Opinia 1
Patrząc na moją recenzencką profesję z perspektywy przekroju pojawiających się na naszych łamach, dość drogich komponentów i chcąc być odpowiedzialnym za to co robię, zawsze staram się podchodzić do testów z tak zwaną zimną głową. Dlaczego? Choćby dlatego, żeby w przypadku zaskakująco pozytywnego wyniku testu nie popaść w niekontrolowaną euforię. Jak sobie z tym radzę? Otóż utrzymać takie zdroworozsądkowe podejście do tematu znacznie ułatwia mi będący karmą naszej zabawy ustalony na starcie projektu Sondrebels i przez lata z sukcesami realizowany status zajmowania się konstrukcjami z segmentu tak zwanego High Endu. Jednak myliłby się ten, kto twierdziłby, że po latach popadłem w pewnego rodzaju rutynę. O co chodzi? Otóż cena ceną, do jej wysokich poziomów zdążyłem się już przyzwyczaić, jednak sprawy przybierają znacznie innego wymiaru, gdy na recenzencki tapet trafia flagowy model danego producenta. W takim przypadku coś we mnie delikatnie pęka. I zapewniam, nie chodzi o ilość zer w cenniku, tylko ekscytację z osobistego spotkania z produktem będącym szczytem osiągnięć danego podmiotu gospodarczego. To naturalnie nie oznacza automatycznego doświadczenia tak zwanego bezwzględnego absolutu, gdyż takowego poza muzyką na żywo niestety nie ma, ale według mnie, bez względu na wszystko, takiemu projektowi należy poświęcić szczególną uwagę. Jaki cel ma powyższe wprowadzenie? Otóż miło mi poinformować, że po serii tańszych i droższych propozycji duńskiego Dynaudio tym razem z wielką przyjemnością zapraszam na kilka akapitów o wartościach sonicznych topowej konstrukcji wspomnianej marki, jakim od kilkunastu już lat jest monumentalny, bo przekraczający wysokość dwóch metrów model Evidence Master, a który z niemałym wysiłkiem logistycznym dostarczył do testu krakowsko-warszawski Nautilus.
Może fotografie tego nie oddają, ale zapewniam niedowiarków, iż mierząc wzrokiem rzeczone kolumny, stojąc w bliskiej odległości od nich w celu osiągnięcia ich szczytu trzeba mocno odchylić głowę do tyłu. To idąc za informacjami producenta osiągające dwieście pięć centymetrów dwie wieże znanego z trylogii „Władca Pierścieni” złowieszczego Saurona. Na szczęście w odróżnieniu od młodszych braci model Evidence Master nie jest monolitem, tylko został podzielony na trzy osobne moduły i diabelsko ciężkie podstawy. Ale jak to bywa, gdy w jednym miejscu coś sobie ułatwiamy, w innym rodzą się co najmniej drobne problemy. Mianowicie podzielenie konstrukcji na kilka części spowodowało rozmnożenie się skrzyń transportowych do dziewięciu sztuk, co automatycznie uniemożliwiło spakowanie obydwu kolumn na raz do busa. Ale nie o problemach logistycznych jest ten materiał, dlatego też przejdźmy do naszych smukłych Dunek. Jak doskonale oddają to fotografie, sposób aplikacji głośników jest wariacją układu d’Appolito, czyli symetryczne ułożenie w stosunku do siebie głośników za oś obierając sekcję wysokotonową. Dlaczego nazwałem to wariacją? Otóż typowy układ wspomnianego amerykańskiego konstruktora opiera się na jednym gwizdku. Tymczasem tytułowe Dynaudio wyposażono w dwie sztuki przetworników najwyższych rejestrów. Ale i to nie jest jeszcze najważniejszą ciekawostką. Bardzo istotnym dla tych konstrukcji jest fakt zaprojektowania zwrotnicy Evidence’ów w ten sposób, aby dwie znajdujące się w bezpośrednim sąsiedztwie wyskokotnówki w zaplanowany sposób znosiły swoje promieniowanie minimalizując w ten sposób szkodliwe według pomysłodawców tego modelu zespołów głośnikowych odbicia od sufitu. To bardzo wyraźnie słychać podczas płynnego wstawania z fotela. Rozprawiając o aparycji Dynek mam same dobre wiadomości. Cały projekt aż kipi od pomysłów na przypodobanie się potencjalnemu klientowi nie tylko wartościami sonicznymi, ale również wyglądem. Dolną i górną skrzynię sekcji niskotonowych od frontu wykończono w czarnym macie z możliwością założenia maskownic, a boczne i tylne ścianki przyozdobiono w wykończony na wysoki połysk ciekawy słój naturalnego forniru. Przybliżając moduł środkowy, mam kolejne pozytywne wieści. Dla przełamania monotonii brązu drewna sekcji basowych przód kubatury śrenio-wyskotonowej ubrano w mogący pochwalić się obłościami na zewnętrznych flankach płat aluminium. Ktoś niezadowolony z takiego kontrastu? Jeśli tak, spieszę zapewnić, iż według mnie już zdjęcia ukazują same zalety takiego rozwiązania, a na żywo efekt się potęguje. Kreśląc kilka zdań o plecach naszych bohaterek ważną informacją jest fakt bycia swoistym centrum dowodzenia, czyli pojemnikiem na pasywną zwrotnicę środkowej skrzyni. Co prawda sygnał od wzmacniacza podłączamy do dolnej, ale idzie on wewnątrz niej do centralnej, a stamtąd po przejściu przez zwrotkę rozchodzi się do kolejnych podzespołów kolumn. Efekt? Plecy są siedziskiem dziesięciu zwór na każdą kolumnę. Przyznam szczerze, w pierwszym kontakcie takie rozwiązanie trochę razi, ale po kilku dniach problematyczny wizualnie efekt zanika, a pojawia się przyświecające każdemu audiofilowi światełko w tunelu w postaci dającej wiele możliwości kreowania ostatecznego dźwięku tak zwanej kabelkologii. Gdy najważniejsze informacje na temat Dynaudio Evidence Master zostały już przekazane, przyszedł czas na istotne z punktu widzenia stabilności konstrukcji podstawy. Te są bardzo ciężkie, zdecydowanie większe od poprzecznego przekroju utrzymywanych w pionie skrzynek, a do tego podparte w czterech narożnych punktach łatwo regulującymi osiągnięcie idealnego pionu kilkukolcowymi stopami. Ktoś zapyta: „Są jakieś mankamenty?”