Kiedy od warszawskiej ekipy salonu Nautilus otrzymaliśmy zaproszenie na winylową premierę ścieżki dźwiękowej do horroru „Kholat” bez głębszej refleksji uznaliśmy, że będziemy mieli do czynienia z najnormalniejszym w świecie soundtrackiem. Okazało się jednak, że skupiając się dotychczas na mniej, bądź bardziej mainstreamowych nurtach muzycznych, gdzieś po drodze umknęła nam zaskakująco dynamicznie rozwijająca się i zrzeszająca całkiem pokaźne grono fanów nisza związana z muzyką towarzyszącą … grom komputerowym. Nie chcę w tym momencie wyjść na jakiegoś stetryczałego zgreda i wapniaka, ale gdzieś tam w zakamarkach mojej świadomości obszar ów kojarzył się z zapamiętanymi z wczesnej młodości dźwiękami midi, które nijak nie wpisywały się w moje obecne zainteresowania. Dopiero po chwili, już na spokojnie analizując docierające z zewnątrz sygnały przypomniałem sobie, że przecież recenzowany przez nas jakiś czas temu folk-metalowy Percival Schuttenbach też brał udział w tworzeniu czegoś podobnego, czyli ścieżki dźwiękowej do rodzimego hitu „Wiedźmin” („The Witcher 3: Wild Hunt”) a i podczas naszej wizyty w panowie z Wiktorów Studio mieli na tzw. tapecie udźwiękowienie gry „The Purgatory”. Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie nadmienić, iż szeroko rozumiana tematyka gier komputerowych jest mi kompletnie obca, fakt ich istnienia przyjmuję ze stoickim spokojem i przechodzę nad nim do porządku dziennego nie czując najmniejszej potrzeby jego zgłębiania.
Całe szczęście w Nautilusie na Kolejowej nikt nikogo w nic grać nie nakłaniał, więc zamiast wyrywać sobie pady, joysticki, czy czego się teraz przy konsolach i komputerach używa, mogliśmy w wielce sympatycznej atmosferze, przy lampce wina oddawać się kontemplacji przy dźwiękach tzw. muzyki ilustracyjnej. W dodatku czerwcowe spotkanie było wyśmienitą okazją do poznania i porozmawiania z autorem muzyki – Arkadiuszem Reikowskim, oraz przedstawicielem wydawcy – Mariuszem Borkowskim.
Jak to zwykle przy tego typu eventach bywa przeprowadzany w dość niezobowiązujących okolicznościach odsłuch pozwala jedynie stwierdzić istnienie tzw. „potencjału” dobrze rokującego na przyszłość, czyli sesje prowadzone już w domowym zaciszu. Tak też było i tym razem a mając do wyboru dwie wersje limitowanego pierwszego nakładu (300 szt.) tytułowego albumu – tzw. „krew na śniegu” i klasyczną czerń po chwili wahania sięgnąłem po biało-czerwony krążek. Niby obie wersje wydano na 180g „plackach”, więc wsad materiałowy był niemalże taki sam, lecz w bezpośrednim porównaniu konwencjonalna wersja grała nieco lepiej – z lepszą rozdzielczością i niższym szumem własnym. Jednak aby to zauważyć trzeba dysponować obiema wersjami i mieć na uwadze system testowy, w którym honory pana domu pełnił … uzbrojony we wkładkę My Sonic Lab Hyper Eminent gramofon Transrotor Tourbillon FMD. Dlatego też ani myślę rozpaczać i zadręczać się z tego powodu, iż mą płytotekę wzbogaciła wersja kolorowa, lecz nieco gorzej grająca, tym bardziej że jej okładkę zdobi autograf samego kompozytora.
