Tag Archives: Audeze LCD-4


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Audeze LCD-4

Audeze LCD-4

Opinia 1

Gdy  w dążeniu do audiofilskiej nirwany w sposób nieakceptowalny dla pozostałych członków rodziny zagracimy ustrojami akustycznymi salon, od ciągłego noszenia wielgachnych kolumn i monstrualnych wzmacniaczy nabawimy się urazu kręgosłupa (choroba zawodowa recenzentów) a środki przeznaczone na „złotą jesień” naszego życia dziwnym trafem zmaterializują się pod postacią nowych kabli przychodzi myśl, czy tego wszystkiego żelastwa nie rzucić w jasną cholerę i … nie, nie wyjechać w Bieszczady, tylko przeprosić się ze słuchawkami. Oczywiste, logiczne? Niekoniecznie, ale na pewno lżejsze i przede wszystkim tańsze. Chodzi bowiem o to, że o ile owo powątpiewanie w oczywistość i logiczność wyboru wynika z traktowania „nagłownych” reproduktorów dźwięku przez złotouchą brać głównie w kategoriach bądź to dodatkowych, bądź alternatywnych – B-systemowych, to już kwestie finansowe dość wyraźnie pokazują, że za po wielokroć mniej można osiągnąć zdecydowanie więcej aniżeli w pełnowymiarowych rozwiązaniach stacjonarnych. Proszę jednak nie wpadać w zbytnią euforię, gdyż mając na uwadze profil naszego magazynu wcale nie mamy zamiaru lansować rozwiązań, jakie możemy znaleźć w wielkopowierzchniowych marketach z tzw. elektroniką użytkową, lecz małe co nieco ze zdecydowanie bardziej ekskluzywnej gałęzi audio. Mowa bowiem o wyrobach wyspecjalizowanej w konstrukcjach planarnych amerykańskiej marce Audeze, z którą do czynienia mieliśmy już dwukrotnie – za pierwszym razem pod postacią wzmacniacza  Deckard i słuchawek LCD-3 i całkiem niedawno w formie zdecydowanie mniej absorbujących gabarytowo – dokanałowych i niezwykle futurystycznych iSine 20. Tym razem jednak wracamy zarówno w domowe zacisze, jak i jednocześnie sięgamy firmowego firmamentu biorąc na warsztat topowe Audeze LCD-4.

Państwo wybaczą, lecz tym razem przy opisie wyglądu i generalnie jakości wykonania będą same ochy i achy. Niestety pomimo najszczerszych chęci inaczej po prostu się nie da. Topowe Audeze porównać bowiem można jedynie do tak ikonicznych kamieni milowych High-Endu jak Sonus fabery Extrema, czy ich jubileuszowych następców – Ex3ma. Są absolutnie doskonałe, nieskończenie piękne i to pięknem wybitnie klasycznym, ponadczasowym oraz jakoś nieodparcie kojarzącym się Włochami. Nie dość, że całość została zaprojektowana i ręcznie wykonana w słonecznej Kalifornii, to do budowy czwórek wykorzystano wyłącznie najlepsze, najbardziej luksusowe materiały. Przykładowo przygotowanie stanowiących korpusy muszli drewnianych pierścieni z 30-to letniego Hebanu Macassar zajmuje cztery tygodnie! Dodatkowo parowane są nie tylko przetworniki, co również owe drewniane ringi aby pasowały do siebie zarówno fakturą, jak i rysunkiem, czy barwą. Z podobną bezkompromisowością i troską traktowane, oraz dobierane są również wykonane z naturalnej jagnięcej skóry (lub jeśli ktoś ma takie życzenie zamszu) nausznice i pas nagłowny. Zewnętrzne, ażurowe grille łapią nie tylko odciski palców, co głównie za oko i to już z daleka a dodając do tego carbonowy łącznik aluzje motoryzacyjne są jak najbardziej na miejscu.
Zagłębiając się nieco bardziej w technikalia nie sposób pominąć fakt wykorzystania lżejszych od powietrza (!!!) nano – membran (kilkumikronowych diafragm) napędzanych podwójnymi magnesami neodymowymi (Double Fluxor Magnet Arrays) charakteryzującymi się indukcją magnetyczną na niespotykanym dotychczas poziomie 1,5 Tesli. To wszystko okraszono firmową technologią Fazor zapobiegającą powstawaniu szkodliwych rezonansów.

