Tag Archives: dCS


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. dCS

dCS Rossini Apex Player
artykuł opublikowany / article published in Polish

dCS za sprawą „sieciowego odtwarzacza CD z opcją upsamplingu” Rossini Apex Player udowadnia, że oprócz dzielenia i rozdrabniania potrafi również łączyć i integrować.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. dCS

dCS Vivaldi Clock

Link do zapowiedzi: dCS Vivaldi Clock

Opinia 1

Być może dla wielu z Was dzisiejsza rozprawa na temat zasadności rozdrabniania – że tak powiem – „cyfrowego włosa” na czworo nie ma najmniejszego sensu, jednak fakt jest faktem, chcąc uzyskać możliwie niezniekształcony dźwięk oparty o ciąg zer i jedynek z jakiegokolwiek tego typu źródła, musimy maksymalnie zsynchronizować zegary taktujące tak nadajnika, jak i odbiornika. Co ciekawe, nawet znajdujące się tak blisko siebie w choćby trzewiach odtwarzaczy CD. Bredzę? Bynajmniej, bowiem nie raz się o tym przekonałem u znajomych – dodatkowo używam tego typu zabawek na co dzień. Oczywiście tylko w przypadku posiadania przez dane urządzenia odpowiednich wejść i wyjść. Jakich? Naturalnie clock-owych, które ostatnimi czasy w zaawansowanych konstrukcjach stają się standardem. Na szczęście dla mnie występującym w posiadanym transporcie CEC TLO 3.0 i współpracującym z nim przetwornikiem D/A dCS Vivaldi DAC 2. A jeśli tak, owa wiedza i chęć dotarcia do sedna tematu nie pozwoliły tego pozostawić bez sprawdzenia. Dlatego też zainteresowanym tematem z przyjemnością oznajmiam, iż dzięki zaangażowaniu łódzkiego dystrybutora Audiofast i oczywiście zaspokojenia ciekawości udało nam się pozyskać na testy dedykowany mojemu przetwornikowi zegar firmowy zewnętrzny dCS Vivaldi Clock. Jak wypadł? Czy w ogóle jest sens jego zastosowania? Cóż, po kilka istotnych informacji w tej materii zapraszam do lektury poniższego tekstu.

Jeśli chodzi o aparycję i obsługiwane funkcje rzeczonego clock-a, w kwestii obudowy mamy do czynienia ze znakomicie odbieraną wizualnie unifikacją, czyli wykorzystaniem identycznej obudowy jak DAC, z tą tylko różnicą, że na awersie i rewersie mamy nieco inne wyposażenie. Front oprócz tego, że został pozbawiony zorientowanej na prawej flance gałki, może pochwalić się z lewej strony bliźniaczym do przetwornika wyświetlaczem – znajdziemy na nim informacje o częstotliwości próbkowania obrabianego sygnału w dwóch osobnych grupach dla częstotliwości 44,1 i 48 kHz z ich wielokrotnościami oraz zamiast pięciu, czterema guzikami funkcyjnymi. Tylny panel zaś to ostoja dla wejścia na zegar wzorcowy, dwóch sekcji po 4 gniazda dla każdej z obrabianej częstotliwości, złącza testowego i zintegrowanego z włącznikiem oraz bezpiecznikiem gniazda zasilania IEC. Jeśli chodzi o technikalia, te opiewają na synchronizację częstotliwości dla dwóch automatycznie wybieranych przez przetwornik obwodów, w zależności od próbkowania w danym momencie słuchanego materiału. Zapewniam, automatyzacja tego procesu, to bardzo przydana funkcja, gdyż każdorazowa ręczna zmiana z 44,1 na 48 kHz wiązałaby się z ruszeniem tyłka z fotela, a nie po to ludziska idą w pliki, żeby uprawiać szkodliwą dla procesu utrwalania sadełka w boczkach melomana gimnastykę przy muzyce, tylko z całego ciała angażując jedynie palec wskazujący, pławić się w błogiej bezczynności. Tak prezentującą się i jakże funkcjonalną konstrukcję finalnie posadowiono na czterech miękko wyściełanych stopach i wyposażono w podstawowy zestaw okablowania.

Co wydarzyło się po wpięciu opiniowanego clock-a w tor? Zapewniam, od początku do końca wypisałem w notatkach same pozytywy. Pozytywy, które opiewają na znakomite w odbiorze złapanie oddechu, a przez to spokoju przez muzykę. Jednak nie było to zwykłym, uśredniającym przekaz obcięciem wysokich tonów, tylko na ile to możliwe, eliminacją szkodliwych zniekształceń zwanych jitterem, co finalnie przełożyło się na poprawę czerni tła, dzięki czemu w pozornie ciemniej kreowanym świecie muzyki nastąpiło zwiększenie ilości podawanych informacji oraz wzrost energii każdej z jej składowych. Naturalnie z automatu zyskał na tym środek pasma. Z jednej strony bardziej ochoczo epatował przed momentem wspomnianym, dotychczas jakby rozmytym pulsem i esencją, a z drugiej mimo ewidentnego wzrostu ilości średnicy w średnicy, działo się w niej znacznie więcej. Każdy najdrobniejszy niuans pracy wokalisty, czy jakiegokolwiek, powtarzam jakiegokolwiek instrumentu – nawet syntezatorów – miał swój pełnoprawny udział w każdym wydarzeniu scenicznym. Ale, żeby nie było. Nie stawał się oderwanym od realiów danej produkcji bytem typu „efekt łał”, tylko bardziej lub mniej – to zależało od zamierzeń artystów, a czasem od masteringowców – istotnym dla niej jej artefaktem. Efekt był taki, że bez poczucia nachalności, jak nigdy wcześniej wszystko dostawałem jak na dłoni. Pełne wigoru, pozbawione męczącego nalotu zniekształceń pozornie zwanych „planktonem”, dzięki czemu ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu w pewnym aspektach pozwalającego mi na znacznie więcej niż dotychczas. Co mam na myśli? Oczywiście chodzi poziom głośności. Jednak tym razem nie jako podniesienie progu wytrzymywanego bólu przez moje organy słuchu, tylko znakomicie odbierany wzrost energii, wyczyszczonego z cyfrowych śmieci, dzięki temu nadal pozwalającego bez problemu dyskutować z przybyłym na spotkanie kolegą dźwięku. Ten proces w odróżnieniu od sytuacji przed zastosowaniem zewnętrznego zegara nie powodował liniowego wzrostu sumy muzyki i znajdującego się w niej jako feedback działania jittera szumu, co już przy średnich poziomach głośności stawało się ciężkiego do wytrzymania, tylko działał na zasadzie zwiększania energii źródeł pozornych kreowanych na wirtualnej scenie. Jednak na tyle nieinwazyjnie, że nie powiększały się przy tym ich gabaryty. Efekt był czymś na zasadzie dobrze rozumianego pęcznienia i zwiększania dźwięczności każdego z nich. Ciężko jest mi to opisać, ale tak mniej więcej to odbierałem. Powiem więcej. Nie tylko ja, gdyż po prezentacji również znajomi tak to określali. A to tylko jedna strona medalu. Naturalnie piję przeciwległego bieguna makro-dynamiki, bowiem taki sam pakiet plusów zastosowanie zegara niosło w domenie mikro. O co chodzi? Chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, że mniej zniekształceń, większa energia oraz będący wypadkową minimalizacji szumów tła wzrost ilości informacji pozwalały na podobne pozytywne w odbiorze do głośnego, znacznie cichsze słuchanie muzyki. Nie każdy lubi trząść murami nawet w super jakości. Często mamy chęć na muskanie naszych zmysłów delikatnymi niuansami. Jednak co innego, gdy bez odpowiednich zabiegów sprzętowych dostajemy przekaz pełen niechcianych śmieci, a co innego, gdy stajemy twarzą w twarz z samą esencją danej produkcji. Mam na myśli esencję artystyczną, pozbawioną powodowanych złym taktowaniem sygnału cyfrowego naleciałości. Dla przypadkowego, niewiedzącego jak brzmi czysto odtworzona muzyka słuchacza czasem dziwną, bo zbyt spokojną w projekcji, jednak po zrozumieniu istoty tego działania i przekonaniu się, że mimo pozornego uspokojenia nadal pełną zawartych w muzyce informacji, wręcz oczekiwaną. Z pozoru spokojną, finalnie po bezproblemowym zderzeniu się z rzadko spotykaną ekspresją tak podanej sesji odsłuchowej, jakże głęboko nas poruszającą. Cuda? Nic z tych rzeczy. Dbałość o szczegóły konfiguracyjne. I co ciekawe, na poziomie źródła, czego lekceważąc temat póżniej już niczym nie da się uratować.

Zbierając powyższy opis w jakiś sensowny wniosek nie będę nikomu na siłę udowadniał, że – cytując klasyka – „czarne jest czarne, a białe jest białe”, tylko powiem tak. I zaznaczam, odezwę kieruję tylko do posiadaczy urządzeń z wejściami na zegar zewnętrzny, gdyż reszta populacji melomanów z prozaicznego powodu ich braku skazana jest na wszechobecny, zazwyczaj na podniesionym poziomie jitter. Owszem, można naginać jakość grania naszego zestawu żonglerką kablową. Ba, jak nie uda się tak, to pojechać po bandzie i wymienić coś z elektroniki. Tylko po co, gdy do dyspozycji macie możliwość wyeliminowania tak ważnego w tego rodzaju źródłach błędu taktowania sygnału cyfrowego pomiędzy nadajnikiem, a odbiornikiem. Zapewniam, jeśli tego nie wykorzystacie, w temacie wiedzy o pełnych możliwościach sonicznych Waszego systemu będziecie błądzić jak dziecko we mgle. Naturalnie da się i tak. To wolny kraj i każdy wydaje pieniądze jak chce. Tylko jaki jest tego sens? Moim zdanie nie ma żadnego. Za to widzę go gdzie indziej. Gdzie? Choćby w próbie podobnej do powyższej rozprawki. Zapewniam, nic nie stracicie, a może okazać się, że przekonacie się, jak dużo istotnych niuansów o zapisach nutowych gubiliście dotychczas w pozornie dobrze odbieranym odtwarzanym materiale.

Jacek Pazio

Opinia 2

W ramach eksploracji oferty angielskiego dCS-a po dwóch odsłonach przetwornika Vivaldi (wersji 2 i Apex) oraz wszechstronnie uzdolnionego i zaskakująco wyposażonego (moduł streamera palce, również te u stóp, lizać) Upsamplera Plus przyszła pora na kolejne urządzenie z ich portfolio. Skoro bowiem poprzednio weryfikowaliśmy co i w jakim stopniu zmienia zastąpienie naszych maluchów Muteca dedykowanym i wychodzącym spod tych samych rąk co dyżurny redakcyjny przetwornik upsamplerem, to logicznym było, że i samym zegarem w bliższej przyszłości się zajmiemy. Co też niniejszym czynimy serdecznie zapraszając Państwa na spotkanie z dCS Vivaldi Clock, który jak z pewnością wierni czytelnicy się domyślają dotarł do nas dzięki uprzejmości dystrybutora marki – łódzkiemu Audiofastowi.

Skupiając się na aparycji naszego bohatera z jednej strony mamy do czynienia z ewidentną zgodnością designu z jego rodzeństwem a z drugiej delikatnymi akcentami wzorniczymi podkreślającymi jego unikalność. Z elementów wspólnych z pewnością warto wspomnieć iście pancerne aluminiowe chassis z masywnym, misternie frezowanym frontem i okupującym jego lewą flankę ukrytym za czernionym akrylem niewielkim wyświetlaczem w towarzystwie którego za oko łapie zestaw kilku niewielkich przycisków. I w tym momencie dochodzimy do różnic, gdyż po pierwsze kształt linii łagodnych podfrezowań jest inny niż w przetworniku i upsamplerze, to w DAC2 i Apexie do dyspozycji mieliśmy pięć przycisków i wielofunkcyjną gałkę a w Upsamplerze podobny zestaw, lecz już bez pokrętła, to w Clocku ograniczono się do czterech przycisków. Z ich pomocą włączymy/uśpimy urządzenie, zyskamy dostęp do menu i wybierzemy częstotliwość próbkowania dla obu grup wyjść. Z kolei ściana tylna, z racji pełnionej przez zegar funkcji, patrząc od lewej oferuje wejście dla zegara referencyjnego i osiem wyjść zegarowych w dwóch grupach, dla których można ustawić odrębną częstotliwość próbkowania w zakresie 44,1-192 kHz. Listę zamyka port komunikacyjny RS232 i zintegrowane z komorą bezpiecznika i włącznikiem głównym gniazdo zasilające IEC. Zegar wyposażono w cztery antywibracyjne nóżki umożliwiające precyzyjną regulację i poziomowanie w zakresie 3mm.
A właśnie, co do precyzji, to dCS w tytułowym zegarze zastosował podwójne oscylatory kwarcowe (jeden dedykowany krotnościom 44.1 i drugi 48kHz) wyposażone w sterowaną mikrokontrolerem korekcję temperatury.

