Opinia 1
Odkąd pamiętam, a dziwnym zbiegiem okoliczności, przynajmniej jeśli chodzi o audio, to pamięć mam całkiem niezłą, marka, której przedstawicielem w ramach niniejszej recenzji się zajmiemy, większości audiofilsko ukierunkowanej populacji kojarzyła się i nadal kojarzy co najmniej dobrze i bardzo dobrze. No bo niby jak miałoby być inaczej, skoro jej wyroby charakteryzują się nie tylko legendarną wręcz holografią i trójwymiarowością sceny, co wyborną stolarką i niejako przy okazji zaskakująco wysokim współczynnikiem akceptowalności u płci pięknej. Jeśli do tego dodamy całkiem rozsądnie, jak na Hi-Fi i High-End skalkulowane ceny i świetną rozpoznawalność, co ma niebagatelne znaczenie przy ewentualnej odsprzedaży, to … jasnym jest, iż tym razem mamy przyjemność gościć niemalże flagowe niemieckie kolumny podłogowe … Audio Physic Avantera III.
Akurat w przypadku Audio Physiców śmiało można pokusić się o stwierdzenie, że pomimo nieraz dziwnych i niekoniecznie pozytywnych rynkowych trendów oraz mód pewne rzeczy się nie zmieniają. I bardzo dobrze, że owa konsekwencja, czy wręcz konserwatyzm dotyczy jednej z najlepiej rozpoznawalnych marek kolumnowych a zarazem prekursora pewnych wzorniczych wzorców i technicznych rozwiązań. O czym mówię? O swoistym kanonie według którego, od ponad 30 lat, powstają w Brilon kolejne modele cieszących oko i ucho ostatnich ogniw naszych systemów audio. Mamy zatem do czynienia z takimi znakami firmowymi jak wąski, odchylony ku tyłowi, elegancki front z charakterystycznym, stanowiącym bazę dla głośników wysoko i średnio tonowych szyldem, który akurat w przypadku Avanter został wykonany z solidnego płata aluminium, ukrytymi na bocznych ścianach przetwornikami niskotonowymi i szalenie poprawiającymi stabilność sztywnymi trawersami zakończonymi niemalże biżuteryjnymi, miękko amortyzującymi stopkami. Skoro niejako mimochodem wspomniałem o głośnikach, to warto też nadmienić iż każda z kolumn uzbrojona jest w aż siedem takich generatorów dźwięków a najnowsze Avantery w stosunku do swoich protoplastów, czyli pierwszej – jeszcze nieoznaczonej „plusem” wersji, ewoluowały do konstrukcji trzyipółdrożnej, gdzie niższą średnicę i wyższy bas (powyżej 500 Hz) wspiera dodatkowy mid-woofer. Jak przystało na vice-flagowca (na tronie berło niepodzielnie dzierży Cardeas 30 LJE) zarówno na pierwszy, jeszcze pobieżny rzut oka, jak i podczas już bardziej skrupulatnych oględzin trudno nie docenić zarówno optycznej lekkości tych bądź co bądź pokaźnych skrzyń, jak i nader umiejętnej implementacji wspomnianej siódemki driwerów. Zagłębiając się w detale pragnę zwrócić uwagę iż za górę pasma odpowiada 1.75” kopułkowo-stożkowy tweeter HHCT III, z którym mieliśmy okazję już się zaprzyjaźnić, przy okazji testu Codexów. O średnicę dba wywodząca się z jubileuszowego Cardeasa 30 para 5.9” aluminiowych przetworników HHCM III, których ewentualnemu dzwonieniu zapobiegają pierścienie Active Cone Damping III oraz podwójne kosze polimerowo – aluminiowe. Sekcja niskotonowa została natomiast podzielona na dwie poziome komory a w każdej z nich, w układzie push-pull pracuje para 7” powlekanych ceramiką aluminiowych przetworników. Żeby było ciekawiej jedynie dolne woofery wspomagane są mającym ujście ku podłożu podwójnym układem bass reflex, natomiast górne pracują w obudowie zamkniętej. To jednak nie koniec atrakcji, gdyż wystarczy zerknąć na seksownie wyobloną ścianę tylną, by znaleźć tam masywny, wyposażony w pojedyncze terminale głośnikowe nextgen™ WBT panel. Wbrew pozorom jego rozmiary i solidność wcale nie zostały podyktowane próżnością i chęcią zaimponowania konkurencji, lecz to kolejny krok w walce z pasożytniczymi wibracjami i sposób na minimalizację ich propagacji na same zaciski i przewody głośnikowe. O samej stolarce można mówić wyłącznie w superlatywach a jeśli miałbym się na siłę do czegoś przyczepić, to byłby to nieco w dzisiejszych czasach archaiczny a przy tym niezbyt estetyczny sposób mocowania frontowych maskownic, których tak po prawdzie nikt przy zdrowych zmysłach i tak i tak nie będzie, jeśli nawet nie wyciągał w ogóle z kartonów, to po prostu używał podczas sesji odsłuchowych.
