Opinia 1
Po nad wyraz udanym spotkaniu z egzotycznymi, choć już posiadającymi oficjalną polską dystrybucję balijskimi przewodami Vermöuth Audio postanowiliśmy przedstawić wszystkim miłośnikom analogu naszą rodzimą kontrpropozycję, którą to mieliśmy okazję testować praktycznie równolegle z zamorskim sparingpartnerem. Mowa o gorlickiej, nader często, ba wręcz najlepiej reprezentowanej wśród wszystkich producentów okablowania, goszczącej na naszych łamach manufakturze Audiomica Laboratory i jej najnowszym przewodzie phono Spessar Excellence. Z tą częstotliwością, proszę mi wierzyć nie przesadzam, gdyż na potrzeby niniejszej epistoły przeprowadziliśmy mały rachunek sumienia, z którego jasno wynika, iż na przestrzeni ostatnich pi razy drzwi trzech lat przez naszą redakcję przewinęło się bagatela 11 (słownie jedenaście !!!) przewodów a dzisiejsze spotkanie jest już ósmym z kolei. A to przecież jedynie wycinek nad wyraz bogatego portfolio Audiomici. Jeśli więc zastanawiacie się Państwo cóż tym razem dane nam było usłyszeć, nie przeciągam dłużej struny i zapraszam na garść wybitnie subiektywnych refleksji.
Już na pierwszy rzut oka widać, że przynajmniej jeśli chodzi o opakowanie zaszły dość istotne zmiany. Zamiast rustykalnych – drewnianych o głębokiej, ciemnobrązowej barwie i okraszonych złotymi emblematami szkatułek mamy również drewniane, lecz uzupełnioną kredowym papierem, zdecydowanie bardziej monochromatyczną propozycję. O ile zmiana szaty wzorniczej pudełka jest nad wyraz oczywista, to już jego zawartość wygląda całkiem znajomo. Certyfikat potwierdzający oryginalność zakupu, oraz jego gruntowne przetestowanie, gąbkową wyściółkę i właściwe dla serii Excellence biało-czerwone umaszczenie przewodów jasno dają do zrozumienia, że pewne rzeczy może nie tyle się nie zmieniają, co zachowują ciągłość tak ze swoimi protoplastami, jak i rodzeństwem. Jak już Łukasz i jego ekipa zdążyli nas przyzwyczaić, również i w tym przypadku mamy do czynienia z miedzią w roli przewodnika, wielostopniowym ekranowaniem i charakterystycznymi mufami antystatycznymi Acoustic Points. Zaglądając nieco głębiej pod czerwoną plecionkę peszla okaże się, iż sygnał biegnie czterema przewodnikami z miedzi o czystości 5N i średnicy 0,36mm, którym zafundowano ekranowanie zarówno folią aluminiową, jak i spiralnie skręconą plecionką miedzianą a całość dodatkowo dopieszczono ww. mleczno-białymi mufami POM-C AP50TM. Co do konfekcji, to jest tu pełna dowolność, czyli można zdecydować się zarówno na rodowane wtyki RCA, jak i złocone 5DIN, więc nie powinno być problemu z dopasowaniem przewodu do posiadanego gramofonu. I tutaj mała uwaga. Otóż zamiast standardowych widełek Audiomica swój przewód phono wyposaża w żyłę uziemienia zakonfekcjonowaną … krokodylkami, co po pierwszym zdziwieniu, w praktyce okazuje się strzałem w dziesiątkę. O ile bowiem jak to empiria pokazuje złośliwość rzeczy martwych co i rusz rzuca biednym audiofilom kłody pod nogi i nie raz i nie dwa można się spotkać z sytuację, gdy trzpień zacisku uziemienia okazuje się zbyt gruby na rozstaw, z reguły dość filigranowych, widełek przewodu uziemienia. A takim „krokodylkiem” zawsze coś w zęby ucapimy. Mała rzecz a cieszy.
A jak brzmieniowo? W tym momencie przewrotnie powiem, że mamy do czynienia z nad wyraz ciekawym amalgamatem wyrafinowanego zaakcentowania przełomu średnicy i góry wzorem swojego cyfrowego rodzeństwa (Cinna & Arago) , urzekającego wysycenia średnicy Aury & Artoc z pulsującą a zarazem daleką od zbytniego pogrubienia podstawą basową. Nie ukrywam, iż obecność Spessar Excellence jest słyszalna i to słyszalna doskonale od momentu pojawienia się w torze sygnałowym. Jednak trudno owego faktu nie rozpatrywać jedynie w kontekście świadomego nawet nie tyle modelowania, co wręcz poprawy finalnego efektu. Oczywiście ocena powyższego zjawiska bezdyskusyjnie zależeć będzie od naszych prywatnych gustów i oczekiwań, jednakże jeszcze nie spotkałem się z sytuacją, by komukolwiek obcującemu na co dzień z czarnymi płytami zależało na zbytniej analityczności, czy wręcz pejoratywnie pojmowanej „cyfrowości” tego, co wydobywać się będzie z analogowej części jego dyżurnego toru audio. W związku z powyższym nawet w pełni „syntetyczny” album „Ray of Light” Madonny czarował gęstym i nasyconym brzmieniem ze świetną przestrzenią i sugestywnym dołem. Jednak pomimo wyraźnego wysycenia i emocjonalnego dopalenia dźwięku nie było mowy o jakimkolwiek spowolnieniu, bądź ospałości. Co najwyżej kontury kreślone są nieco grubszą kreską, lecz bez zaburzających równowagę, bądź czytelność przerysowań. Ot nieco inne spojrzenie, bądź wręcz próba wprowadzenia, zasiania (?) organicznej naturalności w pozornie plastikowym środowisku.
Przesiadka na zdecydowanie bardziej bezpardonowy i szalenie daleki od jakichkolwiek łagodności „Hardwired…To Self-Destruct” Metallici okazała się równie ciekawym doświadczeniem. Perkusyjne galopady bezlitośnie smagającego blachy Larsa Ulricha, okraszone siermiężnymi partiami gitar (łapiących za ucho dłuższych riffów tym razem jest jak na lekarstwo) i dzikim porykiwaniem Jamesa Hetfielda to dość niewdzięczny krążek, a raczej dwa i to w dodatku czerwone krążki, jeśli chodzi o materiał testowy. Skoro jednak posiadam je w swojej płytotece, to nie widzę żadnego logicznego powodu, by ich podczas krytycznych odsłuchów pomijać. Dlatego też bez zbytnich ceregieli nader często lądują one na talerzu mojej Kuzmy, a tym razem okazało się, że obecność w torze Spessar Excellence całkiem im służy. Po pierwsze nader irytująco, głównie ze względu na swoją „głuchość” i matowość wypadające blachy zyskały nieco na „body” i soczystości, dzięki czemu przestały cykać a zaczęły wybrzmiewać, co przynajmniej do tej pory wydawało się li tylko pobożnym życzeniem. Dodatkowo również stopa dostała odpowiedni zastrzyk energii i „kopała” z nieco większą werwą. Nie wiem jak Państwu, ale mi osobiście powyższe, zaobserwowane zmiany szły w zdecydowanie pożądaną stronę.
Zanim jednak wydałem końcowy werdykt postanowiłem jeszcze zweryfikować, czy owa maniera wysycania i „dociskania ołówka” przy kreśleniu źródeł pozornych przypadkiem nazbyt nie odciska swego piętna na nagraniach, w których tak naprawdę niczego nie tyle nie trzeba, co wręcz nie należy ruszać. Mowa o dajmy na to japońskim tłoczeniu „We Get Requests” https://tidal.com/browse/album/77618792 Oscar Peterson Trio, które samo w sobie jest kwintesencją muzykalności i wyrafinowania. O dziwo efekt finalny również nie pozostawiał niedosytu, choć akurat w tej konfiguracji szukając docelowego phonostage’a przewrotnie skłonny byłbym polecić RCM-owskiego Sensora 2mkII jeśli szukaliby Państwo iście bezkompromisowej jazdy bez trzymanki, bądź dla oczekujących wytchnienia i elegancji Aurorasound Vida prima. Modelowanie dźwięku phonostagem a nie okablowaniem? A czemuż by nie, w końcu wszystko zależy od kolejności zakupów poszczególnych komponentów naszej drogocennej układanki a powyższe propozycje są jedynie dowodem na uniwersalność tytułowej łączówki.
Audiomica Laboratory po raz kolejny wprowadziła do swojego bogatego portfolio, a tym samym na rynek przewód, dzięki któremu po prostu chce się słuchać kompletowanej przez lata płytoteki. Spessar Excellence nie poraża może wybitną transparentnością, jednak wydaje mi się, że nie to było celem jego powstania. W zamian za powyższe odstępstwo oferuje jednak na tyle żywiołowy i pasjonujący spektakl, że po wpięciu go w tor przestajemy analizować a zaczynamy cieszyć się dobiegającą naszych muzyką. I nie wiem jak dla Państwa, ale dla mnie to właśnie jest jego główną zaletą.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp; Musical Fidelity M6 Vinyl; RCM Audio Sensor 2 Mk II; Thrax Trajan
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Możecie się ze mną nie zgadzać, choć mniemam, iż w tym przypadku taki stan ducha może zaliczyć jedynie zatwardziały malkontent, ale w moim odczuciu, tytułowego, co istotne, rodzimego producenta z Gorlic – Audiomica Laboratory śmiało można określić mianem pełnoprawnego przedstawiciela wielkiego świata. Od lat produkty spod jego ręki znakomicie rozpoznaje spora grupa zagranicznych melomanów, co z jednej strony cyklicznie zmusza go do projektowania nowych konstrukcji, a z drugiej naturalną koleją rzeczy pomogło w podjęciu decyzji o przybliżeniu swojej oferty polskim miłośnikom dobrej jakości dźwięku. To oczywiście trwa już od kilku lat, co dobitnie udowadnia historia testów jego oferty na naszych łamach. Dlatego też chyba nikt nie będzie zaskoczony, gdy po raz kolejny zaproszę Was na kilka akapitów o nowej pozycji z jego szerokiego portfolio w postaci kabla gramofonowego Audiomica Laboratory Spessar Exellence.
Rzeczony kabelek gramofonowy w kwestii przewodników opiera się o cztery miedziane żyły izolowane metalową folią i miedzianą siatką. Tak zabezpieczone przed szkodliwymi oddziaływaniami zewnętrznego świata kable w centralnej części ubrano w mocno czerwoną, zaś końcowe przebiegi sygnału białą i różową, opalizującą plecionkę. Rozdzielenie sygnału kanałów na lewy i prawy zrealizowano wewnątrz antystatycznych muf Acoustic Points, a same końcówki zaterminowano firmowymi wtykami RCA. Co ciekawe, nieco inaczej aniżeli większość konkurencji zakończono przebieg uziemienia, bowiem zamiast standardowo wykorzystywanych widełek jako kocówki zastosowano małe krokodylki. W pierwszym momencie myślałem, że będzie z tym problem aplikacyjny, jednak życie szybko to zweryfikowało i opiniowany kabel zagościł w moim systemie bez najmniejszych problemów. Wieńcząc akapit techniczny spieszę donieść, iż tak dopieszczony wizualnie, oczywiście z wiarą o identyczne podejście do tematu w kwestii oferowanej jakości dźwięku, przewód spakowano w eleganckie drewniane pudełko i stosownym certyfikatem potwierdzono jego oryginalność.
Jak wyglądał świat muzyki według specyfikacji gorlickiej łączówki gramofonowej? Przyznam szczerze, że konstruktor wie, o co w obcowaniu z drapakiem chodzi, gdyż dobiegająca po stosownej rozgrzewce systemu z nową „łączówką” muzyka wybrzmiewała ze świetnym nasyceniem w środku pasma, solidną podstawą w dolnych rejestrach i oferującymi bogaty pakiet informacji wysokimi tonami. Oczywiście na tle stacjonującego u mnie na co dzień japońskiego Hijiri Kiwami świat ewaluował nieco w stronę grubszej kreski źródeł pozornych, bardziej smolistej średnicy i złotawych górnych rejestrów, ale w moim odczuciu nadal było to zdroworozsądkowe wyważenie nasycenia przekazu w stosunku do swobody grania, oczywiście przy również dobrym zachowaniu proporcji zabudowywania wirtualnej sceny. Dość powiedzieć, że przez kilkanaście dni testu ani razu nie złapałem systemu na szkodliwym uśrednieniu muzyki. Owszem, było gęsto, a przez to magicznie, jednak cały czas w dobrym smaku. A trzeba dodać, iż osobiście dysponuję bardzo mocno grającą środkiem pasma wkładkę gramofonową Miyajima Madake, co tylko potwierdzało znajomość tematu przez dział konstrukcyjny Audiomici. Co na to muzyka? Bez najmniejszych problemów. Miting rozpocząłem od Diany Krall „Turn Up The Quiet” – tak mam to na winylu. W efekcie artystka pokazała nieco więcej głębi swojego wokalu, ale nadal z dobrym oddaniem audiofilskich smaczków mimiki twarzy. Do tego znakomicie wzmocnili emocjonalnie swoje występy instrumentaliści, co jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki spowodowało przesłuchanie tego wydanego przez oficynę Verve na dwóch plackach, przyjemnie wypełniającego mój pokój materiału od przysłowiowej deski do deski, co z racji znakomitej znajomości materiału dzieje się nader rzadko.
