, jednak jak już zdążyłem wspomnieć i z topową integrą Vitusa osiągnięty efekt był wielce satysfakcjonujący. Czy można w kwestii reprodukcji basu pójść jeszcze dalej? Z pewnością, można też podejść do tej kwestii nieco inaczej, co za każdym razem pokazują nasze dyżurne Consequence’y, gdzie wolumen fundamentu basowego jest nieco większy, choć niemieckie słupy pod względem timingu i zróżnicowania miały przewagę.
Skoro sekcja średnio wysokotonowa została poniekąd odseparowana, to i reprodukowanym przez nią paśmie pozwolę sobie skreślić kilka odrębnych zdań. Zacznę jednak przewrotnie od dementi jakoby Accutony miały jakieś niedomagania natury barwowej i emocjonalnej, czyli grały zbyt technicznie. Cóż, siląc się na możliwie dyplomatyczną odpowiedź proponowałbym tym, którzy nie potrafią ich prawidłowo aplikować przerzucić się na „łatwiejsze” i wymagające mniej wiedzy, czy też mniejszych nakładów finansowych przetworniki. A wszystkich tych, który zamiast „miejskich legend” wolą wierzyć własnym uszom polecam posłuchać, co Dr.Gauder był w stanie z owego „niemuzykalnego” Accutona wycisnąć. Jest soczyście, karmelowo słodko a w dodatku pierońsko szybko i przy tym liniowo. Otrzymujemy dzięki temu świetną komunikatywność nie będąc narażonymi na zbytnio wypchniętą a tym samym przybliżoną sceną, która nie wszędzie i nie wszystkim pasuje. Podobnie jest z górą, choć o nią dziwnym zbiegiem okoliczności byłem zupełnie spokojny, bo przynajmniej w „gauderowskim” wydaniu jeszcze nie udało mi się usłyszeć źle zestrojonego diamentu a takowy przecież w „naszych” 140-kach siedział. Żeby jednak nie było zbyt miło zamiast, jak to zwykł mawiać mój dobry znajomy „wzbudzającej się pani” w stylu Roberty Mameli sięgnąłem po „Shapeshifting” Joe Satriani’ego, na której jeśli cokolwiek byłoby nie tak to z Darcami w systemie pierwsi byśmy o tym wiedzieli. Tym bardziej, że Joe swojej przecudnej urody chromowanego Ibaneza (JS30th) nie oszczędza wyciskając z niego takie dźwięki, przy których nietoperze tracą orientację. A na 140-kach wszystko było najwyższej próby. Z pazurem, lecz bez ofensywnej agresji i granulacji. Oczywiście o ile tylko jakiś riff miał zabrzmieć brudno, to tak właśnie było, lecz był to efekt zamierzony – natywny i fizycznie zarejestrowany a nie będący efektem niewydolności tweetera.

Tym razem, zamiast standardowego podsumowania, już na koniec mam dla Państwa dobrą radę. Otóż po odsłuchu Darców, tylko nie jakimś przypadkowym, ale kilkugodzinnym, a najlepiej kilkudniowym – we własnych czterech kątach, zalecam co najmniej dzień, bądź dwa abstynencji od innych kolumn Z przykrością bowiem muszę stwierdzić, że mało jest na rynku konstrukcji na które przesiadka z Gauderów Darc 140 nie będzie boleć.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: RCM
Cena: 90 000€, 99 000€ (Diament ver.)

Dane techniczne
Konstrukcja: Trójdrożna, bass-reflex
Impedancja: 4 Ω
Moc: 820 W
Wymiary (W x S x G): 190 x 22 x 35 cm
Waga: 100 kg/szt.

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Accuton

Gauder Akustik Arcona 100mk2

Link do zapowiedzi: Gauder Akustik Arcona 100 MK II

Opinia 1

Jestem pewien, że gdybym nawet początkującemu miłośnikowi muzyki zadał niełatwe, bo z zakresu budowy kolumn pytanie – „Z czego znane są konstrukcje niemieckiego Gauder Akustik?”, bez zastanowienia odpowiedziałby, iż ze stosowanych od wielu lat ceramicznych przetworników Accutona. Tak tak, oparte o porcelanę, białe, w celach bezpieczeństwa przed uszkodzeniem zabezpieczone siatką membrany od lat są znakiem rozpoznawczym tego brandu. Ale to nie do końca cała prawda o tym podmiocie, gdyż po głębszym prześledzeniu jego oferty, okaże się, że w niższych partiach cennika znajdziemy kilka produktów, które jako generatory dźwięku wykorzystują przetworniki z membranami aluminiowymi. Mowa w tym momencie o serii Aercona, która po wielu latach dobrej passy na rynku, doczekała się nowego wcielenia. To wydarzenie zaś, w porozumieniu ze stacjonującym w Katowicach dystrybutorem RCM poskutkowało dzisiaj realizowanym testem najnowszego dziecka stajni Gauder Akustik w postaci modelu Arcona 100 MK II.

Analizując załączone fotografie Arcona 100MK II w konfrontacji z poprzednią wersją gołym okiem widać dwie różnice. Pierwszą i zarazem najważniejszą, gdyż bardzo mocno determinującą zmiany soniczne tej odsłony kolumn jest zastąpienie głośnika wysokotonowego AMT ceramicznym Accutonem. Zaś drugą jest już jedynie wizualne, nadające spójności barwowej projektowi, pomalowanie wszystkich przetworników na podobny do testowych obudów czarny kolor. Przybliżając nieco budowę samych skrzynek, donoszę, iż ich boki podobnie do poprzedniczek począwszy od płaskiego frontu zbiegają się płynnym łukiem do zwieńczonych mocnym zaokrągleniem umownych pleców. Zaś tak uformowane bryły pomalowano na dodającą projektowi plastycznemu szczypty elegancji, wspomnianą przed momentem połyskującą czerń. Jeśli chodzi o pakiet technikaliów, w kwestii podziału obsługiwanego pasma akustycznego mamy do czynienia z konstrukcją trójdrożną, której zadania realizują usytuowane na dole dwa basowce, nad nimi pojedynczy średniak i na szczycie ceramiczny gwizdek. Tak prezentuje się awers. W przypadku rewersu z racji jego obłości celem zapewnienia miejsca dla pojedynczego zestawu terminali przyłączeniowych wraz z gniazdem umożliwiającym korygowanie niskich rejestrów – stosujemy stosowną zworkę – w dolnej jego części wyprofilowano niezbędną płaszczyznę. Wieńcząc dzieło opisu nie mogę również przemilczeć, iż opisane kolumny w standardzie posadowione są na czterech wkręcanych w podstawę kolcach, które czyniąc lekki, jednak solidny w kwestii poprawy jakości dźwięku upgrade (o tym za moment), możemy zastąpić firmowymi, zwiększającymi rozstaw punktu podparcia, a przez to zmieniającymi miejsce przełamywania rezonansów obudowy, wyposażone w regulowane kolce cztery aluminiowe łapy.

