Tak to już w życiu bywa, że po chwilowej euforii i ekscytacji, bądź to nowym nabytkiem, bądź nawet jedynie przesłuchanym „odkryciem”, przychodzi czas ukojenia nerwów i błogiej stabilizacji. Słuchamy na tym co mamy i dobrze nam z tym – nic nie uwiera, nic nie korci możliwością poprawy, czy też li tylko kosmetycznego upgrade’u. Ot, typowa sielanka. O ile jednak powyższy model behawioralny całkiem nieźle pasuje do większości, mniej bądź bardziej „normalnych” melomanów, niekoniecznie chcących podsycać tlące się w ich trzewiach ognisko „audiophilii nervosy”, to już na naszym – recenzenckim podwórku jest on wysoce nieadekwatny do panujących warunków. U nas bowiem czas na słuchanie kompletnie własnego, nieskalanego elementem obcym, systemu liczy się jeśli nie w godzinach, to co najwyżej dniach, gdyż w większości przypadków, niemalże zawsze coś się wygrzewa, dociera, bądź po prostu testuje, czyli de facto powoduje automatyczne odejście od mozolnie wypracowanego punktu odniesienia i brzmienia, które „komponowaliśmy” pod siebie i dla siebie. Można wręcz czasem dojść do wrażenia, że to nie my wciąż czegoś szukamy, lecz to owo coś szuka nas i usilnie stara się przekonać do siebie i własnej wyjątkowości. Nie da się też ukryć, że takie ciągłe nęcenie i podrażnianie wyczulonych na wszelakie niuanse zmysłów z jednej strony może prowadzić do pewnej nerwicy natręctw i chorobliwej chęci posiadania większości lepiej grających aniżeli własne urządzeń, a gdy przyjdzie opamiętanie swoistej znieczulicy i rutyny. Zaznaczę jednak, że chodzi o zjawiska domniemane a nie rozpowszechnione, gdyż jak sami Państwo możecie zaobserwować, w recenzenckich systemach roszady przeprowadzane są z dość umiarkowaną dynamiką i bynajmniej nie mają charakteru sezonowego, wzorowanego na kolekcjach znanych domów mody. Nie oznacza to bynajmniej naszego zblazowania i uodpornienia na ewentualne objawienia, lecz po prostu przejaw (resztek) zdrowego rozsądku i swoistego wygodnictwa, które przy w miarę stabilnym, wspominanym dosłownie przed chwilą, punkcie odniesienia szalenie ułatwia nam pracę oszczędzając kolejnego „uczenia się” własnego zestawu. Po drodze pojawiają się jednak elementy (zdecydowanie bardziej pojemne aniżeli „urządzenia” pojęcie) nie tylko trwale zapadające w pamięć, co wpisujące się na niezwykle ekskluzywną, bo najbliższą indywidualnym, a co za tym idzie wybitnie subiektywnym, gustom listę osobistych rekomendacji. Tak właśnie było w przypadku japońskich przewodów USB i Ethernet Fidata HFU2 & HFLC. Oba wybitnie high-endowe pod względem brzmieniowym a jednocześnie, nad wyraz rozsądnie wycenione (z akcentem na HFU2) , szczególnie gdy porównamy je z tym, co oferuje dostępna na rynku konkurencja.
Traf jednak chciał, że wrocławskie Art & Voice – dystrybutor powyższej marki w tzw. międzyczasie pozyskał do swojego portfolio jeszcze jednego producenta okablowania, lecz już nie z Japonii a z Kanady i co wydaje się zupełnie logiczne postarał się, by małe co nieco dotarło na testy do naszej redakcji. Czyli co? Po niewielkiej manufakturze z Kraju Kwitnącej Wiśni przyszła pora na gigantyczny holding z klonowym liściem w tle? A właśnie na odwrót, bo to fidata jest audiofilską „przystawką” komputerowego giganta I-O Data a Luna Cables, nad której to produktem dosłownie za chwilę będziemy się pastwić, mikro-przedsięwzięciem zlokalizowanym na 74 akrowej farmie nad malowniczym jeziorem Memphrémagog, w agroturystycznym regionie Quebecu słynącym z produkcji serów i … win. Mieliście Państwo kiedykolwiek okazję degustacji tamtejszych trunków, bądź chociażby obiło Wam się o uszy, iż w Kanadzie powstają takowe ambrozje, nic a nic nie mające wspólnego z wyrobami zaradnych działkowców? Ano właśnie. W moim przypadku było podobnie, jak z resztą i z samą kablarską manufakturą, o której istnieniu dowiedziałem się zaledwie kilka miesięcy temu. Dlatego też, gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobność czym prędzej przygarnąłem pod swój dach przewód Rouge USB.
Seria Rouge jest jedną z pięciu linii produktowych Luna Cables, co jak na tak małą, angażującą zaledwie pięć osób manufakturę, wydaje się całkiem imponującym asortymentem. Poniżej usadowiły się serie Gris, Orange i Mauve a powyżej króluje Noir. W swym credo Danny Labrecque i Erik Fortier jasno dają do zrozumienia, że z premedytacją działają nieco na uboczu głównego nurtu i zamiast obłąkańczego pędu, wyścigu szczurów i nieliczenia się z konsekwencjami prowadzonej działalności, zdecydowanie bardziej cenią sobie spokój a zarazem szanują ekosystem, w którym egzystują. Ekologiczne kable? Cóż, człowiek uczy się całe życie, więc i nad faktem istnienia takowych wypada przejść do porządku dziennego, tym bardziej, iż nad wyraz namacalny dowód trzymam w dłoni. W roli przewodników w interkonektach, a jakby nie było przewód USB wypadałoby do tejże grupy zaliczyć, występują żyły z cynowanej miedzi NOS wyprodukowane w USA w latach … 40-ych ubiegłego wieku, a jako dielektryki guma, bawełna i jedwab. Ekranowanie wykonano z cynowanej taśmy miedzianej a zewnętrzną osłonę stanowi elegancki, zaskakująco miły w dotyku bawełniany peszelek o ciepłej, burgundowej barwie. Jak sami państwo widzicie obecność tworzyw sztucznych ograniczono do niezbędnego minimum i tak naprawdę znaleźć je można jedynie pod postacią koszulek termokurczliwych zespalających wspominane bawełniane oploty z wtykami. Taki a nie inny dobór materiałów ma zapewnić transmisję sygnałów audio z pominięciem wysokoczęstotliwościowego szumu. Przynajmniej „na papierze” wygląda to wielce obiecująco, ale jak wiadomo ów papier przyjmie wszystko.
