Tag Archives: Ayon Triton Evo Mono


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Ayon Triton Evo Mono

Ayon Triton Evo Mono

Link do zapowiedzi: Ayon Triton Evo Mono

Opinia 1

Ayon jaki jest, każdy widzi. Ma świetną prezencję. W układach elektrycznych zawsze wykorzystuje uwielbiane przez połowę melomanów lampy elektronowe. Jednak co najistotniejsze, może pochwalić się bardzo bogatą ofertą od wzmacniaczy małej mocy, przez potężne piece, wszelkiej maści źródła cyfrowe, przedwzmacniacze liniowe i gramofonowe, aż po kolumny. Do wyboru do koloru, co sprawia, że jeśli utożsamiacie się ze wspomnianą w poprzednim zdaniu grupą miłośników muzyki – piję do szklanych baniek, tak naprawdę bazując na propozycjach tego producenta do pełni audiofilskiego szczęścia potrzebujecie jedynie pomieszczenia odsłuchowego. I nie ma znaczenia, czy to będzie odizolowana samotnia, czy rodzinny salon, bowiem każdy znajdzie coś idealnie wpisującego się w potencjalne potrzeby. A, że potrzeby są różne i do tego ewaluują, Gerhard Hirt cały czas czuwa i co jakiś czas wzbogaca i tak solidne portfolio. Co tym razem zmajstrował? To zdradza fotografia otwierająca, czyli średniej wielkości monofoniczne końcówki mocy Ayon Triton Evo Mono, których wizytę w naszym przybytku wespół ze wspomagającymi je w boju flagowym przedwzmacniaczem liniowym Polaris oraz dedykowanymi platformami kwarcowymi zawdzięczamy krakowsko-warszawskiemu Nautilusowi.

Jeśli chodzi o budowę tytułowych monobloków, ich główną cechą jest wykorzystanie ostatnio modnych pośród konstruktorów lamp mocy KT 170. To jest na tyle rozwojowy temat – miłośnicy szklanych baniek mocno o takie rozwiązania rozpytują, że Ayon chcąc sprostać popytowi go podchwycił. Jak można się spodziewać, bryły wspomnianych piecyków to stosunkowo wąskie, ale za to głębokie, zaoblone na narożnikach platformy nośne dla zorientowanego na jej przodzie zestawu lamp i tuż za nimi skrytych w chromowanych baryłkowatych kubkach transformatorów. Jednak to nie koniec akcentów górnej połaci obudowy, bowiem w celach chłodzenia grawitacyjnego trzewi może pochwalić się kilkoma blokami poprzecznych nacięć, umieszczonym tuż przy froncie wskaźnikiem ustawiania biasu lamp i rozrzuconymi po jego lewej i prawej stronie diodami sygnalizującymi triodowy tryb pracy oraz stan wyciszenia MUTE. Front zwyczajowo jest ostoją podświetlanego na krwisto czerwono, migającego podczas rozgrzewania się i wygaszania pracy urządzenia logo marki. Natomiast tylny panel gości zaciski kolumnowe z odczepami dla 4 i 8 Ohm, wybierane hebelkowym przełącznikiem wejścia liniowe RCA/XLR, przełącznik pozwalający na kontrolę pracy lamp mocy, hebelek pracy z dużym i małym obciążeniem, guzik zmiany pracy na triodę, zacisk masy oraz gniazdo zasilania. Sporo jak na niewielką powierzchnię? Cóż. Jak coś aspiruje do miana High Endu, nie ma siły, musi spełniać wysoko postawione wymagania. Jakie? Choćby swobodę w oddaniu mocy, która w tym modelu opiewa na 80W w klasie A w trybie triody i 120W w A/B jako pentoda. Wieńcząc akapit opisowy, po kolejnym teście tej elektroniki jestem zobligowany stwierdzić, iż granit pod lampowymi końcówkami mocy to samo zło. Skąd takie wnioski? Otóż dystrybutor znakomicie zdajać sobie z tego sprawę zadbał o stosowne, w tym przypadku wykorzystujące kwarcowy granulat platformy, po przejściu na które wirtualny świat w dobrym tego sowa znaczeniu, zyskał całkowicie inną rzeczywistość.

