Tag Archives: Dwa kanały


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Dwa kanały

„AFR AI D” w Korisie / Dwóch Kanałach

Opinia 1

Jak z pewnością większość naszych wiernych Czytelników wie, bądź przynajmniej podejrzewa, podążanie utartymi ścieżkami, wpasowywanie się w skostniałe wzorce zachowań, czy niekiedy wręcz zdroworozsądkowe odpuszczanie pewnych wydawać by się mogło, że drugorzędnych kwestii najdelikatniej rzecz ujmując … nie leży w naszej naturze. Dlatego też zamiast jak tradycja/rynek/„Siła Wyższa” (kimkolwiek/czymkolwiek Ona jest, o ile jest) nakazuje oddać się czarnopiatkowemu szaleństwu trwonienia ciężko zarobionych środków na wszelakiej maści wyprzedażach, bądź też kierując się serwowanymi przez meteorologów prognozami wieszczącymi istny Armagedon po prostu zaszyć się w domowych pieleszach, z racji otrzymanego zaproszenia postanowiliśmy rzucić wszystko i wyjechać … nie, nie w Bieszczady, lecz do … Poznania. Powód? Dość irracjonalny dla postronnych obserwatorów, lecz dla nas w zupełności wystarczający, by gnać przez pół Polski. Było nim wspomniane zaproszenie z poznańskiego Korisa/Dwóch Kanałów na wielce intrygującą kumulację idealnie wpisujących się w profil naszego portalu wydarzeń, czyli spotkanie z Mariuszem Dudą z okazji „tygodnicy” wydania jego najnowszego albumu „AFR AI D” oraz obchody 30-lecia salonu Koris. Dodatkową zachętą był również fakt, iż na inaugurujący cały cykl promocyjnych spotkań Mariusza premierowy event w stołecznym Digital Knowledge Village 17 listopada niestety ze względów logistycznych nie dane mi było dotrzeć, więc skoro nadarzyła się okazja, to drugi raz odpuścić jej po prostu nie zamierzałem.

Pomimo dość pesymistycznego scenariusza trasa z Warszawy do Poznania w niemalże 99% upłynęła nam w nieśmiałych, acz nader uroczych promieniach jesiennego słońca, więc towarzyszące nam okoliczności przyrody jednogłośnie uznaliśmy za dobry omen, którego nawet witające nas na wjeździe do stolicy Pyrlandii korki nie były w stanie zepsuć. W dodatku sprzyjająca aura pozwoliła nam przybyć na miejsce na tyle wcześnie, by bez konieczności przeciskania się pomiędzy zaproszonymi gośćmi próbować uchwycić coś interesującego w kadrze. Dzięki temu mogliśmy przez kilka kwadransów niezobowiązująco rzucić okiem i uchem na przygotowany na piątkowe spotkanie główny system, w skład którego weszły streamer Pink Faun 2.16 ultra, przetwornik D/A z regulacją głośności MSB Technology Reference DAC, końcówka mocy MSB Technology S202 i kolumny Magico A5 a całość okablowano przewodami Gigawatt i Shunyata.

Z racji naszego debiutu na Umultowskiej 39 nie będę nawet próbował autorytatywnie oceniać powyższej układanki, lecz po prostu pozwolę sobie na kilka dygresji i uwag, które nasunęły mi się na myśl podczas eksploracji nieprzebranych zasobów serwisów streamingowych. I wcale nie ograniczaliśmy się do audiofilskich evergreenów w stylu „Norwegian Mood” Kari Bremnes, lecz bez wahania sięgaliśmy po takie killery jak „More than Just a Name” Infected Mushroom, czy „Black Market Enlightenment” mijanego w drodze do Poznania Antimatter zmierzającego tamże a dokładnie do Klubu Pod Minogą na kolejny koncert z cyklu „An acoustic evening”. I tak, na pewno warto docenić zaangażowanie poznańskiej ekipy w adaptację akustyczną ich nowej sali odsłuchowej, która nawet w obecnym, bynajmniej jeszcze nie finalnym stadium daje wielce przyjazne warunki obcowania z muzyką a i przy okazji urządzeniami ją reprodukującymi z najwyższej półki. Podczas rozmów z Gospodarzami przewinął się również temat świadomości skutków ewentualnego przetłumienia i śmiem twierdzić, że przynajmniej na razie niepokojących tendencji ku temu zjawisku nie odnotowałem. Co prawda pyszniący się na powyższych fotografiach zestaw reprezentował ciemniejszą stronę mocy oferując mocno osadzony w dole pasma i gęstej średnicy przekaz, lecz efekt ten był w pełni zamierzony i zgodny z estetyką w jakiej operował stanowiący „trigger” piątkowego spotkania album. Pozwolił sobie ów fakt potwierdzić sam artysta serwując zebranym reprezentatywne highligty z „AFR AI D” podczas fakultatywnych sesji odsłuchowych uatrakcyjniających wielce spontaniczną część „wywiadowczo” / konsumpcyjną.

A właśnie obecność Mariusza nie miała charakteru, że tak to z lekkim przymrużeniem astygmatycznego oka ujmę, prestiżowo – cyrkowego, czyli „zobaczcie kogo ściągnęliśmy” / „kto chce zdjęcie z misiem?”, lecz semi-oficjalna część piątkowego popołudnia obejmowała zgrabnie i z polotem prowadzoną przez Kamila Wicika konwersację dotyczącą inspiracji, lęków i zagadnień technicznych twórczości przybyłego Gościa, możliwość nabycia „AFR AI D” na praktycznie dowolnym nośniku fizycznym (w tym kasetach magnetofonowych!!!) i niejako przy okazji zdobycie autografu sprawcy całego zamieszania.

Skoro w akapicie poświęconym głównemu systemowi wspomniałem o konsumpcji to aby nie być posądzonym o gołosłowność zamieszczam stosowną dokumentację, przy okazji zaświadczając o iście niebiańskich doznaniach podniebienia gwarantowanych przez owe smakołyki.

No i niejako na deser jeszcze tylko krótka migawka z drugiej sali, gdzie tło do kuluarowych rozmów tworzył system w skład którego weszło źródło Auralica i topowa 330W integra Musical Fidelity Nu-Vista 800.2 napędzająca podłogowe Fink Team Borg.

