Tag Archives: audiofast


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. audiofast

Stealth Audio Śakra Gold XLR

Link do zapowiedzi: Stealth Audio Śakra Gold XLR

Opinia 1

Poza nielicznymi, wykazującymi niezdrowe parcie na szkło jednostkami, wiadomo nie od dziś, że pieniądze, szczególnie te „duże”, lubią ciszę, a robienie wokół nich i poniekąd również wokół siebie, szumu w wyższych sferach najdelikatniej rzecz ujmując nie jest w dobrym tonie. Czym innym jest bowiem „dyskretny urok elitarności” a czym innym hołdujące ostentacyjnemu konsumpcjonizmowi prężące się w błysku flashy paparazzi oklejone modnymi metkami „słupy ogłoszeniowe”. Dlatego też zainteresowanych niespecjalnie powinien dziwić fakt, iż naszym dzisiejszym bohaterem na swojej stronie nie chwali się ani sam producent, ani reprezentujący markę nasz rodzimy Audiofast. Tzn. wprawne oko w cenniku stosowną pozycję wyłuska, lecz ani zdjęć, ani tym bardziej nawet nie tyle szczegółowych, co wręcz jakichkolwiek informacji o ich budowie się nie uświadczy. Kreowanie wspomnianej elitarności poprzez nimb tajemniczości?

„Złota” Śakra prezentuje się tyleż dyskretnie, co elegancko i na swój sposób zdecydowanie mniej absorbująco wzorniczo od swojego niżej urodzonego rodzeństwa. O ile bowiem granatowe i czerwone carbonowe owijki redukujących tulei i wtyków w 17-ce potrafiły złapać za oko, o tyle tym razem wyszukane połączenie ciepłego złota ze zgaszoną, głęboką zielenią nadaje opalizująco czarnym przebiegom peszli ponadczasowej elegancji. Dodając do tego przyjemną wiotkość przewodów i firmowe, zapinane na zamek błyskawiczny miękkie etui śmiało możemy uznać, że końcowy nabywca może poczuć się odpowiednio dopieszczony.
Jak łatwo się domyślić wspomniana na wstępie enigmatyczność w serwowaniu jakichkolwiek, no może poza nieco studzącą zapał do zmian ceną, informacji znacząco ogranicza możliwości kwiecistych opisów ukrytych pod zewnętrznym, ochronnym oplotem autorskich rozwiązań. Całe szczęście mieliśmy tytułowe przewody na tyle długo przed publikacją niniejszego tekstu, że widząc informacyjną pustkę, czyli de facto nie widząc szans na zwyczajowe wygooglanie powszechnie dostępnych faktów natury anatomicznej od razu rozpoczęliśmy starania o takowych pozyskanie. I tak, jedyne co udało nam się oficjalnymi kanałami uzyskać niejako pokrywało się z tym co widać gołym okiem, czyli wzorem swojego niżej urodzonego rodzeństwa, czyli 16-ki i 17-ki również i Gold może pochwalić się autorską, wielowarstwowa geometrią „STEALTH Distributed LITZ” oraz vari-cross, której pochodną jest różnica średnic przewodów na ich końcach – te od strony źródła mają większą a od strony odbiornika mniejszą średnicę. Dielektrykiem są elastyczne hermetycznie zamknięte para-próżniowe rurki wypełnione helem oraz porowaty teflon. Gdzie zatem tkwią różnice umożliwiające uargumentowanie zauważalną różnicę cenę? W składzie amorficznego (całkowicie pozbawionego struktury krystalicznej) stopu z jakiego wykonano ultra cienkie (0.001″) przewodniki, bowiem w krytycznych miejscach zastosowano złoto o 99.97% czystości. Tajemnicą jednak pozostaje gdzie ów szlachetny kruszec się pojawia i w jakich dawkach. Warto również zwrócić uwagę na opatentowane autorskie wtyki Stealth o śladowej masie całkowitej i litych srebrnych pinach w ultra modyfikowanym PTFE (Teflon®) oraz Kevlarowych korpusach z zewnętrznymi powłokami z carbonowo/tytanowej plecionki. Ponadto zastosowano zaawansowana technikę terminacji zaciskania na zimno zapewniającą płynne przejście – bez udziału czynnika pośredniego (lutu), między przewodnikiem a stykiem.

Uczciwie przyznam, iż przechodząc do części poświęconej brzmieniu tytułowych łączówek miałem dość poważny problem. W dodatku problem o ważkości niemalże fundamentalnej i zarazem dotyczącej dogmatów estetyki do jakiej zdążyły przyzwyczaić nas wcześniejsze spotkania z przewodami sygnowanymi przez Sergueia Timacheva. No bo na miły Bóg ileż razy można stopniować transparentność, głębię i nieskalaność czerni, czy też holografię i niewymuszoność przekazu? Na dobrą sprawę takie wnikanie w niuanse i wspomniane siłowe stopniowanie (budowanie wymuszonej wielością modeli hierarchii) przypomina żmudne i rutynowe procedury testowe spędzające sen z powiek m.in. wytrawnym sommelierom, kiperom, czy też „nosom” (senselierom) najlepszych wytwórców perfum bezbłędnie wychwytujących najdrobniejsze nuty smakowe i zapachowe.
Dlatego też na potrzeby niniejszego testu zaproponuję ułatwiający umieszczenie naszego bohatera na mapie nausznych doznań zabieg. Otóż jako punkt wyjścia sugeruje uznać bazową, kupioną na absolucie czerni 16-kę a następnie ponad nią, na osi dynamiki i swobody artykulacji umiejscowić limitowaną 17-kę. I w tym momencie możemy wreszcie przejść do sedna, czyli Śakra Gold XLR byłaby może nie oczko, bądź dwa od niej wyżej, co lekkim łukiem skierowałaby się ku zaskakującej miękkości i gęstości struktury brył źródeł pozornych. Czemu zaskakującej? Cóż, zazwyczaj zagęszczenie i nadanie miękkości jest równoznaczne z utratą konkretności i ostrości rysunku. Tymczasem w przypadku naszych „złotek” nic takiego się nie dzieje, bowiem owa miękkość i gęstość idzie w parze ze zdolnością oddania misternej struktury łańcuchów DNA. Ot taki muzyczny ekwiwalent średnio/wielkoformatowej makrofotografii dmuchawca, bądź pajęczej sieci łączących wszystkie powyższe pozornie wykluczające się cechy. Weźmy na ten przykład album „Between Us and the Light” dream teamu Leszek Możdżer, Lars Danielsson, Zohar Fresco, gdzie idealnie ze sobą współgrają rozświetlony i dźwięczny fortepian, gęsty, mięsisty i majestatyczny kontrabas wymiennie z nieco bardziej gibką wiolonczelą oraz szorstkie i matowe perkusjonalia. Czyli pozornie klasyczny, lecz rządzący się własnymi prawami minimalistyczny skład zawieszony w absolutnej czerni kreowanego przez niego samego mikrokosmosu. Czyli wydawać by się mogło na tyle wyrafinowana a zarazem asekuracyjna pozycja, by bez większych oporów sięgać po nią chcąc zaprezentować możliwości posiadanego systemu. To jednak tylko zbiór pozorów, pobożnych życzeń i równie życzeniowego myślenia bowiem zbytnia konturowość kastruje ową pozycję z niezwykle intensywnego flow pomiędzy muzykami niespiesznie prowadzącymi swój dialog skupiając się li tylko na aspekcie technicznym nagrania. Z kolei krągłość i pluszowość brył gasi dźwięczność tak fortepianu, jak i perkusjonaliów szczelnie otulając ww. trio przysłowiowym kocem, w dodatku takim obciążeniowym, bądź wręcz gaśniczym. Czyli i tak źle i tak niedobrze. Tymczasem Śakra Gold w jedynie sobie i swojemu twórcy znany sposób nader udanie potrafi połączyć plastykę z rozdzielczością a miękkość z dźwięcznością idealnie trafiając w punkt i perfekcyjną, znaną z natury równowagę. I tu właśnie dochodzimy do kolejnego, wzbudzającego w pełni zrozumiałe emocje zagadnienia, czyli naturalności, bowiem próbując dokonać charakterystyki temperaturowej amerykańskich łączówek nie sposób zdefiniować je jako jednoznacznie, bądź nawet połowicznie romansujących z neutralnością, ochłodzeniem, bądź ociepleniem transmitowanych informacji. Dlatego też posłużyłem się, przynajmniej z mojego punktu widzenia najbliższą prawdzie naturalnością, gdyż tak właśnie obecność topowego Stealtha w moim systemie się objawiła.
A jak na tak onieśmielające wyrafinowanie zareagowały garażowo szorstki, grunge’owy „Covers in Chains” Steve’a Welsha, czy bezkompromisowy „Hymns in Dissonance” Whitechapel? I tu kolejna niespodzianka, gdyż zaskakująco dobrze. Nie dość bowiem, że nic a nic nie straciły ze swego natywnego „zardzewienia”, to dodatkowo zyskały na koherencji i emocjonalności. Precyzja kreowania lokalizacji źródeł pozornych szła w parze ze stricte high-endową rozdzielczością, lecz bez nadmiernej eteryczności, czy też sztucznego dociążenia dołu pasma idącym z utratą jego zróżnicowania. Oczywiście warto mieć na uwagę, iż gulgoczący growling, perkusyjne blasty i brutalne riffy nie każdemu mogą przypaść do gustu, jednak fakt pozostaje faktem, iż topowy stealth nie próbował z tej kakofonicznej młócki zrobić miałkiego muzaka nadającego się do hotelowej windy, bądź poczekalni u stomatologa.

Czymże zatem są tytułowe interkonekty Stealth Audio Śakra Gold XLR? Perfidnym sposobem na bezpardonowy drenaż naszego domowego budżetu li tylko w imię próżności posiadania flagowca, bez znaczącego progresu w stosunku do nieco mniej szalenie wycenionego rodzeństwa? Absolutnie nie. To po prostu ewidentny, choć niewykluczone, że jednak chwilowy (któż wie co przyniesie przyszłość), kres możliwości Sergueia Timacheva wyciśnięcia z autorskich technologii wszystkiego co najlepsze. Mamy zatem niezwykle koherentne zespolenie wszystkich wymaganych w High-Endzie cech, lecz nie zasadzie ich siłowego wtłoczenia i skondensowania a w pełni spójnej kompozycji szalenie niebezpiecznie zbliżającej się do podobno niedoścignionego ideału – „żywej” muzyki. Tylko tyle i aż tyle.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Pamiętacie niedawny test limitowanej wersji okablowania sygnałowego Śakra V17 Limited Edition XLR spod znaku Stealth Audio? Jeśli tak, na jego bazie z pewnością wiecie również, że umiejętnie operując plastyką i energią, nie zapominając przy tym o rozdzielczości prezentacji, świat muzyki może być w dobrym tego słowa znaczeniu zaskakująco angażujący. Na tyle hipnotyzująco, że gdy zasiądziemy do jej słuchania, ciężko jest się od niej oderwać. Wiem, bo chociażby tak jak w przypadku wspomnianej sesji testowej czasem ów stan zaliczam. Po co ten wywód? Naturalnie jako wprowadzenie w dzisiejsze spotkanie. Spotkanie, które ma pokazać, że dosłownie wszystko, nawet najbardziej udany produkt posiadając wiedzę techniczną można udoskonalić. To oczywiście idąc za powiedzeniem: „lepsze jest wrogiem dobrego” często bywa pewnego rodzaju pułapką, ale jak wspomniałem, nabyte przez lata doświadczenie w dojściu do oczekiwanego celu pozwala tego uniknąć. Do czego piję? Otóż gdy kilka tygodni temu wydawało się, że amerykański producent po wypuszczeniu limitowanej serii Śakra V17 przez dłuższy czas może odcinać kupony, ten nie zasypiał gruszek w popiele. Mianowicie poszedł o krok dalej w rozwoju wspomnianej konstrukcji i wprowadzając korekty konstrukcyjne posadowił na szczycie swojej oferty nowego flagowca. Chodzi oczywiście o wymieniony w tytule nietuzinkowo prezentujący się kabel sygnałowy, czyli dostarczony przez łódzki Audiofast Stealth Audio Śakra Gold XLR, nad brzmieniem którego pochylę się w kolejnych akapitach. Zainteresowani? Jeśli tak, zapraszam do lektury poniższego tekstu.

Jak zbudowany jest nasz bohater? To tak naprawdę rozwinięcie wersji Śakra V17 z tą tylko różnicą, że w głównej mierze w określonych na etapie badań miejscach krytycznych do przewodnika dodano złoto o czystości 99.97%. Reszta konstrukcji jest podobna. To zaś oznacza, iż naszego bohatera cechuje opatentowana geometria przebiegu sygnału – zmienność przekroju poprzecznego na całej długości kabla o nazwie „multi-variable-cross”. Przewodniki wykonane są z ultracienkiego drutu amorficznego o grubości 0.001”. Poszczególne nitki sygnałowe to drut typu Litz w rozproszonej, bezrezonansowej geometrii „vari-cross”. Inne istotne cechy dla tego modelu zaś opiewają na: indywidualne izolowanie żył, zastosowanie bezindukcyjnego izolowania bifilarnego, kontrolę rezonansu elektrycznego oraz mechanicznego, kontrolę impedancji charakterystyki pomiędzy pojemnością, indukcyjnością i rezystancją, a także zastosowanie dielektryka o niskim poziomie energii w postaci „para-próżni”. Całość zabiegów mających na celu maksymalizację jakości brzmienia Sakry Gold wieńczy terminacja kabla technologią spawania na zimno, czyli zaciskania wtyków na drutach za pomocą wysokiego ciśnienia. Finalnie w drodze do klienta nasz bohater pakowany jest w estetyczną torbę w formie zapinanego suwakiem koła i opatrzony certyfikatem oryginalności.

