Tag Archives: Constellation Audio Pictor


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Constellation Audio Pictor

Constellation Audio Pictor & Taurus stereo

Opinia 1

To, że wszystko co amerykańskie zwyczajowo musi być największe, lub przynajmniej mocno do tego rozmiaru aspirować, przylgnęło do USA już na dobre. Naturalnie owa łatka nie jest wyssaną z palca, tylko została nadana na podstawie organoleptycznych kontaktów z produktami zza wielkiej wody, co podczas każdorazowych testów pochodzących stamtąd komponentów audio mój kręgosłup ma (nie)przyjemność osobiście potwierdzać. I wiecie co? Jakież było moje połączone z ulgą „wstępnie” pozytywne zaskoczenie, gdy okazało się, iż tym razem według zapewnień producenta do naszej redakcji zawita niemalże najbardziej kompaktowa oferta dzielonego zestawu wzmacniającego sygnał marki Constellation Audio. Dlaczego słowo „wstępne” wziąłem w cudzysłów? Niestety, po odebraniu dostawy od dystrybutora – warszawskiego Audio Klanu – po raz kolejny okazało się, że jankeska nomenklatura gabarytowa ma się nijak do europejskiej rozmiarówki i na przygotowanych do procesu opiniowania platformach stanęły może nie monstrualne kolosy, ale z pewnością sporych rozmiarów podzielony na dwa moduły (zasilacz i osobno układy elektroniczne) przedwzmacniacz liniowy Pictor i stereofoniczna końcówka mocy Taurus.

Akapit przybliżający naszych bohaterów rozpocznę od będącego sercem opiniowanego zestawu przedwzmacniacza liniowego. Ten, dla uniknięcia wpływu na czułe układy elektryczne szkodliwych prądów z transformatorów podzielono na dwie skrzynki. Mniejszą z sekcją zasilania, z której na tylnym panelu wyprowadzono jedynie trzy łączące ją z centrum dowodzenia terminale kablowe i większą, czyli główny moduł zarządzający. Gdyby komuś wydawałoby się, że po bardzo skrótowym potraktowaniu modułu zasilania (mamy do czynienia jedynie z prostą, dość niską skrzynką) przy opisie centralki sterującej od ilości informacji zapali mi się klawiatura, mam średnią wiadomość, gdyż również w tym przypadku nie znajdziemy żadnych fajerwerków designerskich, a jedynie potrafiącą zaskarbić serce nawet wymagającego wielbiciela muzyki designerską prostotę. Na szczęście unikanie bizantyjskich ozdobników na obudowie nie idzie w parze z ofertą wyposażeniową przedwzmacniacza. I tak. Na froncie znajdziemy może nie jakiś monstrualnych rozmiarów, ale za to czytelny, wyeksponowany na płaszczyźnie będącej nakładką na główny płat awersu dotykowy wyświetlacz i zaaplikowane po obydwu jego flankach dwa pokrętła funkcyjne (lewe balance, a prawe Volume). Ale to nie koniec manualnych ciekawostek. Pod wspomnianym okienkiem informacyjno – manipulacyjnym, na dolnej płaszczyźnie dzierżącego wyświetlacz gzymsu znajdziemy zestaw dublujących poruszanie się po wyświetlaczu dotykowym guzików. Na pierwszy rzut oka nic nie widać, ale gdy zerkniemy od dołu naszym oczom ukaże się seria pięciu małych przycisków. Sprytne, nie sądzicie? Kierując swój wzrok na rewers pre po układzie terminali przyłączeniowych widać, iż mamy do czynienia z układem symetrycznym. Mało tego. Zaopatrzone w gniazda płytki są bardzo ciekawie, bo dbając o izolację od szkodliwych dla końcowego efektu brzmieniowego systemu do korpusu obudowy przymocowano je na miękkim zawieszeniu, co odczuwamy podczas podłączania okablowania. Temat samych gniazd może nie jest przytłaczająco rozbudowany, ale sądzę, że potrojone wejścia liniowe RCA i XLR, podwojone wyjścia RCA i XLR są w stanie zaspokoić każdego zdroworozsądkowo myślącego użytkownika. Puentując wycieczkę po tylnym panelu jestem zobligowany jeszcze wspomnieć o zestawie wejść dla konfiguracji urządzenia i trzech gniazdach dla sygnału od zasilacza.
Kreśląc pakiet danych na temat pieca Taurus trzeba przyznać, że mimo pozornie monotonnego wyglądu w przeciwieństwie do przedwzmacniacza oferuje już nieco designerskiego sznytu. Widzimy to na będących czymś w kształcie radiatorów bokach obudowy w postaci mijających się dwóch płaszczyzn z otworami, co skutecznie przełamuje monotonię przecież sporej wielkości kloca. A żeby tego było mało, pomysłodawcy wyglądu poszli o krok dalej i sam proces włączania urządzenia w stan pracy zrealizowali przy pomocy zlokalizowanego na froncie i wyglądającego jak poziomy akcent wizualny (pozioma belka) sprytnego włącznika. Krótki research tylnego panelu przyłączeniowego końcówki mocy niesie ze sobą informacje typu: podwojone wejścia dla każdego kanału XLR (DIRECT/ BALANS) i pojedyncze RCA, dwa hebelkowe przełączniki (RLR/BAL/RCA, MUTE/ON-OF), pojedyncze zaciski kolumnowe, gniazdo zasilania, włącznik główny i takie same jak w przedwzmacniaczu gniazda konfiguracyjne (RS 232, USB, TRIGGER).

