Tag Archives: BBC


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. BBC

Falcon Acoustics w Art and Voice

Opinia 1

Pomimo tego, że mamy końcówkę stycznia, to dziwnym zbiegiem okoliczności zeszłoroczne Audio Video Show nie tylko nie daje o sobie zapomnieć, lecz co i rusz podrzuca nam jedyne w swoim rodzaju pamiątki. Dzień po wystawie zawitał bowiem u nas fenomenalny system marzeń Naim & Focal, w powystawowy weekend wybraliśmy się do katowickiego Audio Stylu, by w zdecydowanie bardziej, aniżeli stadionowe, warunkach posłuchać TAD-ów Evolution One, potem gościliśmy rodzimą lampową konstrukcję Audio Reveal First, a obecnie cieszymy oczy i uszy kolejnym setem marzeń, czyli Magico A3 z topową elektroniką AVM-a a dosłownie na początku mijającego tygodnia dotarły do nas Audiovectory R 8 Arreté. Oczywiście nie mamy nic a nic przeciwko takiej formie odświeżania pamięci, bo dzięki nim nad wyraz namacalnie jesteśmy w stanie doświadczyć a zarazem utwierdzić się w przekonaniu, iż wszelakiej maści wystawy, powinny służyć li tylko oglądaniu, bo już samo słuchanie obarczone jest takim bagażem pasożytniczych artefaktów, że na dobrą sprawę kategoryzację ekspozycji należałoby wprowadzić jedynie na zestawy działające – czyli podłączone do prądu i takie, owego szczęścia nie mające. Jak się jednak okazuje podobny ruch panował również u naszych zaprzyjaźnionych dystrybutorów dokonujących bądź to przetasowań we własnych portfoliach, bądź też dopinających formalności związane z pozyskiwaniem nowych, zauważonych na minionej wystawie marek. Tak też właśnie było w przypadku Audio Atelier, które wśród ogromu prezentowanych urządzeń i systemów wyłuskało prawdziwą i budzącą zrozumiałą zazdrość perełkę, czyli brytyjską markę Falcon Acoustics.

Ze zrozumiałych względów rozmowy natury dystrybucyjnej objęte były ścisłą tajemnicą a i o fakcie ich finalizacji nikt nie „puścił farby”. Powiem nawet więcej. Otóż otrzymawszy zaproszenie odwiedzin wrocławskiego salonu Art and Voice, do momentu przekroczenia progu willi przy ulicy ul. Wojszyckiej 22a, autentycznie nie mieliśmy z Jackiem bladego pojęcia po co tak naprawdę przyjdzie nam się tłuc przez pół zaśnieżonej Polski. Serio, serio. Krzysztof Owczarek po prostu zadzwonił z zaproszeniem a my, mając do Niego zaufanie, że nie próbuje wsadzić nas na przysłowiową minę i jednocześnie mając w pamięci niepowtarzalny klimat dolnośląskiego salonu z ochotą na jego propozycję przystaliśmy. I już teraz, nieco uprzedzając bieg wypadków uczciwie muszę przyznać, że warto było zerwać się w sobotę chwilę po piątej rano i spędzić niemalże pół dnia w samochodzie, gdyż w przysypanym świeżym śniegiem Wrocławiu czekała na nas nie tylko niemalże cała oferta Falcon Acoustics, lecz również przeuroczy sam … Jerry Bloomfield. Dla osób niewtajemniczonych i niemających zbytnio pojęcia cóż owe, powyższe informacje oznaczają pozwolę sobie na małą audiofilską retrospekcję i cofnę się do Wielkiej Brytanii lat 60-ych ubiegłego wieku do studiów BBC, które wykorzystywały m.in. legendarne monitory LS3/5a i gdzie, a dokładnie w KEF Electronics Ltd., do kwietnia 1974 r. pracował, odpowiedzialny m.in. za wprowadzenie przetworników (znaczy się głośników) B1814, B139, B110, T15, B200, T27, M64 Malcolm Jones. Mr. Jones poszedł jednak na swoje i właśnie pod banderą Falcon Acoustics przez kolejne 32 lata niósł kaganek oświaty oferując swoje wyroby wszystkim miłośnikom klasycznego brzmienia Zjednoczonego Królestwa. Przechodząc w 2006 r. na, jak się miało bardzo szybko okazać połowiczną, emeryturę przekazał pieczę nad firmą swojemu przyjacielowi – Jerry’emu Bloomfieldowi, który z radością, i jak każdorazowo podkreśla, z dziką satysfakcją kultywuje nader chlubne audiofilskie tradycje.

Skoro nawet podczas wspomnianego AVS filigranowe, wyposażone w midwoofer B110 i wysokotonową kopułkę T27 monitorki LS3/5a zagrały z eletroniką, z którą nie miały najmniejszego prawa zagrać, czyli z usieciowionym odtwarzaczem CD35 Prisma Network CD i o zgrozo D-klasową integrą I35 Prisma Primare’a, to byliśmy szalenie ciekawi jak sprawdzą się w zdecydowanie bardziej przyjaznym środowisku.

Jednak na początek, chcąc nieco odtajać po podróży, skupiliśmy się na wymianie uprzejmości a gdy okazało się, że Jerry z niezwykłą serdecznością i entuzjazmem gotów jest podzielić się z nami swoją wiedzą, a przy tym jest szalenie ciekaw naszych spostrzeżeń, to nie omieszkaliśmy Go o to i owo podpytać. Okazji ku temu było bez liku, gdyż niemalże pod ręką mieliśmy przepięknie wyeksponowane serce i trzewia LS3/5a. Zero ściemy, zero baśni z mchu i paproci i historyjek o natchnieniu godnym kolejnego proroka. Ot mozolna, czysto inżynierska praca, oparta na doświadczeniu, zdobywanej przez lata wiedzy i co może okazać się dla co poniektórych „natchnionych” dość niewygodne, przede wszystkim fizyce, której praw nijak obejść i nagiąć się nie da. Za to ich znajomość okazuje się niezwykle pomocna, o ile tylko wie się co z ową wiedzą zrobić. A właśnie, co do roboty, to warto podkreślić, iż Falcony po dziś dzień wykonywane są nieopodal Oxfordu. Ponadto warto sobie uświadomić, iż w dobie z jednej strony upragnionej gigantomanii a z drugiej strony usilnych prób minimalizacji wszystkiego co da się minimalizować sztandarowy model Falcona pozostaje niezmiennie kompaktowy, co bardzo sugestywnie pokazuje zestawienie jego frontu z, jak się okazało bardzo przydatną do celów edukacyjnych, butelką … irlandzkiego destylatu.

Przestronny i zarazem szalenie klimatyczny salon, a zarazem główna sala ekspozycyjna Art and Voice mający być z założenia i tylko przedsionkiem, wstępem do właściwych odsłuchów po raz kolejny stał się miejscem prowadzenia audiofilskich dysput i niezobowiązującej kontemplacji zimowej aury za oknem.

Mając jednak na uwadze, że sobotnia wyprawa miała swój, jak się teraz okazało, nad wyraz jasny cel nie omieszkaliśmy dokonać również małego rekonesansu i sprawdzić cóż nowego pojawiło się tu i ówdzie i tym sposobem udało mi się wyłuskać wielce smakowite, przybyłe wraz z Jerrym, trzydrożne podłogówki R.A.M. Studio 30 wyposażone w wykonywane na zamówienie przetworniki, gdzie pomiędzy parą 6” polipropylenowych basowców i 1” tekstylnym tweeterem pyszniła się iście zjawiskowa, również miękka 2” kopułka średniotonowa. Dodając do tego świetny design łączący naturalną okleinę boków i pokrywającą pozostałe powierzchnie elegancką, tłoczoną syntetyczną (takie czasy) skórę oraz nad wyraz przyjazne parametry elektryczne (89dB/8Ω) może się okazać, że będzie to prawdziwy hit. Oczywiście, jak to zwykle u nas bywa najpierw będziemy woleli ich na spokojnie we własnych systemach posłuchać a z tym jeszcze chwilę zejdzie, bo prezentowana para pachniała fabryką i była kompletnie niewygrzana.

