Choć ostatnimi czasy Sonus faber nader odważnie poczyna sobie na polu podłogówek, to śmiem twierdzić, że dla starszej frakcji audiofilów pierwsze skojarzenie po przywołaniu do tablicy włoskiej marki dotyczyć będzie raczej monitorów, z których ta manufaktura słynęła i którymi podbiła rynek oraz serca niezliczonej rzeszy wiernych akolitów. Dlatego też z autentycznym entuzjazmem śledziłem informacje dotyczące próbujących przebić się do szerszej świadomości nabywców najnowszych i zarazem bezprzewodowych podstawkowców z włoskiej stajni, czyli modelu Duetto, który wydawał się łączyć wieloletnią tradycję z najnowocześniejszymi i niejako obowiązkowymi obecnie technologiami. Co prawda śledzenie to odbywało się na tzw. „partyzanta”, gdyż choć nasze dzisiejsze bohaterki swoją, objętą ścisłym embargiem, premierę miały razem z flagowymi Stradivari G2 w trakcie ostatniego High Endu, jednak trzymałem rękę na pulsie co i rusz zaglądając tu i ówdzie. Całe szczęście stołeczny Horn również wykazał się godną pochwały czujnością oraz uprzejmością i gdy tylko stosowną parkę ze słonecznej Italii otrzymał nie omieszkał jej do mnie przekierować. Tym oto sposobem przez ostatnie kilkanaście dni miałem okazję zapoznać się z możliwościami tytułowych maluchów z czego relację poniżej zamieszczam.
Duetto docierają do odbiorcy końcowego we wspólnym kartonie, więc pomimo dość poręcznych gabarytów jest co nosić, gdyż proszę pamiętać iż mamy do czynienia nie tylko z klasyką włoskiej stolarki, lecz również z konstrukcjami aktywnymi, więc oprócz „wsadu drewnianego” i przetworników każda z kolumn kryje w sobie stosowny zestaw wzmacniający, a to jak wiadomo swoje waży. Warto jednak nieco się napocić, bo widok, jaki ukaże się naszym oczom po wyłuskaniu Sonusów z ochronnych pianek i zabezpieczających tekstylnych woreczków z nawiązką wynagrodzi nadwyrężone plecy. A właśnie, skoro przy unboxingu jesteśmy, to warto mieć na uwadze, iż choć wraz z kolumnami otrzymujemy dedykowanego im pilota zdalnego sterowania, to o stosowne standy trzeba zadbać we własnym zakresie, bądź poprosić o dołączenie firmowych, opcjonalnych (płatnych dodatkowe 3 499 PLN) i przynajmniej moim skromnym zdaniem jest to najrozsądniejsze rozwiązanie, gdyż dzięki temu możemy zespolić kolumny z podstawkami stosownymi śrubami, gdyż tak Duetto, jak i standy mają zgodny rozstaw otworów montażowych.
Wróćmy jednak do samych kolumn, gdyż zbiegający się ku szczątkowemu tyłowi liropodobny korpus pokrywa przepiękny orzechowy fornir (dostępna jest też nieco mniej urodziwa popielata opcja Graphite) a górną powierzchnię, gdzie umieszczono dotykowy panel SENSO™, podobnie jak najbliższe otoczenie przetworników (osadzonej w niewielkim falowodzie 1.1” jedwabnej kopułki i wykonanego z pulpy papierowej 5.25” nisko-średniotonowca), nie mniej elegancka czarna skóra. W zestawie znajdziemy ażurowe, tekstylne i montowane magnetycznie maskownice, które, o ile tylko nie posiadamy na stanie małoletniej progenitury, lub zwierzaków o destrukcyjnych ciągotach najlepiej umieścić z powrotem w kartonie i zapomnieć. Urody bowiem Duetto nie dodają a i walorów sonicznych nie poprawiają.
Pomimo braku konwencjonalnych „pleców” Włochom udało się nader zgrabnie wkomponować w każdą z kolumn pionowe ujście kanału bas-refleks osadzone w masywnym aluminiowym profilu pełniącym dodatkowo rolę radiatora ukrytych w trzewiach wzmacniaczy – pracującej w klasie AB 100W, dedykowanej tweeterowi jednostki i 250W, tym razem D-klasowej, sekcji basowej. Wszystkie interfejsy ukryto w podstawach kolumn. Kolumna „master” może pochwalić się wyjściem na subwoofer, wejściem liniowym, które można przełączyć w tryb phono MM z dedykowanym zaciskiem uziemienia, portami Ethernet, USB, HDMI ARC/EARC, wejściem optycznym i przyciskami resetu, parowania i zmiany obsługiwanego kanału (lewy/prawy) oraz gniazdem zasilania (klasyczna „ósemka”). Z kolei interfejs satelity został ograniczony do przycisków parowania oraz resetu, gniazda zasilającego i USB.