Serdecznie dziękując za zaproszenie i gościnę poznańskiej ekipie Korisa i Dwóch Kanałów chcielibyśmy nie tylko życzyć im kolejnych 30-lat na rynku, lecz również zachęcić Państwa do wizyty w tymże jakże zacnym przybytku audiofilskich uniesień w celu z zapoznaniem się z goszczącymi tam specjałami, a niejako przy okazji zwrócić Waszą uwagę na radosną twórczość Mariusza Dudy, który z wrodzonym wdziękiem zadał kłam twierdzeniu, jakoby parafrazując klasyka „rozmawianie na temat muzyki jest jak tańczenie o architekturze”. Otóż drodzy Państwo, o muzyce rozmawiać nie tylko się da, ale i należy, a jeśli tylko nadarza się ku temu sposobność, by nie tylko o niej mówić i poznawać punkt widzenia przez jej twórcę reprezentowany, to jeszcze posłuchać w jakże uroczych okolicznościach – na wysokiej klasie systemie, to warto ruszyć się z domu i do miejsca takowe atrakcje oferującego się udać.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Nie od dziś wiadomo, że czas nieubłaganie, ale jednak mija. Na szczęście bez względu na wszystkie za i przeciw takiego stanu rzeczy owo przemijanie może mieć dwa oblicza. Jedno negatywne, zaś drugie pozytywne. Pierwszym z uwagi na obecnie panujący, mocno depresyjny okres jesienny dzisiaj raczej nie będziemy się zajmować. Zaś drugim, że tak powiem a i owszem. A to dlatego, że wspomniane przemijanie będzie bardzo istotnym elementem dzisiejszej opowieści. O co chodzi? O fakt okrągłego 30-lecia znanego chyba wszystkim zorientowanym w naszym hobby osobnikom poznańskiego salonu audio Koris. A żeby było jeszcze ciekawiej, przywołane lata pełnej sukcesów współpracy całego składu osobowego tego podmiotu gospodarczego zaowocowały powstaniem zorientowanej lokalizacyjnie w tym samym budynku spółki córki pod nazwą Dwa Kanały. Interesujące? A jakże, bowiem z automatu pozwalające potencjalnemu klientowi sięgnąć po znacznie większą paletę urządzeń pod jednym dachem i to dosłownie od ręki. I co najważniejsze, dachem całkowicie pod tym kątem na nowo przearanżowanym, czego doniosłość mieliśmy przyjemność doświadczyć w miniony piątek podczas oficjalnego otwarcia po gruntowym remoncie z bardzo ciekawym rockowym artystą z jego najnowszą solową płytą w roli głównej.

Jak widać na serii zdjęć, gościem honorowym tego popołudnia był zaangażowany w wiele projektów muzycznych Riverside, Lunatic Soul oraz twórczość solowa – rockmen, muzyk, kompozytor, wokalista Mariusz Duda. Człowiek otwarty, bez egzystującego u wielu artystów kołka w „d”, dzięki czemu wydaje mi się ze swoją muzyką trafiający w tak wiele serc. Jeśli chodzi o wspomniany najnowszy projekt „AFR AI D” https://tidal.com/browse/album/312633312, niestety mimo spontanicznego nabycia egzemplarza winylowego oraz okraszeniem go podpisem artysty jeszcze go nie przesłuchałem, jednak według zapewnień kompozytora mamy do czynienia z mroczną nie tylko w odbiorze, ale również w kwestii mającej nas zaprosić do otchłani Hadesu nacechowaną niepokojem elektroniką. Co prawda premierowy pokaz w czasie imprezy miał symboliczne miejsce, jednak rozpoznawalność zapraszającego nas na swój jubileusz Korisu, a przez to liczba przybyłych gości sprawiły, że z racji średniej wielkości sali prezentacyjnej w kilku podejściach nie udało mi się go zaliczyć. Ale nic straconego, mam swój egzemplarz i jak to zwykle bywa, posłucham go w najlepszej możliwej konfiguracji, czyli zwyczajowej dla każdego z nas bez względu na zaawansowanie jakościowe własnej. Naturalnie to był żart, który moim zdaniem znając nie tylko ludzi z Korisu, ale również kilku z przybyłych gości będzie odebrany w należyty, z przymrużenia oka sposób. Tym bardziej, że owa przywołana prawda jest standardową oceną zastanego systemu przez wielu audiofilów i melomanów (czytaj: u mnie gra lepiej) podczas wszelkich, nawet tych. najbardziej znanych na świecie pokazów.
Jak odebrałem wizytę w salonie od strony jego przygotowania do spełniania naszych najbardziej abstrakcyjnych pomysłów na system audio? Przyznam, że sprawy mają się bardzo dobrze. A taki feedback zapewniają dwa fakty. Pierwszym naturalnie są pieczołowicie, z dbałością o każdy akustyczny szczegół, zaaranżowane sale prezentacyjne. Drugim zaś pełne spektrum produktów audio od oferty dla tak zwanego zwykłego Kowalskiego, po konstrukcje stricte high-endowe. A wszystko jak wspomniałem pod jednym dachem i praktycznie od ręki. Banał? Bynajmniej, gdyż gdy w momencie zabawy w niedrogi sprzęt sprawy z mniejszym lub większym wysiłkiem kosztowo są do ogarnięcia, to już podczas obcowania z zabawkami na poziomie choćby przykładowych kolumn Magico lub elektroniki MSB w wielu przypadkach rozmawiamy o sześciocyfrowych cenach i to bez wchodzenia w strefę absolutnego szczytu oferty. A tutaj cyk, sporo drogich klamotów dostajemy od przysłowiowego pstryknięcia palcami. Tak więc, jak widać, jest moc. I to nie tylko w mięśniach podczas przestawiania zazwyczaj bardzo ciężkich produktów, ale również ta związana z zapewnieniem klientowi jak najlepszego zaplecza sprzętowego. Brawo panowie i oby tak dalej.

