Tag Archives: Art and Voice


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Art and Voice

Luna Cables Gris RCA & speaker

Opinia 1

Z jednej strony media regularnie dbają o to, by psychoza związana z pandemią w społeczeństwie nie słabła, z drugiej antymaseczkowcy, płaskoziemcy i kablosceptycy idą w zaparte twierdząc, że cytując klasyka „nie ma niczego” i z każdym kolejnym dniem narasta w nas przeświadczenie, że do „wysadzenia korków” brakuje coraz mniej. A gdyby tak rzucić wszystko w cholerę i wyjechać w Bieszczady, albo jeszcze dalej – np. do znanego z agroturystyki i producentów-artystów specjalizujących się w winie i serach malowniczego Eastern Townships w Quebecu? Czemu akurat tam? Cóż alienacja i ucieczka od trosk życia w cywilizacji to jedno, ale obecność sąsiada, który niespiesznie i w zgodzie z naturą wykorzystuje wyłącznie naturalne materiały do skręcania i zaplatania mocno „undrergroundowych” przewodów może okazać się wielce kojącą alternatywą. Proekologiczna frakcja audio? Czemu nie, w końcu woskowany bawełniany dielektryk, bawełniane zewnętrzne oploty i miedź powlekana cyną, czyli technologie rodem z lat 30 i 40 ubiegłego tysiąclecia i w XXI w. mogą znaleźć swoich wiernych akolitów. Mowa oczywiście o Dannym Labrecque i jego, mieszczącej się w XIX-wiecznej, pięknie wyremontowanej i przystosowanej do tego celu … stodole, manufakturze Luna Cables. Czemu oczywiście? Cóż, uważni czytelnicy z pewnością pamiętają wielce udany debiut Kanadyjczyków na naszych łamach, kiedy to na chwilę obecną topowa łączówka USB z serii Rouge nader brutalnie namieszała w moim prywatnym rankingu. Minęły jednak dwa lata a dystrybutor marki – wrocławskie Audio Atelier/ Art & Voice postanowiło uraczyć nas, zapewne dla równowagi otwierającymi portfolio Luna Cables najtańszymi łączówkami RCA i przewodami głośnikowymi z serii Gris.

Wystarczy pobieżny rzut gałką, by z łatwością rozpoznać kanadyjskie przewody jedynie po opakowaniu, gdyż zamiast standardowych, zajmujących po rozpakowaniu miejsce pudełek ekipa Luna Cables stosuje charakterystyczne – wielce poręczne, uszate płócienne, wyposażone w solidne zamki błyskawiczne torby. Gdyby nie plastikowe suwaki byłoby 100% eco, choć nie zdziwiłbym się na wieść, iż i owa plastikowa konfekcja nie dość, że pochodzi z recyclingu, to jeszcze stanowi nie lada przysmak dla jakiejś egzotycznej ćmy w stylu widniejącej w logotypie marki Księżycówki Amerykańskiej (Actias luna), czy też innego wielce pożytecznego żyjątka.
Interkonekty RCA zbudowane są z dwóch wiązek cynowanych miedzianych przewodników Luna Cables Neo-Vintage (LCNV) o średnicy 24 AWG w izolacji z woskowanej bawełny, ekranie z cynowanej miedzi i szarym, również bawełnianym oplocie a konfekcję stanowią dość oldschoolowo wyglądające wtyki RCA.
Z kolei przewody głośnikowe to również dwie wiązki miedzianych cynowanych drucików miedzianych LCNV, tym razem o średnicy 14 AWG w podobnej do IC izolacji i oplocie z niebielonej i ręcznie farbowanej 100% bawełny. Dostarczona przez dystrybutora 2,5m para zakończona była widełkami, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by zażyczyć sobie np. banany BFA i bardziej pasującą do własnych wymagań długość.

Powiem szczerze, że uwielbiam takie micro-brandy i to niezależnie od tego, w jakiej branży działają. Patrząc nawet na nasz rodzimy rynek warto tylko wspomnieć coraz odważniej poczynające sobie w segmencie zegarków Balticusa, noży Kłosy, czy nart Monck Custom, a z naszego audiofilskiego podwórka o iście egzotycznej proweniencji Vermöuth Audio. W przypadku takich, bardzo często jednoosobowych bytów (akurat Luna Cables oprócz ww. Danny’ego Labrecque, tworzą jeszcze Erik Fortier i Rowan Smith plus czwórka współpracowników) kontakt jest praktycznie bezpośredni. Zero przebijania się przez zastępy PR-owców, handlowców i różnego szczebla product-managerów. Wysyła się maila, bądź dzwoni a odpowiedzi w 99,9% przypadków udziela człowiek, który własnoręcznie recenzowany / zakupiony przez nas produkt wykonał. Poświęcił mu swój czas, wiedzę i przede wszystkim pasję, gdyż nie da się ukryć, iż osoby decydujące się na oddanie się w 100% własnemu pomysłowi na życie muszą takimi pasjonatami być. A Danny Labrecque właśnie takim bezkompromisowym pasjonatem z krwi i kości jest. Jeśli bowiem w czasach powszechności teflonu, PVC i innych spienianych, granulowanych i walcowanych syntetycznych substancji ktoś uparcie twierdzi, że degradują one dźwięk i nie ma to jak woskowana bawełna i inne równie organiczne włókniny otulające cynowaną miedź pamiętającą niemalże pierwsze lata Western Electric, to wiedzcie, że „coś się dzieje”. W dodatku ów pozornie nieco archaiczny przewodnik charakteryzuje się transmisją sygnałów audio pozbawionych obecnego we „współczesnych” drutach szumu wysokoczęstotliwościowego. Szaleństwo? Może delikatne. Ekstrawagancja? Z pewnością. Jeśli jednak bierzemy na tapet takie „oldschoolowe rękodzieła” i na tle hi-techowych cudów sygnowanych przez olbrzymie korporacje sięgające po rozwiązania rodem z NASA, nie tylko nie mają się czego wstydzić, co często z ostatecznych sparingów wychodzą z tarczą, to ja taką ekstrawagancję akceptuję i szanuję. Jest to bowiem niezbity dowód na to, że laboratoryjne pomiary są istotne, lecz przysłowiowy „oscyloskop” o finalnym brzmieniu powie nam tyle, co odwołując się do fotograficznej analogii histogram o klimacie, artyzmie, czy emocjach uchwyconych w kadrze.
I tak też duet Gris należy odbierać – nie poprzez pryzmat suchych liczb i li tylko elektrycznych wartości a właśnie z czysto subiektywnego punktu widzenia. Czyli, czy podstawowe Luna Cables grają i czy ich granie mówiąc wprost nam się podoba, czy nie. W tym momencie mogę od razu zdradzić, iż wszyscy miłośnicy prosektoryjnej antyseptyczności i analityczności spokojnie mogą zrobić sobie wolne, gdyż dzisiejsza epistoła nie będzie dla nich. Otwartym tekstem i bez owijania nomen omen w bawełnę na pytanie, czy kanadyjski duet jest transparentny, odpowiedź brzmi … W moim systemie takim nawet nie próbował być. W zamian za to dość wyraźnie obwieścił swą obecność stawiając na urzekającą organiczność i ponadprzeciętną plastyczność przekazu. Nie była to jednak przysłowiowa kraina łagodności otulająca wszystko obciążeniowym kocem, lecz raczej w pełni świadome uwypuklenie średnicy, w tym wokali, na rzecz ponadnormatywnej namacalności artystów i trudnej do zignorowania, będącej myślą przewodnią eufonii. Nie byłbym jednak sobą, gdybym z czystej przekory nie próbował przekonać się, jak daleko sięgają uprzyjemniające przekaz kanadyjskie macki i nie sięgnął po album, któremu czego jak czego, ale chociażby śladowej ogłady, kultury, czy wręcz muzykalności zarzucić nie sposób. Znaczy się na playliście wylądował stareńki „Sacrament” Lamb of God i … musze przyznać, że spodziewałem się większego odstępstwa od znanego z mojego systemu status quo. Tymczasem duet Luna Cables znacząco wpłynął na dostojność i mroczność przekazu, lecz zamiast osłabić ładunek emocjonalny dodatkowo go wzmocnił. Całość zabrzmiała jeszcze ciężej i może nie tyle brutalniej poprzez podkręcanie tempa, co bardziej apokaliptycznie – ostatecznie. Obniżenie równowagi tonalnej i przyprószenie górnych rejestrów złotem zaowocowały iście piekielnym spektaklem kreślonym w wybitnie barokowych barwach. Potężny bas na przemian z gitarowymi riffami bezlitośnie smagał me drobne ponad 105 kg i niemalże 190 cm ciałko (taka mała autoszydera) jakbym był co najwyżej anorektycznym Pigmejem zmagający się z tropikalnym orkanem.
A właśnie, skoro o baroku wspomniałem, to podczas krytycznych odsłuchów nie mogło zabraknąć mojego dyżurnego „Tartini Secondo Natura” tria Tormod Dalen, Hans Knut Sveen, Sigurd Imsen. Z premedytacją sięgnąłem po tę minimalistyczną referencję, gdyż kluczowe w jej przypadku jest namacalność poszczególnych instrumentów wynikająca nie tylko z ich precyzyjnego ogniskowania, lecz również wiernej rzeczywistości chropowatości faktury smyczków i niemalże natywnej brzdękliwości klawesynu. I tutaj kolejna ciekawostka, gdyż album zabrzmiał nieco „niżej” a smyczki stały się bardziej słodkie, lecz za największą zmianę a zarazem bezdyskusyjną poprawę można było uznać to, co stało się z klawesynem. Otóż ów nader niewdzięczny instrument nabrał body i soczystości, przez co z irytującego dodatku, reliktu minionych czasów, awansował do grona pełnoprawnych graczy. Czy ucierpiała na tym jego wrodzona eteryczność? Tutaj głosy będą pewnie podzielone, choć z mojego punktu widzenia została ona jedynie nieco przyobleczona w dodatkową warstwę szlachetnego jedwabiu.
Niejako na deser zostawiłem wokalistykę w wykonaniu przedstawicielek płci pięknej, gdyż to, co robią z damskimi głosami przewody z przypominam najtańszej serii Gris Kanadyjczyków jest wręcz niemoralne. Nawet zazwyczaj szeleszcząca na „Quelqu’un M’a Dit” Carla Bruni i dość niefrasobliwie traktująca na „Same Girl” swoje struny głosowe Youn Sun Nah zaśpiewały tak, że gdybym palił, to po każdym albumie wychodziłbym na papierosa. Wysycenie i zmysłowość ich partii była podkręcona na tyle sugestywnie, że powrót do bardziej zrównoważonego, transparentnego okablowania w pierwszej chwili mógł być odebrany jako mocno krzywdząca i niesprawiedliwa próba degradacji brzmienia naszego systemu.

