Opinia 1
Niejako idąc za ciosem i nieśpiesznie kontynuując eksplorację głównego nurtu działalności naszego dzisiejszego gościa, dzięki uprzejmości łódzkiego Audiofastu, po raz kolejny dane nam było przyjrzeć i przysłuchać się nie jakże popularnym i na czasie audio-bibelotom w postaci bezpieczników, czy też okablowania, co pełnoprawnemu i niemalże pełnowymiarowemu kondycjonerowi zasilania Synergistic Research PowerCell 8 SX. Czemu „niemalże”? Cóż, szukając taniej sensacji, wystarczy tylko sięgnąć pamięcią do maja i porównując goszczący wtenczas w naszych skromnych progach dwunasto-gniazdowy PowerCell SX z tytułową 8-ką by dojść do wniosku, że co jak co, ale miniaturyzacja kosztuje, bądź ceny w High-Endzie ani myślą o zaprzestaniu tendencji wzrostowej. Bowiem dziwnym zbiegiem okoliczności przy 30% redukcji przyłączy cena bynajmniej nie spadła, co o zgrozo nieco podskoczyła. Rozbój w biały dzień? Bynajmniej, jedynie logika i to w swej nie tyle parakonsystentnej, co najczystszej i zarazem najprostszej postaci, gdyż wspomniane uszczuplenie wolumenu gniazd wyjściowych łódzka ekipa postanowiła zrekompensować oczko wyżej w firmowej hierarchii usytuowanym przewodem zasilającym, więc zamiast skąd inąd świetnego SRX-a otrzymaliśmy SRX XL AC. Dlatego też, jeśli zastanawiacie się Państwo czym tym razem Amerykanie próbują uwieść świadomych istotności energetycznego dobrostanu swych drogocennych „ołtarzyków” audiofilów i melomanów nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was na ciąg dalszy.
Jak już zdążyłem nadmienić we wstępniaku i co potwierdzają powyższe zdjęcia przy swoich 30,5 szerokości, 11,4 wysokości i 15,2 cm głębokości Synergistic Research PowerCell 8 SX jest zauważalnie bardziej poręczny od swojego poprzednika. W dodatku zachowując właściwą marce pancerność – obudowę wykonano z aluminium lotniczego i włókna węglowego, urządzenie zyskało na … funkcjonalności. A to wszystko za sprawą rezygnacji z górnego, zajmującego niemalże całą powierzchnię pokrywy okna, dzięki czemu niniejszego PowerCella 8 SX można już bez większego żalu wstawić na półkę a jednocześnie nadal cieszyć się widokiem designersko podświetlonych trzewi pyszniących się przez frontowy bulaj. I tu kolejna uwaga, bowiem o ile poprzednik onieśmielał jednostki cierpiące na nerwicę natręctw 13 (słownie trzynastoma !!) opcjami podświetlenia (różne intensywności bieli Galileo, czerwieni Dante, błękitu Synergistic Research i błękitu McIntosh) dbając jedynie o walory estetyczne i wzorniczą koherencję z resztą systemu o tyle tym razem iluminację nie dość, że ograniczono do dwóch opcji, to jeszcze podpięto pod nie różne kombinacje częstotliwości. Niebieską opracowano z myślą o idealnym dopasowaniu do instrumentów akustycznych, wokali i kameralnych występów, oraz czerwoną – zapewniającą perfekcyjnie odwzorowanie występów na dużą skalę i muzyki elektronicznej.
Zanim jednak zagłębimy się w zaawansowane technikalia i dywagacje niemalże zahaczające o fizykę kwantową proponuje jeszcze profilaktycznie rzucić okiem na ścianę tylną, gdzie szczęśliwy nabywca do dyspozycji otrzymuje oprócz wspomnianych ośmiu gniazd wyjściowych z oznaczeniem prawidłowej polaryzacji (o czym za chwilę), włącznik główny, złącze do opcjonalnego Ground Blocka, selektor podświetlenia / częstotliwości i charakterystyczny zasilający terminal wejściowy power-con. Wracając jeszcze na dosłownie moment do ww. gniazd wyjściowych z jednej strony cieszy oznaczenie zalecanej polaryzacji, jednakowoż weryfikację takowej dość poważnie utrudnia zabezpieczenie „otwierające” dostęp do wejść jedynie przy równoczesnym nacisku na oba otwory i piny uziemiające (mechanizm znany m.in. z biurowych gniazd DATA z kluczem uprawniającym).
Jeśli zaś chodzi o same trzewia, to w 8-ce znajdziemy m.in. autorski, nowo zaprojektowany Ultra Low-Frequency RF bias oraz tę samą zaawansowaną technologię zasilania, którą zastosowano w najnowszym kondycjonerze Galileo SX PowerCell, udoskonalone opatentowane ogniwo elektromagnetyczne o dwukrotnie większej powierzchni i mocy kondycjonowania aniżeli poprzednia generacja a także zapożyczony z Galileo SX PowerCell zaawansowany zasilacz EM Cell i wieloczęstotliwościowy generator ULF Schumanna.
Uff, jeśli ktoś z powyższego wywodu i natłoku autorskich rozwiązań niewiele zrozumiał, to proszę się nie przejmować, pamiętając jedynie, że liczy się nie długość litanii, lecz finalny efekt soniczny, a ten w przypadku Synergistic Research PowerCell 8 SX jest zaskakująco … zgodny z deklaracjami producenta solennie zapewniającego o najczystszym i najgłębszym tle spośród wszystkich modeli PowerCell. Mówiąc wprost wpięcie 8-ki owocuje nie tylko nieprzeniknioną czernią, co wręcz mroczną otchłanią zionąca za ostatnimi rzędami muzyków biorących udział w nagraniu. Jeśli dodamy do tego kolejną spełniona obietnicę, tym razem dotyczącą braku jakichkolwiek limitacji przy przepływie prądu, to jasnym jest, iż największym beneficjentem takowych walorów staje się symfonika z całą swoją wieloplanowością i generalnie problematycznością właściwego oddania złożoności oraz zróżnicowania nader rozbudowanego aparatu wykonawczego operującego pełną skalą dynamiki. Proszę tylko sięgnąć po „Berlioz: Symphonie Fantastique” w wykonaniu San Francisco Symphony pod batutą Esa-Pekka Salonena, by doświadczyć zbawiennego wpływu amerykańskiego oczyszczacza. I tu od razu pozwolę sobie na drobną uwagę, bowiem o ile przy tak wyrafinowanym repertuarze i znamienitym wykonaniu nie sposób doszukać się niczego poza samymi zaletami oraz oczywistą poprawą wszelkich aspektów stricte high-endowej reprodukcji, to już przy mniej cywilizowanym „wsadzie” w pierwszej chwili po wpięciu tytułowego akcesorium można odnieść, jak się później można przekonać, mylne wrażenie, jakby przekaz uległ zbytniemu zaciemnieniu i przygaszeniu. To jednak tylko pozory, bowiem eliminacja wszelakiej maści pasożytniczych artefaktów i powodujących tak nerwowość, jak i chropawą korozję najwyższych składowych anomalii z takich pozycji jak suto podlany elektroniką „Concrete Jungle” Bad Omens, czy też zazwyczaj fatygujący zmysły odbiorców swą natywną szorstkością i hałaśliwością gitarowych riffów „POST HUMAN: NeX GEn” Bring Me The Horizon sprawia, iż zazwyczaj operujące na granicy tolerancji, bądź wręcz bólu dźwięki nagle nabierają krystalicznej czystości i jedwabistej gładkości, lecz choć nadal operują na tych samych pasmach i częstotliwościach, to z racji swego uszlachetnienia i ucywilizowania nie wywołują reakcji obronnych u słuchaczy. Z kolei bas i średnica dostają w gratisie zauważalny zastrzyk wysycenia i mięsistości, które nader udanie korespondują z górą pasma a jednocześnie nie powodują ospałości w domenie motoryki, czy też pogrubienia konturów definiujących źródła pozorne. Jest jednak i druga strona tego medalu, bowiem brak niepokojących, spowodowanych zniekształceniami i ww. brudem ukłuć sprawia, że automatycznie, chcąc operować na znanej z wcześniejszych odsłuchów granicy komfortu mniej, bądź bardziej świadomie zwiększamy głośność niejako mimochodem serwując sobie (i często również sąsiadom) niespotykane do tej pory dawki decybeli. Dlatego też z autopsji radzę dać sobie nieco czasu na akomodację do nowej rzeczywistości, bo szkoda raz – słuchu, a dwa – dobrosąsiedzkich relacji.
A tak już pół żartem / pół serio Synergistic do perfekcji opanował sztukę „czyszczenia bez zarysowań” i niewylewania dziecka z kąpielą, gdyż eliminując „śmieci z sieci” z niezwykłą atencją podchodzi do jakże kluczowego dla audiofilsko zorientowanej populacji odpowiedzialnego za klimat i wierne odwzorowanie akustyki nagrań tzw. „planktonu” , aury pogłosowej, oraz tej charakterystycznej „poświaty” otaczającej wykonawców. Szalenie zyskują na tym wszelakiej maści zarówno polifoniczne projekty w stylu „YULE” Trio Mediæval, jak i te bardziej rozbudowane i zelektryfikowane, jak daleko nie szukając fenomenalnie pulsujący „Bringing It Down to the Bass” Tony’ego Levina, czy nawet niemalże „windziano – hotelowe” jazzy (vide „Romance in the Dark”), w rezultacie czego przestajemy się wsłuchiwać a zaczynamy słuchać ulubionej muzyki.
Dlatego też zamiast szukać dziury w całym, w ramach podsumowania pozwolę sobie uznać, iż trudno będzie znaleźć aspekt, no może poza finansowym, który mógłby nie tylko ucierpieć, co nie ulec poprawie po aplikacji Synergistic Research PowerCell 8 SX w praktycznie dowolnym systemie. A jeśli wraz z tytułowym kondycjonerem (słowo filtr zupełnie nie oddaje zarówno złożoności i zaawansowania samego PC 8 SX, jak i jego zbawiennego wpływu na brzmienie zasilanych urządzeń) zaopatrzycie się Państwo w przewód SRX XL AC, to śmiało będziecie mogli mówić o pełni szczęścia.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jestem pewien, że wszyscy zdajemy sobie sprawę z bardzo szybko postępującego rozwoju technologicznego otaczającego nas świata. To oczywiście znakomita sytuacja, bowiem z jednej strony pozwala na konstruowanie coraz lepszych produktów, a z drugiej uzyskując podobny efekt jakościowy znacznie zmniejszyć gabaryty protoplasty. Jaki cel ma powyższy wywód? Naturalnie wprowadzający w dzisiejsze spotkanie testowe. Spotkanie, które jak na dłoni pokaże, że wykorzystując postęp nauki przy minimalizacji gabarytów, za sprawą najnowszych osiągnięć da się skonstruować produkt bez problemu nie tylko konkurujący, a nawet znacznie lepiej wypadający brzmieniowo od teoretycznie bardziej rozbudowanego gabarytowo, ale z mniejszym wkładem najnowszych pomysłów technicznych poprzednika. Jak to możliwe? Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach, które są pokłosiem wspominanego przeze mnie, z powodzeniem zastosowanego w dzisiejszym bohaterze rozwoju techniki. To znaczy? Spokojnie, markę i jedną z konstrukcji spod tego znaku towarowego znacie, gdyż stosunkowo niedawno gościła w naszych progach ze swoim kondycjonerem Power Cell SX. Co tym razem wpadło na tapet? Jak pisałem, beneficjent ewolucji technicznej czyli dystrybuowany przez łódzki Audiofast pochodzący ze Stanów Zjednoczonych, od niedawna jeden z zastępujących starsze modele kondycjoner zasilania Synergistic Research Power Cell 8 SX, którego w boju wspierać będzie firmowy kabel zasilający Synergistic Research SRX XL AC.
Gdy spojrzymy na naszego bohatera, w pierwszym odruchu aż trudno uwierzyć, że według specyfikacji w nazwie jest w stanie zasilić aż 8 urządzeń. A oprócz gniazd wyjściowych na tylnym panelu musi znaleźć się też terminal przyłączeniowy urządzenie do ściany i główny włącznik. Ale spokojnie, mimo stosunkowo skromnych gabarytów wszystko jest zgodnie z deklaracjami. A wygląda to tak. Obudowa 8-ki SX, to owalnie wykończona, niewielka, prostopadłościenna, w znakomitej większości aluminiowa skrzynka. Jej front zdobi podświetlane na dwa kolory okienko pozwalające napawać się widokiem zastosowanych w trzewiach rozwiązań technicznych – każda z barw informuje o wyborze konkretnej wersji kondycjonowania dostarczanej energii. Górna połać wykonana została z elegancko wyglądającego karbonu. A awers oprócz wąskiego, pionowego paska aluminium z dedykowanym złączem dla kabla zasilającego, włącznikiem głównym i przyciskiem zmiany trybu pracy urządzenia, po brzegi zagospodarowany jest serią ośmiu gniazd IEC. Tak prezentujący się terminal posadowiono na izolujących go od podłoża czterech stopkach. Pisząc o wyposażeniu startowym, z dużym zadowoleniem informuję, iż wybór określa nabywca decydując się jeden dostępnych, zróżnicowanych jakościowo i cenowo kabli zasilających. To miły gest ze strony producenta, bowiem w momencie chęci użycia czegoś lepszego jakościowo nie skazuje nas na przymusowe kupno niedrogiego kabla w standardowym komplecie i potem odsprzedaż ze stratą, tylko na starcie daje sporą paletę możliwości wyboru. My na czas testu dostaliśmy w komplecie topowy kable SRX XL AC. Jeśli chodzi o garść technikaliów, najważniejszymi informacjami są, że nasz bohater czerpiąc z rozwoju technologicznego w tej kompaktowej obudowie zmieścił znacznie bardziej wydajne od większego gabarytowego poprzednika, dlatego w mniejszej ilości sztuk ogniwa elektromagnetyczne w postaci kryjących się za okienkiem cylindrów, oraz nadal stosuje poprawiający odbiór muzyki wieloczęstotliwościowy generator fal Schumanna. Po dokładniejsze informacje co i jak, aby sztucznie nie rozwadniać tekstu oczywiście również skrótowo, zapraszam na stronę dystrybutora lub producenta.
