Opinia 1
Jak już kilka tygodni temu wspominałem, test zasilającego okablowania marki ZenSati z serii #X był tylko pewnego rodzaju rozgrzewką pozwalającą przygotować się na naprawdę poważne starcie. Jakie? Z pełnym kompletem okablowania z tej serii, które nie oszukujmy się, powstało w celu dotknięcia tak poszukiwanego przez wielu melomanów dźwiękowego absolutu. A jeśli tak, to moim zdaniem zaproponowana przez dystrybutora kolejność podejmowania prób oceny brzmienia tak wymagającego zestawu była jak najbardziej słuszną decyzją. Choć rzucenie się na głęboką wodę bez problemu pozwoliłoby nam wychwycić najważniejsze cechy serii, jednak gdy chodzi o tak ekstremalnie dopracowane konstrukcje, dobrze jest zrobić sobie coś na kształt poznawczego sparingu, aby niczego nie przeoczyć. A jak przekonałem się podczas tego mitingu, gra była warta świeczki. Co to oznacza? Po odpowiedź zapraszam do lektury testu poświęconego dostarczonemu przez warszawskiego dystrybutora Audiotite pełnego kompletu duńskiego okablowania ZenSati #X, w skład którego weszło 7 przewodów zasilających, dwie sygnałówki analogowe XLR, po jednej sygnałówce cyfrowej AES/EBU, USB i LAN oraz głośnikowce i stosowne zwory.
Budowa ZenSati #X bez względu na przenoszony sygnał oprócz nieco innego przekroju drutu w zależności od potrzeb danego kabla jest bardzo podobna. To zawsze jest wysokiej czystości, skręcona w firmowy splot, pozłacana miedź. W celach ochrony przed szkodliwymi zakłóceniami elektromagnetycznymi sygnał jest potrójnie ekranowany. Jednak jak wiadomo, to nie jedyne czynniki szkodzące wysokiej jakości okablowaniu. Mam na myśli wszechobecne wibracje, do przeciwdziałania którym producent zaprzągł miękką piankę z tworzywa sztucznego. Taki ruch sprawił, że pomimo stosunkowo dużej średnicy kable są całkiem wdzięczne do układania.. Jak widać na powyższych fotografiach, motywem przewodnim zewnętrznych plecionek, jak i zastosowanych wtyków jest nienachalnie prezentujące się złoto. Nienachalnie, bowiem zdjęcia tego nie oddają, ale odcień użytego do otulenia konstrukcji kruszcu jest lekko zgaszony, a mocny połysk posiadają mające lekko kontrastować z resztą konstrukcji wtyki. Jeśli chodzi o kwestię logistyki, każdy przewód w celu ochrony przed uszkodzeniami najpierw zostaje ubrany w ochronną siatkę, a dopiero potem umieszczany w eleganckim, pokrytym skórą i opatrzonym certyfikatem potwierdzającym numer wydrukowany na każdym wtyku, prostopadłościenny kuferek. Zapewniam, to od początku do końca, z dźwiękiem włącznie – co zaraz postaram się udowodnić – produkt najwyższej jakości.
Jak delikatnie sugerowałem we wstępniaku, dobrze się stało, że najpierw zapoznaliśmy się z możliwościami Duńczyków w skali mikro. Dzięki temu poznaliśmy ich pomysł na dźwięk, co w kolejnym kroku pozwoliło przekonać się, czy po okablowaniu całego posiadanego zestawu jego brzmienie nie przekroczy cienkiej linii nadmiernej interpretacji muzyki na modłę Skandynawów. Oczywiście gdy przypuścimy tak zmasowany atak, jasnym jest, że proponowany sznyt grania będzie w pełni firmową propozycją gości, jednak dla potencjalnego nabywcy kluczowe jest to, jak to wypadnie w wartościach bezwzględnych, czyli dobrze bądź źle. Nie raz przekonałem się, że już z pozoru niegroźna roszada kompletnego okablowania sieciowego potrafiła brutalnie wywrócić do góry nogami lubiany przeze mnie sznyt prezentacji, a co dopiero jazda bez trzymanki z pełnym kompletem prądowym, sygnałowym i głośnikowym. Dlatego gdy przychodzi test typu zmieniamy dosłownie wszystko, z jednej strony zawsze na takie spotkania jestem otwarty, za to z drugiej bardzo ciekawy, czym to się skończy. Jaki był finał w tym przypadku? Nie powiem, mając na uwadze oferowaną gładkość z pierwszego spotkania z serią #X trochę obawiałem się, że muzyka może stracić na animuszu. Tymczasem nabrała dodatkowej plastyki w najwyższych rejestrach, jednak gdy w pierwszych chwilach wydawało mi się to spornym posunięciem, finalnie zrozumiałem iż działania w reszcie podzakresów są naturalnym feedbackiem wieloletniej pracy nad własną szkołą grania. Jaka to szkoła? To znakomite rozwinięcie tego, co pokazało okablowanie zasilające. Chodzi o ponadprzeciętny drive oraz w pełni kontrolowaną, przy okazji nieposkromioną w pokazywaniu agresji energię dźwięku, co w wyrafinowany sposób uzupełniały w pierwszym odczuciu bardzo plastyczne, jednakże niegubiące nawet najdrobniejszej informacji, odbierane jako trafiające w punkt spójności grania całego zestawu wysokie tony. To było dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Mam na myśli fakt osobistego poszukiwania iskry czasem wyskakującej z czeluści gładkiej wizualizacji wydarzeń scenicznych. Nie chadzającej swoimi drogami, bo byłoby to jawne pogwałcenie spójności brzmienia pełnego spektrum zakresów, tylko nieco mocniejszej, jakby bardziej akcentującej błysk blach perkusji. Tymczasem kable ZenSati #X jak gdyby od tego stroniły, a mimo to grały w specyfice zaplanowanej przez konstruktora ze wszech miar przyjemnej żywiołowości. Żywiołowości podpieranej wspomnianym mocnym i zwartym basem, esencjonalną, przy tym wielobarwną średnicą i choć gładkimi, to zawsze radosnymi wysokimi tonami. Z subiektywnym małym „ale” wszystko było tak jak lubię na co dzień. I wtrącając słowo w cudzysłowie nie piszę o tym, aby deprecjonować testowane konstrukcje, bo zagrały inaczej, niż w wypracowanej przez lata subiektywnie najlepszej dla mnie estetyce, tylko po to, żeby pokazać, jak można nieco przearanżować finalny sound i bez najmniejszego problemu udowodnić pławienie się słuchacza w graniu w najlepszej jakości. I powiem Wam, szybko się o tym przekonałem. I nie będę w tym momencie uskuteczniał żadnej muzycznej wyliczanki płytowej, gdyż jak przystało na produkty z poziomu ekstremalnego High End-u, nie było materiału muzycznego, który nie zagrałby na maksimum swoich możliwości w odniesieniu do realizacji, tylko wspomnę o skuteczności działania oferty Duńczyków w codziennym użytkowaniu. Spokojnie, mam na myśli nie wyczynowe z kilkukrotną z rzędu weryfikacją poszczególnych fraz – mam czasem takie nasiadówy ze znajomymi, tylko prozaiczne słuchanie muzyki. Jednak w wydaniu Skandynawów słuchanie ze wszech miar z jednej strony uniwersalne, a z drugiej rzadko spotykane, gdyż tak na niskich poziomach głośności, jak i tych ekstremalnych, ocierających się o ból uszu muzyka oferowała pełne spektrum informacji oraz zarezerwowaną dla danego materiału wyrazistość. Tak tak, mimo wspominanej plastyki dźwięku, cały czas przekaz tryskał niezbędną transparentnością. Jednakże na tyle umiejętnie dozowaną, że wszystko co zostało zarejestrowane na płycie, było dobrze podane i podczas nocnych odsłuchów choćby w skandynawskiej odmianie jazzu, jak i w trakcie jazdy bez trzymanki z przykładową twórczością elektronicznych, czy rockowych tuzów. Tłumacząc z polskiego na nasze chodzi o to, że owa gładkość idąca w stronę nienachalnej analogowości nie tylko nie przeszkadzała (nie ograniczała swobody i witalności prezentacji) podczas wieczornego plumkania, ale również masochistycznych sesji mających przenieść nas na koncert rockowy jeden do jeden w sensie ilości wytworzonych decybeli. W swojej codziennej konfiguracji w momencie przekraczania rozsądnego poziomu głośności czasem zaliczam niekontrolowane wyskoki agresji muzyki, co z pewnością jest feedbackiem różnorodności okablowania momentami ze sobą nie do końca idealnie współpracującego. W przypadku tytułowego zestawu ZenSati #X nic takiego nie miało miejsca. Przypadek? Mam nadzieję, że w powyższym tekście dobitnie opisałem dlaczego nie ma podstaw do takiego twierdzenia. To po prostu od początku do końca przemyślanie opracowane kable.
