Tag Archives: Aries Cerat Heléne


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Aries Cerat Heléne

Aries Cerat Heléne

Link do zapowiedzi: Aries Cerat Heléne

Opinia 1

W związku z wielkimi krokami zbliżającymi się wakacjami większość nieskażonych bakcylem audiophilii nervosy przedstawicieli naszego, podobno obdarzonego inteligencją, gatunku wodzi palcem po mniej bądź bardziej wirtualnych mapach szukając destynacji oferujących zapierające dech w piersiach widoki, bezlik zabytków, ciągnące się po horyzont plaże i generalnie czysto turystyczne atrakcje. Potem wystarczy tylko zarezerwować lot, kliknąć na odpowiedni hotel, bądź zdać się na kompletną ofertę jednego z biur podróży a tuż przed powrotem zadbać o stosowną pamiątkę w postaci latami pstrzącego lodówkę kiczowatego magnesu. A co byście powiedzieli Państwo gdybyście z takowych wojaży mogli wrócić z jakimś lokalnym, oczywiście audiofilskim, artefaktem pod pachą? Ot, kolumny z Włoch, potężna końcówka ze Stanów, czy też przewody z Bali. Kuszące, nieprawdaż? Problem jednak w tym, że o ile miniaturyzacja na tzw. rynku konsumenckim wydaje się czymś zupełnie maturalnym i oczywistym, o ile tylko nie bierzemy pod uwagę przekątnych TV, to już w High Endzie czas nie tylko zatrzymał się w miejscu, co ewolucja podążyła diametralnie inną ścieżką raczej lubieżnie zerkając ku gigantomanii aniżeli kompaktowości. W związku z powyższym kilkusetkilogramowe kolumny, czy z łatwością przekraczające 100-kę wzmacniacze już dawno przestały kogokolwiek dziwić niejako przy okazji wykluczając je z grona tzw. bagażu kabinowego. Do powyższej puli „kabinówek” niezwykle trudno byłoby zaliczyć również naszego dzisiejszego gościa, który choć z racji pełnionej funkcji może pochwalić się iście kieszonkowymi pociotkami, to sam reprezentuje zdecydowanie poważniejsze grono konstrukcji do których ustawienia i transportu najlepiej brać się parami. Mowa o debiutującej na naszych łamach za sprawą wrocławskiej Galerii Audio marce Aries Cerat i jej najmniejszym, choć wypadałoby raczej napisać najmniej dużym (polecamy sesję unboxingową), przetworniku cyfrowo – analogowym Heléne.

