Tag Archives: Ayon CD-35 II Signature & Triton Evo


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Ayon CD-35 II Signature & Triton Evo

Ayon CD-35 II Signature & Triton Evo

Link do zapowiedzi: Ayon CD-35 II & Triton Evo

Opinia 1

Skoro testy firmowych zestawów niekoniecznie kwalifikujących się do elitarnego grona „systemów marzeń”, jednak stanowiących nader ciekawą propozycje dla osób poszukujących gotowego rozwiązania bez zbędnego kombinowania, przemierzania świata / internetu wzdłuż i w szerz wzbudziły całkiem spore zainteresowanie uznaliśmy, iż warto kontynuować temat. W końcu nie każdy z audiofilsko zorientowanych nabywców ma sięgające stratosfery High-Endu ambicje i możliwości i tak naprawdę do pełni szczęścia wystarczy mu po pierwsze dobrze grające, a po drugie okupujące półki znajdujące się w zasięgu zwykłych śmiertelników rasowe Hi-Fi. Dlatego też po dwóch setach Cyrusa (CDt-XR & i7-XR, Pre-XR & Mono X 300 Signature) postanowiliśmy zaprezentować zgoła odmienną, tym razem lampową alternatywę, czyli austriacki, sygnowany przez doskonale znaną przez naszych Czytelników markę Ayon Audio duet w składzie CD-35 II & Triton Evo.