Gdy dotarliśmy do opisu działania 8-ki, zasadna wydaje się odpowiedź na prozaiczne pytanie: Czy przywoływany od samego początku, pozwalający zmniejszyć gabaryty urządzenia – przy według producenta lepszych osiągach – rozwój technologii pokazał, że jest realnym progresem? Powiem krótko, nie ma co deliberować, ale tak. Otóż wdrożone w życie w stosunku do poprzednich konstrukcji inne rozbudowanie topologiczne wraz za zaawansowaniem konstrukcyjnym bezapelacyjnie skończyło się poprawą aspektów prezentacji w wielu zakresach. Naturalnie nie było to tak zwane wywrócenie stolika do góry nogami, bo nie miało takim być, tylko choć drobne to ewidentne poprawienie jakości słuchanej muzyki. Ogólnie patrząc na sposób operowania przekazem moją uwagę zwróciło uczucie jakby mniej technicznego grania systemu. Oczywiście nie twierdzę, że wcześniej było to drażniące, jednak wówczas walka o jak najczystsze tło wirtualnej sceny stawiała na mocne rysowanie świata ostrą kreską i zebranie dźwięku w solidny impuls w domenie jego trwania, co czasem w awanturniczej muzyce mogło skutkować nazbyt dosadnym utwardzeniem przekazu. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, specjalnie przerysowuję opis, aby pokazać ewidentne, teraz pokazujące wydarzenia sceniczne w bardziej płynnym stylu różnice. Różnice dające muzyce bardziej niż wcześniej w pewien sposób przyjemnie płynąć, co jestem dziwnie spokojny, większości z Was mocniej przypadnie do gustu. Nadal dostajemy znakomity drive, wyraźny i mocny atak, ale przy okazji lekkiego podkręcenia esencjonalności dźwięku i kolokwialnie mówiąc wyczyszczenia teraz mocniejszego w aspekcie czerni, a przez to pokazującego więcej drobnych informacji tła, przekaz oferuje solidniejsze pokłady homogeniczności z feedbackiem w postaci prawdziwszej namacalności. Gdybym miał to określić wprost, powiedziałbym, że zastosowanie tytułowego kondycjonera tchnęło w muzykę bardziej ludzkie, bo fajne zrównoważenie pakietu agresji i płynności. Bez wycieczek w stronę nienaturalnego krawędziowania źródeł pozornych, ale również z pełną kontrolą nad zbytnim dociążaniem. Dzięki temu jeśli dany system jest dobrze skonfigurowany, będzie potrafił zagrać każdego rodzaju muzykę. Tak mocne akordy wyrazistego w podnoszeniu pobudzających nas do szybszego życia emocji Rammsteina z krążka „Zeit”, jak również spokojne ballady dla mnie rodzimego skrzypka numer jeden Adama Bałdycha w materiale „Brothers” . Jak to możliwe, gdy dostajemy więcej płynności? Spokojnie, ja wiem, że teoretycznie cywilizowanie karkołomnego rysowania wydarzeń scenicznych w projektach Rammsteina może skończyć się utratą niezbędnej nieobliczalności i agresji jego popisów, ale przypominam, działania amerykańskiego kondycjonera na poziomie podkręcania emocji były jedynie szlifowaniem ogólnej jakości prezentacji w służbie oczyszczania tła ze zniekształceń, a nie działaniem mającym na celu podgrzanie atmosfery jako ratunek dla błędnie skonfigurowanych zestawów. Jak pisałem, specyfikacja soniczna Power Cell 8 SX z powodzeniem zachowywała istotne aspekty zrównoważenia podania danego projektu płytowego. Dlatego gdy niemiecki muzyk w postaci upłynnienia wokalizy i odbieranego jako wielki plus uplastycznienia całości nie tylko niczego nie stracił, ale raczej sporo na tym zyskał, polski skrzypek został potraktowany wręcz jak król. Konsekwentnie słychać było jego wspaniałą wirtuozerię gry na tym niełatwym instrumencie, co w przypadku balladowych, czyli wolnych utworów dla muzyka nabiera znaczenia w stylu być albo nie być, ale przy tym z uwagi na wzmocnienie poziomu ogólnej gładkości poszczególnych nut w brzmieniu jego atrybutu słychać było więcej zabawy, istotną dla oddania nastroju utworu barwą i jej natężeniem. Nie ilości samej w sobie, tylko jako budulca nastroju. Kto lubi grę skrzypiec, te wie, że wbrew obiegowym opiniom skrzypce nie zawsze mają boleśnie i jednostajnie skrzypieć. Czasem mają nieść spore pokłady nosowości, a czasem ostrości, co w tym przypadku wypadło świetnie.
Czy widzę sens stosowania podobnych do dziś opisywanego urządzeń? W większości przypadków z racji na problemy z marnej jakości energią w wielorodzinnych domostwach naturalnie tak. Ale może Was zaskoczę, nie wykluczam tez sytuacji w przypadku zabudowy jednorodzinnej, gdyż pozwalające nam egzystować urządzenia typu lodówka, czy zmywarka w kwestii czystości prądu w gniazdku są wielkimi szkodnikami. Jednak nie oszukujmy się, bez względu na fakt zamieszkania w grupie lub osobno jeśli zrozumiemy potrzebę ruchu w tym temacie, wówczas zaczyna się prozaiczny problem natury uniknięcia wpadki. Oferta rynku jest przeogromna i trzeba uważać na marne konstrukcje. Pewnego rodzaju pomocą są podobne do dzisiejszego testy urządzeń, które choć wstępnie, to jednak dają pewien pogląd na dany produkt. Czy zatem idąc tropem pomocy poleciłbym i ewentualnie komu naszego bohatera? Bez dwóch zdań jak najbardziej. I moim zdaniem nie mam przeciwskazań dla nikogo, gdyż oferta brzmieniowa Synergistic Research Power Cell 8 SX jest na tyle zrównoważona pomiędzy wagą i wyrazistością przekazu, że tylko mocno przekraczające dobry smak prezentacji zestawy mogą mieć problemy z wykorzystaniem potencjału amerykańskiej konstrukcji. U mnie mimo niewielkich gabarytów przy mocnym rozdmuchaniu rozmiarowym elektroniki wypadł bardzo dobrze, dlatego jeśli myślicie o czyścicielu energii elektrycznej dla ukochanego zestawu audio, powinniście wziąć go na tapet. Naprawdę jest tego wart.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Synergistic Research
Cena (PowerCell 8 SX / SRX XL AC 1.8m): 71 590 PLN
Dane techniczne
Gniazda wyjściowe: 8 gniazd Purple 2.0 UEF Schuko (dwustopniowy Quantum Treatment)
Gniazdo zasilające: 32A PowerConn
Okablowanie wewnętrzne: 12AWG Silver Matrix
Moduły EM: 1 x płaski; 2 x SRX UEF EM drugiej generacji
Powierzchnia łączna modułów EM: 1806,34 m²
Szyna uziemienia: 6N czyste srebro
Wymiary (W x S x G): 11,4 x 30,5 x 15,2 cm
Waga: 5 kg
Opinia 1
Dość przewrotnie parafrazując powiedzenie o konieczności wykonywania back-upów pozwolę sobie stwierdzić, iż współczesnych melomanów można podzielić na tych, którzy używają źródeł plikowych i tych, którzy lada moment zaczną z nich korzystać. O ile bowiem świat już dawno bardzo mocno się skurczył i stał się globalną wioską, w której miejsce skąd i gdzie zamawiamy interesujące nas przedmioty zdewaluowało do zupełnie nieistotnego drobiazgu, to już krytyczny stał się czas, którego nie tylko cofnąć się nie da i w miejscu nie stoi, lecz co gorsza mamy go coraz mniej a więc jego wartość wzrasta szybciej niż daleko nie szukając bitcoiny. Dlatego też chcąc być z wydawniczymi nowościami nie tylko na bieżąco, co mówiąc wprost nie kupować przysłowiowego kota w worku a przy okazji nie tracić wspomnianego drogocennego czasu na wycieczki po lokalnych sklepach w poszukiwaniu upragnionego, bądź po prostu nowego albumu konkretnego artysty, z którego (albumu, nie artysty) finalnie „podejdzie” nam jeden, góra trzy utwory. I w tym momencie na scenę wkraczają one – wszelkiej maści plikograje, które m.in. umożliwiając subskrypcję serwisów streamingowych pozwalają na natychmiastową weryfikację interesującego nas kontentu a gdy ten „podejdzie” dodanie go do ulubionych i/lub zakup wersji fizycznej, bądź w pełni cyfrowej w celu zapisania jej na twardym dysku. Do powyższego grona z pewnością można zaliczyć naszego dzisiejszego gościa, który oferuje, przynajmniej względem starszego rodzeństwa, w pewnym sensie ulgowy bilet do świata wysokiej jakości streamingu. Mowa o zaskakująco kompaktowym i zarazem wysoce wyspecjalizowanym transporcie/serwerze plików Aurender N150, który podobnie do swoich poprzedników (A15, A200) trafił do naszej redakcji dzięki uprzejmości łódzkiego Audiofastu.
Jak już zdążyłem wspomnieć mogącego pochwalić się zaledwie 21,5 cm szerokości, 6,3 cm wysokości i 35,5 cm głębokości N150 śmiało możemy uznać za reprezentanta przysłowiowej „azjatyckiej” rozmiarówki. Ot takiej cyfrowej slim-fitowej XS-ki, którą z reguły zawsze da się gdzieś wcisnąć bez konieczności rozbudowy/wymiany posiadanego stolika. Co prawda w porównaniu z pełniącym u mnie li tylko rolę NAS-a maluchem I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB Auralic jest znacznie głębszy, ale trudno się tym różnicom dziwić jeśli weźmiemy pod uwagę fakt obecności w trzewiach 150-ki zasilania, w dodatku liniowego. Przejdźmy jednak do konkretów. I tak, korpus wykonano z satynowo anodowanego na czarno, bądź srebrno aluminium a ściany boczne zastąpiono masywnymi radiatorami. Z kolei front to połączenie funkcjonalności i firmowego minimalizmu z centralnie umieszczonym 3” wyświetlaczem AMOLED, zlokalizowanym po jego lewicy, otoczonym aureolką, włącznikiem i czterema przyciskami funkcyjno/nawigacyjnymi po prawej. Nie mniej minimalistycznie prezentują się plecy oferujące wyłącznie trzy porty USB – jeden Audio Class 2.0 będący wyjściem na zewnętrzny przetwornik oraz parę USB 3.0 do obsługi zewnętrznych pamięci masowych, izolowany port Gigabit Ethernet i zaślepkę kieszeni na dodatkowy 2,5” dysk twardy HDD/SSD (max. 8 TB). Litanię zamyka zintegrowane z włącznikiem głównym i komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC.
Sercem urządzenia jest nisko-mocowy, dwurdzeniowy procesor Intela współpracujący z 8GB RAM-u i 240GB przeznaczonym na system i bufor (cache) dyskiem NVME. Szczególna troską objęto zasilanie, które nie dość, że jest w pełni liniowe, to dodatkowo jest bezprzerwowe (UPS) i dopieszczone superkondensatorami (podobnie jak np. w Faradach).
Pod względem ergonomii i przyjazności sterowania N150 znacząco wyprzedza ostatnio przez nas recenzowany transport/serwer XACT S1 bowiem co prawda również nie posiada na wyposażeniu pilota, więc bazuje na autorskiej aplikacji (w tym przypadku Aurender Conductor), jednakże jest ona dostępna zarówno na iOS-a, jak i Androida, więc nie ma przysłowiowej selekcji na bramce na lepszy i gorszy sort potencjalnych nabywców i związane z tym ewentualne, dodatkowe wydatki. Ponadto na upartego da się Aurenderem sterować z poziomu frontowych przycisków, co może nie jest optymalnym rozwiązaniem, lecz jeśli komuś lekarz zalecił więcej ruchu wydaje się być sensownym pretekstem do podniesienia czterech liter z kanapy i przedreptania kilku metrów. Sam Conductor doczekał się już czwartej odsłony, o czym dumnie informuje stosowną ikonografiką i daje dostęp nie tylko do wszelkich nastaw, lecz również zapewnia intuicyjną nawigację po zasobach muzycznych zgromadzonych na wewnętrznych i zewnętrznych (podpiętych po USB, jak i dostępnych w lokalnej sieci) dyskach oraz, co oczywiste, nieprzebranych zasobów oferowanych przez popularne serwisy streamingowe w tym Spotify, TIDAL i Qobuz. Wzorem swego ww. poprzednika 150-ką również nie da się nie tylko sterować, lecz i wpiąć w ekosystem Roona. Tzn. nic nie stoi na przeszkodzie by tytułowy transport działał w tej samej sieci co Roon, lecz wzajemnie widzieć się nie będą i tyle.
A jak Aurender N150 gra? Bo przecież gra. W dodatku po swojemu i na własną modłę, co w głowach zafiksowanych li tylko na bit-perfekcyjności jednostkom jakimś dziwnym trafem się nie mieści. No i o owa gra w pełni zasługuje na miano … analogowej, bowiem po słusznie minionym okresie błędów i wypaczeń, czyli zachłyśnięcia się hiper-detalicznością i iście prosektoryjną analitycznością wszystko wróciło do normy. Na rynek trafia coraz więcej operujących w domenie cyfrowej urządzeń zdolnych grać przede wszystkim muzykę a nie zlepek przypadkowych dźwięków. Taki był rodzimy XACT S1, czy też są sukcesywnie zdobywające uznanie w coraz szerszym gronie odbiorców produkty 432 EVO. I „małego” Aurendera z pewnością do tego grona należy zaliczyć. Ba, wyszło wręcz, że w bezpośrednim porównaniu z moim, co prawda podrasowanym zewnętrznym zasilaniem (Farad Super3), jednak zazwyczaj stawianym po bardziej „analogowej” stronie barykady Lumïnem U2 Mini N150 oferuje jeszcze gęstsze i bardziej wysycone brzmienie z delikatnie obniżoną równowagą tonalną. Całe szczęście owa analogowa gęstość nie oznacza przysłowiowego wylania dziecka z kąpielą, czyli poświęcenia czy to otwartości góry, czy też wyssania otaczającego muzyków powietrza i towarzyszącej im aury pogłosowej, lecz jedynie wyrafinowane podkręcenie saturacji barw, ich temperatury oraz wręcz obsesyjną troskę o koherencję i homogeniczność przekazu. Dzięki czemu, już i tak niezbyt krzykliwy a jednocześnie z racji swej wieloplanowości i iście zegarmistrzowskiej złożoności „In Cauda Venenum” Opeth zabrzmiał nie tylko na wysoce satysfakcjonującym poziomie pod względem dynamicznym i ze świetną rozdzielczością, co zyskał na dostojeństwie i potędze. Podobnie odebrałem obecność w torze 150-ki przy ścieżce dźwiękowej do „Carnival Row: Season 1”, na której dzieje się naprawdę sporo a jednocześnie właśnie przestrzenność i pewna, połączona z niskimi tąpnięciami eteryczność buduje klimat. A tym razem uwypuklone zostały składowe odpowiedzialne za wspomnianą klimatyczność i spektakularność. Partie organów, złożone orkiestracje, czy też okazjonalne chórki i wokalizy intensywniej operowały emocjami jeszcze zwiększając efekt pewnego podskórnego niepokoju, udanie budując napięcie i narrację.
Warto również podkreślić bardzo wyraźne różnicowanie jakości serwowanego 150-ce materiału. Mówiąc wprost doskonale na niej słychać nie tylko różnice pomiędzy poszczególnymi realizacjami (kolekcjonowanie różnych (re)masterów jak najbardziej ma w tym wypadku sens), lecz i dostawcami treści Spotify/TIDAL/Qobuz, oraz chmurą/pamięciami masowymi. I wcale nie są to niuanse natury kosmetycznej, gdyż praktycznie w 99,9% materiał odtwarzany z dysku na Aurenderze brzmiał lepiej – tak pod względem rozdzielczości, jak i namacalności oraz dynamiki. Porównując 1:1 te same nagrania materiał odtwarzany z chmury tracił na wieloplanowości i holografii, co jasno wskazywało na ewidentnie niższą jakość serwowaną przez platformy streamingowe a nie np. przepustowość sieci, gdyż jak w części poświęconej technikaliom czarno na białym stoi, nasz dzisiejszy gość wszystko, co przetwarza i tak na potrzeby owej obróbki buforuje na własnym dysku.