Zdając sobie doskonale sprawę z drogocenności własnego produktu Audeze nie ryzykuje i swoje słuchawki sprzedaje w pancernych, suto wyściełanych gąbką kufrach z hermetycznym zamknięciem. Pewnym novum jest zmiana znajdującego się na wyposażeniu okablowania. Dotychczas, czyli jeszcze za czasów naszych testów LCD-3, w komplecie znajdowały się dwa przewody – jeden zakończony standardowym dużym Jackiem (6.3mm) i drugi XLRem. Co prawda ich wygląd i jakość najdelikatniej rzecz ujmując nie oszałamiały, ale po pierwsze kable były i można było samemu zdecydować które połączenie w naszym systemie sprawdzi się lepiej i dopiero wtedy wymienić na coś bardziej finezyjnego. Tymczasem w 4-kach przewód jest niby zdecydowanie lepszy i solidniejszy, lecz niestety pojedynczy. I w związku z tym pech chciał, że właśnie owa „innowacja” zemściła się na nas w początkowej fazie testów, gdyż  ściągnięty pierwotnie z myślą o nich, wyposażony jedynie w wyjścia zbalansowane wzmacniacz słuchawkowy koniec końców napędzał dwie inne pary nauszników, bo z tytułowymi otrzymaliśmy tylko przewód zaterminowany Jackiem a na XLRa musielibyśmy czekać ponad trzy tygodnie.

W materiałach promocyjnych dostępnych na stronie Audio Klanu – dystrybutora marki możemy przeczytać, iż „odtwarzany (przez LCD-4) dźwięk zapiera dech, a użytkownik może zachwycać się niesamowitą dynamiką, ekstremalną przestrzennością, mocnym basem, bogactwem średnich tonów i otwartością zakresu wysokotonowego.” Ot, standardowy „marketingowy” przekaz mający możliwie intensywnie rozbudzić pragnienie zakupu i posiadania konkretnego wyrobu wśród czytelników. Niepokojący jest jednak fakt, że tym razem … to wszystko prawda. Podobnie sprawy mają się w przypadku lifestyle’owych zdjęć czwórek w typowo studyjnym entourage’u  – na stole realizatora dźwięku/masteringowca. Mamy zatem niewątpliwie chwalebną, co równocześnie dość kuriozalną sytuację, gdy producent nie próbuje wcisnąć nam marketingowego kitu, tylko po prostu pisze prawdę.  Nie wiem jak Państwo, ale ja jestem w bardzo pozytywnym szoku. Aby jednak owe deklaracje spełnić warto zadbać o kilka drobiazgów, do grona których zaliczyć należy zarówno źródło i, a może nawet przede wszystkim odpowiednio wydajną amplifikację. W przypadku źródeł sprawa wydaje się jasna – jeśli cokolwiek na tym etapie stracimy, czy pominiemy, to później nie ma szans, żeby ów usunięty na początku drogi sygnału pakiet informacji odzyskać, gdyż ani znikąd dokleić, ani sztucznie interpolować się tego nie da. Za to ze wzmacniaczami dowolność jest niemalże pełna. W zależności od własnych upodobań tak sonicznych, jak i repertuarowych przebierać można niczym w ulęgałkach oby tylko pamiętać o odpowiedniej wydajności prądowej/mocy. W naszym przypadku na drodze eksperymentów i własnych poszukiwań finalne odsłuchy przeprowadzone zostały z użyciem lampowego Lebena CS-300F i reprezentującego technologię solid-state Fostexa HP- A8MK2 (test wkrótce).