Zanim przejdę do przelewania na klawiaturę konkretnych informacji, przypomnę, że porównywane ze sobą zestawienia wzmacniające – referencyjne R. Koda/Reimyo i amerykański Constellation Audio dzieliła kwota około jednej trzecie wartości, dlatego też zdając sobie sprawę, że mają prawo wystąpić, zadawałem sobie pytanie, jak dotkliwe będą ewentualne reperkusje dźwiękowe. Z drugiej zaś strony mimo, iż teoria mówi: “droższe, powinno grać lepiej”, nie zawsze potwierdza się w życiu codziennym, dopuszczałem również wynik remisowy ze skazaniem na inny sznyt grania. I co, trafiłem na odstępstwo od reguły? Na szczęście dla mojego portfela nie, ale biorąc pod uwagę fakt, mocnych starań amerykańskich konstruktorów, aby powołać do życia dla nich coś bardzo kompaktowego, opiniowanemu tandemowi należą się wielkie brawa. Tak, mimo delikatnych ustępstw w stosunku do punktu odniesienia za dobrą kartę należy uznać, że wszelkie wspomniane w poniższym tekście aspekty są pochodną oszczędności nakładów produkcyjnych w stosunku do wyższych modeli tytułowej marki, a i tak oscylowały w domenie niewielkich. Zatem jak to wyglądało? Wpinając jankeski duet w tor otrzymałem skierowanie dźwięku w stronę ciekawego dociążenia wyższego basu i większe cyzelowanie wysokich tonów. Ale nie był to zabieg skutkujący powstawaniem przysłowiowej buły na dole pasma i zgaszenia światła w górnych rejestrach, tylko umiejętnie wprowadzenie do muzyki dodatkowej dawki dostojności, co jak prawdopodobnie znakomicie się orientujecie, bardzo często zwiększa spektrum mogących współpracować z Constellation Audio kolumn. Co przy takim postawieniu sprawy wydaje się być ważne, to fakt znikomej utraty wyrazistości lokalizacji źródeł pozornych na nadal z dużym rozmachem budowanej w przestrzeni pomiędzy kolumnami wirtualnej scenie muzycznej. Jak wypadało to na przykładach płytowych? Wszystko zależało od repertuaru. W muzyce rockowej spod znaku Metallicy i jej produkcji wespół ze składem symfonicznym wszelkie przywołane przed momentem niuanse brzmieniowe, były nie tylko prawie nieodczuwalne, ale w większości materiału okazywały się być wodą na młyn mocnych riffów gitarowych, masy bębnów, czy energii głosu wokalisty. To było mocno, ale ze smakiem podkręcone w estetyce masy i wysycenia oddanie tej sesji nagraniowej, za co biorąc pod uwagę „nieaudiofilskość” produkcji prawie pokochałem nasz punkt zainteresowań, czyli tytułowy set pre-power.
A jak sprawy potoczyły się w lżejszych gatunkach? Tutaj sprawa wyglądała delikatnie inaczej. Wszystko zależało od mojego przyzwyczajenia do blasku perkusjonaliów w repertuarze Tomasza Stańki. Osobiście lubię, gdy blaszki skrzą w nieskończoność, ale od razu zapewniam, że również Amerykanie nie przycinali ich w jakiś brutalny sposób, tylko delikatnie dozowali ich blask, a nie ilość. Inne, dotyczące samego instrumentarium tematy Constellation Audio również pokazywały w wypracowanej przez testowany zestaw estetyce, czyli więcej pudła rezonansowego w kontrabasie i mniej przenikliwa trąbka, ale bez najmniejszych problemów traktowałem to jako dobrodziejstwo zaoceanicznego inwentarza, a nie problem soniczny sam w sobie. Ale ale, jak mówiłem, wszystko zależało od repertuaru, gdyż na przykład na płycie Bogdana Hołowni z Jorgosem Skoliasem, czyli współpracy wokalisty z pianistą niuanse dźwięczności, czy podkręcenia soczystości z racji pracy w większości materiału w środku pasma odchodziły w niebyt i bez jakichkolwiek wycieczek nawet podczas największego wysiłku doszukiwania się dziury w całym mogłem skupić się jedynie na pięknie zarejestrowanego na srebrnym krążku materiału.