Czy próbując zachęcić Was do prób na własnym podwórku z opisanym powyżej okablowaniem jestem gotów stwierdzić, że mamy do czynienia z absolutem? Powiem tak. Przez lata przez moje ręce przewinęło się wiele wspaniałych konstrukcji i z prostej przyczyny nigdy ich tak nie określiłem. Powód jest banalny i opiera się na wiedzy, że absolutu dla całej populacji melomanów nie ma i nie będzie. Są za to takie konstrukcje – tak jak w tym przypadku, które bez problemu wymykają się ocenie „bardzo dobre”. Zwyczajnie są znakomite. Ale i te z uwagi na nieco inne postrzeganie drobnych niuansów brzmieniowych mogą mieć swoich zwolenników i przeciwników. Flagowa oferta marki ZenSati gra ze zjawiskowym timingiem, energią i rozmachem, jednak w estetyce naturalnie przyswajalnej gładkości. I gdybym miał na siłę szukać potencjalnych oponentów takiego podania muzyki, jedyną grupą jaka przychodzi mi do głowy, będą prawdopodobnie wielbiciele nadmiernej analityczności. #X-y z założenia na to nie pójdą. W ich kodzie DNA zapisane jest oddanie ducha danego materiału z nutą homogeniczności, a nie smaganie nas wątpliwymi artefaktami spod znaku nadinterpretacji prezentacji. Zatem puentując powyższy tekst chyba jasnym jest, że jeśli lubicie zatracić się w muzyce, a nie być nią kolokwialnie mówiąc nienaturalnie pobudzani, jeśli nie pełen zestaw, to choćby jedna składowa tego testu powinna zagościć u Was na sesji weryfikacyjnej. Zapewniam, niezapomniana przygoda jest gwarantowana.
Jacek Pazio
Opinia 2
Przewrotnie stwierdzę, że bardzo dobrze się stało, iż pełen zestaw topowego okablowania ZenSati #X pojawił się u nas dopiero teraz. Powodów takiego, wybitnie subiektywnego, postrzegania bohaterów niniejszego testu jest kilka. Nie dość bowiem, że do odsłuchów ultra high-endowych drutów trzeba zrobić odpowiedni podkład – zbudować solidne empiryczne podstawy i mieć odpowiednio wysoko zawieszony punkt odniesienia, czyli mówiąc wprost zdobyć odpowiednie doświadczenie, bądź wręcz na tyle popaść w rutynę by za przeproszeniem nie jarać się jak stodoła z piosenki Czesława Niemena na widok wszystkiego co drogie. Ponadto dysponować adekwatnym klasą systemem zdolnym pełnię możliwości rzeczonego okablowania zaprezentować. No i oczywiście jeszcze jeden mały drobiazg, o którym zapomnieć nie sposób, czyli wypadałoby znaleźć dystrybutora owymi flagowcami dysponującego i w dodatku na tyle miłego, by na dłuższą chwilkę je u nas zostawić. Czemu? Cóż, jak pokazuje życie i nasza redakcyjna praktyka czas nie tylko leczy rany, lecz również studzi głowy a siadając do odsłuchów i potem zbierania dokonanych obserwacji wszelką ekscytację najlepiej odłożyć na bok i skupić się na faktach.
Jak sami Państwo widzicie lista kryteriów do spełnienia może nie jest jakoś specjalnie rozrośnięta, lecz już poziom trudności, oczywiście w zależności od powagi podejścia do tematu samych zainteresowanych, może lekko onieśmielać. Całe szczęście, choć zabawę w Hi-Fi / High-End traktujemy z Jackiem li tylko jako mające z założenia sprawiać nam przyjemność hobby, niejako z góry zakładamy, że jeśli coś robimy, to na przynajmniej 100% i w pełni w dany projekt się angażujemy, bo życie jest zbyt krótkie na bylejakość i półśrodki. Dlatego też odkilkując powyższe warunki … Kwestię doświadczenia, z racji goszczenia m.in. setu Argento Audio Flow Master Reference Extreme (XLR + Speaker + Power), Siltechów Triple Crown osobno ( XLR-y i głośnikowe, zasilające) i w komplecie, Synergistic Research (SRX SC, SX IC XLR, Galileo SX AC, Galileo SX SC, Galileo SX Ethernet), czy też Stealth Audio ( Dream V18T, Petite V16-T, Dream 20-20, Śakra v.16 XLR, Octava AES/EBU możemy uznać za zaliczoną. Podobnie jak zagadnienie spokoju ducha i głowy, gdyż mając tytułowe „złotka” u siebie przez ostatni miesiąc (unboxing zawisł na początku listopada) zdążyliśmy się nimi nacieszyć, nabawić i nie tyle znudzić, co oswoić, by umieć trzymać emocje na wodzy i na chłodno podejść do ich opisu. Co do systemu nie czuję się w pełni obiektywny, by go oceniać, ale Jacek ewidentnie wie co robi i z żelaznym uporem dąży do celu, więc i efekty owych działań, przynajmniej z tego co mi wiadomo potrafią nawet wytrawnym, czy wręcz zmanierowanym audiofilom się podobać. I na koniec kwestia kluczowa, czyli zasługujące na w pełni szczere komplementy zaangażowanie, cierpliwość i niejako dobrowolne skazanie się na kilkutygodniową rozłąkę stołecznego dystrybutora duńskiej marki – Audiotite, bez którego moglibyśmy jedynie gdybać i domniemywać co i jak gra li tylko na podstawie kolejnych wystawowych i obarczonych ogromem zmiennych rzutów uchem, a tego jak wiadomo unikamy jak diabeł święconej wody. Dlatego też już bez zbędnego przedłużania zapraszam na kilka refleksji i uwag dotyczących „złotej zgrai” w skład której weszły łączówki USB, Ethernet, AES/EBU, dwie pary XLR-ów, głośnikowce i 7 (słownie siedem) przewodów zasilających, w tym dwa przygotowane z myślą o Gryphonie APEX zakonfekcjonowane wtykami C-19.