Zanim przejdę do konkretów jedna ważna informacja. Jak można wnioskować, jeśli wspomniałem o czymś w poprzednim akapicie, z pewnością nie omieszkałem tego skonfrontować nausznie. Co mam nam na myśli? Otóż poniższy test miał dwie odsłony. Co prawda pierwsza, wykorzystująca dostarczane w komplecie kolce sesja była krótka i służyła jedynie konfrontacji wartości dźwiękowych nowych Arcon w stosunku do starych, to jednak się odbyła i od jej wyników rozpocznę opis. Jak oceniam to podejście? Dobrze. I to nie przez wzgląd na kosmetyczne poprawki generowanego dźwięku, tylko zaoferowanie mi jego bardzo równej, dodatkowo w nowej odsłonie znacznie mniej napompowanej dolnym zakresem inkarnacji. Bas nie był już tak dominujący, jak u poprzedniczek, tylko uzupełniając, a nie wyskakując przed szereg szedł w sukurs reszcie pasma. Szkoda? Spokojnie, konstruktorzy pomyśleli o wszystkim i jeśli ktoś zapragnie więcej niskich rejestrów w MK II-kach, przy pomocy zworki może je sobie skorygować in plus. Ja jednak napawałem się zaproponowaną w tym modelu równowagą tonalną, która oczywiście nie nosiła znamion anoreksji, tylko wiedziała kiedy i jak mocno wspomóc odpowiednim tupnięciem pozostałe zakresy częstotliwościowe. Tak było na standardowych kolcach. Natomiast sprawy nabrały znacznie większej kolorystyki, gdy przyszedł czas na test po przykręceniu łap rozszerzających punkty podparcia kolumn. To znaczy? Być może nie uwierzycie, ale nagle muzyka nabrała świetnej lotności. To nie było już działanie nastawione na bezmyślne, czasem siłowe odgrywanie nut, tylko budowanie znacznie bardziej napowietrzonej, a przez to uwolnionej od napadania na słuchacza wirtualnej sceny. Jednym słowem przekaz dostał przyjemnego w odbiorze zastrzyku witalności, co wprost przełożyło się na znaczne zwiększenie przyjemności z obcowania ze słuchaną muzą. Oczywiście nie twierdzę, że pierwszy występ był porażką na miarę średniowiecznej ciemnoty, tylko lekko przerysowuję efekt w celu pokazania, w którą stronę podążyły i jak duże okazały się być zmiany. Z mojej strony przyznam szczerze, po usłyszeniu co robi upgrade kolumn, w momencie decyzji zakupowej nie wyobrażam sobie przeżywania muzyki w innej konfiguracji. Dlaczego? Choćby z powodu ciekawych odtworzeń muzyki wręcz wymagającej od zespołów głośnikowych dobrej witalności i bliskiego realnemu zawieszenia w powietrzu odtwarzanych zapisów nutowych spod znaku małych składów barokowych. Ale nie tylko, bowiem takich walorów oczekują również współczesne nurty z jazz-em na czele. Dlatego jeśli takowych słuchacie, jestem przekonany, że nawet informacyjne zastosowanie lepszego usadowienia kolumn na podłodze skończy się zakupem dodatkowej opcji. Ok. To była moja opinia na temat zmian oblicza kolumn po upgrade. A jak to wyglądało w oparciu o konkretną muzę? Tutaj sprawa jest prosta. Od zawsze oferta Gauder Akustik była kojarzona ze swobodnym radzeniem sobie z mocnym graniem, co podczas testu po raz kolejny udowodniła formacja Metallica z koncertowym krążkiem „S&M”. I to nie tylko w kwestii wytworzenia dobrze poukładanej ściany dźwięku – zawsze słucham tego dość głośno, ale również dzięki zwiększeniu otwartości przekazu, co poprawiło poczucie bycia na tym wydarzeniu. Nieco inaczej, ale równie dobrze wypadała muzyka elektroniczna. Ta z naturalnych przyczyn powstawania na konsolach komputerów nie mogła oddać realiów imprezy, ale za sprawą wspomnianego otwarcia przekazu świetnie wypełniała całą międzykolumnową parcelę. Było mocno w dole, dobrze w kwestii nasycenia średnicy i wyraziściej niż w starszej wersji na górze. Dlaczego wyraziściej? Otóż to dobrze pokazał lubiany przeze mnie jazz. Chodzi mi o projekcję górnych rejestrów przez pryzmat blach perkusisty. Na AMT zawsze odczuwałem, że talerze wykonane są ze zbyt cienkiej, rzekłbym podobnej do folii aluminiowej, poruszanej nawet przez lekki wiaterek blaszki. Niby wszystko było, ale jakieś takie eteryczne i dziwnie zwiewne. Tymczasem w tym przypadku mamy do czynienia z kawałkiem ciężkiego, bo dość grubego, okrągłego płata blachy, co teraz głośnik Accutona idealnie pokazał. Jak? Zwyczajnie, w każdym dotknięciu talerza było słychać stawiające pałce opór jego body, co przekładało się na większy udział drewna owej pałki w dźwięku i bardziej dostojne jego wybrzmiewanie. Wiem, to są niuanse, ale przecież dla nas bardzo ważne, dlatego tak nad tym się rozwodzę. Oczywiście nie można zapominać o wpływie lepszej stabilizacji kolumn na projekcję obrazu również jazzowym i klasycznym nurcie. To na tle poprzedniczek było pewnego rodzaju przeniesieniem poprzeczki o oczko wyżej, czyli przekładając z polskiego na nasze, odbiło się wyraźną poprawą zawieszenia dźwięku w eterze, co w grającym ciszą jazz-ie i współpracującymi z kubaturą kościoła wydarzeniami sakralnymi jest bardzo istotne, żeby nie powiedzieć niezbędne.

Nie mam pojęcia, jak głęboko nad zwrotnicami podczas projektowania zmian – wysokotonówkę widać gołym okiem – pochylił się właściciel marki i konstruktor kolumn w jednym Roland Gauder, ale jedno wiem na pewno, nowa odsłona kolumn Arcona 100 MK II jest znacznie lepsza od poprzedniczek. I nie chodzi w tym momencie o działania kosmetyczne, ale jak wynika z tekstu, o konkrety pozwalające wierniej niż dotychczas pokazać ulubioną muzykę. Czy to jest oferta dla każdego? Szczerze powiedziawszy nie widzę najmniejszych przeciwskazań dla nikogo. Owszem, jeśli ktoś jest sfokusowany na brzmienie przetworników papierowych typu Tannoy lub tubowych spod znaku Avantgarde Acoustic, być może nie zdecyduje się na zakup opiniowanych dzisiaj, smukłych i krągłych Niemek. Jednak myślę, że nawet on w momencie choćby próbnego starcia z Arconami doceni ich chęć do pokazania świata pełnego energii i rozmachu, o co przecież w muzyce chodzi.

Jacek Pazio

Opinia 2

Niby nigdy nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, jednak nie da się ukryć, iż przewrotny los potrafi tak zagmatwać nasze życiowe ścieżki, że albo przeszłość nas dogania, albo historia zatacza koło a my lądujemy w punkcie wyjścia. Taki też, poniekąd zbliżony w swej niespodziewaności, zbieg okoliczności miał miejsce w przypadku naszych dzisiejszych bohaterek, gdyż z jednej strony stał się okazją do mojej prywatnej retrospekcji, o czym dosłownie za chwilę, a z drugiej świetnie wpisał się w poruszoną w naszej poprzedniej publikacji tematykę możności obserwacji ewolucji zachodzącej w obrębie konkretnych marek. Jednak po kolei. Otóż w kwestii retrospekcji – Czytelnicy śledzący moje beletrystyczne poczynania z pewnością odnotowali, mający miejsce w grudniu 2018 r., fakt zmiany dyżurnych Gauderów Arcona 80 na Dynaudio Contour 30. 80-ki były świetne i bardzo miło je wspominam, jednak duńskie kolumny zaoferowały „większe” i bardziej żywiołowe brzmienie, co biorąc pod uwagę moje upodobania muzyczne okazało się strzałem w przysłowiową 10-kę. Minęło jednak blisko półtora roku i w tzw. międzyczasie dr. Roland Gauder przedstawił światu drugą generację otwierających jego portfolio Arcon. Generację, która w dobie powszechnej „optymalizacji kosztów własnych” budzi nie tylko zdziwienie, co właśnie wydaje się świetnym przykładem wspomnianej ewolucji a zarazem nawiązaniem do moich byłych kolumn. Nie przedłużając zatem wstępniaka pragnę jedynie zaprosić Pastwa na spotkanie z usytuowanymi w niemieckiej hierarchii oczko wyżej od 80-ek kolumnami Gauder Arcona 100mk2.