Jeśli gabaryty miałyby decydować o walorach sonicznych, to zgodnie z zasadą „duży może więcej” Aries Cerat Heléne śmiało mógłby konkurować o w pełni uzasadnione laury z niejedną stricte high-endową końcówka mocy, a to przecież zaledwie nieśmiały wstęp do nad wyraz bogatego cypryjskiego portfolio. Nie ma co bowiem zaklinać rzeczywistości, tylko trzeba powiedzieć wprost – tytułowy DAC jest zaskakująco imponujący tak jeśli chodzi o swoją posturę, jak i wagę, gdyż nieczęsto spotyka się na rynku przetworniki dobijające do 40kg. Całe szczęście poza oczywistą unifikacją właściwej dla Aries Cerat szaty wzorniczej i charakterystycznych obłych ścian bocznych przywodząca na myśl amerykańską rozmiarówka (500 x 430 x 165 mm) nie wynika z czystej przesady i zamiłowania do gigantomanii (choć pamiętając system z ledwo co zakończonego monachijskiego High Endu można by mieć takowe podejrzenia) a troski o zapewnienie właściwej cyrkulacji powietrza wewnątrz i miejsca umożliwiającego komfortowy dostęp do ukrytych przed oczyma ciekawskich lamp, które po zakupie urządzenia wypadałoby samodzielnie zaaplikować a w trakcie użytkowania od czasu do czasu wymienić. Nie ma jednak co owego aspektu niepotrzebnie demonizować, gdyż zgodnie z zapewnieniami producenta żywotność prostownika wynosi 3000 a lamp wyjściowych 9000 godzin, co przy ich cenach (JJ GZ34 – ok. 140 PLN; E280F – ok. 160 PLN), pomijając rachunki za prąd jasno wskazuje, że koszty użytkowania cypryjskiego DAC-a spokojnie możemy uznać za pomijalne. Krótko mówiąc Heléne jest duży i piekielnie ciężki, jednak trudno zarzucić mu jakąś przesadną zwalistość a to za sprawą wspomnianych zaokrąglonych ścian bocznych i dystyngowanej czerni szklanego frontu ozdobionego jedynie czterema masywnymi łbami mocujących śrub w narożnikach, oznaczeniem modelu, nazwą producenta i dyskretnym wyświetlaczem. A właśnie, z tego co udało mi się wyszperać pierwotnie jego rolę pełniły charakterystyczne lampy Nixie, jednak w dostarczonym do nas egzemplarzu widać było już klasyczny, błękitny display. Obrotowy selektor źródeł przewrotnie umieszczono w prawym narożniku „stałej” części płyty górnej, której pozostały, już zdejmowany moduł gęsto ponacinano w celu zapewnienia odpowiedniej wentylacji ukrytych pod nim trzewi. Co ciekawe zamiast czysto użytecznej perforacji postawiono na finezyjną autopromocję w postaci nazwy producenta, potężnego logotypu i oznaczenie modelu.
Ściana tylna prezentuje się równie imponująco i minimalistycznie zarazem, bowiem zamiast bezliku przyłączy zdolnych obsłużyć nieprzyzwoicie wręcz rozbudowane instalacje audio oferuje tylko to, co tak prawdę powiedziawszy w zupełności powinno wystarczyć lwiej części użytkowników. Do dyspozycji , patrząc od lewej otrzymujemy zintegrowane z włącznikiem głównym i komorą bezpiecznika gniazdo zasilające, przełącznik masy, sekcję cyfrową obejmującą wejścia USB, koaksjalne i AES/EBU, oraz wyjścia analogowe w standardzie RCA i XLR z dedykowanymi przełącznikami hebelkowymi umożliwiającymi obniżenie sygnału o -6dB.
Zapuszczając żurawia do trzewi naszego gościa praktycznie już na starcie widać, że zamiast najpopularniejszych kości przetworników Aries Cerat wykorzystuje matrycę ośmiu konwerterów R2R Analog Devices AD1865N-K na kanał, pracujących równolegle w trybie prądowym. Są one sterowane firmowymi układami logicznymi a dzięki technologii Super Clock wyeliminowano potrzebę stosowania zewnętrznego zegara. Ponadto łatwo wskazać winowajców ponadnormatywnej wagi, za którą odpowiada nad wyraz rozbudowane zasilanie z trafami i dławikami karnie ustawionymi wzdłuż frontu i lewej krawędzi.
Z kolei sekcja analogowa to tak naprawdę minimalistyczny wzmacniacz SET oparty na dwóch super lampach E280F obciążonych specjalnym transformatorem wyjściowym i dedykowanym im prostowniku z lampą GZ34. Lampowy stopień wyjściowy jest polaryzowany potrójnie filtrowanych obwodów o bardzo niskim poziomie szumów a prąd polaryzacji ułatwia widoczny przez szczeliny założonej pokrywy wyświetlacz.