Z racji faktu wcześniejszego popełnienia recenzji cyfrowej łączówki #X USB oraz pochodzącego z wiadomej linii przewodu zasilającego czuję się w pełni usprawiedliwiony, by zwyczajowy akapit poświęcony kwestiom natury aparycyjnej i anatomicznej naszych bohaterów potraktować nieco po macoszemu i ograniczyć do niezbędnego minimum. Nie widzę bowiem powodu dla którego miałbym uskuteczniać klasyczny auto-plagiat, bądź wręcz stosować ordynarne kopiuj-wklej. Dlatego też jedynie wspomnę o tym co gołym okiem widać. Czyli, że #X-y są bezwstydnie … złote i to od wtyków począwszy na zewnętrznych koszulkach ochronnych i splitterach/ozdobnych tulejach skończywszy. Ponadto o ile konfekcja lwiej części „duńskich złotek” jest w pełni znormalizowana, to już korpusy wtyków zasilających z racji swej baryłkowatości (zwiększenia średnicy w mniej więcej 2/3 wysokości) mogą sprawiać pewne problemy użytkowe gdy gniazdo zasilające umieszczono w zazwyczaj mieszcząceym standardowy wtyk zagłębieniu / komorze / kołnierzu (vide Block Audio Mono Block). Całe szczęście redakcyjny Furutech NCF Power Vault-E pierścienie NCF Booster Brace-Single ma demontowalne, więc po trepanacji japońskiej listwy mającej na celu ich ekstrakcję problem aplikacyjny mogliśmy uznać za rozwiązany. Natomiast z racji niezwykłej lakoniczności producenta w materii budowy wiadomo jedynie, że w roli przewodników postawiono na złoconą miedź, skuteczne, kilkuwarstwowe ekranowanie i oczywiście antywibracyjny dobrostan biegnących przewodami elektronów.
Wydawać by się mogło, że skoro mieliśmy okazję rozpoznać bojem z pośród tytułowej zgrai dwa przewody, to mniej – więcej powinniśmy spodziewać się co spowoduje pełne ozłocenie naszego dyżurnego systemu. Problem jednak w tym, że jakiekolwiek dywagacje i prognozy mają to do siebie, że prawdopodobieństwo ich trafności przypomina wróżenie z fusów, szklanej kuli, bądź też przedmiotu żywego zainteresowania … rumpologów. O ile bowiem #X USB bez jakichkolwiek oznak wyczynowości, czy też laboratoryjnej antyseptycznej analityczności odkrywał dotychczas nieodkryte pokłady informacji, niuansów i audiofilskiego planktonu a z kolei #X Power po prostu „znikał” z toru dbając jedynie o szalenie uzależniającą plastykę prezentacji, to dołożenie kolejnych analogowych i cyfrowych łączówek, głośnikowców oraz sieciówek nieco ów obraz nie tyle zintensyfikowało, co … uzupełniło. Uzupełniło, czy też wzbogaciło o pierwiastek wyrafinowania i jakbyście Państwo tego nie interpretowali, naturalnego biegu rzeczy. Bowiem choć o X-ach nie sposób powiedzieć, by jakoś specjalnie uspakajały i spowalniały przekaz, to jednak na tle naszego dyżurnego okablowania i na operującym z niezwykłą delikatnością dynamiką repertuarze (vide niemalże usypiające covery „Sailing” i „Wild Horses” z albumu „Five Minutes” Inger Marie Gundersen) całość brzmiała tak jedwabiście gładko, że aż onieśmielająco … organicznie, żeby nie powiedzieć analogowo. Była to też prezentacja na tyle odmienna od dotychczas przez nas spotykanych, że akomodacja do takiego status quo chwilę nam zajęła. Żeby jednak była jasność – jej odmienność nie wynikała z wywrócenia naszych przyzwyczajeń i oczekiwań na lewą stronę i diametralnej zmianie brzmienia redakcyjnego systemu, co pewnego, jak się finalnie okazało kluczowego, przewartościowania priorytetów. Przykład pierwszy z brzegu – tam gdzie większość konkurencji stawiała na ekscytację i podkreślenie wyjątkowej rozdzielczości, swobody i nad wyraz daleko sięgających skrajów reprodukowanego pasma topowe ZenSati zachowały iście stoicki spokój, z dobrotliwym uśmiechem dając słuchaczom wolną rękę na czym w danym momencie chcą zawiesić oko i ucho. Zamiast niejako statycznego fokusowania się na jakimś konkretnym detalu / aspekcie #X-y oferowały w pełni dynamiczną a zarazem holograficzną immersyjność zachowując pełną koherencję narracji rozgrywających się na scenie zdarzeń, jedynie nieco zmieniając rolę odbiorcy, która z li tylko pasywnego obserwatora ewoluowała do nierozerwalnej składowej większej całości. Co ciekawe owa transformacja nie oznaczała siłowego umieszczenia wspomnianego słuchacza bezpośrednio na scenie, gdzieś pomiędzy chórzystami („Il Trovatore”), bądź orkiestronie („Tchaikovsky: The Nutcracker”) a jedynie unaocznienie (unausznienie?) jakże oczywistej relacji i nierozerwalnej więzi między aparatem wykonawczym a widownią polegających na wymianie energii, czyli zazwyczaj przypisywanego jedynie wewnątrz-zespołowej komunikacji „flow”. I w ramach doświadczenia tegoż zjawiska wcale nie trzeba sięgać po dyżurne „S&M” Metallici z drącym się w niebogłosy tłumem, gdyż nawet na niezwykle intymnym, akustycznym „Rocking Heels: Live at Metal Church” Tarji gwarantuję Państwu, że nie tylko poczujecie się jednymi z 300 szczęśliwców, którym dane było znaleźć się w Wacken Church, co przede wszystkim poczujecie przebiegające po karku ciarki (w roli triggera polecam „Ohne Dich”). I tu kolejna miła mym uszom i sercu niespodzianka, gdyż poza niezwykłą wiernością w oddaniu akustyki sakralnych wnętrz duńskim przewodom udało się pokazać coś jeszcze. Coś wydawać by się mogło dość nieoczywistego – naturalność i ciepło wokalistki, która zwykła jawić się jako zimna i zdystansowana diva. Tutaj nie było za grosz gwiazdorzenia, sztucznej egzaltacji i gregoriańskiej teatralności „Królowej Lodu”, tylko skromna „dziewczyna” z krwi i kości reprezentująca sztukę najwyższych lotów. Oczywiście, skala ponad trzech oktaw budzi zrozumiały podziw, lecz nie jest to próżne epatowanie własnymi umiejętnościami w celu pokazania nam maluczkim miejsca w szeregu, lecz jedynie wynikająca tak z talentu, jak i ciężkiej pracy zdolność zapuszczania się w rejestry niedostępne dla większości zwykłych śmiertelników. Nic nadzwyczajnego? Cóż, w przypadku, gdy okablowanie dźwięk „robi” a nie reprodukuje śmiem twierdzić, że wręcz nieosiągalnego. Tymczasem ZenSati ów aspekt potraktowało jako coś zupełnie oczywistego, nader udanie łącząc człowieka z repertuarem w jedną, kompletną całość.
A jak z niekoniecznie uznawanym za nie tyle lekkostrawny, co wręcz akceptowalny repertuarem, czyli nader często „sączącym” się podczas moich sesji odsłuchowym repertuarem? Cóż, przewrotnie powiem, że m.in. na „Disobey” Bad Wolves X-y reprezentowały iście „bondowską” postawę oparta zarówno na brutalnej sile perswazji, co w pełni naturalnej, natywnej elegancji delikatnie podszytej nonszalancją. Bowiem na całkowitym luzie grały najbardziej brutalne blasty, z nie mniejszym spokojem prezentowały opętańcze wycie Tommy’ego Vexta a obłąkańcze tempa traktowały jakby był to leniwy niedzielny spacerek alejkami Ogrodu Botanicznego PAN a nie metalowe wyścigi dragsterów udowadniając, że jednak da się połączyć miękkość z kontrolą i rozdzielczością oraz urywającą tę część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę dynamikę z muzykalnością.
Powyższe obserwacje prowadzą wprost do konkluzji, że pełne „okablowanie” systemu topowymi ZenSati #X nieco wbrew audiofilskim oczekiwaniom sprawia, że nie tylko zbliżamy się, skracamy dystans do ulubionych wykonawców i ich repertuaru, co stajemy się integralną składową każdej z prezentacji. Diametralnie zmienia to nasz punkt widzenia i sposób, intensywność odbioru, gdyż z biernego obserwatora próbującego „w locie” dokonywać analizy poszczególnych elementów na ową prezentację się składających przechodzimy w tryb aktywnego ogniwa w łańcuchu przepływu energii i emocji, co z jednej strony wyklucza ww. bierność a z drugiej pozwala poczuć muzykę całym sobą. Czy można chcieć czegoś więcej?