Szukając stacjonarnych porównań 4-ki najbliższe są brzmieniu testowanych równolegle z nimi ultra high-endowych kolumn YG Acoustics Carmel 2 (recenzja wkrótce). Zarówno słuchawki, jak i filigranowe kolumny charakteryzuje bowiem unikalna umiejętność połączenia ciemnej tonacji z porażającą wręcz rozdzielczością. W efekcie otrzymujemy przekaz, który nie razi, nie oślepia a zarazem daje nieosiągalny dla konkurencji wgląd w niuanse nagrania a to wszystko okrasza wręcz holograficzną przestrzennością. Można wręcz dojść do wniosku, że Audeze budzą w słuchaczu zdolność widzenia szczegółów znajdujących się nie tylko w cieniu, co wręcz spowitych nieprzeniknionym dla innych konstrukcji mrokiem. Efekt ten osiągany jest jednak nie na drodze podniesienia jasności, czyli przesunięcia równowagi tonalnej w górę a w zupełnie inny sposób. To coś jakby wraz ze słuchawkami na uszach do naszego DNA dodawana była szczypta kocich i sowich genów powodujących równie chwilową, co drastyczną poprawę zmysłu wzroku. Równowaga tonalna, rozkład świateł i cieni pozostają bowiem niezmienne a metamorfozie ulega jedynie nasza zdolność percepcji.
W porównaniu do  HiFiMANów HE1000 Audeze grają nieco bardziej liniowo, nie dopalają tak średnicy, lecz w zamian podnoszą jeszcze wyżej poprzeczkę dynamiki i precyzji w kreowaniu efektów przestrzennych. Są przy tym zdecydowanie cichsze, czy wręcz całkowicie niesłyszalne podczas codziennego użytkowania. O ile bowiem w HE1000 podczas ruchów głowy „blaszany pantograf” potrafił dać o sobie znać, to LCD-4 pod tym względem sprawowały się po prostu wzorcowo. Od strony brzmieniowej są też bardziej zarówno bezpośrednie, jak i transparentne w pokazywaniu tego, co znalazło się w materiale źródłowym bez względu na to, jak bardzo realizatorzy starali się owo „coś” ukryć. Proszę jednak pamiętać, iż na tym poziomie jakościowym mamy do czynienia nie z piętnowaniem ewentualnych potknięć a jedynie z ich uwidacznianiem, ocenę pozostawiając odbiorcy. Różnica może w teorii niewielka, lecz w praktyce oznaczająca bardzo często być, albo nie być na playliście dla danego nagrania.
Nieco inaczej wygląda zestawienie tytułowych planarów z klasycznymi i w dodatku zamkniętymi Finalami Sonorus X. Pomijając różnice  będące pochodnymi diametralnie innych konstrukcji (otwarte vs. zamknięte) i wykorzystanych technologii (przetworniki magneto – planarne vs. konwencjonalne membrany) do głosu dochodzą tak istotne zagadnienia, jak izolacja akustyczna. Po prostu w Audeze zarówno my słyszymy praktycznie wszystko, co dzieje się wokół nas, co i nasze otoczenie mimowolnie współuczestniczy w prowadzonych przez nas sesjach odsłuchowych. Za to Sonorusy zamykają nas w niemalże całkowicie odseparowanym od czynników zewnętrznych mikrokosmosie i tak naprawdę dopiero mając na uwadze powyższy fakt możemy obie konstrukcje porównywać. Próbując jednak oba modele ze sobą skonfrontować nie sposób nie zaakcentować totalnie innego sposobu budowania sceny i umiejscawiania na niej źródeł pozornych. Amerykańskie nauszniki roztaczają przed nami prawdziwe hektary, bezkresnych „akermańskich stepów” stawiając słuchacza w roli może nie tyle odległego, co zajmującego podobną do odsłuchu konwencjonalnych kolumn z przedziału 100 000 PLN + słuchacza. Finale zaś pierwszoplanowe wydarzenia prezentują zdecydowanie bliżej, podkreślają, pielęgnują intymny nastrój takich sytuacji a dodając do tego alienację ich użytkownika od innych aniżeli muzyczne doznań muzycznych wydają się bardziej absorbujące i pochłaniające. Jednak są przy tym mniej spontaniczne, przez co LCD-4 mogą przy nich wydawać się nad wyraz żywiołową propozycją.