Gdy spojrzymy na uzbrojenie w lampy mocy naszych bohaterów, można by rzec, iż Triton Evo Mono są jakby młodszymi braćmi niegdyś testowanego modelu Epsilon Evo Mono. Owszem, różnią się zastosowanymi lampami i ich ilością – wcześniej było 6 KT150, a dzisiaj mierzymy się z czwórką KT170, jednak bez względu na to można przyjąć, iż mamy do czynienia z co prawda słabszym, ale z nadal solidnym dawcą mocy. Na tyle dobrze radzącym sobie w domenie wydajności, że nie miał najmniejszego problemu z wysterowaniem wielkich Gauderów. A jeśli tak, nie muszę chyba nikogo przekonywać o bezproblemowym pokazaniu na czym polega zabawa z pięknem muzyki według szkoły Gerharda Hirta. Szkoły barwnej, plastycznej, pełnej energii w środku i dole pasma akustycznego oraz przyjemnie wybrzmiewających, nienachalnie podanych, jednak pełnych informacji wysokich tonów. Bez poszukiwania ostrej krawędzi, bez zbędnego cyzelowania naszpikowanego artefaktami środka pasma i po raz trzeci, bez wyczynowej interpretacji rozmachu prezentacji, tylko w służbie obcowania z przyjemnie zaprezentowaną muzyką przez duże M. Jednak wszelkich malkontentów zawczasu uprzedzam, mamy oczywiście wszystko. I mocny bas i znakomicie pokazany środek i oczywiście świetne wysokie tony, tylko z posmakiem dobrze zaaplikowanej lampy elektronowej. Nic, tylko usiąść i słuchać. I to bez limitacji repertuaru do spokojnego plumkania, gdyż oferta mocowa wzmacniaczy spokojnie wystarczy oddać prawdę o wszelkich wybrykach, nawet rockowych.
Weźmy przykładowo na tapet Dream Theater „A View From The Top Of World”. W tym przypadku posłużyłem się mocną odsłoną końcówek, czyli grałem z wykorzystaniem trybu pentody., To natomiast mimo wzmocnienia sygnału lampami elektronowymi nie pozwoliło muzyce zwolnić, ani stracić choćby odrobine animuszu z zakorzenionej w niej agresji, tylko z lekkim ugładzeniem krawędzi dźwięku i minimalnym uplastycznieniu przekazu nadal obcowałem z czystym szaleństwem. Gdy była okazja bolesnym, innym razem drapieżnym, a jeszcze innym – przypadki swoistych ballad – na ile pozwalał styl muzyki iście ludzkim.
Kolejnym dobrym przykładem radzenia sobie monosów Ayona z trudnym repertuarem był krążek braci Oleś z Piotrem Orzechowskim „Waterfall”. To z pozoru bułka z masłem, gdyż w teorii muzyka snuje się niczym poranna mgła. Jednak cały myk polega na tym, aby tę z pozoru nudę tak zawiesić w powietrzu, żeby zaraz po przesłuchaniu płyty z wypiekami na twarzy od dechy do dechy, zapragnąć ją jeszcze raz zaliczyć. I tutaj kłania się magia lampy. Lampy bez oznak mulenia, tylko umiejętnego słodzenia rozgrywających się w naszych domostwach wydarzeń. Kontrabas ma być czytelny, ale pełny, perkusja ze swoimi przeszkadzajkami powinna wypełniać całe pomieszczenie, jednak chcąc być spójną z ogólnym sznytem grania wzmacniaczy nie może przypominać zrzucania metalowego kubka po schodach, tylko powinna pokazywać zawartą w blasze talerzy i innych generatorów tego typu dźwięków słodycz, zaś pianino odznaczać się mocą i dostojnością w dole oraz dźwięcznością w górze. Wypisz wymaluj w sposób zaproponowany przez tytułowy tandem Triton Evo Mono.
Na koniec woda na młyn Austriaków, czyli wokalistyka damska spod znaku Youn Sun Nah „Voyage”. Jak wypadła? Powiem tak. Popisy gardłowe i lampa to połączenie tak synergiczne, że jakiekolwiek wypisywanie kolejnych peanów moglibyście odebrać jako brak szacunku do Was. Dlatego pozwolicie, że ten krążek potraktuję pozytywną odmianą zasłony milczenia. Milczenia pozwalającego uniknąć posądzenia mnie o drukowanie meczu, którego losy in plus rozstrzygnęły znacznie trudniejsze odmiany twórczości. A jeśli tak, nie widzę sensu dalszego rozpisywania się i przejdę do zebrania tej epistoły w jedna całość.