O ile podczas minionego Audio Video Show tytułowych kolumn współpracujących z elektroniką Primare’a miałem okazję posłuchać dosłownie przez kilka-kilkanaście minut a sama ich obecność na Stadionie Narodowym przeszła bez większego echa, to już po dostarczeniu przez cieszyńskiego Voice’a, wypakowaniu i rozstawieniu w naszym OPOSie całe szczęście nijakiej presji czasu nie mieliśmy. Ot idealny i sugerowany dystrybutorom układ, gdzie możemy nieśpiesznie i bez nerwowego zerkania na zegarek oswoić się nowym elementem toru audio. Po co to wszystko? Po to drodzy Państwo, aby w momencie rozpoczęcia krytycznych odsłuchów do minimum ograniczyć ekscytację i nieraz chorobliwe doszukiwanie się zarówno wad, jak i zalet tam, gdzie ich nie ma. Całe szczęście trzy tygodnie pozwalają ostudzić emocje, z możliwie obiektywnym nastawieniem rozsiąść się w fotelu i na własne uszy przekonać się cóż takiego Avantery III mają swoim nabywcom do zaproponowania.
Pierwsze takty otwierającego symfoniczny „S&M” Metallicy „The Ecstasy Of Gold” i … parafrazując klasyka, czyli imć Siarę – Audio Physic „ jak ty mnie zaimponowałeś w tej chwili”. Jest dynamicznie, niezwykle rozdzielczo ale i zaskakująco liniowo. Osiem umieszczonych na bokach kolumn wooferów o dziwo wcale nie próbuje grać pierwszych skrzypiec a wspomagania dmuchających w podłogę podwójnych basreflexów po prostu nie słychać. W dodatku nic a nic nie wskazywało na punkt szycia pomiędzy sekcją basową a średnio-wysokotonową. Trudno jednak było odmówić AP nad wyraz solidnej a przy tym świetnie kontrolowanej, oraz zróżnicowanej (co przy takiej ilości basowców wcale nie jest takie oczywiste) postawy basowej i jakże potrzebnej przy wspomaganej wielkim składem orkiestrowym Metallice spektakularności. W dodatku generowany przez Avantery wolumen dźwięku pozbawiony był jakichkolwiek znak kompresji, czy wysilenia. Nawet symfoniczne tutti wespół z istną ścianą gitarowych riffów i dzikim rykiem zebranych na widowni tłumów nie były w stanie wyprowadzić ich z równowagi. Po prostu robiły swoje, z wrodzoną elegancją i czymś, co spokojnie można byłoby nazwać stoickim spokojem – bez silenia się nawet na najmniejsze efekciarstwo. Proszę mnie jednak źle nie zrozumieć. Nie mówię w tym momencie o nudnym i mało angażującym tłuczeniu wszystkiego na jedno kopyto, tylko o takim poziomie wyrafinowania, na którym każdy z elementów misternej układanki zwanej spektaklem muzycznym jest idealnie dopasowany do reszty. Nic się nie wyrywa przed szereg, nic nie podskakuje niczym Osioł ze „Shreka” krzycząc „ja, ja, wybierz mnie!”. Ot pełna kultura i profesjonalizm, które jednak wcale nie oznaczają pobłażliwości dla nie do końca referencyjnych nagrań. Pozostając w metalowych orkiestracjach wystarczy bowiem włączyć „Synthesis” Evanescence, by na własnej skórze poczuć, że co jak co, ale nad ścieżką z wokalem Amy Lee warto było jeszcze … sporo posiedzieć, albo dać ją do dopracowywania jakiemuś innemu specowi od masteringu. Kompresja i pewna szarość są ewidentne i nawet wcale nie skąpiące saturacji i nasycenia Audio Physici niewiele mogły w tej materii poprawić. Całe szczęście zamiast bezlitośnie eksponować mizerię materiału źródłowego niemieckie kolumny postawiły na neutralność, finalną ocenę pozostawiając słuchaczowi.
