Opinia 1
Z wakacyjnych podróży oprócz zwyczajowej opalenizny i zdjęć większość z nas, w ramach podtrzymujących miłe wspomnienia pamiątek, przywozi znalezione na plaży muszelki, orientalne przyprawy, porcelanę, bądź też inne wytwory rękodzielnicze. A co byście Państwo powiedzieli na pomysł, by do powyższej listy dopisać lokalne wyroby swym przeznaczeniem wpasowujące się w nasze hobby i tym samym tematykę niniejszego periodyku? Popuśćmy zatem wodze fantazji, nie zważajmy na restrykcyjnie przestrzegane limity bagaży, ewentualne opłaty celne, czy tak przyziemne czynniki jak finanse i skupmy się na tegorocznej czołówce wakacyjnych destynacji. I tu już na starcie łapiemy małego Zonka, bo wszystko wskazuje na to, że ze znajdującej się na topie Chorwacji zadowolić będziemy musieli się … rakiją, choć jako środek „popepszający percepcję” od biedy można uznać za audiofilskie akcesorium. Potem całe szczęście jest już z górki, gdyż na drugim miejscu mamy Grecję gdzie na brak przyspieszających bicie serc artefaktów narzekać nie sposób. Jest przecież Ypsilon Electronics, jest Pilium, lab12, Signal Projects i jest nasz dzisiejszy bohater, o którym dosłownie za moment, gdyż na trzecim miejscu uplasowały się Włochy (Sonus faber, Chario, Gold Note, Grandinote, Unison Research etc.) a na czwartym Hiszpania (Artesanía Audio, Wadax). Mając ścisłą czołówkę z głowy z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku możemy wrócić do powoli dochodzących po letnim zalewie turystów do swojego zwykłego rytmu Aten, gdzie znajduje się siedziba Tsakiridis Devices, którą to z kolei nad Wisłą reprezentuje częstochowska Delta-Audio. Po co ten cały wstęp? A po to, by oznajmić, iż właśnie rezydującej u podnóża Jasnej Góry ekipie zawdzięczamy wizytę w naszych skromnych progach kondycjonera zasilania Tsakiridis Devices Super Athena.
Śmiem twierdzić, że wystarczy nawet pobieżny rzut oka na Athenę, by poczuć pewnego rodzaju dysonans pomiędzy tym, z czym zazwyczaj kojarzy się pod względem wzornictwa basen Morza Śródziemnego a tym, co znajduje się przed nami. Malownicze miasteczka, zapierające dech w piersiach zabytki, bogactwo ikonografii kontra niemalże epatujący warsztatowo-laboratoryjną surowością Tsakiridis. Rozumiecie Państwo o co chodzi? Niby podobne odczucia miałem podczas spotkania z Grandinote Supremo, choć akurat w niniejszym przypadku ów kontrast jest aż nazbyt widoczny. Całe szczęście kondycjoner to nie jest coś, czym jakoś specjalnie trzeba się chwalić i eksponować, tym bardziej, gdy tak jak tytułowa Athena oferuje możliwość monitorowania swych parametrów pracy poprzez dedykowaną aplikację. Jednak po kolei.
W centrum masywnego srebrzystego frontu umieszczono czarno-zielony wyświetlacz informujący nie tylko o dostarczanym do kondycjonera napięciu, lecz również oddawanych do odbiorników prądzie (w Amperach), mocy (w Watach) i kącie fazowym między napięciem sieciowym a prądem odbiorczym poniżej którego znalazła się dyskretna nazwa producenta a w prawym dolnym narożniku oznaczenie modelu. Na lewo od displaya przycupnęły dwa pokaźne czarne przełączniki odpowiedzialne za włączenie/wyłączenie urządzenia, oraz załączenie dławika a po prawej para bliźniaczych aktywatorów baterii kondensatorów. Gęsto ponawiercaną płytę górną zdobi niewielki szyld z firmowym logotypem.
Ściana tylna wita nas bogactwem wyjść, których jest aż dziesięć i ułatwiającą nawigację ich kolorystyką. Do dyspozycji otrzymujemy bowiem czerwoną parę dedykowanych prądożernej amplifikacji wyjść bezpośrednich (omijających ukryte w trzewiach potężnego Greka poprawiacze), parę niebieskich – izolowanych trafem gniazd i sześć filtrowanych czarnych wyjść. Listę zamyka zintegrowane z komorą bezpiecznika trójbolcowe wejście zasilające IEC C14.
Główna zasada działania naszego gościa o max. obciążalności 3500W opiera się na filtracji przepuszczającej jedynie wzorcowe 50Hz bazującej na ręcznie nawijanym 800W transformatorze izolującym galwanicznie i potężnym 4000W dławiku. Dzięki temu m.in. wpięte w czarne gniazda odbiorniki nie tylko są chronione przed „śmieciami” z sieci, lecz i same nie interferują między sobą o zaśmiecaniu swojego otoczenia nie wspominając. Nie zapomniano również o odpowiednio pojemnej baterii kondensatorów, których obecność pozwala redukować przesunięcia fazowe a tym samym kompensować moc bierną. Poszczególne baterie kondensatorów aktywujemy z panelu frontowego. Generalnie warto pamiętać o tym, by z pomocą ww. banków dążyć do uzyskania współczynnika jak najbardziej zbliżonego do 1. Filtracja ma charakter symetryczny, zabezpieczenie przeciwprzepięciowe jest zarówno aktywne, jak i pasywne a sam tłumik harmonicznych został zoptymalizowany pod kątem impulsowym i fazowym.
Przechodząc do części poświęconej nie tyle walorom brzmieniowym naszego gościa, co jego wpływowi na takowe, oferowane przez mój dyżurny system na samym początku a tak po prawdzie jeszcze przed rozpoczęciem testów miałem pewne, wydawać by się mogło w pełni uzasadnione obawy. W końcu niekoniecznie pożądanych skutków ubocznych nadmiernej filtracji i tłumienia większość z nas zdążyła doświadczyć na własnej skórze wielokrotnie i co z tego, że finalnie dźwięk stawał się czystszy, skoro eliminowane z przekazu były nie tylko „śmieci z sieci”, lecz również informacje użyteczne dotyczące czy to aury pogłosowej, swobody czy też dynamiki. Ot klasyczny przykład konieczności pójścia na kompromis pomiędzy komfortem wynikającym z zabezpieczenia naszej drogocennej układanki przed anomaliami energetycznymi a niejednoznacznym progresem brzmieniowym. Całe szczęście Tsakiridis nie stawia nas przed dylematem wyboru pomiędzy ciosem w głowę, lub w brzuch jak raczył był czynić z częścią swych interlokutorów wcielający się w postać Joe Hallenbecka świetny Bruce Willis („The Last Boy Scout”), lecz daje zupełnie inne rozwiązanie. Jakie? Przewrotnie stwierdzę, że autorskie i w dodatku na tyle elastyczne, że z powodzeniem mogące okazać się finalnym dla zaskakująco szerokiego grona swoich odbiorców.
Po pierwsze, jeszcze bez „odpalenia” poszczególnych polepszaczy pełni on rolę dość transparentnego i pozwalającego na bieżąco kontrolować podstawowe parametry rozgałęziacza. To jednak niejako przystawka i tak naprawdę funkcjonalność właściwa nicniemającym listwom zasilającym, więc proszę mi wybaczyć, ale akurat ten etap pozwolę sobie pominąć. Prawdziwa zabawa zaczyna dopiero w momencie aktywacji dławika zaskakująco skutecznie poprawiającego rozdzielczość za sprawą eliminacji wszelakiej maści egzystującego zazwyczaj w tle nagrań szumu. Na soundtracku „Lethal Weapon” pojawia się nie tylko więcej powietrza, co na intensywności zyskuje wieloplanowość, oraz głębia sceny, więc przy nader rozbudowanych orkiestracjach poszczególnych kompozycji sprawia to bardzo pozytywne wrażenia nauszne. Nie tracimy więc na trójwymiarowości prezentacji timingu a to już całkiem obiecujący prognostyk. Dla świętego spokoju z nieukrywaną przyjemnością poświęciłem godzinkę na idealny na letnie popołudnie album „Mozart y Mambo: Cuban Dances” Sarah Willis, gdzie zarówno smyczki (Havana Lyceum Orchestra) mają właściwą sobie swobodę i fakturę, na tle której świetnie „ujęta” została słodka i jedwabiście gęsta waltornia solistki. Oczywiście Willis stała bliżej aniżeli reszta składu, więc tak namacalność, jak i gradacja planów w pełni zasłużyły na wysokie noty. Ponadto adekwatny liczebności apatratu wykonawczego rozmach nie pozostawiał złudzeń, że co jak co, ale tak wymiary sceny jak i energia generowanych dźwięków zostały nie tylko nienaruszone, lecz niejako doprowadzone do stanu faktycznego, vide pozbawione ewentualnych, wynikających z niedostatecznej wydajności i/lub przechodzącego „ze ściany” zaśmiecenia limitacji i przeskalowania w dół.
Z kolei załączenie banków kondensatorów oprócz poprawy parametrów natury czysto pomiarowej powoduje jeszcze jedno – delikatny, acz zauważalny … przyrost głośności i wolumenu najniższych składowych. Początkowo do powyższych obserwacji podchodziłem ze zrozumiałym sceptycyzmem i zrzucałem je na karb autosugestii, ale po kilkukrotnych przełączeniach dokonywanych przez niewtajemniczonych domowników i powtarzalności rezultatów przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Mamy zatem do czynienia z sytuacją, gdy zazwyczaj ograniczająca aspekt dynamiczny filtracja działa na ową składową w sposób całkowicie odwrotny i zamiast ją limitować niejako z automatu ją dopieszcza i intensyfikuje. Czy to źle? Przynajmniej w moim mniemaniu absolutnie nie. Podobnego wzrostu (oswobodzenia?) dynamiki dane mi było doświadczyć przy korzystaniu z wdzięków topowego Kecesa BP-5000 i podobnie jak wtenczas nawet przez myśl mi nie przeszło kręcić na to nosem. No bo jak nie chcieć mieć więcej, mocniej i po prostu lepiej, skoro właśnie tego oczekujemy po naszym ulubionym repertuarze. Ot chociażby świetnie łączący prog-metalową złożoność polimetrycznych partii sekcji rytmicznej z matematyczną precyzją i iście ambientowymi wstawkami „PORTALS” formacji TesseracT. Najdelikatniej rzecz ujmując to nie jest najłatwiejszy repertuar tak dla odbiorcy, jak i dla odtwarzającego go systemu, więc i na wszelakiej maści audiofilskich eventach ze świecą go szukać. Dzieje się bowiem na nim dużo, na wielu planach a połamane tempa i niebezpiecznie zbliżające się do pojęcia kakofonii spiętrzenia dźwięków szorstkich, ostrych i ofensywnych skłaniają do kapitulacji niejedną legendę. Tymczasem obecność Tsakiridisa nie tylko nie spowolniła i nie zaokrągliła – ucywilizowała przekazu, lecz pozwoliła mu atakować słuchaczy z jeszcze większą zaciekłością i agresją, jednoznacznie dając świadectwo brakowi jakiejkolwiek limitacji energetycznej układu.
Może i Tsakiridis Devices Super Athena nie jest najładniejszym – designersko dopieszczonym, urządzeniem jakie chcielibyśmy wyeksponować w naszym systemie, jednak gdy tylko uświadomimy sobie fakt, iż jego rolą nie jest wyglądać a jedynie uzdatniać prąd, jakim karmimy naszą drogocenną układankę, a z roli tej wywiązuje się wręcz celująco, to jasnym stanie się, iż do jego obecności nie tylko przyzwyczaimy nasze oczy, lecz za każdym razem, gdy tylko włączymy muzykę będziemy mu wdzięczni za to, że z nami jest.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Co na naszym portalu robi mogąca pochwalić się jakże nośną nazwą marka? Spokojnie, nie mamy do czynienia z biurem turystycznym, tylko z mocno sfokusowanym na ważnym froncie naszej zabawy w zaawansowane audio podmiotem. A ważnym dlatego, że działającym w zakresie dostarczania energii elektrycznej do będącej oczkiem w głowie wielu z nas elektroniki. Naturalnie wszyscy wiemy, że zazwyczaj zaszumionej tętnieniami i innymi artefaktami będących prozą życia osobnika homo sapiens lodówek i im podobnych akcesoriów. I właśnie na walce z nimi, naturalną koleją rzeczy niechcianymi problemami, pochodzący z Grecji byt Tsakiridis postanowił skupić swoją uwagę. Jak mu to wychodzi? O tym opowiem w kolejnej części tekstu, której celem będzie ocena działania dostarczonego przez częstochowskiego dystrybutora Delta Audio kondycjonera Tsakiridis Super Athena.
