Opinia 1
Patrząc z perspektywy czasu i zebranych po drodze doświadczeń śmiem twierdzić, iż większość z nas, znaczy się pokolenia mającego czwórkę, bądź piątkę z przodu, swoją przygodę z audio rozpoczynała od mniej lub bardziej rozłożystych kaseciaków, by chwilę później przesiąść się na kilkusegmentowe „wieże” których poszczególne elementy wpinało się nie tylko przewodami sygnałowymi, lecz również zasilającymi w zadek jednostki głównej zazwyczaj pełniącej rolę amplitunera, dzięki czemu jednym przyciskiem można było wybudzić / uśpić całość. A później już szło z górki, bo wraz z eksploracją coraz to wyższych półek okazywało się, że nie dość, że stawianie jednego urządzenia na drugim żadnemu z nich nie służy, to i zasilanie warto do każdego z nich dostarczać osobno. I tu powoli zbliżamy się do sedna, czyli chciał, nie chciał konieczności ratowania się wszelakiej maści rozgałęziaczami, gdyż o ile przy dwóch, góra trzech komponentach jeszcze jakoś, szczególnie w nowych lokalach mieszkalnych, można sobie z użyciem zainstalowanych przez developera gniazd zasilających poradzić, to prawdę powiedziawszy z ciągiem dłuższym aniżeli wspomniana trójka (pomijając antenowe i Ethernetowe) w jednej ramce jeszcze się nie spotkałem. A jeśli weźmiemy pod uwagę, iż oprócz systemu audio większość z konsumentów posiada na stanie jakiś odbiornik TV, bądź ekran, dekoder kablówki/TV Sat, router, konsolę do gier itp. to jasnym jest, że dziurek w ścianie po prostu będzie stanowczo za mało. Z pomocą oczywiście przychodzi bezlik najprzeróżniejszych producentów oferujących zarówno niekoniecznie budzące zaufanie plastikowe „złodziejki” zalegające w hipermarketowych koszach, jak i zaawansowane układy filtrująco-uzdatniająco-regenerujące powszechnie określane mianem kondycjonerów. I gdy wydawać by się mogło, że to właśnie one powinny cieszyć się największą popularnością, to część złotouchej populacji wychodzi z założenia, że o ile na rozdzielenie/redystrybucję umownych 220V pobranych ze ściennego gniazda jeszcze się godzą, to już zbytnie ugładzenie i dopieszczenie jego postaci do idealnej sinusoidy powoduje u nich mniej pewien atawistyczny sprzeciw i obawy przed limitacją dynamiki i/lub (w końcu nieszczęścia chodzą parami) utratą eliminowanych wraz z pasożytniczymi artefaktami drobinek jakże drogocennego audiofilskiego planktonu. Dlatego też po topowym, dedykowanym miłośnikom zaawansowanej filtracji kondycjonerze AL-5 przyszła pora na coś z przeciwległego krańca usteckiego portfolio, czyli nad wyraz kompaktową pięciogniazdową listwę zasilającą Acoustic Dream „0”, na której recenzję serdecznie zapraszamy.
Jak zapewne wszyscy mający okazję spotkać się na swojej audiofilskiej drodze z dotychczasową radosną twórczością głównodowodzącego i spirytus movens Acoustic Dream – Arnolda Piątka wiedzą, a pozostała część naszych czytelników może wywnioskować z powyższych zdjęć początek cennika w przypadku „zerówki” bynajmniej nie oznacza kompromisów tak konstrukcyjnych, jak nieco uprzedzając fakty i uchylając rąbka tajemnicy brzmieniowych. Nie powinien więc dziwić fakt, iż „0” przynajmniej na pierwszy rzut oka, wydaje się zaskakująco podobna do swojego starszego rodzeństwa, czyli kondycjonerów AL-1 i AL-3. Główne różnice natury wizualnej dotyczą odchudzenia jej o charakterystyczne, masywne i wykraczające poza obrys głównego, wykonanego z aluminiowej formatki korpusu stopy na rzecz stożkowatych ADp oraz, co raczej trudno uznać za oszczędność, zastąpienie gniazd wyjściowych Furutecha konkurencyjnymi modułami … Cardas Ag. Na froncie odnajdziemy okrągły bulaj z błękitnym wyświetlaczem informującym o dostarczanym napięciu a na „zapleczu” za oko łapie główne gniazdo zasilające w postaci zacnego Furutecha NCF. Jakość powłoki lakierniczej również nie budzi zastrzeżeń a ciemno – błękitne, choć raczej bliżej mu do klasycznego navy-blue, umaszczenie dostarczonego na testy egzemplarza nad wyraz udanie koresponduje z taką samą kolorystyką korpusów ww. gniazd Cardasa. Warto również wspomnieć, o ile ktoś w tzw. międzyczasie nie zerknął do sesji unboxingowej, że Zerówka dostarczana jest w iście pancernym, szczelnie wypełnionym gąbką kuferku i dodatkowo zabezpieczona przed trudami podróży miękkim, atłasowym woreczkiem. Warto również mieć na uwadze orientację gniazd wyjściowych, przez co zarówno stosowanie wtyków kątowych, jak i zasilaczy wtyczkowych, o ile tylko nie chcemy blokować sąsiadujących gniazd, wskazane jest w gniazdach skrajnych.
Jak się jednak Państwo domyślacie, skoro mowa o listwie a nie kondycjonerze nasz dzisiejszy gość został pozbawiony układów RLC a jego jedyną rolą jest oprócz oczywistego rozdzielania życiodajnej energii poza pomiędzy poszczególnymi odbiornikami weń wpiętymi ochrona przeciwprzepięciowa. Ukryte wewnątrz zerówki płytki posiadają ponadnormatywną liczbę punktów zakotwiczeń, dzięki temu są odporne na wszelakiej maści pasożytnicze drgania a tory prądowe mają odpowiednio 4 i 9,5 mm².
