Tag Archives: APEX


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. APEX

dCS Vivaldi APEX DAC

Link do zapowiedzi: dCS Vivaldi APEX DAC

Opinia 1

Wiadomym jest, że technologiczna ewolucja to nieunikniony proces każdego komponentu audio. I nie ma znaczenia, czy mówimy o początku, czy szczycie oferty danego podmiotu gospodarczego, bowiem podnoszenie standardów jakości dotyczy praktycznie każdego pułapu cenowego. To jest tak zwany aksjomat. Jednak w zależności od marki ów proces może odbywać się dwojako. Najczęstszy, to odświeżanie oferty w postaci zdejmowania z afisza starego modelu. Niestety stosunkowo rzadki, ale zawsze, metodą upgrade’u poprzez doposażanie starszej wersji do najnowszej specyfikacji firmowymi kitami. To naprawdę jest ewenement w skali świata, niemniej jak najbardziej realny, czego dowodem jest dzisiejszy test. Czego? W pierwszym momencie wydaje się, że urządzenia skończonego. Tymczasem według konstruktorów spod znaku dCS dającego się jeszcze poprawić. A mowa o wybitnym przetworniku Vivaldi DAC 2, w którym podobno drzemią ukryte pokłady jeszcze lepszej obsługi sygnałów cyfrowych. Naturalnie wiąże się to z lekką modyfikacją wewnętrznych układów elektrycznych, a dokładniej mówiąc wymianą jednej z płytek i modyfikacją układu zasilania, jednak bez większego problemu temat jest do szybkiego ogarnięcia. Oczywiście w celu dokładnego, dosłownie 1:1 przyjrzenia się najnowszej odsłonie przetwornika Vivaldi nie musieliśmy oddawać swojego egzemplarza do transplantacji, tylko dzięki łódzkiemu Audiofastowi do naszej redakcji dotarł odpowiednio wygrzany egzemplarz najnowszej inkarnacji przetwornika cyfrowo/analogowego dCS Vivaldi DAC APEX.

Chyba nikogo nie zdziwi fakt bliźniaczego wyglądu i manualno-specyfikacyjnego wyposażenia dCS-owej nowości. To nadal jest sporej wielkości i stosunkowo ciężka jak na DAC, srebrna lub tak jak w przypadku dostarczonego na testy egzemplarza czarna, prostopadłościenna skrzynka z wykończonym przecinającymi się łukowatymi płaszczyznami frontem. Wspomniany awers w celach manualnej obsługi wszelkich dostępnych funkcji jest ostoją umieszczonego z lewej strony wielofunkcyjnego wyświetlacza, tuż obok niego z prawej strony pięciu niewielkich okrągłych przycisków, zaś na prawej flance średniej wielkości gałki poziomu wzmocnienia sygnału wyjściowego. Tył Vivaldiego podobnie do poprzednika w kwestii wyposażenia również nie zyskał niczego nowego, dlatego powiela ofertę poprzednika w postaci bloku wyjść liniowych XLR/RCA, pakietu wejść cyfrowych w standardach SPDiF, AES/EBU, BNC oraz USB, kilku terminali zegarowych BNC, wielopinowego gniazda serwisowego oraz zespolonego w głównym włącznikiem i bezpiecznikiem modułu zasilania IEC. Miłym dodatkiem na tym poziomie jakościowym marki dCS jest dostarczany w komplecie pilota zdalnego sterowania. Czym zatem różni się nasz bohater od swojego starszego brata? Naturalnie diabeł tkwi w szczegółach, jednak idąc za oficjalnymi informacjami producenta w temacie podstawowych zmian mamy do czynienia z poprawą zasilania i korektą płytki sygnału analogowego. Co, jak i gdzie dokładnie, mimo bogactwa zdjęć w necie, jest słodką tajemnica zespołu inżynierskiego.