To wszystko jednak ogólniki i w dodatku w większości wynikające z moich subiektywnych przyzwyczajeń i upodobań, które mogą w części, bądź nawet w całości nie pokrywać się z Państwa ocenami. Dlatego też pozwolę sobie na poparcie powyższych tez przywołać kilka pozycji muzycznych. Weźmy na ten przykład klasyczną operę „Il Trovatore” z Luciano Pavarottim, gdzie holograficzna przestrzeń, głębia i trójwymiarowość sprawiały, że słuchacz czuje się jakby przechadzał się pomiędzy solistami. Czyżbym w tym momencie przeczył temu, co przed chwilą pisałem o pozycji obserwatora a nie uczestnika? Nic z tych rzeczy – wszystko jest w najlepszym porządku. Wystarczy bowiem, gdy uświadomimy sobie rzeczywiste rozmiary przestrzeni scenicznej. To nie odjeżdżający w piątkowe popołudnie zatłoczony PKS, więc można być na scenie z Pavarottim a jednocześnie nie dyszeć mu nad głową. Podobnie sytuacja wygląda na „Blue” Joni Mitchell, gdzie niby mamy Joni na wyciągnięcie ręki, z blisko podanym, namacalnym wokalem, lecz bez maniery ofensywności. Również fortepian jest potężny, dźwięczny o zgodnych z rzeczywistością gabarytach, lecz właśnie poprzez zachowanie stosownego dystansu nikt nie próbuje wstawić go nam do dużego, choć i tak dla niego o wiele za małego pokoju.
Przechodząc do nieco mniej wysublimowanego repertuaru  w stylu „King for a Day… Fool for a Lifetime (Remastered) [Deluxe Edition]” Faith No More czeka na niewtajemniczonych nie lada niespodzianka, gdyż jeśli ktoś do tej pory uważał, że słuchawki planarne nie nadają się do ostrego łojenia, to znaczy jedynie tyle, że jeszcze nie miał przyjemności założyć na swój czerep LCD-4. Dynamika, wykop i potęga dźwięku wyrywa z kapci i niczym Chuck Norris kopie w tę część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwą. Bez zawoalowania, bez zaokrągleń i lukrowania dostajemy dokładnie to, co powinniśmy i czego tak naprawdę na wybitnie high-endowym poziomie się spodziewamy. Osobom nieobytym z tego typu bezpośredniością polecam jednak odsłuch rozpocząć od nieco spokojniejszego „Evidence” , gdzie pomimo wolniejszego tempa, wplecionych partii smyczków na pierwszy plan wysuwa się fenomenalnie mięsista gitara basowa i niski, szepczący niemalże do ucha wokal. Idąc dalej w kierunku ciężaru i progresywnego zagmatwania warto sięgnąć po „Dream Theater” Dream Theater gdzie wszelakiej maści zawiłości i karkołomne pasaże będą kolejnymi dowodami na to, że prędzej gitarzyści palce sobie połamią a z gryfów zostaną tylko wióry a Audeze nadal będą świetnie się bawiły tylko czekając aż kolejny straceniec spróbuje jeszcze podkręcić tępo.
Jeśli zaś chodzi o efekty przestrzenne, to cóż … może i technika realizatorska poszła do przodu i nawet za pomocą domowego laptopa można wyczarować prawdziwe cuda, ale największe „ciary” miałem włączając na Audeze „Riders On The Storm” The Doors. To „archiwalne” nagranie, na którym mając LCD-4 na uszach czujemy strugi deszczu na swojej skórze i moim zdaniem warto w tym momencie zakończyć niniejszy opis, żeby nie zrobiło się zbyt słodko.
Na zakończenie jedynie  dodam, że mam potworne wyrzuty, że miała być krytyczna recenzja a wyszła laurka, ale tym razem nic nie poradzę. Audeze są jakie są i nie wiem jakim cudem i komu duszę zaprzedali ich producenci, lecz stworzyli prawdziwe słuchawkowe dzieło sztuki. Koniec kropka.