Jak sygnalizują fotografie, nasz bohater to słusznej wielkości, spokojnie osiągający gabaryty wzmacniacza zintegrowanego prądowy potwór. Mało tego. Z uwagi na będącą jedną z opcji pracy izolacji transformatorowej do poziomu 800W jest przy okazji bardzo ciężki. Wykonany z grubego płata aluminium front w centrum został uzbrojony w pokazujący niezliczoną ilość informacji wyświetlacz – od poboru energii elektrycznej, przez jej poziom w gniazdku, po wyniki uzyskanych działań na bazie dostępnych funkcji oraz cztery przełączniki – w celach wizualizacji po dwa z każdej strony (lewy włącznik, reszta inicjująca pracę wybranego układu). Przemierzając konstrukcję ku tylnemu panelowi, mijamy perforowaną otworami wentylacyjnymi, wykończoną w brokatowym, szorstkim lakierze, ozdobioną tabliczką z nazwą i logo marki, zintegrowaną z bocznymi ściankami górną część obudowy. Natomiast rewers w odpowiedzi na konkretne zamówienie klienta ma do zaproponowania gniazdo przyjmujące „brudną” energię z naszej sieci oraz 10 terminali oddających ją już w postaci oczyszczonej w kilku zaplanowanych procesach. W tej ostatniej kwestii mamy do dyspozycji dwa gniazda bezpośrednie, dwa filtrowane oraz 6 czarnych gniazd filtrowanych oraz izolowanych. Ale to nie wszystko co ma do zaproponowania nasz bohater, bowiem w swoich trzewiach kryje dodatkowo takie funkcje jak: separacja poprzez wspominany 800W transformator, korekcja współczynnika oddawanej mocy, oraz dławik oraz o mocy 4000W. Przyznacie, że jak na tak zwany „polepszacz” prądu jest na bogato. A po kilka informacji, czy gra była warta świeczki, zapraszam do dalszej lektury.
Jakimi wynikami zakończyły się próby okiełznania możliwości greckiego energetycznego terminatora? Powiem tak. Z uwagi na ilość możliwości strojenia pracy każdego rodzaju gniazdek – separacja, filtracja, dobieranie najlepszego współczynnika mocy itp. – w swojej relacji opiszę najlepsze uzyskane wyniki na konkretnym kolorze gniazdek. A zapewniam, że są zaskakujące. Przynajmniej dla mnie. Powód? Otóż ku mojemu pozytywnemu zdziwieniu po odpowiednim dobraniu punktów pracy czarnych, czyli filtrowanych wejść, w kwestii słyszalnych zmian przekaz zyskał najbardziej. Wzrosła jego energia, co przełożyło się na znacznie bardziej bezpośrednie obcowanie z muzyką. Zazwyczaj wszelkiego rodzaju filtracja kończy się u mnie lekkim uspokojeniem, żeby nie powiedzieć upośledzeniem międzykolumnowych wydarzeń w domenie ekspresji, gdy tymczasem grecki terminal prądowy zadał tego rodzaju opowieściom kłam, gdyż na przekór wszystkiemu zwyczajnie wybuchł paletą fajnej energii. Owszem, w stosunku do reszty dostępnych wejść całość nieco stała się nieco bardziej ofensywna, jednak suma summarum wolę tego rodzaju żywiołowość, niż wydawałoby się spokojną, jednak pozbawioną radości obcowania z ukochanymi płytami anoreksję. Spotkanie z muzyką ma być przeżyciem, a nie czasem na sen, dlatego byłem rad, że zwyczajowo niezbyt ciekawie wypadająca u mnie filtracja dzięki wdrożeniu przez Greków kilku swoich pomysłów pokazała, jak nie tylko nie popsuć przekazu, ale dodatkowo tchnąć weń szczyptę radości.
Nieco inaczej całość prezentacji zinterpretowały gniazda czerwone. Podczas ich wykorzystania muzykę cechowała gładkość i pewnego rodzaju dobrze odbierany spokój. Spokój, który kierował cechy dźwięku w kierunku pozłocenia wysokich rejestrów oraz nasycenia środka pasma, co umiejętnie, bo dość obficie, ale bez przekraczania dobrego smaku dopełniały najniższe rejestry. To wręcz natychmiast poskutkowało kreowaniem znacznie głębszej, szerszej i wizualizowaniem o wiele bardziej namacalnej wirtualnej sceny. Nic, tylko zatopić się w ulubionej muzie na wielogodzinne przezywanie jej z bardzo wysokim poziomem intymności.
Na koniec coś o sekcji niebieskiej. Ta poszła drogą wyczuwalnego od pierwszego momentu otwarcia się spektaklu. Skutkiem było podniesienie dźwięczności i lekkości górnych rejestrów, nadanie większej witalności, jednak nadal dobrze osadzonej w masie średnicy oraz delikatne zebranie się basu. Finalnie poczułem większy drive. Jednak żeby nie było, nie lepszy, czy gorszy od poprzedniego wcielenia gniazdek zasilających, tylko inny. I co bardzo istotne, cały czas z duchem ogólnego podejścia do muzyki mojego systemu, jakim jest dobra barwa, esencja i energia. W tym temacie w żadnym przypadku nie było jakiejś specjalnej zmiany kursu, za co należą się brawa.
Wieńcząc akapit o działaniu przysłowiowej „złodziejki” najważniejszym wydaje się być fakt, że podczas każdej zmiany sekcji zasilania zderzałem się jedynie z naciskiem na inny aspekt brzmienia mojej układanki, ale bez wywracania zastanego soundu do góry nogami. Przyznam się, iż aż tak umiejętnego dozowania różnych sposobów na finalne brzmienie zasilanej Atheną zbieraniny się nie spodziewałem. Raczej oczekiwałem powielenia wieloletnich doświadczeń – mniej lub więcej tak zwanego „mułu”, które w odniesieniu do tego co zaznałem podczas testu, kolokwialnie mówiąc, mają się nijak.
Komu poleciłbym osobistą przygodę z tytułowym dawcą energii? Jak to komu? Wszystkim. I to z kilku powodów. Pozwala na wysoką obciążalność, zależną od naszej decyzji filtrację, separację oraz zapewnia niezbędny zapas mocy – to tylko ułamek dostępnych opcji, a wszystko dostępne od ręki z przedniego panelu. Co się wówczas dzieje, opisałem powyżej. W skrócie dostajemy kilka sposobów na finalne brzmienie systemu, co oprócz tego, że mamy do dyspozycji różnorodnie oczyszczony prąd, czyni kondycjoner Tsakiridis Super Athena na wskroś uniwersalnym. A jeśli tak i pokrętne życie melomana sprawiło, że jesteście na etapie poszukiwania terminala prądowego, główny punkt dzisiejszego spotkania powinien znaleźć się na nawet na ekstremalnie krótkiej liście potencjalnych konstrukcji do odsłuchu. Naprawdę warto wziąć go pod uwagę.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
Dystrybucja: Delta-Audio
Producent: Tsakiridis Devices
Cena: 9 999 PLN
Dane techniczne
Moc całkowita: 3500VA
Wyjścia: 10 gniazd Schuko
Filtr sieciowy: 2500W plus zabezpieczenie przeciwprzepięciowe na 4 gniazdach (czarne)
Transformator izolujący: 800W na 2 gniazdach (niebieskie)
Wyjścia bezpośrednie: 2 gniazda (czerwone)
Wymiary (S x W x G): 420 x 360 x 180 mm
Waga: 25kg
Próbując wytłumaczyć sens dzisiejszego, bez dwóch zdań lifestyle’owego tekstu, powiem tak, Lockdown lockdownem, ale mając na uwadze Wasz upodlony zamknięciem w domu spokój ducha melomana, podczas ostatniej wyprawy przez pół Polski na moment zatrzymałem się pod Jasną Górą. Tak tak, co prawda nie wespół z tysiącami nielegalnie zebranych na błoniach pod klasztorem motocyklistów, ale rzucony nieprzewidywalnością losu odwiedziłem Częstochowę. Powód? W teorii bardzo prozaiczny, a z drugiej myślę, że ciekawy, bo informacyjny, czyli będąca kontynuacją niezapowiedzianych odwiedzin saga na temat rozrzuconych po naszym kraju różnorodnych salonów audio. Jak widać po tytule i symbolicznej serii fotografii, tym razem padło na częstochowski salon Delta-Audio.
Jak można się domyślić, nie było to spotkanie stricte odsłuchowe, gdyż jak pokazuje wcześniejsza kilkuodcinkowa praktyka, było całkowicie przypadkowe, co przełożyło się na spotkanie z zestawem skonfigurowanym dla jednego z wcześniejszych klientów. Lepszym, czy gorszym nie miało znaczenia, bowiem pisząc o odsłuchach na wyjeździe, nigdy nie wygłaszam wiążących opinii. A że moja wizyta naprawdę była prawdziwym zaskoczeniem, potwierdza system opierający się o niedrogą elektronikę Emotivy i Arcama we współpracy z kolumnami Martin Logan. Muszę przyznać, że co prawda grało bez napinki na zdobywanie wszystkich ośmiotysięczników całego świata, ale za to bardzo przyjemnie. Jak w wartościach bezwzględnych? Niestety nie mogę odnieść tego do realiów w moim pomieszczeniu z bardzo prozaicznego powodu, jakimś dziwnym trafem jest brak zapytań dystrybutorów o możliwość przetestowania wspomnianej elektroniki i kolumn. A trzeba przyznać, iż kontaktujemy się dość często. W takim wypadku nie pozostaje mi nic innego, jak zacytować klasyka „Nic to” i zwrócić Waszą uwagę na często odwiedzającą nasze skromne progi, dystrybuowaną przez gospodarza opisywanego spotkania markę Gold Note. Ta co prawda jeszcze nie wystawiła do walki wyglądającego jak współczesne dzieło sztuki użytkowej flagowego gramofonu Mediterraneo, ale bez najmniejszych obaw o końcową ocenę sparowała z naszymi punktami odniesienia dwa phonostage PH-10 i PH-1000 oraz świetnie brzmiący system marzeń od źródła po kolumny – CD-1000, P-1000, 2XPA-1175 i XS-85.
Jak można się spodziewać, mój niespodziewany niemalże jak Potop Szwedzki lockdownowy, najazd na okolice Jasnej Góry praktycznie wyeliminował jakikolwiek odsłuch wykorzystujący komponenty tego brandu, czego nie ukrywam, trochę żałuję. Dlatego też, na bazie swoich dotychczasowych pozytywnych doświadczeń, nieco ukierunkowując melomanów zainteresowanych ciekawą elektroniką, nie mogłem przemilczeć stacjonowania tego włoskiego ogiera w salonie z widokiem na niezdobyty przez Szwedów klasztor Paulinów. Czy wspomniani poszukiwacze sedna muzyki z tej informacji skorzystają, tego nie będę miał szans się dowiedzieć. Za to puentując tę epistołę, jedno wiem na pewno. Spędzony w salonie Delta-Audio w Częstochowie czas, dzięki smacznej kawie i miłej atmosferze podczas niezobowiązujących rozmów, pozostanie w mej pamięci na długo. Jeśli tak traktowani są zwykli klienci, to pełen szacun.
Jacek Pazio
Opinia 1
Pewnie zgodzicie się ze mną, że czasem osobnik homo sapiens robi coś pod wpływem impulsu. I nie ma znaczenia o jakim bodźcu rozprawiamy – złym, czy dobrym, ważna jest potrzeba wykorzystania energii wprawiającej nas w ten stan chwili. Co to ma wspólnego z naszą zabawą? Zapewniam, iż bardzo wiele. Pamiętacie ostatnią recenzję phonostage’a tytułowej marki Gold Note PH-10 & PSU-10? Otóż to za sprawą jego fantastycznego, zbierając wszystkie starcia w jedną całość, już drugiego występu na naszych łamach, zdecydowaliśmy wspólne z dystrybutorem, iż tym razem pojedziemy z wysokiego „C” i na gorąco zapoznamy się z bardziej wyszukanymi produktami tego włoskiego brandu. Takim to sposobem, niesieni falą pozytywnych odczuć, tym razem na recenzenckim tapecie wylądował tak zwany system marzeń, czyli urządzenia od sygnału, przez wzmocnienie, po kolumny, a głównymi rozgrywającymi były: kolumny XS-85, odtwarzacz CD z funkcją DAC-a i przedwzmacniacza CD-1000, przedwzmacniacz liniowy P-1000 i stereofoniczne, oferujące możliwość zmostkowania końcówki mocy PA-1175. Interesujące? Jeśli tak, zatem zapraszam do lektury poniższego tekstu, którego sprawcą jest stacjonujący w Częstochowie dystrybutor Delta-Audio.