Wieńcząc opis do dzisiaj rozpamiętywanej w myślach, fajnej nie tylko od strony będących jej zarzewiem wydarzeń, ale również spotkanych znajomych imprezy, chciałbym podziękować gospodarzom za pamięć o nas i zaproszenie na tak ważny dla nich jubileusz 30-lecia istnienia, gościowi Mariuszowi Dudzie za miłą pogadankę o swojej zabawie w muzykę, a przybyłym, w kilku osobach osobiście znajomym gościom za miłą wymianę opinii na ciekawe, naturalnie związane z audio tematy. To było fajne, co prawda poprzedzone przejechaniem przez pół Polski, ale bardzo owocne w będące clou spędzania mojego wolnego czasu, czyli pełne muzyki spotkanie.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Dwa kanały

Finite Elemente Pagode Master Reference Mk II

Mam nadzieję, że pamiętacie moją zapowiedź sprzed kilkunastu dni przeprowadzenia serii testów stolików pod kompletny system audio. Szczerze powiedziawszy, temat wyniknął dość przypadkowo na skutej decyzji o korekcie ustawienia końcówki mocy, ale jeśli już wskoczył na tapet, postanowiłem nie tylko znaleźć coś najlepszego do swoich potrzeb – oczywiście mowa o walorach sonicznych, jak w przypadku każdego akcesorium audio, ale przy okazji podzielić się z Wami moimi, mniemam, iż dla wielu cennymi podczas podobnych ruchów konfiguracyjnych obserwacjami. Naturalnie zmiany nie będą na poziomie ekstremum typu zderzenia kolumn tubowych ze szkołą BBC, jednak jeśli już takowe się ujawnią, w przypadku ożenku z danym produktem na lata dobrze jest wybrać ten idealny. Takim to sposobem po świetnie wypadającym brzmieniowo, do tego oferującym mnogość konfiguracyjnych zabiegów stoliku hiszpańskiej marki Artesania Audio przyszedł czas na starcie z dystrybuowanym przez poznańskie Dwa Kanały, pochodzącym zza naszej zachodniej granicy niemieckim Finite Elemente Pagode Maaster Reference MK II.

Jak do tematu stabilizacji elektroniki podeszli Niemcy? Co prawda podobnie do Hiszpanów dwuetapowo, jednak nieco inaczej w kwestii zastosowanych rozwiązań. W tym przypadku główną ramą nośną są przymocowane na stałe do dolnej masywnej platformy i umieszczonej nieco wyżej spinającej konstrukcję w jedną całość poprzeczki, cztery pionowo zorientowane (po dwa z każdej strony) aluminiowe teowniki. Do tak uformowanej ramy jako pierwszy stopień eliminacji szkodliwych wibracji za pomocą poziomych stalowych szpilek przymocowano dwie odpowiednio skonstruowane platformy nośne pod będące ostoją dla elektroniki półki. Jednak same półki nie leżą bezpośrednio na wspomnianych stelażach, tylko realizując drugą fazę antywibracyjną zostały na nich usadowione za pomocą specjalnych stożków zakończonych maleńkimi kulkami. Przyznacie, że rozwiązanie ciekawe. Jednak co istotne nie zamykające ostatecznie możliwości dodatkowego formowania działania stolika, bowiem same półki mogą być nie tylko różnej grubości, ale również z różnego materiału. Summa summarum wbrew pozorom opcji jest wiele, jednak w celach poznawczych poprosiłem dystrybutora o wersję podstawową wzbogaconą jedynie o występujące jako opcja stopy antywibracyjne – stolik w standardzie wyposażony jest w kolce i stosowne podkładki.

Mam nadzieję, że tak jak dla mnie, również i dla Was aby zrozumieć efekt działania serii służących do tego samego celu produktów, naturalnym wydaje się być odniesienie kolejnych do rozpoczynającego całą batalię pierwszego bohatera. Nie w celach jakiegokolwiek deprecjonowania poprzednika, tylko pokazania przysłowiowym palcem gdzie tkwi i jaka jest różnica. Jak wspominałem, to są drobne, acz istotne zmiany – ja odbieram je jako ewidentne, dla mnie diametralnie zmieniające podejście do finalnego dźwięku, przeniesienia akcentów prezentacji, dlatego warto je dopasować do potencjalnych potrzeb czy to naszego zestawu, czy choćby osobistych preferencji. Być może dla wielu marginalne i nie warte świeczki, jednak jeśli jesteście posiadaczami dobrze zestrojonych zestawów audio i przywiązujecie wagę do najdrobniejszego szczegółu, w moim odczuciu temat urasta do rangi wykonania kolejnego kroku ku prawdzie o zapisanym na płytach materiale muzycznym.

