Opinia 1
Dość przewrotnie parafrazując powiedzenie o konieczności wykonywania back-upów pozwolę sobie stwierdzić, iż współczesnych melomanów można podzielić na tych, którzy używają źródeł plikowych i tych, którzy lada moment zaczną z nich korzystać. O ile bowiem świat już dawno bardzo mocno się skurczył i stał się globalną wioską, w której miejsce skąd i gdzie zamawiamy interesujące nas przedmioty zdewaluowało do zupełnie nieistotnego drobiazgu, to już krytyczny stał się czas, którego nie tylko cofnąć się nie da i w miejscu nie stoi, lecz co gorsza mamy go coraz mniej a więc jego wartość wzrasta szybciej niż daleko nie szukając bitcoiny. Dlatego też chcąc być z wydawniczymi nowościami nie tylko na bieżąco, co mówiąc wprost nie kupować przysłowiowego kota w worku a przy okazji nie tracić wspomnianego drogocennego czasu na wycieczki po lokalnych sklepach w poszukiwaniu upragnionego, bądź po prostu nowego albumu konkretnego artysty, z którego (albumu, nie artysty) finalnie „podejdzie” nam jeden, góra trzy utwory. I w tym momencie na scenę wkraczają one – wszelkiej maści plikograje, które m.in. umożliwiając subskrypcję serwisów streamingowych pozwalają na natychmiastową weryfikację interesującego nas kontentu a gdy ten „podejdzie” dodanie go do ulubionych i/lub zakup wersji fizycznej, bądź w pełni cyfrowej w celu zapisania jej na twardym dysku. Do powyższego grona z pewnością można zaliczyć naszego dzisiejszego gościa, który oferuje, przynajmniej względem starszego rodzeństwa, w pewnym sensie ulgowy bilet do świata wysokiej jakości streamingu. Mowa o zaskakująco kompaktowym i zarazem wysoce wyspecjalizowanym transporcie/serwerze plików Aurender N150, który podobnie do swoich poprzedników (A15, A200) trafił do naszej redakcji dzięki uprzejmości łódzkiego Audiofastu.
Jak już zdążyłem wspomnieć mogącego pochwalić się zaledwie 21,5 cm szerokości, 6,3 cm wysokości i 35,5 cm głębokości N150 śmiało możemy uznać za reprezentanta przysłowiowej „azjatyckiej” rozmiarówki. Ot takiej cyfrowej slim-fitowej XS-ki, którą z reguły zawsze da się gdzieś wcisnąć bez konieczności rozbudowy/wymiany posiadanego stolika. Co prawda w porównaniu z pełniącym u mnie li tylko rolę NAS-a maluchem I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB Auralic jest znacznie głębszy, ale trudno się tym różnicom dziwić jeśli weźmiemy pod uwagę fakt obecności w trzewiach 150-ki zasilania, w dodatku liniowego. Przejdźmy jednak do konkretów. I tak, korpus wykonano z satynowo anodowanego na czarno, bądź srebrno aluminium a ściany boczne zastąpiono masywnymi radiatorami. Z kolei front to połączenie funkcjonalności i firmowego minimalizmu z centralnie umieszczonym 3” wyświetlaczem AMOLED, zlokalizowanym po jego lewicy, otoczonym aureolką, włącznikiem i czterema przyciskami funkcyjno/nawigacyjnymi po prawej. Nie mniej minimalistycznie prezentują się plecy oferujące wyłącznie trzy porty USB – jeden Audio Class 2.0 będący wyjściem na zewnętrzny przetwornik oraz parę USB 3.0 do obsługi zewnętrznych pamięci masowych, izolowany port Gigabit Ethernet i zaślepkę kieszeni na dodatkowy 2,5” dysk twardy HDD/SSD (max. 8 TB). Litanię zamyka zintegrowane z włącznikiem głównym i komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC.
Sercem urządzenia jest nisko-mocowy, dwurdzeniowy procesor Intela współpracujący z 8GB RAM-u i 240GB przeznaczonym na system i bufor (cache) dyskiem NVME. Szczególna troską objęto zasilanie, które nie dość, że jest w pełni liniowe, to dodatkowo jest bezprzerwowe (UPS) i dopieszczone superkondensatorami (podobnie jak np. w Faradach).
