Tag Archives: Ballantine’s


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Ballantine's

Muniek Staszczyk w Studiu U22

Były „Kobiety mafii”, „Córki dancingu”, „Synowie Anarchii” a już w najbliższy piątek światło dzienne ujrzy najnowszy krążek Muńka Staszczyka „Syn miasta”. Zamiast jednak czekać do weekendu miałem jednak to szczęście, by w miniony wtorek, w ramach inicjatywy „Piątki z Nową Muzyką” ZPAV w nowym lokum Studia U22 przedpremierowo rzucić uchem nie tylko na samo wydawnictwo, co wziąć udział w spotkaniu z jego twórcą. Zgodnie z tradycją rola konferansjera przypadła gospodarzowi – Piotrowi Welcowi, za to już sam wywiad poprowadził Piotr Metz. Nie uprzedzając zbytnio faktów nie da się ukryć, iż kluczem wtorkowego wieczoru było to, jak Muniek po przebytym latem wylewie, jak to sam szczerze powiedział „wraca powoli do rzeczywistości” i „na nowo oswaja z ludźmi”. Tak, tak. Gwiazda Rocka, przez lata zapełniająca kluby, ściągająca tłumy na „plenerowe” koncerty kontaktu z publicznością uczy się na nowo. Wolniej, spokojniej i zwiększą rozwagą. Okazuje się bowiem, że niemalże nieśmiertelni, choć jednak niekoniecznie niezniszczalni są chyba jedynie Stonesi i Iggy Pop a cała reszta populacji powinna jednak o siebie dbać, prowadząc nieco bardziej „higieniczny” tryb życia.

Muniek do bólu szczerze i bez nawet najmniejszych oznak gwiazdorstwa opowiadał nie tylko o samym powrocie do zdrowia, lecz głównie o kulisach powstawania jego solowego, po zawieszeniu działalności T.Love, albumu „Syn miasta”. Okazało się bowiem, że od pewnego momentu jego wewnętrzna równowaga pomiędzy Muńkiem a Zygmuntem została zaburzona i sam zainteresowany uznał, że dalsze „wygodne życie” i odcinanie kuponów nie ma sensu i trzeba zrobić coś „swojego”. Jak postanowił, tak też zrobił, lecz mając przez lata opanowaną do perfekcji „metodologię procesu twórczego”, jasno zdefiniowane oczekiwania co do koniecznej liczby prób, ról poszczególnych członków zespołu musiał nieco zmienić swoje nastawienie i z „capo di tutti capi” przejść do roli partnera nie tylko wydającego polecenia, ale i też uważnie słuchającego rad innych. Przykładowo albumy T.Love poprzedzało każdorazowo kilkadziesiąt prób a tymczasem „Syn miasta” miał z założenia mieć jedynie 10 (słownie dziesięć) i jedynie po protestach Muńka udało się rozszerzyć je do jedenastu. Nie było też mowy o wypracowanej przez 35 lat wewnątrz-zespołowej „chemii”, więc i relacji trzeba było uczyć się na nowo. Do tego doszło przełamywanie stereotypów dotyczących uczestników i laureatów talent-show.