Najogólniej rzecz ujmując wpięcie dCS Vivaldi Clock w tor, w którym jak widać na powyższych zdjęciach od dłuższego czasu zdążył zadomowić się już DAC2 o krok, bądź nawet dwa oddaliło jego, znaczy się toru, brzmienie od nie wiedzieć czemu przypinanej dCS-om łatki sterylnej analityczności i żeby nie powiedzieć bezduszności iście laboratoryjnej antyseptyczności. Nie dość bowiem, że poprawie uległa namacalność i energia reprodukowanego materiału, to jeszcze, choć akurat w transporcie CEC-a jest to praktycznie niesłyszalne, zniwelowana została objawiająca się zbytnią ostrością konturów „cyfrowość”. I tu od razu uspokoję wszystkich miłośników teorii spiskowych, że … nie, nie oznacza to iż Clock zamulił, bądź stępił kontury źródeł pozornych, bo powyższe zmiany idą w zupełnie inną stronę i czym innym się objawiają. Jeśli bowiem zamiast oscylującej na granicy percepcji lekkiej nerwowości i rozedrgania, czy też matującej blask dęciaków patyny otrzymujemy zarazem bardziej rozdzielczy i wysycony przekaz, co niejako z automatu sprawia, że możemy słuchać i nieco głośniej i dłużej bez uczucia fatygi. I nie mówię tu o całkiem lekkostrawnych pozycjach w stylu niemalże „restauracyjnego” (znaczy się mogącego stanowić tło konsumpcji) albumu „Long Waves” dream teamu Franco Ambrosetti Quintet, lecz takie perełki jak „Beat Reader” The Vandermark 5, gdzie intensywność, czy wręcz iście religijna żarliwość zagmatwanych improwizacji dość bezpardonowo wkraczających na tereny zarezerwowane psychodelii i co bardziej hałaśliwym odmianom Rocka potrafi zdrowo przewłóczyć słuchaczy. Tymczasem duet dCS-a zamiast zalewać całość gęstym syropem klonowym, bądź ugładzać i uspokajać całość na kształt „windzianych” utworów Kennyego G postawił na wierność naturalnemu brzmieniu wykorzystanego instrumentarium, przez co zyskaliśmy możliwość obcowania z ich natywnym, umownie „nienaruszonym i nieprzetworzonym” dźwiękiem. Czemu to takie istotne i czemu akurat na tę kwestię zwróciłem uwagę? Cóż, jest to bowiem składowa, której miłośnikom wszelakiej maści koncertów i jamów, czyli „wykonów” (cóż za koszmarne słowo) zbytnio przybliżać nie trzeba. O ile bowiem obcując z dowolnym instrumentem na żywo z niezwykłą intensywnością doświadczamy jego ekspresji, bezpośredniości i przede wszystkim generowanego przez niego w sposób oczywisty i bezdyskusyjny, podległego artykulacji ciśnienia akustycznego, o tyle metaforycznie przechodząc na drugą stronę szyby, czyli zasiadając przed posiadanym systemem i zabierając się za odsłuch kiedyś tam zarejestrowanego materiału, bądź nawet prowadzonej w czasie rzeczywistym transmisji wcześniej, bądź później uświadamiamy sobie, że gdzieś po drodze, może nie tyle całkowicie zostały utracone, co boleśnie zredukowane, obciosane powyższe atrybuty o autentyczności i realizmie świadczące. A tytułowy zegar, choć nie wyczarowuje czegoś z niczego i sam z siebie żadnych niezapisanych na materiale źródłowym dźwięków nie dodaje, to jednak pozwala ów wspomniany proces informacyjno-energetycznej korozji nie tylko ukrócić, co zauważalnie cofnąć.
Nie oznacza to jednak, że kiepskie i byle jak, ułomnie zrealizowane nagrania w cudowny sposób nagle ewoluują do poziomu realizacji serwowanych przez ekipy ACT, 2L, czy Mapleshade Records, bądź zmiany wprowadzane przez zegar mają intensywność bliską możliwościom phonostage’a FM Acoustics 223, jednak uczciwie trzeba przyznać, że na dalszy plan schodzą ich wydawać by się mogło nierozerwalne i na stałe zaszyte mankamenty a języczek uwagi przesuwa się na to, co najważniejsze – warstwę emocjonalną, melodykę i motorykę. Dzięki czemu nawet wykastrowany z basu „…And Justice for All” Metallici nie wywołuje migreny po pierwszych dwóch utworach i przy odrobinie dobrej woli daje się dotrwać do jego końca. Bądźmy jednak szczerzy – akurat w przypadku tego krążka poza delikatną korektą równowagi tonalnej i ucieczki od płaskiej jak deska, dwuwymiarowej sceny na drodze prób odseparowania poszczególnych instrumentów niewiele można zrobić. Wystarczy jednak sięgnąć po zdecydowanie mniej, bądź wręcz wcale spaprane przykłady, jak daleko nie szukając … „And Justice for None” Five Finger Death Punch, gdzie z kolei gary i stopa są potraktowane z właściwą atencją, czy wręcz z premedytacją uwypuklone, a z partii basu w mixie nikomu przez myśl nie przyszło zdjąć chociażby 1dB. I tu o dziwo Vivaldi Clock zamiast zajmować się resuscytacją i „podpompowywać” przekaz mógł przejść do zdecydowanie mniej przyziemnych czynności podnosząc walory soniczne nagrania np. poprzez podkreślenie m.in. saturacji i siły emisji wokalu Ivana Moody’ego, czy też precyzję ogniskowania źródeł pozornych na zaskakująco obszernej, jak na taki repertuar, scenie muzycznej.

Jeśli po lekturze powyższych, wybitnie subiektywnych wynurzeń i refleksji nadal zastanawiacie się Państwo, czy warto uszczuplić domowy budżet o niebagatelną kwotę blisko 120 kPLN na akcesorium bez którego Wasz system do tej pory doskonale dawał sobie radę, przewrotnie podpowiem, że to zależy. O ile tylko jesteście szczęśliwi z aktualnego stanu posiadania i nic a nic waszej nirwany nie zakłóca, to spokojnie możecie sobie dCS Vivaldi Clock odpuścić i nie zaprzątać sobie głowy faktem jego istnienia. Jeśli jednak gdzieś tam w podświadomości kołaczą Wam się przypuszczenia, że jeszcze nie wycisnęliście wszystkiego co gęste i smakowite z cyfrowej sekcji Waszego audiofilskiego ołtarzyka, to chociażby próbne wpięcie tytułowego ustrojstwa powinno dać Wam odpowiedź na nurtujące pytania i rozwiać ewentualne wątpliwości. Tylko tyle i aż tyle, czyli niepotrzebnie nie przedłużając wywodu – piłka jest po Waszej stronie i od Was zależeć będzie, czy podejmiecie rzucona przez dCS-a rękawicę.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001

Dystrybucja: Audiofast
Producent: dCS
Cena: 116 700 PLN

Dane techniczne
Częstotliwości zegara: 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4 lub 192kHz.
Dokładność zegara:
– Lepiej niż +/-1ppm w chwili wysyłki z fabryki
– Typowo +/-0.1ppm w chwili otrzymania i po ustabilizowaniu.
Wyjścia Word Clock: Dwie grupy 4 niezależnie buforowanych wyjść na złączach 75Ω BNC.
Każda grupa może być ustawiona na inną częstotliwość zegara.
Wejście referencyjne: Zewnętrzne wejście referencyjne na złączu 1x 75Ω BNC. Akceptuje sygnał Word Clock lub sprzężone z siecią AC sygnały przy 1MHz, 5MHz & 10MHz. Zakres połączenia wynosi +/-300ppm.
Pobór mocy: 10 W; 123 W maximum.
Wymiary (S x G x W): 444mm x 435mm x 126mm
Waga: 13,6 kg
Kolor: Srebrny / Czarny

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. dCS

dCS Vivaldi Clock
artykuł opublikowany / article published in Polish

Po dwóch wersjach przetworników, czyli „zwykłym” o ile na tym poziomie w ogóle można mówić o jakiejkolwiek „zwykłości” Vivaldim DAC 2 i jego odświeżonej inkarnacji Apex,  oraz Upsamplerze przyszła pora na …, nie, nie Telesfora, lecz Vivaldi Clock-a.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. dCS

dCS Vivaldi Upsampler Plus

Link do zapowiedzi: dCS Vivaldi Upsampler Plus

Opinia 1

Jak prawdopodobnie wiecie, z produktem stajni dCS o handlowej nazwie Vivaldi DAC 2 jakiś czas temu w pełni świadom podjętej decyzji popełniłem długoterminowy ożenek. To było na tyle dobry ruch, że na przestrzeni minionych lat nawet przez myśl nie przeszła mi jakakolwiek roszada w tym temacie. Nie, żebym w tzw. międzyczasie nie spotkał czegoś równie ciekawego, bo miałem u siebie kilka naprawdę znakomitych urządzeń, tylko po co dokonywać zmian w przypadku braku wyraźnego progresu jakości dźwięku. I gdy wydawałoby się, że wszystko jest w porządku, nie oszukujmy się, tak naprawdę przecież flagowego DAC-a wyspiarzy wykorzystuję połowicznie. Naturalnie piję do raczej okazjonalnego zaprzęgania go do pracy z transportem CD, gdy tymczasem to znakomity kompan do obcowania z muzyką graną z plików. I to plików na najwyższym światowym poziomie. Dlatego też chyba nikogo nie zdziwi fakt rekcji na taką sytuację łódzkiego dystrybutora, który chcąc pokazać mi z czym kolokwialnie mówiąc „je się pliki” zaproponował do testu dedykowany mojemu przetwornikowi, wyposażony w znakomitej jakości streamer, pochodzący z tej serii produktowej produkt spod znaku dCS Vivaldi Upsampler Plus.

Analizując załączoną serię fotografii gołym okiem widać, że w przypadku wizualizacji i wyposażenia tytułowego upsamplera mamy do czynienia z bardzo podobnym podejściem jak w przetworniku. To prostopadłościenna, dość wysoka, głęboka i ciężka, posadowiona na czterech stopach wykończonych gumowymi ringami skrzynka z solidnych płatów aluminium z nieco inaczej uformowanym frontem. Co to oznacza? Są dwie wymuszone spełnianiem konkretnych zadań drobne zmiany. Jedną jest rezygnacja z gałki na prawej flance, zaś drugą zmiana motywu ryby na dwie zbiegające się z prawej strony fale znakomicie podkreślające trójwymiarowość awersu. Jeśli chodzi o sekcję guzików funkcyjnych i wyświetlacz, ich lokalizacja i wygląd w obydwu przypadkach są bliźniacze. A co z tylnym panelem przyłączeniowym? Otóż ten będąc bogato wyposażonym, patrząc od lewej może pochwalić się sekcją wyjść cyfrowych: 2xAES/EBU oraz po jednym SPDiF i BNC, tuż obok zestawem wejść cyfrowych (AES/EBU, SPDiF, BNC, LAN, USB, OPTICAL) i zegarowych, zaraz za nimi wielopinowym gniazdem diagnostyczny, natomiast całkowicie z prawej strony zintegrowanym z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem gniazdem zasilania IEC. Co potrafi nasz bohater? Powiem tak. Lista obsługiwanych formatów i dostępnych zmian częstotliwości próbkowania jest tak długa, że nie chcąc sztucznie rozwadniać tekstu po dokładne dane odsyłam Was do tabelki pod testem. Jednak pokrótce mogę powiedzieć jedno. Robi wszystko ze wszystkim, co występuje w domenie cyfrowej. Na życzenie zwiększa lub zmniejsza częstotliwość próbkowania, co jak niewiele urządzeń tego typu daje często poszukiwaną możliwość wybrania jak najlepszego finalnie taktowania sygnału. Z jakim wynikiem sonicznym? Przepraszam, niestety akapit o technikaliach nie jest najlepszym miejscem do wykładania kart na stół, dlatego po kilka ciekawych spostrzeżeń zapraszam do kolejnego części tej epistoły.

Podchodząc do próby oceny występów tytułowego upsamplera zdradzę, iż nie wiedziałem czego się po nim spodziewać. Czy dodatkowe szatkowanie dość okrojonego z informacji sygnału CD ma sens? A jeśli nawet tak, to na ile dźwięk ulegnie poprawie. Naturalnie w odniesieniu do gęstego materiału z plików temat wyglądał zgoła inaczej, gdyż było co resamplować, a jedynym kryterium finału było wpisanie się brzmienia danej częstotliwości w zastany system. Jak zatem odebrałem ten kilkudniowy miting? Zanim o tym, zaznaczę, iż posiadając zewnętrzny zegar i reclocker z wolnymi gniazdami, chcąc zrobić test po „bożemu” nie omieszkałem podłączyć Plus-a dedykowanym kabelkiem do Word-Clock-a. Co się po tym wydarzyło? Powiem szczerze, za każdym razem – nawet w przypadku sygnału CD – na zwiększaniu ilości próbek muzyka zyskiwała. Co prawda bazując na sygnale ze srebrnego krążka w moim odczuciu tylko w przypadku dwóch wyższych poziomów – maksymalnie podrasowane sygnały nie wnosiły nic in plus, ale jednak. To była poprawa energii, ataku i esencjonalności, za co wielu z posiadaczy dCS-a prawdopodobnie dałoby się pokroić. Miałem do czynienia z czymś w stylu niegdysiejszego wprowadzenia w tor wspomnianych zegarów, jednak obecnę działanie wespół z już zapiętymi cyferblatami w najmniejszym stopniu nie szkodziło, a wręcz dalece poprawiało aspekty dobrze rozumianej muzykalności. Morał? Jak ktoś nie może sobie pozwolić na zestaw clock-ów, temat może nie w stu procentach identycznie, ale idąc w tym samym kierunku dobrze ogarnie nawet sam nasz bohater. Coś więcej? Myślę, że w oparciu o muzykę z CD-ka nie ma sensu, bowiem prawdziwa szkoła dobrze rozumianej jazdy bez trzymanki zaczęła się podczas słuchania muzyki z plików.
Nie do końca chciało mi się w to wierzyć, ale resampling już na starcie gęstego zapisu do DSD lub DXD momentami sprawiał wrażenie słuchania wyśrubowanego jakościowo kompaktu, czego dotychczas zaznałem tylko raz podczas niezobowiązującego starcia z ostatnio głośnym u nas hiszpańskim zestawem plikowym Wadax. Podniesione do rangi zjawiska aspekty prezentacji wydarzeń muzycznych w stylu nienachalnej, jednak ostrej kreski, dobrego osadzenia w masie, odpowiedniej esencjonalności, pożądanej lotności i dzięki wzorowej kontroli niskich rejestrów zjawiskowego pulsu powodowały, że z jednej strony wszystko podane było jak na dłoni z najdrobniejszymi niuansami brzmieniowymi pojedynczych instrumentów, za to z drugiej całość wypadała niespotykanie spójnie. Gdy materiał dotyczył barokowych uniesień w kubaturach kościelnych, dostawałem feerię różnorodnej, a przez to cały czas na przemian intrygującej i emocjonalnej wokalizy okraszonej artefaktami generowanymi przez goszczące artystów budowle. Jednak co istotne, mimo bezkompromisowego w domenie otwartości i wyrazistości wizualizowania całości zarejestrowanego materiału, żadna składowa danego spektaklu nie próbowała wychodzić przed szereg. Co to oznacza? Po prostu echo nigdy nie przykrywało popisów wokalnych, za to różnorodnością mocy pogłosu znakomicie podkreślało włożoną w każdą frazę inaczej frazowaną energię. I gdy wydawałoby się, że taki wynik można uzyskać li tylko w tak zwanym plumkaniu, zmiana repertuaru w dobrym tego słowa znaczeniu brutalnie pokazywała, iż podobnie wypadał nie tylko majestatyczny jazz, ale również mocne rockowe i elektroniczne granie. Jak to możliwe? Słowo klucz to rozdzielczość i dynamika, co jak „palec Boży” udowadniały z pozoru banalne produkcje klasyczne z wielkimi orkiestrami w rolach głównych. Atak, natychmiastowa zmiana poziomu oddawanej przez pełny skład muzyków masy zdawały się wręcz wybuchać. Dlaczego użyłem frazy „wybuchać”? Otóż jako zgorzały piewca muzyki jazzowej, czyli realizowanej całkowicie inaczej niż klasyka – wpisane w te ostatnia skoki dynamiki – chcąc mocniej napawać się cichymi pasażami bezwiednie podkręcałem poziom głośności słuchanego wycinka utworu. Oczywiście w efekcie tego czynu byłem jakby bliżej poznawanych wydarzeń. Niestety to były zdradliwe ruchy, bowiem gdy kompozytor postanowił uruchomić pełen skład orkiestrowy, nie było szans na reakcję. System uderzał mnie ścianą wzmocnionego, jednak ku mojemu zaskoczeniu mimo, że głośnego, to nadal pozbawionego zniekształceń, przez to jakże namacalnego, bo odbieranego całym ciałem tutti. Czy były jakieś skutki uboczne takich wyskoków? Tak, dwa. Pierwszy udowodnił bezapelacyjną jakość przetaktowanego przez tytułowy upsampler materiału. Natomiast drugi w efekcie kilkukrotnej szansy utraty cennego słuchu – zaznaczam, że chodzi o poziom głośności do komfortowego odsłuchu, a nie jakość dźwięku – nauczył mnie, co cechuje tego rodzaju twórczość. Muzyka poważna to ciągłe skoki dynamiki i gdy system potrafi je oddać, raz wydaje się nam, że jest zbyt cicho, by za moment po wybudzeniu orkiestry odnieść wrażenie wspomnianego wybuchu petardy. Petardy, która jeśli jest pokazana w stylu testowanego dzisiaj dCS-a Vivaldi Upsampler Plus, bez problemu będzie w stanie rozkochać w sobie nawet tak zatwardziałego wielbiciela – na tle klasyki dość jednostajnego – jazzu, jak ja. Powiem szczerze, działo się. A co najciekawsze, bardzo blisko estetyki i jakości nadal stawianego przeze mnie wyżej od plików odtwarzacza CD. Czyżby piekło zamarzło i nasz bohater został na stałe? Cóż, było blisko, jednak na chwilę obecną nie. Powód? Banalny. Po prostu dla mnie kojące duszę napawanie się muzyką oznacza pewien proces. Niestety pliki nie oferując namacalnych bodźców związanych z ich nośnikami tego nie zapewniają. Tyle i aż tyle. Ale co najistotniejsze, w żadnym wypadku nie odnoszące się do jakości brzmienia.