Gdzie zatem tkwi esencja działania Finite Elemente Pagode? Dla mnie w projekcji najniższego zakresu. Przekaz muzyczny z wykorzystaniem Artesanii jest nacechowany dobrą wagą dźwięku, swobodą prezentacji i bogatą wielobarwnością. Jednak w odbiorze całości stawia raczej na efektowne zebranie się muzyki w sobie, przez co oferuje świetny timing i punktowy bas. Nadal pełny w swej zawartości, jednak stawiający na szybkie i kontrolowane oddanie skumulowanej energii. To sprawia, że rozgrywające się w naszych pokojach wydarzenia stają się angażujące ewidentnie bazując na rytmice i wyczuwalnym pulsie. Owo działanie jest na tyle w dobrym tego słowa znaczeniu narkotyczne, że po kilku chwilach od włączenia jakiejkolwiek rytmicznej płyty kolokwialnie mówiąc nóżka aż sama dyga. I gdy wydawałoby się, iż jest to lek na wszelkie zło tego świata, okazuje się, że stosując kilka innych patentów na stabilizację zestawu audio, to samo można zaprezentować nieco inaczej. Dla jednych będzie to dramatycznie, a dla innych trochę, ale zapewniam Was z pewnością inaczej.
Chodzi o fakt wspomnianej przed momentem, całkowitej odmienności podejścia do zagadnienia dolnego zakresu Finite Elemente Pagode. W pierwszym odczuciu całościowo jest go jakby więcej. Nadal dobrze kontrolowanego, ale wyraźnie obfitszego. Ogólne podejście do pokazania dźwięku podobne do Artesanii, jednak w tym jednym, jakże ciekawie oddziałującym na całość przypadku znacząco inne. O co chodzi? Jak to zwykle bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Niemiecki stolik co prawda oferuje solidniejszy pakiet basu, jednak przy okazji stawia na inne jego cechy. Nie zbiera go w punktową, z przyczyn nie do końca udanej konfiguracji zestawu przez wielu oczekiwaną, średnio informującą nas co dzieje się w tym zakresie całość, tylko rozdrabnia go na oczekiwane przez melomanów miliony mikro-detali. To jest pewnego rodzaju fenomen, gdzie pozornie większa obfitość niskich tonów zamiast pogorszyć przekaz, dzięki umiejętnemu odizolowaniu do szkodliwych wibracji, a przez to oczyszczeniu go ze zniekształceń, robi z niego swoisty teatr nacechowany milionem odcieni. Nagle w tym z pozoru nudnym, bo mającym jedynie odpowiednio nas kopać i utrzymywać rytm muzyki wycinku pasma zatrważająco dużo się dzieje. Na tyle dużo, że gdy przed tym podejściem testowym teoretycznie miałem swojego ostatecznego faworyta, słuchając dużo muzyki nastawionej na magię wybrzmiewania nagle okazało się, że pełna kontrola i skumulowana energia przekazu owszem są świetne, jednak w oddaniu eteryczności pewnych gatunków muzycznych nad tematem pokazania ilości muzyki w muzyce – szczególnie w dolnym zakresie, który z naturalnych względów mocno wpływa na środek pasma – przechodzą zbyt nonszalancko. Nie źle, czy nudno, tylko zbyt mocno przywiązane do timingu. Naturalnie w wartościach bezwzględnych po postawieniu systemu na Finite Elemente w odniesieniu do Artesanii muzyka minimalnie zwalnia, jednak robi to przy tym tak wdzięcznie i dla mnie czarująco, że posiadając rozdzielczy, w pełni kontrolujący dolny zakres system, plus mając w swojej płytotece wiele pozycji jazzowych, barokowych, czy rockowych – tak, tak, w znakomitej większości rocka na dole jest zapisanych wiele całkowicie zmieniających ich wybrzmiewanie w eterze informacji, okazało się, że jestem w przysłowiowej kropce. Z pozoru wydaje się, że najważniejsze jest zwarcie i energia oddania przekazu muzycznego, gdy tymczasem umiejętnie rozczłonkowując bardzo trudne do opanowania niskie rejestry, świat staje się znacznie bogatszy sonicznie. Nie każdemu to może odpowiadać, gdyż wiele rzeczy determinuje nie tylko słuchana na co dzień muzyka, czy dane zestawienie sprzętowe, ale również, a w moim odczuciu w szczególności, wiedza o dobrze oddanym duchu muzyki, jednak bez względu na wspomniane aspekty kochający muzykę osobnicy homo sapiens rozumiejący co chcieli wycisnąć z systemu audio niemieccy konstruktorzy, w najgorszym wypadku stwierdzą, że to nie ich bajka, a nie określą takiego podejścia jako błąd. Ba, po kilkudniowym użytkowaniu tego stolika jestem dziwnie przekonany o pojawieniu się w ich psychice niepewności w postaci pozostania przy meblu z rodziny bezpardonowych konkretów, czy jednak przejść na coś z duszą. Co bardzo ważne, nadal dobrze okraszoną barwą i ekspresyjną swobodą zawieszenia muzyki w eterze. Zaskoczeni? Ja po kilku tygodniach użytkowania Pagode nie. A żeby podkręcić emocje dodam, że w obydwu przypadkach poruszamy się w bardzo podobnych, jednak za sprawą postawienia na inne aspekty brzmieniowe jakże różnych, a mimo to świetnych w końcowym odbiorze estetykach prezentacji.

Próbując spuentować powyższy opis nie będę silił się na kwiecisty słowotok, tylko spróbuję przełożyć go z polskiego na nasze. Otóż w głównej mierze chciałem przekazać zainteresowanym, iż zasadniczą różnicą pomiędzy obydwoma modelami stolików jest podejście do niskiego zakresu. Obydwie konstrukcje oferują odpowiedni balans tonalny, dobrą masę dźwięku i zjawiskowy rozmach budowania realiów scenicznych, jednak ostateczną specyfikę prezentacji determinuje posunięta do granic możliwości niemiecka wielobarwność basu. Jest go ewidentnie więcej, jednak w tym przypadku dzięki odpowiedniemu podaniu jest rzadko spotykaną zaletą. Na tyle zjawiskową, że będąc w trakcie doboru stolika stanąłem przed nie lada decyzją, czy postawić na energię i tempo, czy może uwielbiany przeze mnie czar wypełniającej mój pokój muzyki. Na szczęście to dopiero półmetek moich poszukiwań, dlatego nie wydając jeszcze ostatecznego portfelowego werdyktu z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój wypadków. A jeśli i Wy jesteście w podobnej do mnie sytuacji, zalecam powstrzymanie się nerwowych ruchów i zapoznanie się z zasygnalizowanymi innymi pomysłami na ekspozycję naszych zabawek audio, o których skreślę coś w najbliższej przyszłości.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition, Alta Audio Alec
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Dwa Kanały
Producent: Finite Elemente
Cena: ok. 9200 € (testowana konfiguracja modelu HD2 z dodatkowymi stopami Finite Elemente Cerabase B&W D3)

Dane techniczne
Finite Elemente Pagode Master Reference Mk II HD02
Ilość półek: 3
Wymiary (W x S x G): 600 x 710 x 590 mm
Udźwig półek: 60 kg
Udźwig podstawy: 120 kg
Warianty wykończenia: klonu kanadyjski w siedmiu standardowych wariantach kolorystycznych: klon naturalny, orzech włoski, makassar, palisander, wiśnia, perłowa biel i perłowa czerń.
Aluminiowe słupki boczne anodowane na srebrno-szary mat w standardzie lub polerowane na wysoki połysk za dopłatą.