. Teoretycznie nie ma. Chyba że pośród pytających znajdzie się wielbiciel zasilania każdego zakresu pasma przenoszenia z osobna. Niestety dla niego, ale stety dla większości użytkowników konstruktorzy topowego modelu idąc za praktykami w tańszych konstrukcjach postanowili zastosować pojedyncze terminale głośnikowe. Jedni będą rwać włosy z głowy, że pozbawiono ich wyboru, a drudzy będą wdzięczni za rozwiązanie tematu ilości okablowania już podczas projektowania. Co sądzę o tym ja? Sam czasem uskuteczniam kilkukablowe zasilanie kolumn, ale po tym co usłyszałem podczas testu, stwierdzam jednoznacznie, iż Skandynawowie wiedzieli co w kwestii fonii chcą osiągnąć i w stu procentach to osiągnęli. Co konkretnie? O nie, po odpowiedź na to pytanie zapraszam do lektury poniższego tekstu.
Rozpoczynając akapit przybliżający świat muzyki według duńskich kolumn Dynaudio Master Evidence bez najmniejszego naciągania faktów stwierdzam, że w mojej muzycznej oazie dotychczas nie było tak zjawiskowo wypadających konstrukcji. Naturalnie nie oznacza to, że przez te lata panowała tak zwana jakościowa posucha. Wręcz przeciwnie, już kilkukrotnie zetknąłem się z produktem zapierającym dech w piersiach. Jednak jak to zwykle bywa, zawsze w idealnym wpisaniu się w posiadany zestaw większości pretendentów do laurów czy to okablowaniem, czy zmianą jednego z komponentów elektroniki musiałem delikatnie posiadać. Ktoś powie: „Przecież to chleb powszedni zabawy w zaawansowane audio”. Naturalnie i również ja nie widzę w takim obrocie sprawy nic dziwnego, ale z tytułowymi Dunkami w stosunku do wypracowanego przez lata standardu było całkowicie inaczej. Pierwszy raz w osiągnięciu wspaniałego wyniku sonicznego nie potrzebowałam żadnej reakcji typu inny drut sygnałowy, czy sieciowy, tylko pełna synergia od samego startu. Nie wierzycie? Powiem więcej. Mając pod ręką kilka topowych kabli Siltecha Triple Crown przez zdecydowaną większość testu delektowałem się uzyskanym startowym brzmieniem. Brzmieniem angażującym każdy mój zmysł bez jakichkolwiek granic, czarującym mnie rzadko spotykaną spójnością podzakresów i co najważniejsze bardzo równym, czyli unikającym podbijania jakiegokolwiek podzakresu w celu przypodobania się słuchaczowi. To, co wydarzyło się w mojej samotni było podaną ze stoickim spokojem pełnią informacji na bezkresnej we wszystkich wektorach wirtualnej scenie dźwiękowej. Jak wszystko co przywołałem wypadało na przykładach płytowych? Proszę bardzo. Ale zanim wytoczę najcięższe działa zdradzę swoją pierwszą reakcję na temat opisywanych kolumn w zderzeniu z możliwościami posiadanych ISIS-ów. Pewnie się uśmiejecie, ale nie tylko ja, ale również liczni odwiedzający mnie znajomi, w pierwszych chwilach podnosili twierdzenie, iż sięgające sufitu kolumny nie mają basu. Tymczasem on jest, ale pojawia się, gdy wymaga tego materiał muzyczny, a nie jak to robi zdecydowania większość zespołów głośnikowych pompuje go zawsze. Owszem, taka masująca nasze trzewia nieszkodliwa „łuna” wyższego basu może się podobać, ale to jest granie konstruktorów pod publiczkę, czego aspirujące do bycia absolutem produkty przynajmniej powinny, albo najlepiej jak prezentowany model Dynaudio unikać. Przykład? Za każdym razem do tego celu, czyli udowadniania fenomenalnej prezentacji zakresu niskotonowego służyła mi jedna, teoretycznie łatwa do zagrania płyta Leszka Możdżera „Kaczmarek by Możdżer”. Co w niej takiego zjawiskowego? Powiem z przekąsem, że chyba nawet sam artysta na żywo nie słyszał tak referencyjnie wypadających pasaży najniższych akordów w piątym i siódmym utworze. To było na tyle zjawiskowe, że wspomniane frazy zaliczyłem kilkukrotnie. Niby nic szczególnego się nie dzieje. Nasączona majestatycznymi wybrzmieniami muzyka buduje odpowiednie napięcie, ale gdy przychodzi czas na mocniejszy akcent, cztery 20-centymetrowe basowce trzęsą pokojem z pełną fakturą każdej struny. Bez cienia łuny, bez ugładzania, tylko furia idealnie zarysowanych wibracji. Jednym słowem szach mat. Ok. bas zjawiskowy, a co z resztą? Jak to co, również perfekcyjnie. Średnica na tle moich kolumn nieco doświetlona, ale na tyle ciekawie, że nawet w najbardziej ekwilibrystycznych zapisach nutowych barokowej wokalizy z pełnych płuc ani razu nie zakuła mnie w ucho. Powiem więcej, Była nad wyraz gładka, a przy tym odpowiednio wysycona i rozdzielcza. Dlaczego? Otóż kluczem do idealnego zgrania konturowego basu i pełnej informacji, ale przy tym gładkiej średnicy są wysokie tony. Nie, nie są utemperowane, tylko generują je tekstylne kopułki. A to pozwoliło konstruktorom nasączyć przekaz odpowiednią dawką świeżo zawieszonych w eterze międzykolumnowym informacji przy utrzymaniu ich w ryzach płynności. Nie da się? Bynajmniej, czego dowodzą nasze główne bohaterki spotkania. Owszem, na tle wspomagającego moje pochodzące z Austrii Trenner&Friedl berylowego głośnika wysokotnowego czuć było inną ostrość iskierek w blachach perkusistów jazzowych spod znaku ECM, ale zapewniam, nie była to w najmniejszym stopniu degradacja pakietu informacji, tylko nieco inne pokazanie ich w domenie przenikliwości, co dosłownie po kilku srebrnych krążkach stawało się całkowicie niezauważalne, a czasem o dziwo nawet lepiej przeze mnie odbierane. Zatem, czy będące punktem zapalnym spotkanie Dynaudio Evidence Master miały jakieś wady? Według mnie, kochającego gładkie, pozbawione natarczywości, można nawet powiedzieć lubiącego delikatne granie nie. Ale zaznaczam, osobiście preferuję spokój w muzyce, od czego orędownicy muzycznego buntu raczej stronią, co samoistnie może powodować u nich odruch kręcenia nosem z powodu zbyt szlachetnej prezentacji świata muzyki. Ale po raz kolejny zapewniam, nie będzie to spowodowane jakością prezentowanego dźwięku, tylko odmienną od oczekiwanej estetyką, a to jest wielka różnica.
Zbierając się do napisania puenty tego odcinka testowego jeszcze raz przeczytałem wiele argumentów za i ani jednego, no może w końcówce jeden przeciw, ocenianym kolumnom i szczerze powiedziawszy poczułem delikatny lęk przed posądzeniem mnie o drukowanie meczu. Jednak bez względu na fakt takiego, czy innego odbioru moich spostrzeżeń z całą stanowczością podtrzymuję wszystko co w poprzednim akapicie wyartykułowałem. To naturalnie w zależności od towarzyszącej elektroniki będzie lekko ewaluować, jednak nie zmienia to faktu, że ewentualna przygoda testowa każdego z Was będzie raczej przygodą życia aniżeli czasem straconym. Czy są to kolumny dla każdego? Zachowawczo powiem prawie. A prawie dlatego, że ewentualny niezadowolony w zderzeniu z muzyką będzie oczekiwać kolejnej wojny światowej, a nie wkraczania w świat jej ducha. Naturalnie w takich potrzebach nie ma nic złego, ale jestem dziwnie przekonany, że nawet ci pragnący jazdy bez trzymanki bez problemu docenią wyrafinowanie mocno przewartościowujących moje postrzeganie idealne zestrojonych zespołów Dynaudio Evidence Master.
Jacek Pazio
Opinia 2
Przygodę z audiofilskimi, kultowymi „drapaczami chmur”, czyli z serią Evidence Dynaudio, rozpoczęliśmy ponad trzy lata temu od modelu Platinum. Środek zimy, śnieg, ciemno, że oko wykol i mrożąca krew w żyłach ekwilibrystyka z ponad stukilogramowymi i blisko dwumetrowymi kolosami na śliskich jak diabli schodach bynajmniej nie zniechęciły nas do ich aplikacji w naszym oktagonalnym OPOS-ie (Oficjalnym Pokoju Odsłuchowym Soundrebels) a wspominając powyższe atrakcje natury logistycznej cały czas utwierdzamy się w przekonaniu, że tak do końca to całkiem normalni nie byliśmy, nie jesteśmy, i pewnie być nie będziemy, bo i po co. Grunt, że wzbogaciliśmy redakcyjne portfolio o recenzję konstrukcji, których w większości przypadków można posłuchać co najwyżej na wystawach w stylu rodzimego Audio Video Show czy monachijskiego High Endu. Krótko mówiąc temat uznaliśmy za zaliczony. Tymczasem, zrządzeniem przewrotnego losu, w kwietniu krakowsko-warszawski Nautilus – dystrybutor marki, był łaskaw zaprezentować w stolicy, plasujący się oczko wyżej w firmowym rankingu, a więc zarazem topowy model Evidence Master. Wiedzeni wrodzoną ciekawością nie omieszkaliśmy się wtenczas pojawić, co z resztą niemalże na żywo relacjonowaliśmy i na własne uszy przekonać się, iż różnica pomiędzy oboma modelami w pełni odnajduje uzasadnienie w różnicy pomiędzy ich cenami. W dodatku mieliśmy na uwadze, iż dalekie od ideału hotelowe wnętrza nie pozwalały w pełni rozwinąć skrzydeł duńskim flagowcom, więc korzystając z okazji postanowiliśmy nakłonić ekipę Nautilusa, by zbytnio nie spieszyła się z zabieraniem do Krakowa dopiero co przywiezionych kolumn. Najwidoczniej nasze argumenty trafiły na podatny grunt, gdyż jeśli czytacie Państwo te słowa, to znak, iż koniec końców Dynaudio Evidence Master stanęły w naszej audiofilskiej samotni a my możemy się z Wami podzielić własnymi – nausznymi wrażeniami poczynionymi w znanych i kontrolowanych warunkach, co też niniejszym czynimy.
Wbrew pozorom, w przeciwieństwie do swojego zajmującego niższy podest podium rodzeństwa, większe i zarazem cięższe Mastery okazały się zdecydowanie mniej absorbujące pod względem logistycznym. Dziwne? Otóż niekoniecznie, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż Platinumy dostarczane są w pojedynczych skrzyniach – kolumny stanowią całość a jedynie cokoły na czas transportu należy odkręcić, natomiast Mastery do szczęśliwego nabywcy docierają nie w dwóch a w siedmiu ok. 70 kg drewnianych skrzyniach, z których w jednej mamy masywne cokoły a w pozostałych sześciu moduły nisko i średnio-wysokotonowe. A przepraszam, zapomniałbym o jeszcze dwóch mniejszych – z akcesoriami montażowymi i ozdobnymi boczkami. Noszenia niby robi się nieco więcej, za to kręgosłup już tak bardzo nie trzeszczy jak przy Platinumach. Z resztą co ja będę opowiadał, skoro wszystko, nie tyle czarno na białym, co w kolorze możecie Państwo obejrzeć w sesji z ich unboxingu.
Po wypakowaniu całość skręca się i składa na tyle intuicyjnie, że na dobrą sprawę spokojnie można poradzić sobie we dwóch chłopa, choć obecność dodatkowej, bądź nawet dwóch par rąk, szczególnie przy aplikacji górnych modułów basowych może okazać się wielce pomocna. Potem poszczególne sekcje wystarczy ze sobą spiąć elektrycznie z użyciem dedykowanych zworek wykonanych z zakonfekcjonowanych biżuteryjnymi WBT-ami przewodów Van den Hul The WIND Mk II HYBRID.
Centralnie umieszczona, pyszniąca się masywnym, wykonanym w technologii CNC, litym aluminiowym frontem, sekcja średnio – wysokotonowa mieści po dwa (najlepsze) głośniki średniotonowe Dynaudio z membranami MSP (polimer magnezowo-krzemianowy), oraz dwie starannie sparowane, idealnie dopasowane do nich legendarne kopułki wysokotonowe z powlekanymi membranami Esotar. Ponadto, tuż za tylną ścianką wygospodarowano zamkniętą, dedykowaną układom zwrotnicy komorę. Górne i dolne moduły to już domena 20 cm basowców (po dwa na skrzynię) wspomaganych świetnie zestrojonymi – zupełnie niesłyszalnymi, kanałami basrefleks umieszczonymi na ścianach tylnych.
O ile zdobiące aluminiowy płat zdublowane tweetery i mid-woofery cały czas pozostają na widoku, to już sekcje niskotonowe wyposażono w zdejmowane maskownice. I w tym momencie można byłoby skończyć opis aparycji dzisiejszych bohaterek, gdyby coś mnie nie podkusiło do ściągnięcia ww. tekstylnych osłon. No i ręce z szelestem mi opadły. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. Tytułowe Dynaudio wyglądają jak przysłowiowe milion dolców, jednak wyglądają tak z odległości kilku metrów z założonymi maskownicami. Bowiem gdy je (znaczy się maskownice) zdejmiemy, naszym oczom ukaże się dość kuriozalny, a przy tym wysoce nieestetyczny widok otworów na kołki owe maskownice przytrzymujące. Ja rozumiem coś takiego na pułapie tysiąca, no dobrze trzech tysięcy PLN za parę, przy 5 kPLN już kręciłbym nosem, przy 10 kPLN ciężko zastanawiał po jakie licho konstruktor postanowił oszpecić swoje dzieło, jednak przy blisko 400 (słownie czterystu) tysiącach PLN zamiast pomstować na czym świat stoi jest mi po prostu cholernie przykro. Tak zupełnie po ludzku i bez najmniejszego śladu złośliwości przykro, że ktoś przyszedł jedynie do pracy a nie pracować i zamiast uszanować skądinąd fenomenalny projekt plastyczny, o zmyśle estetyki odbiorcy nawet nie wspominając, odwalił masakryczne bumelanctwo. Przecież jak się nie wiedziało, co z owymi nieszczęsnymi maskownicami począć wystarczyło spytać się kolegów odpowiedzialnych za po wielokroć tańsze modele X34, czy X44 z serii Excite, którzy z owym zagadnieniem sobie jakoś poradzili. Nie chciałbym w tym momencie ze swoimi przypuszczeniami zabrnąć zbyt daleko, ale tak na dobrą sprawę całość zalatuje świadomym działaniem na szkodę pracodawcy, czyli mówiąc bez ogródek dywersją. No dobrze, wyżaliłem się, odreagowałem i możemy już na spokojnie kontynuować recenzję. Chociaż nie, jeszcze jedno. Będzie mała odezwa:
– Szanowna ekipo Dynaudio. Jeśli niniejsza epistoła do Was dotrze zastanówcie się proszę, czy nie dałoby się, nawet jako płatnej opcji, wprowadzić „bezmaskownicowej” wersji Evidence Master, czyli takiej, w której sekcje niskotonowe nie byłyby oszpecane otworami montażowymi. W ramach motywacji polecam odsłuch Waszych kolumn z i bez wspomnianych „upiększaczy” a sprawa powinna stać się jasna jak słońce, które tego lata tak szczodrze obdarza nas swoimi promieniami.
Przechodząc do części poświęconej brzmieniu niejako na starcie proponowałbym zapomnienie, bądź wyzbycie się wszelakich stereotypów, jakie do tej Państwu z Dynaudio „życzliwie” podsuwano. A to że „bas gumowaty”, a to że ciemne – z „oszczędną górą” i inne tego typu bajki z mchu i paproci. Po dokonaniu takiego swoistego katharsis będzie Wam po prostu łatwiej zmierzyć się z absolutem, który Evidence Master serwują. Uczciwie przyznam, iż dla osób niemających do czynienia z kolumnami z tego jakże absurdalnego dla przeciętnego odbiorcy pułapu cenowego pierwszy z nimi kontakt może doprowadzić do lekkiej konsternacji połączonej z uczuciem zagubienia, czy wręcz niedowierzania. Warto bowiem mieć świadomość obcowania z rasowym High Endem i to w jego najbardziej ekstremalnej postaci, gdzie „dobrze” oznacza sromotną porażkę i totalne fiasko. Krótko mówiąc jeśli spróbujecie wyobrazić sobie własne, słyszane dotychczas, bądź jednie urojone, nieraz zupełnie ze sobą sprzeczne, referencje to połączcie je w jedną, nierozerwalną całość i … to właśnie będzie właściwy punkt wyjścia do świadomych odsłuchów.
Dynaudio Evidence Master grają bowiem dźwiękiem, pod względem skali i wolumenu będącym w pełni adekwatnym do ich gabarytów a zarazem, jeśli chodzi o holografię i kreowanie sceny typowo monitorowym. Mamy zatem fenomenalną, pełnopasmową dynamikę i motorykę, nisko schodzący, świetnie kontrolowany i zróżnicowany bas a to wszystko przy zupełnie „nienamierzalnych” źródłach ich generowania. Robi się ciekawie? A przecież to dopiero początek. Jeśli bowiem mowa o „wielkości” to też jest niestandardowo, gdyż utarło się uważać, iż duże kolumny grają dużym dźwiękiem a tym samym chcąc zachować właściwe proporcje, przynajmniej w ramach kreowanego spektaklu, mają tendencję do powiększania źródeł pozornych. Tymczasem Dynki zachowując rozmiarówkę zgodną z oryginałem swą wielkość udowadniają powierzchnią, choć zdecydowanie trafniejszym określeniem byłoby kubaturą reprodukowanej sceny i skali dynamiki w jakiej zdolne są poruszać się z wrodzonym wdziękiem. W dodatku bas odzywa się wyłącznie wtedy, gdy rzeczywiście na materiale źródłowym został zarejestrowany. W związku z powyższym w porównaniu z konkurencją nieco ten fragment pasma podbijającą mogą początkowo wydawać się wręcz zachowawcze, lecz gdy tylko zachodzi ku temu potrzeba najniższe tony odzywają się z iście niszczycielską, kontrolowaną z niezwykłą precyzją, siłą. Bez trudu można rozróżnić „konsystencję” basu syntetycznego – wygenerowanego na komputerowej konsoli, od powstałego na skutek szarpnięcia struny, czy też pociągnięcia po niej smykiem. I dlatego też tyle frajdy dawało mi porównywanie i wyłapywanie smaczków na tak pozornie różnych nagraniach, jak „Blow Up” Isao Suzuki Trio & Isao Suzuki Quartet, czy „Khmer” Nilsa Pettera Molværa. W rezultacie stawiając bok Masterów większość dostępnej na rynku konkurencji można dojść do wniosku, iż ktoś usilnie stara się wciskać nam dźwięk nie tyle reprodukowany, co ewidentnie „zrobiony” (w pejoratywnym tego słowa znaczeniu) i bynajmniej nie mam w tym momencie na myśli Dynaudio. Zaskoczeni? My z pewnością i to w dodatku bardzo miło, bo patrząc na opinie krążące po sieci, to właśnie duńskim kolumnom przypisywane jest zbytnie podkolorowywanie i ubarwianie przekazu. Tymczasem niezależnie od tego, czy w odtwarzaczu lądował krążek z referencyjnym a zarazem minimalistycznym materiałem w stylu „From Heaven on Earth – Lute Music from Kremsmunster Abbey” Huberta Hoffmanna, czy do mikrofonów dorwała się ekipa Five Finger Death Punch, by na „The Wrong Side Of Heaven And The Righteous Side Of Hell, Volume 1” wykrzyczeć swoje niezadowolenie z obecnego stanu rzeczy, nie sposób było się do czegokolwiek przyczepić. Serio, serio. Co jakiś czas wymieniliśmy się z Jackiem spostrzeżeniami i pomimo dość znacznie różniących się naszych muzycznych gustów zgodnie musieliśmy przyznać, iż tym razem spokojnie możemy zrezygnować z wyrażeń „ xxx jest świetny, ale …”, bo nie ma żadnego „ale”. Po prostu wszystko jest nie tylko na najwyższym poziomie, lecz skomponowane tak, by siadając przed tytułowymi „dwiema wieżami” mieć świadomość obcowania z absolutem i tym samym móc się zaliczyć do niezwykle elitarnego grona najszczęśliwszych ludzi na błękitnej planecie.
Kolejną cechą, o której uznałem iż wspomnę dopiero w ramach puenty, czyli na samym końcu, jest niezbyt przydatna recenzentom, lecz zarazem niezwykle pożądana dla docelowej klienteli, łatwość odbioru i na dłuższą metę uzależnienie od tegoż zjawiska. Topowe Dynaudio po prostu niespecjalnie chcą poddawać się analizie w zamian za to oferując nieprzyzwoicie wręcz koherentny, homogeniczny, organiczny i … skończony dźwięk. Bez najmniejszego wysiłku, czy też oznak odciśnięcia własnego piętna, po prostu grają muzykę a nam nie pozostaje nic innego jak tylko możliwie często im na to pozwalać.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Nautilus / Dynaudio
Cena: od 396 900 PLN para (kolory „black piano” i „rosewood HG” są droższe o 19%)
Dane techniczne
Efektywność: 92 dB
Moc: 600 W
Impedancja: 4 Ω
Wykorzystane przetworniki:
– wysokotonowe: 2 x 28 mm Esotar
– średniotonowe: 2 x 15 cm MSP
– basowe: 4 x 20 cm MSP
Zwrotnica: 1-rzędu, 3 (5) -drożna
Pasmo przenoszenia: 27 Hz – 26 kHz
Podział pasma: (250), 400 Hz, 2.5 (7.5) kHz
Wymiary (S x W x G): 240 x 2050 x 580 mm
Wymiary z maskownicami i cokołem (S x W x G): 450 x 2050 x 580 mm
Waga: 135 kg/szt.
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Opinia 1
Ponieważ w tym roku jakoś nic nie wskazywało i nadal nie wskazuje na to, by światło dzienne ujrzała kolejna edycja wrocławskiego Audiofila wszystkie znaki na ziemi i niebie jasno dawały wszystkim zainteresowanym do zrozumienia, iż przynajmniej do połowy maja, czyli do monachijskiego High Endu, weekendy powinniśmy mieć dla siebie. Traf jednak chciał, że niejako w ramach rozgrzewki przed największą imprezą dla audiofilów w tej części kuli ziemskiej już od zeszłego tygodnia nie mogliśmy narzekać na brak zajęć. W zeszły weekend odbyła się bowiem pierwsza edycja Electronics Show 2018 a w minioną sobotę, tym razem w gościnnych wnętrzach znanego wszystkim bywalcom listopadowego Audio Video Show Hotelu Radisson Blu Sobieski, krakowsko-warszawski Nautilus przygotował nie lada gratkę dla wszystkich miłośników ekstremalnego High-Endu.
W sali Wilanów I, w której podczas minionego AVS tak świetnie poradziły sobie wspomagane trzema Basshornami XD topowe Avantgarde Acoustic Trio tym razem stanęły już konwencjonalne, lecz nie mniej imponujące Dynaudio Evidence Master. Z resztą, czego by nie mówić, to cały, zaprezentowany w sobotę tor audio jeśli nie ocierał się o stratosferę możliwości branży audio, to spokojnie operował daleko poza granicami akceptacji większości nieskażonych audiophilią nervosą konsumentów. I wcale nie chodzi tu o jakąkolwiek złośliwość, lecz o realną tak wartość, jak i możliwości soniczne tego niesamowitego systemu marzeń. W roli źródła wystąpiły bowiem dzielony odtwarzacz Accuphase DP-950 / DC-950, oraz uzbrojony we wkładkę My Sonic Lab Hyper Eminent zjawiskowy gramofon Transrotor Tourbillon FMD a dalej było jeszcze ciekawiej. Domenę analogową pod swoje skrzydła wziął phonostage Ayon Spheris w najnowszej – przygotowanej na 2018 r. specyfikacji. Centrum sterowania wszechświatem, czyli przedwzmacniacz stanowił Accuphase C-3850 a rolą wzmocnienia obarczono flagowe A-klasowe monobloki Accuphase A-250. Jeśli w tym momencie myślicie Państwo, że to wszystko, to pragnę poinformować, że prawie macie racją, z tą tylko uwagą, iż zapomnieliście o usilnie deprecjonowanym przez kablosceptyków drobiazgu, jakim właśnie są spinające poszczególne elementy w jedną całość przewody, a jak wiadomo krakowsko-warszawski Nautilus ma czym w tej dziedzinie się pochwalić a miniona sobota była ku temu idealną okazją. Dlatego też dziwić nie powinna obecność topowych interkonektów Siltech Triple Crown i głośnikowych Double Crown a w zasilaniu, oprócz wiadomych holenderskich węży wypatrzeć można było burgundowe Acrolinki 7N-PC9700.
Świadectwem troski o każdy, najmniejszy detal była, przeprowadzona na potrzeby weekendowej prezentacji, adaptacja akustyczna hotelowej sali z użyciem rodzimych dyfuzorów acoustic manufacture. Warto też wspomnieć, iż o pozytywną energię zadbała para od generatorów ultra-niskich częstotliwości (fal Schumanna) Acoustic Revive.
No dobrze, spis inwentarza mamy z głowy, więc spokojnie możemy pokusić się o kilka niezobowiązujących zdań poświęconych brzmieniu powyższego zestawu. W tym momencie uczciwie przyznam, iż nie mam bladego pojęcia, czy to ze względu niezwykle korzystny biomet, obecność wspomnianych ustrojstw Acoustic Revive, czy też serwowanych podczas odsłuchu płynnych „popepszaczy percepcji”, ale skonfigurowany przez krakowsko-warszawski team Nautilusa set zagrał po prostu genialnie i to abstrahując od hotelowych warunków. Nie dość bowiem, że możliwości dynamiczne Dynaudio napędzanych monosami Accu aż się prosiły o wielką symfonikę, to i precyzja ogniskowania źródeł pozornych, czy gradacja planów muzycznych nie pozostawiała nawet cienia złudzeń, że jakakolwiek krytyka wynikać może wyłącznie z czystej złośliwości. Jeśli bowiem niezależnie od tego, czy na lewitującym, masywnym talerzu Transrotora lądowała jedna z fenomenalnych, tak pod względem muzycznym, jak i realizatorskim płyt przyniesionych przez Pana Mieczysława Stocha z Art Reco, czy w dostojnie wysuwającej się szufladzie Accuphase’a gościł daleki od audiofilskości Kraftwerk liczyła się przede wszystkim muzyka i tylko muzyka. Jeśli dodamy do tego całkowitą dowolność prezentowanego przez prowadzących repertuaru, gdzie oprócz właśnie audiofilskich około-samplerowych rejestracji do ostatniej sekundy wybrzmiewały znane i lubiane „przeboje” w stylu „The Road to Hell” Chrisa Rea a i prośby o odtworzenie krążków przyniesionych przez odwiedzających prezentację gości realizowane były praktycznie na bieżąco trudno byłoby mówić o jakimkolwiek drukowaniu meczu. Był to bowiem ewidentny przykład na to, że przemyślany i fachowo skonfigurowany zestaw powinien zagrać dowolną muzykę a mit o tym, że im lepszej set zestawimy, tym mniej płyt da się na nim słuchać z przyjemnością można odłożyć na półkę z bajkami dla naiwnych audiofilów.
I już niejako na zakończenie i poza konkursem – jeśli ktoś do tej pory przymierzał się do nieco skromniejszego modelu Dynaudio Evidence Platinum , to … pod żadnym pozorem nie powinien nawet zbliżać się do Evidence Master. Powód powyższego ostrzeżenia jest niestety dość oczywisty i wynikający z ewidentnej różnicy klas obu konstrukcji. Oczywiście Evidence Platinum nadal grają obłędnie i tylko pozazdrościć tym, którzy są ich szczęśliwymi użytkownikami, lecz Evidence Platinum to zupełnie inna liga. Podobne różnice zaobserwować można pomiędzy „starymi” A-200 Accuphase’a a nowymi A-250-kami, które bezlitośnie prezentują zalety najnowszej generacji japońskiej elektroniki sygnowanej szafirowym logotypem. Ale co ja będe Państwu plótł trzy po trzy – lepiej umówcie się na odsłuch i sami oceńcie. Inaczej przecież w tym hobby się nie da.
Serdecznie dziękując Organizatorom za zaproszenie i szalenie miłą atmosferę podczas sobotniej prezentacji mamy cichą nadzieję, że tego typu eventy na stałe zagoszczą w kulturalnym kalendarzu stolicy.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Chylący się ku końcowi wiosenny weekend dla mocno zaangażowanej w wykorzystywanie każdej nadarzającej się okazji do posłuchania czegoś ciekawego grupy audiofilów i melomanów oprócz wspaniałej, a rzekłbym nawet iście letniej pogody, w swej obfitości wiązanych z nią propozycji oferował również nietuzinkowe, bo prezentujące szczyty osiągnięć technicznych kilku dystrybuowanych przez warszawsko-krakowskiego Nautilusa marek audio. Nie wiedzieliście, że taka impreza będzie miała miejsce? Cóż, od kilkunastu dni owo wydarzenie rozgrzewało internet, a w szczególności wszechobecnego „fejsa” do czerwoności, dlatego też wszelkie argumenty na obronę swoich racji z mojej strony będą obciążone lekkim powątpiewaniem. Dlatego też mogę powiedzieć tylko jedno, kto nie był, ten stracił, gdyż było na czym kolokwialnie mówiąc zawiesić oko i co z punktu widzenia naszego hobby najważniejsze również ucho. A na czym konkretnie? Otóż zaczynem do zorganizowanego przez wspomnianego dystrybutora w warszawskim hotelu Radison Blu Sobieski w dniu 21.04.2018 r. przedsięwzięcia odsłuchowego były topowe duńskie kolumny Dynaudio Evidence Master. Oczywistą sprawą w takim przypadku jest zapewnienie tak wymagającym konstrukcjom odpowiedniej elektroniki, co w dbałości o najdrobniejszy, wpływający na końcowy efekt soniczny szczegół, przypadło również okupującym pierwsze miejsca w cenniku produktom japońskiego Accuphase (źródło cyfrowe, wzmocnienie pre-power), austriackiego Ayona (phonostage), niemieckiego Transrotora (gramofon), holenderskiego Siltecha (okablowanie) i japońskiego Acoustic Revive (akcesoria). Przyznacie, że oprócz faktu sporej wyliczanki dech w piersiach zapierają tak uwielbiane przez wielu zakręconych na punkcie słuchania muzyki w dobrej jakości światowe brandy. To zaś teoretycznie powinno skłonić mnie do pełnego wyszczególnienia każdego komponentu. Jednak na swoje usprawiedliwienie oznajmię, iż znając drobiazgowość Marcina, a przez to będąc w stu procentach pewnym, że on taką wyliczankę popełnił, oszczędzę Wam kolejnego zmagania się z identycznie brzmiącą listą obecności i skupię się na przekazaniu panującej podczas tego muzycznego spotkania fantastycznej atmosfery.
Jak było? Od pierwszych do ostatnich minut mojej wizyty fantastycznie. I nie chodzi li tylko o zaprezentowanie się szczytowych osiągnięć każdego z brandów, gdyż znając je w zdecydowanej większości z występów u siebie o wynik dźwiękowy byłem spokojny, tylko o atmosferę spotkania wielu wbrew pozorom przyjaciół. Począwszy od rozpoczynającej prezentację krótkiej prelekcji właściciela Nautilusa – Roberta Szklarza, przez wymieniane przez cały czas spostrzeżenia na temat odtwarzanej muzyki pomiędzy słuchaczami, po niestety zbyt krótką dla wielbicieli działu analogu prezentację kilkunastu czarnych krążków z pełnym pakietem informacji przez właściciela jednej z największych kolekcji czarnych płyt Pana Mieczysława Stocha spędzony we wspomnianym hotelu czas mijał w zatrważająco szybkim tempie. A to oznacza tylko jedno, było zajefajnie. Żadnego szukania dziury w całym, choć będąc zajadłym wrogiem zawsze można by się przyczepić, że sala konferencyjna hotelu momentami zbyt wiele od siebie wnosiła do dźwięku, tylko biorące pod uwagę zastane, w miarę możliwości za sprawą zorganizowanych od naszego rodzimego producenta Acoustic Manufacture paneli akustycznych zoptymalizowane, warunki odsłuchowe wyważone, w większości przypadków bardzo pozytywne opinie. Dlaczego tak mnie to zaskoczyło? Otóż z mojego bogatego portfolio zebranego podczas podobnych przedsięwzięć wiem, że bez względu na wynik dźwiękowy takiej prezentacji spora grupa gości często czepia się niezależnych od organizatora niuansów, co pokazuje nie do końca już startowe pozytywne nastawienie do takiej wizyty. Ale takie mamy czasy i pozostaje cieszyć się, że bywają takie jak to relacjonowane dzisiaj spotkania w gronie z pozoru obcych, ale w konsekwencji osobistego zderzenia bardzo przyjaźnie nastawionych do świata muzyki przedstawicieli homo sapiens. I za to gościom należą się brawa.
Interesuje Was kilka zadań na temat samego dźwięku? Proszę bardzo. Wykorzystana do celów prezentacji sala podczas ostatniej jesiennej wystawy AVS gościła uzbrojony w kilka Basshornów XD system Avangarde, dlatego też zmierzając w kierunku miejsca spotkania byłem bardzo ciekaw, jak co prawda wyposażone w cztery głośniki basowe Duńskie kolumny poradzą sobie z wypełnieniem tak wielkiej kubatury spełniającym wymagania słuchanej muzyki natężeniem niskich rejestrów. Efekt? Oczywiście, monstrualnych modułów Avangarde’a nie udało się prześcignąć, ale o dziwo kilka razy potęga basu bez problemu przerosła goszczącą nas wielką salę. Jak było całościowo? Wydaje mi się, że normalnie, czyli muzyka otulała nas z pełną swobodą i rozmachem przy każdym poziomie głośności i to bez względu na repertuar. Kiedy wymagał tego materiał w stylu Isao Suzuki Quartet „Blow Up”, podczas powolnego ciągnięcia smyka po najniższej strunie otrzymaliśmy istne trzęsienie ziemi, a gdy do głosu dochodziła wokaliza Patricii Barber, muzyka w przyjemnym flow głaskała nasze narządy słuchu. Ale przypominam, to były jednak bardzo przypadkowe warunki lokalowe i to co udało się w nich wycisnąć, w przypadku występów domowych jest co najmniej w 30 procentach do poprawienia. Zatem jeśli ktoś dysponuje odpowiednim zasobem środków płatniczych, powinien zmierzyć się z tym setem u siebie. Tylko lojalnie ostrzegam, może nie być powrotu do starej konfiguracji. Coś więcej? Stali czytelnicy wiedzą, że wgłębianie się w najdrobniejsze szczegóły w obcych warunkach lokalowych nie jest do końca fair i z reguły tego nie robię. Dlatego też na tym zakończę analizę walorów sonicznych, ale z miejsca zachęcam do zaliczenia ewentualnego kolejnego tego typu pokazu, gdyż wbrew pozorom można z takich spotkań można wynieść spory tak ważnych podczas zabawy w konfigurację swojego zestawienia bagaż doświadczeń.
Puentując opisywane wydarzenie chciałbym podziękować organizatorowi i z racji aplikacji w hotelowej sali ponad 300-tu kilogramowych kolumn wespół z ważącą często po 50 kilogramów elektroniką spokojnie można powiedzieć jego sprawnej drużynie za zaproszenie i zapewnienie kilkugodzinnej miłej atmosfery. Na podobnych mitingach bywam dość często, ale nie zawsze gospodarzom udaje się wytworzyć tak sprzyjające do słuchania muzyki warunki. Wierzę, że nie jest to ostatnie słowo, a jeśli tak, nie pozostaje mi napisać nic innego jak frazę: „Oby tak dalej”.
Jacek Pazio
Najnowsze komentarze