Moja śp. Babcia zawsze powtarzała, że śniadanie jest najważniejszym posiłkiem, bo daje, a przynajmniej dawać powinno, energię na cały dzień wytężonej pracy. Oczywiście diametralnie odmienne zdanie mają południowcy rozpoczynający dzień od kawy i croissanta, jednak patrząc za okno nawet przy potężnym wspomaganiu antydepresantami, czy też innymi środkami psychoaktywnymi niezwykle trudno uznać klimat w jakim żyć nam przyszło za chociażby zbliżony do śródziemnomorskiego. Dlatego śmiem twierdzić, że zdecydowanie bliżej nam do przyzwyczajeń Skandynawów, którzy z tego co mi wiadomo o pustym żołądku swych domostw, szczególnie zimą opuszczać nie mają w zwyczaju. Z podobnego założenia wyszedł również stołeczny Horn, który postanowił zaprosić przedstawicieli branżowych mediów na śniadanie prasowe poświęcone goszczącym u nas dosłownie przed chwilą na testach potężnym podłogowcom Dali Kore.
Krótko mówiąc w Hornie, oprócz kawy, kanapek i łakoci dali Dali na śniadanie, a tak już na serio to w głównym systemie grały Dali Kore wspomagane niemalże topową elektroniką Naima. Była to zatem czwarta odsłona flagowych Dunek z jaką przyszło nam się spotkać, gdyż oprócz występów z D-klasowymi NAD-ami w Monachium, Classé Delta Pre & Delta Mono na Audio Video Show i Gryphonem Apex u nas i zarazem okazja by rzucić na nie uchem w dość nieoczywistej, korzystającej z dobrodziejstw zasobów Tidala konfiguracji. O walorach sonicznych pozwolę sobie jednak tym razem nie wypowiadać, gdyż wystarczająco obsypałem Kore’y superlatywami w poświęconej im recenzji i powtarzania się raczej nie uważam za coś produktywnego, tym bardziej, że przygotowana na potrzeby tytułowego śniadania prezentacja rządziła się swoimi prawami i chodziło w niej jedynie o zainteresowanie zgromadzonych samymi konstrukcjami a nie krytyczną ocenę i przysłowiowe dzielenie włosa na czworo, gdyż de facto warunków ku temu nie było.
Jak z pewnością Państwo zauważyliście Kore pozostawiono na transportowych kółkach, gdyż jak się okazało lada moment mają wyruszyć w swoiste Tour de Pologne wizytując wyselekcjonowane salony dystrybutora a każdorazowe przestawianie tych 150kg „maleństw” bez takowych (kółek, nie salonów) do najłatwiejszych nie należy. Niemniej jednak nawet na kółkach duńskie flagowce miały okazję zainteresowanym ich walorami co nieco z drzemiącego w nich potencjału pokazać.
Dodatkowym punktem piątkowego spotkania była przybliżająca zagadnienia systemów wielokanałowych zgodnych z Dolby Atmos prezentacja wściennego systemu Dali, z potężnymi PHANTOM S-280 w roli głównej, współpracującego z przedstawicielem najnowszej serii Cinema amplitunerem Marantz.
W ramach podsumowania niniejszej, nad wyraz kompaktowej relacji chciałbym nie tylko podziękować ekipie Horna za zaproszenie i gościnę, lecz również zachęcić Państwa do śledzenia informacji prasowych i jeśli tylko Dali Kore gdzieś w pobliżu Was wylądują, to zajrzyjcie do takowego salonu i rzućcie na nie okiem i uchem, bo kolejna okazja ku temu zbyt szybko raczej się nie nadarzy. A posłuchać ich warto, oj warto. O chęci posiadania ich na stałe nawet nie wspominając …
Marcin Olszewski
Opinia 1
Nie mam pojęcia ilu z Was wie, iż będąca naszym dzisiejszym tematem Dali jest jednym z głównych rozdających karty w segmencie kolumn dla tak zwanego zwykłego Kowalskiego. Nie mogę przytaczać konkretnych wyników handlowych zgrubnie przedstawionych mi na prezentacji marki w siedzibie dystrybutora, jednak zapewniam niedowiarków, w tym przypadku mamy do czynienia ze swoistym hegemonem. To oczywiście trwa od wielu lat. A trwa dlatego, że Duńczycy nie posiłkują się półproduktami firm trzecich, tylko posiadając zaawansowane biuro konstrukcyjne sami projektują wszystko od podstaw, spełniając tym sposobem potrzeby praktycznie każdego potencjalnego klienta. I gdy wydawałoby się, że przy znakomitych wynikach biznesowych o więcej nie ma potrzeby się bić, mocodawcy naszego bohatera bazując na wieloletnich doświadczeniach postanowili pokazać, na co ich stać i powołali do życia flagowy projekt pod nazwą Dali Kore. To jeszcze gorąca nowość – pierwszy pokaz odbył się na wiosennej wystawie w Monachium, zaś drugi zaliczyłem na rodzimym AVS 2022, dlatego jestem rad, że mimo wielkiego wysiłku logistycznego warszawski Horn podjął rękawicę i dostarczył owe dwie piękne Dunki do naszej redakcji. Jak wypadły? Cóż, po garść informacji zapraszam do lektury poniższego testu.