Skoro mamy do czynienia z niejako bardzie wyrafinowanym rozwinięciem idei all’in’one znanej z lifestyle’owej Omni warto poświęcić chwile na poprawny set-up całości. Pełnej konfiguracji najłatwiej dokonać z poziomu dedykowanej aplikacji dostępnej bądź to poprzez wczytanie kodu QR na smartfon//tablet, bądź wprowadzeniu adresu 192.168.255.249 odpada więc problem kompatybilności, więc zarówno posiadacze urządzeń spod znaku nadgryzionej psiary, jak i zielonego robocika nie powinni czuć się pominięci, bądź uprzywilejowani. Klika podstawowych zakładek, wybór „profilu brzmieniowego” adekwatnego do ustawienia kolumn w pomieszczeniu i już. Kwestię dogadania się z domowymi źródłami dźwięku też możemy uznać za przemyślaną i dopracowaną, gdyż Sonus faber nie próbuje wyważać już otwartych drzwi i wymyślać koła na nowo, więc po prostu jest w pełni zgodny z AirPlay / Home app, Chromecast /Google Home a podczas wzajemnej komunikacji włoskie maluchy wykorzystują pozwalającą uniknąć opóźnień i zakłóceń technologię UWB (Ultra Wide Band).
I jeszcze mała podpowiedź jak interpretować sygnały jakie przekazują użytkownikom tytułowe kolumny. I tak, o tym, które wejście / jaki rodzaj transmisji bezprzewodowej zostało wybrane Sonusy łaskawie poinformują nas zmieniając kolor iluminacji „Control Bar-a”. I tak niebieski przypisano Bluetooth, pomarańczowy HDMI, magenta optycznemu, różowy liniowemu/phono, biały to AirPlay, żółty Chromecast, zielony – Spotify Connect, fioletowy – Roon, jasnoniebieski – Tidal. I to by było na tyle.
A jak będące zwieńczeniem czterdziestoletniej historii Sonus fabera Duetto (swoją drogą dobrze, że nikt nie wpadł na pomysł dopisania owej 40-ki do nazwy, bo mielibyśmy dubla z Triangle’ami Magellan) grają? Śmiem twierdzić, że … zaskakująco, gdyż po tak uroczo filigranowych monitorkach, przynajmniej zgodnie z logiką i prawami fizyki, trudno spodziewać się jakiś spektakularnych doznań. Tymczasem Sonusy nic a nic sobie z owych prawideł nie robiąc nie dość, że z powodzeniem nagłaśniały mój 24 metrowy pokój, to jeszcze zapuszczały się w rejony zazwyczaj zarezerwowane dla pełnopasowych podłogówek. Dały zatem już na wejściu do zrozumienia, że warto najpierw posłuchać ich „solo”, znaczy w duecie, a dopiero potem rozglądać się za ewentualnym wsparciem ze strony subwoofera i to co najmniej takiego z wyższych rejonów klasy średniej. Jest bowiem dynamicznie, soczyście i co tu dużo mówić atrakcyjnie, więc zamiast mozolnego dzielenia włosa na czworo zdecydowanie częściej po prostu słuchałem ulubionej muzyki li tylko z czysto hedonistycznych względów. Ot takie symboliczne „Włoskie wakacje”, gdzie nic nie trzeba a wszystko można. I tak też po części wyglądały moje odsłuchy, lampka Primitivo deska serów, wędlin, kiść winogron i pełen relaks. Jednak zamiast przebojów rodem z ledwie co zakończonego, odbywającego się corocznie od 1951 r. Festival della Canzone Italiana (Festiwal Piosenki Włoskiej w San Remo) pozwoliłem sobie na nieco bardziej korespondujący z moimi gustami repertuar i na pierwszy ogień poszedł mroczno-melancholijny „Aether” ukrywającego się pod nazwą The Moon and the Nightspirit projektu Ágnes Tóth i Mihály Szabó. Baśniowe klimaty, intrygujące brzmienie dulcimera nisko schodzący mięsisty bas i nie trzeba niczego więcej. Warto w tym momencie podkreślić zdolność Duetto nie tylko do całkowitego znikania, co również kreowania imponującej tak głębią, jak i panującym na niej porządkiem przestrzeni. Nie sztuką jest bowiem zrobić efekt „wow!” i rozdmuchać wszystko do irracjonalnych rozmiarów, za to kiedy przyjdzie do zapanowania nad poszczególnymi planami i zawierzeniu w trójwymiarowych realiach poszczególnych dźwięków zaczynają się schody i to niekoniecznie te Hiszpańskie (Scalinata di Trinità dei Monti) o 138 stopniach. Tymczasem Sonusom opanowanie tego rozgardiaszu przychodzi całkowicie naturalnie i bez jakichkolwiek oznak wysiłku. Ma być eterycznie ale z przyjemnie masującym trzewia basem i jest. W dodatku, gdy tylko nie przesadzimy z jego ilością (a proszę mi wierzyć na słowo, że da się to zrobić np. z pomocą funkcji Loudness Maximizer) praktycznie w całym zakresie najniższe składowe może i będą kreślone nieco grubszą kreską, lecz z pewnością nie będzie można odmówić im zróżnicowania i zaraźliwej motoryki.