W podobnym tonie przebiegała penetracja zasobów muzyki rockowej, której przedstawicielem tego testu będzie grupa Led Zeppelin z materiałem „III”. Tutaj również mogę mówić tylko o pozytywach. Po pierwsze dlatego, że przekaz nabrał tak pożądanego przez stare masteringi body, dzięki czemu muzyka zaczęła przypominać odwiedzane przeze mnie obecnie koncerty z dobrym osadzeniem gitar i perkusji w masie i energii. Zaś po drugie, mimo wyczuwalnego nasycenia tempo grania nadal mieściło się w estetyce tego rodzaju twórczości, czyli z energią, wykopem, ale również niezłą szybkością. Naturalnie w odniesieniu do timingu i ataku przy użyciu znacznie droższego okablowania można zagrać tę produkcję nieco lepiej, ale jak wspominałem na początku tego akapitu, opiniowane druty szły drogą lekkiego upiększania świata, dlatego należą się brawa, że się nie wyłożyły, tylko nieco inaczej, ale bez szkodliwego spowolnienia podały ich definicję. Na koniec kilka zdań o elektronice. Tutaj z pomocą przyszedł mi zespół mojej młodości w postaci Depeche Mode w dość świeżej kompilacji „Playing the Angel”. Nie powiem, dostałem dobre mięcho, co w wielu aspektach typu wokal i mocne pociągnięcia niskich instrumentalnych pasaży, było nawet pożądane. Jednakże gdybym miał się do czegoś przyczepić, głównym celem byłyby najwyższe rejestry. I nie chodzi o fakt ich zgaszenia, bo były dźwięczne, ale okazały się być zbyt ładne, a przez to powodujące lekką utratę pazura mających przykuć naszą uwagę, z zamysłem przerysowanych akcentów. Jednym słowem, dobrze, ale raczej w duchu spokoju, a nie zamierzonej przez artystów niepoprawności sonicznej na górze pasma akustycznego. Ale na usprawiedliwienie naszego bohatera dodam, iż tutaj trzeba wziąć poprawkę na osobisty wzorzec tego rodzaju artefaktów, gdyż każdy ma inny punkt odniesienia, a przez to oczywiście również oczekiwania, co w ogólnym rozrachunku może dać inny wynik. Jednak na bazie wieloletnich odsłuchów, w wartościach bezwzględnych temat wyrazistości tego typu muzy wyglądał, jak opisałem.
Powyższy tekst jasno daje do zrozumienia, iż w pełni uzasadniony ożenek z tytułowymi kablami jest możliwy tylko w dwóch przypadkach. Pierwszym jest grupa melomanów parających się nienachalną muzykalnością swoich zestawów. Zaś druga to poszukujący szczypty nasycenia dla swoich niezbyt dobrze zestawionych, bo stojących po zbyt jasnej stronie neutralności, konfiguracji. Kabel Audiomici w obydwu przypadkach świetnie się sprawdzi i zrobi to, co do niego należy, ale nie przekroczy zdrowego rozsądku w sferze nasycenia. Skąd to wiem? Już pisałem. Mam ciemno i soczyście drapiący informacje z płyt winylowych rylec, a mimo to test przebiegł w bardzo dobrej temperaturze grania. Soczyście, ale nie za soczyście. To zaś sprawia, że jeśli jesteście na etapie konfigurowania swojej analogowej układanki, powinniście skontaktować się z producentem w sprawie kala Audiomica Laboratory Spessar Exellence. Naprawdę jest tego warty.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Producent: Audiomica Laboratory
Cena: 750€ / 1m
Dane techniczne
Przewodniki: 4×0,36mm/4×0,10mm² z miedzi 5N
Ekran 1: Folia aluminiowa
Ekran 2: Plecionka miedziana
Średnica przewodu:~ 9mm
Mufy antystatyczne: Acoustic Points (acousticpoints.com)
Wtyki: RCA (AML-ACP/RCA 10Rh), 5DIN (pozłacane)
Filtry (*opcjonalnie): DFSS/TFSS* (antystatyczne)
Po topowych łączówkach ethernet i USB Anort & Pebble Consequence przyszła pora na młodsze rodzeństwo sygnowane przez gorlickiego specjalistę od przesyłu sygnałów wszelakich Audiomica Laboratory.
cdn. …
Patrząc na nasze ostatnie publikacje wierni czytelnicy mogli dojść do wniosku, że najwidoczniej początkowe ciągoty do przysłowiowego wsadzania kija w mrowisko, uległy widocznemu stępieniu a kontrowersyjne, wywołujące burzliwe dyskusje, tematy zastąpił „bezpieczny” mainstream. Proszę się jednak nie martwić. Z nami wszystko jest OK a chwile przerwy w drażnieniu „śpiącego misia” upłynęły nam bynajmniej nie na błogim lenistwie a kompletowaniu odpowiedniego wsadu. Za swoistą zapowiedź niniejszego testu można bowiem uznać zeszłotygodniową relację z inauguracji cyklu „Odsłuchów z Lampizatorem”, podczas której Łukasz Fikus empirycznie udowodnił, iż sygnał DSD jest … na wskroś analogowy. Co za tym idzie wypadałoby nieco zrewidować kategoryzację przewodów zazwyczaj stosowanych do takowych transmisji a tym samym przejść do porządku dziennego nad ich oczywistym wpływem na finalne brzmienie naszych systemów. Do powyższego tematu podeszliśmy jednak nieco szerzej, gdyż poza dość logicznym sięgnięciem po przewody USB w kręgu naszych zainteresowań znalazły się również nieco po macoszemu traktowane przez prasę branżową łączówki ethernetowe. Tak, tak, ethernetowe, lecz nie pod postacią podstawowej, zalegającej na podłogach marketów budowlanych w kilometrowych szpulach, skrętki, lecz dedykowanych zastosowaniom audio, dopieszczonym do granic, a czasem i poza nimi, przyzwoitości z niezwykłą dbałością fabrycznie zaterminowanych modeli. Ponadto nie będzie to jednorazowy wybryk z naszej strony, lecz swoisty początek kolejnej sagi biorącej pod lupę mniej, bądź bardziej egzotyczne konstrukcje. Na pierwszy ogień postanowiliśmy jednak wziąć na warsztat rodzime specjały i tym oto sposobem w naszej redakcji zagościły sygnowane przez gorlicką Audiomica Laboratory topowe Anort Consequence i Pebble Consequence.
Jak się łatwo domyślić po samym wyglądzie i utwierdzić w przekonaniu nawet po dość pobieżnym pierwszym kontakcie organoleptycznym Anort nie jest ordynarną „skrętką” lecz potrójnie ekranowanym przewodem Ethernet najwyższej kategorii 8.2 / class II. Zanim jednak omówię ekranowanie uważam, iż warto zerknąć nieco głębiej, czyli przyjrzeć się samym przewodom, których budowa opiera się na ośmiu żyłach solid-core 0,70 mm / 0,38 mm² wykonanych z miedzi OCC 7N, zgrupowanych w czterech parach i ułożonych wg. firmowej geometrii. Jeśli zaś chodzi o wspomniane ekranowanie, to jest ono potrójne i składa się z plecionki miedzianej, oraz dwóch warstw folii – jednej aluminiowej, a drugiej metalizowanej. Zewnętrza izolacja antystatyczna produkcji Acoustic Points ma perłowo biały odcień z szarymi refleksami, przy czym odcinki tuż przy wtykach (za mufami elektrostatycznymi) są ciemniejsze – o tytanowo – grafitowym umaszczeniu, nieco cieńsze i bardziej wiotkie, co niezaprzeczalnie ułatwia ich aplikację. I nie są to tylko czcze mrzonki, lecz najprawdziwsza prawda, gdyż Anort, pomimo całego swojego dostojeństwa i masywności okazał się łatwiejszy w aplikacji od moich dyżurnych Neytonów, które choć nie odbiegają przekrojem od standardowej skrętki są jednak dość sprężyste i niezbyt ochoczo się układają. I w tym momencie dochodzimy do istnej biżuterii, czyli konfekcji, której w tym wydaniu reprezentują wtyki RJ45 Telegärtner ze złoconymi pinami.
Równie okazale prezentuje się Pebble Consequence zbudowany z czterech oddzielnie ekranowanych i spiralnie skręconych wiązek, z których każda zawiera trzy równoległe żyły. Taka konstrukcja eliminuje wzajemne indukowanie się prądów przez pola magnetyczne sąsiednich przewodów. Zastosowany został również unikalny izolator FEP o dużej gęstości. Każda z czterech wiązek jest indywidualnie chroniona przed polami elektromagnetycznymi ekranem z folii aluminiowej o 100% pokryciu. Z wielką troską potraktowano również nie zawsze brane podczas projektowania zagadnienie, czyli wiotkość a dokładnie podatność przewodu na układanie. O ile bowiem w przypadku „konwencjonalnych” przewodów dedykowanym stacjonarnym systemom audio temat jest dość znany i okiełznany, bądź nawet sami użytkownicy pamiętają by zostawić przynajmniej pół metra na tzw. kabelkologię, to przy dość ograniczonej przestrzeni nabiurkowej już tak różowo nie jest. Dlatego też pomiędzy miedziane żyły wpleciono tekstylne rdzenie. Najwyższej jakości wtyki USB są oczywiście rodowane, a prawdziwą wisienką na torcie jest to, że są one wykonywane przez Audiomicę na drodze wydruku 3D.
Oba przewody dostarczane są w firmowych, przepięknie wykonanych, wyściełanych gąbką drewnianych szkatułkach, a wraz z nimi nabywcy otrzymują stosowny, potwierdzający oryginalność certyfikat. Na czas podróży ich elektrostatyczne mufy TFSS dodatkowo zabezpieczane są siateczkami z tworzywa sztucznego zapobiegającymi ewentualnym otarciom i zarysowaniom. Jednym słowem nie tyle luksus, co poszanowanie dla Klienta mamy zagwarantowane już od samego progu. I jeszcze jedno, czyli zagadnienie kierunkowości, która w przypadku Anorta zależy niejako od inwencji użytkownika, za to w Pebble od umiejscowienia samego przewodu. O co chodzi? Otóż, gdy wepniemy Pebble pomiędzy dysk a streamer, to wspomniana mufa, czyli filtr TFSS znajdzie się od strony odbiornika, czyli streamera, jeśli natomiast Pebble znajdzie się pomiędzy streamerem a DACiem, to ów filtr będzie po stronie źródła. Wspominam o tym z dość oczywistych względów, czyli obserwacji nausznych poczynionych podczas testów Anorta, którego można wpinać i tak i tak, a co za tym idzie sprawdzić, jaka opcja bardziej nam pasuje. Mi osobiście zdecydowanie bardziej przypadło do gustu umiejscowienie mufy tuż przy odbiorniku sygnału a jakie były ku temu powody, to już wyjaśnię w kolejnym akapicie.
Z serią Consequence Audiomici spotykamy się już po raz … czwarty. Do tej pory mieliśmy bowiem okazję gościć we własnych systemach interkonekty Pearl wraz z głośnikowymi Miamen, dedykowany gramofonom interkonekt Thasso, oraz zasilające Allbit, więc pewne cechy zarówno wyglądu, jak i brzmienia zaczynamy traktować jako oczywistą oczywistość i początkowo nie zwracaliśmy na nie najmniejszej uwagi, bo i po co, skoro spodziewaliśmy się ich a one tam po prostu były. Zanim jednak niniejszy tekst ujrzał światło dzienne zreflektowaliśmy się, iż to, co jasne i oczywiste dla nas, wcale takie być nie musi dla czytelników, którzy po raz pierwszy mają przyjemność z gorlickimi drutami. Dlatego też od razu na wstępie poinformuję iż choć Audiomici mają wybitnie rodzimy rodowód, to odkąd pamiętam wykazywały zaskakująco dużo cech brzmieniowych utożsamianych z wyrobami zza wielkiej wody. Mowa tu o oczywistym iście hollywoodzkim rozmachu, swobodzie, potędze i pewnej wielce przyjemnej w odbiorze odrobinie słodyczy sprawiającej, że to co słyszymy staje się nieco piękniejsze, aniżeli sądziliśmy do tej pory. Mocno generalizując i upraszczając przekaz można lapidarnie określić topową linię produktów wchodzących w skład rodziny Consequence jako grającą „dużym dźwiękiem”, lub jak kto woli „po amerykańsku”. Jest tylko jedno „ale”. Otóż wszystkie powyższe cechy gorlickiej szkoły brzmienia określaliśmy na podstawie „analogowej” części oferty a tymczasem przedmiotem niniejszego testu są przewody umownie uznawane za cyfrowe. Czemu umownie, nie będę po raz kolejny wyjaśniał, gdyż uczyniłem to już we wstępniaku, więc osoby, które świadomie, bądź nie, odpuściły sobie tę część mojej radosnej paplaniny o ewentualne nadrobienie zaległości. Nie chodzi mi bynajmniej w tym momencie o nawet najmniejszą złośliwość, tylko proszę mi uwierzyć na słowo – mając świadomość tego, co tak naprawdę potrafią owe przewody przesyłać powinno być Wam łatwiej przyjąć do wiadomości takie a nie inne rezultaty odsłuchów. Tylko tyle i aż tyle.
No to zacznijmy część właściwą, czyli bardziej szczegółową analizę obu przypadków. Na początek od razu zagram z Państwem w otwarte karty i powiem, iż pojawienie się Anorta pomiędzy NAS-em a routerem, bądź między routerem a streamerami było co najwyżej … ledwo zauważalne. Niby było nieco bardziej rozdzielczo a tło bardziej zaczernione, ale zmiany spokojnie można było uznać za wpływ autosugestii i chęci udowodnienia samemu sobie, że dobrze zainwestowaliśmy bądź co bądź poważną kwotę. Całe szczęście sytuacja poprawiła się, gdy oprócz Anorta pojawiła się druga, równie wysokiej klasy łączówka ethernetowa a tym samym cały tor NAS – router – streamer został odpowiednio okablowany. Problem w tym, że takie rozwiązanie to niestety dodatkowe koszty a jeśli chcielibyśmy pozostać w kręgu Conseqence’ów to robi się cytując klasyka „jakby luksusowo”. Warto mieć jednak świadomość, iż jeśli tylko mamy zamiar na poważnie wejść w pliki, to taką sytuacją można bardzo łatwo uprościć eliminując jeden z elementów powyższej układanki, decydując się na połączenie bezpośrednie, czyli serwer plików – streamer/transport. Opcję taką bowiem nie tylko oferuje, ale i wręcz zaleca np. Fidata w swoim HFAS1-XS20U, czy równie ciekawe serwery Melco. W takim wypadku router ląduje niejako poza torem audio i o jego ewentualnym wpływie będziemy mogli mówić jedynie w przypadku, gdy zamiast zgromadzonych na dyskach ww. serwerów plików zdecydujemy się na dobrodziejstwa serwisów streamingowych. Pech jednak chciał, iż z powodu nie tyle przeciwności losu, co zagadnień czysto logistycznych i stale rosnącego popytu na powyższe urządzenia na czas testu nie udało mi się takowego pozyskać. Jak się jednak okazało nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż korzystając z gościnności warszawskiego salonu Nautilusa urządziliśmy sobie nad wyraz intensywną sesję odsłuchową z wykorzystaniem referencyjnego, dzielonego źródła Accuphase DP-950 / DC-950, które równie dobrze, co z płytami CD radzi sobie również z SACD a do komunikacji między transportem a DAC-iem wykorzystuje magistralę HS-Link opartą, dziwnym zbiegiem okoliczności, na … połączeniu przewodem ethernetowym.
