Tag Archives: Destiniation Audio


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Destiniation Audio

Destination Audio WE417A

Link do zapowiedzi: Destination Audio WE417A

Stali bywalcy naszego portalu jeśli nawet nie kojarzą tytułowej marki ze świetnych występów na corocznym warszawskim Audio Video Show, z pewnością po trosze poznali ją zapoznając się z moją relacją z wizyty przy muzyce w jej podwarszawskiej siedzibie. Naturalnie mam na myśli specjalizującego się w konstruowaniu lampowej elektroniki i wysokoskutecznych kolumn producenta Destination Audio. I to producenta międzynarodowego, bowiem głównym rynkiem zbytu jest jego drugi dom – Stany Zjednoczone. Na szczęście sprawca dzisiejszego zamieszania jest na tyle otwarty na nowe kontakty, że znając moje sprzętowe priorytety zaproponował przyjrzenie się jednemu z projektów z działu analogowego. Takim to sposobem, dzięki logistycznemu wysiłkowi tytułowego podmiotu gospodarczego w nasze progi trafiła konstrukcja nietuzinkowa, bo dzielona, a dodatkowo pozycjonowana cenowo w ekstremalnym High Endzie w postaci phonostage’a WE417A. A jeśli tak, to chyba wiadomym jest, że w sytuacji mojego obecnego zaawansowanego zbrojenia się w zabawki około-gramofonowe, przedtestowe oczekiwania sięgnęły przysłowiowego zenitu. Jak to się skończyło? Poległ? Obronił się? A może był bezpieczny, czyli na dłuższą metę nijaki? Spokojnie, wstępniak to nie miejsce na wykładanie kart na stół, dlatego po spostrzeżenia z kilkunastodniowego mitingu z WE417A zapraszam do lektury dalszej części testu.

Jak wspominałem, punkt zapalny spotkania składa się z dwóch modułów, czyli sekcji zasilającej i serca w postaci układów wzmocnienia wraz z korekcją sygnału pochodzącego z wkładki gramofonowej. Oczywiście zgodnie z kodem DNA marki, obydwie skrzynki w swych trzewiach posiłkują się lampami elektronowymi. A żeby wszystko ładnie wyeksponować, projekt obydwu obudów bazuje na wzmocnionych 10 mm ramą aluminiową, od lat stosowanych w tego typu konstrukcjach platformach nośnych dla szklanych baniek, kondensatorów i transformatorów. Ale to nie koniec zabiegów designerskich, bowiem dzięki wykorzystaniu 4 mm polerowanych miedzianych blach górne i dolne połacie mienią się pięknym odcieniem złota, zaś reszta obudowy podobnie do ozdobnych prostopadłościennych i walcowatych kubków czernią lakieru proszkowego ciekawie kolorystycznie kontrują barwę królewskiego kruszcu. Niby prosty zabieg, ale zapewniam, w bezpośrednim zderzeniu wygląda to wręcz znakomicie. Jeśli chodzi o kwestie manualno-przyłączeniowe, zasilacz z racji prostego zadania wygenerowania niezbędnej ilości dobrej jakości energii elektrycznej na froncie może pochwalić się jedynie hebelkowym włącznikiem oraz złotymi sentencjami informującymi o nazwie marki i spełnianym zadaniu, a na plecach na stałe przymocowanym kablem zakończonym wielopinowa wtyczką, gniazdem zasilania IEC oraz bezpiecznikiem. Co do samego phono, awers podobnie do zasilacza ozdobiono złotym logo firmy i oznaczeniem modelu, natomiast rewers wyposażono w wejścia dla wkładek MC, MM, dwa zaciski uziemienia i wielopiniowe gniazdo do połączenia dedykowanego PSU. Kreśląc kilka strof na temat technikaliów, z informacji producenta wynika, iż konstrukcja oparta jest na triodach i pracuje w czystej klasie A bez ujemnego sprzężenia zwrotnego. Może pochwalić się wykonywanym na zamówienie amorficznym transformatorem międzystopniowym. Korekcja LCR jest na poziomie +/-0.15dB. Trafa Step-Up wykonywane są ręcznie i na zamówienie według specyfikacji Destination Audio. Zaś oddzielny, sporej wielkości zasilacz, jako prostownik wykorzystuje lampę 5U4G. Jak widać, kolokwialnie mówiąc jest na bogato. Czy gra warta była świeczki?