Nie da się ukryć, że oprócz niewielkiej zmiany samej nomenklatury, mogącej wskazywać li tylko na swoisty lifting, nowa odsłona Gauderów ze swoim rodzeństwem zachowała prawdę powiedziawszy jedynie wspólny kształt obudów i układ przetworników, za to cała reszta została poddana istnej rewolucji. Na początku skupmy się jednak na tym co widać gołym okiem. Otóż skrzynie są dokładnie takie same, jak poprzednio, więc nie ma co się zbytnio nad nimi rozwodzić. Wykonano je z 22mm MDFu, przy czym ściany boczne są gięte i zbiegają się ku tyłowi. Zdobiącym front trzem 7” drajwerom wykorzystującym membrany o nazwie X-Pulse zafundowano przejście na ciemną stronę mocy, czyli zmieniono ich umaszczenie z mlecznej bieli na satynową czerń. Dwa dolne przetwarzają bas, natomiast górna jednostka odpowiedzialna jest za średnicę. Piętro wyżej ulokowano przetwornik wysokotonowy i tak naprawdę to właśnie on jest przysłowiową wisienką na torcie, gdyż zamiast skąd inąd świetnego AMT w Arconach mk2 pojawia się schowany za charakterystyczną siateczką … opracowany wraz z Accutonem nowy ceramik. Zmiana tweetera pociągnęła oczywistą konieczność drobnych modyfikacji zwrotnicy, lecz proszę się nie martwić. Tam również nie oszczędzano i nadal mamy do czynienia z w pełni symetryczną topologią o nachyleniu 50dB/okt. i w głównej mierze opartą na komponentach Mundorfa.
Za kolejne novum można uznać umieszczoną nad pojedynczymi, znanymi już z poprzedniej inkarnacji terminalami WBT Nextgen zworę pozwalającą na modulowanie niskich częstotliwości. Jest to rozwiązanie znane z wyższych serii Gauderów, co wydaje się całkiem logicznym krokiem ku pełnej unifikacji niemieckiej oferty i być może zapowiedzią, że w odsłonie mk3 zamiast powlekanych polimerem aluminiowych średnio- i nisko- tonowych X-Pulse’ów zobaczymy rasowe porcelanowe Accutony. No ale dość tych wróżb i pobożnych życzeń, bo najwyższy czas zejść na ziemię, przy której też się sporo dzieje. Jak to tradycyjnie w Gauderach, a przynajmniej w większości modeli, bywa układ bas refleks dmucha właśnie w podłogę a oprócz regulowanych kolców, jako opcja dostępne są Spike Extension, które poprawiają stabilność kolumn i zgodnie z materiałami firmowymi pozwalają na jeszcze lepszą kontrolę reprodukowanego pasma. Powyższe deklaracje producenta, dzięki uprzejmości dystrybutora marki – katowickiego RCM-u. dane nam było zweryfikować nausznie podczas niniejszego testu, gdyż wraz z tytułowymi kolumnami otrzymaliśmy zarówno standardowe kolce, jak i owe rozczapierzone stopki.

Ponieważ w katowickim salonie 100-ki pograły zaledwie kilkadziesiąt godzin do akomodacyjnego przebiegu dołożyliśmy im jeszcze prawie tydzień i dopiero wtedy zabraliśmy się za krytyczne odsłuchy. W dodatku od razu uzbroiliśmy je w Spike Extension-y, żeby w przypadku ewentualnych różnic do firmowych kolców mieć pełen obraz sytuacji. Czemu nie na odwrót? Powód jest prozaicznie prosty – otóż każdy regres odbieramy zdecydowanie silniej od progresu, a co za tym idzie łatwiej jest nam wychwycić zalety i niuanse, których przy konieczności obniżenia lotów zostajemy pozbawieni.
Wracając jednak do naszych kruczoczarnych bohaterek, już od pierwszych taktów wielce energetycznego albumu „Aequilibrium” włoskiej, parającej się progresywną odmianą power-metalu, formacji Noveria jasnym stało się, że nowa odsłona „budżetowych” Guderów czego, jak czego, ale tzw. „łojenia” nie tylko się nie boi, co wręcz w tak morderczych dla ludzkich zmysłów klimatach czuje się jak ryba w wodzie. Nawet bez zaaplikowanej, zwiększającej ilość najniższych składowych, zwory bas schodził niezwykle nisko a przy tym charakteryzowała go wyśmienita równowaga między iście żelazną kontrolą a przyjemną dla odbiorcy krągłością. Dzięki czemu zarówno ekstatyczne perkusyjne pasaże Omara Campitelli’ego wspierane dziko szarpanymi przez Andreę Arcangeli’ego strunami basu mogły zachwycać swoją różnorodnością a nie zlewać się w bezkształtną, papkę. Również soczyste i pełne epickiego patosu gitarowe riffy Francesco Mattei nie miały się czego wstydzić, gdyż za każdym razem Gaudery dwoiły się i troiły by pokazać ich bogactwo i iście dreamową (od Dream Theater) wirtuozerię. Co jednak ważne, w tej pozornie bezpardonowej nawałnicy dźwięków próżno szukać było chaosu. Każda, nawet najbardziej połamana linia melodyczna miała swój sens, każdy akord wpisywał się kontekst a wokaliza nie istniała tylko dla siebie, lecz stawała się dopełnieniem całości. Prawdę powiedziawszy najbardziej obawiałem się góry, gdyż dotychczas używany w Arconach AMT wydawał się nie tyle na miejscu, co po prostu idealnym wyborem. I poniekąd miałem rację, gdyż „wydawać się” okazało się w tym przypadku kluczowe a zamiana żółtej harmonijki na porcelanowy „kapsel” wprowadziła Arcony na zdecydowanie wyższy pułap tak rozdzielczości, jak i wysublimowania. Jeśli ktoś spodziewał się przypisywanego Accutonom zmatowienia, bądź „deficytu” napowietrzenia sceny to bardzo mi przykro, ale nie ty razem. Dr. Gauder bowiem na Accutonach zna się jak mało kto i warto pamiętać, iż to, co aplikuje do swoich kolumn nierzadko jest pod jego dyktando specjalnie modyfikowane. Oczywiście po tytułowych Arconach nie ma co oczekiwać takiej swobody i blasku, co po wyposażonym w diamentowe „gwizdki” sporo mniejszym i znacznie droższym modelu Vescova Mk II, jednak kierunek wprowadzonych przez konstruktora zmian idzie właśnie w tę stronę.
Zmiana repertuaru na nieco spokojniejszy ukazała niemieckie podłogówki od zaskakująco lirycznej strony. Jeszcze ciepły, pełen nastrojowego plumkania suto podlanego elektronicznym sosem, trwający niespełna kwadrans krążek „Bedroom EP” Selah Sue zabrzmiał niezwykle koherentnie i gęsto. Kolumny natychmiast „zniknęły” z OPOS-a, po prostu zdematerializowały się, czyli zachowały się jak rasowe monitory a my pozostaliśmy sam na sam z muzyką. Matowość głosu wokalistki bynajmniej nie wynikała z maniery kolumn a jedynie natywnej barwy jaką dysponuje rudowłosa pannica. Podobnie sytuacja miała się z twórczością jeszcze bardziej chropawej Barb Jungr, która na „Hard Rain [The Songs of Bob Dylan & Leonard Cohen]” potrafi w systemach zbyt bezpardonowo eksponujących sybilanty zdrowo zaleźć za skórę. Tymczasem z Gauderami w torze ww. szansonistka została potraktowana z niezwykłą atencją, jednak bez przekraczania cienkiej linii odgradzającej namacalność od napastliwości.
Kwestię zdolności reprodukcji najniższych składowych załatwił odsłuch naszego dyżurnego „Khmer” Nilsa Pettera Molværa, który z syntetycznym basem zapuszczał się w rejony, gdzie diabeł mówi dobranoc i nawet z podniesionymi roletami jest ciemno, że oko wykol. W dodatku owe iście infradźwiękowe, ambientowe poczynania nie zakłócały reszty pasma, więc zarówno akustycznej gitary Rogera Ludvigsena, jak i trąbki leadera.