No to jesteśmy w domu, znaczy się nie tyle w domu, ale mamy system, na którym słychać nie tylko ile warstw lakieru zostało położonych na obudowie fortepianu, ale które z nich polerowane były w prawą, a które w lewą stronę. Ok, żarty żartami, ale przed Avantgarde’ami Trio w torze niewiele, nawet najmniejszych niuansów, ma szansę się ukryć, chociaż trzeba byłoby mieć naprawdę poważne problemy natury laryngologicznej, by faktu pojawienia się w torze Anorta nie odnotować. Z mufą od strony napędu dźwięk był nad wyraz spektakularny, potężny i wgniatający w fotel, jednak już po chwili jasnym stało się, że ilość stawiana jest ponad może nie tyle jakość, co niuanse i detale, więc o ile do koncertowego łojenia i dość prostego popu trudno wyobrazić sobie coś lepszego, to już przy nieco bardziej wyrafinowanym repertuarze może już nie być tak różowo. Choć z drugiej strony … przy takiej konfiguracji można było bez większego żalu zrezygnować z pary SHORT BASSHORN-ów i to nawet przy tak lubiącym nisko zejść albumie jak „Elephants on Acid” Cypress Hill, czy odzywających się na „Bryllupsmarsj” z „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena potężnych, wręcz monumentalnych, kościelnych organach.
Zmiana orientacji przewodu pokazała jego drugie, zdecydowanie bardziej uniwersalne oblicze. Oprócz wolumenu i potęgi pojawiła się bowiem sięgająca hen w głąb sceny gradacja planów, aura otaczająca poszczególne instrumenty stała się faktem a i akustyka pomieszczeń w jakich dokonywano nagrań zyskała pełnoprawne miejsce w spektaklu. Warto również wspomnieć o niezwykle przyjemnym dla ucha wypełnieniu soczystą tkanką konturów, które z kolei kreślone były zdecydowaną, mocna kreską przez co o stabilności źródeł pozornych na scenie można było wypowiadać się wyłącznie w superlatywach.
Z Pebble Consequence aż takich przejść nie miałem, gdyż kombinowania z jego kierunkowością, poza tą wynikającą z jego umiejscowienia w torze, nie było. Ponadto, tak prawdę mówiąc jego wpływ najbardziej zauważalny był głównie pomiędzy streamerem / transportem plików i DAC-em i to właśnie w takiej konfiguracji najczęściej u mnie gościł. W dodatku miałem to szczęście, iż z przewodów Audiomici mogłem spokojnie korzystać przez blisko dwa miesiące, więc przez ten czas nie tylko zdążyły się spokojnie wygrzać, lecz również sprawdzić w nad wyraz zróżnicowanym towarzystwie. Grały zatem zarówno z niedawno testowanym Auraliciem ARIES G1, jak i pachnącym jeszcze fabryką Luminem U1 Mini, oraz nie mnie intrygującym i zarazem wszystkomającym Naimem Uniti Nova (recenzje wkrótce) i za każdym razem pokazywał się od jak najlepszej strony. Było to bowiem wielce udane połączenie dynamiki i firmowego rozmachu z przyjemnym dosaurowaniem przekazu i równie wysokich lotów rozdzielczością. Co ważne trudno byłoby mu zarzucić jakiekolwiek znamiona zbytniej narowistości, czy ponadnormatywnej analityczności. To był pełnokrwisty członek rodu Consequence’ów idealnie wpisujący się w firmową estetykę grania.
Niezwykle trudna do zaszufladkowania pierwsza solowa płyta Toma Morello „The Atlas Underground” może i nigdy nie zostanie zaliczona do pozycji stricte audiofilskich, ale proszę ją tylko odpowiednio głośno odtworzyć a będą Państwo wiedzieli czy i gdzie Wasz system cierpi na niedobory motoryki i ewentualnie traci kontrolę nad najniższymi tonami, bo to, co pojawia się u Toma na krążku potrafi wprawić w zadyszkę niejedną high-endową legendę. Jeśli jednak ktoś obawiałby się, że topowa Audiomica ma tendencję do zbytniego hołdowania zbytniej potędze brzmienia, to czym prędzej spieszę z wyjaśnieniem, iż to nie chodzi o sztuczne podkręcanie spektakularności, gdzie jej tak naprawdę nie ma, a jedynie o brak limitacji takowej, gdy jej obecność wydaje się konieczna. Dlatego też wszystkim niezdecydowanym gorąco polecam blisko czterogodzinny maraton z przepięknym symfonicznym wydaniem „The Lord Of The Rings: The Return Of The King – The Complete Recordings” Howarda Shore’a, gdzie znajdziecie Państwo nie tylko potężne orkiestrowe tutti i równie imponujące partie chóralne, lecz również delikatne, prowadzone niemalże na granicy słyszalności, pasaże i równie eteryczne popisy solistów (m.in. zjawiskową Renée Fleming). Podobnie jest z oddaniem barw i gabarytów reprodukowanego instrumentarium, które jest po prostu możliwe bliskie rzeczywistości bez tendencji czy to zbytniego ochładzania, ocieplania, powiększania, czy pomniejszania a wspomniany imponujący wolumen nie jest pochodną dość oszukańczego powiększania źródeł pozornych, lecz jedynie zdolności polskiego przewodu do rozmieszczenia poszczególnych muzyków w takiej odległości, że nikt nikomu nie wchodzi na głowę i to niezależnie, czy mówimy o jazzowym trio, czy o wielkiej orkiestrze.
Jak sami Państwo widzicie, oba tytułowe przewody nie dość, że idą ramię w ramie jeśli chodzi o podejście do tematu dynamiki i szeroko pojętej swobody grania, to z równą atencją potrafią skupić się na pozornie nieistotnych, lecz tak naprawdę tworzących atmosferę nagrań niuansach. Jeśli zaś chodzi o kwestię wyboru pomiędzy Annortem a Pebble, to … takowej nie ma gdyż obie łączówki mają swoje jasno przypisane role i jedna drugiej nie wchodzi w paradę a że niejako pry okazji świetnie się ze sobą zgrywają, to już zasługa ich konstruktor, który wielokrotnie podkreślał, że właśnie po to w każdej linii swoich produktów oferuje pełne spektrum przewodów, by bez najmniejszego problemu można było nawet nad wyraz rozbudowany system okablować nimi od przysłowiowego gniazdka w ścianie po terminale głośników.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Auralic ARIES G1; Lumin U1 Mini
– All’in’One: Naim Uniti Nova
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Producent: Audiomica Laboratory
Ceny:
Anort Consequence Ethernet: 2300 € / 2m, 2700 € / 3m + 400 € za każdy dodatkowy metr
Opcje: 150 € DFSS Filtr, 250 € DFSS Filtr + Smart Couplers, 350 € TFSS Filtr + Smart Couplers
Pebble Consequence USB: 1050 € / 2 m, 1250 € / 3 m + 200 € za każdy dodatkowy metr
Opcje: 150 € DFSS Filtr, 250 € DFSS Filtr + Smart Couplers, 350 € TFSS Filtr + Smart Couplers
Dane techniczne:
Anort Consequence
Przewodnik: Miedź OCC N7 solid-core
Budowa: 8 x 0,70mm/0,38mm2
Średnica przewodu: ~ 8,2mm
Ekran 1: plecionka miedziana o 90% pokryciu
Ekran 2: folia aluminiowa o 100% pokryciu
Ekran 3: folia metalizowana o 100% pokryciu
Wtyki: RJ45 (ze złoconymi pinami)
Filtry: DFSS, TFSS
Pebble Consequence
Przewodnik: Miedź OCC N7
Budowa: 4×0,64mm/0,32mm2
Średnica przewodu:~ 9,6mm
Ekran: folia aluminiowa o 100% pokryciu
Rdzeń rozdzelający: Textile Fiber
Wtyki: USB A/B, rodowane
Filtry (conditioner): DFSS, TFSS
W dniach 20-21 lipca br. w Gorlicach odbyła się jubileuszowa XX edycja Międzynarodowych Prezentacji Multimedialnych „Ambient Festival” 2018. Tradycyjna dwudniowa impreza to obowiązkowe święto fanów ambient/elektro, które rok w rok skupia miłośników muzyki eksperymentalnej zarówno z kraju jak i z za granicy. Organizatorzy eventu przyzwyczaili jej uczestników do niesamowitego klimatu, którego brakuje na dużych, znanych komercyjnych festiwalach muzycznych. Wspomniany klimat charakteryzuje od zawsze świetny dobór artystów, a co za tym idzie wspaniałe koncerty oraz mocny audiofilski charakter samej imprezy. Od kilku edycji stałym, prymarnym wystawcą sprzętu audio podczas imprezy jest Polski Klaster Audio na czele z markami takimi jak Audiomica Laboratory, Egg-Shell Audio, AVCON, a od niedawna również Zeta Zero oraz Yayuma Audio.
Co roku Polscy producenci sprzętu audio skupieni w ramach klastra konsekwentnie promują swoje produkty w formie prezentacji kompletnego systemu High End specjalnie przygotowanego na czas wydarzenia – tak było również w tym roku. W składzie konfiguracji systemu znalazły się kolumny głośnikowe Zeta Zero Venus Picolla, wzmacniacz lampowy Egg-Shell Prestige 12WKT wraz z lampowym przedwzmacniaczem gramofonowym Prestige PS5, analogowy procesor dźwięku Yayuma Audio z serii awareness line oraz okablowanie Audiomica Laboratory, które jak zawsze podczas prezentacji Klastra scala i łączy wszystkie jednostki sytemu. Skład wymienionego okablowania tworzyło zestawienie 2 najwyższych serii (Consequence, Ultra Reference), a dopełnieniem wystawy była ścianka ekspozycyjna tuż za sprzętem, która prezentowała promowaną w ostatnim czasie serię Excellence w najnowszej modyfikacji.
Dodatkową atrakcją dla zgromadzonych audiofili była obecność firmy Resonus. W jednych z pokoi Gorlickiego Centrum Kultury swój sprzęt prezentował Krakowski producent urządzeń audio. Prezentowane były niewielkich rozmiarów głośniki podstawkowe (Resonus Studio), wzmacniacz zintegrowany (Resonus Altum) oraz przetwornik cyfrowo analogowy (Resonus Dictum).
W relacjach z drugiego dnia Eventu zaznaczyć należy spotkanie właścicieli firmy Resonus w siedzibie Audiomica Laboratory. W showroomie Gorlickiego producenta przewodów audio miała miejsce sprzętowa fuzja, testy oraz wspólne odsłuchy nowej kompilacji sprzętowej wyżej wymienionych firm.
Kompletnym dopełnieniem wspaniałych koncertów i audiofilskich akcentów imprezy była giełda płyt winylowych / cd. wśród, której można było znaleźć unikalne pozycje płytowe – między innymi za sprawą obecności wydawnictw takich jak Warszawskie Requiem Records.
Za organizację Festiwalu odpowiada Gorlickie Centrum Kultury oraz Wydział Oświaty, Kultury i Spraw Społecznych Urzędu Miejskiego w Gorlicach. Dyrektorem Artystycznym wydarzenia jest Tadeusz Łuczejko.
Wszystkim serdecznie polecamy tę unikalną doroczną imprezę prezentującą ambitną muzykę elektroniczną, która skupia wspaniałych ludzi zarówno po stronie artystycznej jak również wszystkich uczestników, pasjonatów dobrego brzmienia.
Poniżej prezentujemy listę artystów, którzy wystąpili na scenie GCK podczas Jubileuszowej edycji Ambient Festival:
20 lipca /piątek/
• AQUAVOICE
• DARIUSZ KALIŃSKI
• ALEX PATERSON
21 lipca /sobota/
• NEVERENDING DELAYS
• TADEUSZ SUDNIK
• JÓZEF SKRZEK
• QLUSTER
Z przykrością stwierdzam, że tradycja organizacji wiosenno-letnich wystaw/targów obejmujących szeroko rozumianą tematykę elektroniki użytkowej ze szczególnie silnym akcentem na ustrojstwa wydające z siebie dźwięki w Polsce praktycznie nie istnieje. Co prawda lata świetlne temu a dokładnie w dniach 15-16 czerwca 2002 w warszawskim hotelu Marriott odbyła się wystawa o wielce obiecującym tytule Hi-End, lecz niestety był to event jednorazowy a i samego organizatora (wydawcy również nieistniejącego magazynu Hi-End) już na audiofilskim radarze odnaleźć nie sposób. Całe szczęście ktoś wreszcie poszedł po rozum do głowy i postanowił zorganizować coś, w porze, kiedy potencjalni nabywcy nie tylko nie będą musieli zmagać się z przeciwnościami jesienno -zimowej pluchy, ale i absorbować uwagi koniecznością zadbania o adekwatną do panujących na zewnątrz temperatur garderobą. W dodatku aby zainteresować możliwie szerokie spectrum odbiorców zamiast li tylko Hi-Fi postawił oprócz elektroniki użytkowej na wszystko, gdzie znajdziemy choćby pojedynczego chipa a jako patrona strategicznego pozyskał sieć handlowa MediaMarkt. Coś Państwu taki profil targów przypomina? Ano właśnie – skojarzenia z berlińską IFĄ wydają się być jak najbardziej na miejscu. Jednak wbrew pozorom, to nie nasi zachodni sąsiedzi wpadli na pomysł urządzenia swoistego klona, a rodzimy właściciel podwarszawskiego – znajdującego się w Nadarzynie Ptak Warsaw Expo. I tym oto sposobem doszliśmy do clue, czyli do odbywających się w miniony weekend (13-15 kwietnia) Targów Elektroniki Użytkowej Electronics Show 2018.
