Tag Archives: Auralic Aries G1.1


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Auralic Aries G1.1

Auralic Aries G1.1

Opinia 1

Swojego czasu w kuluarach audiofilskich spotkań żartowało się, że austriacki Ayon z taką częstotliwością odświeża swoje Spirit-y, że branżowa prasa ledwo nadąża z recenzowaniem kolejnych wypustów. I nie jest to przejaw zarzucanej nam złośliwości, bądź małostkowości, lecz twardy – łatwy do weryfikacji fakt. Proszę tylko wbić stosowną frazę w wyszukiwarkę i sami Państwo zobaczycie, że na naszych łamach ukazało się aż pięć relacji ze spotkań z najprzeróżniejszymi inkarnacjami i wariacjami ww. wzmacniacza. Jak się jednak okazuje wydawać by się mogło niezagrożony na pozycji lidera reprezentant austriackiej myśli technicznej musi mieć się na baczności, bądź nawet szykować się do abdykacji, gdyż na koło wsiadł mu kolejny, równie dynamicznie fluktuujący swymi odsłonami zawodnik. O kim, a raczej o czym mowa? O podstawowym – otwierającym portfolio Auralica transporcie cyfrowym Aries. To właśnie on, na drodze ewolucji z plastikowego sandwicha, poprzez kieszonkową wersję Mini osiągnął dojrzałą, przyobleczoną w masywne aluminiowe Unity Chassis postać G1, a jest jeszcze jego poprzedzona „gołą 2-ką” topowa wersja G2.1. Nie uprzedzajmy jednak biegu zdarzeń i wróćmy na główne tory, gdzie czas płynie nieubłaganie a w domenie cyfrowej już dawno temu wrzucił najwyższy bieg i gna niemalże z prędkością światła, więc ekipa Auralica zdając sobie sprawę z faktu, że jeśli ktoś się nie rozwija, to skazuje się na regres i zapomnienie postanowiła o sobie przypomnieć dokonując liftingu własnego portfolio upgradując dotychczasowe modele do specyfikacji G1/2.1. Jeśli zatem zastanawiacie się Państwo co przyniosła ta następująca po kropce jedynka nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was do dalszej lektury.

