Opinia 1
Szerokopasmowy dostępu do Internetu to obecnie standard, do którego nie tylko zdążyliśmy się przyzwyczaić, ale i wręcz spodziewać niemalże wszędzie, gdzie tylko się udamy. Jego nawet chwilowy brak np. w leśnych, bądź górskich okolicznościach przyrody u słabszych emocjonalnie jednostek wywołuje jeśli nie głębokie stany lękowe, to przynajmniej lekką dezorientację. No bo jak to, nie da się podzielić ze światem zdjęciem wypatrzonej jagódki, grzybka, bądź malowniczym widoczkiem z nami (dziubek na selfiaku być musi), lub bez nas? Dodatkowo swoje przysłowiowe trzy grosze dorzuciła pandemia, dzięki której do Internetu przeniosły się nie tylko praca i nauka, ale telewizja, zakupy a w niektórych przypadkach również i życie towarzyskie. Warto jednak pamiętać, iż nas – audiofilów, w owej cyfrowej „chmurze” najbardziej interesuje muzyka, czyli wszelakiej maści serwisy streamingowe i sklepy oferujące swoje zasoby właśnie w formie cyfrowej. Po co bowiem zagracać horrendalnie drogie metry własnego e-M, skoro wszystko jest praktycznie nawet nie na wyciągnięcie ręki, co na jedno kliknięcie. Krótko mówiąc słuchamy tego co i kiedy tylko chcemy. Proste? Proste. Chyba, że akurat net się tnie, bo coś na łączach nie styka, grająca za ściana progenitura „wysyciła łącze”, sama platforma streamingowa boryka się miejmy nadzieję przejściowymi problemami, lub nie daj Bóg nasz ulubiony artysta raczył był strzelić focha i usunąć swoją dotychczasową radosną twórczość z subskrybowanego przez nas serwisu. Możliwe? Jak najbardziej. Zamiast jednak załamywać ręce i z lękiem patrzeć w przyszłość można zapewnić sobie nie tylko spokój i pewną niezależność, co również pełen komfort (bez)obsługi decydując się na własny, możliwie pojemny magazyn na wspomniany kontent. I tu na scenę wkracza nasz dzisiejszy gość, czyli 10TB dysk Silent Angel Expander E1, którego pojawienie w naszej redakcji zawdzięczamy wrocławskiemu Audio Atelier.
Jak sami Państwo widzicie obudowa Expandera E1 jest szczelnie zamkniętym masywnym aluminiowym profilem utrzymanym w szaro tytanowej kolorystyce, usadowionym na czterech toczonych, antywibracyjnych nóżkach. Sam dysk umieszczony jest w dedykowanym, antywibracyjnym nie tyle standardowym „komputerowym” koszu, co specjalnym, zawieszonym na czterech odsprzęgających go od podstawy kolumnach, redukujących wibracje „szpilkach” i solidną kilkumilimetrową pokrywą łożu. Ta dość finezyjna konstrukcja pozwoliła obniżyć głośność pracy dysku poniżej poziomu 26dB. Ponadto wydzielenie zasilania poza tor USB zapewnia mniej interferencji zakłócających komunikację z odbiornikiem. Samo zasilanie w wersji firmowej zrealizowano na standardowym „laptopowym” zasilaczu 12V/1A, choć tak rozsądek, jak i praktyka wskazują, że jeśli jest ku temu sposobność lepiej zdecydować się na układ liniowy, jak daleko nie szukając Forester F2.
Jedyną ozdobą jest ulokowany na płycie górnej firmowy logotyp a na froncie o pracy urządzenia informuje nas niewielka dioda zlokalizowana w okolicach prawego dolnego rogu. Zdecydowanie więcej dzieje się na ścianie tylnej, gdzie znajdziemy port USB 3.0, gniazdo zasilające DC 5.5×2,5mm i włącznik główny. Mamy zatem do czynienia z dyskiem USB a nie jak to zwykle w przypadku tzw. NAS-ów bywa sieciowym – komunikującym się z otoczeniem poprzez Ethernet. Co z tego wynika? Dla przeciętnego użytkownika głównie to, że do pełni szczęścia nie będzie potrzebował (oczywiście oprócz wyposażonego w złącze USB streamera) dodatkowych akcesoriów, czyli m.in. switcha (N8 Pro, N8), czy też odpowiednio wyrafinowanych kabli Ethernet. O zabawie w wybór dedykowanego serwera UPnP itd. nawet nie wspominając. Ba, śmiało można uznać, iż jest to również idealna propozycja dla wszystkich ascetycznie podchodzących do tematu złotouchych sióstr i braci w wierze, którzy łączność Wi-Fi zostawiają za drzwiami swoich audiofilskich samotni i nieco rezygnując z wygody wolą, jak to drzewiej bywało, wyboru materiału do odsłuchu dokonywać przy pomocy pilota, bądź wręcz przycisków na froncie odtwarzacza, mozolnie przekopując się przez drzewa katalogów.