Przechodząc do akapitu poświęconemu brzmieniu naszego zerówkowicza jedynie wspomnę, iż na czas testów zastąpił on mojego dyżurnego, również pozbawionego filtracji, Furutecha e-TP60ER a w roli łączników z osadzonym w ścianie i pracującym na dedykowanej linii zasilającej gniazdem Furutech FT-SWS-D (R) NCF wystąpiły przewody Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R), oraz równolegle testowany Signal Projects Hydra (recenzja wkrótce) . Jak można było się spodziewać Acoustic Dream Zero „gra” dźwiękiem nieco jaśniejszym i nieco bardziej zwiewnym od AL-5 i zamiast wzorem starszego rodzeństwa stawiać na wysycenie oraz dociążenie przekazu kieruje naszą uwagę w stronę otwartości i efektów przestrzennych. Czuć oddech i przestrzeń nagrań, co szczególnie powinni przyjąć z zadowoleniem posiadacze nieco przetłumionych pomieszczeń i popadających w karmelową słodycz systemów. Nie oznacza to bynajmniej, że tytułowa listwa cokolwiek wyszczupla, odchudza, czy przesuwa równowagę tonalną ku górze, gdyż tego nie robi, lecz sięgając po nią możecie być Państwo pewni, że sama z siebie dodatkowych niskotonowych pomruków, pluszowości i pogrubienia konturów nie dołoży. Żeby jednak nie było tak jednoznacznie i logicznie śmiem jednocześnie twierdzić, iż jej obecność w większości systemów zaowocuje niższym aniżeli dotychczas zejściem basu przy jednoczesnej poprawie jego zróżnicowania i kontroli. Dźwięk zyska na motoryce i precyzji a więc wszędzie tam, gdzie do tej pory można było zauważyć lekkie snucie się najniższych składowych całość zostanie skonkretyzowana – złapana krócej przy pysku i prowadzona na zdecydowanie krótszej smyczy. Powyższa zdolność doskonale przysłużyła się zarówno elektronice w stylu dubstepowego „Unity” Ganja White Night, jak i pozbawionemu elektronicznych wtrąceń („Strobe’s Nanafushi (Satori Mix)” można uznać za wyjątek potwierdzający regułę) „TaTaKu Best of Kodo II 1994-1999” KODO, gdzie zróżnicowanie i selektywność oferowane przez rodzimą listwę nader skutecznie zapobiegało nudzie i monotonni wkradającej się w momencie niemożności oddania bogactwa i złożoności repertuaru opartego na potężnym basowym fundamencie. Co ciekawe również i pozornie mniej ekstremalny repertuar śmiało można było uznać za beneficjenta Zerówki. Dla pewności na playliście umieściłem niespecjalnie przez mnie lubiane wydawnictwo „Bach: Cello Suites” na którym przez blisko dwie i pół godziny Andrzej Bauer „piłuje” swoją wiolonczelę, oraz dla równowagi i czysto hedonistycznego podejścia do życia koncertowy „W Hołdzie Mistrzowi” Stanisława Soyki, który wreszcie przestał od czasu do czasu „poddudniać” a sam wokal artysty kreślony był ostrzejszą kreską, dzięki czemu jego obecność i miejsce na scenie zostały odpowiednio doświetlone pozwalając na lepsze odcięcie od akompaniujących mu muzyków. A co do doświetlania i rozświetlania klasą samą dla siebie okazało się brzmienie wszelakiej maści przeszkadzajek skrzących się zaskakującą paletą srebrnych i złotych rozbłysków.
Całe szczęście wspomniane rozświetlenie i otwarcie góry nie powoduje podkreślenia sybilantów, czy też ofensywności dźwięku, co pozwala bez większych obaw sięgać po pozycje dość problematyczne w zbyt analitycznych (nie mylić z rozdzielczością) systemach, jak daleko nie szukając „ID” Anny Marii Jopek, która jak wszem i wobec wiadomo jeńców nie bierze, za to mikrofonem potrafi sobie niemalże połaskotać migdałki. Tymczasem z Acoustic Dream 0 nijakich anomalii i przejaskrawień nie odnotowałem, za to pewna przestrzenna oniryczność i ambientowość kreowanej sceny dodatkowo uatrakcyjniająca przekaz zyskała na wadze i znaczeniu. Wyraźnie było słychać, ze to AMJ ma być i oczywiście jest w centrum uwagi i to Ona jest definiowana z iście laserową precyzją, co stawia ją w oczywistym kontraście do nieco impresjonistycznego obrazowania pozostałych uczestników nagrania.
Acoustic Dream 0 jest ewidentnym i nader namacalnym przykładem na to, że da się znaleźć listwę zasilającą, która nie tylko zdolna jest obsłużyć kilka, w tym przypadku pięć, dość prądożernych urządzeń (vide 300W końcówka mocy), lecz przede wszystkim oprócz niezaprzeczalnego zabezpieczenia przeciwprzepięciowego nawet w najmniejszym stopniu nie ogranicza dynamiki systemu. Czy trzeba lepszej rekomendacji?
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Nie jest tajemnicą, że będący punktem zapalnym dzisiejszego spotkania, stacjonujący w Ustce producent Acoustic Dream zajmuje się szeroko rozumianym zagadnieniem prądowym. Co prawda ze sporego portfolio u siebie mieliśmy tylko jedną listwę sieciową AL-5, jednak zorientowani w temacie melomani wiedzą, iż jego drugie imię to okablowanie sieciowe. Jak to ostatnie wypada sonicznie, niestety z braku doświadczeń empirycznych nie jestem w stanie określić. Co więcej, również dzisiejszy odcinek tego nie zmieni, gdyż kolejny raz na testy trafiła do nas listwa. Jednak żeby nie było, nie byle jaka, gdyż z tak zwanej puli dla zwykłego Kowalskiego, czyli zajmująca najniższą pozycję w cenniku, pozwalająca wkroczyć w świat zaawansowanego audio, pięciogniazdkowa Acoustic Dream 0.