Kwestię uniwersalności, czyli tego, czy interkonekt i głośnikowe Luna Cables Gris są dla wszystkich wyjaśniłem już wcześniej, więc teraz jedynie powtórzę, iż miłośnicy prosektoryjnego chłodu i latających żyletek spokojnie spotkanie z Kanadyjczykami mogą sobie darować. Jeśli jednak rozglądacie się Państwo za możliwie bezbolesnym finansowo i mało absorbującym gabarytowo ratunkiem dla Waszych, cierpiących z powodu zbytniej analityczności, szklistości, czy kanciastej napastliwości systemów, to coś czuję w kościach, że jeśli nie kompletny set, to nawet tytułowy interkonekt, bądź przewody głośnikowe mogą okazać się lekiem na całe zło. Jeśli zaś chodzi o konkretne przykłady, to „szare” (mówimy o umaszczeniu a nie walorach sonicznych) Luny świetnie dogadują się z elektroniką Marantza, Yamahy, starszymi modelami Octave czy nawet Audio Researcha, kolumnami Audiovectora, Avantgarde’a i wszelakimi wariacjami na szerokopasmowcach Fostexa i im podobnych. I jeszcze jedna, sugestia.Zanim jednak odrzucą Państwo Grisy Luna Cables, jako zbyt tanie do Waszych wysublimowanych i dopieszczonych systemów, sugerowałbym najpierw ich możliwości organoleptycznie – nausznie zweryfikować a nie wyrokować li tylko na podstawie zdjęć i cen, bo akurat w tym wypadku oba powyższe parametry są nad wyraz mylące.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + Melco N1Z/2EX-H60
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Kondycjoner: Keces BP-5000 + Shunyata Research Alpha v2 NR
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Pewnie nie uwierzycie, ale osobiście uważam, iż coś drogiego – mowa o produktach związanych z naszym hobby – nie oznacza per se czegoś idealnie wpisującego się w potrzeby naszych zestawów audio. Myślicie, że ściemniam? Bynajmniej, bowiem sam jestem idealnym tego przykładem. Wspomnianych sytuacji zaliczyłem kilka, jednak na potrzeby obrony mojej tezy podam jeden. Chodzi o fakt zamontowania bardzo drogiej wkładki do taniego gramofonu. W teorii na danym poziomie cenowym powinienem złapać przysłowiowego Boga za nogi. Tymczasem w zamian otrzymałem feerię przekładających się na sygnał problemów z napędem i innych związanych z pracą drapaka artefaktów. To było bardzo bolesne, gdyż myślą przewodnią takiego zestawienia okazały się być „wyśmienicie” słyszalne za sprawą czułej wkładki odgłosy łożyskowania talerza i generowane przez znajdujący się pod nim silnik, pole magnetyczne jako wszechobecny brum. Oczywiście w konsekwencji takich koincydencji potencjalny polepszacz dźwięku natychmiast został zdemontowany. Dlatego też podczas udzielania ewentualnych porad zawsze zwracam uwagę na potrzeby danego zestawu, a nie na potencjalne możliwości nabywcze zainteresowanego. To w moim odczuciu jest elementarz, który bardzo często jest ignorowany. Jaki cel ma powyższy wywód? Bardzo istotny, gdyż w dzisiejszym odcinku pochylimy się nad niezbyt drogim, ale za to sonicznie ciekawym okablowaniem sygnałowym i kolumnowym. Jakieś konkrety? Być może dla wielu to będzie pewnego rodzaju nowość, jednak zapewniam, iż ów producent od bez mała dwóch lat osiąga na naszym rynku spore sukcesy. Ba, cyfrowy kabel Rouge USB z tej stajni Marcin z nieukrywaną przyjemnością miał już okazję przetestować. Tak, tak, mowa o kanadyjskim producencie Luna Cables, od którego, dzięki staraniom wrocławskiego dystrybutora Art & Voice udało nam się pozyskać do testu kabel sygnałowy RCA i kolumnowy linii Gris.

Kreśląc opis budowy nie zarzucę Was nazbyt rozbudowanym opisem, gdyż idąc za informacjami producenta w obydwu przypadkach kable wykonano w tego samego przewodnika i w oparciu o ten sam splot, z tą tylko różnicą, że kolumnowy składa się z wiązek cynowanych, miedzianych drucików o średnicy 14AWG, a sygnałowy 24AWG. Ich konfekcja i wszelkie użyte do wykonania materiały w głównej mierze promują produkty naturalne, co wespół z ww. cynowaną miedzią będącą nośnikiem sygnałów elektrycznych przekłada się na firmową nazwę Luna Cables Neo Vintage (LCNV). Wygląd obydwu konstrukcji jest identyczny. Zewnętrzna koszulka to ręcznie barwiony na ciemno-szary, z pozoru bez znaczenia, jednak z uwagi na swą miękkość, działający jako wygaszacz szkodliwych rezonansów, w 100% bawełniany oplot. Ciekawostką jest zastosowanie w sygnałówce dodatkowego ekranu plecionki z cynowanej miedzi, co pozwala stosować go nawet we współpracy z czułym na pole elektromagnetyczne sygnałem z wkładki gramofonowej. Wieńcząc zakres danych dodam, iż tak prezentujące się konstrukcje zgodnie z mottem producenta, dostarczane są do klienta w ekologicznych, ozdobionych logo marki bawełnianych woreczkach.

Jak wypadły tytułowe kable? Tak jak się spodziewałem, czyli bez najmniejszych wycieczek w kierunku zdobywania świata nadnaturalnymi walorami sonicznymi. To zaś przełożyło się na pełne dobrych wyników brylowanie w estetyce nasycenia, solidnego osadzenia w masie i idących z duchem unikania zbędnego doświetlania przekazu, lekko posłodzonych, ale z odpowiednim pakietem informacji wysokich tonów. A gdy to tej listy dodamy fakt, iż mój zestaw sam w sobie jest ostoją dobrego wyważenia dźwięku, który zmienił tylko swój punkt ciężkości i sposób kreowania wirtualnej sceny w domenie ostrości, okaże się, że kanadyjskie druty swoją robotę robiły nader umiejętnie. Owszem, na tle wypiętej kilkunastokrotnie droższej konkurencji przekaz lekko skręcił w stronę dosadniejszego malowania świata dźwięków, ale nie odebrałem tego jako szkodliwej, tak zwanej przyduchy, tylko pewnego rodzaju przemyślanego przez konstruktorów sposobu na zbyt ochoczo poczynające sobie z muzyką systemy audio. Tak tak, tytułowy, sygnałowo-kolumnowy tandem z pewnością będzie ratunkiem dla wielu nadpobudliwych konfiguracji, gdyż z jednej strony nieco pogrubiał kreskę rysującą źródła pozorne, serwując przy tym im dodatkową szczyptę body, a z drugiej robił to na tyle umiejętnie, że nie studził nadmiernie energii życiowej w wyrażających swoje emocje artystach.
Wręcz idealnym potwierdzeniem tego stanu rzeczy była wszelkiego rodzaju muzyka rockowa od AC/DC, przez Metallicę, po ekstrema w stylu Slayera, gdzie przywołane przed momentem aspekty brzmieniowe okablowania nieco przesuwającego ciężar wybrzmiewania tego typu twórczości deczko w dół, wszelkiego rodzaju instrumentom i obfitym w krzyk wokalom dostarczały przysłowiowego kopa. Kopa, który u mnie nie robił zbytnich szkód, a w systemach docelowych będzie ratował przez lata nieumiejętnie, bo zbyt ofensywnie konfigurowane zestawy audio. A zapewniam Was, takich jest całkiem spora liczba, czego dowodem jest bardzo duża popularność oferty Cardasa, Harmonixa, czy Oyaide. Tylko różnica pomiędzy przywołanymi tuzami tego wycinka działu audio, a dzisiejszymi bohaterami jest taka, że ci ostatni nie kosztują tak zwanych „oczu z głowy”, tylko nie przekraczając zdroworozsądkowych 2 tys. złotych są w swobodnym zasięgu nawet dla początkującego melomana. I co ważne, w zestawieniu cena/jakość niezbyt łatwo będzie znaleźć coś tak okazyjnego w ofercie konkurencji.
Jednak nie tylko ciężka muza była beneficjentem walorów sonicznych produktów Luna Audio, W takim samym duchu wybrzmiewały krążki z repertuarem jazzowym od Paula Bley’a w wielu produkcjach trio począwszy, a na muzyce wokalnych div pokroju Diany Krall i Youn Sun Nah skończywszy. Soczyście w środku, ale z odpowiednim oddechem na górze, solidnie na dole, jednak bez zbytniego spowolnienia i zagęszczenia. Rzekłbym, co komu potrzeba. Na koniec gdybym miał na siłę do czegoś profilaktycznie, czyli z braku organoleptycznego doświadczenia na stosownych systemach audio, ale jednak się przyczepić, to na tle wyników mojego zestawu przed zakupem sprawdziłbym je w repertuarze elektronicznym. Ale nie dlatego, że zabiły w nim efekt tryskania energią, tylko nieco go ugładziły. Nadal było nieprzewidywalnie, jednakże trochę za bardzo niż bym tego oczekiwał, kulturalnie. Z pewnością nie źle. Tylko proszę nie popadać w panikę. Temat może okazać się całkowicie nieaktualny, gdy takowych kawałków zwyczajnie nie słuchacie. Dlatego też do oceny tego aspektu zalecam próbę.

Mam nadzieję, że powyższy opis jasno daje do zrozumienia, iż kanadyjskie okablowanie Luna Cables Gris oferują potencjalnemu nabywcy świat muzyki malowany nieco bardziej nasyconymi kolorami. To naturalnie przekłada się na jego większy ciężar, lekkie przygaszenie światła na scenie, ale nigdy na zabicie ducha w muzyce. Komu zatem dedykowane są takie znaki szczególne? Już wspominałem, każdemu posiadaczowi ocierającej się o ADHD układanki audio. Ale nie tylko im. Otóż na bazie mojego starcia panowie z kraju klonowego liścia swoją ofertą są w stanie uprzyjemnić obcowanie z muzyką również w przypadku neutralnie dobrego systemu. A to pozwala domniemać, iż bez względu na obiegowe opinie nie powinniście skreślać ich z potencjalnej listy odsłuchowej, gdyż tak jak mnie, również Was mogą pozytywnie zaskoczyć.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Audio Atelier/ Art & Voice
Ceny
Luna Gris RCA: 1190 PLN/1m kpl.
Luna Gris speaker: 1790 PLN/2×2,5m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Art and Voice

Falcon Acoustics w Art and Voice

Opinia 1

Pomimo tego, że mamy końcówkę stycznia, to dziwnym zbiegiem okoliczności zeszłoroczne Audio Video Show nie tylko nie daje o sobie zapomnieć, lecz co i rusz podrzuca nam jedyne w swoim rodzaju pamiątki. Dzień po wystawie zawitał bowiem u nas fenomenalny system marzeń Naim & Focal, w powystawowy weekend wybraliśmy się do katowickiego Audio Stylu, by w zdecydowanie bardziej, aniżeli stadionowe, warunkach posłuchać TAD-ów Evolution One, potem gościliśmy rodzimą lampową konstrukcję Audio Reveal First, a obecnie cieszymy oczy i uszy kolejnym setem marzeń, czyli Magico A3 z topową elektroniką AVM-a a dosłownie na początku mijającego tygodnia dotarły do nas Audiovectory R 8 Arreté. Oczywiście nie mamy nic a nic przeciwko takiej formie odświeżania pamięci, bo dzięki nim nad wyraz namacalnie jesteśmy w stanie doświadczyć a zarazem utwierdzić się w przekonaniu, iż wszelakiej maści wystawy, powinny służyć li tylko oglądaniu, bo już samo słuchanie obarczone jest takim bagażem pasożytniczych artefaktów, że na dobrą sprawę kategoryzację ekspozycji należałoby wprowadzić jedynie na zestawy działające – czyli podłączone do prądu i takie, owego szczęścia nie mające. Jak się jednak okazuje podobny ruch panował również u naszych zaprzyjaźnionych dystrybutorów dokonujących bądź to przetasowań we własnych portfoliach, bądź też dopinających formalności związane z pozyskiwaniem nowych, zauważonych na minionej wystawie marek. Tak też właśnie było w przypadku Audio Atelier, które wśród ogromu prezentowanych urządzeń i systemów wyłuskało prawdziwą i budzącą zrozumiałą zazdrość perełkę, czyli brytyjską markę Falcon Acoustics.

Ze zrozumiałych względów rozmowy natury dystrybucyjnej objęte były ścisłą tajemnicą a i o fakcie ich finalizacji nikt nie „puścił farby”. Powiem nawet więcej. Otóż otrzymawszy zaproszenie odwiedzin wrocławskiego salonu Art and Voice, do momentu przekroczenia progu willi przy ulicy ul. Wojszyckiej 22a, autentycznie nie mieliśmy z Jackiem bladego pojęcia po co tak naprawdę przyjdzie nam się tłuc przez pół zaśnieżonej Polski. Serio, serio. Krzysztof Owczarek po prostu zadzwonił z zaproszeniem a my, mając do Niego zaufanie, że nie próbuje wsadzić nas na przysłowiową minę i jednocześnie mając w pamięci niepowtarzalny klimat dolnośląskiego salonu z ochotą na jego propozycję przystaliśmy. I już teraz, nieco uprzedzając bieg wypadków uczciwie muszę przyznać, że warto było zerwać się w sobotę chwilę po piątej rano i spędzić niemalże pół dnia w samochodzie, gdyż w przysypanym świeżym śniegiem Wrocławiu czekała na nas nie tylko niemalże cała oferta Falcon Acoustics, lecz również przeuroczy sam … Jerry Bloomfield. Dla osób niewtajemniczonych i niemających zbytnio pojęcia cóż owe, powyższe informacje oznaczają pozwolę sobie na małą audiofilską retrospekcję i cofnę się do Wielkiej Brytanii lat 60-ych ubiegłego wieku do studiów BBC, które wykorzystywały m.in. legendarne monitory LS3/5a i gdzie, a dokładnie w KEF Electronics Ltd., do kwietnia 1974 r. pracował, odpowiedzialny m.in. za wprowadzenie przetworników (znaczy się głośników) B1814, B139, B110, T15, B200, T27, M64 Malcolm Jones. Mr. Jones poszedł jednak na swoje i właśnie pod banderą Falcon Acoustics przez kolejne 32 lata niósł kaganek oświaty oferując swoje wyroby wszystkim miłośnikom klasycznego brzmienia Zjednoczonego Królestwa. Przechodząc w 2006 r. na, jak się miało bardzo szybko okazać połowiczną, emeryturę przekazał pieczę nad firmą swojemu przyjacielowi – Jerry’emu Bloomfieldowi, który z radością, i jak każdorazowo podkreśla, z dziką satysfakcją kultywuje nader chlubne audiofilskie tradycje.

Skoro nawet podczas wspomnianego AVS filigranowe, wyposażone w midwoofer B110 i wysokotonową kopułkę T27 monitorki LS3/5a zagrały z eletroniką, z którą nie miały najmniejszego prawa zagrać, czyli z usieciowionym odtwarzaczem CD35 Prisma Network CD i o zgrozo D-klasową integrą I35 Prisma Primare’a, to byliśmy szalenie ciekawi jak sprawdzą się w zdecydowanie bardziej przyjaznym środowisku.

Jednak na początek, chcąc nieco odtajać po podróży, skupiliśmy się na wymianie uprzejmości a gdy okazało się, że Jerry z niezwykłą serdecznością i entuzjazmem gotów jest podzielić się z nami swoją wiedzą, a przy tym jest szalenie ciekaw naszych spostrzeżeń, to nie omieszkaliśmy Go o to i owo podpytać. Okazji ku temu było bez liku, gdyż niemalże pod ręką mieliśmy przepięknie wyeksponowane serce i trzewia LS3/5a. Zero ściemy, zero baśni z mchu i paproci i historyjek o natchnieniu godnym kolejnego proroka. Ot mozolna, czysto inżynierska praca, oparta na doświadczeniu, zdobywanej przez lata wiedzy i co może okazać się dla co poniektórych „natchnionych” dość niewygodne, przede wszystkim fizyce, której praw nijak obejść i nagiąć się nie da. Za to ich znajomość okazuje się niezwykle pomocna, o ile tylko wie się co z ową wiedzą zrobić. A właśnie, co do roboty, to warto podkreślić, iż Falcony po dziś dzień wykonywane są nieopodal Oxfordu. Ponadto warto sobie uświadomić, iż w dobie z jednej strony upragnionej gigantomanii a z drugiej strony usilnych prób minimalizacji wszystkiego co da się minimalizować sztandarowy model Falcona pozostaje niezmiennie kompaktowy, co bardzo sugestywnie pokazuje zestawienie jego frontu z, jak się okazało bardzo przydatną do celów edukacyjnych, butelką … irlandzkiego destylatu.

Przestronny i zarazem szalenie klimatyczny salon, a zarazem główna sala ekspozycyjna Art and Voice mający być z założenia i tylko przedsionkiem, wstępem do właściwych odsłuchów po raz kolejny stał się miejscem prowadzenia audiofilskich dysput i niezobowiązującej kontemplacji zimowej aury za oknem.

Mając jednak na uwadze, że sobotnia wyprawa miała swój, jak się teraz okazało, nad wyraz jasny cel nie omieszkaliśmy dokonać również małego rekonesansu i sprawdzić cóż nowego pojawiło się tu i ówdzie i tym sposobem udało mi się wyłuskać wielce smakowite, przybyłe wraz z Jerrym, trzydrożne podłogówki R.A.M. Studio 30 wyposażone w wykonywane na zamówienie przetworniki, gdzie pomiędzy parą 6” polipropylenowych basowców i 1” tekstylnym tweeterem pyszniła się iście zjawiskowa, również miękka 2” kopułka średniotonowa. Dodając do tego świetny design łączący naturalną okleinę boków i pokrywającą pozostałe powierzchnie elegancką, tłoczoną syntetyczną (takie czasy) skórę oraz nad wyraz przyjazne parametry elektryczne (89dB/8Ω) może się okazać, że będzie to prawdziwy hit. Oczywiście, jak to zwykle u nas bywa najpierw będziemy woleli ich na spokojnie we własnych systemach posłuchać a z tym jeszcze chwilę zejdzie, bo prezentowana para pachniała fabryką i była kompletnie niewygrzana.

Wygrzani za to byli za to główni sprawcy naszej ekspedycji, czyli ustawione na firmowych standach (FAE-0053B), ortodoksyjnie wierne recepturze BBC monitory LS 3/5a w jedynie słusznej … 15 Ω wersji. Mało poważne gabaryty, obudowa zamknięta i deklarowana przez producenta skuteczność rzędu 83dB dość jasno wydawać by się mogło wskazywały na konieczność użycia odpowiednio muskularnej amplifikacji i wybór „kameralnego” (czytaj niewielkiego) lokum a tymczasem we Wrocławiu zastaliśmy je w 26 metrowym pokoju podłączone pod 50W, zintegrowany wzmacniacz Lavardin ISx Reference. Czyli proszenie się o kłopoty? Niewykluczone, ale zarówno Krzysztof, jak i reszta rezydującej na Wojszyckiej ekipy zamiast patrzeć w tabelki woli kierować się własnym doświadczeniem, bo kto jak nie Oni wiedzą najlepiej co mają na półkach. W rezultacie z dzielonym źródłem Reimyo wspomaganym Luminem i kanadyjsko – japońskim miksem (Luna Cables/Harminix/Hijiri) okablowania uzyskano efekt przewyższający wszelkie, nawet najbardziej optymistyczne przewidywania. Bowiem oferowaną dynamikę, rozmach i wyrafinowanie spokojnie można było przypisać iście high-endowemu systemowi opartemu na sporych podłogówkach, a tymczasem grało to, co wymieniłem – czyli to, co widać na załączonych fotografiach. Jeśli kogoś zachwyciła prezentacja podczas AVS, to po odsłuchu w Art & Voice prędzej sprzeda nerkę, lub podpisze cyrograf z Panem Ciemności, aniżeli chociaż nie spróbuje stać się jego szczęśliwym posiadaczem. Serio, serio. Siadając na kanapie vis a vis grającego systemu z szeroko rozstawionymi Falconami spokojnie można było zapomnieć o całym świecie i niejako od nowa słuchać ulubionych nagrań, gdyż takiej homogeniczności, soczystości i wyrafinowania przy jednoczesnej iście dzikiej frajdzie z grania ze świecą szukać.
A teraz mała anegdota natury sytuacyjnej. Kiedy tak sobie siedziałem i rozkoszowałem się kwintesencją legendarnego brzmienia BBC do pokoju odsłuchowego zajrzał Jerry Bloomfield z pytaniem, czy mógłby się przysiąść, na co z radością przystałem. W tzw. międzyczasie z Falconów sączyły się barokowe trele, kameralne „jazzy” i generalnie repertuar pozwalający ukoić skołatane nerwy, aż tu nagle Jerry z rozbrajającą szczerością stwierdził, że całkiem nieźle grają te ich maluchy, ale Metallicy na tym słuchać się raczej nie da. Popatrzyłem na Niego, sięgnąłem po iPada, kilka kliknięć i zabrzmiały pierwsze takty „Enter Sandman” Mety, a że w interpretacji Youn Sun Nah, to już zupełnie inna sprawa ;-) Jak byłoby z oryginałem nie sprawdzaliśmy, ale jeszcze nic straconego, bo skoro Falcon Acoustics ma już oficjalną polską dystrybucję, to prędzej, czy później któryś z ich wyrobów powinien się u nas na testach pojawić.

Serdecznie dziękując ekipie Art and Voice / Sztuka i Głos za zaproszenie, gościnę i szalenie miłą niespodziankę, w tym możliwość kilkugodzinnego spotkania z Jerrym Bloomfieldem, oraz odsłuchu w wielce komfortowych warunkach legendarnych monitorów Falcon Aoustics LS 3/5a, mamy nadzieję, że nowa pozycja we wrocławskim portfolio również nad Wisłą cieszyć się będzie w pełni zasłużoną popularnością. Do zobaczenia.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Gdy ze stolicy Dolnego Śląska – Wrocławia dotarło do naszej redakcji zaproszenie odwiedzin zlokalizowanego tam salonu audio Art & Voice, całość z przyjemnością potwierdzonego przedsięwzięcia obciążona była dwoma niewiadomymi. Jedną, jak można się domyślić, stanowiła mocno determinująca przyjemność podróży kapryśna, bo często zmienna zimowa pogoda. Zaś drugą, zdawkowa informacja, że bez względu na wszystko poznawszy główny cel będziemy pozytywnie zaskoczeni. Niestety jak to w życiu bywa, według prognoz jednodniowe przemierzenie połowy Polski miało odbyć się w bardzo ciężkich warunkach drogowych, co już na starci mocno podnosiło porzeczkę naszych oczekiwań. Suma summarum wypad do przywołanego już Wrocławia doszedł do skutku, a wszystko co się tego dnia wydarzyło, postaram się w kilku zdaniach poniższej relacji wyłożyć.

Jak myślicie, czy wysiłek się opłacił? Naturalnie. I to nie tylko dla nas, ale również dla Was – jako potencjalnych zainteresowanych. Dlaczego? Okazało się bowiem, że czekała na nas legenda zespołów głośnikowych w postaci mogących wylegitymować się certyfikatem radia BBC, kultowych monitorów LS3/5a angielskiej marki Falcon Acoustics. Naturalnie we wrocławskim High end-owym showroomie oprócz przywołanych radiowych maluchów dumnie prezentowała się cała rodzina produktów spod znaku Falcon, jednak kolumny nie były jedyną atrakcją tej wizyty. Tą drugą, a spokojnie można powiedzieć, że ważniejszą była osobista wizyta w Polsce właściciela i współkonstruktora kolumn tytułowego brandu Jerrego Bloomenfielda. Sympatyczny gość z Wysp Brytyjskich bez najmniejszych oporów zdradzał ciekawe tajniki swojego portfolio, co sprawiło, że cały trud dotarcia na to wydarzenie odszedł w niepamięć.

Jak obrazują zdjęcia, tego przedpołudnia mieliśmy okazję, co prawda na razie wyjazdowo i jedynie wstępnie, ale za to w spokoju zapoznać się możliwościami budowania świata muzyki przez kultywujące doświadczenia radiowych lat zespoły głośnikowe LS3/5A. Rzeczone kolumny są pięknie wykonane, co przy fantastycznych wartościach sonicznych (o tym za moment) jest dodatkowym punktem „za” podczas ewentualnych rozważań zakupowych. System oparty był o źródło japońskiej marki Reimyo, francuski wzmacniacz Lavardin i kanadyjsko-japońskie okablowanie. Efekt? Spokojnie mogę określić jako zjawiskowy. Maleńkie pudełeczka, a bas jak z podłogówek. To natychmiast w Waszych ośrodkach zarządzania ciałem może rodzić podejrzenia typu – pewnie najniższe tony są dominujące. Ale uspokajam. Dźwięk był bardzo zrównoważony. Owszem trącony nutką muzykalności, ale tylko w celu przeciwdziałania oznakom anoreksji. To była muzyka, jakiej zawsze szukam. Gdy trzeba zwiewna, gdy trzeba mocna w barwie, ale zawsze przyjemna w odbiorze. Po czym wnoszę, że zaskakująco energiczny bas nie był zmorą kolumn? To proste. Wystarczyło puścić płytę Larsa Danielssona w duecie z Leszkiem Możdżerem, gdzie kontrabas mówiąc kolokwialnie jest lekko przewalony, a potem trio spod znaku ECM – Keith Jarret, Gary Peacock i Jack Dejohnette, aby zorientować się, że ilość basu w basie zależy nie od ogólnego sznytu grania kolumn, tylko materiału źródłowego. Kreśląc dalej opis odsłuchu chyba nikomu nie muszę udowadniać umiejętności kolumn w domenie budowania szerokiego i głębokiego spektaklu muzycznego przy zarezerwowanej dla małych monitorów zwiewności. Po prostu siadamy, zamykamy oczy i zatapiamy się w muzyce. Żadnych prób analizowania wydarzeń, co w teorii jest zmorą audiofilów, a co LS3-kom skutecznie udaje się wyeliminować. Nie wierzycie? Cóż, nie będę na siłę nikogo przekonywał. Wystarczy wybrać się do stosownej placówki.

Kończąc tą krótką, ale myślę, że mocną w przekazie relację z wyjazdu do Wrocławia chcę podziękować dystrybutorowi za zaproszenie na spotkanie z jak się okazało legendą działu zespołów głośnikowych. I nie chodzi mi w tym momencie o same kolumny, tylko w większej mierze o właściciela tego biznesowego przedsięwzięcia. To było bardzo miłe spotkanie tak około-techniczne jak i towarzyskie, co bez najmniejszych problemów pozwoliło zapomnieć nam z Marcinem o włożonym w ten wypad wysiłku. Czy nowa marka w portfolio okaże się biznesowym sukcesem, pokaże rynek. Jednak te klika spędzonych z monitorami Falcon Acoustics LS3/5A godzin pozwala mi przypuszczać, że może to być strzał w przysłowiową dziesiątkę.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Art and Voice

Audiofil z Art & Voice

Opinia 1

O ile mnie pamięć nie myli z wrocławskim Audiofilem jesteśmy zaprzyjaźnieni niemalże od jej zarania, czyli od czerwca 2011 r. Co prawda na inauguracyjny – kwietniowy, organizowany przez Piotra Guzka event, z niewiadomych mi przyczyn dziwnym trafem nie dotarliśmy, lecz już na kolejnych staraliśmy się z Jackiem pojawiać się dość regularnie. Warto przy tym pamiętać, że w tamtych czasach na podróż samochodem z Warszawy do stolicy Dolnego Śląska należało zarezerwować około 6-7 godzin … w jedną stronę. Szaleństwo? Oczywiście. Czy warto było zatem spędzać niemalże dobę w rozjazdach by zaledwie przez kilka godzin posłuchać autorskich systemów krajowych dystrybutorów w hotelowych warunkach? Bezwzględnie tak. To było, jest i mam nadzieję jeszcze długo będzie zupełnie inne, aniżeli wystawowe – Audio Show-owe, podejście do tematu, gdzie wszyscy chętni mają praktycznie równie szanse, gdyż do dyspozycji otrzymują tę samą salę i jedynie od ich wiedzy, umiejętności i oczywiście posiadanej oferty, muszą zmierzyć się z zastanymi warunkami. Była to też niebywała okazja do nieformalnych spotkań i rozmów zarówno z samymi przedstawicielami konkretnych marek, co przede wszystkim z melomanami i audiofilami podzielającymi nasze wspólne zamiłowanie tak do muzyki, jak i możliwie najwyższej jakości dźwięku.
Nie da się jednak ukryć, że teraz jest już zdecydowanie łatwiej i przede wszystkim szybciej. Podróż zajmuje połowę czasu i w 3-3,5h z przerwą na rozprostowanie nóg i śniadanie, spokojnie da się dojechać. Jednak nie o sieci dróg krajowych będziemy w niniejszej relacji rozprawiali a o oficjalnym otwarciu sezonu anno domini 2018 i zarazem umownym debiucie nowego gracza na wrocławskim rynku audio, czyli salonu Art & Voice. Oczywiście reprezentację ww. przybytku znamy od lat i nie są to ludzie znikąd, lecz skoro postanowili wdrożyć w życie kolejny projekt poświęcony Hi-Fi i High-End to nie pozostaje nam nic innego, jak tylko trzymać za ich sukces kciuki.
Co ciekawe dopiero przy okazji tworzenia niniejszej relacji zorientowałem się, iż to właśnie z Krzysztofem Owczarkiem będącym siłą napędową Art and Voice, z którym to spotykaliśmy się w ciągu minionych lat wielokrotnie, i z proponowanymi przez Niego systemami, mieliśmy okazję spędzać we Wrocławiu czas zarówno podczas naszej pierwszej wizyty, jak i pierwszej opisywanej na łamach Soundrebels w 2013 r. , oraz właśnie otwierającej tegoroczną edycję. Przypadek? Nie sądzę.

Przypadkiem nie jest również tematyka sobotnio-niedzielnego mitingu, która tym razem oscylowała wokół reprodukcji muzyki ze wyłącznie źródeł cyfrowych, czyli oprócz będącej w zauważalnym odwrocie poczciwej płyty CD, również zgromadzonych w pamięciach masowych i dostępnych na platformach streamingowych plików. W roli źródeł wystąpiły odtwarzacz CD Norma Audio REVO CDP-1, oraz streamer LUMIN S1 zaopatrywany w kontent zarówno z serwera Fidata HFAS1-XS20U, jak i Tidala w wersji Hi-Fi. Rola amplifikacji przypadła wspomaganej końcówką mocy Norma Audio Revo PA150 integrze Norma Audio Revo IPA-140 a na końcu toru znalazły się Xaviany Calliope. Całość spoczęła na włoskim stoliku Music Tools z serii Alica a okablowanie pochodziło z oferty Harmonixa, Hijiri, Isol-8 i Fidata. Próbując okiełznać hotelową akustykę wystawcy wykorzystali rodzime ustroje Acoustic Manufacture. Patrząc na absurdalne wręcz szaleństwo cenowe, którego stajemy się mimowolnymi świadkami, śmiało a zarazem pół żartem, pół serio można powiedzieć – „skromnie, ale z klasą”.

Jak to zwykle na Audiofilu repertuar był na tyle eklektyczny, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie, a jeśli takowy nie spełniał oczekiwań przybyłych melomanów nie było najmniejszego problemu z wybraniem czegoś nieprzewidzianego z nieprzebranych zasobów Tidala. Oczywiście nie zabrakło też opowieści i dykteryjek serwowanych przez Piotra Guzka. To właśnie one, jak i osoba samego Organizator sprawiają, że atmosfera wrocławskiego Audiofila jest właśnie taka a nie inna.
Jeśli natomiast chodzi o brzmienie, to organizatorzy na samym początku zagrali w otwarte karty i szczerze przyznali, że tym razem wcale nie chodziło o zaprezentowanie wszystkiego co najdroższe z ich portfolio, a jedynie próbkę możliwości, jak dość rozsądnie wyceniony (jak na audiofilskie realia) set nie tylko może, lecz po prostu powinien zagrać. Uczciwie bowiem trzeba przyznać, iż elektronika Normy z cenami nie przesadza i nawet niemalże topowe (na chwilę obecną niepodzielnie króluje model Prometeo) Xaviany Calliope i flagowy Lumin spokojnie egzystują z dala od granicy, za którą kończy się zdrowy rozsądek. Przy okazji proszę pamiętać, iż wystawcom zależało na możliwie najlepszym nagłośnieniu hotelowej sali konferencyjnej, której metraż po wielokroć przekraczał rozmiary standardowych pokoi odsłuchowych.
Niemniej jednak uzyskany we Wrocławiu efekt spokojnie można określić mianem wysoce zadowalającego. Nie dość bowiem, że amplifikacji Normy udało się okiełznać potężny bas Xavianów, to jeszcze nie utracono nic a nic z rozdzielczości i selektywności pozwalających na wychwytywanie nad wyraz oczywistych różnic w jakości tak materiału źródłowego, jak i samych realizacji. Ponadto całość mocną klamrą spinała bezdyskusyjna muzykalność i niezaprzeczalną przyjemność odbioru. A proszę mi wierzyć wcale nie było to takie łatwe. Mogliśmy z resztą przekonać się o tym na własne uszy, przyjeżdżając na tyle wcześnie, by niejako uczestniczyć w ostatnich działaniach dopieszczających prezentowany system. Chodziło oczywiście o dobór odpowiedniego okablowania, które wg. kablosceptyków wpływu nie ma żadnego, a tymczasem w Qubusie dziwnym zbiegiem okoliczności nad wyraz wyraźny był efekt roszad nie tylko drutami mającymi bezpośredni kontakt z sygnałem audio, lecz również zasilającymi i to m.in. zasilającymi serwer Fidata HFAS1-XS20U. Czyżbyśmy zatem padli ofiarą zbiorowej autosugestii? Szczerze śmiem wątpić, za to mając świadomość, iż tak naprawdę na finalne brzmienie naszych systemów wpływa niemalże wszystko co nas otacza, tego typu zjawiska akceptuję, ze stoickim spokojem wychodząc z założenia, że usłyszeć znaczy uwierzyć.

Czy sobotnio – niedzielne spotkanie przekonało nieprzekonanych i zarazem utwierdziło wiernych plikom akolitów tego nie wiem, jednak sądząc po reakcjach zgromadzonej publiczności i ciekawości , z jaką chłonęli nieraz czysto techniczne informacje dotyczące niuansów zapisu danych na dyskach SSD, czy też różnic pomiędzy poszczególnymi streamerami uważam, że tego typu prezentacje są szalenie przydatne. I wcale nie chodzi o to, by udowadniać wyższość jednych świąt nad innymi, lecz by oswajać odbiorców z technologią, która wcześniej, czy później stanie się nie tylko powszechna, co niemalże jedyna a zarówno winyl, jak i CD zyskają status formatów ewidentnie niszowych.

Serdecznie dziękuję Organizatorom i Gospodarzom za zaproszenie.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Tak tak, pierwsza z trzech przewidywanych odsłon odbywającego się w stolicy Dolnego Śląska – Wrocławiu, organizowanego przez Piotra Guzka tegorocznego mitingu dla miłośników muzyki spod znaku „Audiofila” jest już za nami. Co prawda w kilku kuluarowych rozmowach na portalach internetowych zanotowałem delikatne narzekanie, że odbyła się trochę jakby znienacka, ale umówmy się, według mnie tydzień trąbienia na naszym facebooku i newsach. plus informacje w stosownych tematycznych wątkach wielu przybyłym gościom wystarczyły, aby w dobiegający końca weekend wygospodarować dla niej choćby przysłowiową godzinkę. Wniosek? Na tle przytoczonego procesu informacyjnego wszelkie utyskiwania są zwyczajnym szukaniem wymówki i nic więcej. Koniec kropka. A co takiego tym razem zaproponował gospodarz opisywanego wydarzenia? Zanim zdradzę tę tajemnicę, dodam, że wszystkie trzy spotkania zmieniając nieco formułę tego święta będą miały wspólny mianownik, jakim jest prezentujący swoje różne pomysły na dobry dźwięk w naszych domach wrocławski salon audio „Art & Voice”. Zatem co wystąpiło w pierwszej odsłonie? Powiem tak, choć na chwilę obecną mentalnie nie jestem przygotowany do takiego sposobu obcowania ze światem zapisanych na pięciolinii dźwięków, ale z autopsji wiem, że dla wielu zaawansowanych audiofilów jest to nieuchronna, a nawet jedyna przyszłość, dlatego z przyjemnością informuję, iż głównym daniem był zestaw skonfigurowany pod kątem grania z plików. I to nie tylko tych zgromadzonych na twardych dyskach, ale również dostępnych na internetowych platformach muzycznych (vide Tidal). Ciekawe? Jeśli tak, miło jest mi w tym monecie zdradzić głównych bohaterów w postaci kilku specjalizujących się w swoich działach marek typu: elektronika – Lumin Musik, Fidata Global, Norma Audio Electronics, kolumny – Xavian, okablowanie – Harmonix i Hijiri, akcesoria meblowe – Music Tools. Jeśli jesteście zainteresowani dokładną wyliczanką sprzętową, zachęcam do lektury tekstu Marcina, gdyż wiem, że w swojej solidności oprócz podania modeli wystawionego na pokazie sprzętu zdradzi nawet długość zastosowanego okablowania. On tak ma i szlus, a ja nie będę po raz kolejny tego powtarzał.

Jak możecie zorientować się na podstawie fotografii, w opisywanej konfiguracji znalazł się również uważany już przez wielu za przeżytek odtwarzacz płyt kompaktowych. Niestety w przedpołudniowej serii odsłuchów nie udało mi się załapać na prezentację jego możliwości, ale od razu zaznaczam, było tylko pewnego rodzaju uzupełnienie toru audio, dlatego też na temat jego występów nie jestem w stanie nic ciekawego napisać. Jak zatem wypadł secik z tak zwanym „plikograjem” w roli głównej? Naturalnie idąc za artykułowanymi w takich przypadkach oświadczeniami typu: zbyt mało czasu na dogłębne poznanie tematu, czy obce warunki lokalowe, nie będzie to wiążąca opinia. Jednak bez względu na wszystkie przeciwności losu na podstawie tych kilku spędzonych we Wrocławiu godzin dla mnie jedno jest pewne. Pliki dają się oswoić nawet przez takiego ortodoksyjnego audiofila jak ja. Ale jak to w życiu bywa, często mają kilka twarzy. O co chodzi? Nie nie, nie będę prowadził jakiejkolwiek krucjaty, tylko na podstawie repertuaru jaki zaproponował obsługujący pokaz pracownik salonu Art & Voice i tego, co zażyczyli sobie przybyli goście oświadczam, że jakość dźwięku tego dnia zależała od materiału muzycznego. Gdy tylko z kolumn wydobywała się muzyka co najmniej dobrze nagrana i generowana przez naturalne instrumenty, na mojej twarzy natychmiast pojawiał się potwierdzający delektowanie się projekcją dźwięku uśmiech. Natomiast, gdy na prośbę gościa w eterze pojawiał się mówiąc kolokwialnie „popowo elektroniczny plastik” moje przez lata uczulane na zniekształcenia i kompresję narządy słuchu natychmiast zgłaszały głośne veto. Po co ten prowokujący wywód? Otóż tylko po to, aby uświadomić niektórym, że gdybym wszedł do pokoju w momencie wywołującym sprzeciw moich uszu, oceniłbym ten zestaw całkowicie inaczej, aniżeli w swoim repertuarze. To zaś w pewien sposób daje do zrozumienia, że delikatnie przymykając oczy na obce warunki będący gwiazdą spotkania set w mojej opinii zaliczył co najmniej kilka punktów na plus. Nie wiem, na ile jest to dla Was wiążące, ale jeśli bez względu na wszystko miałbym wyrazić swoje bardzo ogólne wnioski, bez naciągania faktów podpisałbym się pod opinią złożoną ze sporej liczby pozytywów.

Reasumując będące już historią pierwsze tegoroczne spotkanie pozytywnie zakręconych na punkcie muzyki osobników homo sapiens „Audiofil 2018” pragnę podziękować organizatorowi Piotrowi Guzkowi za zaproszenie, a salonowi A&V za przygotowanie ciekawego zestawu plikowego. Tak, na chwilę obecną nie jestem przedstawicielem targetu takiego podejścia do słuchania muzyki, ale jeśli podczas mojej wizyty system ani razu mówiąc wprost nie padł lub się nie zawiesił, oznacza to, że mój udział w tej pogoni za wygodą jest coraz bliższy. Nie wiem jak tę prezentację odebrali licznie przybyli goście, ale ze swojej strony mogę wypowiedzieć się w bardzo pozytywnym tonie. Dlatego też jestem bardzo ciekawy, czym będący punktem zapalnym cyklu imprez podmioty w osobie Piotra Guzka i salonu audio A&V zaskoczą nas w kolejnej odsłonie, na której jeśli tylko pozwoli mi na to czas, z przyjemnością postaram się dotrzeć.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Art and Voice

Art and Voice / Sztuka i głos

Opinia 1

Kiedy w piątkowe, inaugurujące tegoroczne wakacje, popołudnie ruszaliśmy w kierunku stolicy Dolnego Śląska prawdę powiedziawszy nie mieliśmy bladego pojęcia co nas czeka. Ot niewinna prośba i zarazem zaproszenie od … a nie, to dosłownie za chwilę, czy nie moglibyśmy wpaść na pierwszy letni weekend i niejako przy okazji dokonać wizji lokalnej nowego punktu na audiofilskiej mapie Polski sprawiła, że załadowaliśmy „na pakę” sprzęt fotograficzny, kilka drobiazgów w stylu dopiero co zrecenzowanych Xavianów Calliope i niespiesznie poturlaliśmy się w wiadomym kierunku. Zero jakichkolwiek przecieków i kuluarowych ploteczek sprawił, że w ramach tzw. „zabicia czasu” próbowaliśmy, czysto hipotetycznie, ocenić skalę a zarazem rodzaj całego przedsięwzięcia. Ot takie podróżne zgaduj zgadula. Remont połączony z rebrandingiem któregoś z istniejących salonów na samym starcie, z wiadomych (vide branżowe ploteczki) względów, wykluczyliśmy i doszliśmy do przysłowiowej ściany. Jedyne, co patrząc na aktualne trendy, przychodziło nam do głowy to jakiś przytulny mikro-apartament, w którym po telefonicznym zaanonsowaniu chęci przybycia zainteresowani mogliby dokonywać mniej bądź bardziej krytycznych odsłuchów.
Okazało się jednak, że Wrocławskie Moje Audio, które odkąd sięgam pamięcią, niczym biblijny Naród Wybrany, egzystowało na rodzimej scenie dystrybutorów audio bez własnego salonu postanowiło zagrać va banque. Co prawda jakiś czas temu próbowało szczęścia w łódzkim Audio Atelier, lecz najwidoczniej nie był to główny cel a jedynie nieśmiałe przymiarki do tego, co właśnie mieliśmy okazję i zaszczyt odwiedzić. W zbyt górnolotną i patetyczną strunę uderzyłem? Proszę mi uwierzyć najpierw na słowo a następnie zerknąć na poniższe zdjęcia a zrozumiecie Państwo, że bynajmniej nie przesadzam, gdyż do tej pory takiego przybytku audiofilskich rozkoszy w Polsce jeszcze nie było.

Zacznijmy jednak od odpowiedniej dawki kofeiny i kropelki aromatycznego, bursztynowego destylatu. Gotowi? No to ruszamy na wirtualny spacer po zajmującym cały, ukryty w zieleni na ul. Wojszyckiej 22a piętrowy dom, nowym miejscu dedykowanej naszej pasji.

Poziom zero to strefa niezobowiązującej eksploracji oferty Mojego Audio i Audio Atelier, gdzie przynajmniej na razie większości urządzeń można dotknąć, obejrzeć i zadecydować, czy powinny one z czysto ekspozycyjno – dekoracyjnej roli stać się na nasze życzenie elementem konfigurowanego przez obsługę „salonu” (w przypadku Art and Voice pojęcie to wydaje się niezwykle płytkie i lapidarne) systemu. Wysmakowaną aranżację niezwykle oryginalnego wnętrza podkreślają nie tylko bibeloty, drobne dodatki, gołe cegły i stojący w rogu fortepian marki Blüthner, lecz również zdobiące ściany, nad wyraz intrygujące prace Andrzeja Bielawskiego. Dokładając do tego obecną za oknami zieleń i praktycznie zerowy szum tła, ruch lokalny można określić jako śladowy, już po kilku chwilach zaczynamy przestawiać się w tryb relaksu, zostawiając z drzwiami cały ten wielkomiejski pęd i pośpiech. Tutaj czas płynie zdecydowanie wolniej, nikt nikogo nie pogania, gdyż wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, z tego, że chociażby wstępnego wyboru urządzeń, które mają sprawiać nam radość i cieszyć uszy przez długie lata należy dokonywać ze „spokojną głową”.
Wśród dość swobodnie porozstawianych obiektów westchnień złotouchej części naszej populacji odnaleźć można wyroby takich manufaktur jak m.in. Reimyo, Harmonix, Hijiri, Enacom, Encore, Lumin, Lavardin, Lecontoure, Trenner&Friedl, Isol-8, Trilogy Audio, Albedo Audio, Crayon, Bakoon Production, Xavian, AMR, Gradient, Wow Audio Labs, The Funk Firm, Fidata, Thoress, Norma Audio, Murasakino, czy Ictra Design. Krótko mówiąc jest z czego wybierać i jak sami Państwo widzicie różnorodność dostępnych form, kształtów w jakie przyobleczone zostały wszelakiej maści ustrojstwa reprodukcję dźwięku umożliwiające potrafi zaskoczyć, gdyż obok klasycznych Xavinów zupełnie bezstresowo egzystują futurystyczne Gradienty Helsinki a w sąsiedztwie Reimyo swoją semi-militarno-pomiarową aparycją kusi Thöress.
Tak jak zdążyłem już wspomnieć, „living room” na parterze to strefa wstępnych przymiarek, badania gruntu i strefa relaksu, którą opuszczając i wspinając się po schodach na pierwsze piętro wkraczamy już w obszar już bardziej sprofilowanych propozycji i skrystalizowanych oczekiwań. Na potrzeby niniejszej, weekendowej relacji Gospodarze przygotowali w dwóch z trzech dostępnych tamże pomieszczeń odsłuchowych w kompletne systemy.

W pierwszym, za sprawą wyposażonego w tytanowe, uzbrojone we wkładkę Murasakino Sumile MC, ramię gramofonu Cantano W/T królował analog. Resztę toru stanowiła elektronika oraz kolumny Thöress Puristic Audio Apparatus a całość spoczęła na ultra High-endowym i coś i się tak wydaje, że mającym właśnie swoją polską premierę, stoliku Ictra Design ITO.

Drugi set to już niejako wariacja na temat dyżurnego zestawu Jacka, czyli wspomagana przez źródło C.E.C-a elektronika Reymio z kolumnami Trenner&Friedl Isis. W ramach ewentualnego suportu i szybkich roszad tylne narożniki pomieszczenia zajmowała elektronika włoskiej Normy i francuskiego Lavardina wraz z wielce intrygującymi, nieco przywodzącymi na myśl disnejowską Evę (obiekt westchnień WALL-E-go) fińskimi Gradientami 1.4.

Jak z pewnością Państwo zauważyliście, w obu pokojach można było natknąć się na ustroje akustyczne firmy Acoustic Manufacture, które w sposób niezwykle dyskretny, spora w tym zasługa świetnego dopasowania kolorystyki ustrojów do poszczególnych aranżacji, były w stanie okiełznać akustykę zupełnie „cywilnych” wnętrz. I taki też był zamysł Gospodarzy, którzy postanowili, odchodząc od typowo salonowych, nastroszonych mało akceptowalnymi instalacjami przestrzennymi, dyfuzorami, bass-trapami etc., udowodnić, że i w normalnie urządzonych pokojach można osiągnąć wielce satysfakcjonujące rezultaty.

Niejako na deser zostawiłem skromnie stojącą w rogu ostatniego, najmniejszego i jeszcze czekającego na ostateczny szlif pomieszczenia perełkę. To bodajże ostatni, dostępny egzemplarz legendarnego i już niestety nieprodukowanego stereofonicznego wzmacniacza mocy Reymio PAT-777.