Ponieważ dostarczony na testy egzemplarz trafił do nas prosto z cargo, był więc klasyczną, fabryczną funkiel-nówką a jednocześnie mając zielone światło od dystrybutora na niespieszne jego (DAC-a, nie dystrybutora) wygrzewanie na procedurę akomodacyjną pozwoliłem sobie przeznaczyć blisko dwa tygodnie. Owa pozorna opieszałość miała również podłoże czysto psychologiczne, gdyż praktycznie całkowicie wyeliminowała ekscytację wynikającą z pojawienia się w moim dyżurnym systemie dość trudnej do niezauważenia nowości a tym samym dopuściła do głosu pragmatyzm i czysto użytkowe podejście. I właśnie, nieco przewrotnie, od kwestii użytkowych część poświęconą brzmieniu pozwolę sobie zacząć, gdyż z racji braku zdalnego sterowania każdorazowa zmiana źródła wymagała podniesienia czterech liter z kanapy, co po latach użytkowania 35-ki Ayona i 25-ki Vitusa i było to pewne novum, do którego wbrew pozorom można się przyzwyczaić. Co też w trakcie rozgrzewkowych tygodni nastąpiło.
Jeśli zaś chodzi o walory soniczne, to do temat można podejść w skrótowo i po łebkach ogłaszając Urbi et Orbi, że Heléne gra tak, jak wygląda i zgodnie z wykorzystywaną przez niego lampową technologią. I byłoby w tym zaskakująco sporo prawdy, gdyby nie fakt, że podobnie jak z górą lodową patrzylibyśmy jedynie na wystający ponad taflę wody niewielki jej fragment. Dlatego też pozwolę sobie na nieco bardziej wnikliwą analizę możliwości naszego gościa, bo powiem szczerze, ma czym się pochwalić. A zacznę od tego, że w sposób nad wyraz udany przejął pałeczkę po również mieszczącym w swych trzewiach Ayonie oferując iście bliźniacze wysycenie średnicy przy jednoczesnym zachowaniu właściwej rozdzielczości góry i zaraźliwej motoryki najniższych składowych. Dzięki temu wszelakiej maści krzyki i wrzaski okraszone kakofonicznym łomotem, czyli cięższe odmiany rocka w stylu „Hordes Of Chaos” Kreatora miały swoje przysłowiowe pięć minut i szansę na wybrzmienie od pierwszej do ostatniej nuty. Było gęsto, ciężko, ale zarazem bez uczucia otulającego kolumny koca i przysłowiowej buły na basie. Warstwie wokalnej nie można było odmówić agresji, ale dało się zauważyć poprawę jej komunikacji i mniejszą skrzekliwość, co śmiem twierdzić, że wyszło jej na dobre. Może dół pasma nie miał takiej klarowności i rozdzielczości jak w moim dyżurnym Vitusie, jednak biorąc pod uwagę niemalże dwukrotną różnicę w cenie trudno się takiemu stanowi rzeczy dziwić. Ponadto aby ów wniosek wyciągnąć trzeba mieć możliwość dokonania bezpośredniego porównani, gdyż obcując z Heléne na co dzień konia z rzędem temu, kto miałby jakieś zastrzeżenia do proponowanej przez niego sposobu prezentacji. Oczywiście, w zbyt ospałych i cierpiących na brak kontroli systemach pojawienie się tytułowego DAC-a owych mankamentów nie wyeliminuje, jednakże wszędzie indziej jego obecność powinna być mile widziana.
Przy zdecydowanie bardziej cywilizowanym repertuarze, vide zaskakująco mało free-jazzowym „Full Fathom Five” Johna Zorna doskonale słychać zarówno finezję, jak i kompletność cypryjskiego przetwornika, który doskonale panując nad porządkiem na scenie nie zapomina o wzajemnych korelacjach poszczególnych instrumentów i interakcjach pomiędzy muzykami, dzięki czemu obecny podczas nagrań flow jest bezdyskusyjnie wyczuwalny i namacalny. Do tego dochodzi oczywiście urzekająca barwa i swoboda artykulacji. Wspominam o tym, gdyż część potencjalnych nabywców dowiadując się o lampach w torze potrafi zapobiegliwie się okopywać na z góry obranych pozycjach obawiając się zbytniej lepkości – przyklejenia dźwięków do ich generatorów. Tymczasem Aries Cerat stawia na swobodę a gdy tego wymagają okoliczności (delikatne muśnięcia blach, bądź wyższe rejestry fortepianu) również oczekiwaną zwiewność i eteryczność. Jednak całe owe „oderwanie” od głośników nie było pochodną odchudzenia dźwięku i przesunięcia równowagi tonalnej ku górze a jedynie wspomnianej swobody w kreowaniu iście trójwymiarowej i holograficznej sceny, gdyż nawet dość piskliwe kobiece wokale (Lisa Ekdahl – „Give Me That Slow Knowing Smile”) nie przekraczały cienkiej czerwonej linii, za którą robi się mało przyjemnie, bądź skojarzenia z Beakerem (jednym z Muppetów) stają się nazbyt oczywiste. Nie odnotowałem również tendencji do sztucznego podkreślania sybilantów, czy też utwardzania góry, która choć rozdzielcza i czysta cały czas operowała w okolicach delikatnego ozłocenia sprawiając, że nawet nie do końca referencyjne realizacje zyskiwały na atrakcyjności.

