Tag Archives: Cognac


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Cognac

Wieczór z Club Martell w Klubie Bankowca

Poniedziałki z reguły nie napawają optymizmem a poniedziałkowe wieczory służą raczej leczeniu otwierającej roboczy tydzień traumy, bądź dochodzeniu do siebie po weekendowych szaleństwach aniżeli jakiejkolwiek bardziej wymagającej aktywności. Są jednak sytuacje, gdy warto się zmobilizować, doprowadzić do stanu używalności, wyprasować koszulę, wbić w marynarkę i stawić w wyznaczonym przez Organizatorów czasie i miejscu. I właśnie z taką koincydencją, czyli używając bardziej zrozumiałego dla ogółu języka zbiegiem okoliczności mieliśmy do czynienia w miniony poniedziałek, gdy dane nam było uczestniczyć w wielce ekskluzywnej i bezapelacyjnie uroczystej premierze nowego koniaku Martell VS Single Distillery.

Wybór miejsca tego niezwykle podniosłego wydarzenia również nie był przypadkowy, gdyż zamiast standardowych, hotelowych wnętrz zdecydowano się na zdecydowanie bardziej kameralny a przy okazji elitarny Klub Bankowca. Ukryty przed oczami ciekawskich wśród zieleni otulającego skarpę wiślaną Parku Karola Beyera, wpisany do rejestru zabytków XIX w. budynek pomimo typowo jesiennej pluchy, dzięki stosownej iluminacji stanowił swoistą oazę spokoju i relaksu. Wbrew obiegowej i jak się okazało nie do końca prawdziwej, przypiętej bankowcom łatce, że „czas to pieniądz” poniedziałkowy wieczór upływał w zdecydowanie chilloutowym tempie, gdzie nacisk położono raczej na niespieszną kontemplację przy lampce wybornego koniaku, oraz delektowanie się serwowanymi przez Agnieszkę Kręglicką wykwintnymi – wybranymi pod konkretne francuskie kupaże specjałami.

I tak, trzymając się wynikającej z wieku bursztynowej ambrozji chronologii, najpierw jako aperitif a później jako otwierający właściwą degustację podano oparty na co najmniej dwuletnich eaux-de-vie Martell VS (Very Special). Jako kolejny na stoły i nasze podniebienia punkt programu trafiła tajemna kompozycja leżakujących w dębowych beczkach przez co najmniej cztery lata destylatów znana szerszemu gronu pod nazwą Martell VSOP (‘Very Superior Old Pale’) a klasyczną pulę zamknął stanowiący połączenie najstarszych i najrzadszych eaux-de-vie, mających od 10 do 35 lat Martell XO.
To jednak nie koniec, gdyż tak naprawdę wcześniejsze doznania smakowe miały stanowić jedynie podwaliny do poznania najnowszego trunku – Martell VS Single Distillery. Co prawda ów autorski, będący miksem dwuletnich eaux-de-vie, leżakujących w dębowych (Limousin lub Tronçais) beczkach a co wcale nie jest normą pochodzących z jednej destylarni, specjał już od marca był dostępny za oceanem, jednak do Polski dotarł dopiero teraz.

Myliliby się jednak ci, którzy uznaliby, że wieczór z Club Martell polegał li tylko na degustacji i szeroko rozumianej konsumpcji, gdyż Organizatorzy zadbali o to, by oprócz strawy cielesnej przybyli goście mogli zaznać również doznań natury nazwijmy to metafizycznej. O swojej książce „Chłopcy”, której fragmenty po mistrzowsku czytał Krzysztof Gosztyła opowiadał Andrzej Saramonowicz, prawdziwą muzyczno-multimedialną ucztę przygotował Piotr Metz, o zdobiących klubowe ściany fotografiach noblistów opowiadał ich autor – Jacek Poremba a kulminacją wieczoru był akustyczny koncert formacji Sorry Boys.