Jak sama nazwa imprezy wskazywała zakładałem, jak się miało okazać całkiem słusznie, iż aby wyłuskać cokolwiek mającego wspólnego z audio czekało mnie mozolne przekopywanie się przez stoiska z najprzeróżniejszymi „inteligentnymi” pralkami, lodówkami i kuchenkami. Zanim jednak pokonałem powyższy tor przeszkód pewną, w dodatku budzącą delikatną niepewność kwestią była sama logistyka, czyli dotarcie na miejsce. Co prawda organizator na swojej stronie solennie zapewniał o kursowaniu darmowej linii autobusowej, jednak nauczony doświadczeniem nabytym podczas ostatniej edycji Audio Video Show, oraz biorąc pod uwagę znacząco dłuższą trasę aniżeli ze Stadionu Narodowego do Hotelu Sobieski, miałem pewne obawy. Koniec końców uznałem jednak, że jeśli coś już na starcie pójdzie nie tak, to bez większego żalu po prostu wrócę do domu i korzystając z okazji, zamiast włóczyć się po wystawienniczych halach, zgarnę jeszcze smacznie śpiącą rodzinkę na rowerową wyprawę. Traf jednak chciał, iż pierwszy sobotni autobus pojawił się nie tylko o czasie, co nawet kilka minut przed, chwilkę poczekał na chętnych i punkt 9-ta ruszył z centrum. Po półgodzinnej podróży dotarł na teren Ptak Warsaw Expo a ja udałem się do kas/informacji. Maila o przyznanej akredytacji zapobiegliwie miałem przygotowanego w smartfonie, lecz i na tym etapie, w przeciwieństwie do ostatniej edycji AVS, wszystkie formalności zajęły dosłownie półtorej minuty. Weryfikacja listy, podpisanie formularza (miła Pani sama zaproponował uzupełnienie stosownych rubryk na podstawie wizytówki), odebranie identyfikatora i … voilà – droga wolna. Krótko mówiąc pierwsze wrażenie, które jak wiadomo można zrobić tylko raz, wypadło zdecydowanie in plus, tym bardziej, iż dotyczyło zagadnień, których organizator AVS, pomimo ponad dwudziestoletniego doświadczenia, najwidoczniej nie jest w stanie opanować w stopniu chociażby dostatecznym. W tym momencie starając się być do bólu obiektywnym musiałem przyznać, że jak na początkującego gracza Electronics Show 2018 z zadziwiającą łatwością zdążył wkopać dwa piękne gole staremu wyjadaczowi (Audio Video Show) i to w ciągu pierwszych kilkudziesięciu minut naszego spotkania. Jednak jak wiadomo gra toczy się do ostatniego gwizdka, więc nie ma co się zbytnio ekscytować. Dlatego też, mając praktycznie puste alejki (otwarcie bramek dla „cywilnych” zwiedzających miało mieć miejsce za blisko dwa kwadranse) i niespiesznie się nimi przechadzając natrafiłem na … centrum prasowe z kawą, napojami, miejscem na chwilę odpoczynku, stolikami do pracy, czyli wszystkim tym, czego mediom na AVS szalenie brakuje a do czego zdążyliśmy się np. podczas corocznych spotkań na monachijskim High Endzie przyzwyczaić.
Zanim jednak rzucę nieco światła na daleki od naszych głównych zainteresowań prezentowany na większości stoisk asortyment skupię się na głównych sprawcach mojej obecności na tytułowej imprezie, czyli nad wyraz licznej ekipie Polskiego Klastra Audio, którą reprezentowały (w porządku alfabetycznym) marki Audiomica Laboratory, AVCON, Ciarry, Egg-Shell Audio, Prime Acoustics, Shape of Sound, VAP i ZETA ZERO. W dodatku i wbrew moim wcześniejszym przypuszczeniom zamiast openspejsowej ekspozycji powyższy skład postanowił dać odwiedzającym namiastkę możliwości drzemiących w swoich wyrobach i w symbolicznie odizolowanych od siebie „lożach” prezentował trzy kompletne systemy.
W pierwszym 33 metrowym pokoju rozgościły się Zeta Zero i Prime Acoustics, a kompletny system Zety został okablowany przewodami Audiomica Laboratory z seri Consequence. Dość charakterystyczne, zdecydowanie bardziej przypominające jakieś futurystyczne rakiety balistyczne średniego zasięgu, bądź tajemnicze katafalki obcych, aniżeli konwencjonalne kolumny Orbitale 360 Slim, jak sama nazwa skazuje były najmniejszymi („zaledwie” 136 cm wysokości i raptem 1000 Watt RMS mocy każda) modelami omnipolarnymi tego producenta. Konwencja prezentacji w niczym z to nie odbiegała od tego, do czego Tomasz Rogula zdążył przyzwyczaić bywalców AVS i Targów Dom Inteligentny – niemalże koncertowe poziomy głośności i dobijający się samych bram piekieł bas.
Po sąsiedzku można było zapoznać się z diametralnie inną estetyką tak wizualną, jak i soniczną, gdyż zamiast futurystycznych silosów i tysięcy Watów za amplifikację służyły eteryczne lampowce Egg-Shell Audio a w roli oczywistego zakończenia okablowanego Audiomicą (kombinacja przewodów Ultra reference, Excellence i Gray series) toru wykorzystano recenzowane jakiś czas temu na naszych łamach Avcon Avalanche Reference Monitor . Nie zabrakło również idealnie dopasowanego pod względem wzorniczym rodzimego, dwuramiennego gramofonu Shape of Sound a całość stanęła na stoliku VAP PR-X4.
Wracając na chwilę do Egg-Shell Audio warto było wrócić uwagę na nad wyraz intrygującą nowość – 15W SET (Single Ended Triode) Classic 15WL. Niezaprzeczalnie atrakcyjne wzornictwo, w większości przypadków w zupełności wystarczająca moc, pilot zdalnego sterowania i popularne, a więc zarazem niedrogie lampy (4 x EL34, 2 x EF86, 2 x ECC83) całkiem nieźle wróżą tej ciekawej konstrukcji na przyszłość.
W pokoju tym miała miejsce również światowa premiera trzech najnowszych modeli przewodów … Ethernet Audiomica Laboratory, które dosłownie za kilka-kilkanaście dni oficjalnie pojawią się w katalogu ww. marki a były to ANORT Consequence, ARTOC Ultra Reference i ARAGO Exellence. Oprócz nich można było podziwiać wyposażony w topowy filtr Double TFCT – Two Filters Current Tension, zamknięty w budowie „Smart Couplers marki Acoustic points” (z opatentowanego materiału usuwającego ładunki powierzchniowe, elektrostatyczne z powierzchni przewodnika) przewód zasilający Allbit Consequence.
Na kilka słów zasługują również standy i kolce (o stoliku już wspomniałem) VAP-a, wśród których warto było zwrócić uwagę na wykonany ze stali szlachetnej kwasoodpornej CrNi, wyposażony w „strunę” model KT-PS. Otóż w przypadku tych podstawek możliwa jest, za pomocą łącznika z gwintowanego mosiądzu, regulacja naprężenia owej struny a tym samym zmiana właściwości rezonansowych i zarazem charakterystyki brzmienia układu jaki tworzą podstawki z kolumnami.
W trzecim pomieszczeniu oprócz swoistej powtórki z rozrywki, czyli lampowego wzmocnienia Egg-Shell Audio, okablowania Audiomica Laboratory (kombinacja przewodów Ultra reference i Gray Series) i stolika VAP czekała na zwiedzających kolejna intrygująca nowość w postaci kolumn Ciarry KG-5040, których możliwości w dość ekstremalnych (biorąc pod uwagę wystawowe realia) warunkach prezentował i konstruktor – Jacek Barejka. Jak (mam nadzieję) widać na załączonych zdjęciach to całkiem kompaktowe (jak na odgrody) pięciogłośnikowe, czterodrożne konstrukcje, które bez problemu powinny sprawdzić się nawet w 20-25 metrowych pomieszczeniach. Jeśli chodzi o listę użytych przetworników, to za bas odpowiedzialne są dwa 15” woofery, wyższy bas i średnicę we władanie oddano 10” mid-wooferowi a górą ( tak po prawdzie zahaczającą również o wyższą średnicę – od 1 kHz) pasma podzieliły się między sobą umieszczone poziomo konwencjonalna 2” kopułka i rozpoczynająca pracę przy 10 kHz wstęga. Efekt? Swoboda, rozmach i niepodrabialny brak kompresji, gdzie wolumen generowanego dźwięku sprawia, że to nie orkiestra wciska się do naszego locum, lecz my udajemy się do koncertowej sali. Coś czuję w kościach, że prędzej czy później trzeba będzie porównać Ciarry z redakcyjnymi Trennerami, bo wygląda na to, że obie konstrukcje mogą mieć ze sobą zaskakująco dużo wspólnego, przynajmniej jeśli chodzi o przyjemność odbioru. I jeszcze ciekawostka natury może nie tyle przyrodniczej, co cybernetycznej, czyli sąsiedzka wizyta obsypanego nagrodami wszędobylskiego marsjańskiego łazika Legendary Rover, którą szczęśliwym zbiegiem okoliczności udało mi się uwiecznić w kilku kadrach.
Tuż obok, vis a vis trzech lóż Klastra, godną jeśli nie monachijskiego High Endu, to z pewnością AVS ekspozycję przygotował rodzimy dystrybutor AVM-a niemiecką elektronikę łącząc z recenzowanymi na naszych łamach raptem trzy tygodnie temu Davisami. Jednak uważne oko było w stanie wychwycić jeszcze jednego ciekawego „rodzynka” – polską lampową 30W integrę AVATAR LA 800.
Jeśli myślicie Państwo, że to koniec mogących zainteresować rasowego audiofila atrakcji, to … jesteście w błędzie, gdyż okazji do zaprezentowania swojej oferty nie zmarnował również warszawski salon Hi-Fi System kusząc zwiedzających zarówno futurystycznymi Blade’ami KEFa, wykwintnymi Sonus faberami, jak i łapiącym oko wściekle pomarańczowym setem Micromegi M-One z Focalami Sopra N°2.
Niejako na wejściu do strefy rozrywek wszelakich co nieco ze swojego przepastnego portfolio zaprezentował stołeczny Horn, którego można uznać za sprawcę pojawienia się w Ptak Warsaw Expo monumentalnych Piegami Master Line Source 2 , które jednak zamiast wśród budżetówki zdecydowanie lepiej prezentowały się wśród zdecydowanie wyższych lotów towarzystwa sprowadzonego, przez wymieniony przed chwilą salon Hi-Fi System.
Skoro jednak wspomniałem o rozrywkach, to najwyższy czas na strefę w której widok ganiającej z obłędem w oczach młodszej i starszej dzieciarni nie był niczym niezwykłym a i scenki, w których nobliwy rodzic oczywiście w trosce o dobro swojej małoletniej latorośli uparcie nie chciał oddać jej pada, bo jeszcze jedno okrążenie musi wykręcić wcale nie należały do rzadkości.
Płaskich, cienkich i wklęsłych ekranów zdolnych obsłużyć sygnały o rozdzielczości już nie tylko 4, ale i 8K też było bez liku.
Dla milusińskich przygotowano sekcję z eksponatami rodem z Gwiezdnych Wojen.
Za to nieco starsi mogli przymierzyć się do napędzanych siłą mięśni, bądź silnikami elektrycznymi jedno i dwu – śladów, które to (dwuślady) podzielić można było na wielce pożądane – vide Tesle i takie, którymi poruszać się lepiej po zapadnięciu egipskich ciemności z kominiarką szczelnie naciągniętą na głowę – czyli „ładne inaczej” Romety. Nie chcę być w tym momencie złośliwy, ale patrząc na ich lapidarne linie nadwozia i siermiężność wykonania pół żartem, pół serio można byłoby je uznać za larwy, z których na drodze ewolucji za kilka (- dziesiąt) lat wyklują się dorosłe, zbliżone urodą do Fiata Multipla dorosłe osobniki. A już zupełnie na poważnie mając wybór, bez chwili wahania wybrałbym kolarkę Rometa, która nie tylko prezentowała się zdecydowanie lepiej, co budziła o wiele większe zaufanie.
Na brak atrakcji nie miały zbytnio podstaw narzekać również przedstawicielki płci pięknej, gdyż to właśnie dla nich dwoili się i troili producenci wszelakiej maści akcesoriów do „wizualnego tuningu” …
… oraz mistrzowie patelni.
Oczywiście nie zabrakło też najprzeróżniejszych drobiazgów od smartfonów, smart-watchy począwszy, poprzez najprzeróżniejsze słuchawki i głośniki bezprzewodowe na aparatach fotograficznych i kuriozalnych profanacjach gramofonów skończywszy.
Jak mam nadzieję udało mi się pokazać, pomimo nad wyraz eklektycznej oferty ukierunkowanej głównie na „standardowego” klienta wielkopowierzchniowych marketów AGD-RTV podczas Electronics Show 2018 dało się zauważyć spory potencjał, który przy odrobinie dobrej woli organizator ma szansę wykorzystać.
Patrząc wyłącznie na segment Hi-Fi / High-End przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by w przeogromnych halach wystawienniczych Ptak Warsaw Expo wzorem monachijskiego High Endu postawić gips-kartonowe budki pozwalające na jako-taką izolację akustyczną prezentowanych systemów. Uwagi o tym że to profanacja i niczego sensownego w takich warunkach i tak i tak nie da się posłuchać proponuję sobie darować, gdyż skoro Japończycy prezentując w Niemczech topowy set Kondo dziwnym zbiegiem okoliczności takich warunków nie uznali za uwłaczających ich godności, to i reszcie branży nie powinno to przeszkadzać.