W przypadku naszych bohaterek od pierwszego kontaktu wzrokowego widać, że to ma być firmowy majstersztyk nie tylko brzmieniowy, ale również designerski. I wiecie co? Bez względu na dość odważne użycie złota w służbie kilku wizualnych akcentów tak jest. Po pierwsze – dzięki znakomitemu połączeniu zastosowanych do wykonania obudowy diametralnie różnych od siebie materiałów, po drugie – wpisującej się w obecne oczekiwania klienteli kolorystyce, a po trzecie niebanalnej bryle. Wydaje się, że rzucające na wizerunkowe kolana skorelowanie ze sobą kompozytu żywicznego jako budulca skrywającej zwrotnice podstawy, ubranego w ciekawie preparowane usłojenie brzozowego sandwicha bocznych ścianek oraz centralnie umieszczonego ciśnieniowego odlewu aluminium sekcji środkowo-wysokotonowej jest idealnym przepisem na sromotną porażkę. Tymczasem jak wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach, które Duńczycy dopracowali do granic możliwości. Granic, których nawet na milimetr nie przekroczyło wykorzystane do podkreślenia kilku detali zgaszone, satynowe złoto. Zrobili to na tyle zjawiskowo, że nawet moje, bardzo dostojnie prezentujące się Gaudery przy Dali Kore od strony codziennego wzrokowego obcowania wydawały się nieco nudne. A to dopiero przygrywka, bowiem za świetnym wyglądem idą również technikalia. Najistotniejszym jest waga zaoblonej na każdej płaszczyźnie oprócz podstawy, ważącej sauté ponad 100 kg skrzyni, kolejnym świadome unikanie prostopadłych ścianek w służbie walki z falami stojącymi, rozdzielenie sekcji wysokotonowej na dwie drogi, nowo zaprojektowane przetworniki środka i dołu pasma akustycznego oraz posadowienie tego monstrum na wyposażonej w regulowane kolce, zwiększającej rozstaw punktów podparcia aluminiowej ramie. A to dopiero wierzchołek góry lodowej. Góry, której z przyczyn zbytniego rozwadniania tekstu nie będę rozbijał na małe kry, tylko wspomnę, iż powyższy designersko-techniczny festiwal wieńczą skryte na plecach kolumn pod przyjemnymi dla oka ażurowymi kratkami porty bass-refleks, znajdujące się w dolnej części, znakomite w użytkowaniu, jak przystało na High End, podwojone terminale przyłączeniowe z równie zjawiskowo wykonanym kpl. zworek oraz zwyczajowe maskownice. Tak dostojnie prezentujące się Dunki na czas transportu najpierw stawiane są na dedykowanych kółkach, a potem pakowane są w zespolone z systemem paletowym solidne skrzynie.