Porównując dzisiejszego gościa z jego poprzednią odsłoną tak na dobrą sprawę jedyną różnicą jaką jest w stanie wyłapać gołym okiem postronny obserwator jest wzbogacenie i tak pancernego korpusu o dodatkową, zapożyczoną z topowej linii G2 srebrną aluminiową podstawę. Reszta jest identyczna. Mamy zatem do czynienia ze wspomnianą we wstępniaku wykonaną z masywnych aluminiowych profili „skorupą” Unity Chassis przyozdobioną na płycie górnej elegancko wygrawerowanym firmowym logotypem a na lekko wypukłym froncie łapiącym za oko 4-calowym wyświetlaczem True Color IPS o rozdzielczości ponad 300 ppi. Na lewej flance pozostawiono samotny przycisk wybudzania/usypiania urządzenia a z kolei na prawej ulokowano cztery bliźniacze przyciski umożliwiające obsługę transportu bez sięgania po smartfon/tablet bądź … pilota. A właśnie, skoro wspomniałem o tym wydawać by się mogło prehistorycznym archetypie bezprzewodowego luksusu sterowania będącym zarazem zdecydowanie bardziej humanitarnym rozwiązaniem od wysługiwania się małoletnią progeniturą, to warto wspomnieć o wielce przydatnej funkcjonalności, którą dalekowschodni producent raczył był w Ariesie zaimplementować. Mowa o Smart-IR Remote Control, czyli opcji, dzięki której użytkownik może nauczyć swój streamer komend wydawanych przez dowolnego pilota. Oczywiście uważni czytelnicy z pewnością pamiętają a posiadacze po prostu wiedzą, iż ów „ficzer” był już obecny w poprzedniej generacji, jednak wspominam o nim nie po to, by nabić sobie wierszówkę a jedynie uświadomić jednostki dopiero wkraczające w magiczny świat cyfrowego Hi-Fi, iż akurat zakup Auralica wcale nie musi wiązać się z koniecznością wygospodarowywania miejsca na kolejnego „leniucha” na już i tak zatłoczonym stoliku kawowym, bądź podłokietniku ulubionego fotela a jedynie rozejrzeniem się za iPadem o ile z zabawkami Apple’a nie są za pan brat.
Ukryty w niewielkim – nieutrudniającym dostępu wykuszu panel tylny mieści znany zestaw gniazd obejmujący okupujące oba górne narożniki nagwintowane trzpienie dedykowane antenom wspomagającym łączność bezprzewodową. Patrząc od lewej znajdziemy tam również zintegrowane z włącznikiem głównym i komorą bezpiecznika trójbolcowe gniazdo zasilające IEC, gigabitowy port Ethernet, dwa gniazda USB – do podłączenia zewnętrznej pamięci masowej (we wnętrzu streamera przewidziano miejsce i stosowne przyłącza zasilające i sygnałowe na max. 2TB dysk SSD)/CD-Rom i zewnętrznego przetwornika cyfrowo-analogowego. Domenę cyfrową reprezentują również klasyczne interfejsy w postaci gniazd Toslink, koaksjalnego i AES/EBU.
Zapuszczając żurawia do trzewi i patrząc na dwa (jeden z logiką i drugi z zasilaniem) laminaty dość niezobowiązująco zagospodarowujące dostępną wewnątrz Unity Chassis przestrzeń można uznać, że wszystko jest po staremu. I jest w tym sporo prawdy. Co prawda marketingowcy dwoją się i troją by po raz kolejny zainteresować publikę platformą Tesla G2 oferującą szybkość przetwarzania na poziomie 37 500 MIPS i 1GB pamięć cache, tylko mówiąc wprost … to już było w Auralicu G1 i prawdę powiedziawszy możemy założyć, że nic w tej materii się nie zmieniło. Podobnie sprawy mają się z zasilaniem, gdzie użyto dwóch ultra-cichych, wzajemnie od siebie galwanicznie odizolowanych liniowych zasilaczy, z których jeden odpowiedzialny jest za obsługę wyświetlacza oraz pamięć masową (zarówno wewnętrzną, jak i podłączaną poprzez port USB) a drugiemu przydzielono opiekę nad ulepszonym w stosunku do poprzednika zegarem Femto, wrażliwymi układami audio i wyjściem USB. Temat poszczególnych, dostępnych z poziomu całkiem logicznie rozplanowanego menu nastaw pozwolę sobie dyplomatycznie pominąć, gdyż zainteresowani i tak bądź to zerkną do instrukcji / na stronę producenta, bądź po prostu rozpoznają je bojem, znaczy się w praktyce, wspominając jedynie o możliwości resamplingu streamowanych sygnałów i modelowaniu ich brzmienia za pomocą czterech dostępnych filtrów. Jedyne o czym warto pamiętać, to fakt każdorazowego potwierdzania/zatwierdzania zewnętrznego przetwornika po jego zmianie. Oczywiście większość nabywców zakliknie to raz, przy pierwszym podpięciu i zapomni o temacie, lecz jak się Państwo domyślacie tak stabilne warunki są szalenie odległe od recenzenckiej rzeczywistości, więc chciał, nie chciał zmuszeni byliśmy z Jackiem co jakiś czas o owej funkcjonalności pamiętać.