Analizując temat wyglądu i wyposażenia opiniowanej elektroniki gołym okiem widać, że poszczególne produkty korzystają z bardzo podobnych stylistycznie i konstrukcyjnie obudów. Za każdym razem mamy do czynienia ze średniej wielkości, w odsłonie testowej czarnymi, wentylowanymi na górnych płaszczyznach blokami nacięć skrzynkami, których znakiem rozpoznawczym jest otulone dwoma pionowymi srebrnymi paskami z lewej strony frontu złote logo marki i tuż pod nim dwie diody informujące nas o stanie urządzenia. Naturalnie każdy z komponentów w zależności od swoich zadań oferuje inny zestaw wejść, wyjść i akcesoriów sterowania, ale główny nurt wzorniczy jest wspólny dla całej rodziny. Rozpoczynając opis od źródła na froncie znajdziemy usytuowaną w centrum szufladę czytnika płyt. Pod nią niezbyt duży, ale za to bardzo czytelny nawet z daleka, mieniący się błękitem wyświetlacz. A lekko z prawej strony sześć okrągłych przycisków. Tylny panel patrząc od lewej flanki ma do zaoferowania zestaw wyjść analogowych RCA/XLR, tuż obok kilka wejść i wyjść cyfrowych COAX, USB, TOSLINK, by całkiem na prawo zaproponować użytkownikowi gniazdo dodatkowego zasilania, terminal EIC i główny włącznik. Sprawa przedwzmacniacza ma się podobnie, z tą tylko różnicą, że awers ma zdecydowanie większy wyświetlacz i wielofunkcyjną gałkę, a rewers sześć wejść liniowych RCA/XLR, dwa wyjścia również w specyfikacji RCA/XLR i podobny do CD-ka zestaw dbający o temat zasilania. Końcówki mocy, z racji prostoty zadań, na froncie oprócz wspomnianej dbałości o exlibris brandu wyposażono jedynie w dwa guziki funkcyjne z prawej strony, a na plecach symetrycznie rozstawione pojedyncze zaciski kolumnowe, wejścia RCA/XLR i centralnie usadowione gniazdo zasilania, główny włącznik i przełącznik ustalający tryb pracy MONO lub STEREO. Tak wyglądają sprawy dotyczące aparycji i kompatybilności z potencjalnymi systemami komponentów elektronicznych. A to oznacza, iż do przybliżenia pozostały kolumny głośnikowe. Te w przeciwieństwie do uderzającego spokojem zestawu dostarczającego do nich sygnał audio są idealnym przykładem włoskiej sztuki designu. O co chodzi? O tym za moment. Na początek wspomnę, iż z powodu wagi jednej kolumny dobrze ponad sto kilogramów mamy do czynienia z budową modułową osobno podstawa, sekcja basowa i średnio-wysokotonowa, którą po wstępnym ustaleniu pozycji w salonie solidnie ze sobą skręcamy. Patrząc na front widzimy pięć przetworników, z czego dwa dolne obsługują niskie tony, a trzy górne w układzie d’Appolito środek i górę. A co z tym designem? Panowie, proszę. Spójrzcie na te piękne Włoszki. Jedyną płaską powierzchnią są tylne ścianki. I prawdopodobnie tylko dlatego, że są ostoją dla wnęk skrywających zwrotnice i tablicy z podwojonymi zaciskami kabli kolumnowych. Reszta jest usadowioną w osi pionowej wariacją wielu zagłębień i uwypukleń. Myślicie, że to przerost formy nad treścią? Zapewniam, że nie. Niestety fotografie tego nie oddają, ale gdy i ja rozpakowując te rzeźby z kartonów pierwsze odczucia miałem bardzo mieszane, to dosłownie na drugi dzień bez problemu zacząłem doceniać owo zamierzone unikanie przez te konstrukcje monotonnych, idących tropem moich Austriaczek równoległych płaszczyzn. Bez dwóch zdań mamy do czynienia z dziełami sztuki i jedyną opcją negowania ich prezencji jest bardzo mocne skażenie naszych ośrodków zarządzania oceną piękna prostolinijną nowoczesnością. Jednak ze swej strony zapewniam. Nawet ortodoksyjny wielbiciel PRL- owskich meblościanek bez problemu zrozumie zamysł Włoskiego producenta, a gdy do tego da się zauroczyć pięknem generowanej muzyki, temat pozostania 85-tek nawet u niego wydaje się być przesądzony.
Rozpoczynając przybliżanie możliwości sonicznych tytułowego zestawu powiem jedno. Naprawdę nie wiedziałem, czego się spodziewać. W duchu zastanawiałem się, czy pójdzie drogą opiniowanego niedawno phonostage’a, a co za tym idzie, zaproponuje pewnego rodzaju fajnie wypadające pod względem muzykalności, ale jednak dążenie do szybkości, czy raczej za sprawą delikatnego ostudzenia zapału do bycia wyczynowcem postawi na piękno muzyki. Przyznacie, że z punktu widzenia orędownika uduchowienia muzyki to są bardzo różne, bardzo brzemienne w skutkach podczas ewentualnych decyzji zakupowych, cechy. Na szczęście gdy popłynęła muzyka, szybko okazało się, że Włosi szukają w niej tego samego co ja, czyli dobrej masy i energii na dole, kolorowej średnicy i nie wyskakujących przed szereg wysokich tonów. Żadnego pospiechu, czy kopania słuchacza stawiającym na atak ponad wszystko, odchudzonym do granic możliwości wyższym basem. Próbując opisać brzmienie punktu zapalnego naszego spotkania przy pomocy przykładów z motoryzacji powiem tak. Oferta Gold Note’a nie mamiła słuchacza męczącym na dłuższą metę jękiem wysokoobrotowych silników rodem z Formuły 1, tylko zapraszała na koncert bulgotu dwunastu cylindrów Maybacha. Czujecie drobną różnicę? Obydwa przykłady mają swoich wielbicieli, ale ich specyfika stawia na całkowicie inne gusta. Ja wolę bulgot i szlus. A jeśli tak, to chyba nie muszę nikogo uświadamiać, jak wypadała wszelkiego rodzaju muzyka dawna i jazzowa z odmianą free włącznie. Czy to aranżacje Claudio Monteverdiego spod znaku Jordi Savalla, czy najnowsza nastrojowa płyta Joe Lovano „Trio Tapestry”, za każdym razem delektowałem się nie tylko nasyceniem i wielobarwnością instrumentów naturalnych, ale również kreowaniem fantastycznie zawieszonej w przestrzeni międzykolumnowej wirtualnej sceny 3D. Każde źródło pozorne było idealnie wyrysowane na dobrze rozciągniętej w wektorach szerokości i głębokości arenie sonicznej, co automatycznie ani razu nie pozwoliło mi na wyjęcie płyty z CD-ka przed jej zakończeniem. Nie wiem, co Wy na to, ale mnie właśnie o taki, w dobrym tego słowa znaczeniu, trochę zniewalający stan, podczas masowania naszych narządów słuchu, chodzi. Dlatego też, jeśli idziecie zbieżną z moją drogą, włoski konglomerat w momencie kreślenia listy odsłuchowej powinien być jednym z pierwszych w kolejce. Ok. A co z mocnymi rytmami? Spokojnie, goście z południa Europy również dają radę. Może niszczenia słuchu podczas napawania się elektronicznymi przesterami nie zaliczycie, ale wstydu z pewnością również nie zaznacie. Będzie jedynie bardziej gładko, ale za to z sokiem i fajną masą, co wielu określi jako wystarczającą rekompensatę minimalnej utraty szybkości i przenikliwości generowanej fonii. A rock? W tym przypadku lepiej niż z elektroniką, bowiem w sukurs słuchaczom przychodzi ogólny sznyt soczystego grania Gold Note’a, a ten przekłada się na przyjemność odbioru wszelkiej wokalizy i lubiących pokazać swoją energię instrumentów typu gitary basowe, czy perkusja. Skąd takie wnioski? Może Was zaskoczę, ale za młodu napawałem się tego typu muzą i wiem, że gitarowe riffy bez odpowiedniego bagażu masy są zwykłymi wydmuszkami, a nie mocnymi akcentami typowo rockowej grupy pokroju Metallica. Ma być energia i masa, co automatycznie przekłada się na efekt końcowy obioru zbuntowanej muzyki. A że ten, dzięki formacji rycerzy w czerni był wyśmienity, tylko pogratulować konstruktorom wiedzy w temacie.
Jak wynika z powyższego tekstu, decydując się na opisywane zestawienie wkraczamy w świat koloru, wybrzmień i napawania się każdą nutą. Niestety to sprawia, że ortodoksyjni wielbiciele dzielenia włosa na czworo powinni skierować swe kroki w inną stronę. Dlaczego tylko ortodoksi? Temat jest bardzo prosty. Otóż po tych kilkunastu dniach zabawy z włoską myślą techniczną jestem w stanie podnieść tezę, że jeśli jesteście otwarci na nowe doznania, nawet lubując się w wyczynowej prezentacji po kilkudniowym odsłuchu znajdziecie u Włochów kilka ciekawych aspektów, których po powrocie do swojego grania na pewno będzie Wam brakować. A jeśli tak się stanie, przed Wami niedaleka droga do najpierw drobnych, a potem odważniejszych, zmian w posiadanym systemie z urządzeniami Gold Note w roli głównej. Nie wierzycie? Spróbujcie. To nic nie kosztuje, a może okazać się długo oczekiwanym przełomem w dotychczasowym postrzeganiu muzyki.
Jacek Pazio
Opinia 2
Nikomu chyba nie trzeba uświadamiać faktu, że gdzie jak gdzie, ale we Włoszech rodzina to rzecz święta, a im więcej się tejże rodziny w danym miejscu pojawi tym lepiej i przede wszystkim weselej. Nie wierzycie Państwo? A kojarzycie toskańską markę Gold Note? Jeśli tak, to powinniście pamiętać, iż na naszych cyfrowych łamach najpierw pojawił się przedwzmacniacz gramofonowy PH-10 w solowej odsłonie, przy kolejnej odsłonie ów phonostage „przyprowadził” zasilacz PSU-10 a dzisiaj mamy przyjemność przedstawić Państwu nasze wrażenia po istnym rodzinnym nalocie co najmniej jednego pokolenia tytułowej włoskiej familii. I nie będą to bynajmniej żadne utyskiwania, lecz najszczersza prawda, gdyż za sprawą częstochowskiej Delty Audio – dystrybutora ww. marki, nasz oktagonalny OPOS nawiedził kompletny „system marzeń” w skład którego weszły – odtwarzacz CD-1000, przedwzmacniacz P-1000, dwie (zmostkowane) końcówki mocy PA-1175 i iście zjawiskowe, modułowe kolumny XS-85.
Podobnie jak w przypadku wspomnianych 10-ek design Gold Note’ów, przynajmniej jeśli skupimy się na elektronice, trudno uznać za typowy, stereotypowo nawiązujący do „włoskiej klasyki gatunku”. Próżno doszukiwać się tu drewnianych dodatków (no może z pewnym drobnym wyjątkiem, o czym dosłownie za chwilę), seksownych krągłości i ogólnie rzecz mówiąc rustykalno – gabinetowej estetyki. W zamian za to otrzymujemy nieco surowe, perfekcyjnie wykonane standardowych rozmiarów urządzenia o korpusach ze szczotkowanego, anodowanego na czarno (dostępne są też srebrne wersje) aluminium. Za jedyne akcenty wzornicze można uznać dwa pionowe srebrne pasy pomiędzy którymi umieszczono niewielki „złoty” medalion z dmącym w róg buccina rzymskim legionistą, a motyw ten – będący logotypem włoskiej manufaktury, powtórzono już w znacząco bardziej pokaźnej formie na płytach górnych. I w tym momencie warto wspomnieć o pewnym, zakładam, że podyktowanym iście atawistycznym sentymentem niuansie. Otóż owe pionowe paski wcale nie muszą być wykonane z aluminium, lecz mogą ustąpić miejsca włoskiemu orzechowi. Do nas, jak z resztą widać, dotarły bardziej „industrialne” wersje.
Dokonując swoistego przeglądu przybyłych gości proponuję zgodnie z logiką i drogą sygnału zacząć od źródła a skończyć na kolumnach. Sam odtwarzacz CD-1000 reprezentuje obowiązujący aktualnie nurt integracji konwencjonalnego odtwarzacza z funkcjonalnością zewnętrznego DACa, oraz budową modułową pozwalającą na jego dalszą rozbudowę zarówno o wewnętrzną sekcję preampu jak i zewnętrzne, lampowe moduły sekcji wyjściowej, zasilanie a nawet dedykowane zegary atomowe. Wróćmy jednak do walorów natury wizualnej. Cienką tackę szuflady i dwuwierszowy czarno-zielony wyświetlacz umieszczono mniej więcej w centrum a sześć przycisków nawigacyjnych po prawej stronie frontu. Ściana tylna kusi nie tylko wyjściami analogowymi, lecz również stosownymi interfejsami cyfrowymi (optyczne, coaxialne, USB) zdolnymi obsłużyć sygnały do 24 bit/192 kHz, czy też terminalami dla zegarów, bądź zewnętrznych zasilaczy. Warto zwrócić uwagę, iż mechanizm transportu pochodzi od cenionego i tak na dobrą sprawę obecnie jedynego producenta na rynku i jest to aluminiowy JPL-2580 Stream-Unlimited a w sekcji cyfrowej zaimplementowano autorski układ Zero-Clock™ circuit współpracujący z trzema różnymi zegarami Master Clock i w pełni symetryczny przetwornik Dual-Mono PCM1792AK. Stopień wyjściowy oparto na układach Burr-Brown OPA2228 a zasilacz na dwóch transformatorach Talemy.