Zgodnie z proekologicznymi zapatrywaniami producenta również opakowanie wpisuje się w tę ideologię i zamiast standardowych pudełek z lakierowanego kartonu, bądź nie daj Boże plastikowych wytłoczek kanadyjskie przewody dostarczane są w … płóciennych, zapinanych na zamek błyskawiczny, torebeczkach z uszami utrzymanymi w tonacji ich zawartości. Pomysł tyleż oryginalny, co szalenie praktyczny, gdyż nie dość, że puste opakowanie praktycznie nie zajmuje miejsca, to w razie potrzeby świetnie nadaje się do przechowywania wszelakiej maści audiofilskich szpargałów w stylu podkładek, przejściówek, czy kluczyków mających zadziwiającą tendencję do znikania akurat wtedy, gdy ich potrzebujemy.
Niezależnie jednak od tego w co ekipa z Quebec-u wierzy, co wyznaje, w jakiej fazie księżyca i z udziałem jakich zaklęć swoje przewody skręca, przyodziewa, konfekcjonuje i wysyła w świat i tak, i tak krytyczny pozostanie zawsze, przynajmniej w moim przypadku, odsłuch. Dlatego też nie mając wiedzy co do przebiegu dostarczonej sztuki a dodatkowo czekając na pojawienie się w moim systemie, już na dobre i na stałe, kruczoczarnego Lumina U1 Mini, przez blisko dwa tygodnie wygrzewałem ją w systemie desktopowym ifi. Oczywiście od czasu do czasu starałem się rzucać uchem jak tam sygnał wysłany z laptopa śmiga po pi razy drzwi siedemdziesięcioletnich drutach. Było nieźle, ale … trudno, żeby nie było, skoro kanadyjski kabelek kosztował więcej niż cała obecna za nim elektronika. Przesiadka na stacjonarny system nie tylko przywróciła właściwe proporcje cenowe, co dopiero pozwoliła Rouge skrzydła a tym samym wywołać moją niekłamaną konsternację. Tak, tak konsternację, bo wpiąłem go bezpośrednio po Fidacie HFU2, która przecież jest zaje… , znaczy cię świetna. Problem w tym, że taki bezpośredni sparring dowiódł, że Kanadyjczyk reprezentuje całkowicie inny, abstrakcyjny poziom, zupełnie inną ligą. Oferuje bowiem niezwykle ciemny a jednocześnie rozdzielczy przekaz a Fidata przy nim okazała się wręcz nieco bezduszna, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że tak przecież nie jest. Wygląda na to, że Luna Rouge nawet DCS-y i CH Precision powinna zmusić do niemalże „lampowej” muzykalności. Jest w niej coś tak atawistycznie organicznego, że chyba rzeczywiście robią go z miedzi, którą wytopiono i wyciągnięto zanim komukolwiek do głowy przyszła cyfryzacja, czy robotyka przemysłu. Śmiało można powiedzieć, że on gra tak, jakby o cyfrze nigdy nie słyszał, gdyż z radioodbiorników leciał wtedy Louis Armstrong i jego , nie nie „What a Wonderful World”, bo ten akurat ujrzał światło dzienne dopiero w 1968 r., lecz popularny wtenczas „Jeepers Creepers”, bądź nieco późniejsze „Do You Know What It Means to Miss New Orleans” w duecie z Billie Holiday.
Warto w tym momencie zaznaczyć, że nie ma szans na to, by pojawienia się Rouge’a w systemie nie zauważyć, bo jego obecność jest równie ewidentna i wręcz szokująca jak widok steaku z wołowiny Kobe w menu restauracji dla wegan, choć znam takich, co uparcie twierdzą, że skoro krowa je trawę, to sama jest warzywem, ale zostawmy to bez komentarza. Po pierwsze robi się nieco ciemniej, lecz wcale nie oznacza to utraty informacji a jedynie jest pochodną tego, że ogniskowanie źródeł pozornych staje się bardziej i otaczająca je poświata pozbawiona zostaje swoistej mory, pasożytniczych artefaktów, które zgodnie z firmową nomenklaturą Kanadyjczyków nie są niczym innym aniżeli wysokoczęstotliwościowym szumem. Jako dowód niech posłuży nasz dyżurny materiał testowy „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda, gdzie pomimo owego przyciemnienia obniżeniu wcale nie uległa równowaga tonalna a co najważniejsze pogłos wnętrz Opactwa Noirlac pozostał na tym samym – znanym mi poziomie. Chociaż nie, z USB Luny jest nieco inaczej – soliści nadal pozostają w centrum uwagi, lecz już sakralne sklepienia spowija półmrok przechodzący w spowijającą krużganki aksamitną czerń. Warto jednak pamiętać, że wzrok i słuch to dwa różne zmysły, więc jeśli czegoś nie widać, wcale nie jest to równoznaczne z tym, że owego czegoś nie słyszymy. Śmiem wręcz twierdzić, że jest wręcz na odwrót i właśnie brak, bądź chociażby ograniczenie, bodźców wizualnych wyostrza nasz słuch kompensując ograniczenie/utratę wizji, przez co jesteśmy bardziej wyczuleni na detale soniczne, do których do tej pory nie przywiązywaliśmy większej wagi.
Iście piorunujące wrażenie robi odsłuch „You Want It Darker” Leonarda Cohena, gdzie tytułowa ciemność, mrok jest nie tylko na wyciągnięcie ręki, co wręcz daje się kroić. Wokal nieodżałowanego barda jest dodatkowo dopalony emocjonalnie i dosaturowany, lecz bez jakiegokolwiek wygładzenia jego natywnej chropowatości. Brzmi przez to nie dość, że bliżej, to mocniej – bardziej bezpośrednio. Tzn. nie chodzi o to, że nagle pojawia się ofensywność, lecz wspomniana bezpośredniość w tym przypadku oznacza jedynie to, że Artysta zwraca się nie do niezidentyfikowanego ogółu, lecz do nas osobiście i to z nami prowadzi dialog. Oczywistym jest więc, że taki spektakl absorbuje w 100% naszą uwagę, zatem jeśli tylko macie Państwo w planach świąteczne porządki, to lepiej zapobiegliwie wepnijcie inny, aniżeli Luna Cables Rouge USB przewód, bo z myciem okien i pieczeniem makowców możecie nie wyrobić się do Wielkanocy.