Czyli co, jedynym novum mają być lepszy Femto-clock i zwiększająca wagę o raptem 200 g platforma? I to miałoby spowodować legitymizację zmianę ceny, choć tę śmiało możemy wytłumaczyć wahaniom kursów walut i powszechną galopadą kosztów wytworzenia, nazwy i przede wszystkim brzmienia? Możliwe, choć nie wykluczałbym też pewnych, mogących mieć słyszalne reperkusje upgrade’ów firmware’u. Nie ma jednak co się zastanawiać, i gdybać, tylko trzeba zakasać rękawy i brać się za słuchanie. Mając jednak na uwadze zarówno ułomność pamięci, jak i słabość przedstawicieli populacji homo sapiens do idealizowania tego co przeszłe w pierwszej kolejności odświeżyłem sobie refleksje zebrane po testach G1-ki i krok po kroku próbowałem skorelować je z tym, co dobiegało mych uszu teraz. Dlatego też chcąc do minimum ograniczyć ilość zmiennych postanowiłem posiłkować się dokładnie tą samą playlistą co cztery lata temu.
Z założenia niezobowiązująco – rozgrzewkowa, lecz z każdą frazą wciągająca bardziej aniżeli chodzenie po bagnach sesja z klasyką reprezentowaną przez „Anime Amanti” w wykonaniu Roberty Mameli i akompaniującego jej Luci Pianca oraz „Canticum Canticorum” Les Voix Baroques sprawiła, że moja początkowa nieufność i sceptycyzm wyparowały jak kamfora, czy ostatnio deficytowy węgiel, stawiając mnie oko w oko z dość niewygodnymi faktami. Nie ma bowiem co się czarować – nowy Aries G1.1 gra zauważalnie … inaczej od swojego poprzednika. Z premedytacją nie wskazywałem na to, czy owa zmiana jest poprawą, bądź pogorszeniem względem wersji poprzedniej, gdyż jest to ocena tyleż wybitnie subiektywna, co jednostkowa. Chodzi bowiem o to, że miłośnicy antyseptycznej sterylności i bezlitosnej analityczności będą na G1.1 kręcili nosem a jednostki poszukujące większej koherencji i wyrafinowanej atłasowej gładkości delikatnie przyprószonej iskierkami słodyczy przyjmą go z szeroko otwartymi ramionami. Oczywiście świadomie hiperbolizuję odnotowane międzypokoleniowe różnice, ale taka jest moja rola – zwracać i wyolbrzymiać niuanse, na które większość mogłaby machnąć ręką i przejść nad nimi do porządku dziennego uznając za bądź to będące na granicy percepcji, bądź po prostu zupełnie nieistotne. Zakładam jednak, że łatwiej będzie charakter, sygnaturę brzmienia najnowszej inkarnacji Ariesa porównać do równie młodego i zarazem będącego bezpośrednią konkurencją Lumina U2 Mini. I tu już wszystko powinno być jasne jak słońce, bowiem choć dystans natury estetycznej / tonalnej dzielący obie konstrukcje uległ oczywistemu zmniejszeniu, co dziwić nie powinno jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż ekipa Lumina coraz odważniej poczyna sobie w domenie rozdzielczości a z kolei w Auralicu przychylniej patrzą na soczystość i wypełnienie konturów. Niemniej jednak G1.1 na tle U2 oferuje wyraźniej zaakcentowaną, precyzyjniejszą konturowość oraz bardziej sugestywne oddanie aury pogłosowej i akustyki samych nagrań.
Z wiadomych względów owej aury nie doświadczymy wcale, bądź jedynie w śladowych ilościach na „Unleashed” Two Steps from Hell, jednak tutaj naszą uwagę zwróci i nader skutecznie zaabsorbuje iście hollywoodzki rozmach i niemalże ocierająca się o przesadę dramaturgia. Z drugiego krańca skali na pewno warto sięgnąć po wręcz onieśmielająco blisko i intymnie nagrany album „Elephants…Teeth Sinking Into Heart” Rachael Yamagaty, gdzie pomimo nader rozbudowanych orkiestracji, to właśnie jej zmysłowo szepczący na ucho wokal powoduje gęsią skórkę. A taki materiał jest przysłowiową wodą na młyn Auralica, który z dziką satysfakcją pozwolił zbliżyć wokalistkę na tyle byśmy na skórze mogli poczuć jej oddech a jednocześnie ustawić orkiestrę na tyle daleko by, bez najmniejszego trudu objąć ją wzrokiem i śledzić poczynania poszczególnych muzyków.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym goszczące w moim systemie urządzenie nie potraktował materiałem, który u większości producentów, recenzentów i wystawców stara się omijać szerokim łukiem, twierdząc, że czego jak czego, ale czegoś takiego włączać na audiofilskich precjozach nie tylko nie wypada, co wręcz powinno być zakazane w ramach troski nie tylko o ich, znaczy się urządzeń, stan techniczny, co przede wszystkim psychikę samych słuchaczy. Ja jednak będę uparcie twierdził, że dobry sprzęt ma grać wszystko, więc w ramach przystawki zaserwowałem pełnymi garściami czerpiący z najlepszych power-metalowych wzorców piekielnie szybki i zarazem iście epicki „The God Machine” dinozaurów z Blind Guardian, poprawiłem „Voices in the Sky” fińskiej formacji Brymir a dopełniając dzieła zniszczenia nie omieszkałem sięgnąć po „Repentless” Slayera. I? I okazało się, że im ciężej, brutalniej, czy wręcz bestialsko ekipy pastwiły się nad dzierżonym w dłoniach instrumentarium i im donośniej wokaliści zdzierali struny głosowe, tym bardziej oczywistym stawało się, że nie powstała chyba taka kakofonia, której najnowszy Auralic nie byłby w stanie usystematyzować, uporządkować i z iście neurochirurgiczną precyzją zaprezentować odbiorcom nie tylko nie zaokrąglając ostrych jak brzytwa krawędzi, lecz również nie osuszając przekazu, co wręcz lekko dosaturowując egzystujące w jego ramach kolczaste postaci. Mój szczególny podziw budziła rozdzielczość najniższych składowych z wydawać by się mogło jednostajnymi i monotonnymi partiami basu i perkusyjnej, zazwyczaj podwójnej, stopy, która zamiast mrocznego, subsonicznego monolitu pyszniła się zagmatwaną i skomplikowaną, acz w pełni logiczną i co najważniejsze w pełni czytelną i podkreślająca swoją wielowarstwową złożoność strukturą. Po prostu palce lizać – cud, miód i dwa litry płynnej siarki.