Wygrzani za to byli za to główni sprawcy naszej ekspedycji, czyli ustawione na firmowych standach (FAE-0053B), ortodoksyjnie wierne recepturze BBC monitory LS 3/5a w jedynie słusznej … 15 Ω wersji. Mało poważne gabaryty, obudowa zamknięta i deklarowana przez producenta skuteczność rzędu 83dB dość jasno wydawać by się mogło wskazywały na konieczność użycia odpowiednio muskularnej amplifikacji i wybór „kameralnego” (czytaj niewielkiego) lokum a tymczasem we Wrocławiu zastaliśmy je w 26 metrowym pokoju podłączone pod 50W, zintegrowany wzmacniacz Lavardin ISx Reference. Czyli proszenie się o kłopoty? Niewykluczone, ale zarówno Krzysztof, jak i reszta rezydującej na Wojszyckiej ekipy zamiast patrzeć w tabelki woli kierować się własnym doświadczeniem, bo kto jak nie Oni wiedzą najlepiej co mają na półkach. W rezultacie z dzielonym źródłem Reimyo wspomaganym Luminem i kanadyjsko – japońskim miksem (Luna Cables/Harminix/Hijiri) okablowania uzyskano efekt przewyższający wszelkie, nawet najbardziej optymistyczne przewidywania. Bowiem oferowaną dynamikę, rozmach i wyrafinowanie spokojnie można było przypisać iście high-endowemu systemowi opartemu na sporych podłogówkach, a tymczasem grało to, co wymieniłem – czyli to, co widać na załączonych fotografiach. Jeśli kogoś zachwyciła prezentacja podczas AVS, to po odsłuchu w Art & Voice prędzej sprzeda nerkę, lub podpisze cyrograf z Panem Ciemności, aniżeli chociaż nie spróbuje stać się jego szczęśliwym posiadaczem. Serio, serio. Siadając na kanapie vis a vis grającego systemu z szeroko rozstawionymi Falconami spokojnie można było zapomnieć o całym świecie i niejako od nowa słuchać ulubionych nagrań, gdyż takiej homogeniczności, soczystości i wyrafinowania przy jednoczesnej iście dzikiej frajdzie z grania ze świecą szukać.
A teraz mała anegdota natury sytuacyjnej. Kiedy tak sobie siedziałem i rozkoszowałem się kwintesencją legendarnego brzmienia BBC do pokoju odsłuchowego zajrzał Jerry Bloomfield z pytaniem, czy mógłby się przysiąść, na co z radością przystałem. W tzw. międzyczasie z Falconów sączyły się barokowe trele, kameralne „jazzy” i generalnie repertuar pozwalający ukoić skołatane nerwy, aż tu nagle Jerry z rozbrajającą szczerością stwierdził, że całkiem nieźle grają te ich maluchy, ale Metallicy na tym słuchać się raczej nie da. Popatrzyłem na Niego, sięgnąłem po iPada, kilka kliknięć i zabrzmiały pierwsze takty „Enter Sandman” Mety, a że w interpretacji Youn Sun Nah, to już zupełnie inna sprawa ;-) Jak byłoby z oryginałem nie sprawdzaliśmy, ale jeszcze nic straconego, bo skoro Falcon Acoustics ma już oficjalną polską dystrybucję, to prędzej, czy później któryś z ich wyrobów powinien się u nas na testach pojawić.

Serdecznie dziękując ekipie Art and Voice / Sztuka i Głos za zaproszenie, gościnę i szalenie miłą niespodziankę, w tym możliwość kilkugodzinnego spotkania z Jerrym Bloomfieldem, oraz odsłuchu w wielce komfortowych warunkach legendarnych monitorów Falcon Aoustics LS 3/5a, mamy nadzieję, że nowa pozycja we wrocławskim portfolio również nad Wisłą cieszyć się będzie w pełni zasłużoną popularnością. Do zobaczenia.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Gdy ze stolicy Dolnego Śląska – Wrocławia dotarło do naszej redakcji zaproszenie odwiedzin zlokalizowanego tam salonu audio Art & Voice, całość z przyjemnością potwierdzonego przedsięwzięcia obciążona była dwoma niewiadomymi. Jedną, jak można się domyślić, stanowiła mocno determinująca przyjemność podróży kapryśna, bo często zmienna zimowa pogoda. Zaś drugą, zdawkowa informacja, że bez względu na wszystko poznawszy główny cel będziemy pozytywnie zaskoczeni. Niestety jak to w życiu bywa, według prognoz jednodniowe przemierzenie połowy Polski miało odbyć się w bardzo ciężkich warunkach drogowych, co już na starci mocno podnosiło porzeczkę naszych oczekiwań. Suma summarum wypad do przywołanego już Wrocławia doszedł do skutku, a wszystko co się tego dnia wydarzyło, postaram się w kilku zdaniach poniższej relacji wyłożyć.

Jak myślicie, czy wysiłek się opłacił? Naturalnie. I to nie tylko dla nas, ale również dla Was – jako potencjalnych zainteresowanych. Dlaczego? Okazało się bowiem, że czekała na nas legenda zespołów głośnikowych w postaci mogących wylegitymować się certyfikatem radia BBC, kultowych monitorów LS3/5a angielskiej marki Falcon Acoustics. Naturalnie we wrocławskim High end-owym showroomie oprócz przywołanych radiowych maluchów dumnie prezentowała się cała rodzina produktów spod znaku Falcon, jednak kolumny nie były jedyną atrakcją tej wizyty. Tą drugą, a spokojnie można powiedzieć, że ważniejszą była osobista wizyta w Polsce właściciela i współkonstruktora kolumn tytułowego brandu Jerrego Bloomenfielda. Sympatyczny gość z Wysp Brytyjskich bez najmniejszych oporów zdradzał ciekawe tajniki swojego portfolio, co sprawiło, że cały trud dotarcia na to wydarzenie odszedł w niepamięć.

Jak obrazują zdjęcia, tego przedpołudnia mieliśmy okazję, co prawda na razie wyjazdowo i jedynie wstępnie, ale za to w spokoju zapoznać się możliwościami budowania świata muzyki przez kultywujące doświadczenia radiowych lat zespoły głośnikowe LS3/5A. Rzeczone kolumny są pięknie wykonane, co przy fantastycznych wartościach sonicznych (o tym za moment) jest dodatkowym punktem „za” podczas ewentualnych rozważań zakupowych. System oparty był o źródło japońskiej marki Reimyo, francuski wzmacniacz Lavardin i kanadyjsko-japońskie okablowanie. Efekt? Spokojnie mogę określić jako zjawiskowy. Maleńkie pudełeczka, a bas jak z podłogówek. To natychmiast w Waszych ośrodkach zarządzania ciałem może rodzić podejrzenia typu – pewnie najniższe tony są dominujące. Ale uspokajam. Dźwięk był bardzo zrównoważony. Owszem trącony nutką muzykalności, ale tylko w celu przeciwdziałania oznakom anoreksji. To była muzyka, jakiej zawsze szukam. Gdy trzeba zwiewna, gdy trzeba mocna w barwie, ale zawsze przyjemna w odbiorze. Po czym wnoszę, że zaskakująco energiczny bas nie był zmorą kolumn? To proste. Wystarczyło puścić płytę Larsa Danielssona w duecie z Leszkiem Możdżerem, gdzie kontrabas mówiąc kolokwialnie jest lekko przewalony, a potem trio spod znaku ECM – Keith Jarret, Gary Peacock i Jack Dejohnette, aby zorientować się, że ilość basu w basie zależy nie od ogólnego sznytu grania kolumn, tylko materiału źródłowego. Kreśląc dalej opis odsłuchu chyba nikomu nie muszę udowadniać umiejętności kolumn w domenie budowania szerokiego i głębokiego spektaklu muzycznego przy zarezerwowanej dla małych monitorów zwiewności. Po prostu siadamy, zamykamy oczy i zatapiamy się w muzyce. Żadnych prób analizowania wydarzeń, co w teorii jest zmorą audiofilów, a co LS3-kom skutecznie udaje się wyeliminować. Nie wierzycie? Cóż, nie będę na siłę nikogo przekonywał. Wystarczy wybrać się do stosownej placówki.