Mała wolta, ustawienie kolumn „na głowie”, zamiana Spike Extension-ów na standardowe kolce, powrót do właściwego ustawienia i … auć. Nie, to nie jest złe granie, gdyż charakter kolumn został zachowany, ale nie owijając w bawełnę całość znacząco straciła na motoryce i rozdzielczości. Śmiało można powiedzieć, że dźwięk „siadał” i nie wiadomo gdzie ulotnił się dotychczasowy, wydawać by się mogło natywny timing. Szybka powtórka z rozrywki, czyli repeta dopiero co opisywanych albumów pokazała, że niby da się z tym dźwiękiem żyć, ale lepiej nie sięgać zbyt daleko pamięcią do tego, jak 100-ki grały uzbrojone w opcjonalne nóżki.
Sytuacja poprawiła się dnia następnego, gdy bezpośredniość porównań nie była tak oczywista i świeża. Mówi się, że czas leczy rany i chyba w tym momencie owa reguła zadziałała, gdyż jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki poprzednia trauma ewidentnie zrobiła sobie wolne. Niemniej jednak, jeśli tylko będziecie Państwo mogli umówić się na dostawę/odsłuch ww. Gauderów, to szczerze sugeruję od razu zainteresować się ich „doposażoną” w Spike Extension-y. Poznacie je wtedy od najlepszej strony i grające niejako na setkę.

Gauder Arcona 100mk2 to duże, trójdrożne, podłogowe kolumny, którym żaden repertuar niestraszny. Są przy tym bezapelacyjnie lepsze od swoich bądź co bądź nader udanych poprzedniczek, co niejako na starcie daje im spory kredyt zaufania, którego nie tylko nie marnują, lecz wręcz rozbudowują o kolejne zalety wynikające z zastosowania ceramicznego tweetera i przeprojektowania zwrotnicy. Jeśli zatem dysponujecie Państwo odpowiednim metrażem, oraz wydajną prądowo i po prostu mocną amplifikacją, to chociażby z czytej ciekawości warto rzucić uchem na nasze dzisiejsze bohaterki.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: RCM
Cena: 37 850 PLN

Dane techniczne:
Konstrukcja: 3-drożna
Impedancja: 4 Ω
Moc muzyczna: 270 W
Wymiary (W x S x G): 114 x 21 x 39 cm
Waga: 29 kg
Dostępne warianty kolorystyczne: czarny/biały wysoki połysk

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Accuton

DearWolf Roe Deer English ver.

Link do zapowiedzi (en): P&D Acoustic Roe Deer

Opinion 1

Based on the more or less aggressive advertisement campaigns, you might have an impression, that the Polish audio manufacturers offer mostly cables. However things are quite different. When you check on the actual offerings, you can notice, that the scales are tipping towards loudspeakers. Besides the “dinosaurs” like ESA or RLS, or well known brands like Audio Academy or Pylon, there are a lot of other companies in the liking of Audioform, Ciarry or Zeta Zero. Today we will have a look at such a newcomer, a brand so fresh, that when it arrived for testing it was to be called P&D Acoustic, while one day before publication the name changed, I hope to a final version, DearWolf. Additionally the official introduction of the company is planned for the November Audio Video Show in Warsaw, so this test is a kind of advance action. Ladies and gentlemen, behold the Roe Deer.

As you can see for yourself the Roe Deer is a very rare case among Polish manufacturers, as it is based on porcelain drivers from the German Accuton. This is the reason, that instead of local competition we should compare the Deer to brands like Gauder Akustik, Marten, Neo or the Italian Albedo and Nime Audiodesign. Of course there are more manufacturers reaching for the Accuton drivers, but creating this list I recalled only the brands that moved through our pages.
Yet the Roe Deer are going further in their originality, as not only the drivers are standing out, but also the way those were applied is. They do not use the popular bass-reflex vented cabinet, or the less popular closed cabinet setting, but passive radiators, also ceramic ones. The cabinets themselves are made as a sandwich (two layers of plywood and a layer of MDF), and are painstakingly perfectly painted with white, high-gloss varnish. The whole is placed on massive, 30mm plinths, cut from aluminum slabs, then glass-blasted and anodized. What is important, the structure of the cabinets did not appear by chance, it is a result of precision measurements with an accelerometer, optimizing proportions and the positioning of the individual layers against the double, 173mm mid-woofers and 30mm, unprotected, tweeter. The passive radiators have the same diameter as the mid-woofers and are placed on the back, just above the single wire terminals. You can judge the sturdiness of the construction by their weight – each loudspeaker weighs 50kg. Also the cabinet has an internal skeleton, but also the walls are 25.7mm thick, while the diamond shaped front is even 34mm. According to Mr. Krzysztof Dudek and Mr. Jan Przybył, the creators of the speakers, this kind of cabinet makes them not adding anything to the bass, and the only known and controlled excitation is at 620Hz. Talking about frequencies it is worth mentioning, that due to a proprietary modification of the tweeter, with amongst others dampening of the chamber behind the diaphragm, the resonance of the membrane was moved to around 610Hz. The mid-woofers were also modified to minimize reflections from the magnetic drive.
The DSC (Dynamic Slope Control) crossovers are also very rich, they create an acoustic first order regardless of the electric slope, and are made based on wax impregnated coils and Mundorf Supre evo Silger Gold Oil, Munddorf evo Silver/Gold/Oil i Mundorf Supreme Silver/Gold/Oil capacitors.

You may now be wondering how the Roe Deer sound. Frankly speaking, before we placed them in our listening room and attached to our reference system, we had not the slightest idea what to expect. However life has taught us, that used drivers or type of their application are only elements from which something outstanding can be brewed, or not, depending on the skills and knowledge of the constructor. Because in Hi-Fi and High-End you come quite close to the popular “cooking contests”, where the participants might cook something heavenly tasty, or an abomination you would not like to put in your mouth, using the same ingredients. Staying in this consumption based aesthetics, just after a few notes played from “Possibilities” by Herbie Hancock, I knew, that in case of the Roe Deer, I am in for a treat at a two Michelin stars awarded restaurant. The Deer sounded in a way, one could not expect based on their price range as well as the used drivers. Maximally simplifying things I could say, that the effect reached by the Poznan dream-team did not resemble, in at least 2/3, what you usually associate the Accuton drivers with, and what causes the audiophile environment to be polarized. It cannot be hidden, that the ceramic drivers have a different sound aesthetics to paper, silk or polypropylene. Of course this is something that bases on individual taste and habits, however in most cases you cannot expect the Accuton to have silk smoothness or paper euphony. Yet in the Deer the treble is not only incredibly resolved and hellishly quick, but also undeniably shiny and sweet. I do not know if this due to the removal of the factory installed protective mesh, or other modifications ordered by DearWolf, but this sound comes shockingly close to the diamond diaphragm based brethren. One thing are the bells and cymbals and Miss Christina with Herbie, but the brass parties and lisping vocals from “A un Paso Lento Pero Firme” by Pepe Rios y Orquestra la Mancha, is something completely different, as there we will earlier have blood flowing out of our ears than catch any timbre on ceramic drivers. Yet the Roe Deer put an accent on the timbre. Of course there was no such saturation of the midrange, like with our Isis, but it was the level of the Estelon. And that is a feat, even today.
Now when we talk about the lower part of the sound spectrum, I did not give the tested speakers and chance and reached for an album, which scares not only all kinds of presenters on audio shows, but also many listeners, “Supernaturals Record One” a kind of cooperation between the formations Ufomammut and Lento, and that was it. I have not heard such power, a wall of sound which really pinned me to my listening chair, for a long time. This multiplane marriage of extreme doom metal, reaching speeds, which were seemingly reserved only for funeral, stoner and psychedelic versions, is a true obstacle course, as on one hand we have unending amounts of lower octaves, but the obvious goal is to keep its clear structure and the individual planes, where the unison even is being staged. In short, this is a very complicated form of somehow ordered chaos, which can be tamed only by the best. Clearly Krzysztof Dudek and Jan Przybył, who occupied one of the listening rooms of a High-End shop in Poznan in their early years, absorbed so much good sound, that when they started to design their own product, they were able to avoid errors made by others and created something really exceptional.
But to assess the dynamic capabilities and the volume of the generated sound you do not need to reach such extremes, as commercial, Hollywood superproduction soundtracks in the liking of “Jurassic Park – 20th Anniversary” of John Williams or “Alladin” will suffice. Big symphonic orchestra and equally big budgets mean a crowd of musicians able to fill even the biggest orchestrion, so you get so many planes, that you assume compromise from the start. Now I need to sadden you, even with big symphonics I could not catch the Deer on any attempts of simplifying or flattening things. And I am not talking about the ability of placing the individual sections in space, but full insight into their composition. Of course I want to remind you, that we are here at a very decent price point, especially for High-End, so please do not think it cannot be done better, as it can (we tried to articulate that during the test of the YG Acoustics Sonja). What I mean here, is that even with more expensive electronics the Roe Deer will not limit its potential, they do not filter supplied information and do not impoverish the sound. If someone thinks this is nothing special, then this means, that person did not deal with the dCS Vivaldi DAC2, it is in our sound patch since some time, and it placed the threshold so high, that we can immediately find out, if there is something lost from the signal along the way.