Czy dzisiejszy temat nie jest aby przerostem formy nad treścią? Przecież to marka tak zwanego pierwszego wyboru segmentu Hi-Fi, a tu funduje nam takie igrzyska? Spokojnie. To jest ostatnimi czasy niemodna, bo naturalna kolej rzeczy, gdy znany od lat producent chce pokazać swoim wielbicielom, na co go stać. Nie zrobił tego w pierwszej kolejności, jak to mają w zwyczaju marki wyskakujące z kapelusza, tylko w oparciu o wieloletnie doświadczenia. I to własne z projektowaniem i wytwarzaniem komponentów włącznie. Dlatego tym bardziej trzeba się z tego cieszyć. Nie ma obowiązku kupowania tego produktu, jednak gdy jest się właścicielem jakiegokolwiek wytworu tego brandu, dobrze jest wiedzieć, że nie tylko ma potencjał, ale potrafi wdrożyć go w życie. Z jakim skutkiem?
Szczerze powiedziawszy, tytułowe zespoły głośnikowe słyszałem już w trzech konfiguracjach i bez naciągania faktów mogę powiedzieć tylko jedno, są znakomite. Grają tak, jaką elektronikę się im podłączy, a to pokazuje nie tylko ich uniwersalność, ale również radzenie sobie z każdym segmentem elektroniki. A wniosek swój opieram na pierwszych występach ze wzmocnieniem marki NAD (4 szt. M23), kolejne z pozycjonowanym wyżej w hierarchii jakości Classé (Delta Pre & Delta Mono), by u siebie nakarmić je monstrualnym Gryphonem Apex Stereo. Nie wiem, jak zrobiły to Dali Kore, ale za każdy razem był to w pełni kontrolowany rozmach, energia i swoboda prezentacji przy praktycznie dowolnym poziomie głośności, co cechuje dobrze skonstruowane konstrukcje kolumnowe. Żadnej spinki, czy zadyszki, tylko swobodne, w dobrym tego słowa znaczeniu trochę od niechcenia pokazywanie co zapisane jest na danej płycie. Naturalnie jak każda, nawet najlepsza konstrukcja z pewnym sznytem brzmieniowym, w tym przypadku ewidentnie kojarzonym z ogólnym postrzeganiem grania tego kolumnowego bytu. Jakim?
To trochę pokłosie wykorzystujących drewnianą pulpę firmowych przetworników, czyli dobrze rozumiana muzykalność. A dobrze rozumiana nie z powodu nadmiernego rozmiękczania i ocieplania dźwięku, tylko prezentacji soczystego, bez pogoni za nazbyt ostrą krawędzią, ale wyraźnego w projekcji basu, idącego mu w sukurs plastycznego środka i dzięki rozdzieleniu pasma pomiędzy dwa głośniki dostarczającej pełne spektrum informacji, minimalnie ocieplonej, jednak skrzącej się góry pasma. A i to mocno zależało od zastosowanego wzmocnienia, gdyż mój pierwszy raz z Dunkami odbył się w towarzystwie bardzo wyraźnie akcentowanych artefaktach typu: twarde kopnięcie dolnym i ostre cięcie górnym zakresem. Jak widać, mimo wspomnianego firmowego nalotu mamy do czynienia z prawdziwym kameleonem, co sprawia, że dla opisywanych konstrukcji praktycznie nie ma wyzwań nie do wykonania, czyli tłumacząc z polskiego na nasze, bez problemu radzą sobie z każdą muzyką. I tą spod znaku szaleństwa i tą melancholijną.
Przykładowy Black Sabbath „13” ku mojej uciesze nie miał dla mnie litości. Mocne gitarowe pasaże wspomagane rytmiczną pracą perkusji i przecinane charyzmatyczną wokalizą pokazały, że jeśli coś jest dobrze skonstruowane, potrafi odtworzyć nawet awanturniczego rocka. To był ogień w najczystszej postaci, na co po zapoznaniu się z możliwościami kolumn liczyłem i co w dosłownie 100 procentach otrzymałem. Bez źle rozumianego, bo będącego skutkiem zniekształceń na wysokich poziomach głośności krzyku, tylko energia, wygar i rytm. Nic tylko słuchać, co oczywiście z przyjemnością uczyniłem z wypiekami na twarzy tkwiąc w fotelu do cofnięcia się laser do stanu zero.