Skoro Muniek otworzył się przed nami wczoraj, to i ja postanowiłem być do bólu szczery i jeśli chodzi o sam album, to … z przykrością a zarazem wybitnie subiektywnie stwierdzam, iż na moje, zmanierowane ucho z zaproponowanych przez Muńka dziesięciu nowych utworów słuchalna wydaje się jedynie promowana przez media „Pola”. Nie chodzi nawet o kwestie estetyczno – muzyczne, lecz przede wszystkim o drastyczną różnicę w jakości realizacji. Szybki rzut oka na materiały promocyjne wydawcy i chyba domyślam się o co chodzi. Otóż „Polę” w całości wyprodukował i zmiksował Bartosz Dziedzic mający na swoim koncie produkcję krążków Brodki, Dawida Podsiadło, czy też Artura Rojka, za to pozostałych dziewięć tracków zmiksował Piotr Emade Waglewski, produkcją zajął się Jurek Zagórski a pod masteringiem podpisał się … Jacek Gawłowski. Efekt? Na skomponowanej przez Dawida Podsiadło „Poli” odpowiedzialnego za tekst Muńka nie dość, że można zrozumieć, to dźwięki dochodzące z głośników nie ranią uszu, czego niestety nie można powiedzieć o reszcie nagrań. Co prawda nieco asekuracyjnie, tuż przed odsłuchem, Piotr Welc próbował podprogowo nastawić nad wyraz licznie zgromadzonych słuchaczy na nieco „garażową estetykę” wydawnictwa, lecz takiej dawki podkreślonych sybilantów (niezbyt udany zabieg przy sepleniącym wokaliście), dwuwymiarowej sceny i generalnie niezwykle irytującej ofensywności raczej mało kto się spodziewał. Pomijając fakt, iż Muniek najogólniej rzecz biorąc wokalistą jest jakim jest (swojego czasu sam w jednym z wywiadów zdefiniował się jako „muzyczny odpad atomowy”) w 99,9% przypadków ewidentne braki techniczne i warsztatowe nadrabiając wrodzoną charyzmą, to tym razem – pozbawiony „zrozumienia/wsparcia” ze strony realizacji/postprocesu i chcąc zaakcentować „nowe otwarcie” swojej ścieżki kariery odkrył się nieco za bardzo. Nie zaklinając rzeczywistości śmiem wręcz twierdzić, iż po odsłuchu „Syna miasta” Król „King” Muniek jest w 9/10 nagi a za symboliczny „figowy listek” można uznać jedynie „Polę”, która w pełni zasłużenie zdążyła już pokryć się złotem. Nieco przewrotnie z chęcią odsłuchałbym „Syna miasta” w dość niekonwencjonalnej wersji – całość w wersji instrumentalnej + ww. „Pola” taka jaka jest w roli zamykającego całość bonusu.
Niestety ze względów organizacyjnych na samym wręczeniu złotej płyty za „Polę” już zostać nie mogłem, niemniej jednak szczerze Muńkowi i współpracującym z Nim muzykom (Jurek Zagórski, Kasai (Kasia Piszek), Patryk Stawiński, Kuba Staruszkiewicz) szczerze gratuluję.

Na karb powyższych uwag z pewnością miały również wpływ warunki, w jakich wtorkowy odsłuch się odbył. Już podczas uroczystego otwarcia nowej lokalizacji Studia U22 miałem pewne obawy co do tego, że o ile koncertowo przestronna sala Nowego Świata Muzyki przy Nowym Świecie 63 będzie zdecydowanie krokiem do przodu w porównaniu z apartamentem w Alejach Ujazdowskich, to od „audiofilskiej” strony już tak różowo może nie być. I niestety nie jest. Svedy (Blipo + Chupacabra) w takiej kubaturze po prostu męczą się i przy okazji słuchaczy. Ich zbyt szeroki rozstaw powoduje irytującą dziurę na środku sceny a próby ratowania się equalizacją dostępną w przedwzmacniaczu C-2120 Accuphase’a przypominają leczenie dżumy cholerą. System uzupełniał odtwarzacz Accuphase DP-430, na ustawionym z boku ekranie podziwiać można było zdjęcia autorstwa Jacka Poremby i Marty Wojtal, a podczas spotkania o nastrój zadbał jak zwykle Ballantine’s.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Ballantine's

„Dyjak Gintrowski”

