Tag Archives: CTA 506


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. CTA 506

Copland CTA 506

Link do zapowiedzi: Copland CTA 305 + CTA 506

Opinia 1

Dawno, dawno temu, gdy jeszcze o markach takich jak Octave, czy Ayon mało kto w Polsce słyszał, ugruntowaną pozycję na naszym rynku miała już zupełnie inna manufaktura. A czemu w poprzednim zdaniu jednym tchem wymieniłem dwóch wiadomych niemieckojęzycznych wytwórców? Otóż warto mieć na uwadze, że jeszcze nie tak dawno praktycznie w każdej „cywilnej” opinii i „branżowej” recenzji mniej bądź bardziej zawoalowanie przewijała się powtarzana niczym mantra sentencja iż mamy do czynienia z „chłodno, bądź wręcz tranzystorowo grającymi” wzmacniaczami. Podobny stereotyp przylgnął do dzisiejszego bohatera – duńskiego Coplanda. Czy zasłużenie, to już zupełnie inna bajka, lecz uczciwie trzeba przyznać, iż na tle dość popularnych wtenczas lampowców Jolidy, rodzimych staszowskich Amplifonów i dopiero co, nieśmiało kiełkującego prywatnego importu z CHRLD rzeczywiście Coplandy brzmiały nadspodziewanie rześko. Realia rynkowe i gusta odbiorców jednak się zmieniają, technologia ewoluuje i w większości przypadków już praktycznie nic nie jest takie, jak dawniej. A jak próbę czasu zniósł Copland? Test integry CTA 405-A udowodnił że lepiej niż dobrze a ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, to tym razem, dzięki uprzejmości dystrybutora – Sieci salonów Top HiFi & Video Design, udało nam się pozyskać na odsłuchy stereofoniczną końcówkę mocy CTA 506.

W przeciwieństwie do amerykańskiego VTL-a, którego aparycja wyrobów od surowości drzwiczek od pieca/potężnego grilla (np. stare ST-150) przeszła do nieco piekarnikowo-mikrofalowego połączenia szkła i bezpiecznych krągłości (S-200 Signature, IT-85 ), Copland cały czas pozostaje wierny swojej atawistycznej minimalistycznej surowości. Masywny, wykonany z grubego płata szczotkowanego aluminium front zdobią jedynie firmowe logo poprzeczne nacięcia zapewniające nie tylko ochronę, lecz i przede wszystkim wentylację ukrytym za nimi lampom, oraz obrotowy, centralnie umieszczony włącznik główny. Stosowne perforacje umieszczono również na czarnym profilu korpusu.
Ściana tylna jest namacalnym przykładem jak można połączyć skromność z elegancją. Symetrycznie rozmieszczone, dedykowane obciążeniu 4 i 8 Ω masywne terminale głośnikowe rozdziela usytuowane nieco powyżej nich gniazdo zasilające a eleganckie, okupujące skrajne flanki, wejścia analogowe dostępne są zarówno w formie RCA, jak i XLR. Widoczny w prawym górnym rogu włącznik, wbrew pozorom nie jest odpowiedzialny za odcięcie/włączenie zasilania, lecz za obsługę purpurowej iluminacji, w której mogą zostać zatopione ukryte wewnątrz wzmacniacza lampy mocy. Tandeta i ostentacyjny szpan? Nic z tych rzeczy drodzy Państwo. Bez włączonego podświetlenia, bursztynowego blasku jakże pożądanego przez miłośników szklanych baniek schowanych za ożebrowaniem frontu, nijak się bowiem nie doświadczy, więc takie optyczne „wspomaganie” nie tylko nie przeszkadza, ale wręcz pomaga. Ponadto 506-ka jest nad wyraz namacalnym przykładem na to, że wcale nie trzeba co roku wprowadzać kolejnej, nowszej i oczywiście, przynajmniej według speców od marketingu, doskonalszej wersji, gdyż na rynku ze stoickim spokojem egzystuje od … 2011 r. Uczciwie trzeba przyznać, że to sporo, jednak z drugiej strony jeśli coś nie tylko dobrze działa, ale i cały czas się sprzedaje to po co cokolwiek zmieniać.
W momencie debiutu 506-ka była jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą, konstrukcją opartą o będące wtenczas prawdziwą, gorącą (i to dosłownie) nowością lampy mocy KT120. Sekcja wyjściowa to klasyczny push-pull, w którym dwie pary 120-ek (po jednej na kanał) pracują w konfiguracji ultra-linearnej. Oprócz wspomnianej kwadry lamp mocy wewnątrz 506-ki znajdziemy jeszcze dwie 6550 a w sekcji wejściowej cztery 12BH7, oraz dwie ECC81. Krótko mówiąc ma co grzać, lecz w przeciwieństwie do CTA 405-A konstruktorom udało się uniknąć montażu wymuszającego cyrkulacje powierza wentylatora. Nie ma jednak obaw o ewentualne przegrzanie trzewi Duńczyka, gdyż producent zapewnia, iż zamontowane lampy powinny bezproblemowo wytrzymać ok. 4000 godzin.