A skoro o ciastach mowa, to niejako na deser i nieco przewrotnie zostawiłem dość szalone, jak na obowiązujące standardy, „Les Fleurs du Mal” , oraz „Beloved Antichrist” Theriona, gdzie iście operowe partie wokalne przeplatają się z gothic-metalem. Nic odkrywczego? Teoretycznie tak, gdyby nie to, że zawartość pierwszego krążka stanowią … francuskie piosenki pop z lat 60/70-tych a drugie wydawnictwo to ponad trzygodzinny kolos będący ultra-patetyczną interpretacją „Krótkiej opowieści o Antychryście” autorstwa Włodzimierza Sołowjowa. Zapowiada się wybitnie niestrawnie? Cóż, może i krytycy muzyczni na obu powyższych pozycjach nie pozostawili praktycznie żadnej suchej nitki, lecz czy to w ramach pielęgnowania przejawów wrodzonego masochizmu, czy też mojego wybitnie spaczonego gustu, lubię do nich wracać, gdyż za każdym razem, dzięki testowanym urządzeniom i akcesoriom jestem w stanie wychwycić coraz to nowe, dotąd niezauważane niuanse. Tak też było i tym razem, gdyż kanadyjski kabelek w sposób iście zjawiskowy przetransformował wspominaną patetyczność i w pewnym sensie karykaturalny artyzm, na spektakl w stylu hollywoodzkich super-produkcji. Zapierający dech w piersiach rozmach? Wgniatająca w fotel dynamika? Oczywiście, jednak całość została podlana niezwykle organicznym sosem zarezerwowanym dla kinowego seansu. Chodzi o pewną magiczność, klimat wielkiej, zaciemnionej sali, gdzie nic nas, obecność siorbiących i mlaszczących troglodytów litościwie pominę, nie rozprasza. Rouge dokonuje bowiem swoistego reskalingu, przewymiarowania zaobserwowanego przeze mnie efektu przyciemnienia przekazu – dostosowuje go do wielkiego symfonicznego składu i czyni to w sposób na tyle naturalny i oczywisty, że nie sposób zakwestionować właśnie takiego podejścia do tematu. A że robi to po swojemu, to już jego zbójeckie prawo.
Jak sami Państwo widzicie nie tylko drogi do osiągnięcia audiofilskiej nirwany są różne, lecz i sam cel dla każdego z nas może być iny. Luna Cables Rouge USB udowadnia, że wcale nie trzeba iść w ortodoksyjną transparentność i brak własnej sygnatury. Kanadyjski przewód swój własny pomysł na dźwięk oznajmia już od progu, więc przynajmniej kwestię weryfikacji, czy to nasza bajka, czy też nie mamy z głowy już po kilku minutach, co wydaje się nad wyraz fair ze strony producenta. Sprawę uniwersalności mamy zatem również rozwiązaną i jedynie w ramach większej czytelności chciałbym zaznaczyć, iż Rouge powinien świetnie sprawdzić się wszędzie tam, gdzie do tej pory nie przesadzono ze zbytnią eufonią i wysyceniem, gdyż jego obecność owe walory mogłaby jeszcze podkreślić czyniąc całość nieco przesłodzoną. Wszędzie indziej Rouge może okazać się prawdziwym strzałem w dziesiątkę i dać wielce pożądany efekt „uanalogowienia” (decyfryzacji?) toru cyfrowego.
I jeszcze jedna uwaga natury formalnej. Otóż przewody Luna Cables dostępne będą od początku stycznia wyłącznie u dystrybutora – we wrocławskim Art & Voice, a „polskie” ceny nie powinny różnić się więcej niż 5% od poniższych – „amerykańskich”, zaczerpniętych ze strony producenta.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Art & Voice
Cena: 2400 $ / 1m, 2880 $/1,5m, 3360 $/2m
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Wzmacniacz zintegrowany: Audio Reveal First
– Kolumny: Dynaudio Contour 30; Opera Prima 2015
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasiilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Opinia 1
Niejako dla równowagi i zarazem nieco przewrotnie, po relacjonowanej przez nas wcześniejszej, poświęconej wyłącznie źródłom cyfrowym, odsłonie wrocławskiego Audiofila przyszła pora na swoisty kontrapunkt i spotkanie ortodoksyjnie analogowe. W dodatku analogowe do tego stopnia, iż w torze zabrakło miejsca na nawet stanowiący swoisty plan awaryjny nawet najmniejszy i najbardziej symboliczny odtwarzacz CD, lub streamer. Krótko mówiąc przez dwa ostatnie dni, w Sali konferencyjnej Hotelu Qubus przy ul. Św. Marii Magdaleny 2, niepodzielnie królował winyl i to winyl w najlepszym wydaniu. Bowiem ostatnie w tym roku, weekendowe spotkanie, było zarazem inauguracją dystrybucji produktów Pear Audio przez Art&Voice, jak i oficjalną polską premierą najnowszych … hybrydowych monobloków Thöress Puristic Audio Apparatus. W dodatku Audiofila swą obecnością uświetnili goście, czyli Peter Mezek z Małżonką (Pear Audio) i Reinhard Thöress ( w tym przypadku podawanie nazwy marki wydaje się zbyteczne).
Chcąc na spokojnie zrobić zdjęcia we Wrocławiu pojawiliśmy się z ponad godzinnym wyprzedzeniem, więc nie dość, że nie musieliśmy lecieć na ostatnią chwilę, to jeszcze zdążyliśmy spokojnie sobie z przybyłymi gośćmi porozmawiać a Reinhard załapał się nawet na małą sesję fotograficzną, przy której wszystkim trudno było zachować choć odrobine powagi. No dobrze, żarty na bok – w końcu zaczęli pojawiać się pierwsi słuchacze.
