Wiem, wiem, wszyscy zdążyliśmy się już wyedukować (jeśli nie, to myślę, że przynajmniej cząstka z Was), że dosłownie metr kabla łączącego poszczególne komponenty potrafi bardzo mocno wpłynąć na finalny efekt brzmieniowy naszych układanek audio. To z jednej strony daje nam duże pole do popisu w dziedzinie dostrajania systemu do swoich preferencji, ale stawia również przed nami wiele zasadzek. Jakich? Weźmy pierwszą z brzegu, jaką jest z pozoru łatwa decyzja, w które miejsce naszej konfiguracji uderzyć w pierwszej kolejności. Sygnał? Z racji przekazywania danych pomiędzy komponentami naprawdę wydaje się być najbardziej czułym punktem. Głośnikowe? A jakże, to również bardzo istotny front, gdyż nie będąc optymalnymi mogą popsuć to, co tak pieczołowicie wygenerowała elektronika. Sieć? Racja, jeśli nie nakarmimy systemu dobrym prądem, jak w tak niekomfortowym środowisku ma pokazać swoje dobre strony? I weź tu bądź mądry i coś zadecyduj. Czujecie temat? Myślę, że tak, dlatego aby samemu uniknąć i Wam oszczędzić podobnych rozterek, tym razem na recenzencki warsztat trafił komplet okablowania od prądu, przez sygnał, po druty łączące system z kolumnami głośnikowymi. Od kogo? Spokojnie, od producenta z kraju uważanego za kolebkę audiofilizmu, czyli ni mniej ni więcej tylko z Anglii, a konkretnie mówiąc od jak dotąd jedynie kołaczącego się w świadomości wielu melomanów, ale jakoś nie mogącego przebić się na szerokie wody przez ofertę rynkową konkurencji tytułowej marki Black Rhodium. Gwoli uzupełnienia pakietu danych dla niewtajemniczonych dodam, że będąca bohaterem testu stosunkowo nieduża firma swe początki notuje na 2002 rok, jej założycielem jest Graham Nalty, a naszą recenzencką przygodę z drutami pana Nalty’ego zawdzięczamy stacjonującemu w Bielsku Białej dystrybutorowi HI-FI Studio.
Akapit wizualizacyjny opisywanego okablowania z racji mnogości rodzajów obsługiwanego sygnału i zwyczajowej tajności kluczowych rozwiązań konstrukcyjnych z mojej strony będzie jedynie dość zgrubną analizą każdego z nich. Jak wspólna dla całej rodziny informacja prasowa donosi, do produkcji każdego z przewodów wykorzystano najwyższej jakości materiały zarówno w sferze przewodników, jak i ich izolacji wewnętrznej i zewnętrznej, by niektóre z nich poddać podwójnemu (przed i po zakończeniu produkcji) procesowi kriogenicznemu. Rozpoczynając bliższy research od mieniącej się lawendowym fioletem łączówki w standardzie XLR (Oratorio) dowiadujemy się, iż jest to dwużyłowy kabel z czystego srebra (99.99%), otulony jak nazywa to producent „nisko-stratną izolacją PTFE, na który nałożono plecionkę z posrebrzanej miedzi i zakonfekcjonowano wtykami pokrytymi rodem. Przerzucając naszą uwagę na kabel głośnikowy i rozwiązując zagadkę nazewnictwa jestem zobligowany poinformować, iż słowo duet świadczy o biwiringowym rodowodzie, co w przypadku moich kolumn było rzekłbym nawet niezbędne. W tym przypadku oprócz firmowego procesu schładzania produktu ważnymi danymi są: zawdzięczana dużemu przekrojowi wewnętrznych żył sygnałowych jego niska impedancja, posrebrzana miedź jako przewodnik i podobnie do sygnałówki zastosowanie terminali pokrytych rodem. Gdy spojrzymy na fotki dowiemy się jeszcze, że mniej więcej pośrodku długości „Duetu” zaimplementowano niewielkich rozmiarów skrywająca tajemnice konstruktora baryłkę, a całość ubrano w przyjemną dla oka czarną plecionkę. Temat kabli sieciowych według doniesień producenta rozwiązują: zoptymalizowana pod kątem najlepszej jakości dźwięku długość, minimalizacja zakłóceń pola magnetycznego dzięki zachowaniu zwiększonego odstępu pomiędzy przewodami, firmowa eliminacja zakłóceń RFI ciasno skręcanym metalowym ekranem oraz wysokiej jakości wtyki.