Tytułowy dystrybutor prądowy nie jest kolejną odmianą kondycjonera, tylko zwykłą listwą zasilającą. Naturalnie producent nie byłby sobą, gdyby chcąc odróżnić ją od zwykłej ”złodziejki” kilkoma tweak-ami nie zadbał o bezpieczeństwo potencjalnego użytkownika. W ich skład wchodzi układ ochrony przepięciowej na poziomie 750V przy maksymalnym obciążeniu 7.5 kA oraz wykonane na bazie złoconych płytek PCB filtry AD. Skromnie? Bynajmniej, gdyż jak zapewnia, resztę istotnych zadań w tym modelu z filtracją bierną na czele zapewnia wykonana z aluminium z dodatkiem krzemu w technologii CNC, dzięki temu bardzo sztywna i odporna na szkodliwe rezonanse, wykończona w przyjemnym w odbiorze błękicie obudowa. Jeśli chodzi resztę technikaliów, temat opiewa na wykorzystanie zogniskowanych na górnej płaszczyźnie 5 gniazd Cardasa, minimalizujące limitowanie oddania energii przewymiarowanie miedzianych torów prądowych oraz w dobie szaleństwa fotowoltaiki bardzo istotna dla wielu użytkowników urządzeń lampowych aplikacja wskaźnika poziomu napięcia sieci. Tak prezentujący się dawca energii elektrycznej na czas logistyki pakowany jest w odporny na bezmyślność kurierów case transportowy.
Co ciekawego mogę powiedzieć o tytułowym kolokwialnie mówiąc rozgałęźniku? Może się zdziwicie, ale osobiście lubię takie konstrukcje. Bez nadmiaru fajerwerków poprawiających, tylko solidne zabezpieczenie i praca nad jak najmniejszą ingerencją w rozdysponowywaną energię elektryczną. Owszem, zaawansowanie techniczne flagowców tego producenta w samych założeniach niezaprzeczalnie jest bardzo istotne, jednak zawsze w pewien sposób moduluje finalne brzmienie systemu. Raz mocniej, innym razem delikatnie, tymczasem nie oszukujmy się, wielu z nas takich zabiegów z uwagi poruszania się w segmencie dobrego Hi-Fi zazwyczaj nie oczekuje. Za to oczekuje uczciwego powielenia życiodajnego dla elektroniki strumienia elektronów. I taki w stu procentach zapewnia nam Acoustic Dream 0. Z zapisanych w notatkach informacji wynika, że dźwięk zasilanego z bohaterki testu systemu cechowała tak istotna dla mnie, bo ciekawie ryzująca poszczególne byty, dobrze rozumiana twardość, dzięki temu za sprawą dobrej kontroli niskich tonów zaskakująco dobrze osadzona w masie energia, a wszystko okraszały odpowiednią witalnością swobodnie wybrzmiewające górne rejestry. Nie przeczę, że wszystko co przed momentem wymieniłem, da się zrobić lepiej. jednak nie za tę cenę – to raz, a dwa – naprawdę pewnego rodzaju „szorstkość” zerówki na tle poprzednio testowanej AL-5 ma w sobie coś, co nie boli, a ja osobiście widzę jako mały plusik. Jak to możliwe? Przecież do banał. Oczywiście wszystko rozbija się potrzeby potencjalnego systemu. Czasem nawet brutalna bezpośredniość jest lekiem na całe konfiguracyjne zło. I nie ma znaczenia czy rozprawiamy o drogich, czy tanich zestawach, bowiem sprawa jest prosta. Jeśli tylko w ramach działań konfiguracyjnych nie „zabiłeś”/zamuliłeś dźwięku, to nie ma większego sensu go „uszlachetniać” wyrafinowanym dystrybutorem energii elektrycznej mogącym ów efekt spowodować. Wystarczy zwykła, ale solidna jak testowana AD listwa. I to dla mnie jest największa zaleta tego modelu. A na jej udowodnienie bez najmniejszego naginania faktów oznajmiam, iż na takim postawieniu faktów nie ucierpiał żaden rodzaj muzyki. Czy to możliwe? Bez dwóch zdań. A słowem kluczem, a tak naprawdę frazą kluczem jest „unikanie często zgubnego, bo nadmiernego czyszczenia prądu”. Dzięki temu rockmeni spod znaku „Power UP” AC/DC, czy ostatnio katowanej przeze mnie „72 Seasons” Metallici za sprawą braku limitacji energii bez jakichkolwiek zahamowań darli się i łoili gitarami jak powinni, jazz-meni typu Bobo Stenson Trio „Cantando”, tudzież Keith Jarrett „Inside Out” wybrzmiewali w sposób z jednej strony dosadny, a z drugiej bardzo dźwięczny, a dziewczyny pokroju Melody Gardot „Live In Europe” oraz Carli Bruni „A l’Olympia” nie dość, że bez uśrednień pokazywały swój wokalny kunszt, to projekcja tych płyt znakomicie oddawała ich koncertowy rodowód. Wszystko brzmiało swobodnie i z oddechem, bez oznak oszczędzania środków przekazu. A, że z lekką nutką nonszalancji, cóż. W końcu rozprawiamy o produkcie startowym, który biorąc pod uwagę jak to robi, robi to bardzo ciekawie.
Gdzie lokowałbym tytułową listwę zasilającą? Mam nadzieję, że wynika to z powyższego monologu. W moim odczuciu jeśli chcecie solidnej dawki pądu bez zbytniego szlifowania go z potencjalnie szkodliwych naleciałości – wspominałem, że różnie się to kończy, Acoustic Dream 0 jest znakomitym kompanem. Nie spowolni dźwięku, nie popchnie go w otchłań nadmiernej analityczności, tylko rozdzieli to co przyjął ze ściany. A jeśli tak, chyba nikogo nie zaskoczy opinia, iż na tym poziomie cenowym to bardzo dobra, jeśli nie znakomita oferta.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
Dystrybucja/producent: Acoustic Dream
Cena: 8 800 PLN
Dane techniczne
Prąd max: 15A/70°C;
UR/50Hz/: 250VAC;
Ochrona przepięciowa dla wszystkich wersji: do 7,5kA
Przewodniki: Cu, Au, Rh, Ag.