Wystarczyło jednak przesiąść się na nasze rodzime „Minione” Anny Marii Jopek i Gonzalo Rubalcaby, czy „WAW-NYC” Marka Napiórkowskiego by wszystko wróciło do normy a my, już rozchmurzeni, mogli z błogim uśmiechem na ustach z zainteresowaniem wyłapywać kolejne, ukryte do tej pory gdzieś w zakamarkach niezwykle głębokiej i szerokiej sceny muzycznej niuanse i audiofilskie smaczki. I właśnie na takich, niespiesznych a zarazem wirtuozerskich nagraniach wychodzi cała prawda o „prawie topowych” Audio Physicach, które wprost uwielbiają barwę i charakterystykę wybrzmień naturalnego, nieskalanego elektroniką instrumentarium. Zdolne są bowiem oddać ich organiczną homogeniczność i dać nam nad wyraz sugestywną namiastkę czynnego uczestnictwa w nagraniu z wiernym odwzorowaniem akustyki pomieszczenia, w którym daną sesję przeprowadzono. Oczywiście nadal pozostajemy w roli słuchacza/widza, ale jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znika niewidzialna bariera pomiędzy nami a muzykami. Nie wiem jak Państwu, ale mi taka iluzja w domowych warunkach w zupełności wystarcza.
Po redakcyjnym odsłuchu Codexów i trójkowym Cardeasów 30 LJE śmiem twierdzić, iż tytułowe Audio Physic Avantera III są nad wyraz udanym przykładem ile potencjału flagowego modelu, przy odrobinie dobrej woli i zdecydowanie większej wiedzy inżynierskiej można zaimplementować w całkiem akceptowalnych tak gabarytowo, jak i cenowo konstrukcjach. Stawiając na wyrafinowanie i kulturę przekazu nie zapominają o swoim firmowym dziedzictwie, czyli niezwykłym poziomie rozdzielczości a gdy trzeba nie boją się z całą bezwzględną brutalnością użyć baterii swoich basowców. Są przez to niezwykle uniwersalną propozycją dla wszystkich tych, którzy poszukują wysokiej klasy kolumn nie na rok, czy dwa, ale na lata a ewentualne roszady w elektronice z nimi współpracującej będą jedynie utwierdzały ich nabywców w przekonaniu o słuszności dokonanego wyboru.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Nawet najmniejszej dyskusji nie podlega fakt, iż tytułowy brand przez zdecydowaną większość populacji audiofilów postrzegany jest jako zagorzały orędownik jak największej rozdzielczości. To jest pewnego rodzaju wizytówka tego producenta i albo się z nią identyfikujemy, albo omijamy szerokim łukiem. Naturalnie nie podnoszę tego faktu, aby czynić z tego powodu jakiekolwiek zarzuty, tylko delikatnie wprowadzić Was w temat znaczącej poprawy jakości dźwięku w domenie gładkości i wysycenia (oczywiście na ile jest to możliwe – przy utrzymaniu dobrego światła na scenie muzycznej) w zależności od cennikowej pozycji danego modelu. Niemożliwe? Nawet nie wiecie, jak się mylicie, gdyż nawet ja, będąc dość dobrze obeznanym z tego typu pomysłem na dźwięk, podczas aplikacji dostarczonych do testu przez cieszyńskiego dystrybutora Voice kolumn Audio Physic Avantera III nie sądziłem, że podobna sytuacja, czyli ciekawy krok w stronę pokazania bardziej homogenicznego przekazu będzie w stanie się urealnić. O co chodzi? Osobiście lubię nastawione na bogactwo informacji granie, niestety, niemalże od zawsze w przypadku produktów AP owa ilość słyszalnych artefaktów była tematem tabu, które w przypadku dzisiaj opisywanej pary zespołów głośnikowych zostało nieco nagięte do oczekiwań wielu od dawna zainteresowanych podobnymi zmianami w filozofii marki klientów. Zaciekawieni? Jeśli tak, zapraszam do lektury dalszej części tekstu.