Jak to zwykle w ramach działań zapoznawczo – wprowadzających bywa, obaj panowie, po kilkunastominutowej rozgrzewce muzycznej, z niezwykłą swadą i na totalnym luzie opowiadali o swoich, prezentowanych podczas pokazu produktach. Z rzeczy najistotniejszych gramofony Pear Audio to efekt długoletnich poprawek i rozwoju konstrukcji spod znaku Rational Audio TT, Well Tempered i Nottingham Analogue a tym, co Peter Mezek podkreślał wielokrotnie w jego gramofonach główną ideą jest to, by doprowadzić do sytuacji, jakby silnika wcale nie było. Zaskakujące? Pozornie tak, lecz na dłuższą metę całkiem logiczne, gdyż im mocniejszy silnik w gramofonie zastosujemy, tym w większości przypadków będzie on głośniejszy a tym samym będzie bardziej degradował brzmienie finalne danego gramofonu. W dodatku, pomimo dość ekskluzywnej – manufakturowej wręcz produkcji gramofony Pear Audio dostarczane są ich nabywcom w stanie umożliwiającym uruchomienie dosłownie w kilkanaście minut od wniesienia kartonu do domu. Z jednej strony mamy zatem kontakt z mało-seryjną produkcją dostępną jedynie w specjalistycznych salonach, audio a z drugiej prostotę i przyjazność obsługi na poziomie mainstreamowej masówki. W dodatku ceny wcale nie przyprawiają o zawrót głowy, gdyż najprostszy prezentowany we Wrocławiu gramiaczek z firmowym ramieniem wyposażonym we wkładkę Grado Black, to całkiem akceptowalne 12 000 PLN.
Natomiast Reinhard Thöress uchylił rąbka tajemnicy opowiadając o swoich najnowszych a zarazem najmocniejszych (35-40 W/Ω)w historii prowadzonej przez Niego firmy monoblokach EHT (EHT = Eintakt Hybrid Triode), w których para triod współpracuje z pojedynczym J-Fetem w stopniu wyjściowym. Nie zabrakło również ustrojów akustycznych Acoustic Manufacture, które nad wyraz tonizująco wpływały na dość surową akustykę hotelowej sali.
Oczywiście kwestia materiału muzycznego, przynajmniej do przerwy obiadowej, pozostawała pod kontrolą sprawującego pieczę nad przebiegiem odsłuchów Piotra Guzka, choć od czasu do czasu również i Krzysztof Owczarek, jako gospodarz i sprawca całego zamieszania, podrzucał na talerz topowego Kid Thomasa uzbrojonego w fenomenalną wkładkę Murasakino Sumile MC swoje propozycje, wśród których pojawiał się m.in. „Midnight Sugar” Tsuyoshi Yamamoto Trio. Oczywiście prezentowany repertuar nie opierał się li tylko na samych jazzach, gdyż było też miejsce na praktycznie cały przekrój estetyk wykonawczych począwszy od klasycznych orkiestracji Modesta Musorgskiego po „13” – kę Black Sabbath.
Jeśli natomiast chodzi o brzmienie tytułowego systemu, to … o ile mnie jeszcze pamięć nie zawodzi i poczynione w zeszłorocznej relacji wynurzenia nie prowadzą na manowce, to tym razem było bardzo podobnie pod względem namacalności dźwięku i barwy a zarazem całość została zaprezentowana z zauważalnie wyższą dynamiką, rozmachem i … precyzją. Jak się bowiem okazało w porównaniu do 20 W monobloków SET 845 niemalże dwukrotny przyrost mocy i pojawienie się w stopniu wyjściowym tranzystora sprawiły iż rockowe kawałki robiły krok, bądź nawet dwa, w kierunku brzmienia live, gdzie dźwięk nie tylko słychać, ale i czuć całym ciałem. Co ciekawe do takiej intensywności doznań wcale nie trzeba było nawet zbliżać się do dawek decybeli godnych startującego odrzutowca, gdyż bezpośredniość i niezwykła „szybkość” wysoko skutecznych kolumn 2CD12 MKII zapewniała ww. efekty już przy zaskakująco akceptowalnych poziomach głośności.
Serdecznie dziękując za zaproszenie, ekipie ART&VOICE mówimy do zobaczenia, gdyż już za trzy tygodnie powinniśmy mieć okazję się zobaczyć na zbliżającym się wielkimi krokami Audio Video Show.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Cóż, odbywające się w dniach 27-28.10.2018r we Wrocławiu spotkanie było już ostatnim tegorocznym, a na podstawie rozmów z organizatorem tego przedsięwzięcia, z wielu mniej i bardziej merytorycznych powodów, ostatnim w ogóle mitingiem muzycznym zakręconych na punkcie dobrej jakości dźwięku melomanów z cyklu „Audiofil”, które mam przyjemność nieco Wam przybliżyć. Czym tym razem ugościł na Piotr Guzek i jego wrocławski gość – salon audio „ART&VOICE”? Bardzo ogólnie mówiąc pod pewnymi względami była to bardzo przyjemna w odbiorze, tym razem delikatnie zmodyfikowana powtórka z rozrywki. O co chodzi? Otóż głównym daniem był kompletny niemiecki system Thöress Puristic Audio Apparatus, jednak drobną różnicą w stosunku do roku poprzedniego okazały się być najnowsze hybrydowe końcówki mocy Eintakt i wspomagający niemiecką myśl techniczną gramofon wkraczającej na nasz rynek słoweńskiej marki Pear Audio. Całość sprzętu okablowano dobrze znaną wszystkim muzycznym maniakom konfekcją spod znaku Comback Corporation: Harmonix, Hijiri. Ale wbrew pozorom prawdziwą wisienką na torcie tej odsłony „Audiofila” nie był sprzęt, tylko goście, czyli właściciele prezentowanych marek: Pan Peter Mezek z małżonką i Reinhard Thöress.