Wymiary (D x S x W): 330 x 104 x 110 mm
Waga: 5,5 kg
Po szczytach High-Endu i stratosferze cen w postaci Shunyata Research Everest 800 warto zejść na ziemię i rozejrzeć się za dystrybutorem życiodajnej energii znajdującym się w zasięgu zdecydowanie bardziej licznej grupy odbiorców. Z pomocą w poszukiwaniach przychodzi rodzimy Acoustic Dream ze swoją podstawową listwą .
cdn. …
Opinia 1
Po zaskakująco długich przymiarkach wynikających nie tyle ze złej woli którejkolwiek ze stron, co prozaicznej niemożności utrafienia w moment kiedy dopiero co pokazana światu sztuka jeszcze nie znalazła nowego domu, bądź nie miała zostać nieco zmodyfikowana, w końcu udało nam się załapać na testy wyrobu rodzimej marki, która z tego co pamiętam zadebiutowała w … 2016 r. Tak, tak mili Państwo. Sześć lat oglądania na wystawach, sklepowych półkach (egzemplarzy czekających na odbiór) i pytań ze strony tak znajomych, jak i czytelników o to, czy już słuchaliśmy, bo chodzą słuchy, że owo „coś” ma potencjał. Co innego jednak słyszeć o czymś z drugiej, bądź nawet trzeciej ręki a czym innym jest doświadczyć wpływu konkretnego urządzenia na posiadany system we własnych czterech, bądź jak to ma miejsce w przypadku naszego OPOS-a, ośmiu kątach. Dlatego też, gdy tylko Arnold Piątek – właściciel i główny konstruktor marki Acoustic Dream dał nam znać, ze właśnie kończy finalną wersję swojego topowego kondycjonera od razu zgłosiliśmy pełną gotowość i zapobiegliwie zarezerwowaliśmy wolne moce przerobowe, by odpowiednio ugościć … błękitną limitację AL-5 Blue Edition. Skoro zatem czytają Państwo niniejszy wstępniak, to jest to niezbity dowód na to, że owe gościnne występy powoli dobiegają końca, a my możemy podzielić się z Wami poczynionymi obserwacjami.
Jak już zdążyliśmy zaprezentować w sesji unboxingowej 5-ka dostarczana jest w dedykowanym kufrze, więc przynajmniej teoretycznie niestraszne jej trudy podróży i wręcz niemożliwe do logicznego wytłumaczenia destruktywne działania firm spedycyjnych. Ponadto, przynajmniej w naszym przypadku, drogocenny ładunek dotarł na mini palecie, co dodatkowo zminimalizowało prawdopodobieństwo rzucania przesyłką. Z kolei sam kondycjoner prezentuje się wprost obłędnie. Pomijając wspomniane nietuzinkowe umaszczenie navy-blue AL-5 wydaje się spełnieniem audiofilskich marzeń tak pod względem solidności, jak i dostępnych przyłączy. Mamy bowiem nader potężną, lecz zarazem niezaprzeczalnie zgrabną, nomen omen spory progres w porównaniu z Ag-1, bryłę wyciętą na obrabiarkach CNC z aluminiowego (domieszkowanego) bloku usadowioną na równie solidnych, wychodzących poza obrys korpusu i dzięki temu stanowiących nośnik informacji o modelu i wersji nogach zapobiegliwie podklejonych filcem. W dodatku ich masywność nie jest przypadkowa, gdyż ma zadanie wyeliminować, przesunąć poza komorę główną, ewentualne wibracje. Do dyspozycji otrzymujemy aż osiem gniazd wyjściowych schuko, z których sześć to fenomenalne rodowane NCF-y, a dwa pozostałe już konwencjonalne złocone Furutechy. Gniazdo wejściowe zamontowano na plecach kondycjonera na dedykowanym, zintegrowanym z włącznikiem głównym panelu. Z kolei na froncie umieszczono niewielki, podświetlany (jest dedykowany przycisk ową iluminację aktywujący) panel informujący o aktualnym napięciu wejściowym.
I tu pozwolę sobie na dwie drobne dygresje. Pierwsza dotyczy jaskrawości wyświetlacza, czyli o ile tylko nie chcemy zaimponować gościom efektami świetlnymi z „ultrafioletowym” oświetleniem parkietu włącznie, to spokojnie możemy sobie ów bajer darować, a druga nie tyle samego montażu, bo ten jest perfekcyjny, co orientacji gniazd wyjściowych. Otóż wspomniana orientacja może nieco utrudnić życie użytkownikom przewodów z wtykami kątowymi, o nieszczęśnikach wykorzystujących wszelakiej maści zasilacze wtyczkowe nawet nie wspominając. Co ciekawe Acoustic Dream nie jest tu wyjątkiem, gdyż podobnie zamontowane gniazda spotkałem u dwóch rodzimych konkurentów – w Amare Musica Silver Passive Power Station i Franc Audio Accessories Power ON-E passive distributor. Za to w Power Base HighEnd i KBL Sound Reference Power Distributor gniazda są zamontowane tak, by nic ze sobą nie kolidowało. Mniejsza jednak o detale, gdyż na dobrą sprawę żaden szanujący się audiofil zwykłą „komputerową” sieciówką i siejącym gdzie tylko się da impulsowym zasilaczem się nie zhańbi a jeśli już, to na pewno do tego się nie przyzna.
Jak już zdążyłem nadmienić AL-5 nie jest li tylko rozgałęziaczem, czyli nazwijmy to lapidarnie „listwą”, lecz kondycjonerem, więc i w swoich trzewiach ma nieco więcej elementów aniżeli parę rozprowadzających do poszczególnych gniazd kabelków. Odpowiedzialne za uzdatnianie życiodajnej energii układy ulokowano na dwóch ułożonych jedna nad drugą płytkach drukowanych z miedzianymi ścieżkami pokrytymi 24k złotem. Parter zajmuje imponujący blok dziesięciu kondensatorów Mundorfa o łącznej pojemności 82 400μF tworzących układ pojemnościowy (82400μF/IR/100Hz – 6,0A ) filtrujący składową stałą oraz stabilizujący napięcie, a górne piętro przypadło w udziale sekcji eliminującej pasożytnicze harmoniczne i zakłócenia w zakresie 10kHz do 1 GHz/Rdc5,7 mΩ/18dB. Zastosowano również technologię stealth, czyli przekładając to na język zrozumiały dla ogółu, wysokoczęstotliwościowy absorber ferromagnetyczny w postaci wielowarstwowej maty pokrytej farbami i rozproszonym ferrytem, którą wyłożono wnętrze kondycjonera.
