Tag Archives: Dolby atmos


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Dolby atmos

The Future of Music

Od dawien dawna wiadomo, że przyswajanie wiedzy najskuteczniej przebiega, gdy opiera się na empirii, jednak bez chociażby minimalnego podkładu teoretycznego (klasyczny casus RTFM) może obfitować w dość nieprzewidywalne a czasem i bolesne doświadczenia. Niby stara ludowa mądrość mówi, że „jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz”, ale nie da się ukryć, że lepiej uczyć się na błędach cudzych a nie własnych. Zgodnie zatem z powyższym i przy okazji logiką jeśli się na czymś sparzymy, to drugi raz danego błędu popełnić raczej nie powinniśmy, gdyż „szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”. Po co zatem po dość kontrowersyjnym odsłuchu „Kind of Blue” Milesa Davisa i „Sary” Agi Zaryan w Filmotece Narodowej – Instytucie Audiowizualnym po raz kolejny postanowiliśmy zakosztować uroków technologii Dolby Atmos w ramach zorganizowanego przez Apple, Warner Music Poland i team Dolby w ekskluzywnych wnętrzach „Kinogram” spotkania „The Future of Music”? Jak z pewnością Państwo się domyślacie kierowała nami przede wszystkim stanowiąca pierwszy stopień do piekła ciekawość, oraz … chęć weryfikacji. Weryfikacji, czy przypadkiem z racji przeznaczenia dla słuchaczy o zazwyczaj mało audiofilskich ambicjach odsłuch w FINIE nie był obarczony błędem przypadkowości i swoistej beztroski. Czyli zmienną, której w dedykowanym twórcom i generalnie branży realizatorsko-masteringowej czwartkowym, prowadzonym przez ludzi de facto za ww. technologią stojących, evencie być nie powinno.

Nie powiem, początki były wielce obiecujące. Świetna organizacja, sprawna weryfikacja obecności na liście zaproszonych gości, błyskawiczne „zaobrączkowanie” umożliwiające swobodne poruszanie się po wydzielonej części Kinogram, kieliszek prosecco i rozkosznie wygodne fotele z imponującą przestrzenią na nogi sprawiły, że poprzeczka naszych oczekiwań niejako z automatu została wywindowana na stricte high-endowy poziom. Dalej też było obiecująco – tele-most z Cupertino, jasne deklaracje co do tego, co za materiały oznaczone Dolby Atmos w Apple Music może być uznane, w tym wykluczenie z powyższego grona materiałów natywnie mono/stereofonicznych, a więc niejako automatycznie relegujący ze swojego grona ww. „KoB”. I po tym wszystkim, w ramach potwierdzenia (?) wyjątkowości wspomnianej technologii słuchaczy uraczono fragmentem „Everywhere” z pochodzącego z … 1987 r. albumu „Tango in the Night” Fleetwood Mac serwując sample mono/stereo/Dolby Atmos. Efekt? Nie dość, że wręcz idealnie pasujący do „Little Lies” na tymże wydawnictwie się znajdującego, co będący klasyczną powtórką z rozrywki, czyli tego, co dane nam było usłyszeć w FINIE. Za każdym razem, kiedy do głosu dochodziła wielokanałowość „automagicznie” scena windowana była o co najmniej piętro w górę, 3 główne kanały przednie szły w niepamięć a ich rolę przejmowała strefa wyższa, czyli FHL + FHR a entuzjazm intensywności podkreślania obecności sygnałów skierowanych do głośników sufitowym można było porównać chyba tylko do spontaniczności z jaką szczerbaty rzuca się na suchary. Przypadek, maniera? Niby powinienem czekać na trzecią próbkę, w końcu do trzech razy sztuka, ale nie uprzedzając wypadków, coś czuję w kościach, że to pokłosie ewidentnego zachłyśnięcia się twórców i (re)masteringowców możliwością lokowania dźwięków w przestrzeni dotychczas dla nich zazwyczaj niedostępnej. Niestety efekt takich działań przypomina raczej jazdę rollercoasterem po zażyciu środków psychoaktywnych i to w ciężkim stadium choroby lokomocyjnej aniżeli uczestnictwo w muzycznym spektaklu. Żeby jednak nie popadać w zbytni pesymizm z niekłamaną przyjemnością pozwolę sobie skomplementować „koncertowy” materiał reklamowy z udziałem Eda Sheerana, gdzie może i źródła pozorne zostały zauważalnie powiększone, ale całość brzmiała po prostu logicznie i adekwatnie do prezentowanych na ekranie okoliczności przyrody, czyli nader udanie oddawała koncertowe realia umieszczając słuchacza/widza w centrum wydarzeń. I w tym momencie, bez nawet najmniejszych oznak złośliwości, śmiem twierdzić, że właśnie na takich materiałach, pomijając udźwiękowienie filmów, gdzie jest to oczywista oczywistość, zastosowanie technologii Dolby Atmos ma jakikolwiek sens i może zostać uznane za bezdyskusyjną wartość dodaną.
Podobnie mieszane uczucia wzbudził u mnie słuchawkowy odsłuch na zestawach Apple przygotowanego na tę okazję materiału, gdzie dziwnym trafem znalazł się „Riders on the Storm” z powstałego w 1971 r. albumu „L.A. Woman” The Doors. Reklamowana jako unikalna i wyjątkowa, sygnowana nadgryzionym jabłkiem, przestrzenność dźwięku Immersive Audio, pomiar uszu i śledzenie ruchów głowy osobom nieobeznanym z tematem mogła się podobać, lecz o ile w grach okazują się wielce przydatne, to w muzyce są jednym z bezliku gadżetów, które po chwili zainteresowania przez większość swego żywota obrastają kurzem a udostępnione na czas eventu przez ekipę iSpot Apple AirPods Max najdelikatniej rzecz ujmując na tle oferujących podobną funkcjonalność Audeze Mobius, które miałem okazję testować w … 2018 r., wypadły nadspodziewanie mało przekonująco.