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Dwa kanały

Meitner Audio MA3

Link do zapowiedzi: Meitner Audio MA3

Opinia 1

Historią powstania EMM Labs i Meitner Audio już zdążyłem się z Państwem jakiś czas temu podzielić, więc w ramach niniejszego wstępniaka pozwolę sobie ją pominąć skupiając się na czymś pozornie oczywistym a jednocześnie z racji swej powszechności zastanawiająco nieabsorbującym. Chodzi bowiem o postęp i to postęp, który właśnie w domenie cyfrowej podobno ma największe tempo. Piszę podobno, gdyż o ile w okresie tzw. walki formatów, czy też sukcesywnego zdobywania popularności przez pliki rzeczywiście co i rusz pojawiały się nowe kości a parametry najnowszych formatów szybowały w rejony, gdzie nawet nietoperze już niczego nie słyszały, ów postęp był bezdyskusyjny, to obecnie jakoś nikt nie kwapi się ogłaszać kolejnej rewolucji. Ba, nawet jeśli coś nowego na rynku się pojawia, to u podstaw jego wprowadzenia najczęściej nie leży jakiś milowy krok i przełomowe odkrycie, co konieczność zastąpienia niedostępnej w danej chwili kości układem konkurencyjnym. Tak przynajmniej postępują ci, którzy zdani są na łaskę i niełaskę producentów popularnych a więc stosowanych na masową skalę chipów TI, AKM czy ESS. Całe szczęście nasz dzisiejszy gość, którego personaliów jeszcze nie zdradzę bazuje na własnych – autorskich rozwiązaniach, więc jest sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. O kim mowa? Nieco na okrętkę powiem, że po potężnym EMM Labs DV2 przyszła pora na coś zdecydowanie łatwiej osiągalnego, oczywiście jak na stricte high-endowe realia, czyli obniżamy poprzeczkę pi razy drzwi o 100 kPLN i tym oto sposobem za niespełna 50 kPLN możemy stać się szczęśliwymi posiadaczami … przetwornika Meitner Audio MA3. Oczywiście z tym szczęściem posiadania, to przynajmniej na razie wróżenie z fusów, gdyż nie zdradzając ciągu dalszego, o puencie nawet nie wspominając, w pierwszej kolejności serdecznie zapraszam Państwa na kilka zdań o aparycji dzisiejszego gościa.

Jak sami Państwo widzicie Meitner MA3 prezentuje się nad wyraz skromnie, niepozornie a zarazem elegancko udanie łącząc minimalizm z w miarę zdroworozsądkową ergonomią. Jego korpus wykonano z dość cienkich aluminiowych blach, jednak płyta górna dodatkowo została zaekranowana miedzianą, zajmująca większość jej powierzchni płytą. Z kolei już mile łechce nasze ego gruby płat aluminiowego frontu z laserowo wyciętym firmowym logiem i nazwą modelu w centralnej części przecięty podłużnym oknem niezwykle czytelnego wyświetlacza informującego o statusie pracy, wybranym źródle (stosowny sensor ukryto w lewym dolnym rogu ww. bulaja), parametrach dekodowanego sygnału i sile głosu. A właśnie, warto wspomnieć, iż MA3 dysponuje precyzyjną regulacją sygnału wyjściowego, którą można kontrolować zarówno za pomocą pokaźnego pokrętła ulokowanego na prawej flance ww. displaya, jak i z poziomu równie solidnego, co jednostka główna aluminiowego pilota, bądź uniwersalnej, dostępnej zarówno na platformie Android, jak i iOS apki mConnect Control / mConnect Control HD (wskazanej dla tabletów). Jakichkolwiek innych przycisków i manipulatorów, jeśli nie liczyć schowanego za pleksiglasem okna wyświetlacza sensora umożliwiającego regulację jego iluminacji, brak. Pod spodem urządzenia również, więc w ramach dalszych poszukiwań logika nakazuje udać się na zaplecze. A tam … może na tle ostatnio przez nas recenzowanego Moona 390 szału pozornie nie ma, jednak jest wszystko, co tak naprawdę do szczęścia potrzeba. Do dyspozycji bowiem otrzymujemy sekcję cyfrową z wejściami AES/EBU, koaksjalnym, toslink, dwoma portami USB (typ B-wejście na DACa i typ A -do obsługi pamięci masowych), oraz portem Ethernet (RJ454) z przytulonym gniazdem USB dedykowanym adapterowi do łączności Wi-Fi (dostępny osobno). Poprzez port RS-232 możliwa jest komunikacja z zewnętrznymi systemami domowej inteligencji i sterowanie. Domenę analogową reprezentują para gniazd RCA i analogiczne XLR-y. Włącznik główny zintegrowano z gniazdem zasilającym IEC i nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby przedzielono je komorą bezpiecznika. Niestety tym razem z tego zrezygnowano przez co o ile przy użyciu zwykłych „komputerowych” przewodów zasilających dostęp do włącznika jest, choć mówiąc wprost każdorazowe sięganie do niego przy uruchamianiu/wyłączaniu DAC-a do najszczęśliwszych pomysłów nie należy (pilot nie dysponuje opcją usypiania/wybudzania), to przy „audiofilskiej” konfekcji ów dostęp jest po prostu zerowy. Niby nie od dziś wiadomo, że elektronika trzymana pod prądem gra lepiej, jednak taki wybór powinien być dobrowolną decyzją użytkownika a nie poniekąd musem narzucanym przez producenta.

Sercem delikatnie rzecz ujmując niezbyt zatłoczonych trzewi MA3 są pracujące w podwójnej konfiguracji różnicowej autorskie – unikalne, jednobitowe dyskretne moduły MDAC2, do których sygnał trafia z podnoszącego rozdzielczość wszystkich danych wejściowych do 16 x DSD procesora MDAT2 (Meitner Digital Audio Translator). W roli interfejsów użyto dla sygnałów S/PDiF Wolfsona WM8580A a dla USB kości XMOS xCore-200. O jitter też nie musimy się martwić, gdyż nie dość, że zaimplementowano zegar taktujący MCLK2 o bardzo wysokiej stabilności i dokładności lecz również nie zapomniano o asynchronicznym konwerterze częstotliwości próbkowania. Regulację głośności oparto na bezstratnym układzie VControl. Co do modułu odpowiedzialnego za streaming jesteśmy świadkami przysłowiowej powtórki z rozrywki, gdyż mamy do czynienia z transplantacją narządów, których dawcą był nie kto inny, jak znany z wcześniejszych występów EMM Labs NS1. W rezultacie zyskujemy dostęp zarówno do plikozbiorów z naszych lokalnych NAS-ów, jak i najpopularniejszych serwisów streamingowych jak Tidal, Qobuz, Spotify czy Deezer oraz internetowych rozgłośni radiowych przez V-Tuner. Pod względem parametrów jest równie dobrze – oprócz klasycznego PCM (do 24 bitów / 192 kHz) bez problemu nakarmimy Meitnera sygnałami DXD (352 / 384kHz) i DSD (do DSD128) jakby tego było mało uprzejmy Kanadyjczyk nie będzie również grymasił przy MQA. Za dostawy życiodajnej energii odpowiada wielosekcyjny, ekranowany zasilacz impulsowy, o którego kulturę pracy (vide zbytnie nieśmiecenie wokół) dba m.in. filtr sieciowy Schurtera.