Nie wiem, czy próbowaliście przestudiować ofertę marki Black Rhodium, ale jeśli nie, spieszę poinformować, że przez wszystkie opisujące poszczególne kable teksty przewija się jeden bardzo istotny, wyśmienicie potwierdzający się w zderzeniu z rzeczywistością firmowy cel zastosowania tytułowego okablowania? Jaki to cel? Teoretycznie rzecz biorąc podobny do wszystkich stawiających na neutralność swoich produktów producentów, gdyż Graham Nalty stawia na kontrolę, szybkość i swobodę dźwięku. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt unikania przez Grahama prób przemycenia do dźwięku kilku innych cech, jak często robi to konkurencja. I wiecie co? Sądzę, że owa konsekwencja jest najmocniejszym punktem programu tytułowej manufaktury. Nie ma mamienia szybko weryfikowanymi przez życie fajerwerkami, tylko potwierdzenie skreślonych w odezwach producenta, opisujących cechy kabli zalet, czyli w tym przypadku ciężkiej pracy w utrzymaniu transparentności przekazu. Co mam na myśli? Zanim przejdę do konkretów, poinformuję jedynie, że test przebiegł przy użyciu kompletu okablowania bez większych, z wyjątkiem posłuchania samej łączówki XLR dodatkowych roszad, gdyż ilość dostępnych konfiguracji uniemożliwiałaby zawarcie pełnego pakietu informacji w strawnych dla czytelników ramach tekstowych. Zaś singlowy występ łączówki miał za zadanie jedynie potwierdzić zakładaną poprawę jakości dźwięku przy konsekwentnym podążaniu drogą zwartości przekazu przy znacznym wzroście ceny produktu, co z przyjemnością chcę zaznaczyć, było jedynie formalnością. Ale niestety, nie samym szczytem oferty potencjalny audiofil żyje, dlatego też przyjrzałem się kompletnie podłączonej ofercie, jaka dotarła do redakcji. Ok, wystarczy wprowadzania, czas na konkrety. Cóż, po wpięciu angielskiego okablowania mój wypracowywany przez lata, stawiający na mocny kolor i wysycenie czar muzyki w domenie esencjonalności został bardzo mocno zweryfikowany w stronę neutralności. Fakt, pojawiła się szybkość z bardzo dobrą kontrolą niskich rejestrów i mocnym wsparciem wysokich tonów, ale oddając coś za coś, utraciłem gdzieś czar w środku pasma. Nie mówię, że to jest działanie niepożądane, gdyż osobiście znam kilku audiofilów panicznie poszukujących podobnych cech, ale będąc odpowiedzialnym jestem zobligowany o tym wspomnieć i uczulić na idące z duchem zamierzeń konstruktora zmiany. Naturalnie tak mocna ingerencja była spowodowana użyciem pełnego seta drutów od sieci, przez sygnałowe, po kolumnowe, dlatego też w przypadku potrzeby delikatnego muśnięcia swojego zestawienia takim sznytem grania zalecam drobne ruchy, gdyż przy zbyt radykalnych zmianach próba może być skazana na porażkę, a winę z ataki stan rzeczy zrzucicie na bogu ducha winne kable. Jakieś konkrety muzyczne? Może bez dokładnych opisów każdej z płyt, ale zaproponowana przez Anglika prezentacja w sferze bezpośredniości zapisów nutowych grupy Yellow wypadła wzorowo. To był spektakl na miarę wykorzystującej sztuczną inteligencję muzyki elektronicznej z jej wszystkim zaletami dla wielbicieli podobnych nurtów i wad dla tetryków słuchających muzyki dawnej (oczywiście wtrącenie mojej karmy muzycznej było jedynie żartem). Nie było drogi na skróty. Gdy w zamierzeniach muzyków mój system miał wygenerować mocny i szybki bas trząsłem się wespół z całym pomieszczeniem. Gdy przenikliwe przestery i piski miały niszczyć resztki mojego drogocennego słuchu, oczekująca na