Kończąc tą krótką, ale myślę, że mocną w przekazie relację z wyjazdu do Wrocławia chcę podziękować dystrybutorowi za zaproszenie na spotkanie z jak się okazało legendą działu zespołów głośnikowych. I nie chodzi mi w tym momencie o same kolumny, tylko w większej mierze o właściciela tego biznesowego przedsięwzięcia. To było bardzo miłe spotkanie tak około-techniczne jak i towarzyskie, co bez najmniejszych problemów pozwoliło zapomnieć nam z Marcinem o włożonym w ten wypad wysiłku. Czy nowa marka w portfolio okaże się biznesowym sukcesem, pokaże rynek. Jednak te klika spędzonych z monitorami Falcon Acoustics LS3/5A godzin pozwala mi przypuszczać, że może to być strzał w przysłowiową dziesiątkę.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. BBC

Spendor SP100R2

Link do zapowiedzi: Spendor SP100R2

Opinia 1

Spoglądając przekrojowo na rynek kolumn głośnikowych nawet minimalnie zorientowany w tym temacie miłośnik dobrego brzmienia bardzo szybko dochodzi do wniosku, że ów świat ma wiele odsłon. Co mam na myśli? Nic specjalnego. Chodzi o podstawowe założenia konstrukcyjne, które są bardzo mocnym przysłowiowym stemplem w zakresie cech charakterystycznych danej myśli technicznej? Jakieś przykłady? Proszę bardzo. Jednym tchem jestem w stanie wymienić kolumny tubowe, odgrody, konwencjonalne konstrukcje zamknięte i wspomagane bas-refleksem. Każde z nich mają swoich dozgonnych zwolenników i zatwardziałych przeciwników, ale przy całej wspaniałości dla ewentualnych piewców superlatyw większość z nich nie może pochwalić się jednym z punktu widzenia rozpoznawalności dość ważnym określeniem. Jakim? Może zabrzmi to brutalnie, ale wymienione kilka linijek wcześniej produkty nigdy nie będą określane przydomkiem „kultowych konstrukcji radia BBC”. Banał? Bynajmniej. Sam przechodziłem okres zachłyśnięcia się tą szkołą brzmienia i wiem, że owszem, po jakimś czasie jesteśmy w stanie z tego wyrosnąć, ale nie można odmówić tym kolumnom zjawiskowości oddania najważniejszego dla człowieka zakresu częstotliwościowego, jakim jest magiczna średnica. I wiecie co? Dzisiaj, po kilku latach osobistej zabawy z konstrukcjami Harbetha i dwóch testowych spotkaniach z Grahamami mam niekłamaną przyjemność zaprosić Was na kilka akapitów o kolejnej marce związanej ze słynną rozgłośnią, w postaci angielskich monitorów Spendor SP 100 R2, które na naszym rynku dystrybuuje krakowsko-warszawski Nautilus.

Rozprawiając na temat budowy i wyglądu tytułowych kolumienek najważniejszym dla tej konstrukcji i niestety stojącym w opozycji do światowych trendów aspektem jest trochę pokraczna, bo wielgachna, wpadająca w drgania podczas słuchania muzyki, prostokątna skrzynka. Tak tak, rynek kolumn dąży obecnie do jak największej minimalizacji wibracji obudowy zespołów głośnikowych, a panowie ze Spendora, jak mantra powtarzają od kilkudziesięciu lat, że te posklejane w prostopadłościan, stosunkowo cieknie płaszczyzny są elementem strojenia końcowego brzmienia tych kolumn. Mało tego. Aby dobrze zagrały, najlepiej jest wykorzystać firmowe, również nieco makabrycznie wyglądające podstawki z kwadratowych w przekroju poprzecznym, dość cienkich prętów. Możecie się śmiać, ale próbowałem postawić oceniane monitory na innych standach i niestety z przykrością muszę stwierdzić, iż prezentowany przez dedykowany tandem czar muzyki prysł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki złej wiedźmy. Zatem reasumując, obcując z produktem o kryptonimie Spendor SP 100 R2 dostajemy dwa nadmuchane monitory z usytuowanymi na przedniej ściance trzema przetwornikami – poczynając od dołu basowym, wysoko-tonowym i średnio-tonowym. Ale to nie koniec wyliczanki, gdyż walka o odpowiedni dla wielkości kolumn zapas najniższego pasma spowodowała pojawienie się na froncie zlokalizowanych na zewnętrznych flankach wysokotonówki dwóch portów bass-refleksu. Ostatnim akcentem awersu setek Spendora jest mocowana w sześciu punktach maskownica. Analiza wyposażenia pleców testowanych Angielek nie będzie obfitować w jakiś rozbudowany słowotok, gdyż znajdziemy na nich jedynie podwojony zestaw terminali przyłączeniowych i zorientowaną tuż nad nimi naklejoną tabliczkę znamionową. Całość oczekującego na werdykt projektu uzupełniają wspominane na początku tego akapitu firmowe standy.

Próba wprowadzenia Was w temat prezentacji świata muzyki przez potomków rodu związanego z radiem BBC już na starcie zmusza mnie do stwierdzenia, że każda ze znanych mi tego typu konstrukcji – Harbeth, Graham, czy dzisiejszy Spendor przy całej zabawie w ciekawe oddanie niuansów średnicy robi to trochę inaczej. Pierwsze dwie stawiają na mocne jej wysycenie z pracą w domenie oddechu muzyki przez Harbethy (Graham ma nieco oszczędniejsze wysokie tony), natomiast SP 100 R2 stawiają bardziej na informacyjność, co natychmiast odbija się na utracie czaru w wokalizach, ale za to w bonusie daje nam spory, ulatujący gdzieś w zbyt gęstych konstrukcjach pakiet danych o mimice twarzy artystów. Czyli ni mniej, ni więcej typowe coś za coś. Gdybym miał przekrojowo napisać, jaki obraz malują tytułowe konstrukcje, wyraźnie zaznaczyłbym, że oferują solidną podstawę basową, nieco szczuplejszą niż wspomniane rodzeństwo (Graham i Harbeth) średnicę i stające w pierwszym szeregu większości materiału muzycznego wysokie tony. To zaś natychmiast powinno zapalić Wam czerwoną lampkę ostrzegawczą, która sygnalizowałaby bardzo uważne podejście do tematu doboru elektroniki. Po prostu zła (czytaj: zbyt oszczędna w masę w centralnym pasmie akustycznym) konfiguracja może spowodować szkodliwe przesunięcie tonacji w górę, a to już krótka ścieżka do obcowania z krzykiem, a nie muzyką, za co w pełni odpowiadać będzie sam użytkownik. Na szczęście moja układanka sama w sobie jest mocno soczysta, dlatego też nie miałem większych problemów z uzyskaniem wyników, które pozwoliłyby na wyciągnięcie testowych wniosków. Jednak zaznaczam, jeśli jesteście wystarczająco zdeterminowani, oceniane kolumny z pewnością da się ułożyć do swojej, nawet bardzo wymagającej estetyki grania, a ja zadbałem jedynie, aby kilkunastodniowa zabawa była w miarę reprezentatywna dla tej marki, a nie w pełni chodziła moimi ścieżkami. Jak zatem wypadła konkretna muzyka na testowej konfiguracji? Na początek poszedł Adam Bałdych Trio „Bridges”. Nie powiem, z pewnością nie było to mistrzowskie na miarę moich ISIS-ów odtworzenie tego krążka. Owszem, niskie rejestry bardzo dobrze budowały dostojność fortepianu i solidnie oddawały energię atrybutów bębniarza. Mało tego. Również wysokie tony błyszczały jak nigdy wcześniej. Jestem pewien, że dla wielu z Was byłaby to referencja, jednak w bezpośrednim zderzeniu z codziennym punktem odniesienia w tej fajnej jazzowej przygodzie ucierpiały trochę skrzypce frontmena. Nie było to matowe szuranie włosia po strunach, tylko coś na kształt szumu z tendencją do popiskiwania, co zepchnęło ten instrument na dalszy plan percepcji, a przecież to generator fal pomysłodawcy kompilacji i to wokół niego miała rozgrywać się cała akcja. Ale po raz kolejny zaznaczam, konfrontuję usłyszane wnioski z ponad dwukrotnie droższymi kolumnami i na wypisane aspekty należy wziąć stosowną poprawkę. Zgoła inaczej wypadł repertuar z muzyką elektroniczną w wydaniu grupy Depeche Mode „Exciter”. Tutaj z racji mocnej obróbki nagrań w stronę zaplanowanej artystycznej sztuczności nie było dyskomfortu w stylu braków w gęstości średnicy. Nawet głos wokalisty za sprawą przypisanej tym konstrukcjom szczegółowości w zakresie wybrzmiewania wydawał się zyskiwać na wyrazistości. Jednym słowem repertuar był wodą na młyn bohaterek naszej pogawędki. I gdy wydawało się, że angielska myśl techniczna jest w stanie dobrze zagrać tylko sztuczną muzą, trochę z odsieczą przyszła jej nasza diva w osobie Anny Marii Jopek z najnowszym materiałem „Minione”. To jest mocno podkręcona w wysyceniu i świeżości grania realizacja, co przy lekkim zaznaczeniu ilości górnych rejestrów znakomicie uzupełniało będące sznytem grania Spendorów niedociągnięcia w zakresie soczystości pasma odpowiadającego za prezentację ludzkiego głosu. I gdy po tym bardzo dobrze pokazującym realia grania Angielek trój-paku pozwoliłem sobie na nieangażujące mnie już tak bardzo, wręcz lajtowe słuchanie muzyki, w odbiorze sumarycznym okazało się, że to co na początku wydawało się dla mnie trochę odstające od znanej mi z innych produktów kultowego klubu radia BBC estetyki prezentacji muzyki, było ich będącym dla wielu melomanów prawdopodobnie łatwym do zaakceptowania znakiem rozpoznawczym. Przecież metka przynależności do elity nie determinuje takiej samej prezentacji dla wszystkich członków, tylko pozwalając na inny sposób myślenia udowadnia fakt różnego pomysłu na muzyką pośród realizatorów radiowych tej samej stacji. Tak po krótce wygląda temat walorów dźwiękowych tytułowych paczek. Z pewnością zauważyliście, że ani razu nie wspomniałem w tekście o sposobie budowania wirtualnej sceny dźwiękowej. Naturalnie zrobiłem to celowo, gdyż rozprawianie na ten temat w przypadku monitorów rodem ze studia byłoby dla nich krzywdzące. One mają to wpisane w kod DNA i najzwyczajniej w świecie nie chciałem obrażać tych produktów paplaniną o podstawowych umiejętnościach.