Żartobliwie nazywane zabawami z prądem testy wszelakiej maści listew, filtrów i kondycjonerów ów prąd poprawiających to nie tyle śliski, co dość niewdzięczny, przynajmniej dla recenzenta, kawałek chleba. O ile bowiem z resztą składowych toru audio nie ma większych problemów, gdyż przy odrobinie dobrej woli da się z grubsza określić ich brzmieniowy charakter i przewidzieć jak zachowają się w takiej a nie innej konfiguracji, o tyle z akcesoriami prąd uzdatniającymi takiej opinii za bardzo wydać nie sposób. Powód? Dość prozaiczny – każde z urządzeń na takowe akcesorium reaguje nie tylko indywidualnie, co mówiąc wprost nieprzewidywalne. Tzn. w znacznej mierze nieprzewidywalnie, gdyż oczywistą oczywistością jest fakt nad wyraz sporadycznego wpinania w owe ustrojstwa wysokomocowych amplifikacji, a co do reszty, to wynik finalny spokojnie możemy sobie wywróżyć z fusów, bądź kart tarota. Krótko mówiąc bez sprawdzenia u siebie się nie obędzie, a gdy już wydawać nam się będzie, że skoro już coś nas interesującego przytachaliśmy do domu, to teraz będzie już z górki okazuje się, że zabawa w odsłuchy porównawcze wiąże się z mozolnym, wielokrotnym przepinaniem całego systemu. Ot taka audiofilska odmiana crossfitu. Nie wierzycie Państwo? Cóż, możliwe, że akurat u Was dostęp do ściennych gniazd zasilających i/lub dyżurnych „rozgałęziaczy” nie wymaga zwinności kozicy górskiej i kończyn górnych jak nie przymierzając u wyrośniętego orangutana, ale większość zainteresowanych raczej unika eksponowania na pierwszym planie plątaniny kabli i zasilaczy.
Nie ma jednak co marudzić, tylko wziąć się za słuchanie. Szybka przepinka z mojej dyżurnej listwy Furutech e-TP60 ER i … I chyba tylko jednostka całkowicie pozbawiona, bądź obarczona potężnym upośledzeniem, słuchu nie odnotowałaby różnicy. Nie da się bowiem ukryć, iż obecność kondycjonera Acoustic Dream w systemie jest zauważalna nie tylko naocznie, co nausznie. AL-5 na swój sposób, lecz tylko chwilowo i pozornie, zagęszcza i przyciemnia przekaz. Owa tymczasowość zaobserwowanych zmian ustępuje jednak bardzo szybko refleksji, iż owe obniżenie jaskrawości bynajmniej nie idzie z utratą rozdzielczości, lecz wręcz odwrotnie – z jej wzrostem. Zmienia się jednak rozkład akcentów i zamiast prób przybliżania, wypychania przed linię głośników wszelkiej maści detali i niuansów są one pozostawiane na swoim, cofniętym w stosunku do pierwszoplanowych wydarzeń, miejscu a jedynie od czujności słuchacza zależeć będzie, czy zwróci na nie uwagę, czy też bezrefleksyjnie zignoruje ich obecność.
Weźmy na ten przykład dopiero co wydany album „Waking World” Youn Sun Nah. Ten jedenasty studyjny krążek, to pierwsza w pełni autorska pozycja w portfolio filigranowej Koreanki, która debiutowała dosłownie przed chwilą, czyli … dwadzieścia jeden lat temu. Ona już niczego nikomu nie musi udowadniać, więc nigdzie się nie spieszy i powoli snuje swoją opowieść. Blisko podany wokal jest tam, gdzie być powinien. AL-5 nie próbuje skracać dystansu między artystką a słuchaczem, niejako zostawia jej pozycję w spokoju skupiając się na barwie, definicji oraz podkreślającym klimat i atrakcyjność oświetleniu. Miękkie, ciepłe światło skierowane na scenę z jednej strony nie pozwala na wyostrzanie krawędzi, jednak z drugiej nie buduje głębokich cieni, gdzie mogłyby chować się, a tym samym umykać naszej uwadze detale. Oczywiście temperaturę barwową i precyzję kreślącej kontury kreski możemy we własnym zakresie nieco dopasować do własnych preferencji wybierając bądź złocone, bądź rodowane gniazdo zasilające. Ponadto na otwierającym ww. wydawnictwo „Bird On The Ground” udało się kondycjonerowi Acoustic Dream uniknąć tego, z czym z reguły tego typu akcesoria mają pewien problem. Mowa oczywiście o limitacji powietrza i mniejszym, bądź większym ograniczeniu przestrzeni. Nie ma bowiem co się oszukiwać – nader często przy zaawansowanej filtracji wraz z wszelakiej maści pasożytniczymi artefaktami, szumami i generalnie śmieciami „ginie” również część niuansów i audiofilskiego planktonu. A 5-ka owe budujące klimat i kreujące muzyczny mikrokosmos pozostawia. Jednak zamiast prezentować je jako coś na równi z głównymi bohaterami realizującymi się na scenie/studiu wartego uwagi pozwala im na niemalże niezauważalną, acz oczywistą egzystencję. Nie wiem czy Państwo rozumieją mój nieco zagmatwany wywód. Generalnie, gdy owe drobinki, wirujące w powietrzu pyłki, etc., są nikt tak naprawdę nie zwraca na nie uwagi, gdyż doskonale zna je z codziennego życia. Wystarczy jednak, że znikną a od razu robi się zbyt sterylnie, nienaturalnie. Dlatego też o ile nie zauważamy ich egzystencji, gdy są, to ich brak okazuje się nad wyraz bolesny i znacznie obniżający realizm i naturalność przekazu.