So we have a not so small sensation here, and a Polish one (after the headphone amplifier Fulianty Audio ST-18). It comes out of nowhere, a new and unknown entity, which presents its debut product, which, without any restraint, no even mentioning respect for the elders, jumps into the top class. Additionally, in case of the DearWolf, the tested model Roe Deer is meant to be only the introduction to the main offering, what tunes us very positive to the future, as if this is the entry point, then the products planned to be introduced during the Audio Video Show may shatter the foundation of the High-End Olympus. And we sincerely wish this to the DearWolf team.

Marcin Olszewski

Opinion 2

Nobody will even try to counter the fact, that the German company Accuton is one of the pioneers of supplying ceramic drivers to loudspeaker manufacturers. Why? The biggest players in the market use their products, and this is a fact speaking for itself. An obvious result of this approach is, that seeing the business success of loudspeakers based on those drivers, smaller companies start to get interested in using them, what results in a vast increase of ceramic based loudspeakers even on lower price ranges, being a very interesting proposition for the average music lover. And everything would be OK, if not for one issue. Which one? This is probably clear – the ceramic drivers are very sensitive to bad applications, so you need to be really aware of that before trying to construct a speaker using them. Unfortunately not everybody takes this into account, or, they think they can get away with any sound result, as long as they show the white membranes on the baffle. But why am I talking about that? There is a very clear reason for that, as lately we had a chance to meet some very good speakers equipped with Accuton drivers. What is most interesting, the brand comes from Poland, is named DearWolf, and it supplied is first construction, using passive radiators to tune the bass, carrying the name Roe Deer. Are you becoming interested? I can tell you, that even if you are not to happy seeing white diaphragms, you can only gain something from reading the text below. Did I convince anybody yet? Yes, no? OK. Regardless of the answer I invite you to read some information about the surprisingly friendly, even for paper color lovers like myself, ceramic driver using Deer.

Looking at photos of the tested speakers, you can clearly see from the very beginning, that those are very lean constructions. The Roe Deer are not very high, yet very slender towers, with the front nicely broken into a few planes, varnished in glossy white and able to fit in any listening, and living, room. From the information supplied by the manufacturer it seems, that those are three-way speakers, with a sensitivity of 87dB and frequency response of 38Hz to 38kHz. The used drivers, although they seem identical to the series version, are modified during production, as the constructors decided to make some adjustments to them based on their tests and research. Looking at the baffle of the MDF/plywood sandwich cabinet we see three dynamic drivers – one tweeter and two mid-woofers. On the back you can find the mentioned already, passive radiators, located on the lower part of the cabinet. There is also a single set of wire terminals, but of very high quality. The speakers are placed on black plinths, made from one slab of aluminum for each speaker, cut by CNC, which make the base support wider. As you can see, there is no unnecessary extravaganza, just plain, timeless design.

So what must have happened, for a die hard paper loudspeaker endorser, started to praise constructions with drivers, which are regarded by many as too offensive, often wrongly, as shown by the tested loudspeakers. In fact it was nothing special, it was sufficient, that with a given way of sounding, the tested speaker had traces of musicality. Of course this must not mean copying the dense sound of BBC monitors, or stuntmen of resolution like the Magico M3 with graphene and diamond diaphragms. It is enough, that listening to them for hours, in any musical genre, did not bring any anxiety to the music lovers hear. And that was the case with our tested speakers. No offensiveness, no ringing or dryness. Starting with the treble loaded with a significant amount of vital information, through a quite smooth midrange, which avoided to heat up too much, and, combined with my amplifier, quite energetic and very pointy bass, the Roe Deer were enchanting with a very good balance between speed and weight of the sound, something, that is not very common in such speakers. But this is not the end of surprising findings. Due to the narrow baffle, the beautiful Polish speakers were able to create a very wide and also very deep sound stage, something you attribute mostly to stand mount speakers. Also the artists were very clearly located on the virtual stage. Are you surprised with so many positive aspects? I must confess, I was. A lot. Not from mischief, but being very positively surprised, that you can use ceramic drivers for very emotionally loaded music. So how did those all aspects fare when listening to music? Taking into account the speed, at first I used the disc “S&M” by Metallica. Do you think it was too laid back? Absolutely not, especially in some pieces from the second disc. Were those the strong guitar riffs, or the base drum supporting the rest of the drums and percussions, or even the not so well shown, albeit clear, vocals of the frontman, the whole was very convincing, not only satisfying my expectations regarding the clarity of the sounds reaching my ears, but also by filling a quite large (when compared with the size of the speakers) listening room with sound. There was drive and energy, something, without which this kind of music would not be able to lift at appropriate quality level. The subsequent title was meant to be a true “finger of God” of this test. What was this killer? The newest compilation of Adam Bałdych in the quartet “Sacrum Profanum”. And the effect? Easy on, there was no defeat, but I must recall my words about “way of sounding”. In general everything was in order. But I know this disc very well, and I know, that in some aspects (read: how the violin is reproduced) the ceramic drivers are not able to compete with cellulose ones, so I missed some saturation of the strings and wood in the sound of this instrument. But I ensure you, this was not a degradation of the sound, just another interpretation of its timbre. And I would like to remind you, that we are talking about a ceramic membrane, so that what the constructors were able to achieve may be regarded as well deserved success, as I listened to this disc from the beginning to the end. The last quest was the music created by computers, sonic knots of borrowed pieces and all kinds of overdrives from the disc “Liminal” by Acid. Here the overall presentation was similar to the one of Metallica, with the difference, that sometimes you could feel lack of foundation for the lowest sounds, which were not able to shake my room in this version. This was of course out of reach for the tested speakers, but I recalled this to remind you about not biting more than you can chew, while planning potential listening sessions. In general, also in this case the finale was on a level rarely achieved by speakers utilizing ceramic drivers.

I am not sure how you did receive the text above, but coming close to its end, I support my initial claim, that the tested Roe Deer are very well tuned set of Accuton drivers. Maybe not usually, but quite often, similar constructions put emphasis on clarity above everything else, and in music, it is not always about that. Of course, when it is meant to be a race, then shavings should fall, but most of music is just harmonious notes, one following another, and in that case the goals should be different, and the potential speakers should differentiate those and show them in appropriate way. And the tested speakers acted like that, in my opinion. Of course with all their aspects, but wherever possible they are far from being put in a drawer with a label “screamers”. And this is the realm only the best can reach.