Od czasu do czasu, na scenie muzycznej, pojawiają się głosy jedyne w swoim rodzaju. Na tyle charakterystyczne, niepodrabialne i wyjątkowe, że raz usłyszane zapadają w pamięć permanentnie i na zawsze. Jakby jakaś niewidzialna ręka dokonywała swoistej trepanacji i na żywym organizmie tatuowała nam na korze mózgowej niezmywalną świadomość ich istnienia. W moim przypadku do powyższego grona mogę w pierwszej kolejności zaliczyć Louisa Armstronga, Toma Waitsa i bohatera wczorajszego spotkania, czyli Marka Dyjaka. Jak sami Państwo widzicie nie są to wokaliści charakteryzujący się jedwabistym tembrem, lecz wręcz przeciwnie a jednak ze względu na niezwykłą „granulację” wyśpiewywanych fraz na swój sposób piękni i zarazem unikalni. O ile jednak z dwoma pierwszymi Panami niestety nie dane mi było spotkać się na żywo, to już naszego rodzimego barda miałem okazję widzieć m.in. w ramach projektu „Dyjak Intymnie” 15 lutego 2011 w warszawskim klubie Chłodna 25, którego zlokalizowana w niewielkiej piwnicznej salce zdolna była pomieścić zaledwie 40 osób, w niewiele większej kubaturze Klubu Huśtawka 9 czerwca 2011, czy też na deskach Och Teatru 27 kwietnia 2013 w ramach promocji projektu „Kobiety”.

Tym razem było jednak inaczej, gdyż o ile w miniony czwartek w Studiu U22 Marek Dyjak pojawił się osobiście, to już jego najnowszy album „Dyjak Gintrowski” zaprezentowany został przedpremierowo nie „na żywo”, lecz z jeszcze ciepłych, pachnących tłocznią srebrnych krążków. Wieczorne spotkanie poprowadził Gospodarz – Piotr Welc, a o atmosferę zadbali zarówno dostarczyciele dyżurnego systemu – krakowsko/warszawski Nautilus (elektronika Accuphase) i Sveda Audio – producent aktywnych zespołów głośnikowych Blipo + Chupacabra, jak i jakże przydatny w tym smutnym okresie „opiekun” studyjnego baru – Ballantine’s.

Zanim jednak zlinczują mnie Państwo za rozrywkowość w tym pełnym zadumy okresie żałoby po brutalnym i niewyobrażalnie bezsensownym zabójstwie Prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy proszę jedynie o chwilę cierpliwości, najlepiej do najbliższego piątku – gdy tytułowy album się ukaże i własnouszną ocenę, z jak bardzo „rozrywkowym” kontentem przyszło nam się zmierzyć. Nieco uprzedzając fakty i dokonując swoistego rozwinięcia nad wyraz lakonicznej charakterystyki stylistyki prezentowanego materiału przez samego jego odtwórcę, który z rozbrajającą szczerością raczył był stwierdzić, iż są to … ballady, chciałbym jedynie stwierdzić, że przy 10 utworach, akurat w tym przypadku słowo „piosenkach” wydaje się tak płytkie i banalne, że aż niestosowne, Przemysława Gintrowskiego w aranżacjach Marka Tarnowskiego i Jerzego Małka skąd inąd mocno depresyjne „Murder Ballads” Nick Cave & The Bad Seeds wydają się radosne i beztroskie niczym podkład muzyczny w reklamie płatków śniadaniowych.
Już same tytuły – vide „Birkenau”, czy „Karol Levittoux” nad wyraz jasno dają do zrozumienia z jakim ciężarem gatunkowym przyjdzie nam się zmierzyć. I tak też jest w istocie, gdyż nawet pozornie beztroskie i znane szerszemu, niespecjalnie śledzącemu nurt „muzyki moralnego niepokoju” gronu odbiorców, tematy w stylu tytułowego tematu serialu „Zmiennicy” podane są w formie dalekiej od optymistycznego i niezobowiązującego wydźwięku. Całe szczęście odsłuch miał formę zbliżoną do tej znanej z prezentacji wydawnictw winylowych i po pierwszych pięciu trackach miała miejsce przerwa na dalszą część prowadzonego przez Piotra wywiadu, by po dłuższej chwili wytchnienia ponownie zderzyć się z kolejną porcją wyśpiewywanych przez Dyjaka z autentycznym trudem emocji.
Jeśli zaś chodzi o aspekt brzmieniowo – realizacyjny, to pomimo dwuletniego okresu nagrań i korzystania z gościny aż czterech studiów – Woobie Doobie Studios w Sulejówku, Jaroo Studio w Lublinie, Studia Nagrań Akademii Dziennikarstwa i Realizacji Dźwięku w Warszawie, oraz również stołecznego Studia Rewak całość brzmi zaskakująco spójnie i czego by nie mówić, zdecydowanie lepiej od poprzednich wydawnictw Artysty.

Żeby jednak nie kończyć relacji w minorowych nastrojach, w ramach puenty jedynie pragnę złożyć Piotrowi najserdeczniejsze życzenia z okazji obchodzonych w środę urodzin, które stały się całkowicie zrozumiałym przyczynkiem do małej niespodzianki i pojawienia się przyozdobionego podobizną Dartha Vadera i wianuszkiem świeczek tortu. 100 lat i oby kolejne spotkania miały szanse odbywać się w zdecydowanie weselszych okolicznościach.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Ballantine's

Miuosh | Smolik | NOSPR

Upalne, niemalże letnie, choć to dopiero końcówka maja, środowe popołudnie aż się prosiło o słodkie nic nierobienie. Ot wyciszyć telefon, otworzyć mocno schłodzone Vinho verde, bądź Pinot Grigio Ramato i oddać się błogiemu lenistwu otulając się ulubionymi dźwiękami. Traf jednak chciał, że właśnie wczoraj, w Studiu U22, w ramach „Piątków z nową muzyką”, miał miejsce przedpremierowy odsłuch albumu „MIUOSH | SMOLIK | NOSPR”, którego tytuł jednocześnie daje jasny obraz tego, kto za owym projektem stoi. Oczywiście zdaję sobie doskonale sprawę, iż dla części z Państwa taka mieszanka jakże różnej estetyki brzmieniowej w jakiej poruszają się na co dzień katowicki raper Miuosh, jeden z najważniejszych producentów współczesnej muzyki w Polsce – Andrzej Smolik i i Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w pięćdziesięcioosobowym składzie, może wydawać się cokolwiek dziwna, lecz po wielkim sukcesie projektu MIUOSH x JIMEK x NOSPR jakoś podskórnie czułem, że będzie co najmniej dobrze. A jak było, znaczy się jest, gdyż pisząc te słowa po raz kolejny delektuję się muzyką na ww. krążku zawartą, przekonać się będą mogli Państwo osobiście już jutro, czyli 25/05/2018, gdy ów album trafi na sklepowe półki.

Na początku spotkania z muzykami i odpowiedzialnym za orkiestrację Janem Stokłosą padło oczywiste pytanie o samą, legendarną już salę NOSPR-u, która swym ogromem potrafi nieźle namieszać w głowach wszystkim tym, którzy stają przed jak to ujął Miuosh „sześciopiętrową widownią”. Katowiczanin pół żartem pół serio mówił, że o ile NOSPR u większości gości wywoływał przynajmniej lekkie zakłopotanie, a tak po prawdzie sporą tremę, dla niego – od czasu projektu z Radzimirem Dębskim „Jimkiem”, jest niemalże jak wizyta u kochanej babci. Gdy tylko się tam pojawia czuje się jak w domu, a gdy robi sobie od niej dłuższą przerwę, to po prostu tęskni i właśnie z tej tęsknoty zrodził się pomysł zagrania i nagrania nowego materiału z Andrzejem Smolikiem.
Na fenomenalnie wydanej (ilość dołączonych fotografii onieśmiela) płycie, oprócz autorskich utworów nie zabrakło również wielce atrakcyjnych wycieczek w rejony melodii znanych i lubianych. Wystarczy tylko wspomnieć o „Wizjach” z nieśmiertelnym refrenem „Nocy komety” Budki Suflera, czy „Mieście szczęścia” z fragmentami „Jeziora marzeń” Bajmu. W tym momencie wielkie brawa należą się Natalii Grosiak, która, przynajmniej moim skromnym i wybitnie subiektywnym zdaniem na „NOSPR” wypadła zdecydowanie ciekawiej od Katarzyny Nosowskiej, która gościnnie pojawiła się w utworze „Tramwaje i gwiazdy”. Skoro mowa o gwiazdach to na scenie obaczyć i usłyszeć można było Piotra Roguckiego („Traffic” i wspomniane przed chwilą „Wizje), oraz Keva Foxa („Mind the Brigh Lights”). Jeśli zaś chodzi o sama tematykę, to nie zabrakło jakże aktualnych obserwacji dotyczących braku perspektyw, beznadziei, podcinania skrzydeł, niepewności, czy zmagania się z szarą codziennością. A z ciekawostek – przeglądając tracklisty (zarówno na okładce, jak i na insertach) w sekcji dotyczących bonusu utwór „Close Your Eyes” ma przypisany nr.14 a „Mind The Bright Lights” nr.13, jednak na płycie powyższe utwory zostały zamienione miejscami. Przypadek? Nie sądzę, za to spokojnie możemy to uznać za swoista kurtuazję, gdyż jakby nie patrzeć w „Close Your Eyes” wokalnie udziela się Kasia Kurzawska a jak wiadomo … Ladies First. Powyższy „rozjazd” na tyle zalazł mi za skórę, że trochę poszperałem i wśród fenomenalnych zdjęć Krystiana Niedbała natrafiłem na takie z playlistą, gdzie wyraźnie zaznaczona jest ich roszada.

System, na jakim prowadzony był odsłuch od ostatniego spotkania nie uległ żadnym widoczny zmianom, więc wspomnę jedynie, iż oczy i uszy zebranych cieszyły aktywne zestawy Sveda Audio Blipo + Chupacabra współpracujące z przedwzmacniaczem Accuphase C-2120 i odtwarzaczem Marantz SA-10. Zupełnie obiektywnie mogę stwierdzić, że powyższy set, nie tylko na moje zmanierowane, audiofilskie ucho w Studiu U22 sprawdza się wręcz rewelacyjnie, gdyż również sam Andrzej Smolik po krótkim rzucie uchem na to, co potrafią Blipo z Chupacabrami wdał się w ożywioną dyskusję z ich konstruktorem – obecnym na środowym spotkaniu Arkiem Szwedą.

Nie zabrakło też miłej niespodzianki zorganizowanej przez wydawcę, czyli jeszcze ciepłych albumów, które praktycznie od razu miały szansę zostać przyozdobione autografami Twórców.

Zgodnie z tradycją, upalny wieczór umilały serwowane w studyjnym barze obficie wzbogacone kostkami lodu szkockie destylaty, o które zadbał Ballantine’s.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Ballantine's

Editors w U22

Choć w Warszawie praktycznie codziennie można wybierać, jak nie przymierzając w ulęgałkach, we wszelakiego rodzaju imprezach muzycznych, to dziwnym zbiegiem okoliczności najmilej wspominam te ze … Studia U22. I wcale nie chodzi o jakiś mniej, lub bardziej udany product placement, czy też „kumoterstwo”, lecz o pewną nieosiągalną dla większości tzw. „imprez masowych” atmosferę, oraz wynikającą z samego metrażu intymność, a co za tym idzie niemożność przyjęcia pozycji li tylko pasywnego obserwatora. Czegoś takiego nie była w stanie zagwarantować ani Progresja, gdzie wielokrotnie miałem okazję podziwiać Riverside, ani scena stołecznego Hard Rock Cafe z jednym z ostatnich koncertów Keitha Caputo zanim stał się … Miną Caputo. Po prostu ekipa U22 ma to szczęście, że gości u siebie Artystów, którzy odarci z całej tej „gwiazdorskiej otoczki” i medialnego szumu są w stanie w sposób całkowicie bezpośredni nie tylko porozmawiać z zebraną publicznością, ale i zagrać „na żywca” – bez ściemy, poprawiaczy, czy playbacku. Dziwne? W dzisiejszych czasach niestety tak i to bardzo, gdyż coraz częściej słuchacze zamiast prawdziwego, czyli z krwi i kości muzyka/wokalisty/zespołu otrzymują dość miernej jakości substytut – produkt stworzony przez którąś z wielkich wytwórni i co gorsza stworzony tylko wyłącznie dla kasy. Dlatego też takie wieczory jak te ze Smolikiem i Kevem Foxem, formacjami Lemon, Amarok, czy Me and That Man są dla mnie swoistym punktem odniesienia. Tym razem miało być podobnie, gdyż do Studia U22 zapowiedziano przybycie, i jak zaraz udowodnię, fakt ten jak najbardziej miał miejsce, gdyż w piątkowy wieczór pojawili się trzej dżentelmeni – Tom Smith, Justin Lockey i Elliott Williams znani szerszej publiczności jako … Editors.

Zanim jednak wspomniana trójka zaprezentowała kilka utworów w aranżacjach unplugged Tom Smith i Justin Lockey (Elliott Williams dotarł prosto z lotniska dopiero na „mini live”) musieli najpierw zmierzyć się z gradem pytań, jakimi zasypał ich sam Piotr Metz. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa nie obyło się bez żartów, krótkiego opisu prozy życia, gdy komponowaniem można zająć się dopiero po odstawieniu dzieciaków do szkoły, oraz dylematów związanych z wyborem wersji utworów, które finalnie miały znaleźć się na tytułowym krążku.

Przedpremierowy odsłuch „Violence” odbył się na niezwykle ciekawym systemie będącym nader intrygującą mieszanką High-Endu i segmentu Pro-Audio, w skład którego weszły: pracujący w roli transportu odtwarzacz CD/SACD Marantz SA-10, przetwornik cyfrowo – analogowy Lampizator Pacific, przedwzmacniacz Octave Audio HP 700, aktywne monitory Sveda Audio blipo wspomagane topowymi, również aktywnymi, modułami basowymi Chupacabra. O stoliki i zasilanie zadbał rodzimy Acoustic Dream.
A teraz coś, czego z reguły przy tego typu okazjach staram się z oczywistych, wynikających z przypadkowości konfiguracji nie robić, czyli kilka słów o brzmieniu. Jeśli bowiem zestawiony pozornie dość spontanicznie set gra tak, że nie tylko przybyli goście, ale i obecny w pierwszym rzędzie zespół, kolokwialnie mówiąc zbiera szczęki z podłogi, to parafrazując fanatycznego, odzianego w czerń, klasyka „wiedz, że coś się dzieje”. Połączenie niczym nieskrępowanej dynamiki z fenomenalną rozdzielczością i wzorcową kontrolą najniższych składowych bezapelacyjnie pokazywało przewagę modułowych zespołów głośnikowych Sveda Audio nad „cywilną”, pojawiającą się do tej pory w U22 konkurencją. Dodatkowo swoje trzy grosze, przynajmniej jeśli chodzi o tzw. eufonię dorzucił DAC Lampizatora i w rezultacie spokojnie można było mówić o prawdziwej referencji. Czy powyższy efekt da się jeszcze powtórzyć przy innej okazji niestety nie wiem, lecz śmiem twierdzić, że na to, co zostało zaprezentowane w miniony piątek warto było czekać, gdyż oferowana jakość dźwięku dzielnie broniła się podczas konfrontacji z mającą dosłownie za chwilę nastąpić częścią „live” a to mówi przecież samo za siebie. Jesli zaś chodzi o sam, przedpremierowy materiał, to … nie psując niespodzianki powiem tylko tyle, że jest on bardziej mroczny i mocniejszy, cięższy od tego, czym do tej pory raczyła nas ekipa Editors.

Krótką przerwę natury organizacyjnej można było wykorzystać na konsumpcję, uzupełnienie płynów (szczególnym powodzeniem cieszyły się bursztynowe destylaty Ballantine’s) …

Podziwianie oldschoolowo – vintage’owego kącika przygotowanego przez ekipę Nomos …

I oczywiście kuluarowe rozmowy, od których nie stronił m.in. obecny na spotkaniu Adam „Nergal” Darski. No dobrze, nie przedłużając serdecznie zapraszam na krótką fotorelację z jedynego w swoim rodzaju akustycznego mini koncertu Editors:

Serdecznie dziękując za zaproszenie i patrząc z perspektywy czasu, na dynamikę rozwoju Studia U22, nie zdziwiłbym się, gdyby za jakiś czas w Alejach Ujazdowskich zagościli np. Stonesi, tym bardziej, że w lipcu ma się odbyć ich warszawski koncert …