Chociaż w ramach pewnej może nie tyle autokorekty, co pewnego złagodzenia wydźwięku niniejszej relacji pozwolę sobie na ww. kwestie spojrzeć z nieco innej perspektywy. Otóż zarówno na podstawie krótkiej prezentacji znanego naszym Czytelnikom Jacka Gawłowskiego, jak i reprezentanta wrocławskiej delegatury Dolby – Maksymiliana Górskiego, szczególnie z wizualizacji przestrzennego lokowania poszczególnych ścieżek jasno wynikało, że im mniejszą nerwicę natręctw miał artysta/masteringowiec i im mniej majstrował przy scenie dźwiękowej, tym efekt bliższy był normalności. Oczywiście moje uwagi dotyczą materiałów bazujących na naturalnym instrumentarium w stylu Atom String Quartet („Universum”), Haliny Mlynkovej, czy London Symphony Orchestra, gdyż radosna i oparta głównie na samplach i loopach twórczość współczesnych gwiazd tzw. muzyki tanecznej podobna jest zupełnie do niczego, więc nie ma do czego jej odnieść, a to jak finalnie brzmi wynika wyłączę z kreatywności samego twórcy, jak i ekipy odpowiedzialnej za mix i mastering. Jeśli więc wokalista/twórca uważał, że powinien krążyć wokół głowy słuchacza niczym sęp nad rozkładającym się truchłem, bądź coś mamrotać za jego plecami a całe cyfrowe instrumentarium ma ekstatycznie pląsać po całej scenie obijając się o wirtualne ściany jak piłki w maszynie losującej popularnej gry losowej, to takie jego zbójeckie prawo i nic mi do tego. Jeśli jednak londyńscy symfonicy brzmią tak, jakby ktoś scenę z klasyczną gradacją planów potraktował jako metaforyczny, prostokątny arkusz, złapał za jego tylne narożniki i uniósł w górę tak, że pierwszy plan wylądowałby ma łączeniu ściany frontowej z sufitem a tym samym na sufit trafiła reszta muzyków, to nie wiem jak Państwa, ale do mnie taka wizja bądź co bądź w pełni weryfikowalnego w codziennej rzeczywistości wzorca zupełnie nie przekonuje.