Aby zrozumieć, dlaczego we wstępniaku padło twierdzenie o ponownie owocnym w pozytywne doznania pokazie, musicie wrócić pamięcią do zeszłorocznej relacji, w której na bazie zestawu opartego o wysoko skuteczne kolumny i lampowe wzmacniacze małej mocy główną wartością według mojej opinii była ogólna swoboda grania, a przez to natchniona przyjemnym powiewem realizmu prezentacja muzyki. Jak się domyślacie, podobnie było i tym razem. Jednak słowo „podobnie” jest bardzo znamiennym w skutkach, gdyż konstruktor elektroniki Reinhard Thöress pchnięty w stronę spełnienia oczekiwań melomanów w kwestii bardziej uniwersalnych, czyli znacznie mocniejszych wzmacniaczy. najpierw zaprojektował, potem wpisał w swoje portfolio i właśnie we Wrocławiu, w widniejącym na fotografiach zestawie, z powodzeniem zaprezentował słuchaczom swoje najnowsze dziecko w postaci monofonicznych końcówek mocy. Jaki był efekt takiej konfiguracji? Naturalnie idący z duchem poprzedniego pokazu jakim jest estetyka dobrej lampy, ale gdy przywołuję z pamięci zeszłoroczną imprezę, w stosunku do dzisiaj opisywanej, tamta wydawała mi się obdarzona większą witalnością. Owszem, wówczas zdarzało się, że przekaz okupiony był minimalnie mniejszą precyzją ogniskowania źródeł pozornych, ale za to całość umiejętnym unikaniem nachalnego rysowania świata muzyki wszelkie ewentualne problemy nadrabiała niepohamowaną ochotą do oddania jego ducha. Żeby było jasne, nie wartościuję obydwu ofert sonicznych z jakiejkolwiek złośliwości, tylko pokazuję palcem, gdzie tkwią teoretycznie delikatne, ale z autopsji wiem, iż często bardzo determinujące ostateczną decyzję zakupu, różnice dźwięku w ramach jednego producenta. To zaś pokazuje, że jeśli tylko odpowiada Wam ciekawa aplikacja szklanych baniek z głośnikiem typu horn w kolumnach w roli głównej, za sprawą kilku propozycji wzmocnienia Reinharda Thöressa powinniście znaleźć w jego ofercie idealnie skrojone dla siebie finalne rozwiązanie sprzętowe. Ale jak wynika z akapitu rozbiegowego, ostatni tegoroczny wrocławski „Audiofil” miał jeszcze jednego bohatera w postaci nowej marki Pear Audio, która na tle szalejących na rynku audio cen o dziwo oferuje bardzo przystępne cenowo gramofony. Może zdjęcia tego nie oddają, ale uwierzcie mi na słowo, to są małe dzieła sztuki. Co ciekawe, będące jedynie ekspozycją tańsze drapaki za sprawą ciekawego wykończenia plint cieszyły się większym zainteresowaniem słuchaczy niż będący źródłem dla całego zestawu flagowiec. Naturalnie mówię o kwestii zastosowanych oklein, a nie o umiejętnościach generowania dźwięku. Ale co jest ważne, niezaprzeczalną zaletą tych tańszych jest łatwość upgrade’u w momencie dojrzenia tematu do przejścia o oczko wyżej w hierarchii jakości fonii, co potencjalnemu zainteresowanemu pozwala uniknąć zbędnych kosztów odsprzedaży mniej rozbudowanego modelu.
Puentując tę relację chciałbym podziękować organizatorowi Piotrowi Guzkowi, salonowi audio Art&Voice i ich gościom, czyli właścicielom będących zarzewiem tej prezentacji marek Thöress i Pear Audio: Reinhardem Thöressem i Peterem Mezekiem za zaproszenie imprezę, garść technicznych informacji na temat prezentowanych produktów, a także miłą atmosferę spotkania. To był bardzo przyjemnie spędzony czas, który po raz kolejny zasiał w moim duchu ziarno pragnienia zmierzenia się z tego typu zestawem (mała moc wzmacniacza i wysoko skuteczne kolumny) na własnym podwórku. Ale nie jedynie w celach testowych, tylko o zgrozo przymiarki postawienia drugiego, całkowicie przeciwstawnego obecnie posiadanemu systemowi seta audio. Nie wiem, co z tego wyjdzie i jak się to skończy, ale jedno wiem na pewno, nie będzie to czas stracony.
Jacek Pazio
Opinia 1
O ile mnie pamięć nie myli z wrocławskim Audiofilem jesteśmy zaprzyjaźnieni niemalże od jej zarania, czyli od czerwca 2011 r. Co prawda na inauguracyjny – kwietniowy, organizowany przez Piotra Guzka event, z niewiadomych mi przyczyn dziwnym trafem nie dotarliśmy, lecz już na kolejnych staraliśmy się z Jackiem pojawiać się dość regularnie. Warto przy tym pamiętać, że w tamtych czasach na podróż samochodem z Warszawy do stolicy Dolnego Śląska należało zarezerwować około 6-7 godzin … w jedną stronę. Szaleństwo? Oczywiście. Czy warto było zatem spędzać niemalże dobę w rozjazdach by zaledwie przez kilka godzin posłuchać autorskich systemów krajowych dystrybutorów w hotelowych warunkach? Bezwzględnie tak. To było, jest i mam nadzieję jeszcze długo będzie zupełnie inne, aniżeli wystawowe – Audio Show-owe, podejście do tematu, gdzie wszyscy chętni mają praktycznie równie szanse, gdyż do dyspozycji otrzymują tę samą salę i jedynie od ich wiedzy, umiejętności i oczywiście posiadanej oferty, muszą zmierzyć się z zastanymi warunkami. Była to też niebywała okazja do nieformalnych spotkań i rozmów zarówno z samymi przedstawicielami konkretnych marek, co przede wszystkim z melomanami i audiofilami podzielającymi nasze wspólne zamiłowanie tak do muzyki, jak i możliwie najwyższej jakości dźwięku.
Nie da się jednak ukryć, że teraz jest już zdecydowanie łatwiej i przede wszystkim szybciej. Podróż zajmuje połowę czasu i w 3-3,5h z przerwą na rozprostowanie nóg i śniadanie, spokojnie da się dojechać. Jednak nie o sieci dróg krajowych będziemy w niniejszej relacji rozprawiali a o oficjalnym otwarciu sezonu anno domini 2018 i zarazem umownym debiucie nowego gracza na wrocławskim rynku audio, czyli salonu Art & Voice. Oczywiście reprezentację ww. przybytku znamy od lat i nie są to ludzie znikąd, lecz skoro postanowili wdrożyć w życie kolejny projekt poświęcony Hi-Fi i High-End to nie pozostaje nam nic innego, jak tylko trzymać za ich sukces kciuki.
Co ciekawe dopiero przy okazji tworzenia niniejszej relacji zorientowałem się, iż to właśnie z Krzysztofem Owczarkiem będącym siłą napędową Art and Voice, z którym to spotykaliśmy się w ciągu minionych lat wielokrotnie, i z proponowanymi przez Niego systemami, mieliśmy okazję spędzać we Wrocławiu czas zarówno podczas naszej pierwszej wizyty, jak i pierwszej opisywanej na łamach Soundrebels w 2013 r. , oraz właśnie otwierającej tegoroczną edycję. Przypadek? Nie sądzę.