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Ceny:
#X XLR: 0,5 m 89 900 PLN / 2 x 0,5m; 109 900 PLN / 2 x 1 m; 129 900 PLN / 2 x 1,5 m
#X AES/EBU: 51 490 PLN / 0,5m; 67 190 PLN / 1m; 82 790 PLN / 1,5m
#X USB & Ethernet: 73 890 PLN / 0,5m; 93 990 PLN / 1m; 114 190 PLN / 1,5m
#X Speaker: 279 000 PLN / 2 x 2 m; 2,5 m 319 000 PLN / 2 x 2,5 m; 359 000 PLN / 2 x 2 m
#X Jumpers (Zwory): 0,1 m 33 900 PLN / 4 x 0,1m; 36 900 PLN / 4 x 0,2 m; 39 900 PLN / 4 x 0,3 m
#X Power: 117 000 PLN / 1m; 137 000 PLN / 1,5m; 159 000 PLN / 2m
Opinion 1
At the very beginning I would like to warn you, that this time the review will not be very typical, but even against all the dogmas told by the marketing gurus. Two and a half years have passed from the very secret debut, on our pages, of the cable, that resembles the post-industrial exterior power installation, the power cord Argento Audio Flow Master Reference Extreme Power, and still there is no mention of it either on the manufacturer’s web pages, or on the distributor’s (but the latter is the result of the former). Not to mention there is no information available on the characteristics, build, or even the model line and pricing. In short there is absolutely no information, no media buzz, no activity, which could be interpreted as marketing, nothing at all. So are we dealing here with an almost perfect example of the cable underground? Or maybe with such a strict limitation, that only a very selected few are being informed about its existence, and are able to hear them only if extremely lucky? I do not exclude such options, but I was told by the manufacturer, the case is much easier to crack – the FMRE (Flow Master Reference Extreme) is selling pretty well, especially for a high-end product, despite not being marketed, and behind the “Danish extremists” there is a whole group of distributors and happy clients. You need to be aware, that the audiophile community is quite scattered around our blue globe, and those little enclaves tend to give more credence to opinions from other members of the audiophile world, rather than to even the most colorful commercial descriptions. But you are reading those words, and this does mean, that even such underground delicacies come to the surface in official mass-media. Hence with great pleasure let us invite you with a complete set of cabling provided but the Katowice based RCM, the Argento Audio Flow Master Reference Extreme, comprised of the earlier mentioned power cord, balanced interconnects and loudspeaker cables.
Against the common opinion stating, that black color thins, the attached pictures clear show, that if there is a grain of truth in this opinion, it does not work with the tested cables. You cannot deny, that the flagship Argent have an impressive size, and also their weight is similarly significant. Those are not the openwork constructions like the in-akustik Reference LS-4004 AIR Pure Silver, but classy cables with tightly packer silver conductors. The sheaths resemble velvet upon touch, while the plugs are also stunning. And here a functional remark. Every cable tested today requires a lot of free space to have it placed, and also to connect. Yes, yes, three parallel cables for the power, monstrous casings of the XLR and loudspeaker plugs require you to have at least a few dozen centimetres of free space behind your system, if not more. Additionally the wall plugs of the power cord are only compatible with Schuko sockets (without the grounding bolt typical for Polish sockets). And here is also something interesting, the differences to the “plain” Flow Master Reference. While the “lower grade” power cord is placed into a single sheath, here we have three parallel ones with distancers keeping them in equal distance. Yet with the XLRs the roles get reversed and the FMR have a construction similar to the FMR Extreme Power, while the FMR Extreme XLR have the form of two runs, woven together loosely. Only the loudspeaker cables, letting aside the difference in color, seem to be very similar to their predecessors. Regarding the metallurgical and technical differences I have to disappoint you, as the manufacturer keeps quiet about that, probably thinking, that you do not need to know anything about the internal composition of their cables, as this knowledge does not have any influence on the sound. So there is no need to prolong the discussion about things you can see with your naked eyes and feel with your fingers, hence I am suggesting to move on to what we can hear.
Moving to critical listening, and still remembering what the earlier tested power cords could do, and probably still can do, I was wondering, if having other members of their family plugged into the system will not cause an abundance effect. But before I could find an answer to my dilemmas, I had to be very patient and have confidence in Jacek’s thoroughness, as the attempts to use the Danish cables in my system turned out to be almost impossible. While I could fit the power cables fairly easily, the interconnects, due to their stiffness and very wide connectors, required a far going re-arrangement of my setup, and I could not fit the loudspeaker cables onto the terminals in my Bryston amplifier, as the manufacturer probably did not foresee the use of such extreme plugs. In summary I could have a foretaste of 2/3 of the set in my room, while to be able to hear the complete set I needed to visit our official listening room. However in both cases the presence of the Danish extremists gave very unequivocal results. First of all I need to ease down all interested readers, that there was no oversaturation of the company signature sound, and secondly, you could easily bust the myth, which makes rounds amongst audiophiles, and I really do not understand why, that the sound is being dried and thinned by silver conductors. Well, if someone uses improperly implemented and contaminated raw materials, then you can encounter such anomalies, but in the top Argento such things are nowhere to be found. The Danish cables sound very resolving, and please do not confuse this with being detailed, something typical for much less sophisticated cables, very vivid, bordering on slight darkening and toning down of any kind of granulation. It is maybe not the same kind of weighing and spectacularism as with the Siltech Triple Crown with turned on shielding, but you can talk about a similar aesthetics, with keeping a slightly higher distance to the listener. As an example on the phenomenal, polyphonic “Alpha & Omega” by Capella Nova, the first row of vocalists is not pushed out in the direction of the listeners, a very simple, and in most cases successful, move to intensify their apparent palpability. Instead of that, the distance between the performers and listeners remains as it should be, and conform with the idea of the sound engineer. This allows us to have a complete insight into the structure – placement of the vocalists of Capella Nova but also to hear other sounds that reach our ears, like reverberations, reflections and echo captured by the microphones. So we get a full package of information about the performers, but also about the room, where the recording was made. This might be a small thing, but a very positive one, as nothing is so deteriorating, at least in my case, to the joy of listening to such kind of music, extremely soulful and demanding a lot of attention, like cleaning it up, concentrating on the soloists themselves, moving them from a church or other chambers, similar in size, they are being transferred to almost reverberation-free cabinets.
Fortunately the FMRE show their potential also on less pampered material. And although this does not mean, that all kinds of garage recorded EPs, or recordings made flat like a table, will now enchant with three-dimensionality and holographic effects, as no-one with at least acceptable hearing and working common sense will not claim, that such miracles could be done by cables… Well, someone can promise you that, but he or she will not be able to keep it. It will still be flat and with clamour, and the misery of the recorded material will be exposed by the Argento, maybe not brutally, but without any special emotion. But if we would use material with the recording and musical quality similar to “Black Market Enlightment” by Antimatter, then we would not need to worry about the final effect. Dynamics will be phenomenal, palpability similar to a live event, and the juiciness of the midrange … accurate. I am writing this with pure joy, as the Danish cabling is far from an artificial, although expected by some potential buyers, boost and oversaturation of the timbre. Instead it emphasizes on truthfulness, the ability of reproducing a natural, real timbre of the played vocals and instruments. Adding to this the fact, that we are operating on a strictly high-end level here, then we have a recital only for ourselves, and the space we are in, will depend only on the disc we will be playing. No compromises, no simplification, only us and the music in its prime, native form.