W ramach podsumowania i zarazem refleksji wynikającej z obserwacji zaskakującego entuzjazmu widocznego zarówno wśród obecnych na czwartkowym evencie twórców jak i wydawców muzyki wszelakiej (kilkukrotnie słyszałem w kuluarach ochy i achy porównujące pojawienie się Dolby Atmos do zastąpienia mono przez stereo), o dostarczycielu hard- i software’u powyższe atrakcje zapewniającego, pozwolę sobie sięgnąć po nader aktualny, oczywiście w mym wybitnie subiektywnym mniemaniu, cytat Mistrza Stefana Kisielewskiego – „To, że jesteśmy w du**e, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać”. Krótko mówiąc, jeśli tak ma wyglądać przyszłość muzyki, to pozwolę sobie wysiąść z pociągu w owym kierunku zmierzającego, gdyż zdecydowanie bardziej wolałem czasy, gdy muzycy zamiast śnieżnobiałych zębów, i za przeroszeniem „zrobionych” cycków okraszonych iście kuglarskimi sztuczkami musieli posiadać coś, co dzisiaj wydaje się równie rzadko spotykane jak uczciwość wśród polityków a nazywało się to talent. Niestety podczas tytułowej prezentacji takowego nie dane mi było za sprawą większości prezentowanych „sampli” doświadczyć, choć jeśli zamiast muzyki uwagę skupimy na samych technicznych wodotryskach, marketingu i autopromocji, to prowadzącym umiejętności i samozadowolenia odmówić nie sposób. Całe szczęście, cicho bo cicho, ale jednak pojawiały się głosy (rozsądku?) osób w branży muzycznej nie tylko działających, co również z Dolby Atmos komercyjnie korzystających na co dzień, że jest to ślepa, przynajmniej dla muzyki studyjnej (nagrania koncertowe rządzą się innymi prawami), uliczka i wcześniej, bądź później podróżujących ową drogą czeka znane z obecnie już martwych formatów i nośników (daleko nie szukając LaserDisc, DVD Audio, czy nawet zmierzający po równi pochyłej MQA) nader bolesne zderzenie ze ścianą. Żeby jednak finał nie przypominał narzekań zmanierowanego tetryka jako kwestię otwartą pozostawię przydatność Dolby Atmos w zastosowaniach car-audio, gdzie pełna cyfrowa kontrola nad budową sceny dźwiękowej do nader trudnej do zaadaptowania przestrzeni może na dobre się zadomowić o ile tylko ceny takich rozwiązań nie poszybują w typowo audiofilskie rejony. I tym delikatnie zabarwionym nutą optymizmu akcentem pozwolę sobie zakończyć niniejszą porcję refleksji z naszego drugiego zderzenia się technologią Dolby Atmos. Czy dam jej kolejną szansę, tego niestety zagwarantować Państwu nie mogę, więc jeśli owa tematyka kogoś zainteresowała, to jedyne co mogę zrobić, to zachęcić do osobistej weryfikacji i indywidualnego wyciągnięcia wniosków co do jej przydatności.

Dziękując Organizatorom i Gospodarzom „The Future of Music” za zaproszenie i gościnę zdaję sobie również sprawę z odmienności moich prywatnych opinii, które prosiłbym traktować z lekkim przymrużeniem oka, gdyż zdążyłem się przyzwyczaić, iż audiofilski punkt widzenia niekoniecznie jest zbieżny z kierunkiem obserwowanych przez nas zmian zachodzących na rynku muzycznym i audio. W końcu, jak to mówią „… karawana idzie dalej”. 😉