Najwidoczniej z podobnego założenia wyszli obecni na Electronics Show 2018 wystawcy, którzy na razie dopiero co zakończoną imprezę potraktowali bardziej w kategoriach ciekawostki i swoistego eksperymentu weryfikującego tak potencjał targów, jak i możliwości samego organizatora. Jednak, jak wspomniałem przed chwilą potencjał jest, tylko trzeba dla branży audio odpowiednio zaaranżować odrębną część, bądź nawet całą – dedykowana halę, imprezę z odpowiednim wyprzedzeniem nagłośnić w mediach a na brak frekwencji nikt nie powinien narzekać.
Marcin Olszewski
Opinia 1
Najwidoczniej wieści o tym, że dwóch szaleńców z SoundRebels nie ma nic przeciwko pełnieniu roli laboratoryjnych świnek morskich zdążyły rozprzestrzenić się po naszym audiofilskich „podziemiu” i gdy tylko jakieś bądź to będące w niemalże finalnym stadium, bądź jedynie grzecznie oczekujące na premierę „coś” przykuje naszą uwagę nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy w miarę wolnych mocy przerobowych wcielili się w tzw. beta-testerów. Dziwnym zbiegiem okoliczności owym czymś okazuje się najczęściej wszelakiej maści okablowanie, choć nawet przez myśl nie przyszło nam z tego powodu marudzić, skoro do naszych systemów trafiają takie cudeńka jak np. Furutechy NanoFlux-NCF, czy monstrualne Bauty. Podejrzewam, że już domyślają się Państwo czym w dzisiejszej recenzji będziemy się zajmować. Oczywiście kablami, lecz kablami nie dość, że rodzimymi, to należącymi do grupy niezbyt często goszczących na łamach branżowych periodyków i portali. Otóż dzięki uprzejmości producenta do naszych samotni trafił … jeszcze nieobecny w oficjalnym portfolio przewód gramofonowy Audiomica Thasso Consequence.
Jak mam nadzieje widać na załączonych fotografiach Audiomica Thasso Consequence prezentuje się wręcz wybornie – elegancko, ze smakiem i z nieprzesadzoną ekskluzywnością wskazującą przynależność do flagowej serii Consequence. Poczynając od drewnianej szkatuły, poprzez certyfikat potwierdzający autentyczność na samych biało – czarnych przewodach skończywszy czuć powiew luksusu. Jeśli dodamy do tego złotą konfekcję i utrzymane w takiej samej kolorystyce napisy obraz dedykowanego źródłom analogowym gorlickiego flagowca wydaje się pełny.
Może to dziwnie zabrzmi, lecz aby choćby pobieżnie zapoznać się z budową tytułowego przewodu należy sięgnąć po … butelkę wina. Serio, serio i wcale nie chodzi o to, że ekipa Audiomici tak popłynęła z marketingowym bajkopisarstwem, iż na trzeźwo przyswoić tego nie sposób, lecz materiały informacyjne znajdują się na tylnym labelu dołączonego do Thasso mołdawskiego Muscata. O ile jednak za słodkimi winami najdelikatniej mówiąc nie przepadam, przedkładając nad nie np. ciężkie wytrawności urugwajskiego Tannata, to sam pomysł uznaję za wyborny. W końcu nawet jeśli my sami owego trunku nie spożyjemy, to spokojnie możemy założyć, że większość przedstawicielek płci pięknej skusi się na taką niezobowiązującą miodowo-kwiatową słodycz. Jest to też bardzo udane nawiązanie do praktyk takich dinozaurów Hi-Fi i High Endu jak Tannoy, czy Linn, gdzie przy zakupie kolumn serii Prestige (Tannoy), czy gramofonu Sondek LP12 (Linn) nabywca otrzymuje drobny upominek w postaci zacnego, oczywiście szkockiego Single Malta.
Jednak ad rem. Otóż zgodnie z tym, co możemy wyczytać na wspomnianej naklejce Thasso Consequence dostępny jest zarówno w wersji RCA/GND- RCA/GND, jak i RCA/GND-DIN5 a zgodnie z tym, co udało mi się ustalić z producentem lada moment pojawi się jeszcze jedna opcja, gdzie wtyk DIN5 będzie również dostępny pod postacią kątową, co zdecydowanie powinno rozszerzyć pulę mogących współpracować polskim okablowaniem gramofonów. Pomijając samą konfekcję (WBT) tytułowe przewody wykonywane są z ośmiu miedzianych żył o czystości 6N. Całość otula potrójny ekran, którego dwie warstwy stanowi plecionka wielodrutowa nakładana w drodze autorskiego procesu CTB (Contrary Twisted Braids) a trzecią folia aluminiowa. Dodatkowo przewody wyposażono w dwa filtry przeciwzakłóceniowe DFSS (Double Filtering Signal System) i parę kruczoczarnych muf Acoustic Points będących nie tylko swoistymi ozdobnymi splitterami, co również elementami pełniącymi rolę ochronną przed statycznymi zmianami elektrycznymi i mikro-ładunkami gromadzącymi się na powierzchni przewodnika.
Po bezstresowym procesie akomodacji i wygrzewania dostarczonych przewodów o bliżej nieokreślonym, choć sądząc po ich iście fabrycznym stanie, co najwyżej symbolicznym przebiegu jasnym stało się, iż mamy do czynienia z naprawdę wysoką półką. Piszę to z pełną świadomością bazując jedynie na docierających do mych uszu dźwiękach a nie patrząc na obiekt testu li tylko poprzez pryzmat jego ceny, którą to poznaliśmy z Jackiem … dosłownie na dzień przed publikacją tejże recenzji. Ot na tyle wcześnie, żeby móc wpisać ją w stosowną rubrykę i na tyle późno, że informacja o niej nijak nie mogła wpłynąć na naszą końcową ocenę. A jakiż jest powód takiego a nie innego postrzegania polskiego kabelka? Po pierwsze fakt, iż zastąpił na czas testów nad wyraz udane przewody Tellurium Q Silver Diamond (link jest do opisu XLR-ów i głośnikowców, ale proszę mi wierzyć, że pozostałe „druty” z tej serii grają równie dobrze), a po drugie w bezpośrednim porównaniu mógł nie tylko z nim konkurować, ale i pochwalić się kilkoma aspektami które po prostu niezwykle przypadły mi do gustu. W przypadku Thasso mamy bowiem do czynienia z brzmieniem niezwykle dojrzałym, kompletnym i skończonym. Im dłużej się go słucha, tym bardziej odbiorca utwierdza się w przekonaniu, że to jest właśnie to, na co czekał i do czego dążył. Składa się na to idealne połączenie dynamiki i organicznej gęstości ze świetną rozdzielczością, oraz dziecinną łatwością wglądu w strukturę nagrania. To taka kwintesencja analogu w najlepszym wydaniu – włączamy swoją ulubioną płytę i nie dość, że słyszymy więcej i lepiej, to jeszcze chcemy jej słuchać co najmniej dwukrotnie. Przypadek? Nie sądzę. W głównej mierze chodzi bowiem o oddanie klimatu, nastroju nagrania i możliwie wiernego przekazania odbiorcy drzemiącego tam ładunku emocjonalnego.
Przejdźmy jednak do konkretów. „Sketches Of Spain” Milesa Davisa sam w sobie jest absolutnym majstersztykiem i jak sądzę nikomu specjalnie nie trzeba go zachwalać, jednak ma to do siebie, że w im lepszym systemie go odtworzymy, tym nie tylko przyjemność będzie większa, ale i więcej dotychczas niezauważonych smaczków będziemy w stanie na nim usłyszeć. I taka właśnie sytuacja miała miejsce po wpięciu Thsasso. Barwa trąbki Mistrza nabrała nieco większej mocy i może nie masy, co zwiększyła się siła jej emisji i co za tym idzie wolumen generowanego przez nią dźwięku a odzywające się na „Concierto de Aranjuez: Adagio” w dalszym planie przeszkadzajki stały się bardziej dźwięczne i realniej umiejscowione w scenicznej przestrzeni. Dźwięk był bardziej konkretny, namacalny i nieco bliższy temu, co ma do zaoferowania taśma, czyli pojawiło się więcej swobody, natychmiastowości i przede wszystkim dynamiki.
Podobnie zabrzmiał Soundtrack z pierwszego „Blade Runnera” autorstwa Vangelisa. Co prawda elektroniczne, bliżej nieokreślone impresjonistyczne plamy dźwiękowe nadal swą barwą i konsystencją w niczym nie przypominały nic, do czego można byłoby je porównać wśród naturalnego, akustycznego instrumentarium, ale trudno było odmówić im właśnie wspomnianej namacalności, gdyż miały zadziwiająco wiele wspólnego z tzw. rzeczywistością wirtualną i wszelakiej maści akcesoriami VR, które niemalże na każdym kroku wciskają nam producenci konsol, telefonów i wszystkiego co tylko można do globalnej sieci podłączyć i co sprzętowo dane operacje zmiennoprzecinkowe udźwignie. Całe szczęście w torze analogowym owej cyfry trudno się spodziewać a jeśli już, to jej obecność ogranicza się do jednej lub dwóch literek opisujących proces nagrywania i masteringu kręcących się na talerzu krążków a anomalia genetyczne w stylu pracującej w domenie cyfrowej sekcji phonostage’a Devialeta Expert 440 Pro litościwie przemilczę. O czym mówię? O tym, że Thasso dostarcza nam multum informacji o konsystencji i fakturze owych dźwięków a jednocześnie w tej swojej rozdzielczości się nie zatraca i nie zapomina o prezentowaniu całości jako spójnego, homogenicznego monolitu. Przeskok od szczegółu do ogółu i z powrotem można wykonać w praktycznie dowolnej chwili i tylko od nas będzie zależało na czym w danym momencie będziemy mieli ochotę skupić swą uwagę.
Niejako na deser zostawiłem album, do którego czuję specjalny sentyment – „Misplaced Childhood (2017 Remaster)” Marillion. Album pod względem muzycznym absolutnie genialny i nader często goszczący na talerzu mojego gramofonu, jednak dopiero od ostatniego, zremasterowanego w 2017 r. wydania sprawiający niekłamaną przyjemność również w warstwie realizacyjnej, czyli krótko mówiąc jakości dobiegającego mych uszu dźwięku. Już samo tłoczenie ma wreszcie coś, co można nazwać nasyconą średnicą, jednak efekt tego dosaturowania został po przepuszczeniu przez Audiomicę dodatkowo zaakcentowany. Nie chodzi jednak o to, że nie wiadomo skąd pojawił się wypchnięty i wręcz lepki środek pasma, lecz całość nabrała oczekiwanej soczystości a w wypełniającej kontury tkance zaczęła krążyć życiodajna krew. To nadal był najprawdziwszy Rock, lecz bardziej umięśniony, z grubszym i twardszym kośćcem, gotów w najmniej spodziewanym momencie kopnąć nas w cztery litery. Głos Fisha nie jest już tak piskliwy, nie wywołuje już chęci pomajstrowania przy equalizacji, jeśli ktoś do takowej dostęp posiada (ukłon w kierunku posiadaczy Accuphase’ów, Luxmanów i McIntoshy), bądź w ekstremalnych przypadkach nawet zmiany wkładki na mniej otwartą w górnych rejestrach. Lekka tonizacja dotychczasowych anomalii jest słyszalna i chwała jej za to, tym bardziej, że niesie z sobą przyrost nasycenia i namacalności.
Jak mam nadzieję wynika z powyższego wywodu gramofonowa łączówka Audiomica Thasso Consequence okazała się nad wyraz intrygującą i zarazem wyrafinowaną propozycją gorlickiej manufaktury. Z jednej strony oferuje bowiem niezwykłą rozdzielczość i precyzję a z drugiej potrafi sprawić, że dźwięk nabiera nie tylko masy ale i definicji, co automatycznie przekłada się na jego namacalność. W przypadku Thasso trudno też mówić o jakiś konkretnych zaleceniach co do jej aplikacji, gdyż ze względu na wrodzoną neutralność powinna świetnie sprawdzić się zarówno z gramofonami uzbrojonymi w rozdzielcze ZYXy lub EMT, jak i gęsto grające Miyajimy. Pytanie tylko czy damy szansę jej pokazać swoje możliwości i uwierzymy własnym uszom, czy też będziemy woleli produkt z bardziej znaną metką. Ze swojej strony tylko nieśmiało wtrącę, że owe „metki” nie zawsze grają a topowy interkonekt Audiomica Laboratory robi to wybornie.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; McIntosh MA 8900
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Sądzę … nie, źle to ująłem, jestem pewien, że zdecydowana większość z Was (niestety jak w każdym społeczeństwie znajdą się wieczni malkontenci) zgodzi się ze mną, że każdy międzynarodowy sukces rodzimej marki powinien napawać nas niekłamaną dumą. Naturalnie nie musi to oznaczać bezkrytycznego gloryfikowania danego producenta pod niebiosa, ale z pewnością warto jest mu się dokładniej przyjrzeć. I właśnie z takim przypadkiem będziemy mieli dzisiaj do czynienia. Dodatkowej pikanterii naszemu dzisiejszemu spotkaniu dodaje fakt, iż tytułowa manufaktura na zagranicznych rynkach dzielnie wojuje już od ładnych kilku lat, co ewidentnie potwierdza solidność oferowanych przez nią produktów. Jak to marka? Jeśli choćby pobieżnie śledzicie nasze zmagania, z pewnością przypominacie sobie ciekawie wypadający pod względem końcowych wniosków test okablowania sygnałowego i kolumnowego serii Consequence gorlickiej Audiomica Laboratory. Jeśli jednak z jakiś bliżej nieokreślonych powodów nie mieliście okazji się z nim zapoznać, proponuję nadrobić zaległości, gdyż tym razem idąc tropem tej samej linii pobawimy się okablowaniem dla toru z gramofonem w roli źródła, czyli kablami sygnałowymi Thasso Consequence 5 DIN / RCA i RCA / RCA, które do celów testowych dostarczył sam producent.