Odpowiadając na pytanie z poprzedniego akapitu, po spędzonych z phonostagem Destination Audio kilkunastu wieczorach mogę powiedzieć tylko jedno, jak rzadko kiedy to lampowe urządzenie mnie zaskoczyło. Ale proszę o spokój, bowiem chodzi o zaskoczenie nader pozytywne. Zazwyczaj dobrze zaaplikowane lampy czarują nieosiągalną dla tranzystorów organicznością, bajecznym kolorowaniem świata muzyki i nienachalną słodyczą. I gdy wydawałoby się, że mamy wszystko, czego potrzeba nam do szczęścia, jak to zwykle bywa, w kwestii oddania pełnego spektrum emocji zawartych w muzyce, diabeł tkwi w szczegółach. I nie chodzi mi o rozkładanie wspomnianych aspektów na czynniki pierwsze, czy bezwładnie przemieszczające się w szklanym kloszu elektrony robią to lepiej lub gorzej, tylko o braki w pokazaniu innych składowych seansu muzycznego. W pierwszej kolejności chodzi oczywiście o wytworzenie solidnej podstawy basowej. Ale nie mówię o bliżej nieokreślonych, nierzadko zbytnio smolistych, wręcz monotonnych pomrukach, tylko jeśli trzeba bardziej lub mniej skomasowanej w jedną całość, raz szybszej, a innym razem zamierzenie przeciągającej się, co istotne w pełni kontrolowanej, dzięki temu potrafiącej oddać koloryt swojego bytu, energii najniższego zakresu. To jest przysłowiowa pięta Achillesa wszystkich lamp – nawet tych swoim „kwadratowym” graniem próbujących udawać tranzystory, która w pewien sposób upośledza odbiór choćby dużych składów symfonicznych, o elektronice i rocku nie wspominając. Owszem, dla wielu osobników bezwzględnie to jest fajne granie, ale w zderzeniu z rzeczywistością zbyt mocno zmieniające zawarte w muzyce brzmieniowe złożenia. Tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli, lubię czasem posłuchać fajnego lampiaka, niestety podczas obcowania z nim na wyartykułowany aspekt – co prawda ten jest najważniejszy, ale zapewniam, jeden z wielu – „zawsze” brałem drobną poprawkę. Jeśli tak podchodziłem do tematu, wszystko było ok. Do czasu. Co mam na myśli? Jak można się domyślić, owym granicznym terminem okazało się być osobiste zderzenie z tytułową konstrukcją. Konstrukcją z jednej strony łamiącą dotychczas prezentowany stereotyp, że bas z tego typu tworów gdy jest ładny, to już jest sukces, bo to jednak bas z lampy, zaś z drugiej pokazującą, że owszem, wzorowego basiszcza z brutalnego, naturalnie dobrego tranzystora nie da się osiągnąć, ale konia z rzędem temu, kto zaproponuje coś na poziomie jakości Destination Audio. Ja tak naprawdę o tej pozytywnej cesze produktów przywołanego podmiotu w duchu wiedziałem od dawna, to znaczy od czasów pierwszego spotkania z jego konstrukcjami. Jednak odbiór estetyki przekazu na wszelkiego typu oficjalnych imprezach lub spotkaniach u znajomych nie raz i nie dwa miały się nijak do występów we własnych czterech kątach, dlatego tak dobry odbiór zwalałem na kark pozytywnego w skutkach przypadku lokalowo-sprzętowego. Aż nadszedł czas pobawienia się u siebie z czymś potrafiącym przekroczyć dla wielu zbyt wysoko zawieszoną poprzeczkę. Jak w kilku żołnierskich słowach zaprezentował się nasz bohater?
Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że dla mnie najważniejszym był sposób podania całości wirtualnej sceny, z czego najistotniejszymi cechami była energia, rozmach i niewymuszenie prezentacji, co tak naprawdę było bodźcem do zakupu dużych kolumn. Reszta, zazwyczaj dla wielu z Was najatrakcyjniejszych fajerwerków naturalnie również się liczyła, jednak nie oszukujmy się, jak bardzo trzeba, w złym tego słowa znaczeniu, postarać się, aby w kwestii plastyki, namacalności i ciepła lampa wypadła blado. To co prawda się zdarza, na szczęście nie na poziomie ekstremalnego High Endu, dlatego o te, rodem z elementarza audio drobnostki ani przez moment się nie obawiałem, co notabene w toku odsłuchów w stu procentach zostało potwierdzone. Wracając jednak do będącego dla mnie wykładnikiem dobrego grania brzmienia 417-ki pełen pozytywnego zaskoczenia stwierdzam, iż z iście stoickim spokojem ze wszystkim sobie radził, a najbardziej spektakularnym plusem był najniższy zakres. Jego świetnie zebrana w sobie, w każdym momencie w pełni kontrolowana energia powodowała, że nawet najbardziej wymagające tutti wielkiej orkiestry dosłownie i w przenośni przestawiało mi ściany. Jednak nie ciągnącym się w czasie, zamiast krótkiego ataku, gumowatym uderzeniem, tylko natychmiastowym kopnięciem. To bardzo istotne, gdyż z jednej strony nie tylko dawało poczucie utrzymania odpowiedniej szybkości narastania sygnału, ale z drugiej w dłuższych wibracyjnych frazach będąc efektem kontroli dźwięku przez system z pozornego pomruku pozwalało wyodrębnić pojedyncze impulsy. Ja wiem, że bez tego większość muzyki i tak spokojnie nas zaczaruje, jednak gdy raz z czymś takim się spotkany, zrozumiemy, ile tracimy. Niby to niuans, ale na pewnym poziomie jakościowym zwyczajny standard, bez spełnienia którego odczuwamy w pełni usprawiedliwiony niedosyt. Na szczęście nie z DA takie numery, co wielokrotnie w starciu nie tylko z symfoniką, ale także projekcjami organowymi, czy popisami elektronicznymi rodem z formacji Yellow udowodnił mi rzeczony przedwzmacniacz gramofonowy. Dlaczego to takie ważne? Bez osadzenia dźwięku w kontrolowanej masie i ataku nie ma odpowiedniej wizualizacji wirtualnej sceny, dlatego w kontekście obcowania z tak dobrze radzącym sobie z ta kwestią urządzeniem lampowym od samego początku jak mantrę na tę kwestię zwracam Waszą uwagę. To wyższa szkoła jazdy i jeśli tylko takowy certyfikat uda nam się zdobyć, reszta jest już z tak zwanej górki, gdyż barwę, esencję, lotność i czarowanie wizualizowaniem sceny w estetyce 3D dobre konstrukcje lampowe typu DA mają we krwi. Czy opisany powyżej proces testowy pozwala mi ferować teorię o zderzeniu się z ideałem? Naturalnie nie, gdyż ze względu na zrozumiałe ograniczenia technologiczne idealnych najniższych składowych dźwięku i szybkości jego wizualizowania w eterze lampa z równie zaawansowanym technicznie i jakościowo tranzystorem nie ma szans. Jednak zasłużenie broniąc naszego bohatera pokusiłbym się o tezę, że po pierwsze w takim wydaniu w wielu przypadkach werdykt będzie efektem świadomego wyboru najlepszej jakości czarowania dźwiękiem, a jeśli nawet ktoś uprze się, aby osadzić go w wartościach bezwzględnych, na chwilę obecną na bazie mojej ponad dziesięcioletniej zabawy w opiniowanie urządzeń audio jestem skłonny stwierdzić, że nasz bohater doszedł do jakościowego ekstremum w zastosowaniu lamp elektronowych. Nie sądziłem, że to powiem, ale pod tym stwierdzeniem w pełni świadom swojego czynu podpisuję się obydwoma rękami. Destination Audio WE417A kiedy wymaga tego materiał, umie kopnąć, innym razem zaczarować, a to wszystko na dotychczas zarezerwowanym dla tranów poziomie wyrafinowania. Co prawda z nieco inną definicją krawędzi, plastyki i homogeniczności – przecież bawimy się z wymierającymi lampami, jednak w tym przypadku z równie pieczołowitym oddaniem nieobliczalności dosłownie każdej muzyki. Dla mnie bomba.