Jak wynika z ostatniego akapitu, mimo mocnych starań miniaturyzacji testowanego tandemu wzmacniającego amerykańscy inżynierowie nie popełnili żadnego błędu. Owszem, zderzenie jeden do jeden z moimi klockami pokazywało pewne różnice jakościowe, ale jak wspominałem, z uwagi na inny pułap cenowy nieuprawnionym byłoby stawiać oba sparowane tandemy w jednej linii. A jeśli tak postawimy sprawę, w momencie nawrotu stanu “audiofilii nerwosy” osobista weryfikacja możliwości dźwiękowych dzisiejszych bohaterów we własnym systemie wydaje się być pierwszym, spokojnie rokującym końcowy sukces punktem na potencjalnej liście. I nie ma znaczenia, czy Wasze kolumny są gęste jak moje, czy balansujące na krawędzi neutralności, a nawet lekkiej anoreksji, gdyż o pozytywnym spotkaniu z moimi soczyście grającymi papierzakami przeczytacie w powyższym tekście, a dobrym połączeniu z kolumnami kojarzonymi ze stawianiem na szybkość i sprężystość przekazu (np. Magico) donoszą relacje z wielu światowych wystaw audio. Myślicie, że naciągam fakty? Jeśli tak, nie pozostaje Wam nic innego, jak powiedzieć sprawdzam i skontaktować się z dystrybutorem.