Similar to the mentioned in-akustik Reference LS-4004 AIR Pure Silver and Siltech Triple Crown the usage of silver by Argento was not a goal in itself, but only a way of reproducing every information enclosed in the source material fully. Although I would be a bit cautious in using the loudspeaker cables Argento Audio Flow Master Reference Extreme with low-powered, triode amplifiers, they will fare great with strong solid-state ones. Regarding the interconnects and power cables I have almost no remarks, I mean concerns, besides common sense and real assessments of their “carrying force”, with which I mean avoiding situations, where they could move the gear around or make it levitate. Now seriously, the Argento Audio Flow Master Reference Extreme are truly the masters league, and if they are in your reach, I warmly recommend to have a listen to them, as chances, that their refinement and refraining from claptrap, while emphasizing on linearity and transparency, may cause you to end your search for the ideal cabling. If you allow such thing to exist of course.
Marcin Olszewski
System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Network player: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Turntable: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Power amplifier: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones / Synergistic Research MiG SX
– Integrated amplifier: Wzmacniacz zintegrowany: Pathos Inpol² MkIIPathos Inpol² MkII
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30 + Brass Spike Receptacle Acoustic Revive SPU-8 + Base Audio Quartz platforms
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference
– Speaker cables: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Power cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + Silent Angel S28 + Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC; Innuos PhoenixNet
– Ethernet cables: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Table: Rogoz Audio 4SM
– Acoustic panels: Vicoustic Flat Panels VMT
Opinion 2
One of my colleagues tends to say: if you want to have fun – have fun, and not just pretend to. But what does this have to do with what we are going to look at today? Actually quite a lot, as after two years since we had a look at the top power cord Argento Audio Flow Master Reference Extreme, we went fully out and asked the Katowice based distributor RCM for a full set of these extremely expensive cables, starting with the power cord, through an interconnect and finishing with the loudspeaker cable. As many of you know, the owner of RCM is quite an energetic person, so we did not need to ask twice, before we received a few dozen kilograms of silver wires, sufficient to cable a complete audio system, being a logistical feat on itself. So what did we get? Let me tell you. The parcel contained two power cords, one XLR interconnect and one set of speaker cables. In our case, using the variable output of the dCS Vivaldi DAC 2.0 allowed to fully satisfy our needs. And what was the effect of applying those cables? Of course the introductory chapter is not the best place to reveal everything, so if you are interested I warmly invite you to read through a few concise paragraphs with my observations from the battlefield.
As it sometimes happens, due to the increased interest of competition trying to copy everything you can come up with, similar to the recently tested cable David Laboga System Audio Ruby Ethernet, also in this case, the information about the construction of the Flow Master Reference Extreme series is very sparse. From what I could gather, the conductors are made of woven silver wires. Trying to describe them better, while being able to only use my eyes, I can only tell, that the power cords are placed parallel on most part of their run, as you could expect from a model called Extreme, by using special spacers to keep them in place. This however, has a significant impact on the cables’ size. The interconnect consists of two runs woven together, something that you tend to see more often in this kind of cables. Finally the loudspeaker cabling consists of four independent runs, each the size of a garden hose. All cables were enclosed in identical, opalescent black sheaths and terminated with proprietary plugs. As the dot on the “I” the cables – except for the interconnect – were packaged in a kind of natural leather, rectangular bags, which not only gave them a touch of exclusivity, but also served as protection during transport.
Starting the description of the influence of the complete set of Argento cables in my system, I cannot get around mentioning my positive surprise from the fact, that the big asset of those cables is brilliantly reproduced energy and vividness of the sound. And it gets even better. I was very happy, that this, very audible immediately after the cables were plugged in, structure of the sound of those Danish cables did not surpass a common sense approach to such aesthetics, even when all the cables were used together. Yes, I like when the sound has a strong and vivid midrange, but when everything turns into a sonic pulp, without defined boundaries and too heavy to reproduce any volatile elements, music becomes not only tame, but just plain boring. Fortunately, in this case things are perfect, so I practically could not find any musical material, that would not be reproduced properly. Of course, when someone likes overinterpreted freedom and immediacy of rising signals, then that person could feel that some of the rock roughness from bands like Nirvana, or some electronics from acid labels are too tame, however when looking from the side of absolute values, anyone would agree, that with the whole game around making the sound a tad rounder, does not carry any signs of fatting or slowing down. Absolutely not. Do you need an example? Let us take a look at the disc “Nevermind” by Nirvana. I agree, this grunge music gained some body in my configuration, and due to that some additional saturation, what caused its slight politeness in terms of drawing sharpness, but on the other hand presented the very important, for that genre, guitars in a more energetic way, and the vocals of the frontman brilliantly, adding some extra strength to it. It was similar with electronic music. It cannot be denied, that on the upper end it was a tad smoother, but for sure not dull. And in the mid and lower ranges, it was much more talkative in the form of those rarely heard murmurs, something of outmost importance for many lovers of that genre. Even I, who is rather distant to it usually, played a few discs from artists like Depeche Mode or Massive Attack. And not just one piece each, to satisfy my testing spirit, but full discs, all songs those contained.
Things went off in a similar way when I confronted the cables with sacral music, which is very important to me. Compared to my master, you could hear a shift in the sonic priorities of the music reproduced, but not as something bad, but rather turning my attention more towards the instruments played and the vocals, rather than the echo of the rooms hosting the musicians. This happened especially during listening to baroque music like „El Cant De la Sybil.la” by Catalunya Jordi Savall. Of course the effects of reverberation were still major players, but you could feel a slight shift of emphasis towards the more pleasantly timbred sound generators. And after the whole session of listening I can say, that this shift is planned, and not by chance. And this is just the beginning of the nice interpretation of this kind of music, as usually better saturation and essence of such presentation makes them more palpable, in a sense, bringing us better there and then. So if anyone likes this kind of music, he or she will be very pleased with what Argento Audio offers here.
Finally a few sentences about jazz. This, similar to the baroque performances, had nice feedback regarding the instruments, as this upping of saturation I mentioned, did not negatively influence the readability of, for example, something so difficult to reproduce, as a solo double-bass, and it did not turn off the lights on the stage, something also very important for this contemplative music. True, the sparks on the percussion instruments were maybe a little too golden and too darkened, with regard to my preferences, but to my surprise, and in the final parts of the test to my acceptance, they were still very volatile and vibrant. How is this possible? Maybe the key to that is the combination of silver and copper in the tested configuration – I am thinking here about the two different materials used to construct those cables. I do not know. However I do know for sure, that despite slightly higher weight, everything sounded with appropriate drive and swing.
Closing of the test, I can be certain of one thing. The described cables, despite having their own way of sounding, know how to dose it, to not kill the artistic spirit hidden in any genre. When there is need to smash, Kurt Cobain pushed me down in my seat with his vocals and guitar riffs. I case of electronic music of Acid “Liminal” it still hit me with strong distortions and beeps, having some extra weight introduced as added value, so it also had no problems in creating mini earthquakes in my listening room. And ethereal jazz and ancient music carried me to their recording sessions, in the magical ways only they possess, regardless if the recording was made in the studio, or in some other location. So are those cables for everybody? One thing is sure – if you are able to take their price tag for granted, then you should try out their way of sounding, as in my opinion they have something interesting to offer. You may ask what that is? I have written everything above. Nice timbre, expected energy and vividness of the musical spectacle, which is nicely perceived. What else do you need?