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Dolby atmos

Miles Davis & Aga Zaryan w Dolby Atmos

Tematyka wychodzenia z własnej strefy komfortu, bądź odkrywania własnej płytoteki na nowo dla audiofilsko zorientowanych przedstawicieli homo sapiens nie jest niczym nowym. Ba, o ile tylko nie okopali się w swoim ogródku i nie zahibernowali swojego systemu to owe zjawiska stają się zazwyczaj chlebem powszednim i codziennymi realiami. Nikt jednak nie obiecywał nam, że życie będzie lekkie, łatwe i przyjemne, więc żeby cokolwiek nowego poznać, poszerzyć własne horyzonty i zasmakować nieznanych dotąd specjałów trzeba mówiąc wprost wyjść do ludzi. Dlatego też, choć z założenia tematyką wielokanałową się nie paramy, tym razem uznaliśmy za stosowne własnousznie zweryfikować fenomen remasterów i współczesnych realizacji dokonywanych w technologii Dolby Atmos. Zamiast jednak zdawać się na przypadkową akustykę i nie mniej losową konfigurację postanowiliśmy zacząć od wysokiego C i udaliśmy się na prowadzoną przez Piotra Metza w Filmotece Narodowej – Instytucie Audiowizualnym prezentację z cyklu „Sekrety słynnych płyt”. W końcu zajmujemy się stereofonicznym High-Endem, więc niech i wielokanałowość ma szanse owe standardy przynajmniej na papierze spełniać. W dodatku przewidziany na wtorkowy wieczór repertuar był wielce atrakcyjny, gdyż z głośników popłynąć miał kultowy „Kind of Blue” Milesa Davisa a w roli suportu pojawiła się Aga Zaryan, której ostatni album („Sara”) dziwnym zbiegiem okoliczności również zawierał dwa utwory w ww. technologii zmasterowane.

Chłodny wtorkowy wieczór, zaskakująco bezproblemowy przejazd przez zazwyczaj zakorkowaną stolicę i wolne miejsca parkingowe na Wałbrzyskiej tylko potwierdzały słuszność decyzji o opuszczeniu domowych pieleszy. W samym budynku FINY też wszystko przebiegło migiem – potwierdzenie wcześniejszej rejestracji, uzyskanie zgody na kilka zdjęć. Słowem cud, miód i orzeszki. Nawet zajęcie miejsc w pierwszym rzędzie szczycącej się certyfikatem Dolby Atmos sali „Ziemia Obiecana” nie wymagało walki przypominającej sceny przy promocji gumowych chodaków w jednym z popularnych dyskontów. Apetyt rozbudzała nader imponująca specyfikacja dostępna na stronie Gospodarza obejmująca aż 40 kanałów (3 główne zaekranowe kanały szerokopasmowe: Lewy/Centralny/Prawy; 1 główny zaekranowy kanał subniskotonowy LFE; 2 efektowe kanały subniskotonowe LFE1 i LFE2; 7 szerokopasmowych kanałów efektowych na lewej ścianie; 7 szerokopasmowych kanałów efektowych na prawej ścianie; 14 szerokopasmowych kanałów efektowych rozmieszczonych w dwóch rzędach pod sufitem; 6 szerokopasmowych kanałów efektowych na tylnej ścianie), można było więc zakładać, że doznania nauszne powinny dorównywać co najmniej tym z iMAX-a. Słowem pełna kultura. I gdy wszystko zaczynało wskazywać na kontynuację sielanki wraz z posadzeniem tej części ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę na fotelu cały czar może nie tyle prysł jak przysłowiowa bańka mydlana, co uruchomiła się istna lawina wspomnień związana z fotelami swojego czasu tworzącymi widownię w mieszczącym się przy Rynku Nowego Miasta 5/7 kinie Wars (osobniki dysponujące wzrostem powyżej 180cm i wagą przekraczająca 80kg nie miały tam łatwo). Istny powrót do przeszłości. Jak to jednak mawiał klasyk „nic to”, w końcu nie przyjechaliśmy się zatapiać w pluszach i skórach klasycznych klubowych chesterfieldów, bądź delektować ergonomią znanych z katowickiej delegatury SoundClubu foteli Moovia. Pociechą był w tej sytuacji fakt, że „KoB” to raptem trzy kwadranse, więc i z wysiedzeniem nawet na taborecie (swoją drogą nie wiem, czy nie byłaby to wygodniejsza od służewieckich krzesełek opcja) nie byłoby problemu.