Innym przykładem na swobodę oddania nawet największych spiętrzeń dźwięku był zapis opery „La Traviata” z oficyny Deutsche Gramofon z udziałem mistrza Luciano Pavarottiego. Naturalnie chodzi o oddanie uderzeń pełnego składu orkiestrowego, który ma zatrząść podłogą. Jednak nie atakiem, tylko również masą, co nasze bohaterki dosłownie i w przenośni zwyczajnie wciągnęły nosem. A to dopiero jeden ze znakomitych aspektów tego materiału. Chyba nie muszę nikogo uświadamiać o odniesieniu do pokazania kunsztu mistrza Pavarottiego w śpiewanych z pełnych płuc fraz najbardziej znanej arii – na tym krążku nr. 3. Ten występ w duecie w końcowych taktach wspierany wielkim składem chóralnym bez problemu stawiał mi włosy na rękach. To było na tyle zjawiskowe, że pierwszy raz doszedłem z poziomem głośności do granic absurdu, a mimo to nie zanotowałem najmniejszych oznak zniekształceń, dzięki czemu pozostanie w mojej pamięci na bardzo długo.
Na koniec coś dla wielbicieli delektowania się każdą pojedynczą nutą. W roli tego testera wystąpiło trio Al Di Meola, John McLaughlin, Paco DeLucia z niedawno wydanym koncertem „Saturday Night In San Francisco”. Nie oszukujmy się, gitara to feeria pojedynczych, często melancholijnych, a czasem bolesnych dźwięków. Na tyle innych w projekcji, że gdy kolumna nie umie oddać natychmiastowej zmiany energii i wyrazistości danego szarpnięcia struną, odbiór takiego wydarzenie staje się nudny. Na szczęście dzięki podziałowi górnego zakresu dla pokazanie go w lepszej rozdzielczości Dali Kore sprawiły, że poczułem się, jak bym na tym koncercie był. Raz ganiły mnie szybkimi gitarowymi bijatykami muzyków pomiędzy sobą, innym razem tuliły balladowymi opowieściami, ale nigdy nie sprawiały wrażenie monotonności. A zapewniam, słuchając li tylko gitar – bez względu na ich ilość, w połowie płyty bez niezbędnego wigoru prezentacji zaczyna się nam ulewać i często w konsekwencji zmieniamy repertuar. Ale spokojnie, fraza „często” nie tyczy się tego testowego odsłuchu. Powód? Wszystko pokazane było w dobrym timingu, z odpowiednią energią i ze świetną barwą.
Jak zakończę powyższy test? Czy będę się ponownie uzewnętrzniał zalewem pozytywów? Nic z tych rzeczy. Tytułowe kolumny tego nie potrzebują i wystarczą konkrety. Po pierwsze – są duże, co pozwala wygenerować spektakularny, pozbawiony poczucia siłowego grania, dzięki temu emocjonalny spektakl. Po drugie – dzięki zastosowaniu najnowszych osiągnięć firmy w dziedzinie projektowania przetworników w przemyślanej pod kątem walki z falami stojącymi obudowie, wydają się drwić sobie ze zniekształceń nawet podczas głośnego słuchania. A po trzecie – są pozwalającym wpisać się w praktycznie każdą stylistykę wykańczania wnętrz majstersztykiem wizualnym. Czego chcieć więcej? Moim zdaniem tylko nieprzebranej ilości wolnego czasu, aby móc z taką prezentacją nieograniczenie obcować. Czego wszystkim mogącym sobie na nie pozwolić serdecznie życzę.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Apex Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition, Klipsch Horn AK6 75 TH Anniversary
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: Solid Tech Hybrid
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Opinia 2
Choć większości odbiorców marka Dali czy to z racji powszechności, czy też niezbyt uważnego śledzenia branżowych newsów, nie kojarzy się z High-Endem, to warto przypomnieć, że Duńczycy mieli i jak się okazuje nadal mają w zwyczaju co jakiś czas zaskakiwać opinię publiczną okazjonalnie wypuszczając potwierdzające ich formę flagowce. W dodatku nie zawsze były to jakieś sięgające ekstremów kolosy w stylu niemalże dwuipółmetrowych Skyline’ów, czy odważne stylistycznie futurystyczne projekty jak Megaline’y, lecz również uzbrojone w metrową wstęgę, przypominające odgrody DaCapo, czy niemalże całkiem „cywilne” 40SE i już współczesne modele należące do serii Euphonia. Aby jednak znaleźć najbliższego genetycznie protoplastę naszych dzisiejszych gościń trzeba cofnąć się do lat 2008-11 i wspomnieć … prototypowe Eminent ME9. Wracając jednak do współczesności powiem szczerze, że