Andrzej Saramonowicz i Krzysztof Gosztyła: „Chłopcy”

Piotr Metz i jego ukochani „The Beatles”

Jacek Poremba o kulisach powstania serii portretów noblistów

Akustyczny koncert Sorry Boys

Jeśli wspomniany Martell wzbudził Państwa zainteresowanie, to serdecznie zachęcam do własnych poszukiwań, gdyż w ofercie tego cenionego producenta znaleźć można i inne nowości, jak np. starzony w beczkach z Francuskiego Dębu a następnie leżakujący w beczkach po Kentucky Bourbon wielce intrygujący Martell Blue Swift.

Serdecznie dziękując Organizatorom za zaproszenie czujemy się zaszczyceni mogąc brać udział w tak idealnie skomponowanym połączeniu wykwintnych smaków i prawdziwej kultury z kręgów literatury, muzyki i fotografii.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Cognac

Salon Alkoholi Mocnych

Po blisko dwóch latach absencji jako lajtowo podchodzący do tematu alkoholu VIP-owski fotoreporter (ostatnie dwie odsłony zaliczyłem incognito) po odwiedzeniu odbywającego się w dniu 12.10 2017r. już po raz siódmy Salonu Alkoholi Mocnych postanowiłem wskrzesić tę dla wielu kochających wykwintne trunki melomanów mającą już kilka odsłon na naszym portalu świecką tradycję drażnienia Waszych kubków smakowych niestety tylko moimi organoleptycznymi przygodami. Jednak w tym roku moją pyszność mam lojalne prawo trochę usprawiedliwić. Powód? Gdy podczas poprzednich relacji kreślone przygody miały miejsce na prezentacjach zamkniętych, to w tym roku po zmianie formuły po raz pierwszy cała dystrybuowana przez salony M&P śmietanka alkoholowego świata była dostępna dla wszystkich zainteresowanych. Jedyny warunek to zakup stosownego biletu (70 złotych), który raz, że uprawniał do spróbowania wszystkiego co stało na stoliku do co najmniej średniej półki cenowej, a dwa przy wyjściu z imprezy otrzymywało się upominek w postaci oscylującej w cenie biletu szkockiej Whisky Highland Baron. Czyli ni mniej, ni więcej wszystko odbyło się za tak zwaną darmochę, a jedynym kosztem dla dumnych degustatorów była taryfa, a dla posiadaczy węża w kieszeni bilet na tramwaj. Jeśli ktoś nie był na tej imprezie, kwestię kasty do której się zalicza określi podczas kolejnej, wiosennej odsłony festiwalu sieci salonów M&P.

Zanim rozpocznę, a nie będę zaprzeczał, że przyjemne dla mnie pastwienie się nad Wami, wyjaśnię temat pojawiających się na sporej ilości butelek karteczek z cenami. Żeby była jasność, to nie jest wartość całej flaszki, tylko stawka za dawkę 25ml jej zawartości. I niech nie przerażą Was kwoty nawet 100 złotych, gdyż należy wziąć pod uwagę, że owe trunki miały czasem po 40 lat, a koszt flakonika 0.7l na półce sklepowej oscylował nawet wokół kilku tysięcy złotych. Niestety, tak jak w naszym hobby, wszystko co legitymuje się najwyższą jakością jest drogie, ale przewaga takich spotkań nad zabawą w audio jest taka, że jeśli ktoś jest fanatykiem danej rozlewni bez możliwości zakupu całej butelki, za sprawą podobnych akcji ma szansę spróbować tego zamkniętego w szkle absolutu dla kubków smakowych. Z pewnością jesteście ciekawi, czy ja za coś zapłaciłem? Przyznam szczerze, że z własnej kieszeni nie. Ale jak w którymś wcześniejszym artykule wspominałem, u gospodarza tej imprezy zdążyłem już nabyć tyle trunkw, że w dowodzie pewnego rodzaju wdzięczności otrzymałem okrągłą sumkę stu „Pawlino-złotówek”, które ze względu na mnogość oferty nie za bardzo widziałem jak spożytkować. I wiecie co, gdy tak łaziłem po wystawie i cyzelowałem, gdzie wykonać pierwszy strzał, dość przypadkowo padło na zapłacenie 25 zł. za próbkę 20-to letniego BARBEITO dla bardzo miłej, ale jak na standardy tego typu imprez starszej pary. Myślicie, że było szkoda? Bynajmniej. Ich radość i co ważniejsze zaskoczenie, że ktoś idący na alkoholowy spęd jest w stanie częścią swojego przydziału obdarować innych, była dla mnie przyjemnością, a nadmiar tego, cała akcja zakończyła się rasowym selfie z uradowaną panią. Ok., wystarczy tego pompowania balonika dobrotliwości, przejdźmy do konkretów.