Na koniec tej epistoły jako spięcie w całość powyższego testu mała anegdota pozwalająca zrozumieć Wam, dlaczego w tak rozbudowanym tekście zamiast kreślić nieskończone ochy i achy na temat ogólnej prezentacji słuchanych projektów muzycznych, w skupiłem się na dolnym zakresie. Otóż jakieś 20 lat temu mój kolega po zakupie wówczas kultowego Subaru Impreza z silnikiem typu boxer powiedział mi fajną prawdę w stylu: „Wiesz Jacek, do dwustu na godzinę obecnie pojedzie większość dobrych samochodów, dlatego cała zabawa w zaczyna się od dwustu, a konkretnie, co po osiągnięciu tej prędkości jesteś w stanie jeszcze sensownego zrobić”. Wymowne, nie sądzicie? Dla mnie bardzo. I właśnie w oparciu o tę siedzącą od lat w mojej głowie, jakże trafną w ocenie ekstremalnych sytuacji opinię starałem się przekazać Wam, co tak naprawdę nasz bohater potrafi. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie sądziłem, że aż tak wiele. Dlatego chyba nikogo nie zdziwi fakt polecenia tytułowego phono dosłownie wszystkim, nawet ortodoksyjnym wielbicielom tranzystora. Być może nie zwiążą z nim swojego melomańskiego życia, ale jeśli będą w miarę bezstronni, przekonają się, że również lampowy przetwornik sygnału z wkładki gramofonowej potrafi wywołać u nich ciarki na plecach. Owszem, w nieco innej estetyce, ale nie jakości, a to w przypadku starcia dwóch tak różnych technologii oznacza bardzo wiele.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Producent/Dystrybucja: Destination Audio
Cena: 30 000 $