Spinając cały test w jeden wniosek delikatnie przypominam o solidnym przygotowaniu się potencjalnego zainteresowanego do tematu odpowiedniego doboru współpracujących ze Spendorami SP 100 R2 komponentów. I nie mówię tego, żeby sztucznie budować wokół nich otoczkę wyjątkowości, tylko zwracam uwagę, że swoim sznytem grania zdradzają duże chęci do brylowania w temacie pakietu informacji o nagraniu, co w konfiguracji stawiającej na podobne aspekty może być przysłowiowym gwoździem do trumny zwanej porażką. Obleciał Was strach? Niepotrzebnie, gdyż już niewymagający specjalnych zabiegów dociążania przekazu zestaw audio jest w stanie na tyle dobrze dogadać się z naszymi bohaterkami, że nawet przypadkowe spotkanie we własnej samotni może pchnąć Was w świat zarezerwowany dla posiadaczy kultowych kolumn radia BBC. Zaciekawieni? Zatem ruch po Waszej stronie.

Jacek Pazio

Opinia 2

O utożsamianych z danym obszarem kulturowym czy też nacjią estetykach – szkołach grania napisano tyle, że nie ma sensu tego po raz kolejny powtarzać. Wystarczy tylko wspomnieć, że owe stereotypy, bo inaczej takich skojarzeń nazwać nie sposób odcisnęły głębokie i nadal obecne piętno na branży audio. Całe szczęście świat już od dawna dał sobie spokój z takimi podziałami a że i administracyjne granice coraz częściej dla podróżnych przyjmują formę mijanych, ledwo zauważalnych tablic informujących o zmianie kraju przez który w danym momencie przejeżdżamy nie dziwi fakt, iż dźwięk generowany przez dane urządzenie warto rozpatrywać li tylko w kategoriach wpisującego się w nasze upodobania, bądź z nimi nieco się mijającego. Jednak w całym tym, coraz bardziej zunifikowanym i kosmopolitycznym tyglu są rzeczy, które wydawać by się mogły stałe i niezmienne niczym wzorzec metra w Sèvres. Mowa o klasycznym, legendarnym i u większości z nas, audiofilsko skażonych, przedstawicieli homo sapiens, wywołującym pogodny uśmiech i budzącym jednoznacznie pozytywne emocje „brzmieniu BBC”, czyli estetyce reprodukcji, którą spokojnie można uznać za podwaliny współczesnego Hi-Fi i High-Endu. Nie zdradzę chyba żadnej tajemnicy, jeśli powiem, że na chwilę obecną pieczę nad ową spuścizną sprawuje trzech wiernych akolitów – Graham, Harbeth i Spendor. O ile jednak z oferty pierwszej z wymienionych manufaktur mieliśmy już okazję przetestować zarówno LS5/8 jak i LS5/9 a obecny dystrybutor Harbetha sprzęt na testy wypożycza z entuzjazmem mogącym konkurować jedynie z chęcią obecnego rządu do odcięcia dotacji dla toruńskiego kaznodziei, uznaliśmy, że nie ma na co czekać i sięgnęliśmy po wyrób trzeciego na powyższej liście producenta. Tym oto sposobem w naszym oktagonalnym OPOSie (Oficjalnym Pokoju Odsłuchowym Soudrebels) zagościły Spendory SP100R2.

Do niedawna 100-ki zwykło uważać się za modele topowe i zarazem zwieńczenie klasycznego dzieła spod egidy inżynierów BBC. Traf jednak chciał, iż od przełomu 2015 i 2016 roku miano flagowców przypada już podłogowym SP-200. Podobny obrót spraw można było zauważyć w portfolio Grahma, u którego po dwudrożnym LS5/8, zamiast trójdrożnego monitora mogącego konkurować w tytułowymi 100-kami Spendora i Monitor 40.2 Harbetha ni stąd ni zowąd pojawiła się potężna podłogówka Votu. Całe szczęście jak widać na załączonych zdjęciach SP100R2 jest ortodoksyjnie klasyczny i do szpiku swych audiofilskich kości, przynajmniej pod względem proporcji i budowy, wierny lata temu wypracowanym dogmatom. Podobnie jest z przypominającymi wykonaną z prętów zbrojeniowych instalację standami. Trudno mieć jednak pretensję o coś, co tak naprawdę było od zawsze i równie nierozerwalnie z monitorami BBC jest kojarzone. To prawdziwa klasyka gatunku a że na tle obecnych trendów i mód sprawiająca wrażenie nieco archaicznej? Cóż, całe szczęście musu zakupu nie ma a miłośnicy wiotkich smukłości i tak i tak skierują swoje zainteresowanie ku filigranowym System Audio, czy też strzelistym Raidho.
Jeśli chodzi o zastosowane przetworniki to śmiało możemy powiedzieć, że w 2/3 za efekt finalny winę ponosi sam producent, gdyż zarówno 30 cm bextrene’owy basowiec, jak i 18 cm polimerowy średniotonowiec powstają w fabryce Spendora w Hailsham (East Sussex) a jedynie 22 mm kopułka dostarczana jest przez norweskiego Seasa zgodnie z brytyjską specyfikacją. Dodatkowo warto wspomnieć, iż przetwornik średniotonowy pracuje w dedykowanej, zamkniętej komorze z MDFu a ściany Spendorów wykonano z MDFu i HDFu o zróżnicowanej grubości, przy czym front i tył są najgrubsze a góra i dół najcieńsze. Dół pasma jest wspomagany dwoma, znajdującymi się na froncie portami bass reflex. Podwójne terminale głośnikowe przykręcono bezpośrednio do pleców kolumn, więc nie będzie problemów z aplikacją dowolnie zakonfekcjonowanych przewodów.

Zanim jednak przejdę do opisu walorów brzmieniowych tytułowych monitorów pozwolę sobie na małą dygresję. Doprawdy trudno mi powiedzieć, co z dostarczoną do nas parą robili poprzedni testerzy, lecz stan, w jakim znajdowały się maskownice kategorycznie wykluczał umieszczenie ich zarówno na kolumnach, jak i udział w sesji zdjęciowej. W związku z powyższym podczas tak odsłuchów, jak i zdjęć wspomniane maskownice pozostawały w kartonie a my całą siłą woli staraliśmy się wyprzeć z pamięci ich wielce żałosną kondycję.