Jak oceniłbym bohatera naszego spotkania? Już wspominałem, byłem wręcz znokautowany jego występem podczas słuchania gęstych formatów plikowych. Opisywany proces testowy nosił znamiona szaleństwa wyrażanego bezapelacyjnie znakomitą jakością dźwięku. Na tyle dosadną, że jak rzadko kiedy przesiedziałem z muzyką klasyczną dobrych kilka wieczorów. Czy to produkt dla każdego? Niestety nie. Przyczyna? Otóż jak to u dCS-a jest na porządku dziennym, w jego brzmieniu nie znajdziemy często określanego jako muzykalność rozmycia i przesadnego kolorowania dźwięku. To ogień w najczystszej postaci. Jednak gdy jest dobrze skonfigurowany, brzmiący bez nachalności, czy osuszenia, za to z mocnym drivem i nieposkromioną dynamiką. Zapewniam, gdy raz tego się zazna, życie melomana już nigdy nie będzie takie same. Dlatego wieńcząc ten test i próbując wytypować grupę docelową dla angielskiego upsamplera muszę znać Waszą odpowiedź na jedno ważne pytanie. Czego szukacie w muzyce? Nadającej jej sens bytu nieobliczalności, czy nużącego na dłuższą metę stanu jak po spożyciu Pavulonu? Jeśli utożsamiacie się z pierwszym obozem, sprawa jest prosta. punkt zapalny dzisiejszej rozprawki jest idealnym partnerem dla Was.

Jacek Pazio

Opinia 2

O tym, ze lepsze jest wrogiem dobrego i że nomen omen najlepsze są najprostsze rozwiązania wie większość z nas. Jeśli jednak wkraczamy w obszar zarezerwowany dla ekstremalnego High Endu wiadomym również jest, że właśnie poprzez rozbudowę, peryferia, akcesoria i dopieszczanie da się z pozornie skończonych i topowych rozwiązań wycisnąć jeszcze więcej rozbijając wydawać by się mogło nienaruszalny szklany sufit. Taki też rozwój wydarzeń dotyczył drugiej połowy naszego dyżurnego źródła, czyli przetwornika cyfrowo-analogowego dCS Vivaldi DAC2, który już w trakcie testów otrzymał wsparcie zarówno ze strony reclockera Mutec MC-3+USB oraz zegara Mutec REF 10, jak i solidnego pęku przewodów Shunyata Research z serii Sigma. Jak jednak wszem i wobec wiadomo sam dCS również w wiadomej materii ma co nieco do zaoferownia, więc gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, czyli ze strony dystrybutora padła propozycja testu, czym prędzej przygarnęliśmy pod swój dach nieco mylący swą nazwą dCS Vivaldi Upsampler Plus, który oprócz wynikającej z nomenklatury funkcji pełni również rolę … streamera a dokładnie transportu plików, bowiem uchylając nieco rąbka tajemnicy na jego plecach nijakich wyjść analogowych nie znajdziemy. Jeśli zatem zastanawiacie się Państwo cóż takiego obecność tytułowego gościa wniosła, bądź zabrała do/z naszego systemu nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do dalszej lektury.

Jak z pewnością się Państwo domyślacie z racji firmowej unifikacji aparycja naszego bohatera niezbyt, bądź wcale nie odbiega od tego, co ma do zaoferowania seria Vivaldi. Mamy zatem znany z obu DAC-ów (po drodze mieliśmy niewątpliwą przyjemność gościć u siebie APEX-a) wykonany z aluminium lotniczego i dodatkowo wytłumiony redukującymi interferencje magnetyczne i wibracje panelami korpus o charakterystycznie sfrezowanym masywnym froncie. Jego, znaczy się frontu, lewą flankę zajmuje niewielki, ukryty za czarną szybką wyświetlacz oraz pięć niewielkich przycisków odpowiedzialnych za wybudzenie/uśpienie urządzenia, wywołanie menu, wybór filtra, wejścia i wyjścia/nawigację. Sam display jest dość czytelny, o ile tylko znajdujemy się w odległości nie większej niż metr/półtora, co raczej nie powinno dziwić biorąc pod uwagę, iż z racji „niemania” pilota wszelkich nastaw dokonujemy bądź operując ww. klawiszologią z poziomu płyty czołowej, bądź z dedykowanej aplikacji Mosaic Control. Ww. apka dostępna jest zarówno na Androida, jak i iOSa, więc w przeciwieństwie do np. Auralica Anglicy nie ignorują żadnego z głównych systemów na których pracuje lwia część dostępnych na rynku smartfonów i tabletów.
Ściana tylna jest przykładem logiki i porządku. Lewą sekcję zajęły wyjścia cyfrowe w postaci dwóch AES/EBU, coaxiala i BNC. Z kolei zdecydowanie bardziej rozbudowany jest zestaw interfejsów wejściowych obejmujący AES/EBU, dwa coaxiale, podwójne(SPDIF-2) i pojedynczy BNC, Toslink, Ethernet i USB zarówno w standardzie A, jak i B. Listę uzupełniają BNC z/do zewnętrznego zegara i zintegrowane z włącznikiem głównym i komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC. Jeśli chodzi o oprogramowanie Vivaldi Upsampler w ramach interfejsu UPnP wykorzystuje nad wyraz intuicyjny i przede wszystkim stabilny MinimServer. Wśród przydatnych funkcjonalności nie zabrakło oczywiście kompatybilności z Roonem, Spotify Connect, czy obsługi pozostałych popularnych serwisów streamingowych jak Tidal, Deezer, czy niestety nadal oficjalnie niedostępnego w Polsce Qobuz, a po złączach Ethernet i USB dCS poradzi sobie również z plikami MQA o czym poinformuje nas wyświetlając stosowny logotyp. Warto jednak wszystko na spokojnie przestudiować z ponad 50 stronicową instrukcją przed nosem, bowiem bogactwo dostępnych opcji tak w menu, jak i wydawać by się mogło dość prozaicznego połączenia naszego gościa z przetwornikiem i cyfrowymi źródłami sygnału może wywołać lekką konsternację nawet u doświadczonych użytkowników.
Sercem upsamplera jest autorski przetwornik dCS Ring DAC™ współpracujący z podwójnymi oscylatorami kwarcowymi wyposażonymi w korekcję temperatury sterowaną mikrokontrolerem a poszczególne sekcje rozlokowano na dedykowanych laminatach z oczywiście odseparowanym i umieszczonym na antywibracyjnej platformie zasilaniem. Samo, posiadające wielostopniowe układy stabilizujące, bazujące na pojedynczym a nie dwóch, jak ma to miejsce w DAC-u, transformatorze zasilanie zoptymalizowano pod kątem niższej temperatury pracy, oraz zwiększono tolerancję na niestabilność napięcia zasilającego.

Zabierając się za odsłuchy z jednej strony liczyłem na adekwatną do oczekiwanej przy kasie kwoty poprawę brzmienia, lecz cały czas, gdzieś tam z tyłu głowy, tliły się obawy związane z dość ryzykownym rozbijaniem systemu na atomy, irytującą granulacją (bazodanowcy wiedzą o co chodzi) pozornie zintegrowanych elementów toru i skazywanie się na nieuniknione pojawienie się kilku dodatkowych przewodów w już i tak imponującej/przerażającej (niepotrzebne skreślić) plątaninie kabli. Aby jednak wyciągnąć jakiekolwiek wiążące i merytoryczne wnioski chciał/nie chciał trzeba było dCS Vivaldi Upsampler Plus podłączyć, wygrzać i gdy pierwsza, wynikająca z pojawienia się nowej „zabawki” ekscytacja minie z już spokojną głową posłuchać, bo niestety li tylko na podstawie czy to zdjęć, czy też nawet lubieżnego obmacania takowych informacji pozyskać, w przeciwieństwie do wszystkowiedzących tuzów Internetu, niestety nie potrafię.
I powiem szczerze, że było na co czekać, albowiem tytułowe urządzenie, korzystające wraz z transportem CD i przetwornikiem z dobrodziejstw zegara Mutec REF 10 dość niespodziewanie zrobiło coś, co przynajmniej do tej pory wydawało się co najwyżej iluzją i pobożnym życzeniem. Co? Otóż … nie, nie chodzi o sam fakt poprawy już i tak wprawiającego nas w stan nieustającej satysfakcji brzmienia DAC2, bo akurat ten był ewidentny, co pozwolę sobie rozwinąć dosłownie za chwilę, lecz o to, iż dotychczasowa, dość niewygodna dla streamingu różnica pomiędzy nim a nośnikami fizycznymi, bądź plikami zapisanymi na NAS-ach uległa zauważalnej redukcji i od razu uchylając rąbka tajemnicy zdradzę, że bynajmniej nie chodzi o równanie w dół. Ba, również działanie resamplingu, szczególnie do formatu DXD, na streamie (TIDAL Masters) i granych z dysków sieciowych plikach wypadało bardziej efektywnie od działań prowadzonych na sygnale z transportu CD nader udanie poprawiając definicję poszczególnych dźwięków. Zdziwieni? A co my mamy powiedzieć? Cóż, wszystko wskazuje jednak na to, że o ile z bazujących na czerwonej księdze srebrnych krążków zarówno nasz poczciwy Czesio, czyli C.E.C. TL 0 3.0 wespół zespół z angielskim DAC-iem były w stanie wycisnąć niemalże ostatnie soki, to już w plikach zgromadzonych na lokalnych dyskach i w chmurze cały czas drzemał warty i co najważniejsze możliwy do wykorzystania potencjał a dCS Vivaldi Upsampler Plus z owej sposobności po prostu skorzystał. Warto również podkreślić, iż zaimplementowany w nim streamer nie był li tylko niezobowiązującym dodatkiem, swoistym bonusem dorzucanym z dobrotliwym uśmiechem przez sprzedawcę z okazji poważniejszych zakupów niczym testery w perfumerii, lecz pełnoprawną i adekwatną do rangi urządzenia funkcjonalnością pozwalającą de facto wyeliminować z toru zewnętrznego dublera. Mówiąc wprost koegzystencja bądź co bądź wybitnego w swojej klasie Lumina U2 Mini z dCSem wydawała się w tym momencie tyleż nielogiczna, co wręcz irracjonalna, bowiem ww. transport nie był w jakikolwiek sposób nie tyle zagrozić, co nawet dorównać Upsamplerowi.
Sięgając jednak po konkrety zarówno przy solowych rejestracjach, jak „Ysaÿe: Six Sonatas for Solo Violin” w wykonaniu Kersona Leonga, jak i zdecydowanie liczniejszym aparacie wykonawczym, vide „Gershwin: Rhapsody in Blue & An American in Paris by Leonard Bernstein”, czy pozostając w filmowo – musicalowych klimatach „West Side Story – A Bernstein Story” obecność Upsamplera dCS-a poprawiła nie tyle rozdzielczość, co wspomnianą wcześniej definicję i precyzję kreślenia poszczególnych źródeł pozornych, jednak nie poprzez ich sztuczne wykonturowanie, wyostrzenie krawędzi a wierniejsze, bliższe rzeczywistości odwzorowanie ich faktycznej bytności na scenie i roli w danym spektaklu. Żebyśmy się tylko dobrze zrozumieli – nie mam na myśli ich umownego „wycięcia z tła” i odseparowania od pozostałych uczestników sesji a jedynie nadanie całości tak holograficznej trójwymiarowości, że świadomość ich współobecności tam i wtedy staje się oczywistą oczywistością, z jaką nikt zasiadający na widowni, zakładając iż jest przy zdrowych zmysłach, negować nie zamierza a i do porównań, czy też doszukiwania się wyższości seansów przed niezależnie jak wyśrubowanym technologicznie ekranem raczej skory nie będzie. Oczywiście od strony czysto technicznej sam wgląd i możliwość eksploracji nawet najdalszych zakamarków przy takiej projekcji w rozdzielczości 4, bądź nawet 8K będzie dalece łatwiejszy aniżeli podczas osobistej obecności na sali i to nawet posadowienia tej części ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę w pierwszych rzędach, jednak zasadnym wydaje się pytanie gdzie kończy się realizm a zaczyna pardonne-moi „audio – pornografia”. I właśnie obecność tytułowego urządzenia wydaje się najlepszym zaprzeczeniem stereotypowo i jak śmiem twierdzić zupełnie niesłusznie przypisywanej urządzeniom dCS-a iście laboratoryjnej bezduszności i grania perfekcyjnych, acz zupełnie ze sobą niezespolonych dźwięków zamiast organicznej i koherentnej muzyki. A tutaj właśnie owa koherencja i homogeniczność grają nomen omen pierwsze skrzypce przy czym rozmach i spektakularność orkiestrowych tutti za sprawą absolutnie zaczernionego tła idą w parze z zachwycającą mikrodynamiką.
Wychodząc jednak ze strefy komfortu większości złotouchej populacji, czyli sięgając po nad wyraz umiłowane przeze mnie wszelakiej maści iście agoniczne gulgoty i porykiwania, jak daleko nie szukając niezaprzeczalnie melodyjny „Winter Thrice” Borknagar okazało się, że i taki około-kakofoniczny Armagedon może zachwycić tak zróżnicowaniem, jak i głębią formy. Jeśli ktoś w tym momencie kręci z niedowierzaniem głową zastanawiając się, gdzie jestem w stanie w tym łomocie odnaleźć jakąkolwiek złożoność, to polecam wsłuchać się tak w linie melodyczne i aranżacje, jak i w to, co przy bębnach wyczynia Baardem Kolstad, albowiem fakt iż u kogoś / w czyimś systemie piekielnie szybkie blasty zlewają się w odgłos przejeżdżającego w oddali pociągu towarowego wcale nie oznacza, że i duet dCS-a z zachowaniem pełnego pakietu informacji, w tym energii i rozdzielczości każdego z uderzeń będzie miał jakiekolwiek problemy. Ba, pojawienie się w naszym systemie Upsamplera dodatkowo przekaz dociążyło i zarazem skonkretyzowało (utwardzenie w tym przypadku nie do końca oddaje moje intencje) najniższe składowe, które zarazem nabrały ciężaru gatunkowego nie tracąc nic a nic ze swojej różnorodności a jednocześnie wyraźniej odzywały się tam, gdzie z reclockerem Mutec MC-3+USB można było dostrzec pewne ujednolicenie i poluzowanie/rozmycie. Całość stała się bardziej wysycona, obecna i tym samym namacalna i choć część odbiorców mogłaby uznać ją za podążającą w kierunku ucywilizowania spieszę donieść, że nie jest to efekt jej stępienia, bądź lapidarnie rzecz ujmując polukrowania a jedynie wyeliminowania pasożytniczych artefaktów powodujących efekt przykrego poszatkowania i schodkowego ząbkowania konturów. Ba, jest wręcz ostrzej, ale i gładziej, więc da się słuchać głośniej, lecz trzeba uważać, by nie przesadzić z serwowanymi dawkami decybeli, bo próg bólu przesunięty zostaje na takie poziomy, po których osiągnięciu możemy poczuć się jak po zmianie na pasie startowym USS Gerald R. Ford bez słuchawek.