Równie uniwersalny jest A-klasowy, dysponujący pięcioma parami RCA i pięcioma XLR wejściami liniowymi przedwzmacniacz P-1000. Ciekawostką jest możliwość ustawienia go w tryb pracy Mono, zamiana kanałów (lewego z prawym), fazy o 180° i niekiedy przydatna, choć wysoce nieaudiofilska, funkcja podbicia basów Over-Boost. Podobnie jak w przypadku odtwarzacza, dzięki modułowej budowie w dowolnym momencie można go rozbudować o stopnie lampowe TUBE1006/1012 i zasilacze PSU1100/1250. W dodatku poziom głośności można ustawić indywidualnie dla każdego z 10 wejść. Pomimo jednak nad wyraz szerokiego wachlarza wejść i mocno zatłoczonej ściany tylnej, która tak po prawdzie z powodzeniem mogłaby wprawić w kompleksy niejeden amplituner kina domowego front prezentuje się zaskakująco minimalistycznie. Jest to oczywiście zasługa firmowych, sprawdzonych i znanych już z PH-10 rozwiązań, czyli szalenie czytelnego (tym razem już nie TFT a OLED) wyświetlacza i multifunkcyjnego pokrętło – guzika SKC (Single Knob Control).
Stereofoniczne wzmacniacze mocy PA-1175 wyposażono w technologię BTL [Bridge-Tied-Load], dzięki której mogliśmy wykorzystać je w roli monobloków automatycznie zwiększając ich moc ze 175 W na kanał na 350 W w trybie Mono. Miłym dodatkiem jest przełącznik współczynnika tłumienia (250/25 DF) pozwalający dopasować pracę wzmacniacza do charakterystyki obciążenia (np. wysokoskutecznych kolumn). W sekcji zasilania pracują dwa trafa – główny 630VA toroid i 6VA pomocnicze, odpowiedzialne za funkcje pozasygnałowe. A jak z wyglądem? Rzekłbym, że firmowo i minimalistycznie. Na froncie znajdziemy jedynie przycisk wybudzenia i przełącznik współczynnika tłumienia (brawa za ergonomię), boki nie straszą ukrytymi wewnątrz obudowy radiatorami a na ścianie tylnej znajdziemy okupujemy obie flanki pojedyncze terminale głośnikowe, pod którymi przycupnęły wejścia RCA i XLR, oraz centralnie umieszczone gniazdo zasilające z ulokowanym tuż nad nim włącznikiem głównym.
No i najwyższy czas na przysłowiowy gwóźdź, lub wypadałoby raczej napisać gwiazdę programu, czyli zjawiskowej urody kolumny XS-85. Jak mam cichą nadzieję udało się uchwycić na zdjęciach dokumentujących ich unboxing, mamy do czynienia z konstrukcjami modułowymi, gdzie wentylowany do tyłu moduł basowy od sekcji średnio-wysokotonowej oddziela 3 mm laserowo wycinana płyta aluminiowa. Za reprodukcję góry pasma odpowiada 28 milimetrowa, jedwabna kopułka z napędem neodymowym, którą ulokowano pomiędzy dwoma papierowymi 150 mm średniotonowcami NEXTEL. W skład sekcji basowej wchodzą natomiast dwa 220 mm przetworniki NEXTEL z aluminiowymi korektorami fazy. Nad całością czuwa zwrotnica z filtrami drugiego rzędu i częstotliwościami podziału 200 i 2200 Hz, skuteczność ustalono na poziomie 89dB przy impedancji znamionowej 4 Ω. Jednak najciekawsza a zarazem najbardziej rzucająca się w oczy jest sama, lekko odchylona ku tyłowi bryła z intrygującym łódkowatym podcięciem nad górnym średniotonowcem, finezyjnie pofalowanymi ścianami bocznymi i aluminiową płytą ściany tylnej górnej sekcji. Całość usadowiono na masywnych, również aluminiowych cokołach wyposażonych w solidne kolce a szczęśliwy nabywca ma do dyspozycji podwójne terminale głośnikowe.
Przechodząc do części poświęconej walorom brzmieniowym tytułowego zestawu, a dokładnie zasiadając przed nim w celu krytycznego odsłuchu, w pierwszej chwili poczułem się tak, jakby czas nie tylko się zatrzymał, co wręcz cofnął. I to całkiem sporo, bo do … października 2011 r., gdy miałem szczęście znaleźć się w składzie organizowanej przez ówczesnego dystrybutora Akamai (właściciela marek Goldenote i Blacknote) wycieczki do fabryki ww. producenta. Zamiast spodziewanego niewielkiego, rodzinnego zakładu trafiliśmy wtenczas do, jak już zdążyłem nadmienić, prawdziwej fabryki zlokalizowanej w wielce industrialnym otoczeniu – Montespertoli – przemysłowej dzielnicy Florencji. Jednak pomijając detale parku maszynowego i zupełnie nieprzystających do naszych wstępnych oczekiwań, istnych hektarów powierzchni produkcyjno – magazynowych, jednym z najważniejszych aspektów tamtej wyprawy okazał się odsłuch topowego systemu, w którym pierwsze skrzypce grały pokryte naturalną skórą i przypominające zarówno swoimi gabarytami, jak i proporcjami nasze redakcyjne ISIS-y referencyjne monitory o symbolu XS-96.
Tym razem było zaskakująco podobnie. Swoboda i rozmach generowanego przez włoski system dźwięku sprawiały, iż kwestie tak makro, jak i mikro dynamiki niejako od razu odhaczyłem jako zaliczone. Równie zachęcająco przedstawiała się sprawa motoryki, co wydaje się o tyle ciekawe, że bas wcale nie był nadmiernie żylasty, czy punktowy a wręcz sprawiał wrażenie lekko zaokrąglonego, kreślonego nieco grubszą niż wymagałaby tego laboratoryjna dokładność kreską. Jak jednak zdążyłem nadmienić, w tym momencie chodziło o sprawianie wrażenia a nie efekt końcowy, gdyż pomimo tego, iż daleki byłbym od określenia go jako żylastego niczym Bruce Lee mistrza sztuk walki, a raczej ponętną, acz równie zabójczą, wampirzycę graną przez Kate Beckinsale w „Underworld”, to rezultat był dokładnie taki jak należy. Każdy utwór, z choćby śladową motoryką wprost nie pozwalał usiedzieć w miejscu. Całe szczęście owa cecha nie powodowała podkręcania tempa, czy też nerwowości tam, gdzie byłoby to jeśli nie dziwne, to czasem wręcz niestosowne, lecz potrafiła nad wyraz zwinnie dostosować się do konkretnych okoliczności.
Weźmy na ten przykład „Tribute to Tomasz Stańko (feat. Wojciech Niedziela)” formacji Piotr Schmidt Quartet, gdzie sekcja rytmiczna oczywiście jest i robi fenomenalną robotę, lecz to nie jest ani miejsce, ani czas na podrygiwanie, więc i Gold Note’y bez najmniejszych oporów przeszły w tryb kontemplacyjno – melancholijny i skupiły się na dostarczaniu słuchaczom maksymalnej ilości zawartych na srebrnym krążku informacji. Śmiem wręcz twierdzić, iż w owym pietyzmie, z jakim każdy, nawet najdrobniejszy, ukryty w półcieniu detal był dopieszczany, jednakże bez zbędnego, ekshibicjonistycznego wypychania go przed szereg, było coś, co na co dzień obserwuję w swoim Ayonie CD-35. Jakaś wrodzona, całkowicie naturalna a zarazem zupełnie podświadoma nonszalancja w prezentowaniu posiadanych umiejętności. W dodatku nie sposób było zarzucić włoskiemu systemowi nawet najmniejszych oznak wyczynowości, parcia na szkło, czy też grania pod publiczkę. O nie. To byłoby nie na miejscu. A że efekt okazywał się równie zachwycający co toskańskie krajobrazy o lekko mglistym poranku, to już zupełnie inna bajka. Wystarczyła jednak drobna zmiana repertuaru na prog-rockowe „Under the Fragmented Sky” Lunatic Soul, by wolumen dźwięku wręcz wgniatał w fotel a wszelakiej maści elektroniczne stuki, puki, szumy i trzaski odzywały się z najodleglejszych zakamarków niezwykle obszernej sceny dźwiękowej. Nie bez znaczenia jest też delikatne faworyzowanie i uatrakcyjnienie średnicy poprzeć jej dosaturowanie, oraz podkreślenie artykulacji udzielających się tamże wokalistów. I nie ma znaczenia, czy przed mikrofonem stoi Mariusz Duda, czy np. praktycznie zupełnie u nas nieznana Woong San („I’m Alright”). Po prostu zachodzi tzw. materializacja i ustawienie wielce namacalnej postaci niemalże na wyciągnięcie ręki. Pół żartem pół serio mogę wręcz stwierdzić, że takiej estetyki prezentacji w pierwszej kolejności powinni spróbować miłośnicy Franka Sinatry, czy Michaela Bublé, bo Gold Note’y cechuje dokładnie takie samo połączenie wrodzonego wdzięku i rozbrajającej nonszalancji.
Jak mam nadzieję z powyższego tekstu jasno wynika sygnowany przez Maurizio Aterini’ego system marzeń Gold Note wydaje się być urzeczywistnieniem właśnie nomen omen marzeń wszystkich tych, który w muzyce poszukują piękna, oraz ukojenia a jednocześnie łakną niczym kania dżdżu nieskrępowanej dynamiki i iście epickiego rozmachu. Na powyższy set warto też spojrzeć poprzez pryzmat niewątpliwie okazyjnych cen, gdyż za taką finezję i klasę dźwięku większość konkurencji pozwala sobie na zdecydowanie bardziej bezwzględny drenaż naszych kieszeni.
Marcin Olszewski
System odniesienia:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Delta Audio / Gold Note
Ceny
Gold Note CD-1000: 17 550 PLN
Gold Note P-1000: 25 500 PLN
Gold Note PA-1175: 21 200 PLN
Gold Note XS-85: 168 100 PLN
Gold Note CD-1000
Pasmo przenoszenia: 20Hz-20kHz +/-0.3dB
Zniekształcenia harmoniczne (THD): < 0.001%
Stosunek sygnału do szumu: 128dB
Dynamika: 127dB
Oporność wyjścia: 50 Ω
Charakterystyka fazowa: linearna/odwrócona
Filtr cyfrowy: opatentowany Zero-Clock™ circuit współpracujący z trzema różnymi zegarami (Master Clock)
Mechanika: aluminium JPL-2580 Stream-Unlimited
Wahania prędkości: < 0.0001%
Głośność: sterowanie cyfrowe, skokowo z funkcją On/Off
Wyjścia audio: stereo RCA oraz XLR
Poziom wyjścia: 2V RMS RCA i 4V RMS XLR
Cyfrowe: S/PDIF, 75ohm RCA 24bit
Wejścia cyfrowe: RCA S/PDIF coaxial, TOS-optyczne 24/192, USB 24/192 High Speed 2.0
Wejścia analogowe (opcja): Stereo XLR
Zużycie prądu: 30W
Wymiary (S x W x G): 430 x 135 x 375 mm
Waga: 15 kg
Gold Note P-1000
Pasmo przenoszenia: 2Hz-200kHz @ +/-3dB
Zniekształcenia harmoniczne (THD): <0.001% @ 1kHz
Wzmocnienie: +20dB – 10V
Stosunek sygnału do szumu: -120dB
Separacja kanałów: >118dB
Głośność krokowo: 0.5 dBs
Tryb pracy: Stereo/Mono
Odwracanie fazy: 0°/180°
Zamiana kanałów: Left/Right do Right/Left
Podbicie Overboost: 3 poziomy
Wejścia analogowe: 5 par XLR, 5 par RCA
Wejścia cyfrowe (opcja): TOS lub Coax lub USB DSD i PCM 352.8 kHz
Poziom wejścia: 10Vrms @ RCA
Oporność wejścia: 100 kΩ
Wyjścia audio: para XLR, para RCA
Poziom wyjścia: 16 Vrms/ XLR i 8 Vrms/RCA max.