Mając na uwadze domniemany (wynikający ze stanu maskownic) całkiem pokaźny „przebieg” dostarczonej do testu pary kolumn postanowiliśmy jednak również i w naszym dyżurnym systemie nieco dłużej niż zwykle dać spokojnie im się rozgościć. Dlatego też przez blisko tydzień od przybycia Spendory niezobowiązująco sobie „plumkały” w tle a my równie niezobowiązująco, własnousznie weryfikowaliśmy informacje o ponadnormatywnym zapotrzebowaniu angielskich monitorów na przestrzeń i niemalże wrodzonej niechęci do bliskości ścian. Całe szczęście na brak przestrzeni tak z boków, jak i za sobą 100-ki narzekać nie mogły, więc i my jakoś niespecjalnie musieliśmy z ich ustawieniem kombinować i koniec końców wylądowały tam, gdzie większość goszczących u nas kolumn, czyli pomiędzy ISISami.
No dobrze, a jak z dźwiękiem? Cóż, na początek, żeby zbytnio nie psuć niespodzianki powiem, że … zaskakująco i to na tyle, że w pierwszej chwili trudno było nam odnaleźć jakikolwiek wspólny pierwiastek z dotychczas odsłuchiwanymi, namaszczonymi przez BBC konstrukcjami. Ba, nawet z filigranowymi, otwierającymi stawkę maluchami 3/5 nie za bardzo było jak je powiązać. Zamiast bowiem spodziewanego zaokrąglenia skrajów pasma i wielce uzależniającej, nieco wypchniętej i dosaturowanej średnicy w klasycznym, brytyjskim stylu, otrzymaliśmy dźwięk próbujący uchodzić za liniowy i wręcz „studyjnie” rozdzielczy. Góra pasma zamiast stanowić jedynie słodkie, dyskretne dopełnienie polimerowej 18-ki kiedy tylko mogła starała się zaznaczyć swoją obecność, a że niestety pod względem tak gładkości, jak i kultury pracy, o faktycznej rozdzielczości (nie mylić z detalicznością) nie wspominając, dość wyraźnie odstawała od tego, do czego zdążyły mnie przyzwyczaić zarówno zaimplementowane w moich dyżurnych Gauderach „harmonijki” AMT, jak i wklęsłe berylowce ostatnio testowanych Focali Kanta N°2 . Tak po prawdzie również i finezja nie była ich najmocniejszą stroną, więc bardzo szybko zmuszony byłem wyeliminować z przygotowanej playlisty pozycje w stylu „Dystopii” Megadeth, gdyż już pierwsze takty „The Threat Is Real” wywołały silne stany lekowe i obawę nie tyle uszy, co okulary, bo jakoś nie miałem ochoty na wymianę osadzonych w nich poliwęglanowych szkieł. OK, żarty na bok. Góry po prostu, jak na oldschoolowe klasyki, jest zaskakująco dużo i przez to zdecydowanie bliżej im do współczesnej, aniżeli skupionej wokół BBC konkurencji. A że pod względem finezji najwyższych składowych nieco odstają od podobnie wycenionych sparingpartnerów to już zupełnie inna bajka i nic na to nie poradzimy. Tzn. poradzić można, ale sugerować ich nabywcom znalezienie wzmocnienia o dość zwiewnej, czy też przyciemnionej górze wydaje mi się mało eleganckim rozwiązaniem.
Jak już zdążyłem nadmienić średnica stawia raczej na neutralność aniżeli wysycenie i eufonię, więc właśnie w niej można doszukiwać się studyjnej proweniencji. Nie upiększa, nie maskuje i nie stara się za wszelką cenę nam się przypodobać. Wprost i bezpardonowo informuje, przekazuje informacje zawarte na materiale źródłowym, ich ocenę pozostawiając nam. Mamy więc do czynienia z możliwie transparentną reprodukcją a nie interpretacją tego, co znalazło się na odtwarzanych w danym momencie plikach i krążkach. Zatem bez najmniejszego trudu usłyszymy, że Cassandra Wilson uroczo sepleni a Anna Maria Jopek na „ID” lubi sobie mikrofon wsadzić niemalże do gardła. Ot prawda nagrania w najczystszej postaci.
Na sam koniec zostawiłem odtwarzany przez 30 cm woofer dół pasma, który spokojnie również można uznać za godnego reprezentanta epoki w jakiej triumfy święciła brytyjska myśl techniczna skupiona wokół legendarnej rozgłośni. Nie sposób bowiem zarzucić mu zarówno braku wolumenu, czy drajwu, bo w obu tych aspektach Spendory naprawdę nie mają się czego wstydzić i gdy tylko zajdzie ku temu okazja z radością potrafią przyłożyć.
Wystarczy bowiem włączyć tylko ścieżkę dźwiękową z „Gladiatora”, poczekać na „The Battle” a potem przejść się po sąsiadach i przerosić za wywołane małe trzęsienie ziemi. Co prawda krawędzie konturów kreślone są nieco grubszą aniżeli ze sztywnych membran konkurencji kreską, ale tego typu krągłości mają zagorzałe i przede wszystkim wierne grono zwolenników i trudno się temu dziwić.

Pół żartem pół serio można stwierdzić, że Spendory SP100R2 to klasyczny przykład wilka w owczej skórze. Z wyglądu archaicznie klasyczne i w 100% wierne kannom wyznaczonym przez BBC blisko pół wieku temu a za to brzmieniowo stojące niejako w rozkroku pomiędzy tym co było a tym co obecnie króluje na ryku. Czy taki dość karkołomny mix przypadnie Państwu do gusty nie mi w tym momencie osądzać, ale jeśli tylko będziecie mieli możliwość posłuchania 100-ek we własnym systemie, to gorąco Was do tego zachęcam, bo nawet jeśli nie zostano one u Was na stałe, to będziecie mieli przynajmniej satysfakcję, że mogliście je u siebie gościć.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Nautilus
Cena: 39 900 PLN para + 2 990 PLN standy

Dane techniczne:
Typ: 3-drożna konstrukcja bass-reflex
Głośnik wysokotonowy: 22 mm kopułkowo-pierścieniowy, chłodzony cieczą
Głośnik średniotonowy: 180 mm, membrana polimerowa Spendor
Głośnik niskotonowy:300 mm, membrana bextrene’owa Spendor
Efektywność: 89 dB (1 W, 1 m)
Częstotliwość podziału: 490 Hz, 3.6 kHz
Pasmo przenoszenia: 25 Hz – 25 kHz
Impedancja nominalna: 6 Ω
Rekomendowana moc wzmacniacza: 25-250 W
Złącza: zaciski podwójne, złocone
Wymiary (WxSxG): 700 x 370 x 433 mm
Waga: 36 kg/szt.
Dostępne okleiny: Cherry, Dark walnut

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. BBC

Spendor SP100R2
artykuł opublikowany / article published in Polish

Wśród wąskich frontów współczesnych konstrukcji klasyczne Spendory SP100 R2 wyróżniają się niczym Citroen BL11 na tle swych XXI w. potomków. Coś jednak w tych nieco dziś zapomnianych proporcjach być musi skoro wiernych fanów „brzmienia BBC” nie ubywa.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. BBC

Graham Audio LS5/9

Link do zapowiedzi: Graham Audio LS5/9

Opinia 1

Tuż po zeszłorocznym Audio Video Show mieliśmy niewątpliwą przyjemność gościć w naszych skromnych, oktagonalnych progach przedstawicielki klasycznej i sięgającej złotych czasów brytyjskiego Hi-Fi legendy BBC, czyli kolumny Graham Audio LS5/8. Pozornie anachroniczne proporcje i równie oldschoolowy wygląd nie przeszkodziły im jednak w zjednaniu sobie naszej szczerej sympatii. Grając nie tylko diametralnie inaczej, co wręcz całkowicie wbrew obecnie obwiązującym trendom pokazały, że piękno niejedno ma imię a i prawda o muzyce jest pojęciem tak względnym co subiektywnym i zmieniającym swe oblicze na przestrzeni lat. Ne ma się jednak co czarować i zaklinać nieraz szarej rzeczywistości, czy mówiąc prosto z mostu polskich realiów mieszkaniowych. Dlatego też z myślą o wszystkich tych, którzy z oczywistych względów nie mają szans na wstawienie niezaprzeczalnie absorbujących gabarytowo LS5/8 wzięliśmy pod lupę ich zdecydowanie bardziej cywilizowane rozmiarowo rodzeństwo, czyli model LS5/9.