Akapit dotyczący samych wrażeń narządów zmysłu niestety z racji zabicia kubków smakowych i powonienia już po kilku stolikach jest niemożliwy do dociekliwego rozwinięcia, ale jedno mogę Wam obiecać na pewno, dobór słów, określeń, metafor i wyszukanych smaków jest idealnie sprawdzającym się w moich wypocinach na temat sprzętu audio. Naturalnie nie ma mowy o jak to czasem w związanych z naszym hobby periodykach branżowych da się przeczytać walcowaniu konkurencji, tylko praktykowane jest szukanie innych, ale całkowicie porównywalnych informacyjnie, tłumaczonych sposobem dojrzewania, kupażowania i zastosowanymi do leżakowania beczkami po rozmaitych odmianach win zwrotów. Nie wiem, czy piliście bardzo dymnego szkockiego Kilchomana. Torf, dym i spora moc maltretują kubki smakowe i receptory nosowe już od samego zbliżenia kieliszka do naszego ośrodka sterowania ciałem (mam na myśli głowę), a panowie z obsługi jak z rękawa sypią frazami o dającym się wyczuć smaku i zapachu cytrusów, czekolady, wędzonej ryby, podkładów kolejowych, kawy, przypalanych śliwek i co często przyprawia i mnie o uśmiech na twarzy woń spalonego PlayStation. Szczerze powiedziawszy kreatywność w opisywaniu doznań po łyku tego dla wielu osobników mieniących się znawcami Whisky trudnego trunku nie ma granic. I zapewniam Was, jeśli nie bywacie na naturalnie mniejszych, dotyczących poszczególnych destylarni prezentacjach, wiele tracicie. Spróbujcie choćby raz na taką się wybrać, a zapewniam, gdy zaliczycie organoleptycznie coś, czego nigdy wcześniej z racji zalatywania trupem lub smołą nigdy nie próbowaliście, podczas wprowadzania w tajniki doznań jakie powinniście mówiąc kolokwialnie zaliczyć będziecie zrywać boki ze śmiechu. Zapewniam ze stuprocentową gwarancją.

I tym optymistycznym akcentem chciałbym podziękować organizatorom zaproszenie na kolejną, według mnie udaną, bo otwierającą się na nowych smakoszy edycję Salonu Alkoholi Mocnych. Co prawda nie zaglądałem w księgi przychodów i rozchodów, ale sądzę, że choćby z racji poznawania tak wyrafinowanego alkoholu przez zdecydowanie większą klientelę jest to dobry kierunek działań. Według mnie tak trzymać. Jeśli chodzi zaś o Was, czyli czytelników naszego portalu chcę przeprosić za brak wgryzania się w poszczególne marki i opisy konkretnych destylatów. Jak wspominałem, jest tego zbyt wiele i nawet zdawkowe powąchanie i pojedyncze przepłukanie jamy ustnej po kilku pozycjach bez względu na ich smakowe wyrafinowanie powoduje upośledzenie ważnych dla tego rodzaju opisów zmysłów. Niemniej jednak przyznam, że poświęcony na odwiedziny opisywanego festiwalu czas spędziłem przy rewelacyjnych na zimowe wieczory PORTO, przyprawowych Absyntach, leżakowanych w beczkach po Cherry i innych odmianach czerwonych win, różnorodnych Whisky, czy Burbonach, pochodzących z całego świata rumach, koniakach, likierach i straszącej trupią czaszką, ale bardzo delikatnej w smaku wódce Head. Nie wiem, może narażę się organizatorom, ale puentą tego spotkania niech będzie szczere, samoczynnie cisnące się na usta o powystawowym poranku wyznanie: „Dla mojego ducha od początku do końca była to uczta, ale dla narządów odpowiedzialnych za gromadzenie doznań katorga”, czego tak prawdę mówiąc wszystkim czytelnikom serdecznie życzę.

Jacek Pazio