Jacek Pazio
System used in this test:
Source:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Master clock: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– Preamplifier: Robert Koda Takumi K-15
– Power amplifier: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– Loudspeakers: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II, Gauder Akustik Berlina RC-11
– Speaker Cables: Tellurium Q Silver Diamond
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
– Digital IC: Hijiri HDG-X Milion
– Power cables: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Step-up: Thrax Trajan
Phonostage: Sensor 2 mk II
Polish distributor: RCM
Manufacturer: Argento Audio
Prices
Argento Audio Flow Master Reference Extreme XLR: 17 000 €/2x1m; 20 400 €/2×1,5m
Argento Audio Flow Master Reference Extreme Speaker: 25 000 €/2x1m; 43 000 €/2×2,5m
Argento Audio Flow Master Reference Extreme Power: 12 000 €/2m
Opinia 1
Od razu na wstępie lojalnie ostrzegę, iż tym razem będzie nawet nie tyle nad wyraz nietypowo, co wręcz wbrew wszystkim głównym dogmatom głoszonym przez mądre głowy marketingu. Mija bowiem dwa i pół roku od mocno konspiracyjnie debiutującego na naszych łamach, przypominającego post-industrialną, loftową instalację elektryczną przewodu zasilającego Argento Audio Flow Master Reference Extreme Power a w tzw. międzyczasie ani producent, ani, co jest w tym momencie jedynie następstwem pierwszego, rodzimy dystrybutor nie wzbogacili zawartości własnych stron internetowych o chociażby lakoniczną wzmiankę, o pełnej charakterystyce, wylistowaniu wchodzących w skład linii modeli i cenniku, nawet nie wspominając. Krótko mówiąc zero oficjalnych materiałów informacyjnych, zero medialnego szumu, czy nawet prób mniej, bądź bardziej zawoalowanych działań mogących uchodzić za promocję. Czyżbyśmy mieli zatem do czynienia z niemalże wzorcowym przykładem kablarskiego undergroundu, bądź tak ścisłej limitacji, że tylko wybrani – nader nieliczni szczęśliwcy są o jego istnieniu informowani i jeśli tylko szczęście im sprzyja dostępują zaszczytu posłuchania? Najdelikatniej rzecz ujmując nie wykluczam takiej opcji, jednakże z tego, co dane było mi wyciągnąć od samych zainteresowanych sprawa jest zdecydowanie mniej tajemnicza i wynika ze zwykłej prozy życia oraz ludzkiej natury. Okazuje się bowiem, iż FMRE (Flow Master Reference Extreme) bez całej, wydawać by się mogło koniecznej marketingowej otoczki, sprzedają się wręcz doskonale, oczywiście jak na produkt stricte high-endowy, a za ogólnoświatową propagacją „duńskich ekstremistów” stoi zorganizowana siatka dealerów i zadowoleni nabywcy. Warto bowiem mieć świadomość faktu, iż brać audiofilska to w większości przypadków rozrzucone po błękitnej planecie większe, bądź mniejsze, dość hermetyczne społeczności, których członkowie zdecydowanie bardziej ufają opiniom współczłonków aniżeli nawet najbardziej kwiecistym opisom komercyjnym. Skoro jednak czytacie Państwo te słowa, to niezbity dowód na to, że jednak od czasu nawet tak undergroundowe delikatesy wypływają na powierzchnię oficjalnych massmediów. Dlatego też z niekłamaną radością zapraszamy Was na spotkanie z kompletem dostarczonego przez katowicki RCM okablowania Argento Audio Flow Master Reference Extreme składającego się ze wspomnianego i mającego swoje przysłowiowe pięć minut przewodu zasilającego, zbalansowanych interkonektów i przewodów głośnikowych.
Wbrew obiegowej opinii mówiącej, iż czerń działa odchudzająco powyższe zdjęcia nader dobitnie pokazują, że może i jest w tym ziarnko prawdy, lecz reguła ta działa najwidoczniej do pewnego poziomu. Nie da się bowiem ukryć w pełni namacalnego faktu, że flagowe Argento są imponujących gabarytów i co nie mniej istotne ich postury idą w parze z równie zauważalną wagą. To nie są ażurowe konstrukcje w stylu in-akustik Reference LS-4004 AIR Pure Silver, lecz rasowe „dyszle” ze ściśle upakowanymi srebrnymi żyłami. Same koszulki w dotyku przypominają jedwab a firmowa konfekcja dopełnia iście piorunującego efektu. I tu uwaga natury funkcjonalnej. Otóż każda z dzisiejszych propozycji jest nad wyraz wymagająca odnośnie wolnej przestrzeni koniecznej zarówno do jej ułożenia, jak i … aplikacji – podłączenia. Tak, tak, nie ma bowiem co ukrywać, iż począwszy od trzech równolegle poprowadzonych żył przewodów zasilających, poprzez monstrualne korpusy wtyków XLR i głośnikowych koniecznym jest wygospodarowanie jeśli nie metra, to co najmniej kilkudziesięciu centymetrów na możliwie jak najmniej karkołomne ułożenie duńskich kabliszczy. W dodatku wtyki „ścienne” przewodów zasilających są kompatybilne jedynie z gniazdami Schuko (bez bolca). I tu warto również zwrócić uwagę na pewną ciekawostkę, czyli różnice na tle „zwykłych” Flow Master Reference. O ile bowiem „niższe stanem” rodzeństwo zasilające przyobleczono w pojedynczą koszulkę a tu mamy do czynienia z potrójnym przebiegiem z utrzymującymi równoległość żył dystanserami, to już w przypadku XLR-ów role się niejako odwracają i FMR mają konstrukcję zbliżoną właśnie do zasilających FMR Extreme Power a z kolei same FMR Extreme XLR przyjęły formę dwóch dość luźno ze sobą splecionych przebiegów. Jedynie głośnikowce, pomijając zmianę umaszczenia wydają się być bliźniaczo podobne, oczywiście pomijając fakt bycia ich negatywami, do swoich protoplastów. Jeśli zaś chodzi o niuanse natury metalurgiczno-technicznej, to muszę Państwa rozczarować, gdyż producent uparcie milczy jak zaklęty, uznając zapewne, iż wiedza o budowie jego produktów nie jest komukolwiek do szczęścia potrzebna, gdyż nijakiego przełożenia na brzmienie nie ma. Dlatego też nie przedłużając dywagacji na temat tego co widać gołym okiem i co czuć pod palcami sugeruję przejść do części poświęconej brzmieniu dzisiejszych gości.