No to w ramach finalnego podsumowania wypadałoby zadać fundamentalne i zarazem w pełni zrozumiałe pytanie, czy dCS Vivaldi Upsampler Plus można uznać za urządzenie godne uwagi każdego odbiorcy. Jak z pewnością się Państwo domyślacie odpowiedź pomimo moich najszerszych chęci nie może być twierdząca. Pomijając bowiem fakt konieczności posiadania parku maszynowego umożliwiającego wpięcie weń takowego ustrojstwa, niestety topowy Upsampler dCS-a, nawet jak na high endowe realia jest na tyle boleśnie drogi, że z wiadomych względów zainteresuje się nim jedynie dość ograniczone grono potencjalnych odbiorców. Ponadto z owej populacji frakcja stawiająca na bezpardonową kliniczność i rozbijania każdego dźwięku na przysłowiowe atomy może uznać go za urządzenie o zgrozo nazbyt … muzykalne. Jednakowoż jeśli tylko będziecie mieli Państwo możliwość przetestowania tytułowej propozycji dCS-a we własnych czterech kątach, to gorąco takową sesję Wam rekomendują, gdyż usłyszeć znaczy uwierzyć i najwyższa pora własnymi uszami zweryfikować ile z krążących o dCS-ach kuluarowych opinii jest zgodnych z rzeczywistością a ile stanowi jedynie wytwór (chorej) wyobraźni osób je rozpowszechniających. I nie zapominajcie o jeszcze jednym „drobiazgu” – wraz z możliwością re/up-samplingu nasz dzisiejszy gość jest rasowym i pod względem brzmieniowym jednym z najciekawszych na rynku streamerem. Jeśli więc do tej pory pliki Wam „nie grały”, to bardzo możliwe, iż właśnie dCS ów problem rozwiąże definitywnie i raz na zawsze.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001

Dystrybucja: Audiofast
Producent: dCS
Cena: 155 000 PLN

Dane techniczne
Typ przetwornika: dCS Ring DAC™
Wejścia cyfrowe:
– RJ45: 24-bit/44.1 – 384kHz PCM; DSD64 – DSD128
– USB 2.0 B-type: 24-bit/44.1 – 384kHz PCM; DSD/64 & DSD128 @ DoP
– USB A-type: 24-bit/44.1 – 384kHz PCM; DSD/64 & DSD128
– AES/EBU: 24-bit/44.1 – 192kHz PCM; DSD/64 & DSD128 @ DoP
– 2 x Coax SPDIF: 24-bit/44.1 – 192kHz PCM; DSD/64 @ DoP
– BNC SPDIF: 24-bit/44.1 – 192kHz PCM; DSD/64 @ DoP
– Toslink SPDIF, 2 x BNC SPDIF-2: 24-bit/44.1 – 96kHz PCM
Wyjścia cyfrowe:
– 2 x AES/EBU: 24-bit/32 – 192kHz PCM; DSD/64 @ DoP
– Dual AES/EBU: 88.2 – 384kHz & DSD/64 & DSD/128 @ DoP
– Coax SPDIF: 24-bit/32 – 192kHz PCM; DSD/64 @ DoP
– BNC SPDIF: 24-bit/32 – 192kHz PCM; DSD/64 @ DoP
Konwersja: Dane z któregokolwiek wejścia mogą być konwertowane do 24 bitów PCM przy 32, 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4, 192, 352.8 lub 384kS/s lub DSD (dane 1 bitowe przy 2.822MS/s)
Obsługiwane formaty plików: FLAC, WAV, AIFF, WMA, DFF/DSF, ALAC, MP3, M4a, AAC, OGG
We/wy sygnału zegara:
– Wejście Word Clock 2 x BNC. Akceptuje standardowy sygnał Word Clock przy 32, 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4 lub 192kHz. Zgodne z poziomami sygnału TTL.
– Wyjście Word Clock 1 x BNC. Wysyła standardowy sygnał Word Clock przy częstotliwości równej (pojedynczy przewód) danym wyjściowym, lub 44.1kHz gdy wyjście ustawione jest na DSD.
– Pobór energii: 15W standard; 18W Max.
Kolor: Srebrny / Czarny
Wymiary (S x G x W): 444 x 435 x 125 mm
Waga: 14.2 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. dCS

dCS Vivaldi APEX DAC
artykuł opublikowany / article published in Polish

Mając świadomość, że lepsze jest wrogiem dobrego, cały czas zachodzimy w głowę czemu tzw. audiophilia nervosa w głównej mierze polega nie na złapaniu a jedynie gonieniu króliczka. Czyżby bardziej od tego co znamy i lubimy kusiło nas to co nowe i nieznane? Tego niestety nie wiemy. Jednak skoro do tej pory dCS Vivaldi DAC2 jeszcze nam się nie znudził, to wydawać by się mogło, że jego pozycja jest niezagrożona. Pytanie czy stan ten przypadkiem nie ulegnie zmianie po odsłuchach najnowszej wersji tego referencyjnego przetwornika, czyli dCS Vivaldi APEX DAC.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. dCS

dCS Vivaldi DAC2

Link do zapowiedzi: dCS Vivaldi DAC 2.0

Opinia 1

Może nie wszyscy, lecz z pewnością spora grupa zainteresowanych zgodzi się ze mną, że komponenty audio oprócz samoczynnie nasuwających się podziałów: tanie vs. drogie, czy złe vs. Dobre, czasem należy podzielić nieco inaczej. Jak? To proste. Pomyślcie. Nic nie przychodzi Wam do głowy? Ok. Już wyjaśniam. Przecież nie raz spotkaliście się z producentem, którego urządzenia w kilku zestawach audio potrafiły pokazać się z diametralnie różnych stron. I nie chodzi mi w tym momencie o fakt słabszego lub lepszego grania, tylko rewelacja kontra całkowita wpadka. Co w tym takiego nadzwyczajnego? Otóż według mnie mający podobne wahania produkt śmiało można zaliczyć do obozu „niebezpiecznych” ze względu na brak wybaczalności jakiegokolwiek konfiguracyjnego potknięcia, co jest potem w brutalny sposób zrzucane na pozbawionego szans do obrony delikwenta. Naturalnym, przeciwstawnym biegunem dla tego rodzaju bytów jest oczywiście segment pozycji „bezpiecznych”. O tych ostatnich nie będę się uzewnętrzniał, gdyż każdy choćby minimalnie zorientowany meloman bez zastanowienia sypnie jak z rękawa kilkoma utożsamiającymi się z tym określeniem markami typu Electrocompaniet, czy Accupchase. W dzisiejszym epizodzie przyjrzymy się rasowemu sonicznemu kilerowi, który z racji sporych wymagań co do reszty toru nawet przy minimalnym błędzie niestety mści się okrutnie, natomiast umiejętnie otoczony odpowiednim towarzystwem bez problemu zostawia konkurencję mocno w tyle. O kim, o przepraszam, o czym mowa? Oczywiście, mam na myśli stacjonującą na Wyspach Brytyjskich markę dCS, zgłębianie portfolio której rozpoczniemy z wysokiego „c”, czyli topowego przetwornika cyfrowo-analogowego Vivaldi DAC 2.0 z zapleczem wspomagającym pod postacią: duetu Mutec-a, czyli wzorcowego zegara z re-clockerem MC-3+USB, oraz referencyjnego zegara wzorcowego 10 MHz REF 10, streamera ROON Nucleus, stosownego zasilacza Keces Audio P8 i okablowania ze stajni Synergistic Research i Shunyata Research. Zaciekawieni? Jeśli tak, zatem pozostaje mi podziękować dystrybutorowi ww. marek – łódzkiemu audiofastowi za udostępnienie tego jakże eklektycznego zestawu do testu, a Was zaprosić na kilka, mam cichą nadzieję, ciekawych spostrzeżeń na temat sposobu na muzykę spod znaku dobrze zestawionego z resztą toru audio dCS-a.

Z racji zdecydowanie większego doświadczenia Marcina w kwestii wydawania opinii o produktach streamingowych ja w swojej przygodzie testowej przyjrzę się jedynie jakości dźwięku mojego zestawu po aplikacji przetwornika cyfrowo-analogowego Vivaldi DAC 2.0. Jednak dla podkręcenia atmosfery zrobię to w dwóch podejściach. Pierwszy będzie jedynie wprowadzeniem na temat sznytu grania samego DAC-a. Zaś drugi pełną relacją po zastosowaniu zewnętrznego wzorcowego zegara Mutec Ref 10, niezbędnego do przetaktowania sygnału reclockera firmy Mutec MC-3+USB naturalnie ze wspomnianym okablowaniem Synergistica i Shunyaty. Dlatego też z powodu braku dogłębnych doświadczeń z resztą prezentowanej w tym teście układanki, w tym akapicie przybliżę jedynie wizerunki produktów mających swoje pięć minut u mnie, a po opis pozostałych wysyłam potencjalnych zainteresowanych do tekstu Marcina.
Rozpoczynając opis od przetwornika muszę stwierdzić, iż na tle konkurencji, o moim Japończyku już nie wspominając, DAC 2.0 jest kolokwialnie mówiąc wielki. Nie dość, że w standardowej szerokości, to dodatkowo zbliżając się rozmiarem do mojej końcówki mocy wysoki i równie głęboki. Obudowa wykonana jest z usztywniającego całość konstrukcji aluminium. Front dla przełamania potencjalnej monotonii płaskiej ścianki przy użyciu obrabiarek CNC płynnymi liniami uformowano w coś na kształt bezgłowej ryby. Ale uspokajam. Nie jest to zamierzone hołubienie jednej z religii, a jedynie wynik ciekawie przecinających się odcięć poszczególnych płaszczyzn. Na lewej flance awersu znajdziemy może nie bardzo duży, ale wystarczająco czytelny wielofunkcyjny wyświetlacz. Obok niego pięć pozwalających na obsługę urządzenia bez pomocy pilota okrągłych guzików. A na prawej stronie średniej wielkości, współpracującą z przyciskami podczas kalibracji pracy przetwornika gałkę. Zaś rewers, z racji pełnionej funkcji bardzo i szeroko rozumianej uniwersalności proponuje użytkownikowi patrząc od lewej: wyjścia analogowe RCA/XLR, cztery wejścia cyfrowe AES/EBU, pięć SPDIF, trzy wejścia i jedno wyjście dla zewnętrznego zegara BNC, SPDIF w wersji OPTIC, USB, terminal komputerowy dla upgrade’u urządzenia i skonsolidowany w jedną całość zestaw włącznika głównego, bezpiecznika i gniazda EIC. Całość konstrukcji posadowiono na czterech sporej średnicy, miękko wyściełanych okrągłych stopach. Ważna informacją dla potencjalnych zainteresowanych jest fakt możliwości zakupu ułatwiającego codzienne użytkowanie pilota zdalnego sterowania.
Sprawa opisu zegara i reclockera podobnie do przetwornika również nie będzie okraszona jakimiś niedostępnymi dla zwykłego Kowalskiego informacjami. Jak obrazują fotografie, w obydwu przypadkach mamy do czynienia co prawda z różniącym i się gabarytami, ale jednak niedużymi pudełkami. Zegar wzorcowy jest nieco większy. Z punktu widzenia miłośników dobrej jakości dźwięku w odróżnieniu od większości produktów z rynku PRO sporą ciekawostką jest zaspokajanie go w energię elektryczną przy pomocy tradycyjnego, czyli opartego o transformator zasilania. Przednia ścianka jest ostoją owalnego włącznika, niedużego pokrętła i dziewięciu diod informacyjnych o stanie pracy urządzenia. Tył spełniając założenia obsługi dwóch różnych opornościowo sygnałów został wyposażony w osiem stosownie oznaczonych terminali BNC (2 dla 50 i 6 dla 75 Ω) i zespolone włącznik główny, bezpiecznik i gniazdo sieciowe. Mutec MC-3+USB jest nieco mniejszy, ale za to bardziej naszpikowany manipulatorami na froncie i przyłączami na tyle obudowy. Przód pozwalając na łatwą kalibrację udostępnia nam trzy owalne guziki i 10 rzędów kolorowych, oznajmiających wybrany sygnał pracy diod. Zaś tył zaspokaja nasze potrzeby ośmioma gniazdami BNC, dwoma AES/EBU, dwoma optycznymi, jednym RCA, jednym USB, włącznikiem głównym i gniazdem EIC.
Listę akcesoriów biorących udział w mojej odsłonie testu uzupełniają aktywnie ekranowane kable zegarowe Synergistic ELEMENT CTS DIGITAL BNC i zamiennie Shunyaty SIGMA CLOCK, a także sieciowe z topowej linii Shunyaty SIGMA NR.