Z kolei „nieco” cięższe klimaty, jak daleko nie szukając „Moment” Dark Tranquillity pokazują nieco potężniejsze oblicze tytułowego uzdatniacza. Szwedzki, niepozbawiony sporej dawki melodyjności przez rodzimy kondycjoner death-metal został przyjemnie dociążony zyskując przez to na spektakularności. Brutalne a zarazem mistrzowskie riffy Christophera Amotta i Jonasa Reinholdza były jeszcze bardziej porażające, dla niewprawnego ucha wręcz przerażające, podobnie jak wokal Mikaela Stanne’a, choć akurat w jego przypadku, poniekąd z racji operowania growlem, obecność 5-ki przejawiała się poprawą czytelności warstwy tekstowej i poprzez lepszą definicję wokalisty bardziej sugestywne może nie tyle wyodrębnienie z apokaliptycznego, instrumentalnego podkładu, co zaakcentowanie jego obecności. Dzięki temu Stanne nie chowa się za ww. szarpidrutami, nie daje przykryć się blastami Andersa Jivarpa, zgrabnie budując swoją pozycję na bazie syntetycznego podkładu Martina Brandstroma. Patrząc na efekt finalny możemy uznać, że przekaz został nieco ucywilizowany, jednak z racji zarówno wyeliminowania zaburzających czytelność interferencji, szumów i granulacji jego klarowność a tym samym rozdzielczość zauważalnie wzrosły, a wspomniane dociążenie i przyciemnienie pozwoliły ograniczyć nieprzyjemną i na dłuższą metę męczącą ofensywność góry pasma bez utraty zawartych tam informacji.
Czy możemy zatem uznać, iż Acoustic Dream AL-5 sprawdzi się zawsze i wszędzie? Poniekąd tak, tym bardziej, że mając możliwość wyboru pomiędzy obecnymi na jego pokładzie złoconymi i rodowanymi gniazdami Furutecha sami mamy wpływ na finalne brzmienie wpiętych w nie urządzeń. Ponadto o ile tylko system docelowy nie będzie cierpiał na zbytnią ospałość i zaburzenia równowagi tonalnej (nadwagę), to pojawienie się tytułowego kondycjonera nie tylko powinno nadać całości lepszej koherencji i wyrafinowania, co wpłynąć na nasz spokój ducha jego posiadacza. Czemu? Cóż, skoro zapewnimy naszemu systemowi swoisty dobrostan energetyczny i ochronę, przed czyhającymi w sieci zagrożeniami, to i my sami będziemy mniej zaabsorbowani wątpliwościami i obawami, czy to, co trafia z przysłowiowego gniazdka nie zaszkodzi aby naszym ulubionym „zabawkom”.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
A nie mówiłem? Oczywiście tym nieco dziwnie wyglądającym, bo zadanym na samym początku pytaniem kieruję Wasze myśli w stronę niedawnego testu kondycjonera angielskiej marki IsoTek. Mianowicie chodzi o wstępniak, w którym dość łopatologicznie wykładałem, z jakich powodów prawie każdy czy to meloman, czy ortodoksyjny audiofil staną, lub już stoją przed problemem zapewnienia swoim zabawkom komfortowego dostępu do życiodajnej energii. Jak wspominałem, z uwagi na obecnie modną tendencję rozbudowywania systemów problem staje się prawie nieuchronny. Na szczęście dzięki bogatej ofercie nie tylko zagranicznych, ale również rodzimych producentów jest w miarę łatwy do ogarnięcia. Wystarczy prosta decyzja, czy podczas radzenia sobie z zaistniałą sytuacją stawiamy na dla przykładu ostatnio opiniowany kondycjoner IsoTek V-5 Titan, lub coś w stylu naszpikowanego technologią oczyszczającą dostarczany z sieci strumień elektronów dzisiejszego bohatera. Zaskoczeni? Mniemam, że nie. Dlatego z pewnością zainteresuje Was nasza opinia o kolejnej tego typu konstrukcji. Jednak nie z wielkiego świata, tylko wspomnianego rodzimego wytwórcy. Kogo konkretnie? Otóż miło mi jest poinformować, iż tym razem dzięki staraniom logistycznym stacjonującego w Ustce producenta do naszej redakcji trafił zaskakująco bogato wyposażony kondycjoner sieciowy Acoustic Dream AL-5.
Jak znakomicie prezentują to fotografie, obudowę tytułowego terminala prądowego wykonano z grubych płatów aluminium. Dostajemy coś na kształt prostopadłościennego monolitu, który w celach lekkiego wizerunkowego odchudzenia posadowiono na czterech podklejonych filcem, wykonanych z równie solidnych jak reszta obudowy, zorientowanych wertykalnie, wykończonych podobnie do całej konstrukcji w pięknym błękicie, ozdobionych wyfrezowanymi emblematami z nazwą modelu i edycji danego produktu płatów glinu. Przyznacie, że całość daje do zrozumienia, iż mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Tym bardziej, że może pochwalić się wagą na poziomie 20 kg. Szaleństwo? Bynajmniej, bowiem zainteresowani tematem wiedzą, iż eliminacja wibracji ma bardzo duże znaczenie już na poziomie karmienia systemu audio energią elektryczną, z czego znakomicie zdając sobie sprawę zastosował pomysłodawca projektu zatytułowanego Acoustic Dream. A to nie koniec walki o jak najlepsze zasilanie naszych zabawek. Otóż rozwijając trop wcześniej wspominanego zaawansowania technicznego AL-5 spieszę donieść, iż w służbie oczyszczania brylujących w naszych gniazdkach śmieci pracują nie tylko aplikowane na złoconych płytkach PCB specjalistyczne filtry L-1/L-2, ale również zastosowano cewki z wykonanych na bazie nanotechnologii rdzeniami oraz mostki kablowe na bazie miedzi typu Alpha 12. Tyle w skrócie w kwestii technologii. Przechodząc do tematu wyposażenia, najważniejszą informacja wydaje się być oferta 8 gniazd od japońskiego specjalisty Furutech, z których 6 jest rodowanych, a 2 złocone. Równie istotną od strony podłączeniowej do sieci zorientowane na tylnym panelu zespolone z włącznikiem głównym gniazdo IEC. Zaś raczej jako fajny dodatek dla użytkownika zdobiący front, uruchamiany przyciskiem na bocznej ściance, pokazujący poziom dostarczanej z sieci energii, mieniący się jasno niebieskim tłem wyświetlacz. Tak prezentujący się produkt w dbałości o pełne zabezpieczenie podczas logistyki do klienta jest pakowany w solidny aluminiowy kufer.