Jacek Pazio

Opinia 2

O ile gwiazdozbiór Malarza (Pictor) z obszaru Polski jest niestety niewidoczny, to już konstelację Byka (Taurus) można podziwiać od jesieni do wiosny, o ile oczywiście nieboskłonu nie zasnuwa szczelna pokrywa chmur, bądź … coraz bardziej uciążliwego smogu. Całe szczęście nie mając kartograficzno – astronomicznych ciągot i skupiając sia na naszym audiofilskim hobby wcale nie trzeba zadzierać głowy w poszukiwaniu gwiazd. Wystarczy sięgnąć odpowiednio głęboko do kieszeni i voilà – oba gwiazdozbiory można mieć na przysłowiowe wyciągnięcie ręki i korzystać z ich uroków kiedy tylko dusza zapragnie i o ile nie mamy dedykowanego pomieszczenie odsłuchowego, rodzina pozwoli. Mowa oczywiście nie o bajkowej fantastyce zmniejszania ciał niebieskich rodem z „Minionków” lecz o iście high-endowych i czerpiących wprost z nieboskłonu nomenklaturową inspirację wyrobach amerykańskiego Constellation Audio. Zanim jednak wdrapiemy się na absolutny Olimp i dostąpimy zaszczytu obcowania z flagowymi konstrukcjami, robimy co możemy, by sukcesywnie odkrywać przed Państwem uroki nieco bardziej przystępnych cenowo konstrukcji. Skoro jednak przygodę z zaoceanicznymi „gwiazdkami” rozpoczęliśmy od nader skromnej, a zarazem jedynie w ofercie tytułowego wytwórcy super-integry Inspiration INTEGRATED 1.0 warto wskoczyć na poziom oczko wyższy i rozpocząć eksplorację debiutującej na CESie w 2017r. serii Revelation. W tym celu, dzięki uprzejmości dystrybutora marki – warszawskiego Audio Klanu przyjęliśmy pod swój dach wielce imponujący zestaw pre + power w postaci przedwzmacniacza Pictor i wzmacniacza mocy Taurus stereo.

Oba tytułowe urządzenia należą do plasującej się mniej więcej w środku amerykańskiego portfolio i zarazem dość skromnej objętościowo serii Revelation. Oprócz będących przedmiotem niniejszej recenzji przedwzmacniacza liniowego Pictor i stereofonicznej końcówki mocy Taurus znajdziemy w niej jedynie phonostage’a Andromeda i monobloki Taurus mono. W dodatku o ile dla większości z nas oczekiwane sugerowane ceny detaliczne goszczącego duetu powodują dość niebezpieczne skoki ciśnienia, to tak po prawdzie daleko im do topowych modeli Constellation, co pół żartem pół serio można podsumować anegdotą o nowobogackim wschodnim oligarsze, który opuszczając Luwr od niechcenia rzucił „skromnie, ale z klasą”. Tak, tak – skromnie, nie przewidziało się Państwu. Bowiem zgodnie z materiałami prasowymi Pictor jest uproszczoną wersją należącego do wyższej linii Performance przedwzmacniacza Virgo III. Wykorzystuje taką samą topologię głównych układów a różnice sprowadzają się do mniejszej liczby wejść i niektórych detali. Całe szczęście zachowano takie samo, zewnętrzne zasilanie. A teraz najlepsze, czyli potwierdzenie owej „skromności”. Otóż powyższe „cięcia” sprawiły, iż jest on dedykowany do … prostszych i mniej rozbudowanych (vide skromnych) systemów. Daj Panie Boże, żebym miał taki prosty system ;-) No dobrze żarty na bok, bo na tych pułapach cenowych lepiej zachować choćby odrobinę powagi. Całe szczęście design Pictora trudno uznać za ponury, gdyż pomimo dość zauważalnych gabarytów trudno zarzucić mu jakąś szczególną przysadzistość, czy ociężałość. Dynamiki i umownej lekkości nadają mu nie tylko segmentacja, czyli przeniesienie zasilania do zewnętrznego modułu, który można w miarę możliwości nawet gdzieś ukryć, lecz przede wszystkim poprzez wizualnie bardzo udane podkreślenie odrębności sub-panelu sterująco – informacyjnego z dotykowym wyświetlaczem i eleganckie, pionowe plisy przełamujące monotonię głównej płyty frontowej.
Ściana tylna jest oczywistą pochodną symetrycznej topologii wewnętrznej. Do dyspozycji mamy nader skromny (przynajmniej wg. producenta) zestaw wejść składający się z trzech par XLR-ów i takiego samego zestawu wejść RCA, co szybko licząc daje 6 (sześć) wejść liniowych. Doprawdy trudno mi wyobrazić sobie sytuację, by w nawet nad wyraz rozbudowanym systemie ów wybór interfejsów przyłączeniowych mógłby okazać się niewystarczający. Wyjścia też są zdublowane – dwie pary XLR-ów i dwie RCA. Listę zamykają gniazda RS232, USB i triggera a zasilanie doprowadzamy trzema przewodami do dedykowanych terminali ze wspomnianego, zewnętrznego modułu.
Podobnie jak wszystkie przedwzmacniacze Constellation również i Pictora wyposażono w kluczowy Moduł Liniowego Stopnia Wzmocnienia (Line Stage Gain Module). Pierwotnie opracowany dla modelu Altair z serii Reference, obecnie gości i w niższych seriach i uważany jest, przynajmniej przez swoich projektantów (w końcu każda matka/ojciec kocha swoje dzieci) za najlepsze rozwiązanie służące do wzmacniania i buforowania sygnałów audio dostarczanych do wejść liniowych. Układ ten charakteryzuje w pełni zbalansowana topologia, z oddzielnymi – stanowiącymi swoje lustrzane odbicie, obwodami dedykowanymi wzmocnieniu dodatnich i ujemnych połówek sygnału audio. Aby zapewnić jak najwierniejszą reprodukcję nawet najbardziej subtelnych szczegółów, zastosowano w nim obwód serwomechanizmu stale monitorujący i utrzymujący równowagę pomiędzy obiema połówkami (dodatnią i ujemną). W stopniu wyjściowym znajdziemy tranzystory polowe (FET) o ultra-niskim poziomie zakłóceń w rezultacie czego Pictora można podłączać do wzmacniaczy mocy Constellation z pominięciem ich wstępnych stopni wzmocnienia. Zadbano również o walkę z wibracjami i oprócz masywnych, zapewniających również ochronę przed zakłóceniami elektromagnetycznymi, obudów same płytki drukowane umieszczono na elastycznie zamocowanej metalowej płycie.
Zewnętrzny moduł zasilający łączy się z jednostką sygnałową za pomocą trzech wysokoprądowych kabli PCOCC zakończonych złączami Hypertronics pierwotnie opracowanymi dla przemysłu lotniczego. W jego trzewiach znajdziemy trzy trafa – po jednym dla lewego i prawego kanału (R-core) i obwodów sterujących (EI). Dzięki temu uzyskano konstrukcję dual-mono z pełną separacją między kanałami.