Przystępując do krytycznych odsłuchów i mając w pamięci to, co potrafiły i żywiąc cichą nadzieję nadal potrafią, przewody zasilające zachodziłem w głowę, czy przypadkiem pojawienie się w systemie pozostałych członków ich rodziny nie spowoduje przysłowiowej klęski urodzaju. Zanim jednak znalazłem odpowiedź na nurtujące mnie dylematy musiałem uzbroić się w cierpliwość i zdać na sumienność Jacka, gdyż próba aplikacji duńskich kabliszczy w moim skromnym systemie okazała się niemalże awykonalna. O ile bowiem przewody zasilające udało mi się zaaplikować bez większych problemów, to już interkonekty z racji swojej sztywności i imponującej na szerokość konfekcji wymagały dość poważnej rekonfiguracji zwyczajowego ustawienia a przy głośnikowcach zostałem niejako zmuszony do poddania walki z racji kapitulacji gniazd głośnikowych w moim dyżurnym Brystonie, którego twórcy najwyraźniej chęci podpięcia weń aż takich ekstremalnych wtyków nie przewidzieli. Krótko mówiąc umowny przedsmak 2/3 całości miałem u siebie a nauszną konsumpcję kompletnego zestawu okablowania dokończyłem w OPOS-ie. Niemniej jednak w obu systemach obecność duńskich ekstremistów dawała jednoznaczne efekty. Po pierwsze od razu spieszę uspokoić zainteresowanych, iż o nijakim przesycie firmową sygnaturą nie było mowy a po drugie i niejako przy okazji z łatwością można było obalić nie wiedzieć czemu pokutujący wśród audiofilów mit o osuszaniu i odchudzaniu dźwięku przez srebro. Cóż, jeśli ktoś używa nieodpowiednio zaimplementowanego a przy tym zanieczyszczonego surowca, to może takowe anomalie odnotowywać, jednakże w topowym wydaniu Argento nie sposób owych niezbyt pożądanych cech się doszukać. Ba, duńskie kable grają nie dość, że szalenie rozdzielczo, nie mylić ze zdecydowani niższych lotów detalicznością, to wręcz niezwykle plastycznie, żeby nie powiedzieć, że z lekką dozą przyciemnienia i tonizacji wszelakiej maści granulacji. Nie jest to może ten poziom dociążenia i spektakularności, co w Siltechach Triple Crown z załączonym ekranowaniem, ale śmiało można mówić o podobnej, zbliżonej estetyce z jednoczesnym zachowaniem nieco większego dystansu do słuchacza. Przykładowo na fenomenalnym, polifonicznym „Alpha & Omega” Cappelli Nova pierwszy rząd wokalistów wcale nie jest wypychany w kierunku słuchaczy, by tym jakże prostym, acz w większości przypadków skutecznym zabiegiem zintensyfikować ich pozorną namacalność. Zamiast tego dystans pomiędzy aparatem wykonawczym a odbiorca pozostaje w zgodzie tak ze stanem faktycznym, jak i zamysłem realizatora, dzięki czemu mamy nie tylko pełen wgląd w strukturę – ustawienie wokalistów Capelli Nova, lecz również wraz z dźwiękami bezpośrednimi docierają do nas wszelakiej maści dźwięki odbite, pogłosy i echa zebrane przez mikrofony. Krótko mówiąc otrzymujemy pełen pakiet informacji tak o zespole, lecz również o pomieszczeniu w jakim dokonano rejestracji. Niby mała rzecz a cieszy, gdyż nic tak nie psuje, przynajmniej w moim przypadku, przyjemności obcowania z tego typu, niezwykle uduchowioną i wymagającą skupienia również od samego odbiorcy muzyką, jak tak radykalne oczyszczenie atmosfery i skupienie się na samych solistach, że z sakralnych, bądź podobnych im gabarytem kubatur w sposób mniej, bądź bardziej zamierzony wykonawcy przenoszeni są do niemalże studyjnych i pozbawionych niemalże całkowicie pogłosu studyjnych, dedykowanych lektorom „budek”.
Całe szczęście swój potencjał FMRE pokazują również na zdecydowanie mniej dopieszczonych propozycjach. I choć nie oznacza to, że wszelakiej maści garażowe EP-ki, czy tez po macoszemu potraktowane i płaskie niczym stolnica realizacje nagle zaczną zachwycać trójwymiarowością i iście holograficznymi efektami, bo nawet z ww. okablowaniem takich cudów nikt o zdrowych zmysłach, w tym choćby poprawnym słuchu, Państwu nie obieca…. Chociaż nie, obiecać może, lecz owej obietnicy nie spełni. Czyli dalej będzie płasko i jazgotliwie a mizeria materiału źródłowego zostanie przez Argento może nie tyle bestialsko, co po prostu bez większych emocji obnażona. Jeśli jednak dysponować będziemy wsadem o jakości realizacyjno-muzycznym na poziomie „Black Market Enlightenment” Antimatter, to o efekt finalny nie będzie się co martwić. Dynamika będzie fenomenalna, namacalność bliska występom live a soczystość średnicy … akuratna. Piszę to z niekłamaną radością, gdyż duńskie okablowanie dalekie jest od sztucznego, choć przez co poniektórych nabywców, oczekiwanego dopalenia – dosaturowania barwowego. W zamian tego stawia na prawdomówność, czyli zdolność oddania naturalnej, realnej barwy reprodukowanych wokali i instrumentów. Dodając do tego fakt, iż operujemy na stricte high-endowym pułapie mamy zatem przysłowiowy recital wyłącznie na własny użytek a przestrzeń w jakiej się znajdujemy zależeć będzie wyłącznie od tego, po jaki krążek sięgniemy. Zero kompromisów, zero uproszczeń, tylko my i muzyka w swej pierwotnej, natywnej postaci.
Podobnie jak w przypadku wspominanych in-akustik Reference LS-4004 AIR Pure Silver oraz Siltechach Triple Crown użycie przez Argento srebra nie było celem samym w sobie a jedynie drogą, sposobem do oddania pełni informacji zapisanych w materiale źródłowym. O ile jednak z pewną doza ostrożności próbowałbym aplikacji przewodów głośnikowych Argento Audio Flow Master Reference Extreme do niskomocowych, triodowych wzmacniaczy, to już z mocnymi tranzystorami sprawdzą się wybornie. Co do zastosowania interkonektów i przewodów zasilających praktycznie żadnych uwag, znaczy się przestróg, nie mam za wyjątkiem rozsądku i realnej oceny ich „ciły nośnej”, czyli unikania sytuacji, gdy urządzenia nimi podpięte zaczęłyby niekontrolowanie zmieniać swoje położenie, bądź wręcz lewitować. A tak już zupełnie na serio Argento Audio Flow Master Reference Extreme to prawdziwa liga mistrzów i jeśli tylko znajdują się w Państwa zasięgu gorąco zachęcam do ich odsłuchu, gdyż szanse, iż dzięki swojemu wyrafinowaniu i całkowitej rezygnacji z efekciarstwa na rzecz liniowości i transparentności pozwolą Wam zakończyć poszukiwania idealnego okablowania. O ile tylko oczywiście dopuścicie możliwość istnienia takowego.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones / Synergistic Research MiG SX
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Synergistic Research Galileo SX SC
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC; Innuos PhoenixNet
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jak mawia mój kolega, jak się bawić, to się bawić, a nie drobić jak z racji powagi tego jakże elitarnego zawodu naturalną koleją rzeczy bez wulgarnych przytyków, przysłowiowa gejsza. Co owe motto ma wspólnego z naszym dzisiejszym spotkaniem? Otóż bardzo wiele, gdyż po około dwóch latach od ujrzenia światła dziennego na naszych łamach testu flagowego okablowania zasilającego Argento Audio Flow Master Reference Extreme poszliśmy po tak zwanej bandzie i poprosiliśmy stacjonującego w Katowicach dystrybutora RCM o pełen set tego nomen omen ekstremalnie drogiego modelu od sieci począwszy, przez łączówkę, na secie kolumnowym skończywszy. Jak w oparciu o znany wielu z Wam temperament właściciela tego podmiotu gospodarczego można było się spodziewać, nie musieliśmy dwa razy prosić, bowiem natychmiast po niezobowiązującym anonsie z naszej strony, ze sporym wysiłkiem logistycznym w naszych progach zawitało kilkadziesiąt kilogramów srebra pozwalających okablować kompletny zestaw audio. Co dokładnie? Już zdradzam. Omawiany zestaw opiewał na dwa kable zasilające, jeden XLR oraz głośnikowy, co w naszym przypadku dzięki sterowaniu głośnością z regulowanego wyjścia przetwornika D/A dCS Vivaldi DAC 2.0 pozwalało zaspokoić dosłownie pełny pakiet potrzeb. Jaki był tego efekt? Oczywiście wstępniak nie jest dobrym miejscem na zdradzanie puenty, dlatego zainteresowanych zapraszam do lektury kilku poniższych, okraszonych spostrzeżeniami z pola walki, w miarę zwięzłych akapitów.