Jacek Pazio

System used in this test:
– CD: CEC TL 0 3.0 + Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU, VIVALDI DAC 2.0
– Preamplifier: Robert Koda Takumi K-15
– Power amplifier: Reimyo KAP – 777
– Loudspeakers: Trenner & Friedl “ISIS”
– Speaker Cables: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
– IC RCA: Hijri „Million”,
– IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond
– Digital IC: Harmonix HS 102
– Power cables: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Phonostage: RCM THERIAA

Manufacturer: DearWolf
Price: 15 000 €

Technical specifications

Frequency response: 38 Hz-32 kHz
Impedance: 4 Ω (3.4 Ω Min @40 Hz)
Sensitivity: 87 dB
Type: 3-way, sealed
Drivers: Al2O3.
Mid-woofers diameter: 173 mm
Passive drivers diameter: 173 mm Alu cone
Tweeter diameter: 30 mm
crossover : DSC – acoustical 1st order
Weight: ~50 kg
Dimensions without platform (HxWxD): 102 x 20 x 34 cm

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Accuton

DearWolf Roe Deer

Link do zapowiedzi: P&D Acoustic Roe Deer

Opinia 1

Wbrew pierwszemu wrażeniu dotyczącemu oceny asortymentu oferowanego przez rodzimych producentów audio li tylko na podstawie mniej, bądź bardziej agresywnych kampanii reklamowych, iż Polska kablami stoi, sytuacja wygląda zgoła inaczej. Wystarczy bowiem na spokojnie sprawdzić stan faktyczny, by zorientować się, że szala zwycięstwa przechyla się raczej ku kolumnom. Jednak oprócz klasycznych „dinozaurów” w stylu ESY i RLS, czy też ugruntowanych w świadomości odbiorców Audio Academy, lub Pylona co i rusz na powierzchnię wypływają tak ciekawe projekty jak Audioform, Ciarry, czy Zeta Zero. I właśnie takim nowym bytem dzisiaj się zajmiemy, w dodatku tak nowym, że w chwili dostarczenia na testy miał on nosić nazwę P&D Acoustic a dosłownie na dzień przed niniejszą publikacją ów byt ewoluował do, zakładam że finalnej postaci, czyli do DearWolf. W dodatku oficjalna inauguracja działalności planowana jest na … listopadowe Audio Video Show, więc tak naprawdę niniejszy test nosi widoczne znamiona tzw. działań wyprzedzających. Panie i Panowie – oto Roe Deer.

Jak sami Państwo widzicie Roe Deer to nad wyraz rzadki wśród rodzimych konstrukcji przypadek w całości oparty na porcelanowych przetwornikach niemieckiego Accutona. Dlatego też zamiast lokalnej konkurencji bezpośrednich sparingpartnerów wypadałoby „Sarenkom” (Roe Deer po angielsku to sarna) szukać w katalogach takich marek jak Gauder Akustik, Marten, Neo, czy włoskich Albedo i Nime Audiodesign. Oczywiście producentów sięgających po Accutony jest znacznie więcej, lecz tworząc powyższą listę ograniczałem się jedynie do marek goszczących na naszych łamach.
Jednak w swej oryginalności Roe Deer idą jednak jeszcze dalej, gdyż oprócz samych drajwerów również same warunki, pracy jakie im zapewniono, nie są zbyt popularne. Chodzi bowiem o to, że zamiast nad wyraz powszechnego układu wentylowanego, czyli wszechobecnych bas-refleksów, bądź nieco bardziej wymagających obudów zamkniętych tym razem zdecydowano się na membrany bierne i to membrany porcelanowe. Same, wykonane w technologii kanapkowej (dwie warstwy sklejki + warstwa MDF), obudowy z niezwykłą dbałością pokryto śnieżnobiałym lakierem fortepianowym i ustawiono na masywnych 30 mm, wycinanych z bloków aluminium a następnie szkiełkowanych i anodowanych, cokołach. Co istotne struktura obudów nie wynika z przypadku a z precyzyjnych pomiarów akcelerometrem optymalizujących proporcje i układ poszczególnych warstw pod kątem znajdujących się na ich frontach zdublowanych 173 mm mid-wooferów i 30 mm, niczym nieosłoniętego wysokotonowca. Taką samą średnicę jak pełnoprawne drajwery mają dwie membrany bierne znajdujące się na ścianach tylnych tuż nad pojedynczymi terminalami głośnikowymi. O solidności całości świadczy zarówno ich ciężar wynoszący zacne 50 kg / szt. , jak i dbałość o sztywność konstrukcji uzyskaną nie tylko na skutek wewnętrznych wieńców wzmacniających, lecz i samej grubości ścian wynoszącej 25,7 mm, oraz 34 mm precyzyjnie przeszlifowanego w nieco przypominające kształt kryształu wzór frontu. Jak twierdzą sami konstruktorzy – Krzysztof Dudek i Jan Przybył, taka konstrukcja obudów sprawia, że nie dodają one nic od siebie do reprodukowanego basu a jedyne, w dodatku znane a zatem i kontrolowane wzbudzenie ma miejsce przy 620 Hz. A skoro jesteśmy akurat przy tej a nie innej częstotliwości to warto wspomnieć, iż dzięki autorskiej modyfikacji tweetera polegającej m.in. na wytłumieniu komory za membraną, udało się przenieść rezonans membrany na około 610 Hz. 173 mm średnio-niskotonowcom też się nie upiekło, gdyż również i one nie uniknęły stosownych poprawek mających na celu zniwelowanie refleksów pochodzących od układu magnetycznego.
Nad wyraz bogato prezentują się zwrotnice DSC (Dynamic Slope Control), które nie zważając na przebieg elektryczny tworzą akustyczny pierwszy rząd i które oparto na impregnowanych woskiem cewkach, oraz kondensatorach Mundorf Supre evo Silger Gold Oil, Munddorf evo Silver/Gold/Oil i Mundorf Supreme Silver/Gold/Oil.