W tym momencie nie pozostaje mi nic innego jak tylko zakończyć litanię peanów na cześć Auralica Aries G1.1 szczerze i gorąco rekomendując go każdemu miłośnikowi grania z plików, czy to po kablu, czy bezprzewodowo, bo co wcale nie jest normą, dla Ariesa to zupełnie bez znaczenia jaką drogą dane zostaną mu dostarczone.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Franc Audio Accessories Ceramic Disc TH + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones; Accuphase P-7500
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Analizując kilka minionych tygodni naszej zabawy w audio ewidentnie widać, iż ostatnio mamy testowy wysyp konstrukcji plikowych. Raz pojawiały się pełnoprawne streamery, innym razem jedynie transporty, jednak ich ilość na tle reszty źródeł nie pozostawia cienia wątpliwości, że nastało nowe. Oczywiście nie oznacza to bezwarunkowej hegemonii tego typu dawców sygnału audio, gdyż poczciwe odtwarzacze kompaktowe i gramofony nadal mają się znakomicie, jednak widać, że popularne „plikograje” walczą o swój równoprawny byt z podniesioną głową. Tym bardziej podniesioną, jak choćby w przypadku naszego bohatera, im bardziej są rozpoznawalne. O kim mowa? O znakomicie prezentującym się wizualnie i ciekawym sonicznie, dystrybuowanym przez warszawski MiP transporcie plików Auralic Aries G 1.1.