Przypadkiem nie jest również tematyka sobotnio-niedzielnego mitingu, która tym razem oscylowała wokół reprodukcji muzyki ze wyłącznie źródeł cyfrowych, czyli oprócz będącej w zauważalnym odwrocie poczciwej płyty CD, również zgromadzonych w pamięciach masowych i dostępnych na platformach streamingowych plików. W roli źródeł wystąpiły odtwarzacz CD Norma Audio REVO CDP-1, oraz streamer LUMIN S1 zaopatrywany w kontent zarówno z serwera Fidata HFAS1-XS20U, jak i Tidala w wersji Hi-Fi. Rola amplifikacji przypadła wspomaganej końcówką mocy Norma Audio Revo PA150 integrze Norma Audio Revo IPA-140 a na końcu toru znalazły się Xaviany Calliope. Całość spoczęła na włoskim stoliku Music Tools z serii Alica a okablowanie pochodziło z oferty Harmonixa, Hijiri, Isol-8 i Fidata. Próbując okiełznać hotelową akustykę wystawcy wykorzystali rodzime ustroje Acoustic Manufacture. Patrząc na absurdalne wręcz szaleństwo cenowe, którego stajemy się mimowolnymi świadkami, śmiało a zarazem pół żartem, pół serio można powiedzieć – „skromnie, ale z klasą”.
Jak to zwykle na Audiofilu repertuar był na tyle eklektyczny, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie, a jeśli takowy nie spełniał oczekiwań przybyłych melomanów nie było najmniejszego problemu z wybraniem czegoś nieprzewidzianego z nieprzebranych zasobów Tidala. Oczywiście nie zabrakło też opowieści i dykteryjek serwowanych przez Piotra Guzka. To właśnie one, jak i osoba samego Organizator sprawiają, że atmosfera wrocławskiego Audiofila jest właśnie taka a nie inna.
Jeśli natomiast chodzi o brzmienie, to organizatorzy na samym początku zagrali w otwarte karty i szczerze przyznali, że tym razem wcale nie chodziło o zaprezentowanie wszystkiego co najdroższe z ich portfolio, a jedynie próbkę możliwości, jak dość rozsądnie wyceniony (jak na audiofilskie realia) set nie tylko może, lecz po prostu powinien zagrać. Uczciwie bowiem trzeba przyznać, iż elektronika Normy z cenami nie przesadza i nawet niemalże topowe (na chwilę obecną niepodzielnie króluje model Prometeo) Xaviany Calliope i flagowy Lumin spokojnie egzystują z dala od granicy, za którą kończy się zdrowy rozsądek. Przy okazji proszę pamiętać, iż wystawcom zależało na możliwie najlepszym nagłośnieniu hotelowej sali konferencyjnej, której metraż po wielokroć przekraczał rozmiary standardowych pokoi odsłuchowych.
Niemniej jednak uzyskany we Wrocławiu efekt spokojnie można określić mianem wysoce zadowalającego. Nie dość bowiem, że amplifikacji Normy udało się okiełznać potężny bas Xavianów, to jeszcze nie utracono nic a nic z rozdzielczości i selektywności pozwalających na wychwytywanie nad wyraz oczywistych różnic w jakości tak materiału źródłowego, jak i samych realizacji. Ponadto całość mocną klamrą spinała bezdyskusyjna muzykalność i niezaprzeczalną przyjemność odbioru. A proszę mi wierzyć wcale nie było to takie łatwe. Mogliśmy z resztą przekonać się o tym na własne uszy, przyjeżdżając na tyle wcześnie, by niejako uczestniczyć w ostatnich działaniach dopieszczających prezentowany system. Chodziło oczywiście o dobór odpowiedniego okablowania, które wg. kablosceptyków wpływu nie ma żadnego, a tymczasem w Qubusie dziwnym zbiegiem okoliczności nad wyraz wyraźny był efekt roszad nie tylko drutami mającymi bezpośredni kontakt z sygnałem audio, lecz również zasilającymi i to m.in. zasilającymi serwer Fidata HFAS1-XS20U. Czyżbyśmy zatem padli ofiarą zbiorowej autosugestii? Szczerze śmiem wątpić, za to mając świadomość, iż tak naprawdę na finalne brzmienie naszych systemów wpływa niemalże wszystko co nas otacza, tego typu zjawiska akceptuję, ze stoickim spokojem wychodząc z założenia, że usłyszeć znaczy uwierzyć.
Czy sobotnio – niedzielne spotkanie przekonało nieprzekonanych i zarazem utwierdziło wiernych plikom akolitów tego nie wiem, jednak sądząc po reakcjach zgromadzonej publiczności i ciekawości , z jaką chłonęli nieraz czysto techniczne informacje dotyczące niuansów zapisu danych na dyskach SSD, czy też różnic pomiędzy poszczególnymi streamerami uważam, że tego typu prezentacje są szalenie przydatne. I wcale nie chodzi o to, by udowadniać wyższość jednych świąt nad innymi, lecz by oswajać odbiorców z technologią, która wcześniej, czy później stanie się nie tylko powszechna, co niemalże jedyna a zarówno winyl, jak i CD zyskają status formatów ewidentnie niszowych.