Jak można się spodziewać, będący rozwinięciem poprzednika model Gold z rodziny Stealth Audio Śakra idzie drogą limitowanej V17-ki. Jednak myli się ten, kto sądzi, iż są to zmiany na poziomie kosmetyki. Co to to nie. Owszem, nie jest to wywrócenie stolika do góry nogami w stylu postawienia na szybkość i atak z naturalną po tego typu powściągliwością poziomu soczystości przekazu kosztem muzykalności, ale zapewniam, w temacie zmian sporo się dzieje. A dzieje na poziomie esencjonalności, a przez to jeszcze naturalniej odczuwanej gładkości, jednak przy konsekwentnej kontroli dostarczanych przez system informacji i zebrania się w sobie całości prezentacji w formie zjawiskowo odczuwalnego impulsu. Jednym słowem wspomniana w poprzednim akapicie dodana szczypta złota do przewodniku tchnęła w prezentację dodatkowy pakiet nasycenia, co mimo już wcześniej mocnego poczucia namacalności wizualizowanych w eterze źródeł pozornych, dodatkowo ją podkręciła. Gdy kilka tygodni temu słuchałem V17, myślałem, że przekroczenie tego poziomu plastyki i ilości muzyki w muzyce jest już poziomem granicznym, mocodawca Stealth Audio pokazał, iż się myliłem. Jak to zrobił? Przecież zazwyczaj taka ilość wspomnianego dobra w pewien sposób zabija jej dźwięczność. To czasem może się podobać, bo osobnicy homo sapiens są nieobliczalni w swych wyborach choćby w imię ratowania źle skonfigurowanych systemów, ale w wartościach bezwzględnych mamy do czynienia z lekkim uśrednianiem danego wydarzenia. Otóż słowem kluczem jest konsekwentne utrzymanie istotnych dla danego materiału informacji. W tym konkretnym przypadku aby tego uniknąć chodzi o to, że góra choć w projekcji bliższa złota, aniżeli srebra nadal pokazuje zjawiskowe rozwibrowanie brylujących w niej alikwot, średnica plastyczna i wręcz kapiąca od soczystości ochoczo tryska zapewniającą namacalność rozdzielczością, zaś dolne partie mimo dobrze zaznaczonych krągłości nie tylko nie ciągną się po podłodze, ale dodatkowo prezentują dobrą krawędź uderzającego nas sejsmicznego tąpnięcia. Jak widać, podanie muzyki przez flagową Sakrę idzie drogą mocnych krągłości, jednakże zapewnienie im niezbędnej dla pokazania radości w muzyce transparentności pozwala uniknąć często kończącej się podobnymi zabiegami u konkurencji sonicznej nudy. Dla kochających zwaliste nasycenie i niepoparte wyrazistością rysowania sporych krągłości pewnie na krótką oczekiwanej, ale dla znaczącej populacji audiofreaków na dłuższą zwyczajnej nudy. Oczywiście mocodawca Stealth Audio zdawał sobie z tego sprawę i przy ewidentnym hołubieniu grania mocnym nasyceniem zadbał o rozdzielczość i swobodę prezentacji. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, takie postawienie sprawy powoduje, że świadomie wybieramy dobrze rozumiany, bo burzony jedynie przez słuchany materiał muzyczny, a nie pozbawioną racjonalności nadpobudliwość systemu, spokój w budowaniu realiów świata muzyki.
Aby wyjaśnić przedstawioną tezę umiejętnego dozowania wyartykułowanych cech brzmienia kabla oraz pokazać różnice pomiędzy cały czas zderzanymi ze sobą konstrukcjami serii Śakra, posłużę się materiałem z poprzedniego testu. W pierwszej kolejności było to szaleństwo spod znaku ostatniej płyty formacji Metallica „72 Seasons”. Nie będę się rozpisywał na temat najdrobniejszych niuansów, tylko wspomnę, iż wówczas przekaz brylował w estetyce dobrego wypełnienia, ale przy tym nie tracił wigoru podczas obrazowania zjawiskowości pracy perkusisty operującego w thrash-metalowej estetyce. To w moim odczuciu było najważniejsze, gdyż przy fajnym wypełnieniu zakresu środka i dźwięczności góry pasma akustycznego, dodatkowa masa i plastyka może mocno ograniczyć szybkość i zwartość prezentacji zakresu basu. Na szczęście ta kwestia była znakomita, bowiem dół był pełny, ale także zrywny. Może nie narysowany skalpelem, za to odpowiednio do reszty prezentacji zdefiniowany pod względem ostrości krawędzi. Co wydarzyło się zatem po wpięciu w tor Sakry Gold? Jak wynika z moich notatek, wszystkie kwestie nasycenia impulsu zostały ciekawie podkręcone. Na tyle, że mimo wyraźnego zwiększenia estetyki grania esencją dźwięku, nie traciła na tym wyrazistość ataku. Nadal był natychmiastowy, jednak niósł za sobą bardziej esencjonalne uderzenie energią. Krąglejszą, jednak bez rozmycia obrazu muzycznego, dzięki czemu zyskiwała wspominana przeze mnie praca wściekle wykorzystywanej perkusji. Nie wiem, jak konstruktor tego kabla to zrobił, ale finał jest zaskakująco ciekawy.
Drugim krążkiem obrazującym brzmienie naszego bohatera jest materiał tak zwanego dream teamu Leszka Możdżera wespół z Larsem Danielsonem i Zoharem Fresco „The Time”. Jak wypadł ten krążek? Powiem tak. Po tym co pokazała Metallica, wiedziałem że będzie dobrze. Jeśli ostry rock nie stracił na drapieżności, to melancholijny jazz mógł tylko na tym zyskać. I tak też było. A dlatego, że fortepian dostał więcej nadal dźwięcznej krągłości, kontrabas nie gubiąc informacji o współpracy palca ze struną pokazał większą głębię pudła rezonansowego, a bębniarz mocniej akcentując pracę stopy nadal czarował mieniącymi się w estetyce złota różnorakimi perkusjonaliami. Nic, tylko usiąść i odciąć się od zewnętrznego świata, co oczywiście z ochotą wcieliłem w życie.

Gdzie ulokowałbym naszego bohatera? Otóż mimo oferowania sporej dawki esencji w dźwięku jest na tyle otartym w kwestii witalności, że w pierwszej kolejności w przysłowiowych stu procentach powinien sprawdzić się u poszukiwaczy muzyki przez duże „M”. Zrobi co potrzeba, czyli tchnie w przekaz dawkę dobrze kontrolowanej krągłości, dzięki czemu pozwoli nam zapomnieć o Bożym świecie. W drugiej kolejności zaś widziałbym go również w systemach neutralnych. Nie popsuje niczego, a może okazać się, że dotychczasowe zadowolenie z posiadanych zabawek było tylko namiastką emocji, gdyż brakowało im solidnego nasycenia podpartego dźwięcznością, co zazwyczaj przekłada się na zjawiskowo namacalne granie. Wieńcząc ten test dodam jeszcze, iż jedynymi osobnikami, którzy mogą mieć problem z zaakceptowaniem cech Stealth Audio Śakra Gold XLR, to poszukiwacze wrażeń typu szybkość i ostrość rysowania świata muzyki ponad wszystko. Niestety Amerykanin ma inny pomysł w kwestii sprawiania przyjemności w paraniu się naszym hobby, dlatego ostatnia grupa może sobie go odpuścić. Na szczęście ostatnia grupa to pewnego rodzaju margines na poziomie błędu statystycznego, dlatego problemu jako takiego dla marki praktycznie nie ma.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiofast
Producent: Stealth Audio Cables
Cena: 173 980 PLN / 2 x 1m + 47 910 PLN (dodatkowe 0,5m)

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. audiofast

Gryphon Audio Diablo 333

Link do zapowiedzi: Gryphon Audio Diablo 333

Opinia 1

Choć od monachijskiej premiery tytułowego gościa z piekielnych czeluści minęły prawie dwa lata czasu a banner z jego podobizną na głównej stronie SoundRebels.com kusi od grudnia 2023 to dopiero teraz testowy egzemplarz trafił w nasze skromne progi. Zbytnia opieszałość ze strony rodzimego dystrybutora? Pozwolę się nie zgodzić – raczej świadome planowanie kalendarza publikacji mające za zadanie utrzymanie oczekiwanego poziomu zainteresowania. Kilometrowa kolejka chętnych na redakcyjne / przedzakupowe przymiarki potencjalnych nabywców? Nie wykluczam. Jednak zamiast snuć wyssane z wątpliwej czystości palca teorie spiskowe z radością pragniemy poinformować, iż wreszcie dane nam było rzucić tak uchem, jak i okiem, w dodatku we własnych systemach, na topową duńską super-integrę, czyli … Gryphon Audio Diablo 333, na test której serdecznie zapraszamy.

Wystarczy choćby pobieżny rzut oka, by autorytatywnie stwierdzić, iż na tle swego protoplasty, czyli nadal przez wielu uważanych za jedną z najlepszych super-integr 300-ki duński Diabeł ewidentnie wypiękniał. Przynajmniej pod względem designu bryły, bo już ukryty za 4 mm taflą czernionego szkła 4,3” dotykowy wyświetlacz TFT nie wszystkim może przypaść do gustu. Całe szczęście ortodoksyjni esteci mogą go nie tylko przyciemnić, co również wyłączyć, choć nieco wcześniejszych piktogramów na poprzecznej belce trochę żal. Niemniej jednak uczciwie trzeba przyznać, że całość prezentuje się i tak bardziej spójnie od błękitnych wyświetlaczy jakimi zastąpił mini oznaczenia np. Electrocompaniet. A właśnie, co do wyłączania, jednak już nie tylko displaya, co całego urządzenia, to stosowny przełącznik umieszczono na „podwoziu” integry, tuż za krawędzią frontu z prawej strony. Zanim jednak zagłębimy się w kolejne designersko-technologiczne niuanse pozwolę sobie jeszcze wspomnieć, iż Diablo 333 jest już drugim wzmacniaczem goszczącym u nas w tym roku, po rodzimym BonaWatt Tamesis, którego w pojedynkę ustawić na półce/platformie praktycznie nie sposób. Tzn. niby dla chcącego nic trudnego, o ile tylko niezbyt przesadnie dbamy o posiadane umeblowanie / podłogę, gdyż Duńczyka, podobnie do ww. „lampiszona” zamiast standardowych nóżek uzbrojono w solidne i zarazem ostre kolce, pod które wypadałoby podłożyć stosowne, całe szczęście znajdujące się na wyposażeniu podkładki. A jak łatwo się domyślić dzierżąc tytułowe, 50kg maleństwo (Bogu dzięki za zaokrąglenie końcówek radiatorów, które w 300-ce potrafiły pokiereszować palce) szanse by owymi kolcami trafić chociaż na połowę podkładek są nad wyraz znikome. Ba, na dobrą sprawę logistyka 333 wymaga udziału trzech osób – dwóch do ustawiania wzmacniacza i jednej do podkładania ww. podstawek. Ot, uroki High-Endu.
Wracając do aparycji naszego bohatera za oko łapie nader udany pomysł wkomponowania dwóch trapezoidalnych tafli czernionego szkła w dwa nałożone na siebie płaty szczotkowanego aluminium, przez co front zyskuje na dynamice a jednocześnie zgrabnie unika zarzutów o zbytnią komplikację. Suto ponacinaną płytę górną dzieli biegnący przez jej środek „przedziałek” a z kolei klasyczne boki zastąpiono, jak już zdążyłem wspomnieć, zaokrąglonymi, wpisanymi w bryłę wzmacniacza radiatorami.
Choć ściana tylna zachwyca bogactwem wyboru ociekających złotem przyłączy, to przy całym szczerym zachwycie pozwolę sobie na drobną uwagę natury funkcjonalno-ergonomicznej. Chodzi bowiem o powtórkę z rozrywki w kwestii nie tyle samego umiejscowienia bądź co bądź fenomenalnie wygodnych i masywnych terminali głośnikowych, co ich nazbyt „natrętne” sąsiedztwo. Otóż podobnie jak w 300-ce, również i tym razem aplikację „od góry” zakończonych widłami przewodów uniemożliwiają wyjścia na subwoofery. O ile jednak wcześniej blokowane były gniazda „+”, to tym razem padło na „-”. Niby najrozsądniej jest widełki aplikować od dołu, jednakże chociażby w przypadku np. okablowania zakończonego Furutechami CF-201R NCF firmowe kolce, w jakie wyposażona jest 333-ka, są zbyt niskie i wzmacniacz trzeba ustawiać tak, by jego tylna ścianka była zrównana z krawędzią półki a tym samym umożliwiała swobodne prowadzenie przewodów w dół. Rozwiązanie niby skuteczne, lecz zarazem eliminujące aplikację wszelakiej maści podstawek pod wtyk zasilający (vide Furutech NCF Booster), co przy ciężkich / absorbujących gabarytowo przewodach – w trakcie testów używałem Stealth Audio Dream v.10, jest nad wyraz wskazane. Skoro od parteru zacząłem, to jedynie wspomnę iż po lewicy 20A gniazda zasilającego C19 usytuowano komorę bezpiecznika (T8A) a po prawicy zacisk uziemienia. Nie tracąc jednak czasu pnijmy się po kolejnych poziomach interfejsów. I tak, na linii szalenie wygodnych zacisków głośnikowych znajdziemy symetrycznie rozmieszczone względem trzech we/wyjść IR i triggera dwie pary wejść liniowych XLR a nad nimi przedzielone serwisowym portem USB zestaw dwóch wejść liniowych wzbogacony o wyjścia na subwoofer i zewnętrzny rejestrator – wszystkie RCA. Jakby tego było mało, zgodnie z tradycją, nie zabrakło dwóch komór na opcjonalne moduły rozszerzeń – przy czym dolną przewidziano na będący zminiaturyzowaną/uproszczoną wersją Legato Legacy PS3 phono module, a z kolei górną pozostawiono dla najnowszy, oparty o kość Sabre ES9039PRO moduł DAC-3.
W zestawie znajdziemy również stosowny pilot zdalnego sterowania, który znacząco może nie tyle uproszczono w porównaniu z filigranowym i niezwykle designerskim „różdżkopodobnym” sterownikiem zapamiętanym z 300-ki, co w ramach firmowego portfolio znormalizowano i niestety pod względem masywności bryły zbrutalizowano.
Pod względem anatomii 333 zbudowany jest wprost bajecznie. To zbalansowane dual mono (Dual Mono Signal Paths) ze wspólnym, potężnym (2200VA, 17.5kg) toroidem Holmgrena o osobnych odczepach dla obu kanałów, imponującą baterią kondensatorów (po 68 000 µF na kanał) i tuzinem, znaczy się 12 bipolarnymi parami, „zapożyczonymi” z APEX-a tranzystorów wyjściowych 2SA-1943/2SC200 Toshiby na kanał zdolnych oddać po 333 W przy 8, 666 W przy 4 i … 1100W przy 2 Ω obciążeniu. Gwoli wyjaśnienia tylko dodam, iż nieco ponad 10 pierwszych Wattów oddawanych jest w czystej klasie A. Kontrolę nad tą bezdyskusyjnie imponująca mocą sprawuje również w pełni zbalansowana, sterowana mikroprocesorowo sekcja przedwzmacniacza o 43-stopniowej, opartej na przekaźnikach i rezystorach regulacji głośności. Jak łatwo się domyślić taka „elektrownia” zauważająco się grzeje, więc producent w trosce o dobrostan termiczny wykorzystanych w jej trzewiach komponentów postanowił nieco ulżyć chłodzeniu pasywnemu i wspomógł je umieszczonym pomiędzy trafem i komorami rozszerzeń wielołopatkowy cooler be quiet. Z równą atencją potraktowano również czterowarstwowe płytki drukowane na których ścieżki mogą pochwalić się grubością 70µ a dla dodatkowego usztywnienia już i tak pancernego korpusu całość spięto czteroramiennym, dokręconym do radiatorów „pająkiem”.

Jeśli zaś chodzi o brzmienie, to Diablo 333 już od pierwszych taktów „Amidst the Ruins” Saor robi na tyle piorunujące wrażenie, że większość konkurencji wypada na jego tle, jak nie przesadzając „stary” – grany przez Toma Cruise’a, Reacher przy reprezentującym zdecydowanie bliższe książkowemu wzorcowi atrybuty Alanie Ritchsonie. Znaczy się jak mało śmieszny żart z osób niskorosłych. Ba, pojawienie się w systemie potężnego Duńczyka dla ich posiadaczy będzie zazwyczaj wiązało się ze zdziwieniem, żeby nie powiedzieć grozą, nie mniejszymi od tych jakich doświadczyli na widok Wikingów zamieszkujący w klasztorze Lindisfarne w 793 roku mnisi. Jeśli bowiem ktoś do tej pory eksplorował muzyczną krainę łagodności i przez lata nie wychodził poza własna strefę komfortu, to najnowsza odsłona Diablo ma spore szanse, by tę sytuację diametralnie zmienić w ramach terapii szokowej przypominając co to jest dynamika i swoboda prezentacji. Nie ma bowiem co owijać w bawełnę, bo i sam wzmacniacz jest od tego szalenie odległy, że pojawienie się 333 w systemie początkowo odebrać można niemalże jak aplikację nitro w zazwyczaj majestatycznie płynącej po autostradach eleganckiej limuzynie. Wciskamy na pilocie Gryphona czerwony przycisk, play na źródle i zostajemy dosłownie wciśnięci w fotel jak przy wdepnięciu pedału przyspieszenia do podłogi i stan ten nie opuszcza nas aż do końca krążka. Na „Ballistic, Sadistic” Annihilator jest piekielnie szybko, czuć utwardzenie „zawieszenia”, lecz nie sposób mówić o jakichkolwiek oznakach osuszenia, czy też zbytniej analityczności. Po prostu całość zostaje wzięta w nawet nie stalowe, co tytanowe klamry i ściśnięta tak, że stosowana przez Melodikę Solid Grip Technology wydaje się przy tym niewinną pieszczotą. Wyraźnie słychać różnice pomiędzy uderzeniem stopy i werbla tak pod względem chrupkości, jak i idącej w parze z natychmiastowością ataku energią, więc nawet w najbardziej karkołomnych spiętrzeniach dźwięku nie ma szans na przyłapanie Gryphona na próbach uproszczenia, sklejenia ze sobą, bądź chociażby uśrednienia, czy też nie daj Bóg pominięcia jakichkolwiek niuansów i instrumentalnych wygibasów. Jeśli tylko taki galimatias na materiał źródłowy trafił, to nie ma zmiłuj – Diablo to to zagra z dziką radością i kipiącą emocjami spontanicznością. Góra jest otwarta, rozdzielcza i onieśmielająco odważna, co pozornie, przy niezbyt audiofilskim materiale może wydawać się problematyczne, lecz praktyka pokazuje, że po prostu dostajemy to, co na „taśmę”/dyski trafiło z natywną ostrością i precyzja obrazowania a jeśli tylko coś chrzęści i skrzypi, to znak, iż takowa ziarnistość i granulacja przez mikrofony zostały zdjęte.
Operujące w nieco łagodniejszej tonacji oniryczny „Memoria” Trentemøller i niezwykle ambientowy, wypełniony świergotem ptaków „Nebulous Nights – An Ambient Excursion into Profound Mysteries” Röyksopp pokazały nie mniej ciekawe oblicze Diablo. Okazało się bowiem, że tytułowa integra nie tylko ogłuszającymi dawkami decybeli potrafi kruszyć mury, o zalegających w kredensie rodowych skorupach nawet nie wspominając, lecz i czule szeptać do uszu na iście wieczorno-nocnych poziomach głośności i to bez utraty znanej z wyższych poziomów głośności fenomenalnej rozdzielczości i otwartości dźwięku. Wszelakiej maści stuki, szumy i trzaski reprodukowane na niemalże graniczących ze słyszalnością poziomach cały czas są obecne i definiowalne, więc jeśli tylko dobierzemy kolumny takową sztukę potrafiące, a rezydujące u mnie AudioSolutions Figaro L2 w tej roli sprawdzają się wyśmienicie, to ów elektroniczny plankton zostanie nam zaserwowany. Chociaż z perspektywy czasu pozwolę sobie stwierdzić, iż im większy udział pierwiastka ludzkiego i naturalnego instrumentarium w nagraniu mieć będziemy, jak daleko nie szukając w operującym w podobnej delikatności melancholijny „To Cross or To Burn” Venamoris & Dave Lombardo, to nagle okaże się, że namacalność i poczucie obecności wykonawców niemalże na wyciągnięcie ręki może być jeszcze bardziej realistyczne a wcześniejsza bezpardonowość prezentacji i zapierająca dech w piersiach dynamika pozostają krótko trzymane na wodzy, by nawet przez moment nie wpłynąć na zbytnią nerwowość, czy też spektakularność leniwie sączącej się narracji. Wystarczy jednak perełka w stylu szorstko-garażowego „Animal Magnetism”, by w tzw. okamgnieniu leniwie szemrzący w listowiu strumyczek informacji przerodził się w rwącą górską rzekę o prądzie zdolnym porwać nie tylko niewprawnego pieszego wędrowca, co niefrasobliwie omijającego bród ponad 3 tonowego Forda F150 Raptor (5.0L PDFI V8). Dlatego też sięgając po wielką symfonikę w stylu audiofilskiego wydania Telarca „Tchaikovsky: 1812 Overture, Op. 49, TH 49 & Other Orchestral Works” Erich Kunzel & Cincinnati Pops Orchestra miejcie Państwo baczenie, iż rozpiętość dynamiczna wielkiego aparatu wykonawczego to nie przelewki, więc warto biorąc ów fakt pod uwagę dostosować głośność, by nie zostać zdmuchniętym z kanapy przy pierwszym lepszym tutti, bądź armatniej salwie.