Jednak ad rem, czyli skupmy się na ww. krążku Agi Zaryan, na którym utwory „Central Park at Dusk” i „Coney Island” jak już zdążyłem wspomnieć zmasterowano w technologii Dolby Atmos. Krótkie wprowadzenie Artystki, nader przyjemna rozmowa z Piotrem Metzem, przygasają światła i zaczyna grać muzyka. Jednak poza samymi głośnikami grać zaczęły również reflektory umieszczone po obu stronach sali radośnie pobrzękując przy każdorazowym pojawieniu się nie tylko basu, co niższej średnicy. Jednak pal sześć owe nadprogramowe atrakcje soniczne, gdyż jak się miało okazać były one, przynajmniej w moim wybitnie subiektywnym mniemaniu, najmniejszym problem. Problemem był bowiem dźwięk w niczym nie przypominający tego, co de facto na albumie „Sara” się znalazło i czego może nie znam na pamięć, jednakże na tyle mam obsłuchane, iż doskonale wiem, że wokal Agi Zaryan w towarzystwie dwóch gitarzystów – Szymona Miki i Davida Dorůžki jest precyzyjnie zdefiniowany, trójwymiarowy i z powodzeniem można wskazać go z dokładnością do centymetra. Tymczasem w FINIE zamiast tego wokalistka przybrała nie tylko postać dwuwymiarowej płachty wielkości ekranu kinowego, co zawieszono ją na wysokości co najmniej drugiego piętra. Efekt był na tyle kuriozalny, że zacząłem zachodzić w głowę, czy przypadkiem osoba zasiadająca za konsoletą czegoś nie pomieszała i zamiast wykorzystać 3 główne kanały przednie nie puściła dedykowanych im sygnałów na strefę wyższą, czyli FHL + FHR powierzając dalszą część pracy sufitówkom. Uznałem jednak, że skoro sama Artystka wypowiadała się o efekcie finalnym wyłącznie w superlatywach i podczas prywatnego odsłuchu zaliczyła przysłowiowy „opad szczęki”, to najwidoczniej tak miało być i nie mi to krytykować, gdyż jak wszem i wobec wiadomo o gustach się nie dyskutuje. Najwidoczniej jestem skostniałym tetrykiem i nie dla mnie takie fajerwerki. Poza tym nie ma co kręcić nosem, skoro już za moment zostaniemy porażeni absolutem najnowszej odsłony „Kind of Blue”, w której to zgodnie z zapewnieniami twórców i samego Piotra Metza „wsad materiałowy” miał pozostać w nienaruszonym stanie a dodano jedynie akustykę studia nagraniowego. Czyli marzenie każdego audiofila i melomana – usłyszeć Milesa tak, jakby się brało udział w sesji nagraniowej. Kuszące, prawda? Cóż, jeśli wydaje się to Państwu zbyt piękne, żeby było prawdziwe, to macie … absolutną rację. Nie dość bowiem, że znane z „przystawki” iście kuriozalne podsufitowe zawieszenie sceny zostało zachowane, to rozdmuchanie i gigantomania źródeł pozornych daleko zostawiały w tyle to, z czego słyną pseudoaudiofilskie samplery, na których filigranowe szansonistki mają posturę co najmniej Godzili. Co gorsza był to jedynie wierzchołek góry lodowej „atrakcji” jakie dla słuchaczy we wtorek przygotowano. Okazało się bowiem, że bądź co bądź trudna do podważenia na dotychczasowych wersjach gradacja planów może zostać nie tylko spłaszczona do niemalże pocztówkowej głębi, to w dodatku zastąpiona różnicowaniem wielkości poszczególnych instrumentów i o zgrozo ich … jakością. Żeby jednak nie kopać leżącego w telegraficznym skrócie napiszę tylko tyle, że wyglądało to tak jakby ekipa w studiu (re)masteringowym skupiła się w 99,9% na partiach Milesa pucując jego trąbkę na lustro i przede wszystkim sprawiając, że będzie ona nie tylko najważniejszym, ale również i … największym instrumentem na scenie. Nie wiem jednak czymże zawinił Bill Evans, który zamiast pełnowymiarowego fortepianu otrzymał tym razem mini-pianinko, które musiał chyba trzymać na kolanach, albo jakimś chybotliwym stoliku z wyprzedaży mebli ogrodowych, gdyż właśnie fortepianowi przypadła rola najmniejszego reproduktora dźwięków wszelakich podczas sesji z 1959r. Nieco, ale tylko nieco poszczęściło się Jimmy’emu Cobbowi, gdyż jego perkusja od czasu do czasu miała okazję pokazać nieco więcej aniżeli papierowe szuranie miotełek. Na tym tle saksofony Adderley’a i Coltrane’a nie miały co narzekać, choć jeśli ktoś w ich partiach próbowałby doszukać się głębi i ekspresji, to niestety tym razem nie miał co liczyć na sukces. Generalnie nie brzmiało to dobrze i choć wspomniane we wstępniaku „odkrywanie znanych płyt na nowo” śmiało możemy uznać za zrealizowane, to zaserwowane tym razem „sekrety starych płyt” okazały się dla mnie równie niejadalne jak skandynawskie żelki z lukrecją i anyżem.