Na początek akapitu o wyniku mariażu angielskiej myśli technicznej z będącą w znakomitej większości japońską układanką, przybliżę słuszność zaliczenia produktów dCS-a do zbioru niebezpiecznych. Mianowicie z reguły są bardzo rozdzielcze, nie szukają poklasku nadmiernie wysycając środek pasma, a do tego fantastycznie, bo w bardzo zwarty sposób prowadzą linię basu. I gdy zbierzemy wspomniane aspekty brzmienia tego producenta w jedną całość, nawet najdrobniejszym potknięciem konfiguracyjnym łatwo jest o spektakularną wtopę typu zbyt oszczędnej zawartości muzyki w muzyce. I nie ma znaczenia, czy delikwent jest obeznany w temacie. Wystarczy jedna mylna decyzja i koniec pieśni. Jak to było u mnie? Powiem szczerze, że znając owe urządzenia od tej strony, czyniąc przygotowania do tego testu bardzo uważałem, aby nie popełnić błędu. Naturalnie nie mogłem zbytnio przemeblowywać swojego zestawienia, bowiem końcowy efekt soniczny o punkcie zapalnym dzisiejszej relacji niewiele by mi powiedział. Dlatego też poczyniłem drobne korekty znanego mi okablowania i wpiąłem przetwornik w tor. I wiecie co? Jestem przekonany, ba powiem więcej, jestem pewny, że sprostałem wszelkim problemom, co postaram się w miarę strawnie przelać na klawiaturę.
Jak zeznałem, zabawę rozpocząłem od wpięcia samego przetwornika. Nie będę ukrywał, że w pokazaniu wszelkich najciekawszych z bardzo wielu możliwych konfiguracji pomógł mi znajomy posiadacz modelu Rossini. Ale nie dlatego, że nie dawałem sobie rady, tylko aby początkowo wspólna zabawa przebiegała sprawnie. I? Prawie natychmiast wyłapałem wspomniane przed momentem cechy fenomenalnej rozdzielczości i znakomicie kontrolowanego basu. Muzyka ożyła. Stała się zrywniejsza, ale również znacznie bardziej napowietrzona i przy tym oferująca o wiele więcej mikrodetali. Ale nie kłujących w ucho pików, tylko drobniutkich, przecież przez cały czas obecnych w eterze, tylko zazwyczaj przykrytych specyfiką grania różnych urządzeń, audio smaczków. Po prostu, nagle do pakietu, tak jak lubię nasyconego przekazu, doszła dawka informacji o początku i końcu wygenerowanych przez system dźwięków. To było na tyle z jednej strony dziwne, a z drugiej ciekawe, że wbrew pozorom swoim brakiem ofensywności przekaz nie zmuszał mnie brutalnie do analizy wszystkiego co wybrzmiało pomiędzy kolumnami, tylko zadziwiająco nienachalnie pozwalał na wybór, czy delektuję się całością spektaklu muzycznego, czy na moment zatrzymać się na przykład przy mimice twarzy, dajmy na to Youn Sun Nah z płyty „Lento”. To niewiarygodne, w jak niewymuszony sposób można zaproponować dwa podejścia do chłonięcia tego samego materiału. Zazwyczaj mamy do dyspozycji dwa stany. W zbyt agresywnym zestawie walczymy z wszechobecnym atakiem i informacjami w postaci szybko gasnących bytów, zapominając przy tym o najważniejszym, czyli próbie zrozumienia co chcą przekazać na artyści. Zaś w pseudo muzykalnych ulepkach pieścimy swoje uszy jedynie gęstą lawą nut twierdząc, że mamy do czynienia z fantastyczną dawką eufonii. Na szczęście okazało się, że w przypadku zestawienia mojej układanki z Anglikiem dzięki rozdzielczości i plastyczności źródła, gęsto grającego wzmocnienia i wyposażonych w papierowe przetworniki kolumnom da się pogodzić obydwa stany nie tylko przy dobrej tonacji barwowej, ale również dobrze narysowanej w domenie kontroli niskich tonów generowanej muzyki. To zaś pozwoliło mi uświadomić sobie, iż od jakiegoś czasu podobnej propagacji fal dźwiękowych może nie usilnie, ale chyba podświadomie poszukiwałem. Naturalnie była to kwintesencja kilkuletniej zabawy z najdroższymi, a co za tym idzie najlepszymi na rynku urządzeniami. Jednak nie zmienia to faktu, że po raz pierwszy miałem kontakt ze sznytem grania, który wręcz palcem pokazał mi, gdzie w moim zestawieniu tkwią jeszcze pokłady fenomenalnego dźwięku. I tak przebiegła pierwsza, jakże ciekawa z punktu widzenia obudzenia w sobie poszukiwacza nowej drogi część testu.

Co takiego wydarzyło się później, żeby dzielić tekst na dwa epizody? Wszyscy, którzy mnie trochę znają, wiedzą, że dla mnie to rzecz dziwna. Otóż w tor wpiąłem zestaw Mutec-a. Efekt?
Tutaj przed głównym tekstem kolejna dygresja. Bowiem dla potrzeb pełnego zaspokojenia oferowanych przez rynek audio częstotliwości próbkowania sygnału – czytaj możliwości słuchania sygnału PCM i formatów gęstych bez częstego przestrajania urządzenia do sygnału wejściowego – niezbędne są dwa reclockery. To oczywiście trochę rozbudowuje bazę niezbędnego okablowania. Jednakże, jeśli chce się mieć pod kontrolą pełnię oferty światowych oficyn muzycznych z poziomu siedzenia w fotelu, nie ma innej drogi. Dlaczego dwa? Otóż jak wspomniałem, każdy z nich ma za zadanie obsługę innych próbkowań. Jeden 44.1, a drugi 48 kHz i wszystkich ich wielokrotności, co wybieramy w bardzo rozbudowanym menu MC – trójek. Gdy spełnimy ten wymóg, dCS uwalniając nas od poszukiwania z czym mamy do czynienia sam wybierze odpowiednią konfigurację doboru próbkowania. Jak to wyglądało u mnie? Cóż. Ja w swej krucjacie na rzecz poczciwego sygnału 16/44.1 i najzwyczajniej w świecie dysponując tylko takim materiałem wykorzystałem tylko jedną sztukę MC-3+USB. Czy celowo się ograniczam zamykając się na gęste pliki, nie mam zamiaru w tym momencie się rozwodzić. Natomiast już na podstawie takiej konfiguracji powiem tak. Nagle wszystko co dotychczas wydawało mi się bardzo ciekawe, teraz dostało, w dobrym tego słowa znaczeniu, przysłowiowego kopa. Ale nie był to szkodliwy na dłuższą metę efekt „łał”, tylko podnoszące jakość fonii, znacznie lepsze wdrożenie w życie takich cech jak artykułowane na wstępie: rozdzielczość, napowietrzenie przekazu, konturowość niskich rejestrów i co dla mnie było fenomenem, propozycja tętniących znacznie większą niż we wcześniejszym połączeniu energią średnich tonów. Te ostatnie aż kapały od soczystości, ale bez najmniejszych oznak przesilenia dźwięku. Po prostu muzyka epatowała dotychczas nieosiągalnym w nawet najbardziej ekstremalnie drogich zestawieniach życiem. A wszystko w pełnej rozdzielczości, czyli z rzadko spotykaną u konkurencji drobiazgowością w przedstawianiu świata dźwięków. Sam nie wiem, jak to wyjaśnić. Przecież pisałem, że już pierwsze starcie było zjawiskowe. Jednak to, co wydarzyło się potem, wręcz zmusza mnie do stwierdzenia, że jeśli zdecydujecie się na tytułowy przetwornik Vivaldi DAC 2.0, nie ma innej możliwości, jak skonfigurowanie go w opcji zewnętrznego zegara wzorcowego. To jest inny, wart każdej dodatkowej złotówki świat. W takim zestawieniu muzyka płynęła pełnym pasmem w najdrobniejszych szczegółach. I co ważne, tylko od ode mnie zależało, czy wkładając do napędu CD-ka płytę z repertuarem orkiestrowym skupiałem się na koncercie jako całości, czy oczami, ups przepraszam uszami wyobraźni widziałem nawet najdalej usadowioną sekcję kontrabasów. I to nie w domenie plamy dźwiękowej, tylko dzięki rozdzielczości systemu jako odseparowanych od siebie poszczególnych muzycków. Przyznam szczerze, tej twórczości nie słucham tak często, jak jazzu, ale za sprawą opisywanej konfiguracji przynajmniej dwa razy dziennie w napędzie lądował krążek z klasyką. Idźmy dalej. Weźmy na warsztat wokalistykę. Bez znaczenia, czy Claudio Monteverdiego, czy Cassandry Wilson. Wszelka tego typu twórczość była wodą na młyn przybliżanego zestawienia. Każdy drobiazgowo, ale nie nachalnie podany najdrobniejszy szmer kącików ust, przełknięcia śliny, czy wydychanego powietrza sprawiały, że do przecież dogłębnie poznanego przez lata testowania sprzętu repertuaru teraz podchodziłem, jakbym słuchał go po raz pierwszy w życiu. Niby już to przerabiałem, ale w takim wydaniu nigdy. I co najciekawsze, taki stan odbioru zaliczałem przed dobre kilka tygodni bez najmniejszego poczucia przerostu formy nad treścią. Przecież muzyka to nie tylko jedna plama monotonnie współbrzmiących ze sobą na scenie artystów, ale przede wszystkim zbiór wspaniale współpracujących ze sobą indywidualności, co fenomenalnie oddawał zestaw testowy. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie było dla niego tematów tabu, gdyż w podobnym odbiorze wypadała muzyka rockowa i elektronika. Jak to możliwe? Słowo klucz to „rozdzielczość” współpracujących ze sobą poszczególnych komponentów audio. Naturalnie w sukurs rozdzielczości szedł sposób prezentacji niskich rejestrów i witalność przekazu, jakie oferuje Vivaldi DAC 2.0 marki dCS. Ale jak wspomniałem, taki wynik jest pokłosiem umiejętnego dobrania poszczególnych klocków, co w moim odczuciu udało się znakomicie.

Tak, wiem, powyższy tekst brzmi jak artykuł sponsorowany. Jednak jeśli mnie znacie, wiecie, iż niełatwo mnie kupić byle „fajerwerkami”. Jeśli skłaniam się napisać test w formie aż tak długiego i co ważne ociekającego w pochwały monologu, coś musi być na rzeczy. Aby to uwiarygodnić, z pełną powagą niniejszej deklaracji zapewniam, że w tym przypadku w stu procentach z takim przypadkiem miałem do czynienia. Dlatego też pod wszystkimi pozytywnymi uwagami podpisuję się obydwoma rękami. To jest pełnoprawny przedstawiciel ekstremalnego High Endu i w starciu na moim podwórku bez problemu to pokazał. Jednak przypominam. Dla pełnego sukcesu musi być spełniony bardzo ważny warunek. Jaki? Otóż nie dobrej, ale wręcz idealnej konfiguracji. Jeśli przetwornikowi dCS-a taką zapewnicie, w pełni tego słowa znaczeniu zaręczam, jakością osiągniętego dźwięku ewentualne poszukiwania czegoś nowego wybijecie sobie z głowy na długie lata.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Opinia 2

Nie wnikając zbytnio w szczegóły, odkąd pamiętam, a pamięć przynajmniej jeśli chodzi o audio mam jeszcze całkiem, całkiem, zwykło się uważać, że to domena analogowa wymaga doświadczenia, wiedzy, umiejętności i przede wszystkim czasu na nieraz iście zegarmistrzowskie regulacje. Nie przeczę, że tak nie jest, bo jest i jedynie doprowadzenie do stanu używalności stricte budżetowych konstrukcji zajmuje pi razy drzwi jakiś kwadrans i to z wyjęciem, oraz odfoliowaniem wszystkich potrzebnych części. Im jednak wyżej będziemy się piąć, tym więcej zdolności ekwilibrystycznych będziemy potrzebowali. Odnoszę jednak nieodparte wrażenie, iż powyższa analogia znajduje pełne odzwierciedlenie również na pozornie szalenie odległym torze cyfrowym. O ile bowiem na poziomie nazwijmy go umownie Hi-Fi wystarczy wszystko spiąć razem w miarę sensownymi przewodami, w przypadku grania z komputera zainstalować stosowne sterowniki i gra muzyka. Pozornie prościej się nie da, nieprawdaż? Pozornie tak, jednak patrząc na zagadnienie domeny cyfrowej nieco szerzej i oprócz jedynie ślizgania się po jej powierzchni, decydując się na eksplorację głębszych warstw bardzo szybko okaże się, iż wcale tak prosto i szybko nie jest, bo być nie może. Co prawda, dla wszystkich zakochanych w bezobsługowych rozwiązaniach Plug’n’Play sprawę powinien załatwić zakup możliwie zaawansowanego (drogiego?) przetwornika i równie wyrafinowanego (głównie dla spokojnego sumienia) okablowania. W końcu płacimy i wymagamy. Zgodnie z takim nastawieniem i jadąc po przysłowiowej bandzie, mając w dodatku jako-takie rozeznanie w branży jednym z oczywistych wyborów powinien być angielski dCS i jego topowy przetwornik Vivaldi DAC2. Czy zatem wybór owego stanowiącego obiekt westchnień większości audiofilów cudu techniki jest przysłowiowym złapaniem Pana Boga za nogi i zwieńczeniem mozolnej drogi na audiofilski Olimp? Dla nabywców kupujących jedynie „oczami”, czyli bazujących jedynie na ilości gwiazdek i „%” w branżowych periodykach z pewnością tak, jednak z wrodzonej przekory i dzięki nieocenionej pomocy dystrybutora – łódzkiego audiofastu, postaramy się w ramach niniejszego testu udowodnić, że i z pozornie niedoścignionej referencji, czyli wspomnianego przetwornika dCS Vivaldi DAC2 da się co nieco jeszcze wycisnąć.