Zapewne zastanawiacie się Państwo jak Roe Deer grają. Prawdę powiedziawszy zanim je postawiliśmy w OPOS-ie i podłączyliśmy w redakcyjnym systemie też nie mieliśmy nawet bladego pojęcia czego się po nich spodziewać. Życie nauczyło nas jednak, że zastosowane przetworniki, czy też typ konstrukcji, to jedynie składowe z których, w zależności od wiedzy i umiejętności konstruktora może powstać (bądź nie) coś wyjątkowego. Bowiem sytuacji w Hi-Fi i High-Endzie całkiem blisko do popularnych „konkursów kulinarnych”, podczas których uczestnicy bazując na takich samych, lub bardzo zbliżonych, składnikach wyczarowują prawdziwe ambrozje i rozkosze podniebienia, bądź też trudne do przełknięcia „zakalce”. Pozostając w tej, jakże hedonistycznej estetyce natury konsumpcyjnej już po kilku taktach „Possibilities” Herbiego Hancocka wiedziałem, że akurat w przypadku Roe Deer czeka mnie prawdziwa uczta w uhonorowanej nie jedną a przynajmniej dwiema gwiazdkami Michelina wykwintnej restauracji. Sarenki zagrały bowiem tak, jak zarówno na tym pułapie cenowym, jak i po zastosowanych przetwornikach spodziewać się raczej nie można było. Idąc niejako na myślowe skróty i maksymalnie upraszczając temat można bowiem stwierdzić iż osiągnięty przez poznański dream-team efekt przynajmniej w 2/3 nie przypominał tego, z czym Accutony w 99% przypadkach się większości zorientowanych w temacie kojarzą i co zarazem powoduje znaną i całkowicie zrozumiałą polaryzację środowiska audiofilów. Nie da się bowiem ukryć, że przetworniki porcelanowe charakteryzuje jednak nieco inna estetyka brzmieniowa aniżeli papier, jedwab, czy polipropylen. Oczywiście wszystko rozbija się o indywidualne gusta i przyzwyczajenia, niemniej jednak w większości przypadków trudno oczekiwać po Accutonach jedwabistej słodyczy, czy „papierowej eufonii”. A tymczasem w Sarenkach góra pasma nie dość, że szalenie rozdzielcza i piekielnie szybka jest niezaprzeczalnie lśniąca i słodka. Nie wiem, czy to „wina” usunięcia fabrycznej siatki ochronnej, czy też innych, już niewidocznych gołym okiem, zleconych przez DearWolf modyfikacji, ale swobodą i wyrafinowaniem niebezpiecznie zbliża się do swojego diamentowego rodzeństwa. Dzwoneczki i Panna Krysia u Herbiego to jedno, jednak prawdziwy tor przeszkód to aż kipiące od dęciaków i sepleniących partii wokalnych „A un Paso Lento Pero Firme” Pepe Ríos y Orquesta la Mancha, gdzie prędzej z uszu popłynie krew aniżeli „złapiemy” na porcelanie barwę. A tymczasem Roe Deer właśnie akcent na owej barwie stawiały. Oczywiście wysyceniu średnicy do tego, co potrafią w tej materii Isis-y „trochę” brakowało, lecz poziom był zbliżony do tego, co swojego czasu z ceramiki potrafił wykrzesać Estelon. A to jest, nawet obecnie, nie lada wyczyn.
Jeśli zaś chodzi o dół pasma, to zbytnio się nie certoląc z obiektem niniejszego testu, od razu sięgnąłem po wywołujący na wszelakiej maści wystawach u większości tak prezenterów, jak i słuchaczy album „Supernaturals Record One” swoistej kooperacji formacji Ufomammut, oraz Lento i to było to. Takiej potęgi i prawdziwej, nawet nie tyle przygniatającej, co autentycznie wgniataj w fotel ściany świetnie kontrolowanego dźwięku dawno nie słyszałem. Ten nad wyraz wieloplanowy mariaż ekstremalnego doom metalu zahaczającego nawet o tempa zdawałoby się zarezerwowane jedynie dla odmian funeral, stoner i psychodelii, to prawdziwy tor przeszkód, gdyż z jednaj strony mamy nieprzebrane pokłady najniższych składowych a z drugiej wartością nadrzędną i oczywistym celem jest zachowanie możliwie wyraźnej jego struktury i poszczególnych planów, na których rozgrywają się niekoniecznie idące unisono wydarzenia. Krótko mówiąc to nad wyraz skomplikowana forma na swój sposób uporządkowanego chaosu, z którego ogarnięciem poradzić mogą sobie jedynie najlepsi. Najwidoczniej jednak okupując za młodu jedną z sal odsłuchowych znanego poznańskiego salonu ze sprzętem High End, panowie Krzysztof Dudek i Jan Przybył zdążyli na tyle przesiąknąć dobrym dźwiękiem, że projektując własne konstrukcje postanowili wystrzegać się błędów popełnianych przez innych i stworzyli coś naprawdę wyjątkowego.
Jednak w celu oceny możliwości dynamicznych i wolumenu generowanego dźwięku wcale nie trzeba zapuszczać się w aż tak ekstremalne obszary, gdyż w zupełności wystarczą komercyjne hollywoodzkie superprodukcje w stylu ścieżek dźwiękowych „Jurassic Park – 20th Anniversary” Johna Williamsa, czy też „Aladdin”. Wielka symfonika i równie imponujące budżety oznaczają potocznie mówiąc aparat wykonawczy mogący wypełnić po brzegi najbardziej pojemny orkiestron a co za tym idzie, na tyle rozbudowaną wieloplanowość, że niemalże z góry zakłada się jakiś kompromis. Cóż, w tym momencie muszę Państwa zmartwić, gdyż również na wielkiej symfonice nie udało mi się przyłapać Sarenek na jakichkolwiek próbach upraszczania, czy też spłaszczania czegokolwiek. I nie chodzi w tym momencie o zdolność umiejscowienia poszczególnych sekcji, lecz pełen wgląd w ich skład. Oczywiście pragnę jedynie przypomnieć, iż poruszamy się jeszcze na w miarę rozsądnych, przynajmniej jak na High-End, pułapach cenowych, więc proszę się nie łudzić, że nie da się jeszcze lepiej, bo da (co np. już niedługo postaramy się w miarę składnie wyartykułować w ramach testu YG Acoustics Sonja). Tu raczej chodzi o to, że nawet ze zdecydowanie droższą elektroniką Roe Deer wcale nie limitują jej potencjału, nie filtrują dostarczanych informacji i nie zubażają przekazu. Jeśli komuś w tym momencie wydaje się, że to nic nadzwyczajnego, to znaczy, że raczej nie miał do czynienia z dCS Vivaldi DAC2 a u nas takowy od dłuższego czasu urzęduje w torze i na tyle wysoko ustawił poprzeczkę oczekiwań, że z łatwością udaje się nam wychwycić, czy coś po drodze z transmitowanego sygnału nie ucieka.

No to mamy wcale nie taką małą i w dodatku kolejną rodzimą (po wzmacniaczu słuchawkowym Fulianty Audio ST-18) sensację. Pojawia się bowiem nie wiadomo skąd całkowicie nowy i zupełnie nieznany byt, prezentuje swój debiutancki produkt i bez najmniejszego skrępowania, o szacunku dla starych wyjadaczy nie wspominając, „bezczelnie” wskakuje do ekstraklasy. W dodatku w przypadku DearWolf tytułowy model Roe Deer ma być zaledwie wstępem do właściwej oferty, co nad wyraz pozytywnie nastraja nas na przyszłość, gdyż jeśli to jest punkt wyjścia, to zapowiadany na Audio Video Show ma spore szanse porządnie zatrząść posadami ultra high-endowego Olimpu. Czego oczywiście ekipie DearWolf serdecznie życzymy.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Tego, że produkująca przetworniki oparte o membrany ceramiczne niemiecka marka Accuton ostatnimi czasy jest jednym z pionierów w zaopatrzeniu rynku budowy zespołów głośnikowych, chyba raczej nikt nie będzie próbował podważać. Powód? Na jej ofercie bazują najwięksi gracze na rynku audio, a to mówi samo za siebie. Oczywistym następstwem tego stanu rzeczy, w połączeniu z biznesowym sukcesem podobnych konstrukcji jest coraz częstsze wykorzystywanie jej komponentów przez mniejszych producentów, co skutkuje wręcz lawinowym poszerzeniem oferty z ceramikami w coraz niższych pułapach cenowych, stając się tym sposobem bardzo ciekawym kąskiem dla zwykłego Kowalskiego. I wszystko byłoby ok., gdyby nie jeden problem. Jaki? To chyba proste. Najzwyczajniej w świecie ceramiki są bardzo czułe na złe aplikacje, z czego biorąc się za ich wykorzystanie należy zdawać sobie sprawę. Niestety, albo nie wszyscy biorą ową prawdę do serca, albo sądzą, że bez względu na wynik soniczny (często niezbyt dobry) wsad materiałowy zapewni im bezproblemową sprzedawalność. W jakim celu poruszam ten temat? Z prostej przyczyny, bowiem w ostatnim czasie mieliśmy niekłamaną przyjemność zderzyć się z bardzo dobrym zestawem kolumn z Accutonami w roli głównej. A co w tym wszystkim jest najciekawsze, to fakt, że producentem jest startujący w tym biznesie rodzimy brand DearWolf, który na przetarcie szklaków popełnił konstrukcje z membranami biernymi w służbie strojenia basu o nazwie Roe Deer. Zaciekawieni? Zdradzę, że jeśli na widok białych membran natychmiast kręcicie nosem, zapoznając się z poniższym tekstem raczej tylko na tym zyskacie. Kogoś przekonałem? Tak, nie? Ok. Bez względu na odpowiedź zapraszam na kilka informacji o zaskakująco przyjaznych, nawet dla tak zagorzałego wielbiciela papierowego nalotu jak ja, uzbrojonych w ceramiczne głośniki tytułowych białych sarenkach.