Przechodząc do części poświęconej brzmieniu od razu na jej wstępie pozwolę sobie rozwiać ewentualne wątpliwości odnośnie ewentualnych zakusów na zastosowanie półśrodków i optymalizację kosztów własnych poprzez potraktowanie MA3 jako możliwie bliskiej EMM Labs DV2 namiastki. Otóż mili Państwo, nic z tego. O ile bowiem DV2 pomimo dość stonowanego temperamentu i delikatnego przyciemnienia prezentacji oferował wyborną rozdzielczość, dzięki czemu przesiadkę na niego z mojego lampowego Ayona z powodzeniem mogłem potraktować jako ubogacającą i poszerzającą horyzonty wycieczkę w nieco inne, aniżeli najbliższe własnym preferencjom klimaty, to już przełączenie się na MA3 przynajmniej początkowo wcale takiej sielanki nie zapowiadało. Proszę się tylko nie „nakręcać” i oczekiwać nie wiadomo jakiego kataklizmu. Po prostu o ile na co dzień jestem przyzwyczajony do energetycznego i pełnego emocji oraz barw dźwięku, którego oczywistym rozwinięciem jest to, co pokazał niestety znajdujący się poza moim zasięgiem fenomenalny Brinkmann Audio Nyquist mk2, to Meitner MA3 ze swoją stereotypowo studyjną liniowością i emocjonalną zachowawczością, żeby nie napisać upośledzeniem, był zwrotem o niemalże 180 stopni. Zwrotem do którego musiałem się przyzwyczaić, samemu wyzbyć emocji, nabrać dystansu i na chłodno ocenić. Zatem, gdy tylko proces akomodacyjny tak po stronie tytułowego DAC-a, jak i mojej dobiegł końca rad, nie rad zabrałem się za odsłuchy.
Niejako prewencyjnie i poniekąd licząc na cud pierwszą pozycją, po jaką sięgnąłem był gęsty, ciemny i karmelowo słodki „Trav’lin’ Light” Queen Latifah z rozświetloną złotą górą, soczystą, zmysłową średnicą i pulsującym dołem pasma. Jednym słowem album, który z powodzeniem można, jako wystawca, zabierać na wszelakiej maści wystawy mając niemalże 100% pewność, że nasz system wypadnie na nim co najmniej dobrze będąc w stanie na dłużej przykuć uwagę słuchaczy. Tymczasem na Meitnerze ów romantyczny i wręcz zmysłowy przekaz został podporządkowany nadrzędnej liniowości i akuratności. W efekcie wszystko niby było OK i właściwie zaprezentowane, jednak rykoszetem oberwała przy tym spontaniczność i nieprzewidywalność, która w muzyce wydaje się czymś nie tyle pożądanym, co wręcz koniecznym a eliminacja wszelkich odchyłek od z góry założonej normy zamienia sztukę, do której to muzykę pozwolę sobie zaliczać, w swoiste (od)twórcze rzemiosło. Z jednej strony jest bezpiecznie, miło, gładko i przewidywalnie, ale tego typu estetyka, o ile świetnie sprawdza się w windach i foyer eleganckich hoteli, to przynajmniej dla mnie, nie jest tym, do czego dążę i z czym chciałbym kojarzyć Hi-Fi, o High-Endzie nawet nie wspominając. Mówiąc w skrócie, nawet na zaraźliwie spontanicznym i zazwyczaj niepozwalającym na spokojne usiedzenie w miejscu „I’m Gonna Live Till I Die” emocje były jak na grzybobraniu.
Zmiana repertuaru na prog-metalowy „Marrow” Madder Mortem nieco poprawiła sytuację, gdyż nagromadzoną na ww. krążku norweskiej formacji energią z powodzeniem można byłoby obdzielić jeszcze ze dwie kapele, więc było z czego schodzić. I tutaj wspominana liniowość i akuratność Meitnera już tak nie uwierała. Ba śmiem twierdzić, że na swój sposób normalizowała ten trudny do jednoznacznej kwalifikacji materiał i sprawiała, że miał szansę zaistnieć w świadomości zdecydowanie szerszego grona odbiorców. Na pierwszy plan wysunęły się melodyjne partie wokalne charyzmatycznej Agnete M. Kirkevaag a z reguły wywołujące nerwowe reakcje groźny growl i iście potępieńcze krzyki schodziły na dalszy plan. Podobne obserwacje poczyniłem podczas odsłuchu „Pandora’s Piñata” Diablo Swing Orchestra, czyli wydawnictwa które przypomina szaleńczą podróż rollercoasterem po zażyciu iście zabójczego koktajlu złożonego wyłącznie z niekoniecznie znajdujących się na liście leków refundowanych przez NFZ substancji psychoaktywnych. Tymczasem MA3 spiął całość w ściśle zdefiniowane i spełniające jego wymagania ramy ograniczając szaleństwo do niezbędnego minimum a opętańcze pląsy Szwedów przeobrażając w dystyngowany pokaz tańców towarzyskich z wysmarowanymi samoopalaczem tancerkami i ich nażelowanymi partnerami. Nawet zwykle rażące swą bezpardonowością dęciaki rodem z suto zakrapianej meksykańskiej fiesty nabrały gładkości i delikatności, jakby radosna ferajna dokooptowała do swojego grona jeśli nie Chrisa Botti’ego to Kenny’ego G.
Zdolność kreowania przestrzeni określiłbym jako satysfakcjonującą i poprawną, choć bez fajerwerków. Na koncertowym „In Concert with the London Symphony Orchestra” Deep Purple niby „słychać” kubaturę Royal Albert Hall, jednak z autopsji wiem, że z tego materiału można wyciągnąć więcej. I tu ciekawostka. Okazało się bowiem, że MA3 najlepiej sobie z nim radził posiłkując się zaimplementowanym modułem streamera, gdyż sygnał dostarczony na jego wejścia z zewnętrznych źródeł cyfrowych prezentowany był nazbyt zwiewnie i bez odpowiedniego wypełnienia kreślonych cienką linią konturów.