Niestety pomimo usilnych starań na chwilę obecną nie mam bladego pojęcia, czy udało mi się na tyle rozbudzić Państwa zainteresowanie tytułowymi słuchawkami, lecz podchodząc do tematu czysto hedonistycznie pragnę poinformować, że z dziką rozkoszą zostawiłbym Audeze LCD-4 po testach na stałe w swoim systemie. Piszę to z pełną odpowiedzialnością i świadomością niebycia słuchawkofilem, lecz zarazem będąc pod ogromnym wrażeniem ich finezji i prawdomówności wiem, że stanowiłyby świetny i w 99% przypadków niedościgniony punkt odniesienia, lub jak kto woli ultra precyzyjne narzędzie pomiarowe. Mniejsza z tym, bo to wyłącznie moje pobożne życzenia, jeśli jednak dysponują Państwo kwotą umożliwiającą nabycie tytułowych słuchawek to chociażby z wrodzonej ciekawości weźcie je na odsłuch, bo coś czuję w kościach, że para którą zabierzecie do domu pokona tę drogę tylko w jedną stronę.

W ramach małej erraty jeszcze tylko wspomnę, że dystrybutor, oprócz portfolio Audeze rozszerzył swoją ofertę o dedykowany amerykańskim słuchawkom przewód Nordost Heimdall 2 co biorąc pod uwagę łatwość wymiany już podczas odsłuchu w salonie możemy na własne uszy się przekonać, czy do katalogowych dziewiętnastu tysięcy warto dołożyć kolejnych 3,5 kPLN z małym ogonkiem.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35; Musical Fidelity Nu-Vista CD
– DAC: Cayin iDAC-6
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXC-50
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Przedwzmacniacz: Accuphase C-3850
– Wzmacniacz słuchawkowy: Leben CS-300F; Fostex HP- A8MK2; Cayin iHA-6
– Słuchawki:  Meze 99 Classics Gold; Mr.Speakers Ether Flow; Fostex TH900 MK II
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Thixar Silence Plus
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Niestety, nie mam jeszcze odzewu, jak emocjonalnie – w domenie szoku, czy dowcipu – odebraliście ostatnie zmagania ze spakowanym w skrzynię posagową dwoma kablami kolumnowymi za cenę kawalerki w Warszawie. Jednak bez względu na to w dzisiejszym odcinku patrząc oczami zwykłego Kowalskiego nadal będziemy zahaczać o szaleństwo cenowe, z tą tylko różnicą, że będzie to zabawka z działu dla pozbawionych własnych samotni audiofilów. O co chodzi? Oczywiście o zawieszone na pałąku nagłowne reproduktory potocznie zwane słuchawkami. A co w nich takiego dziwnego? Już zdradzam. Nie nadmuchując sztucznie akapitu rozbiegowego zapraszam wszystkich do lektury procesu testowego, w którym amerykańska marka Audeze ze swoim planarnym modelem LCD-4 podjęła się sonicznej obrony żądanej za owe słuchawki, niebezpiecznie zbliżającej się do pułapu 20 tys. PLN kwoty. Uzupełniając pakiet informacji dodam, iż wizytę Jankesów w redakcji Soundrebels zawdzięczamy warszawskiemu dystrybutorowi Audio Klan.

Jak przystało na drogie gadżety, rzeczone nagłowne kolumienki prezentują się nad wyraz okazale. I nie jest to jedynie ostatnimi czasy stający się standardem ładnie polakierowany plastikowy blichtr. Przyjmując tytułowe LCD-4 w swoje progi otrzymujecie sprawiające wiele przyjemności podczas obcowania organoleptycznego połączenie kilku zacnych materiałów jak: skóra padów i pasa nagłownego, kewlaru pałąków stabilizujących całość na naszym organie myślenia a także egzotycznego drewna muszli i połyskujących chromem zewnętrznych kratek obudów głośników. Patrząc z boku na użyte do produkcji LCD czwórek półprodukty, zachodzą obawy iż całość może okazać się sztucznie wypadającym zlepkiem materiałowym, ale uwierzcie mi, mamy do czynienia z trafionym w punkt wyrafinowania, łączącym nowoczesność kewlaru i połyskującej stali z naturalną skórą i drewnem wyśmienitym efektem końcowym. Gdy spojrzycie na ostatnie zdanie, okaże się, że wszelkie najważniejsze informacje o bohaterze spotkania podczas tej wyliczanki zdążyły już się pojawić, dlatego zbliżając się ku końcowi akapitu opisowego wspomnę jeszcze o dostarczonym w komplecie zakończonym dużym Jackiem kablu połączeniowym i nadającej dodatkowy sznyt ekskluzywności, co prawda wykonanej ze sztucznego tworzywa, ale mimo to masywnej, odpornej na wszelkie transportowe niebezpieczeństwa skrzynce logistycznej.

W celu łatwiejszego zogniskowania pewnego punktu odniesienia zwyczajowo w każdym testowym starciu rolę sparingpartnera odgrywa u mnie produkt Sennheisera HD-600. Tak wiem, to jest prehistoria, ale na tyle dobrze znana, że czytelnikowi bardzo łatwo zrozumieć, co podczas przelewania informacji na ekran komputera  mam do przekazania, a o to chyba w moim bajkopisarstwie chodzi. Zatem rozpoczynając starcie Amerykanie kontra Niemcy jestem rad poinformować Was, iż nakładając Audeze LCD-4 na głowę wkraczacie w całkowicie inny, tryskający życiem, barwą i spokojem świat. To jest na tyle druzgocące dla stareńkich Niemców, że nasi zachodni sąsiedzi wypadli przy Jankesach w bardzo roztrzęsiony sposób. Może się zdziwicie, ale w tym momencie nie wiem dlaczego, jednak musiałem skrupulatnie zebrać w jedną całość wszelkie, kłębiące się w moich myślach informacje na temat tego sparingu. Dlaczego?  Nie chciałem być banalnym i idąc na łatwiznę powielać ochów i achów tak wyrafinowanych konstrukcji. Chcąc uniknąć zarzutu wykorzystania zapisanego gdzieś na dysku komputera szablonu testowego wolałem skupić się na opisującej świat kreowany przez Audeze, użytej kilka linijek wcześniej frazie „spokój w muzyce”. Gdyby nie ona, praktycznie rzecz biorąc dzisiejsze spotkanie powinno przebiegać bardzo podobnie do tych z bezpośrednią dla Amerykanów konkurencji. Jakiej? Po przyznaniu się do problemów z ustaleniem racjonalnego, nie powtarzającego się pakietu danych, chyba nie muszę udowadniać iż oferowany przez zaoceanicznych inżynierów byt słuchawkowy był bardzo podobny do tych kreślonych przez mające swoje pięć minut kilka miesięcy wcześniej marki FINAL, czy HIFI MAN. Jednak świat audio nie byłby tak fantastyczny, gdyby podczas opisu każdego zderzenia recenzenta z pretendentem do laurów nie generował drobnego „ale”. O co chodzi? Gdy przywołuję w pamięci wcześniejsze recenzje, prawie zawsze okazywało się, iż główna różnica polegała na wprowadzaniu do dźwięku fantastycznej homogeniczności, zwiększenia wypełnienia i zdecydowanego – na ile to w świecie słuchawek możliwe – rozbudowania  sceny muzycznej. Oczywiście w tym przypadku wspomniany pakiet zmian jest równie słyszalny, ale oprócz niego do przekazu jakimś sposobem udało się przemycić bardzo wyraźnie słyszalny spokój. To zaś sprawia, że przy owej otoczce równowagi tonalnej całego spektrum pasma akustycznego czwórki fundują nam co prawda przyjemne i pozytywnie w odbiorze, ale jednak w porównaniu do wymienionych kontr-partnerów przyciemnienie obrazu na scenie. Powstrzymajcie się jednak od paniki, gdyż za sprawą fenomenalnej rozdzielczości dostajemy solidny zastrzyk witalności. Efekt? Słuchana na AUDEZE muzyka daleka jest od jakiejkolwiek wprowadzającej rozedrganie fraz nerwowości i gdy z pozoru mogłoby wydawać się zbytnio uspokojona, solidnym zestawem przesłuchanych płyt ewidentnie pokazała, że jest całkowicie odwrotnie, a pokusiłbym się o frazę bardziej emocjonalnie. Dziwne, nie sądzicie? A jak to wypadło w starciu z różnymi gatunkami muzycznymi? Powiem tak. Szaleństwo free-jazzu spod znaku polskiej grupy Contemporary Noise Sextet „Unaffected Thought Flow” i trochę wspomaganej elektronicznymi samplami twórczości  Jona Balke’a „Batagraf” dały popis, jak połączyć orgię przeszywających powietrze dźwięków ze spokojem delikatnego zachodu słońca przy pełnym oddaniu zamierzeń realizatora i tchnięcia nowych pokładów energii w delektującego się podobnymi tematami muzycznymi słuchacza. Szczerze? Dotychczas słuchałem tych krążków jedynie na zestawie kolumnowym i myślałem, że każde dotknięcie ostrza rysika danego wydarzenia i doświetlenie może przynieść więcej złego niż dobrego. Tymczasem amerykańskie nauszniki pokazały, że gdy ten sam materiał podany zostanie w sposób unikający nadmiernych krańcowych wyładowań energetycznych, pomiędzy dotychczas słyszanymi nutami daje się wygospodarować dodatkowe, pozwalające na dłuższe wybrzmiewanie dźwięków milisekundy. Nie wiem, jak to dokładnie opisać, ale na chłopski rozum z pozoru niby jest spokojniej, a w konsekwencji słychać więcej. Ok. To ze względu na szybkość narastania dźwięku był trudny do pokazania zalet dzisiejszych bohaterów materiał, dlatego też na koniec kreślonej przygody wspomnę o moim koniku, czyli muzyce barokowej Kapsbergera „Labirinto d’Amore”. To jest ciąg na przemian wokalno-instrumentalnych i tylko instrumentalnych, opartych o strunowe generatory dźwięku zapisów nutowych. Dodatkowym, podnoszącym poprzeczkę przenikania zawartości tego krążka do głębokich pokładów mojego romantyzmu aspektem jest rejestracja wydarzenia w kubaturze kościelnej. I gdy zbierzemy wcześniej przytoczone informacje w jedną całość i powierzymy je do odtworzenia  produktowi zza wielkiej wody, nagle okaże się, że to, o co tak zaciekle walczę, czyli mocny zarys krawędzi dźwięku nie zawsze jest wyznacznikiem otrzymania pełnego zakresu informacji. Zbyt ostro cięte krawędzie potrafią zatracić wiele mikro-detali o długości wybrzmień i reakcji na nie goszczącego muzyków pomieszczenia. W tym konkretnym przypadku za sprawą unikania pewnej, z pozoru mogącej się podobać nadpobudliwości obrysu źródeł pozornych dostałem zdecydowanie większą przyjemność w odbiorze wybrzmień. Co dziwne, niby ciemniejszych, ale w konsekwencji dłuższych. Jak Wy to odbierzecie, musicie sprawdzić osobiście, ale na podstawie dotychczasowych spotkań z drogimi słuchawkami podobny, rujnujący mój punkt widzenia na ostrą kreskę sparing przeżyłem pierwszy raz. Jak znam życie, jedni będą narzekać, a inni pójdą za taką prezentacją nawet w ogień internetowego „hejtu”. Ja do niedawna – czytaj przed osobistym spotkaniem z podobną estetyką grania – prawdopodobnie zaliczałbym się do pierwszej grupy fanów, ale po tej przypominającej mi stare porzekadło „nigdy nie mów nigdy” nauczce, podczas formowania decyzji opowiedzenia się za jedną z opcji miałbym spory orzech do zgryzienia z tendencją do wskazania na spokój w muzyce. Sam nie wierzę, że to piszę, ale to prawda.

To był bardzo poskramiający moje zapędy wszechwiedzy pojedynek słuchawkowy. Amerykanie podobnie do konkurencji stawiając na kolor, masę i oddech wprowadzili do dźwięku coś w rodzaju pierwiastka spokoju. To podczas założeń przed-odsłuchowych nie rokowałoby zbyt dobrze. Na  szczęście do tego sparingu podchodziłem z czystą kartą i z pozytywnym niedowierzaniem przyjmowałem konsekwentne punktowanie moich wypracowanych przez lata, teraz obracających się w gruz prawd objawionych. Czy testowany komponent jest dla każdego cierpiącego na brak swojego kąta w domu audiofila? Z pełną świadomością oświadczam, że tak. To co opisałem, nie jest brutalnym wprowadzaniem przez LCD-4 swojego, determinującego inność prezentacji punktu widzenia. Aby wyłapać moje spostrzeżenia, należy spędzić z nimi co najmniej kilka dobrze nagranych płyt, gdyż wszystkie aspekty wypływają dopiero przy bliższym wgryzieniu się w ich umiejętności. Niestety jest jeden haczyk, jak już załapiecie, o co w amerykańskiej propozycji chodzi, może  nie być od niej odwrotu.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audio Klan
Cena: 18 995 PLN

Dane techniczne:
Typ: Wokółuszne
Konstrukcja: Otwarte
Rozmiar przetworników: 106 mm
Impedancja: 200 Ω
Moc maksymalna: 5W
Pasmo przenoszenia: 5 – 50 000 Hz
Zniekształcenia: < 1%
Ciśnienie akustyczne (SPL): >130dB przy 15W
Efektywność: 97dB / 1mW
Optymalne zapotrzebowanie na moc: 1 – 4W
Wtyk: Jack (6.3mm) / 2 x mini-XLR
Waga: 600 g

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Słuchawki Sennheiser HD-600
Wzmacniacz słuchawkowy Leben CS300F