Tak prawdę mówiąc mimo wielkich obietnic skądinąd kojarzonego z odpowiednią wiedzą na tym polu, angielskiego producenta byłem bardzo ciekawy nie tego, czy udało się coś nowego zaproponować, tylko raczej w którą stronę potencjalne zmiany podryfują. Czy dźwięk się nieprzyjemnie wyostrzy. A może znacząco straci werwę i tak rozpoznawalną dla tego brandu, bo wyrazistą i przy okazji twardą kreskę rysunku wirtualnych bytów. Czy też pod płaszczykiem ukierunkowania przekazu ku większej muzykalności przykryje całość tak uwielbianym przez wielu melomanów kocykiem pewnego rodzaju niedopowiedzenia o rozgrywanych w naszych domostwach wydarzeniach scenicznych. Jak widać, lista ewentualnych wyników jest spora, jednak gdybym miał być szczery, dla mnie osobiście każdy z wymienionych nurtów na tle dotychczasowych dokonań firmy byłby swoistym krokiem w tył. Jeśli ma być poprawa, to owszem, na tle poprzednika mają być wyraźne i słyszalne ruchy, jednak w pewien sposób będące progresem w obranym przed laty kierunku, a nie populistyczne przymilanie się nowym potencjalnym nabywcom. Na szczęście dCS ma na tyle ugruntowaną jakościową rozpoznawalność, że bez oglądania się na być może oklaski ze strony przyszłych zainteresowanych, jednak na dłuższą metę mając w głowie niezadowolenie wiernych użytkowników, ciekawie pogłębiła dotychczasowy sznyt brzmieniowy. A ciekawy, gdyż nie dewastując dotychczasowego pomysłu na dźwięk, tylko lekko podrasowując swój znak rozpoznawczy. Co to oznacza?
Otóż nadal mamy ostrą krawędź, zjawiskową w znaczeniu nienachalności twardość dźwięku, jednak obecnie ewidentnie słychać zastrzyk dodatkowej energii. Gdybym miał opisać zmiany w stosunku do posiadanej wersji Vivaldiego, którą na chwilę obecną jeszcze mam, powiedziałbym – pewnie nie uwierzycie, ale dotychczasowe „rozmycie” konturu występujących na scenie muzyków i instrumentów zostało zebrane w sobie i zamienione w mocniej akcentowany puls oraz masę muzyki. Nie odbiło się to jakimkolwiek kosztem utraty body niskich tonów i rozjaśnieniem całości prezentacji, tylko w sobie tylko znany sposób muzyka zyskała na rytmie, wzmocniła tętno i zaczęła obfitować większą energią środka pasma. To oczywiście odbiło się minimalnym zwiększeniem utwardzenia skrajów pasma, jednak w odbiorze całkowicie bezboleśnie, w konsekwencji czego wszystko co dzieje się na wirtualnej scenie, stało się jedynie bardziej oczywiste. Oczywiste w sensie namacalności, o co przecież cały czas przecież walczymy. Naturalnie nie wszyscy o tę namacalność wojują akurat w taki sposób – wspominałem już o miłośnikach romantycznego zawoalowania muzyki z pozoru czarującą, niestety w momencie oczekiwania obcowania z zapisana na pięciolinii prawdą szkodliwą mgiełką, jednak jeśli chcemy czerpać z naszego hobby pełnymi garściami bazując na gęstej pikselowo ilustracji sonicznej, najnowsza odsłona marki dCS Vivaldi APEX DAC jest do tego wręcz idealnym partnerem. Na tyle uniwersalnym, że w swoim kilkunastodniowym mitingu testowym w odbiorze dosłownie każdego rodzaju muzyki widziałem raczej pozytywy. Co oznacza fraza „raczej”? Spokojnie, nic dramatycznego. Chodzi o ewidentnie rewelacyjny wpływ nowego sposobu na muzykę dCS-a na poprawę dobrze rozumianej zadziorności nurtów typu rock, elektronika tudzież free-jazz. To był pewnego rodzaju jakościowy przeskok, dlatego jeśli jesteście miłośnikami takich kapel, nie ma innej opcji, jak zamawiać upgrade posiadanego Vivaldiego lub jeśli jeszcze nie macie nic z tej stajni, zakup w wersji opisywanej dzisiaj nowości. Czy to oznacza, że mniej agresywne, a co gorsza stawiające na romantyzm i emocje zapisy nutowe powinny stronic ode tytułowego Anglika? Nic z tych rzeczy. Owszem, sytuacja brzmieniowa nabiera nieco mocniejszych rysów, jednak rozpatrywałbym to jedynie w estetyce nieco mocniejszego akcentu każdej z fraz, niż szkodliwego kaleczenia muzyki nadmierną technicznością jej podania. A przecież od zawsze wiadomym jest, iż muzyka dawna i wszelkie odmiany spokojnego jazzu są moim konikiem, co w pewien sposób gwarantuje zdrowe podejście APEX-a do opisanych w powyższym akapicie sonicznych zmian. Tak, jest bardziej wyraziście w każdym aspekcie, jednak z dCS-owym rozsądkiem. Co więcej, nie zaskoczę się, gdy dla wielu z Was zaskakująco pozytywnym, bo dalekim od chadzania sposobu prezentacji po tak zwanej bandzie.