W przypadku końcówki Taurus stereo trudno już mówić o lekkości bryły, gdyż pomijając ponad 50 kg wagę same gabaryty wzmacniacza budzą, całkiem słuszny respekt. Co prawda, jak na amerykańskie standardy, korpus nie poraża może wysokością (akceptowalne 30 cm (297 mm)), lecz już ponad 60 cm głębokość może nastręczać pewne problemy nie tylko natury logistycznej, co również podczas codziennego użytkowania, czyli znalezienia / zamówienia szafki/platformy, na której mógłby się wygodnie usadowić. Na nieskalanym zbędną ornamentyką i ozdóbkami froncie wzrok można skupić jedynie na bliźniaczych do znanych z przedwzmacniacza pionowych plisach i cienkiej, poziomej belce z centralnie umieszczoną niewielką diodą informująca o stanie pracy urządzenia.
Ściana tylna, jak to w przypadku końcówek mocy niczym pozornie nie zaskakuje. Ot pojedyncze, masywne zakręcane terminale głośnikowe, 20A gniazdo zasilające, włącznik główny, zgodne z przedwzmacniaczem porty komunikacyjne (RS232, USB i trigger), oraz wejścia liniowe w standardzie XLR i RCA. Jednak XLR-ów mamy dwie pary a RCA tylko jedną, gdyż dolne, opisane jako Direct, terminale XLR umożliwiają spięcie Taurusa z Pictorem, lub innym przedwzmacniaczem Constellation, via Constellation Link z pominięciem stopni wejściowych końcówki, Oczywiście jest to możliwe dzięki implementacji autorskiego Modułu Liniowego Stopnia Wzmocnienia (Line Stage Gain Module). Dostarczony sygnał trafia do zbalansowanego i zmostkowanego stopnia wzmocnienia, gdzie pracują w trybie single-ended 125W tranzystory. Deklarowana przez producenta moc, nawet na amerykańskie warunki i trudne do wysterowania prądożerne, wielodrożne konstrukcje głośnikowe wydaje się być, najdelikatniej rzecz ujmując, całkowicie wystarczająca i choć dla 8Ω obciążenia wynosi „jedynie” 2 x 250W to już przy 4Ω podwaja swą wartość do 2 x 500W, by przy 2Ω osiągnąć imponujące 2 x 800W. Powyższe osiągi nie byłyby jednak możliwe bez odpowiedniego zaplecza energetycznego, a o to już dba para potężnych toroidów i bateria kondensatorów.