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Ballantine's

Anita Lipnicka w U22

Jak nakazuje kilkuletnia już tradycja Piątki z Nową Muzyką w Studiu U22 odbywają się w dowolny dzień tygodnia z wyjątkiem … piątku, więc i tym razem środowy termin nikogo specjalnie nie zdziwił. W dodatku pomijając powszechną przedaudioshowową gorączkę i dość poważne, globalne problemy z wygospodarowaniem kilku kwadransów nad wyraz trudno było mi powiedzieć nie i nie pojawić się na przedpremierowym odsłuchu najnowszego albumu Anity Lipnickiej, która wraz z zespołem The Hats była tak miła, że popełniła album „Miód i Dym”, który na sklepowych półkach powinien pojawić się już w najbliższy piątek.

Powiem szczerze, iż szalenie ciekaw byłem jak w kameralnym, niemalże domowym otoczeniu Studia U22 wypadnie wokalistka, która od lat próbuje zerwać z wykreowanym swojego czasu w mediach wizerunkiem eterycznej zjawy lewitującej jakieś piętnaście centymetrów nad ziemią. I uczciwie muszę przyznać, że na żywo, pod gradem pytań Piotra Metza radziła sobie naprawdę świetnie. Nie dość, że zamiast „Królowej Śniegu” siedziała przed nami przeurocza, błyskotliwa, ciepła, lubiąca dobrą whisky i niestroniąca od towarzystwa zdecydowanie młodszych od siebie mężczyzn (od razu uprzedzam, że to komplement skierowany ku chłopakom z The Hats) „psychofanka Leonarda Cohena”, to jeszcze okazało się, że mamy do czynienia z artystką na tyle alternatywną, że trudno znaleźć jej miejsce na playlistach komercyjnych rozgłośni. Oczywiście powyższą charakterystykę bardzo proszę traktować z przymrużeniem oka, ale uczciwie trzeba przyznać, iż nie sposób było odnaleźć w bohaterce środowego spotkania chociażby cienia gwiazdorzenia. Zero spinki i tzw. „sodówki” tak powszechnej wśród współczesnych celebrytów. Ot piękna, dojrzała kobieta chcąca podzielić się ze słuchaczami własnymi refleksami o otaczającym nas świecie, przemijającym życiu, czasach gdy w telewizjach muzycznych królują mało wysublimowane reality show a głównym kanałem dystrybucji nowości muzycznych i teledysków stał się internet. Po prostu aż przyjemnie było Jej posłuchać, o doznaniach natury wizualnej nawet nie wspominając.

Skoro wspomniałem coś o whisky, z którą dziwnym trafem skojarzył mi się tytuł najnowszego albumu Anity Lipnickiej, to środowe spotkanie było również okazją do degustacji premierowych 15-to letnich single maltów właśnie wprowadzonych na rynek przez … Ballantine’sa. Tak, tak. Nie przewidziało się Państwu. Właśnie Ballantine’s wreszcie pokazał światu, że nie tylko blendy mu wychodzą i od razu pochwalił się dwoma nad wyraz smakowitymi singlami – The Glenburgie 15YO, oraz The Miltonduff 15YO. Nie chcąc psuć Państwu zabawy w poszukiwaniu własnych smaków nadmienię jedynie, iż Glenburgie charakteryzują intensywne nuty owocowe i miodowa słodycz za to Miltonduff to z kolei kwiatowe aromaty z subtelnymi nutami cynamonu i lukrecji.

Całe spotkanie nie miałoby jednak sensu, gdyby nie towarzysząca wywiadowi muzyka, którą tym razem reprodukował w pełni rodzimy system składający się z topowej elektroniki Lampizatora, aktywnych monitorów Sveda Audio blipo wspomaganych potężnymi (900W) subwooferami o wszystko mówiącej nazwie SUB a całość zasilana była z listwy i kablami manufaktury Acoustic Dream, z której pochodziły również nad wyraz solidne stoliki.

Marcin Olszewski