Wróćmy jednak do meritum i skupmy się na samym wydawnictwie. Abstrahując od mechaniki, czy też samej fabuły gry, która niejako stanowi szkielet dla oplatającej go tkanki muzycznej warto mieć świadomość chociażby kontekstu samych wydarzeń, na których kanwie ów projekt powstał. A wydarzenia te nie dość, że naprawdę miały miejsce i były nad wyraz tragiczne, to otaczająca je aura tajemniczości po dziś dzień stwarza pole do popisu nie tylko kryminologom, lecz i wszystkim miłośnikom „Archiwum X”. O co chodzi? O tragiczną wyprawę dziewięciu alpinistów, którzy zimą 1959 r. wyruszyli na Przełęcz Diałtowa (północny Ural) a ich ciała odnaleziono na zboczu Cholat Sjakl (z języka mansyjskiego „Martwa Góra”). Jak sami Państwo widzicie tematyka nie należy do lekkich, łatwych i przyjemnych a więc i muzyka stanowiąca tło do rozgrywającej się akcji taka być nie może. Jest zatem mroczna, patetyczna i budząca niepokój. Słowem idealna do horroru. Mamy zatem mocno przetworzone ponure, lodowate, spowolnione smyczki (Airis Quartet), szkliste dźwięki fortepianu, potępieńcze jęki i eteryczne, dobiegające niemalże z zaświatów partie wokalne Penelopy Willmann-Szynalik i prawdziwej gwiazdy sceny gamingowej (gratka dla miłośników serii „Silent Hill”) Mary Elizabeth McGlynn. Szukając analogii można odwoływać się do estetyki hollywoodzkich superprodukcji w stylu mrocznego „The Dark Knight Rises” Hansa Zimmera a zarazem eksplorować strefę mroku współczesnej symfoniki. Z jednej strony mamy bowiem spowolnienia przywodzące na myśl mozolną wspinaczkę w iście ekstremalnych warunkach pogodowych a z drugiej dynamiczne chwile brutalnego ataku i spiętrzenia dźwięków obrazujące rozgrywającą się tragedię. Od razu zaznaczę, że nie jest to repertuar ani pozytywnie nastrajający, ani nazwijmy to lapidarnie „rozrywkowy”. „Kholat” wymaga bowiem od słuchacza najpierw wyciszenia a potem skupienia na rozgrywających się na wirtualnej scenie wydarzeniach. Nie ma sensu podchodzić do niego na szybko, z doskoku, czy traktować jako tło do codziennej krzątaniny. Jako materiał na tzw. highlighty też się średnio nadaje. „Kholata” należy traktować jako koncept album i delektować się nim w całości, gdyż dzieląc go na „porcje” gubimy jego klimat i sens, a przecież nie o to w świadomym odbiorze muzyki chodzi.
No właśnie, my tu gadu gadu o muzyce jako takiej a jak z jakością jej realizacji? Powiem tak. Niestety nie mając możliwości porównania „Kholat” z jakimkolwiek innym soundtrackiem do gry potraktowałem ww. wydawnictwo jak każdy inny, wydany na winylu album i … muszę stwierdzić, że jest dobrze, wręcz bardzo dobrze. Znaczy się bardzo dobrze jest na czarnym nośniku a na kolorowym odrobinkę słabiej, o czym już wspominałem, ale to i tak prawdziwy światowy poziom. Kiedy trzeba dynamika wgniata w fotel, efekty przestrzenne sprawiają, że zasadność inwestowania w systemy wielokanałowe wydaje się najdelikatniej mówiąc poronionym pomysłem a wielkie brawa należą się realizatorom za oddanie niezwykle sugestywnej swobody i przestrzenności dźwięku przywodzących na myśl górską, surową scenerię. Jedynie w końcowej fazie „Farewell” głos Mary Elizabeth McGlynn zbliża się do słuchacza, by chwilę później zamilknąć. Warto podkreślić, iż mastering do wydania analogowego został przeprowadzony na nowo i zamiast bazować na półprodukcie dedykowanym nośnikom cyfrowym wykonano go jeszcze raz, za stołem zasiadł Matthias Adloff a pierwsza wersja … poszła do kosza. Tak, tak. Pierwsze – próbne tłoczenie okazało się niesatysfakcjonujące dla złotouchych krakowskich beta testerów, bo trzeba nadmienić, iż kompozytor i wydawca efekty swojej pracy konsultowali m.in. z ekipą Nautilusa pod wodzą Roberta Szklarza i mając do dyspozycji najwyższej klasy systemy audio od razu udało wychwycić się błędy tłoczenia.
Jeśli zatem lubią Państwo od czasu do czasu posłuchać czegoś niebanalnego z obszaru, który do tej pory z ambitnym repertuarem niespecjalnie się Wam kojarzył to gorąco zachęcam do sięgnięcia po wydany na winylu album „Kholat”. Gwarantuję, iż nawet nie będąc nie tyle zapalonym, co niedzielnym graczem, jak m.in. piszący niniejsze słowa, będziecie mieli okazję poznać wielce intrygujące oblicze tzw. rodzimej muzyki ilustracyjnej. Nie zaszkodzi też mieć na oku samego Arkadiusza Reikowskiego, bo coś czuję w kościach, że jeszcze będzie o nim głośno.
Marcin Olszewski
Wydawca: Gamemusic records
Lista utworów:
Strona A:
1. Intro (feat. Penelopa Willmann-Szynalik)
2. The Beginning (feat. Penelopa Willmann-Szynalik)
3. Descent
4. Awakening
5. Echoes
6. Main Theme (feat. Airis Quartet)
7. The Mist
8. Caves
9. Ghost Run
Strona B:
1. Kogato (feat. Penelopa Willmann-Szynalik)
2. Movement (feat. Airis Quartet)
3. The Cold
4. Throne Run
5. Notes
6. Burned Forest (feat. Penelopa Willmann-Szynalik)
7. Farewell (feat. Mary Elizabeth McGlynn)
8. Movement (strings only)
Najnowsze komentarze