Oporność wyjścia: <10 Ω
Wymiary (S x W x G): 430 x 130 x 365mm
Waga: 15 kg
Gold Note PA-1175
Moc: 175W/kanał (8Ω) i 350W(8Ω) mono BTL
Pasmo przenoszenia: 1Hz-100kHz +/-1dB
Zniekształcenia harmoniczne THD: <0.01% (20Hz-20kHz)
Stosunek sygnału do szumu: -110dB
Współczynnik tłumienia: przełączany 250 lub 25
Szybkość narastania napięcia (slew rate): 20V/µs
Wejścia audio: stereo RCA, stereo XLR
Czułość wejścia: 1000mV/ RCA i 4000mV/ XLR
Oporność wejścia: 47 kΩ
Wyjścia audio: rodowane termianale głośnikowe Gold Note BP-01 Rhodium Plated Binding Posts
Zużycie prądu: 800W max – < 1 W tryb jałowy
Wymiary (S x W x G): 430 x 135 x 370 mm
Waga: 25 kg
Gold Note XS-85
Pasmo przenoszenia: 30 Hz – 30 000 Hz
Czułość: 89dB SPL (2,83V / 1 m)
Impedancja znamionowa: 4 Ω
Moc: 30W – 300W
Sugerowana minimalna odległość odsłuchu: 1,5 – 2,0 m.
Wykorzystane przetworniki:
– wysokotonowy: 28 mm jedwabna kopułka
– średniotonowe: 2 x 150 mm papierowe przetworniki NEXTEL
– niskotonowe: 2 x 220 mmm przetworniki NEXTEL
Wymiary ( W x S x G ): 1280 x 357 x 665 mm
Waga (para): netto 180 kg, 200 kg brutto (wraz z opakowaniem)
Opinia 1
W audiofilskim kręgu, do grona oczywistych beneficjentów dodatkowego zasilania zaliczyć można w pierwszej kolejności akolitów dość konserwatywnego w swym podejściu i do niedawna, ze względu na preferowane typy gniazd przyłączeniowych, wręcz nieco hermetycznego Naima (dleko nie szukając ND5 XS + XPS DR). Jednak patrząc na powyższe zagadnienie nieco szerzej i mając świadomość istnienia niekoniecznie mainstreamowych, goszczących na pierwszych stronach branżowych periodyków, marek dość szybko powinniśmy natrafić na równie oczywiste przypadki. Weźmy na ten przykład ASR-a, goszczące na naszych łamach topowe przedwzmacniacze gramofonowe Phasemation EA-100 z dedykowanym pojedynczym i zdublowanym zasilaczem PS-1000, czy nawet Octave V 110 SE z Super Black box-em. Dodając nad wyraz szeroki wachlarz opcjonalnych zasilaczy liniowych oferowanych jako wielce sensowna alternatywa dla wtyczkowych impulsówek okazuje się, iż świadomość istotności możliwie wydajnego i „czystego” zasilania cały czas rośnie i coraz rzadziej można natrafić na jednostki uparcie twierdzące, że dodatkowych kilka (dziesiąt) tysięcy μF i solidne trafo nijakiej poprawy nie wnoszą. Z resztą musu przecież nie ma a po dodatkowe zaplecze energetyczne w większości przypadków sięgają Ci, którzy ową poprawę słyszą a co najważniejsze uważają ją za wartą ponoszonych wydatków. I właśnie w tym momencie dochodzimy do clue dzisiejszych rozważań, czyli zasadności dodatkowych inwestycji w sytuacji, gdy dane urządzenie nawet bez wspomagania gra na wielce satysfakcjonującym poziomie. Weźmy na ten przykład bądź co bądź bezdyskusyjnie świetny przedwzmacniacz gramofonowy Gold Note PH-10, który wydawać by się mogło, że i serwowany sauté jest bezkonkurencyjnym spełnieniem marzeń większości melomanów i miłośników czarnej płyty. Skoro jednak już w trakcie naszego ostatniego spotkania z włoskim phonostagem dochodziły nas słuchy, że Maurizio Aterini znając, drzemiący w swoim produkcie potencjał pragnie go z pomocą opcjonalnego, dedykowanego, zewnętrznego zasilacza uwolnić, to cierpliwie czekaliśmy na jego oficjalną premierę. Kiedy jednak owa premiera nastąpiła wpadliśmy z Jackiem na przyprawiający ekipę krajowego dystrybutora – częstochowskiej Delty Audio, szatański pomysł, że skoro Włosi chwalą się dość niebanalną kolorystyką, to warto byłoby co nieco z niej pokazać i jasno daliśmy do zrozumienia, że skoro czarną wersję już mieliśmy a srebrna wydaje się zbyt asekuracyjna, to warto byłoby się pochylić nad złotym, lub czerwonym malowaniem. Tym oto sposobem możemy Państwu z niekłamaną dumą zaprezentować pyszniący się kolorem szlachetnego kruszcu włoski duet Gold Note PH-10 & PSU-10.
O aparycji jednostki głównej, czyli PH-10 nie będę zbytnio się rozwodził, gdyż od lipca 2017 r, gdy testowaliśmy tytułowe phono, nic a nic nie uległo w nim zmianie. Pomijając oczywiste różnice kolorystyczne. Ot szalenie intuicyjna, za sprawą 2,8″ kolorowego wyświetlacza TFT i pokrętło – guzika SKC (Single Knob Control), obsługa, układające się w jodełkę nacięcia wentylacyjne korpusu i prawdziwe bogactwo interfejsów (dwie pary niezależnych wejść RCA, oraz wyjścia RCA i XLR) sprawiają, że zarówno inauguracyjna konfiguracja, jak i codzienne użytkowanie staje się czystą przyjemnością. Nadal mamy dostęp do 3 krzywych korekcji (RIAA, Decca-London, American-Columbia z rozszerzoną opcją dla każdego wyboru) z czego z pewnością ucieszą się posiadacze starych, pochodzących sprzed unifikacji tłoczeń, oraz możliwość regulacji wzmocnienia w zakresie od – 3dB do + 6dB, co zapewnia mniejsze różnice w głośności w stosunku do współczesnych – cyfrowych źródeł.
Front dedykowanego przedwzmacniaczowi zasilacza PSU-10 z oczywistych względów prezentuje się nieco skromniej. Brak wyświetlacza jednak nie dziwi, gdyż informacje o ilości zniekształceń, bądź chwilowym napięciu w sieci podczas odsłuchu spokojnie można uznać nie tylko za niezbyt przydatne co wręcz odwracające uwagę od samego odsłuchu. Mamy zatem tylko umieszczony w lewym górnym rogu złoty medalion z dmącym w róg buccina rzymskim legionistą i nazwy firmy wraz z symbolem modelu w prawym. Ściana tylna może za to pochwalić się gniazdem zasilającym IEC, włącznikiem głównym i wielopinowym, zakręcanym terminalem PSU Out. To właśnie z niego, stosownym przewodem dostarczana jest życiodajna energia do jednostki sygnałowej.
Zasilacz oparto m.in. na systemie dwóch dławików „Dual Chokes Design”, oraz aż czterech transformatorach, z których trzy dostarczają prąd do odbiornika a czwarty, odseparowany, obsługuje filtr indukcyjny i ww. dwa dławiki.
Skoro niniejszy test miał być z założenia swoistą weryfikacją, czy wydatek ponad 4 kPLN na dodatkowy zasilacz jest zasadny od strony logiki, ekonomii a przede wszystkim przyrostu finalnej jakości dźwięku uznałem, że warto odsłuchy rozpocząć od materiału na jakim podczas ostatniego spotkania raczyłem występującego solo PH-10. Dlatego też najpierw ponownie przesłuchałem bez PSU-10 całą poprzednią tracklistę począwszy od hardrockowego „Extreme II – Pornograffitti” Extreme po referencyjny „Moonlight Serenade” Raya Browna i Laurindo Almeidy a następnie powyższy repertuar po raz kolejny przepuściłem przez już kompletny, tytułowy duet. I …, i powiem szczerze, że efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. O ile bowiem sam phonostage nadal wydawał się bezkonkurencyjny w swojej cenie i posiadanie go w swoim systemie uznałbym za prawdziwy łut szczęścia, to po jego „uturbieniu” z użyciem PSU-10 przez pierwszych kilka dni usilnie starałem się po pierwsze zbytnio nie ekscytować, po drugie logicznie sobie wytłumaczyć, jakim cudem nawet na pułapie 10 kPLN, na jakim włoski duet zaczął egzystować nie sposób znaleźć dla niego godnego sparring partnera, a po trzecie, że warto byłoby wytknąć mu jakieś wady. Kwestii ekscytacji nie ma co się zbytnio roztrząsać, bo sprawa wydaję się być jasna – nowe urządzenia w torze zawsze nieco podnoszą ciśnienie i nawet mimochodem, podświadomie zaczynamy uważniej im się przysłuchiwać, przez co wyłuskujemy z nawet pozornie znanych na pamięć utworów nowe smaczki i niuanse. Dlatego tak istotny w procesie testowym jest aspekt czasu a dokładnie braku jego presji. Im dłużej bowiem czegoś słuchamy, tym mniejszą ekscytację z nim związaną czujemy a tym samym, przynajmniej teoretycznie, powinniśmy dostrzegać nie tyko jego zalety, lecz i ewentualne (oczywiste?) wady.
Zanim jednak do nich przejdziemy chronologia nakazuje zająć się kwestią drugą, czyli konkurencją, z którą w szranki nasi bohaterowie mogliby stawać. I tutaj pojawia się solidna nutka konsternacji, gdyż pod względem dynamiki, szerokości i rozmachu generowanej sceny muzycznej, jak i niezaprzeczalnego wyrafinowania Gold Note’y operują na orbicie takich krążowników jak Audia Flight FL Phono, czy … McIntosh MP1100. Tzn. starając się możliwie najdokładniej oddać walory brzmieniowe obiektu dzisiejszej wiwisekcji najbezpieczniej byłoby powiedzieć, iż z obu konkurencyjnych konstrukcji czerpie to co najlepsze i tka z nich swoją własną, misterną sygnaturę. Mamy zatem świetną rozdzielczość, oraz „odwagę” skrajów pasma znaną z Audii, a wysycenie średnicy, urzekającą homogeniczność i iście hollywoodzką spektakularność z McIntosha. W efekcie zachwycająco wypada zarówno nieco szkliste „Vägen” Tingvall Trio (tutaj wielkie brawa należą się za czarną otchłań za muzykami), jak i gęste, prog-rockowe (wg. samego Mariusza Dudy melancholijnie rockowe) „Wasteland” Riverside , czy nawet wirtuozersko zagmatwane w swym metalowym bogactwie „Distance Over Time” Dream Theater. Każdy instrument ma swoje ściśle określone na przestronnej scenie miejsce, nikt nikomu nie wchodzi na głowę a widz, znaczy się słuchacz, może rozkoszować się wrażeniem jakby muzycy grali tylko dla niego. Jednak w tym momencie warto podkreślić, że ów efekt dotyczy sytuacji, gdy zajmujemy miejsca gdzieś mniej więcej po środku widowni zarezerwowanego wyłącznie na nasze potrzeby teatru, bądź sali koncertowej a o przeniesieniu reprodukowanego dzieła do naszej audiofilskiej samotni nie ma mowy. Jest za to oddech, przestrzeń i wielce realistyczne odwzorowanie tak gabarytów poszczególnych instrumentów, jak i odległości dzielących poszczególnych muzyków od siebie. Gold Note’y bowiem czego jak czego, ale reskalowania prezentowanych źródeł pozornych unikają jak diabeł wody święconej.
A teraz, niejako na deser, kwestia trzecia, czyli ewentualne mankamenty. Niestety muszę się przyznać, iż niniejszy akapit powstał praktycznie z musu, by zamiast subiektywnej, lecz możliwie głęboko osadzonej w faktach recenzji, nie wyszła ociekająca lukrem laurka. Dlatego też jedyne, co mógłbym zarzucić duetowi Gold Note’a to pewne może nie tyle uśrednienie, czy też osłabienie różnicowania nagrań, co ewidentne wyciąganie za uszy słabszych realizacji. Oznacza to ni mniej ni więcej, że świetnie nagrane i zrealizowane płyty wprawiają w istny niemy zachwyt, za to te, których od zawsze słuchaliśmy głównie z sentymentu i przez wzgląd wyłącznie na warstwę muzyczną nagle dostają od losu, a tak po prawdzie od Włochów, drugie życie i brakujące elementy misternej układanki noszącej znamiona wyrafinowania. Tak, tak – wyrafinowania, gdyż o ile PH-10 solo traktował je dość pobłażliwie skupiając się na uwypukleniu ich melodyki i poprawieniu w ten sposób „strawności” o tyle pojawienie się PSU-10 można w pewnym sensie porównać do efektu jaki oferowały w latach 80-ych i 90-ych bufory lampowe aplikowane za szeleszczącymi i cykającymi odtwarzaczami CD. Mamy więc do czynienia z oczywistym odstępstwem od ortodoksyjnej transparentności a więc teoretycznie wadą, tylko wadą będącą zarazem przekłamaniem sprawiającym, że gorsze staje się nieco lepsze i przyjemniejsze w odbiorze. Ot jeden z audiofilskich dylematów, czy lepiej słuchać gorszego, lecz prawdziwszego – zgodnego ze stanem faktycznym dźwięku, czy też mając świadomość „małego oszustwa” cieszyć się każdą dobiegającą naszych uszu nutą. Ocenę takiego stanu rzeczy pozostawiam w Państwa gestii.