Zanim powyższa parka zawitała w naszych skromnych progach zdążyła pograć nie tylko na zeszłorocznym Audio Video Show, lecz i przez dłuższy czas w salonie dystrybutora. Niemniej jednak mając na uwadze dość mało przyjemne temperatury za oknem, jak i w trosce o możliwie pełne rozwinięcie skrzydeł przez amerykańską elektronikę daliśmy jej spokojnie pograć przez około tydzień i dopiero po takiej rozgrzewce wzięliśmy się za bardziej krytyczne odsłuchy.
Na pulsującym gorącymi, kubańskimi rytmami „Timbero” Blanco Y Negro dało się zauważyć pewne zaokrąglenie krawędzi nadających klimat perkusjonaliów. Akcent został położony na melodykę, nasycenie i aspekt czysto emocjonalny bez zbytniej, aptekarskiej dokładności i laboratoryjnej precyzji w obrazowaniu każdego uderzenia palców. Starając się być bardziej skrupulatnym stwierdziłbym, iż prezentacja proponowana przez Constellation bliższa była uczestnictwa w koncercie „na żywo” aniżeli śledzeniu owego wydarzenia na 85” ekranie w rozdzielczości 4K. Mamy bowiem do czynienia z dźwiękiem naturalnym a nie hiper-rozdzielczym. Różnica może początkowo niekoniecznie oczywista i zauważalna, lecz proszę mi wierzyć, że po kilku godzinach odsłuchu aż nadto odczuwalna. Na „Piano” Benny’ego Anderssona (tak, tego Benny’ego Anderssona – z ABBY) fortepian charakteryzuje właściwa mu potęga i dostojność a oprócz oczywistego blasku górnych rejestrów otrzymujemy iście monumentalną podstawę basową, która jednak wcale nie wykazuje chęci zawłaszczenia sobie reszty pasma, lecz odzywa się tylko kiedy zachodzi ku temu potrzeba jasno dając do zrozumienia, że ona niczego nikomu udowadniać nie musi a na tego typu repertuarze pracuje niemalże na jałowych obrotach.
No dobrze, podkręćmy zatem tempo, zwiększmy poziom zagmatwania, wieloplanowość i dorzućmy do tego co nieco z wielkiej symfoniki. Domyślają się Państwo w jakim kierunku zmierzam? Tak, tak, oczywiście, ze ku symfonicznej „S&M” Metallicy , „Wagner Reloaded: Live in Leipzig” Apocalypticy, czy patetycznemu „Sitra Ahra” Theriona . We wszystkich powyższych przypadkach w czynionych na bieżąco notatkach uparcie powtarzały się adnotacje o wgniatającej w fotel spektakularności, iście hollywoodzkim rozmachu a zarazem stoickim spokoju i … dostojeństwie. Przy odpowiednich, znaczy się zbliżonych do koncertowych, poziomach głośności zestaw Constellation generował iście monumentalną ścianę dźwięku, lecz ściana ta nie dość, że świetnie zróżnicowana i trójwymiarowa, była jakby złożona z kryształowych, bądź też lodowych bloków pozwalających wejrzeć w jej głąb i swobodnie obserwować dalsze plany. To jednak nie wszystko, gdyż w tym jakże epickim spektaklu nie sposób było dostrzec choćby najmniejsze oznaki kompresji, nerwowości, czy niezdecydowania. Było w nim coś, jakby wynikająca ze świadomości własnych umiejętności, doświadczenia i siły pewna niezamierzona nonszalancja, jednak nie w pejoratywnym tego słowa znaczeniu, lecz w postaci swoistego spokoju i pobłażliwości dla stawianych przed amerykańską elektroniką wyzwań. Ot relaksujący cruising niekończącą się autostradą za kierownicą Mustanga Shelby GT350R, lub Dodge’a SRT Demon.