Jak w odbiorze wzrokowym odnajduje się nasz bohater? To wydawałoby się skromny, bo średniej wielkości, wykończony w matowej czerni aluminiowy korpus, z cofniętą centralną częścią łukowatego frontu wykorzystaną jako połać do osadzenia kolorowego wyświetlacza. Jednak wbrew pozorom ton ciekawej prezencji nadaje urządzeniu wykonana w naturalnym kolorze aluminium, osadzona na czterech stopach masywna platforma. Zaś ostatni szlif nadaje umieszczone na górnej płaszczyźnie, głęboko wyfrezowane logo marki. Efekt jest na tyle ciekawy – prostota, kontrast czerni i srebra oraz niewyszukane ale wyraziste logo marki, że bez problemu nasz szykowny playerek może gościć w szerokiej gamie stylistyk naszych domostw. Być może zdjęcia tego nie oddają, ale zapewniam, na żywo to maleństwo robi spore wrażenie. Jeśli chodzi o pakiet informacji manipulacyjno-przyłączeniowych, na awersie oprócz przywołanego wyświetlacza znajdziemy pięć srebrnych przycisków funkcyjnych – jeden z lewej strony i cztery z prawej, natomiast na rewersie producent zaproponował dwa terminale dla anten Wi-Fi, zintegrowane z bezpiecznikiem i głównym włącznikiem gniazdo zasilania IEC, gniazdo LAN, dwa porty USB oraz po jednym złączu Toslink , Coaxial i AES/EBU. Jak to zwykle robię, tak i tym razem po garść technikaliów na temat obsługiwanych protokołów cyfrowych i stosownych platform streamingowych zainteresowanych zapraszam do tabeli wieńczącej obydwa testy.

Jakim brzmieniem obdarował mnie tytułowy Aries? Zapewniam, że ciekawym. A to dlatego, iż zagrał z większym wypełnieniem przekazu. To oczywiście nadal nie jest estetyka barwy ponad wszystko, jednak na tle poprzedników pokazał więcej esencji. Nadal ważną dla niego była wyrazista kreska i swoboda w oddaniu bardzo żywej góry pasma, na szczęście wszystko okazało się być fajnie zbilansowane estetyce „auralicowej”. Co ciekawe owo zbilansowanie można było dozować za pomocą dostępnych filtrów obróbki sygnału. Naturalnie skokowo, niemniej bez jakiś szaleńczych zmian, tylko w miarę płynnie. Z wiadomych, czyli od zawsze wspominanych w recenzjach względów osobistego preferowania muzyki raczej nasyconej, z wyborem odpowiedniego filtra celowałem w jak największe wypełnienie. Jak wynika z drugiego zdania tego akapitu akcja zakończyła się sukcesem, dlatego już teraz stwierdzam, iż test przebiegł w bardzo komfortowych dla mnie warunkach estetyki brzmienia systemu. Z jednej strony z werwą, szybkością i otwarciem prezentacji, a z drugiej bez zapominania o nadaniu każdemu dźwiękowi odpowiedniej wagi – na ile pozwalał ogólny sznyt grania konstrukcji spod tego znaku, a przez to energii. Jak w takim razie wypadła konkretna muzyka?
Jak się pewnie domyślacie, z mocnym rockowym uderzeniem „Black Market Enlightenment” Antimatter nie było najmniejszego problemu. Fala energii i rozmachu pierwszego kawałka dosłownie wcisnęła mnie w fotel. Płyta jest dobrze zrealizowana, dlatego dzięki świetnemu wglądowi w nagranie, ale bez poczucia przebijania się pomiędzy dźwiękami jakichkolwiek zniekształceń, spokojnie mogłem solidnie podkręcić gałkę wzmocnienia, a to przełożyło się nie tylko na lepiej odczuwalną strawę dla mojego zbuntowanego wewnątrz, wychowanego na AC/DC ducha, ale również na poczucie bycia na wykonywanym w moim pokoju mini-koncercie. Ściany drżały jak rzadko kiedy, a mój stan emocjonalny nie robił sobie z tego powodu najmniejszego problemu. Jednym słowem otrzymałem zarezerwowany dla tego typu muzy ogień w najczystszej postaci.
Bardzo podobnie, choć minimalnie mniej namacalnie niż mam na co dzień, wypadł jazz formacji Adama Bałdycha „Sacrum Profanum”. Wszystko było oczywiście w jak najlepszym porządku. Melodyjność, pokazanie pracy strun i pudła rezonansowego w solowych popisach frontmena, zawieszenie artefaktów w bezkresnym eterze, tylko w sonicznym schemacie – na szczęście już bardziej eterycznym i nasyconym – źródeł tej stajni. Co mam na myśli? Auralic pokazuje świat nut z mniejszą plastyką. Wydarzenia niosą ze sobą dobry bilans wagowy, jednak unikają – pewnie zamierzenie – większego udziału gładkości. Ale żeby nie było, nie narzekam, tylko pokazuję przysłowiowym palcem, jak w mojej konfiguracji na tle posiadanego zestawu grało konkretne urządzenie. A jak wspominałem, grało bardzo dobrze. Inaczej, ale w najmniejszym stopniu nie określiłbym tego inaczej niż angażująco. A wystarczyło do tego zwykłe podejście z otwartą głową. Bez szukania swoich wzorców, tylko zrozumienie co producent miał na myśli. I wiecie co, fajnie, że Aries ma swój pogląd na ten sam materiał, bowiem jest jakiś, a nie jednym wielu setek tego typu powielaczem nie do końca określonych pragnień melomanów.