Reasumując powyższy, nieco przydługi wywód i wracając do sformułowanego we wstępie pytania, czy warto inwestować w dodatkowe zasilanie, śmiem twierdzić że w przypadku Gold Note PH-10 takowy krok, czyli zakup PSU-10 jest w 100% uzasadniony. Warto bowiem mieć świadomość, iż choć summa summarum przekroczymy magiczny próg 10 000 PLN, to jednocześnie pod względem jakości dźwięku wzbijemy się na pułap usytuowany co najmniej na dwukrotności ww. kwoty. Owa operacja wydaje się też wyjątkowo kusząca dla wszystkich obecnych posiadaczy PH-10 , dla których upgrade – nabycie samego zasilacza będzie nieco mniejszym obciążeniem.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201; Dr.Feickert Volare + SME M2 + DV KARAT 17DX
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Opinia 2
Szczerze powiedziawszy, bardzo zdziwiłbym się, gdyby ktoś z Was – tutaj mam na myśli stałych czytelników naszej testowej przygody spod znaku SoundRebels – choćby minimalnie nie kojarzył opisywanego w dzisiejszym odcinku analogowego konglomeratu. Dlaczego z premedytacją pozwalam na częściową znajomość tematu? Otóż sprawa jest banalnie prosta. Mianowicie dzisiejsze opiniotwórcze podejście jest perfidnie zaplanowanym potwierdzeniem, lub zaprzeczeniem – wynik pozostawmy na koniec zabawy – pozytywnego wpływu dodatkowego firmowego zasilania na znakomicie sprawujące się podstawowo skonfigurowane, czyli bazujące na wewnętrznym zasilaczu urządzenie audio. Jak wieść gminna niesie, to zazwyczaj co najmniej nie szkodzi, a często pomaga. Ale nie oszukujmy się, jeśli jedynie nie szkodzi, to po co wydawać dodatkową kasę w momencie braku pozytywnego wpływu? Po co ten cały wywód? Otóż po wstępnych rozmowach z dystrybutorem testowanego niegdyś włoskiego phonostage’a marki Gold Note PH-10 na temat podniesienia przezeń poprzeczki jakości dźwięku po zasileniu go dedykowanym zasilaczem PSU-10, mając w pamięci bardzo dobry wynik dziesiątki już w wersji saute jednogłośnie postanowiliśmy sprawdzić, czy euforia opiekuna marki na naszym rynku jest li tylko pobożnym życzeniem, czy ma potwierdzenie w realnym teście. Dlatego też, jeśli chcecie dowiedzieć się, czy i jakie zmiany wprowadza dodatkowa dawka energii w znanym z dobrych występów urządzeniu obrabiającym bardzo delikatny sygnał z wkładki gramofonowej, zapraszam do lektury poniższego testu.
Akapit przybliżający naszych bohaterów z tytułu pewnego rodzaju powtórki z rozrywki nie będzie zbyt długi. Obydwa produkty, czyli phpnostage PH-10 i zasilacz PSU-10 wykorzystują identyczne, w tym rozdaniu testowym mieniące się pięknym złotem szczotkowanego aluminium, stosunkowo niewielkie skrzynki. Na ich dachach, znajdziemy przechodzące na ścianki boczne ukośne nacięcia dla wentylacji układów wewnętrznych, a pomiędzy nimi okalane okręgiem logo marki. Jedynymi różnicami pomiędzy obydwoma partnerami testowymi (PH-10, PSU-10) są ich fronty i plecy, które wyposażono w akcesoria związane z pełnioną funkcją. Zasilacz z przodu oferuje jedynie nadrukowaną nazwę, małe logo marki i niebieską diodę sygnalizującą pracę urządzenia. A jego tył gniazdo zasilające, włącznik główny i wielopinowy terminal dla kabla łączącego PSU z phonostagem. Jeśli chodzi o głównego rozgrywającego, ten na awersie oprócz trzech identycznych stygmatów jak na wspomnianym zasilaczu jest w stanie pochwalić się dodatkowo kolorowym, wielofunkcyjnym wyświetlaczem i sporą gałką wywołująco-zatwierdzającą odpowiednie komendy na wspomnianym ekranie. Natomiast temat rewersu ogarniają wejścia dla dwóch wkładek gramofonowych, wyjścia analogowe RCA i XLR, gniazdo zasilania, włącznik główny i okrągłe wejście dla dodatkowego źródła zasilania. Wieńcząc ten akapit nie mogę zapomnieć o dla wielu miłośników starych wydań płyt winylowych ważnej informacji, jaką jest możliwość wyboru korekcji słuchanej płyty w zależności do sposobu jej zapisu, czyli Decca London, America/ Columbia i RIAA. Jak widać, mamy do czynienia z maleństwem, ale za to uzbrojonym po przysłowiowe zęby.
Delikatnie przypominając sposób prezentacji muzyki przez pozbawiony wsparcia phonostage z przyjemnością oznajmiam, iż zabawa z tytułowym PH-10 jawi się jako obcowanie z soczystym, ale pełnym dobrego konturu każdej nuty dźwiękiem. Nie ma miejsca na jakiekolwiek spowolnienie, czy szkodliwą nadwagę przekazu, tylko jesteśmy karmieni solidną dawką energii przy fajnym oddechu i znakomitym, bo bardzo czytelnym lokowaniu muzyków na wirtualnej scenie. Co zatem wnosi PSU? Przyznam szczerze, że bazując na dotychczasowych doświadczeniach dopuszczałem lekką poprawę wyżej wymienionych aspektów, ale nie spodziewałam się tak drastycznie pozytywnego odebrania ich nowego wcielenia. Wszystko, dosłownie wszystko zostało zjawiskowo zaakcentowane. Czy to krawędzie wirtualnych bytów, fantastycznie czarne tło, czytelność sceny w wektorach szerokości i głębokości, czy bardzo ważna szybkość narastania dźwięku, po zastosowaniu firmowego zasilania nabrało jeszcze bardziej, w dobrym tego słowa znaczeniu, wyczynowego wymiaru. Przesadzam? Otóż nie, bowiem po usłyszeniu pierwszych symptomów podniesienia poprzeczki, aby uniknąć błędnej diagnozy, na talerzu gramofonu lądowały tylko bardzo wymagające wspomnianych aspektów sonicznych płyty typu hard rock – AC/DC, lekka elektronika – Depeche Mode i wycyzelowany realizacyjnie jazz spod znaku ECM. Każdy nurt czerpał z nowego testowego mariażu co najlepsze. Zazwyczaj niezbyt dobrze nagrany rock za sprawą wpisanych w kod DNA Gold Note’a oczyszczania tła i dbania o czytelność krawędzi dźwięków tym razem wręcz idealnie pokazywał pracę bardzo wyrazistych gitarzystów tej formacji. Oczywiście szedł również w sukurs perkusiście i wokaliście odszumiając wykrzyczane przez frontmana frazy gardłowe. W podobnym, to znaczy pozytywnym, tonie wypadała każda elektronika. Ale ta pokazywała inne środki wyrazu włoskich konstrukcji. Jakie? Proszę bardzo. Jak nigdy wcześniej mój pokój trząsł się przy każdym sejsmicznym pomruku i jak rzadko kiedy ciął powietrze feerią syntetycznych przesterów i różnego rodzaju świstów. A co z przecież raczej stawiającym na odbieraną przez niektórych melomanów jako nudę jazzem? Jak to co. Przecież to jest muzyka ciszy, której największym atutem jest wykreowanie nieskazitelnego, zbliżonego do efektu wizyty w komorze bezechowej skupienia słuchacza, a to jest jedną z fantastycznych umiejętności tytułowych dziesiątek. System buduje odpowiednie napięcie, by w odpowiednim momencie realizując zamierzenia artystów nagle przeciąć owy stan bezwładności piekielną iskrą blach bębniarza. Ale nie jakąś wynaturzoną wersją przerysowanych wybrzmień kilku talerzy, tylko bogatą w miliony iskierek realizacją zapisanych na pięciolinii nut. Przyznam szczerze, że tę umiejętność bez naciągania faktów jestem w stanie nazwać od zawsze poszukiwanym przeze mnie, niestety zazwyczaj na zdecydowanie wyższej półce cenowej zjawiskiem, a tutaj zderzam się z tym na poziomie cenowym dla zwykłego Kowalskiego. Cuda panie, cuda. I tym pozytywnym akcentem pozwolę sobie zakończyć ten tekst. Jednak zapewniam, iż nie chodzi mi w tym momencie o fakt braku kolejnych przykładów muzycznych, tylko w przypadku kolejnych pozytywnych opinii mógłbym zostać posądzony o drukowanie meczu, czego najzwyczajniej w świecie zestaw Gold Note PH-10, PSU-10 nie potrzebuje. Nie wierzycie? Wypożyczcie, posłuchajcie i dajcie znać, czy naciągałem fakty.
Sądząc po wypisanych powyżej zaletach wspomaganego dodatkowym zasilaczem phonostage’a mamy do czynienia z rasowym fighterem. Jest wyrazisty, ale nie przekracza zdrowego rozsądku, co w zdecydowanej większości zestawów audio ma duże szanse zakończyć się eliminacją dotychczasowego phono z wydawałoby się skończonej układanki. Czy tak się stanie naturalnie zależeć będzie od Waszych oczekiwań. Ale ze swojej strony mogę powiedzieć jedno: jeśli szukacie wyraźniej kreski źródeł pozornych, fajnej masy dźwięku, a przy tym dobrego ataku, tytułowy zestaw Gold Note ma szansę być lekiem na doskwierające Wam z racji konfiguracyjnych błędów zło.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement, CHORD Signature XL
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Delta Audio / Gold Note
Ceny
GoldNote PH-10: 6 119 PLN
GoldNote PSU-10: 4 180 PLN
Dane techniczne
GoldNote PH-10
Korekcja wzmacniacza: 3 wybrane krzywe [RIAA – Decca-London – American-Columbia] z rozszerzoną opcją dla każdego wyboru
Filtr subsoniczny: 10Hz / 36dB na oktawę
Pasmo przenoszenia: 15Hz – 100kHz +/- 0.3dB
THD (całkowite zniekształcenie harmoniczne): <0,002%
Stosunek sygnału do szumu: -102dB
Zakres dynamiki: 122dB
Impedancja wyjściowa: 50Ω
Charakterystyka fazowa: liniowa
Wejścia analogowe: 2 niezależne pary RCA
Czułość wejściowa: 0,1 mV MC do 7,0 mV MM
Impedancja wejściowa: 9 opcji wyboru [10Ω, 22Ω, 47Ω, 100Ω, 220Ω, 470Ω, 1000Ω, 22KΩ, 47KΩ]
Wzmocnienie: 65dB MC – 45dB MM z 4 opcjami [-3dB 0dB + 3dB + 6dB]
Poziom wyjściowy (stały): 2V RCA, 4V XLR
Zużycie energii: 30 W
Wymiary (S x W x G): 220 x 80 x 260 mm
Waga: 4 kg
Gold Note PSU-10
4 niezależne tory zasilania
4 niskoszumowe regulatory napięcia
+12V zasilanie, +5V zasilanie sterowania
+/- 14V zasilanie filtra
Odchylenie napięcia: 0,05 %/V
Regulacja obciążenia dla wszystkich torów: 0,05 %Vu
Liniowa redukcja szumu: >80dB
Całkowita redukcja szumu: >80dB
Czas uzyskania pełnej mocy: < 2,5 μs
Moc nominalna: 25W
Moc w szczycie: 50W
Pobór mocy w trybie standby: <1W
Wymiary (S x W x G): 220 x 80 x 260 mm
Waga: 5kg
Jak widać na załączonych fotografiach nie tylko przy projektowaniu topowych Dynaudio ekipy R&D biorą pod uwagę wytrzymałość audiofilskich pleców. Otóż również w słonecznej Italii zespół stojący za zjawiskowymi kolumnami XS-85 zdecydował się na ich modułową konstrukcję. Żeby jednak nie było zbyt lekko, wraz z kolumnami częstochowska Delta Audio dostarczyła również dzieloną amplifikację pod postacią dwóch końcówek mocy PA-1175 i przedwzmacniacza P-1000.
cdn. …
Z jednej strony to swoista powtórka z rozrywki a z drugiej bardzo ciekawe doświadczenie co daje dodatkowy zasilacz w przedwzmacniaczu gramofonowym. Krótko mówiąc do recenzowanego już na naszych łamach phonostage’a Gold Note PH-10 dołączył dedykowany zasilacz PSU-10 a żeby było ciekawiej tytułowa parka pojawiła się w naszej redakcji tym razem w wykwintnej, szampańsko-złotej wersji kolorystycznej.
cdn. …
Opinia 1
Prawdę powiedziawszy niespecjalnie liczyłem na to, że zaanonsowany na początku listopada zeszłego roku topowy przedwzmacniacz gramofonowy PH-10 włoskiej manufaktury Gold Note zawita w końcu do nas na testy. Niby wymiana korespondencji z Maurizio Aterinim – założycielem i właścicielem ww. marki dawała jakiś cień szansy, ale każdorazowo, gdy tylko próbowaliśmy przejść do konkretów słyszeliśmy enigmatyczne „poczekajcie do Monachium”. Okazało się jednak, że warto było uzbroić się w cierpliwość, gdyż bezpośrednie rozmowy podczas High Endu przyniosły wielce ciekawe i jak widać na załączonych zdjęciach całkiem namacalne rezultaty. Okazało się bowiem, że w tzw. międzyczasie, po chwilowym zawieszeniu oficjalnej polskiej dystrybucji, Gold Note powrócił na nasz rynek nie tylko z odświeżonym portfolio, lecz i pod nowymi skrzydłami – tym razem pod opieką częstochowskiej Delty-Audio. Jeśli zatem jesteście Państwo ciekawi nad czym, w pocie czoła, przez ostatnich kilka miesięcy pracował toskański zespół inżynierów nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was do dalszej lektury.