Choć genezą powstania Graham Audio było może nie tyle przywrócenie świetności legendarnym monitorom BBC, co przypomnienie ich niepodrabialnego brzmienia współczesnym melomanom i audiofilom poprzez tworzenie możliwie zgodnych z oryginałami replik, to korzystając ze współczesnych zdobyczy techniki pewne „drobiazgi” zostały wykonane lepiej aniżeli w latach 70 i 80 ubiegłego tysiąclecia było to możliwe.
Tak też jest przypadku LS5/9, gdzie z jednej strony mamy ten sam co w oryginałach głośnik wysokotonowy Son Audax HD 13D34H a z drugiej całkowicie nowy przetwornik nisko-średniotonowy, zaprojektowany i zbudowany w UK przez firmę Volt. Przeprojektowaniu poddana została również zwrotnica, którą przygotował dla Grahama sam Derek Hughes. Proporcje i wymiary obudów pozostały bez mian. To nadal zaskakująco, irracjonalnie wręcz cienka 9 mm (!) fornirowana sklejka brzozowa wytłumiona od wewnątrz jedynie warstwą masy bitumicznej i płatami wełny Rockwool, przez co oczywistym jest, że o czymś tak pożądanym w dzisiejszych czasach jak „martwej”, czy jak kto woli „głuchej” skrzyni można sobie co najwyżej pomarzyć. Jednak to nie błąd w sztuce a celowy zabieg, gdyż projektanci postanowili owe drgania wykorzystać a poprzez odpowiednie skręcenie obudowy Grahamów najogólniej rzecz mówiąc są strojone. Całe szczęście w porównaniu do swoich protoplastów we współczesnych, tytułowych konstrukcjach maskownice nie tylko montowane są za pomocą ukrytych pod fornirem magnesów, a nie jak drzewiej bywało rzepów, co również ich zdjęcie nie naraża osób o słabszych nerwach na atak spowodowanej szokiem estetycznym histerii. Wszystko, patrząc na zagadnienie z punktu tak estetycznego, jak i stolarskiego jest na najwyższym poziomie. Śmiało można stwierdzić, że wręcz  wymuskane. Co prawda trzeba się przyzwyczaić do „durszlakopodobnej” blaszanej osłony tweetera i wystawionego na forum publicum panela umożliwiającego regulację wysokich tonów z … niewielką pomocą lutownicy. Terminale głośnikowe są za to najnormalniejsze w świecie – pojedyncze, solidne i pozbawione modnych ostatnio zabezpieczeń spędzających sen z oczu posiadaczom kabli zaterminowanych widłami.
Nieco mniej entuzjazmu budzić za to mogą firmowe standy stanowiące przykład niemalże garażowej prostoty i pragmatyzmu. Są to bowiem niezbyt grube i niezbyt wysublimowane wzorniczo, w dodatku dość lapidarnie zespawane stalowe pręty, na których montażu kolumn dokonuje się z użyciem BluTacka. Z ww. „plasteliny” toczy się bowiem niewielkie kulki, umieszcza na wierzchołkach prętów i na nich usadawia kolumny. Może na pierwszy rzut oka wygląda to dość kuriozalnie, ale tak nakazuje nie tylko tradycja, lecz i zdrowy rozsądek, gdyż skoro tak zaleca sam producent, to przecież sensownym wydaje się mu zaufać.
Kolejną i w pewnym stopniu znamienną ciekawostką wydaje się być drobna nieścisłość związana z pewny bonusem, jaki zdobyć można nie tyle zaglądając, co po prostu zapoznając się z dołączaną przez producenta instrukcją obsługi, dzięki której być może unikniemy paru rozczarowań. Chodzi mianowicie o dość znaczący rozjazd pomiędzy podawanymi przez Grahama i polskiego dystrybutora wartościami dotyczącymi rekomendowanych mocy współpracujących z LS5/9 wzmacniaczy. Otóż Audiopunkt podaje nad wyraz optymistyczny zakres 15-300 W, za to sięgając do firmowej broszury znajdziemy wartości 50-150W a jakby tego było mało na stronie produktowej widnieje przedział 50 – 200W. Krótko mówiąc z całego tego galimatiasu można wysnuć jedynie słuszny wniosek, że o ile z nadmiarem mocy przesadzić będzie raczej ciężko, co z resztą sugeruje sam producent, to zbyt cherlawych wzmacniaczy podłączać raczej nie ma sensu, bo dźwięk będzie cienki jak zadek zaskrońca.

A jak tytułowe legendy BBC grają? Cóż, żeby być zupełnie szczerym musze przyznać, że przez kilka ładnych godzin musiałem nie dość, że dokonać samoistnego resetu, by przestać próbować je porównywać ze współcześnie zaprojektowanymi konstrukcjami, to w dodatku koniecznym okazało się całkowite wyrugowanie z pamięci, czy też podświadomości ich studyjnej proweniencji.  O ile jednak pierwszym zjawiskiem zajmę się za chwilę, to przy drugim sprawa wydaje się dość jasna i oczywista. Przecież synonimem studyjnego monitora jest możliwie analityczny, transparentny i pełnopasmowy dźwięk pozbawiony wszelakiej maści podbarwień i upiększeń jakże lubianych na rynku „cywilnego” Hi-Fi. I wcale nie chodzi tu o powtarzane z ust do ust stereotypy, lecz o moje własne doświadczenia zebrane podczas odwiedzin takich miejsc jak m.in. studio Chartmakers, samotnia Martina Kantoli z Nordic Audio Labs, monachijskie MSM, Wiktorów Studio, czy JG Master Lab Jacka Gawłowskiego. Tymczasem LS5/9 grają nie dość, że niekoniecznie dźwiękiem mogącym uchodzić za liniowy, o pełno-pasmowości nawet nie wspominając, co ewidentnie po swojemu. Jeśli zaś chodzi o porównanie do aktualnej, rynkowej konkurencji to wpięcie we własny tor Grahamów przypomina nieco przesiadkę ze współczesnego turladełka do świetnie zachowanego (odrestaurowanego?) 30-40 letniego Saaba, Volvo, czy Jaguara / Daimlera. I wcale nie należy tej zmiany rozpatrywać w kategoriach lepiej/gorzej, gdyż jest po prostu inaczej a końcowy osąd zależy wyłącznie od naszych własnych, czysto subiektywnych preferencji. Nasuwa się jednak pytanie, czego owa inność dotyczy a odpowiedź jest równie enigmatyczna, co niejednoznaczna – wszystkiego i to począwszy od budowania dramatyzmu poprzez definicję muzykalności na rozdzielczości i liniowości skończywszy. Zbyt ogólnie? No to czas na konkrety podparte muzycznymi przykładami.
Pamiętają Państwo moment, gdy na rynku zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu dopieszczone i na nowo zremasterowane reedycje, dostępne również w gęstych formatach, nagrań The Rolling Stones? Była euforia, zachwyt i niemalże szał na odkrywanie nieznanych, niesłyszanych do tej pory niuansów. Jednym słowem Hi-Res pełną gębą. Jednak siadając na spokojnie i słuchając dajmy na to „Hot Rocks 1964-1971”, czy „Beggars Banquet” okazuje się, że zaczynamy odczuwać swoistą dychotomię, gdyż niewątpliwie słychać więcej, dużo więcej, lecz trudno nam ów przyrost informacji uznać za jednoznacznie pozytywny. Górze brakuje finezji i potrafi na dłuższą metę męczyć, średnica cierpi na niedobór nasycenia a bas trąca kartonowością. Prawda czasów, zmiana akceptowalnej estetyki, czy wyciągnięcie na powierzchnię dotychczas maskowanych realizatorskich problemów technicznych? Trudno jednoznacznie wyrokować, lecz jedno jest pewne – zaimplementowanie przy powyższym repertuarze tytułowych Grahamów działa nie tyle kojąco, co w 100% rozwiązuje, leczy wspomniane anomalie. Wokal i wydarzenia dziejące się w środku pasma zostają dosaturowane i nieco wypchnięte przed szereg, góra zyskuje na szlachetności i złotej poświacie, choć relatywnie robi jej się mniej a bas przestaje monotonnie dudnić tylko nabiera zalotnej krągłości. Zachodzi zbawienny proces ucywilizowania i homogenizacji dźwięku, w trakcie którego poszczególne tony łączą się w kompletną i logiczną całość w pełni zasługującą na miano muzyki.
Podobnie można ocenić wpływ LS5/9 na repertuar jazzowy. Fenomenalny skądinąd album „Ella and Louis” duetu Ella Fitzgerald / Louis Armstrong na brytyjskich monitorach odzyskał nie tylko blask, co drugą młodość. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęło zabierające sporo przyjemności z odsłuchu zmatowienie wokali a całość nabrała iście analogowej organiczności. Uwaga słuchaczy została praktycznie w pełni skupiona, zaabsorbowana na średnicy a skraje pasma stanowiły jedynie dyskretny dodatek – niczym z rozmysłem i wyczuciem dobrane przyprawy do wybornego dania. Scena kreowana była w sposób całkowicie niewymuszony, naturalny w typowo „klubowym” rozkładzie, gdzie z jednej strony nikt nikomu nie wchodzi na głowę, lecz też nie trzeba wytężać wzroku, by śledzić drugo i trzecioplanowe wydarzenia.
A jak wypadają współczesne realizacje? O Dianie Krall, czy Queen Latifach nie ma nawet co wspominać, bo obie divy z soczystości i krągłości Grahamów czerpią pełnymi garściami, dzięki czemu brzmią jeszcze bardziej „karmelowo” i wysublimowanie aniżeli do tej pory. Jednak okazuje się, że jeśli nie tylko przysłowiową krainę łagodności eksplorujecie Państwo w swoich muzycznych podróżach to też nie ma co się LS5/9 obawiać, gdyż sporo frajdy przyniósł mi odsłuch nawet tak „piłujących” uszy pozycji jak „Balls To The Wall” i „Stalingrad” Accept. Niby brak najniższego dołu przesunął równowagę tonalną ku górze, lecz zamiast spodziewanej jazgotliwości pojawiła się „firmowa” komunikatywność i oparty na przełomie średnicy i wyższego basu pulsujący, niepozwalający spokojnie wysiedzieć w miejscu drajw. Gitarowe riffy nie tracąc nic z natywnej zadziorności i surowości dostały w gratisie dodatkową porcję naszpikowanej adrenaliną krwistej tkanki – takiego „lampowego” dopalenia, dzięki któremu aż korci by podkręcić głośność i dać zdrowo czadu. Jednak w tym momencie dochodzimy do oczywistych, wynikających z praw fizyki i techniki ograniczeń Grahamów, które w moich dwudziestu, z niewielkim okładem, metrach były co prawda w stanie zagrać dość głośno, lecz nie bardzo głośno i mówiąc zupełnie szczerze nie wyglądało na to, żeby takie, jeszcze dalekie od koncertowych poziomy głośności specjalnie przypadły im do gustu.