Aries Cerat Heléne to kawał DAC-a, jednak jeśli tylko dysponujecie Państwo odpowiednim budżetem i miejscem, by tylko go wkomponować w posiadany system a jednocześnie nie jesteście na tyle rozbestwieni, by nie wyobrażać sobie konieczności spacerów przy każdorazowej zmianie źródła, to gorąco zachęcam do wypożyczenia go na testy. Nie dość bowiem, że z racji swego niewątpliwie egzotycznego pochodzenia nie jest to coś, co może się zbyt szybko opatrzeć, bądź wręcz wyskakiwać z lodówki, jak zdecydowanie intensywniej promowani konkurenci, to przede wszystkim tytułowy przetwornik zbudowany jest niczym czołg a w swym brzmieniu łączy wyrafinowanie z dynamiką i muzykalność z rozdzielczością. Dlatego też nie ma co na niego patrzeć jedynie z perspektywy jego niewątpliwej lampowości, bądź też autorskiego układu R2R, gdyż konstruktor sięgając po nie dążył jedynie do określonego celu a nie traktował ich w kategoriach „sztuki dla sztuki”. A celem tym był z pewnością realizm prezentacji, który to, przynajmniej po tym, co przez ostatnie tygodnie dane mi było usłyszeć, został osiągnięty. Nie wierzycie? Cóż, bez własnousznej weryfikacji raczej się nie obędzie. Lojalnie jednak uprzedzam, że Heléne potrafi oczarować i uzależnić od pierwszych dźwięków a biorąc pod uwagę, że przynajmniej lampę prostowniczą można byłoby wymienić na jakiegoś bardziej „audiofilskiego lampiszona” może być tyko lepiej.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB; Lumin U2
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Gdy na moment wrócilibyście pamięcią do mojej relacji z ostatniego monachijskiego High Endu, z pewnością zauważylibyście akapit poświęcony tytułowemu producentowi. Fakt, to był nieco zabawny tekst, jednak w swej pozornej, tendencyjnie ironicznej retoryce miał jedno bardzo ważne zadanie. Jakie? Naturalnie wstępne zapoznanie Was z przecierającą szlaki na naszym rynku, stacjonującą na Cyprze marką Aries Cerat. Wystawa, jak to wystawa, rządzi się swoimi prawami, czyli zazwyczaj prezentacją maksimum możliwości, co było bezpośrednią przyczyną pokazania aż tak dalekich od oferty dla statystycznego Kowalskiego konstrukcji – przypominam gabarytowy rozmach i mocno polaryzującą postronnych odbiorców aparycję produktów. Jednak nie należy zapominać, że top topem, ale każdy podmiot zawsze ma swojej ofercie coś dla „zwykłych” ludzi. I z takim poziomem oferty zmierzymy się dziś. Jednak co w tym wszystkim jest najciekawsze i dla mnie osobiście najbardziej zaskakujące, po zapoznaniu się ze startowym produktem z portfolio tego brandu, przed konstruktorami z niekłamaną przyjemnością i co najważniejsze, bez żadnego uszczerbku na honorze chylę czoła. Co mnie tak poruszyło? Chodzi o otwierający ofertę, dostarczony przez wrocławską Galerię Audio przetwornik cyfrowo-analogowy Aries Cerat Heléne. Myślicie, że mnie poniosło? Czy ja wiem? Zapoznajcie się z poniższym tekstem i biorąc naturalną poprawkę na potencjalne chwilowe zauroczenie spróbujcie w duchu ocenić moją reakcję.