Niestety jak to ostatnimi czasy bywa, z uwagi na spore zainteresowanie podrabiającej wszystko co się da konkurencji, podobnie do niedawnego opisu kabla David Laboga System Audio Ruby Ethernet, również w tym przypadku informacje na temat budowy serii Flow Master Referencre Extreme są bardzo zdawkowe. Z tego co udało mi się dowiedzieć, mamy do czynienia ze znanym tylko producentowi splotem drucików opartych o srebro. Próbując opisać je dokładniej, bazując na zmyśle wzroku mogę tylko dodać, że w przypadku sieciówek jak na model Extreme przystało, każda z żył przez znaczącą długość kabla dzięki dedykowanym tulejom, jest prowadzonym równolegle do siebie bytem, co bardzo mocno determinuje ich zewnętrzne gabaryty. Jeśli chodzi o sygnałówkę, ta jest już dość często spotykaną skrętką dwóch pojedynczych przebiegów. Natomiast głośnikowy opiewa na cztery grube, czyli po dwa na kanał, oczywiście pojedyncze dla każdej połówki sygnału „ogrodowe węże”. Wszystkie kable ubrano w identyczną, w celach estetycznych opalizującą czarną plecionkę i zaterminowano firmowymi wtykami. Jako zwieńczenie całości projektu omawianego okablowania, nie tylko w celach pokazania nietuzinkowości produktu, ale również w dbałości jego bezpieczną logistykę, każdy kabel – z wyłączeniem sygnałowego – spakowano osobno w coś na kształt wykonanej z naturalnej świńskiej skóry prostokątnej aktówki.
Rozpoczynając opis wpływu aplikacji kompletnego okablowania Argento w mój tor, nie mogę nie przywołać mojego pozytywnego zaskoczenia z faktu, iż mocną stroną tego modelu drutów jest świetnie oddana energia i plastyka przekazu. Mało tego. Byłem bardzo rad, że owa, znakomicie słyszalna już po wpięciu samych kabli sieciowych struktura wydarzeń muzycznych, po całkowitym ubraniu zestawu w duńską myśl techniczną nie przekroczyła zdroworozsądkowego podejścia do przywołanej estetyki. Owszem, lubię mocne granie plastyczną średnicą, jednak jeśli całość przybiera kształt niekreślonej wyraźną krawędzią i dodatkowo pozbawionej swobody oddania lotności zbyt ociężałej sonicznej pulpy, muzyka staje się nawet nie tyle ugrzeczniona, co najzwyczajniej w świecie nudna. Na szczęście w tym przypadku temat wyglądał wzorcowo, więc praktycznie nie złapałem systemu na nieradzeniu sobie z jakimkolwiek materiałem muzycznym. Naturalnie ktoś hołdujący nadinterpretacji swobody i natychmiastowości narastania sygnału mógłby poczuć zbytnie ukulturalnienie drastycznych popisów rockowych typu Nirvana, tudzież elektronicznych spod znaku Aicd, jednak jeśli spojrzałby na to od strony wartości bezwzględnych, z pewnością przyznałby rację, że co jak co, ale przy całej zabawie wokół zwiększenia krągłości, oferowany przez tytułowy tercet dźwięk nie nosił oznak otyłości i spowolnienia. Co to to nie. Przykład? Weźmy choćby płytę „Nevermind” wspomnianej Nirvany. Zgadzam się, owa grunge’owa muzyka w mojej konfiguracji nabrała lekkiego body, a przez to nasycenia, co spowodowało jej minimalne ugrzecznienie w domenie ostrości rysunku, jednak jako feedback natychmiast odwdzięczało się to świetną prezentacją ważnych dla tej formacji, znacznie energiczniejszych w grze gitar i zjawiskowo, bo mocniej podanego wokalu frontmana. Podobnie było w temacie elektroniki. Nie da się ukryć, na samej górze była nieco gładsza, ale z pewnością nie zgaszona, a za to w środkowym i dolnym paśmie znacznie wymowniejsza od strony wcześniej rzadko słyszanych przeze mnie pomruków, co notabene dla wielu z jej wielbicieli jest tym co tygrysy lubią najbardziej. Ba, nawet ja, zazwyczaj na dłuższą metę stroniący od tego rodzaju nurtu, po takim obrocie sprawy zapodałem sobie kilka tego typu krążków z Depeche Mode oraz Massive Attack włącznie. I to nie po jednym symbolicznym utworze dla spokoju testowego ducha, tylko z pełnym zaliczeniem każdej pozycji.
W podobnym tonie sprawy miały się w starciu z ważną dla mnie muzyką sakralną. W stosunku do codziennego wzorca słychać było przesunięcie priorytetów sonicznych dobiegającej do mnie muzyki, jednak nie jako jakiekolwiek zło, a jedynie skierowanie w produkcjach barokowych typu „El Cant De la Sylbil.la” Catalunya Jordi Savalla, mojej uwagi bardziej na pracę instrumentów lub partii wokalnych, aniżeli na wszechobecne echo goszczących je kubatur. Oczywiście efekty pogłosu nadal były jednym z głównych graczy, ale w odbiorze czuć było minimalne, po posłuchaniu całości pokusiłbym się o opinię, że planowe oddanie pola kolokwialnie mówiąc, w wydaniu testowym przyjemniejszym barwowo generatorom dźwięku. A to dopiero początek fajnej interpretacji tego typu zapisów, gdyż zazwyczaj większe nasycenie i esencja takich prezentacji, czyni je znacznie bardziej namacalnymi, w pewnym sensie realniej przenosząc nas tam i wtedy. Dlatego gdy ktoś gustuje w takiej muzyce, ofertą brzmieniową Argento Audio będzie bardzo ukontentowany.
Na koniec. kilka zdań o jazz-ie. Ten podobnie do pieśni barokowych miał fajny feedback w doniesieniu do instrumentarium, gdyż owo podkręcanie nasycenia muzyki nie wpływało szkodliwie na dobrą czytelność trudnego do oddania podczas solowych popisów kontrabasu oraz nie gasiło tak istotnego dla tej kontemplacyjnej muzyki światła na scenie. Co prawda iskra blach perkusjonaliów na tle moich preferencji była może ciut bardziej złota i ciemniejsza, jednak ku pozytywnemu zaskoczeniu, a w końcowej fazie testu bezproblemowej akceptacji, nadal lotna i rozwibrowana. Jak to możliwe? Być może słowem kluczem jest połączenie zalet srebra i miedzi w testowej konfiguracji – piję do dwóch rodzajów materiału jako przewodnik sygnału. Nie wiem. Jednak wiem na pewno, że mimo nieco większej wagi było wszystko wybrzmiewało z należytym drive-m i oddechem.
Przymierzając się do końca tego testu jedno mogę powiedzieć na pewno. Opisywane druty mimo ewidentnego sznytu grania potrafią go tak dozować, aby nie zabić drzemiącego w danym nurcie muzycznym artystycznego ducha. Gdy trzeba było przyłożyć, Kurt Cobain wraz ze swoimi wokalnymi i gitarowymi popisami dosłownie wgniatał mnie w fotel. W przypadku elektroniki Acid „Liminal”, ta nadal uderzając mnie mocnymi przesterami i piskami, jako wartość dodana bazując na wprowadzanej przez kable szczypcie masy, bez problemu powodowała w moim pokoju mini trzęsienia ziemi. Natomiast uduchowiony jazz i muzyka dawna w sobie tylko znany sposób przenosiły mnie na wizualizujące się przede mną sesje nagraniowe, bez względu czy był to projekt studyjny, czy plenerowy. Czy w takim razie są to kable dla każdego? Jedno jest pewne. Jeśli ktoś jest w stanie przejść do porządku dziennego nad ich ceną, powinien spróbować tej szkoły grania, gdyż moim zdaniem mają coś ciekawego do zaoferowania. Co takiego? To wynika z tekstu. Fajną barwę, oczekiwaną energię i przyjemną w odbiorze plastykę spektaklu muzycznego. Czy trzeba czegoś więcej?
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II, Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: RCM
Ceny
Argento Audio Flow Master Reference Extreme XLR: 17 000 €/2x1m; 20 400 €/2×1,5m
Argento Audio Flow Master Reference Extreme Speaker: 25 000 €/2x1m; 43 000 €/2×2,5m
Argento Audio Flow Master Reference Extreme Power: 12 000 €/2m
Najnowsze komentarze