Jak sami Państwo widzicie sam tytułowy DCS, tak posturą, jak i ceną, może i króluje pośród towarzyszącej mu świty, jednak nieco uprzedzając fakty to właśnie dzięki niej ma szansę stać się tym, czym być powinien, czyli nie owijając w bawełnę cyfrową referencją. Zacznijmy jednak od początku, czyli od wrażeń natury estetycznej i skupmy się na widocznych gołym okiem cechach. Nie da się ukryć, iż Vivaldi jak na przetwornik jest duży, bądź wręcz bardzo duży. Co prawda do monstrualnego Atlantis Reference DAC WADAX-a, jeszcze „trochę” mu brakuje, ale nie popadając w gigantomanię spokojnie w jego obudowie powinno dać się zmieścić trzewia sporej populacji stricte high-endowych integr i końcówek mocy. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że bryła DAC-a jest zbyt przysadzista, bądź wręcz toporna, gdyż taka nie jest, a to z powodu niezwykle eleganckiego i zarazem masywnego, z iście zegarmistrzowską precyzją wykonanego frontu z wkomponowanym, możliwym do wypatrzenia (przy odrobinie dobrej woli) ichtiologicznym motywem. Tak, tak, pół żartem, pół serio, z przymrużeniem oka proszę tylko się przyjrzeć finezyjnym liniom profilu układających się w profil ryby po … dekapitacji, z obszarem tuż za skrzelami zajętym przez przyozdobiony firmowym logotypem, biegnący wzdłuż korpusu wyświetlacz, za którym znajdziemy pięć niewielkich przycisków odpowiedzialnych za uruchomienie i obsługę urządzenia. Natomiast w „płetwie ogonowej” ulokowano pokrętło regulacji głośności.
Rzut oka na ścianę tylną może niewtajemniczonych, postronnych obserwatorów, wprawić niemałą konsternację, gdyż widok takiego bogactwa wszelakiej maści interfejsów przywodzi na myśl raczej rozwiązania znane z wielokanałowych procesorów a nie li tylko stereofonicznego przetwornika. Proszę jednak pamiętać, że mamy do czynienia z urządzeniem referencyjnym i na wskroś bezkompromisowym, więc szczęśliwy nabywca do dyspozycji otrzymuje zdublowane wyjścia w standardzie RCA i XLR, oraz przyprawiający o trudny do usunięcia uśmiech wachlarz wejść cyfrowych obejmujący cztery AES/EBU, dwa coaxiale, pojedyncze BNC, Toslink i USB, dodatkowo interfejs SDIF-2 na złączach 2 x BNC i oczywiście we/wyjścia dla zewnętrznego zegara. Co do jego trzewi, to trudno szukać tamże powszechnie stosowanych „komercyjnych” kości przetworników w stylu popularnych układów Sabre itp., gdyż dCS stosuje najnowszą wersję przełomowej i w dodatku własnej – opracowanej przez siebie technologii Ring DAC™. Platforma cyfrowego przetwarzania sygnału została oparta o układ programowalnych bramek FPGA, układy cyfrowego przetwarzania sygnału DSP oraz system mikrokontrolera a całość sterowana jest wspólnym kodem opracowanym w laboratoriach dCS-a. W rezultacie czego tytułowy DAC bez najmniejszych problemów radzi sobie z sygnałami PCM 24 Bit /192 kHz, DXD 24 Bit / 352.8 i 384 kHz, jak i DSD a ponadto udoskonalona cyfrowa regulacja głośności pozwala ustawić maksymalny poziom wyjściowy na 2 lub 6 V, przez co z powodzeniem można dopasować o do praktycznie dowolnego wzmacniacza mocy. I jeszcze słowo o dołączonym pilocie, który nie dość, że jest imponującym, aluminiowym profilem i naprawdę trzeba byłoby mieć niezły nieład w swym otoczeniu, by go zapodziać, to został on wyposażony w szalenie wygodną w użyciu, a więc wzorcową pod względem ergonomii regulację głośności z użyciem poręcznej, poruszającej się w wyczuwalnym oporem gałkę głośności.

Nieco mniej imponująco prezentują się dalekie od high-endowego wysublimowania formy, mające swój rodowód na rynku pro-audio dwa niewielkie urządzenie Mutec-a, czyli wzorcowy zegar z re-clockerem MC-3+USB, oraz referencyjny zegar wzorcowy 10 MHz REF 10. Ich urok polega jednak nie na tym jak wyglądają, lecz co i jak robią i jedynie tym funkcjom podporządkowany jest ich design. Dlatego też front MC-3+USB upstrzony jest trzydziestoma siedmioma małymi i trzema nieco większymi (w sumie 40 szt.!!) diod informujących o stanie pracy i parametrach sygnału tak na wejściu, jak i na wyjściu a biorąc pod uwagę, iż ten niepozorny maluch m.in. konwertuje strumienie DSD / DoP (64-256) na strumień PCM z wybieralną częstotliwością próbkowania, niejako przy okazji zdolny jest skalować częstotliwości bazowe 44,1 i 48kHz do mnożnika x512, czyli 22,5792 MHz i 24,576 MHz warto mieć baczenie co i na jaki kolor miga. Dokładny opis interfejsów wejściowych i wyjściowych zamieściłem w sekcji z danymi technicznymi, więc w tym momencie daruję sobie zabawę w „kopiuj/wklej” tylko odeślę zainteresowanych na sam dół niniejszej epistoły.
Jeśli zaś chodzi o REF 10 to w jego przypadku mamy do czynienia z „jedynie” dziesięcioma diodami i obrotowym selektorem wejść na froncie. Natomiast co do funkcji jaką pełni, to jest to referencyjny cyfrowy generator 10 MHz, z najniższym poziomem szumu fazowego wśród urządzeń dostępnych na rynku oparty nie jak można byłoby się spodziewać rubidowych, czy cezowych oscylatorach lecz na ręcznie składanych, niemieckich oscylatorach OCXO, o najniższym możliwym poziomie szumu fazowego.
Listę dostarczonej na testy elektroniki zamykają skromne, popielato-szare pudełeczko, czyli Roon Nucleus i dedykowany (sugerowany przez dystrybutora) zasilacz Keces Audio P8 8A Mono PS. O ile jednak kwestię zasilacza pozwolę sobie na potrzeby niniejszego testu ograniczyć do lakonicznego stwierdzenia, iż jest to jedna z najładniejszych, a przy tym najsolidniej wykonanych, dostępnych na rynku propozycji. Wystarczy wspomnieć, iż jego obudowę wykonano z perfekcyjnie wykończonych 4 mm aluminiowych paneli przymocowanych do stalowej kratownicy a we wnętrzu króluje spore toroidalne trafo i pokaźna bateria kondensatorów. Jak widać zaskakujący, jak na takiego malucha ciężar 6 kg znikąd się nie bierze.
Natomiast Roon Nucleus to tak naprawdę niewielki, oparty na Intelu NUC, komputer z preinstalowaną, autorską (zoptymalizowaną pod kątem audio) dystrybucją Linuxa o nazwie Roon OS i oczywiście zainstalowanym tamże programem Roon, który integruje w sobie rolę nie tylko multiformatowy odtwarzacz, lecz i aplikacji katalogującą nasze, zgromadzone na NASach, pamięciach przenośnych, chmurze – serwisach streamingowych, muzyczne zbiory. O ile jednak sama platforma sprzętowa wydaje się jak najbardziej OK – w końcu to świetny przykład rozwiązania działającego praktycznie od razu po wyjęciu z pudełka, to do ww. oprogramowania trzeba się mentalnie przełamać i przekonać. Piszę o tym z pełną świadomością, gdyż osoby decydujące się na zakup samego Roona a nie Nucleusa otrzymują software w stylu „nieco” (bo przy dożywotnim „członkostwie” to tylko jakieś 10x) droższego i nieco bardziej rozbudowanego odpowiednika, nomen omen polecanego przez samego dCS-a (str. 12 instrukcji), dość sporadycznie używanego przeze mnie ostatnimi czasy, czyli po przesiadce na Lumina U1 Mini świetnego JRivera. Niby za jakość się płaci, ale … większość znanej mi konkurencji dedykowaną appkę do sterowania i zarządzania zdigitalizowanymi zbiorami muzycznymi dołącza bezpłatnie. W dodatku Nucleus w standardzie posiada zwykły „laptopowy” zasilacz, więc obecność ww. Kecesa, przynajmniej z naszego punktu widzenia, wydaje się całkiem oczywista. Z miłych akcentów warto wspomnieć o dotykowym włączniku głównym, który po aktywowaniu urządzenia emituje delikatną poświatę na jego zapleczu. Schowany wewnątrz niewielkiej wnęki komplet we/wyjść obejmuje gniazdo zasilające, port HDMI i Ethernet, oraz dwa USB. W tym momencie warto jednak zauważyć iż te dwa ostatnie interfejsy mają formę podwójnego terminala USB, przez co o ile z budżetowym, bądź nazwijmy to „znormalizowanym” (vide Wireworld Starlight) okablowaniem problemu nie będzie, to dysponując łączówkami USB o „ponadnormatywnej” konfekcji (daleko nie szukając większość oferty Adiomica Laboratory, bądź Fidata HFU2) tak naprawdę będziemy musieli zadowolić się jednym portem. Warto też zwrócić przy okazji uwagę na sąsiadujący port Ethernet bo przy dwóch „tłustych” wtykach też może dojść do drobnych przepychanek.

O dostarczonym wraz z elektroniką okablowaniu, z racji już i tak rozbudowanej do niemalże granic percepcji i przyzwoitości części opisowej, postaram się wypowiadać możliwie lakonicznie, gdyż coś czuję w kościach, iż wcześniej, czy później i tak przyjdzie nam się z kilkoma przedstawicielami dzisiejszej plątaniny zmierzyć w ramach solowych sparringów. Podchodząc jednak do tematu w sposób globalny można jednak uznać, iż przynajmniej przewody sygnałowe podzielić możemy na dwie grupy – pierwszą hołdującą klasycznym, nazwijmy je umownie pasywnym sposobom walki z wszelakiej maści interferencjami zaburzającymi transmisję, i drugą – wspomagającą się rozwiązaniami nieco mniej konwencjonalnymi. Do pierwszej zaliczyć możemy przewody Shunyata Research. Wykonane są one z najwyższej czystości miedzi OFE Alloy 101 / C10100 w formie cieniutkich rurek (VTX™) zapobiegających powstawaniu efektu naskórkowego. Ponadto ich produkcję oparto o koncepcję PMZ (Precision Matched Z) polegającej na maksymalnym zminimalizowaniu (ależ piękne samo zaprzeczenie) parametru „tolerancji zmian powierzchni przewodników oraz sposobu ich izolowania” na drodze splatania i izolowania poszczególnych przewodów cztery razy wolniej aniżeli odbywa się to zwykle. Jakby tego mało na każdym z przewodów możecie Państwo zauważyć wielce intrygującą kapsułę z nie mniej rozbudzającą wyobraźnie, widoczną przez przeźroczysty korpus spiralą. Owe tajemnicze sarkofagi to nic innego, jak polaryzatory TAP (Transverse Axial Polarizer), czyli elementy, które „wchodząc w interakcję z polem elektromagnetycznym tworzonym przez sygnał biegnący wzdłuż przewodu modyfikują zachowania fali elektromagnetycznej”, go (czyli ów sygnał) otaczającej. W telegraficznym skrócie blokują one fale biegnące wzdłuż przewodu, przepuszczając jedynie te zorientowane poprzecznie. Kosmos? Raczej zaawansowana fizyka i lata doświadczenia, chociaż z drugiej strony, dla „bytów” parających się li tylko rebrandingiem, bądź konfekcją i upychaniem kabli firm trzecich we własne peszelki, może to rzeczywiście być poziom zaawansowania technologicznego zbliżony do promu kosmicznego.
No dobrze, żarty na bok, gdyż na scenę wkraczają przedstawiciele obozu „alternatywnego”, czyli Synergistic Research mogące pochwalić się (szczególnie przewód USB) ekranami z zaimplementowaną technologią uziemienia Ground Plane, oraz możliwością żonglerki „modułami tuningowymi” UEF RED (akcentuje ciepło, płynność i muzykalność), oraz SR BLUE (stawia na detal, precyzję i napowietrzenie) a niejako na deser dorzucono jeszcze ekran UEF z grafenem ułożony w nową matrycę. A jeśli ktoś w tym momencie czuje się jeszcze nieusatysfakcjonowany to … nie ma najmniejszego problemu by całości zafundować jeszcze SR Ground Block z UEF Ground Filter. I w tym momencie pozwolę sobie na małą może nie tyle dygresję, co wskazówkę natury użytkowej. Otóż zgodnie zamieszczoną przez producenta ulotką znajdujące się w zestawach dostarczonych przez dystrybutora „uziemiacze” należy wpiąć w gniazdo/listwę zasilaną przez linię, na której nie ma żadnych urządzeń audio. Krótko mówiąc do pełni szczęścia potrzebować będziemy dwie całkowicie niezależne linie zasilające. Pierwszą – czystą – dedykowaną naszemu systemowi audio i drugą – „brudną” – do odprowadzania wszelakiej maści „elektro-śmieci” wyłapanych przez akcesoria Synergistic Research.