Serdecznie dziękuję Organizatorom i Gospodarzom za zaproszenie.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Tak tak, pierwsza z trzech przewidywanych odsłon odbywającego się w stolicy Dolnego Śląska – Wrocławiu, organizowanego przez Piotra Guzka tegorocznego mitingu dla miłośników muzyki spod znaku „Audiofila” jest już za nami. Co prawda w kilku kuluarowych rozmowach na portalach internetowych zanotowałem delikatne narzekanie, że odbyła się trochę jakby znienacka, ale umówmy się, według mnie tydzień trąbienia na naszym facebooku i newsach. plus informacje w stosownych tematycznych wątkach wielu przybyłym gościom wystarczyły, aby w dobiegający końca weekend wygospodarować dla niej choćby przysłowiową godzinkę. Wniosek? Na tle przytoczonego procesu informacyjnego wszelkie utyskiwania są zwyczajnym szukaniem wymówki i nic więcej. Koniec kropka. A co takiego tym razem zaproponował gospodarz opisywanego wydarzenia? Zanim zdradzę tę tajemnicę, dodam, że wszystkie trzy spotkania zmieniając nieco formułę tego święta będą miały wspólny mianownik, jakim jest prezentujący swoje różne pomysły na dobry dźwięk w naszych domach wrocławski salon audio „Art & Voice”. Zatem co wystąpiło w pierwszej odsłonie? Powiem tak, choć na chwilę obecną mentalnie nie jestem przygotowany do takiego sposobu obcowania ze światem zapisanych na pięciolinii dźwięków, ale z autopsji wiem, że dla wielu zaawansowanych audiofilów jest to nieuchronna, a nawet jedyna przyszłość, dlatego z przyjemnością informuję, iż głównym daniem był zestaw skonfigurowany pod kątem grania z plików. I to nie tylko tych zgromadzonych na twardych dyskach, ale również dostępnych na internetowych platformach muzycznych (vide Tidal). Ciekawe? Jeśli tak, miło jest mi w tym monecie zdradzić głównych bohaterów w postaci kilku specjalizujących się w swoich działach marek typu: elektronika – Lumin Musik, Fidata Global, Norma Audio Electronics, kolumny – Xavian, okablowanie – Harmonix i Hijiri, akcesoria meblowe – Music Tools. Jeśli jesteście zainteresowani dokładną wyliczanką sprzętową, zachęcam do lektury tekstu Marcina, gdyż wiem, że w swojej solidności oprócz podania modeli wystawionego na pokazie sprzętu zdradzi nawet długość zastosowanego okablowania. On tak ma i szlus, a ja nie będę po raz kolejny tego powtarzał.
Jak możecie zorientować się na podstawie fotografii, w opisywanej konfiguracji znalazł się również uważany już przez wielu za przeżytek odtwarzacz płyt kompaktowych. Niestety w przedpołudniowej serii odsłuchów nie udało mi się załapać na prezentację jego możliwości, ale od razu zaznaczam, było tylko pewnego rodzaju uzupełnienie toru audio, dlatego też na temat jego występów nie jestem w stanie nic ciekawego napisać. Jak zatem wypadł secik z tak zwanym „plikograjem” w roli głównej? Naturalnie idąc za artykułowanymi w takich przypadkach oświadczeniami typu: zbyt mało czasu na dogłębne poznanie tematu, czy obce warunki lokalowe, nie będzie to wiążąca opinia. Jednak bez względu na wszystkie przeciwności losu na podstawie tych kilku spędzonych we Wrocławiu godzin dla mnie jedno jest pewne. Pliki dają się oswoić nawet przez takiego ortodoksyjnego audiofila jak ja. Ale jak to w życiu bywa, często mają kilka twarzy. O co chodzi? Nie nie, nie będę prowadził jakiejkolwiek krucjaty, tylko na podstawie repertuaru jaki zaproponował obsługujący pokaz pracownik salonu Art & Voice i tego, co zażyczyli sobie przybyli goście oświadczam, że jakość dźwięku tego dnia zależała od materiału muzycznego. Gdy tylko z kolumn wydobywała się muzyka co najmniej dobrze nagrana i generowana przez naturalne instrumenty, na mojej twarzy natychmiast pojawiał się potwierdzający delektowanie się projekcją dźwięku uśmiech. Natomiast, gdy na prośbę gościa w eterze pojawiał się mówiąc kolokwialnie „popowo elektroniczny plastik” moje przez lata uczulane na zniekształcenia i kompresję narządy słuchu natychmiast zgłaszały głośne veto. Po co ten prowokujący wywód? Otóż tylko po to, aby uświadomić niektórym, że gdybym wszedł do pokoju w momencie wywołującym sprzeciw moich uszu, oceniłbym ten zestaw całkowicie inaczej, aniżeli w swoim repertuarze. To zaś w pewien sposób daje do zrozumienia, że delikatnie przymykając oczy na obce warunki będący gwiazdą spotkania set w mojej opinii zaliczył co najmniej kilka punktów na plus. Nie wiem, na ile jest to dla Was wiążące, ale jeśli bez względu na wszystko miałbym wyrazić swoje bardzo ogólne wnioski, bez naciągania faktów podpisałbym się pod opinią złożoną ze sporej liczby pozytywów.
Reasumując będące już historią pierwsze tegoroczne spotkanie pozytywnie zakręconych na punkcie muzyki osobników homo sapiens „Audiofil 2018” pragnę podziękować organizatorowi Piotrowi Guzkowi za zaproszenie, a salonowi A&V za przygotowanie ciekawego zestawu plikowego. Tak, na chwilę obecną nie jestem przedstawicielem targetu takiego podejścia do słuchania muzyki, ale jeśli podczas mojej wizyty system ani razu mówiąc wprost nie padł lub się nie zawiesił, oznacza to, że mój udział w tej pogoni za wygodą jest coraz bliższy. Nie wiem jak tę prezentację odebrali licznie przybyli goście, ale ze swojej strony mogę wypowiedzieć się w bardzo pozytywnym tonie. Dlatego też jestem bardzo ciekawy, czym będący punktem zapalnym cyklu imprez podmioty w osobie Piotra Guzka i salonu audio A&V zaskoczą nas w kolejnej odsłonie, na której jeśli tylko pozwoli mi na to czas, z przyjemnością postaram się dotrzeć.
Jacek Pazio
Piotr Guzek Impresariat oraz nowo otwarty wrocławski salon audio – Art & Voice – zapraszają na cykl trzech prezentacji AUDIOFIL. Najbliższa odbędzie się w dniach 29 – 30 września, pozostałe w dwa ostatnie weekendy października w dniach: 20 – 21 i 27 -28 .10. wszystkie w Sali Konferencyjnej Hotelu Qubus przy ulicy św. Marii Magdaleny 2 we Wrocławiu. Prezentacja będzie otwarta dla gości w godzinach od 12:00 – 15:00 oraz 16:00 – 19:00. Wstęp na imprezę jest wolny.
Mamy nadzieję, że wielu melomanów i audiofili skorzysta z możliwości posłuchania muzyki na naszej najbliższej prezentacji. Zostaną tam zaprezentowane włoskie urządzenia Norma Audio, znane i bardzo lubiane czeskie kolumny Xavian, znakomite streamery pochodzącego z Hong Kongu Lumina, a także japońskie serwery Fidata. Dystrybucją tych marek w Polsce zajmują się firmy Audio Atelier oraz Moje Audio.