Pochodzący z malowniczej, pełnej słońca Toskanii a dokładnie z okolic Florencji – niewielkiej miejscowości Montespertoli PH-10 swoją aparycją niespecjalnie wpisuje się w stereotypową, nieco rustykalną włoską estetykę. Niby mamy do czynienia z aluminium, lecz próżno szukać tu choćby najmniejszych śladów drewna, czy naturalnej skóry. W zamian za to wykonany z jednego grubego, prostopadłościennego profilu szczotkowanego aluminiowy korpus dostępny jest w czterech kolorach, wśród których oprócz standardowej czerni i srebra pyszni się zmysłowa czerwień i królewskie złoto. Niby nie ocenia się książki po okładce, ale … fakt, iż akurat w tym przypadku szanse na to, że właśnie takim niekonwencjonalnym umaszczeniem 10-ka obłaskawi towarzyszącą nam płeć piękną a tym samym drastycznie zwiększy szanse na wyjście z salonu audio z nowym phonostagem pod pachą wydają się wartym podkreślenia aspektem. Podobnie sprawy mają się z frontem Gold Note’a, gdzie zamiast gładkiej, okraszonej pojedynczą diodą, bądź bezlikiem zagadkowych dla laika pokręteł i przełączników jakimi kusi/odstręcza (niepotrzebne skreślić) konkurencja mamy nad wyraz przemyślane połączenie nowoczesności z ergonomią użytkowania. Powiem nawet więcej. Patrząc bowiem na front wyłączonej PH-10 można by sądzić, że mamy do czynienia z jakimś streamerem, czy też innym plikograjem w stylu Brystona BDP-π. To jednak tylko pozory i choć umieszczony w lewym górnym rogu złoty medalion z logotypem wdzięcznie kontrastuje z 2,8″ kolorowym wyświetlaczem TFT, to na jego ekranie zamiast spodziewanych okładek płyt i zbioru katalogów składających się na naszą plikotekę ujrzymy jedną z wybranych z pomocą ulokowanego tuż obok wielofunkcyjnego pokrętła krzywych korekcji i odpowiadające naszym preferencjom, czyli parametrom wkładki, nastawy. Tak, tak drodzy Państwo. Koniec z każdorazowym wyciąganiem phonostage’a z półki, nurkowaniem za szafką, aby dostać się do jego „pleców”, bądź nie daj Bóg koniecznością rozkręcania przy testach, zmianach wkładki. Dzięki technologii SKC (Single Knob Control) wszystkich regulacji dokonamy wduszając i kręcąc wspomnianą, pojedynczą gałką. Coś Wam to rozwiązanie przypomina? Oczywiście, że tak, a przynajmniej powinno, bowiem prekursorem tego typu rozwiązań w branży audio było duńskie Thule Audio. Wystarczy najechać na konkretny parametr, wcisnąć gałkę, dokonać stosownej zmiany i ponownie wciskając ją zatwierdzić. Prościej się nie da a jeśli tylko komuś przeszkadza dyskretna iluminacja displaya nic nie szkodzi na przeszkodzie, żeby go wygasić.
Korpus jest ponacinany na swoich krawędziach w klasyczną „jodełkę” dzięki czemu skrywane w jego wnętrzu trzewia nie dość, że mają zapewniony komfort termiczny, to w dodatku nie wymagają żadnego wiatraczka wymuszającego cyrkulację powietrza. Jedyne na co warto zwrócić uwagę, to ostre krawędzie nacięć, więc nie ma co pchać w nie opuszków palców podczas przenoszenia urządzenia. Na płycie górnej nie zabrakło precyzyjnie wyfrezowanej obręczy z dużym, firmowym, utrzymanym w kolorystyce całości, logotypem przedstawiającym starożytnego rzymskiego legionistę dmącego w róg buccina.
Jednak prawdziwa rozpusta czeka na nas dopiero na ścianie tylnej, gdzie oprócz dwóch par złoconych wejść RCA (z własnymi – dedykowanymi zaciskami uziemienia) umożliwiających podpięcie dwóch różnych wkładek znajdziemy zdublowane, również złocone, wyjścia liniowe w postaci pary terminali RCA i XLR. To jednak nie wszystko, gdyż biorąc pod uwagę iż tytułowe phono pochwalić się może konstrukcją modułową nie zabrakło wielopinowych gniazd GN Port i dla zewnętrznego zasilacza (PSU). A właśnie, skoro jesteśmy przy modułowości. Jako opcja dostępne są bowiem wspomniany zewnętrzny moduł zasilający, dodatkowy moduł zwiększający ilość krzywych korekcji, pracujący w klasie A lampowy stopień wyjściowy i „poprawiacz” sekcji wzmocnienia. Warto również nadmienić, że pełną kontrolę nad poprawną pracą układów sprawuje mikroprocesor a wszelkie ustawienia zapisywane są na karcie micro SD umieszczonej tuż koło niego na zaskakująco gęsto zasiedlonej płytce drukowanej. Monitoring, diagnostykę, jak i wgrywanie nowych wersji oprogramowania dokonuje się poprzez port USB zlokalizowany na tylnej ściance przedwzmacniacza.
No dobrze. Skoro z ustawieniami i codzienną obsługą 10-ki poradzi sobie nawet dziecko pojawia się pytanie jak te wszystkie udogodnienia natury ergonomicznej przekładają się na brzmienie tytułowego phonostage’a. Kurtuazyjna akomodacja w nowym środowisku, kilka niezobowiązujących odtworzeń całkowicie przypadkowych płyt i … dość uprzejmości, czyli bierzemy się za krytyczne odsłuchy. Już od pierwszych taktów „Extreme II – Pornograffitti” Extreme słychać, że włoskie phono ani myśli brać jeńców. Zaskakująco potężne i energetyczne brzmienie po otwierających album odgłosach burzy i lirycznym syntezatorowym preludium wgniata w fotel. W dodatku soczyste i wręcz monumentalne riffy wzmocnione energetycznymi partiami perkusji nie mają w sobie nic a nic z ospałej zwalistości, bowiem tak ich kontury, jak i precyzja rozmieszczenia na scenie jasno dają do zrozumienia, że cena PH-10 ani trochę nie oddaje klasy samego urządzenia. Tutaj nie ma bowiem nic a nic z brzmienia urządzeń, których cena oscyluje w granicach 5-6 kPLN, gdzie można powiedzieć, że jest już nieźle/dobrze, ale cały czas mamy świadomość, iż zawsze coś jest za coś i trafność wyboru zależeć będzie od tego który z elementów składowych został potraktowany bardziej kompromisowo a który mniej. Tymczasem patrząc na Gold Note’a nie tylko przez pryzmat jego ceny, ale i jej dwukrotności, śmiem twierdzić, że takowych kompromisów w tym przypadku nie ma. Pomijając hard-rockowe porykiwania również w bardziej lirycznych klimatach 10-ka roztacza swój niezaprzeczalny urok. Minimalistyczny, balladowy „More Than Words” zabrzmiał wręcz „audiofilsko” – z niezwykłą rozdzielczością oddane zostały tak gra na gitarze, jak i warstwa wokalna, oraz obecna w nagraniu aura pogłosowa. Nie ukrywam, że oczywiście można w tej materii pójść dalej, o wiele dalej, lecz jeśli nie dysponujemy kwotą, jakiej oczekują sprzedawcy np. za niedawno przez nas testowanego McIntosha MP1100 czy naszą dyżurną Therię to proszę mi wierzyć na słowo i lepiej zejść na ziemię mierząc siły na zamiary. Prawdziwe czary dziać się jednak zaczęły dopiero na „You Want It Darker” Leonarda Cohena, gdzie głos nieodżałowanego kanadyjskiego barda został sugestywnie, acz z umiarem, dosaturowany i „dopalony” emocjonalnie przez co stał się odrobinę silniejszy a przez to bardziej namacalny – podany bliżej. Podkreślam – „nieco”, gdyż nie mamy w tym momencie ordynarnego wypchnięcia pierwszego planu przed szereg i wpakowania wokalisty na kolana słuchacza, lecz jedynie zmniejszenie dzielącego ich dystansu i nadanie całości bardziej kameralnej, intymnej atmosfery. Jeśli jednak liczycie Państwo w tym momencie na ładne, bądź wręcz mdłe rozmemłanie przekazu, gdzie detale ustępują pola szeroko pojętej „muzykalności”, czyli zawoalowanemu zamuleniu, to spieszę z wyjaśnieniami, że możecie się srodze zawieźć. Zamiast bowiem przysłowiowej „buły” namacalność przekazu i poczucie dziania się wszystkiego w kategoriach „tu i teraz” opierają się na niezachwianej równowadze pomiędzy selektywnością – rozdzielczością a soczystością i nasyceniem. Mamy zatem niski, głęboki i blisko podany głos Cohena, lecz jednocześnie PH-10 cały czas dba o to, by słuchacz, uczestnik spektaklu miał świadomość tak wieku, jak i zdolności wokalno – emisyjnych sędziwego wokalisty. Sybilanty są wyraźne, twarde, obecne i ani myślą popadać w zbytnie, asekuranckie zaokrąglenie. Z resztą faktura wokalu jest chropawa, szorstka, do bólu prawdziwa a prawda, szczególnie naga, jak doskonale wiemy nie zawsze jest piękna. W tym momencie warto wspomnieć o wzorcowym doświetleniu tak przełomu średnicy i góry, jak i samych najwyższych składowych, które w tym wydaniu zapewniają jedynie świetny wgląd w nagranie i dostarczają bezlik informacji zapisanych na winylowych krążkach bez jednoczesnego popadania w irytującą ofensywność.
Na referencyjnym albumie „Moonlight Serenade” Raya Browna i Laurindo Almeidy różnicowanie gabarytów gitary i kontrabasu nie dość, że oczywiste jest po prostu widoczne jak na dłoni a wolumeny generowanych przez oba instrumenty dźwięków również są w pełni zgodne z naturą. W tym sposobem dochodzimy do kolejnej, nie ukrywam, że niezwykle mile zaskakującej i niespodziewanej na tych pułapach cenowych cechy Gold Note’a – właśnie do wierności odwzorowywania tak skali dźwięków, jak i realnych rozmiarów zarejestrowanego instrumentarium. Nie ma bowiem mowy o przeskalowywaniu całości, tak w górę, jak i w dół, więc tylko od reszty toru zależeć będzie, czy stan taki utrzymamy, czy też go świadomie, bądź nie zmodyfikujemy. Orkiestra symfoniczna jest potężnym aparatem wykonawczym, więc trudno spodziewać abyśmy zdołali wcisnąć ja do własnego pokoju, dlatego też przy takim repertuarze stajemy się widzami, obserwatorami całego widowiska zajmującymi wygodne miejsce na własnej kanapie, którą to z kolei dobrzy ludzie wstawili do którejś z teatralnych/operowych lóż. Najważniejsze jest jednak to, że zmiany punktu widzenia – siedzenia odbywają się w sposób całkowicie naturalny – nowa płyta, nowe nagranie oznaczają inne otoczenie i nikogo to nie dziwi, bądź dziwić nie powinno a że włoski przedwzmacniacz za każdym razem zabiera nas w magiczną podróż to już zupełnie inna sprawa. Czy można mieć zatem do niego o to pretensję? Nie wiem jak Państwo, ale ja od takich muzycznych wojaży jestem poważnie uzależniony i co gorsza ani mi w głowie się z tej słabości leczyć a Gold Note tylko ten stan pogłębił.