Przechodząc do sekcji poświęconej brzmieniu naszego dzisiejszego bohatera pozwolę sobie podzielić ją na dwie części. Pierwszą dotyczącą niejako dźwięków „własnych” i drugą już właściwą – z reprodukcji zgromadzonego na nim materiału. Powód wydaje się dość oczywisty, gdyż o ile wszelakiej maści infrastrukturę sieciową, czyli ww. NAS-y, m.in. z racji obsługi zdalnej, jesteśmy w stanie wyekspediować poza pomieszczenie odsłuchowe, a tym samym kultura ich pracy (vide szum wiatraków, czy nawet dzwonienie obudów) ma znaczenie bądź to drugorzędne, bądź wręcz pomijalne. A propozycji Silent Angela zbyt daleko od streamera nie odsuniemy, więc chciał, nie chciał będziemy skazani na jego obecność w polu naszego widzenia/słyszenia. Całe szczęście producent zdając sobie z tego sprawę osiągnął na tyle satysfakcjonujące rezultaty, że o ile przy kopiowaniu złożonego i sporo „ważącego” kontentu dosłownie przytykając ucho do obudowy coś tam jesteśmy w stanie usłyszeć, to już podczas normalnej pracy, czyli odtwarzania zgromadzonego na dysku materiału Expander okazuje się równie hałaśliwy co urozmaicające nasz krajobraz eratyki, czyli milczy jak zaklęty. Oczywiście o ile skupimy się na dźwiękach przez niego generowanych, gdyż swoją zawartością dzieli się po pierwsze zaskakująco ochoczo i szybko (choć oparto go na jednostce talerzowej a nie SSD) a po drugie bezgłośnie.
I w tym momencie płynnie przechodzimy do drugiego, już właściwego etapu, gdzie na playliście nie mogło zabraknąć nagranego w jednym z „najcichszych” studiów – belgijskim Galaxy niezwykle nastrojowego i zarazem minimalistycznego „From Heaven on Earth – Lute Music from Kremsmunster Abbey” Huberta Hoffmanna. Chodziło mi bowiem o empiryczną weryfikację, czy nawet przy niewielkich poziomach głośności coś (w domyśle tytułowy dysk) będzie w stanie zakłócić muzyczną kontemplację. I? Test zdany celująco, gdyż o obecności Silent Angela świadczyła jedynie niewielka dioda a sama muzyka czarowała spokojem, rozdzielczością i godną certyfikatu Vantablack czernią. Od razu zatem możemy z listy ewentualnych anomalii skreślić wszelakiej maści pasożytnicze artefakty w stylu szumów, ziarnistości, czy też semi-transparentnej mory degradującej holografię przekazu. Konfabulacja? Bynajmniej, wystarczy bowiem wziąć dowolny „cywilny” 2,5” dysk USB czerpiący zasilanie z gniazda odtwarzacza (na podorędziu miałem 3 dyski WD Elements Portable o pojemnościach od 500MB do 2TB), by bardzo szybko okazało się, że do dźwięku zakradła się jakaś dziwna nerwowość, najwyższe tony straciły nieco blasku a całość podana jest z zastanawiająco mniejsza energią w porównaniu do tego, do czego zdążył przyzwyczaić nas Expander E1. Dla pewności sięgnąłem jeszcze po pełnowymiarowy, wyposażony we własne zasilanie dysk 500GB LaCie, jednak jego kultura pracy (a raczej jej brak) zdyskwalifikowała go już po kilku utworach.
Bądźmy jednak szczerzy i spójrzmy prawdzie w oczy – może i lutnia wdzięcznym instrumentem jest, jednak skala jej dynamicznych możliwości jest nader ograniczona. Dlatego też po wyrafinowanych plumkaniach czym prędzej do kolejki dodałem dramatycznie inny repertuar, czyli przepełniony elektroniką, krzykami i metalowym, acz niepozbawionym melodyki diabelsko szybkim łojeniem – „I, the Mask” In Flames. Jak się z pewnością Państwo domyślacie nie był to album, którego można, czy wręcz należałoby słuchać w nabożnym skupieniu i na oscylujących w okolicach teatralnego szeptu poziomach głośności. O nie. Tu gałka głośności niebezpiecznie zbliża się do granicy zdrowego rozsądku wzbudzając złowrogie spojrzenia domowników i perspektywę rekompensaty uporczywego zakłócania spokoju bogu ducha winnym sąsiadom. Czego się jednak nie robi, żeby możliwie dokładnie zweryfikować walory testowanego komponentu. Jednak nawet przy iście koncertowych poziomach głośności niczego niepokojącego (pomijając powyższe zagrożenia) nie odnotowałem. Zarówno wgląd w nagranie, jak i separacja poszczególnych partii były na bardzo wysokim poziomie, dynamika, szczególnie ta w odsłonie makro-, co i rusz próbowała urwać tę część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. a mi nie pozostało nic innego jak tylko rytmicznie potrząsać czerepem, który już dawno zapomniał o uprawniającym do headbangingu owłosieniu. Mucha nie siada.