Niech nie zwiedzie Was niska pozycja w cenniku naszego bohatera, bowiem z uwagi na wykorzystanie w trzewiach lamp elektronowych to sporej wielkości konstrukcja. Tak szeroka, jak i głęboka, ale również dość wysoka. Do tego bardzo ciekawa wzorniczo, gdyż bazująca na połączeniu trzech z pozoru kontrastujących, ale dobrze wyglądających obok siebie materiałów. W ich skład wchodzi lakierowane, imitujące wycinek baryłki drewno bocznych ścianek, zaczerniony akryl frontu oraz szczotkowana, w celach grawitacyjnego wentylowana układów elektrycznych ze szklanymi bankami na pokładzie, ozdobiona artystycznymi motywami nacięć w kształcie logo marki stal nierdzewna górnego panelu i tylnej części obudowy. Z uwagi na widniejące na górnej płaszczyźnie łby śrub oraz znajdujące się na froncie zaślepki montujące akryl w pierwszym kontakcie ogólny wygląd wydaje się być surowym. Jednak ku mojemu zaskoczeniu po chwili obcowania na żywo z takim pomysłem jego odbiór zdaje się ewaluować w stronę celowego zabiegu, mającego uniknąć efektu zbytniej cukierkowości projektu wizualnego. Przynajmniej ja przeszedłem taką drogę. Jeśli chodzi o detale manipulacyjno-wyposażeniowe, czarny awers oprócz wspomnianych stalowych zaślepek w narożnikach, w dolnych parcelach ozdobiono nazwą marki i modelu urządzenia, zaś w górnej i centralnej części błękitnymi wyświetlaczami informującymi o wybranym w danym momencie wejściu cyfrowym i ewentualnym korzystaniu z reclockingu. Ich wybór realizujemy zorientowaną w lewym górnym rogu górnej powierzchni niedużą gałką, a wybór „czystego” tudzież przetaktowanego sygnału jest kolejnym krokiem tuż po wskazaniu danego wejścia. Czyli tłumacząc na nasze, najpierw mamy USB – te nie pozwala na reclocking, potem RCA, następnie RCA CLO, potem AES i zaraz za nim AES CLO. Proste jak budowa cepa. Dotarłszy do tematu panelu przyłączeniowego z tyłu okazuje się, iż mamy do dyspozycji wejścia cyfrowe w standardzie USB, SPDIF i AES/EBU, wyjścia analogowe RCA i XLR, dwa hebelki obniżenia wzmocnienia sygnału wyjściowego o 6dB, hebelek masy oraz gniazdo zasilania IEC. Na czas transportu przetwornik pakowany jest w solidna skrzynkę ze sklejki.