Zabierając się do napisania podsumowania bardzo starałem się trzymać emocje na wodzy. W końcu na testach mieliśmy stosunkowo niedrogi i to uwzględniając nasze polskie a nie ogólnoświatowe – audiofilskie realia przedwzmacniacz a nie topowy – egzotyczny cud techniki marek uparcie okupujących olimp rankingów w stylu Audio Tekne TEA-9501B, czy Tenora Pjhono 1. Tymczasem wychodzi na to, że jego zakup to nie jest okazja, lecz najzwyklejszy dumping mający na celu anihilację niczego niespodziewającej się konkurencji, więc jeśli tylko rozglądacie się za phonostagem z okolic … 10 000 PLN, to w pierwszej kolejności posłuchajcie Gold Note PH-10 a może się okazać, że zaoszczędzone środki będziecie mogli przeznaczyć np. na upgrade wkładki. Aż strach pomyśleć, czego będzie w stanie dokonać ten niepozorny Toskańczyk po dołożeniu zewnętrznego zasilania.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD 10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Boulder 865
– Przedwzmacniacz liniowy: Gato Audio PRD-3S
– Wzmacniacze mocy: Gato Audio PWR-222
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
W dzisiejszym starciu postaram przyjrzeć się marce, która przy sporej rozpoznawalności na naszym rynku wykonywała na tyle skuteczne uniki, że mimo wiedzy o jej ciekawej ofercie produktowej jako portal nie mieliśmy szczęścia skrzyżować z nią naszych audiofilskich ścieżek. Owszem, zdawkowo gdzieś w niezobowiązujących konfiguracjach udawało nam się co nieco posłuchać, ale jak dotąd oficjalny sparing recenzencki nie miał swojego precedensu. Dlatego też miło jest mi wszystkich zainteresowanych poinformować, iż w końcu nadszedł moment, w którym włoska marka Gold Note z podniesioną głową podjęła testową rękawicę. Interesujące? Powiem szczerze, dla mnie tak. Ale to nie koniec świetnych informacji, gdyż pikanterii temu zdarzeniu, w dobrym tego słowa znaczeniu, dodaje wystawiony do oceny produkt, jakim jest oznaczony symbolem PH-10 phonostage dla wkładek MM i MC. Zatem, gdy karty zostały rozdane, nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować częstochowskiemu dystrybutorowi Delta-Audio za dostarczenie urządzenia do redakcji, a Was zaprosić na ciekawy miting po możliwościach sonicznych wspomnianego Włocha.
Tytułowy przedstawiciel działu obróbki sygnałów z wkładki gramofonowej nie jest specjalnie duży, ale nie można również powiedzieć, że konstruktorzy w dobie oszczędności na wszystkim gdzie się da upychali układy wewnętrzne do jak najmniejszego pudełka. Ot, otrzymujemy średniej wielkości, ciekawy stylistycznie produkt. Jak wygląda i co oferuje? Krótki opis wizualny nie może pominąć faktu informującego nas o użyciu drapanego aluminium do wykonania całej obudowy. Oczywiście oprócz przedniego, dość grubego panelu reszta korpusu jest zamkniętym, masywnym profilem a zaproponowany design i budulec nadają produktowi odpowiedniej dla włoskiej nacji dostojności. Patrząc na front łatwo zauważyć, iż oferuje bardzo czytelny wyświetlacz informujący nas o specyfikacji używanego w danym momencie rylca z pełnią niezbędnych dla konkretnego modelu danych typu: użyta krzywa korekcyjna, wzmocnienie, czy oporność. Rzucając okiem na obie flanki przedniej ścianki z jej prawej strony znajdziemy dodatkowo umożliwiające wybór wspomnianych wartości dla wkładki multi funkcyjne pokrętło, a na lewej mieniące się delikatnym złotem exlibrisowe logo marki. Podążając ku tyłowi mijamy równie ciekawy wizualnie, bo z wykonanymi skośnie na obydwu bokach podłużnymi otworami wentylacyjnymi i wygrawerowanym z tyłu zdecydowanie większym niż na froncie znakiem rozpoznawczym marki dach urządzenia. Docierając zaś do pleców z przyjemnością odbieramy fakt istnienia dwóch par wejść dla wkładek, dwóch zacisków masy, wyjść liniowych w standardach RCA i XLR, wielopinowego gniazda dla dodatkowego zasilacza, terminalu serwisowego i gniazda zasilającego. Przyznacie, że mimo ewidentnego unikania nadmiernego rozdmuchania konstrukcji oferta przyłączeniowa jest bardzo bogata, a ze swoich osobistych doświadczeń wiem, że obsługa dwóch wkładek bardzo pożądana.
Jak sonicznie spisuje się tytułowy Włoch? Prawdopodobnie wielu z Was się zdziwi, gdyż wbrew stwarzanym przez włoskie marki pozorom oscylowania w barwie ponad wszystko tytułowa 10-ka zdradza bardzo dużą ochotę do swobodnego, naładowanego informacjami grania. Jednak nie w szkodliwej odmianie nadpobudliwości, tylko dość ostrej kreski rysującej byt źródeł pozornych i świeżym wysokim tonom. Ale zaznaczam, to jest bardzo wysmakowane, zatem nie ma uczucia napadania słuchacza zbędnym pakietem informacji, tylko podanie świata muzyki w bardzo witalny sposób. Co ważne, przy całym namaszczeniu przez konstruktorów sznytem otwartości nie cierpi na tym sfera środka pasma. Owszem, za sprawą górnych rejestrów jest doświetlona, ale przy tym odpowiednio wysycona. I gdy zbierzemy w całość wszelkie wymienione aspekty, nasuwa się refleksja, jakoby opisywany przedwzmacniacz nie posiadał wad. Prawda to, czy nie? Szczerze? Na tym pułapie cenowym jestem bliski twierdzenia, że nie. A dlaczego stawiam moją tezę w świetle ceny? Niestety ta określa jakość wyrafinowania poszczególnych składowych, która w tym przypadku w stosunku do droższych konstrukcji w głównej mierze odnosi się do zbyt małej magii generowanej przez opisywane phono muzyki. Ale przypominam, takie postawienie sprawy umożliwia mi codzienne obcowanie z kilkukrotnie droższą konstrukcją, a wspominam o tej zależności nie dlatego, aby się pochwalić, tylko żeby potencjalny nabywca PH-10 wiedział, iż zawsze jest cos za coś, a w tym przypadku niższa cena, to bardzo dobry, ale nie będący szczytem możliwości światowych producentów dźwięk. Ok. Wiemy, że włoski ogier gra dobrze. A jak to przekłada się na konkretne propozycje płytowe? Proszę bardzo. Na niezobowiązujący początek zaproponuję najnowsze wydawnictwo Diany Krall „Turn Up The Quiet” sygnowane przez Verve. Efekt? Bardzo przyjemny głos wokalistki wprowadzał tyle pozytywnych artefaktów, że wspominana kilka linijek wcześniej ochota do doświetlania otaczającego nas świata była raczej czynnikiem wprowadzającym dodatkową dawkę radości ze słuchania muzyki, a nie nadmiernego efekciarstwa. Rozpatrując temat budowania wirtualnej sceny muzycznej trzeba oddać Włochowi sprawiedliwość, że zrobił to bardzo dobrze, gdyż odbywający się przede mną spektakl wykorzystywał całą szerokość i solidną głębokość przestrzeni pomiędzy kolumnami. I gdybym miał się do czegoś przyczepić, powiedziałbym, że jedynie ilość i dobitność oddania występujących w tym materiale sybilantów zdradzała sposób na muzykę według phono z Półwyspu Apenińskiego. Nie, w najmniejszym stopniu nie był to szkodliwy aspekt, ale artykułując wszelkie za i przeciw musiał wypłynąć jako byt sam w sobie. Kolejnym czarnym krążkiem mojej przygody z testowaną konstrukcją była muzyka dawna w adaptacji Jacoba Obrechta z oficyny Harmonia Mundi. To wydawnictwo podobnie do pani Krall jawiło się jako widowisko stawiające na radość z pełnym oddaniem zakresu informacji o wielkości goszczącej artystów kubatury kościelnej. Jednak, gdy w przypadku artystki około-jazzowej wypadało to bardzo przekonująco, w tym repertuarze słychać było, że pewna doza intymności podczas śpiewania kościelnych zapisów nutowych z pewnością by nie zaszkodziła. Niemniej jednak mierząc siły na zamiary również w tutaj nie atakuję bohatera, tylko opisuję jego zachowanie na tle potwierdzonych sporym doświadczeniem oczekiwań. Puentując ten jakże ciekawy w wyniki soniczne sparing chciałbym skreślić kilka strof o wyniku nakarmienia seta gramofonowego rasowym free jazzem. W tej roli wystąpił Ken Vandermark i jego kompilacja koncertów w krakowskim klubie Alchemia zatytułowana „The Vandermark 5 – Four Sides To The Story”. Jak to odebrałem? Powiem bez naciągania faktów, bardzo dobrze. Szybkość, energia, mocne osadzenie w basie i dobre napowietrzenie klubowej sceny pokazały to wydawnictwo w sposób, którego zawsze oczekuję. Naturalnie, przydałoby się trochę więcej nadawanej przez małe pomieszczenia klubu magii, ale gdy w myślach przywołałem żądaną za testowany przedwzmacniacz gramofonowy kwotę, wszelkie utyskiwanie odeszło w niebyt pozwalając mi tym sposobem przenieść się w te zarejestrowane niegdyś wydarzenia. Jednym słowem było zaskakująco angażująco, czego zaznania życzę wszystkim potencjalnym zainteresowanym kupnem testowanej konstrukcji.
Przyznam szczerze, rozpakowując rzeczonego phonostage’a i spoglądając na ciekłokrystaliczny wyświetlacz osobiste przed-odsłuchowe notowania nie wypadały najlepiej. To oczywiście był przedwczesny i trochę nieuprawniony osąd, ale na tle najnowszych trendów siłowej implementacji technologicznych nowinek gdzie się da czuję się trochę usprawiedliwiony. Na szczęście konstruktorzy Gold Note’a wiedzą co robią i mimo trochę ekstrawaganckiej, jak na stareńką technikę analogową aplikacji mini telewizorka nie dali ponieść się podmuchom współczesnych, spektakularnie napompowanych rozmachem sesji muzycznych. Tak umiejętnie zaprojektowali układy wewnętrzne, aby przy minimalnej dawce nonszalancji w kreowaniu ostrości przekazu zachować jego równowagę tonalną. Tak tak, równowagę tonalną, gdyż wszystkie moje narzekania ani razu tego aspektu nie wynosiły do skali problemu, tylko przy zwracaniu uwagi na jego byt określały go jako pewnego rodzaju sznyt grania, a to już jest inna para kaloszy. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że każde urządzenie bez względu na pozycję w cenniku ma swój przepis na muzykę i tylko jego wyrafinowanie pozycjonuje je w hierarchii żądanej za nie kwoty. I gdy spojrzymy na tą proponowaną do zapłacenia za PH-10 Gold Note’a, okaże się, że mamy do czynienia z bardzo dobrze radzącym sobie na analogowym polu przedwzmacniaczem gramofonowym. A jakby tego było mało, przypominam o obsłudze dwóch wkładek w jednym czasie, co dla zakręconych w tej materii audio maniaków w momencie korzystania z dodatkowego seta monofonicznego jest nie do przecenienia.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Delta-Audio
Cena: 5 550 PLN
Dane techniczne:
Pasmo przenoszenia: 2 Hz – 200 kHz +/- 0.3dB @
Zniekształcenia THD : <0,002% MAX
Stosunek sygnał/ szum: -102dB
Czułość wejściowa: 0.1mV MC; 7.0mV MM
Impedancja wejściowa: 10Ω, 22Ω, 47Ω, 100Ω, 220Ω, 470Ω, 1000Ω, 22KΩ, 47KΩ
Wzmocnienie: 65dB MC – 45dB MM z 4 pziomami regulacji [-3dB, 0dB, +3dB, +6dB]
Dynamika: 122dB
Impedancja wyjściowa: 500Ω
Zużycie mocy: 30 W
Wymiary (S x W x G): 220mm x 80mm x 260 mm
Waga: 4 kg
Dostępne kolory: czarny, srebrny, czerwony, złoty
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Najnowsze komentarze