No dobrze, ale co z brzmieniem? Zanim jednak skupię się na dzisiejszym obiekcie audiofilskich westchnień zacznę może nieco nietypowo, bo od retrospekcji. Otóż już 50 W, dosłownie przed chwilą wspominana, integra z większością kolumn robiła co chciała i grała przy tym z taką werwą, że trudno było usiedzieć spokojnie w miejscu. Nie dziwi zatem fakt, iż wpięcie tytułowej 90W końcówki mocy w tor audio może powodować pewną konsternację wśród osób uważających, że dopiero kilkusetwatowe tranzystorowe monstra zdolne są prawidłowo wysterować posiadane przez nich zestawy głośnikowe. Tymczasem CTA 506 nie dobijając nawet do „setki” zapewnia taki kolokwialnie mówiąc „zamordyzm” i kontrolę, jakby zamiast kwadry KT120 grało ich tam co najmniej dwa razy więcej. Z premedytacją nie szukam analogii wśród konstrukcji solid-state, gdyż duńska końcówka pod względem gładkości ma zdecydowanie więcej do powiedzenia od większości tranzystorów. Nie oznacza to jednak, że Copland epatuje lepką, wręcz karmelową słodyczą, bo jest ewidentnym przeciwieństwem takiej estetyki, jednak nie jest też ani suchy, ani szorstki. On jest po prostu możliwie neutralny i dzięki temu słuchając referencyjnego nagrania „TARTINI secondo natura” tria Sigurd Imsen, Tormod Dalen, Hans Knut Sveen w pełni możemy docenić tak barwę, jak i fakturę naturalnego instrumentarium a nie wariację na ich temat. Przy tak minimalistycznym, iście po audiofilsku minimalistycznym materiale, jakiekolwiek „majstrowanie” przy barwie, bądź gabarytach poszczególnych źródeł pozornych widać byłoby jak na dłoni a duńska końcówka pomimo niezaprzeczalnych możliwości dynamicznych ani myślała się podkładać i wychodzić przed szereg. Generowana scena dźwiękowa była w pełni adekwatna do obecnego na niej składu a lokalizacja poszczególnych muzyków nie nastręczała najmniejszych problemów. O ile jednak tak do szerokości, jak i wysokości prezentacji nawet gdybym chciał, to nie miałbym jak się przyczepić, tak nieco brakowało mi informacji dotyczących aspektu jej głębokości. Proszę mnie jednak źle nie zrozumieć – tu żadnym wypadku nie chodzi o dwuwymiarowość, czy kurczowe trzymanie się jednego – dwóch planów, lecz o pewien lekki niedosyt mikro informacji dotyczących propagacji dźwięku kilka metrów za umowną linią kolumn i pozycją solisty. Co ciekawe powyższe uwagi dotyczyły połączenia po RCA i ulegały znacznej poprawie po przesiadce na XLR-y, lecz wspominam o nich z czysto reporterskiego obowiązku, abyście mogli Państwo sami przekonać się o tym we własnych systemach. Skoro połączenie zbalansowane sprawdziło się na barokowej kameralistyce, to już podczas dalszych odsłuchów nie eksperymentowałem i tegoż połączenia się trzymałem.
Zmiana repertuaru na znacząco bardziej dynamiczny „Greatest Hits: 40 Trips Around The Sun” Toto już nijakich anomalii na światło dzienne nie wyciągnęła. Ot radosny, pulsujący rytmem rock sprawił, że Copland wreszcie mógł udowodnić co potrafi i gdzie tak naprawdę drzemie jego potencjał. Swoboda i rozmach sprawiały, iż pytania w stylu „jakie kolumny dobrać do lampy” całkowicie traciło na sensowności, gdyż praktycznie żadnymi ograniczeniami (no może z wyjątkiem finansowych) nie ma większego sensu się kierować. Copland spokojnie da sobie z nimi radę. Przejawia przy tym cechę, jaką do tej pory przypisywaliśmy głównie mocnym i to takim z mocą realną a nie li tylko „wyczarowaną” przez marketingowców, tranzystorowym wzmacniaczom. Chodzi bowiem o prowadzenie linii basu, który na pierwszy rzut ucha może wydawać się zaskakująco konturowy i daleki od spektakularności. To jednak wyłącznie pozory, bo gdy trzeba a do akcji wkroczy prawdziwe basiszcze, jak daleko nie szukając na fenomenalnym ECM-owskim albumie „Khmer” Nilsa Pettera Molværa, to możecie mi Państwo wierzyć na słowo, że nie tylko membrany Waszych kolumn zostaną gruntownie odkurzone, ale i dawno zapomniane, zalegające w najciemniejszych zakamarkach ciężkiego jak dowcip prowadzącego jeden z popularnych teleturniejów, rodowe skorupy dadzą o sobie znać. W dodatku nie będzie to jedynie samo uderzenie, lecz wraz z nim otrzymacie właściwe wypełnienie mięsistą tkanką i oczywiście odpowiedni wolumen. Czy można w tej materii osiągnąć jeszcze wyższy poziom? Oczywiście, że tak, co z resztą dowiódł dopiero co przez nas testowany Bryston 4B³ , jednak wiać się to będzie z koniecznością „drobnej” dopłaty.
Zdaję sobie jednak świetnie sprawę, że znajdą się malkontenci próbujący zdyskredytować tytułową końcówkę jako zbyt mało lampowo eufoniczną, zbyt zachowawczą w roztaczaniu czaru, czy wręcz magii rozgrzanych szklanych baniek. Cóż może i będą mieli trochę racji w tym, iż duńska konstrukcja nawet przez moment nie stara się niczego na siłę wypchnąć, rozmiękczyć, czy też dosłodzić, bo po co miałaby to robić, skoro nie takie jest jej zadanie. Warto bowiem pamiętać, że rolą wzmacniacza, jak sama nazwa wskazuje, jest wzmacnianie dźwięku a nie jego interpretacja. Jeśli zaś chodzi o czary, to bez obaw – i one się pojawiają, tylko nie należy ich oczekiwać po nagraniach, gdzie nigdy ich nie było, tylko sięgnąć po pewniaki. Wystarczy bowiem włączyć „Runaljod – Ragnarok” Wardruny, by poczuć obecność pradawnych bogów a w sobie dzikość pełnokrwistego Wikinga, czy „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena i przenieść się w tajemnicze a zarazem piękne baśniowe klimaty.