Czy nasz bohater jest bezwzględnym partnerem dla każdego? Być może trochę dziwnie to zabrzmi, ale gdy w pierwszym odruchu na usta ciśnie mi się fraza „tak”, to po głębszym namyśle wiem, że nie do końca. Powód? Po pierwsze wiodącą rolę w odbiorze brzmienia APEX-a będą odgrywać preferencje słuchacza – kolejny raz piję do piewców często „pokracznej” magii ponad wszystko. Zaś po drugie nazbyt anorektyczna lub nadpobudliwa zastana układanka sprzętowa. Niestety jednego i drugiego problemu opiniowany DAC nie będzie nawet próbował naprawiać. Po prostu poda czysty, okraszony energią i drivem sygnał i to my, czyli potencjalni nabywcy musimy wiedzieć, czy swoimi dotychczasowymi wyborami udowodniliśmy wiedzę na temat poprawnie odtworzonej muzyki. Jeśli zbłądziliśmy, to nasz, a nie jego problem. Koniec kropka. Brutalne, ale niestety prawdziwe. I chyba za tę bezkompromisowość podejścia do tematu – oczywiście w pewnym momencie poznawszy się na wiedzy Anglików, najbardziej cenię ich poczynania.

Jacek Pazio

Opinia 2

Jeśli chodzi o topowe przetworniki cyfrowo-analogowe, czyli w skrócie DAC-i, to większość zorientowanych w temacie niejako z automatu zerka w kierunku MSB, dCS-a, czy też nieco jeszcze egzotycznego, hiszpańskiego WADAX-a. Oczywiście chrapkę na audiofilski Olimp mają również i pozostali wykazujący high-endowe aspiracje gracze, więc jeśli tylko ktoś nie czuje ciśnienia na top topów z powodzeniem może wybierać wśród oferty Chorda, Brinkmanna, Thraxa, czy nawet Rockny i śmiem twierdzić, że powodów do marudzenia raczej mieć nie powinien. Warto jednak mieć świadomość, że tak jak i w innych dziedzinach radosnej twórczości przedstawicieli homo sapiens przykład idzie z góry i jeśli tam pojawia się coś nowego, to i na bardziej przystępnych pułapach cenowych po jakimś czasie można spodziewać się odzewu. Skoro jednak nadarzyła się ku temu sposobność, zamiast czekać na ową popularyzację skorzystaliśmy z uprzejmości łódzkiego Audiofastu i przygarnęliśmy pod redakcyjny dach najnowszą odsłonę rezydującego w naszym referencyjnym systemie przetwornika. Mowa oczywiście o dCS Vivaldi, którego wersja Apex trafiła na sklepowe półki 4 marca a do nas pachnący fabryką, kruczoczarny egzemplarz zawitał już na początki kwietnia, o czym nie omieszkaliśmy poinformować, zamieszczając stosowną unboxingową sesję. Mając jednak na uwadze, iż każda roszada na szczycie cennika potrafi nieco napsuć krwi wiernym akolitom marki już na wstępie pozwolę sobie nieco uspokoić posiadaczy starszych wersji Vivaldich i Rossinich, którzy bynajmniej nie muszą nerwowo zastanawiać się jak chcąc być na bieżąco, w najbliższym czasie upłynnić egzemplarze stojące u nich na półkach, gdyż dCS przygotował dla nich odpłatną aktualizację kluczowej sekcji Ring DAC™ do specyfikacji APEX. Jeśli zatem zastanawiacie się Państwo, czy po raz kolejny lepsze okaże się wrogiem dobrego, bądź wprowadzone zmiany będą miały charakter czysto kosmetyczny nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do dalszej lektury.