Czego można spodziewać się po tak uzbrojonym po zęby, walczącym ze znajdującym się w sieci elektrycznej złem w najczystszej postaci, czyli wszelkiego rodzaju tętnieniem różnego rodzaju elektrycznych śmieci, kondycjonerze? Oczywiście niczego innego niż pożądanego spokoju prezentacyjnego zasilanej nim układanki audio. Jednak nie zgaszenia światła na scenie, tylko okiełznania wszelkiego rodzaju niechcianych artefaktów – mam na myśli zniekształcenia – w służbie zbliżenia projekcji muzyki w sposób zbliżony do naturalności, co jest ewidentnym feedback-iem aplikacji AL-5 w tor audio. Przekaz zyskuje na gładkości, w naturalny sposób jest spokojniejszy, a dzięki temu malowany na czarniejszym tle. Jednak to nie wszystkie zalety 5-ki. Otóż oprócz wspomnianych tonizacyjnych zabiegów nadbałtycki uzdatniacz w znany sobie sposób fajnie ożywia środek pasma. Ale proszę o spokój. Robi to bardzo bezpiecznie, gdyż minimalnie faworyzując ten zakres częstotliwości nie zapomina o dobrym podaniu reszty, czyli mocnego basu i dobrze doprawionych informacjami wysokich rejestrów. Efekt jest taki, że z jednej strony muzyka minimalnie zbliża się do słuchacza, dzięki temu stając się bardziej namacalną, a z drugiej wirtualna scena nadal jest szeroka i głęboka. Owszem, takie podejście do tematu może sprawić wrażenie odejścia systemu od wcześniejszej wyczynowości na skrajach pasma w stylu kwadratowego basu i przecinających przestrzeń niczym samurajski miecz wysokich tonów, jednak założę się, że w wielu przypadkach będzie do pozytywny wynik dostarczenia do urządzeń eliminującej dotychczasowy zastrzyk niechcianych śmieci, czystej energii, a nie jakiekolwiek wprowadzanie ograniczeń w projekcji dźwięku. Niestety bardzo często owe zniekształcenia odbierane są jako rozdzielczość, co jest ewidentnym błędem, a co doskonale udowadnia nasz bohater. Być może przez piewców gloryfikowania owych zniekształceń w przekazie jako źródło ekspresji, na początku nasz punkt zainteresowań zostanie odebrany jako serwujący zastrzyk plastyki intruz, jednak jestem dziwnie przekonany, że po kilku dniach akomodacji, a tak naprawdę po zrozumieniu o co chodzi w oddaniu prawdy o muzyce, okaże się pewnego rodzaju lekiem na dotychczasowe złe decyzje konfiguracyjne. Oczywiście złe w rozumieniu zaniedbań nie na poziomie doboru elektroniki, tylko dostarczeniu do niej czystej energii elektrycznej. Energii skutkującej w tym przypadku znaczną poprawą pulsu muzyki. Pulsu dosłownie jeden do jednego pozytywnie odbijającego się w każdym rodzaju muzyki. Naturalną koleją rzeczy zwiększającego spójność jej podania, czyli dbającego aby każdy podzakres szedł w parze z sąsiadującym. Co to oznacza? W tłumaczeniu na nasze mam na myśli unikanie chadzania skrajów pasma swoimi drogami w stylu fundowania słuchaczowi nadwyrężonego, w estetyce rozlania się po podłodze basu lub oderwanych od rzeczywistości, czasem nawet bolesnych wysokich rejestrów. Po nakarmieniu posiadanego zestawu prądem via Acoustic Dream AL-5 z małym wyjątkiem, nic takiego nie będzie miało miejsca. Czy to muzyka rockowa, czy elektroniczna, polski dystrybutor prądowy bez przekraczania dobrego smaku, zawsze wzmocni nasycenie przekazu, na czym zyska bezpośredniość jego oddziaływania na słuchacza. Fakt zawsze da się odczuć jego minimalnie mniejszą drapieżność, jednak jak wspominałem, to prawdopodobnie będzie skutek zmniejszenia poziomu zniekształceń, a nie utraty rozdzielczości. Podobnie sprawy potoczą się z resztą zapisów nutowych spod znaku wszelkiego rodzaju jazzu, klasyki i muzyki barokowej. Również nabiorą fajnego body, w zamian odwdzięczając się większym poczuciem namacalności i malowaniem świata muzyki na ciemniejszym tle. Owszem, w tym przypadku również możemy poczuć inny poziom doświetlenia i ostrości rysunku tego typu wydarzeń scenicznych, jednak będzie to jedynie inne, bo oczyszczone z niechcianych artefaktów spojrzenie na nie, a nie szkodliwe skutki uboczne. Zawsze oczyszczenie dźwięku w pierwszej kolejności kojarzy się z jego mniejszą bezpośredniością – to jest elementarz zabawy w audio, jednak znawcy tematu, do których bez jakiegokolwiek problemu zaliczam Was, będą umieli to zrozumieć, dzięki czemu zaakceptować, by na koniec pławiąc się w czystym przekazie, z przyjemnością się tym delektować.