kolejną kolejkę szlachetnej Whisky szklanka z trwogą obawiała pojawienia się mogącej obrócić ją w dobrym tego słowa znaczeniu nicość konkretną częstotliwość. Co ciekawe, nawet pozbawiona większego udziału w tym projekcie średnica nie cierpiała na nadmierne odchudzenie. Jednym słowem kable Grahama w takiej muzie wydawały się tylko brylować. Niestety sprawy zaczęły się trochę komplikować, gdy do głosu doszedł ECM-owski jazz. Owszem, stopa z jej zwartością i kontrabas z wyczynowością oddania pracy strun podobnie do muzyki elektronicznej nikczemnie próbowały mnie udobruchać, ale w tym przypadku produkty BR trafiły na mojego konika i z łatwością wyartykułowałem kilka uwag. Naturalnie mniemam, że był to owoc zbyt dużej ilości cukru w cukrze, czyli pełnego seta kabli w torze, ale wielki bęben nie niósł ze sobą odpowiedniej masy, nadmuchane skrzypce (kontrabas) zgubiły gdzieś pudło rezonansowe, a blachy perkusji trochę wychodziły przed szereg. Ale jak to zwykle bywa, przypominam, iż jestem zatwardziałym zwolennikiem energii wydobywającego się z kolumn basu, barwy średnicy i unikania nadmiaru informacji w górnych rejestrach, dlatego też raz, wspomniane informacje proszę przepuścić przez odpowiedni filtr, a dwa, w celu dogłębnej weryfikacji samemu zderzyć się z podobną konfiguracją. Jednak gdybym ja miał przepuścić tę pozycję płytową (Gary Peacock Trio „Tangents”) przez proponowany Wam filtr, powiedziałbym, że dostałem bardzo mocno skorelowany w stronę neutralności jazzowy miting. Naturalnie, z racji niewysokiej ceny dostarczonego pakietu kabli (w stosunku do punktu odniesienia) wszystkie wynotowane aspekty były dotknięte zdecydowanie słabszą niż ma na co dzień rozdzielczością (proszę nie mylić jasności przekazu z rozdzielczością) i myślę, że właśnie to było jedną z przyczyn nadpobudliwości wysokich tonów. Ale uspokajam, bez znaczenia co opiniuję, prawie zawsze schodzę z przysłowiowego Mont Everestu w niższe partie jakości brzmienia potencjalnych pretendentów do laurów, dlatego podobne niuanse bardzo łatwo jest mi wychwycić, a poszukujący zmian klient na wiele opisanych przeze mnie aspektów prawdopodobnie nie zwróci uwagi. Dlatego też tylko od Was zależy, czy oferta z Wysp Brytyjskich zasługuje na zawitanie na stałe w Waszych systemach, co sugeruje, że nie pozostaje nic innego, jak obowiązkowe osobiste spotkanie na szczycie. Innej drogi nie ma.
Jak wspominałem, najmocniejszą stroną testowanego okablowania jest konsekwencja w dążeniu do zrealizowania zamierzeń konstruktora, czyli złapać dźwięk za gardło i przez cały czas prowadzić go jak na smyczy. Przecież nie można mieć pretensji, że produkt wiernie realizuje powierzone mu zadania. To jest propozycja dla wyedukowanych audiofilów i tylko tacy będą wiedzieć, czy potrzebują porządnego bata na chadzający swoimi ścieżkami w domenie konturu przekazu muzycznego zestaw audio, co jest wodą na młyn testowanego seta przewodów. Jeśli jednak ktoś z Was poszukuje mającego się nijak do utrzymania kontroli przekazu wprowadzanego przez okablowanie mimo wszystko lekkiego podkolorowania dźwięku, powinien szukać gdzie indziej, gdyż Graham Nalty nie staje okrakiem, za co należą mu się brawa.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Hi-Fi Studio
Ceny
Duet BW DCT++: 6 490 PLN / 2×3 m
Oratorio DCT Ultra XLR: 8 960 PLN /1m
Cratos: 1 390 PLN /1,7 m
Stream: 450€/1,70m
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Najnowsze komentarze