Kilka słów o markach, które zobaczycie i usłyszycie.
Norma Audio ma swoją siedzibę w północnych Włoszech w miejscowości Cremona, znanej z bogatych tradycji muzycznych. Żyli tam zarówno znani kompozytorzy (Monteverdi, Ponchielli) jak światowej sławy genialni lutnicy (Stradivari, Amati, Guarneri).
Produkty Norma wykorzystują dość skomplikowane układy, mają szerokie pasmo przenoszenia, a ich zasilacze stanowią skuteczną izolację przed zanieczyszczeniami z sieci, a całości dopełniają bardzo niskie szumy i impedancja wyjściowa, także w zakresie częstotliwości ultrasonicznych.
Co ciekawe, firma zwraca uwagę na to, że obecnie produkowane urządzenia oparte są na rozwiązaniach technicznych zgromadzonych w ciągu 31 lat jej istnienia. Wisienkę na torcie stanowi wysmakowany, ciekawy projekt plastyczny.
Firmowa literatura dokładniej wyjaśnia też podejście głównego konstruktora Norma Audio – Enrico Rossiego – do sprawy wrażeń odsłuchowych. Podkreślony jest wyraźny podział pomiędzy charakterem brzmienia, a jego prawdziwą jakością. Poruszone są też kwestie związane z równowagą tonalną, podkolorowaniami, przejrzystością, dynamiką, stereofonią, ziarnistością czy pracą z małymi mocami. Zasadne jest zatem stwierdzenie, że centralne znaczenie w firmowym podejściu zajmuje eliminacja wszelkich sztucznych naleciałości degradujących brzmienie.
Na naszym spotkaniu zaprezentujemy stereofoniczną końcówkę mocy Revo PA150 o mocy 150W/8Ω (300W/4Ω) oraz stereofoniczny przedwzmacniacz Revo SC-2 LN, który może pracować w trybie aktywnym lub pasywnym, są też przewidziane dla niego dodatkowe moduły. Dostępne są opcje umożliwiające obsługę wielu kanałów oraz dodające przedwzmacniacz gramofonowy i wyposażony w wejścia cyfrowe konwerter C/A.
Norma produkuje dwa wzmacniacze zintegrowane: tańszy Revo IPA-70B oraz droższy Revo IPA-140, natomiast na wystawie zaprezentowana zostanie także najnowsza konstrukcja Enrico Rossiego – model HS-IPA1. Odtwarzanie płyty kompaktowej powierzymy modelowi Revo DS-1.
Na wrocławskim pokazie zostaną także zaprezentowane praktycznie wszystkie modele firmy Xavian z serii Natura, Epica, Joy oraz Dolce Musica.
Projektowane przez Roberto Barlettę kolumny cieszą się w naszym kraju dużą sympatią wśród entuzjastów szukających muzykalnego, wciągającego brzmienia, stąd ozdobą naszego spotkania będzie prezentacja należących do serii Eroica trójdrożnych podłogowych kolumn Xavian Calliope. Prace projektowe nad tym modelem rozpoczęto bezpośrednio po uruchomieniu produkcji podstawkowego modelu Orfeo. Trwały one półtora roku i wiązały się między innymi z opracowaniem autorskich głośników AudioBarletta. W podłogówkach Calliope są podłączone do zwrotnicy równoległo-szeregowej, którą firmowe materiały określają jako jeden z najbardziej wyrafinowanych układów w historii firmy. Zastosowano firmową technologię Fase Zero, posłużono się komponentami Mundorfa, cewkami o bardzo małej tolerancji, rezystorami spełniającymi normy militarne i olejowymi kondensatorami, a pozłacane terminale Xaviana pozwalają na bi-wiring.
Ręcznie wykonywana obudowa Calliope wykorzystuje drewno orzechowe lub klonowe ze wstawkami z orzecha. Kolumny są też wyposażone w piękną, kamienną platformę opartą na włoskim travertino.
Dla fanów odtwarzaczy strumieniowych postanowiliśmy zaprezentować unikalne w swojej budowie urządzenia marki Lumin. Będąca jej właścicielem firma Pixel Magic Systems Ltd. specjalizuje się w odtwarzaniu i obróbce sygnału wizyjnego HD (High Definition). Jej inżynierowie mieli więc teoretyczną i praktyczną wiedzę z zakresu sygnałów wysokiej rozdzielczości, są też audiofilami. Prace nad nowymi urządzeniami ruszyły po tym, jak udało się zhakować konsolę Sony PS3 zgrać sygnał cyfrowy z płyty SACD do pliku. Są bowiem wielkimi fanami formatu DSD (Direct Stream Digital) i dążyli do możliwości odtwarzania go z plików zamiast srebrnych płyt. W tym celu opracowali samodzielnie oprogramowanie dla swojego odtwarzacza, a także dedykowaną mu aplikację na urządzenia przenośne.
Na dzień dzisiejszy istniejąca od 2013 roku firma jest jednym ze światowych liderów wśród odtwarzaczy plikowych na świecie. Na pokazie zaprezentujemy modele D2 oraz S1.
Pokażemy też nowego gracza na rynku hi-endowych serwerów, urządzenie japońsiej marki Fidata, która należy do I-O Data, japońskiego producenta peryferiów komputerowych. Ta założona w 1976 roku w Kanzawie i prowadzona przez doświadczonych inżynierów IT firma znana jest m.in. z niemal niezniszczalnych zewnętrznych dysków twardych. Od 2016 roku pod marką Fidata oferowane są serwery sieciowe audio przeznaczone dla high-endowych systemów opartych na odtwarzaczach plików.
Okablowanie systemu będzie pochodzić w Japonii. Wykorzystamy kable prądowe, sygnałowe oraz głośnikowe z firm Hijiri oraz Harmonix. Zasileniem będą opiekować się kondycjonery oraz filtry brytyjskiej firmy Isol-8, za którą stoi Nic Poulson.
Nasi przyjaciele z Włoch z firmy Music Tools dostarczą najnowszy i fantastycznie zaprojektowany stolik na którym ustawimy nasze urządzenia. Grać będziemy z płyt CD oraz plików.
Zapraszamy serdecznie na nasz mały pokaz.
Najnowsze komentarze