podchody mające na celu pozyskanie bohaterek niniejszej epistoły zacząłem już w maju – podczas ich premiery na monachijskim High Endzie uznając, iż nawet dla nich samych warto było się w halach MOC na wiosnę pojawić. W poczynionych wtenczas obserwacjach utwierdziłem się raptem nieco ponad cztery tygodnie temu, kilkukrotnie zaglądając do nich w trakcie minionego Audio Video Show. Wtedy też, gdy tylko indagowany przedstawiciel producenta raczył był zdradzić, iż prezentowana na PGE Narodowym parka już w Warszawie zostaje czym prędzej rozpocząłem wiercenie w brzuchu Hornowi – dystrybutorowi marki, by ów, już rozegrany duet zamiast do swych przepastnych magazynów w trybie pilnym przekierował do nas. I wiecie Państwo co? Mój stalking przyniósł oczekiwane rezultaty – Dali Kore, bo to właśnie o nich mowa, koniec końców do nas dotarły a tym samym wreszcie mogliśmy z czystym, nieobarczonym wystawową przypadkowością, sumieniem napisać na co tak naprawdę je stać i jak one grają. Co też niniejszym czynimy serdecznie zapraszając do dalszej lektury.
Jak dokumentacja w postaci sesji unboxingowej pokazuje o ile same kolumny, przynajmniej z naszej perspektywy, są całkiem „poręczne” gdyż ich niemalże 170 cm wzrostu i 148 kg wagi niespecjalnie robi na nas jakieś specjalne wrażenie, to już ich logistyka wymaga sporego zaangażowania czynnika ludzkiego i atencji. Każda z kolumn dostarczana jest bowiem w drewnianej skrzyni 195 × 80 × 120 cm a waga takiej paczuszki niebezpiecznie zbliża się 250 kg, co w rezultacie praktycznie wyklucza ich aplikację w docelowym miejscu własnym sumptem, więc bez odpowiednio zaprawionej w bojach ekipy wyspecjalizowanej w transporcie wielkogabarytowych instrumentów muzycznych (fortepiany, pianina, harfy) raczej się nie obędzie. Całe szczęście znając skalę trudności zespół Horna podjął się wyzwania i z pomocą doświadczonej w takowych ekwilibrystykach firmy zapewnił bezpieczny proces implementacji potężnych Dunek w naszym skromnym systemie.
Nie da się ukryć, że Dali Kore prezentują się zjawiskowo i niezwykle trudno wyobrazić sobie sytuację, by nie stały się ozdobą nawet bardzo wymuskanych designersko salonów. Pokryte Hebanem Ammara korpusy z 28 mm giętej sklejki brzozowej i 4mm kompozytu drewnianego (zakładam, że chodzi o HDF) wykonywane są na zamówienie w rodzinnym zakładzie Hudevad Furniture, którego Dali jest współwłaścicielem. Te łódkowate skorupy są zakleszczane na 30mm panelu przednim również wykonanym ze sklejki brzozowej i dodatkowo wzmacniane wewnętrznymi skośnymi przegrodami dzielącymi wnętrze kolumn na dedykowane poszczególnym przetwornikom komory i zarazem tworzącymi linię transmisyjną dla sekcji średniotonowej. A właśnie, skoro jesteśmy przy samych reproduktorach dźwięków wszelakich, to Kore mogą pochwalić się wielce imponującą baterią takowych. Za bas odpowiada para 11½’’ wooferów SMC (Soft Magnetic Compound) z charakterystycznymi bordowo-brązowymi membranami z widocznymi włóknami drewnianymi wspomaganych przez dedykowane układy bass-refleks pracujące w dwóch 72 litrowych komorach. Na średnicy znajdziemy utrzymany w takiej samej jak więksi bracia kolorystyce 7’’ przetwornik SMC a obsługę góry powierzono podwójnemu układowi w skład którego wchodzi 35 mm kopułka tekstylna i wstęga 10 × 55 mm. W dodatku sekcję średnio-wysokotową osadzono w aluminiowym, anodowanym na czarno i przyozdobionym satynowo złotą wstawką, odlewie ciśnieniowym a masywny, stabilizujący całość i pełniący nie tylko antywibracyjną rolę, lecz również będący schronieniem dla zwrotnicy 34 kg cokół wykonano w formie odlewu z kompozytu żywicznego. Oczywiście w komplecie nie zabrakło iście biżuteryjnych złotych kolców z masywnymi nakrętkami i równie ekskluzywnych podwójnych terminali głośnikowych ulokowanych tuż przy dolnej podstawie. Warto w tym momencie zwrócić uwagę na nader istotny szczegół, jakim jest rezygnacja ze standardowych „blaszek” na rzecz „rasowych” – przewodowych zwór. Niby drobiazg, ale znacznie ułatwiający życie i oszczędzający czas na szukanie sensownego zamiennika zazwyczaj degradujących brzmienie blaszanych elementów.