Niestety, z racji ochrony tzw. dóbr intelektualnych i autorskich rozwiązań zbyt szczegółowy opis tytułowych przewodów nie jest możliwy, mimo to postaram się Wam przybliżyć kilka wychwyconych podczas testu niezobowiązujących wrażeń organoleptycznych. Jak można się domyślać obydwie konstrukcje w większości swojej budowy są bliźniacze. To wbrew ogólnemu postrzeganiu koloru z przełomu perłowej bieli i szarości bardzo elegancko, żeby nie powiedzieć wykwintnie wyglądające, ubrane w opalizujące plecionki przewodniki. Naturalnie, będąc okablowaniem pracującym z sygnałem z wkładki gramofonowej obydwa uzbrojone są w dodatkowy przebieg sygnału masy. Ale nie zakończono go zwykle stosowanymi nudnymi widełkami, tylko nadającymi elegancji całości złoconymi żabkami. Możecie się śmiać, ale zapewniam Was, aplikacja takiego, wydawałoby się zbędnie podnoszonego ten produkt do rangi elitarności gadżetu łechcąc naszą próżność sprawia wiele przyjemności. Idąc dalej tropem ogólnej wizualizacji Consequenceów, po zapoznaniu się z fotografiami zapewne zwróciliście uwagę na znajdujące się tuż przed rozdzieleniem każdego z przewodów na sygnał dla prawego i lewego kanału opatrzone grawerką czarne baryłki. Przekazując informacje od producenta mogę jedynie powiedzieć, że nie są to zwykłe aluminiowe tulejki, tylko ubrany w eleganckie skorupki, opracowywany przez lata pomysł na końcowy efekt soniczny tych przewodów. Audio – woodoo? Być może. Ważne jednak, że po zapoznaniu się z możliwościami kabli w domenie oddawania realiów generowanego przez gramofon dźwięku okazuje się być pozytywne w skutkach. Tak w telegraficznym skrócie prezentują się wspólne wizualne cechy pretendentów do laurów. Jedynymi, wynikającymi ze sposobu aplikacji w tor audio różnicami pomiędzy obydwoma konstrukcjami są terminale przyłączeniowe, czyli w jednym przypadku użycie z dwóch stron wtyków RCA, a w drugim jednego RCA i jednego 5 DIN marki WBT. Całości potwierdzającej pozycjonowanie tytułowej serii okablowania na szczycie oferty potwierdza elegancka drewniana skrzynka i stosowny certyfikat oryginalności dla każdego z nich.
Rozpoczynając część opisową usłyszanych po aplikacji produktów linii Consequence artefaktów sonicznych z przykrością muszę stwierdzić, że to co usłyszałem we własnej konfiguracji testowej, powinno skłonić Was jeśli nie do dogłębnej, to przynajmniej pobieżnej lektury dalszej części tekstu. Co zatem oferuje topowa linia okablowania gramofonowego marki Audiomica? Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się aż tak dobrego wyniku. Dlaczego? To proste. Gramofon i jego chimeryczność na zastosowane przewodniki sygnału audio stawia przed konstruktorami sporo wyzwań, na których łatwo się wyłożyć. Należy tak wyważyć proporcje pomiędzy nasyceniem i swobodą kreowania wydrapanego w czarnej płycie dźwięku, aby nie popadł w żadną z wynikających ze wspomnianych aspektów skrajność, czyli z jednej strony nie za chudo, a z drugiej nazbyt krągło z tendencją do ociężałości. I właśnie trafienie w ciekawy z punktu widzenia słuchania gramofonu konsensus masy z otwartością grania jest niekwestionowanym sukcesem panów z Gorlic. Testowane okablowanie proponuje gęste, ale energetyczne niskie rejestry, unikającą przegrzania szczegółową średnicę i ładnie rozświetlającą przekaz, gładką górę pasma akustycznego. Wszelkie słuchane przez kilkanaście wieczorów płyty przy oddaniu oczekiwanej od tego typu źródła tak zwanej analogowości pokazywały się z bardzo oczekiwanej na moim pułapie jakości dźwięku, pełnej wigoru strony. Gdy wymagał tego repertuar w stylu wprawiającego mnie w zachwyt, gdy tylko jest dobrze odtworzony, wibrafonu Garego Burtona, dostawałem pełen krągłości, płynnie i soczyście wypełniający mój pokój, prawie realny instrument. O dziwo nieco inaczej sprawy miały się, gdy na talerzu S.M.E. lądował repertuar stricte jazzowy – „Le Voyage” Paul Montian Trio. Wydawałoby się, że wspomniana przed momentem w próbie z wibrafonem obłość dźwięku będzie przeszkodą w oddaniu czytelności kontrabasu frontmena tej kompilacji. Tymczasem nic takiego się nie stało. Naturalnie te wielgachne skrzypce nie były wycięte z tła, jak potrafią zrobić to stawiające na konturowość systemy cyfrowe. ale to był właśnie niekwestionowany sukces tych drutów, gdyż mimo unikania takiego przerysowania zaproponowały niezbędny dla poprawności odtworzenia tego instrumentu pakiet informacji o współpracujących ze sobą strunach i pudle rezonansowym. Mało tego. Takie umiejętne dozowanie ostrości rysunku spektaklu muzycznego dawało fajny popis dźwięczności blach perkusisty, co niestety dla wielu próbujących grać gładko i soczyście konstrukcji konkurencji jest kwestią wyboru albo, albo. Tutaj tak nie jest. Ale to nie koniec ciekawych spostrzeżeń. Zmieniając repertuar z przysłowiowego plumkania na jazdę bez trzymanki spod znaku free jazzowej twórczości Petera Brotzmana „Last Exit” również zaznałem mogącego pochwalić nad wyraz wierne oddanie zamiarów muzyków zarejestrowanych na tym krążku. Gdy panowie stawiali na drive, set grał jak szalony, a gdy do głosu dochodziła nuta melancholii (jeśli tym stylu możemy o czymś takim mówić), muzyka zdawała się cyzelować każdą nutę. Naturalnie należy wziąć pod uwagę, że przywołane style muzyczne można zagrać z jeszcze większym wyrafinowanym, czy też pazurem, ale zapewniam, musielibyśmy stroić osobny system dla każdego z nich, a chyba w tej zabawie chodzi o to, aby zaopatrzyć się w jeden, w miarę uniwersalny, co bardzo dobrze ułatwiają kable polskiej myśli technicznej.
Analizując powyższe dywagacje na temat usłyszanego dźwięku łatwo jest wyrobić sobie opinię o bardzo dobrym wpływie gorlickiego okablowania na moją układankę i tak zaiste było. To był pełen zaskakujących wyników przegląd posiadanej płytoteki i to bez względu na rodzaj odtwarzanej muzyki. Czy jest w tym jakiś haczyk? Nie wiem, czy można nazwać to haczykiem, ale z pewnością wynotowane plusy zachowają się nieco inaczej w innych konfiguracjach. Mój system sam z siebie gra bardzo gładko i soczyście, zatem podczas rozważań ewentualnego sparingu należy wziąć pod uwagę naleciałości swojego. Ale spokojnie. Po to z Marcinem klepiemy na klawiaturze dwie osobne opinie, abyście już po przeczytaniu naszych, opartych o bardzo różniące się systemy dwóch punktów widzenia mieli choćby pobieżnie wyrobione zdanie. To oczywiście nadal niczego nie przesądza, ale daje sporo do myślenia, czy w ogóle mierzyć się z oferowaną przez Audiomicę linią Thasso Consequence. Jak to zwykle bywa, w razie ewentualnej osobistej próby nie gwarantuję sukcesu (wiadomo, oczekiwania nasze i zastanego seta), ale pełen zaskakujących obserwacji sparing z pewnością na długo pozostanie w Waszej pamięci.
Jacek Pazio
Producent: Audiomica Laboratory
Cena:
0,5 m = 2300 €
1,0 m = 2600 €
1,5 m = 2850 €
+0,5 m = 250 €
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Tuż przed samymi świętami Audiomica Laboratory dostarczyła do nas dwie wersje, dedykowanych gramofonom interkonektów Thasso Consequence. O ile w samych przewodach, przynajmniej na pierwszy rzut oka, na razie nie zauważyliśmy nic niezwykłego, to już „nośnik” ich charakterystyki od razu wzbudził nasze zainteresowanie ;-) Wielkie brawa za pomysł! Zaczynamy wygrzewanie …
cdn. …
W dniach 27-28 października br. w Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu odbyła się VI edycja Kalisz Ambient Festiwal. U boku znanych twórców sceny ambient i elektro z kraju i zagranicy zaprezentowały się również lokalne projekty. Pierwszego dnia na scenie Kaliskiego Centrum Kultury i Sztuki wystąpili: Skinwalk (zespół reprezentujący lokalną scenę), Kafel (zespół Katarzyny Nosowskiej, który powrócił na scenę po 25 latach przerwy), Hati (eksperymentalny duet muzyczny Rafała Iwańskiego i Rafała Kołackiego), oraz Kaelan Mikla (damskie, post punkowego trio z Islandii).
Drugi dzień KAF rozpoczął się od spotkania, obejrzenia prac i rozmowy z Tadeuszem Łuczejko. Następnie, po raz drugi podczas VI edycji KAF usłyszeliśmy Skinwalk. Kolejno po koncercie lokalnej formacji wystąpili: Aquavoice (legendarny projekt ambientowy wspomnianego Tadeusza Łuczejki), Wacław Zimpel (wybitny polski klarnecista). Dwudniowy Festiwal zakończył występ brytyjskiego artysty Robina Rimbauda, który na co dzień występuje pod szyldem Scanner, który uważany jest obecnie za jedną z największych gwiazd współczesnej muzyki elektronicznej na świecie.
Dla tegorocznego święta fanów muzyki eksperymentalnej organizatorzy przygotowali również dodatkowe atrakcje z mocnymi audiofilskimi akcentami. Podczas dwudniowej imprezy zaprezentowany został system High End przygotowany specjalnie na czas wydarzenia przez Polski Klaster Audio. Wspomniany system tworzyły firmy: Audiomica Laboratory (przewody audio), Encore seven (wzmacniacze lampowe Egg-Shell), Avcon (panele akustyczne i kolumny głośnikowe) oraz Shape of Sound (gramofony). W przerwach pomiędzy koncertami, polskie manufktury wspólnie promowały swoje produkty prezentując flagowe modele oraz nadchodzące nowości.
Audiomica przedpremierowo zaprezentowała swoje najnowsze modyfikacje kabli z serii Cosequence i Ultra Reference w systemie pokazowym oraz serię Excellence – w gablotach Przewody w tych wariantach będą sukcesywnie wprowadzane do oferty w 2018 roku.
Shape of Sound, debiut nowego gramofonu i nowych ramion. Gramofon jak zwykle o niebanalnym kształcie, tym razem z ciężkim aluminiowym talerzem i silnikiem zewnętrznym. Ramiona o nowej konstrukcji i klasycznym wzornictwie. W podstawowej wersji montowane jest ramię 10 calowe. Jako opcja będą dostępne ramiona o długościach 12 lub 14 cali i będą to dodatkowe ramiona w które można będzie wyposażyć gramofon. Za główny budulec, również ramion posłużyło.
Egg Shell Za wzmocnienie sygnału w zestawie Polskiego Klastra Audio odpowiadała dzielona amplifikacja firmy Encore Seven w postaci wzmacniaczy lampowych z serii Prestige: phono stage Prestige PS5 (dedykowany wkładkom MM) oraz integra Prestige 12WKT. Model 12WKT jest jedynym w ofercie bielskiego producenta opartym o lampy mocy KT88 (po jednej na kanał – moc 12 W) i został wprowadzony do oferty w 2015 roku. Podczas festiwalu była też możliwość posłuchania najmocniejszego w chwili obecnej wzmacniacza producenta – modelu Prestige 18WSH (po dwie lampy EL34 na kanał).
Avcon zaprezentował nowe kolumny o nazwie Nortes. To duże, trójdrożne konstrukcje podłogowe. Obudowy typu bass-refelex wykonane są z wielu formatek wysokogatunkowej sklejki. Wewnątrz znajdują się liczne wzmocnienia usztywniające konstrukcję i minimalizujące ich drgania, wydzielona komora głośnika średniotonowego oraz wysokotonowego. Zakres niskotonowy obsługiwany jest przez głośnik o średnicy 26cm. Zastosowanie takiego przetwornika powoduje niezapomniane wrażenia podczas odsłuchu utworów, w których ten zakres stanowi istotną część. Typowo w naszych konstrukcjach za reprodukcję wysokich tonów odpowiada głośnik wstęgowy.
Ponadto imprezie towarzyszył pokaz instrumentów muzycznych oraz giełda płyt /CD i Vinyli.
O wyjątkowym klimacie i atmosferze imprezy świadczy również wspólne after party – po każdym koncertowym dniu uczestnicy festiwalowych wrażeń mieli możliwość spotkania z artystami w pubie Urwany Film.
Za pośrednictwem portalu Soundrebels Polski Klaster Audio serdeczne dziękuje wszystkim uczestnikom, organizatorom oraz kierownictwu Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu, a w szczególności Panu Przemysławowi Rychlikowi.
Polski Klaster Audio
Opinia 1
Mając na uwadze popularność wątków poświęconych wszelakiej maści okablowaniu i niezwykle intensywną polaryzację emocji tamże zachodzących za każdym razem gdy z Jackiem sięgamy po przysłowiowe druty utwierdzamy się w przekonaniu, że do czasu aż „niesłyszący” sami na własne uszy nie przekonają się, że kable mają wpływ na brzmienie systemów, w których się znajdą inaczej przekonać się ich nie da. Wychodząc zatem z powyższej tezy niniejszy tekst dedykujemy wszystkim tym, którzy „próbę wiary” mają już za sobą i takowe zmiany odnotowali. Doszliśmy bowiem do wniosku, że inaczej aniżeli „usłyszeć i uwierzyć” się nie da i choćbyśmy stawali na głowie i używali najbardziej kwiecistych opisów to i tak i tak sceptyków nie nawrócimy. Z drugiej strony, obserwując audiofilski rynek trudno oprzeć się wrażeniu, że co najmniej połowa złotouchej populacji starając się na nim zaistnieć swoje pierwsze komercyjne, bądź związane z DIY kroki kieruje właśnie ku produkcji mniej, lub bardziej zaawansowanych technologicznie „drutów”. Najwidoczniej ktoś kiedyś uznał, że kabel to kabel i wystarczy zaopatrzyć się w odpowiednio biżuteryjną konfekcję, łapiące za oko peszelki i oczywiście nie zapomnieć o budzących respekt średnicach. Pech jednak chce, że o ile tego typu wytwory i przetwory w oczach / uszach ich „ojców” brzydko mówiąc „walcują” jeśli nie całą, to przynajmniej lwią część uznanej konkurencji, to dziwnym trafem po przysłowiowych pięciu minutach sławy słuch o nich ginie a wraz z nim szanse na ich odsprzedaż na rynku wtórnym za więcej aniżeli cena wtyków w jakie zostały wyposażone. Całe szczęście w całym tym zalewie jednosezonowych objawień są marki, które od lat po prostu robią swoje mozolnie budując własną renomę i zamiast ograniczać się li tylko do naszego, lokalnego rynku patrzą znacznie szerzej – skupiając się w głównej mierze na odbiorcach zagranicznych. Do grona producentów stawiających właśnie na taki model biznesowy zalicza się nasz dzisiejszy bohater, czyli gorlicka manufaktura Audiomica Laboratory, która była miła dostarczyć na testy pochodzące z topowej Consequence Series zbalansowane łączówki Pearl Consequence M1 i przewody głośnikowe Miamen Consequence.
Co prawda w momencie, gdy z Łukaszem Miką – właścicielem i głównym projektantem Audiomica Laboratory umawialiśmy się na testy tytułowych przewodów coś mi tam w mózgownicy świtało, że chyba miałem z nimi przynajmniej przelotny kontakt, lecz dopiero po ich wypakowaniu i podłączeniu byłem pewny, że ów kontakt wcale tak niezobowiązujący jak początkowo sądziłem nie był. I rzeczywiście – szybki remanent w recenzenckich archiwaliach zwrócił pozytywny wynik z … 2012, kiedy to miałem okazję znęcać się na nimi bezpośrednio po Audio Show. Czyżbyśmy mieli zatem przysłowiową powtórkę z rozrywki i odsmażany kotlet? Nic z tego, bowiem w maju 2014 r. światło dzienne ujrzała Modyfikacja 0.1 i od tej pory wszystkie Consequence’y posiadają dopisek M1. Cóż zatem uległo zmianie? Otóż pierwszym detalem o którym, głównie ze względów użytkowych, należy wspomnieć to konfekcja przewodów głośnikowych. Dotychczasowe, iście monstrualne rodowane widły, które nawet w potężnych „piecach” potrafiły okazywać się problematyczne (szczególnie ze względu na grubość) zastąpiono ekskluzywnymi, biżuteryjnymi a przy tym w pełni „znormalizowanymi” klasycznymi WBT-ami, przy czym do naszej redakcji trafiły wersje dysponujące z jednej strony rozporowymi wtykami bananowymi WBT, co jest niezbitym dowodem na to, że zawsze można co nieco „customizować”. Kolejną, nie mniej istotną modyfikacją jest zmiana wykonanych z czarnej termokurczki splitterów, potocznie zwanych „portkami” na eleganckie kruczoczarne mufy. Jednak wbrew pozorom, ich obecność nie jest przypadkowa i nie ma znaczenia wyłącznie dekoracyjnego. Otóż Audiomica wykorzystała elektrostatyczne, wykonane z materiału POM-C AP50TM mufy, których producentem jest Acoustic Points. Ponadto owe cylindryczne tuleje znalazły się nie tylko na przewodach głośnikowych, lecz również uzbrojono w nie interkonekty. Zagłębiając się nieco bardziej w budowę wewnętrzną trudno Audiomice zarzucić brak dbałości nawet o najmniejsze detale . I tak Miamen składa się z 12 żył po 45 mikroprzewodników z długokrystalicznej miedzi OCC (Ohno Continous Casting). Każda z żył jest izolowana PTFE a całą wiązkę (czyli w sumie 12 szt.) otula dodatkowa warstwa PVC i koszulka PET. Następnie nakładany jest ekran z plecionki wielodrutowej o 95% pokrycia, kolejna koszulka PET i znów ekran o dokładnie takich samych parametrach, jak wcześniejszy, lecz o przeciwnym splocie. Warstwę zewnętrzną stanowi biały oplot PET.
W przypadku sygnałowego Pearl Consequence sprawy mają się nieco inaczej, gdyż w jego przypadku przewodniki mają budowę solid core, czyli są litymi drutami z miedzi długokrystalicznej OCC (Ohno Continous Casting). W dodatku nie tylko każdy przewodnik posiada podwójne ekranowanie ale i cały przewód „uzbrojono” w podwójny, przedzielony warstwą PVC ekran, w którym wewnętrzną warstwę stanowi metalowa folia a zewnętrzną miedziany oplot. Z nowości warto również wspomnieć o zastosowaniu płynu Mica Security Liquid wypełniającego miejsca lutowania, który nie tylko wykazuje się doskonałymi właściwościami antywibracyjnymi, lecz również wydłuża żywotność punktów lutowniczych.
Z niuansów natury użytkowej nadmienię tylko, że flagowce Audiomici nadal imponują swoją wagą, lecz dzięki wydłużeniu odcinków pomiędzy mufami a wtykami nieco łatwiej, aniżeli w przypadku ich protoplastów, się je aplikuje.
Najwyższy jednak czas wpiąć je w system i na własne uszy przekonać się jak powyższe zmiany wpłynęły na aspekt najważniejszy, czyli na brzmienie. Jednak zanim zacznę się rozwodzić nad tym jak Audiomici grają na wstępie zaznaczę, iż przy takich przekrojach proces chociażby wstępnej akomodacji i wygrzewania nie trwa dnia czy dwóch, lecz przynajmniej tydzień a biorąc pod uwagę fakt iż otrzymaliśmy fabrycznie nowe egzemplarze musieliśmy po prostu uzbroić się w cierpliwość i grzecznie czekać. I wcale nie chodzi tu o jakieś nasze urojenia, czy też ukryte, niezaleczone fobie, lecz o zauważalne i ewidentne zmiany natury ewolucyjnej zachodzące w ciągu początkowego procesu „układania” się przewodów na skutek przepływających przez nie ładunków elektrycznych.
Kiedy jednak rozgrzewka miała się ku końcowi uznałem, że powoli można nieco bardziej krytycznie a mniej niezobowiązująco rzucać uchem co Miamen i Pearl potrafią a nie uprzedzając zbytnio faktów można powiedzieć, ze potrafią naprawdę sporo. Adekwatnie do swoich gabarytów Audiomici oferują bowiem dźwięk duży i w pewnych aspektach idealnie wpisujący się w dość powszechne stereotypy o tzw. amerykańskim graniu. Jednak zanim uznają Państwo, że mamy do czynienia ze swoistym odpowiednikiem MITów, czy Transparentów od razu spieszę donieść, że Łukasz już dawno poszedł swoją drogą i od samego początku miał własny pomysł na swoją „szkołę brzmienia”. Chodzi bowiem o to, że wspominana przeze mnie obszerność dźwięku wcale nie oznacza jego sztucznego nadmuchania i pewnej gigantomanii, lecz oscyluje jedynie w aspekcie eliminacji zjawiska przeskalowywania reprodukowanych nagrań. Gorlickie kable bowiem nie powiększają źródeł pozornych a je urealniają, sprawiając, że zarówno wokaliści, jak i instrumenty odzyskują swoje naturalne, rzeczywiste rozmiary. Dlatego też początkowo może się wydawać, że scena, szczególnie przy nagraniach symfonicznych, jest większa niż zazwyczaj a to właśnie z tego powodu, że musi ona pomieścić kilkudziesięcioosobowy aparat wykonawczy i to bynajmniej nie złożony z krasnoludków wyposażonych w przedszkolne wersje „dorosłych” instrumentów. Skoro poruszyłem temat symfoniki to jeszcze chwilę w nim pozostanę zwracając przy okazji uwagę na precyzję w gradacji planów i ogniskowania – umiejscowienia w przestrzeni poszczególnych instrumentów. Co prawda kreska, jaką nakreślane zostały ich kontury była nieco grubsza aniżeli w testowanych równolegle Audiovectorach Avantgarde Arrete (recenzja wkrótce), ale trudno byłoby odmówić im zdecydowania i jednoznaczności. Po prostu krawędzie brzydko mówiąc nie … „waliły po oczach” jak demonstracyjne zajawki odtwarzane na sklepowych ekspozycjach telewizorów będąc zdecydowanie bliżej obserwowanej gołym okiem rzeczywistości. Aby tę naturalność docenić wcale nie trzeba sięgać po jakieś wymuskane, samplerowe pozycje, gdyż w zupełności wystarczy coś, co wybieramy nie ze względu na „audiofilskość” a zwykłe, ponadczasowe piękno i emocje w nim drzemiące. Dajmy na to przepiękny album „Howard Shore: Two Concerti” w wykonaniu Lang Langa, Sophie Shao z udziałem China Philharmonic Orchestra i 21st Century chamber orchestra. Właśnie na takim nieco mrocznym, minorowym materiale, gdzie na pierwszym planie mamy fortepian a orkiestra tworzy dla niego potęgujące klimat tło czuć potencjał, swobodę i brak limitacji rodzimych przewodów. Z premedytacją piszę o Audiomicach w formie mnogiej i zbiorczo, gdyż zarówno interkonekty, jak i głośnikowce charakteryzują się dokładnie takimi samymi cechami i co wcale nie jest takie oczywiste ich wspólna obecność nie potęguje doznań. Ot, fakt ich pojawienia się w torze jest niezaprzeczalnie słyszalny, ale gdy egzystują jednocześnie, obok siebie nie ma obaw o przesyt ich sygnaturą i zbyt dużą „zawartością cukru w cukrze”. Góra pasma jest finezyjnie rozświetlona, lecz barwa padającego na najwyższe alikwoty światła jest lekko złotawa, ciepła, przez co nawet w analitycznych systemach nie powinniśmy mieć problemów ze zbytnią jej ofensywnością i niepotrzebnym zabieganiem o skupianie na niej uwagi. W podobnie pastelowych, soczystych barwach podana jest średnica. Może i w kategoriach bezwzględnych jej obecność jest nieco faworyzowana, lecz trudno mi byłoby znaleźć sytuację, gdy taka estetyka nie niosłaby ze sobą więcej dobrego aniżeli złego. Przekaz dzięki temu zabiegowi niezaprzeczalnie zyskuje na atrakcyjności a i pierwszy plan staje się nieco bardziej namacalny.
Podstawa basowa jest solidna, potężna a w symfonice wręcz monumentalna, oczywiście w ramach rozsądku i jej moc czuć wyłącznie wtedy, gdy powinna dawać o sobie znać, więc tendencje do podporządkowania reszty pasma są jej w tym przypadku obce. Chodzi raczej o coś w rodzaju psychicznego komfortu, że w razie czego mamy odpowiedni zapas mocy „pod butem” i nawet w momencie najbardziej spektakularnego tutti nie spotka nas irytujące przytkanie a dźwięk nie siądzie. Ów komfort przydaje się szczególnie w momencie, gdy zamiast gładkich linii melodycznych i kojących skołatane nerwy klasycznych pasaży z głośników zacznie wylewać się zionący siarką ciekły metal. Wystarczy bowiem sięgnąć po pełne złości, wyrykiwane na „Bloodlust” Body Count przez Ice-T frazy, by w pełni poczuć na własnych trzewiach to o czym cały czas staram się pisać. To nie jest audiofilskie nagranie, to jest muzyczna apokalipsa w której Rage Against The Machine zostaje podrasowane brutalnością Slayera i thrashową ultra-szybkością Megadeth, to jest bezpardonowa jazda bez trzymanki, która wciąga słuchacza w morderczy wir dźwięków i po zakończeniu albumu bezpardonowo wypluwa. Tutaj nie ma miejsca na łagodność, niuanse i wszystko to, co czasem błędnie z Hi-Fi i High-Endem jest kojarzone. Tutaj nie chodzi o to, żeby było ładnie i grzecznie, lecz żeby było autentycznie i jeśli frontman jest wkur*&^#y na otaczającą go rzeczywistość i na to co dzieje się wokół niego na ulicach, to powinniśmy to nie tylko usłyszeć, ale i poczuć a jeśli utożsamiamy się z podmiotem lirycznym, to również wykrzyczeć. Audiomici nie limitują emocji, nie tamują agresji, lecz nie dość, że wtłaczają je prosto w uszy słuchaczy to jeszcze dodają od siebie nieco krwistości i dynamiki.
Jednak najbardziej piorunujące wrażenie robi odsłuch z użyciem tytułowych przewodów surowego i niemalże nie z tej ziemi, przesiąkniętego mroczną, pradawną magią i duchami walecznych Wikingów „Runaljod – Ragnarok” Wardruny. Wykorzystanie dość nietypowego instrumentarium (tagelharpa, Kraviklyra czy rogów kozła) jedynie potęguje niesamowity klimat a warstwa wokalna oscylująca pomiędzy złowrogim szeptem a wielogłosowymi chorałami dodatkowo utrudnia zaszufladkowanie tej pozycji płytowej. Jednak to nie o kategoryzację, czy trzymanie się wcześniej wytyczonych granic chodzi a o możliwość chłonięcia tej jakże obcej naszej współczesnej estetyce muzyki. A przewody Audiomici właśnie to umożliwiają odrzucając rozgraniczenie na to, co dzieje się w danej chwili a tym, co zostało nagrane wcześniej, gdyż jeśli tylko jakaś muzyka płynie w danym momencie z głośników to najważniejszą rzeczą jest, by ją poczuć i żyć nią tak, jak żyje się teraźniejszością.
Audiomica Pearl Consequence M1 i Miamen Consequence M1 nie są w ortodoksyjnym -utopijnym ujęciu transparentne i neutralne. Po wpięciu w system nie znikają i nie wykazują się brakiem własnego charakteru, lecz z jednej strony uwalniają potencjał przestrzenno – dynamiczny drzemiący w materiale źródłowym a z drugiej nieco podkręcają jego saturację intensyfikując ładunek emocjonalny. Dzięki temu sprawiają, że nawet w mocno wyjałowionych, wręcz laboratoryjnie sterylnych systemach pojawia się życie a tam, gdzie do tej pory borykaliście się Państwo ze zbyt małą skalą dźwięku wszystko wraca do normy a źródła pozorne odzyskują właściwe sobie gabaryty.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35; Marantz SA-10
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY, Lumin U1
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Audio Analogue Maestro Anniversary
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra; Audiovector Avantgarde Arrete
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Thixar Silence Plus
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Chyba zgodzicie się ze mną, iż każdy międzynarodowy sukces polskiego producenta branży audio bez względu na brak jakiegokolwiek dotychczasowego osobistego kontaktu z jego produktami napawa nas niekłamanym optymizmem, a rzekłbym nawet pewnymi symptomami dumy. Dlaczego? Sprawa jest prosta. W zawłaszczonym przez tuzów tego działu gospodarki świecie coraz trudniej jest przebić się jakimkolwiek nowym, nawet zagranicznym brandom, a co dopiero mówić o naszej, cierpiącej na brak wsparcia kapitału rodzimej myśli technicznej. Na szczęście Polak potrafi i coraz częściej dzięki ciężkiej pracy nad jakością oferty naszym rodakom udaje się przebić przez ścianę, jaką niewątpliwie jest początkowy brak przysłowiowej „metki”. A gdzie najłatwiej zaobserwować ową dobrą passę producenta? Oczywiście na corocznej wystawie u naszego zachodniego sąsiada, czyli High End Monachium. Tak tak, bohatera dzisiejszej rozprawki znamy z Marcinem od kilku lat, ale o dziwo widujemy się i najczęściej konwersujemy z nim na wspomnianej majowej imprezie. Co ciekawe, podczas każdego spotkania umawiamy się na recenzję jego produktów, ale płatający figle los konsekwentnie rozmywał temat dostawy. Na szczęście co się odwlecze, to nie uciecze i właśnie dzisiaj mam przyjemność zaprosić Was na krótką relację ze spotkania z topowymi konstrukcjami w dziedzinie przesyłu sygnału audio marki Audiomica Laboratory, których honoru bronić będą: kabel sygnałowy XLR Pearl Consequence i kolumnowy Miamen Consequence. Oczywistym jest, iż obsadę testową zawdzięczamy na co dzień stacjonującemu w Gorlicach przywołanemu kilka linijek wcześniej producentowi.
Krótki rzut okiem na rzeczone druty daje jasno do zrozumienia, iż oprócz zadbania o dobrą jakość przesyłu sygnału audio panowie z Gorlic powalczyli również o chwycenie potencjalnego klienta za oko. To oczywiście w teorii ma niewielkie znaczenie, ale z autopsji wiemy, iż poziom WAF biżuterii audio jest bardzo ważnym elementem decyzyjnym podczas zakupu. Idąc tropem wyglądu mam przyjemność zapewnić wszystkich zainteresowanych, że kabelki mimo dość słusznej średnicy są łatwe w aplikacji zaszafkowej. Osobiście z racji sporego luzu za stolikiem sprzętem nie miałem problemu wpiąć w swój system nawet osiągających średnicę ręki w nadgarstku i sztywności pręta zbrojeniowego kabli sieciowych marki Bauta, ale zdaję sobie sprawę ze sporej newralgiczności tego punktu w wielu audiofilskich ołtarzach, dlatego zawsze w momencie testowania okablowania informuję o takich teoretycznie przyziemnych, jednak dla wielu użytkowników zasadniczych sprawach. Obydwa przewodniki ubrano w jasno-szare lub jak kto woli w kolorze przełamanej bieli, miłe w dotyku plecionki. Użyte do zaterminowania kabli wtyki są bardzo solidne i gdy w przypadku sygnałówek XLR nie mam nic odkrywczego do napisania, to w kreśląc informacje o głośnikówkach dodam, iż do redakcji dotarł zestaw z jednej strony zakończony pistoletami WBT, a z drugiej widłami. Oczywiście wybór terminali obydwu stron określamy podczas zamówienia, ale dla spełnienia obowiązku powiem jedno, mimo sporej rzadkości obcowania z pistoletami w swojej układance generującej dźwięk te proponowane przez Audiomicę swą solidnością mocowania, a co za tym idzie solidnego kontaktu z zaciskami w końcówce mocy sprawiały bardzo dobre wrażenie. Puentując tę część tekstu połechtam jeszcze kochającą dbałość o najdrobniejszy niuans produktu część audiofilów i powiem, że obydwaj omawiani bohaterowie dostarczani są w nadających wykwintności produktu, wyściełanych gąbką i materiałem drewnianych skrzynkach. Zbędne? Dla samego procesu słuchania muzyki z pewnością tak, ale dla spragnionego dopieszczenia przez producenta wewnętrznego ego potencjalnego nabywcy już nie dla wszystkich. Wiem coś o tym.
Nasza wyprawa po sposobie prezentacji muzyki przez tytułowe okablowanie nie może rozpocząć się inaczej, niż zgrubnym oświadczeniem co w trawie piszczy. I dla uspokojenia sytuacji powiem, iż słowo „piszczy” ma się nijak do tego, co polskie druty oferują w zakresie barwy i masy dźwięku. Chodzi mianowicie o ich ciekawy sznyt grania, który w pierwszym odczuciu delikatnie przyciemnia światło na scenie, by w konsekwencji akomodacyjnej zauważyć, iż wiąże się to z bardzo dobrze odbieranym wypełnieniem i zwiększeniem energii dobiegającego do słuchacza dźwięku. Jednak co ważne, w mojej zestrojonej w teoretyczny dla mnie punkt masy, koloru i blasku układance audio takie majstrowanie powinienem skonstatować co najmniej kręceniem nosem, ale bez słodzenia producentowi powiem Wam, nic takiego nie przyszło mi na myśl. Owszem zrobiło się bardziej plastycznie, a przy tym minimalnie wolniej, ale odczytałem to w domenie nieco innego niż mam na co dzień przyprawienia tego co generują moje kolumny, a nie jakiegoś szczególnie doskwierającego problemu utraty energii do życia. Po prostu była to prezentacja dla klienta poszukującego dawki muzykalności w swoim systemie i to bez względu na zajmowany szczebel na drabinie neutralności. Jeśli przed momentem wygłoszony wywód jest zbyt trudny do rozszyfrowania, w kilku słowach powiem, że to co wnosi do dźwięku okablowanie z linii Consequence, może być bardzo przydatne tak dla systemów cierpiących na anoreksję, jak i już ciekawie umuzykalnionych. Wszystko zależeć będzie od punktu widzenia docelowego melomana. Gdy temat ogólnego sposobu na muzykę w wydaniu panów z Gorlic został już dość dokładnie wyłożony, nie możemy zapomnieć o innym ważnym aspekcie, jakim jest wirtualna scena muzyczna. Tutaj trzeba przyznać, iż pewne nastawienia na kolor, masę i przyciemnienie wydarzenia muzycznego przy całej jego fantastyczności odbioru może przynieść drobne skutki uboczne. Zanim jednak coś o nich wspomnę, przypominam o startowym pakiecie podobnych do tego, co proponuje Audiomica, artefaktów w moim codziennym zestawie. Każdorazowe dotknięcie poziomu wysycenia i napowietrzenia sceny muzycznej przez testowany komponent mój japońsko-austriacki tandem natychmiast uwypukla i tylko od wyrafinowania tego, co się wydarzyło zależy, czy mamy do czynienia z faktycznym, jedynie nieco innym sznytem grania, czy ordynarnym naginaniem rzeczywistości do swoich racji. W przypadku gościnnego okablowania temat zamykał się w sferze jedynie inności, a nie szkodliwości oddziaływania. O co tak walczę? Bez szukania nośnych słów o coś bardzo ważnego, czyli otwartość rozgrywającego się przed nami wydarzenia muzycznego. Gdy w imię muzykalności dostaniemy brutalne zaokrąglanie wszystkiego co się na niej dzieje, będzie to ze szkodą dla przyjemności słuchania. Tymczasem testowane okablowanie przy odczuwalnym zmniejszeniu iskry w blachach perkusji w twórczości jazzowej Keith’a Jarrett’a, czy Leszka Możdżera nie zabierało nic z tak ważnego dla dobrego odbioru całości przekazu pakietu informacyjnego. To był jedynie ciemniejszy, rysowany nieco grubszą kreską obraz, a nie pozbawiona promieni słonecznych ciemna strona Księżyca. Ale, ale. Podobne akcje w temacie wypełnienia dźwięku często mają swoje bardzo dobre strony. I tutaj natychmiast przychodzą mi na myśl instrumenty typu fortepian, często występujące w moich sesjach płytowych saksofony, czy chociażby prawie podstawowa dla każdej formacji jazzowej poczciwa perkusja. Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że gdy danej układance zaoferujemy dodatkową szczyptę masy, wspomniane instrumentarium przy naprawdę umiejętnym jej dozowaniu prawie zawsze odwdzięczy się nam przyjemnym w odbiorze zwiększeniem swojego udziału w projekcie muzycznym. Tak też było i tym razem. Artyści z przed momentem wyartykułowanej wyliczanki inspirując się fantastycznym zastrzykiem adrenaliny jaki wniósł mariaż mojego zestawienia z Audiomicą, swoimi instrumentalnymi poczynaniami ewidentnie pokazywali, iż byli z tego powodu bardzo ukontentowani. Ok. To co, wszystko zalatywało fantastycznie kończącą się bajką braci Grimm? Oczywiście, że nie. Niestety, gdzie drwa rąbią, tam zawsze wióry lecą. Nie musiałem szukać zbyt długo, gdyż w swojej play liście zawsze mam przygotowany materiał z muzyką elektroniczną. Efekt? Po włożeniu do napędu odtwarzacza płyty Depeche Mode „Exciter” jedno stało się jasne. Moje zestawienie przy bardzo dobrym oddaniu zamierzeń konstruktorów kabli w muzyce generowanej przez instrumenty naturalne, natychmiast zaczęło buntować się przy muzyce tworzonej przez maszyny. Oczywiście nie była to porażka, gdyż charyzmatyczny wokalista i tak potrafił zgarnąć z oferty Audiomici coś dla siebie, ale już wszelkie przestery, świsty, czy przenikliwe pasaże modulacyjne przez zbytni spokój i ugładzenie nie potrafiły do końca oddać zamierzeń tegoż artysty w sferze bezlitosnego smagania narządów słuchu audiofila. Po prostu, wszystko było zbyt „ładne”. Ale przypominam, mój zestaw sam w sobie jest już kolorowy i bardzo dobrze dociążony, dlatego też taki obrót sprawy jest tylko potwierdzeniem, że osobiście trafiłem w punkt i dodatkowego balastu masy mi nie potrzeba.
Trochę szkoda, że nie udało się przetestować tytułowych drutów nieco wcześniej. Podczas formowania dźwięku dla siebie szukałem czegoś, co potrafi podkręcić dźwięk w domenie energii średnicy, bez szkodliwego zabijania przekazu. Sądzę, że gdyby panowie z Gorlic pojawili się u mnie przed kilkoma laty przy pierwszym naszym Monachijskim spotkaniu, sprawa wyboru pomiędzy wszędobylskimi Harmonixami i obecnymi Tellurium Q nie byłaby taka oczywista. Jednak co by nie pisać, kable Audiomici są dobrze rokującymi produktami, gdyż nawet u mnie, ubranego już w ciepłe i nasycone druty mimo drobnego potknięcia w twórczości elektronicznej potrafiły pokazać inną, nadal bardzo ciekawą twarz tak uwielbianego przeze mnie jazzu. A to mam nadzieję, jest już pewnego rodzaju może niewielką, gdyż będąc skromnym człowiekiem nie uzurpuję sobie prawa do wszechwiedzy, ale jednak rekomendacją.
Jacek Pazio
Producent: Audiomica Laboratory
Ceny:
Pearl Consequence: 12 000 PLN (2 x 1m); 13 440 PLN (2 x 1,5m); 14 860 PLN (2 x 2m)
Miamen Consequence: 14 950 PLN (2 x 2m); 15 750 PLN (2 x 2,5m); 16 550 PLN (2 x 3m)
Dane techniczne:
Pearl Consequence M1:
– Przewodnik: Solid-core, OCC, N7
– Średnica przewodników: 15 AWG
– Średnica kabla: 8 AWG
– Ekran 1: Plecionka wielodrutowa 80% pokrycia
– Ekran 2: Folia aluminiowa 100% pokrycia
– Ekran 3: Folia metalizowana 100% pokrycia
– Ekran 4: Plecionka wielodrutowa 95% pokrycia
– Wtyki: WBT RCA lub XLR pozłacane
– Mufy antystatyczne: ( Acoustic Points )
– Mica security liquid
Miamen Consequence:
– Przewodnik: 12 żył po 45 mikro przewodników OCC o czystości N7
– Średnica przewodników: 12×12 AWG
– Średnica kabla: 6 AWG
– Ekran 1: Plecionka wielodrutowa 95% pokrycia
– Ekran 2: Plecionka wielodrutowa 98% pokrycia
– Wtyki: Widełki WBT pozłacane
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Siltech Triple Crown
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Najnowsze komentarze