Gdy po kilkunastominutowej rozgrzewce przetwornik doszedł do stanu pozwalającego na jakiekolwiek próby oceny brzmienia, pierwsze co zwróciło moją uwagę, to energia przekazu. Fakt, z lampową estetyką zjawiskowej namacalności źródeł pozornych oraz odcieniem złota w projekcji wysokich tonów, jednak w kwestii oddania uderzenia muzyką zaskakująco zwartą. Bez szkodliwego rozmiękczania zarezerwowanego dla świata lamp nasycenia, tylko z pozwalającym utrzymać odpowiedni timing zwarciem. Naturalnie do poziomu dosadnego krawędziowania scenicznych bytów spod znaku stacjonującej u mnie konstrukcji krzemowej było daleko, jednak na tle przetestowanych setek tego typu pomysłów na aplikację w układach elektrycznych wolnych elektronów Cypryjczyk jest jednym z niewielu, z którym mógłbym bez problemu spędzać wolny czas przy muzyce. I to nie plumkaniu, tylko z pełnym spektrum posiadanej płytoteki. Zanim jednak dojdziemy do samej muzyki, nie mogę nie wspomnieć o budowaniu znakomicie czytelnej oraz szerokiej i głębokiej wirtualnej sceny. Do tego dobrze doświetlonej, czyli bez efektu teoretycznie fajnego, jednak finalnie nieco ograniczającego rozmach prezentacji przygaszania światła oraz w typowy dla lamp sposób kreującej byty w domenie 3D. A co w tym wszystkim jest najważniejsze, ów cały czas wspominany przeze mnie lampowy sznyt nawet przez moment nie był ani męczący, ani nudny, bowiem był jedynie tak zwaną soniczną „przyprawą”, a nie ciężkostrawną i na dłuższą metę nudną elektronową omastą. Jak producent od tego ostatniego się uchronił? Już wspominałem. Poszedł drogą dobrej, bo mocnej i zwartej podstawy basowej, co dało muzyce nie tylko wyraźnego kopa, ale również pozwoliło uwolnić zawartą w niej naturalną koleją rzeczy delikatnie złagodzoną, ale jednak niezbędną drapieżność. Drapieżność, bez której krągła i delikatna lampa nadaje się tylko do słuchania muzyki nostalgicznej, gdyż nawet nie szaleńcze, ale już nieco ambitniejsze w kwestii tempa twory nutowe zwyczajnie zleją się w jedną bliżej niekreśloną papkę. No dobra, może przy cichutkim słuchaniu jakoś da się z tym żyć, niestety w momencie chęci uzyskania zapisanych w materiale emocji zbyt „lampowa lampa” najzwyczajniej w świecie się podda. Ta testowana ani przez moment nie miała tego zamiaru i co raz pokazywała mi palcem, że to jednak drapieżnik w owczej skórze. Tym bardziej, że w swojej ofercie miał jeszcze przetaktowanie materiału muzycznego. Ten zaś był na równie ciekawym zjawiskiem jak sam DAC. Chodzi mianowicie o to, że gdy tytułowy bohater grał bardzo dobrze już przy zwykłym sygnale, po reclockingu zyskiwał dodatkową dawkę energii w oddaniu pojedynczego impulsu. Przyjemnego w odbiorze, bo jedynie wzmacniającego esencję pulsu muzyki, co na tle wersji standardowej dawało efekt większej motoryki. Jednak jak to zwykle bywa, zauważyłem, że kij ma dwa końce. Otóż przywołany efekt zwiększenia drive’u oprócz wyraźniejszego poczucia masowania moich trzewi miał dwie cechy. Z jednej strony dawał dodatkowo lepszą projekcję głębszej i czytelniejszej sceny 3D, jednak z drugiej nieco luzował krawędź dźwięku w dolnym i środkowym pasmie. Nie było to degradowanie ich czytelności, tylko naturalne pogrubienie rysunku spowodowane zwiększeniem ilości masy w impulsie z czym lampa miała prawo sobie nie poradzić. Skądinąd efekt ciekawy, bo bezbolesny w odbiorze, jednak na tle spokojniejszego dźwięku w wersji bez dodatkowego skalowania sygnału nieco zaokrąglony. Ale zaznaczam, obydwie wersje grania były tylko nieco inne, a nie lepsza i gorsza. Powiem więcej. Każda z nich pozwalała podkreślić zalety innego materiału, co przemawiało za pewnego rodzaju uniwersalnością tego projektu przetwornika. Nie powiem, fajna sprawa i fajnie to wypadało.
Na tyle fajnie, że w obydwu wersjach bardzo dobrze wypadła nawet oparta o niełatwe instrumenty produkcja Billa Frisella i Thomasa Morgana „Epistrophy”. To popis gry na gitarze wspieranej przez kontrabas, który w momencie potraktowania go nieco krągłym działaniem lampy teoretycznie powinien stracić na wyrazistości tak strun przysłowiowego wiosła, jak i przerośniętych skrzypiec. Tymczasem w obydwu wersjach taktowania sygnału występy były udane. Raz muzyka zabrzmiała nieco spokojniej z odpowiednio zaakcentowanym atakiem palca i kostki na struny, by po przełączeniu na proces reclockingu zyskać na werbalnym odbiorze każdego strunowego bytu. Owszem, z lekkim złagodzeniem krawędzi dźwięku, jednak w efekcie wzmocnienia impulsu odbiór był równie ciekawy i pozwalający w pełni zatopić się w słuchanym materiale.
Z równie fajnym feedbackiem odebrałem muzykę filmową skomponowaną przez guru tworów elektronicznych w postaci ścieżki dźwiękowej do produkcji „Blade Runner” Vangelisa. Ta pozycja podobnie do poprzedniej miała ważne zadanie. Chodziło oczywiście o weryfikację, czy lampowy sznyt grania cypryjskiego przetwornika nie zuboży informacyjnie częstych mocnych pomruków. To bardzo istotne, bowiem każdy, nawet najniższy długi dźwięk składa się z pojedynczych inicjacji, co podczas słuchania z pełnym pakietem informacji powinno dać rytmiczne wibracje dźwięku. Naturalnie z różną amplitudą i energią, jednak jako zmiany odczuwanej energii. Jaki był efekt? Nie powiem, znając możliwości mojego DAC-a nieco się obawiałem, jednak finalnie nie było czego. Ze zrozumiałych względów nie był to występ jeden do jeden (lampy do krzemu), ale o dziwo muzyka wibrowała tak jak zakładał kompozytor. Z mniejszym zaangażowaniem w pokazanie krawędzi, ale z równie wyrazistym odseparowaniem każdego z impulsów. Na tyle ciekawie, że bez problemu przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Przecież to lampa, a i tak zagoniła w kąt niejedną tranzystorową konstrukcję.