Czy AD AL-5 zaleciłbym każdemu? Do weryfikacji bez najmniejszego problemu tak. Tym bardziej w przypadku zamieszkiwania w budowlach wielorodzinnych, gdzie jesteśmy skazani na makabrycznie zaśmieconą energię elektryczną. Inną sprawą jest synergia z zastaną konfiguracją. Niestety dopuszczam sytuację, w której dany pacjent ma tak w złym tej frazy znaczeniu „okraszoną miodem i mlekiem układankę audio”, że będące naturalnym złem zniekształcenia okażą się ostatnim zastrzykiem życia dla niej. Mam nadzieję jednak, iż to są bardzo rzadkie ekstrema, dlatego jeśli ktoś znajdzie się na rozstaju około-prądowych dróg, powinien skontaktować się pomysłodawcą projektu zatytułowanego AL-5 w sprawie wypożyczenia do odsłuchu. Zapewniam, będzie ciekawie, a być może nawet owocnie.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Producent: Acoustic Dream
Cena: 17 900 PLN
Dane techniczne
Prąd max: 15A/70oC
Ut /50Hz/5mA/2sec.: 1500 VAC
UR/50Hz/: 250VAC
Ochrona przepięciowa: max. 7,5kA
Przewodniki: Cu, Au, Rh, Ag
Wymiary (D x S x W): 430 x 180 x 145 mm
Waga:20 kg
Jak nakazuje kilkuletnia już tradycja Piątki z Nową Muzyką w Studiu U22 odbywają się w dowolny dzień tygodnia z wyjątkiem … piątku, więc i tym razem środowy termin nikogo specjalnie nie zdziwił. W dodatku pomijając powszechną przedaudioshowową gorączkę i dość poważne, globalne problemy z wygospodarowaniem kilku kwadransów nad wyraz trudno było mi powiedzieć nie i nie pojawić się na przedpremierowym odsłuchu najnowszego albumu Anity Lipnickiej, która wraz z zespołem The Hats była tak miła, że popełniła album „Miód i Dym”, który na sklepowych półkach powinien pojawić się już w najbliższy piątek.
Powiem szczerze, iż szalenie ciekaw byłem jak w kameralnym, niemalże domowym otoczeniu Studia U22 wypadnie wokalistka, która od lat próbuje zerwać z wykreowanym swojego czasu w mediach wizerunkiem eterycznej zjawy lewitującej jakieś piętnaście centymetrów nad ziemią. I uczciwie muszę przyznać, że na żywo, pod gradem pytań Piotra Metza radziła sobie naprawdę świetnie. Nie dość, że zamiast „Królowej Śniegu” siedziała przed nami przeurocza, błyskotliwa, ciepła, lubiąca dobrą whisky i niestroniąca od towarzystwa zdecydowanie młodszych od siebie mężczyzn (od razu uprzedzam, że to komplement skierowany ku chłopakom z The Hats) „psychofanka Leonarda Cohena”, to jeszcze okazało się, że mamy do czynienia z artystką na tyle alternatywną, że trudno znaleźć jej miejsce na playlistach komercyjnych rozgłośni. Oczywiście powyższą charakterystykę bardzo proszę traktować z przymrużeniem oka, ale uczciwie trzeba przyznać, iż nie sposób było odnaleźć w bohaterce środowego spotkania chociażby cienia gwiazdorzenia. Zero spinki i tzw. „sodówki” tak powszechnej wśród współczesnych celebrytów. Ot piękna, dojrzała kobieta chcąca podzielić się ze słuchaczami własnymi refleksami o otaczającym nas świecie, przemijającym życiu, czasach gdy w telewizjach muzycznych królują mało wysublimowane reality show a głównym kanałem dystrybucji nowości muzycznych i teledysków stał się internet. Po prostu aż przyjemnie było Jej posłuchać, o doznaniach natury wizualnej nawet nie wspominając.
Skoro wspomniałem coś o whisky, z którą dziwnym trafem skojarzył mi się tytuł najnowszego albumu Anity Lipnickiej, to środowe spotkanie było również okazją do degustacji premierowych 15-to letnich single maltów właśnie wprowadzonych na rynek przez … Ballantine’sa. Tak, tak. Nie przewidziało się Państwu. Właśnie Ballantine’s wreszcie pokazał światu, że nie tylko blendy mu wychodzą i od razu pochwalił się dwoma nad wyraz smakowitymi singlami – The Glenburgie 15YO, oraz The Miltonduff 15YO. Nie chcąc psuć Państwu zabawy w poszukiwaniu własnych smaków nadmienię jedynie, iż Glenburgie charakteryzują intensywne nuty owocowe i miodowa słodycz za to Miltonduff to z kolei kwiatowe aromaty z subtelnymi nutami cynamonu i lukrecji.
Całe spotkanie nie miałoby jednak sensu, gdyby nie towarzysząca wywiadowi muzyka, którą tym razem reprodukował w pełni rodzimy system składający się z topowej elektroniki Lampizatora, aktywnych monitorów Sveda Audio blipo wspomaganych potężnymi (900W) subwooferami o wszystko mówiącej nazwie SUB a całość zasilana była z listwy i kablami manufaktury Acoustic Dream, z której pochodziły również nad wyraz solidne stoliki.
Marcin Olszewski
Jakoś tak się dziwnie złożyło, że powoli dobiegający tydzień obfitował w niezwykle miłe sercu melomana i audiofila atrakcje. Środowym porankiem z wrodzonym wdziękiem zawładnęła Anna Maria Jopek za to w czwartkowy wieczór miało miejsce równie elektryzujące wydarzenie. Otóż w gościnnych wnętrzach Studia U22 odbył się event (niewychodzące z mody słowo) podwójnej wagi, gdyż znaleźliśmy się w gronie nielicznych szczęśliwców mogących przedpremierowo zapoznać się z zawartością zapowiadanego na … 17 marca 2017 r. najnowszego albumu legendarnej formacji Depeche Mode – „Spirit”. Żeby było ciekawiej w systemie dostarczonym przez oficjalnego dystrybutora marki, a właściwie marek o czym dosłownie za chwilę, warszawską firmę Horn zagrały oficjalnie debiutujące (do wczoraj obwiązywało embargo informacyjne) najnowsze kolumny Sonus faber Homage Tradition. Ze zrozumiałych względów wykorzystano tylko jedną z prezentowanych trzech par Sonusów – średnie, 3,5 drożne Serafino Tradition, które współpracowały z elektroniką Audio Researcha (odtwarzacz CD6, przetwornik cyfrowo analogowy DC 9 i wzmacniacz zintegrowany VSi75), oraz kruczoczarnym, udostępnionym przez wrocławskie Moje Audio streamerem / transportem sieciowym Lumin U1. Podobnie jak w środę krystalicznie czysty prąd zapewniał rodzimy kondycjoner Acoustic Dream a całość ustawiono na stoliku i platformach Rogoz Audio.
Marcin Olszewski
Najnowsze komentarze