Spoglądając na fotografie gołym okiem widać, że w sprawach designu i głównego nurtu zagadnień technicznych opisywane dzisiaj AP Avantery nie próbują płynąć nowym nurtem. To są nadal smukłe, oferujące na przedniej ściance jedynie wysoko i średnio-tonowe przetworniki konstrukcje (naturalnie nie zapomniano o sekcjach niskotonowych, które umieszczono na bokach skrzynek), które w trosce o poczucie stabilności posadowiono na znacznie zwiększających rozstaw punktów oparcia, dostarczonych w komplecie startowym łapach. Idąc tropem samej stabilizacji kolumn należy dodatkowo zwrócić uwagę na zastosowane miękko sadowiące je na podłożu firmowe stopy antywibracyjne. Ale to nie koniec walki o eliminację szkodliwych dla finalnego dźwięku wibracji, gdyż ze wspomnianymi artefaktami za pomocą odpowiedniej izolacji od całej konstrukcji przy pomocy odseparowanej platformy wojuje pojedynczy terminal przyłączeniowy dla kabli kolumnowych. Patrząc na konstrukcje obudów w przekroju poprzecznym widzimy kolejne starcie z przeciwnościami losu (eliminacja fal stojących wewnątrz obudów), czyli zbiegające się łukiem ku tyłowi boczne ścianki. Ostatnim ważnym dla brzmienia aspektem tego przykładu niemieckiej myśli technicznej jest skierowanie portu bas-refleksu w podłogę, co nieco ułatwia ustalenie miejsca ich ustawienia w pobliżu tylnej ściany zastanego pokoju. Zbliżając się ku końcowi tego akapitu wspomnę jeszcze o samym designie. Ciekawie usłojony fornir z drewna orzecha wespół z czernią aluminiowego panelu sekcji średnio-wysoko-tonowej i bocznych maskownic basowców sprawia, iż Niemki są w stanie zaskarbić sobie serca nawet najbardziej wybrednych pod względem wyglądu małżonek audiofilów, a to oznacza, że potencjalny zainteresowany połowę decyzyjnej drogi ma już za sobą.
Zanim przejdę do udowadniających tezę bardzo ciekawego w domenie muzykalności grania Avanter konkretnych przykładów płytowych, abyście przy ewentualnej osobistej próbie nie zaliczyli przysłowiowego zonka, muszę nieco dokładniej opisać, co w ich przypadku znaczy muzykalny przekaz. Czyżbym zaczynał się tłumaczyć? Nic z tych rzeczy. Kolumny prezentują bardzo ciekawy dźwięk. Jest bardzo równy, co ni mniej ni więcej oznacza, że przy konsekwentnej pracy wokół świetnego napowietrzenia i konturowości przekazu oferują niespotykany w niższych modelach zastrzyk gładkości i nasycenia muzyki. Oczywiście do angielskich Harbethów jest jeszcze daleko, ale spokojnie można powiedzieć, iż w temacie równouprawnienia poszczególnych pasm akustycznych są bardzo równe. Analizując malowany przez Avantery świat można powiedzieć, że od solidnej podbudowy najniższych rejestrów, poprzez dobrze podgrzany środek, po nadal bardzo otwarte, ale unikające wychodzenia przed szereg wysokie tony mamy do czynienia z dobrze uzupełniającymi się zakresami, a z tym w tańszych modelach bywało różnie. A to dopiero początek zalet tego modelu. Przecież w sukurs takiej prezentacji przychodzi jeszcze często zarezerwowana dla konstrukcji z wąskimi frontami umiejętność kreowania bardzo głębokiej wirtualnej sceny muzycznej i łatwość znikania z pomieszczenia. Czyżbym zanotował same zalety? Jak to zwykle bywa, zawsze przysłowiową szpilkę można gdzieś wcisnąć. Ale z ręką na sercu, nie będzie to rzucający się brutalnie w ucho zestaw niedociągnięć, tylko aspekty, które słyszałem w nieco lepszym wykonaniu. Do czego piję? Tak prawdę mówiąc pierwsze i chyba na chwilę obecną ostatnie, o którym warto wspomnieć, a co przychodzi mi na myśl, to mimo zaskakującego jak na tytułowy brand mocnego środka, na tle konkurencji nadal brakowało mi w nim nieco intymności. Oczywiście jest to punkt widzenia zmanierowanego wielbiciela takich klimatów, ale