Jak mam nadzieję jasno wynika z powyższego tekstu Duńczycy z Coplanda z powodzeniem kultywują rodowe tradycje, pełnymi garściami korzystają ze spuścizny poprzednich modeli a jednocześnie dbają, by ich produkty zachowując jasno zdefiniowaną szkołę brzmienia bez problemu nawiązywały walkę ze współczesną konkurencją. Śmiało możemy wręcz powiedzieć, że Copland CTA 506, będąc swoistym klasykiem gatunku nic a nic nie stracił ze swojej świeżości i pomimo braku na swym pokładzie następców KT120, czyli pisankopodobnych KT150 ani myśli oddawać pola „młodym wilczkom”.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp; Phasemation EA-500
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5, Accuphase E-650
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; DeVore Fidelity Gibbon 3XL
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Naturalną koleją rzeczy w naszym naszpikowanym milionami pakietów danych świecie jest to, że każda marka, bez względu na fantastyczną w danym momencie rozpoznawalność i niezachwiany byt w świadomości użytkowników ma wzloty i upadki. I nie mam na myśli jakiegokolwiek pikowania dół notowań spowodowanych porażkami, tylko naturalne dewaluowanie osiągnięć przez inne, chcące wypłynąć na szerokie wody poprzez wbijanie nam do głowy swoje istnienie brandy. I prawdopodobnie się ze mną zgodzicie, że nasz tytułowy producent ostatnimi czasy mimo nieustającego zainteresowania wiernych akolitów, jakoś nie jest nader często wywoływany do tablicy. Dlatego też trochę zaskoczeni takim obrotem sprawy postanowiliśmy z Marcinem wziąć na tapet niegdyś zasłużenie wychwalaną pod niebiosa, pochodzącą z Danii markę Copland, która do testowego boju, idąc wypracowanym przez lata tropem, wystawiła wykorzystującą w układach elektrycznych lampy elektronowe stereofoniczną końcówkę mocy CTA 506, wizytę której w naszej redakcji zawdzięczamy Sieci salonów Top HiFi & Video Design.