Czy nasz tytułowy zestaw Ayon Triton Evo Mono jest remedium na wszystkie bolączki melomanów? Może zabrzmi to przewrotnie, ale jeśli tylko nie stronicie od lamp – nie musicie ich kochać, wystarczy dać im szansę, powinniście spróbować opisywanego seta. Po pierwsze – jest mocny, co daje szerokie spektrum doboru kolumn głośnikowych. Po drugie – lampa nie przykrywa męcząco odtwarzanego stylu muzycznego, a jedynie go ubogaca w ludzki pierwiastek. A po trzecie – nasi bohaterowie są na tyle uniwersalni w domenie designu, że bez problemu wpiszą się w każde potencjalne miejsce stacjonowania. I bez znaczenia czy nowoczesnego, czy stylowego salonu, gdyż połączenie czerni, srebra i poświaty szklanych baniek praktycznie nie zna granic.

Jacek Pazio

Opinia 2

Cytując klasyka, skoro „po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój” tak po integrze przyszła pora na monobloki. I śmiem twierdzić, że znaczną część osób obeznanych z historią i ofertą austriackiej marki taki stan rzeczy nic a nic nie dziwi. Trudno się z resztą temu dziwić, skoro przez ostatnie trzy dekady stojący u sterów Ayon Audio znany i lubiany Gerhard Hirt nie tylko nie osiadł na laurach odcinając kupony, lecz cały czas pozostaje niespokojnym duchem dwojąc się i trojąc, by z większości swoich tak starszych, jak i (naj)nowszych projektów wycisnąć przysłowiowego maxa, czyli więcej niż wydawać by się mogło dać w momencie wprowadzenia ich na salony. Niby zgodnie z zasadą mówiącą, iż lepsze jest wrogiem dobrego czasem lepiej tego, co działa i gra dobrze nie ruszać, a rozsądek podpowiada możliwie długie utrzymywanie status quo i jedynie gdy popyt zacznie spadać dopiero wtedy sukcesywnie wypuszczać nowe modele. Tymczasem w Ayonie działają zupełnie inne prawa może nie tyle fizyki i ekonomii, co podejścia do własnej twórczości, gdyż popularne konstrukcje mniej bądź bardziej dynamicznie ewoluują do kolejnych inkarnacji (vide piąta odsłona integry Spirit mająca nawet swoją „kompaktową” wersję SE) a jednocześnie dostępne są, przynajmniej jeśli chodzi o wzmocnienie w mniej, bądź bardziej dzielonych (Spirit PA) wersjach. I tak też jest w przypadku obiektu niniejszego testu, gdyż po mile wspominanym wzmacniaczu zintegrowanym Triton Evo na redakcyjny tapet, dzięki uprzejmości ekipy Nautilusa – dystrybutora marki, trafiła para końcówek mocy Triton Evo Mono, na których recenzję serdecznie zapraszam.

Jak sami Państwo widzicie, w przypadku tytułowych Tritonów nie dość, że sekcja wzmocnienia w porównaniu do integry została rozdzielona na dwa monosy, to jeszcze zamiast wyposażonej w standardowe „pisanki”, czyli moje ulubione lampy mocy KT150, dotarła do nas nieco droższa, tym razem pyszniąca się „zniczami” – KT170 wersja. Mamy zatem do czynienia ze swoistym debiutem tych lamp pod austriacką banderą.
Przy opisie aparycji Ayonów jest ten problem, że mając w pamięci jeden model z niemalże 100% pewnością wiemy jak wygląda każdy następny. Z jednej strony potwierdza to trafność i ponadczasowość wcześniej opracowanego designu a tym samym rozpoznawalność marki a z drugiej powoduje delikatne odczucie déjà vu, że przecież już coś podobnego, żeby nie powiedzieć identycznego, widzieliśmy, bądź w naszym przypadku mieliśmy – testowaliśmy. Niemniej jednak, z kronikarskiego obowiązku wypadałoby wspomnieć iż zaoblone na narożnikach korpusy wykonano z anodowanych na czarno masywnych aluminiowych sztab, potężne kubły traf ukryto w chromowanych rondlach a usytuowane od ozdobionego wyciętym i podświetlanym na czerwono logotypem frontu „lądowisko” gęsto obsadzono lampami i udekorowano oczkiem pomiarowego woltomierza.
Z kolei ściana tylna, z racji dość ograniczonej przestrzeni może pochwalić się całkiem niezłym obłożeniem. Lewą flankę zajmuje zintegrowane z komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC, zacisk uziemienia z przełącznikiem umożliwiającym odłączenie masy od obudowy oraz wyświetlacz układu auto-bias. Centrum zajmują przycisk aktywujący tryb triodowy, pokrętło do pomiaru lamp mocy i hebelkowy wybierak tłumienia wyjścia. Z kolei po prawej umieszczono pojedyncze odczepy dla 4 i 8 Ω kolumn, selektor wejść i same wejścia liniowe w standardzie RCA i XLR.
Jeśli chodzi o budowę, to mamy do czynienia z konstrukcjami w pełni zbalansowanymi zdolnymi oddać w trybie pentodowym po 120W a klasie AB i 80W w trybie triodowym w klasie A. Stosownych nastaw dokonujemy umieszczonym na plecach przyciskiem. W stopniu wejściowym znajdziemy z kolei zestaw zdecydowanie mniej imponujących od 170-ek lamp, czyli pełniącą rolę bufora 12AU7W, 6SL7 i parę sterujących 6SN7. Jak to zwykle w Ayonach bywa nie zabrakło układu „bezstresowego” dla lamp soft startu/stopu i auto-biasu, dzięki czemu może i procedura uruchamiania/wyłączania monobloków sygnalizowana pulsującym podświetleniem ww. logotypu trwa o kilkadziesiąt sekund dłużej, lecz mamy pewność, iż lampy pracują w optymalnych warunkach a tym samym posłużą nam zdecydowanie dłużej niż gdyby traktowane były ze zdecydowanie mniejszą atencją.

Jak z pewnością już na etapie unboxingu https://soundrebels.com/ayon-triton-evo-mono/ Państwo zauważyliście wraz z tytułowymi monosami dotarł do nas nie tylko przedwzmacniacz Polaris , lecz i dedykowane platformy kwarcowe, na których spoczął cały austriacki kwartet. Jest to o tyle istotne, że ponad półmetrowej głębokości wzmacniacze mogą stanowić nie lada wyzwanie dla części nie tylko cywilnych stolików.
Pół żartem pół serio już na wstępie mógłbym stwierdzić, że Tritony są istnymi wulkanami energii i nie byłoby w tym za grosz przesady, lecz jednocześnie można byłoby uznać powyższy zwrot za zaczepkę w stosunku do starszych – wyżej urodzonych, wykorzystujących AA62B / AA82B Vulcanów Evo, a tego wolałbym, przynajmniej na tym etapie unikać. Niemniej jednak tytułowe końcówki nie dość, że nie miały najmniejszych problemów z rozruszaniem naszych majestatycznych Berlin RC11 to jeszcze traktowały je z godną podziwu apodyktycznością. Oczywiście entuzjazm z jakim wzbudzane były woofery zależał nie tylko od repertuaru, bo trudno byłoby wymagać infradźwiękowych tąpnięć na kontemplacyjno – eterycznym „Trios: Sacred Thread” tria Charles Lloyd / Julian Lage / Zakir Hussain, choć już „Ives: Symphony No. 3, „The Camp Meeting” & Symphony No. 4” San Francisco Symphony miało właściwy wolumen tak orkiestrowych, jak i polifonicznych partii wokalnych oraz przyjemne zejście organów, lecz również i trybu pracy końcówek. O ile bowiem powyższe albumy, przy cywilizowanych poziomach głośności, charakteryzowały się świetną mikrodynamiką, wysyceniem i rozdzielczością nawet w trybie triodowym i to przy dezaktywowanym dampingu, o tyle zahaczający o black metal „Mære” austriackiego Harakiri for the Sky wymagał nieco więcej prądu a więc trybu pentodowego. Dodatkowo zmiana nastaw oprócz wzrostu mocy i klasy oddawanych Watów z klasy A na AB zaowocowała zauważalnym utwardzeniem i zebraniem się dźwięków w sobie i … bardzo dobrze, gdyż o ile przy jazzie i klasyce triodowa słodycz i gładkość ewidentnie procentują, to przy repertuarze opartym na za przeproszeniem darciu ryja przez Michaela Vanthrauma i niemiłosiernym katowaniu posiadanego instrumentarium przez resztę składu zdecydowanie lepiej sprawdza się bezpardonowy atak i zadziorność, a tej Ayonom nie brakowało.
To jednak nie koniec ewentualnych opcji, gdyż wraz z elektroniką otrzymaliśmy z Nautilusa alternatywny set lamp i … jak się miało okazać był to bardzo dobry ruch ze strony dystrybutora, gdyż austriackie monosy po zmianach „szklarni” – 12AU7W Tung-Sola zastąpił odpowiednik NOS Baldwin (Sylvania) a rosyjską parę 6SN7 kolejne Sylvanie z „epoki”, zagrały jeszcze ciekawiej. Poprawie uległa rozdzielczość a dźwięk dodatkowo się „otworzył” – scena uległa nie tylko poszerzeniu i pogłębieniu, lecz i urealnieniu uległ jej wymiar pionowy i ogniskowanie na nim źródeł pozornych. Co ciekawe nawet w trybie pentodowym przyjemność odsłuchu „Trios: Sacred Thread” była na tak wysokim poziomie, że niespecjalnie korciło mnie wracać do triody. Delikatne muśnięcia perkusjonaliów, w tym tabli, oniryczne gitarowe akordy i wprawiający w trans wokal wspierany przez Lloyda grającego na jakże dla niego charakterystycznym saksofonie tenorowym, oraz już nie tak oczywistych flecie altowym, Tárogató oraz … marakasach bynajmniej nie cierpiały z powodu zbytniego podkręcenia, czy wspomnianego wcześniej utwardzenia. Zachowując bowiem właściwą sobie plastyczność zyskały na precyzji i zróżnicowaniu wybrzmień oraz samej definicji. Dodatkowo otaczająca je aura pogłosowa, tzw. audiofilski plankton, stała się bardziej oczywista – namacalna, a nie jak dotychczas niemalże domniemana i z góry zakładana, choć nie do końca fizycznie obecna. I tu pozwolę sobie na małą, acz zapewne niekoniecznie zgodną z jedynie słuszną linią partii dygresję. Otóż tak jak już wcześniej wspominałem z rodziny lamp KT najbardziej upodobałem sobie pisankopodobne 150-ki i pomimo pojawienia się na rynku 170-ek pozostaję stały w swych uczuciach. Nie oznacza to, że KT170 są złe, bo nie są. Jednak przynajmniej do tej pory konstrukcje w nie wyposażone niespecjalnie wykazywały wyższość nad swym bazującym na 150-kach rodzeństwem. Dlatego też sięgając pamięcią do odsłuchów zintegrowanego Tritona Evo i porównując z korzystającymi z nowszych lamp monoblokami nie do końca widziałem sens uszczuplania domowego budżetu o dodatkowe 2k€. Dopiero wymiana lamp sterujących pozwoliła unausznić drzemiący w 170-kach potencjał, obudzić w nich uśpione do tej pory pokłady soczystości i czegoś na kształt romantyzmu. Nie oznacza to bynajmniej, że nagle całość została przesaturowana a kontury pociągnięte grubszą kreską, lecz jedynie lepsze zrównoważenie pomiędzy krawędzią a „body” przy jednoczesnym wzroście rozdzielczości, której proszę nie mylić z detalicznością. Słychać było więcej, wyraźniej i lepiej i to przy progresie koherencji i gładkości przekazu. Niemożliwe? Cóż, usłyszeć znaczy uwierzyć.

Ayon Triton Evo Mono są w stanie dostarczyć ogrom pozytywnych doznań sprawdzając się zarówno w kameralnym, jak i burzącym mury repertuarze. Nie jest to jednak propozycja dla osób oczekujących gotowych i bezobsługowych rozwiązań pokazujących 100% swoich możliwości od razu po wyjęciu z pudełka. Tutaj zabawa i tak naprawdę radość z poznawania trwa znacznie dłużej, gdyż najpierw należy oswoić się z „fabrycznym” dźwiękiem w obu trybach + z i bez dampingu, skorelować poszczególne cechy dominujące z posiadaną płytoteką a gdy uznamy, że ten etap mamy już za sobą, to śmiało możemy rzucić się w wir poszukiwań lamp idealnych. Szaleństwo? Bynajmniej, to kwintesencja audiofilizmu i zarazem wielce satysfakcjonujący przepis na gonienie przysłowiowego króliczka, gdzie baza w postaci tytułowej, dzielonej amplifikacji pozostaje niezmienna a modelowania finalnego brzmienia dokonujemy poprzez zastosowanie mniej bądź bardziej unikalnych wypustów lamp. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie jest to świetny sposób na swoiste zaleczenie audiophilii nervosy na długie lata a tym samym regularne przeglądy posiadanych zasobów muzycznych. Krótko mówiąc szanse na to, żeby Ayony Triton Evo Mono się znudziły określam jako bliskie zeru, a to czy komuś przypadną one (Ayony, nie szanse) do gustu zależeć będzie jedynie od umiejętności konfiguracyjnych i chęci poszerzania horyzontów ich posiadacza.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition, Klipsch Horn AK6 75 TH Anniversary
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Nautilus
Producent: Ayon Audio
Cena: 17 995 € (15 995 € wersja z KT150)

Dane techniczne
Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 80 kHz
Moc wyjściowa: 120 W (Pentoda), 80 W (Trioda)
Impedancja wejściowa: 100 kΩ @ 1kHz
Czułość wejściowa: 750mV
Odstęp sygnał/szum: 98 dB
Wejścia: RCA & XLR
Wymiary (S x G x W): 35 x 56 x 26 cm
Waga: 42kg/szt.

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Ayon Triton Evo Mono

Ayon Triton Evo Mono
artykuł opublikowany / article published in Polish

Skoro nadciągają chłody i jakoś trzeba będzie zadbać o odpowiednią temperaturę w pokoju odsłuchowym, więc z radością powitaliśmy dostawę imponujących i co najważniejsze lampowych wzmacniaczy Ayon Triton Evo Mono.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Ayon Triton Evo Mono

Gerhard Hirt w Nautilusie

Jak z pewnością większość mniej bądź bardziej regularnie odwiedzających stołeczną delegaturę Nautilusa zainteresowanych zauważyła ostatni okres działalności śmiało można uznać za nader dynamiczny. Przynajmniej jeśli chodzi o tzw. fluktuację kadr, a przekładając ów korpo-zwrot na język zrozumiały dla ogółu mowa oczywiście o obsadzie warszawskiego salonu. Cytując jednak klasyka, tak jak „po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój”, tak wszystko wskazuje na to, że i na Kolejowej aktualna załoga ma szanse na dłuższe „zakotwiczenie”. O ile jednak dla postronnego obserwatora i nader okazjonalnej klienteli tego typu informacje nie mają większego znaczenia, to już zarówno dla wiernych akolitów reprezentowanych przez Nautilusa marek (a nie ukrywając jest w czym wybierać), jak i tzw. branży sytuacja wygląda nieco inaczej. Nie da się bowiem ukryć, co wielokrotnie w naszej radosnej twórczości powtarzaliśmy, że przynajmniej dla nas, jednym z bardziej istotnych aspektów „zabawy” w Hi-Fi i High-End jest tzw. „czynnik ludzki”, czyli właśnie konkretne osoby za danym produktem stojące – producenci i zespoły owe produkty dystrybuujące, dzięki którym nie dość, że jesteśmy w stanie na konkretne urządzenia spojrzeć z innej (oczami twórcy) perspektywy, a tym szybciej dociec, co poeta miał na myśli, to bardzo często pozornie znajdujące się w sferze marzeń plany recenzenckie realizować nie tylko w realnych terminach, co w możliwie komfortowych – we własnych czterech (w przypadku OPOS-a ośmiu) kątach – warunkach.
Z podobnego założenia wyszedł również zawiadujący Nautilusem Robert Szklarz i korzystając z nadarzającej się okazji w środowe popołudnie zorganizował niezbyt formalny, czyli przeprowadzony na totalnym luzie, „wieczorek zapoznawczy” z nową załogą, pojawiając się nie tylko z parką jeszcze pachnących fabryką i przynajmniej z tego co mi wiadomo do tej pory nieznanych szerszemu gronu, opartych na lampach KT170 monobloków Ayon Triton Evo, lecz również z ich twórcą, czyli Gerhardem Hirtem, którego jak domniemywam nikomu przedstawiać nie trzeba.

Jak jednak zdążyłem wspomnieć środowe spotkanie miało charakter nad wyraz nieformalny, więc dotyczyło w głównej mierze zaległości stricte towarzyskich, gdyż chyba nikomu nie trzeba przypominać, iż spowodowane sytuacją pandemiczną zawieszenie większości masowych imprez branżowych, jak daleko nie szukając rodzime Audio Video Show i monachijski High End, obróciło w pył wydawać by się mogło stabilne kalendarium, a tym samym wpłynęło na tzw. relacje interpersonalne. Ponadto przywiezione prosto z Krakowa, a więc solidnie wytrzęsione i wychłodzone Tritony po wypakowaniu nadawały się wyłącznie do oglądania, więc biorąc pod uwagę, iż pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, poza kurtuazyjnym rzutem oka i uzyskaniu zapewnienia ze strony dystrybutora, iż prędzej, czy później pojawią się one w naszym redakcyjnym OPOS-ie skupiliśmy się na kuluarowych pogawędkach. Pogawędkach niezwykle intrygujących, gdyż rzucających nieco inne aniżeli spodziewane, światło na światowe rynki zbytu. Okazało się bowiem, iż dotychczas nad wyraz chłonny rynek chiński przejawia coraz mniejszą stabilność i przewidywalność, a z kolei Europa i Stany Zjednoczone jawią się niczym oaza spokoju. Problemem są oczywiście galopujące ceny, nieregularność dostaw o samej dostępności podzespołów (głównie chipów) nawet nie wspominając, jednak nie zdradzając zbyt wiele tajemnic pozwolę sobie niezobowiązująco zagaić, że w bieżącym roku co najmniej dwie nowości w portfolio Ayona się pojawia. Wracając jednak do wspomnianych monosów, to są one oczywistą, kolejną inkarnacją debiutujących pod koniec 2010 roku a w tzw. międzyczasie bez większego rozgłosu wycofanych z austriackiego katalogu modeli Triton Mono, które były wtenczas dostępne bądź to z pracującymi w stopniu wyjściowym standardowymi czterema KT88 Genalex Gold Lion, bądź jubileuszowymi (przygotowanymi na 50-lecie firmy) Shuguang Treasure, a dla miłośników nieco mocniejszych wrażeń (jakby 100W/kanał nie wystarczało) opcjonalnymi Sovtekami KT120. W stosunku do protoplastów, pomijając obecność 170-ek Tung-Sola, zmianie uległa również „szklarnia” stopnia wejściowego, gdzie cztery militarne triody JAN 6189W (12AU7) General Electric zastąpiono lampami 12au7, 6sl7 i parą 6n7. Z racji implementacji najmocniejszych w z rodziny KT i dopiero zdobywających popularność 170-ek do 150W w trybie pentodowym wzrosła deklarowana przez producenta moc, a z tego co udało nam się pół-oficjalnie dowiedzieć cena Ayonów Triton Evo na polskim rynku powinna oscylować w granicach 20 000 € za parę.

Serdecznie dziękując Gospodarzom za zaproszenie i gościnę wszystkich zainteresowanych zachęcamy do indagowania stołecznej ekipy Nautilusa w sprawie ww. nowości (i nie tylko), które zapewne lada dzień wylądują w głównym systemie, ciesząc nie tylko oczy, lecz przede wszystkim uszy.

Marcin Olszewski