Śmiem twierdzić, że ekipa z Ry zamiast asekuracyjnego liftingu biorąc na tapet pomysł modernizacji nadal świetnie sprzedającej się i cieszącej się w pełni zasłużonym szacunkiem 300-ki pojechała po przysłowiowej bandzie i stworzyła prawdziwą, zintegrowaną bestię, której charakter dyplomatycznie ukryła pod symbolem adekwatnym oddawanej przy 8Ω mocy. Wystarczy jednak dosłownie chwila sam na sam z Diablo 333, by dojść do niepodważalnych wniosków, że prawdziwą naturę tytułowej super-integry oddają przypisane 4Ω impedancji trzy szóstki. Zaintonujmy zatem „The Number of the Beast” i zegnijmy karki przed nowym władcą piekieł, bo w pełni na to zasługuje.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Choć znajomość oferty duńskiej marki Gryphon Audio żartobliwie mówiąc mamy w tak zwanym małym palcu, to jednak w przypadku tego konkretnego produktu spokojnie możemy powiedzieć „nareszcie”. A to dlatego, że choć od monachijskiej premiery dzisiejszego bohatera minęły ponad dwa lata, to z uwagi na duże zainteresowanie pośród dystrybutorów na świecie, które przełożyło się na długie oczekiwanie na pierwszy egzemplarz w Polsce oraz sporą listę potencjalnych nabywców chętnych do posłuchania i ma się rozumieć recenzentów spowodowały, że na jego wizytę w naszych okowach trzeba było czekać aż do dziś. Czy było warto? Cóż, patrząc od strony kolejnego ciekawego doświadczenia bez dwóch zdań jak najbardziej. A jak brzmi odpowiedź w odniesieniu do oferowanego brzmienia? Na to, skądinąd najważniejsze pytanie odpowiedź znajdziecie oczywiście w poniższym, będącym wynikiem starań łódzkiego Audiofastu teście, którego tematem zgodnie z tytułem artykułu będzie wzmacniacz zintegrowany Gryphon Audio Diablo 333.

Jeśli chodzi o aparycję tytułowego diabła, jedno jest pewne, wizualnie dzieje się sporo. Jednakże co dla tej marki jest znamienne, mimo wielu zabiegów designerskich żaden produkt tej stajni nie wygląda nazbyt strojnie, żeby przypominać cygański tabor – z całym szacunkiem dla wspomnianej podróżniczej nacji. To oczywiście feedback odpowiedniego wyczucia estetyki ogólnego wyglądu tego typu urządzeń. Co to oznacza? Już zdradzam. W przypadku naszego bohatera front to umiejętne połączenie grubego płata szczotkowanego aluminium z wyciętym motywem trójkąta uzupełnionym czernionym akrylem, w dolnej części którego wkomponowano lekko wystający, podobny wizualnie i tak samo wykończony, tylko nieco mniejszy prostopadłościan jako ostoja dla naprawdę czytelnego, dotykowego wyświetlacza. Kreśląc kilka zdań o innych elementach obudowy chyba najważniejszymi, będącymi naturalną konsekwencją zapewnienia odpowiedniego chłodzenia przy tak dużej oddawanej mocy są przymocowane do bocznych ścianek obudowy wielkie, zaoblone na górnej i dolnej krawędzi radiatory oraz zorientowane na górnej połaci skrzynki serie bloków poprzecznych otworów wentylacyjnych. Tyle na temat wyglądu i działań na rzecz bezpieczeństwa użytkowania, dlatego przejdźmy do opisu tylnego panelu przyłączeniowego. Ten spełniając zadania poważnej, nie oszukujmy się, iście high-endowej integry jest bogato wyposażony. A znajdziemy na nim 2 wejścia liniowe RCA, dwa wejścia XLR, wyjście liniowe i na dwa subwoofery w testowym egzemplarzu nie zabrakło modułu phonostage’a z wejściem XLR i hebelkową regulacją nastaw dla każdego, terminale kolumnowe, zacisk uziemienia, 20A gniazdo zasilania IEC i gniazdo bezpiecznika. Oczywistym jest dodawanie do kompletu startowego pilota zdalnego sterowania. Co do kwestii danych technicznych, z autopsji wiem, że z długiej listy znakomicie wdrożonych w życie rozwiązań technicznych najistotniejszymi jest brak jakiegokolwiek globalnego ujemnego sprzężenia zwrotnego, prowadzenie sygnału w konfiguracji True Dual Mono oraz moc na poziomie 333W dla 8 i 666 dla 4 Ohm. Jak widać, konstrukcja pod każdym względem nietuzinkowa, dlatego tym bardziej potencjalnych zainteresowanych zapraszam na kilka strof o jej brzmieniu.

Uf, wreszcie dotarliśmy do opisu brzmienia. Dlaczego „uf”? Powód jest banalny i wynikiem niecierpliwości przelania swoich odczuć na klawiaturę. Odczuć z jednej strony pozytywnych, a z drugiej pełnych wskazówek dla potencjalnych zainteresowanych. Chodzi mianowicie o jego wyrazistość prezentacji. Na tle ogólnego mainstreamu najnowszy zintegrowany Gryphon w pozytywnym słowa znaczeniu to zgodnie z nazwą rasowy diabeł. Agresywny w ostrości rysunku i nieobliczalny w ilości oddawanej energii oraz szybkości narastania sygnału, dlatego z tych powodów przez wielu uważany za zbyt mało muzykalny. Ale przecież tak naprawdę taki miał być. Już Diablo 300 dla sporej grupy melomanów był zbyt wyrazisty, niestety z drugiej strony dla innej nie tak nieobliczalny, jak by chcieli celem uzyskania w warunkach domowych dobrze rozumianego szaleństwa. Dlatego aby spełnić oczekiwania tych ostatnich, powołano do życia tytułowe trzy trójki. Co ważne, od pierwszego włączenia mające wiele wspólnych sonicznych cech z ostatnio nabytym przeze mnie przedwzmacniaczem liniowym Commander. Chodzi o dobrze rozumianą twardość i kontrolę dźwięku, przy zachowaniu odpowiedniej energii w środku pasma i zjawiskowym blasku górnego zakresu. I gdy wydawałoby się, że na przysłowiowej tacy dostajemy uniwersalny lek na wszelkie problemy konfiguracyjne, tak naprawdę stajemy przed nie lada wyzwaniem ujarzmienia tak mocy, jak i przez wielu z nas poszukiwanych, w tym przypadku wyśrubowanych jakościowo cech rysujących świat muzyki. Bez odpowiedniego podejścia Diablo 333 kolokwialnie mówiąc nie zostawia jeńców. Wszytko co robi, czyli podanie rytmu, dozowanie energii, szybkość i dźwięczność w tym przypadku bardziej rysowanego, aniżeli malowanego świata zapisów nutowych, robi na rzadko spotykanym w naszej zabawie poziomie. Niestety w tym wszystkim jest jeden haczyk. Otóż, gdy z jednej strony jest to bardzo poszukiwane, z drugiej niestety bardzo wymagające od strony konfiguracyjnej. Jeśli jednak się z tym uporamy, co na bazie wiedzy wkomponowania podobnie brzmiącego przedwzmacniacza Commander bez problemu uczyniłem, dostajemy świat muzyki przez duże „Ś”, czyli pełen oczekiwanych zaskoczeń, bo wizualizowany bez nudnych uśrednień, co każdy rodzaj twórczości dosłownie i w przenośni pokazywał jak na dłoni.
Weźmy na tapet choćby według niektórych obecnie grającą nie rocka, tylko Thrash metal Metallicę i jej „72 Seasons”. Owszem, w tym materiale są świetne brzmiące gitary, charyzmatyczna wokaliza, ale nie oszukujmy się, ton całemu przedsięwzięciu nadaje perkusja. Mocna, szybka, zaskakująca w zmianach rytmu, bez czego moim zdaniem ten kultowy zespół tym krążkiem powieliłby jedynie dawne produkcje, a tak nawet nie do końca wpisując się w oczekiwania wiernych fanów pokazał, że panowie mimo słusznego wieku potrafią przyłożyć. I jeśli chodzi o mnie, bez problemu to kupuję. A gdy do tego dostałem poziom agresji oferowanej przez Diablo 333, płyta ciurkiem leciała od dechy do dechy z czarnego krążka dwa razy z rzędu. Dlaczego z nośnika winylowego? Po pierwsze to efekt wiedzy co z czym połączyć – o stosownych kablach nie wspominając, aby dostać oczekiwany wynik, a po drugie z uwagi na bardziej ludzką od cyfrowego źródła specyfikę brzmienia. Reasumując występ przywołanego materiału otrzymałem mocną krawędź dźwięku, dzięki temu czytelny rysunek wirtualnej sceny z idealnie podanymi poczynaniami bębniarza, solidną dawkę energii podkreślającą nie tylko stopę perkusji, ale także gitarowe popisy oraz dzięki dźwięczności najwyższych rejestrów znakomity rozmach prezentacji. Jednym słowem ogień w najczystszej postaci. Żadnego umilania na siłę, tylko realizację w artystycznym rozumieniu złowrogich zamierzeń artystów.
Z innej beczki spójrzmy na muzykę spod znaku kontemplacyjnego jazzu formacji Bobo Stenson Trio „Sphere”. To jak wiadomo inna bajka muzyczna. Pełna powolnego, ale dogłębnie wnikającego w duszę słuchacza rozbudzania emocji poprzez cyzelowanie pojedynczego dźwięku. A jeśli tak, nieocenionym wydaje się być podejście do tego tematu z punktu widzenia 333, czyli wyraziście w każdym aspekcie. I po trosze tak jest. Dlaczego dałem margines bezpieczeństwa? To wynika z dotychczas wyartykułowanych w teście niuansów sonicznych naszej integry. Chodzi o łatwe przerysowanie tej muzyki, co może skończyć się pewnego rodzaju klinicznością prezentacji. Niestety nie samą krawędzią wirtualnego bytu i jego zwartym uderzeniem akurat ten nurt jazzu żyje. Do nadania mu odpowiedniej mistyczności potrzebna jest jednak szczypta plastyki. Plastyki, która akurat w tej konstrukcji Gryphona nie jest jakoś szczególnie eksponowana – to raczej domena wszystkich końcówek mocy grających w klasie A i trzeba zadbać o jej poziom za pomocą konfiguracji systemu. Ja oczywiście się postarałem i muzyka wypadła fajnie, ale przyznaję się bez bicia, że i tak do sposobu na muzykę w estetyce mojego grającej w czystego w klasie „A” Apex-a i tak było daleko. Dobrze w ogólnym rozrachunku, jednak dla mnie, na co dzień mocno stawiającego na lekkie podkręcenie ciepła i soczystości nawet kosztem konturu przekaz mógłby oferować nieco więcej przysłowiowego „mięcha”. Ale zaznaczam, przerysowuję sytuację, alby pokazać gdzie tkwi clou zakończenia z pełnym sukcesem próby zaadaptowania Duńczyka w momencie hołubienia solidniejszej dawki homogeniczności. Czy zatem mimo wielu dobrych wyników testu jednak udało mi się wyłapać jakiś problem? Bynajmniej, bowiem już w przedprodukcyjnych założeniach projekcja ostentacyjnie miłej dla ucha muzyki nie była jego gestii. Miał być bardziej wyrazisty od 300-ki i taki jest. Koniec kropka.

Gdy nadszedł czas ogólnej oceny brzmienia naszego bohatera i wytypowania dla niego potencjalnej grupy docelowej, zrobię to w kilku żołnierskich słowach. Jeśli jesteś piewcą lampowego czarowania, nawet z samego założenia konstruktorów pokazania muzyki pełnej nieprzewidywalności z najmocniejszym Diablo z pewnością bliską stu procent nie będzie Tobie po drodze. W momencie stawiania na fajny konsensus pomiędzy wagą, plastyką i ostrością rysunku spektaklu muzycznego po umiejętnym dostrojeniu zestawu do estetyki grania 333 bez problemu się w nim zakochasz. Jeśli zaś szukasz dobrze rozumianej bezczelności grania swojej układanki, moim zdaniem bierz go w ciemno. Oczywiście w ostatnim przypadku również powinno się z nim odbyć sesję zapoznawczą, ale po tym co pokazał w wersji sauté, czyli wpięty bez żadnych korekt systemu, jestem dziwnie spokojny, że ta grupa bez najmniejszych problemów znajdzie w nim swojego pobratymcę praktycznie od startu. To wcielony diabeł i jeśli wewnętrznie tak się czujecie, nie będzie innej drogi.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiofast
Producent: Gryphon Audio
Cena: 118 000 PLN; + 33 000 PLN DAC2; + 26 000 PLN PS3 phono module

Dane techniczne
Moc: 2 x 333 W / 8Ω; 2 x 666 W / 4Ω; 2 x 1100 W / 2Ω
Impedancja wyjściowa: 0,015 Ω
Pasmo przenoszenia (-3dB): od 0,1 Hz do 350 kHz
Pojemność kondensatorów: 2 x 68 000 µF
Wzmocnienie: +38 dB
Wzmocnienie wyjścia na subwoofer: +12dB
Impedancja wejściowa: 50kΩ (XLR); 30kΩ (RCA)
Wejścia: 2 pary XLR, 2 pary RCA
Wyjścia: para RCA (tape out); para RCA (Sub out)
Pobór mocy: ≤ 0.5W (standby), 180W (w spoczynku)
Wymiary (S x G x W): 468 x 472x 245 mm
Waga: 50,6 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. audiofast

Gryphon Audio Diablo 333
artykuł opublikowany / article published in Polish

Zapowiada się iście szatański weekend – Gryphon Audio Diablo 333.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. audiofast

Stealth Audio Śakra v.17 Limited Edition XLR

Opinia 1

Choć dla osób postronnych High End może jawić się jako odmienny stan świadomości, byt równoległy a w ekstremalnych przypadkach istny dom wariatów / ucieleśnienie chorych wizji szaleńca, to jednostki, do których grona z racji pielęgnowanego hobby od pewnego czasu się zaliczamy, ww. zjawisko zgłębiające doskonale wiedzą, że to tylko pozory. I choć są to pozory tożsame z pozostałymi obszarami tzw. dóbr luksusowych, to podobnie jak w segmencie motoryzacyjnym, pod ociekającą złotem, carbonem, naturalną skórą i tropikalnymi gatunkami drewna pokrytymi niewyobrażalną ilością warstw lakieru skorupą zaskakująco często kryją się szalenie zaawansowane technologie godne laboratoriów NASA, opracowywane i doskonalone przez lata rozwiązania i patenty o których nawet nie śniło się filozofom. Jak jednak wspomniałem poruszamy się wśród dóbr luksusowych, gdzie widniejące na „metkach” ceny, choć coraz bardziej odklejone od otaczającej nas szarej rzeczywistości nadal szokują, to pomijając ich czysto pozycjonującą rolę tak naprawdę dla potencjalnych nabywców mają znaczenie jeśli nie pomijalne, to co najwyżej drugo / trzecio rzędne. Jeśli bowiem po aplikacji danego urządzenia / akcesorium w systemie jego wpływ oceniany jest pozytywnie, to każdy zainteresowany decyzję o zakupie, bądź zwrocie podejmuje indywidualnie i rozpatruje ją jedynie w kategorii swoistej zachcianki. I właśnie w ramach podążania owym, czysto hedonistycznym nurtem tym razem, dzięki uprzejmości łódzkiego Audiofastu mieliśmy okazję wziąć na redakcyjny tapet kolejny przewód sygnowany przez markę właśnie z najbardziej ekstremalną odmianą utożsamianą. Panie i panowie, oto Stealth Audio Śakra v.17 Limited Edition XLR.