Szybki rzut okiem na aparycję i wyposażenie 605-ki potwierdza bardzo ciekawy, szczególnie dla wiedzącego czego oczekuje od wyglądu swoich zabawek klienta design wzmacniacza. Dlaczego? Spokojnie, to nie jest brzydkie kaczątko. Po prostu mamy do czynienia ze stylizowaną na popularne w latach siedemdziesiątych odbiorniki radiowe z racji stacjonowania w układach wewnętrznych sporej ilości szklanych baniek (ECC81, KT120, 6550) stosunkowo wysoką skrzynką. Na czym polega temat stylizacji? Chodzi mianowicie o skazany na ciągły kontakt wizualny z naszym organem przyswajania piękna świata front, który wykonano z grubego płata aluminium i w celu przełamania monotonii słusznej wysokości płaszczyzny w górnej części poddano go eksponującemu lampy próżniowe, przebiegającemu przez całą szerokość urządzenia, a przez to dodatkowo wentylującemu układy wewnętrzne, fantastycznie prezentującemu się wizualnie użebrowaniu. Ale to nie koniec konsekwencji w dbałości o wygląd pieca duńskich konstruktorów, gdyż oprócz wspomnianego poziomo zorientowanego swoistego grilla na przednim panelu znajdziemy jedynie okrągły w podstawie i ulegający spłaszczeniu w miejscu kontaktu z palcami użytkownika włącznik ze zlokalizowaną nad nim informującą o stanie pracy końcówki mocy diodą. Widok z lotu ptaka na górną płaszczyznę obudowy duńskiej myśli technicznej ukaże nam podobne do frontowych, jak wiemy bardzo ważne w takich konstrukcjach, sekwencje wentylujących układy elektryczne ażurowe bloki. Gdy doszliśmy z opisem do tylnego panelu przyłączeniowego, z przyjemnością donoszę, iż znajdziemy na nim odczepy dla kolumn 4/8 Ohm, po jednym wejściu liniowym RCA i XLR, gniazdo zasilania i włącznik podświetlenia rubinową czerwienią eksponowanych przez ponacinany front lamp mocy. Skromnie? Nie sadzę, gdyż mamy do czynienia jedynie z końcówką mocy, a ta realizuje zadania pochodzące od firmowego przedwzmacniacza, dlatego też oferuje jedynie niezbędne dla swojego bytu funkcje.