Reasumując, pomimo najszczerszych chęci i zwykłej ciekawości zmuszony jestem zaliczyć wtorkowy wieczór z Dolby Atmos do puli swoistego połączenia iście kuglarskich sztuczek („Sara”) z ewidentną profanacją klasyki („Kind of Blue”). Nie mając jednak pewności po czyjej stronie leży wina nie skreślam ani ww. wielokanałowej technologii (Dolby Atmos), ani miejscówki (Filmoteki Narodowej – Instytutu Audiowizualnego) po cichu licząc na to, że może tylko tym razem coś „nie pykło” i np. podczas przewidzianego na 25 kwietnia odsłuchu Daft Punk wszystko będzie OK., choć patrząc po reakcjach obecnych słuchaczy tylko my mieliśmy jakieś „ale” a cała reszta uczestników opuszczała pokaz w niemym zachwycie.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Dolby atmos

Dali (Kore) na śniadanie …

Moja śp. Babcia zawsze powtarzała, że śniadanie jest najważniejszym posiłkiem, bo daje, a przynajmniej dawać powinno, energię na cały dzień wytężonej pracy. Oczywiście diametralnie odmienne zdanie mają południowcy rozpoczynający dzień od kawy i croissanta, jednak patrząc za okno nawet przy potężnym wspomaganiu antydepresantami, czy też innymi środkami psychoaktywnymi niezwykle trudno uznać klimat w jakim żyć nam przyszło za chociażby zbliżony do śródziemnomorskiego. Dlatego śmiem twierdzić, że zdecydowanie bliżej nam do przyzwyczajeń Skandynawów, którzy z tego co mi wiadomo o pustym żołądku swych domostw, szczególnie zimą opuszczać nie mają w zwyczaju. Z podobnego założenia wyszedł również stołeczny Horn, który postanowił zaprosić przedstawicieli branżowych mediów na śniadanie prasowe poświęcone goszczącym u nas dosłownie przed chwilą na testach potężnym podłogowcom Dali Kore.

Krótko mówiąc w Hornie, oprócz kawy, kanapek i łakoci dali Dali na śniadanie, a tak już na serio to w głównym systemie grały Dali Kore wspomagane niemalże topową elektroniką Naima. Była to zatem czwarta odsłona flagowych Dunek z jaką przyszło nam się spotkać, gdyż oprócz występów z D-klasowymi NAD-ami w Monachium, Classé Delta Pre & Delta Mono na Audio Video Show i Gryphonem Apex u nas i zarazem okazja by rzucić na nie uchem w dość nieoczywistej, korzystającej z dobrodziejstw zasobów Tidala konfiguracji. O walorach sonicznych pozwolę sobie jednak tym razem nie wypowiadać, gdyż wystarczająco obsypałem Kore’y superlatywami w poświęconej im recenzji i powtarzania się raczej nie uważam za coś produktywnego, tym bardziej, że przygotowana na potrzeby tytułowego śniadania prezentacja rządziła się swoimi prawami i chodziło w niej jedynie o zainteresowanie zgromadzonych samymi konstrukcjami a nie krytyczną ocenę i przysłowiowe dzielenie włosa na czworo, gdyż de facto warunków ku temu nie było.
Jak z pewnością Państwo zauważyliście Kore pozostawiono na transportowych kółkach, gdyż jak się okazało lada moment mają wyruszyć w swoiste Tour de Pologne wizytując wyselekcjonowane salony dystrybutora a każdorazowe przestawianie tych 150kg „maleństw” bez takowych (kółek, nie salonów) do najłatwiejszych nie należy. Niemniej jednak nawet na kółkach duńskie flagowce miały okazję zainteresowanym ich walorami co nieco z drzemiącego w nich potencjału pokazać.

Dodatkowym punktem piątkowego spotkania była przybliżająca zagadnienia systemów wielokanałowych zgodnych z Dolby Atmos prezentacja wściennego systemu Dali, z potężnymi PHANTOM S-280 w roli głównej, współpracującego z przedstawicielem najnowszej serii Cinema amplitunerem Marantz.