Krótko mówiąc jeśli kardiolog zalecił Państwu dbanie o serce, wystrzeganie się gwałtownych emocji i generalnie egzystencję w warunkach zbliżonych do cieplarnianej krainy łagodności Meitner MA3 wydaje się wręcz idealną propozycją. A tak już zupełnie na serio kanadyjski DAC świetnie sprawdzi się wszędzie tam, gdzie świadomie, czy też nie, ktoś przesadził z wysyceniem i temperaturą przekazu i szuka możliwie bezbolesnego sposobu na jego normalizację. W pozostałych przypadkach przed zakupem sugeruję bezwarunkowe wypożyczenie i kilkudniowy odsłuch.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– DAC/Preamp: Moon 390
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones; Classé Audio Delta Stereo
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Synergistic Research Galileo SX SC
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Być może wielu z Was się zdziwi, ale bez względu na fakt, że nasza wyszukiwarka nie będzie w stanie znaleźć jakiejkolwiek informacji na temat tytułowego brandu, nie jest to jego debiutancki występ na naszym portalu. Jak to możliwe? Pamiętacie nasze zmagania z topowym przetwornikiem cyfrowo/analogowym marki EMM Labs DV2? To ten samo podmiot gospodarczy, z tą tylko różnicą, że dedykowany bardziej zasobnej klienteli, dlatego dla wyraźniejszego pozycjonowania pośród światowej oferty egzystujący pod inną nazwą. Czy w kontekście naszego bohatera ma to jakieś znaczenie? Otóż bardzo istotne, bowiem tego typu konotacje rodzinne z czymś bardziej zaawansowanym pozwala mniemać, iż tańszy produkt w pozytywnym tego słowa znaczeniu został zainfekowany rozwiązaniami zastosowanymi u starszego brata. Oczywiście z racji innego budżetu nie jeden do jednego, ale kilka drobnych pomysłów na finalne brzmienie z pewnością zazwyczaj ma szansę trafić pod strzechy. Czy w tym przypadku tak było? Naturalnie to wykaże poniższy test, którego bohaterem dzięki poznańskiemu dystrybutorowi Dwa Kanały tym razem będzie kanadyjski przetwornik D/A z opcją streamera sieciowego z regulowanym sygnałem wyjściowym Meitner Audio MA-3.

Gołym okiem widać, iż wygląd MA-3 nie jest czymś, co ma nas w jakikolwiek sposób poruszyć. Jednak proszę o spokój, bowiem mimo bardzo ascetycznego designu jego aparycja jest przyjemna dla oka. Chodzi mianowicie o fakt ubrania trzewi w prostopadłościenny, typowy w domenie szerokości i głębokości dla tego typu konstrukcji, niezbyt wysoki czarny korpus. Z kolei gruby płat satynowo wykończonego aluminiowego frontu, nie łamiąc wizerunku spokoju oprócz zlokalizowanych na zewnętrznych flankach głęboko wyfrezeowanych fraz nazwy marki i modelu urządzenia, w centrum został obdarzony sporej szerokości doskonale czytelnym nawet z daleka, mieniącym się błękitem na czarnym tle wyświetlaczem z dwoma funkcyjnymi guzikami z lewej i stykającą się z nim czarną gałkę wzmocnienia z prawej strony. Jeśli chodzi o tylny panel, śmiało można powiedzieć, iż wbrew pozorom ogólnego minimalizmu został wyposażony dość bogato. Patrząc nań od lewej strony, w górnej części mamy do dyspozycji rozbudowaną sekcję wejść cyfrowych typu: AES/EBU, COAX, TOSLINK oraz dwa rodzaje USB, tuż obok wejście LAN i wielopinowe złącze diagnostyczne, natomiast pod nią pakiet terminali analogowych RCA/XLR. Oczywistym jest, że tytułowy Meitner MA-3 nie obędzie się bez życiodajnej energii elektrycznej, której dostęp zapewnia osadzone na prawej stronie zintegrowane z włącznikiem gniazdo zasilania IEC. Jeśli chodzi o możliwości sterowania całością, temat realizuje dostarczony zgrabny pilot zdalnego sterowania i/lub dedykowana aplikacja. Przechodząc do technikaliów jestem zobligowany nadmienić, iż nasz bohater oferuje obsługę wielu zależnych od danego wejścia formatów cyfrowych i ich częstotliwości próbkowania od 24 bit/192 kHz dla PCM, DXD 352/384 kHz, DSD 64/128, po MQA. To oczywiście jest to bardzo zgrubna i celowo zawężona paleta danych, gdyż typowym zwyczajem dokładny ich pakiet znajdziecie na końcu poniższego testu, który po zapoznaniu się z moimi wnioskami będziecie mogli na spokojnie sobie przeanalizować. A jeśli taki obrót sprawy przewidujecie, nie pozostaje mi nic innego, jak ową listę możliwości technicznych skonfrontować z konkretnym materiałem muzycznym.