Czy w obliczu powyższej opinii Auralic Aries G 1.1 jest ofertą do zajęcia stosownej półki u każdego melomana? I tak i nie. Tak, jeśli jesteście otwarci na fajny, bo nieźle osadzony w barwie dźwięk z drivem, ale bez szukania milusińskiej poświaty. A nie, tylko w momencie poszukiwania uśredniającej przekaz nadinterpretacyjnej magii słuchanej muzyki, czyli tłumacząc z polskiego na nasze, lubicie przez cały czas – bez względu na jej rodzaj – pławić się w gęstym, czasem oleistym, niestety tak naprawdę na dłuższą metę nieco nudnym świecie nut. Ja wiem, w której grupie siebie widzę. Zatem jeśli Wy nadajecie na moich falach i jesteście na rozstaju dróg w poszukiwaniu źródła plikowego, powinniście sprawdzić Ariesa. Naprawdę jest tego warty.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: Solid Tech Hybrid
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: MiP / Auralic.pl
Producent: Auralic
Cena: 14 990 PLN

Dane techniczne
Obsługiwane formaty plików audio: AIFF, ALAC, APE, DIFF, DSF, FLAC, OGG, WAV / WV, AAC, MP3, MQA, WMA
Obsługiwane częstotliwość próbkowania
PCM: 44,1 kHz – 384 kHz / 32 bi
DSD: DSD64 (2,8224 MHz), DSD128 (5,6448 MHz), DSD256 (11,2896 MHz), DSD512 (22,57892 MHz)
Obsługiwane serwisy audio: Amazon Music Unlimited, HighResAudio, KKBOX, Qobuz Sublime+, NetEase Music, TIDAL Connect, Spotify Connect, radio internetowe, AirPlay 2, RoonReady
Komunikacja: Gigabit Ethernet, Trójzakresowe Wi-Fi 802.11b/g/n/ac, Bluetooth; USB (dla pamięci masowych/transportów CD)
Wyjścia: USB Audio, AES/EBU, koncentryczne, Toslink
Pobór energii: 50W max.; <10 W uśpienie
Wymiary (S x G x W): 34 x 32 x 8 cm
Waga: 7,4 kg