W ramach podsumowania niniejszej, nad wyraz kompaktowej relacji chciałbym nie tylko podziękować ekipie Horna za zaproszenie i gościnę, lecz również zachęcić Państwa do śledzenia informacji prasowych i jeśli tylko Dali Kore gdzieś w pobliżu Was wylądują, to zajrzyjcie do takowego salonu i rzućcie na nie okiem i uchem, bo kolejna okazja ku temu zbyt szybko raczej się nie nadarzy. A posłuchać ich warto, oj warto. O chęci posiadania ich na stałe nawet nie wspominając …

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Dolby atmos

Dali Day

Nawet krótkie spojrzenie za okno naszych muzycznych samotni pozwala się zorientować, iż jesteśmy w środku zaskakująco pięknej, jak na nasz klimat, upragnionej wiosny. To zaś mogłoby sugerować, że właśnie ów sprzyjający wszelkim biznesowym działaniom okres był głównym zaczynem do mającego miejsce w dniu dzisiejszym (tj. 25.04.2018) spotkania prasowego w nowej siedzibie warszawskiego dystrybutora urządzeń audio Horn Distribution. Jakie mogą być przyczyny takich przypuszczeń? Daleko nie muszę szukać, gdyż najnormalniej w świecie, sam zaliczam takie coroczne zrywy do działania. Jednak myli się ten, kto eliminując inne intencje stawia jedynie na moc cieszącego nas całymi dniami słońca, gdyż głównym powodem była prezentacja ważnych z perspektywy rozwoju firmy nowości bardzo dobrze Wam znanej, będącej pod opieką wspomnianego dystrybutora duńskiej marki Dali. Zaskoczeni, że zazwyczaj zajmujący się elitą urządzeń audio portal Soundrebels pochyla się nad takimi tematami? Jeśli tak, to oznajmiam, że po pierwsze – ów producent, również takowe konstrukcje w swoim portfolio posiada, a po drugie – od zarania dziejów jest kultowym bytem interesującego nas działu audio i lekceważenie takich podmiotów mówiąc kolokwialnie byłoby typowym strzałem we własną stopę. A gdy na koniec wstępniaka tuż przed zaproszeniem do lektury dalszej części tekstu zdradzę Wam, iż według oficjalnych statystyk panowie z Dali w skali globalnej zaopatrzyli 30 procent populacji zakręconych na punkcie dobrej jakości dźwięku osobników, temat jakichkolwiek podważań zasadności wspominania przez nas o nowych skandynawskich projektach uważam za bezzasadny. Nie wierzycie w przywołany wynik? Powiem szczerze, to nie jest mój problem, ale bez względu na zajmowane stanowisko zapraszam wszystkich na kilka zdań o bardzo ciekawych z punktu widzenia nowych trendów w audio i kinie domowym duńskich rozwiązaniach.

Ok., pożartowaliśmy, zatem pora na garść ciekawostek. Głównym punktem spotkania była wizyta przedstawiciela tytułowej marki Pana Larsa Moellera, który dla podniesienia rangi wejścia na rynek powoływanych do życia rozwiązań przybył do Polski, aby osobiście przekazać nam kilka wprowadzających w temat owych nowości informacji. Czego dotyczyło całe zamieszanie? Otóż mam przyjemność poinformować wszystkich zainteresowanych, że mająca swe korzenie w Danii marka jest na etapie wprowadzania na rynek systemu High End-owych głośników aktywnych z serii Dali Callisto. Nie będę dogłębnie streszczał całej prelekcji, ale zdradzę jedynie, że trwająca dobrą godzinę pogadanka upłynęła nam w zaskakująco szybkim tempie. W jej trakcie zapoznaliśmy się dwoma modelami kolumn (podstawkowa Dali Callisto 2C i podłogowa o symbolu 6C) z pełnym pakietem danych na temat budowy zastosowanych w nich przetworników i wbudowanych wzmacniaczy, a także centralnego modułu sterującego dostarczanymi do kolumn sygnałami HD (Dali Sound Hub). Ciekawostką tego zestawu jest fakt przyjmowania przez centralkę nie tylko sygnałów Bluetooth APT X-HD, ale również optycznych, koncentrycznych i analogowych, zaś oddawania sygnałów dla subwoofera, stereofonicznego i USB. Natomiast od strony codziennego użytkowania bardzo przydatnym może okazać się możliwość sterowania wzmocnienia sygnału audio przez współpracujące z HUB-em źródło dźwięku, gałką samego HUB-a, ale też umieszczonych przy na górnej płaszczyźnie obudowy kolumn przy krawędzi frontu sensorom z zadaniem stanu STANDBY włącznie, a realizację wspomnianych czynności oprócz wyświetlacza w gałce samej centralki widzimy również na wskaźniku diodowym tuż pod maskownicami głośników na awersie zespołów głośnikowych. I to nazywa się pójście z duchem czasu, czyli wszystkim i wszędzie możemy sterować. Brawo.