Na jeszcze mniej sielankowym a wręcz śmiało romansującym z kakofonią „Bloodmoon: I” Converge & Chelsea Wolfe włoskie maluchy nadal trzymały całość w żelaznym uścisku z jednej strony wgniatając słuchacza w fotel potężnymi uderzeniami i istną ścianą dźwięków wszelakich a z drugiej pieściły zmysły iście anielskim wokalem Chelsea. Z niekłamaną satysfakcją odnotowałem wtenczas również fakt perfekcyjnego opanowania trudnej sztuki łączenia słodyczy z ostrością, której to Sonusom mogą pozazdrościć niejednokrotnie wyżej wycenieni konkurenci. Podobnie jak swobody prezentacji opartej na piekielnie szybkich skokach dynamiki. Właśnie dopiero na takim, dość morderczym repertuarze słychać jak dużo daje dedykowana, wbudowana amplifikacja i choć śmiem twierdzić, iż podobny efekt dałoby się uzyskać z monitorami pasywnymi i zewnętrznym wzmacniaczem, to po pierwsze trzeba byłoby się nieźle nagłowić po co sięgnąć, a po drugie na 100% koszt takiej zabawy znacząco przekroczyłby cenę, jaka widnieje na metce Duetto. Dlatego nie ma co kombinować, tylko zaufać ekipie z Vicenzy, bo widać i słychać, że wie co robi.
A właśnie, co do robienia, to choć w materiałach firmowych można natrafić na zdjęcia naszych milusińskich kuszących swymi niewątpliwymi wdziękami na eleganckich komodach, to po blisko dwóch tygodniach w ich towarzystwie szczerze odradzam tego typu profanację. Po prostu unikniecie Państwo zrobienia tak sobie, jak i im „kuku”, bo to konstrukcje wybitnie dedykowane solidnym standom i zupełnie niepotrzebujące dodatkowego pudła rezonansowego do podbicia najniższych składowych. Aby jednak nie być gołosłownym zrobiłem to za Was i ustawiłem je na ponad 120kg komodzie z litego Palisandru i niestety poza czysto estetycznymi walorami, uczciwie trzeba przyznać, że prezentowały się zjawiskowo, to ich dźwięk na tyle boleśnie obniżył loty, że czym prędzej wróciły na podstawki.
I już zupełnie na koniec jeszcze tylko drobna wzmianka o wejściu HDMI (ARC), dzięki któremu Sonusy stają nie nieodzownym systemem nagłośnienia podczas projekcji filmowych i chyba jest to jedyny przypadek, gdy miłośnicy iście hollywoodzkich efektów specjalnych mogą zacząć rozglądać się za dodatkowym reproduktorem infradźwiękowych tąpnięć. Tak jak jednak wcześniej wspomniałem bez głębszego sięgnięcia do kieszeni się nie obędzie, więc ewentualne przymiarki sugeruję rozpocząć od poziomu firmowego Gravisa III, żeby nie tylko grał, ale i wyglądał zgodnie z firmowym dress codem.
Oj udały się Włochom tytułowe maluchy. Sonus faber Duetto nie tylko prezentują się świetnie pod kątem wizualnym, lecz z powodzeniem mogą rywalizować ze stacjonarnymi systemami Hi-Fi przynajmniej do pułapu 50 kPLN, co jak na ich posturę i cenę jest zaskakującym rezultatem. Dlatego też jeśli nie macie Państwo głowy i/lub czasu na mozolne kompletowanie wymarzonego systemu audio a jednocześnie chcecie mieć wszystko pod ręką w możliwie atrakcyjnej formie, to właśnie Duetto wydają się być spełnieniem Waszych oczekiwań.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Horn
Producent: Sonus faber
Cena: 18 999 PLN + 3 499 PLN dedykowane standy
Dane techniczne
Konstrukcja: 2-drożna, aktywna, bezprzewodowa, wentylowana
Zastosowane przetworniki
– wysokotonowy: 1.1” jedwabna kopułka w falowodzie
– nisko-średniotonowy: 5.25” celulozowy z neodymowym magnesem
Zastosowane wzmacniacze
– sekcja wysokotonowa: 100W klasy AB
– sekcja nisko-średniotonowa: 250W D-klasowy
DAC: SABRE, AKM
Obsługiwane formaty: WAV, FLAC, AIFF, ALAC max 32bit/192kHz; MP3, AAC, OGG, WMA max. 48kHz/16bit
Częstotliwość podziału: 1 900 Hz
Pasmo przenoszenia: 37 – 30 000 Hz
Max SPL: 105 dB SPL @ 1 m
Wejścia: RCA Line/Phono; Toslink; HDMI ARC/EARC
Wyjścia: SUB Output
Łączność: Ethernet (10/100 Mbps); Wi-Fi b/g/n/ac (2.4GHz and 5.2GHz); Bluetooth (SBC, AAC, aptX, Aptx HD)
Pobór mocy: 18W (standard); 4W (standby); 0,5W (głębokie uśpienie)
Wymiary (W x S x G): 342 x 210 x 272 m; 1082 x 298 x 371 mm (na standach)
Waga: 6,8 kg / master; 6,45 kg / satelita; 7,8 kg / szt. (standy)
Najnowsze komentarze