Opinia 1
Jak z pewnością zdążyliście Państwo zauważyć końcówka a tak po prawdzie ostatni kwartał minionego roku najdelikatniej rzecz ujmując obfitował w zaskakująco częste dostawy wszelakiej maści dedykowanego audiofilom okablowania. Nie, żeby nam to w jakikolwiek sposób przeszkadzało czy uwierało, tym bardziej, że patrząc li tylko od strony czysto logistycznej zdecydowanie przyjemniej wnosi się pudło z nawet kilkunastoma metrami drutów aniżeli kilkusetkilogramowe kolumny, jednak taka klęska urodzaju niesie ze sobą pewne i zarazem łatwo przewidywalne następstwa, czyli konieczność odpowiedniej organizacji planów wydawniczych. W końcu testów grupowych nigdy nie robiliśmy, nie robimy i robić nie zamierzamy, gdyż przynajmniej na pułapie, na jakim się od ponad dekady z Jackiem bawimy tego typu sparringi są zupełnie niemiarodajne i bez sensu, bo i jak porównywać ze sobą przewody z pułapu 10 (Atlas Mavros Grun), 30+ ( Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable), czy >100 kPLN (ZenSati Seraphim Speaker), więc szans na to, by kilka par konkurencyjnych przewodów „wypchnąć” za jednym razem nie ma. Podobnie jak na publikację kilku kablarskich recenzji pod rząd. Dlatego też staramy się w miarę naszych skromnych możliwości dbać o zróżnicowanie tematyki naszych wywodów i tym oto sposobem dochodzimy do sedna, czyli kolejnych … przewodów, które trafiły pod nasz dach.
Krótko mówiąc po wielce udanych łączówkach i głośnikowcach z serii Mavros przyszła pora na kolejną odsłonę szkockiego portfolio w postaci podobnego do poprzedniego duetu. Zamiast jednak rodzeństwa z jednego „miotu” ekipa białostockiego Rafko – opiekuna marki, postanowiła nieco urozmaicić nasze testy i raczyła była dostarczyć interkonekt XLR Arran i przewód głośnikowy Ascent Grun z nad wyraz bogatego katalogu Atlas Cables.
Już podczas wcześniejszych spotkań z Atlasami jasnym stało się, że akurat w przypadku okupujących szczyty cennika modeli żarty o przysłowiowej „szkockiej oszczędności” ewidentnie są nie na miejscu. Oczywiście w porównaniu do barokowego przepychu Skograndów Beethoven, bądź ociekających złotem ZenSati Seraphim „nieco” im brakuje, ale bądźmy szczerzy – równie daleko im do pseudo – garażowych wyrobów rękodzielniczych, które też potrafią przecież kosztować krocie. Jest może i minimalistycznie, ale niewątpliwie elegancko i to w tym starym dobrym stylu – bez najmniejszych oznak krzykliwości i rozpaczliwego zabiegania o atencję nabywcy. Ot, interkonekty przyodziano w granatowe a głośnikowce w srebrzyste (dzięki czemu przypominają moje dawne Organici Original) tekstylne plecionki. W Arranach zastosowano masywne aluminiowe chromowane „dark chrome” wtyki z posrebrzanymi stykami z miedzi OCC a w Ascentach uniwersalne (z wymiennymi – wykręcanymi końcówkami) Transpose z aluminium blokującego fale RFI. W podobnej tonacji utrzymano też ozdobne splittery. Jeśli zaś chodzi o ukryte przed wzrokiem ciekawskich technikalia, to Atlas Arran może pochwalić się symetryczną budową, wykorzystaniem przewodników z miedzi OCC (Ohno Continuous Casting) o czystości 6N z ekranowaniem w formie podwójnego oplotu i folii mylarowej oraz mikroporowatym PTFE w roli dielektryka. Przewody zbudowano w oparciu o parę przewodników, z których każdy składa się z sześciu żył (solid core) OCC otaczających siódmy środkowy drut, który znajduje się w wielowarstwowym mikroporowatym dielektryku teflonowym. Z kolei Ascent Grun załapał się na 3,5mm² przewodniki multi – core z miedzi OCC 5N w osnowie PTFE (Teflon™). W obu Atlasach zastosowano również zaciskanie/lutowanie na zimno oraz technologię DD (Dual Drain), w której ekran nie jest w żadnym miejscu zwijany, zaginany lub zniekształcany, ponadto głośnikowce dopieszczono jeszcze technologią Grun, czyli możliwością niezależnego uziemienia ekranu. Co ciekawe, Grun występuje również w sygnałowych Arranach, lecz nie ich wersji XLR a Ultra RCA.
A co do brzmienia, to nie da się ukryć, iż różny rodowód, więc pochodzenie z dwóch serii niesie ze sobą zarówno spodziewane, jak i zaskakujące różnice. Oczywiście to nie jest tak, że co seria, to inny pomysł na brzmienie, bo akurat takie ekwilibrystyki uskuteczniają jedynie nieliczni producenci, więc firmowa, oparta na elegancji, słusznym wolumenie, ale i rozdzielczości oraz dynamice szkoła brzmienia jest zachowana, lecz składające się na nią elementy zostały w nieco odmienny sposób akcentowane i skomponowane. I tak, tytułowy interkonekt okazał się nad wyraz transparentny i przestrzenny. Jednak efekt ten nie był pochodną analityczności przekazu i jego wyostrzenia, co byłoby nie do zniesienia na już i tak wyśrubowanym pod tym względem „Vägen” Tingvall Trio a jedynie zachowania niezwykłej, wręcz krystalicznej czystości i dbałości o holografię obrazowania. Nienaruszony został również właściwy poszczególnym nagraniom wolumen i „kubatura”, dzięki czemu wspomniane „Vägen” było przestrzenne, lecz zarazem minimalistyczne w swej formie, bez zbędnego rozdmuchania i sztucznej gigantomanii a z kolei „Bruckner: Complete Symphonies Edition” Wiener Philharmoniker pod Christianem Thielemannem swym rozmachem dalece wykraczały poza ramy wyznaczone nie tylko przez rozstaw kolumn, ale i metraż mojego pokoju nad wyraz udanie przenosząc mnie m.in. do wiedeńskiej Golden Hall of Musikverein, czy też Großes Festspielhaus w Salzburgu, gdzie aparat wykonawczy mieścił się już bez najmniejszych problemów. W dodatku wgląd w samą strukturę owego aparatu był wyborny, jednak priorytetem nadal pozostawała jego spójność i koherencja a dopiero z niej wychodząc można było eksplorować partie poszczególnych sekcji i instrumentów. Krótko mówiąc najpierw otrzymywaliśmy kompletny obraz całości, który był punktem wyjścia do nieraz zupełnie spontanicznej eksploracji nieznanych jeszcze detali, niuansów i nieco schowanych przy pobieżnych odsłuchach wybrzmień.
Przy swoim sygnałowym, stawiającym na rozdzielczość, pociotku Ascent Grun wydaje się nieco bardziej romantyczną i zarazem organiczną propozycją, w której pierwsze skrzypce grają barwa, emocje i konsystencja tkanek zamkniętych w zdefiniowanych przez Arrana konturach. Nie oznacza to bynajmniej zbytniej pluszowości, czy też rozlania najniższych składowych a jedynie umiejętne dosaturowanie i dopalenie przekazu, z czego z pewnością ucieszą się wszyscy posiadacze popadających w lekką kliniczność systemów. Proszę się jednak nie obawiać zbytniego przegrzania, gdyż nawet gęsta i lepka „Trav’lin’ Light” Queen Latifah nie „zakleiła” głośników swą karmelowością a Gregory Porter na „Nat „King” Cole & Me” bynajmniej nie mamrotał do mikrofonu niczym barmanka ze Shreka, którą dubbingował Wojciech Mann. Za to dwa ostatnie albumy Mety, czyli „Hardwired…To Self-Destruct” i „72 Seasons” znacząco zyskały na słuchalności i nie tracąc nic a nic ze swej agresji zabrzmiały spójniej i z lepszym wypełnieniem. Może i jest to słyszalne odejście od surowej kanciastości materiału źródłowego, jednak akurat w przypadku tej kapeli nie mam nic przeciw poprawianiu ich czasem trudnych do zrozumienia pomysłów brzmieniowych, więc proszę mi wybaczyć, jednak powyższą „anomalię” pozwolę sobie uznać za zaletę a nie wadę tytułowych przewodów.