Choć zwykło się uważać, że High End nie lubi pośpiechu, to obserwując dynamikę fluktuacji amerykańskiego portfolio można dojść do wniosku, że choć daleko jej do niedawnej (przedcovidowej) sezonowości segmentu wielokanałowych amplitunerów, ale śmiało można mówić o zamiłowaniu Sergueia Timacheva – założyciela, właściciela i głównego konstruktora Stealth Audio do krótkich, limitowanych serii. Jak jednak łatwo się domyślić i co zarazem jest zdecydowanie bliższe prawdzie, na skutek wielce pożądanej w „naszej branży” swoistej nerwicy natręctw Serguei Timachev po prostu nie potrafi spokojnie usiedzieć w miejscu i jeśli tylko uzna, że coś w danej materii jest jeszcze do poprawienia, to po prostu to robi i na drodze takich udoskonaleń wypuszcza spod swych rąk kolejne inkarnacje okablowania. Jak jednak widać na powyższej galerii zamiast li tylko zmieniać naklejki/oznaczenia Stealth stara się możliwie wyraźnie różnicować poszczególne wypusty, więc o ile 16-ki łapały za oko śnieżną bielą zewnętrznego oplotu kontrastującą z czernią karbonowych pierścieni, to nasze tytułowe gościnie nader udanie łączą opalizującą czerń ochronnego peszla z dystyngowaną burgundową czerwienią, oraz błękitem owych splitterów. Za wspólny mianownik można za to uznać świetne neoprenowo-podobne zapinane na suwak pokrowce (vide unboxing), w jakich przewody docierają co odbiorców końcowych.
Jak już w ramach recenzji v.16 wspominaliśmy również i 17-kę charakteryzuje kierunkowość wyznaczona, przynajmniej w wersji XLR, nie tylko przez konfekcję opatentowanymi wtykami, lecz również / przede wszystkim przez autorską zmienną geometrię (vari-cross) dbającą m.in. o dopasowanie/optymalizację impedancji pomiędzy źródłem i odbiornikiem sygnału, co jest widoczne pod postacią zauważalnie różnych średnic przewodów na ich końcach – te od strony źródła mają większą a od strony odbiornika mniejszą średnicę. Wiązki przewodzące wykonano z ultracienkich drucików z idealnie amorficznego stopu o grubości 0,001″ (0.0254 mm) poddanych obróbce C-37. Każda ze zdublowanych w porównaniu z v.16 żył jest izolowana lakierem i ułożona jest zgodnie z geometrią „STEALTH Distributed LITZ” będącą z racji wielowarstwowości przewodów zaawansowaną wariacja nt. uzwojenia bifilarnego. Wzorem swoich poprzedników również i w 17-kach w roli dielektryka sięgnięto po elastyczne hermetycznie zamknięte para-próżniowe (występuje w nich tzw. szorstka próżnia) rurki wypełnione helem oraz porowaty teflon. Przewody wykonywane są ręcznie, przy czym istnieje możliwość zamówienia wersji uzbrojonej w czarno/czerwone, bądź całkowicie czarne dodatki.

Niby dotychczasowe spotkania ze Stealthami powinny przyzwyczaić nas do tego, że amerykańskie przewody stanowią niejako zaprzeczenie stereotypowych wyobrażeń o High-Endzie a zarazem potwierdzenie głoszonych przez kablosceptyków dogmatów o „niesłyszalności” okablowania, jednak każdy kolejny test sygnowanych przez Sergueia Timacheva „drutów” wydaje się nosić znamiona swoistego detoxu. Zamiast bowiem u osób usilnie poszukujących taniej sensacji i krótkotrwałej podniety wywoływać tzw. „efekt Wow!” może skończyć się co najwyżej wzruszeniem ramion, czy wręcz sporym rozczarowaniem. Nie działa bowiem na nasze zmysły niczym, pomijając znane ludzkości środki psychoaktywne, zakroplona u wrót lunaparku atropina, lecz raczej pełni rolę udrażniająco – oczyszczającą. Ze skutecznością Nevada Daiquiri usuwa zalegające w arteriach złogi i z laserową precyzją zdejmuje kataraktę z naszych oczu. Co ciekawe widzimy, znaczy się słyszymy więcej a zarazem całość prezentacji przybiera nie tyle ciemniejsze barwy, co staje się zauważalnie mniej krzykliwa i pstrokata. I to jest właśnie znak firmowy Stealthów – unaocznianie / unausznianie fenomenalnej rozdzielczości nie poprzez przejaskrawianie detaliczności i wyostrzanie konturów a osiągnięcie takiej czystości prezentacji, by wszelakiej maści jej składowe osadzić w absolutnej, niezmąconej i bezkresnej czerni. To właśnie z niej wyłaniają się poszczególne źródła pozorne a z owych źródeł komponowane są kolejne plany. I tu kolejna uwaga. Otóż wzorem swojego rodzeństwa Śakra v.17 kreuje scenę nie przed a za linią kolumn, więc próżno szukać tu podawania dźwięków „na twarz”, czy też pakowania się zmysłowo szepczących do ucha szansonistek na kolana słuchaczy. Czy takie dystansowanie się aparatu wykonawczego od odbiorców jest właściwe, czy też pożądane? Cóż, o gustach się nie dyskutuje, jednak trzymając się faktów, poza przybytkami, gdzie z menu można wybrać tzw. „lap dance” właśnie taki układ ról jest obowiązujący. I tyle w temacie. Dlatego też nawet sięgając po bardzo „blisko” nagrany „Quelqu’un m’a dit” Carli Bruni choć doświadczymy niezwykle intymnego, iście buduarowego, entourage’u, to sama wokalistka będzie od nas co najwyżej na umowne wyciągnięcie ręki – ona na scenie maleńkiego klubu a my w wygodnym fotelu przy jednym z pierwszych stolików. Jednak, żeby była jasność – operujemy na niesłychanie wysokim, stricte stratosferycznym pułapie intensywności i realizmu, więc poczucie obecności wokalistki, czy też zdolność śledzenia jej gry nie podlegają najmniejszej dyskusji a jedynie chodzi o to, że amerykańskie łączówki nie mają w swojej sygnaturze za grosz, pardon my French, pornograficznej maniery atakowania odbiorcy wyolbrzymionymi detalami. Można je zatem porównać do domowej, opartej na naturalnych składnikach, w tym przyprawach, kuchni, która na tle tej „śmieciowej” – aż trzeszczącej od wszelakiej maści polepszaczy i intensyfikatorów w smaku może początkowo wydawać się właśnie w domenie intensywności doznań podniebienia dość zachowawcza, lecz tak naprawdę to właśnie ona dopiero daje możliwość budowania własnej wrażliwości i delektowania się każdym kęsem.
A skoro o konsumpcji mowa, to na mojej playliście nie mogło zabraknąć „For The Demented” Annihilatora z zakładam, że wręcz idealnie wpasowującym się w gusta samego Hannibala Lectera jakże epickim utworem „Pieces Of You”. Tu już nie ma mowy o jakimkolwiek zawoalowaniu i delikatności. Są za to obłąkańcze perkusyjne galopady, ogniste, acz niepozbawione matematycznej precyzji, riffy i wściekle wyrykiwane wokale, którym nie sposób odmówić ekspresji, więc wszyscy który po lekturze moich wcześniejszych obserwacji poczynionych na zdecydowanie bardziej stonowanym tak dynamicznie, jak i emocjonalnie materiale zachodzili w głowę, czy przypadkiem 17-ka nie działa na system jak metaforyczny Pavulon mogą już przestać niepotrzebnie martwić się na zapas, gdyż nijakiego spowolnienia i złagodzenia nie muszą się obawiać. Jedyne, czego może początkowo brakować słuchaczom przyzwyczajonym do nieco bardziej siermiężnej prezentacji, to zazwyczaj reprezentowanej przez niższych lotów okablowanie granulacji nadającej całości garażowej chropowatości niezależnie od tego, czy takowa fizycznie na materiale źródłowym się znalazła, czy też nie. A Stealthy ani nic od siebie nie dodają, ale też i niczego dla siebie nie zachowują, więc jeśli ktoś owej garażowości nie zawarł, to same z siebie jej nie wyczarują. Mamy zatem nader oczywiste wykluczenie jakichkolwiek przejawów uśredniania a tym samym pewność, że różnicowanie jakości materiału źródłowego będzie na najwyższym poziomie, lecz i bez, przynajmniej z mojego, czysto subiektywnego, punktu widzenia, bezsensownego piętnowania każdego potknięcia i niedoskonałości, które choć doskonale słyszalne nie są powodem bezpardonowego „roasta”.

Tytułowe łączówki Stealth Audio Śakra v.17 Limited Edition XLR to propozycja dla wytrawnych, high-endowych smakoszy, którzy wzbiwszy się na wyżyny możliwej do osiągnięcia w domowych warunkach jakości dźwięku nie czują potrzeby czegokolwiek w sygnaturze własnych systemów zmieniać a jedynie nadać im ostatecznego sznytu. Dlatego też jeśli przynajmniej teoretycznie niczego w obecnie uzyskanym dźwięku Państwu nie brakuje, lecz gdzieś tam podskórnie czujecie, że jeszcze powinno dać się z posiadanych komponentów wycisnąć kropelkę drzemiącego w nich potencjału, to sięgnięcie po 17-kę może okazać się porównywalne do trawienia na strzelnicy w 10-kę, bądź kumulacji w popularnej grze liczbowej. Niby jej pojawienie się w systemie niczego zmienić nie powinno, lecz jak dowodzi praktyka zmienia praktycznie wszystko – z samym postrzeganiem High-Endu, oraz zrozumieniem o co w nim tak naprawdę chodzi, włącznie.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Myślę, że nazwa marki jasno sugeruje kolejne starcie ze znanym z naszych łamów amerykańskim specjalistą od okablowania audio. Od strony sonicznej bardzo efektywnie rozwijającym swoje portfolio, czego dowodem jest spora liczba zamieszczonych na SoundRebels testów. Jak bazując na portalowej wyszukiwarce można się zorientować, dotychczas mieliśmy u siebie kable sieciowe, sygnałowe i kolumnowe z różnych serii i różnych okresów produkcyjnych ze standardowych linii produktowych. Przynajmniej tak było do dziś. Co mam na myśli? Otóż tym razem dostaliśmy do zaopiniowania coś ekstra – w limitowanej wersji. A konkretnie? O tym głosi tytuł tego spotkania. Chodzi oczywiście o całkowitą nowość w postaci dostarczonego przez łódzki Audiofast analogowego kabla sygnałowego Stealth Audio Śakra V17 Limited Edition w wersji XLR. Zaintrygowani? Spokojnie, to pytanie retoryczne, gdyż mniemam, iż podobnie do mnie Was także interesuje, co nasz bohater potrafi. A co potrafi postaram się wyłożyć w dalszej części tekstu.

Jak i z czego wykonany jest tytułowy, przypominam, że limitowany kabel sygnałowy? Jak informuje strona producenta, nie jest to zwykły drut otulony ekranem i izolacją, tylko konstrukcja będąca finałem wielu mających się uzupełniać, skomplikowanych technologicznie działań. Mianowicie chodzi o to, że na podobnym poziomie ważności jest wybór materiału na przewodnik, jego splot, ekranowanie, izolacja antywstrząsowa oraz spełniająca bardzo reżimowe założenia producenta finalna terminacja. To naturalnie za każdym razem jest wybór bazujący na latach doświadczeń marki. Doświadczeń, które po pierwsze – skierowały mocodawców do wyboru na przewodnik amorficzny materiał przewodzący Vari-Cross – chodzi o minimalizację ziarnistości, dzięki temu maksymalną jednorodność, ale przy okazji uniknięcie efektu struktury monokrystaliczności. Po drugie – zastosowanie w przewodniku pakietu ekstremalnie cienkich drucików (0.001 mm) w autorskiej, nierezonansowej, rozproszonej krzyżowo geometrii Litz Stealth. Po trzecie – wykonania osobnej izolacji każdej z żył. Po czwarte – zastosowania bezindukcyjnego uzwojenia bifilarnego. Po piąte – uzyskania odpowiedniej kontroli rezonansowej obudowy kabla poprzez odpowiednią optymalizację jego gęstości i dzięki temu efektywaności tłumienia. Po szóste – wykorzystania wysoko zaawansowanych technicznie, niestandardowych wtyków Stealth. I po siódme – zastosowania nietypowej technologii zakańczania na bazie czegoś w rodzaju spawania na zimno. Jak widać, to szaleństwo technologiczne w najczystszej postaci, co zazwyczaj jest cechą czegoś limitowanego. Jak przekłada się na brzmienie? Zanim przejdę do konkretów dodam, iż zwyczajowym finałem przed dostarczeniem produktu do klienta jest pakowanie kabla w ciekawe wzorniczo, bo koliste czarne etui z certyfikatem oryginalności w środku.

Dotarłszy do akapitu o brzmieniu rzeczonej sygnałówki w pierwszym odruchu nie mogę nie wspomnieć, że wymieniony przed momentem szereg konstrukcyjnych działań producenta na rzecz czystości prezentowanej muzyki przez limitowaną Śakrę znalazł swoje odzwierciedlenie w jej odbiorze. Wpięcie V17-ki w tor spowodowało natychmiastowe, bardzo pozytywne oczyszczenie dźwięku. Była to minimalizacja nalotu zbędnych sybilantów i czasem nadpobudliwości środka pasma na rzecz zaproponowania wszechobecnego, jednak w każdym wymiarze pełnego informacji spokoju wirtualnego świata. Od pełnego energii, ale przy okazji dobrze kontrolowanego dolnego pasma, przez gęstą i plastyczną, jednakże niegubiącą najdelikatniejszych informacji średnicę, po w pierwszym odbiorze jakby spokojniejsze, niż mam na co dzień, ale konsekwentnie dźwięczne i długo wiszące w eterze wysokie tony projekcja muzyki odbywała się w duchu pokazania z jej najlepszej, czyli pełnej emocji strony. Strony nastawionej na na tyle umiejętne dozowanie esencjonalności przekazu, aby uzyskać nieprzeciętną namacalność, a przy tym nie zabić w nim pierwiastka radości. Zapewniam, wbrew pozorom nie jest to łatwe, z czym nie raz jako co prawda w pierwszym odruchu fajnie plastycznym, ale jednak na dłuższą metę nudnym mitingiem muzycznym się spotkałem. W przypadku amerykańskiego kabla temat został świetnie wyważony. Z jednej strony pławiłem się w pięknych i żywych barwach, zaś z drugiej otrzymywałem pełną paletę najdrobniejszych niuansów brzmieniowych słuchanego materiału. To oczywiście miało również inne pozytywne konsekwencje w postaci znakomitej czytelności z rozmachem budowanej wirtualnej sceny. Dzięki wymienionym, z rozwagą aplikowanym w grę zestawu aspektom, mimo nieco większego poziomu wagi i nasycenia dźwięku w odniesieniu do redakcyjnego okablowania, nadal bez problemu czarowały mnie wszelkie bez wyjątku gatunki muzyczne od najnowszej odsłony rockowej formacji Metallica w produkcji zatytułowanej „72 Seasons” , po intymne popisy sprzed lat tak zwanego dream teamu Leszek Możdżer, Lars Danielsson, Zohar Fresco na płycie „The Time”. W podobnych do testowanego kabla przypadkach zazwyczaj jest wyraźne coś za coś, jednak tym razem jeśli nawet tak było, było marginalne, co postaram się udowodnić przywołanymi propozycjami płytowymi.
W teorii w pierwszym przypadku opisywany spokój prezentacji wespół z podkręceniem jej esencjonalności powinien lekko utemperować zapisaną w kodzie DNA tych mużyków drapieżność, tymczasem nic takiego nie miało miejsca. Z sobie tylko znanych powodów tak instrumentarium, jak i wokaliza co prawda brzmiały soczyściej i z większym pakietem body, ale ów status nie wpłynął na agresję i nieobliczalność ich działań. Aby to dokładnie zrozumieć, trzeba zaznaczyć, że ta płyta według wielu wielbicieli tej formacji nie jest stricte rockowa, tylko dzięki szybkości grania scenicznej zbieraniny ze szczególnym udziałem bębniarza nosi znamiona szaleńczego Thrash metalu. To też niby rock, ale z innym potencjałem szaleństwa w domenie szybkości, którego opiniowany kabel mimo promowania pełnego brzmienia nie tylko nie zabił, ale w wielu aspektach typu waga i plastyka poszczególnych bytów scenicznych wręcz podkręcił. Opisana sesja odsłuchowa dała mi takiego kopa, że z rozpędu z podobnym feedbackiem zaliczyłem często słuchaną przeze mnie „13”-kę Black Sabbath. Dlatego wieńcząc opis tej stylistyki muzycznej nie byłbym szczery, gdybym nie przyznał się, że taki występ był dla mnie pełnym, naturalnie pozytywnym zaskoczeniem, które pokazało, iż da się oczyścić sygnał ze szkodliwych zniekształceń bez utraty przez muzykę niezbędnej do pokazania jej prawdziwego „ja” iskry.
Biorąc na tapet drugi kraniec artystycznej twórczości spod znaku jazzowych spotkań przy muzyce z Leszkiem Możdżerem i jego kolegami powiem tylko tyle? Tutaj nie tylko, że niczego nie straciłem, ale myślę, że jeszcze więcej zyskałem. Chodzi oczywiście o intensywniejszą dźwięczność i rozwibrowanie fenomenalnie rozmieszczonych w międzykolumnowym eterze instrumentów. Ich magia dzięki soczystości i odpowiednio dozowanej w parametrze ilości energii środka pasma wręcz czarowała. Były dostojniejsze w dole i bardziej rozwibrowane w górze – mowa o fortepianie, dobrze wyważone w kwestii proporcji pomiędzy strunami i pudłem rezonansowym – mam na myśli popisy kontrabasu oraz dosadne w uderzeniu i perliste w jakże długim wybrzmiewaniu – piję do perkusisty z jego przeszkadzajkami. Mistyczna opowieść trzech kolegów niby bezwiednie się snuła, a mimo to jej pełen nienachalnie zaskakującej muzykalności sposób wizualizacji powodował stan oczekiwania, czym za moment mnie zaskoczą. Niby nie było czym, bo i grają na bazie ciszy i dość wolno, a mimo to wzbudzali niepohamowaną rządzę chłonięcia każdej pojedynczej nuty. Taki stan zaliczam dość rzadko, dlatego jestem rad, że tytułowy set okablowania spod znaku Stealth Audio zawitał w moje progi.

Gdzie ulokowałbym naszego bohatera? Sprawa jest prosta i moim zdaniem łatwo przewidywalna. Oczywiście wszędzie tam, gdzie ważna jest nieograniczająca witalności esencjonalność przekazu. Stealth Audio Śakra V17 Limited Edition tchnie w niego szczyptę dociążenia, nieco go pokoloruje, ale pozwoli brzmieć z pełnym oddechem. A, że robi to z umiarem, powinien sprawdzić się w znakomitej większości potencjalnych zestawów. A co z tymi nieco „przegrzanymi”? Cóż, jeśli ów efekt był wynikiem zastosowania mniej zaawansowanego technicznie, czyli kolokwialnie mówiąc lekko mulącego okablowania, zmiana na Amerykanina powinna być jeśli nie strzałem w dziesiątkę – zawsze może trafić się coś nie do uratowania, to przynajmniej pokazać, gdzie popełniło się błąd. Jeśli jednak wiecie, gdzie leży dobry smak w odpowiednim nasyceniu pełnej wigoru prezentacji, powinniście podjąć pałeczkę i zmierzyć się z naszym bohaterem. To co oferuje, jest bardzo ciekawe, a przez wielu z Was prawdopodobnie wręcz oczekiwane.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiofast
Producent: Stealth Audio Cables
Cena: 139 190 PLN / 2 x 1m + 37 440 PLN (dodatkowe 0,5m)

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. audiofast

Stealth Audio Śakra Gold XLR
artykuł opublikowany / article published in Polish

Stealth Audio zdążył nas przyzwyczaić do swoich luksusowych przewodów. Jednak tym razem zza oceanu przypłynął prawdziwy top topów – Śakra Gold XLR.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. audiofast

Stealth Audio Śakra v.17 Limited Edition XLR
artykuł opublikowany / article published in Polish

Po śnieżnobiałych 16-kach przyszła pora na ich następczynie – kruczoczarne Stealth Audio Śakra V.17 XLR.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. audiofast

Synergistic Research PowerCell 8 SX & SRX XL AC

Opinia 1

Niejako idąc za ciosem i nieśpiesznie kontynuując eksplorację głównego nurtu działalności naszego dzisiejszego gościa, dzięki uprzejmości łódzkiego Audiofastu, po raz kolejny dane nam było przyjrzeć i przysłuchać się nie jakże popularnym i na czasie audio-bibelotom w postaci bezpieczników, czy też okablowania, co pełnoprawnemu i niemalże pełnowymiarowemu kondycjonerowi zasilania Synergistic Research PowerCell 8 SX. Czemu „niemalże”? Cóż, szukając taniej sensacji, wystarczy tylko sięgnąć pamięcią do maja i porównując goszczący wtenczas w naszych skromnych progach dwunasto-gniazdowy PowerCell SX z tytułową 8-ką by dojść do wniosku, że co jak co, ale miniaturyzacja kosztuje, bądź ceny w High-Endzie ani myślą o zaprzestaniu tendencji wzrostowej. Bowiem dziwnym zbiegiem okoliczności przy 30% redukcji przyłączy cena bynajmniej nie spadła, co o zgrozo nieco podskoczyła. Rozbój w biały dzień? Bynajmniej, jedynie logika i to w swej nie tyle parakonsystentnej, co najczystszej i zarazem najprostszej postaci, gdyż wspomniane uszczuplenie wolumenu gniazd wyjściowych łódzka ekipa postanowiła zrekompensować oczko wyżej w firmowej hierarchii usytuowanym przewodem zasilającym, więc zamiast skąd inąd świetnego SRX-a otrzymaliśmy SRX XL AC. Dlatego też, jeśli zastanawiacie się Państwo czym tym razem Amerykanie próbują uwieść świadomych istotności energetycznego dobrostanu swych drogocennych „ołtarzyków” audiofilów i melomanów nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was na ciąg dalszy.

Jak już zdążyłem nadmienić we wstępniaku i co potwierdzają powyższe zdjęcia przy swoich 30,5 szerokości, 11,4 wysokości i 15,2 cm głębokości Synergistic Research PowerCell 8 SX jest zauważalnie bardziej poręczny od swojego poprzednika. W dodatku zachowując właściwą marce pancerność – obudowę wykonano z aluminium lotniczego i włókna węglowego, urządzenie zyskało na … funkcjonalności. A to wszystko za sprawą rezygnacji z górnego, zajmującego niemalże całą powierzchnię pokrywy okna, dzięki czemu niniejszego PowerCella 8 SX można już bez większego żalu wstawić na półkę a jednocześnie nadal cieszyć się widokiem designersko podświetlonych trzewi pyszniących się przez frontowy bulaj. I tu kolejna uwaga, bowiem o ile poprzednik onieśmielał jednostki cierpiące na nerwicę natręctw 13 (słownie trzynastoma !!) opcjami podświetlenia (różne intensywności bieli Galileo, czerwieni Dante, błękitu Synergistic Research i błękitu McIntosh) dbając jedynie o walory estetyczne i wzorniczą koherencję z resztą systemu o tyle tym razem iluminację nie dość, że ograniczono do dwóch opcji, to jeszcze podpięto pod nie różne kombinacje częstotliwości. Niebieską opracowano z myślą o idealnym dopasowaniu do instrumentów akustycznych, wokali i kameralnych występów, oraz czerwoną – zapewniającą perfekcyjnie odwzorowanie występów na dużą skalę i muzyki elektronicznej.
Zanim jednak zagłębimy się w zaawansowane technikalia i dywagacje niemalże zahaczające o fizykę kwantową proponuje jeszcze profilaktycznie rzucić okiem na ścianę tylną, gdzie szczęśliwy nabywca do dyspozycji otrzymuje oprócz wspomnianych ośmiu gniazd wyjściowych z oznaczeniem prawidłowej polaryzacji (o czym za chwilę), włącznik główny, złącze do opcjonalnego Ground Blocka, selektor podświetlenia / częstotliwości i charakterystyczny zasilający terminal wejściowy power-con. Wracając jeszcze na dosłownie moment do ww. gniazd wyjściowych z jednej strony cieszy oznaczenie zalecanej polaryzacji, jednakowoż weryfikację takowej dość poważnie utrudnia zabezpieczenie „otwierające” dostęp do wejść jedynie przy równoczesnym nacisku na oba otwory i piny uziemiające (mechanizm znany m.in. z biurowych gniazd DATA z kluczem uprawniającym).
Jeśli zaś chodzi o same trzewia, to w 8-ce znajdziemy m.in. autorski, nowo zaprojektowany Ultra Low-Frequency RF bias oraz tę samą zaawansowaną technologię zasilania, którą zastosowano w najnowszym kondycjonerze Galileo SX PowerCell, udoskonalone opatentowane ogniwo elektromagnetyczne o dwukrotnie większej powierzchni i mocy kondycjonowania aniżeli poprzednia generacja a także zapożyczony z Galileo SX PowerCell zaawansowany zasilacz EM Cell i wieloczęstotliwościowy generator ULF Schumanna.

Uff, jeśli ktoś z powyższego wywodu i natłoku autorskich rozwiązań niewiele zrozumiał, to proszę się nie przejmować, pamiętając jedynie, że liczy się nie długość litanii, lecz finalny efekt soniczny, a ten w przypadku Synergistic Research PowerCell 8 SX jest zaskakująco … zgodny z deklaracjami producenta solennie zapewniającego o najczystszym i najgłębszym tle spośród wszystkich modeli PowerCell. Mówiąc wprost wpięcie 8-ki owocuje nie tylko nieprzeniknioną czernią, co wręcz mroczną otchłanią zionąca za ostatnimi rzędami muzyków biorących udział w nagraniu. Jeśli dodamy do tego kolejną spełniona obietnicę, tym razem dotyczącą braku jakichkolwiek limitacji przy przepływie prądu, to jasnym jest, iż największym beneficjentem takowych walorów staje się symfonika z całą swoją wieloplanowością i generalnie problematycznością właściwego oddania złożoności oraz zróżnicowania nader rozbudowanego aparatu wykonawczego operującego pełną skalą dynamiki. Proszę tylko sięgnąć po „Berlioz: Symphonie Fantastique” w wykonaniu San Francisco Symphony pod batutą Esa-Pekka Salonena, by doświadczyć zbawiennego wpływu amerykańskiego oczyszczacza. I tu od razu pozwolę sobie na drobną uwagę, bowiem o ile przy tak wyrafinowanym repertuarze i znamienitym wykonaniu nie sposób doszukać się niczego poza samymi zaletami oraz oczywistą poprawą wszelkich aspektów stricte high-endowej reprodukcji, to już przy mniej cywilizowanym „wsadzie” w pierwszej chwili po wpięciu tytułowego akcesorium można odnieść, jak się później można przekonać, mylne wrażenie, jakby przekaz uległ zbytniemu zaciemnieniu i przygaszeniu. To jednak tylko pozory, bowiem eliminacja wszelakiej maści pasożytniczych artefaktów i powodujących tak nerwowość, jak i chropawą korozję najwyższych składowych anomalii z takich pozycji jak suto podlany elektroniką „Concrete Jungle” Bad Omens, czy też zazwyczaj fatygujący zmysły odbiorców swą natywną szorstkością i hałaśliwością gitarowych riffów „POST HUMAN: NeX GEn” Bring Me The Horizon sprawia, iż zazwyczaj operujące na granicy tolerancji, bądź wręcz bólu dźwięki nagle nabierają krystalicznej czystości i jedwabistej gładkości, lecz choć nadal operują na tych samych pasmach i częstotliwościach, to z racji swego uszlachetnienia i ucywilizowania nie wywołują reakcji obronnych u słuchaczy. Z kolei bas i średnica dostają w gratisie zauważalny zastrzyk wysycenia i mięsistości, które nader udanie korespondują z górą pasma a jednocześnie nie powodują ospałości w domenie motoryki, czy też pogrubienia konturów definiujących źródła pozorne. Jest jednak i druga strona tego medalu, bowiem brak niepokojących, spowodowanych zniekształceniami i ww. brudem ukłuć sprawia, że automatycznie, chcąc operować na znanej z wcześniejszych odsłuchów granicy komfortu mniej, bądź bardziej świadomie zwiększamy głośność niejako mimochodem serwując sobie (i często również sąsiadom) niespotykane do tej pory dawki decybeli. Dlatego też z autopsji radzę dać sobie nieco czasu na akomodację do nowej rzeczywistości, bo szkoda raz – słuchu, a dwa – dobrosąsiedzkich relacji.
A tak już pół żartem / pół serio Synergistic do perfekcji opanował sztukę „czyszczenia bez zarysowań” i niewylewania dziecka z kąpielą, gdyż eliminując „śmieci z sieci” z niezwykłą atencją podchodzi do jakże kluczowego dla audiofilsko zorientowanej populacji odpowiedzialnego za klimat i wierne odwzorowanie akustyki nagrań tzw. „planktonu” , aury pogłosowej, oraz tej charakterystycznej „poświaty” otaczającej wykonawców. Szalenie zyskują na tym wszelakiej maści zarówno polifoniczne projekty w stylu „YULE” Trio Mediæval, jak i te bardziej rozbudowane i zelektryfikowane, jak daleko nie szukając fenomenalnie pulsujący „Bringing It Down to the Bass” Tony’ego Levina, czy nawet niemalże „windziano – hotelowe” jazzy (vide „Romance in the Dark”), w rezultacie czego przestajemy się wsłuchiwać a zaczynamy słuchać ulubionej muzyki.

Dlatego też zamiast szukać dziury w całym, w ramach podsumowania pozwolę sobie uznać, iż trudno będzie znaleźć aspekt, no może poza finansowym, który mógłby nie tylko ucierpieć, co nie ulec poprawie po aplikacji Synergistic Research PowerCell 8 SX w praktycznie dowolnym systemie. A jeśli wraz z tytułowym kondycjonerem (słowo filtr zupełnie nie oddaje zarówno złożoności i zaawansowania samego PC 8 SX, jak i jego zbawiennego wpływu na brzmienie zasilanych urządzeń) zaopatrzycie się Państwo w przewód SRX XL AC, to śmiało będziecie mogli mówić o pełni szczęścia.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jestem pewien, że wszyscy zdajemy sobie sprawę z bardzo szybko postępującego rozwoju technologicznego otaczającego nas świata. To oczywiście znakomita sytuacja, bowiem z jednej strony pozwala na konstruowanie coraz lepszych produktów, a z drugiej uzyskując podobny efekt jakościowy znacznie zmniejszyć gabaryty protoplasty. Jaki cel ma powyższy wywód? Naturalnie wprowadzający w dzisiejsze spotkanie testowe. Spotkanie, które jak na dłoni pokaże, że wykorzystując postęp nauki przy minimalizacji gabarytów, za sprawą najnowszych osiągnięć da się skonstruować produkt bez problemu nie tylko konkurujący, a nawet znacznie lepiej wypadający brzmieniowo od teoretycznie bardziej rozbudowanego gabarytowo, ale z mniejszym wkładem najnowszych pomysłów technicznych poprzednika. Jak to możliwe? Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach, które są pokłosiem wspominanego przeze mnie, z powodzeniem zastosowanego w dzisiejszym bohaterze rozwoju techniki. To znaczy? Spokojnie, markę i jedną z konstrukcji spod tego znaku towarowego znacie, gdyż stosunkowo niedawno gościła w naszych progach ze swoim kondycjonerem Power Cell SX. Co tym razem wpadło na tapet? Jak pisałem, beneficjent ewolucji technicznej czyli dystrybuowany przez łódzki Audiofast pochodzący ze Stanów Zjednoczonych, od niedawna jeden z zastępujących starsze modele kondycjoner zasilania Synergistic Research Power Cell 8 SX, którego w boju wspierać będzie firmowy kabel zasilający Synergistic Research SRX XL AC.

Gdy spojrzymy na naszego bohatera, w pierwszym odruchu aż trudno uwierzyć, że według specyfikacji w nazwie jest w stanie zasilić aż 8 urządzeń. A oprócz gniazd wyjściowych na tylnym panelu musi znaleźć się też terminal przyłączeniowy urządzenie do ściany i główny włącznik. Ale spokojnie, mimo stosunkowo skromnych gabarytów wszystko jest zgodnie z deklaracjami. A wygląda to tak. Obudowa 8-ki SX, to owalnie wykończona, niewielka, prostopadłościenna, w znakomitej większości aluminiowa skrzynka. Jej front zdobi podświetlane na dwa kolory okienko pozwalające napawać się widokiem zastosowanych w trzewiach rozwiązań technicznych – każda z barw informuje o wyborze konkretnej wersji kondycjonowania dostarczanej energii. Górna połać wykonana została z elegancko wyglądającego karbonu. A awers oprócz wąskiego, pionowego paska aluminium z dedykowanym złączem dla kabla zasilającego, włącznikiem głównym i przyciskiem zmiany trybu pracy urządzenia, po brzegi zagospodarowany jest serią ośmiu gniazd IEC. Tak prezentujący się terminal posadowiono na izolujących go od podłoża czterech stopkach. Pisząc o wyposażeniu startowym, z dużym zadowoleniem informuję, iż wybór określa nabywca decydując się jeden dostępnych, zróżnicowanych jakościowo i cenowo kabli zasilających. To miły gest ze strony producenta, bowiem w momencie chęci użycia czegoś lepszego jakościowo nie skazuje nas na przymusowe kupno niedrogiego kabla w standardowym komplecie i potem odsprzedaż ze stratą, tylko na starcie daje sporą paletę możliwości wyboru. My na czas testu dostaliśmy w komplecie topowy kable SRX XL AC. Jeśli chodzi o garść technikaliów, najważniejszymi informacjami są, że nasz bohater czerpiąc z rozwoju technologicznego w tej kompaktowej obudowie zmieścił znacznie bardziej wydajne od większego gabarytowego poprzednika, dlatego w mniejszej ilości sztuk ogniwa elektromagnetyczne w postaci kryjących się za okienkiem cylindrów, oraz nadal stosuje poprawiający odbiór muzyki wieloczęstotliwościowy generator fal Schumanna. Po dokładniejsze informacje co i jak, aby sztucznie nie rozwadniać tekstu oczywiście również skrótowo, zapraszam na stronę dystrybutora lub producenta.

Gdy dotarliśmy do opisu działania 8-ki, zasadna wydaje się odpowiedź na prozaiczne pytanie: Czy przywoływany od samego początku, pozwalający zmniejszyć gabaryty urządzenia – przy według producenta lepszych osiągach – rozwój technologii pokazał, że jest realnym progresem? Powiem krótko, nie ma co deliberować, ale tak. Otóż wdrożone w życie w stosunku do poprzednich konstrukcji inne rozbudowanie topologiczne wraz za zaawansowaniem konstrukcyjnym bezapelacyjnie skończyło się poprawą aspektów prezentacji w wielu zakresach. Naturalnie nie było to tak zwane wywrócenie stolika do góry nogami, bo nie miało takim być, tylko choć drobne to ewidentne poprawienie jakości słuchanej muzyki. Ogólnie patrząc na sposób operowania przekazem moją uwagę zwróciło uczucie jakby mniej technicznego grania systemu. Oczywiście nie twierdzę, że wcześniej było to drażniące, jednak wówczas walka o jak najczystsze tło wirtualnej sceny stawiała na mocne rysowanie świata ostrą kreską i zebranie dźwięku w solidny impuls w domenie jego trwania, co czasem w awanturniczej muzyce mogło skutkować nazbyt dosadnym utwardzeniem przekazu. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, specjalnie przerysowuję opis, aby pokazać ewidentne, teraz pokazujące wydarzenia sceniczne w bardziej płynnym stylu różnice. Różnice dające muzyce bardziej niż wcześniej w pewien sposób przyjemnie płynąć, co jestem dziwnie spokojny, większości z Was mocniej przypadnie do gustu. Nadal dostajemy znakomity drive, wyraźny i mocny atak, ale przy okazji lekkiego podkręcenia esencjonalności dźwięku i kolokwialnie mówiąc wyczyszczenia teraz mocniejszego w aspekcie czerni, a przez to pokazującego więcej drobnych informacji tła, przekaz oferuje solidniejsze pokłady homogeniczności z feedbackiem w postaci prawdziwszej namacalności. Gdybym miał to określić wprost, powiedziałbym, że zastosowanie tytułowego kondycjonera tchnęło w muzykę bardziej ludzkie, bo fajne zrównoważenie pakietu agresji i płynności. Bez wycieczek w stronę nienaturalnego krawędziowania źródeł pozornych, ale również z pełną kontrolą nad zbytnim dociążaniem. Dzięki temu jeśli dany system jest dobrze skonfigurowany, będzie potrafił zagrać każdego rodzaju muzykę. Tak mocne akordy wyrazistego w podnoszeniu pobudzających nas do szybszego życia emocji Rammsteina z krążka „Zeit”, jak również spokojne ballady dla mnie rodzimego skrzypka numer jeden Adama Bałdycha w materiale „Brothers” . Jak to możliwe, gdy dostajemy więcej płynności? Spokojnie, ja wiem, że teoretycznie cywilizowanie karkołomnego rysowania wydarzeń scenicznych w projektach Rammsteina może skończyć się utratą niezbędnej nieobliczalności i agresji jego popisów, ale przypominam, działania amerykańskiego kondycjonera na poziomie podkręcania emocji były jedynie szlifowaniem ogólnej jakości prezentacji w służbie oczyszczania tła ze zniekształceń, a nie działaniem mającym na celu podgrzanie atmosfery jako ratunek dla błędnie skonfigurowanych zestawów. Jak pisałem, specyfikacja soniczna Power Cell 8 SX z powodzeniem zachowywała istotne aspekty zrównoważenia podania danego projektu płytowego. Dlatego gdy niemiecki muzyk w postaci upłynnienia wokalizy i odbieranego jako wielki plus uplastycznienia całości nie tylko niczego nie stracił, ale raczej sporo na tym zyskał, polski skrzypek został potraktowany wręcz jak król. Konsekwentnie słychać było jego wspaniałą wirtuozerię gry na tym niełatwym instrumencie, co w przypadku balladowych, czyli wolnych utworów dla muzyka nabiera znaczenia w stylu być albo nie być, ale przy tym z uwagi na wzmocnienie poziomu ogólnej gładkości poszczególnych nut w brzmieniu jego atrybutu słychać było więcej zabawy, istotną dla oddania nastroju utworu barwą i jej natężeniem. Nie ilości samej w sobie, tylko jako budulca nastroju. Kto lubi grę skrzypiec, te wie, że wbrew obiegowym opiniom skrzypce nie zawsze mają boleśnie i jednostajnie skrzypieć. Czasem mają nieść spore pokłady nosowości, a czasem ostrości, co w tym przypadku wypadło świetnie.

Czy widzę sens stosowania podobnych do dziś opisywanego urządzeń? W większości przypadków z racji na problemy z marnej jakości energią w wielorodzinnych domostwach naturalnie tak. Ale może Was zaskoczę, nie wykluczam tez sytuacji w przypadku zabudowy jednorodzinnej, gdyż pozwalające nam egzystować urządzenia typu lodówka, czy zmywarka w kwestii czystości prądu w gniazdku są wielkimi szkodnikami. Jednak nie oszukujmy się, bez względu na fakt zamieszkania w grupie lub osobno jeśli zrozumiemy potrzebę ruchu w tym temacie, wówczas zaczyna się prozaiczny problem natury uniknięcia wpadki. Oferta rynku jest przeogromna i trzeba uważać na marne konstrukcje. Pewnego rodzaju pomocą są podobne do dzisiejszego testy urządzeń, które choć wstępnie, to jednak dają pewien pogląd na dany produkt. Czy zatem idąc tropem pomocy poleciłbym i ewentualnie komu naszego bohatera? Bez dwóch zdań jak najbardziej. I moim zdaniem nie mam przeciwskazań dla nikogo, gdyż oferta brzmieniowa Synergistic Research Power Cell 8 SX jest na tyle zrównoważona pomiędzy wagą i wyrazistością przekazu, że tylko mocno przekraczające dobry smak prezentacji zestawy mogą mieć problemy z wykorzystaniem potencjału amerykańskiej konstrukcji. U mnie mimo niewielkich gabarytów przy mocnym rozdmuchaniu rozmiarowym elektroniki wypadł bardzo dobrze, dlatego jeśli myślicie o czyścicielu energii elektrycznej dla ukochanego zestawu audio, powinniście wziąć go na tapet. Naprawdę jest tego wart.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiofast
Producent: Synergistic Research
Cena (PowerCell 8 SX / SRX XL AC 1.8m): 71 590 PLN

Dane techniczne
Gniazda wyjściowe: 8 gniazd Purple 2.0 UEF Schuko (dwustopniowy Quantum Treatment)
Gniazdo zasilające: 32A PowerConn
Okablowanie wewnętrzne: 12AWG Silver Matrix
Moduły EM: 1 x płaski; 2 x SRX UEF EM drugiej generacji
Powierzchnia łączna modułów EM: 1806,34 m²
Szyna uziemienia: 6N czyste srebro
Wymiary (W x S x G): 11,4 x 30,5 x 15,2 cm
Waga: 5 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. audiofast

Synergistic Research PowerCell 8 SX & SRX XL AC
artykuł opublikowany / article published in Polish

Choć Mikołajki były wczoraj my świętujemy również dzisiaj, gdyż właśnie do nas dotarł „kompaktowy kondycjoner zasilania Synergistic Research PowerCell 8 SX wraz z przewodem SRX XL AC.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. audiofast

Aurender N150

Link do zapowiedzi: Aurender N150

Opinia 1

Dość przewrotnie parafrazując powiedzenie o konieczności wykonywania back-upów pozwolę sobie stwierdzić, iż współczesnych melomanów można podzielić na tych, którzy używają źródeł plikowych i tych, którzy lada moment zaczną z nich korzystać. O ile bowiem świat już dawno bardzo mocno się skurczył i stał się globalną wioską, w której miejsce skąd i gdzie zamawiamy interesujące nas przedmioty zdewaluowało do zupełnie nieistotnego drobiazgu, to już krytyczny stał się czas, którego nie tylko cofnąć się nie da i w miejscu nie stoi, lecz co gorsza mamy go coraz mniej a więc jego wartość wzrasta szybciej niż daleko nie szukając bitcoiny. Dlatego też chcąc być z wydawniczymi nowościami nie tylko na bieżąco, co mówiąc wprost nie kupować przysłowiowego kota w worku a przy okazji nie tracić wspomnianego drogocennego czasu na wycieczki po lokalnych sklepach w poszukiwaniu upragnionego, bądź po prostu nowego albumu konkretnego artysty, z którego (albumu, nie artysty) finalnie „podejdzie” nam jeden, góra trzy utwory. I w tym momencie na scenę wkraczają one – wszelkiej maści plikograje, które m.in. umożliwiając subskrypcję serwisów streamingowych pozwalają na natychmiastową weryfikację interesującego nas kontentu a gdy ten „podejdzie” dodanie go do ulubionych i/lub zakup wersji fizycznej, bądź w pełni cyfrowej w celu zapisania jej na twardym dysku. Do powyższego grona z pewnością można zaliczyć naszego dzisiejszego gościa, który oferuje, przynajmniej względem starszego rodzeństwa, w pewnym sensie ulgowy bilet do świata wysokiej jakości streamingu. Mowa o zaskakująco kompaktowym i zarazem wysoce wyspecjalizowanym transporcie/serwerze plików Aurender N150, który podobnie do swoich poprzedników (A15, A200) trafił do naszej redakcji dzięki uprzejmości łódzkiego Audiofastu.

Jak już zdążyłem wspomnieć mogącego pochwalić się zaledwie 21,5 cm szerokości, 6,3 cm wysokości i 35,5 cm głębokości N150 śmiało możemy uznać za reprezentanta przysłowiowej „azjatyckiej” rozmiarówki. Ot takiej cyfrowej slim-fitowej XS-ki, którą z reguły zawsze da się gdzieś wcisnąć bez konieczności rozbudowy/wymiany posiadanego stolika. Co prawda w porównaniu z pełniącym u mnie li tylko rolę NAS-a maluchem I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB Auralic jest znacznie głębszy, ale trudno się tym różnicom dziwić jeśli weźmiemy pod uwagę fakt obecności w trzewiach 150-ki zasilania, w dodatku liniowego. Przejdźmy jednak do konkretów. I tak, korpus wykonano z satynowo anodowanego na czarno, bądź srebrno aluminium a ściany boczne zastąpiono masywnymi radiatorami. Z kolei front to połączenie funkcjonalności i firmowego minimalizmu z centralnie umieszczonym 3” wyświetlaczem AMOLED, zlokalizowanym po jego lewicy, otoczonym aureolką, włącznikiem i czterema przyciskami funkcyjno/nawigacyjnymi po prawej. Nie mniej minimalistycznie prezentują się plecy oferujące wyłącznie trzy porty USB – jeden Audio Class 2.0 będący wyjściem na zewnętrzny przetwornik oraz parę USB 3.0 do obsługi zewnętrznych pamięci masowych, izolowany port Gigabit Ethernet i zaślepkę kieszeni na dodatkowy 2,5” dysk twardy HDD/SSD (max. 8 TB). Litanię zamyka zintegrowane z włącznikiem głównym i komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC.
Sercem urządzenia jest nisko-mocowy, dwurdzeniowy procesor Intela współpracujący z 8GB RAM-u i 240GB przeznaczonym na system i bufor (cache) dyskiem NVME. Szczególna troską objęto zasilanie, które nie dość, że jest w pełni liniowe, to dodatkowo jest bezprzerwowe (UPS) i dopieszczone superkondensatorami (podobnie jak np. w Faradach).

Pod względem ergonomii i przyjazności sterowania N150 znacząco wyprzedza ostatnio przez nas recenzowany transport/serwer XACT S1 bowiem co prawda również nie posiada na wyposażeniu pilota, więc bazuje na autorskiej aplikacji (w tym przypadku Aurender Conductor), jednakże jest ona dostępna zarówno na iOS-a, jak i Androida, więc nie ma przysłowiowej selekcji na bramce na lepszy i gorszy sort potencjalnych nabywców i związane z tym ewentualne, dodatkowe wydatki. Ponadto na upartego da się Aurenderem sterować z poziomu frontowych przycisków, co może nie jest optymalnym rozwiązaniem, lecz jeśli komuś lekarz zalecił więcej ruchu wydaje się być sensownym pretekstem do podniesienia czterech liter z kanapy i przedreptania kilku metrów. Sam Conductor doczekał się już czwartej odsłony, o czym dumnie informuje stosowną ikonografiką i daje dostęp nie tylko do wszelkich nastaw, lecz również zapewnia intuicyjną nawigację po zasobach muzycznych zgromadzonych na wewnętrznych i zewnętrznych (podpiętych po USB, jak i dostępnych w lokalnej sieci) dyskach oraz, co oczywiste, nieprzebranych zasobów oferowanych przez popularne serwisy streamingowe w tym Spotify, TIDAL i Qobuz. Wzorem swego ww. poprzednika 150-ką również nie da się nie tylko sterować, lecz i wpiąć w ekosystem Roona. Tzn. nic nie stoi na przeszkodzie by tytułowy transport działał w tej samej sieci co Roon, lecz wzajemnie widzieć się nie będą i tyle.