Dane techniczne
Wejścia: Para RCA (MC), para RCA (MM)
Wyjścia: Para RCA
Pasmo przenoszenia (RIAA): 20 Hz ~ 20 kHz (± 0,15 dB)
Wzmocnienie: +52dB (MM); +77dB (MC)
Impedancja wejściowa: MC < 200Ω; MM – 47KΩ lub na zamówienie 85KΩ
Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): < 0,3%
Zastosowane lampy
– Przedwzmacniacz: 2 x WE417A – pierwszy stopień wzmocnienia (odpowiednik 5842);4x 5687 – drugi i trzeci stopień wzmocnienia
– Zasilacz: 1 lampa prostownicza 5U4G
Wymiary
– Przedwzmacniacz: 390 x 160 x 300 mm
– Zasilacz: 390 x 200 x 300 mm
Waga:
– Przedwzmacniacz: 16 kg
– Zasilacz: 24 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Destiniation Audio

Destiniation Audio

Dzisiejszy opis wyprawy z muzyką w tle spokojnie można określić mianem kolejnego powystawowego – w dobrym tego słowa znaczeniu – rykoszetu. Rykoszetu tym bardziej wartościowego, gdyż głównym bohaterem będzie co prawda rodzimy, jednak w znaczącej ilości czasu stacjonujący za wielką wodą – Stany Zjednoczone – producent opartej o szklane bańki elektroniki i wysokoskutecznych hornów. Oczywiście mowa o co roku pojawiającym się ze swoimi „zabawkami” na warszawskiej jesiennej wystawie AVS w kooperacji z dystrybutorem Grobel Audio – tego podmiotu chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, dzięki świetnym pokazom znanym już sporej grupie osobników parających się obcowaniem z muzyką w dobrej jakości Destination Audio. Jaki cel przyświecał temu logistycznemu przedsięwzięciu? W głównej mierze chodziło o sfinalizowanie wstępnie ustalonego przez telefon testu przedwzmacniacza gramofonowego, oraz przy okazji niezobowiązujące rozmowy podczas prezentacji kilku innych produktów z portfolio marki. I gdy podczas telefonicznego umawiania spotkania wszytko wydawało się bardzo przewidywalne, ku mojemu zdziwieniu sesja odsłuchowa odbyła się w bardzo nietypowej dla większości takich spotkań konfiguracji sprzętowej. Zapewniam, to było z pełną premedytacją wywrócenie pewnych wydawać by się mogło żelaznych zasad do góry nogami, a mimo to dzięki prezentowanej przez poszczególne cząstki układanki znakomitej jakości brzmienia, zaskakująco ciekawie. Jak? Spokojnie, z pewnego rodzaju zarezerwowanym dla tego typu tekstów luzem postaram się opisać w kolejnym akapicie.