Może i Aurender N150 nieco ustępuje starszemu rodzeństwu pod względem rozdzielczości i wyposażenia (ot chociażby jeśli chodzi o obecność pilota, czy analogową sekcję wyjściową), jednak jak wspomniałem we wstępie to dopiero ulgowy bilet wstępu do świata plików pod banderą Auralica. To okazja do zaznajomienia się z ekosystemem, logiką obsługi i pewnym pomysłem na dźwięk, który jeśli tylko wpasuje się w Państwa gusta ma szanse pozostać z Wami na dłużej.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Gdybyśmy prześledzili nasze dotychczasowe sesje testowe z produktami spod znaku tego koreańskiego producenta, okazałoby się, że owszem, zajmowaliśmy się konstrukcjami serwującymi nam muzykę z plików, ale były to mniej lub bardziej rozbudowane, samowystarczalne streamery. Czy to źle? Naturalnie nie. Tylko sęk w tym, że wspomniane urządzenia dla w stu procentach zadeklarowanego purysty są pewnego rodzaju ograniczeniem. Chodzi oczywiście o ich dwu-funkcyjność, czyli bycie transportem i przetwornikiem w jednym. Tymczasem osobnik podchodzący do zagadnienia maksymalizacji jakości odtwarzania muzyki – choćby taki jak ja – bardzo często twierdzi, że jak coś jest do wszystkiego, to tak naprawdę do niczego. Do czego piję? Oczywiście mam na myśli rozbicie wszelkich źródeł na części pierwsze, czyli osobno DAC i osobno czysty transport – taką konfigurację mam w sekcji CD. I właśnie z tym ostatnim (transportem) będziemy mieli dziś okazję się zapoznać. Powód jest banalny, bowiem z grubsza wiedząc jak grają zintegrowane playery plikowe, postanowiliśmy zweryfikować, jak temat rozkodowywania ciągów zer i jedynek dla tego sposobu obcowania z muzyką wygląda w wykonaniu samego transportu. Tak tak, poszliśmy na całość i tym razem wzięliśmy na tapet kolokwialnie mówiąc sam „czytnik” zer i jedynek, który podczas testu współpracował z naszymi przetwornikami cyfrowo-analogowymi. Co konkretnie? Spokojnie, bez szaleństwa cenowego, ale za to bardzo ciekawą sonicznie pozycję w postaci dostarczonego przez łódzki Audiofast transportu plików Aurender N150.
Jak widać na fotografiach, w odróżnieniu do poprzednich konstrukcji plikowych Aurendera obudowa N150-ki nie jest pewnego rodzaju powieleniem znanych z dawnych lat zabawek audio typu mini-wieża – średni poziom szerokości, głębokości oraz wysokości. Tym razem mamy do czynienia ze stosunkowo wąskim, za to dość głębokim, bo pozwalającym zmieścić wewnątrz twardy dysk na zasoby plikowe, w kwestii wysokości pozwalającym ledwo zmieścić na froncie ułatwiający nawigowanie funkcjami urządzenia kolorowy wyświetlacz, wykonanym z aluminium prostopadłościanem. Wspomniany awers jest na tyle symboliczny, że oprócz przywołanego okienka informacyjnego o stanie urządzenia pozwolił projektantowi na ciekawie wizualnie umieszczenie tylko pięciu kwadratowych, z których tylko włącznik okalano niebieską kreską, przycisków funkcyjnych. W wyniku decyzji projektowej z lewej strony mamy włącznik inicjujący pracę 150-ki, zaś z prawej pozwalające poruszać się po Menu guziki wyboru. Przemierzając obudowę ku tylnemu panelowi na jej górnej połaci zauważymy wyfrezowane logo marki, zaś na bokach coś na kształt masywnych radiatorów. Sam rewers zaś mimo niedużych rozmiarów oferuje slot na wewnętrzny dysk, 2 wyjścia i pojedyncze wyjście USB, gniazdo LAN oraz zintegrowany terminal prądowy – gniazdo zasilania IEC, główny włącznik i bezpiecznik w jednym. A co mamy do dyspozycji w domenie obróbki sygnału? Nie oszukujmy się, obecnie tego typu, nawet tak wizualnie skromne wizualnie, za to wielkie duchem transporty plików rozkodowują wszystko od wszelkiej maści DSD, po wysoko częstotliwościowe próbki. Jest tego na tyle dużą, że zainteresowanych tego typu drobiazgowymi informacjami zapraszam do zwyczajowej tabelki.
Co sądzę o pomyśle weryfikacji brzmienia czystego transportu plików i co wynikło z tej decyzji? Bez dwóch zdań twierdzę, że było to znakomity pomysł, bo pokazał, co na samym początku zabawy z plikami potrafi Aurender. Bez formowania brzmienia przez zintegrowany przetwornik, tylko w wersji saute. Jak zatem wypadł? Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu zagrał z fajnym wypełnieniem i plastyką, co w dobie pościgu przez producentów DAC-ów za wyczynowością grania od strony rysunku i w imię szybkości narastania sygnału nadmiernej lekkości dźwięku jest znakomitym posunięciem. Posunięciem, które dodatkowo za pomocą roszad okablowania tak sieciowego, jak i sygnałowego można nieco – wspomnianych artefaktów sonicznych na szczęście nie da się całkiem zniwelować – formować na swoją modłę. Ja z naturalnych względów chęci poznania czystego brzmienia tego modelu na czas testu nie tego robiłem, ale na bazie podjętych prób wiem, że można. Co w tym przypadku oznacza plastyka i wypełnienie? Chodzi o umiejętne, czyli spójne zaprezentowanie muzyki w estetyce przyjemnej krągłości w środku pasma, a przy tym zadbanie o równie esencjonalny, daleki od stawiania jedynie na atak dół oraz będące uzupełnieniem, a nie bytem samym w sobie, wysokie rejestry. W efekcie takich wyborów przekaz unika zbędnego, często męczącego dzielenia włosa na czworo, tylko skłania nas do nastawionych na pełne utożsamianie się z muzyką, wielogodzinnych mitingów. Nuda? Bynajmniej, bowiem sam za takimi optuję, a mimo to wielu moich znajomych jest zaskoczonych, jak wiele z pozoru tak spokojny, czyli na pierwszy rzut ucha od niechcenia prezentowany spokój w muzyce niesie ze sobą emocji. A przecież o emocje nam chodzi. Owszem, dla jednego owe emocje to krew z uszu, a dla innego jedynie kopanie atakiem, a nie spokojne, nastawione na plastykę i esencjonalność spojrzenie na muzykę, ale z autopsji wiem, że podobnych do mnie freaków audio jest znacząca większość. Dlatego dobrze się stało, że wzięliśmy tytułowy transport na tapet, gdyż dzięki niemu cały proces testowy przebiegł w estetyce rozpływania się w muzyce, a nie dostawania od niej nawet najfajniejszych kopniaków. I to w całej rozciągłości repertuaru. Pewnie, że z lekkim ugładzeniem muzy spod znaku szaleństwa i podkręceniem pakietu emocji w tej z większym naciskiem na uruchamianie naszych najgłębszych doznań duchowych, ale za każdym razem finał brzmieniowy danej muzy był co najmniej adekwatny, a nierzadko idealny w stosunku do impulsu jaki kierował artystą do jej powołania do życia.
Jeśli chodzi o drugą, wręcz idealnie wpisującą się w grupę docelową tytułowej konstrukcji pozycję płytową, była nią poznana na ostatnim AVS podczas zamkniętej prezentacji na PGE Narodowym pyta Bartłomieja Olesia „Cat’s Songs – 17 Haiku for Piano”. To z pozoru trudna, bo opierająca się jedynie na fortepianie muzyka, jednak dzięki najpierw ciekawej aranżacji Bartłomieja, potem zagraniu materiału przez Mirę Opalińską, a na koniec zinterpretowaniu całości od strony odczytania z pliku przez naszego bohatera od początku do końca słuchałem jej z czujnie nastawionymi na emocje uszami. Dźwięczność, nieprzesadzony z domenie ostrości atak oraz nasycenie każdego dotknięcia strun przez młoteczki nasycone nieprzebranymi pokładami nostalgii mimo, że nie jest to mój muzyczny konik, były wręcz hipnotyzujące. Zdaję sobie sprawę, że w głównej mierze to zasługa wspomnianych artystów – aranżera i solistki, jednak dobre osadzenie w masie, umiejętne podanie miękkości i stroniące od analityczności napowietrzenie przekazu przez Aurendera miało w tym pokazie równie niebagatelny wkład.
Z innej beczki, tym razem mocniej akcentującej atak, ostrość podania i dźwięczność strony wspomnę o najnowszym krążku Deep Purple „= 1”. Nie będę rozwodził się nad tematem, czy to nadal są starzy dobrzy Purple, czy jedynie chałtura, tylko spojrzę na ich materiał od strony prezentacji. Tak jak wspominałem, z uwagi na sznyt brzmieniowy transportu ta pełna buntu muzyka z automatu została okraszona pewnego rodzaju nutą gładkości. Jednakże gdy spojrzeć na to całkowicie z boku, nie straciła wiele na wyrazistości, bo nadal mocno mną targała. Za to cechowała ją fajna estetyka lepszego podania nadal wyrazistych, ale tym razem mocniejszych w kwestii energii i nasycenia grających gitar oraz popisów wokalisty. Co więcej, dzięki takiemu obrotowi sprawy można było mocniej podkręcić poziom głośności, co dla mnie wychowanego na rocku spod znaku AC/DC było wodą na młyn przesłuchania większej ilości tego rodzaju materiału. I nie będę zaprzeczał, że tak właśnie uczyniłem i uważam, że bez naciągania faktów było warto.
Komu poleciłbym naszego bohatera? Cóż, z tekstu wynika, że poszukiwacze doznań natury nadmiernej i notorycznej brutalności transportu plików powinni szukać gdzie indziej. Jednak spokojnie, nawet ci w momencie zaspokajania jedynie chwilowych potrzeb strzału w ucho, na co dzień zaś szukający ukojenia nadal żywą, tylko lekko podkręconą w domenie nasycenia i krągłości muzyką powinni sią nim zainteresować. Nie jest przesadnie drogi – dobrze, że w czasach, gdzie jedno urządzenie robi wszystko z gotowaniem wody na herbatę włącznie, w ogóle jest, do tego za pomocą okablowania pozwala nieco ułożyć się pod potrzeby nabywcy, dlatego nie skreślałbym go nawet w ich przypadku. A jeśli tak, chyba nikogo nie zdziwi fakt mojej zachęty do prób szeroko rozumianej populacji melomanów. Jednak abstrahując od Waszego utożsamiania się z którąś z grup jedno mogę powiedzieć na 100 procent, to bardzo muzykalny transport.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Aurender
Cena: 17 650 PLN
Dane techniczne
Oprogramowanie: Aurender Conductor dla iPhone / iPad / Android
Wyświetlacz: Kolorowy 3.0” Amoled
Obudowa: Z litego aluminium w kolorze srebrnym lub czarnym
Dysk systemowy: Szybka i niskoszumna pamięć NVMe o pojemności 240GB
Pamięć masowa: Jedna szuflada na dysk 2.5” HDD lub SSD (do 15mm wysokości)
Wyjścia cyfrowe: Port USB Audio Class 2.0 z dedykowanym obwodem zasilającym (do 768kHz / 32 bit, natywnie – DSD 512; DoP – DSD256)
Wejścia cyfrowe: 1 Gigabit LAN podwójnie izolowany galwanicznie, 2 x USB 3.0
Zegar główny: OCS
Procesor: 2-rdzeniowy Intel
Pamięć RAM: 8 GB
Wspierane formaty: DSD [DSF, DFF], WAV, FLAC, ALAC, APE, AIFF, MP4 i inne ważne formaty w natywnej głębokości i częstości próbkowania
Zasilacz: Liniowy (2 x 25W), odłączalny przewód IEC / wtyk C13
Pobór mocy: 12W; 32 Max; 4,2W Stand-by
Wymiary (S x W x G): 215 x 63 x 355 mm
Waga: 5,3kg
To, że jestem zatwardziałym gramofoniarzem wiadomo od lat, dlatego z pewnością zdajecie sobie sprawę, z jaką przyjemnością przeprowadziłem test kolejnego werku dosłownie i w przenośni wydrapującego sygnał audio z płyty winylowej. Tym razem będzie ciekawostka w postaci nietuzinkowego gramofonu zza wielkiej wody. Co ciekawe, dla rozluźnienia atmosfery nieco żartując kolejny raz można powiedzieć, że tak jak to przylgnęło do Amerykanów, ponownie będziemy mieli do czynienia z czymś „naj”. Jednak nie będzie to zwyczajowe odniesienie do rozmiaru, wagi lub innego tego typu wyróżnika, tylko na ile pozwala obecna wiedza inżynieryjna, jak dobitnie sugeruje nazwa marki, zastosowanie najbardziej zaawansowanych technologii produkcji oraz najlepszych materiałów konstrukcyjnych rodem z formuły 1. Tak tak, z uwagi na powiązanie rzeczonego podmiotu gospodarczego z wyścigami samochodowymi z najwyższej półki, najdrobniejszy szczegół związany z powstaniem tego drapaka jest tożsamy ze zbudowaniem bolidu Formuły 1, co ma potwierdzać nadanie mu nazwy najbardziej legendarnego zakrętu włoskiego toru Monza „Parabolica” – chodzi o pokonanie go z jak największą prędkością wymagającą maksymalnej precyzji podczas realizacji zadania. Czemu zatem będziemy mieli okazję się przyjrzeć? Otóż dzięki działaniom łódzkiego Audiofastu na gościnne występy przybył do nas amerykański gramofon Grand Prix Audio „Parabolica”, którego w testowym boju wspierało (jedno z dwóch dedykowanych) znakomite japońskie ramię VIV Labolatory Rigid Float 9”, topowa wkładka niemieckiego specjalisty Clearaudio Golgfinger Statement oraz duński phonostage Gryphon Legato Legacy. Przyznacie, że set kolokwialnie. mówiąc gruby. Zatem jeśli kogoś z Was interesuje, jak ten bezkompromisowo zestawiony analogowy konglomerat wypadł w boju testowym, zapraszam na kilka poniżej sumiennie spisanych spostrzeżeń.