Pod względem ergonomii i przyjazności sterowania N150 znacząco wyprzedza ostatnio przez nas recenzowany transport/serwer XACT S1 bowiem co prawda również nie posiada na wyposażeniu pilota, więc bazuje na autorskiej aplikacji (w tym przypadku Aurender Conductor), jednakże jest ona dostępna zarówno na iOS-a, jak i Androida, więc nie ma przysłowiowej selekcji na bramce na lepszy i gorszy sort potencjalnych nabywców i związane z tym ewentualne, dodatkowe wydatki. Ponadto na upartego da się Aurenderem sterować z poziomu frontowych przycisków, co może nie jest optymalnym rozwiązaniem, lecz jeśli komuś lekarz zalecił więcej ruchu wydaje się być sensownym pretekstem do podniesienia czterech liter z kanapy i przedreptania kilku metrów. Sam Conductor doczekał się już czwartej odsłony, o czym dumnie informuje stosowną ikonografiką i daje dostęp nie tylko do wszelkich nastaw, lecz również zapewnia intuicyjną nawigację po zasobach muzycznych zgromadzonych na wewnętrznych i zewnętrznych (podpiętych po USB, jak i dostępnych w lokalnej sieci) dyskach oraz, co oczywiste, nieprzebranych zasobów oferowanych przez popularne serwisy streamingowe w tym Spotify, TIDAL i Qobuz. Wzorem swego ww. poprzednika 150-ką również nie da się nie tylko sterować, lecz i wpiąć w ekosystem Roona. Tzn. nic nie stoi na przeszkodzie by tytułowy transport działał w tej samej sieci co Roon, lecz wzajemnie widzieć się nie będą i tyle.
A jak Aurender N150 gra? Bo przecież gra. W dodatku po swojemu i na własną modłę, co w głowach zafiksowanych li tylko na bit-perfekcyjności jednostkom jakimś dziwnym trafem się nie mieści. No i o owa gra w pełni zasługuje na miano … analogowej, bowiem po słusznie minionym okresie błędów i wypaczeń, czyli zachłyśnięcia się hiper-detalicznością i iście prosektoryjną analitycznością wszystko wróciło do normy. Na rynek trafia coraz więcej operujących w domenie cyfrowej urządzeń zdolnych grać przede wszystkim muzykę a nie zlepek przypadkowych dźwięków. Taki był rodzimy XACT S1, czy też są sukcesywnie zdobywające uznanie w coraz szerszym gronie odbiorców produkty 432 EVO. I „małego” Aurendera z pewnością do tego grona należy zaliczyć. Ba, wyszło wręcz, że w bezpośrednim porównaniu z moim, co prawda podrasowanym zewnętrznym zasilaniem (Farad Super3), jednak zazwyczaj stawianym po bardziej „analogowej” stronie barykady Lumïnem U2 Mini N150 oferuje jeszcze gęstsze i bardziej wysycone brzmienie z delikatnie obniżoną równowagą tonalną. Całe szczęście owa analogowa gęstość nie oznacza przysłowiowego wylania dziecka z kąpielą, czyli poświęcenia czy to otwartości góry, czy też wyssania otaczającego muzyków powietrza i towarzyszącej im aury pogłosowej, lecz jedynie wyrafinowane podkręcenie saturacji barw, ich temperatury oraz wręcz obsesyjną troskę o koherencję i homogeniczność przekazu. Dzięki czemu, już i tak niezbyt krzykliwy a jednocześnie z racji swej wieloplanowości i iście zegarmistrzowskiej złożoności „In Cauda Venenum” Opeth zabrzmiał nie tylko na wysoce satysfakcjonującym poziomie pod względem dynamicznym i ze świetną rozdzielczością, co zyskał na dostojeństwie i potędze. Podobnie odebrałem obecność w torze 150-ki przy ścieżce dźwiękowej do „Carnival Row: Season 1”, na której dzieje się naprawdę sporo a jednocześnie właśnie przestrzenność i pewna, połączona z niskimi tąpnięciami eteryczność buduje klimat. A tym razem uwypuklone zostały składowe odpowiedzialne za wspomnianą klimatyczność i spektakularność. Partie organów, złożone orkiestracje, czy też okazjonalne chórki i wokalizy intensywniej operowały emocjami jeszcze zwiększając efekt pewnego podskórnego niepokoju, udanie budując napięcie i narrację.