No i teraz odwieczny dylemat – razem, czy osobno. A Atlas jednoznacznej odpowiedzi nie daje. Po prostu zakłada, że jeśli chcecie Państwo zjeść ciastko i mieć ciastko, czyli cieszyć się zarówno z przykuwającej na długie godziny do fotela muzykalności a jednocześnie nic nie tracić z holograficznej przestrzeni i onieśmielającej rozdzielczości warto skusić się na stanowiący przedmiot niniejszej epistoły zestaw. Jeśli jednak preferujecie metodę małych kroków, to w zależności od potrzeb i charakterystyki własnych systemów kolejność zmian dostosujcie do własnych upodobań. W końcu przyjemności są po to, by je sobie dozować a przygodę z Atlasami właśnie w takich kategoriach należy rozpatrywać.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Gdy sprawdziłem w portalowej wyszukiwarce, okazało się, iż z tytułową marką kablową mieliśmy przyjemność skrzyżowania szpad około półtora roku temu. Dla jednych to mało, dla innych dużo, jednak najistotniejsze w tym temacie jest to, że tak naprawdę tracą na tym wszyscy. Z jakiego powodu? Zapewniam, że istotnego, bowiem gdy wydawałoby się, iż w natłoku ofert konkurencji dla potencjalnego nabywcy temat braku recenzji kolejnego podmiotu jest bez znaczenia, patrząc nań z perspektywy unikania przez szkotów sięgania cenowej stratosfery, sprawy mają się zgoła inaczej. Zaskoczeni ostatnią informacją? Ja po zapoznaniu się z cennikiem dzisiaj opisywanych produktów przyznam, że również. Naturalnie w rozumieniu pozytywnym. Dlatego natchnięty zdroworozsądkowym podejściem wyspiarskiej marki Atlas (Szkocja) do kwestii cen za swoje konstrukcje miło jest mi poinformować zainteresowanych, iż tym razem białostockie Rafko dostarczyło nam do zaopiniowania zestaw niedrogiego okablowania sygnałowego i głośnikowego Atlas Arran XLR oraz głośnikowego Atlas Ascent Grun.
W temacie technikaliów udało mi się dowiedzieć, że w kablu sygnałowym XLR jako przewodnik wykorzystano miedź OCC o czystości 6N. Każdy z dwóch przebiegów sygnału składa się z 6 żył typu solid core równomiernie otaczających siódmy centralnie umieszczony, otulony wielowarstwowym teflonowym dielektrykiem. Całość zaekranowano w technologii Dual Drain (innowacyjne osłonięcie przewodów sygnałowych ekranem od wtyczki do wtyczki) ze zmniejszającym zakłócenie typu RF miedzianym oplotem. Kwestię wtyków zaś rozwiązują spawane na zimno złącza ze stopu aluminium z posrebrzanymi pinami wykonanymi z miedzi OCC.
Co do kabla głośnikowego, bazuje na nieco innym rodzaju miedzi, tym razem OCC o czystości 5N (9.9997%) pokrytej izolacją z Teflonu PTFE. Jego cechą szczególną za sprawą technologi Grun jest możliwość zastosowania aktywnego uziemieni. Dzięki zastosowaniu ekranu z miedzi i folii Mylarowej jest odporny na zakłócenia RFI. Ciekawostką i pewnego rodzaju uniwersalnością jest zastosowanie osadzonych na połączeniu gwintowym, a przez to łatwo wymiennych końcówek bananowych lub widłowych.
Gdybym miał określić sposób modelowania muzyki przez każdy z kabli, pierwszą informacją byłoby stwierdzenie, iż cechuje je nieco inna estetyka finalnego brzmienia. Sygnałowy stroni od siłowego nasycenia, dzięki temu oferuje większą swobodę prezentacji oraz związany z takim postawieniem sprawy, bardziej rozbudowany pakiet informacji. Natomiast głośnikowy idzie drogą pokazywania piękna muzyki przy pomocy esencjonalności i plastyki. Spokojnie, nie jest to bezkrytyczne lanie syropu, tylko nieco mocniejsze, acz pod kontrolą doprawianie dźwięku przyjemnym dla ucha wzmocnieniem nasycenia odtwarzanej muzyki. A jeśli tak jest, z automatu nasuwa się pytanie, jaki był sens proponowania do oceny dwóch w teorii znoszących się sonicznie kabli w jednym teście. Jednak zapewniam, sens bezapelacyjnie był, gdyż finalnie dźwięk okazał się być dobrze dociążony, a przy tym ciekawie wykonturowany, Z jednej strony mocny i rytmicznie pulsujący, za to z drugiej pełen fajnej iskry, co przeciwdziałało potencjalnemu efektowi znudzenia zbytnią monotonią. A jak zapewne się domyślacie, wielu z nas hołubi panujący wszechobecny spokój w kreowanej w swoim domostwie muzyce, jednak wówczas bardzo łatwo jest przekroczyć punkt graniczny dobrego smaku. Dlatego takim osobnikom z pomocą przychodzi tytułowy, z pozoru wydawałoby się kontrowersyjny, ale w ostatecznym rozrachunku będący kołem ratunkowym tandem, który pozwoli nam napawać się pełnym brzmieniem nie zabijając przy okazji jego blasku i rozdzielczości. I co ciekawe, niespecjalnie dokuczliwy nawet w przypadku takich jak moja, już na starcie dość mocno pokolorowanych zestawów audio. Owszem, po zastosowaniu Arrana i Ascenta odtwarzany materiał zdawał się epatować większą energią, ale to zazwyczaj było wodą na młyn słabo zrealizowanych płyt. A co z tymi bardziej dopieszczonymi typu Cassandra Wilson tudzież wszelkiego rodzaju mocno soczyste produkcje oficyny ACT? Powiem tak. Jeśli przed aplikacją rzeczonych Atlasów w tor muzyka nie cierpiała na spowodowaną miernością realizacji przysłowiową nadwagę, po tym działaniu naturalnie jej wolumen uderzenia się wzmocnił, jednak z uwagi na drobną korektę działania głośnikówki przez łączówkę, czyli ciekawe wyostrzenie krawędzi i zebranie się muzyki w sobie, nie było tak zwanej buły, tylko odczucie mocniejszego kopnięcia odtwarzanym materiałem. To było na tyle ciekawe, że mimo skonfigurowania sobie naprawdę mocno osadzonego w masie systemu ani razu nie miałem z tym najmniejszego problemu ze zbytnią obfitością zawartości muzyki w muzyce. Naturalnie wszystko było jakby bardziej dosadne w domenie wagi, ale nadal akceptowalne. A zaznaczam, w teorii tego nie potrzebowałem, a mimo to system nie poległ. To chyba o czymś świadczy.
Czy zbierając powyższe informacje w jedną całość nasi bohaterowie są propozycją dla każdego? Myślę, że mimo wyartykułowanych, ewidentnie promujących dociążenie dźwięku aspektów tak. Na czym opieram woje przypuszczenie? Przecież wspominałem o nieco innym sznycie brzmieniowym każdego z nich. I ta inność daje nam możliwość uzyskania aż trzech wyników dźwiękowych, czyli wykorzystania obydwu na raz lub każdego z osobna, czyli tłumacząc na polski wybierzemy to, co komu w duszy gra. A to chyba fajna opcja. Nie sądzicie?
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Rafko
Producent: Atlas Cables
Ceny
Atlas Arran XLR: 15 999 PLN / 2 x 1,5m
Atlas Ascent Grun: 7995 PLN / 2 x 3m (cena regularna 10 995 PLN)
Opinia 1
Skoro w ramach wprowadzenia do recenzji interkonektów Mavros XLR zdążyliśmy wspomnieć o nader smakowitej lokalizacji zakładów Atlas Cables bez zbędnych ceregieli pozwolę sobie przedstawić dzisiejszego gościa, czyli należące również do mającej stricte high-endowe aspiracje linii Mavros przewody głośnikowe. O ile jednak ww. łączówka była poniekąd wyjątkiem potwierdzającym regułę, gdyż w autorski system ekranowania Dual Drain (DD) została wyposażona, to jako jedyna z rodziny systemu uziemiającego linię transmisyjną sygnału audio Grun nie posiadała, to już głośnikowce ów „bajer” na pokładzie mają. Dlatego też uczynny dystrybutor, czyli ekipa białostockiego Rafko, uznała, że skoro XLR-y tak przypadły nam do gustu, to najwyższa pora na zasmakowanie kolejnej pozycji z bogatego menu niezależnych Szkotów. A właśnie, warto podkreślić, że Atlas Cables cały czas jest sobie sterem, żeglarzem, okrętem i nie tylko nie jest finansowany, a tym samym zależny od jakiegokolwiek konsorcjum, koncernu, grupy kapitałowej, etc., lecz również nie korzysta z ogólnodostępnych podzespołów wykorzystywanych przez konkurencję, lecz wszystko bądź to wykonuje sama, bądź zamawia u lokalnych podwykonawców. Jak zatem wypada ów 100% szkocki głośnikowy przewód? O tym dosłownie za chwilę.
Zanim bowiem przejdziemy do mniej, bądź bardziej kwiecistych opisów słowno-muzycznych brzmienia tytułowego okablowania zgodnie z tradycją wypadałoby co nieco napisać o aparycji i budowie, co też niniejszym czynimy. Podobnie jak miało to miejsce w przypadku zbalansowanej łączówki głośnikowy Mavros jest przedstawicielem nad wyraz nienachalnej a zarazem ponadczasowo eleganckiej szkoły designu, w której nie znajdziemy ani usilnego zabiegania o atencję nabywcy, ani żadnych kontrowersyjnych zabiegów stylistycznych. O nie, tu króluje opalizująca czerń tekstylnej plecionki zewnętrznej ożywiona chromowanymi splitterami i czerwienią odcinków żył dodatnich. Uwagę zwracają równie biżuteryjne, wykonane z aluminium blokującego fale RFI korpusy wtyków z zaimplementowanym autorskim systemem Transpose Modular Termination System umożliwiający samodzielną i zarazem dziecinnie prostą wymianę fabrycznej konfekcji. Wystarczy bowiem je wykręcić, a w ich miejsce wkręcić inny wtyk a do wyboru, oprócz widocznych na powyższych zdjęciach widełek mamy końcówki BFA (Z-plug) i rozporowe banany (Expanding 4mm Plug). Jakby tego było mało nabywca do dyspozycji ma pełne spectrum konfiguracji przyłączeniowych począwszy od klasycznego układu 2-2, czyli single wire, poprzez 2-4 na 4-4 kończąc. A jeśli chodzi o ergonomię, to z racji konstrukcji (scharakteryzowanej poniżej) Atlasy są dość sztywne, choć zarazem podatne na układanie i nie wykazują tendencji do sprężynowania.
Same przewody posiadają budowę multicore / solid core, czyli przekładając powyższą terminologię na zrozumiałą dla ogółu populacji, każdy Mavros zawiera w sobie trzy pary splecionych ze sobą przewodników typu solid core z monokrystalicznej miedzi OCC 6N (99.99997%) otulonych szczelnym ekranem w kombinacji dwie pary plus jedna para. W roli dielektryka użyto wydajniejszego o 30% od zwykłego Teflonu pod względem uzyskiwanej szybkości przesyłu sygnału jego mikroporowatej odmiany a z kolei ekran to znana już z poprzedniego spotkania kombinacja plecionki z żyłek OCC i miedzianej folii mylarowej pomiędzy którymi zatopiono żyły uziemiające. I w tym momencie docieramy do technologii Grun, czyli rozwinięcia Dual Drain, gdzie ekran jest podłączony nie tylko do wtyczek sygnałowych, lecz możliwe jest również jego niezależne uziemienie. Służą do tego stosowne terminale, w które należy wkręcić dostarczane wraz z głośnikowcami krótkie przewody a te z kolei podłączyć pod zacisk uziemienia we wzmacniaczu. Jak to jednak w życiu bywa zarówno moja dyżurna końcówka Brystona , jak i pełniący rolę odtwarzacza, przetwornika i przedwzmacniacza Ayon takowych zacisków nie posiadały. Ba, nawet obecny na równoległych testach tercet Kinki również nie miał nic podobnego na pokładzie a w dodatku białostocki dystrybutor do zestawu nie był łaskaw dorzucić stosownego adaptera Schuko, który mógłbym zaaplikować w wolne gniazdo w listwie zasilającej. Koniec końców chcąc jednak poznać uroki Gruna własnym sumptem stosowne akcesorium wykonałem i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku przystąpiłem do właściwej części testu.
A jak szkockie przewody grają? Dla wszystkich tych z Państwa, którzy oczekują możliwie zwięzłych i konkretnych wskazówek od razu powiem, że tym razem mamy do czynienia z jednej strony ze znaną z XLR-ów muzykalnością, lecz z drugiej zdecydowanie większą transparentnością. Jest zauważalnie może nie tyle jaśniej, co bardziej rozdzielczo, przestrzenniej i … jakby szybciej. Przynajmniej bez załączonego Gruna. Nie oznacza to bynajmniej zbytniej analityczności, czy wręcz klinicznego chłodu a jedynie świetną rozdzielczość i brak podkolorowań. Nawet na pełnym syntezatorowych pasaży i wszelakiej maści szumów oraz modulacji solowym albumie Michała Łapaja „Are You There” próżno szukać jakichkolwiek oznak zapiaszczenia, czy granulacji. Mamy za to fenomenalną przestrzeń i scenę kreowaną bardziej w głąb niż do przodu a precyzję definicji każdego dźwięku inaczej aniżeli wyborną określić nie sposób. Z kolei na „The Gereg” pochodzącej z Ułan Bator formacji The HU sprawy miały się jeszcze ciekawiej. Pomijając nawet fakt, iż mieliśmy do czynienia z dość egzotycznym mongolskim folk-metalem, gdzie prym wiodły zarówno egzotyczne instrumentarium w stylu morin chuur z główką w kształcie głowy konia i strunami z włosów końskiego ogona, czy fletu cuur, jak również oryginalny śpiew chöömej (alikwotowy), to namacalność przekazu była iście zjawiskowa. I to nawet bez grama złagodzenia, czy prób stonowania gardłowych partii wokalnych Galbadrakha Tsendbaatara a jednocześnie unikając popadania w męczącą na dłuższą metę ofensywność. Było bezpośrednio, surowo i twardo, ale właśnie tak ten krążek potomków Dżyngis-chana powinien brzmieć. Powiem nawet, iż była to surowość i energia porównywalna do tej doskonale znanej nam z rodzimej formacji i jej albumu „Svantevit”,czyli odwołująca się do atawistycznych odruchów i pierwotnej natury rodzaju ludzkiego.
Na nieco bardziej nastrojowym „Serenata Latina” Rolando Villazóna i Xaviera de Maistre z racji niezwykle minimalistycznej formy można było do woli delektować się cyzelowaniem każdego niuansu a co najważniejsze śledzić pasjonujący muzyczny dialog pomiędzy francuskim harfistą a meksykańskim tenorem, gdzie ciepło ludzkiego głosu kontrastowało z gładkością majestatycznego strunowego instrumentu. W dodatku owa gładkość nie oznaczała asekuracyjnego zaokrąglenia, czy też przytłumienia a jednocześnie nie popadała w zbytnią brzękliwość. Sytuację zmienia uaktywnienie systemu Grun, który powoduje przyjemne i idące w kierunku estetyki wspominanego interkonektu dociążenie i saturację przekazu. Pół żartem, pół serio można byłoby zaobserwowany efekt określić mianem swoistej lampizacji, jednakże jego intensywność jest zdecydowanie mniej zerojedynkowa. To nie jest swoista volta i ukazanie nieznanego do tej pory oblicza szkockich przewodów, lecz jedynie pewne zwrócenie uwagi, zaakcentowanie ich romantycznej natury, gdzie oprócz neutralności do głosu może też dojść naturalność. Dzięki temu przekaz zyskuje na koherencji a oprócz walorów czysto artystycznych i technicznej wierności materiałowi źródłowemu dochodzi jeszcze aspekt emocjonalny. Tło staje się bardziej aksamitne a przestrzeń otaczająca muzyków czystsza. Jakby pomieszczenie, w którym dokonywano nagrań wyposażono w bezszelestną a przy tym posiadającą wysokowydajną filtrację klimatyzację, przez co nawet w świetle reflektorów nie widać wirujących drobinek kurzu. Niby niuanse i tzw. kosmetyka, ale właśnie o tego typu pozornie błahe drobiazgi toczy się odwieczna walka na poziomie high-endu i to w przypadku Mavrosów mamy dostępne na przysłowiowe wyciągnięcie ręki.
Przewód głośnikowy Atlas Mavros Grun okazał się nad wyraz intrygującą a zarazem niezwykle uniwersalną propozycją szkockiego producenta. Oferuje bowiem świetną rozdzielczość, angażującą dynamikę a gdy tylko skorzystamy z autorskiego Gruna zacznie również zalotnie czarować barwą i wysyceniem. Krótko mówiąc warto sprawdzić go u siebie niezależnie od sygnatury posiadanego systemu a biorąc pod uwagę jego niezbyt wygórowaną, jak na High-End, co którego bezsprzecznie się zalicza, cenę może stanowić ciekawą alternatywę dla bardziej utytułowanej konkurencji.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5; MoFi Electronics UltraDeck+
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Przedwzmacniacz liniowy: Kinki Studio EX-P27
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones; Kinki Studio EX-B7
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Virtuoso M
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Z bohaterem poniższej relacji, może nie jako kandydatem pierwszego wyboru, ale znakomicie rozpoznawalnym przez ogólnie pojętą rzeszę miłośników słuchania muzyki w zaciszu domowym, szkockim producentem okablowania audio Atlas, zderzyliśmy się już dwa razy. W roli pierwszej jaskółki wystąpił set listwy sieciowej z firmowym kablem zasilającym serii Atlas Eos Modular, a jako feedback pozytywnych odczuć wspomnianego testu udało się nam pozyskać na testy kabel sygnałowy linii Atlas Mavros XLR. Oczywiście jak to zwykle bywa, każda z przytoczonych ofert marki miała swoje plusy i minusy, jednak całościowo prezentowały się na tyle ciekawie, że gdy pojawiła się kolejna szansa posłuchania czegoś ze szkockiego portfolio, nad pozytywną decyzją nie zastanawialiśmy się nawet przez moment. Takim to sposobem z przyjemnością informuję, że dzięki stacjonującemu w Białymstoku dystrybutorowi Rafko tym razem w naszej redakcji zawitały kable głośnikowe Atlas Mavros Grun.
Jeśli chodzi o garść technikaliów na temat produktu Mavros Grun, idąc za informacjami producenta w temacie nośnika sygnału mamy do czynienia z beztlenową miedzią OCC solid core o czystości 99.9997%. Każdy kanał obsługuje firmowa kombinacja trzech par splecionych ze sobą przewodników w układzie dwie plus jedna para. Skąd taki pomysł? Jak to bywa, z doświadczeń na żywym organizmie, gdyż linia Mavros jest swoistą kopią linii Asimi, z tą tylko różnicą, że wspomniany poprzednik stojąc w hierarchii wyżej od Mavrosa, w kwestii przewodnika opiera się na srebrze. Idąc dalej tropem danych technicznych, istotnymi informacjami wydają się być użycie w tym modelu jako dielektryka mikroporowatego teflonu PTFE oraz ekranowanie całości konstrukcji miedzią i folią mylarową. Jednak to nie koniec ciekawostek, bowiem w omawianym kablu zastosowano dodatkowo zaczerpnięty z topowych serii firmowy system ekranowania dual drain, który w wolnym tłumaczeniu oznacza zatopienie pomiędzy ekranem z miedzi i mylaru dwóch dodatkowych żył uziemiających. Tak wykonany kabel ubrano w czarną opalizująca plecionkę, w miejscu podziału sygnału na plus i minus uzbrojono nadające sznytu ekskluzywności połyskujące tuleje. a całość zaterminowano wykonanymi z blokującego fale RMI aluminium, zaciskanymi na zimno, za sprawą stosownych gwintów wymiennymi wtykami typu widły lub banany. Ale to jeszcze nie wszystko. Otóż szkoccy inżynierowie chcąc dodatkowo powalczyć o jak najlepszy wynik soniczny swojego produktu, zastosowali w nim dodatkowy system uziemienia Grun, jako rozwinięcie przywołanego przed momentem patentu dual drain. Co to oznacza? Chodzi o to, że gdy w zwykłym DD uziemienie podłączone jest jedynie do wtyczek sygnałowych, to w przypadku opcji Grun owo uziemienie zostało wyprowadzone na zewnątrz jako opcja niezależnego uziemienia obudowy urządzenia współpracującego, jego gniazda sygnałowego lub za pomocą dodatkowego adaptera listwy sieciowej, co ma skutkować wzmocnieniem działania systemu. Na koniec w temacie użytkowym dodam jeszcze, iż w standardzie z rzeczonym kablem otrzymujemy jedną z opcji wykorzystania systemu Grun, w postaci podłączanych do dedykowanych wyprowadzeń tuż za baryłkami dzielącymi sygnał, dodatkowych kabelków z widełkami, zaś w aplikacyjnym zdradzę, iż mimo zastosowania przewodników solid core, Atlas Mavros nie sprawia jakiś szczególnych problemów natury bytu zaszafkowego, gdyż dość łatwo poddaje się wszelkim procesom formowania.
Jak wypadł Szkot? Powiem tak. Był na tyle pozytywnie wyrazisty, że połowę testu przeprowadziłem bez dodatkowego uziemienia. Powód? Zastosowanie systemu Grun powodowało wyraźny zastrzyk oczekiwanego przez wielu z Was body w słuchanej muzyce, co mając niejako na co dzień, postanowiłem użyć jedynie w kilku przypadkach, nastawiając się na ciekawe doznania wersji sauté. Co mam na myśli, opisując te ostatnie jako ciekawe? Otóż nasz bohater bez dodatkowego uziemienia był w pozytywnym tego słowa znaczeniu, bezwzględny. Szybki, z mocnym konturem i transparentnością. Podczas dosłownie każdej sesji odsłuchowej z odpowiednim materiałem muzycznym nie było najmniejszych niedopowiedzeń, tylko dosłowne pokazanie palcem, co zostało zapisane na płycie. Weźmy dla przykładu muzykę free-jazzową spod znaku Petera Brötzmann-a, uważaną przez wielu jako jeden wielki dźwiękowy chaos. Tymczasem nawet jeśli tak to odbieracie – zaznaczam, że wbrew pozorom lubię sobie strzelić podobnym repertuarem w ucho i może nie jestem ekspertem, ale znam nieco temat, zapewniam Was, iż ta pozorna kakofonia, bez względu na fakt braku zapisu nutowego, gdyż jak sama nazwa wskazuje, jest wynikiem ciężkiej do przewidzenia przed koncertem interakcji pomiędzy muzykami, powinna być do bólu czytelna. Bez zbędnego słodzenia, przedłużania wybrzmień, tylko ognista w domenie ataku, natychmiastowych zmian tempa i przenikliwości prezentacji dosłownie każdego z instrumentów z częstymi saksofonami w tego typu formacjach włącznie. Nie ma w niej miejsca na pitu pitu, tylko zderzamy się z niekończącym się sporem kilku często przekrzykujących się między sobą, oczywiście czasem w momentach łapania oddechu przed kolejnym wybuchem, oddających sobie pola w popisach solowych, zapewniam, że znakomitych artystów, co praktycznie przed każdym systemem stawia nie lada wyzwanie. Jeśli macie zestaw do plumkania, zapomnijcie o tego rodzaju muzie. Ba, nawet w momencie oscylowania w okolicy neutralności bez dobrego kabla również nie zaznacie zamierzeń artystów. Jeśli jednak jesteście blisko ideału, a chcielibyście do końca poznać, o co w tym wszystkim chodzi, Atlas Mavros Grun jest w tym przypadku idealną opcją. Jednak zaznaczam, bez wykorzystania dodatkowego uziemienia. Dostaniecie wówczas to, co wcześniej w najlepszym wypadku było lekko zaowalowane, czyli tak zwaną jazdę bez trzymanki na pełnym gazie. Niestety w tym momencie muszę Was ostrzec – to bilet w jedną stronę. I gdy nie daj Boże, się w tym zakochacie, może nie być odwrotu, bowiem taki sposób prezentacji na wielu osobników homo sapiens często działa narkotycznie. Czy to oznacza, że w pełnej opcji – czytaj z uziemieniem – ta stawiająca na bezpardonowość muzyka coś traciła? Spokojnie. Nie rozpatrywałbym tego w ten sposób. Po prostu zwiększenie masy dźwięku, nawet jeśli przyjemne dla ucha, staje się pewnego rodzaju katalizatorem pomiędzy intencją muzyków, a możliwością systemu w oddaniu prawdy o danym wydarzeniu. Ja wolałem ten rodzaj muzyki w wydaniu opisanym przed momentem. Co ciekawe, tak skonfigurowana układanka testowa często broniła się również w dobrze zrealizowanej muzyce rockowej i elektronicznej. A gdy przypadkiem trafiłem coś zmasakrowanego technicznie, mając w zanadrzu możliwość podkręcenia przekazu w estetyce nasycenia dodatkowym uziemieniem, testowałem nasz punkt zainteresowań pod kątem pewnego rodzaju w wielu przypadkach, potwierdzonej uniwersalności. Oczywiście wykorzystanie systemu Grun nie było wywróceniem świata do góry nogami, tłumacząc na nasze, nie zmienialiśmy kolumn z przykładowych JBL-i na Harbethy, ale ewidentnie temat barwy i gładkości nabierał innego wymiaru, czym osobiście byłem pozytywnie zaskoczony. Pozytywnie dlatego, ponieważ ukulturalnienie wersji sauté nie kończyło się przysłowiowym muleniem lub gaszeniem przekazu, tylko zmianą jego wagi i lekkim uplastycznieniem z nadal dobrym oddechem.
Jak z powyższego wywodu można wywnioskować, temat opartych o magię nasyconego dźwięku muzyki dawnej, eufonicznej wokalistyki, czy spokojnego jazzu, stały w zrozumiałej opozycji do okrojonej wersji okablowania głośnikowego. Jednak co istotne, nie był jakimś dramatem na miarę natychmiastowej rezygnacji odsłuchowej, gdyż całkowite wykorzystanie jego możliwości stawiało kabel w całkowicie innym świetle. Idąc za przykładem kolumn z całkowicie innych światów, może nie jako stuprocentowa polaryzacja, ale solidna zmiana podania tego samego materiału, co akurat we wspomnianych nurtach postanowiłem wykorzystać. Owszem, nadal nie był to mój codzienny wzorzec, jednak przekaz brzmiał w wyraźnie skierowany w moje oczekiwania sposób.
Czy z racji dwóch sposobów użycia opiniowany kabel jest dla wszystkich? Z pewnością nie. Niestety nawet znacznie stonowana opcja nie zaspokoi oczekiwań miłośników magii ponad wszystko. Z Atlasem Mavros Grun należy nastawić się na oscylowanie systemu wokół neutralności z nutą plastyki, a jeśli ktoś kocha atak i bezpardonowość, bez uziemienia nawet lekkie przekroczenie tego stanu, a nie zakusy do rubensowskiego kreowania świata muzyki. Jednak w każdej z opcji jest to na tyle fajna prezentacja, że podczas testu w zależności od słuchanej muzyki, a przez to wykorzystanie innej konfiguracji, ani razu nie odczułem stanu chęci natychmiastowego wypięcia kabla z systemu. Było inaczej, ale nigdy źle. Zatem reasumując całość testu, jeśli szukacie czegoś, co doda waszym zbieraninom audio nieco wigoru, Szkot powinien być pierwszy na liście odsłuchowej. Innej opcji nie ma.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo, PILIUM AUDIO ODYSSEUS
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II, FINK TEAM KIM
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM SENSOR 2 MK II
Dystrybucja: Rafko
Cena: 10 995 PLN / 2 x 2m; 12 995 PLN / 2 x 2,5m; 14 995 / 2 x 3m; … 42 995 PLN / 2 x 10 m
Dane techniczne
– Konstrukcja: multicore i solid core
– Przewodnik: miedź monokrystaliczna OCC 6N (99.99997%)
– Ekran: oplot z zaplatanej miedzi i folia mylarowa – 100% pokrycie
– Dielektryk: Mikroporowaty PTFE (teflon)
– Wtyki: system Transpose Modular Termination umożliwiający wykręcanie końcówek (bananowe, widły)
– Pojemność: 111.14 pF/m
– Induktancja: 0.3412 µH/m
– Rezystancja: 0.0035 Ω/m
– VOP: 0.77
– Średnica zewnętrzna: 10.22mm
Opinia 1
Kiedy w ramach zwyczajowego researchu sprawdzałem pochodzenie dzisiejszego gościa i w oko wpadła mi nazwa Kilmarnock – miasteczka w szkockim hrabstwie East Ayrshire, coś mi się kołatało po łepetynie, że już gdzieś ją nie tylko słyszałem, co swojego czasu nader regularnie gdzieś tam przewijała się nazwijmy to oględnie w zasięgu ręki. Chwila zastanowienia i … Bingo! Przecież to miejsce tak narodzin, jak i wiecznego spoczynku niejakiego Johna Walkera, bez spuścizny którego niejedno spotkanie biznesowo-towarzyskie zakończyłoby się co najmniej klapą. Kojarzycie Państwo charakterystyczne kanciaste butelki ze żwawo maszerującym jegomościem w cylindrze (Striding Man-em autorstwa Toma Browne’a)? Z pewnością, bo Johnnie Walker to jeden z najpopularniejszych „popepszaczy percepcji” znany ludzkości od ponad … 200 lat. Znawcy tematu z pewnością nie omieszkają jednak wspomnieć, iż ostatnia butelka „Jasia wędrowniczka” zeszła z tamtejszej linii produkcyjnej w marcu 2012 gdyż Diageo -właściciel marki, zakład zamknął, czy też o sąsiadującej z ww. „źródełkiem” niemalże przez miedzę destylarnią Loch Lomond, bądź też że raptem 15 mil dalej – w Cumnock, znajdującej się kolejnej perełce – fenomenalnej The Lost Distillery, o której to wyrobach mieliśmy okazję swojego czasu wspominać w relacji z III Salonu Degustacyjnego Luksusowych Alkoholi M&P. Jednak wbrew dość mylącemu wstępowi zamiast jakiegoś tajemniczego destylatu białostockie Rafko dostarczyło nam na testy wielce urodziwe interkonekty Mavros XLR sygnowane przez założoną w 2001 r. właśnie w Kilmarnock szkocką markę Atlas Cables i to właśnie nimi, a nie dywagacjami nad bursztynowymi procentami, w ramach niniejszej epistoły się zajmiemy.
Przechodząc do opisu walorów wizualnych śmiało można uznać, że już od pierwszego rzutu oka widać, że to szkocki wyrób i bynajmniej nie chodzi o klasyczny klanowy tartan, w jaki zostały przyobleczone, lecz o tzw. optymalizację kosztów własnych, z której mieszkańcy tamtejszych ziem słyną. Oczywiście proszę się nie obrażać za powyższy, mam nadzieję, niewinny żarcik, jednakże „oszczędność” Szkotów przeszła już na stałe do codziennego słownictwa, więc chciał, nie chciał, przywołuje takie a nie inne skojarzenia,. Jednak żarty na bok. Chodzi bowiem o to, iż Mavrosy dostarczane są w eleganckich, acz skromnych, kartonowych granatowych pudełkach, więc przynajmniej na tym etapie o łapaniu za oko potencjalnych nabywców szlachetnym drewnem szkatuł i bogactwem inkrustacji mowy być nie może. Podobną elegancją mogą pochwalić się same przewody, które odziano w ponadczasową wytworną czerń bawełnianej plecionki i zaterminowano masywnymi wtykami XLR o umaszczeniu „dark Chrome”. Ponieważ Atlas Cables jest bytem całkowicie niezależnym, czyli nienależącym do żadnej globalnej grupy kapitałowej, jest też sobie sterem, żeglarzem, okrętem, więc nie tylko samodzielnie prowadzi badania, lecz również produkuje swoje wyroby wręcz obsesyjnie dbając tak o jakość ich wykonania, jak i wzajemną synergię elementów składowych – w tym samą technologię terminowania obejmującą autorskie metody zimnego lutowania, czy zaciskania wtyków bez użycia spoiwa. Co ciekawe plasujące się na drugiej od góry – zaliczanej do grona High-Endu, pozycji łączówki Mavros wykonano z miedzi OCC o czystości 6N, co na tle np. Acrolinka deklarującego operowanie „rudym surowcem” o stopniu czystości sięgającym 7 a nawet 8N, wydaje się dość skromnym osiągnięciem. Niemniej jednak w Atlasie wyżej są tylko Asimi a one z kolei wykonane są ze srebra, więc przynajmniej na razie nie wiadomo, czy akurat w tym wypadku taka czystość wystarczy, czy jednak da się w Szkocji wycisnąć więcej. Jednak ad rem. Mavros ma budowę twin multicore, czyli zarówno żyła sygnałowa, jak i powrotna składają się z przewodnika centralnego oraz 12 mniejszych żyłek w sześciu pakietach. Każdy z przebiegów jest odcinany ze 125 metrowego odcinka przewodnika ciągniętego z jednego kryształu miedzi 6N (99.99997%). W roli dielektryka użyto PTFE a ekran stanowi oplot z zaplatanej miedzi i folia mylarowa o 100% pokryciu. A właśnie. W ekranie zatopiono osłaniające przewodnik od wtyku do wtyku dwie żyły uziemiające technologii Dual Drain.
No dobrze, zacne pochodzenie, sprzyjające długim i produktywnym dysputom okoliczności przyrody oraz wykonywanie wszystkiego pod własnym dachem są niewątpliwymi atutami i całkiem zachęcającą wizytówką Atlasa. Dorzucając do tego pakiet danych technicznych, skierowany zapewne do sfocusowanej na pomiarach klienteli jasnym jest, że szkocka ekipa to nie miłośnicy voodoo, tylko w przeważającej większości ludzie z ugruntowaną inżynierską wiedzą, którzy jednak uparcie twierdzą, że ich kable nie tylko „grają”, lecz robią to lepiej od innych. Aby to zweryfikować, przynajmniej nam, nie wystarczą ani solenne obietnice producenta, ani nie wiadomo jak precyzyjne parametry, czy też dopieszczone w post-procesie zdjęcia. Po prostu nie ma innego wyjścia, jak tylko ich posłuchać, co też z niekłamaną chęcią uczyniliśmy. Oczywiście krytyczne odsłuchy poprzedziła kilkudniowa, akomodacyjna rozgrzewka, jednak nawet podczas niej jasnym było, że to nie będzie kolejna zabawa w chowanego przy użyciu czapki niewidki, czyli wpinamy coś nowego w nasze systemy i to coś po prostu znika. O nie. Mavrosy może i w oczy niespecjalnie się rzucają, za to pod względem własnej sygnatury nawet przez moment nie próbują się ukrywać. Czy to źle? Z mojego punktu widzenia absolutnie nie, o ile tylko ich szkoła grania jest zbieżna z naszymi osobistymi preferencjami. Z moimi była, więc przynajmniej ja byłem bardziej aniżeli zadowolony. Mamy bowiem do czynienia z ponadprzeciętną muzykalnością opartą na wyraźnie przyciemnionej i karmelowo-słodkiej barwie a zarazem z niepozbawioną dostarczającej pełen pakiet informacji o reprodukowanym materiale rozdzielczością. W pierwszej chwili moje skojarzenia pobiegły w kierunku duńskich Oganiców Reference XLR i im dłużej z Atlasami obcowałem, tym bardziej owe odczucia się ugruntowywały i nabierały realnych kształtów. To była szalenie zbliżona estetyka, gdzie intensywność doznań szła w parze z czerpaną z nich przyjemnością.
Zacznijmy od nawet nie tyle przepełnionego, co opartego na grze ciszą „Awase” Nika Bärtsch’sa Ronin. Album ten jest o tyle wyjątkowy, gdyż jego ideą jest grupowa improwizacja dokonywana według precyzyjnie zaaranżowanych tematów przewodnich, czyli przekładając powyższą deklarację na język zrozumiały dla ogółu jest wątek główny i to wokół niego kreowane są mniej bądź bardziej zawiłe dygresje. A Atlas ów proces nie poddaje analizie i nie rozbija na atomy, lecz pokazuje jako w pełni homogeniczny, koherentny byt nie szczędząc przy tym wysiłków, by każdy z muzyków miał swoje ściśle określone miejsce na scenie i przy okazji nie przesłaniało, zamazywało go współobecne towarzystwo. Fortepian leadera brzmi w pełni adekwatnie do swoich gabarytów, jest przy tym zarówno potężny w dole, jak i perlisty na górze, co bardzo wyraźnie słychać m.in. podczas dialogów, jakie prowadzi z saksofonem altowym i klarnetem basowym Sha. To było ewidentnie granie nastawione na uwiedzenie słuchacza, jednak nie na drodze oblepienia go lukrowym kokonem a zainteresowania i wciągnięcia, wchłonięcia w muzyczną tkankę niczym kapturnice (m.in. charakteryzujące się blisko metrowymi kielichami Sarracenia flava) łapiące na słodki nektar owady. Całe szczęście odsłuch ulubionych nagrań z Mavrosami w systemie nie jest biletem w jedną stronę, więc audiofil nie owad i po każdym albumie może spokojnie powiedzieć pas i zmienić bądź to repertuar, bądź nawet łączówki, jednak uczciwie trzeba przyznać, że vice-topowe Atlasy potrafią bardzo szybko uzależnić.
Soczystość i eufoniczność szkockich interkonektów okazała się również zbawienna dla zdecydowanie cięższych i bardziej agresywnych pozycji począwszy od „Surface Sounds” Kaleo na „Escape of the Phoenix” Evergrey skończywszy. Niby ich chropawość i ziarnistość zostały nieco wygładzone, jednak wcale nie spadł poziom właściwej im dynamiki i motoryki. Ba, śmiem twierdzić, iż na skutek wysycenia i lepszej mięsistości ich siła rażenia wręcz wzrosła a dodatkowo dało się słuchać obecnych tamże porykiwań głośniej niż zazwyczaj. Oczywiście przy black-metalowych ekstremach, jakie potrafi zaserwować imć Nergal wraz z resztą piekielnej kompanii występującej pod sztandarem Behemotha na „The Satanist” zauważalne było pewne zaokrąglenie opętańczych blastów i zaciekłych gitarowych riffów a i w ryku Adama dostrzegałem pewne liryczne nuty, jednakże byłem w stanie przystać na taką a nie inną, serwowaną przez Atlasa narrację, gdyż z pewnością był to inny punkt spojrzenia aniżeli mam na co dzień, lecz nie uznałbym go za gorszy. Mniej brutalny i zionący siarką, czy też niespecjalnie nastawiony na sfatygowanie słuchacza, lecz przez to znacząco poszerzający spektrum akceptowalnych przez większość słuchaczy gatunków muzycznych a tym samym bezsprzecznie ich ubogacający. Ba, nagle okazywało się, że wśród iście apokaliptycznej kakofonii daje się zauważyć śladowe, bo śladowe, jednak obecne akcenty melodyki, scena nie była jedynie płaską ścianą, lecz nosiła znamiona trójwymiarowości a i sama gradacja planów przestała być trudno do zdefiniowaną zmienną. Cud? Niekoniecznie, raczej autorskie przemodelowanie reprodukowanego materiału, którego oczywistym celem było jego uatrakcyjnienie i sprawienie, że chcemy słuchać więcej i głośniej.
Gdyby Szkoci tytułowe przewody przyodziali w iście bizantyjskie w swym przepychu koszulki i kapiące od złota bogato zdobione wtyki z powodzeniem mogliby próbować swych sił w konkursach z gorącokrwistymi południowcami. Tymczasem Atlas Mavros XLR, chyba tylko dla niepoznaki, są niezwykle skromnymi wizualnie interkonektami, które swój prawdziwy potencjał pokażą dopiero podczas oceny nausznej. Jeśli zatem szukacie Państwo łączówek o tyleż nienachalnej aparycji co zarazem szalenie atrakcyjnych pod względem sonicznym, to gorąco polecam zainteresować się ww. szkocką manufakturą, gdzie jak mam nadzieję z powyższej epistoły jasno wynika płaci się przede wszystkim za dźwięk a nie jarmarczne błyskotki.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Z pewnością spotkaliście się z określeniem tak zwanego wyspiarskiego brzmienia systemów audio. Pokrótce, to sznyt grania stawiający na przyjemność obcowania z muzyką w głównej mierze w oparciu o zakres średniotonowy. Powodem jest determinująca odbiór muzyki, reakcja naszego ośrodka przyswajania dźwięku na ten podzakres. Oczywiście reszta pasma również ma znaczenie, jednak nie ma co się oszukiwać, wspomniana w pierwszym zdaniu fraza dobitnie mówi o wywyższaniu średnicy ponad wszystko. Po co tak uwypuklam ten temat? Z prostego powodu, jakim jest dzisiejszy bohater z działu okablowania systemów audio. Co prawda okablowanie jako takie nie było zaczynem do powstania określenia z pierwszego zdania tego akapitu, ale nasz bohater z ową maksymą ma dwojakie konotacje. Pierwszą jest rodowód, a drugą sposób prezentacji muzyki. Co mam na myśli? Otóż dzięki staraniom białostockiego dystrybutora Rafko w nasze progi zawitał idealny przedstawiciel motta dzisiejszego wstępniaka, czyli po pierwsze mogący pochwalić się szkockim rodowodem, a po drugie uprzedzając nieco fakty, swoim brzmieniem idzie tropem owej maksymy, kabel sygnałowy marki Atlas Mavros XLR. Jeśli jesteście zainteresowani, jak jego możliwości soniczne mają się do wypracowanego przez lata „wyspiarskiego sznytu grania”, zapraszam na kilka spisanych poniżej w formie kilku bloków, moim zdaniem ciekawych informacji.
Według doniesień producenta w przypadku Mavrosa mamy do czynienia z przewodnikiem wykorzystującym czystą miedź OCC klasy 6N. Ciekawostką tego modelu jest odcinanie każdego konfekcjonowanego odcinka łączówki z kabla bazowego o długości 125 mb jako wynik procesu wyciągania drutu z jednego kryształu miedzi. Jeśli chodzi o topologię pojedynczej żyły sygnałowej, ta wykorzystując firmowy pomysł o nazwie „multicore”, składa się z jednego głównego drutu i sześciu pakietów zorientowanych wokół niego po dwanaście cienkich drucików w każdym z nich. Tak splecione przebiegi osłonięto dielektryczną, mikroporowatą taśmą PTFE i ustabilizowano pianką FPE. Na koniec całość ubrano w czarną opalizującą plecionkę i zaterminowano metalowymi wtykami w technologii zaciskania i zgrzewania na zimno bez spoiwa lutowniczego. Tak wykonane sygnałówki w drogę do klienta pakowane są w wyściełane cienką gąbką pudełka.
Po wpięciu naszego bohatera w tor audio jedno było pewne. Nie da się obronić innej tezy, jak konsekwentny występ w oparciu o umiejętne podanie środka pasma. To był jak gdyby cel nadrzędny, któremu w naturalny sposób w sukurs szły skaje pasma. Co to oznacza? Niby nic nadzwyczajnego, jednak patrząc z perspektywy unikania tak zwanego przegrzania przekazu muzycznego, temat był bardzo istotny i co ważne dobrze zbilansowany. Oczywiście na tle neutralnego podejścia do tego samego materiału muzycznego szkockie kable minimalnie osłabiały atak i natychmiastowość reakcji systemu na zadany repertuar, minimalnie uspokajały – nie gasiły, a uspokajały – górne rejestry oraz delikatnie pogrubiały kreskę rysującą poszczególne źródła, jednak za to odwdzięczyły się hektarami przyjemnie dla uszu, bowiem plastycznie i esencjonalnie zagospodarowaną wirtualną sceną muzyczną. Trochę bardziej stawiającą na pierwszy plan, ale zapewniam coś w stylu przesiadki do pierwszego rzędu, a nie utraty ważnych dla wydarzenia informacji. Jak to odebrałem? Nie będę Was oszukiwał i zdradzę, iż mogę się pochwalić kilkuletnim użytkowaniem osławionych przez wielu melomanów kolumn Harbeth SHL5 i gdy zrozumiałem, co powołując do życia model Mavros konstruktorzy marki Atlas mieli na myśli, na mojej twarzy ukazał się samoczynnie wygenerowany kolokwialnie mówiąc, banan.
Pierwszym powodem takiego przyjaznego grymasu twarzy było świetne podkręcenie emocji produkcji wokalnych, których pewnie się zdziwicie, ale idealnym dla mnie przykładem była produkcja zespołu Nirvana. Jednak nie pełna skądinąd wściekłości produkcja typowo rockowa, tylko sesja sprawdzająca umiejętności posługiwania się narzędziem gardłowym „MTV Unplugged in New York”. Ta pozycja wypadła znakomicie. Pełna barw i esencji głosu artysty, co znakomicie podnosiło wymowę całego przedsięwzięcia. Mało tego. Z racji założenia nieco innej estetyki podobnych produkcji, nie było mowy o najmniejszych odstępstwach od zadziorności i dosłowności użytych podczas tego nagrania środków wyrazu. Te zaś za sprawą umiejętnego działania testowanych kabli w środku pasma zdawały się czerpać z oferty Szkotów pełnymi garściami, nie tylko w kwestii pokazania głosu artysty, ale również znakomicie dobranego zestawu instrumentów. To było dobitne pokazanie, o co chodzi w tak zwanej brytyjskiej szkole grania, co tylko znakomicie usprawiedliwiało moje dawne zauroczenie taką prezentacją.
Pewnie się zdziwicie, ale kolejna ciekawie wypadająca propozycja będzie z puli tego samego nurtu co Nirvana, jednak tym razem chodzi o pełną nienawiści do świata grupę Slayer z wymownym krążkiem zatytułowanym „Reign In Blood”. Efekt z małym „ale” był podobny do poprzedniej odsłony. Oczywiście unikając rozwodnienia tekstu nie będę rozwodził się nad superlatywami na temat przywołanego materiału, tylko potwierdzę naturalną kolej rzeczy. Niestety po tchnięciu w przekaz szczypty nasycenia, doznałem lekkiego ugładzenia ataku buntowniczych zapisów nutowych i posłodzenia dotychczas ostrych blach perkusji. Nie zdziwię się, gdy dla wielu wielbicieli tej twórczości będzie to niechciane odejście od prawdy, jednak suma summarum po zebraniu wszelkich za i przeciw tego podejścia testowego osobiście nie widzę tego w aż tak ciemnych barwach, tylko określiłbym to jaki nieco inny punkt widzenia na dany temat. Czy dla wszystkich będzie do przyjęcia, to już inna sprawa. Ważne, że nie było klapy, a jedynie z góry oczekiwane, bez przekroczenia dobrego smaku barwowe konsekwencje.
Na koniec w zależności od oczekiwań słuchacza dobre lub średnie wieści, po posłuchaniu swoistego „Bożego Palca” w postaci płyty Bobo Stensona Trio „Cantando”. W tym przypadku chodzi o wyraźniej niż wcześniej, słyszalny wpływ kabla na prezentację muzyki wykorzystującej maksimum swobody prezentacji. Jak można się domyślić, mam na myśli skutki w postaci braku odpowiedniego rozświetlenia w założeniu mających wręcz wybuchnąć pełnią ekspresji różnorodnego rodzaju perkusjonaliów i wyraźnie mniej wyrazistego w domenie krawędzi dźwięku pokazania wirtualnych bytów. Lekkie uśrednienie tego typu jazzowej wirtuozerii wielu może doskwierać. Jednak wielu nie oznacza wszystkim, gdyż muzykę nadal cechowało fajne flow i granie tak zwaną ciszą. A że z nieco większym zaangażowaniem środka pasma, gdzie przy okazji zyskiwała energia nadal pokazującego sporo palca na strunie, teraz jedynie z większym udziałem pudła rezonansowego, kontrabasu oraz swój byt mocniej akcentował wielki bęben perkusisty, temat problematyczności takiej prezentacji nie był już taki oczywisty. Było inaczej, ale czy gorzej? Osobiście w odniesieniu do zajmowanej półki cenowej przez testowany kabel, tego bym nie powiedział.
Mam nadzieję, że dobrze się zrozumieliśmy. Dostarczony do testu kabel sygnałowy Atlas Mavros XLR swoim bytem w systemie sprawi, iż ten może nie podryfuje, bo to złe i zbyt mocne określenie, ale skieruje naszą układankę w stronę barwy i magii dźwięku. Na bazie moich doświadczeń jestem w stanie podnieść tezę, iż wszystko odbędzie się pod ścisłą kontrolą, jednak w przypadku prób na własnym organizmie dokonałbym rachunku sumienia, czy posiadany set nie nosi znamion otyłości. Jeśli nie, temat potencjalnej przymiarki jest jak najbardziej na miejscu. Zatem reasumując dzisiejsze spotkanie, jeśli solidna dawka energii dźwięku i przyjemne nasycenie średnicy jest Waszym mottem obcowania z muzyką, nie widzę innej możliwości, jak pilny kontakt z dystrybutorem bądź najbliższym sklepem w tej sprawie. Nie ma na co czekać.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Rafko
Cena: 5 995 PLN / 0,5m (para), 6 795 PLN / 0,75m (para), 7 595 PLN / 1m (para), 9 195/1,5m (para)
Dane techniczne
– Konstrukcja: Twin multicore – centralna żyła otoczona 6 pakietami, każdy po 12 żyłek
– Przewodnik: monokrystaliczny odcinek miedzi OCC klasy 6N (99.99997%)
– Ekran: oplot z zaplatanej miedzi i folia mylarowa – 100% pokrycie
– Dielektryk: PFTFE (taśma teflonowa) plus FPE (spieniony etylen)
– Wtyki: metalowe, zaciskane i zgrzewane na zimno bez spoiwa lutowniczego
– Pojemność: 111.14 pF/m
– Induktancja: 0.3412 µH/m
– Rezystancja: 0.0035 Ohm/m
– VOP: 0.77
– Średnica zewnętrzna: 10.2mm
Opinia 1
Może ręki nie dałbym sobie obciąć, ale z dużą dozą pewności mogę stwierdzić, iż większość naszego społeczeństwa, włączając płeć piękną półmetek czerwca w głównej mierze kojarzy z rozpoczynającym się właśnie w Rosji Mundialem. To zaś oznacza, że dla wielu osobników homo sapiens cały wolny czas z rozdzielnika przeznaczony jest na codzienną, kilkugodzinną nasiadówkę przed telewizorem. Naturalnie, również będąc zagorzałym fanem futbolu nie wyobrażałem sobie innego zagospodarowywania wolnych chwil w tym gorącym dla podobnych mi dusz okresie. Oczywiście, jak to zwykle bywa, chadzający swoimi drogami los sprawił, że jeden ze współpracujących z nami dystrybutorów swoistym przedwakacyjnym rzutem na taśmę w dniu 14 czerwca 2018 r. postanowił zorganizować spotkanie dla swoich biznesowych i medialnych partnerów. Jak wszyscy zainteresowani doskonale wiedzieli zaproszenie wydawało się skazane na frekwencyjną Apokalipsę, gdyż impreza w sposób oczywisty kolidowała z rozpoczęciem futbolowego święta, czyli meczem otwarcia. O ile jednak w naszym przypadku decyzja mogła być tylko jedna i suma summarum potwierdziliśmy zaproszenie, to automatycznie jasno daliśmy do zrozumienia, że owa kolizja męskich zainteresowań (osiołkowi w żłobie dano) mocno podnosi poprzeczkę oczekiwań co do mających odbyć się wydarzeń. Na szczęście grupa FNCE, bo o niej i jej ofercie będzie mowa, stanęła na wysokości zadania i dla uświetnienia spotkania zaprosiła reprezentujących omawiane na spotkaniu brandy: FOCAL, NAIM, MOCROMEGA, ATLAS CABLES zagranicznych gości. Ale to nie koniec ważnych z naszego punktu widzenia ciekawostek, gdyż przeplatany sesjami odsłuchowymi miting dotyczący będących bohaterami tego dnia marek w przeciwieństwie do wielu jemu podobnych nie odbywał się nudnych lokalach konferencyjnych któregoś z warszawskich hoteli, tylko w fantastycznie prezentującym się już na starcie od strony wizualnej, by potem potwierdzić to muzycznie klubie jazzowym 12on14 przy ulicy Noakowskiego 16. Ale ale, to nadal nie wszystko, co dobrego nas spotkało. Otóż, aby całkowicie ukontentować przybyłych tego dnia gości, jak przed momentem wspomniałem, na koniec części oficjalnej nasze narządy przyswajania fonii swoimi interpretacjami twórczości Johna Coltrane’a smakowicie uraczyła polska formacja Mateusz Gawęda Quartet.
Kreśląc kilka zdań na dotyczących clou spotkania jestem zobligowany poinformować, iż każda marka miała swoje okraszone bogatymi w sesje zdjęciowe i filmowe kilkadziesiąt minut. To zaś bez najmniejszych problemów pozwalało prelegentom bardzo dokładnie przybliżyć przybyłym uczestnikom nawet najdrobniejsze niuanse zaimplementowanych zmian w jakimś modelu, czy od podszewki zrelacjonować sens wprowadzania do oferty całkowicie nowego produktu. I tak francuski Focal z dumą chwalił się między innymi uspokajającymi rezonanse wykonywanych przez siebie przetworników zmianami w ich resorowaniu w najwyższych liniach kolumn. Naim oznajmił oficjalne powołanie do życia najnowszego referencyjnego streamera z dodatkowym zasilaniem ND 555 / PS 555. Micromega przybliżyła dwa produkty ze swojego portfolio M ONE 100 i 150. Zaś Atlas Cables po omówieniu szerokiej i niezbyt drenującej nasze portfele listy proponowanych konstrukcji stosownym filmikiem ewidentnie pokazał, jak żmudnym, ale również bardzo wymagającym sporych zdolności manualnych jest wykonywanie tak uwielbianych przez audiofilów wszelakiej maści kabli. Analizując serię załączonych fotografii łatwo się zorientujecie, że każda z będących zaczynem spotkania marek pewien zakres swoich konstrukcji prezentowała w formie wystawowej. Jednak główne skrzypce grał stojący na scenie muzycznej set oparty o elektronikę Naima (NAP 300, PS 300, NAC 252, SUPERCAP, ND 555, PS 555), kolumny Focal Kanta 2, a wszystko okablowano drutami Atlas Cables. Ktoś zapyta: „A co z panującą podczas rozmów atmosferą?”. Cóż. Przecież obracając się w tej branży prawie wszyscy znają się jak łyse konie, dlatego też nie jest dziwnym, że ten wydawałoby się długi, bo trwający od godziny 11 do 18 maraton wykładów upłynął w mgnieniu oka. Czy coś z tego wyniosłem? Oczywiście. Po pierwsze, poczyniliśmy kilka ustaleń co do przyszłych testów, po drugie, koniec dnia z fantastycznie czującym się na scenie zespołem Mateusza Gawędy całkowicie zrekompensował rezygnację z zaliczenia przed telewizorem rozpoczynającego mistrzostwa w piłce nożnej meczu.
Puentując relacjonowane spotkanie partnerów FNCE chciałbym podziękować organizatorowi za pamięć podczas przygotowywania listy zaproszeń, zagranicznym gościom za fachowe prezentacje swoich produktów, a przybyłym z całego kraju gościom za miłą, unikającą czasem powodowanego chęcią bycia najważniejszym podmiotem handlowym, czy medium prasowym na rynku nadęcia atmosferę. To był bardzo ciekawie, a przez to przyjemnie spędzony czas, który na tle wielu podobnych jawił się jako godny naśladownictwa.
Jacek Pazio
Opinia 2
O ile w przeważającej większości skierowane do opiekunów marek, handlowców, sprzedawców i doradców klienta wszelakiej maści spotkania i szkolenia produktowe potrafią być źródłem nieocenionej wiedzy dotyczącej zarówno niuansów natury użytkowej, jak i budowy poszczególnych urządzeń, to tak naprawdę dla nas, czyli tzw. branży bajkopisarskej mają one charakter głównie towarzyski. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. O ile bowiem szanujemy i doceniamy zaangażowanie i autentyczną wiarę w to, co przybywający z najodleglejszych zakątków naszego globu przedstawiciele konkretnych marek starają się przekazać kolejnym liniom sprzedaży, to z racji wykonywanej profesji, przyjmując ów pakiet informacji do wiadomości a jednocześnie odznaczając się daleko idącą nieufnością, cierpliwie czekamy na moment weryfikacji tychże marketingowych peanów w praktyce, czyli we własnych systemach. Oczywistym też jest, i nie zdradzę w tym momencie żadnej tajemnicy poliszynela, iż po części merytorycznej, wymagającej od przybyłych słuchaczy możliwie wytężonego skupienia, ma miejsce już zdecydowanie mniej formalna część integracyjna z szeroko rozumianą konsumpcją włącznie. Ot dość rozpowszechniony standard, którego zasady gry znane są wszystkim a co ważne raczej nikomu nie przeszkadzają. Traf jednak chciał, iż stołeczny FNCE, czyli dystrybutor takich marek jak Focal, Naim, Micromega i Atlas Cables postanowił nieco zmodyfikować reguły gry i część formalną przenieść z hotelowych, konferencyjnych sal, bądź własnej infrastruktury, do zdecydowanie bardziej atrakcyjnego a zarazem przesiąkniętego do szpiku kości muzyką lokum. Mowa o warszawskim, sąsiadującym z Politechniką Warszawską … 12on14 Jazz Clubem.
To jednak nie koniec atrakcji, gdyż oprócz niezwykle klimatycznego otoczenia, w jakim prowadzono szkolenie, organizatorzy postanowili zadbać nie tylko o przekazywanie wiedzy przez przedstawicieli ww. marek, co również o potężną dawkę pozytywnych wibracji w postaci koncertu formacji Mateusz Gawęda Quartet. Jak przystało na scenę specjalizującą się w szeroko-rozumianej muzyce improwizowanej przygotowana na czwartkowe popołudnie playlista „Coltrane’s Birthday” właśnie w takie klimaty idealnie się wpisywała.
Korzystając z okazji, iż „branża”, chcąca na gorąco przeanalizować zaserwowane im newsy i dokonać stosownych kalkulacji, opanowała z góry upatrzone pozycje w głębi sali, zająłem miejsce w pierwszym rzędzie. Pomimo zdziwienia części zebranych moja decyzja była całkowicie przemyślana, gdyż już po pobieżnej wizji lokalnej i rekonesansie nagłośnienia klubu jasnym dla mnie było, iż waśnie tam usłyszę to, co usłyszeć miałem zamiar a nie to, co jeszcze nieznany mi operator konsolety wysmaży podczas koncertu. O czym mowa? O tym, że siedząc mniej więcej na środku pierwszego rzędu praktycznie wszystkie instrumenty słyszałem bezpośrednio – bez dodatkowego wzmocnienia, gdyż zamontowane nad sceną zestawy głośnikowe „dmuchały” nad moją głową w głąb sali. Dzięki temu przez ponad godzinę delektowałem się wyśmienitymi, zagranymi na prawdziwie światowym poziomie improwizacjami, mając tuż przed sobą saksofon, w głębi kontrabas, z lewej fortepian a po prawej perkusję. Była to też niezaprzeczalna lekcja pokory, gdyż już po chwili od rozpoczęcia koncertu jasnym stało się, że całe te nasze audiofilskie bajdurzenie można sobie co najwyżej w buty wsadzić, bo choćbyśmy nie wiem jak się napinali to do brzmienia live zawsze będziemy mieli jak stąd do Kielc i z powrotem. Czy to źle? W żadnym wypadku, ale właśnie takie doświadczenia pozwalają nabrać dystansu do naszego hobby i zrozumieć, że sprzęt, nawet ten najlepszy, służy li tylko do reprodukcji muzyki i wywoływania wspomnień, emocji z nią związanych a jeśli ową muzykę chcemy poczuć i to poczuć na 100% to innej opcji niż ruszyć cztery litery i wybrać się na koncert nie ma i pewnie jeszcze długo nie będzie.
Serdecznie dziękując Organizatorom za niezwykle intensywne popołudnie, uczciwie muszę przyznać, że pomysł na to, by typowo branżowe spotkanie zorganizować w tak nieoczywistym miejscu i wzbogacić muzyką na żywo okazał się prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Strzałem, po którym reprezentowane przez FNCE marki będą kojarzyły mi się właśnie z najwyższych lotów jazzem. A to, przynajmniej dla mnie, bardzo miłe skojarzenia.
Marcin Olszewski
Najnowsze komentarze