Od strony elektrycznej mamy do czynienia z konstrukcją o skuteczności 88 dB i 4 Ω (minimum 3.2 Ω przy 72 Hz) i zgodnie z materiałami firmowymi rekomendowana moc wzmacniacz powinna mieścić się w zakresie 50 – 1500W.
O ile jednak walory wizualne z powodzeniem mogliśmy podziwiać podczas ww. wystaw, to już do brzmienia duńskich flagowców podchodziliśmy ze zrozumiałym dystansem. Nie da się bowiem ukryć, iż tak jak wielokrotnie wspominaliśmy wystawy służą, jak sama ich nazwa wskazuje, do oglądania a nie słuchania. Ponadto w Monachium Kore napędzał kwartet zmostkowanych D-klasowych końcówek mocy M23 NAD-a a w Warszawie firmowy set Classé Delta Pre & Delta Mono, co wyraźnie pokazało, że na czym, jak na czym, ale na wzmocnieniu nie ma co w przypadku Dali oszczędzać. Dlatego też byliśmy szalenie ciekawi jak tytułowa parka dogada się ze swoim krajanem, czyli naszym dyżurnym Apexem i … I śmiem twierdzić że nastąpiła pełna synergia. Nie dość bowiem, że kontrola końcówki mocy Gryphona nad kolumnami Dali była bezwzględna i totalna, to do głosu doszła ponadprzeciętna rozdzielczość oraz wydawać by się mogło zarezerwowana dla niewielkich monitorów zdolność całkowitego „znikania” ze sceny. Wbrew jednak iście atawistycznej chęci natychmiastowego wykorzystania pełni możliwości czterech jedenastocalówek krytyczne odsłuchy rozpocząłem od dość niezobowiązującego plumkania, czyli „The Look Of Love” Diany Krall, gdzie wysublimowane orkiestracje stanowią idealne tło to ciepłego, acz dalekiego od cukierkowego przesłodzenia, wokalu przeuroczej Kanadyjki. Kore’y w bardzo sugestywny sposób zaakcentowały i dosaturowały średnicę nieco przybliżając pierwszy plan z zasiadającą za fortepianem artystką. Zachowały jednocześnie swobodę i właściwą gradację dalszych planów rozpościerając budowaną scenę zaskakująco szeroko i głęboko. Uwagę zwracała niezwykła swoboda i niewymuszoność prezentacji pozbawionej nie tylko oznak wyczynowości, co chęci pokazania maksimum własnych możliwości. Dźwięk oczywiście był duży, lecz nie wynikało to z powiększenia, jakie czasem towarzyszy dużym kolumnom, a do grona takowych Dali z powodzeniem możemy zaliczyć, a jedynie zdolności oddania adekwatnego aparatowi wykonawczemu wolumenu reprodukowanych dźwięków. Ponadto nadrzędną wartością okazała się iście organiczna – naturalna plastyczność kreowania źródeł pozornych. Zamiast bowiem z laserową precyzją wycinać poszczególnych muzyków z tła a następnie technikami zbliżonymi do HDR podbijać definicję i detale brył duńskie kolumny oferują nam doznania niemalże tożsame z obserwacją ich (znaczy się muzyków) poczynań na żywo, gdzie czego jak czego, ale siedząc nawet w pierwszych rzędach widowni nie jesteśmy w stanie autorytatywnie stwierdzić, że marynarkę kontrabasisty uszyto z brytyjskiej wełny z domieszką jedwabiu z tkalni Dormeuil. Za to z łatwością odnotujemy fakt, że brzmienie dzierżonego przez niego instrumentu jest miękkie, romantyczne i lekko zaokrąglone a definicja strun ustępuje miejsca pracy pudła. Czy to źle? Moim skromnym zdaniem wręcz przeciwnie, choć znam jednostki, dla których nierozbijanie każdego dźwięku na przysłowiowe atomy i brak niemalże pornograficznej ostentacyjności jest oznaką zawoalowania i zaprzepaszczeniem szansy poznania prawdy o danym nagraniu. Od razu jednak zaznaczę, że trzymając się ww. faktów nijakiego zawoalowania w brzmieniu Kore Państwo nie uświadczycie a blachy będą skrzyły się jak należy, z tą tylko różnicą, że zamiast sypać po uszach piaskiem roztaczać będą wokół siebie złotą poświatę.