Warto również podkreślić bardzo wyraźne różnicowanie jakości serwowanego 150-ce materiału. Mówiąc wprost doskonale na niej słychać nie tylko różnice pomiędzy poszczególnymi realizacjami (kolekcjonowanie różnych (re)masterów jak najbardziej ma w tym wypadku sens), lecz i dostawcami treści Spotify/TIDAL/Qobuz, oraz chmurą/pamięciami masowymi. I wcale nie są to niuanse natury kosmetycznej, gdyż praktycznie w 99,9% materiał odtwarzany z dysku na Aurenderze brzmiał lepiej – tak pod względem rozdzielczości, jak i namacalności oraz dynamiki. Porównując 1:1 te same nagrania materiał odtwarzany z chmury tracił na wieloplanowości i holografii, co jasno wskazywało na ewidentnie niższą jakość serwowaną przez platformy streamingowe a nie np. przepustowość sieci, gdyż jak w części poświęconej technikaliom czarno na białym stoi, nasz dzisiejszy gość wszystko, co przetwarza i tak na potrzeby owej obróbki buforuje na własnym dysku.
Może i Aurender N150 nieco ustępuje starszemu rodzeństwu pod względem rozdzielczości i wyposażenia (ot chociażby jeśli chodzi o obecność pilota, czy analogową sekcję wyjściową), jednak jak wspomniałem we wstępie to dopiero ulgowy bilet wstępu do świata plików pod banderą Auralica. To okazja do zaznajomienia się z ekosystemem, logiką obsługi i pewnym pomysłem na dźwięk, który jeśli tylko wpasuje się w Państwa gusta ma szanse pozostać z Wami na dłużej.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Gdybyśmy prześledzili nasze dotychczasowe sesje testowe z produktami spod znaku tego koreańskiego producenta, okazałoby się, że owszem, zajmowaliśmy się konstrukcjami serwującymi nam muzykę z plików, ale były to mniej lub bardziej rozbudowane, samowystarczalne streamery. Czy to źle? Naturalnie nie. Tylko sęk w tym, że wspomniane urządzenia dla w stu procentach zadeklarowanego purysty są pewnego rodzaju ograniczeniem. Chodzi oczywiście o ich dwu-funkcyjność, czyli bycie transportem i przetwornikiem w jednym. Tymczasem osobnik podchodzący do zagadnienia maksymalizacji jakości odtwarzania muzyki – choćby taki jak ja – bardzo często twierdzi, że jak coś jest do wszystkiego, to tak naprawdę do niczego. Do czego piję? Oczywiście mam na myśli rozbicie wszelkich źródeł na części pierwsze, czyli osobno DAC i osobno czysty transport – taką konfigurację mam w sekcji CD. I właśnie z tym ostatnim (transportem) będziemy mieli dziś okazję się zapoznać. Powód jest banalny, bowiem z grubsza wiedząc jak grają zintegrowane playery plikowe, postanowiliśmy zweryfikować, jak temat rozkodowywania ciągów zer i jedynek dla tego sposobu obcowania z muzyką wygląda w wykonaniu samego transportu. Tak tak, poszliśmy na całość i tym razem wzięliśmy na tapet kolokwialnie mówiąc sam „czytnik” zer i jedynek, który podczas testu współpracował z naszymi przetwornikami cyfrowo-analogowymi. Co konkretnie? Spokojnie, bez szaleństwa cenowego, ale za to bardzo ciekawą sonicznie pozycję w postaci dostarczonego przez łódzki Audiofast transportu plików Aurender N150.
Jak widać na fotografiach, w odróżnieniu do poprzednich konstrukcji plikowych Aurendera obudowa N150-ki nie jest pewnego rodzaju powieleniem znanych z dawnych lat zabawek audio typu mini-wieża – średni poziom szerokości, głębokości oraz wysokości. Tym razem mamy do czynienia ze stosunkowo wąskim, za to dość głębokim, bo pozwalającym zmieścić wewnątrz twardy dysk na zasoby plikowe, w kwestii wysokości pozwalającym ledwo zmieścić na froncie ułatwiający nawigowanie funkcjami urządzenia kolorowy wyświetlacz, wykonanym z aluminium prostopadłościanem. Wspomniany awers jest na tyle symboliczny, że oprócz przywołanego okienka informacyjnego o stanie urządzenia pozwolił projektantowi na ciekawie wizualnie umieszczenie tylko pięciu kwadratowych, z których tylko włącznik okalano niebieską kreską, przycisków funkcyjnych. W wyniku decyzji projektowej z lewej strony mamy włącznik inicjujący pracę 150-ki, zaś z prawej pozwalające poruszać się po Menu guziki wyboru. Przemierzając obudowę ku tylnemu panelowi na jej górnej połaci zauważymy wyfrezowane logo marki, zaś na bokach coś na kształt masywnych radiatorów. Sam rewers zaś mimo niedużych rozmiarów oferuje slot na wewnętrzny dysk, 2 wyjścia i pojedyncze wyjście USB, gniazdo LAN oraz zintegrowany terminal prądowy – gniazdo zasilania IEC, główny włącznik i bezpiecznik w jednym. A co mamy do dyspozycji w domenie obróbki sygnału? Nie oszukujmy się, obecnie tego typu, nawet tak wizualnie skromne wizualnie, za to wielkie duchem transporty plików rozkodowują wszystko od wszelkiej maści DSD, po wysoko częstotliwościowe próbki. Jest tego na tyle dużą, że zainteresowanych tego typu drobiazgowymi informacjami zapraszam do zwyczajowej tabelki.