Może Silent Angel Expander E1 ustępuje pod względem funkcjonalności klasycznym, komunikującym się po „skrętce” konkurentom, może jest droższy od „cywilnych” zewnętrznych dysków USB o podobnej pojemności, jednak o ile tylko głównym kryterium jakim kierujemy się podczas kompletowania naszego systemu audio jest jakość dźwięku, to sugeruję choćby przez dłuższą chwilę zastanowić się nad może nie tyle nabyciem, co choćby weekendowym przetestowaniem. I dopiero wtedy udzielić sobie samemu odpowiedzi na pytanie, czy warto rozważyć taki zakup i by mieć pod ręką całą swoją plikotekę niezależnie od tego, czy w danym momencie, siedząc w ulubionym fotelu dostęp do Internetu mieć będziemy, czy też nie.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Franc Audio Accessories Ceramic Disc TH + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones; Accuphase P-7500
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Każdy, nawet stroniący od obcowania z muzyką z plików osobnik wie, że jeśli nie korzysta się z dedykowanych platform stremingowych, gdzieś tę muzykę trzeba magazynować. I gdy wydawałoby się, iż jest to swoisty elementarz, gdyż wystarczy zakupić stosowny twardy dysk, temat wiąże się z rozwiązaniem kilku problemów. Przecież wiadomym jest, iż produkt produktowi nie równy i zawsze mamy jakiś wybór. Czy to cenowy, w kwestii trwałości, czy również jakościowy, czy też dotyczący zaawansowania technicznego danego dysku. Dlatego też gdy nadarzyła się okazja sprawdzenia z czym to się je – w sensie porównania posiadanego przeze mnie jakiegoś stareńkiego twardziela z najnowszą propozycją mocnego gracza w zagadnieniach około-plikowych, nie było innej możliwości, jak podjąć rzuconą nam rękawicę. Takim to sposobem po testach streamera Rhein Z1, zasilacza liniowego Forester F2 oraz switcha ethernet-owego N8 PRO, w dzisiejszym starciu spojrzymy na występy dedykowanego tej serii produktów, tym razem twardego dysku Expander E1 dystrybuowanej przez wrocławski Audio Atelier, azjatyckiej marki Silent Angel.
Jak można się spodziewać, jeśli coś ma wizualnie korelować z kilkoma innym produktami, swoją aparycją powinno choćby w zbliżony sposób do nich nawiązywać. Tak też oczywiście jest tym razem. To mniej więcej podobnej wielości do reszty rodziny, zaoblony na rogach nieduży blok aluminium. Na jego froncie znajduje się jedynie dioda sygnalizująca pracę dysku, zaś na rewersie również bez zbędnego szaleństwa znajdziemy trzy najistotniejsze dla jego bytu funkcje. Chodzi oczywiście o pozwalający podłączyć go do streamera terminal USB, gniazdo zasilania i główny włącznik. Tak prezentujący się produkt posadowiono na czterech niezbyt wysokich stopach. Jeśli chodzi o technikalia, oczywiście najważniejszą informacją jest zastosowany wewnątrz, co mnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu mocno zaintrygowało, bardzo cichy dysk o pojemności 10TB. Miłym dodatkiem startowym jest zestaw podstawowego okablowania urządzenia.