Nieco podkręcając tempo, jednak cały czas pozostając po melodyjnej stronie mocy na playliście wylądował „Quantum Leap” ukrywającego się pod pseudonimem Gus G. niejakiego Kostasa Karamitrudisa, który bodajże w 2016 r. raczył był zmienić dostawcę używanych przez siebie wioseł z ESP na Jacksona. Niby ową roszadę można było uznać za spodziewaną i oczywistą, gdyż każdy grywający z Ozzym gitarzysta od czasów Randy Rhoadsa właśnie z Jacksonem miał podpisana lojalkę, lecz warto wspomnieć iż sygnowana przez Gusa seria Star została stworzona przez odpowiedzialnego za pierwszą gitarę Rhoadsa, legendarnego w pewnych kręgach, Mike’a Shannona. Jednak ad rem. To, co prezentuje na ww. krążku Gus G. to niezwykle energetyczne a zarazem oparte na wirtuozerii misterne gitarowe, prowadzone zazwyczaj w szaleńczych tempach opowieści godne takich tuzów jak Joe Satriani czy jednego z jego uczniów – Steve’a Vai’a. Jak się Państwo z pewnością domyślacie jakość realizacji już nie była tak wyborna jak w przypadku wcześniejszej pozycji płytowej, lecz Dali, choć o tym fakcie nie omieszkały nas poinformować poprzez adekwatny spadek rozdzielczości dalszych planów, to nadal skupiały się na hedonistycznej formie prezentacji a nie bezpardonowym piętnowaniu ewentualnych odstępstw od audiofilskich kanonów piękna. Grunt, że partiom gitary nie brakowało soczystości i dynamiki a i czytelność całości śmiało można było uznać za wysoce satysfakcjonującą. Z kolei do przekazu swoje trzy grosze wreszcie mogły dorzucić woofery, które z radością powitały obecność gęstych partii perkusji i basu nader skutecznie odkurzających dość oszczędnie pracujące do tej pory membrany. Tak jak jednak zdążyłem wspomnieć wcześniej, Kore’y nie mając tendencji do zbytniego wyostrzania i konturowania najniższych składowych mogących prowadzić do zbytniej ich „chrupkości” zdecydowanie bardziej wolały skupiać się na soczystości wypełniającej je tkanki i potencjale energetycznym w nich drzemiącym. Nie brakowało zatem ani „wygaru”, ani samego mięcha, więc wraz z każdym uderzeniem szła odpowiednia masa a z racji obecności w torze Apexa również i z kontrolą membran basowców w drodze powrotnej nie było najmniejszych problemów. Otrzymywaliśmy bowiem niszczycielską nawałnicę ciosów będącego w szczytowej formie Mike’a Tysona połączoną ze zwinnością i motoryką właściwą zawodnikom chodzącym w zdecydowanie niższych kategoriach wagowych.