Przybliżające nasz punkt zainteresowań fotografie od pierwszego kontaktu wzrokowego aż krzyczą, że mamy do czynienia z bardzo zgrabnymi konstrukcjami. Roe Deer to niewysokie, do tego smukłe, z ciekawie połamanym na kilka płaszczyzn frontem, ubrane w połyskującą biel, potrafiące odnaleźć się w każdych warunkach lokalowych słupki. Z informacji producenta wynika, iż od strony elektrycznej są to konstrukcje trójdrożne, z deklarowaną skutecznością na poziomie 87 dB i zakresem pracy w zakresie 38 Hz – 38 kHz. Co ważne, zastosowane głośniki bez względu na identyczny wygląd jak seryjne są modyfikowane. Jednak nie wszystkie poprawki wykonuje się podczas procesu produkcji, bowiem kilka sprawdzonych w wielu próbach na żywym organizmie patentów w końcowej fazie budowy kolumn wdrażają w życie ich konstruktorzy. Na froncie wykonanej jako kanapka MDF-u ze sklejką obudowy znajdziemy trzy przetworniki dynamiczne – jeden wysokotonowy i dwa średnio-niskotonowe. Zaś na plecach wspomniane we wstępniaku, zlokalizowane w dolnej części, dwie membrany bierne i co prawda pojedyncze, ale za to solidne terminale dla okablowania łączącego te piękne sarny z docelowym wzmocnieniem. Tak uzbrojone kolumny posadowiono na wykonanych z jednego płata aluminium przez obrabiarkę CNC, zwiększających rozstaw punktów podparcia, wyposażonych na krańcach w stosunkowo wysokie gumowe stożki, czarnych cokołach. Jak widać, żadnych ekstrawagancji, tylko w dobrym tego słowa znaczeniu ponadczasowa prostota.

Co takiego musiało się wydarzyć, aby zatwardziały propagator kolumn z głośnikami papierowymi już podczas kreślenia rozbiegówki tryskał peanami na temat konstrukcji z przetwornikami przez wielu często niesłusznie, czego dowodem jest obecnie przybliżana inkarnacja, jednak uważanymi za nazbyt ofensywne? Nic specjalnego. Wystarczy, aby dźwięk przy pewnego rodzaju sznycie grania danej konstrukcji nosił znamiona muzykalności. Naturalnie nie musi to oznaczać kopiowania gęstego brzmienia monitorów radia BBC, czy wyczynowców w kwestii rozdzielczości z membranami z grafenu i diamentu przykładowych Magico M3. Wystarczy, aby słuchanie ich przez kilka godzin w każdym gatunku muzycznym nie wprowadzało w duszy melomana stanów lękowych. I właśnie takie są nasze bohaterki. Żadnej natarczywości, dzwonienia czy oschłości. Począwszy od naładowanej sporą dawką witalnie podanych informacji góry pasma akustycznego, przez stosunkowo gładki, na szczęście dla spójności przekazu, unikający podgrzewania temperatury środek, po w połączeniu z moją amplifikacją stosunkowo energiczne, ale nie rozlazłe, tylko punktowe niskie tony, Roe Deer przez cały odsłuch czarowały niezbyt częstym dla tego typu konstrukcji wyważeniem pomiędzy szybkością, a wagą dźwięku. Ale to nie koniec ciekawostek. Z racji wąskiej przedniej ścianki, piękne Polki bez problemu potrafiły wykreować przypisaną kolumnom monitorowym nie tylko szeroką, ale również bardzo głęboką wirtualną scenę z bardzo czytelnie rozlokowanymi na jej parkiecie artystami. Zaskoczeni tyloma pozytywami? Przyznam szczerze, że ja bardzo. Ale nie ze swej wrodzonej złośliwości, tylko pozytywnie zbudowany, iż da się zaprząc ceramikę do służby kochających emocje w muzyce melomanów. Jak wszystkie wyartykułowane aspekty wypadały podczas zderzenia z muzyką? Biorąc pod uwagę uwarunkowania szybkościowe jako pierwszy na recenzencki tapet trafił krążek „S&M”  Metallicy. Myślicie, że to zbyt spokojny materiał? Bynajmniej, a szczególnie w kilku kawałkach drugiej płyty. Czy to mocne gitarowe riffy, czy stopa dającej podstawę do różnych ekwilibrystyk reszty zespołu perkusji, czy nawet niezbyt dobrze, ale za to czytelnie pokazana wokaliza fromtmena, całość była bardzo przekonująca nie tylko w domenie trafiającej w punkt oczekiwań wyrazistości docierających do moich uszu dźwięków, ale również w sferze bezproblemowego napełnienia dość dużego, jak na gabaryty kolumn, pomieszczenia. Był drive i energia, bez czego ta muza nie ma prawa wznieść się na odpowiednie poziomy jakości. Kolejny tytuł miał być tak zwanym Palcem Bożym tego testu. Co miało zostać owym kilerem? Najnowsza kompilacja Adama Bałdycha w kwartecie „Sacrum Profanum”. Efekt? Spokojnie, porażki jako takiej nie było, jednak w tym momencie muszę przywołać wywołane do tablicy nieco wcześniej określenie „sznyt grania danej konstrukcji”. Otóż ogólnie wszystko było w porządku. Jednak znam tę płytę dość dobrze i wiem, że w pewnych aspektach (czytaj w oddaniu realiów skrzypiec) ceramiczne głośniki nie są w stanie konkurować z celulozowymi, dlatego też trochę brakowało mi wysycenia strun i drewna w brzmieniu tego instrumentu. Ale zapewniam, nie była to degradacja dźwięku, tylko inne spojrzenie na jego tembr. A gdy przypomnę, że rozmawiamy o pracy membrany porcelanowej, to co udało się konstruktorom osiągnąć, można zaliczyć jako w pełni zasłużony sukces, gdyż krążek przesłuchałem od dechy do dechy. Ostatnią przygodą była muzyka kreowana przez komputery, soniczne zapętlenia zapożyczonych kawałków i wszelkiego rodzaju przestery z płyty „Liminal” zespołu Acid. Tutaj ogólna prezentacja była bliska mocnemu uderzeniu Metallici z tą tylko różnicą, że czasem dawało się odczuć brak podstawy dla najniższych sejsmicznych pomruków, które w tym wydaniu nie były w stanie zatrząść moim sporym pomieszczeniem. To naturalnie było poza możliwościami opisywanych kolumienek, jednak przywołałem to wydarzenie w celu przypomnienia mierzenia siła na zamiary podczas planowania potencjalnych odsłuchów. Ogólnie również w tym przypadku finał był na rzadkim dla wielu wykorzystujących głośniki ceramiczne konstrukcji.

Nie wiem, jak odebraliście powyższy tekst, jednak zbliżając się do jego końca ponawiam oświadczenie, iż tytułowe Roe Deer są bardzo dobrze zestrojonym zbiorem głośników Accutona. Może nie zazwyczaj, ale stosunkowo często podobne konstrukcje stawiają na wyrazistość ponad wszystko, a przecież w muzyce nie zawsze o to chodzi. Owszem, kiedy ma być jazda bez trzymanki, powinny lecieć wióry, jednak gros muzyki to harmonijnie następujące po sobie nuty, a w takim przypadku cele nadrzędne całkowicie ewaluują, co potencjalne zespoły głośnikowe powinny odróżniać i odpowiednio je podać. I w tym duchu, w moim odczuciu, podążają nasze bohaterki. Naturalnie z przypisanymi dla siebie cechami, jednak na ile to możliwe, stają się odejść od zaszufladkowania zatytułowanego „krzykacze”. A to potrafią najlepsi.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU, VIVALDI DAC 2.0
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Producent: DearWolf
Cena: 15 000 €

Dane techniczne
Pasmo przenoszenia: 38 Hz-32 kHz
Impedancja: 4 Ω (3.4 Ω Min @40 Hz)
Skuteczność: 87 dB
Konstrukcja: 3-drożna
Materiał przetworników: Al2O3 – Ceramika.
Średnia głośników średnio-niskotonowych: 173 mm
Średnica membran biernych: 173 mm Alu cone
Średnica głośnika wysokotonowego: 30 mm
Typ zwrotnicy: DSC – akustyczny pierwszy rząd
Waga: ~50 kg
Wymiary bez podstawy (W x S x G): 102x20x34 cm