Jak wszystko wyglądało na żywo? Pewnie nie uwierzycie, ale bohater tej epistoły od zawsze zafiksowany na punkcie analogu – gramofony, magnetofony szpulowe, lamp elektronowych – cała elektronika z przetwornikami D/A włącznie jest oparta o lampy, a także starej szkoły budowania kolumn – wysokoskuteczne horny, puszczał mi materiał muzyczny z plików. Tak tak, świat powoli staje do góry kołami. Ale to wcale nie było najgorsze. Otóż co prawda sygnał szedł z lokalnego dysku, co dawało szansę słuchania dobrych realizacji, a nie bliżej nieokreślonych bytów muzycznych z popularnych platform, jednak ku mojemu kolejnemu zdziwieniu nie w formie cyfrowej, tylko wychodząc z gniazda słuchawkowego MAC-a Mini analogowej. Prawdopodobnie domyślacie się, mojej reakcji, która w mocno ocenzurowanych słowach brzmiała:”Żartujesz?”. On zaś na to: „Siadaj”. Naturalnie z uwagi na fakt wypicia z mlekiem matki sporej ilości zagadnień kindersztuby, będąc w gościach więcej nie marudziłem i zamieniłem się w słuch. I wiecie co? Nie żałuję ani jednej spędzonej minuty przy tak nieco pokracznie – ze wskazaniem na frazę „nieco” – skonfigurowanym systemie. Jaki wydźwięk ma zawartość cudzysłowu? Po prostu po nieszczęsnym MAC-u było już po Bożemu. Nadal nieco zaskakująco, ale już do końca analogowo. A zaskakująco, gdyż sygnał z MAC-a najpierw trafiał na karty wejściowe stojącego w centrum systemu magnetofonu szpulowego AMPEX i dopiero z niego na lampowy przedwzmacniacz liniowy, by finalnie dotrzeć do również lampowych końcówek o przerażającej mocy 2W sterujących przepiękne kolumny Nika. Co robił w tym wszystkim popularny ostatnimi czasy szpulak? Robił wrażenie jak wspomniana w filmie „Psy 2” Władysława Pasikowskiego miska pełna oczu w punkcie przyjęć do obozu jeńców w Sarajewie? Nic z tych rzeczy. Miał dawać w finalnym brzmieniu to coś, co jest zarezerwowane dla tego typu źródeł. Naturalnie nie jeden do jeden, ale słyszalnie nadawać mu sznyt analogu. I ku mojej uciesze przy wsparciu reszty lampowego toru tak było. Powiem więcej, „bardzo tak było”. A co najciekawsze, w estetyce bliskiej pokazom wystawowym. Czyli? Po pierwsze na zjawiskowym poziomie była esencja przekazu. Zaś po drugie czarował również zawsze chwalony przez wielbicieli tej marki bas. Schodził nisko, a przy okazji był pełen energii i bogaty w informacje. Zdawałem sobie sprawę, że miał pod straszną górę – przypominam ekwilibrystykę sygnałową, a mimo to swoimi walorami cały czas mnie czarował. Jak to wypadało w wartościach bezwzględnych? Jak mam to w zwyczaju, na sesjach wyjazdowych nie oceniam systemów arbitralnie, ale przy całej znakomitości prezentacji w przecież niespecjalnie przyjaznych od strony akustyki pomieszczeniu wpuszczenie w tor magnetofonu lekko zaokrąglało krawędź dźwięku i słodziło wysokie tony, co przekładało się na bardzo miły odbiór każdego puszczonego przez trzy godziny rozmów utworu. A przecież muzyka dla systemu to swoisty tor przeszkód i czasem powinna zakłuć w uszko, a tutaj cud, miód i orzeszki. To błąd? Spokojnie, nie. Po konsultacji z gospodarzem okazało się, że to cel zamierzony i doprowadzony do finalizacji właśnie ze względu na mnie, aby pokazać inną stronę zabawy z magnetofonem szpulowym – w tym przypadku jako element formowania estetyki grania całego toru audio bez angażowania go w karmienie sygnałem z taśmy. I powiem szczerze, że to działanie wypadło świetnie. Po co o tym wszystkim piszę? Przecież mogłem skreślić kilka wyświechtanych sloganów typu: było zjawiskowo, bo analogowo i to tego z modnym magnetofonem w torze. Tylko co komu by to dało. Wolałem napisać prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, a ta moim zdaniem jasno pokazała, że – dobra, jesteśmy na Ty, to polecę po imieniu – Włodek wie, na jak dużo stać jego urządzenia, aby w tym swoistym labiryncie czuć się jak ryba w wodzie. Owszem, z uwagi na mierność sygnału źródłowego z wielce prawdopodobnymi niedoskonałościami, ale mimo to konia z rzędem temu, kto w tak w teorii skazanym na porażkę zestawieniu w większości przypadków będzie w stanie pokazać tak wyrafinowane granie. Dla mnie system w pełni się obronił. I to na tyle sugestywnie, że dodatkowo utwierdził mnie w przekonaniu, iż świetne występy na wystawach nie są przypadkiem, tylko wdrażaniem w życie zdobytej przez lata wiedzy o konstruowaniu urządzeń audio. I to na wskroś uniwersalnych, bo potrafiących wyjść z tarczą bazując na nie do końca dobrej jakości sygnale. To było bardzo pouczające spotkanie.

Dotarłszy do końca tej opowieści, chciałem podziękować gospodarzowi, właścicielowi marki Destination Audio Włodkowi za kilka miłych godzin przy muzyce przez duże „M” z rozmowami w tle. Zazwyczaj zderzam się z napinaniem mięśni, gdy tymczasem tutaj dostałem lekcję, jak dzięki posiadanej wiedzy technicznej można fajnie zagrać z dosłownie każdego źródła dźwięku. A zapewniam, przekroczywszy próg drzwi w duchu z politowaniem pukałem się w głowę. Tymczasem nie mogę powiedzieć niczego innego, jak szacun.

Jacek Pazio