Graham Audio LS5/9 to kolumny wymykające się jednoznacznym osądom i nie dające się łatwo zdefiniować. Z jednej strony zarówno swoim nieco anachronicznym, no dobrze „klasycznym”, wyglądem i brzmieniem nawiązują do stanowiącej podwaliny dzisiejszego Hi-Fi epoki monitorów BBC a z drugiej potrafią sprawić, że nagrania i to nie tylko te „stare” zyskują na atrakcyjności, muzykalności i stają się wreszcie „słuchalne”. Nie będąc jednak bezpieczną propozycją dla wszystkich stają się wręcz wymarzonym elementem toru audio wszędzie tam, gdzie brakuje tzw. „magicznego pierwiastka” analogowości i spójności. Jeśli bowiem borykacie się Państwo z nadmiarem dostarczanych przez wasz system informacji, które dziwnym trafem nijak nie chcą się układać w coś, co zasługiwałoby na miano muzyki lepiej w trybie iście ekspresowym posłuchajcie LS5/9 a jeśli dysponujecie nieco większą aniżeli konieczna na tytułowe monitory ilością miejsca to zasadnym wydaje się sprawdzenie ich starszego rodzeństwa – LS5/8.

 

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Convert Technologies Plato Lite
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Devialet Expert 440 Pro
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Thixar Silence Plus
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Sądzę, że zgodzicie się ze mną, gdy powiem, iż bez względu na szybkość ewolucji uważanego przez daną populację audiofilów wzorca dźwiękowego jest pewna grupa melomanów, która panicznie stroniąc od jakichkolwiek nowalijek swą drogę przez świat muzyki wiąże z tak zwanym nurtem “Vintage”. Oczywistym jest również fakt rozpatrywania przynależności do owego trendu ze względu na stan portfela. Jednak stroniąc od osobistych wycieczek do zasobów finansowych miłośników dobrego dźwięku przywołany zbiór wiekowych komponentów audio możemy podzielić na posiadające rodowód rynku konsumenckiego i profesjonalnego podzbiory. I gdy każdy z nich ma swoich większych lub mniejszych wygranych, to niekwestionowanymi królami są produkty noszące metkę pro, czyli dla przykładu kolumny sygnowane plakietką radia BBC. Bredzę? Niestety nie, co wydaje się potwierdzać rynek i zainteresowanie czytelników takimi recenzjami. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że spora część świata audiofilów wyraźnie daje do zrozumienia, iż dobrze brzmiące produkty zostały wyprodukowane dawno temu i dla wielu z nich jeszcze długo nic w tej materii się nie zmieni. Ja aż tak daleko posuniętych teorii raczej nie popieram, ale bez względu na Waszą reakcję na wyartykułowaną formułę mam dobrą wiadomość. Dzisiejszy odcinek kręcić się będzie właśnie wokół kolumn użytkowanych niegdyś przez wspomniane angielskie radio. Naturalnie będzie to ich najnowsze, lekko unowocześnione wcielenie, ale z pełną specyfikacją techniczną z tamtych czasów. Gdy tajemnica poliszynela została ujawniona, zapraszam na spotkanie z kolumnami marki Graham Audio LS5/9, które do testu dostarczył warszawski dystrybutor AUDIOPUNKT.

Patrząc na rzeczone kolumny bez punktu odniesienia można ulec złudzeniu, iż są to niewielkie konstrukcje. Tymczasem, fotografie pokazują, że na tle moich monstrualnych “Szaf Gdańskich” LS5/9 nie mają problemu zaznaczyć swojej obecności nawet w przecież dość sporym pomieszczeniu. Naturalnie są mniejsze od Austriaków, ale naprawdę pokaźne, a dzięki ciemnej okleinie wydaje mi się, iż wbrew obiegowym opiniom odchudzania sylwetki ciemnym kolorem efekt mimo wszystko jest delikatnie podkręcony. Wymieniając podstawowe informacje trzeba powiedzieć, iż są to wykonane ze dość cienkiej sklejki, skręcone sporą ilością usytuowanych na płaszczyźnie przedniej i tylnej ścianki wkrętów skrzynki. Z racji rodowodu niewielkiego monitora studyjnego obdarowano je jedynie dwoma głośnikami (wysokotonowy i średnio-niskotonowy). Ciekawostką techniczną i niestety niezbyt dobrze wypadającą wizualnie jest fakt nietypowego umieszczenia otworu bass refleksu w prawym górnym rogu frontu i wyprowadzonych na wierzch pinów umożliwiających ewentualne dostrojenie do potrzeb użytkownika znajdującej się wewnątrz obudowy zwrotnicy na jego lewej flance. Nietrudno się domyśleć, iż ta swoista surowość designerska połączonych drutami ocynowanych kołków i mnogości łebków śrub montażowych wielu potencjalnych nabywców mogłaby nieco odstraszać, dlatego w celu uspokojenia skołatanych nerw zainteresowanych klientów konstruktor przewidział nadające projektowi plastycznemu dystynkcji przytwierdzane ukrytymi pod okleiną magnesami stosowne maskownice. Jak to zwykle bywa, kolumny podstawkowe do odpowiedniego dopasowania ich do wysokości odsłuchowej potrzebują odpowiednich podstawek. Ale i tutaj mam dobre informacje, gdyż również w tym przypadku o sprawie już w procesie projektowym pomyślał sam producent i jeśli tylko zgłosicie taką chęć, dystrybutor zaproponuje Wam dedykowane do naszych bohaterek stendy. Na pierwszy rzut oka wyglądają dość surowo, ale według zapewnień tak wytwórcy, jak i samych przedstawicieli dystrybutora tylko na firmowych szkieletach tytułowe kolumny są w stanie oddać pełnię zamierzeń zamierzchłych czasów. Sam nie testowałem taboretów innych marek, ale nauczony wieloletnim doświadczeniem, nie mam podstaw, by nie wierzyć w to co zaleca producent. Dlaczego? Przecież tak uwielbiane przez wielu melomanów produkty spod znaku BBC (GRAHAM, ROGERS, HARBETH) wbrew obecnym tendencjom grają całą obudową i aby to wykorzystać, należy odpowiednio zestroić rezonansowo kolumnę z podtrzymującym ją stolikiem. Śmieszne? Bynajmniej. Będąc w warszawskim klubie KAIM ową współpracę obydwu komponentów z zaskakującymi wynikami przez przypadek przećwiczyliśmy (o tym w dalszej części tekstu) na własnej skórze, dlatego z całą stanowczością zapewniam, w tym przypadku odpowiednio dobrana podstawa jest bardzo istotnym elementem.