A jak Aurender N150 gra? Bo przecież gra. W dodatku po swojemu i na własną modłę, co w głowach zafiksowanych li tylko na bit-perfekcyjności jednostkom jakimś dziwnym trafem się nie mieści. No i o owa gra w pełni zasługuje na miano … analogowej, bowiem po słusznie minionym okresie błędów i wypaczeń, czyli zachłyśnięcia się hiper-detalicznością i iście prosektoryjną analitycznością wszystko wróciło do normy. Na rynek trafia coraz więcej operujących w domenie cyfrowej urządzeń zdolnych grać przede wszystkim muzykę a nie zlepek przypadkowych dźwięków. Taki był rodzimy XACT S1, czy też są sukcesywnie zdobywające uznanie w coraz szerszym gronie odbiorców produkty 432 EVO. I „małego” Aurendera z pewnością do tego grona należy zaliczyć. Ba, wyszło wręcz, że w bezpośrednim porównaniu z moim, co prawda podrasowanym zewnętrznym zasilaniem (Farad Super3), jednak zazwyczaj stawianym po bardziej „analogowej” stronie barykady Lumïnem U2 Mini N150 oferuje jeszcze gęstsze i bardziej wysycone brzmienie z delikatnie obniżoną równowagą tonalną. Całe szczęście owa analogowa gęstość nie oznacza przysłowiowego wylania dziecka z kąpielą, czyli poświęcenia czy to otwartości góry, czy też wyssania otaczającego muzyków powietrza i towarzyszącej im aury pogłosowej, lecz jedynie wyrafinowane podkręcenie saturacji barw, ich temperatury oraz wręcz obsesyjną troskę o koherencję i homogeniczność przekazu. Dzięki czemu, już i tak niezbyt krzykliwy a jednocześnie z racji swej wieloplanowości i iście zegarmistrzowskiej złożoności „In Cauda Venenum” Opeth zabrzmiał nie tylko na wysoce satysfakcjonującym poziomie pod względem dynamicznym i ze świetną rozdzielczością, co zyskał na dostojeństwie i potędze. Podobnie odebrałem obecność w torze 150-ki przy ścieżce dźwiękowej do „Carnival Row: Season 1”, na której dzieje się naprawdę sporo a jednocześnie właśnie przestrzenność i pewna, połączona z niskimi tąpnięciami eteryczność buduje klimat. A tym razem uwypuklone zostały składowe odpowiedzialne za wspomnianą klimatyczność i spektakularność. Partie organów, złożone orkiestracje, czy też okazjonalne chórki i wokalizy intensywniej operowały emocjami jeszcze zwiększając efekt pewnego podskórnego niepokoju, udanie budując napięcie i narrację.
Warto również podkreślić bardzo wyraźne różnicowanie jakości serwowanego 150-ce materiału. Mówiąc wprost doskonale na niej słychać nie tylko różnice pomiędzy poszczególnymi realizacjami (kolekcjonowanie różnych (re)masterów jak najbardziej ma w tym wypadku sens), lecz i dostawcami treści Spotify/TIDAL/Qobuz, oraz chmurą/pamięciami masowymi. I wcale nie są to niuanse natury kosmetycznej, gdyż praktycznie w 99,9% materiał odtwarzany z dysku na Aurenderze brzmiał lepiej – tak pod względem rozdzielczości, jak i namacalności oraz dynamiki. Porównując 1:1 te same nagrania materiał odtwarzany z chmury tracił na wieloplanowości i holografii, co jasno wskazywało na ewidentnie niższą jakość serwowaną przez platformy streamingowe a nie np. przepustowość sieci, gdyż jak w części poświęconej technikaliom czarno na białym stoi, nasz dzisiejszy gość wszystko, co przetwarza i tak na potrzeby owej obróbki buforuje na własnym dysku.
Może i Aurender N150 nieco ustępuje starszemu rodzeństwu pod względem rozdzielczości i wyposażenia (ot chociażby jeśli chodzi o obecność pilota, czy analogową sekcję wyjściową), jednak jak wspomniałem we wstępie to dopiero ulgowy bilet wstępu do świata plików pod banderą Auralica. To okazja do zaznajomienia się z ekosystemem, logiką obsługi i pewnym pomysłem na dźwięk, który jeśli tylko wpasuje się w Państwa gusta ma szanse pozostać z Wami na dłużej.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Gdybyśmy prześledzili nasze dotychczasowe sesje testowe z produktami spod znaku tego koreańskiego producenta, okazałoby się, że owszem, zajmowaliśmy się konstrukcjami serwującymi nam muzykę z plików, ale były to mniej lub bardziej rozbudowane, samowystarczalne streamery. Czy to źle? Naturalnie nie. Tylko sęk w tym, że wspomniane urządzenia dla w stu procentach zadeklarowanego purysty są pewnego rodzaju ograniczeniem. Chodzi oczywiście o ich dwu-funkcyjność, czyli bycie transportem i przetwornikiem w jednym. Tymczasem osobnik podchodzący do zagadnienia maksymalizacji jakości odtwarzania muzyki – choćby taki jak ja – bardzo często twierdzi, że jak coś jest do wszystkiego, to tak naprawdę do niczego. Do czego piję? Oczywiście mam na myśli rozbicie wszelkich źródeł na części pierwsze, czyli osobno DAC i osobno czysty transport – taką konfigurację mam w sekcji CD. I właśnie z tym ostatnim (transportem) będziemy mieli dziś okazję się zapoznać. Powód jest banalny, bowiem z grubsza wiedząc jak grają zintegrowane playery plikowe, postanowiliśmy zweryfikować, jak temat rozkodowywania ciągów zer i jedynek dla tego sposobu obcowania z muzyką wygląda w wykonaniu samego transportu. Tak tak, poszliśmy na całość i tym razem wzięliśmy na tapet kolokwialnie mówiąc sam „czytnik” zer i jedynek, który podczas testu współpracował z naszymi przetwornikami cyfrowo-analogowymi. Co konkretnie? Spokojnie, bez szaleństwa cenowego, ale za to bardzo ciekawą sonicznie pozycję w postaci dostarczonego przez łódzki Audiofast transportu plików Aurender N150.

Jak widać na fotografiach, w odróżnieniu do poprzednich konstrukcji plikowych Aurendera obudowa N150-ki nie jest pewnego rodzaju powieleniem znanych z dawnych lat zabawek audio typu mini-wieża – średni poziom szerokości, głębokości oraz wysokości. Tym razem mamy do czynienia ze stosunkowo wąskim, za to dość głębokim, bo pozwalającym zmieścić wewnątrz twardy dysk na zasoby plikowe, w kwestii wysokości pozwalającym ledwo zmieścić na froncie ułatwiający nawigowanie funkcjami urządzenia kolorowy wyświetlacz, wykonanym z aluminium prostopadłościanem. Wspomniany awers jest na tyle symboliczny, że oprócz przywołanego okienka informacyjnego o stanie urządzenia pozwolił projektantowi na ciekawie wizualnie umieszczenie tylko pięciu kwadratowych, z których tylko włącznik okalano niebieską kreską, przycisków funkcyjnych. W wyniku decyzji projektowej z lewej strony mamy włącznik inicjujący pracę 150-ki, zaś z prawej pozwalające poruszać się po Menu guziki wyboru. Przemierzając obudowę ku tylnemu panelowi na jej górnej połaci zauważymy wyfrezowane logo marki, zaś na bokach coś na kształt masywnych radiatorów. Sam rewers zaś mimo niedużych rozmiarów oferuje slot na wewnętrzny dysk, 2 wyjścia i pojedyncze wyjście USB, gniazdo LAN oraz zintegrowany terminal prądowy – gniazdo zasilania IEC, główny włącznik i bezpiecznik w jednym. A co mamy do dyspozycji w domenie obróbki sygnału? Nie oszukujmy się, obecnie tego typu, nawet tak wizualnie skromne wizualnie, za to wielkie duchem transporty plików rozkodowują wszystko od wszelkiej maści DSD, po wysoko częstotliwościowe próbki. Jest tego na tyle dużą, że zainteresowanych tego typu drobiazgowymi informacjami zapraszam do zwyczajowej tabelki.

Co sądzę o pomyśle weryfikacji brzmienia czystego transportu plików i co wynikło z tej decyzji? Bez dwóch zdań twierdzę, że było to znakomity pomysł, bo pokazał, co na samym początku zabawy z plikami potrafi Aurender. Bez formowania brzmienia przez zintegrowany przetwornik, tylko w wersji saute. Jak zatem wypadł? Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu zagrał z fajnym wypełnieniem i plastyką, co w dobie pościgu przez producentów DAC-ów za wyczynowością grania od strony rysunku i w imię szybkości narastania sygnału nadmiernej lekkości dźwięku jest znakomitym posunięciem. Posunięciem, które dodatkowo za pomocą roszad okablowania tak sieciowego, jak i sygnałowego można nieco – wspomnianych artefaktów sonicznych na szczęście nie da się całkiem zniwelować – formować na swoją modłę. Ja z naturalnych względów chęci poznania czystego brzmienia tego modelu na czas testu nie tego robiłem, ale na bazie podjętych prób wiem, że można. Co w tym przypadku oznacza plastyka i wypełnienie? Chodzi o umiejętne, czyli spójne zaprezentowanie muzyki w estetyce przyjemnej krągłości w środku pasma, a przy tym zadbanie o równie esencjonalny, daleki od stawiania jedynie na atak dół oraz będące uzupełnieniem, a nie bytem samym w sobie, wysokie rejestry. W efekcie takich wyborów przekaz unika zbędnego, często męczącego dzielenia włosa na czworo, tylko skłania nas do nastawionych na pełne utożsamianie się z muzyką, wielogodzinnych mitingów. Nuda? Bynajmniej, bowiem sam za takimi optuję, a mimo to wielu moich znajomych jest zaskoczonych, jak wiele z pozoru tak spokojny, czyli na pierwszy rzut ucha od niechcenia prezentowany spokój w muzyce niesie ze sobą emocji. A przecież o emocje nam chodzi. Owszem, dla jednego owe emocje to krew z uszu, a dla innego jedynie kopanie atakiem, a nie spokojne, nastawione na plastykę i esencjonalność spojrzenie na muzykę, ale z autopsji wiem, że podobnych do mnie freaków audio jest znacząca większość. Dlatego dobrze się stało, że wzięliśmy tytułowy transport na tapet, gdyż dzięki niemu cały proces testowy przebiegł w estetyce rozpływania się w muzyce, a nie dostawania od niej nawet najfajniejszych kopniaków. I to w całej rozciągłości repertuaru. Pewnie, że z lekkim ugładzeniem muzy spod znaku szaleństwa i podkręceniem pakietu emocji w tej z większym naciskiem na uruchamianie naszych najgłębszych doznań duchowych, ale za każdym razem finał brzmieniowy danej muzy był co najmniej adekwatny, a nierzadko idealny w stosunku do impulsu jaki kierował artystą do jej powołania do życia.
Jeśli chodzi o drugą, wręcz idealnie wpisującą się w grupę docelową tytułowej konstrukcji pozycję płytową, była nią poznana na ostatnim AVS podczas zamkniętej prezentacji na PGE Narodowym pyta Bartłomieja Olesia „Cat’s Songs – 17 Haiku for Piano”. To z pozoru trudna, bo opierająca się jedynie na fortepianie muzyka, jednak dzięki najpierw ciekawej aranżacji Bartłomieja, potem zagraniu materiału przez Mirę Opalińską, a na koniec zinterpretowaniu całości od strony odczytania z pliku przez naszego bohatera od początku do końca słuchałem jej z czujnie nastawionymi na emocje uszami. Dźwięczność, nieprzesadzony z domenie ostrości atak oraz nasycenie każdego dotknięcia strun przez młoteczki nasycone nieprzebranymi pokładami nostalgii mimo, że nie jest to mój muzyczny konik, były wręcz hipnotyzujące. Zdaję sobie sprawę, że w głównej mierze to zasługa wspomnianych artystów – aranżera i solistki, jednak dobre osadzenie w masie, umiejętne podanie miękkości i stroniące od analityczności napowietrzenie przekazu przez Aurendera miało w tym pokazie równie niebagatelny wkład.
Z innej beczki, tym razem mocniej akcentującej atak, ostrość podania i dźwięczność strony wspomnę o najnowszym krążku Deep Purple „= 1”. Nie będę rozwodził się nad tematem, czy to nadal są starzy dobrzy Purple, czy jedynie chałtura, tylko spojrzę na ich materiał od strony prezentacji. Tak jak wspominałem, z uwagi na sznyt brzmieniowy transportu ta pełna buntu muzyka z automatu została okraszona pewnego rodzaju nutą gładkości. Jednakże gdy spojrzeć na to całkowicie z boku, nie straciła wiele na wyrazistości, bo nadal mocno mną targała. Za to cechowała ją fajna estetyka lepszego podania nadal wyrazistych, ale tym razem mocniejszych w kwestii energii i nasycenia grających gitar oraz popisów wokalisty. Co więcej, dzięki takiemu obrotowi sprawy można było mocniej podkręcić poziom głośności, co dla mnie wychowanego na rocku spod znaku AC/DC było wodą na młyn przesłuchania większej ilości tego rodzaju materiału. I nie będę zaprzeczał, że tak właśnie uczyniłem i uważam, że bez naciągania faktów było warto.

Komu poleciłbym naszego bohatera? Cóż, z tekstu wynika, że poszukiwacze doznań natury nadmiernej i notorycznej brutalności transportu plików powinni szukać gdzie indziej. Jednak spokojnie, nawet ci w momencie zaspokajania jedynie chwilowych potrzeb strzału w ucho, na co dzień zaś szukający ukojenia nadal żywą, tylko lekko podkręconą w domenie nasycenia i krągłości muzyką powinni sią nim zainteresować. Nie jest przesadnie drogi – dobrze, że w czasach, gdzie jedno urządzenie robi wszystko z gotowaniem wody na herbatę włącznie, w ogóle jest, do tego za pomocą okablowania pozwala nieco ułożyć się pod potrzeby nabywcy, dlatego nie skreślałbym go nawet w ich przypadku. A jeśli tak, chyba nikogo nie zdziwi fakt mojej zachęty do prób szeroko rozumianej populacji melomanów. Jednak abstrahując od Waszego utożsamiania się z którąś z grup jedno mogę powiedzieć na 100 procent, to bardzo muzykalny transport.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiofast
Producent: Aurender
Cena: 17 650 PLN

Dane techniczne
Oprogramowanie: Aurender Conductor dla iPhone / iPad / Android
Wyświetlacz: Kolorowy 3.0” Amoled
Obudowa: Z litego aluminium w kolorze srebrnym lub czarnym
Dysk systemowy: Szybka i niskoszumna pamięć NVMe o pojemności 240GB
Pamięć masowa: Jedna szuflada na dysk 2.5” HDD lub SSD (do 15mm wysokości)
Wyjścia cyfrowe: Port USB Audio Class 2.0 z dedykowanym obwodem zasilającym (do 768kHz / 32 bit, natywnie – DSD 512; DoP – DSD256)
Wejścia cyfrowe: 1 Gigabit LAN podwójnie izolowany galwanicznie, 2 x USB 3.0
Zegar główny: OCS
Procesor: 2-rdzeniowy Intel
Pamięć RAM: 8 GB
Wspierane formaty: DSD [DSF, DFF], WAV, FLAC, ALAC, APE, AIFF, MP4 i inne ważne formaty w natywnej głębokości i częstości próbkowania
Zasilacz: Liniowy (2 x 25W), odłączalny przewód IEC / wtyk C13
Pobór mocy: 12W; 32 Max; 4,2W Stand-by
Wymiary (S x W x G): 215 x 63 x 355 mm
Waga: 5,3kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. audiofast

Grand Prix Audio Parabolica

Link do zapowiedzi: Grand Prix Audio Parabolica

To, że jestem zatwardziałym gramofoniarzem wiadomo od lat, dlatego z pewnością zdajecie sobie sprawę, z jaką przyjemnością przeprowadziłem test kolejnego werku dosłownie i w przenośni wydrapującego sygnał audio z płyty winylowej. Tym razem będzie ciekawostka w postaci nietuzinkowego gramofonu zza wielkiej wody. Co ciekawe, dla rozluźnienia atmosfery nieco żartując kolejny raz można powiedzieć, że tak jak to przylgnęło do Amerykanów, ponownie będziemy mieli do czynienia z czymś „naj”. Jednak nie będzie to zwyczajowe odniesienie do rozmiaru, wagi lub innego tego typu wyróżnika, tylko na ile pozwala obecna wiedza inżynieryjna, jak dobitnie sugeruje nazwa marki, zastosowanie najbardziej zaawansowanych technologii produkcji oraz najlepszych materiałów konstrukcyjnych rodem z formuły 1. Tak tak, z uwagi na powiązanie rzeczonego podmiotu gospodarczego z wyścigami samochodowymi z najwyższej półki, najdrobniejszy szczegół związany z powstaniem tego drapaka jest tożsamy ze zbudowaniem bolidu Formuły 1, co ma potwierdzać nadanie mu nazwy najbardziej legendarnego zakrętu włoskiego toru Monza „Parabolica” – chodzi o pokonanie go z jak największą prędkością wymagającą maksymalnej precyzji podczas realizacji zadania. Czemu zatem będziemy mieli okazję się przyjrzeć? Otóż dzięki działaniom łódzkiego Audiofastu na gościnne występy przybył do nas amerykański gramofon Grand Prix Audio „Parabolica”, którego w testowym boju wspierało (jedno z dwóch dedykowanych) znakomite japońskie ramię VIV Labolatory Rigid Float 9”, topowa wkładka niemieckiego specjalisty Clearaudio Golgfinger Statement oraz duński phonostage Gryphon Legato Legacy. Przyznacie, że set kolokwialnie. mówiąc gruby. Zatem jeśli kogoś z Was interesuje, jak ten bezkompromisowo zestawiony analogowy konglomerat wypadł w boju testowym, zapraszam na kilka poniżej sumiennie spisanych spostrzeżeń.

