Tag Archives: Amarok


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Amarok

Amarok „The Storm”

Wykonawca:  Amarok
Tytuł:  „The Storm”
Gatunek:  Rock progresywny, muzyka ilustracyjna
Dystrybucja:  On-Art

Z formacją Amarok mam pewien problem. Problem ów zaczął się u mnie praktycznie dokładnie dwa lata temu, czyli na zakończeniu sezonu 2016-2017 w Studiu U22, gdy Gospodarze na wywiad i krótki, promujący album „Hunt”  koncert, zaprosili Michała Wojtasa z zespołem. W dodatku trwa on do dzisiaj i objawia się dość zastanawiającą przypadłością wymuszająca niemalże codzienne odtwarzanie ww. albumu. Co ciekawe przypadłość ta okazała się zaraźliwa, gdyż przeszła na mą Małżonkę i nawet jeśli ja robię sobie „detox”, to wtedy Ona nadrabia zaległości w systemie słuchawkowym. Uzależnienie? Niewykluczone, jednak nieszkodliwe i świetnie kojące skołatane codziennymi troskami nerwy. Nie muszę chyba w tym momencie wyjaśniać, iż na wieść, że Amarok wypuszcza na rynek kolejne wydawnictwo oboje ustawiliśmy się w blokach startowych do wyścigu po zapowiadany krążek. Traf jednak chciał, że dzięki uprzejmości stołecznego Sound Clubu dane nam było pojawić się na przedpremierowym, kameralnym spotkaniu z Artystami i nie tylko usłyszeć kilka zdań o powstawaniu albumu i oczywiście sam album, co przede wszystkim po raz kolejny stać się uczestnikami mini koncertu. Oczywistym jest również fakt pozyskania jeszcze pachnącego tłocznią egzemplarza „The Storm” a tym samym zdobycia materiału do subiektywnej analizy, co też niniejszym czynię.

O ile jednak „Hunt” był typowym prog-rockowym koncept – albumem swą estetyką nierozerwalnie zespolonym ze spuścizną Pink Floyd, czy współczesnymi działaniami rodzimego Riverside, o tyle „The Storm” jest tak naprawdę podkładem muzycznym, lub jak kto woli ścieżką dźwiękową, do spektaklu tanecznego brytyjskiego choreografa Jamesa Wiltona i jego James Wilton Dance Company. Od razu zaznaczę, że przedstawienia jeszcze nie widziałem, więc swoje doznania opieram jedynie na tym co udało mi się z tytułowego krążka, usłyszeć a słychać na nim całkiem sporo, z tą tylko różnicą, że to co słychać dość znacznie różni się od tego, czym do tej pory raczył nas Amarok. Nieco zagmatwane? No to spróbuję odrobinę jaśniej. Otóż oprócz łkających gitar doszło sporo elektroniki a samego, udzielającego się wokalnie frontmana usłyszymy jedynie na dwóch („The Song of All Those Distant” i „The Storm”) , z dziewięciu wykorzystanych w tym projekcie utworów. Czy to źle? Śmiem twierdzić, że nie, choć pewnie ortodoksyjni wyznawcy gatunku prog-rock mogą kręcić nosem. Proszę jednak nie zapominać, że to nie tylko soundtrack, co przede wszystkim podkład muzyczny do mniej, bądź bardziej, a zakładam , że bardziej skomplikowanych układów tanecznych i ktoś w te, nie zawsze proste linie melodyczne, musi wpleść ruchy swych kończyn. Aby jednak wszystkich pogodzić, polubownie stwierdzę, że tak naprawdę każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie. Zatwardziali „Amarokowcy” mają tu bowiem klasyczny i utrzymany w wiadomych klimatach „The Song of All Those Distant” i ewentualnie tytułowy „The Storm”, choć akurat w nim ilość ambientowo – trip – hopowych wstawek może nie być im w smak. Prosiłbym jednak o chwilę uwagi i wsłuchanie się w warstwę instrumentalną, gdzie pomiędzy syntetycznymi samplami pojawia się prawdziwa perełka, czyli theremin.
A z resztą, wystarczy rozsiąść się wygodnie w fotelu i dać się ponieść muzyce, co powinno przyjść o tyle łatwo, że już otwierający album blisko siedmioipółminutowy „Warm Coexistence” oparto na ambientowym, falującym tle, trip-hopowych wstawkach i zapewne w celu nadania autorskiego sznytu kilku gitarowych „wejściach” Michała. Jest tajemniczo, i nieco mrocznie, jednak zamiast jednowymiarowej syntetycznej papki dostajemy wieloplanowy majstersztyk pozwalający na wielokrotne eksploracje jego zakamarków.
„Dark Mode” ma w sobie coś z odległego, intrygującego orientu i tzw. muzyki relaksacyjnej. Mamy gongi, szemrzącą wodę i taką przestrzeń, że słuchając można się zgubić nawet w osiemnastometrowym mikro-apartamencie. Kontemplacji i to jeszcze głębszej, służy również minimalistyczny „Natural Affinity” z miarowo pulsującym w tle i wprowadzającym w swoisty trans rytmem sukcesywnie oplatanym przez wspominany już theremin rozedrganą eteryczną poświatą. Za to w „All the Struggles” spokojnie można odnaleźć Floydowskie inspiracje. I tak praktycznie można pochylać się nad każdym utworem, co już pozostawiam Państwu.

A jak „The Storm” prezentuje się od strony audiofilskiej? Przewrotnie odpowiem, że nie jest źle, a wręcz jest całkiem dobrze, choć poprzeczki zawieszonej przez „Hunt”  przeskoczyć się nie udało, bo udać nie mogło. Czemu? Z powodu wszechobecnej elektroniki, która jakby jej nie dopieszczać i uczłowieczać, to i tak w bezpośrednim starciu z realnym, konwencjonalnym instrumentarium po prostu dostaje łupnia, a właśnie instrumentów z krwi i kości na „Hunt” było więcej . Może i jest ciekawa przestrzeń, czy też rozlewające się po pokoju plany, jednak bez precyzyjnego ogniskowania źródeł pozornych, których de facto tam nie znajdziemy, mamy li tylko impresjonistyczne plamy. Dlatego też, jeśli „podeszło” Państwu poprzednie wydawnictwo Amaroka i nie przeszkadzała Wam jego ambientowość i „kontemplacyjność”, to w „The Storm” zapadniecie się jak w pluszową kanapę.

Marcin Olszewski

Lista utworów
1. Warm Coexistence (7:28)
2. Dark Mode (5:10)
3. Natural Affinity (11:04)
4. All the Struggles (7:30)
5. Uplifting (10:42)
6. Subconsciousness (3:18)
7. Facing the Truth (The Grand Finale) (3:18)
8. The Song of All Those Distant (5:04)
9. The Storm (4:35)

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Amarok

Amarok w SoundClubie

Nie da się ukryć, iż udając się do salonu Hi-Fi/High-End mniej więcej spodziewamy się asortymentu, jaki możemy tam zastać. Jednak odwiedzając w czwartkowy wieczór warszawską siedzibę SoundClubu przybyli goście mogli nieco się zdziwić. Otóż pomijając standardowy „flagowy” set (o którym dosłownie za chwilę) rezydujący na ul. Skrzetuskiego, na pierwszym planie rozlokowano nad wyraz ciekawe instrumentarium, w składzie którego, oprócz oczywistych gitar, można było zobaczyć, a potem nawet nie tylko usłyszeć, ale i samemu może nie tyle zagrać, co wydobyć podobne do pieśni godowych wielorybów dźwięki, znany m.in. z mini-koncertu w Studiu U22 theremin, czy nieco mniej „magiczny” wavedrum.
Tuż za ww. generatorami dźwięków wszelakich skromnie przycupnął salonowy system, czyli nieco zmodyfikowana wersja znana ze spotkania z Adamem Czerwińskim: transport CD Accustic Arts DRIVE II, DAC Brinkmann Audio Nyquist, końcówka mocy Tenor Audio 175S HP, kolumny Marten Coltrane 2, okablowanie Jorma, zasilanie Verictum.

Przed właściwą serią pytań i odsłuchem z jeszcze ciepłych srebrnych krążków w ramach swoistego ustawienia poprzeczki naszych oczekiwań na odpowiednio wysokim poziomie zespół przygotował bardzo miłą niespodziankę i wykonał, oczywiście w wersji akustycznej, dwa utwory z najnowszego wydawnictwa i całkowicie spontaniczny „bonus” z „Hunt”. W telegraficznym skrócie, gdyż zgodnie z opinią nieodżałowanego Franka Zappy „pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze”, mogę jedynie powiedzieć, że było rewelacyjnie a możliwość uczestniczenia w tym chyba najbardziej kameralnym koncercie, na jakim dane mi było być, śmiało można określić mianem bezcennego i unikalnego doświadczenia.

Wróćmy jednak do meritum, czyli „wyciśnięcia” z zespołu jak największej ilości niekoniecznie powszechnie znanych szczegółów dotyczących najnowszego wydawnictwa. Rola głównego „przesłuchującego” przypadła Piotrowi Metzowi, który z wrodzonym wdziękiem, zarówno od Michała Wojtasa, jak i od pozostałych członków formacji, zdobył dość jasno opisujący proces twórczy pakiet informacji. Okazało się bowiem, że demokracja może i jest najlepszym ustrojem, jednak akurat w tym przypadku to Michał z żelazną konsekwencja od początku do końca sprawował pieczę nad projektem, uparcie dążąc do założonego celu i formy, jaką sobie założył. Na ów aspekt i to w zaskakująco jednoznacznie pozytywnym tonie uwagę zwrócili tak perkusista Konrad Pajek, jak i Robert Srzednicki z Serakos Studio, w którym tytułowy album powstał. Chodzi bowiem o to, iż mając jasno sprecyzowaną wizję i będąc świetnie przygotowanym do sesji zespół pracuje jak precyzyjnie skalibrowana maszyna a każdy z jej „trybików” zna swoje miejsce i rolę, jaką ma pełnić. Jasny podział kompetencji i „zgranie” procentują nie tylko podczas powstawania samych utworów, czy nagrań, ale również na koncertach, na których zespół stara się pokazać nieco inne oblicze własnej twórczości niekoniecznie dążąc do możliwie wiernego otworzenia tego, co znalazło się na poszczególnych krążkach. Michał nie ukrywał również, iż o ile w warstwie aranżacyjno – instrumentalnej czuje się nad wyraz pewnie, o tyle przy tekstach zdaje się na łaskawość małżonki – Marty Wojtas, ograniczając się li tylko do podrzucania jej pojedynczych pomysłów.

Nie mniej ciekawie przedstawia się geneza powstania „The Storm”, której początek sięga poprzedniego albumu, czyli „Hunt”. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że najnowsze wydawnictwo jest zapowiadaną kontynuacją – drugą z trzech części, wcześniejszego, bo nie jest. „Hunt” był bowiem jedynie swoistym triggerem, który skłonił brytyjskiego choreografa – Jamesa Wiltona, który trafił nań przesłuchując Top 10 jednego z amerykańskich rankingów, do kontaktu z Michałem w sprawie wykorzystania fragmentu ww. albumu w „Hold On” w wykonaniu zespołu tańca współczesnego niemieckiego Theater Münster. Potem sprawy nabrały rozpędu i kolaboracja Amaroka z James Wilton Dance Company nabrała zdecydowanie poważniejszej formy, gdyż powstał spektakl taneczny (powyższy zwrot wydaje się bardziej pasować do opisu całego przedsięwzięcia aniżeli kojarzący się z „Jeziorem Łabędzim” balet) z pełną ścieżką dźwiękową Amaroka.
Mamy zatem w tym przypadku do czynienia z czymś na kształt koncept-albumu, lecz nie w standardowym prog-rockowym wydaniu, do jakiego zdążył przyzwyczaić nas Amarok, a w formie muzyki ilustracyjnej, soundtracku, przez co wśród 9 utworów wokal usłyszymy jedynie na „The Song of All Those Distant” i „The Storm”. Całe szczęście nawet bez widoku pląsających tancerzy „The Storm” świetnie się broni sauté. Pomimo zdecydowanie większego udziału elektroniki nadal mamy do czynienia z charakterystyczną „floydowską” estetyką wielowarstwowych pejzaży, łkającą gitarą i przestrzenią zdolną zawstydzić współczesne wielokanałowe instalacje kina domowego. Do tego dochodzi oczywisty, nieco mroczny i melancholijny klimat podkreślany od czasu do czasu przez „łkający” theremin. Jest niewątpliwie baśniowo, jednak baśń ta estetyką zdecydowanie bliższa jest mrokowi braci Grimm aniżeli lukrowanym bajkom dla bezstresowo wychowywanej dziatwy.

Nieco zaniepokoiła mnie za to kuluarowa rozmowa z Robertem Srzednickim z Serakos Studio dotycząca powstałych podczas sesji nagraniowej plików master. Chodzi bowiem o to, iż uznał on format 24bit/44.1 kHz za całkowicie wystarczający do wykonania płyt tak CD, jak i LP. Kwestię tę niejako przy okazji dyskusji o samej jakości dźwięku tytułowego albumu nad wyraz elegancko spuentował sam Piotr Metz stwierdzając, iż dyskusja z audiofilami poniekąd mija się z celem, bo „oni” (znaczy się my) zawsze się do czegoś przyczepią. I nie da się ukryć, że sporo w tym prawdy, bo termin „wystarczający”, przynajmniej z mojego punktu widzenia niezbyt dobrze rokuje przyszłemu, winylowemu wydawnictwu. Jaki okaże się jednak 12” produkt finalny pokaże czas.

Serdecznie dziękując Organizatorom za zaproszenie i szalenie miło spędzony czwartkowy wieczór z niecierpliwością czekam na kolejne tego typu spotkania. Do zobaczenia.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Amarok

Amarok „Hunt”

 

Długo, bardzo długo, bo aż trzynaście lat  trzeba było czekać na „ekshumację” jednego z ciekawszych projektów prog-rockowej polskiej sceny muzycznej. Mowa oczywiście o Amaroku – formacji Michała Wojtasa, która po nagraniu trzech albumów na początku nowego millenium („Amarok” – 2001, „Neo Way” – 2003, „Metanoia” – 2004) zniknęła w otchłani niebytu ustępując pola m.in. Riverside, czy Lunatic Soul. Całe szczęście z owego niebytu wychynął twór bardziej dojrzały, doskonalszy, z lepiej dopracowaną nie tylko warstwą tekstową, co przede wszystkim brzmieniem, któremu trudno cokolwiek zarzucić. Ba, jest to jak najbardziej namacalny dowód na to, że w chwili obecnej podział na światową i naszą – rodzimą jakość nagrań powoli traci sens, gdyż zarówno wśród polskich, jak i zagranicznych wydawnictw zdarzają się tak perełki, jak i ewidentne buble. „Hunt” w każdym bądź razie bublem nie jest a o jego sile świadczy nad wyraz umiejętne połączenie klasycznie prog-rockowej melodyjności i złożoności z nieco bardziej skomercjalizowanymi odmianami elektroniki. To tak jakby lansowaną na ostatnich krążkach estetykę Pink Floyd połączyć z klimatami czy to Depeche Mode, lub Massive Attack.

A czym taki muzyczny koktajl objawia się w naturze? W telegraficznym skrócie pewną, jak najbardziej oczekiwaną, idealnie wpisującą się we współczesne trendy prog i art. rocka konwencją a zarazem własnym – charakterystycznym brzmieniem. Otwierający album „Anonymous” to prawdziwie eklektyczna mieszanka, niejako preludium do dalszych, zapisanych na „Hunt” doznań a zarazem niezła „zmyłka”, co do estetyki dalszych utworów. Pierwsze kilka sekund to pozorna cisza z której niespiesznie wyłania się pulsujący bas, do którego dołączają wokal i nadające całości pierwiastek magiczności niemalże stuletnie indyjskie harmonium tworząc po chwili rockowo – transowe misterium Zgodnie z zapewnieniami artysty utwór ten porusza problem anonimowości w sieci i iluzoryczności większości nawiązanych tamże, powierzchownych, ulotnych kontaktów.
„Idyll” jest jeszcze lepszy. To oldfieldowsko – floydowski majstersztyk z Mariuszem Dudą (Riverside, Lunatic Soul) na wokalu i wyraźnym nawiązaniem do jego solowej twórczości(Lunatic Soul) przyprawionym firmowym sosem serwowanym przez autora projektu – Michała Wojtasa. Bardzo ciekawym pomysłem okazało się dołączenie do instrumentarium młota. Tym razem w warstwie tekstowej obracamy się wokół dylematów dotyczących naszego rozwoju i decyzji przez nas podejmowanych – czy powinniśmy kierować się sercem, czy rozumem.
„Distorted Soul” również nie pozostaje w tyle pod względem wykorzystywanych podczas nagrania instrumentów, gdyż możemy w nim usłyszeć nie tylko theremin i flet low whistle, lecz tak „performerskie” akcesoria jak spreparowane przedmioty codziennego/publicznego użytku, do których niewątpliwie należy np. skrzynka hydrantu. Tutaj tematyka sięga jeszcze głębiej – zahacza o dwoistą naturę człowieka, jego yin i yang, czy kierowanie się tak rozumem, jak i sercem.
„Two Sides” to chyba najbardziej baśniowy, tajemniczy utwór. Niesamowite brzmienie ormiańskiego duduka, na którym gra Sebastian Wielądek, fortepian i syntetyczne tło sprawiają, że całość wydaje się całkowicie odrealniona. Do tej pory podobny poziom doznań był mmi w stanie zagwarantować jedynie Arild Andersen.
„Winding Stairs” – po wysłuchaniu go na żywo, w Studiu U22 dość długo musiałem “oswajać” się z jego wersją płytową. Niestety niezależnie od klasy posiadanego sprzętu live pozostaje niedoścignionym ideałem i nic nie wskazuje na to, żeby stan ten miał ulec zmianie. Inspiracją do powstania „Winding Stairs” stały się kręte, drewniane schody w jednym ze starych pensjonatów w Wolimierzu, których następnie użyto w roli metafory do drogi, jaką pokonujemy poznając samych siebie.
„In Closeness” – beat niczym z Timbalanda, czy Depeche Mode, robotycznie brzmiąca, przepuszczona przez ring modulator gitara i kojący wokal dopełniają dzieła.
„Unreal” – prawdziwe mistrzostwo świata w typowo Gilmoure’owskim stylu. Gościnny udział Michała Ściwiarskiego, przepięknie „zdjęta”, płaczliwa gitara i mamy przebój idealnie nawiązujący do ostatniego wydawnictwa Pink Floyd – „The Endless River”.
„Nuke” – tego wokalu nie da się ani pomylić, ani zapomnieć. Colin Bass („Camel”) matowością swojego głosu przypomina nieco Rogera Watersa, lecz mając już na koncie odsłuch „Is This The Life We Really Want?” śmiem twierdzić, że Colin wypada o wiele lepiej.
No i tytułowy „Hunt” mający w swojej pierwotnej wersji 90 min, który w „skomercjalizowanej” formie został skondensowany do 18 minutowej suity o technologicznych zagrożeniach czyhających w świecie cyfrowych mediów, sieci społecznościowych i sztucznej inteligencji. Rolę narratora powierzono Johnowi Englandowi a warstwa muzyczna łączy w sobie oldfieldowską gładkość syntezatorów z chropawą, niemalże garażową siermiężnością. Nie zabrakło też wilczych odgłosów, co jakby jasno daje do zrozumienia, że Amarok – gigantyczny wilk samotnik z mitologii Inuitów rusza na łowy.

A jak oceniam samą jakość brzmienia? Na pewno nie gorzej od warstwy muzycznej, z tą tylko różnicą, że pomimo wyśmienitej rozdzielczości i niezwykle sugestywnych efektów przestrzennych wyraźnie trzeba zaznaczyć, iż „Hunt” jest albumem do emocjonalnego słuchania a nie beznamiętnej analizy. Próżno doszukiwać się w nim samplerowych wodotrysków, czy krawędzi źródeł pozornych tak ostrych, że można byłoby się nimi ogolić. Nic z tych rzeczy. Za to wykraczająca daleko poza obrys kolumn scena, spójność masteringu i dbałość zarówno o namacalność nie zawsze pierwszoplanowego wokalu, jak i prawidłową gradację planów zasługują na pochwałę. Kawał dobrej roboty. Pytanie tylko jak tytułowy album rozgłośne radiowe i czy uda mu się przebić w nieco szerszym aniżeli tylko zagorzała grupa fanów gronie. Mam jednak cichą nadzieję, że Amarok w końcu na stałe zagości na radiowych playlistach i jeśli tylko nie zniknie tak jak poprzednio z muzycznej sceny, to stanie się naszym kolejnym „produktem eksportowym” zdolnym przyciągnąć rzesze słuchaczy nie tylko w Polsce, lecz i na całym świecie.

Marcin Olszewski

Lista utworów:
1. Anonymous
2. Idyll
3. Distorted Soul
4. Two Sides
5. Winding Stairs
6. In Closeness
7. Unreal
8. Nuke
9. Hunt

Skład:
Michał Wojtas (wokal, utwory: 1, 3, 5, 6, 9/ gitary/ fisharmonia/ theremin/ instr. klawiszowe/ instr. perkusyjne/ perkusja elektroniczna/ sample)
Paweł Kowalski (perkusja, utwory: 1-3, 5, 6, 8/ bas, track 2)
Marta Wojtas (wavedrum, utwory: 1, 2, 6, 9)
Colin Bass (utwory, utwór 8)
Mariusz Duda (wokal, utwór 2)
Michał Ściwiarski (instr. klawiszowe, utwór 7)
Konrad Pajek (wokal, utwór 2)
John England (lektor, utwór 9)
Sebastian Wielądek (duduk, utwór 4)

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Amarok

„Hunt” Amarok w U22

Początek wakacji powinien wywoływać wyłącznie pozytywne emocje, jednak w przypadku grona osób kibicujących inicjatywie muzycznych spotkań w Studiu U22 koniec czerwca oznacza również 2-3 miesięczne wakacje od tychże eventów. Kończąc zatem sezon 2016-2017 Piotr Welc przygotował nie lada atrakcję i zorganizował nie tylko odsłuch, ale i mini koncert powracającej na muzyczną scenę albumem „Hunt” formacji Amarok, której nazwa nawiązuje do mitologii Inuitów i gigantycznego wilka samotnika.

Nauczony doświadczeniem i mając świadomość popularności tego typu eventów postarałem się pojawić na tyle wcześnie, by jeszcze w kilku kadrach uwiecznić próbę Amaroka. Ostatnie szlify systemu nagłośnieniowego, dogrywanie spraw natury organizacyjnej – w tym ustalanie playlisty („Anonymous”, „Distorted Soul” oraz „Winding Stairs”) i przez kilkanaście minut Amarok grał praktycznie wyłącznie dla nas. Magia!

Potem już było bardziej „oficjalnie”. Kilka słów wstępu, kilka wspomnień w ramach podsumowania właśnie kończącego się sezonu i … niech gra muzyka.

Długo, bardzo długo, bo aż 13 lat trzeba było czekać na kolejny album progresywnego art.-rockowego projektu Michała Wojtasa Amarok. O trzech pierwszych płytach („Amarok” – 2001, „Neo Way” – 2003, „Metanoia” – 2004) pamiętają prawdopodobnie jedynie najzatwardzialsi miłośnicy gatunku i im przypominać z pewnością niczego, jednaj wszystkim pozostałym należy się kilka słów wyjaśnienia. Otóż Michał Wojtas – multiinstrumentalista, wokalista i producent na swoich poprzednich krążkach gościł m.in. Colina Bassa (Camel) czy Mariusza Dudę (Riverside, Lunatic Soul), który wtedy właśnie przebijał się do muzycznej świadomości fanów progresywnych brzmień a jego twórczość powinna z łatwością trafiać fo miłośników Pink Floyd, Mike’a Oldfield’a, Lunatic Soul a z bardziej syntetycznych klimatów Björk, czy Massive Attack. Wróćmy jednak do tematu. Najwidoczniej wcześniejsza współpraca pozostawiła na tyle bogaty bagaż pozytywnych wspomnień, że również i tym razem obu ww. dżentelmenów, oraz niewymienionego wcześniej Michała Ściwiarskiego (Casma) można usłyszeć na najnowszym albumie. Do składu dodatkowo dołączyła autorka większości tekstów, oraz okładki Marta Wojtas. Tytułowy album, podobnie jak wcześniejsze został zrealizowany przez Magdę i Roberta Srzednickich w warszawskim studiu Serakos.

Jeśli zaś chodzi o tematykę „Hunt”, to z prog-rockowych słyszalnie nawiązujących do estetyki nierozerwalnie związanej z Pink Floyd i łagodniejszym obliczem Riverside muzycznych pejzaży wyłania się niepokojący obraz wpływu świata wirtualnego – dostępnego w sieci, na nasze codzienne życie i relacje z innymi ludźmi, również tymi najbliższymi. Wpisuje się zatem idealnie, kontynuuje wątki poruszane np. w „Fear Of A Blank Planet” Porcupine Tree, czy „Anno Domini High Definition” Riverside. To niezwykle klimatyczny, kontemplacyjny i wielowarstwowy koncept-album , który zyskuje przy każdym kolejnym odsłuchu, co z resztą pokazała przedpremierowa prezentacja na udostępnionym przez warszawskiego Horna systemie złożonym z topowych Marantzów (SA-10 + PM-10) i kolumn Sonus faber Elipsa Red.

Na koniec warto nadmienić, że „Hunt” ma być … początkiem kolejnej trylogii, więc jeśli tylko spodoba się Państwu najnowsza odsłona Amaroka, to warto trzymać rękę na pulsie.

Do zobaczenia po wakacjach.

Marcin Olszewski