Co ciekawego mogę powiedzieć o naszym bohaterze? Przecież to teoretycznie zwykły dysk jakich wiele na rynku. Być może, jednak jak sygnalizowałem we wstępniaku, w procesie wyciskania z systemu audio walczymy o każdy poprawiający obcowanie z muzyką aspekt. A nasz bohater co najmniej jeden ma zasadniczo lepszy niż mój i wiele wspomnianych na owym rynku. Chodzi o jego zaskakująco cichą pracę mimo posiłkowania się typowym dyskiem talerzowym. Zapewniam, to bardzo istotne, gdyż w momencie opcji podłączenia takiego produktu li tylko po kablu USB jego poziom hałasu staje się nie lada wyzwaniem. Nie raz spotkałem się u znajomego z sytuacją, gdy podczas cichych pasaży muzycznych coś w tle, prawie niesłyszalnie, powiedziałbym, że na poziomie percepcji, ale jednak miauczało. Owszem, do wszystkiego można się przyzwyczaić, jednak nie oszukujmy się, takie artefakty są ewidentnym zakłóceniem, a przecież z nimi walczymy. Osobiście nie byłbym w stanie z tym żyć, dlatego jestem rad, że choćby z racji testu, ale posmakowałem tak zwanej audiofilskiego czarnego tła towarzyszącej mi elektroniki. Jak to przekładało się na muzykę i jak sonicznie wypadło w stosunku do używanego na co dzień NAS-a? Jeśli chodzi o drugą część pytania nie mogę w stu procentach odpowiedzieć, gdyż w teście możliwe było tylko połączenie przez USB, zaś mój domowy bank danych muzycznych wpięty jest w sieć po kablu LAN, gdyż ma tylko taka opcję. Niemniej jednak po USB w moim odczuciu było nieco lepiej. Pewnie z uwagi na zastosowanie lepszego kabla lub bardziej dopracowanego wejścia w streramerze – przecież tytułowy dysk jest dedykowany uczestniczącemu w teście źródłu plikowemu SA Rhein Z1, ale muszę bez bicia przyznać, że było lepiej. Natomiast w odpowiedzi na pierwszy anons powiem tak. Temat jest bardzo istotny w momencie słuchania cicho i do tego w nocy, co notabene często robię. Poziom szumu tła jest tak niski, że słyszę prawie budzące się ze snu nietoperze, co podczas wsłuchiwania się w muzykę nagraną na żywo z jej najdrobniejszymi niuansami jest nie lada wyzwaniem dla systemu. Na szczęście rzeczony dysk milczał jak grób i bez przeszkód mogłem zaliczać nie tylko sesje rockowe z najnowszym krążkiem AC/DC „Power Up” w jednej z ról, ale również takie projekty muzyczne jak najnowsza produkcja panów Oleś Brothers z Piotrem Orzechowskim „Waterfall”. Po co przywołałem muzykę rockową? Celowo, gdyż w momencie posiadania szumiącego dysku byłbym skazany tylko na taką. Lubię tę „okołoprądową” formację, bo się na niej wychowałem, jednak nie samym rockiem człowiek żyje i gdy ma się swoją samotnię, szkoda nie wykorzystać wczesnej nocy na pobudzanie innych pokładów swej duszy. A wspomniana jazzowa płyta jest idealnym tego przykładem. To jest pewnego rodzaju projekt, a nie lulanie muzycznymi opowieściami, w którym z pozoru wsłuchując się w wolne, na pierwszy rzut ucha dalekie od siebie w sensie rozmowy przebiegi nutowe, po wejściu w tworzony przez muzyków nierealny świat rozumiemy nie tylko ich intencje, ale widzimy ich wysublimowane rozumienie się na wzajem. Niestety przy jakimkolwiek zewnętrznym przydźwięku – nawet chwilowym i sporadycznym – łatwo jest wypaść z transu, tracąc w ten sposób wątek, dlatego też nasz bohater, z wyglądu niepozorny, ale za to w działaniu bezbłędny w takim przypadku nie tylko wydaje się, ale zapewniam Was, okazał się być niezbędnym do utrzymania w napięciu odpowiedniego stanu ducha. Szacun.
Gdy doszliśmy do akapitu wieńczącego ten test, jestem zobligowany zebrać przytoczone w teście myśli w jedną całość i coś komuś zalecić. Niestety rozprawiamy o dość prostym urządzeniu, dlatego nie będę się sztucznie rozpisywał, tylko powiem, iż w swoim systemie – jeśli na stałe przejdę na słuchanie muzyki z plików (na razie czynię to bardzo sporadycznie) – nie widzę innej opcji, jak nabycie niepozornego Silent Angel-a. Powód? Banalny. Jest przyjazny dla oka, co pozwala postawić go pośród użytkowanej elektroniki i dźwięki temu zastosować najlepszy kabel połączeniowy na jaki nas stać, a chyba najważniejsze, że nie hałasuje, pozwalając nam zatracić się w słuchanej muzyce. Komu poleciłbym ten produkt? To chyba jasne – wszystkim bez wyjątku. Czy, dlatego, że to jedyna ciekawa propozycja w świecie audio? Z pewnością nie, ale tę poznałem od podszewki i dlatego z szczerze polecam.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition, Klipsch Horn AK6 75 TH Anniversary
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: Solid Tech Hybrid
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Audio Atelier
Producent: Silent Angel
Cena: 9 199 PLN
Dane techniczne
– Pojemność: 10 TB
– Zasilanie: (DC) 12V/1A max.
– Zużycie energii: 12W max.
– Interfejs: USB3.0 Typ-B, złącze żeńskie
– Wymiary (S x W x G): 200 x 76 x 200 mm
– Waga (netto): 2.5 kg
Najnowsze komentarze