Nie chciałbym w tym momencie się powtarzać, ale nic nie poradzę na to, iż podobnie jak przy brytyjskich maluchach, tak i w przypadku Ayona analogia do konia z „Nowych Aten” Benedykta Chmielowskiego wydaje się całkiem uzasadniona. I bynajmniej nie jest to jakiś zarzut mający na celu zdyskredytowanie kolejnych, wychodzących spod rąk Gerharda Hirta i jego zespołu modeli, lecz jedynie potwierdzenie z jednej strony konsekwentnego trzymania się raz obranej drogi a z drugiej świetnej rozpoznawalności austriackiej marki. Trudno bowiem nie trafić z wytwórcą jeśli mamy do czynienia z wykonanymi z grubych, szczotkowanych aluminiowych profili komponentami o charakterystycznie zaokrąglonych narożnikach i chromowanymi „garnkami” w przypadku wzmocnienia. Krótko mówiąc nawet w dobie szalejącej inflacji, dramatycznych skoków cen wszelakiej maści specjalistycznych ingrediencji o ich problematycznej dostępności nawet nie wspominając (vide kości DAC-ów i lampy) Ayon nie spuszcza z tonu, nie obniża lotów, tylko trzyma poziom i uparcie prze do przodu udowadniając, że jeszcze sporo da się wycisnąć z pozornie archaicznych technologii. Nie wierzycie Państwo? Cóż, Wasza strata. W dodatku to nie kwestia wiary i własnych przekonań, lecz twarde fakty, które jak widać na załączonych fotografiach prezentują się nader okazale.
Zgodnie z drogą sygnału prosiłbym w pierwszej kolejności o zwrócenie uwagi na źródło, choć tak po prawdzie to mocno krzywdzące dla dostarczonego przez Nautlusa egzemplarza 35-ki uproszczenie, gdyż prosto z Krakowa dotarła do nas wersja Preamp&Signature a więc nie „zwykły” ( o czym dosłownie za chwilę) odtwarzacz CD a topowy kombajn dysponujący w pełni funkcjonalnym przedwzmacniaczem i równie rozbudowanym przetwornikiem cyfrowo-analogowym. Niemniej jednak patrząc od frontu, obu profili i lotu ptaka na współczesną i poprzednią wersję odtwarzacza śmiało możemy uznać, iż są do siebie bliźniaczo podobne. Czerwono/czarny wyświetlacz dot-matrix na froncie, dyskretny logotyp producenta (z lewej) i oznaczenie modelu (z prawej) – o dziwo bez wydawać by się mogło oczywistej II-ki to wszystko, co na ścianie przedniej znajdziemy. Podobną powtórkę z rozrywki mamy na płycie górnej, gdzie pomiędzy czterema chromowanymi kratkami wentylacyjnymi umieszczono „wieko” napędu a wzdłuż przedniej krawędzi w równym rządku ustawiono siedem (protoplasta mógł pochwalić się ośmioma, gdyż dysponował jeszcze przełącznikiem pomiędzy warstwami CD/SACD) otoczonych podświetlanymi rubinowymi aureolkami przycisków nawigacyjno-funkcyjnych. Zakrystia również powoduje zjawisko określane jako déjà vu, gdyż gdyby nie informacja, iż mamy do czynienia z CD-35 II śmiało moglibyśmy uznać, iż otrzymaliśmy NOS-a klasycznej 35-ki. Do dyspozycji otrzymujemy okupujące obie flanki wyjścia liniowe zarówno w formacie RCA i XLR. Pomiędzy nimi, patrząc od lewej rozlokowano sekcję wejść z parą XLR-ów i dwiema parami RCA, wyjście koaksjalne, blok wejść cyfrowych z koaksjalem AES/EBU, BNC, I²S (w postaci RJ45), USB, RJ45 i trzy dedykowane DSD gniazda BNC. I tu od razu pozwolę sobie na małą dygresję, gdyż pomimo obecnych w sieci informacji zarówno aktualna, jak i poprzednia inkarnacja 35-ki po USB „ogarnia” sygnały PCM do 384kHz / 32 bit i DSD 128 a nie DSD256.
Wracając do spisu z natury nie zabrakło też charakterystycznych trzech hebelkowych przełączników umożliwiających wybór wzmocnienia, trybu pracy i wyjść analogowych oraz zintegrowanego z komorą bezpiecznika gniazda zasilającego IEC.
W trzewiach też co nieco uległo zmianie, gdyż do pary sterujących 5867 i dwóch lamp mocy 6H30 dołączyła jeszcze prostownicza GZ30 a zamiast AKM „VERITA” AK4490EQ użyto dwóch (po jednej na kanał) kości AKM 4497EQ. Z niuansów znanych z przeszłości za zasilanie odpowiadają dwa trafa R-Core. Jednak za największą i tak po prawdzie fundamentalną zmianę wypadałoby uznać w pełni świadomą rezygnację ze wsparcia dla krążków SACD. Tak, tak. Druga odsłona 35-ki jest „zwykłym” odtwarzaczem CD. W związku z powyższym dotychczasowy napęd zastąpiono alternatywnym modelem pochodzącym z portfolio Stream Unlimited bazującym na mechanice Sanyo. Zaowocowało to również zmianą sposobu stabilizacji płyty z niezależnego magnetycznego krążka na rzecz zintegrowanego z pokrywą docisku, jak to już drzewiej w Ayonie bywało. W dostarczonym egzemplarzu reprezentującym wypasioną opcję Preamp&Signature nie zabrakło oczywiście możliwości konwersji PCM-DSD i regulacji głośności opartej na scalonej drabince rezystorowej PGA a w roli odbiornika USB wykorzystano kość XMOS.

Z kolei Triton Evo, to może nie zupełnie nowy (zastąpił przez osiem lat pełniącego dyżur Tritona III), acz oczywiście mogący pochwalić się w pełni zgodną z firmowym kanonem piękna aparycją, gracz w drużynie Ayona. W centrum jego frontu umieszczono podświetlany czerwony firmowy logotyp, po którego lewej stronie znalazło się radełkowane pokrętło głośności a po prawej, bliźniacze pełniące funkcję selektora źródeł. Listę atrakcji zamyka oczko czujnika IR. Zdecydowanie więcej dzieje się na górnym i zaskakująco zatłoczonym „lądowisku”, gdzie oprócz zabezpieczających tyły czterech chromowanych garnków z transformatorami i dławikami za oko łapie osiem (po cztery na kanał) charakterystycznych pisanek, czyli Tung-Soli KT150 zdolnych oddać 2 x 120 W w trybie pentodowym i 2 x 70 W w z założenia nieco subtelniejszym triodowym. W sekcji wejściowej/sterującej pracuje kwadra 6SN7 i para 12AU7 (JAN 6189 Sylvania). Na stosunkowo niewielkiej powierzchni ściany tylnej udało się zmieścić, patrząc od lewej zintegrowane z komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC, przełącznik uziemienia i dedykowany temuż zacisk, przełącznik tłumienia i selektor tryby pracy (trioda/pentoda), odrębne dla obciążeń 4 i 8 Ω terminale głośnikowe, przełącznik umożliwiający wykorzystanie integry w roli końcówki mocy, wyjście z przedwzmacniacza i cztery wejścia liniowe z czego trzy w standardzie RCA i jedno XLR.

Z oczywistych względów, czyli mówiąc wprost najzwyklejszej, nurtującej posiadacza pierwszej wersji 35-ki ciekawości zamiast słuchać jak bozia przykazała i zapewne dystrybutor liczył kompletu w pierwszej kolejności zająłem się bratobójczym sparringiem obu odtwarzaczy. Bardzo szybko okazało się, iż aktualna inkarnacja w porównaniu z protoplastą charakteryzuje się nieco ciemniejszym i bardziej masywnym dźwiękiem. Nie była to jednak rewolucja a raczej ewolucja mająca na celu delikatne obniżenie środka ciężkości z jednoczesnym zaakcentowaniem spektakularności prezentacji. Przy okazji nie dało się nie zauważyć, iż płyty wczytywane były zdecydowanie szybciej aniżeli miało to miejsce w mojej wersji. Pełna elektronicznych pyknięć, cyknięć i sięgających bram Hadesu składanka „The Highlights” The Weekend zabrzmiała nieco mniej plastikowo (bardzo przepraszam wiernych akolitów Abela Makkonena Tesfaye’a, jednak inaczej się jego twórczości określić nie daje) a iście infradźwiękowe tętnienia odzywały się częściej niż w systemie odniesienia. Podobnie partie wokalne cechowała większa energetyczność a co za tym idzie namacalność wynikająca poniekąd z przybliżenia pierwszego planu. Powyższa sygnatura świetnie sprawdziła się na zdecydowanie cięższym i bardziej agresywnym materiale. Zarówno ponad 30-letnia klasyka thrashu, czyli „Rust In Peace” Megadeth, jak i jej zdecydowanie młodszy odpowiednik – „Submission For Liberty” 4 ARM cechowały zaskakująca soczystość i wypełnienie zazwyczaj cykających, nazbyt brzękliwych blach, czy jazgotliwych, wwiercających się w mózgownice riffów. Nic a nic nie traciła przy tym wynikająca z iście obłąkańczych temp motoryka, więc chyba nie muszę dodawać, że kończyn utrzymać w jednym miejscu było nie sposób a i charakteryzujący się coraz większa powierzchnią jedwabistego połysku czerep usilnie próbował przypomnieć sobie długowłosą, obfitującą w headbanging młodość. Warto również podkreślić, iż uaktywnienie dostępnego z dołączonego do odtwarzacza pilota upsamplingu znacząco poprawiło rozdzielczość i timing pozwalając nie tylko lepiej wniknąć w strukturę nagrań, lecz również z większą precyzją śledzić najbardziej karkołomne blasty i riffy.
Sięgnięcie po stojącego do tej pory nieco z boku towarzysza 35-ki, czyli Tritona Evo zaowocowało kolejną niespodzianką, gdyż o ile do tej pory, czyli jak daleko jestem w stanie sięgnąć pamięcią, jeszcze nie zdarzyło się abym świadomie decydował się na limitację mocy wizytującej/egzystującej w moim systemie amplifikacji, to tym razem, po kilku porównaniach uznałem, że o zgrozo najnowsza odsłona Tritona bardziej podoba mi się w trybie … triodowym. Nie dość bowiem, że deklarowane przez producenta 70W na kanał były całkowicie wystarczające zarówno do radosnych porykiwań Jeffa Watersa na „Ballistic, Sadistic” Annihilatora z niemalże koncertowymi poziomami głośności, jak i wielkiej hollywoodzkiej symfoniki reprezentowanej przez „Pirates of the Caribbean: Dead Man’s Chest” autorstwa Hansa Zimmera, to jasno dały mi do zrozumienia, że nie tylko moje dyżurne Dynaudio Contour 30 nie stanowią dla tytułowego Ayona żadnego problemu. Ba, wszystko wskazywało na to, że austriacka amplifikacja targała i miotała nimi zdecydowanie brutalniej od mojego 300W Brystona, więc śmiało można uznać, iż est to bestyjka zdolna z łatwością wysterować zdecydowanie bardziej wymagające kolumny. Warto jednak mieć gdzieś z tyłu głowy, że również i w tym przypadku mamy do czynienia z pewnym kompromisem, czyli dostajemy coś za coś. O ile bowiem wolumen i potęga dźwięku oferowane przez Tritona Evo były wprost porażające, a i trudno było nie zakochać się w soczystości palety barw jakimi operował, to już w porównaniu z kanadyjską, tranzystorową końcówką kontury źródeł pozornych kreślił zauważalnie grubszą i miększą kreską. Ponadto poniekąd z racji podobnej do towarzyszącego mu źródła maniery delikatnego dociążania przekazu zasadnym było ustawienie go w tryb triodowy, który nieco temperując jego spontaniczność i ekspresję przynajmniej w moim, częściowo zaadaptowanym akustycznie pomieszczeniu zapewniał bliższą naturalności równowagę tonalną. Za to z oszczędniejszymi na basie kolumnami i/lub większym aniżeli 24 m pomieszczeniu tryb pentodowy miałby spore szanse na przejęcie pałeczki i rozwinięcie skrzydeł, więc gorąco zachęcam Państwa do eksperymentów, które w przypadku tytułowego Tritona są o tyle łatwe do wykonania, że wystarczy jedynie wcisnąć/wycisnąć przycisk na jego plecach i samemu dokonać oceny. Jedno jest jednak pewne – zestaw Ayona nader udanie łączy iście nieposkromioną moc z miłą uszom słodyczą i gładkością, dzięki czemu nawet POP-owy „The Gods We Can Touch” AURORY wypadał na tyle angażująco, że ani przez myśl mi nie przeszła zmiana repertuaru przed jego końcem. Jednym z głównych powodów takiej decyzji było właśnie wysycenie i dociążenie wokalu przez co mistycznie – elfickie partie wokalne straciły swą nieco anorektyczną eteryczność nabierając ciałka i soczystości, dzięki czemu Panna Aksnes przestała przypominać będącą moim osobistym synonimem wokalnej anemii niejaką Ane Burn, której niemalże ostatnie tchnienie można usłyszeć na uwspółcześnionej wersji „Don’t Give Up” Petera Gabriela („New Blood”). Całe szczęście owe przyoblekanie tkanką nie nosiło znamion zbytniej przesady, więc proszę się nie obawiać, iż filigranowe dziewczę nagle zacznie przypominać Marit Bjørgen. Po prostu dzięki austriackiemu zestawowi zyskamy pewność, iż nie porwie jej (Aurory, nie Bjørgen) byle podmuch wiatru.

Nie da się ukryć, iż Ayon CD-35 II Signature wraz z Tritonem Evo stanowią wielce łakomy kąsek dla wszystkich tych, którzy zakochując się w lampach ani myślą poświęcać owej miłości dynamikę i potęgę godną kilkusetwatowych tranzystorowych końcówek. Ayony łączą bowiem wspomniane walory dynamiczne z karmelową słodyczą i uzależniającą od pierwszych taktów soczystością, dzięki czemu nawet thrashowe, zazwyczaj jazgocząco-cykające, ekstrema nabierają muskulatury, a wiotkie jak trzcina przypominające oniryczne elfy i gustujące w jarmużu wokalistki odkrywają zalety średnio-wysmażonych steków podawanych z pieczonymi batatami i litrowym kuflem Münchner Hell.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Być może Was zaskoczę, ale bez jakiegokolwiek naginania faktów jestem gotów wygłosić tezę, iż tytułowa austriacka marka Ayon znana jest z co najmniej trzech powodów. Pierwszy to statutowe wykorzystanie w układach elektrycznych uwielbianych przez wielu miłośników muzyki lamp elektronowych. Drugi – bardzo bogata, a dzięki temu potrafiąca spełnić nawet najbardziej wyśrubowane oczekiwania oferta sprzętowa. Zaś trzeci – konsekwentne wdrażanie przez właściciela i głównego projektanta Gerharda Hirta nowych, naturalną koleją rzeczy robiących krok do przodu w domenie jakości dźwięku pomysłów. Zgadzacie się ze mną? Spokojnie, nie odpowiadajcie, bowiem na bazie nie tylko moich osobistych doświadczeń, ale również prężnej dystrybucji tej marki na naszym rynku traktuję to pytanie jako retoryczne. A jeśli nawet ktoś raczy oponować, jako stuprocentową obronę mojej teorii proszę potraktować tych kilka poniższych akapitów o po pierwsze – urządzeniach lampowych, po drugie – poszerzających już bogatą ofertę austriackiego podmiotu oraz po trzecie – będących swoistymi nowościami odtwarzaczu kompaktowym Ayon CD-35 II wraz z wzmacniaczem zintegrowanym Ayon Triton Evo, których wizytę w naszych okowach zawdzięczamy Nautilusowi.

Kreśląc kilka informacji na temat przecież znakomicie rozpoznawalnego Ayona, pierwszym na co chciałbym zwrócić uwagę, jest bardzo uniwersalna bryła wszelkich komponentów z tej stajni. I bez znaczenia jest fakt, czy rozprawiamy o sekcji wzmocnienia, sterowania, czy odczytu wszelkiego rodzaju danych cyfrowych, bowiem zawsze jest to wyższy lub niższy, głębszy lub płytszy, a czasem szerszy lub węższy prostopadłościan z przyjemnie dla oka zaokrąglonymi narożnikami. Jedyną różnicą pomiędzy konkretnymi komponentami jest ukrywanie w przypadku źródeł i przedwzmacniaczy i eksponowanie w przypadku amplifikacji różnej maści lamp elektronowych. Jeśli chodzi o materiał korpusów, mamy do czynienia fajnie prezentującym się, bo zawsze wykończonym w czerni, szczotkowanym aluminium. Podchodząc metodycznie do tematu bliższego opisu naszych bohaterów, rozpoczniemy od odtwarzacza CD-35 II, który w trosce o wizualny spokój awersu łapie za oko jedynie mieniącym się ciemną czerwienią wyświetlaczem w centrum i nazwą modelu oraz logo marki po bokach. Zgodnie z tradycją mamy do czynienia z top loaderem, co oznacza, że czytnik płyt kompaktowych został ulokowany po środku górnej połaci pod wykonanym z ciemnobrązowego akrylu szykownym, zintegrowanym z dociskiem płyty dekielkiem. Ale to nie koniec istotnych akcentów tej części odtwarzacza, bowiem tuż przed wspomnianym napędem producent wkomponował siedem srebrnych przycisków sterujących, a po jego obydwu stronach cztery symetrycznie zorientowane kwadratowe, z zaokrąglonymi narożnikami, grawitacyjnie wentylujące wykorzystujące szklane bańki trzewia konstrukcji srebrne kratki. Jeśli chodzi o tylny panel przyłączeniowy, ten w dbałości o zadowolenie klienta emanuje pakietem wejść cyfrowych COAX, AES/EBU, BNC, OPTICAL, I2S, USB, RJ45 i 3 x BNC dla formatu DSD, wejściami i wyjściami analogowymi RCA i XLR, 3 przełącznikami hebelkowymi trybu pracy odtwarzacza oraz zintegrowanym z bezpiecznikiem gniazdem zasilania. Jak to zwykle u Ayona bywa, główny włącznik znajdziemy przy froncie od spodu obudowy.
Przerzucając wzrok na integrę, natychmiast widać, iż w tym przypadku mamy do czynienia z typową platformą eksponującą fantastycznie prezentujące się lampy elektronowe z ostatnio modnymi KT-150 w sekcji wzmocnienia. Jednak ogólna aparycja nie bazuje jedynie na lampach, bowiem w kolejnym z rzędów za lampami znajdziemy cztery równie świetnie wyglądające, bo chromowane kubki transformatorów. Oczywiście również w tym przypadku górna połać obudowy nie obyła się bez kilku kratek wentylujących układy elektryczne. Temat frontu rozwiązują dwie gałki sterujące – lewa wzmocnienie, prawa wybór wejścia, pomiędzy nimi podświetlane na czerwono podczas pracy logo marki i rzucona na lewą stronę nazwa modelu. Plecy Tritona podobnie do 35-ki są ostoją baterii przyłączy, pośród której patrząc od lewej strony znajdziemy gniazdo zasilania, zacisk uziemienia z hebelkiem wyboru jego wykorzystania, przycisk zmiany pacy z triody na pentodę, zaciski kolumnowe z odczepami dla obciążenia 4/8 Ohm, wejście pracy jako końcówka mocy z stosownym przełącznikiem, przelotka z przedwzmacniacza oraz 3 wejścia liniowe RCA i jedno XLR. Analogicznie do odtwarzacza przełącznik inicjujący pracę znajduje się pod spodem tuż przy froncie. Wieńcząc pakiet informacji dodam jeszcze, iż każdy z produktów w standardzie ma swojego własnego, wyposażonego w stosowne do zadań funkcje pilota zdalnego sterowania.

Gdy dotarliśmy do opisu brzmienia rzeczonego zestawu, bardzo istotną informacją z punktu widzenia zrozumienia istoty mojego starcia jest ustalenie, w z jakimi nastawami przeprowadziłem większość odsłuchów. Chodzi bowiem o możliwość wyboru pomiędzy trybem triodowym i pentodowym. Pierwszy zawsze stawiał na muzykalność przekazu z tendencją wyciągania z muzyki maksymalnych pokładów emocji nawet drobnym kosztem pełnej kontroli dźwięku. Zaś drugi może nie szedł diametralnie inną drogą, ale swoją uwagę w większym stopniu kierował w stronę pokazania muzyki z bardziej energetycznej strony. To nadal było lampowe, plastyczne, z fajną magią granie, jednak w swym kodzie DNA miało zapisane działanie na rzecz drive’u. A jeśli tak, to wiadomym jest, że szła za tym lepsza kontrola nad kolumnami. Kolumnami, które w moim przypadku z uwagi na wielkość, ilość przetworników, rozbudowanie zwrotnicy i wyrafinowanie konstrukcji właśnie wspomnianej kontroli, czyli zapewnienia niezbędnej ilości prądu potrzebują. Dlatego też po akomodacyjnym mitingu w trybie czarującej magią przez duże „M” triody, główną część testu przeprowadziłem w wersji pentody. Co to oznaczało?
Muzyka odznaczała się znakomitą gęstością i przyjemnym zaciemnieniem. Jednak nie w stylu monotonnej kluchy ze skąpą ilością informacji, tylko epatując oczekiwaną soczystością, mimo lekkiego przygaszenia światła na scenie za sprawą dobrze dobranego oddechu pozwalała wybrzmieć do samego końca dosłownie każdej powołanej przez muzyków nucie. Banał? Nic z tych rzeczy. Powiem więcej. W przypadku tego zestawienia wbrew pozorom to było bardzo istotne działanie. Powodem mojego zwrócenia na to uwagi jest wysoko postawiona poprzeczka przez dwie czarne niemieckie wieże. To są stosunkowo trudne do wysterowania paczki, a mimo to nie zmusiły austriackiego zestawu do rzucenia białego ręcznika. Muzyka nadal tętniła życiem – co było ewidentną zasługą wystarczającej wydajności piecyka, a przy okazji bez problemu potrafiła pokazywać zawarty w niej pakiet niczym nieskrępowanych emocji – za to zaś odpowiadało wyrafinowanie aplikacji tak lubianych lamp mocy KT-150. I co ciekawe, takie postawienie sprawy zaowocowało pełna uniwersalnością tytułowego tandemu, który potrafił fajnie zaprezentować dosłownie każdy rodzaj muzyki. Naturalnie z lampowym sznytem, jednak bez szkód dla wydobycia odpowiedniej energii i bardzo realnie odbieranych romantycznych emocji. A jeśli tak, to chyba nikogo nie muszę przekonywać, że aby tego dokonać, po pierwsze wirtualna scena była nie tylko szeroka i głęboka, ale również odpowiednio wysoka, co znakomicie realizowało tak oczekiwany podczas obcowania z konstrukcjami lampowymi efekt 3D.
Aby unaocznić, a tak naprawdę „unausznić” ofertę brzmieniową Austriaków, wybrałem jedynie dwa krążki. Jednak słowem kluczem tego wyboru jest „istota” wywoływania diametralnie innych emocji przez każdy z nich. Jako pierwszy wystąpi zespół Radiohead z materiałem „Hail To The Thief”. To jest w pełni rockowe granie. Jednakże nie jakiś totalny, notoryczny w dobrym tego znaczeniu „ogień”, tylko poprzeplatane raz ostre, a raz balladowe kawałki. Na bazie tej płyty świetnie widać było, że opiniowany zestaw bez najmniejszych problemów potrafił płynnie przejść z mocnego w spokojny klimat. Gdy muzycy w pełnym składzie maltretowali swoje instrumenty w postaci gitar, perkusji i oczywiście wokalizy, przekaz jawił się jako mieszanka wybuchowa, a gdy nostalgicznym tekstem postanowili nas zaczarować, bez problemu prawie kołysali nas do snu. To natomiast dobitnie pokazało, że z jednej strony system potrafił pokazać drive, z drugiej energię, a z trzeciej dodatkowo wszystko fajnie zbilansować pod względem nie tylko masy, ale również plastyki. Jednak plastyki w żadnej mierze nie zabijającej oddechu w muzyce, tylko czyniącej ją minimalnie przyjemniejszą w odbiorze, bo mniej kwadratową. Zdaję sobie sprawę, że miłośnicy tego rodzaju twórczości być może woleliby pełne spektrum ostrości, jednak nie można mieć pretensji do czegoś, co już podczas powstawania na desce projektowej ma mieć swój słyszalny od pierwszego kontaktu sznyt brzmieniowy. Ważne, żeby ten aspekt nie był celem samym w sobie, czyli będąc jedynie przyprawą do muzycznego dania pozwolił mu smakować je w estetyce bliskiej oczekiwaniom artystów. I moim zdaniem zestaw Ayon-a taki około-lampowy konsensus potrafił utrzymać nawet podczas głośnego słuchania.
Druga płyta to już typowy emocjonalny thriller wybrany z twórczości J.S.Bach-a „Matthäus-Passion” pod Sigiswaldem Kuijkenem. Jaki cel ma ta pozycja? Po pierwsze idą święta. Po drugie jest znakomicie zrealizowana nie tylko pod względem masteringowym, ale również wykonawczym. A po trzecie potrzebowałem jej do pokazania, co potrafi zrobić dobrze zaaplikowana lampa. I w tym celu tendencyjnie wygrałem chyba najbardziej emocjonalną arię „Erbarme dich”. To jest fenomenalnie nie tylko odśpiewany, ale również ubrany w akompaniament skrzypcowy lament o zmiłowanie za potrójne wyrzeczenie się znajomości Piotra z Jezusem. A jeśli interesujące nas za punktu widzenia miłośników dobrej jakości dźwięku obydwa aspekty są na najwyższym poziomie, to co może zrobić dobra lampa w torze? Oczywiście dzięki zarezerwowanej dla niej eteryczności prezentacji, gładkości i specyficznej, bo bliskiej realiom na żywo projekcji 3D wynieść poziom związanych z tym wydarzeniem emocji na często nieosiągalne przez technikę tranzystorową szczyty. I tak było i tym razem. To nie było kolejne fajne odsłuchanie bardzo lubianej przeze mnie płyty, tylko za sprawą wnoszonej przez lampę magii, pełne zintegrowanie się z Piotrem. Jego pełen rozpaczy – w tym w tej produkcji śpiewany przez kobietę – wewnętrzny głos epatował prawdziwym cierpieniem, a z jednej strony przenikliwe, a z drugiej majestatyczne skrzypce podkręcały dodatkowo brutalną prawdę czynu Piotra. Nawet nie wiem, ile razy z rzędu puszczałem tę arię. Wiem jednak, że dawno nie czułem takiej ekspresji ze strony systemu realizującego tę co by nie mówić udokumentowaną na piśmie scenę. To był rasowy seans spirytystyczny. Z tą tylko różnicą, że nie jako nic nieznacząca, bo zaliczona z nudów wycieczka w przeszłość, tylko celowe wzbudzanie u siebie największych pokładów emocji. Co notabene kompania Ayona zrealizowała znakomicie.

Na koniec zabawy z czarnymi rycerzami dokonałem próby upsamplingu opisywanych nagrań do DSD. Efekt? Dla mnie bardzo ciekawy i nawet jakby oczekiwany, bowiem wzrastały pokłady emocji drzemiących w popisach wokalnych. Czy to było dobre dla rockowego popisu, nie próbowałem zero-jedynkowo wydawać opinii, gdyż dźwięk dodatkowo ewaluował w stronę majestatyczności, co dla jednych być może będzie lepszym wyborem, a dla innych na tak zwaną średnia opcją. Niemniej jednak, w żadnym wypadku w tym drugim nurcie muzycznym nie mogłem powiedzieć, ze umierał. Dla mnie zwyczajnie był zbyt zachowawczy. Ale z uwagi, iż to jest pewnego rodzaju opcja przetwornika do potencjalnego użycia, nie ma co kruszyć o to kopii.

Czy zbierając powyższy opis w jedną całość mogę powiedzieć, że lampowy tandem CD-35 II & Triton Evo spod znaku Ayona jest dla każdego miłośnika muzyki? Niestety z racji naturalnych różnic w oczekiwaniach każdego z nas … nie. Jednak zapewniam, lista potencjalnych niekompatybilnych z tego typu prezentacją osobników homo sapiens jest naprawdę niewielka. Na tyle skromna, że obejmuje jedynie kochających granie ocierające się o ból lub wielbicieli dzielenia włosa na czworo. Wszyscy inni w pierwszym rzędzie stawiający na dobrą barwę, energię i czar muzyki jeśli nawet nie kupić, to naszych bohaterów powinni co najmniej u siebie posłuchać. Gwarancji na stuprocentowy sukces nie daję. Jednak zapewniam, nudno nie będzie. Będzie za to emocjonalnie. A chyba o to w naszej zabawie chodzi.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Nautilus
Producent: Ayon Audio
Ceny:
Ayon CD-35 II: 8 995€ +1 995 € Signature
Ayon Triton Evo: 11 995€ (Triton EVO + KT170: 12 995€)

Dane techniczne
Ayon CD-35II
• Odtwarzane formaty: CD,
• Parametry pracy przetwornika:768 kHz/32 bity + DSD 128
• Lampy: 6H30, 5687, GZ30
• Dynamika: > 120 dB
• Impedancja wyjściowa RCA/XLR: ~ 300 Ω
• Stosunek S/N: > 119 dB
• Wyjście cyfrowe: 75 Ω S/PDIF (RCA)
• Wejścia cyfrowe: 75 Ω S/PDIF (RCA), USB, I2S, BNC, AES/EBU, 3 × BNC / DSD
• Pasmo przenoszenia (CD): 20 Hz – 50 kHz
• THD (1 kHz): < 0,001%
• Wyjścia analogowe: RCA & XLR
• Wymiary (S x G x W): 480 × 390 × 120 mm
• Waga: 17 kg
CD-35 II Signature
ZAWIERA DODATKOWO:
• Moduł DSP/PCM → konwerter dla wszystkich sygnałów PCM: (CD, DAC, USB)
• Wysokiej klasy kondensatory sprzęgające

Ayon Triton Evo
• Typ układu: trioda lub pentoda, czysta klasa A
• Lampy wyjściowe: 8 × KT150
• Impedancja obciążenia: 4-8 Ω
• Moc wyjściowa: 2 × 120 W (tryb pentodowy); 2 x 70 W (tryb triodowy)
• Pasmo przenoszenia: 8 Hz – 60 kHz
• Impedancja wejściowa (1 kHz): 100 kΩ
• NFB: 0dB
• Regulacja siły głosu: Tak
• Pilot zdalnego sterowania: Tak
• Wejścia: 3 × Line IN, 1 × XLR IN, 1 × Direct IN
• Wyjścia: 1 × Pre-out
• Wymiary (S x G x W): 510 × 420 × 250 mm
• Waga: 45 kg