Czy powyższy opis drobiazgowego procesu testowego jest dowodem na sprawdzenie się tytułowego Aries Cerat Heléne w każdej konfiguracji sprzętowej? I tak i nie. Nie, gdyż jednak obcujemy z lampami elektronowymi, które delikatnie, ale mimo wszystko swoje trzy grosze wnoszą, co nie każdemu może odpowiadać. Zaś tak, bowiem wystarczy być otwartym na nieco inne, ale nadal fajne, bo mimo lekkiej miękkości odpowiednio wyraziste granie, aby przekonać się, ile piękna jest w muzyce. Podanej z odmiennymi niż mamy na co dzień akcentami, jednak nadal pełnej okraszonych smakiem dobrze zaaplikowanej szklanej bańki nieprzewidywalności. Na tyle ciekawie zaprezentowanej, że już teraz zacieram ręce na potencjalne spotkanie w wyższymi modelami tej marki.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Galeria Audio
Producent: Aries Cerat
Cena: 13 800 €

Dane techniczne
Przetwornik: 8 konwerterów R2R na kanał, komplementarne wyjście prądowe wykorzystujące najwyższej klasy układy Analog Device AD1865N-K z 4 konwerterami na bank, 8 na kanał.
Wyjścia: 2 x RCA, 2 x XLR
Impedancja wyjściowa: 50
Wejścia: Coax, AES/EBU (24bit/192 kHz); USB (24bit/384 kHz)
Zastosowane lampy: 2 x E280F w stopniu wzmocnienia, GZ34 (prostownicza)
Wymiary (S x G x W): 500 x 430 x 165 mm
Waga: 40 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Aries Cerat Heléne

Aries Cerat Heléne
artykuł opublikowany / article published in Polish

Tuż przed majówką, prosto z cargo dotarł do nas imponujących rozmiarów … cypryjski przetwornik cyfrowo-analogowy – Aries Cerat Heléne

cdn. …