Kolejnym punktem spotkania okazały się być wielodrożne głośniki kina domowego do zabudowy w ścianach i suficie Dali Phantom S. Temat niby z naszego, typowo audiofilskiego punktu widzenia niezbyt ciekawy, ale o dziwo, konstruktorzy Dali w swej ofercie nie ograniczyli się do znanych nam z innych marek prostokątnych lub okrągłych maluchów, tylko do pokazanych na jednej z fotografii wielkich, kilku-drożnych, wielo-głośnikowych paneli. Dlaczego o tym wspominam? Otóż te wykorzystujące kilka przetworników monstra podczas prezentacji bardzo dobrze radziły sobie w trybie stereo. Naturalnie było to obciążone nieco innym, niż robią to normalnie stojące kolumny, budowaniem wirtualnej sceny muzycznej, ale za to pozwalało na w pełni komfortowy odbiór muzyki przez rzeszę siedzących obok siebie słuchaczy. Ale to było jedynie preludium do pokazania ich prawdziwego ja. Jak obejrzycie fotografie, zobaczycie, że cała sala, oprócz baterii przednich kolumn, została uzbrojona w kilkanaście głośników w suficie i nieco mniejsze niż frontowe, ale również spore na tylnych ścianach, co w prezentacyjnej konfiguracji systemu pozwalało zaproponować nam kilka fajerwerków dźwiękowo-wizualnych w standardzie Dolby Atmos i układzie 5.2.4. Szczerze? Spektakl dźwiękowy okazał się być fantastycznym. I nie opieram tego jedynie na swoich doświadczeniach z kitami dla zwykłego Kowalskiego typu 5.1 w jednym kartonie, tylko dobrze rozbudowanego zestawu w wielodrożne konstrukcje wolnostojące, kilka pokazowych prezentacji w typowych salonach handlujących kinem domowym dla wymagających kinomaniaków, a także wizycie w monachijskim studiu udźwiękowiania filmów właśnie w specyfikacji Dolby Atmos. Przyznam szczerze, że mimo teoretycznego zakończenia swojej przygody z osobistym kinem w domu podczas tego pokazu możliwości kilkukrotnie serce podpowiadało mi: „A może jednak powtórka z rozrywki?”. Niemożliwe? A jednak się przydarzyło.

Powoli zbliżając się ku końcowi relacji z dzisiejszego spotkania prasowego w nowej siedzibie Horn Distribution w pierwszej kolejności chciałbym podziękować Organizatorom za zaproszenie na tę bardzo owocną w pozytywne odczucia imprezę promocyjną marki Dali. Oczywiście pakiet podziękowań za stworzenie miłej atmosfery należy się również gościowi z Danii w osobie Pana Larsa Moellera, który mimo wykładania przecież suchych faktów robił to bardzo ciekawie. Da się? Da. Na koniec puentując dzisiejszą relację po zapoznaniu się z możliwościami omawianych konstrukcji nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić Was może nie od razu do kupna w ciemno wymienianych produktów, ale na początek chociaż odwiedzenia siedziby warszawskiego Horna, gdzie znajduje się dedykowany dla marki Dali salon tak stereo, jak i kina domowego dla wymagających. Czy przekonacie się do wspominanych propozycji, nie jestem wstanie odpowiedzieć, ale jedno mogę zagwarantować, nie będzie to czas stracony.

Jacek Pazio