Tytułowy gramofon na tle obecnie konstruowanych werków oparty jest o nieco inne założenia, aniżeli znakomita większość konkurencji. Nie jest tak zwanym, ułatwiającym zwiększenie odporności na szkodliwe wibracje mass-loaderem, czy miękko zawieszoną w pięknej obudowie platformą nośną dla ramienia i talerza. Otóż Parabolica jest sztywną, w celach zapewnienia odporności na wspomniane działania otoczenia wykorzystującą najbardziej zaawansowane technologie tak w kwestii produkcji, jak i wykorzystanych materiałów stosunkowo niewielką, znakomicie prezentującą się, wręcz designerską, niezbyt ciężką, za to sztywną i odpowiednio odseparowaną od podłoża bryłą w stylu wariacji posadowionego na trzech łapach woka. Jego podstawowym budulcem są czerpiące z dokonań inżynierii Formuły 1, wysoko zaawansowane technologicznie kompozyty na bazie aluminium i jemu podobnych wysokogatunkowych metali jako główne chassis gramofonu i otulająca trzewia od dołu w formie misy (silnik i niezbędne do obsługi pracy urządzenia układy elektryczne i mechaniczne), bardzo sztywna, przez to odporna na wibracje i wyginanie obudowa z karbonu. Jeśli chodzi o rozwiązanie kwestii wprawiania w ruch wirowy i zawieszenie talerza dla płyty winylowej, Parabolica bazuje na hołubionym przesz wielu maniaków analogu napędzie bezpośrednim realizowanym przy pomocy bezszczotkowego, cyfrowo kontrolowanego w domenie równomierności obrotów silnika oraz zamkniętym łożysku hydrodynamicznym. Tak prezentujący się napęd w standardzie oferuje dwa typy łatwo aplikowanych podstaw do dedykowanych ramion – w teście znalazło się spod znaku VIV Laboratory. W kwestii sterowania Parabolicą panowie inżynierowie również poszli z duchem pomysłu na produkt i jedynym manipulatorem jest zorientowany od przodu kevlarowej obudowy sensoryczny przycisk. Pojedyncze dotkniecie powoduje start talerza na poziomie 33 obrotów na minutę i po ustaleniu zadanej prędkości podświetleniu gramofonu wiązką niebieskiego światła. Ponowne pojedyncze dotknięcie guzika zatrzymuje talerz. Natomiast podwójne szybkie zadanie nacisku rozpędza podstawę do płyty do prędkości 45 obrotów na minutę i zmianę poświaty pod werkiem na białą. Zatrzymanie jest analogiczne do prędkości 33. Przyznacie, że pomysł fajny, bo nieingerujący w ogólny wygląd tego wyglądającego jak najnowocześniejsze dzieło sztuki użytkowej przecież archaicznego, bo analogowego urządzenia. Nie powiem, na początku nie mogłem dobrze namierzyć wspomnianego miejsca inicjacji pracy gramofonu, bo jest zlicowane z obudową, ale po dosłownie kilkunastu startach, temat umarł i pozostało jedynie znakomite wrażenie estetyczne. Owe wrażenie z oczywistych względów – widać to na zdjęciach – podnosi również kontynuacja wizualnego pomysłu na usadowienie konstrukcji na docelowym podłożu. To z pozoru proste krążki z motywem karbonu, jednak tak naprawdę specjalnie policzone od strony odpowiedniego wygaszania wibracji dla wagi gramofonu, wielowarstwowe „kanapki” w formie ostrosłupów z owalnym gniazdem na górnej połaci dla wieńczących każdą nogę półkuliście zakończonych stóp. Ale to nie koniec walki z rezonansami podczas słuchania płyty winylowej. Mianowicie chodzi mi o zastosowanie dostarczonych w komplecie, zakładanych pod płytę na oś talerza sorbotanowych podkładek. Wbrew pozorom to istotny detal. Otóż po ich aplikacji mamy do czynienia z czymś na kształt wstępnego uniesienia płyty nad talerz, a potem odpowiedniego napięcia jej na obrzeżach talerza podczas dokręcania docisku. W efekcie tego działania jako wynik stabilizacji naprężeniowej dociskanej płyty otrzymujemy większy spokój słuchanego materiału – podobny myk choć na bazie twardej podkładki, ale działający tożsamo, zastosowano w kultowym gramofonie SME. Wieńcząc opis amerykańskiego werku dodam jeszcze, że podłączenie zasilania do silnika zlokalizowano z tyłu, nieco z dołu obudowy od strony umiejscowienia ramienia.
Kreśląc kilka zdań o wykorzystanym podczas testu ramieniu najważniejszą jest informacja zawieszenia jego belki w ferro-fluidzie – gołym okiem widać stosowny pojemnik z tą cieczą wewnątrz ściętego stożka. To oczywiście zabieg celowy, a jego nadrzędnym zadaniem jest dodatkowa (poza działaniami na poziomie transportu) minimalizacja wpływu wibracji podłoża na pracę wkładki gramofonowej. Naturalnie ma to swoje reperkusje, jednak uspokajam osobników szukających problemu tak gdzie go nie ma, raczej pozytywne, aniżeli negatywne. Chodzi oczywiście o upłynnienie dźwięku, jednak kosztem lekkiego złagodzenia krawędzi. Ale i w tym zagadnieniu Japończycy dali nam pewnego rodzaju opcję wyboru finalnego brzmienia. Mam na myśli śrubkę trzymającą płytkę montażową dla wkładki. Otóż wiele zależy od stopnia jej dokręcenia od luźnego grania fajnymi plamami, po zwarcie dźwięku z lekkim poczuciem jego spięcia. Oczywiście nieco przejaskrawiam działanie, ale chodzi mi o zobrazowanie pola manewru podczas strojenia pełnego zestawu analogowego. Jak widać w miarę uniwersalnego strojenia. Na koniec jeszcze dobra informacja dotycząca poprawności usadowienia całego gramofonu na docelowej półce, co w tym przypadku zostało zrealizowane aplikacją poziomicy na górnej części obudowy ramienia.
Co do zastosowanej wkładki, mocodawca Audiofastu zadbał o odpowiedni poziom jakości rylca i postawił na flagowy model niemieckiego specjalisty – notabene na chwilę obecną używam jego najtańszego werku – Clearaudio Goldfinger Statement.
Na koniec kilka zdań o przetwarzaniu sygnału. Jak unaoczniają fotografie, obróbką impulsów ze skaczącej po winylu igły zajmował się duński Gryphon w postaci dzielonego phonostage’a Legato Legacy, a przekazaniem go do przedwzmacniacza liniowego zamiennie okablowanie Gryphona Guideline Reference oraz Stealth Audio Helios Phono.
Co udało się finalnie wycisnąć z przed momentem opisanego od strony budowy zestawu analogowego? Otóż wszystko co najlepsze. Energię środka pasma, zaskakujące – w pozytywnym znaczeniu – uderzenie mocnym dołem i dźwięczną, acz na początku jakby zachowawczą górę pasma akustycznego. Dlaczego na początku? Chodzi oczywiście o wykonaną po kilku przesłuchanych płytach korektę siły dokręcenia wspornika wkładki do ramienia. Wspominałem o takiej możliwości i gdy całość teoretycznie grała bardzo dobrze od przysłowiowego strzału, poszukując nie tylko większej krawędzi dźwięku, ale również jego dosadności w domenie ostrości skorygowałem, to znaczy zwiększyłem siłę dokręcenia wywołanej do tablicy śrubki. W efekcie muzyka zyskała na wyrazistości. Co prawda, kosztem miękkości, ale w momencie uwydatniania motywu ostrości rysunku wirtualnych bytów, czyli notabene jego większego zwarcia to naturalne, że oddajemy nieco ogólnej plastyki. Ważne jednak, aby podczas dostrajania grania zestawu do swoich potrzeb nie przekroczyć cienkiej linii dobrego smaku w doborze wagi, szybkości narastania i ostrości wydarzeń scenicznych. Ja ustalając swój punkt dobrego odbioru muzyki w żadnym wypadku go nie przekroczyłem, dlatego cieszyłem się pełnym spectrum posiadanych płyt. I to nie tylko wydanych w epoce świetności winylu, jak choćby widniejący na jednym ze zdjęć materiał Paul Bley Trio „Questions”, ale również niedawno wydanej kompilacji rockowej grupy Aerosmith „Greatest Hits”. Pierwsza brzmiała swobodnie, z dobrym timingiem, masą, ale również lotnością, co pozwalało pokazać kunszt gry na instrumentach każdego z artystów z ich możliwościami zaczarowania słuchacza swoim jestestwem w przestrzeni. Chodzi oczywiście o oddawaną energię, wielobarwność i długość zawieszenia w eterze, co w efekcie znakomitej realizacji przykuło mnie do fotela na dwie, prawie 25-minutowe sesje odsłuchowe z zrządzającą moją duszą, wręcz uwielbianą muzyką w tle. Nie inaczej wypadł miting z kilkoma krążkami rockowymi (Aerosmith). Na przemian bazującymi na innych nie tylko zasobach muzycznych, ale również inaczej brzmiących sesjach nagraniowych – przypominam, że to składanka całego dorobku zespołu. Jak to możliwe, że zestaw się nie poddał? Po pierwsze – za sprawą użytej wkładki i regulacji całości był rozdzielczy i jeśli coś było mocno dociążone, nie traciło informacji i bez problemu było przyswajane. Po drugie zawieszenie ramienia w ferro-fluidzie nie pozwalało sygnałowi brzmieć zbyt ostro na krawędziach, za to znakomicie podkręcało emocje w środku i dole pasma. A po trzecie układ ramię-wkładka ustawiłem z lekkim nastawieniem na twardość przekazu, aby nie tracąc body dostać zwarte kopnięcie dźwiękiem. Dzięki temu bez względu na fakt, w jakiej realizacji były umieszczone po sobie na płycie kolejne kawałki, raz miałem bardziej zwartą, a innym razem nieco mocniej wyrazistą, ale zawsze fajnie wypadającą prezentację. Jednak „fajną” do czasu. Co mam na myśli? Pogorszenie, czy może wyciągnięcie z zestawu więcej pozytywnych emocji? Spokojnie, chodzi o drugą opcję spowodowaną wymianą okablowania od ramienia do phonostage’a z oferty Gryphon Audio na coś z amerykańskiej stajni Stealth Audio. Co się wydarzyło? Pamiętacie mój wywód, że ramię zatopione w żelu ma swój sznyt brzmieniowy związany z niezbyt dosadnym pokazaniem krawędzi dźwięku? Jeśli tak, to zapomnijcie o tym, bo aplikacja Amerykanina spowodowała oczekiwany przeze mnie wzrost agresji przekazu. O co chodzi? Już wyjaśniam. To, że lubię analogowe brzmienie, nie oznacza, że kocham pławić się w przyjemnych plamach dźwięku. Zawsze w zabawie z gramofonem szukam pozytywnie odbieranej wyrazistości przekazu w postaci mocnego i twardego basu, gęstej, jednak nierozmiękczonej średnicy i raczej stroniących od koloru złota wysokich tonów. I taki plan miałem podczas kalibracji testowanego zestawu. Zrobiłem tyle, na ile pozwolił dostępny pakiet podzespołów i jak wynika z powyższego opisu, było bardzo dobrze. Jednak bardzo dobrze w odniesieniu do potencjalnych możliwości danego wstępu. A że dystrybutor poprosił o weryfikację brzmienia innego okablowania, z przyjemnością przystałem na tę propozycję. I dobrze, bo jak dla mnie wiele zmieniło się in plus. Naturalnie w kierunku wyartykułowanym przed chwilą. Otóż bez utraty masy, a nawet lekko ją w pełnej kontroli zwiększając wyostrzyła się kreska i energia źródeł pozornych. Całość zaczęła grać z większym drive-m i energią, co w jazzie spowodowało pokazanie przez instrumenty bliższe prawdzie body oraz bardziej namacalne kształty na wirtualnej scenie, natomiast występy rockowych buntowników zaczęła cechować mocniejsza fala uderzeniowa nie tylko perkusji, ale także gitarowych popisów i wyrazistej wokalizy. Owszem, na tyle poprzedniego występu całość brzmiała brutalniej, ale dla mnie osobiście z większym zaangażowaniem oddania impulsu energii danego materiału. Co prawda obecnie moim konikiem jest spokojna muza, ale wychowanie na AC/DC powoduje, że zbytni spokój czasem mnie nudzi. Nie twierdzę, że to co się zadziało po roszadzie kablowej okazało się być lepszym w wartościach bezwzględnych, tylko na tyle innym, że dla mnie ciekawszym. To źle? Nic z tych rzeczy. Każdy z nas ma inne wzorce i prezentacja z kablem Stealth Audio po prostu była bliższa mojemu sercu. Jak zaznaczyłem, nie lepsza, tylko inna i dlatego mocniej poruszająca moje zmysły. Powiem szczerze, aż takich różnic się nie spodziewałem, jednak finalnie dobrze, że tak wyszło, bowiem pokazało, jak uniwersalnym jest testowany dziś zestaw analogowy z portfolio Audiofastu. I to za sprawą jednego kabla, a co mówić o podmianie wkładki lub phonostage’a? Nie odpowiadajcie, to pytanie retoryczne, na które wszyscy znakomicie znamy odpowiedź.
Reasumując powyższy test jestem Wam winny odpowiedzi na pytanie, czy właśnie opisana analogowa przygoda daje mandat do wygłoszenia opinii, że testowany zestaw jest ofertą dla każdego? Z autopsji wiem, że zawsze można tak wyśrubować swoje oczekiwania, aby nie spełnili ich nawet słuchani na żywo ulubieni artyści. Jednak po tym jak wypadł tytułowy gramofon ze stajni Grand Prix Audio z dedykowanym ramieniem VIV Labolatory oraz wkładką Clearaudio, bez problemu twierdzę, iż łódzka oferta naprawdę jest w stanie spełnić nawet najbardziej wyczynowe oczekiwania nabywcy. Do tego gramofon wizualnie jest wyszukanym wcieleniem w życie sztuki użytkowej w najczystszej postaci, co pozwala domniemać, iż jeśli po zderzeniu z nim ktoś będzie w stanie pokręcić nosem, to rozmiar grupy tego typu osobników będzie się mieścić w marginesie błędu statystycznego całej populacji zakochanych w obcowaniu z analogiem melomanów. Czyli tłumacząc z polskiego na nasze, to naprawdę jest świetny, bo nietuzinkowo wyglądający i bardzo dobrze oddający ducha czarnej płyty gramofon.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Grand Prix Audio
Cena:
Napęd: 112 750 PLN
Arm Board (Tri-planar): 3 590 PLN
Arm Board (VIV 7″,9″): 8 460 PLM
Dane techniczne:
Napęd: Opatentowany napęd bezpośredni, tłumiony płynem
Materiały: Włókno węglowe, stal nierdzewna, aluminium i lepkosprężyste tworzywa sztuczne
Silnik i łożysko: Szczelinowy BLDC; hydrodynamiczne, odwrócone
Czas uruchomienia: <17 sekund do 45 rpm
Dostępne prędkości: 33-1/3 & 45 rpm
Dokładność Encodera: 74K+ cykli na obrót.; 298K+ cykli na obrót.
Dokładność prędkości: 0.0002%
Średnia dokładność prędkości obrotowej: 0.0012% RMS
Wow/Flutter & Rumble: Niemierzalne
Power Consumption: 18VA max
Wymiary: średnica 13”, wysokość 5”
Waga (bez kontrolera): 12,24kg
Opinia 1
Jak to zwykle u nas bywa wszystko wskazuje na to, że nie mamy w zwyczaju zaczynać przygody z kolejnymi markami od przysłowiowego przedsionka, tylko dziwnym zbiegiem okoliczności albo od absolutnego topu, albo idąc od dołu cennika od razu przeskoczyć kilka pierwszych stopni wtajemniczenia. Bywa też tak, że dziwnym zrządzeniem losu, pomimo doskonałej rozpoznawalności na rodzimym rynku, jak i świetnych relacji z dystrybutorem coś cały czas może nie tyle nam umyka, co z racji „klęski urodzaju” cierpliwie czeka na swą kolej. Tak też było z Aurenderem, z którym pierwszy raz mieliśmy okazję się zaprzyjaźnić dopiero po dekadzie naszej radosnej twórczości pod sztandarem SoundRebels przy okazji testów uroczo kompaktowego A200 a teraz, już trzymając się tak firmowego rankingu, jak i chronologii, możemy kontynuować eksplorację jego portfolio biorąc na redakcyjny tapet ulokowany oczko wyżej kolejny kombajn multimedialny, czyli połączenie serwera muzycznego i wyposażonego w komplet wyjść analogowych streamera o wdzięcznej nazwie A15, na którego to test serdecznie zapraszamy.