No dobrze. Większość z Państwa zdążyła pewnie wypić duże (znaczy się takie pow. 400 ml) Café Latte i skonsumować szarlotkę z lodami a tu ani słowa o dźwięku. Najwyższy czas zatem zająć się i tą dziedziną.
Prawdę powiedziawszy odbierając Vivaldiego od Jacka odniosłem dziwne wrażenie, że chłopak wypina tytułowego DACa ze swojego systemu z wyraźnym bólem. Niby doskonale zdaję sobie sprawę, że obaj niestety nie młodniejemy, i czasem zbyt gwałtowny skłon może powodować pewien dyskomfort, ale ten dziwny grymas na jego twarzy zagościł niemalże na stałe. No nic, czasem każdy ma gorszy dzień, więc zbytnio nie dopytując o szczegóły skupiłem się na aplikacji Vivaldiego w moim „ołtarzyku”.
Ponieważ mając już na koncie kilkadziesiąt godzin odsłuchów w OPOS-ie (Oficjalnym Pokoju Odsłuchowym Soundrebels) mniej więcej wiedziałem czego mogę się spodziewać, więc już u siebie postanowiłem nieco dozować sobie przyjemności i przygodę z legendarnym przetwornikiem rozpocząłem od wykorzystania go w wersji sauté. Ot po prostu przekazałem mu 2/3 funkcji swojego dyżurnego Ayona CD-35 (Preamp + Signature) angażując go zarówno w dekodowanie sygnałów cyfrowych, jak i regulację głośności. Chwila delikatnej ekwilibrystyki kablarskiej, kilka dni na akomodację urządzenia w nowym otoczeniu i oswojenie się piszącego te słowa z nowym elementem toru i … Cóż, nie da się ukryć, że różnice wcale nie były kosmetyczne. Angielski DAC w sposób bowiem nie tyle bezkompromisowy, co wręcz bestialski zdeklasował austriackiego sparingpartnera tak pod względem wolumenu dostarczanych informacji, jak i szeroko rozumianej rozdzielczości. W ramach zobrazowania różnic posłużę się analogią do dwóch realizacji nieśmiertelnych „4 pór roku” Vivaldiego. Otóż mój Ayon na tle dCSa jawił się jako słodka, niemalże karmelowa i romantyczna interpretacja Sir Yehudi Menuhina a z kolei angielski przetwornik w porównaniu z Austriakiem przypominał „wyczynowe” wykonanie Giuliano Carmignoli z Venice Baroque Orchestra. Krótko mówiąc doskonale zdajemy sobie sprawę, iż słuchamy tego samego utworu, jednak z Vivaldim docierających do nas dźwięków, niuansów, wybrzmień i detali dotyczących nawet samego instrumentarium, rozmieszczenia muzyków na scenie jest niezaprzeczalnie więcej a te, które dla obu przypadków są zgodne prezentowane są bardziej wyraziście i namacalnie. Owych różnic jednak wcale nie trzeba się doszukiwać, czy w nie wsłuchiwać, bo są natury oczywistej. Wystarczy wspomnieć otwartość góry, precyzję w gradacji poszczególnych planów, czy całkowicie swobodny i naturalny wgląd w najdalsze rzędy zajmowane przez muzyków.
Całe szczęście (dla rodzinnego budżetu) początkowo nie do końca przekonywał mnie stopień wysycenia reprodukowanych barw. Niby wszystko było na tak wyśrubowanym poziomie, że za bluźnierstwo uchodzić by mogło grymaszenie, lecz najwyraźniej w jakimś tam stopniu, w swym stetryczałym zmanierowaniu, uzależniony jestem od lampowego czaru i taka neutralność i perfekcjonizm pozostawiała po sobie lekki niedosyt. Proszę tylko mnie źle nie zrozumieć. Od strony czysto technicznej mówiąc obrazowo mucha nie siadała, tylko … słuchając „Tartini Secondo Natura” tria Tormod Dalen, Hans Knut Sveen, Sigurd Imsen odnosiłem nieodparte wrażenie, że podczas nagrania zamiast naturalnego, bądź pochodzącego ze „starych” żarówek światła dominuje tam oświetlenie studyjne o ściśle kontrolowanych parametrach. Na pewno widać i słychać lepiej, ale gdzieś, nie wiadomo gdzie ulotnił się klimat, nastrój. Kwestia przyzwyczajenia? Niewykluczone. Może z odpowiednio soczystą końcówką w stylu Tenora 175S HP efekt ów byłby mniej zauważalny aniżeli z moim dyżurnym Brystonem 4B³, ale tu nie ma co gdybać tylko uparcie dążyć do upragnionej nirwany. W tym momencie warto wspomnieć o dostępnych tak z poziomu płyty czołowej, jak i pilota sześciu delikatnie różniących się brzmieniem, oraz intensywnością działania filtrach, z pomocą których z powodzeniem można było modelować finalny efekt w zależności od konkretnego nastroju, bądź przede wszystkim repertuaru. Ich technicznym omówieniem nad wyraz dokładnie zajął się sam producent, więc nie będę się z nim dublował, odsyłając tym samym wszystkich zainteresowanych na 21 stronę dołączonej do tytułowego urządzenia instrukcji obsługi i jedynie wspomnę, iż sygnałom PCM dedykowanych jest sześć nastaw a dla DSD pięć, przy czym sam producent nie tylko nie określa/sugeruje, które z nich są najlepsze, lecz wręcz zachęca do eksperymentów i kierowania się przede wszystkim własnym słuchem, co również gorąco polecam.
Oczywiście kwestię ostatecznego szlifu powinno dać się spokojnie zamknąć doborem odpowiedniego okablowania, jednak mając do dyspozycji urządzenia Muteca, ciężkim grzechem zaniedbania byłoby z nich nie skorzystać. Temat właściwego podpięcia MC-3+USB i REF 10 omówił nader wyczerpująco Jacek, więc w tym momencie nie będę się z Nim dublował. Grunt, że po aplikacji re-clockera i zegara efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Całość nie dość, że nabrała blasku i zintensyfikowała doznania natury holograficznej, czyli jeszcze poprawiła trójwymiarowość budowanej sceny, to, co wydawać by się mogło niemożliwe, również zwiększyła ilość dostarczanych informacji. Pozornie taki stan rzeczy mógłby po pierwszej euforii wywoływać przesyt spowodowany „klęską urodzaju”, jednak dCS nad wyraz dobitnie udowodnił, iż nie tyle od przybytku głowa nie boli, co że w tej konkretnej sytuacji mamy do czynienia z reprodukcją a nie nadprodukcją danych. Chodzi bowiem o to, że dopieszczony DAC nie generował sam z siebie nieistniejących w materiale źródłowym dźwięków, lecz „jedynie” uzyskiwał z kierowanego do niego strumienia przysłowiowych zer i jedynek wszystko to, co tak naprawdę zostało tam zapisane, a całość umiejscawiał na tle o nieprzeniknionej czerni. Począwszy od minimalistycznego i stonerowo – garażowego „Full Upon Her Burning Lips” Earth, po epicką symfonikę „Mephisto & Co.” Eiji Oue każdy kolejny odsłuch niejako przewartościowywał moją wiedzę na temat tego, co tak naprawdę na poszczególnych nagraniach powinno być słyszalne, a co pojawiać w naszej głowie jedynie na podstawie „dopowiadania” przez nasz umysł. Chodzi bowiem o to, że z dCSem w powyższej konfiguracji w torze, pomimo nieprzebranego mnóstwa informacji, de facto dajemy naszemu umysłowi wakacje, gdyż w tym momencie on niczego nie musi nam sugerować, dopowiadać, czy wchodzić na wyższe obroty w celu wyekstrahowania ukrytych w szumie tła detali. Tutaj wszystko jest podane na tacy. Perfekcyjnie oświetlone, doświetlone i wypolerowane do tego stopnia, że nawet mimowolnie, jesteśmy w stanie się w nich przejrzeć. Weźmy na ten przykład swoistą podróż po odległych, przynajmniej z naszego punktu widzenia, zakątkach błękitnej planety podczas odsłuchu wyśmienitego krążka „Spaces” Yosi Horikawy. Pozornie beznamiętna, bo jakby nie patrzeć wygenerowana komputerowo, elektronika doprawiona do smaku odgłosami ruchu ulicznego, tropikalnej dżungli, czy nawet niewielkiej zagrody tym razem nabiera iście baśniowej głębi i wieloplanowości zbliżając się swym magnetyzmem do wydawałoby się niedoścignionych wzorców klimatu, za jakie od dawien dawna uważam „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena i „Runaljod – Ragnarok” Wardruny. Warto w tym momencie podkreślić wprost fenomenalne rozciągnięcie pasma nie tylko w górę, co przede wszystkim w dół. Jednak ów zabieg nie polega na nader częstym zabiegu przesunięcia środka ciężkości w dół, lecz faktycznym obniżeniu dolnej granicy reprodukowanych i zarazem słyszalnych dźwięków i to z zachowaniem pełnej ich selektywności i możliwości rozróżnienia a nie bezkształtnej papki. Krótko mówiąc efekt tyleż zachwycający, co uzależniający a zarazem w pełni wyjaśniający powód, dla którego Jacek z takim żalem oddawał mi cały ten cyfrowy majdan.

To jednak nie koniec testów, gdyż proszę pamiętać o dołożonym przez audiofast Nucleusie Roona, który w OPOSie ze względu na permanentny brak dostępu do globalnej sieci cierpliwie czekał w kartonie a ponoć miał być w stanie dorównać wysokiej klasy streamerom. O ile jednak z obecnie posiadanego transportu Lumin U1 Mini jestem nieustająco kontent, to jednocześnie mam świadomość, iż nie jest to jeszcze żaden ósmy cud świata a jedynie cechujący się świetną relacją jakości oferowanego dźwięku do ceny plikograj. Dlatego też szalenie byłem ciekaw jak na jego tle wypadnie nieco tańszy konkurent. Jednak bezpośrednie wpięcie w port USB dCS-a „gołego”, czyli wyposażonego w li tylko firmowy zasilacz, Nucleusa jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki złej wróżki zburzyło tak misternie cyzelowane wyrafinowanie, blask i rozdzielczość dopieszczonego angielskiego DAC-a. Dźwięk może był i miły, ale w porównaniu do Lumina spłyceniu uległa scena a i na górze, oraz w cieniach, zaczęło brakować dźwięków, które do tej pory słyszalne przecież były. Ot takie nieco asekuranckie, poddane pauperyzacji granie, byleby tylko ktoś nie zrzucił mu znamion cyfrowości, czy wyostrzenia. Nie chcę być w tym momencie złośliwy, ale właśnie z taką manierą kojarzyły mi się dotychczasowe odsłuchy owego ustrojstwa. Skoro „Swing Revisited” Stanislawa Soyki i Roger Berg Big Band nie bujał a mroczne pieśni wojowniczych Vikingów („Runaljod – Ragnarok” Wardruny) przypominały zajęcia wokalne w domu seniora, to coś trzeba było z tym zrobić. Sprawa była o tyle nagląca, że w trakcie użytkowania na światło dzienne wychynął jeszcze jeden szkopuł. Otóż przy bezpośrednim wpięciu plikograja w dCS-a, w którym należało ustawić tryb synchronizacji zegara na „W” a MC3 przestawić w tryb Extern z zegarem na sztywno 1-10 w sekcji reference a w kolejnej (clock out) na 44.1 kHz, dla ścieżek PCM 44.1 i wielokrotności, oraz dla DSD aktywny będzie tryb W wszystko działało OK, lecz dla 48 kHz i ich wielokrotności synchronizacja niestety się nie działała. W tym momencie trzeba było każdorazowo, w przypadku dostarczania sygnału 48 kHz i jego wielokrotności ustawiać wspomnianą wartość na pierwszym zegarze.
Ktoś nadal uważa, że granie z plików to przysłowiowa bułka z masłem? Jeśli tak, to zapraszam do zapoznania się z drugą, nieco mniej, przynajmniej na pozór, oczywistą, jednak oferującą zauważalnie lepszy dźwięk opcją, czyli … podłączenia Nucleusa przewodem USB najpierw do ustawionego w trybie reclockera Muteca MC-3+USB z podpiętym REF 10 a już z MC-3 dostarczenie sygnału Vivaldiemu po AES/EBU z osobnym, poprowadzonym drugim przewodem sygnałem zegara. No i to wreszcie zaczęło przybierać adekwatną do zainwestowanych funduszy formę, jednak bardzo szybko okazało się, iż to wszystko były jedynie półśrodki i przysłowiowe leczenie dżumy cholerą, gdyż największą poprawę wniosła … wymiana „laptopowego” zasilacza na Keces Audio P8. Proszę mi wierzyć na słowo, ale w takiej – finalnej konfiguracji słuchając „MannaR – Drivande” można było poczuć chłód spokojnego morza i unoszącą się nad jego taflą poranną mgłę osiadającą na naszych twarzach a na „Spaces” Yosi Horikawy odbierać docierające do nas bodźce na poziomie najwyższej klasy systemu VR. Progres jakościowy był na tyle kolosalny, że chyba pierwszy raz spojrzałem na temat Roona nie tylko przychylnym okiem, co z zainteresowaniem niewykluczającym implementacji tej platformy we własnym systemie. Serio, serio. Jasnym stało się bowiem dla mnie, iż dotychczasowe kontakty czy to z samym oprogramowaniem, czy też z Nucleusem obarczone były pochodnymi niedopracowania może nawet nie tyle całego toru, co właśnie źródła, ze szczególnym uwzględnieniem niewystarczającej troski o jego prawidłowe zasilanie. Powiem nawet więcej. Otóż z czystej ciekawości wypiąłem z systemu oba Muteci i poprawa wnoszona przez samego Kecesa na moje ucho była większa aniżeli obecność re-clockera i zegara (bez wspomagania zasilania). Dlatego też wchodząc w pliki z Nucleusem, logicznym wydaje się w pierwszej kolejności zadbanie o zagadnienia natury elektrycznej, czyli możliwie wysokiej klasy zasilacz a dopiero potem dopieszczanie sygnału przez owego plikograja wypuszczanego.

I to by było na tyle. Domyślam się, iż części z Państwa od natłoku informacji może lekko kręcić się w głowie, bądź czujecie Państwo pewną konsternację, że przecież miało być tak łatwo i bezproblemowo a tu takie komplikacje i iście alpejskie kombinacje. Proszę mi jednak wierzyć, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. O ile bowiem na podstawowym i średnio-zaawansowanym poziomie Hi-Fi pełnię szczęścia, lub jak kto woli pełnię możliwości konkretnego urządzenia daje się osiągnąć stosunkowo prostymi środkami, w stylu doboru odpowiedniego okablowania (tak sygnałowego – w tym USB i Ethernet, jak i zasilającego), tak w High-Endzie, ze szczególnym uwzględnieniem jego odłamu w wersji Ultra prosto i na skróty sukcesu osiągnąć się nie da. I to niezależnie od tego czy poruszamy się w domenie analogowej, czy cyfrowej. Dlatego też wybór nawet tak wyrafinowanego przetwornika jakim niewątpliwie jest dCS Vivaldi DAC2 nie jest końcem drogi a jedynie „wejściówką” na audiofilski Olimp a to, jakie miejsce nam przypadnie finalnie zależy tylko i wyłącznie od naszych dalszych działań uwalniających faktycznie drzemiący w nim potencjał. Proszę mi jednak wierzyć, że na tym poziomie jakości znaczenie ma każdy, pozornie nawet najbardziej błahy detal, więc zamiast go lekceważyć, lepiej spokojnie się nad nim pochylić, przeanalizować i dokonać spełniającego nasze osobiste preferencje wyboru. Vivaldi jest swojego rodzaju uosobieniem „cyfrowego” diamentu, który choć piękny sam z siebie, dopiero w odpowiednio sprawnych dłoniach ma szansę przeistoczyć się w zapierający dech w piersiach brylant. Proszę tylko pamiętać, że Ultra High-End to nie wyścigi a głosując własnymi, ciężko zarobionymi pieniędzmi warto czerpać przyjemność z możliwie świadomie dokonanych wyborów. Dlatego też szczerze życzę Państwu wytrwałości w dążeniu do upragnionego celu a sam wpisuję dCS Vivaldi DAC2 w powyższej konfiguracji na dwie, poczynione na własny użytek listy. Pierwszą z referencjami i moimi subiektywnymi punktami odniesień, oraz drugą stanowiącą swoisty … list do Świętego Mikołaja.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3

Dystrybucja: Audiofast
Ceny
dCS Vivaldi DAC2: 123 890 PLN
Mutec MC-3+USB: 4 710PLN
Mutec REF 10: 15 990 PLN
Roon Nucleus: 6 500 PLN
Keces Audio P8 8A Mono PS: 3 180 PLN
Shunyata Research Sigma CLOCK: 9 750 PLN
Shunyata Research Sigma digital: 9 750 PLN
Shunyata Research Sigma NR: 14 630 PLN / 1,75m
Synergistic Research Element CTS Digital: 11 500 PLN
Synergistic Research Atmosphere X Reference USB: 4 910 PLN / 1m; 6 400 PLN/2m
Synergistic Research Galileo SX AC: 28 040 PLN / 1,5m