Co ciekawe nawet z utrzymanego w dystopijno industrial-metalowym klimacie „Black Nova” Dagoby Dali były w stanie nie tyle wyekstrahować, co zaakcentować walory odpowiedzialne za melodyjność i dopiero na takim szkielecie budować niezmiernie rzadko przeplatane czystymi frazami kipiące agresją growlowe partie wokalne i iście kakofoniczną galopadę gitarowych riffów i bezlitośnie smaganej perkusji. Jeśli ktoś w tym momencie zastanawia się co mi się stało w głowę, żeby kolumny za cztery stówy katować takim łomotem spieszę z wyjaśnieniem, iż wychodzę z założenia, że od pewnego pułapu jakościowo-cenowego sprzęt audio powinien radzić sobie z dosłownie każdym repertuarem. A że poprzeczka skali trudności na daleko nie szukając obłąkańczym „The Legacy Of Ares” jest zawieszona na iście olimpijskim pułapie, to tym lepiej, bo odpada zarzut dotyczący ewentualnej taryfy ulgowej, czy posługując się będącymi na czasie piłkarskimi analogiami drukowania meczu. Śmiem również twierdzić, że tytułowe Dali właśnie w takim, pozornie nieoczywistych i karkołomnych klimatach czuły się najlepiej mogąc ze spontanicznością młodego Golden Retrievera oddać się muzycznemu szaleństwu mając jednakowoż z tyłu głowy świadomość konieczności kontrolowania całości przekazu. I właśnie ów sposób prezentacji nasunął mi skojarzenia z naszymi dawnymi redakcyjnymi Dynaudio Consequence Ultimate Edition. Od razu jednak zaznaczę, że to nie było dokładnie tako same granie, a jedynie oparte na podobnych priorytetach – z niesamowicie nisko schodzącym a jednocześnie pozbawionym laboratoryjnej sterylności basem i ponadprzeciętną muzykalnością. Z kolei jeśli chodzi o różnice to Dali reprezentują nieco uwspółcześnioną estetykę Consequence’ów – nie dość bowiem, że poszczególne podzakresy są lepiej ze sobą zszyte, to dodatkowo swoboda prezentacji i oderwanie dźwięku od kolumn idzie nie tyle o krok, co przynajmniej dwa dalej.
W czasach, gdy większość flagowców uznanych marek dość bezpardonowo przekracza granicę miliona złotych Dali wprowadzając do swojego portfolio Kore niejako udowodniło, że można doświadczyć ekstremalnego High Endu na zdecydowanie bardziej przystępnych pułapach cenowych. Ponadto Kore nie są ani ostentacyjnie przytłaczające gabarytowo, nie kłują w oczy nuworyszowskim bogactwem ornamentyki, lecz odwołując się do ponadczasowych kanonów kolumnowego piękna są po prostu dużymi „głośnikami” z krwi i kości, które nieprędko się zestarzeją. A co do dźwięku, to wydaje mi się, że wystarczająco już je skomplementowałem, co oznacza, że gdybym tylko miał możliwość wstawić je do swoich czterech kątów, to w trybie natychmiastowym przestałbym rozważać zakup jakichkolwiek innych kolumn przez długie, długie lata.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Apex Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition, Klipsch Horn AK6 75 TH Anniversary
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: Solid Tech Hybrid
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Horn Distribution
Producent: Dali
Cena: 399 998 PLN
Dane techniczne
Pasmo przenoszenia (+/- 3 dB): 26 Hz – 34 kHz
Skuteczność: 88 dB @ 2.83V
Impedancja nominalna: 4 Ω
Impedancja minimalna: 3.2 Ω @ 72 Hz
Rekomendowana moc wzmacniacza: 50 – 1500W
Max SPL: 118 dB
Zastosowane przetworniki:
Basowe: 2 × 11½’’ Balanced Drive SMC
Średniotonowe: 7’’ Balanced Drive SMC
Wysokotonowe:
– 35 mm kopułka tekstylna
– 10 × 55 mm wstęgowy
Częstotliwości podziału: 390/2100/12000 Hz
Wymiary (W x S x G): 1,675 x 448 x 593 mm
Waga: 148 kg/szt.
Skoro zarówno kurz, jak i emocje po ostatnim Audio Video Show zdążyły nieco opaść, to najwyższa pora na kontynuację delektowania się wyłapanymi tamże specjałami. Na pierwszy ogień idą zatem … mające swój debiut podczas monachijskiego High Endu zjawiskowe, majestatyczne i stanowiące prawdziwą perłę w duńskiej koronie … Dali Kore.
cdn. …
Najnowsze komentarze