Co sądzę o pomyśle weryfikacji brzmienia czystego transportu plików i co wynikło z tej decyzji? Bez dwóch zdań twierdzę, że było to znakomity pomysł, bo pokazał, co na samym początku zabawy z plikami potrafi Aurender. Bez formowania brzmienia przez zintegrowany przetwornik, tylko w wersji saute. Jak zatem wypadł? Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu zagrał z fajnym wypełnieniem i plastyką, co w dobie pościgu przez producentów DAC-ów za wyczynowością grania od strony rysunku i w imię szybkości narastania sygnału nadmiernej lekkości dźwięku jest znakomitym posunięciem. Posunięciem, które dodatkowo za pomocą roszad okablowania tak sieciowego, jak i sygnałowego można nieco – wspomnianych artefaktów sonicznych na szczęście nie da się całkiem zniwelować – formować na swoją modłę. Ja z naturalnych względów chęci poznania czystego brzmienia tego modelu na czas testu nie tego robiłem, ale na bazie podjętych prób wiem, że można. Co w tym przypadku oznacza plastyka i wypełnienie? Chodzi o umiejętne, czyli spójne zaprezentowanie muzyki w estetyce przyjemnej krągłości w środku pasma, a przy tym zadbanie o równie esencjonalny, daleki od stawiania jedynie na atak dół oraz będące uzupełnieniem, a nie bytem samym w sobie, wysokie rejestry. W efekcie takich wyborów przekaz unika zbędnego, często męczącego dzielenia włosa na czworo, tylko skłania nas do nastawionych na pełne utożsamianie się z muzyką, wielogodzinnych mitingów. Nuda? Bynajmniej, bowiem sam za takimi optuję, a mimo to wielu moich znajomych jest zaskoczonych, jak wiele z pozoru tak spokojny, czyli na pierwszy rzut ucha od niechcenia prezentowany spokój w muzyce niesie ze sobą emocji. A przecież o emocje nam chodzi. Owszem, dla jednego owe emocje to krew z uszu, a dla innego jedynie kopanie atakiem, a nie spokojne, nastawione na plastykę i esencjonalność spojrzenie na muzykę, ale z autopsji wiem, że podobnych do mnie freaków audio jest znacząca większość. Dlatego dobrze się stało, że wzięliśmy tytułowy transport na tapet, gdyż dzięki niemu cały proces testowy przebiegł w estetyce rozpływania się w muzyce, a nie dostawania od niej nawet najfajniejszych kopniaków. I to w całej rozciągłości repertuaru. Pewnie, że z lekkim ugładzeniem muzy spod znaku szaleństwa i podkręceniem pakietu emocji w tej z większym naciskiem na uruchamianie naszych najgłębszych doznań duchowych, ale za każdym razem finał brzmieniowy danej muzy był co najmniej adekwatny, a nierzadko idealny w stosunku do impulsu jaki kierował artystą do jej powołania do życia.