w celu odżegnania się od stronniczości powiem natychmiast, iż również w temacie bardzo gładkiego, ale zdecydowanie większego pakietu danych tego zakresu bez problemu znalazłbym odpowiedniego kontrpartnera. Jednak co by nie pisać, prezentowany zestaw zagrał na tyle dobrze, że śmiało mogę wystosować stwierdzenie w stylu: „powyższa lista jest wynikiem zwykłego czepiania się, co bez problemu jestem w stanie skreślić w stosunku do każdej recenzowanej konstrukcji”. Jak całość prezentacji wypadła w starciu z muzyką? Rozpocząłem z wysokiego „c” i na tapetę poszła najnowsza produkcja Anny Marii Jopek „Minione”. Efekt? To tak prawdę mówiąc był rasowy „Palec Boży”, gdyż to właśnie ta pozycja pokazała, że dla zaspokojenia wymogów naszej divy niezbędna jest solidna dawka bardzo soczystej średnicy. W przypadku opiniowanych konstrukcji było jej sporo, ale nie zaszkodziłoby, gdyby oprócz dobrego oddania masy i dostojności bardzo ważnego dla tego projektu muzycznego fortepianu głos artystki kipiałby pełnymi erotyki artefaktami mimiki jej twarzy. Nie było źle, ale czułem lekki niedosyt, co jak na idące przez życie ręka w rękę z analitycznością przekazu kolumny i tak było zaskakująco dobrym występem. A czy zawsze odnotowywałem taki niedopieszczony stan ducha? Naturalnie, że nie. Dobrym, wręcz będącym wodą na młyn fantastycznego brzmienia zestawu kolumn przykładem okazał się koncertowy krążek „S&M” grającego muzykę metalową zespołu Metallica. W tym przypadku pochodzące zza naszej zachodniej granicy smukłe panny pokazały się z jak najlepszej strony. Gdy głównym motywem były snujące się na tle mocnego rytmu perkusji ciężkie gitarowe riffy, natychmiast przypomniałem sobie, za co kochałem kiedyś taki styl muzyczny. Zaliczyłem istną jazdę bez trzymanki bez względu na poziom głośności. W moim pokoju urealniło się pełne masy i zarazem kontroli nad nią trzęsienie ziemi. A to był dopiero gitarowo-perkusyjny przedsmak z instrumentarium klasycznym w tle reszty wydarzenia muzycznego. Nie chcąc być posądzonym o drukowanie meczu i powoli zbliżając się do końca dzisiejszej przygody mogę powiedzieć tylko jedno, dzięki Audio Physicom nawet z drobnym minusikiem w sferze uduchowienia muzyki po zaliczeniu opisanego koncertu przyszła mi do głowy fantastyczna myśl, że mimo skromnych możliwości pochłaniania dobrodziejstw otaczającego nas świata młodość była dla mnie fajnym okresem, niestety przepołowionego już życia.
Tak. Powyższy tekst jest pełen pochwał. Ale szczerze mówiąc oceniane kolumny w pełni na nie zasługują. Naturalnie nie jest to produkt mogący zadowolić całą populację audiofilów, ale bez problemu coś ciekawego znajdą w nich również dotychczas szeroko omijający tę markę miłośnicy gładkiego grania. Dostajemy na tyle zrównoważony przekaz, że nie pokuszę się nawet o typowanie grupy docelowej. Jeśli jesteście w trakcie poszukiwań i nie hołdujecie przesuniętej w żadną stronę pod względem tonacji dźwięku estetyce kreowania wirtualnego świata muzyki, koniecznie powinniście się z nimi zapoznać. Owszem, jak to bywa w naszym hobby, najzwyczajniej w świecie mogą nie wpisać się w Wasze oczekiwania, ale nie spróbować ich w swoim środowisku byłoby poważnym zaniedbaniem, by nie powiedzieć niczym nieuzasadnioną nonszalancją.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Voice
Cena: 74 990 PLN
Dane techniczne:
Skuteczność : 89 dB
Pasmo przenoszenia: 27 – 40 000 Hz
Impedancja nominalna: 4 Ω
Rekomendowana moc wzmacniacza: 40-250W
Wymiary (S x W x G):1150 x 240 x 420 mm
Waga: 38 kg
Dostępne opcje wykończenia: Oak / Black ash / Cherry / Ebony / Walnut / White high gloss / Black high gloss
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Najnowsze komentarze