Rozpoczynając opis brzmienia skandynawskiego mocarza chciałbym przypomnieć, iż wiele produktów tej marki, mimo wykorzystywania w swoich trzewiach pojemników próżniowych z przemieszczającymi się w nich elektronami, przez wielu ortodoksyjnych wyznawców lamp uważane jest za lampowce grające w estetyce tranzystora, czyli tłumacząc tę nowomowę na bardziej zrozumiałe ciągi literowe prezentują zbyt mało kolorowy świat muzyki. I nie powiem, sam bawiąc się co jakiś czas konstrukcjami Coplanda czasem odnosiłem wrażenie, że z tak lubianym przez połowę populacji audiofilów ciepłem i gąszczem generowanego dźwięku nie do końca było im po drodze. Tymczasem po kilkunastu dniach spędzonych z bohaterem dzisiejszego sparingu dla tych nie do końca przekonanych o lampowości brzmienia Coplandów osobników mam dobrą wiadomość. Mianowicie okazuje się, że 506-ka mimo wykorzystywania bardzo mocnych lamp KT120 w sekcji wzmocnienia swoim sznytem brzmieniowym bez problemu jest w stanie zagwarantować nam czar szklanej bańki. Jest gęsto, soczyście, ciepło i co jest natychmiastową konsekwencją paradoksalnie w dobrym tego słowa znaczeniu minimalnie wolniej. Naturalnie w ślad za tym idzie dobra gładkość i euforyczność dźwięku. A gdy do powyższej litanii zalet dodamy dobrą wizualizację wirtualnej sceny dźwiękowej we wszystkich jej wektorach, okaże się, iż wielu z Was prawdopodobnie na taką delikatną korektę sznytu grania duńskich wyrobów od jakiego czasu po cichu liczyło. Zadowoleni? Myślę, że tak, a na poparcie moich wniosków wspomnę o kilku reprezentatywnych dla tego testu pozycjach płytowych. Na początek woda na młyn opiniowanej konstrukcji, czyli w tym przypadku najnowsza kompilacja – John Surman z Nelson Ayres i Bob Waring „Invisible Threads”. Efekt? Wyartykułowana przed momentem estetyka lampy wręcz idealnie wpisywała się w prace saksofonu Johna i fortepianu Nelsona. Ba, nawet wibrafon i marimba Roba mimo delikatnego zaokrąglenie najwyższych składowych raczej z tego korzystały niż cierpiały, choć momentami jego instrumenty aż prosiły się o więcej swobody w nieskończenie długim wybrzmiewaniu. Ale nie narzekam, gdyż jeśli powie się „a”, należy być konsekwentnym i należy powiedzieć ”b”, co w tym przypadku oznacza, że wysokie tony owszem dźwięczne, ale bardziej niż zazwyczaj krągłe wspierając wysycenie dźwięku raczej szły ręka w rękę z resztą zakresów częstotliwościowych będąc lekko stonowanymi, nie chadzały swoimi ścieżkami i nie próbowały brylować w oderwaniu od reszty. Owszem, dla średnio zorientowanego w temacie adepta sztuki słuchania dobrej jakości dźwięku, wyskakujące niczym Filip z konopi pojedyncze, zjawiskowo kłujące w ucho dźwięki uznałby za fantastyczny i poszukiwany efekt „łał”, ale patrząc na to z zimną głową okazałoby się to szkodliwe dla spokoju i zaprojektowanej przez konstruktorów hołdującej lampie równowagi tonalnej. Ode mnie brawo za unikanie grania pod publiczkę. Kolejnym ciekawie zaprezentowanym srebrnym krążkiem okazało się być wydarzenie wokół muzyki dawnej pod kierownictwem i z czynnym udziałem Jordi Savalla i jego żony Moserrat Figueras „El Cant De La Sybil-la”. Bardzo dobrze oddany rozmach kubatury sakralnej z wszelkim artefaktami typu pogłos i tajemniczość generowanych w takiej scenerii wokalizy pokazały dobitnie, iż lampa i tego typu twórczość są sobie przeznaczeni. A jeśli ktoś próbowałby podważać tę teorię, niech spróbuje posłuchać konfiguracji z testowaną końcówką mocy w torze w takim lub podobnym repertuarze ze szczególnym naciskiem na emisję głosu niestety nieżyjącej już Pani Monserrat. Jeśli jest zwolennikiem tranzystora, ostrzegam, świat do końca jego zabawy w audiofila może nie być już taki sam. Wieńcząc ten miting z walorami sonicznymi CTA 506, dla pokazania, iż oddanie czegoś za coś nie zawsze jest bolesne, tylko jeśli dobrze zbilansowane co najmniej ciekawe, wspomnę o polskiej formacji free jazzowej Contemporary Noise Sextet i jej materiale z płyty „Unaffected Thought Flow”. Kupa dęciaków i zatrważająco szybkie tempo dla wielu konstrukcji są Palcem Bożym, gdy tymczasem może to odtworzenie nie było demonem natychmiastowości ataku każdego akordu, ale to co wnosiły do przekazu szklane bańki w większości tracków okazywało się być bardzo pożądane. Perkusja dobitnie pokazywała, że jest słusznych rozmiarów i gdy wymagał tego materiał potrafiła zatrząść podłogą, a saksofon i liczne gitary czerpały z dobra zwanego wysyceniem dźwięku pełnymi garściami. Naturalnie wzorowe odtworzenie owych lubianych przez lampowych romantyków artefaktów aż tak dobitnie by nie pokazało, ale jak wspominałem, końcówka mocy z Danii została skrojona właśnie do grania ciałem, a nie szybkością. Ale uspokajam, szybkość oddania realiów muzycznych podczas testu również nie była jakoś dramatycznie ślamazarna. Raczej rzekłbym, że przypisana do estetyki tego typu konstrukcji, czyli typowe coś za coś.