Jeśli chodzi o drugą, wręcz idealnie wpisującą się w grupę docelową tytułowej konstrukcji pozycję płytową, była nią poznana na ostatnim AVS podczas zamkniętej prezentacji na PGE Narodowym pyta Bartłomieja Olesia „Cat’s Songs – 17 Haiku for Piano”. To z pozoru trudna, bo opierająca się jedynie na fortepianie muzyka, jednak dzięki najpierw ciekawej aranżacji Bartłomieja, potem zagraniu materiału przez Mirę Opalińską, a na koniec zinterpretowaniu całości od strony odczytania z pliku przez naszego bohatera od początku do końca słuchałem jej z czujnie nastawionymi na emocje uszami. Dźwięczność, nieprzesadzony z domenie ostrości atak oraz nasycenie każdego dotknięcia strun przez młoteczki nasycone nieprzebranymi pokładami nostalgii mimo, że nie jest to mój muzyczny konik, były wręcz hipnotyzujące. Zdaję sobie sprawę, że w głównej mierze to zasługa wspomnianych artystów – aranżera i solistki, jednak dobre osadzenie w masie, umiejętne podanie miękkości i stroniące od analityczności napowietrzenie przekazu przez Aurendera miało w tym pokazie równie niebagatelny wkład.
Z innej beczki, tym razem mocniej akcentującej atak, ostrość podania i dźwięczność strony wspomnę o najnowszym krążku Deep Purple „= 1”. Nie będę rozwodził się nad tematem, czy to nadal są starzy dobrzy Purple, czy jedynie chałtura, tylko spojrzę na ich materiał od strony prezentacji. Tak jak wspominałem, z uwagi na sznyt brzmieniowy transportu ta pełna buntu muzyka z automatu została okraszona pewnego rodzaju nutą gładkości. Jednakże gdy spojrzeć na to całkowicie z boku, nie straciła wiele na wyrazistości, bo nadal mocno mną targała. Za to cechowała ją fajna estetyka lepszego podania nadal wyrazistych, ale tym razem mocniejszych w kwestii energii i nasycenia grających gitar oraz popisów wokalisty. Co więcej, dzięki takiemu obrotowi sprawy można było mocniej podkręcić poziom głośności, co dla mnie wychowanego na rocku spod znaku AC/DC było wodą na młyn przesłuchania większej ilości tego rodzaju materiału. I nie będę zaprzeczał, że tak właśnie uczyniłem i uważam, że bez naciągania faktów było warto.
Komu poleciłbym naszego bohatera? Cóż, z tekstu wynika, że poszukiwacze doznań natury nadmiernej i notorycznej brutalności transportu plików powinni szukać gdzie indziej. Jednak spokojnie, nawet ci w momencie zaspokajania jedynie chwilowych potrzeb strzału w ucho, na co dzień zaś szukający ukojenia nadal żywą, tylko lekko podkręconą w domenie nasycenia i krągłości muzyką powinni sią nim zainteresować. Nie jest przesadnie drogi – dobrze, że w czasach, gdzie jedno urządzenie robi wszystko z gotowaniem wody na herbatę włącznie, w ogóle jest, do tego za pomocą okablowania pozwala nieco ułożyć się pod potrzeby nabywcy, dlatego nie skreślałbym go nawet w ich przypadku. A jeśli tak, chyba nikogo nie zdziwi fakt mojej zachęty do prób szeroko rozumianej populacji melomanów. Jednak abstrahując od Waszego utożsamiania się z którąś z grup jedno mogę powiedzieć na 100 procent, to bardzo muzykalny transport.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiofast
Producent: Aurender
Cena: 17 650 PLN
Dane techniczne
Oprogramowanie: Aurender Conductor dla iPhone / iPad / Android
Wyświetlacz: Kolorowy 3.0” Amoled
Obudowa: Z litego aluminium w kolorze srebrnym lub czarnym
Dysk systemowy: Szybka i niskoszumna pamięć NVMe o pojemności 240GB
Pamięć masowa: Jedna szuflada na dysk 2.5” HDD lub SSD (do 15mm wysokości)
Wyjścia cyfrowe: Port USB Audio Class 2.0 z dedykowanym obwodem zasilającym (do 768kHz / 32 bit, natywnie – DSD 512; DoP – DSD256)
Wejścia cyfrowe: 1 Gigabit LAN podwójnie izolowany galwanicznie, 2 x USB 3.0
Zegar główny: OCS
Procesor: 2-rdzeniowy Intel
Pamięć RAM: 8 GB
Wspierane formaty: DSD [DSF, DFF], WAV, FLAC, ALAC, APE, AIFF, MP4 i inne ważne formaty w natywnej głębokości i częstości próbkowania
Zasilacz: Liniowy (2 x 25W), odłączalny przewód IEC / wtyk C13
Pobór mocy: 12W; 32 Max; 4,2W Stand-by
Wymiary (S x W x G): 215 x 63 x 355 mm
Waga: 5,3kg
Najnowsze komentarze