Patrząc na poprzednią ścianę aktualnej wersji angielskiego przetwornika trudno oprzeć się wrażeniu, że pod względem designu nie zmieniło się absolutnie nic. Masywny aluminiowy front nadal zdobią dwie leniwe fale układające się w kształt przywodzący na myśl obrys poddanej dekapitacji ryby w okolicy skrzeli której ulokowano niewielki błękitny wyświetlacz i pięć równie mało absorbujących srebrnych przycisków a w centrum płetwy ogonowej uniwersalne pokrętło umożliwiające nie tylko regulację głośności, lecz również nawigację po menu. Podobnie intensywne uczucie déjà vu przynosi wizja lokalna zakrystii, gdzie gdyby nie niewielki napis potwierdzający fakt, iż mamy do czynienia z Apexem, to z powodzeniem moglibyśmy żyć w przekonaniu, że moglibyśmy uznać, że dystrybutor przysłał nam dokładnie ten sam, co poprzednio recenzowaliśmy, egzemplarz. Analogowe gniazda wyjściowe XLR i RCA ulokowano z lewej strony centrum pleców przetwornika przeznaczając na zdecydowanie bardziej rozbudowany zestaw interfejsów cyfrowych w skład którego wchodzą cztery AES/EBU, dwa koaksjalne, BNC, optyczne i asynchroniczne USB 2.0 uzupełnione o cztery BNC dedykowane wejścia dla zewnętrznego zegara i podwójne SPDIF Coax. Wyliczankę zamyka port serwisowy RS232 i zintegrowane z włącznikiem i komorą bezpiecznika (wskazana wymiana standardowego rurkowca na nawet podstawowego Synergistic Research) główne gniazdo zasilające. Na wyposażeniu znajduje się oczywiście firmowy pilot z pomocą którego nie tylko dokonamy stosownych nastaw i przekopiemy się przez całe menu, lecz z powodzeniem sterować będziemy regulowanym (w domenie cyfrowej) stopniem wyjściowym przetwornika, czy też wybierać pomiędzy dedykowanym sygnałom PCM i DSD kilkunastoma filtrami cyfrowymi.
Jeśli chodzi o trzewia zamiast powtórki z rozrywki, czyli mocno odtwórczej powtórki w stylu kopiuj-wklej z opisu protoplasty jedynie zwrócę uwagę na zaimplementowane w APEX-ie zmiany dotyczące poprawy wydajności referencyjnego źródła napięciowego, z którego korzysta układ przetwornika, przeprojektowanie samej płytki przetwornika obejmujące m.in. wymianę tranzystorów i nowy analogowy stopień wyjściowy. Może na papierze nie wygląda to zbyt imponująco, szczególnie gdy po zerknięciu do cennika okaże się, iż dla posiadaczy dotychczasowych wersji Vivaldich i Rossinich wiąże się on z perspektywą uszczuplenia domowego budżetu o drobne 34 800 PLN, jednak życie już nas nauczyło, by werdykt wydawać dopiero po odsłuchu a nie przed, bazując jedynie na własnych wyobrażeniach, zdjęciach, czy wręcz pomiarach, z których tak naprawdę w końcowym rozrachunku niewiele wynika. Dlatego też z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku mogę schować aparat do torby, wygodnie rozsiąść się w fotelu i zabrać za to, co tak naprawdę stanowi kwintesencję naszego hobby – za słuchanie.

I tu od razu niespodzianka, gdyż zamiast nomen omen spodziewanych zmian o intensywności co najwyżej kosmetycznej mamy nader wyraźną ewolucję charakteru dźwięku w stronę lepszego wypełnienia, wyrafinowania i delikatnego obniżenia równowagi tonalnej w stosunku do tego, co prezentowała poprzednia inkarnacja tytułowego przetwornika. Ba, jeśli ktoś do tej pory jedynie bezrefleksyjnie powtarzał i pewnie po części nawet wierzył w głoszone tezy o wręcz atawistycznej analityczności i techniczności angielskich DAC-ów przejawiającej się nad wyraz szerokim wachlarzem generowanych dźwięków, przy jednoczesnym delikatnym upośledzeniu aspektu ich muzykalności, to pierwszy raz słuchając APEX-a może mieć mocno nietęgą minę. Nie da się bowiem ukryć, iż najnowsza inkarnacja dCS-a robi estetyczną woltę podobną do tej, jaką mieliśmy okazję obserwować w przypadku duetu Accuphase DP-1000 / DC-1000, tylko o przeciwnym zwrocie. O ile bowiem Japończycy z gabinetowego asekurantyzmu poszli właśnie w kierunku rozdzielczości i liniowości, o tyle dCS nie tyle odżegnując się, co zmieniając obszar zainteresowań, z chłodnej analizy rzucił się w wir iście sensualnych krągłości i pasteli. Nie oznacza to bynajmniej, iż jego rysunek został w jakimkolwiek stopniu rozmyty a jedynie dosaturowany, lepiej umocowany w barwie i masie. Dzięki temu nawet gatunki, które nie zawsze dogadują się z audiofilską aparaturą miały szansę nader często gościć na naszych playlistach. Prog-metalowy i wrednie zagmatwany „Vector” angielskiej formacji Haken zabrzmiał wręcz wybornie. Syntezatorowym wstawkom nie brakowało soczystości, gitarowe riffy kąsały jak wściekłe a drący się wniebogłosy do mikrofonu Ross Jennings wreszcie nie jawił się niczym wyspiarski odpowiednik Artura Rojka, czyli jakby za młodu zbyt często jeździł na bardzo niewygodnym rowerku, lecz kipiał wręcz testosteronem. Jednak pomimo wspomnianego dopalenia przekaz cały czas pozostawał niezwykle energetyczny a zagmatwane aranżacje nader zgrabnie łączące niemalże trip-hopowe wstawki z ostrym łojeniem dalekie były od sztuczności i przypadkowości niezwykle precyzyjnie atakując zmysły słuchaczy.
Z kolei około-hollywoodzka symfonika spod pióra Johna Williamsa, czyli „A Gathering of Friends” zachwycała potęgą i rozdzielczością suto podlaną natywną naturalnością niezelektryfikowanego, akustycznego instrumentarium. Z jednej strony mamy zatem w pełni zrozumiały rozmach rozbudowanego aparatu wykonawczego a z drugiej z łatwością jesteśmy w stanie wyłowić partie poszczególnych muzyków. Oczywiście pierwsze skrzypce, a dokładnie wiolonczelę gra tu Yo-Yo Ma, ale i reszta składu ma sporo do powiedzenia. O tak podstawowych aspektach prezentacji jak gradacja planów, czy właściwe rozciągnięcie sceny nie tylko w szerz i głąb, lecz również w domenie wysokości nawet nie wspominam, gdyż na tym pułapie to swoiste abecadło i jakakolwiek wpadka oznaczałaby automatyczną dyskwalifikację. Jednak zamiast owymi podstawami atakować i epatować dCS w tej odsłonie stawia na organiczną naturalność i niewymuszoność. Wyglądało to tak, jakby nawet „goły” Apex za punkt honoru wziął sobie zagrać co najmniej na poziomie Vivaldiego DAC2 wspieranego re-colckerem i zegarem wzorcowym Mutec-a. Czy to źle? Wręcz przeciwnie. Po prostu ewolucja i związany z nią progres  pomiędzy obiema generacjami Vivaldich w tym wypadku nie budzą żadnych wątpliwości.
Od razu warto też wspomnieć, że dCS nie ma najmniejszych problemów z tzw. grą ciszą, czyli swoistym minimalizmem formy, gdzie im mniej tym lepiej a każdy szmer, czy pojedyncza fraza stają się wydarzeniami samymi w sobie. „Officium Novum” Jana Garbarka z The Hilliard Ensemble jest tego najlepszym przykładem. Ormiańskie wokalizy wypełniające wnętrza klasztoru św. Gerolda przeplatane są partiami saksofonu mistrza i niby nic specjalnego się nie dzieje a ucha od głośników oderwać nie można.

Oj udał się dCS-owi ten Apex. Bez jakichkolwiek zmian natury aparycyjnej wyraźnie odjechał swojemu poprzednikowi pod względem wyrafinowania i organiczności brzmienia. I choć nie twierdzę, że będzie w stanie zauroczyć Państwa od razu po wyjęciu z pudełka, gdyż do pełnej formy dochodzi w ciągu co najmniej kilkudziesięciu godzin, to wygrzany jeńców już nie bierze. Jeśli zatem rozglądacie się Państwo za przetwornikiem w okolicach 200 kPLN, to nie będzie przesady jeśli uznam, że dCS Vivaldi APEX ma spore szanse stać się zarazem pierwszym, jak i ostatnim DAC-iem jaki weźmiecie Państwo na testy.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Audiofast
Producent: dCS
Cena: 189 400 PLN

Dane techniczne
Zastosowany układ przetwornika: dCS Ring DAC™
Wyjścia analogowe: para XLR, para RCA
Impedancja wyjściowa: 3Ω XLR, 52Ω RCA
Napięcie wyjściowe: 0.2V, 0.6V, 2V, 6V
Wejścia cyfrowe:
1 x USB 2.0: 24-bit 44.1 – 384kS/s PCM, DSD/64 & DSD128 @ DoP
4 x AES/EBU: 24-bit 32 – 192kS/s PCM & DSD/64 @ DoP
2 x Dual AES: 24-bit 88.2 – 384kS/s PCM, DSD/64 & DSD/128 @ DoP
2 x SPDIF Coax: 24-bit 32-192kS/s PCM & DSD/64 @ DoP
1 x SPDIF BNC: 24-bit 32-192kS/s PCM & DSD/64 @ DoP
1 x SPDIF TOSLINK: 24-bit 32 – 96kS/s PCM
1 x SDIF-2 BNC:24-bit 32 – 96kS/s PCM / SDIF-2 DSD (auto selected)
We/Wyjścia zegarowe: 3 x Word Clock BNC, akceptują standardowy sygnał zegara Word Clock przy 32, 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4 lub 192kHz
Odstęp sygnał/szum: > -113dB0 @ 20Hz-20kHz
Przesłuch międzykanałowy: > -115dB0, 20-20kHz
Pobór mocy: 23W / 50W max
Wymiary (S x G x W): 444 x 435 x 151 mm
Waga: 16.2kg