Jestem bardzo rad, że dystrybutor postanowił przypomnieć o istnieniu tytułowego wzmacniacza szerszemu gronu. Choć prawdopodobnie nie wszystkim przypadnie on do gustu jest pewne, ale jak wiadomo, nie ma takiego co by wszystkim dogodził. Dlatego też lepiej jest mieć swój pomysł na dźwięk i konsekwentnie, czyli w pełni synergicznie zestroić pasmo przenoszenia, gdyż jeśli umie się to zrobić, nawet przeciwnicy nie powiedzą o producencie złego słowa. Zatem gdzie widzę nasz obiekt zainteresowań? Jedynymi nie do końca bezpiecznymi biorcami mogą się czuć właściciele już na starcie ociężałych systemów, gdyż co za dużo to niezdrowo. Wszyscy inni, włącznie z piewcami maksymy: „tylko idealnie neutralny system może dać nam radość ze słuchania muzyki” powinni spróbować propozycji Coplanda we własnym systemie. Jak to się skończy nie mogę zagwarantować, ale jedno wiem na pewno, podczas obcowania z naszym bohaterem będziecie mieli wiele radości w postaci nieco inaczej podanego niż zazwyczaj mieliście przekazu muzycznego. Jeśli jesteście zatem ciekawi takiego mariażu, ruch jest po Waszej stronie.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Sieć salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 17 999 PLN

Dane techniczne:
Zastosowane lampy: 4 x KT120, 2 x 6550, 4 x 12BH7, 2 x ECC81
Moc wyjściowa: 2 x 90 W
Zniekształcenia THD.: < 1 %
Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 100 kHz – 3 dB
Czułość wejściowa: 1,5 V
Impedancja wejściowa: 100 kΩ
Globalne sprzężenie zwrotne: 17 dB
Wyjścia głośnikowe: 16 Ω, 8 Ω, 4 Ω
Odstęp sygnał/szum: > 100 dB
Pobór mocy: 600 W
Wymiary (S x W x G): 430 x 190 x 390 mmm
Waga: 26 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. CTA 506

Copland CTA 305 + CTA 506
artykuł opublikowany / article published in Polish

Trochę to trwało, ale po integrze CTA 405-A i przetworniku cyfrowo-analogowym DAC 215 wreszcie możemy poznać uroki duńskiego podejścia do dzielonej amplifikacji, czyli lampowego zestawu Copland CTA 305 + CTA 506

cdn. …