Nie da się ukryć, iż pomimo oczywistej unifikacji nasz dzisiejszy gość jasno daje do zrozumienia, że jest szlachetniej urodzony od swojego poprzednika. Może tych kilka centymetrów na szerokości frontu nie robi zbytniej różnicy, lecz już na pierwszy rzut oka widać, że przesunięcie kwadry przycisków nawigacyjnych spod wielofunkcyjnego pokrętła na „wyspę” oddzielającą ją od niemalże 7” displaya ewidentnie zrobiło projektowi plastycznemu dobrze. Reszta jest bowiem po staremu, czyli patrząc w lewo, oprócz wspomnianego wyświetlacza mamy włącznik główny a poniżej selektor źródeł i czujnik IR. Schowane w obrysie aluminiowej bryły boczne radiatory niezależnie od wybranej wersji kolorystycznej korpusu (czarny / srebrny) zawsze utrzymany jest w dystyngowanej czerni. Rzut oka na zaplecze również wskazuje na w pełni racjonalne powody wyższego zaszeregowania A15-ki bowiem oprócz znanych z A200 analogowych wyjść RCA mamy jeszcze parę XLR-ów. Sekcja interfejsów cyfrowych i dwóch slotów na dyski 2.5” zdolnych obsłużyć maksymalnie 16TB łącznie to klasyczna powtórka z rozrywki, jednak z czysto kronikarskiego obowiązku nadmienię, iż do dyspozycji otrzymujemy wejście koaksjalne, optyczne i wyjście USB Audio Class 2.0 z obsługą PCM do 32bit / 768kHz i DSD do DSD512 uzupełnione o dwa porty USB 3.0 dla zewnętrznych pamięci masowych oraz port gigabit Ethernet. Wyliczankę kończy włącznik główny i zintegrowane z komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC. Choć na wyposażeniu znalazł się elegancki aluminiowy pilot, to tak po prawdzie w większości przypadków pełnić on będzie rolę wyłącznie dekoracyjną, gdyż zdecydowanie szybciej i zarazem wygodniej jest obsługiwać Aurendera z poziomu dedykowanej mu i dostępnej zarówno na iOSa, jak i Androida aplikacji Aurender Conductor App. Za podobnie dekoracyjny dodatek można obecnie również uznać zaimplementowaną technologię Full-Decoder MQA DAC, zapewniającą maksymalną wydajność audio podczas odtwarzania plików MQA, czyli formatu który najdelikatniej rzecz ujmując ostatnimi czasy nie tylko nie ma dobrej passy, co mówiąc wprost jest w odwrocie (vide całkowita z niego rezygnacja przez Tidala).
Opis techniczny pozwolę sobie zacząć dość niestandardowo, gdyż od w sposób wręcz obsesyjnie potraktowanego zasilania, gdyż zaglądając do trzewi 15-ki z łatwością zauważymy jak bardzo jest rozbudowane. Nie dość bowiem, że zamiast coraz bardziej popularnych modułów impulsowych producent zdecydował się na klasyczne jednostki toroidalne, to w dodatku zaaplikował ich … cztery sztuki i każdą solidnie zaekranował. Przesada i przerost formy nad treścią? Niekoniecznie, tym bardziej, że na tym pułapie cenowym oczekuję właśnie takich i podobnym im przewymiarowanych rozwiązań a nie robienia czegokolwiek na styk byleby tylko dało się spiąć na trytytki. A zasilaniem warto jednak przesadzać, bo to właśnie ono w lwiej części odpowiada za możliwości naszych urządzeń. Z nie mniejszą atencją pochylono się nad sekcją cyfrową, gdyż zamiast pojedynczej kości AKM4490 zastosowano dwa takie układy pracujące w trybie dual mono.
Powiem szczerze, że przechodząc do części odsłuchowej testów naszego dzisiejszego gościa miałem dość może nie tyle mieszane, co dwojakie odczucia. Nie żebym był w jakimkolwiek stopniu do A15-ki uprzedzony, lecz już teraz nawet nie wiem skąd zasłyszany cały czas pokutował w mej podświadomości osąd, iż de facto mamy do czynienia z li tylko wzbogaconą o XLR-y A200-ką. Krótko mówiąc na telerzu miał wylądować co najwyżej odgrzewany kotlet. Tymczasem już pierwsze takty „Mountain Fever” formacji Subterranean Masquerade pokazały, że o ile jeszcze natywną organiczność i pewną zmysłowość przekazu można uznać za wspólny mianownik obu plikograjów, to tak pod względem dynamiki, rozdzielczości i witalności A15 na tyle wyraźnie deklasuje swoje młodsze rodzeństwo, że nie ma szans na to by znaleźć racjonalne argumenty przemawiające za tym, by jednak zainteresować się tańszym modelem. Tzn. 200-ce niczego nie brakowało, nadal nie brakuje i jak wspominaliśmy grała nad wyraz przyjemnie oraz „muzykalnie” akcentując przy każdej nadarzającej się okazji swą przeczącą cyfrowej proweniencji organiczność, lecz nie da się też nie zauważyć, iż 15-ka całość okrasza sutą porcją oddechu, swobody i równie naturalnej rozdzielczości, która nie tyle absorbuje, co sprawia, że obrazowanie źródeł pozornych staje się bardziej oczywiste i realne. Weźmy na ten przykład niezaprzeczalnie odważne blachy, których na ww. albumie jest naprawdę sporo. Oba serwery\streamery oczywiście o tym fakcie nas informowały, lecz właśnie 15-ka je „otworzyła” dając zarówno natywną twardość, jak i blask. Czyli słuchając 200-ki wszystko było OK, lecz wpięcie 15-ki okazało się biletem w jedną stronę. Podobnie z delikatnie wplecionymi w niezwykle nieoczywiste rytmy perkusjonaliami, które miały zdecydowanie więcej do powiedzenia w kwestii budowania klimatu i wieloplanowości aranżacji.
Nie mniej przekonująco wypadł stonerowo-chropawy album „The Head & The Habit” Greenleaf, gdzie doskonale było słychać, że wspomniana chropawość jest w pełni świadomym środkiem artystycznego wyrazu i odpowiedniego „stroju” wykorzystanego instrumentarium a nie efektem niemożności tytułowego źródła do oddania odpowiedniej jego, owego instrumentarium, faktury. Jeśli dodamy do tego zaraźliwy, pulsujący rytm i generalnie motorykę sprawiającą, iż ów album niekoniecznie powinien znaleźć się na playliście towarzyszącej nam podczas pokonywania którejś z dróg objętych odcinkowym pomiarem prędkości jasnym stanie się, że właśnie po takie, działające niczym espresso doppio, nagrania mając na stanie A15 sięgać będziemy zaskakująco często. Nie oznacza to jednak, że zawsze i wszędzie drajw będzie przejmował pałeczkę i podporządkowywał sobie całość przekazu, gdyż wystarczy sięgnąć, po pełen pogodnej melancholii i pozbawiony jakichkolwiek oznak pośpiechu „As Time Passes” tria Arild Andersen, Daniel Sommer, Rob Luft, by dać się ponieść leniwie sączącym się dźwiękom, oprócz których nie mniej istotna jest obecna pomiędzy nimi i pełniąca rolę spoiwa … cisza. W takich momentach doskonale słychać jaką precyzją i rozdzielczością operuje Aurender i z jaką łatwością potrafi zawiesić w przestrzeni prowadzących ze sobą wyrafinowany dialog muzyków.
No i nie chce wyjść inaczej, jak tylko uznać Aurendera A15 za źródło nie dość, że świetne, to jeszcze kompletne, gdyż zupełnie niepotrzebujące do pełni szczęścia wspomagania zewnętrznego przetwornika cyfrowo-analogowego. Ba, śmiem twierdzić, że nawet sięgając po DAC-i z pułapu 100 kPLN zazwyczaj będzie co najwyżej … inaczej a niekoniecznie lepiej. Jeśli zatem rozglądacie się Państwo za wszystkomającym serwerem\streamerem o wybitnych walorach sonicznych i w niczym nieustępującej im ergonomii, to właśnie na Aurendera A15 sugeruję zwrócić baczną uwagę.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jedno jest pewne, streamowanie lub słuchanie muzyki z plików jest już na tyle rozpowszechnionym sposobem na spędzanie wolnego czasu, że nawet ja, raczej piewca analogu i ewentualnie płyty CD nie próbuję z tym walczyć. Co więcej, wiem, że z jakością dźwięku tej materii można dojść do szczytów niegdyś zarezerwowanych dla wspomnianych wcześniej formatów. Skąd to wiem i jaki jest powód zmiany mojej opinii na ten niegdyś mocno ignorowanej prze mnie mody na obcowanie z muzyką? Naturalnie konsekwentnie, empirycznie poznawany rozwój jakościowy obsługującej pliki elektroniki, czego pierwszym z brzegu przykładem jest choćby testowany dziś, będący w dystrybucji łódzkiego Audiofastu streamer Aurender A15.
Jak na komponent mający być ostoją nowoczesnego sposobu spędzania wolnego czasu z muzyką w tle nasz bohater jest idealnym przykładem synergii pomiędzy tym co ma robić, a ogólną aparycją. To w znakomitej większości srebrna (oprócz fajnie przełamujących ogólne umaszczenie czernią bocznych ścianek), aluminiowa, spora gabarytowo skrzynka z przyjemnie dla oka zaokrąglonymi poziomymi krawędziami awersu. W ten ostatni zaś z lekkim przesunięciem w lewą stronę od pionowej osi wkomponowano wielki, wielofunkcyjny i co warte podkreślenia kolorowy wyświetlacz LCD, z jego lewej strony będący odwzorowaniem kwadratu z płynnie wykończonymi narożnikami włącznik inicjujący pracę streamera, pod nim przycisk wyboru wejścia i okienko odbioru fal pilota zdalnego sterowania, natomiast z prawej cztery pozwalające obsłużyć urządzenie bez pilota, także kwadratowe z motywem obłości na rogach przyciski funkcyjne oraz dużej średnicy gałkę wzmocnienia. Jeśli chodzi o rewers A15-ki, typowo dla nowoczesnego źródła mamy do dyspozycji wyjścia analogowe XRL/RCA, dwa wejścia SPDIF, OPTICAL, 3 porty USB, jeden LAN, zacisk uziemienia, włącznik główny i naturalnie gniazdo zasilania EIC. Z uwagi na możliwość wyboru regulacji poziomu wyjściowego sygnału iw celach łatwiejszej obsługi konstrukcji w komplecie znajdziemy również pilota zdalnego sterowania. Wieńcząc opis A15-ki wspomnę jeszcze o obsługiwanych formatach, a są nimi PCM: do 32bit / 768kHz i DSD: DoP 256 i natywnie do DSD512.
Rozpoczynając opis brzmienia tytułowego „plikograja” zasadnym jest choćby zdawkowe odniesienie jego sposobu na muzykę do niedawno opiniowanego A200. I nie chodzi oczywiście kwestie jakościowe, tylko ogólną estetykę jej podania. Co zatem w tej materii mam do zakomunikowania? Otóż ku mojemu bardzo pozytywnemu zaskoczeniu A15 gra zdecydowanie wyraziściej. Spokojnie, nie krzykliwie, czy nawet nadpobudliwie, a jedynie z lepszym wykopem dolnego zakresu, bardziej ekspansywną energią średnicy i choć lekko ocieploną, ale jednak mocniejszą iskrą w górnym pasmie. Odebrałem to jako pokazanie muzyki w znacznie bogatszym świetle w ilość lumenów słonecznego dnia. 200-ka grała spokojniej, jakby układając się do pełnego przeżyć codziennego dnia, ale jednak snu, zaś 15-ka swoją soniczną propozycją nadal brylowała w okolicach pełnego nieoczekiwanych bodźców południa. Soczyście w dole i na środku, w estetyce złota na górze, ale cały czas z werwą i dobrym drivem. Jak widać, różnice spore. A jak opisałbym to w odniesieniu do warunków bezwzględnych? Gdy tak postawimy sprawę, powiedziałbym, iż zakres basu choć dobrze zebrany w sobie, co prawda niegroźnie dla jakości, ale ogólnie rysowany jest lekko miękkawą kreską. Środek moim zdaniem w idealnych proporcjach przedstawia ilość energii pakietu niezbędnych informacji do pokazania prawdy o danym materiale. Natomiast najwyższe rejestry chcąc uniknąć wyskakiwania przed szereg są planowo minimalnie złagodzone. Dźwięcznie i otwarte, ale raczej przyjemne, aniżeli drapieżne. Ale na spokojnie, owa wyliczanka ma odniesienie do o wiele droższych konstrukcji, dlatego wcześniej napisałem, iż oferta dzisiejszego bohatera jest wielkim, rzekłbym oczekiwanym zaskoczeniem, gdyż mimo osobistego poszukiwania plastyki i esencjonalności przekazu, lubię pewnego rodzaju wyrazistość. A ta na tle przywołanego jako punkt odniesienia brata jest ewidentnie wyczuwalna. Jednak na tyle umiejętnie dozowana, że opiniowany Aurender z sobie tylko znaną gracją nie wpada w tarapaty w rozumieniu nadinterpretacji ostrości rysowania danego spektaklu muzycznego. Odpowiednio dozuje raz energię i zejście dźwięku, a innym razem rozmach i dźwięczność, co pozwala z dobrym feedbackiem słuchać każdego rodzaju muzyki. A można dlatego, gdyż to co robi, nie zdradza cech silenia się na wyczynowość podania sonicznej materii, tylko raczej wyciąganie na światło dzienne jej najważniejszych zalet. Naturalnie tych agresywnych w rozumieniu rockowego szaleństwa i tych lirycznych podczas wizualizowania choćby muzyki sakralnej.
Weźmy na tapet przykładowo ostatni krążek Deep Purple „=1”. Nie jest to może bezpardonowa wojna tej formacji co lata temu, ale jest dość mocna energetycznie, aby pokazać, że kiedy wymaga tego materiał tytułowy streamer dobrze dociąża przebiegi gitarowych popisów, odpowiednio oddaje energię stopy, a z drugiej strony oferuje pełny pakiet blasku blach, tylko bez kolorytu czasem męczącego srebra, a przyjemniejszego w odbiorze zwłaszcza podczas ostrej jazdy posmaku złota. Takie spojrzenie na tego rodzaju muzę oczywiście skutkuje dwoma ciekawymi aspektami. Jeden to znacznie przyjemniejsze w odbiorze – szczególnie jak materiał jest niezbyt dobrze zrealizowany – spędzanie czasu z ukochanym rockiem. Zaś drugim jest automatyczna możliwość podniesienia gałką głośności ilości nadal bardzo strawnie wypełniających pomieszczenie odsłuchowe decybeli. I nie mówcie, że to nieistotne, gdyż w momencie takiej możliwości zawsze z tego korzystam.
Z innej bajki, spójrzmy na twórczość Claudio Monteverdiego według opracowania Johna Pottera na płycie „Care-charming sleep”. To podobnie do muzyki Deep Purple pełna, jednak innego rodzaju ekspresji opowieść, która w równym stopniu co rockmeni znakomicie bazuje na wypisanych wcześniej zaletach 15-ki. Chodzi oczywiście o soczystość i rozdzielczość, czyli pakiet informacji w środkowym pasmie oraz lekko posłodzoną, ale nadal dźwięczną, wypełniającą całą przestrzeń pomiędzy kolumnami górę pasma. Dlaczego to takie ważne? Otóż ten rodzaj sakralnych zapisów nutowych oparty jest na uduchowionej wokalizie i barwnym oraz lotnym instrumentarium, co dzięki wpisanym w estetykę grania testowanego źródła aspektom sprawia, że ten krążek aż tryska radością. Może zabrzmi to niewiarygodnie, ale pokazana przezeń barwa i tembr głosu Johna, posmak drewna w stroiku klarnetu, czy wizualizacja rozmachu będącej areną dla artystów kubatury kościelnej to tak zwana bułka z masłem. Banał? Dla kogoś, kto słucha takich kawałków marginalnie być może. Jednak w momencie zagłębienia się w temat, nagle okazuje się, że nawet najdrobniejsze przekroczenie cienkiej linii smaku choćby jednego podzakresu powoduje utratę równowagi pomiędzy lotnością, a esencjonalnością danego materiału. A zapewniam, do takiej sytuacji Aurender nie dopuści.
Czy bazując na powyższym opisie tytułowy streamer jest opcją dla każdego osobnika homo sapiens? Powiem tak. Jeśli nie szukacie wyczynowości w prezentacji muzyki, tylko wydobycie z niej zawartego piękna bez względu na rodzaj słuchanego materiału – rock/muzyka dawna, nasz bohater, czyli Aurender A15 z powodzeniem powinien sprawdzić się w większości potencjalnych systemów. Jest dobrze osadzony w masie, pokazuje niezbędny zakres informacji i nie narzuca się z interpretacją górnego zakresu, co czyni go bardzo bezpiecznym wyborem. A gdy do tego dodamy możliwość drobnej konfiguracji odpowiednim okablowaniem, będącą z opcji do wyboru ofertę wykorzystania regulowanego sygnału wyjściowego eliminującego przedwzmacniacz liniowy, wejście na wewnętrzny przetwornik choćby dla transportu płyt CD oraz możliwość aplikacji do wnętrza obudowy dwóch twardych dysków na muzykę, naprawdę konkurencji ciężko będzie z nim stoczyć zwycięski pojedynek.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1 XLR
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Aurender
Cena: 42 360 PLN
Dane techniczne
Wspierane rozdzielczości: PCM do 32bit / 768kHz; DSD do DSD512 / 8xDSD
Wyjścia analogowe: Niezbalansowane RCA / 2V RMS; Zbalansowane XLR / 4V RMS (regulowane z możliwością wyboru poziomu stałego)
Wejścia cyfrowe audio: 1 x Coaxial, 1 x Optical
Obsługiwane serwisy streamingowe: Tidal, Qobuz, Spotify Connect, Internet Radio
Przetwornik DAC: AKM4490 (dual mono), MQA Full-decoder certified
Wyjście cyfrowe audio: USB Audio Class 2.0 z obsługą PCM do 32bit / 768kHz i DSD do DSD512 / 8xDSD
Wyświetlacz: 6,9″, 1280 x 480 IPS Color LCD
Komunikacja: Gigabit Ethernet (podwójnie izolowany)
Dysk SSD na system i cache: 240GB NVMe
Pamięć serwera: 8GB RAM
Procesor serwera: Intel 4-rdzeniowy o niskim poborze mocy
Szuflady na dyski: 2 szuflady na dyski 2.5″ o wysokości do 15mm
Złącza dysków zewn.: 2 x USB 3.0
Sterowanie podczerwienią: Dostępne
Zegar główny: TCXO Based Precision Jitter Reducing Clock
Pobór energii: Play (29W), Peak (42W), Standby (7W)
Wymiary (S x W x G): 430 x 96 x 355 mm
Waga: 11,9 kg
Zgodnie z zapewnieniami tak producenta, jak i dystrybutora nasz dzisiejszy gość to kompletny serwer muzyczny i streamer z wyjściem analogowym, więc tak na dobra sprawę do pełni szczęścia powinny wystarczyć mu aktywne kolumny. My jednak postaramy się go przetestować w nieco bardziej złożonych systemach. Panie i Panowie oto Aurender A15.
cdn. …
Opinia 1
Choć patrząc na rynek audio konstrukcji lampowych jest do wyboru, do koloru, to jest pewien segment obszaru naszych zainteresowań, gdzie obecność rozżarzonych szklanych baniek nie jest aż tak powszechna, oczywista a wsłuchując się w niektóre opinie użytkowników wręcz uzasadniona, czy nawet oczekiwana i mile widziana. Cóż to za nisza? O przepraszam, żadna nisza, tylko będąca oczywistym beneficjentem popularności analogu, prężnie rozwijająca się gałąź Hi-Fi / High End poświęcona przedwzmacniaczom gramofonowym. Czemu jednak już na wstępie wspomniałem o jednostkach przeciwnych lampowym konstrukcjom w służbie obróbki sygnałów pozyskiwanych z „czarnych płyt”? Bo nie widzę powodu, by zaklinać rzeczywistość. A ta, potwierdzana pomiarami, praktycznie na każdym kroku udowadnia, że oparte na krzemie phonostage cechują lepsze parametry (przede wszystkim są cichsze) a jak wiadomo praca na słabowitych sygnałach płynących z wkładek to nie bułka z masłem, więc nie ma co jeszcze od siebie do nich czegokolwiek dodawać. Sęk jednak w tym, że dziwnym zbiegiem okoliczności „parametry nie grają” i jak również praktyka dowodzi zastosowana technologia nie jest sama w sobie celem a jedynie środkiem / drogą do jego, owego celu, osiągnięcia. Jednakowoż zupełnie nie dziwi mnie wynik dokonanego na potrzeby niniejszego wstępniaka remanentu naszych dotychczasowych spotkań z przedwzmacniaczami gramofonowymi, który czarno na białym obrazuje rozkład sił pomiędzy obiema technologiami. Okazje się bowiem, iż w trakcie minionych jedenastu lat z okładem gościło u nas dwadzieścia wyposażonych w lampy i dwadzieścia pięć opartych na krzemie przedwzmacniaczy gramofonowych. Jakich? Cóż, chcąc zachować jako-taki porządek posłużyłem się kolejnością alfabetyczną. I tak, z lampowych mieliśmy przyjemność rzucić uchem na:
– Aesthetix Io Eclipse VC DMPS
– Audio Tekne TEA-2000
– Audio Tekne TEA-9501B
– Audio Tekne TEA-8695
– Audion Premier MM
– Ayon Spheris Phonostage
– Canor PH 1.10
– Destination Audio WE417A
– EAR Yoshino 88PB
– McIntosh MP1100
– Modwright PH150
– Musical Fidelity Nu-Vista Vinyl
– Octave Phono Module
– Phasemation EA-1 II
– Phasemation EA-1000
– Phasemation EA-1000 + PS-1000
– Tenor Audio PHONO 1
– Thrax Orpheus Mk3 Signature
– VTL TP-2.5 SERIES II
– Ypsilon VPS-100
A z tranzystorów:
– Abyssound ASV-1000
– Accuphase C-47
– Audia Flight FL Phono
– Aurorasound Vida
– Aurorasound Vida prima
– Bakoon SATRI EQA-12R
– Chord Electronics Huei
– FM Acoustics FM 122 MkII
– Gold Note PH-10
– Gold Note PH-10 & PSU-10
– Gold Note PH-1000
– Gryphon Audio Legato Legacy
– LAR LPS-1
– Phasemation EA-350
– Phasemation EA-500
– Pro-Ject Phono Box RS
– RCM Sensor 2
– RCM Sensor 2 MkII
– RCM THERIAA
– RCM The Big Phono
– Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Trilogy 906
– Trilogy 907
– Violectric PPA V790
– Vitus Audio SP-102
Nie da się ukryć, że „trochę” się tego uzbierało. Niemniej jednak, może i dwudziestoprocentowa różnica nie jest jakaś kolosalna, tym bardziej, że za sprawą naszego dzisiejszego gościa, o którym dosłownie za moment, dystans dzielący oba peletony ulegnie zmniejszeniu, jednak fakt pozostaje faktem, że na stereotypowy „czar lamp” w analogu trafić nieco trudniej aniżeli na tranzystory. Dlatego też dążąc do zachowania równowagi na naszych łamach, dzięki uprzejmości łódzkiego Audiofastu tym razem zajmiemy się reprezentującym pierwszy z ww. obozów przedwzmacniaczem gramofonowym PrimaLuna EVO 100 Phono Preamplifier, na test którego serdecznie zapraszamy.
Już zupełnie niezobowiązujący i pobieżny rzut oka na naszego dzisiejszego gościa jasno daje do zrozumienia, że co jak co, ale w trakcie planowania topologii systemu bezdyskusyjnie należy mu się górna półka. Oprócz oczywistych względów natury termicznej przemawia za tym również logika i przyzwyczajenie, gdyż gdzie, jak nie koło zazwyczaj okupującego najwyższe piętro gramofonu przedwzmacniaczowi, o ergonomii użytkownika nawet nie wspominając, byłoby tak wygodnie. Zacznijmy jednak od początku, czyli od aparycji. A ta jest klasyczna, nieprzesadzona i co najważniejsze w pełni spójna z rodzinną szkołą designu. Mamy zatem do czynienia z dość kompaktową (głębokość 405 x szerokość 280 x wysokość 190 mm) stalową bryłą o kształcie wynikającym z wykorzystywanej technologii, czyli dedykowanej zaskakująco obfitej szklarni płycie głównej i wypiętrzonemu z tyłu prostopadłościennemu silosowi, zazwyczaj chroniącemu trafa i dławiki. W zestawie nie zabrakło również zdejmowanej osłony, którą równie dobrze można zostawić (po odklejeniu ochronnych folii), bądź zdjąć i cieszyć oczy widokiem … ośmiu lamp. Z premedytacją nie piszę, że bursztynowym blaskiem, gdyż EVO 100 nie tylko dość oszczędnie nimi czaruje, to w dodatku usytuowana w pierwszej linii, pracująca w sekcji MM kwadra 12AX7 została firmowo odziana w stosowne, metalowe płaszcze, więc dopiero rezydujące za nimi pary 5AR4 (prostownicze) i EL34 mogą co nieco bursztynowego blasku zaserwować. Sam front wydaje się również nieprzeładowany i intuicyjny, choć o ile dla jednych ciekawym a dla innych możliwe, że kontrowersyjnym/dyskusyjnym rozwiązaniem jest zakładam, że w pełni świadoma i celowa multiplikacja wyboru typu wkładki oraz załączania/wyłączania wyciszenia. O ile w większości przypadków do obsługi ww. funkcji w zupełności wystarczyłyby dwa dwupozycyjne przyciski o tyle Holendrzy ze znanych chyba tylko sobie powodów każdemu ze stanów przypisali osobny guzik. Całe szczęście już okupujące boczne flanki pokrętła – lewe odpowiedzialne za dobór obciążenia MC (50/100/200/500/1000 Ω) i prawe umożliwiające wybór wzmocnienia (52dB/56dB/60dB) nijakich odchyłek od ogólnie przyjętych standardów nie wykazują. Oprócz ww. manipulatorów konstruktorzy nie zapomnieli o umieszczeniu stosownych informacji dotyczących producenta, serii z której pochodzi i opisu funkcji ww. modelu. Zanim przejdziemy na zaplecze pozwolę sobie jeszcze wspomnieć, iż na lewej ścianie bocznej umieszczono włącznik główny a na prawej … selektor pojemności wejściowej (47/100pF) dla wkładek MM. A na wspomnianych plecach nie dość, ze panuje wzorowy porządek, gdyż do dyspozycji mamy jedynie po pojedynczej parze wejść i wyjść w standardzie RCA, to znajdziemy jeszcze zacisk uziemienia i zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC (faza oznaczona śrubą w kolorze aluminium). Skromnie dość, tym bardziej, że spokojnie znalazłoby miejsce na zdublowane terminale wejściowe, co obecnie wydaje się być zdroworozsądkowym standardem nawet na niższych od reprezentowanego przez EVO 100 pułapach cenowych. No nic, idźmy dalej. Uwagę przykuwa tajemnicza, mocowana czterema śrubami klapka pod którą ukryto dedykowaną pracującej w sekcji MC odzianej w blaszane płaszcze parze lamp 6922.
A jak nasz dzisiejszy gość wypada pod względem brzmieniowym? Śmiem twierdzić, że nie mniej atrakcyjnie aniżeli pod względem wizualnym a zarazem zgodnie z reprezentowaną przez siebie technologią. Od pierwszych taktów urzeka bowiem słodyczą i gęstością przekazu, lecz nie w formie karmelowego ulepka, lecz raczej miękkiego złota zachodzącego słońca. Dzięki czemu, pomimo kreślenia konturów nieco grubszą niżeli mam na co dzień kreską, zupełnie nie czułem nawet najmniejszych deficytów czy to rozdzielczości, czy precyzji. Kluczowa była bowiem homogeniczność, spójność przekazu, jedynie akcentująca nadrzędność aspektu muzykalności nad wszelakiej maści pokusami usilnego wgryzania się w niuanse i dzielenia przysłowiowego włosa na czworo. Jasnym zatem jest, że PrimaLuna stawia przede wszystkim na przyjemność odbioru i jemu podporządkowuje rozkład poszczególnych składowych własnej szkoły grania. Czy to źle? Absolutnie nie, gdyż sprawa stawiana jest jasno już na samym początku, więc zaledwie po kilku utworach potencjalny nabywca doskonale wie, czy jest to jego bajka, czy też musi szukać dalej. Ponadto warto pamiętać, że co nieco da się również zdziałać za sprawą świadomego doboru okablowania, więc o ile z moimi dyżurnymi, sygnowanymi przez Oyaide NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground rzeczywiście było niejako permanentnie „ładnie”, to już zamiana na niedawno przeze mnie recenzowany ZenSati Zorro Phono pokazała ile niuansów i audiofilskiego planktonu da się uzyskać z holenderskiego wzmocnienia oraz, że i pod względem różnicowania jakości nagrań/tłoczeń nie ma co narzekać. Niemniej jednak, abstrahując od kablowych roszad, dawno tak przyjemnie nie słuchało mi się wydanego na dwóch kanarkowo-żółtych płytach „Live In The Union Chapel” Procol Harum, gdzie jakość realizacji może nie poraża, za to pod względem muzycznym i repertuarowym dostajemy wszystko co najlepsze. Słychać było flow między muzykami, przepiękną głębię Hammonda Matthew Fishera, czy ciutkę sfatygowany, lecz jakże autentyczny i prawdziwy wokal Gary’ego Brookera.
Z nieco większych i bardziej złożonych form sięgnąłem po „Kholat” Arkadiusza Reikowskiego, na którym pomimo wyraźnego lampowego sznytu Evo 100 udało się zachować natywną eteryczność i otwartość góry przy jednoczesnym dociążeniu oraz wysyceniu średnicy. Co ciekawe, choć sybilanty uległy delikatnej tonizacji, to już same partie wokalne zyskały na namacalności i definicji, więc ich wygładzenie nie nosiło znamion przykrycia ciężkim wełnianym kocem a było jedynie pokłosiem autorskiego uszlachetnienia. Oczywiście jest to następstwo słyszalnej faworyzacji środka pasma i co za tym idzie przybliżenia pierwszego planu, lecz powyższe zabiegi serwowane są ze zdroworozsądkowym umiarem, więc nie ma zagrożenia zbytnią ofensywnością przekazu i bezpardonowym atakowaniem słuchacza.
No i niejako na deser nie mogłem odmówić sobie przyjemności sięgnięcia po obowiązkowy podczas analogowych nasiadówek „Vägen” Tingvall Trio, który tym razem zaprezentował się w zaskakująco „analogowej” formie. Czemu o tym wspominam? Cóż, to dość chłodno i niemalże „cyfrowo” zrealizowany materiał, który choć każdorazowo zachwyca rozdzielczością, to dla części szukających ukojenia i słodyczy melomanów jest nazbyt zachowawczy pod względem emocjonalnym i barwowym. Tymczasem obecność tytułowego phonostage’a podziałała niczym organiczne użyźnienie wyjałowionej gleby pozwalając jej wybuchnąć soczystością barw i młodzieńczą witalnością. Może do swoistej kremowości ECM-u było jeszcze daleko, ale nie sposób było mówić o jakichkolwiek przejawach tonowania emocji.
Na moje spaczone i zmanierowane ucho PrimaLuna EVO 100 Phono Preamplifier jest wręcz wymarzonym przedwzmacniaczem gramofonowym dla wszystkich melomanów szukających w swych płytotekach emocji, soczystości barw i wręcz stereotypowej muzykalności. Holenderskie phono nie uśredniając przekazu jest bowiem w stanie z praktycznie każdego winylowego krążka wycisnąć nie tylko wszystko co najlepsze, lecz również tchnąć w niego nieco soczystej tkanki, jeśli tylko na tym polu realizacja wykazuje jakieś niedostatki. Czyni to jednak z takim taktem i dbałością o umiar, że nie ma co się obawiać ewentualnego przesytu w konfiguracjach bogatych w owe przymioty. Dlatego też, jeśli korci Państwa zmiana posiadanej, dedykowanego czarnym płytom wzmocnienia, bądź nie wiecie w którą stronę z rozbudową analogowej gałęzi posiadanego systemu chcecie pójść, to chociażby ze zwykłej ciekawości gorąco namawiam Was do rzucenia uchem na tytułowe urządzenie. Może i nie osiągnięcie takiego wyrafinowania i stopnia wtajemniczenia, jak za sprawą potężnej konkurencji w postaci Tenora, bądź Ypsilona, jednakże w zamian otrzymacie coś wyjątkowego – nieprzyzwoitą wręcz przyjemność obcowania z posiadaną płytoteką.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Wydawać by się mogło, że jeśli ktoś para się słuchaniem muzyki z płyt winylowych, chcąc być w pełni (zrozumiale) ortodoksyjnym w tym temacie na ile jest to możliwe, w kwestii konfiguracji systemu audio powinien korzystać z kojarzonej z tym formatem technologii lampowej. Oczywiście wiadomym jest, iż to utopia, gdyż wielu zakręconych na punkcie czarnej płyty osobników ze mną na czele, z wielu powodów od nietrwałości lamp począwszy, na brakach w oddaniu energii dolnego pasma w stosunku do konstrukcji krzemowych skończywszy, wręcz stroni od tego typu rozwiązań. Jednak jakby na to nie patrzeć, taki stan rzeczy nie upoważnia nas do automatycznego negowania podobnych rozwiązań. Przykłady takiego postrzegania tematu przez nas za pomocą portalowej wyszukiwarki oczywiście można spokojnie znaleźć w historii naszych testów. Ale tak naprawdę nie potrzeba, bowiem kolejnym takim wydarzeniem będzie dzisiejsze spotkanie z lampową konstrukcją znanej powszechnie chyba wszystkim pasjonatom marki z Niderlandów. A konkretnie z dostarczonym przez łódzki Audiofast nie tylko lampowym, ale wykorzystującym kultowy sposób montażu „punkt-punkt” przedwzmacniaczem gramofonowym PrimaLuna EVO 100 Phono Preamplifier.
Analizując załączoną serię zdjęć widzimy, iż oprócz wspomnianego sposobu organizacji połączeń elektrycznych trzewi konstrukcji (punkt-punkt), w temacie ich ubrania inżynierowie poszli standardową drogą dla tego typu rozwiązań. Chodzi oczywiście o wykonanie obudowy urządzenia w formie platformy pod którą ukryto wszelkie połączenia kablowe, a z przodu posadowiono serię niezbędnych dla tej konstrukcji lamp, za to z tyłu, pod estetyczną budką umieszczono sekcje MC, traf i innych podzespołów niemieszczących się w położonym na płasko prostopadłościanie. Naturalnie spełniając warunki otrzymania certyfikacji produktu do sprzedaży sekcja lampowa jest osłonięta zdejmowaną, półokrągłą kratką, a całość obudowy pokryta wielowarstwowym, brokatowym, granatowo—grafitowym lakierem. Wykonany z grubego płata aluminium, wykończony w technice szczotkowania, czarny, delikatnie wystający poza obrys prostopadłościennej obudowy ront EVO 100 na swej sporej połaci może pochwalić się sporą ilością funkcyjnych manipulatorów. Co ciekawe, manipulatorów zazwyczaj usytuowanych u konkurencji na awersie. Jednak wbrew pozorom to bardzo przemyślany ruch, bowiem wszelkie potencjalne zmiany konfiguracyjne nie wymagają od użytkownika odpinania i wyjmowania urządzenia z dedykowanego miejsca, tylko kilkoma ruchami pozwalają wykonać dane działanie na front-panelu. Dlatego znajdziemy na nim zorientowane na bokach dwie gałki – lewa obciążenia wkładki gramofonowej, prawa poziomu wzmocnienia sygnału wyjściowego oraz cztery guziki – wybór rodzaju wkładki -MM,MC i opcja włączenia lub wyłączenia opcji wyciszenia urządzenia. Jeśli chodzi o rewers rzeczonego phono, mamy do dyspozycji podstawowe atrybuty przyłączeniowe, a są nimi wejście i wyjcie sygnału w standardzie RCA, zacisk uziemienia i gniazdo zasilania IEC.
Jak w roli wzmacniacza słabowitego sygnału z wkładki gramofonowej wypadł nasz bohater? Cóż, tak jak na prawdziwą lampę przystało. Nie próbował udawać szybkiego i agresywnego kolesia kosztem piękna lampy – znam kilka lampiaków udających estetykę tranzystora z co najmniej kontrowersyjnym efektem, tylko od pierwszych minut pokazywał, że dobrze zaaplikowana szklana bańka potrafi wiele. Naturalnie pokazać piękno muzyki brylując w centrum pasma akustycznego w domenie nasycenia, ale również jego homogeniczności przy okazji oferując niezły drive. Ale żeby nie było nieporozumień, to rasowe, bo gęste, dlatego pełne emocji nastawionej na masowanie najbardziej czułego dla naszych zmysłów pasma granie. Dźwięczne, soczyste i odpowiednio energetyczne, dzięki czemu z wysokim poziomem poczucia namacalności wirtualnych źródeł pozornych. Phonostage PrimaLuny jest dość uniwersalną konstrukcją i choć w nacechowany mocną esencją, to w ciekawy sposób poradził sobie z projekcją zapisów nutowych widniejącej na fotografiach solowej płycie specjalisty od gry na kontrabasie. I to nie jakiegoś początkującego adepta sztuki panowania nad nadmuchanymi skrzypcami, tylko samego Gary’ego Peacocka. Co w tym trudnego? Przecież to zazwyczaj jest delikatniejsze lub mocniejsze szarpanie strunami w służbie pokazania rytmu reszcie formacji muzyków w dużych składach. Owszem, w teorii tak, ale to nie jest zwykła produkcja jazzowa spod znaku ballad, tylko materiał pozwalający pokazać kunszt oraz zarezerwowane dla najlepszych umiejętności artysty, w którym możliwości systemu w pokazaniu szybkości narastania sygnału, jego energii i co bardzo istotne w kontrabasie, rozdzielczości prezentacji brzmienia strun są to tylko jedną ze składowych całego popisu muzyka. Jeśli coś z tej wyliczanki nie nadąży za zamierzeniami Gary’ego, mamy idealny przepis na artystyczną klapę. Na szczęście i trochę ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu – wspominałem, że brzmienie EVO 100 jest gęste i organiczne, co często jest kulą u nogi takich konstrukcji – zarejestrowany materiał spokojnie się obronił. Było mocne uderzenie i niezbędna soczystość podparta pudłem rezonansowym, ale kiedy trzeba drive był również różnorodny energetycznie. Pewnie, że pokaz nie był tak bezkompromisowy jaki uzyskuję z posiadanym tranzystorowym The Big Phono RCM, ale równie ciekawy w kwestii zaskakiwania mnie szybkością zmian rytmu oraz energii popisów artysty. A to tylko jedna strona medalu. Co mam na myśli? Naturalnie piję do wykorzystania lamp w układach elektrycznych naszego bohatera, bez których mój tranzystor czasem wydaje się bezduszny. Nie techniczny, nie męczący, jednak dla wielu zbyt dosadny, co podczas obcowania z czarną płytą u wielu z nas może powodować dyskomfort. W przypadku Niderlandczyka takiej opcji nie ma. Od startu wiemy, że to lampa, by w dalszej fazie zgłębiania jej możliwości przekonać się, że do tego dobrze skrojona technicznie, bo z odpowiednim wykopem, a nie ulana w jedną nudną pakę. A jak z inną muzą? To chyba jasne. Wszystko zagrało w stylu podobnym do G. Peacock-a, czyli z niezłym uderzeniem.
Jednak wiadomym jest, iż feedbackiem uprzyjemniania lampą odbioru choćby popisów rockmenów spod znaku Led Zeppelin III, było lekkie spowolnienie ataku oraz naturalne dla szklanych baniek zmniejszenie agresji odtwarzanego materiału. Na szczęście ów stan w tym wydaniu okazał się być bez problemu akceptowalny i mam nadzieję, że całkowicie zrozumiały. Przecież tak naprawdę po to wchodzi się w lampę, aby świat muzyki w większości przypadków był przyjemny w odbiorze. Ważne jedynie, aby nie był nudny, a zapewniam, od takiego stanu tytułowa PrimaLuna ewidentnie stroni, co mnie bardzo ucieszyło.
Komu biorąc pod uwagę powyższy opis dedykowałbym będący zarzewiem testu przedwzmacniacz gramofonowy? Po pierwsze zagorzałym lampiarzom, gdyż dzięki dobrze skomasowanej energii bez efektu rozlewania się bliżej nieokreślonych pomruków bez problemu będą w stanie zaaplikować go w swoim środowisku sprzętowym. Zaś po drugie wszędzie tam, gdzie odczuwane są braki w esencjonalności dźwięku oraz niedostatki niezbędnej dla analogu plastyki prezentacji. Nasz bohater bez najmniejszych problemów wywoła na twarzach osobników z tych obozów szeroki uśmiech. A co z resztą populacji melomanów? Spokojnie. Oni też powinni spróbować tej szkoły przetwarzania sygnału z czarnej płyty. Być może od razu nic z tego nie wyjdzie, bo będą zbyt zatwardziali w swych dotychczasowych wyborach i dlatego jeszcze nieprzygotowani na fajne soniczne zmiany. Ale nie zdziwiłbym się, gdyby spędzone z PrimaLuną chwile przy muzyce po jakimś czasie były zaczynem do ewentualnych przemyśleń nad zmianą swojego stanowiska. Niderlandczyk coś w sobie ma i finalnie w dobrym tego słowa znaczeniu może okazać się przysłowiową bombą z opóźnionym zapłonem. To choć niepozorny gabarytowo, naprawdę ciekawy phonostage.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiofast
Producent: PrimaLuna
Cena: 17 780 PLN
Dane techniczne
Max. napięcie wyjściowe: 26.3dBV/20.6Vrms
Odchylenie od krzywej RIAA: < 0.5dB (20Hz to 20kHz)
Pasmo przenoszenia: 0–20kHz (+0/-3 dB)
Zniekształcenia THD+N (A-Weighted) MM/MC: <0.40% @ 2V
Impedancja wyjściowa: 100Ω@1kHz
Wzmocnienie: 40dB (MM), 52dB/56dB/60dB (MC)
Pojemność wejściowa: 47kΩ (MM);50/100/200/500/1000 Ω (MC)
Czułość wejściowa: 2.5mV (MM); 0.104mVrms (200mVrms@1kHz) (MC)
Max.sygnał wejściowy (@0,1%THD): 2.5mV (200mVrms@1kHz) (MM); 14mVrms (MC)
Separacja kanałów (@1Khz): >75dB (MM); >60dB (MC)
Odstęp sygnał/szum: >90dB
Wejścia: Para RCA
Wyjścia: Para RCA
Zastosowane lampy:
– Lampy V1, V4 (zasilanie, prostownik): 5AR4
– Lampy V2, V3 (zasilanie, stabilizacja): EL34
– Lampy V5, V6, V7, V8 (MM): 12AX7 (Low Noise) w aluminiowym płaszczu
– Lampy V9, V10 (MC): 6922 (Low Noise) w aluminiowym płaszczu
Pobór mocy: 86W
Wymiary (G x S x W): 405 x 280 x 190 mm
Waga: 12.7 kg
Opinia 1
Powiem szczerze, że właśnie dla takich sytuacji jak dzisiejsza param się takim a nie innym hobby. Niby w kręgu moich zainteresowań jest jeszcze parę sposobów na trwonienie ciężko zarobionych środków, ale to właśnie High-End potrafi sprawić, że pomimo niemalże pięciu krzyżyków na karku czuję się jak przedszkolak, który właśnie dostał pierwsze rolk…, a nie, wróć – w latach 70-ch o rolkach jeszcze mało kto u nas słyszał, więc wypadało się zadowolić przyczepianymi do butów wrotkami, i pognał na największą górkę na dzielni, by podjąć jedną z wielu nieświadomych prób samounicestwienia. Jak się jednak z pewnością Państwo domyślacie wcale nie chodzi o wrotki, bądź o jakikolwiek inny artefakt czasów słusznie minionych a o skok na głęboką i w dodatku zupełnie nieznaną wodę. No bo jak inaczej określić sytuację, gdy do recenzji otrzymujemy „coś”, czego zdjęć i nawet lakonicznej deskrypcji nie raczył był w miejscu temu dedykowanym zamieścić na swojej stronie sam producent, rodzimy dystrybutor buduje napięcie enigmatycznym „Opis wkrótce…” a dostępne zdjęcia znacząco różnią się od owego czegoś, co trafiło w nasze ręce. Czeski film? Raczej podróż w nieznane i brak jakichkolwiek obciążeń związanych z podświadomymi próbami połączenia kropek – dopasowania brzmienia do wsadu materiałowego ukrytego pod fikuśnym peszelkiem. No dobrze, dość przynudzania, skoro bowiem wspomniałem o wierzchnim wdzianku naszego dzisiejszego gościa, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko przedstawić Państwu sprawcę tego całego zamieszania, czyli przewody głośnikowe Stealth Audio Dream V18T, na recenzję których serdecznie zapraszamy.
Jak już zdążyłem nadmienić we wstępniaku o „pełnowymiarowym” marzeniu, czyli będącym oczywistym rozwinięciem recenzowanego w lutym „małego marzenia” – Dream Petite V16-T wiadomo tyle co … nic. Ot to, że jest, bo de facto go otrzymaliśmy i że wygląda jeśli nie jak przysłowiowe milion dolców, to przynajmniej w pełni adekwatnie do oczekiwanych za niego przy kasie ponad 80 kPLN. Mamy bowiem do czynienia z potężnym niczym lina cumownicza kabliszczem, którego widoczne spod zewnętrznej siatki przebiegi ukryto wewnątrz czarnych, złotych i burgundowych koszulek, całość uzbrojono w karbonowe splittery, zakonfekcjonowano zaskakująco mikrymi widełkami (do wyboru jest kilka rozmiarów oraz wtyki bananowe) i oczywiście wyposażono w obowiązkowe, ruchome pierścienie strojące. A co siedzi w środku i z czego wykonano poszczególne żyły licho wie. Znaczy się wie producent i … wszyscy ci, którzy postanowili pogrzebać nieco głębiej aniżeli tylko po powierzchni – bazując na głównych podstronach oferowanego przez amerykańską manufakturę asortymentu. Wystarczy bowiem zajrzeć pod kołderkę śnieżnobiałych Dream Royale’i, by odkryć iż właśnie tam umieszczono informacje jasno dające do zrozumienia, iż aktualna inkarnacja Dreamów o oznaczeniu V18 zawiera szereg udoskonaleń w stosunku do swoich poprzedników (V14 i V10). Zagłębiając się w technikalia warto również wspomnieć, iż tytułowy Dream może pochwalić się zastosowaniem firmowej technologii STEALTH VariCross, gdzie średnica rdzenia przewodzącego zmienia się na całej długości, podczas gdy zewnętrzna średnica płaszcza kabla pozostaje taka sama. Z czego w jakich ilościach i w jakiej geometrii całość wykonano nie wiadomo,więc niepotrzebnie nie przedłużając spokojnie możemy przejść do dania głównego, czyli brzmienia.
A te, choć raczej wypadałoby nadmienić, iż nie o samo brzmienie tytułowego okablowania chodzi a o jego wpływ na połączony nimi wzmacniacz i kolumny, czyli de facto mój dyżurny system z jednej strony jest oczywistym nawiązaniem do niżej urodzonego rodzeństwa a z drugiej idzie w firmowej szkole grania o krok, bądź nawet dwa dalej. Stealthy oferują bowiem oprócz znanej z SDP (Stealth Dream Petite) iście holograficznej przestrzenności również zjawiskową mięsistość i soczystość okraszone zaraźliwą motoryką oraz sięgającym piekielnych otchłani basiszczem, przez co wolumen i energia przekazu są zdecydowanie bardziej imponujące. Od razu jednak uprzedzę, iż nie jest to stereotypowo przesadzone „amerykańskie granie” objawiające się może w pierwszej chwili oszałamiającą, lecz na dłuższą metę męczącą gigantomanią. Zachowana jest również wzorowa spójność w domenie czasu, więc nie ma co się obawiać nienadążania najniższych składowych za resztą pasma, co potrafi dawać się we znaki przy niektórych „obfitych na dole” przewodach. Tutaj wszystko jest podane w punkt, a że przy okazji czaruje rozmachem i swobodą niezależnie od liczebności aparatu wykonawczego i złożoności reprodukowanego materiału, to przecież tylko lepiej, gdyż pokazuje, że jak się chce i potrafi, to jednak da się połączyć ogień z wodą. Powyższe walory docenią nie tylko miłośnicy klimatycznych i nostalgicznych klimatów w stylu „Uthuling Hyl” pochodzącego z … Ohio duetu Osi And The Jupiter, gdzie intrygujące partie liry smyczkowej oparte są na pulsującym, schowanym nieco w tle mięsistym basie, lecz również wyrafinowanej klasyki (gorąco polecam niezwykle melodyjny „Orchestral Works” Gabríela Ólafsa z Reykjavík Orkestra pod batutą Viktor Orri Árnason), czy rozbudowanych składów jazzowych („Nonett” formacji ØyvindLAND pod przewodnictwem Øyvinda Frøberga Mathisena. Tak po prawdzie w przypadku Stealth Audio Dream V18T niezwykle trudno mówić o jakichkolwiek upodobaniach, bądź też „reakcjach alergicznych” na reprodukowany materiał, gdyż ich sygnatura dotyczy wyłącznie domeny energetyczno – przestrzennej i to nie w aspekcie sztucznego podkręcania i rozdmuchiwania, lecz swoistego wyswabadzania. Nie ma też mowy o majstrowaniu przy barwie, bądź motoryce. Jeśli bowiem oprócz powyższych przykładów serwowałem im zarówno blues – southern rockowy „Pollen” Blacktop Mojo z charakterystycznym, chropawym wokalem Matta Jamesa, jak i bestialsko brutalny „From Hell I Rise” Kerry’ego Kinga i za każdym razem otrzymywałem dokładnie to co trafiło na „taśmę matkę”, to jasnym było, że jeśli coś nie zagrało, to winę ponosiła sama realizacja. Na w pełni zasłużone komplementy zasługiwała tak sprężystość, jak i wspomniana mięsistość basu i to zarówno przy wyrafinowanych partiach kontrabasu, jak i opętańczym tłuczeniu podwójną stopą, co wcale nie jest takie oczywiste. Przecież fokusując się na fakturze i strukturze owego podzakresu zazwyczaj gdzieś po drodze gubimy kontur i ostrość krawędzi, tak samo jak przy akcentowaniu rozdzielczości i różnicowania na dalszy plan schodzi konsystencja tkanki owe kontury wypełniające. A tymczasem Dreamy zachowywały idealną wręcz równowagę pomiędzy owymi jakże różnymi punktami widzenia dając pełen obraz tak jeśli chodzi o definicję, jak i precyzję. Co jednak ciekawe zamiast epatować własnymi osiągami czyniły to niemalże przy okazji i mimochodem, bez najmniejszego wysiłku i prężenia muskułów, udowadniając tym samym własną genialność.
Może dziwnie to zabrzmi, lecz podczas ostatnich kilkunastu dni z tytułowymi Stealthami w systemie praktycznie zaprzestałem kombinowania i analizowania czy coś warto/można w tej materii, znaczy się okablowania kolumnowego, zmienić/poprawić. Ot, po czysto warsztatowo – recenzenckiej części pozostawiłem je wpięte w swoją dyżurną układankę i oddałem się błogim odsłuchom li tylko dla własnej przyjemności. Było po prostu tak, jak być powinno i prawdę powiedziawszy mając Dreamy na stanie bez większych wyrzutów sumienia mógłbym zakończyć na nich temat gonienia króliczka. Jeśli zatem szukacie Państwo sposobu na domknięcie mozolnie kompletowanej układanki w formie docelowego okablowania kolumnowego, to gorąco polecam odsłuch Stealth Audio Dream V18T i przekonanie się na własne uszy, co potrafią te amerykańskie druty i czy jest to ów cel do którego przez ostatnie lata dążyliście.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– DAC: Aries Cerat Heléne
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Gdy jakieś dwa lata temu pierwszy raz mieliśmy okazję spotkać się z konstrukcją spod tego znaku towarowego, ten zaoceaniczny producent zdawał się dopiero przecierać u nas szlaki. Czas mijał, my konsekwentnie zgłębialiśmy jego portfolio, aż nadszedł moment, w którym bez jakiegokolwiek naciągania faktów jestem w stanie wygłosić tezę, iż obecnie to bardzo mocny gracz pośród polskiej społeczności. Naturalnie powodem jest bogata oferta i ciekawe brzmieniowo konstrukcje, co wprost przekłada się na znakomitą rozpoznawalność marki przez szeroką rzeszę melomanów. O kim mowa? Naturalnie amerykańskim Stealth Audio, który w dzisiejszym spotkaniu za sprawą łódzkiego Audiofastu wystawił do zaopiniowania kabel głośnikowy z drugiej od góry linii Dream V18T.
Jak wiadomo, czasy są jakie są i każdy chroni swój wkład włożony w wyprodukowanie ciekawej konstrukcji. Dlatego nawet po przeczesaniu bezkresu internetu na temat budowy naszego bohatera wiem niewiele. Z tego co udało mi się wynotować, wynika, że to rozwinięcie modelu Dream Petite V16T. A jeśli tak, w kwestii przewodnika mamy do czynienia z połączeniem osobnych przebiegów typu solid core o różnej grubości z czystego srebra i miedzi w konfiguracji LITZ. Co ciekawe, w tym modelu mimo równiej średnicy przyjemnej dla oka od strony wzorniczej zewnętrznej otuliny kabla na całej długości, w jego trzewiach zastosowano zmienną średnicę drutów przewodzących. To oczywiście wyklucza produkcję maszynową i znacznie wydłuża czas powstawania każdego produktu, jednak z drugiej jest gwarancją tak zwanej solidnej ręcznej roboty. Dodatkowym efektem takiego działania jest poprawa charakterystyki rezonansowej przewodnika. Celem sonicznym tego zabiegu zaś według producenta jest poprawa wydajności średniego i niskiego basu, bez skutków ubocznych w czytelności środka pasma i górnych rejestrów. Ostatnią istotną informacją na temat tytułowej głośnikówki jest podobnie do reszty braci zastosowanie na rzeczonym kablu zewnętrznego pierścienia strojącego jego finalne brzmienie. To co prawda proces jedynie doszlifowujący i do tego pracochłonny, gdyż musimy znaleźć odpowiedni punkt na całym dostępnym przebiegu kabla, ale moim zdaniem jeśli są wyniki, gra zawsze warta świeczki. Tak prezentujący się przedstawiciel sygnału kolumnowego w drodze do klienta ląduje w okrągłych, estetycznych i opatrzonych certyfikatem legalności etui.
Jak wypadł tytułowy Amerykanin? Czy zabiegi mające na celu poprawę wyjątkowości ogólnie pojętego basu bez szkód dla reszty pasma zdały egzamin? Powiem szczerze, że esencjonalność i przy okazji zebranie się w sobie dolnego zakresu naprawdę robią wrażenie. A robią dlatego, że mimo zapisanego przez to w kodzie DNA solidnego pakietu energii przekazu, dzięki utrzymaniu nad nią kontroli nadal oferuje transparentny środek pasma i otwartą górę. To bardzo istotne, gdyż zazwyczaj zwiększanie aspektu wagi dźwięku kończy się większą lub mniejszą zadyszką w oddaniu swobody kreowania odpowiednio rozbudowanej wirtualnej sceny. Na szczęście tutaj wraz z ilością body idzie jego dyscyplina i rozdzielczość, dzięki czemu opisywana V18 brzmiąc w estetyce fajnego nasycenia unika szkodliwego spowolnienia muzyki i ograniczenia rozmachu wydarzeń muzycznych. Jest gęsto, ale przy tym z radością, co w sobie tylko znany sposób sprawdza się z praktycznie każdą twórczością. Na swój akcentujący nasycenie sposób, ale z niezbędną dla uzyskania bardzo dobrego dźwięku gracją. Nie lubię gdy w imię szybkości grania ociera się on o anoreksję, wolę gęściej, ale za to prawdziwiej w odniesieniu do kolorystyki zawieszonego w eterze instrumentu, co na szczęście u naszego bohatera było chlebem powszednim.
Aby to sprawdzić bez wahania wziąłem na tapet specjalistę od gitary, czyli znanego wszystkim Pata Metheny’ego w kompilacji „The Way Up”. Powodem oczywiście było sprawdzenie, czy wspominana przez cały czas dawka rozdzielczej energii nie wpłynie zbyt uspokajająco na jednak dźwięczną w swym żywocie i co ważne w tym przypadku, bardzo wirtuozersko obsługiwaną gitarę. Zbyt dosadne pokazanie jej esencji mogłoby uśrednić informację palca na strunie lub zbytnio zdusić wydobywające się z pudła rezonansowego rozwibrowanie dźwięku. O resztę muzyków i ich byt na swobodnie wykreowanej we wszystkich kierunkach scenie z racji kontroli wprowadzanej masy do przekazu ani przez moment się nie martwiłem, ale już gitara to delikatny instrument i jej zbytnia krągłość spowodowałaby granie tłustymi brzdąknięciami, a nie wysublimowanymi, wytrenowanymi przez całe życie przez Pat-a wirtuozerskimi improwizacjami. Efekt? Owszem, „wiosło” idąc za informacjami konstruktorów kabla nabrało esencjonalności i dzięki temu fajnej krągłości, jednak za sprawą utrzymania dobrej rozdzielczości reszty pasma nadal przekaz cechowała nieobliczalność procesu zabawy gitarzysty z instrumentem. Fajnym dodatkiem działania okablowania było minimalne przybliżenie sceny w kierunku słuchacza, co sprawiało wrażenie większej namacalności muzyków w pokoju. Jednym słowem ta od dawna niesłuchana płyta wypadła znakomicie.
Kolejny krążek również będzie gitarowy, jednak z całkowicie innego nurtu muzycznego. Tym razem padło na naszego rockmena Mariusza Dudę z formacją Riverside „Love, Fear And The Time Machine”. Cel podobny, tylko z większym naciskiem na próbę położenia testowo skonfigurowanego zestawu znacznie gęstszą muzyką. Nie jest to szaleńczy rock spod znaku Slayer-a, jednak na tyle mocny w uderzeniu i zbijający w jeden impuls wiele dźwięków, że bez problemu potrafi pokazać urządzeniom, jak daleko są w lesie ze sprostaniem mocnemu uderzeniu. Jak było w tym podejściu? Jankes z powodzeniem wyszedł z tarczą. Pan Duda nie smagał mnie muzyką, tylko pokazał, ile w rocku jest piękna. Naturalnie uruchamiającego nieco inne emocje aniżeli twórczość sakralna, jednak jeśli ktoś potrafi dotrzeć do sedna danej muzyki i ta i ta ma na celu zaspokoić nasze potrzeby tak duchowe, jak i jakościowe – ten ostatni przypadek dotyczy naszego podwórka. I z takim przesłaniem zagrała wspomniana kapela. Całość co prawda była podkręcona esencjonalnością jako pochodna wpięcia amerykańskiej myśli technicznej, ale nawet przez moment nie złapałem zestawu na problemie artykułowania najważniejszych w danym momencie akcentów sonicznych typu: wyrazistość instrumentu, czy szybkość zmian tempa gry. Czyli suma summarum podobnie do Pata Metheny’ego, również w tym przypadku odpowiednio dozowana muzykalność kabla finalnie przełożyła się na przyjemne spędzenie czasu z polskimi artystami.
Komu zaproponowałbym tytułowy set kabli głośnikowych? Otóż łatwiej będzie mi wskazać grupę potencjalnego ryzyka. Należą do niej wszyscy posiadacze zbyt mocno otyłych zestawów. Niestety w takich przypadkach może nie pomóc dobra rozdzielczość naszego bohatera. Jest na bardzo wysokim poziomie, co okablowaniu Stealth Audio Dream V18T pozwoli sprawdzić się w znakomitej większości systemów – choćby w moim, już gęstym w standardzie zagrał z sukcesem, ale z nazbyt mocno osadzoną w masie, a przez to mającą problemy z timingiem może sobie nie poradzić. Ale zaznaczam, fraza „nie poradzić” w tym przypadku oznacza brak szans na korektę wcześniej popełnionych błędów konfiguracyjnych. Jeśli zatem nie utożsamiacie się z wyżej wspomnianą grupą, nie ma najmniejszych przeciwwskazań do potencjalnej próby ożenku V18-ki ze swoim środowiskiem sprzętowym. Spodoba się lub nie, to sprawa czysto indywidualna. Jedno jednak jest pewne, to naprawdę fajny kabel.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Stealth Audio
Cena: 83 210 PLN / 2 x 2m; 17 650 PLN / dodatkowe 0,5m
Najnowsze komentarze