Nie byłbym sobą, gdybym na początku nie przyznał, że potencjalne spotkanie z konstrukcją Meitnera wywoływało u mnie spore zainteresowanie. Ta sama myśl techniczna co wspominany topowy DAC EMM Labs DV2, zatem w duchu liczyłem na sporo sonicznych punktów wspólnych. Oczywiście przepuszczonych przez filtr całkowicie innego budżetu, jednak mimo wszystko według mojej wiedzy w ogólnym postrzeganiu przez wielu melomanów bardzo oczekiwanych. Jakich? Ogólnie nieprzerysowana, czyli daleka od zabijania muzyki plastyka i gładkość dźwięku, przy zachowaniu odpowiedniego oddechu prezentacji i niezbędnego pakietu informacji. To była myśl przewodnia poprzednika, którą miałem nadzieję, powinien kroczyć pobratymca. I wiecie co? Tak też mniej więcej było. Naturalnie z mniejszym akcentowaniem wyrazistości każdej z zalet, jednak jestem dziwnie przekonany, że dla wielu taki przekaz może być uznany za docelowy wzorzec. Tłumacząc to nieco dogłębniej, powiedziałbym, iż naszego bohatera odebrałem jako orędownika bardzo spójnego, bo chadzającego drogą nienachalnego nasycenia z umiejętnie dobraną, stonowaną plastyką i bezpieczną gładkością przekazu muzycznego, grania przez duże „G”. Niby wszystko podane było w light-owy, bez siłowego podkręcania jego barwowych atrakcji z mocną krawędzią włącznie, sposób, a mimo to, po zrozumieniu motta przetwornika, okazywało się być zaskakująco angażującym. Jak to możliwe? Słowo, a tak naprawdę fraza klucz to odpowiednie doprawienie dźwięku raz zwiększeniem jego esencjonalności, a innym razem jego lotności i oddechu. Żadnej magii, tylko praca na rzecz nadrzędnej temu elektronicznemu projektowi, spójności prezentacji.
Dobrym przykładem na obronę tego typu podejścia do malowania świata muzyki była ostatnia kompilacja grupy Marcina Wasilewskiego Trio „En attendant”. Nie było znaczenia, że ten rodzaj zapisów nutowych preferuje raczej nieco bardziej grające skrajami zestawy – chodzi o kontur kontrabasu i lotność blach perkusisty, gdyż Kanadyjczyk tak umiejętnie dozował poziom ich ukulturalniania, aby nie brakowało ani masy nadmuchanym skrzypcom, ani dobrej sygnatury krawędzi iskrom przeszkadzajek bębniarza. Owszem, na co dzień ten temat posiadanym systemem ustawiłem w nieco mocniej konturowy sposób, jednak to, co pokazał testowy egzemplarz, było jedynie innym spojrzeniem na ten sam materiał, a nie jego ułomnym oddaniem. Skąd taka teoria? Z autopsji, którą opieram o wiele wizyt moich znajomych wskazujących dość wyraźny jak na ich preferencje, rysunek moich prezentacji. Po prostu bardziej stawiają na magię fajnie pokolorowanej i muzyki, niż na jej pełny, dla nich robiący coś na kształt wiwisekcji wgląd w nagranie. Błądzą? Nic z tych rzeczy. To zwyczajna wolność Tomku w swoim domku, z czym z uwagi na całkowicie inny odbiór muzyki przez każdego z nas, nigdy nie staram się dyskutować.
Na przekór siewcom złych wróżb w odniesieniu do tego typu prezentacji w podobny, czyli ciekawie zrealizowany sposób reagowała muzyka rockowa spod znaku formacji Metallica z koncertowym materiałem „S&M”. Tak, traciła na agresji, ale za to dzięki wyartykułowanym przed momentem działaniom przetwornika stawała się bardziej przyjazna dla słuchacza. Na swoją obronę nadal kiedy było trzeba, uderzała mnie feerią zamierzonych, często bolesnych dźwiękowych ekstremów, jednakże nigdy nie powodujących wypadania plomb z zębów. Atak, masa i koncertowy rozmach z rozmiarami rozgrywających się wydarzeń były na dobrym poziomie, z tą tylko różnicą, że z tendencją do pokazywania ich w nieco przyjaźniejszy naszym uszom sposób. Ale żeby nie było. Mimo całej Meitner-owej otoczki sonicznej bez jakiegokolwiek naciągania faktów, ów koncert bez problemu zapewnił mi pełen set znanych z innych prezentacji doznań, ze zmęczeniem w końcowej fazie odsłuchów dwóch krążków ciurkiem, włącznie.
Kończąc ten test, wspomnę jeszcze o elektronice. Ta wbrew pozorom również bez najmniejszych problemów epatowała ekspresją, jednakże dla mnie mogłaby być znacznie dosadniejsza w przenikliwości i brzmieniowej twardości. Niestety startowa, czyli pokazująca jeden do jednego działanie danego komponentu na tle posiadanego zestawu, konfiguracja na to nie pozwalała. Dlatego też chcąc sprawdzić, na ile da się te realia zmienić, nie omieszkałem dokonać roszady kablowej. W efekcie temat fajnie ewaluował w oczekiwaną stronę. Co prawda nie w spektakularne ekstremum, ale wynik pozwalał na spokojne uznanie tego podejścia za dobre. Nie wybitne, jednak w pełni satysfakcjonujące. Owszem, zawsze można lepiej, co udowodnił test wspomnianego flagowca EM Labs DV2, wskazując większą energię i rozdzielczość każdego z podzakresów. Niestety będzie to okupione sporymi, często nie do przeskoczenia przez wielu miłośników muzyki kosztami. To niesprawiedliwe? Być może, ale takie jest życie i nic na to nie poradzimy, co chcąc uniknąć konfiguracyjnej wpadki, zmusza nas do określenia swoich preferencji muzycznych.

Kończąc przygodę z ocenianym przetwornikiem D/A, przypomnę, iż nabywając kanadyjską zabawkę, wybieramy drogę przez w znakomitej większości, przyjemny dla ucha świat muzyki. Bez wycieczek w stronę bolesnego ekstremum, jednak po umiejętnej konfiguracji dobrze naświetlający prezentowaną w danym momencie twórczość. Owszem, w stosunku do ciężkiego rocka i elektronicznego szaleństwa ta stawiająca na uduchowienie świata dźwięku będzie miała znacznie większą szansę ocierać się nawet o stan wewnętrznej ekstazy, jednak nie rozpatrywałbym tego jako zło, tylko pewien ważny podczas doboru reszty toru, konfiguracyjny aspekt. Przecież słuchając muzyki z nastawieniem na zamierzone chłonięcie jej niedoskonałości realizatorskiej, nikt nie pokusi się o zakup urządzenia z zapisanym w jego kodzie DNA uprzyjemnieniem projekcji. To jest audio-elementarz i jeśli się do niego nie stosujemy, sami jesteśmy sobie winni. Komu zatem dedykowałbym Meitner-a MA-3? Bez względu na fakt bardzo polaryzujących nasze hobby określeń, oczywiście bez jakichkolwiek wycieczek osobistych, raczej melomanom, aniżeli audiofilom. Zbyt ogólna dedykacja? Spokojnie. Jestem wręcz przekonany, że każdy z Was dokładnie wie, z kim się utożsamia.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II, Gauder Akustik Berlina RC-11
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Theriaa

Dystrybucja: Dwa kanały
Cena: 47 900 PLN

Dane techniczne
▪ Wejścia cyfrowe:
– AES/EBU, S/PDIF coaxial, TOSLINK (optical) – obsługa do 24 bitów / 192 kHz i DSD
– USB Audio (typ B) obsługa także 2xDSD, DXD (352 / 384kHz) oraz pełne dekodowanie MQA®
– Ethernet (RJ45) obsługa pełnego dekodowania MQA®
▪ Wyjścia analogowe stereo: XLR, RCA
▪ Napięcie wyjściowe: 4.36V (+15.0dBu) XLR, 2.19V (+9.0dBu) RCA
▪ Impedancja wyjściowa: 300 Ω(XLR), 150 Ω(RCA)
▪ Pobór mocy: maks. 50W
▪ Wymiary (S x G x W): 435 x 400 x 92 mm
▪ Waga: 7,43 kg