Dane techniczne
dCS Vivaldi DAC2
Rodzaj przetwornika: Opracowana przez dCS topologia Ring DAC™.
Wyjścia analogowe: Poziom sygnału wyjściowego: 2V rms lub 6V rms na wszystkich wyjściach dla całego zakresu wejścia, ustawiane w menu.
Wyjścia zbalansowane: 1 para stereo na 2 x 3-pinowych złączach męskich XLR. Wyjścia są elektronicznie regulowane i równoważone, współczynnik równowagi sygnału przy 1kHz jest lepszy niż 40dB. Impedancja wyjściowa wynosi 3Ω, maksymalne obciążenie wynosi 600Ω (zalecane obciążenie 10kΩ-100kΩ).
Wyjścia niezbalansowane: 1 para stereo na złączach 2 x RCA Phono. Impedancja wyjściowa wynosi 52Ω, maksymalne obciążenie wynosi 600Ω (zalecane obciążenie 10kΩ-100kΩ).
Wejścia cyfrowe:
– Interfejs USB 2.0 na złączu typu B. Pracuje w trybie asynchronicznym, akceptuje strumień danych PCM do 24 bitów przy 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4 & 192 kHz i DOP (DSD ponad PCM). Może pracować w trybie USB Audio Class 1 lub Class 2.
– 4 x AES/EBU na 3-pinowych złączach żeńskich XLR. Każde wejście akceptuje sygnał PCM do 24 bit przy 32, 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4 & 192 kHz LUB 2x Dual AES przy 88.2, 96, 176.4, 192, 352.8 & 384 kHz lub dCS-kodowane DSD.
– 3 x SPDIF na złączach 2x RCA Phono i 1x BNC. Każde wejście akceptuje sygnał PCM do 24 bit przy 32, 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4 & 192 kHz.
– 1 x SPDIF optyczne na złączu Toslink, akceptuje sygnał PCM do 24 bit przy 32, 44.1, 48, 88.2 & 96 kHz
– 1 x SDIF-2 interfejs na złączach 2x BNC, akceptuje sygnał PCM do 24 bit przy 32, 44.1, 48, 88.2 & 96 kHz lub SDIF-2 DSD (auto-selected).
We/wy sygnału zegara: 3x wejścia Word Clock na złączach 3x BNC, akceptują standardowy sygnał zegara Word Clock przy 32, 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4 lub 192 kHz. The data rate can be the same as the clock rate or an exact multiple 0.125x, 0.25x, 0.5x, 1x, 2x, 4x, 8x) of the clock rate. Sensitive to TTL levels.
Wyjście Word Clock na złączu 1x BNC. W trybie Master, a TTL-compatible 44.1kHz Word Clock is available.
Szum resztkowy: > -113dB0 @ 20Hz-20kHz nieważony (ustawienie 6V).
Przesłuch L-R: > -115dB0, 20-20kHz.
Filtry: A choice of filter responses give different trade offs between Nyquist image rejection and the phase response
Aktualizacja oprogramowania: Ładowana z płyty CD-R lub poprzez interfejs USB.
Sterowanie: dCS Premium Remote na wyposażeniu standardowym. RS232 (sterowany przez urządzenia firm trzecich). Nadajnik zdalnego sterowania dCS Nevo Q50, dostępny do urządzeń serii Vivaldi za dodatkową opłatą.
Zasilacz: Ustawiony fabrycznie na 100, 115, 220 lub 230V AC, 49-62 Hz.
Pobór mocy: 23 W typowo /30 W maximum.
Wymiary: 444mm/17.5” x 435mm/17.2” x 151mm/6.0”.
Dodatkowy odstęp z tyłu potrzebny do podłączenia przewodów.
Kolor: Srebrny / Czarny

Mutec MC-3+USB
Obsługiwane częstotliwości: 44.1 kHz, 88.2 kHz, 176.4 kHz, 352.8 kHz, 11.2896 MHz, 22.5792 MHz
48.0 kHz, 96.0 kHz, 192.0 kHz3, 84.0 kHz, 12.2880 MHz, 24.5760 MHz
Wejścia/wyjścia: 1 x USB2.0 interface, bi-directional usable
– 1 x BNC input for Word Clock + 1-10MHz, 75 Ω termination switchable, unbalanced
– 1 x XLR input for AES3/11, 110 Ω terminated, transformer balanced
– 1 x BNC input for S/P-DIF + AES3id, 75 Ω terminated, unbalanced
– 1 x Optical input for S/P-DIF, Toshiba ToslinkTM, EIAJ RC-5720
– 4 x BNC outputs for Word Clock, terminated, unbalanced, individually buffered, adjustable in pairs
– 1 x XLR output for AES3/11, terminated, transformer balanced, buffered
– 1 x BNC output for AES3id, 75 Ω terminated, unbalanced
– 1 x BNC output for S/P-DIF, 75 Ω terminated, unbalanced
– 1 x Cinch (coaxial) output for S/P-DIF, terminated, unbalanced, buffered
– 1 x Optical output for S/P-DIF, Toshiba ToslinkTM, EIAJ RC-5720
Pobór mocy: max. 10W
Wymiary: 196 x 42 x 156 mm (bez konektorów i stopek)
Waga: 1350 g

Mutec REF 10
Wyjścia:
2 x 10 MHz referencyjne wyjście BNC zegara, 50 Ω, niezbalansowane
6 x 10 MHz referencyjne wyjście BNC zegara, 75 Ω, niezbalansowane
Format sygnału wyjść zegara: Fala prostokątna, 10.000 MHz, 2 Vpp, współczynnik wypełnienia 50:50
Dane zegara:
Typ: niskoszumowy oscylator kryształowy OCXO 10.000 MHz
Stabilność FQ gotowego produktu: < +/-0.01 ppm
Stabilność FQ a zakres temperatury: < +/-0.01 ppm w zakresie -20 °C do +70 °C Stabilność krótkookresowa (odchylenie Allana) przy Tau = 1 s: 1 x 10-12 (typowo)
Stabilność po 30 dniach działania:
< +/-0.0002 ppm (dziennie),
< +/-0.03 ppm (1 rok),
< +/-0.2 ppm (10 lat)
Zasilanie:
Typ: wewnętrzne podwójne zasilanie liniowe
Napięcie wejściowe: 90-125 V / 200-240 V, 50-60 Hz
Pobór mocy: 12 W podczas wygrzewania oscylatora, 8 W nominalnie
Detale wykończenia:
Wymiary obudowy/materiał/kolor: 196 x 84 x 300 mm (W x H x D, bez konektorów i podstawek), stal o gr. 1,5 mm czerniona proszkowo
Wymiary panelu czołowego/materiał/powierzchnia/kolor: 198 x 88 x 8 mm (W x H x D), anodyzowane aluminium włącznie z nadrukami, lub nadruki nanoszone sitodrukiem, kolor – czyste aluminium lub czarny
Waga: około 4350 g

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. dCS

dCS Vivaldi One

Vivaldi One to opracowany specjalnie na trzydzieste urodziny firmy dCS cyfrowy odtwarzacz płyt i muzyki, wyprodukowany jedynie w 250 indywidualnie numerowanych egzemplarzach. Vivaldi One w jednej obudowie łączy transport płyt SACD/CD z przetwornikiem Ring DAC najnowszej generacji i układem streamingu sieciowego.

Wykonana z lotniczego aluminium obudowa Vivaldi One może być pokryta czarnym lub białym lakierem fortepianowym. Za jego nakładanie odpowiedzialne jest rodzinne brytyjskie przedsiębiorstwo HQ Lacquer, od ponad trzydziestu lat słynące z powłok najwyższej klasy. Każda z warstw precyzyjnie nakładanego lakieru jest suszona przez wiele dni w specjalnych warunkach, co w efekcie prowadzi do uzyskania lustrzanej gładkości całej obudowy. Obudowa Vivaldi One może być również pokryta 24-karatowym złotem przez firmę FH Lambert Ltd – znanego na całym świecie specjalistę od dekorowania metalami szlachetnymi. Najwyższej klasy złota powłoka doskonale akcentuje subtelne krzywizny przedniej ścianki obudowy.

Vivaldi One wyposażony jest w transport płyt SACD i CD Esoteric VRDS Neo™ połączony z przetwornikiem cyfrowo-analogowym Ring DAC najnowszej generacji. Przetwornik ten pojawił się po raz pierwszy w studyjnych urządzeniach dCS przed prawie trzydziestu laty. Od tej pory jest stale udoskonalany i rozwijany. Dzisiejszy Ring DAC korzysta z cyfrowej platformy obsługującej sygnał PCM do 24-bitów/384kS/s; DSD do DSD128 i DSD w formacie DOP. Vivaldi One wspiera również wszystkie kodeki bezstratne, w tym MQA. Przetwornik zastosowany w Vivaldi One, Ring DAC 2.0 oferuje możliwości obliczeniowe oraz szybkość pracy dwa razy większą od poprzednich generacji. Efektem jest wybitnie przejrzyste brzmienie, pozwalające pokazać cały realizm odtwarzanej muzyki.

Vivaldi One może odtwarzać muzykę z dysków NAS, internetowych serwisów streamingowych takich jak TIDAL™ i Spotify Connect™ a także urządzeń Apple przez Airplay™ oraz poprzez standardowe wejścia cyfrowe: USB, AES i S/PDIF.

Cena detaliczna: 281 880 zł (z VAT).
Dystrybucja: Audiofast

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. dCS

dCS Network Bridge

Angielska firma dCS – od ponad 25 lat lider w produkcji cyfrowego sprzętu high-end audio, wprowadziła właśnie do sprzedaży zupełnie nowy typ urządzenia – Network Bridge.
Network Bridge to wyjątkowo prosty, a jednocześnie niezwykle skuteczny pomost pomiędzy dostępną w sieci muzyką cyfrową a przetwornikiem cyfrowo-analogowym.
Network Bridge umożliwia streaming plików muzycznych wysokiej rozdzielczości z sieciowej pamięci masowej (NAS), podłączonych dysków USB, serwisów streamingowych online, oraz z urządzeń Apple przez Apple Airplay, dostarczając idealny sygnał audio bezpośrednio do przetwornika cyfrowo-analogowego za pośrednictwem wbudowanych wyjść cyfrowych.

Natywna aplikacja Network Bridge zapewnia pełną kontrolę możliwości strumieniowania, jak również ustawień wejścia, wyjścia oraz synchronizacji zegara. Aplikacja Network Bridge bazuje na tej samej technologii, która została wykorzystana we flagowej linii produktów dCS Vivaldi, dostarczając intuicyjny interfejs do szybkiego i niezwykle łatwego zarządzania całą biblioteką cyfrowej muzyki.
Sercem urządzenia jest wydajna platforma FPGA przystosowane do obsługi serwisów takich jak Roon™ (protokół RAAT), UPNP/DLNA, TIDAL™ i Spotify™.

Network Bridge obecnie odtwarza pliki próbkowane do 24-bit, 384kS/s, obsługując wszystkie typowe bezstratne kodeki, oraz DSD/64 lub DSD/128 w formatach natywnych lub DoP.
Kompatybilność z wcześniejszymi przetwornikami cyfrowo-analogowymi dCS jest zapewniona przez funkcję próbkowania w dół z całkowitym podzielnikiem. Funkcja próbkowania w dół konwertuje dane wysokiej rozdzielczości (na przykład DXD lub DSD) do 24 bitowego PCM przy 176.4/192kS/s lub 88.2/96kS/s – przenosząc dane do pasma obsługiwanego przez przetwornik C/A.
Network Bridge obsługuje również prostą, lecz niezwykle efektywną architekturę automatycznego taktowania zegarem wzorcowym minimalizującą zniekształcenia jitter i znacząco poprawiającą jakość dźwięku. Network Bridge może być źródłem zegara wzorcowego lub pobierać sygnał wzorcowy (2 wejścia) z zegara zewnętrznego lub też ignorować sygnał zegara zewnętrznego precyzyjnie rekonstruując go z sygnału cyfrowego – podobnie jak w Vivaldi DAC.

Firmowe oprogramowanie Network Bridge można w bardzo łatwy sposób aktualizować przez internet przy pomocy sekcji ustawień w aplikacji. To pozwala firmie dCS dodawać nowe funkcje i ulepszać działanie urządzenia przez cały jego cykl życia.
Zaprojektowana i wykonana w Wielkiej Brytanii według najwyższych standardów elegancka obudowa wykorzystuje używane w lotnictwie aluminium do redukcji wibracji i efektów magnetycznych. Wielostopniowa regulacja zasilania izoluje czułe układy scalone zegara od szumu kwantyzacyjnego.

Cechy kluczowe
Konstrukcja bazująca na układach FPGA
Przetwarza dane z ROON RAAT, UPnP, asynchronicznego USB i Apple Airplay.
Obsługuje serwisy streamingowe jak np. TIDAL™ i Spotify Connect™
Obsługa serwisu Roon™ (Roon™Ready)
Downsampling umożliwiający kompatybilność z wcześniejszymi przetwornikami C/A
System “auto clocking” ułatwia użytkowanie i minimalizuje zniekształcenia jitter.
Wielostopniowa regulacja mocy izoluje czułe układy scalone zegara.
Oprogramowanie firmowe aktualizowane przez internet umożliwia przyszłe uaktualnienia funkcjonalności i działania.

Dane techniczne
– Typ urządzenia: Network Bridge
– Wejścia cyfrowe: Interfejs sieciowy na złączu eternetowym Gigabit RJ45 – działa jako renderer UPnP™w trybie asynchronicznym, streamingując cyfrową muzykę z pamięci masowej lub lokalnego komputera przez standardową sieć eternetową, dekodując jednocześnie wszystkie najważniejsze formaty.
Sieć przyjmuje dane przesyłane przez Apple AirPlay™ z iPoda, iPhone’a i iPada. Muzyka może być streamingowana z internetu przez Spotify Connect™ lub TIDAL™. Network Bridge obsługuje również Roon™ RAAT. Wysokiej szybkości interfejs USB 2.0 działajacy na złączu typu A w trybie asynchronicznym, streaminguje muzykę cyfrową z zewnętrznego dysku.
– Wyjścia cyfrowe: 2x AES/EBU na 3-pinowych męskich złączach XLR, każdy wyprowadza PCM z szybkością do 24 bit 192kS/s lub DSD/64 w formacie DoP. Używany również jako Dual AES, interfejs wyprowadza PCM z szybkością do 384kS/s, DSD/64 i DSD/128 w formacie DoP.
1x SPDIF na łączu Phono 1x RCA, wyprowadza PCM z szybkością do 24 bit 192kS/s lub DSD/64 w formacie DoP. 1x interfejs SDIF-2 na 2x łączach BNC, wyprowadza PCM z szybkością do 24 bit 96kS/s lub SDIF-2 DSD/64.
– Wejścia zegara: 2x wejście zegara  Word Clock na 2x złączach BNC, akceptujące standardowy sygnał zegara 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4 lub 192 kHz.
– Formaty plików: FLAC, AIFF i WAV – do 24 bit PCM przy 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4, 192, 352.8 lub 384kS/s. ALAC – do 24 bit PCM przy 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4 i 192kS/s. AAC, MP3, WMA i OGG – do 24 bit PCM przy 44.1 lub 48kS/s. DFF, DSF i DoP – DSD/64 i DSD/128. Apple AirPlay – 44.1 lub 48kS/s.
– Konwersje: Opcjonalny down-sampling pozwala na kompatybilność z wcześniejszymi przetwornikami C/A: – 176.4 & 352.8 > 24/176.4 lub 24/88.2 – 192 & 384 > 24/192 lub 24/96 – DSD/64 & DSD/128 > 24/176.4 lub 24/88.2 Ta funkcja jest kontrolowana przez aplikację Network Bridge.
– Aktualizacje oprogramowania: Funkcja aktualizacji dostępna przez aplikację Network Bridge.
– Kontrola lokalna: Aplikacja dCS Network Bridge App for Unit Configuration and Music Playback lub aplikacja kontrolna kompatybilna z UPnP.
– Zasilacz: Ustawiony fabrycznie na 100-120, 220-240V AC, 50/60 Hz.
– Pobór mocy: 6,5 W typowo, 50 W maksimum.
– Wymiary: 360 mm (szerokość) x 245 mm (głębokość) x 67mm (wysokość). Dodatkowy odstęp z tyłu potrzebny do podłączenia przewodów.
– Masa: 4.6kg
– Dostępne kolory: Srebrny, czarny

Cena detaliczna: 17640 PLN

Dystrybucja: Audiofast.pl