Tytułowy gramofon na tle obecnie konstruowanych werków oparty jest o nieco inne założenia, aniżeli znakomita większość konkurencji. Nie jest tak zwanym, ułatwiającym zwiększenie odporności na szkodliwe wibracje mass-loaderem, czy miękko zawieszoną w pięknej obudowie platformą nośną dla ramienia i talerza. Otóż Parabolica jest sztywną, w celach zapewnienia odporności na wspomniane działania otoczenia wykorzystującą najbardziej zaawansowane technologie tak w kwestii produkcji, jak i wykorzystanych materiałów stosunkowo niewielką, znakomicie prezentującą się, wręcz designerską, niezbyt ciężką, za to sztywną i odpowiednio odseparowaną od podłoża bryłą w stylu wariacji posadowionego na trzech łapach woka. Jego podstawowym budulcem są czerpiące z dokonań inżynierii Formuły 1, wysoko zaawansowane technologicznie kompozyty na bazie aluminium i jemu podobnych wysokogatunkowych metali jako główne chassis gramofonu i otulająca trzewia od dołu w formie misy (silnik i niezbędne do obsługi pracy urządzenia układy elektryczne i mechaniczne), bardzo sztywna, przez to odporna na wibracje i wyginanie obudowa z karbonu. Jeśli chodzi o rozwiązanie kwestii wprawiania w ruch wirowy i zawieszenie talerza dla płyty winylowej, Parabolica bazuje na hołubionym przesz wielu maniaków analogu napędzie bezpośrednim realizowanym przy pomocy bezszczotkowego, cyfrowo kontrolowanego w domenie równomierności obrotów silnika oraz zamkniętym łożysku hydrodynamicznym. Tak prezentujący się napęd w standardzie oferuje dwa typy łatwo aplikowanych podstaw do dedykowanych ramion – w teście znalazło się spod znaku VIV Laboratory. W kwestii sterowania Parabolicą panowie inżynierowie również poszli z duchem pomysłu na produkt i jedynym manipulatorem jest zorientowany od przodu kevlarowej obudowy sensoryczny przycisk. Pojedyncze dotkniecie powoduje start talerza na poziomie 33 obrotów na minutę i po ustaleniu zadanej prędkości podświetleniu gramofonu wiązką niebieskiego światła. Ponowne pojedyncze dotknięcie guzika zatrzymuje talerz. Natomiast podwójne szybkie zadanie nacisku rozpędza podstawę do płyty do prędkości 45 obrotów na minutę i zmianę poświaty pod werkiem na białą. Zatrzymanie jest analogiczne do prędkości 33. Przyznacie, że pomysł fajny, bo nieingerujący w ogólny wygląd tego wyglądającego jak najnowocześniejsze dzieło sztuki użytkowej przecież archaicznego, bo analogowego urządzenia. Nie powiem, na początku nie mogłem dobrze namierzyć wspomnianego miejsca inicjacji pracy gramofonu, bo jest zlicowane z obudową, ale po dosłownie kilkunastu startach, temat umarł i pozostało jedynie znakomite wrażenie estetyczne. Owe wrażenie z oczywistych względów – widać to na zdjęciach – podnosi również kontynuacja wizualnego pomysłu na usadowienie konstrukcji na docelowym podłożu. To z pozoru proste krążki z motywem karbonu, jednak tak naprawdę specjalnie policzone od strony odpowiedniego wygaszania wibracji dla wagi gramofonu, wielowarstwowe „kanapki” w formie ostrosłupów z owalnym gniazdem na górnej połaci dla wieńczących każdą nogę półkuliście zakończonych stóp. Ale to nie koniec walki z rezonansami podczas słuchania płyty winylowej. Mianowicie chodzi mi o zastosowanie dostarczonych w komplecie, zakładanych pod płytę na oś talerza sorbotanowych podkładek. Wbrew pozorom to istotny detal. Otóż po ich aplikacji mamy do czynienia z czymś na kształt wstępnego uniesienia płyty nad talerz, a potem odpowiedniego napięcia jej na obrzeżach talerza podczas dokręcania docisku. W efekcie tego działania jako wynik stabilizacji naprężeniowej dociskanej płyty otrzymujemy większy spokój słuchanego materiału – podobny myk choć na bazie twardej podkładki, ale działający tożsamo, zastosowano w kultowym gramofonie SME. Wieńcząc opis amerykańskiego werku dodam jeszcze, że podłączenie zasilania do silnika zlokalizowano z tyłu, nieco z dołu obudowy od strony umiejscowienia ramienia.
Kreśląc kilka zdań o wykorzystanym podczas testu ramieniu najważniejszą jest informacja zawieszenia jego belki w ferro-fluidzie – gołym okiem widać stosowny pojemnik z tą cieczą wewnątrz ściętego stożka. To oczywiście zabieg celowy, a jego nadrzędnym zadaniem jest dodatkowa (poza działaniami na poziomie transportu) minimalizacja wpływu wibracji podłoża na pracę wkładki gramofonowej. Naturalnie ma to swoje reperkusje, jednak uspokajam osobników szukających problemu tak gdzie go nie ma, raczej pozytywne, aniżeli negatywne. Chodzi oczywiście o upłynnienie dźwięku, jednak kosztem lekkiego złagodzenia krawędzi. Ale i w tym zagadnieniu Japończycy dali nam pewnego rodzaju opcję wyboru finalnego brzmienia. Mam na myśli śrubkę trzymającą płytkę montażową dla wkładki. Otóż wiele zależy od stopnia jej dokręcenia od luźnego grania fajnymi plamami, po zwarcie dźwięku z lekkim poczuciem jego spięcia. Oczywiście nieco przejaskrawiam działanie, ale chodzi mi o zobrazowanie pola manewru podczas strojenia pełnego zestawu analogowego. Jak widać w miarę uniwersalnego strojenia. Na koniec jeszcze dobra informacja dotycząca poprawności usadowienia całego gramofonu na docelowej półce, co w tym przypadku zostało zrealizowane aplikacją poziomicy na górnej części obudowy ramienia.
Co do zastosowanej wkładki, mocodawca Audiofastu zadbał o odpowiedni poziom jakości rylca i postawił na flagowy model niemieckiego specjalisty – notabene na chwilę obecną używam jego najtańszego werku – Clearaudio Goldfinger Statement.
Na koniec kilka zdań o przetwarzaniu sygnału. Jak unaoczniają fotografie, obróbką impulsów ze skaczącej po winylu igły zajmował się duński Gryphon w postaci dzielonego phonostage’a Legato Legacy, a przekazaniem go do przedwzmacniacza liniowego zamiennie okablowanie Gryphona Guideline Reference oraz Stealth Audio Helios Phono.

Co udało się finalnie wycisnąć z przed momentem opisanego od strony budowy zestawu analogowego? Otóż wszystko co najlepsze. Energię środka pasma, zaskakujące – w pozytywnym znaczeniu – uderzenie mocnym dołem i dźwięczną, acz na początku jakby zachowawczą górę pasma akustycznego. Dlaczego na początku? Chodzi oczywiście o wykonaną po kilku przesłuchanych płytach korektę siły dokręcenia wspornika wkładki do ramienia. Wspominałem o takiej możliwości i gdy całość teoretycznie grała bardzo dobrze od przysłowiowego strzału, poszukując nie tylko większej krawędzi dźwięku, ale również jego dosadności w domenie ostrości skorygowałem, to znaczy zwiększyłem siłę dokręcenia wywołanej do tablicy śrubki. W efekcie muzyka zyskała na wyrazistości. Co prawda, kosztem miękkości, ale w momencie uwydatniania motywu ostrości rysunku wirtualnych bytów, czyli notabene jego większego zwarcia to naturalne, że oddajemy nieco ogólnej plastyki. Ważne jednak, aby podczas dostrajania grania zestawu do swoich potrzeb nie przekroczyć cienkiej linii dobrego smaku w doborze wagi, szybkości narastania i ostrości wydarzeń scenicznych. Ja ustalając swój punkt dobrego odbioru muzyki w żadnym wypadku go nie przekroczyłem, dlatego cieszyłem się pełnym spectrum posiadanych płyt. I to nie tylko wydanych w epoce świetności winylu, jak choćby widniejący na jednym ze zdjęć materiał Paul Bley Trio „Questions”, ale również niedawno wydanej kompilacji rockowej grupy Aerosmith „Greatest Hits”. Pierwsza brzmiała swobodnie, z dobrym timingiem, masą, ale również lotnością, co pozwalało pokazać kunszt gry na instrumentach każdego z artystów z ich możliwościami zaczarowania słuchacza swoim jestestwem w przestrzeni. Chodzi oczywiście o oddawaną energię, wielobarwność i długość zawieszenia w eterze, co w efekcie znakomitej realizacji przykuło mnie do fotela na dwie, prawie 25-minutowe sesje odsłuchowe z zrządzającą moją duszą, wręcz uwielbianą muzyką w tle. Nie inaczej wypadł miting z kilkoma krążkami rockowymi (Aerosmith). Na przemian bazującymi na innych nie tylko zasobach muzycznych, ale również inaczej brzmiących sesjach nagraniowych – przypominam, że to składanka całego dorobku zespołu. Jak to możliwe, że zestaw się nie poddał? Po pierwsze – za sprawą użytej wkładki i regulacji całości był rozdzielczy i jeśli coś było mocno dociążone, nie traciło informacji i bez problemu było przyswajane. Po drugie zawieszenie ramienia w ferro-fluidzie nie pozwalało sygnałowi brzmieć zbyt ostro na krawędziach, za to znakomicie podkręcało emocje w środku i dole pasma. A po trzecie układ ramię-wkładka ustawiłem z lekkim nastawieniem na twardość przekazu, aby nie tracąc body dostać zwarte kopnięcie dźwiękiem. Dzięki temu bez względu na fakt, w jakiej realizacji były umieszczone po sobie na płycie kolejne kawałki, raz miałem bardziej zwartą, a innym razem nieco mocniej wyrazistą, ale zawsze fajnie wypadającą prezentację. Jednak „fajną” do czasu. Co mam na myśli? Pogorszenie, czy może wyciągnięcie z zestawu więcej pozytywnych emocji? Spokojnie, chodzi o drugą opcję spowodowaną wymianą okablowania od ramienia do phonostage’a z oferty Gryphon Audio na coś z amerykańskiej stajni Stealth Audio. Co się wydarzyło? Pamiętacie mój wywód, że ramię zatopione w żelu ma swój sznyt brzmieniowy związany z niezbyt dosadnym pokazaniem krawędzi dźwięku? Jeśli tak, to zapomnijcie o tym, bo aplikacja Amerykanina spowodowała oczekiwany przeze mnie wzrost agresji przekazu. O co chodzi? Już wyjaśniam. To, że lubię analogowe brzmienie, nie oznacza, że kocham pławić się w przyjemnych plamach dźwięku. Zawsze w zabawie z gramofonem szukam pozytywnie odbieranej wyrazistości przekazu w postaci mocnego i twardego basu, gęstej, jednak nierozmiękczonej średnicy i raczej stroniących od koloru złota wysokich tonów. I taki plan miałem podczas kalibracji testowanego zestawu. Zrobiłem tyle, na ile pozwolił dostępny pakiet podzespołów i jak wynika z powyższego opisu, było bardzo dobrze. Jednak bardzo dobrze w odniesieniu do potencjalnych możliwości danego wstępu. A że dystrybutor poprosił o weryfikację brzmienia innego okablowania, z przyjemnością przystałem na tę propozycję. I dobrze, bo jak dla mnie wiele zmieniło się in plus. Naturalnie w kierunku wyartykułowanym przed chwilą. Otóż bez utraty masy, a nawet lekko ją w pełnej kontroli zwiększając wyostrzyła się kreska i energia źródeł pozornych. Całość zaczęła grać z większym drive-m i energią, co w jazzie spowodowało pokazanie przez instrumenty bliższe prawdzie body oraz bardziej namacalne kształty na wirtualnej scenie, natomiast występy rockowych buntowników zaczęła cechować mocniejsza fala uderzeniowa nie tylko perkusji, ale także gitarowych popisów i wyrazistej wokalizy. Owszem, na tyle poprzedniego występu całość brzmiała brutalniej, ale dla mnie osobiście z większym zaangażowaniem oddania impulsu energii danego materiału. Co prawda obecnie moim konikiem jest spokojna muza, ale wychowanie na AC/DC powoduje, że zbytni spokój czasem mnie nudzi. Nie twierdzę, że to co się zadziało po roszadzie kablowej okazało się być lepszym w wartościach bezwzględnych, tylko na tyle innym, że dla mnie ciekawszym. To źle? Nic z tych rzeczy. Każdy z nas ma inne wzorce i prezentacja z kablem Stealth Audio po prostu była bliższa mojemu sercu. Jak zaznaczyłem, nie lepsza, tylko inna i dlatego mocniej poruszająca moje zmysły. Powiem szczerze, aż takich różnic się nie spodziewałem, jednak finalnie dobrze, że tak wyszło, bowiem pokazało, jak uniwersalnym jest testowany dziś zestaw analogowy z portfolio Audiofastu. I to za sprawą jednego kabla, a co mówić o podmianie wkładki lub phonostage’a? Nie odpowiadajcie, to pytanie retoryczne, na które wszyscy znakomicie znamy odpowiedź.

Reasumując powyższy test jestem Wam winny odpowiedzi na pytanie, czy właśnie opisana analogowa przygoda daje mandat do wygłoszenia opinii, że testowany zestaw jest ofertą dla każdego? Z autopsji wiem, że zawsze można tak wyśrubować swoje oczekiwania, aby nie spełnili ich nawet słuchani na żywo ulubieni artyści. Jednak po tym jak wypadł tytułowy gramofon ze stajni Grand Prix Audio z dedykowanym ramieniem VIV Labolatory oraz wkładką Clearaudio, bez problemu twierdzę, iż łódzka oferta naprawdę jest w stanie spełnić nawet najbardziej wyczynowe oczekiwania nabywcy. Do tego gramofon wizualnie jest wyszukanym wcieleniem w życie sztuki użytkowej w najczystszej postaci, co pozwala domniemać, iż jeśli po zderzeniu z nim ktoś będzie w stanie pokręcić nosem, to rozmiar grupy tego typu osobników będzie się mieścić w marginesie błędu statystycznego całej populacji zakochanych w obcowaniu z analogiem melomanów. Czyli tłumacząc z polskiego na nasze, to naprawdę jest świetny, bo nietuzinkowo wyglądający i bardzo dobrze oddający ducha czarnej płyty gramofon.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiofast
Producent: Grand Prix Audio
Cena:
Napęd: 112 750 PLN
Arm Board (Tri-planar): 3 590 PLN
Arm Board (VIV 7″,9″): 8 460 PLM

Dane techniczne:
Napęd: Opatentowany napęd bezpośredni, tłumiony płynem
Materiały: Włókno węglowe, stal nierdzewna, aluminium i lepkosprężyste tworzywa sztuczne
Silnik i łożysko: Szczelinowy BLDC; hydrodynamiczne, odwrócone
Czas uruchomienia: <17 sekund do 45 rpm
Dostępne prędkości: 33-1/3 & 45 rpm
Dokładność Encodera: 74K+ cykli na obrót.; 298K+ cykli na obrót.
Dokładność prędkości: 0.0002%
Średnia dokładność prędkości obrotowej: 0.0012% RMS
Wow/Flutter & Rumble: Niemierzalne
Power Consumption: 18VA max
Wymiary: średnica 13”, wysokość 5”
Waga (bez kontrolera): 12,24kg