Mam nadzieję, że nie muszę nikogo z naszych Czytelników uświadamiać, iż powyższy materiał nie dość, że stanowi jedynie skromną „zajawkę” czekających na Nich w Art and Voice / Sztuka i głos trakcji, to tak naprawdę obejmuje niemalże stan developerski tytułowego salonu, który zgodnie z zapewnieniami Gospodarzy będzie dynamicznie ewoluował.
Serdecznie dziękując za zaproszenie i gościnę uczciwie muszę przyznać, że nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie liczyłem na to, co dane mi było we Wrocławiu zobaczyć. To zupełnie inna skala, zupełnie inny poziom tak obsługi, jak i warunków odsłuchowych, do jakich zdążyli przyzwyczaić się rodzimi audiofile. Jest to bowiem nad wyraz spektakularne rozwinięcie idei, której do tej pory mieliśmy okazję doświadczyć w bydgoskim Audio-Connectcie, katowickim RCM-ie, czy też najbliższej klimatem wrocławskiej ostoi … katowickiej siedzibie Sound Clubu. Nie ukrywam też, że patrząc na powyższe placówki czuję niekłamaną, acz w pełni pozytywną zazdrość, gdyż na ich tle stolica wypada nad wyraz blado. Całe szczęście obecna sieć dróg ekspresowych, oraz autostrad pozwala w całkiem akceptowalnym czasie dotrzeć do każdej z wymienionych lokalizacji. Wystarczy jedynie odrobina dobrych chęci a tych przynajmniej u nas całe szczęście nie brakuje.
Jeśli zatem i u Państwa włączy się bakcyl audiofila-podróżnika i zapragniecie doświadczyć dolnośląskiej gościnności zapobiegliwie podaję nr. telefonu pod którym możecie dokonać stosownej rezerwacji, oraz zaanonsować swój przyjazd: +48 606276001.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Cóż, gdy w zeszłym tygodniu kreśliłem relację z zorganizowanego przez grupę FNCE eventu, pisałem o nim, że był to swoisty rzut na przedwakacyjną taśmę tego typu przedsięwzięć. „Niestety” w dobrym tego słowa znaczeniu mający swój pomysł na życie los po raz kolejny postarał się, aby to, co wówczas wydawało się nieodwracalne, czyli w domyśle ostatnie ważne czerwcowe wydarzenie zostało brutalnie storpedowane. O co chodzi? Otóż dla potencjalnych klientów działu audio mam dwie wiadomości. Jakie i dlaczego dwie? Otóż aby wprowadzić Was w temat, muszę sparafrazować cytat z kultowego filmu Władysława Pasikowskiego „Psy 2” i zmienić frazę „złą i złą” na dobrą i dobrą. Czy to możliwe? Oczywiście, wystarczy zapoznać się z naszą relacją, a potem samemu naocznie i nauszne przekonać się, czy mamy rację. Ok. do rzeczy. Wykładając na stół pierwszą dobrą wiadomość miło mi jest poinformować wszystkich zainteresowanych, iż od tego weekendu, już oficjalnie, swoje podboje dla miłośników muzyki przez duże „M” otworzył nowy punkt na mapie wrocławskich salonów audio pod idealnie oddającą ducha tego miejsca nazwą „Art and Voice / Sztuka i głos” przy ulicy Wojszyckiej 22A. Ważną informacją dla potencjalnych zainteresowanym jest fakt, iż oferta tego muzycznego przybytku w głównej mierze (choć nie tylko) obejmować będzie produkty dystrybuowane przez Moje Audio i Audio Atelier. Oczywiście naturalną koleją rzeczy w tym miejscu w mojej relacji powinna pojawić się dogłębna wyliczanka portfolio salonu, jednak z uwagi, że obaj z Marcinem piszemy o tym samym wydarzeniu i co ważne zdaję sobie sprawę z jego drobiazgowości, nie będę się powtarzał i po info jakie brandy macie szansę w tym magicznym miejscu macie szansę usłyszeć, z premedytacją odsyłam Was do jego tekstu.

Gdy aspekt pierwszej dobrej wieści ujrzał światło dzienne, przyszedł czas na rozwikłanie zagadki drugiej. Zatem w czym rzecz? Otóż w swej kilkuletniej zabawie w wycieczki po różnych salonach audio miałem do czynienia z bardzo różnymi pod względem misji, wykończenia i panującej atmosfery miejscami. Oczywiście, wszędzie odnotowywałem bardzo szeroką ofertę i profesjonalną obsługę, a nawet duże przywiązywanie uwagi do wystroju wnętrza. Jednak o ile dotychczas aspekt samej oprawy wizualnej odwiedzanych salonów wprawiał mnie w dobrze odbierane, ale jedynie ukontentowanie, to bez kozery w przypadku tytułowego Art and Voice śmiało mogę powiedzieć, iż ta audiofilska świątynia rozbiła przysłowiowy bank. Ale nie odbierajcie tego w domenie mierności wcześniej poznanych miejsc, tylko bardzo przemyślanego tego ostatniego pod względem próby zbliżenia atmosfery salonu do przecież bardzo intymnego dla każdego z nas prywatnego domostwa.
W tym przypadku nie ma dróg na skróty. Łączące drewno, różne stadium zardzewiałej blachy i wydawałoby się ubrane w ramki zwykłe dywaniki artystyczne prace Andrzeja Bielawskiego tak fantastycznie korelują z resztą kubatury wszystkich pomieszczeń, że naprawdę wiele wykwintnych salonów handlujących sztuką mogłoby się na tym wzorować. A przecież rozprawiamy jedynie o mówiąc kolokwialnie sklepie RTV, a nie miejscu spotkań śmietanki artystycznej stolicy Dolnego Śląska. Tak tak, to wszystko zostało zaprojektowane w jednym celu, którym przed ewentualną wizytą jest wydawałoby się zbyteczne, ale po zakosztowaniu wszystkiego na własnej skórze bardzo ważne podczas przed-zakupowego obcowania z muzyką rozpieszczenie nie tylko naszego zmysłu słuchu, ale również zmysłu przyswajania wizji. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że muzyka inaczej brzmi w miłym, przytulnym i co w przypadku Art and Voice ważne jedynie delikatnie ubranym w akcesoria akustyczne pokoju, niż w naśladującym studio nagraniowe technicznie wyglądającym prostopadłościanie. Oczywistym było, iż gospodarz tego wydarzenia przywiązywał bardzo mocną wagę do jedynie delikatnej, a przez to akceptowalnej przez nasze kochane żony, adaptacji każdego pokoju, co sprawia, że usłyszane tam zestawienia mają duże szanse wręcz identycznie wypaść również w naszych samotniach. To zaś w aspekcie wagi sprzętu High End i jego ewentualnej zbędnej logistyki jest nie do przecenienia. Jak w takim razie wypadły widniejące na fotografiach zestawy? Jak zawsze zaznaczam, słuchanie na wyjeździe zawsze obciążone jest wieloma zmiennymi, dlatego nigdy nie podejmuję się dogłębnej oceny. Jednak trochę naginając zasady w dzisiejszej relacji wspomnę o miłym zaskoczeniu. Gospodarz salonu jedną z sal w standardowym secie (oczywiście na potrzeby klienta wszytko można skonfigurować inaczej) poświęcił znanej bywalcom jesiennej wystawy w Warszawie produktom niemieckiej marki Thoress. I wiecie co? Gdy jesienią ów set, mimo kilku prób, nie podołał moim założeniom co do jakości dźwięku, to w przypadku zadbania o odpowiednie (czytaj spełniające wymogi dobrego odsłuchu, a nie przypadkowej klitki) pomieszczenie od pierwszych chwil słuchania pomiędzy nami coś zaiskrzyło. Była swoboda, oddech, głębia sceny i to coś, co pozwala zatopić się z pięknie muzyki. Drukuję mecz? Jeśli mnie czytacie, wiecie, że jeśli kładę na szalę moje dobre imię, to musi być coś na rzeczy i właśnie w tym przypadku taki splot przyczynowo skutkowy miał miejsce. Co więcej, odwiedzając tytułowy obiekt wszystko można zweryfikować, do czego zachęcam. I tym optymistycznym akcentem zakończę ten słowotok. I nie chodzi mi w tym momencie o problem z wykreowaniem kilku dodatkowych strof, tylko licząc na ewentualną mnogość kłębiących się w Waszych myślach pytań mam nadzieję, że osobiście się tam pojawicie. Może za pierwszym razem z zakupów nic nie wyjdzie, ale zapewniam, że owa wizyta w kwestii oprawy wizualnej na długo pozostanie w Waszej pamięci.

Puentując powyższy tekst chciałbym podziękować gospodarzowi za zaproszenie, miłą atmosferę i co odpornym na piękno sztuki osobnikom homo sapiens może wydać się dziwne, za powalenie na kolana wysmakowanym designem całości projektu zwanego Art and Voice / Sztuka i głos. Nie jestem koneserem sztuki, ale będąc dalekim od statusu mecenasa śmiało mogę powiedzieć, iż ten salon oprócz ducha muzyki oferuje również sporą dawkę wysmakowanego artyzmu, co na tle konkurencji jest godnym naśladowania istnym Mount Everestem.

Jacek Pazio