Pomijając niebezpiecznie zbliżającą się do 200 000 PLN, a z adekwatnym do klasy elektroniki okablowaniem, z łatwością ja przekraczającą, cenę spokojnie możemy uznać, iż dzielona amplifikacja Constellation Audio Pictor & Taurus nie jest dla każdego. Jakiż jest ku temu powód? Cóż, do listy minusów wypadałoby dopisać jeszcze dość absorbujące gabaryty i … całkowity brak wyczynowości. Czemu ową cechę zaliczam do listy (umownych) minusów? Z doświadczenia niestety wiem, iż część z operujących na iście high-endowych pułapach odbiorców niejako podświadomie oczekuje zwalającego z nóg efektu WOW!. Nie ważne, czy po kwadransie obcowania z przejawiającym takie cechy systemem przez najbliższe kilka dni będą leczyli ciężką migrenę. Ważne, że usłyszą, iż stojący w piątym rzędzie chórzysta zapomniał przed występem zdjąć swojego kwarcowego Tissota i przez cały koncert towarzyszyć im będzie tykanie wskazówki sekundnika. Constellation takowych ponadnormatywnych i hiperrealistycznych doznań niestety nie serwuje, stawia za to na aspekt emocjonalny, eufonię i swobodę grania, a że owa swoboda wynika z jego praktycznie nieograniczonych zasobów mocowych, to już zupełnie inna bajka.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Audio Klan
Ceny:
Constellation Pictor: 89 995 PLN
Constellation Taurus stereo: 99 995 PLN

Dane techniczne
Constellation Pictor
Wejścia: 3 pary XLR, 3 pary RCA, USB (control)
Wyjścia: 2 pary XLR, 2 pary RCA, 12-volt trigger
Zniekształcenia THD+N: <0.001%, 20 Hz – 20 kHz @ 2V out
<0.1%, 20 Hz – 20 kHz @ 10V out
Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 100 kHz, ±0.5 dB
Odstęp sygnał/szum >-105 dB, średnio-ważona
Impedancja wejściowa: 20 KΩ (XLR); 10 KΩ (RCA)
Impedancja wyjściowa: < 50Ω
Regulacja głośności: 0dB do -90 dBFS w 0.5 dB krokach
Waga: przedwzmacniacz:20.4 kg; zasilacz: 10 kg
Wymiary (S x W x G): przedwzmacniacz: 432 x 133 x 381 mm ; zasilacz: 432 x 70 x 368 mm

Constellation Taurus
Wejścia: 2 pary XLR (jedna para Constellation Link), para RCA
Moc wyjściowa: 2 x 250 W / 8Ω (1 kHz @ 1% THD+N), 2 x 500 W / 4Ω (1 kHz @ 1% THD+N)
Wzmocnienie: 32 dB
Szum wyjściowy: <500 μV, -100 dB @ 250 watts
Współczynnik tłumienia (Damping factor) przy 8Ω: 150
Zniekształcenia THD+N: <0.05% (1 kHz @ rated power)
Pasmo przenoszenia: 10 Hz to 100 kHz, +1/-0.5 dB
Impedancja wejściowa: 200 kΩ (XLR), 100 kΩ (RCA)
Impedancja wyjściowa: 0.05 Ω
Waga: 54.4 kg
Wymiary (S x W x G): 476 x 297 x 603 mm

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Constellation Audio Pictor

Constellation Audio Pictor & Taurus
artykuł opublikowany / article published in Polish

Rok 2017, dzięki warszawskiemu Audio Klanowi, kończymy nie tyle z przytupem, co z potężnym wykopem, gdyż na testy otrzymaliśmy „kompaktowy” (jak na amerykańskie warunki)  zestaw pre + power w składzie Constellation Audio Pictor & Taurus.

cdn. …