Zderzając się z tytułową, co prawda mającą za sobą tak znamienitą rekomendację, ale jednak bardzo narzucającą swój charakter brzmienia konstrukcją należy bardzo uważać, by nie popadać w szkodliwą, czy to pozytywną, czy też negatywną skrajność. A trzeba jasno powiedzieć, iż potomków słynnego radia albo się kocha, albo nienawidzi. Niestety pośrednie stany są bardzo rzadkie, jednak bez względu na osobisty, pozytywny odbiór Grahamów dla dobra racjonalnego wyartykułowania za i przeciw testowanych konstrukcji swój sposób postrzegania musiałem zagnieździć w mniejszościowej grupie środka. Zatem ad rem. Nie odkryję Ameryki, gdy powiem, iż świat malowany przez produkt Grahama jest zbiorem elementów stawiających piękno muzyki ponad wszystko. Nie znajdziemy w nim wyczynowej pogoni za rozdzielczością, czy zwartym basem, tylko konsekwentne nastawienie na wyciągnięcie do granic możliwości wszystkiego, co kryje środek pasma. To jest swoisty stempel tych konstrukcji i jeśli ktoś w większości swojej płytoteki stawia na wokalistykę i kameralne składy zakupując LS5/9 teoretycznie zamyka temat na długie lata. Ale spokojnie. Pisząc o “nadprzyrodzonych” umiejętnościach  czarowania słuchacza zakresem średnio-tonowym nie sugerowałem po macoszemu podejścia do reszty pasma. W tych zakresach również jest na czym zawiesić ucho. Może górne rejestry nie są demonami najwierniejszego oddania jakości i ilości bogatej w perkusjonalia muzyki jazowej, czy dzwoneczków i innych atrybutów muzyki dawnej, ale w aspekcie swobodnego pakietu głównych informacji nie zaznałem najmniejszej ułomności. Po prostu, z jednej strony stara konstrukcyjnie kopułka nie jest w stanie nadążyć za oczekiwaniami współczesnej audiofilskiej gawiedzi, a z drugiej unikanie zbytnich wyostrzeń najwyższych częstotliwości poprawia spójność i gładkość stawiającego na płynność muzyki przekazu. Gdy wiemy, jak wypadają dwa górne zakresy, przyszedł czas na niskie pomruki. Niestety, tych najniższych, zbliżonych do subsonicznych z oczywistych względów nie usłyszymy, ale wspomniana w opisie budowy grająca skrzynka, swoim umiejętnie dodawanym do dźwięku rezonansem sprawia, że z tak małych skrzynek otrzymujemy zaskakująco dużo przyjemnie masującego nas basu. Co ważne, basu, który nie jest oderwanym od średnicy samoistnym bytem, tylko płynnie, a co za tym idzie fantastycznie, zszytą z resztą pasma jej podstawą. I w tym momencie chciałbym przywołać sygnalizowaną wcześniej, niezbędną z punktu widzenia uzyskania tego co założył konstruktor pieczołowitość w usadowieniu kolumn na miejscu odsłuchowym. Chodzi mianowicie nie tylko o zalecane przez producenta postawienie paczek na firmowych szkieletach, ale również wykorzystanie dodawanych w komplecie kolców i bezpośrednim ich kontakcie z podłożem. My nie chcąc burzyć wypracowanej przez lata lokalizacji granitowych podstaw firmowy tandem posadowiliśmy na poprzecznie przebiegających prętach podstaw. Efekt? Płaskie, pozbawione emocji, barwy i przyjemności słuchania dźwięki. To naprawdę było przysłowiowym strzałem w twarz, dlatego już po kilku minutach pokornie dostosowaliśmy się zaleceń i dostarczone kolce osobiście spotkały się z podłogą. Nie wierzycie? Spróbujcie, a sami się przekonacie, że to nie są bajki z mchu i paproci.  Przybliżając możliwości soniczne naszych bohaterek rozpocznę od czerpiącej z nich wszystkiego co najlepsze muzyki dawnej. Podczas słuchania zrealizowanej w budowli sakralnej płyty „Kapsberger: Labirinto d’Amore” przed moimi oczami rysowała się fenomenalnie oddana w zakresie homogeniczności i intymności, pokazana w świetle piękna kobiecego głosu sesja nagraniowa. To było na tyle sugestywne, że wystarczyło zamknąć oczy, by bez większego wysiłku oczami wyobraźni zasiąść w pierwszym rzędzie rzeczonego kościoła. A przecież wspomniałem jedynie o będącej jedynie wisienką na torcie wokalizie. Również patrząc na tę kompilację od strony instrumentalnej ciężko znaleźć mi słowa, by bez popadania w  przesadny zachwyt wyrazić fantastyczny odbiór gitary z jej drewnianym nalotem i głębią współpracujących z pudłem rezonansowym gęsto brzmiących strun. I gdybym naprawdę musiał się do czegoś przyczepić, to niezobowiązująco zwróciłbym uwagę na minimalny brak krawędzi każdej nuty. Owszem, każda z nich była w jak najlepszym porządku, jednak w starciu z tym, co można uzyskać z najnowszych konstrukcji, brakowało nieco iskry przedłużającej wybrzmiewanie każdej z nich. Ale jak napisałem, jeśli ktoś jest zakochany w takich klimatach, bez bezpośredniej konfrontacji po kilku płytach temat przestaje istnieć, a zaczyna się długoletnia, pełna miłości przygoda. W podobnej estetyce do muzyki barokowej wypadł lekki free jazzowy koncert na trzy saksofony barytonowe i perkusję grupy Bluiet Baritone Nation. Błyskawiczne uderzenia niskich rejestrów z najniższych wentyli wspomnianych saxów nie pozostawiały złudzeń, że to jest idealnie skrojona dla testowanych kolumn muzyka. Barwa, wysycenie, gdy trzeba dobra podstawa basowa i płynność dźwięków były ciężkie do dogonienia przez konkurencję i tylko wielbiciel latających w eterze żyletek mógłby stwierdzić, iż to zbyt mocno okraszona kolorem prezentacja. Końcówka odsłuchów obfitowała w muzykę elektroniczną. I wiecie co? Może nie był to w pełni oddany zamysł artystów pokaz, ale jak dla mnie jedynymi poszkodowanymi były wszelkie świsty i sztucznie generowane przestery, gdyż bas może nie był subsoniczny, ale w większości przypadków spokojnie dawał sobie z tym trudnym materiałem radę. Jednak puentując ten odcinek testowy nawet ja, bardzo kibicujący Grahamom osobnik śmiem twierdzić, iż mimo ciekawie wypadającego spektaklu sztucznych tworów dźwiękowych ten gatunek muzyczny raczej nie jest konikiem tych konstrukcji.

Jak znakomicie można się zorientować, opiniowane kolumny są w stanie bardzo dobrze zagrać spory wachlarz muzyki. Owszem, nie ma w tym wyczynowości, do jakiej dążą obecne konstrukcje. Jednak nie po to kupujemy coś naznaczonego fantastycznie odbieranym nawet w tych czasach firmowym znakiem dawnych konstrukcji, aby potem urządzać wyścigi z obecnymi, stawiającymi w innym miejscu punkt “zero” wyrobami. Nie wiem, jak Wy odbieracie opisany sznyt dźwięku, ale bez względu na to, mogę powiedzieć tylko jedno: jeśli nie szukacie ekstremów przekazu muzycznego i nastawiacie się na czerpanie z muzyki przyjemności przez duże “P”, Grahamy LS5/9 są dla Was idealnymi partnerami. Niestety dokładnego okresu Waszego zadowolenia z naturalnych przyczyn ciągłej zmienności gustów nie jestem określić, ale z pewnością będzie to szmat przyjemnie spędzonego czasu.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audiopunkt / Graham Audio
Cena: 17 900 PLN (para) + 1 990 PLN podstawki.

Dane techniczne:
– Konstrukcja: kolumny dwudrożne z bas-refleksem
– Obudowa: ścianki o niewielkiej grubości (wytłumione) ze sklejki brzozowej
– Wykończenie: okleina z drewna tekowego
– Wymiary : 28 cm x 27,5 cm x 46 cm
– Waga: 14 kg
– Pasmo przenoszenia: 50 Hz ~ 16kHz +/-3 dB
– Impedancja: 8 Ω
– Skuteczność: 87 dB SPL (2,83V, 1 m)
– Skuteczność maks.: ponad 100 dB w odległości 2m (para)
– Głośnik nisko-średniotonowy: membrana Diaphnatone (polipropylenowa) o średnicy 200 mm
– Głośnik wysokotonowy: Son Audax HD 13D34H
– Zwrotnica: FL 6/36, 24 wysokoprecyzyjne elementy
– Moc wzmacniacza: 15-300 W / kanał (rekomendowana)

 

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA