Opinia 1
O tym, że mam słabość do wszelakiej maści okablowania z co bardziej egzotycznych i odległych destynacji a przy tym niekoniecznie powszechnie znanych wytwórców nigdy nie ukrywałem. Ot, takie hobby, lub jak kto woli skrzywienie i czasem lubię sobie jakiś pozamainstreamowy wynalazek na własny użytek sprawić. Tym oto sposobem, pi razy drzwi niemalże piętnaście lat temu, z ogromu ówczesnego bogactwa dóbr wszelakich dostępnych na audiogonie udało mi się wyłowić wielce intrygujące z racji swej eterycznej aparycji przewody głośnikowe Slinkylinks S1, a następnie, zamiast od tegoż samego wytwórcy wyposażonych w eichmannowskie Bullet Plugi interkonektów, także pochodzące z Nowej Zelandii, również wykonane ze srebrnych przewodników i podobnie zakonfekcjonowane łączówki Antipodes Audio Katipo. Krótko mówiąc egzotyka pełną gębą i to egzotyka wagi muszej, gdyż w obu powyższych przypadkach waga opakowań przekraczała, bądź zbliżała się do ciężaru samego ich wsadu, między innymi z powodu używania wtyków które w dobie wyznawania zasady, iż „bez masy nie ma klasy” wydawały się wręcz (nie)poważnie anorektyczne. Jednak grały tak, że Antypody stały się niejako z automatu obszarem objętym moją wzmożoną atencją. Tym oto sposobem udało mi się doszperać, iż za popularnością rozwiązania Keitha Louisa Eichmanna stoi jego australijski dystrybutor Rob Woodland, który koniec końców kupił od ww. wynalazcy licencję na produkcję wtyków i innych akcesoriów. Lata mijały, pozyskaną wiedzę pokryła warstwa patyny oraz kolejne informacje i pewnie taki stan trwałby po dziś dzień, gdyby nie pojawienie się w naszej redakcji niewielkiego pudełka nadesłanego przez AVcorp Poland. I był to moment, w którym po raz kolejny, pomimo blisko półwiecznej egzystencji na tym ziemskim łez padole nie mogłem się zdecydować, czy życie to niekończący się ciąg zbiegów okoliczności, czy też nic nie dzieje się przez przypadek i samo z siebie, lecz jest konsekwencją czasem pozornie zupełnie niezwiązanych działań. Chodzi bowiem o fakt, iż choć bohater naszego dzisiejszego spotkania niejako debiutuje na łamach SoundRebels jako reprezentant nie tylko swojego (wy)twórcy, czyli manufaktury Curious Cables, co całego kontynentu, z którego pochodzi, to stoi za nim nie kto inny, tylko właśnie Rob Woodland. Jednym słowem świat naprawdę jest mały i nic w naturze nie ginie. Pytanie tylko jak moje doświadczenia z przeszłości przełożą się na współczesny przejaw aktywności twórczej Roba. Jeśli i Państwa nurtuje powyższy dylemat nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do dalszej lektury.
Akapit związany z wrażeniami natury organoleptycznej, czyli aparycją i budową naszego dzisiejszego bohatera pozwolę sobie rozpocząć od krótkiego wstępu poświęconego możliwie skondensowanej genezie jego powstania. Jest to o tyle istotne, gdyż Curious Cables ujrzały światło dzienne w sposób zupełnie niewymuszony a zarazem wynikający z frustracji Roba Woodlanda płynącej z niezadowolenia ze status quo obecnego kilka lat temu na rynku przewodów USB. Skoro bowiem to właśnie pliki, abstrahuję w tym momencie od tego, czy mowa o zgromadzonych na domowych NAS-ach, czy też dostępnych w formie streamingu, miały być i poniekąd już są przyszłością audio, oferując parametry nieosiągalne dla cyfrowych nośników fizycznych, to czemuż ów drzemiący potencjał tak trudno uwolnić i usłyszeć. W wyniku krótkiego śledztwa wyszło wtenczas na jaw, że jednym z najsłabszych ogniw są przewody USB, które zaprojektowane li tylko do przesyłu danych dedykowaną im funkcję wykonuję zgodnie z założeniami, lecz już do muzyki nadają się najdelikatniej rzecz ujmując średnio. Krótko mówiąc, zgodnie z zasadą, że jak coś ma być zrobione porządnie, to trzeba zakasać rękawy i zrobić to samemu, Rob Woodland – właściciel i konstruktor Curious Cables na drodze prób i doświadczeń doszedł m.in. do wniosku, iż w przewodach USB ekranowanie ma sens o ile dotyczy … żył zasilających a nie sygnałowych. Czemu? Po pierwsze, gdyż to właśnie zasilanie „sieje” a po drugie w przewodach USB sygnał prowadzony jest w trybie zbalansowanym. Nie zaszkodzi również zapoznać się z umieszczoną wewnątrz pudełka krótką instrukcją zalecającą takie ułożenie przewodu, by zewnętrzna żyła (w tym wypadku zasilająca 5V) znajdowała się jak najdalej od wiązki głównej. I właśnie głównie owym rozwiązaniem Evolved różni się od swojego niższego stanem rodzeństwa. Poprawiono bowiem jego (uziemienia, nie rodzeństwa) skuteczność, zmniejszono rezystancję i obniżono przenoszenie szumów pomiędzy nim a żyłami sygnałowymi. Z kolei przewody sygnałowe to wyżarzone srebro w dielektryku powietrznym, w którym przewód nie styka się z izolacją, a więc rozwiązanie, jakie pamiętam z ww. Slinkylinks S1.
Przechodząc jednak od szczegółu do ogółu i skupiając się na aparycji tytułowej łączówki śmiało możemy uznać, iż już od progu widać, że mamy do czynienia z produktem wybitnie manufakturowym, czyli dalekim od masowego rozmachu, jaki reprezentował daleko nie szukając, recenzowany przez nas w zeszłym tygodniu Ricable Invictus USB. Skromny, czarno-biały, pleciony peszelek na obu krańcach zabezpieczono niebieską termokurczką z firmowymi nadrukami a sam przewód zakonfekcjonowano lekkimi wtykami. Generalnie CCE (Curious Cables Evolved) jest nad wyraz mało absorbujący tak pod względem wyglądu – przekroju, jak i masy, więc pomimo pewnej, wynikającej z jego budowy, sprężystości sama aplikacja nie powinna nastręczać najmniejszych trudności nawet przy chodzących w podobnej kategorii wagowej urządzeniach.
A jak nasz dzisiejszy gość prezentuje się pod względem brzmieniowym? Przewrotnie powiem, że diametralnie inaczej niż wspomniany przed chwilą Invictus. O ile bowiem włoski przewód w sposób całkowicie otwarty narzucał własną narrację Curious robi coś całkowicie odwrotnego, czyli usuwa się w cień znikając z toru wzorem ultra high-endowego Synergistic Research Galileo SX Ethernet i to właśnie w nim należałoby upatrywać podobieństw. Jeśli ktoś w tym momencie stwierdzi, że szaleństwem i totalnym nieporozumieniem jest chociażby sugestia, iż oba modele cokolwiek łączy – w tym obsługiwany typ transmisji, o wręcz kolosalnej różnicy w cenie nawet nie wspominając, więc jakikolwiek sparing jest wykluczony, spieszę z wyjaśnieniem, że z całym szacunkiem, ale rozmawiamy o dźwięku per se a ponadto, że przynajmniej teoretycznie „pieniądze nie grają”. Co prawda szalenie ułatwiają działania a jednocześnie otwierają drzwi do kosztownych technologii i materiałów, ale finalnie i tak i tak liczy się efekt końcowy i wybitnie subiektywna ocena odbiorcy. Nie twierdzę też, że CCE gra dokładnie tak samo i na tym samym poziomie co ww. amerykańska ethernetowa konkurencja, bo nie gra. Chodzi jednak o wspólny zbiór cech i założeń, które dla brzmienia obu łączówek są zbieżne i tożsame. A owym zbiorem jest w telegraficznym skrócie uwolnienie drzemiącej tak w nagraniach, jak i obecnych w naszych systemach źródłach dynamiki i możliwie bliskiej natywnej rozdzielczości materiału źródłowego. Dążymy bowiem do sytuacji idealnej, gdy zastosowane przez nas połączenia nie degradują transmitowanego sygnału w myśl zasady, że najlepszym połączeniem jest jego brak. Jednak wcale nie mam na myśli Wi-Fi a tym bardziej Bluetooth, lecz sytuację możliwie krótkiej drogi sygnału i możliwie daleko posuniętą redukcję elementów stojących na jego drodze, bądź, jak to ma miejsce w tym wypadku bliską ideałowi transparentność i bezstratność.
Co ciekawe wszystkie powyższe superlatywy zaczęły lęgnąć się w mej mózgownicy na jakże dalekim od audiofilskiej perfekcji repertuarze, jak „Under the Sun” Blacktop Mojo, gdzie zahaczający o heavy metal hard rock szalenie udanie podlano pikantnym bluesowym sosem. Było ciężko, zadziornie, ale melodyjnie i przede wszystkim niezwykle bezpośrednio, jednak bezpośredniością oznaczającą namacalność a nie ofensywność. Różnica może niewielka w teorii, acz szalenie istotna podczas wielogodzinnych sesji odsłuchowych, gdyż nie chodzi o sztuczne wyeksponowanie skrajów pasma, czy poszczególnych instrumentów zawieszając je w sterylnej próżni, lecz o zachowanie nie tylko homogeniczności przekazu, co przede wszystkim obecnych podczas sesji energii i flow między muzykami. Proszę tylko zwrócić na partie blach i gitar elektrycznych, gdzie jakiekolwiek „autorskie” wyostrzenie niebezpiecznie zbliżałoby przekaz do granicy komfortu a nic takiego miejsca nie miało. Zamiast tego poprawie uległa komunikatywność ww. problematycznego instrumentarium, czyli było słychać nie dość, że więcej, to przede wszystkim lepiej. Miłośnikom lżejszych i nieco bardziej kojących brzmień polecę fenomenalny dwupłytowy krążek „Rhythm & Blues” Buddy Guy’a, gdzie typowo klubowe (chodzi o klub bluesowy a nie dzikie pląsy przy dudniącej „muzyce technicznej”) klimaty przeplatają się z misternie dopracowanymi mini orkiestracjami z partiami dęciaków (kolejna okazja do docenienia walorów Curiousa), bądź smyczków. A CCE tylko czekał na takie smaczki i nader umiejętnie znikając z toru pozwalał czerpać z ich obecności samą przyjemność. I tutaj drobna uwaga, o ile bowiem wspominany Invictus serwował przekaz firmowo dopalony i dosaturowany, to przy Curiousie twardo stąpamy po ziemi i trzymamy się faktów, więc jeśli ktoś liczy na krainę łagodności i gładkość nawet tam, gdzie jej nie ma, to tu jej nie znajdzie. Znajdzie za to prawdę zarówno o nagraniu, jak i posiadanym źródle. Prawdę nagą i zarazem ze względu na ową nagość niezwykle piękną i autentyczną – bez retuszu, filtrów i upiększaczy. Generalnie chodzi mi o to, co doskonale znają, pamiętają a czasem głównie w tym celu do Monachium przyjeżdżają bywalcy majowego High Endu – o efekt live, jaki jest w stanie zapewnić elektronika Silbatone z blisko stuletnimi kinowymi tubami. Ci co byli i słyszeli doskonale wiedzą o co chodzi a tym z Państwa, którym nie dane było owego absolutu doświadczyć gorąco polecam nadrobienie zaległości.
Równie pozytywne adnotacje poczyniłem przy pełnym skupienia i zadumy „Tribute to Tomasz Stańko” formacji Piotr Schmidt Quartet wspomaganej przez Wojciecha Niedzielę. Jest to o tyle nieoczywiste, gdyż o ile w dynamicznych klimatach timing, drive i bezpośredniość bezsprzecznie procentują, to przy tzw. grze ciszą potrafią nieraz wywoływać podskórną nerwowość i chęć usilnego szukania emocji tam, gdzie raczej akcent stawiany powinien być na kontemplację. Całe szczęście tytułowa łączówka doskonale się i w takich połamanych rytmicznie niespiesznych dźwiękach odnalazła perfekcyjnie oddając zamysł twórców budujących misterne muzyczne instalacje z jednej strony pieczołowicie, z iście aptekarską dokładnością, oddając każdy szmer, przedęcie i muśnięcie blach a z drugiej dbając, by ta układanka była spójna i koherentna. Jeśli dodamy do tego mikrodynamikę zdolną z owych szmerów i muśnięć zbudować pełnoprawną sekcję rytmiczną trzymającą w karbach pozostałe instrumentarium a każdorazowe przepięcie na konkurencyjne okablowanie zdawało się nieco spowalniać, spłycać i ujednolicać do tej pory żywy i holograficznie trójwymiarowy przekaz. Dopiero wtedy można było docenić z jaką swobodą i brakiem jakichkolwiek limitacji australijski przewód kreował trójwymiarową scenę dźwiękową. W dodatku scenę nie w sztuczny sposób „rozdmuchaną”, lecz w pełni zgodną tak z realiami w jakich konkretnych nagrań dokonano, jak i zamysłem ich realizatorów. Proszę tylko z użyciem tytułowego przewodu porównać dwa fenomenalne i zrealizowane w sakralnych wnętrzach albumy „Tartini Secondo Natura” tria Tormod Dalen, Hans Knut Sveen, Sigurd Imsen i „Antiphone Blues” Arne Domnérusa a następnie skonfrontować z możliwościami dostępnej na rynku konkurencji. Nie chcę uprzedzać w tym momencie faktów, ale jestem jakoś dziwnie spokojny o wynik takiego sparringu.
Patrząc zarówno na aparycję, jak i cenę Evolved USB można byłoby topową łączówkę Curious Cables uznać za idealną propozycję dla wszystkich zafiksowanych na źródłach cyfrowych i poszukujących, czasem li tylko dla sportu, niszowych produktów pasjonatach. Tymczasem nasz dzisiejszy bohater lekkim, niewymuszonym truchtem i bez najmniejszej tremy, o zadyszce nawet nie wspominając, wbiega na audiofilski Olimp. Jest bowiem niesamowicie rozdzielczy, transparentny i … chciałem napisać dynamiczny, ale to nie on sam dynamikę podkręca, czy też kreuje, lecz uwalnia i pozwala płynąć jej wartkim strumieniem. Jest zatem przewodem szalenie uniwersalnym i zdolnym pokazać niemalże (pozostawiam sobie pewien margines bezpieczeństwa na konstrukcje, które potrafią jeszcze więcej) wszystko, o ile tylko owo wszystko jest tego warte. Jest zarazem studyjnie prawdomówny i audiofilsko wyrafinowany i tylko od nas i naszego systemu zależeć będzie, czy będziemy w stanie go i jego prawdomówność docenić.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Musical Fidelity M8xi
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jak ujawnia tytuł naszego spotkania, z małą, dokładnie tygodniową przerwą, po raz kolejny będziemy mierzyć się z okablowaniem przesyłu sygnału cyfrowego w standardzie USB. Być może kilku z Was taka częstotliwość zabawy tego typu produktami nieco zaskoczy, jednak zapewniam, to nie jest nasze widzi mi się, tylko odpowiedź na potrzeby coraz bardziej okupowanego przez różnego rodzaju konstrukcje streamujące muzykę, rynku audio. Od jakiegoś czasu posiadanie tego typu źródła dla wielu melomanów stało się czymś na kształt must have, dlatego nie zasypiając gruszek w popiele, gdy tylko nadarzy się okazja, bierzemy na tapet różne kable pozwalające przesłać uporządkowane pakiety zer i jedynek. Takim to sposobem dzisiaj padło na australijskiego Curious Cables, który za sprawą stacjonującego w Jaworze dystrybutora AVcorp wystawił do boju model Evolved USB.
Niestety z uwagi na lakoniczność producenta w domenie chwalenia się firmowymi rozwiązaniami technicznymi tytułowego kabla, tak prawdę mówiąc nie wiemy prawie nic. A pawie dlatego, że po pierwsze – z doświadczenia organoleptycznego mogę powiedzieć, iż kabel może nie wije się bezwiednie jak wąż, jednak nie jest bardzo sztywny, co w miarę łatwo pozwala uformować go w przestrzeni zaszafkowej. Po drugie – od strony wizerunkowej ubrano go czarno-srebrną plecionkę. Po trzecie – dalekie od jakiegoś szaleństwa wizualnego wtyki USB obciągnięto błękitną termokurczką z nadrukowanymi logo marki i nazwą modelu. A po czwarte łączący oba wtyki, ekranowany kabelek z napięciem 5V wydzielono jako osobny przebieg poza główną wiązkę kabli sygnałowych we wspomnianej plecionce. Tak prezentujący się produkt spakowano w estetyczne kartonowe pudełko z dołączoną do kompletu odezwą od jego pomysłodawcy.
Rozpoczynając opis oferty brzmieniowej Curiousa przyznam się bez bicia, że w wyłapaniu wszystkich wprowadzanych w moim systemie zmian bardzo przydatny był test ostatnio recenzowanego kabla z włoskiej stajni Ricable Invictus USB. Powodem takiego stanu rzeczy okazała się być diametralnie inna specyfika prezentacji tego samego materiału. Mianowicie, gdy mieszkaniec półwyspu w kształcie buta stawiał na przekaz nasycony i gęsty, co z automatu przekładało się na co prawda przyjemne w odbiorze, bo esencjonalne, jednak lekkie uśrednianie około-muzycznych zagadnień, to Australijczyk celował w ich transparentność, szybkość i oddech. Nie muszę chyba nikogo uświadamiać, że przy okazji zebrał się w sobie najniższy rejestr, w stronę neutralności podryfowała średnica, a góra nabrała większego blasku, co w konsekwencji mogło okazać groźne dla uzyskania odpowiedniego bilansu pomiędzy jego lotnością i wagą. Na szczęście robił to na tyle umiejętnie, że nie zaliczyłem efektownie latających w eterze żyletek, tylko doświadczyłem wdrożonej w życie wiedzy, jak pokazać muzykę z jej zadziornością, ale przy tym daleką od napastliwości. Naturalnie jej ogólny ciężar w stosunku do Włocha skoczył o oczko w górę, jednak w najmniejszym stopniu nie zbliżył się do stanu przed-anorektycznego. Była za to z drivem, dobrym atakiem i świetnym napowietrzeniem wirtualnej sceny. Oczywiście takie działanie naturalną koleją rzeczy preferowało nurty nastawione na rockowy bunt i mocne elektroniczne uderzenie – to był niekwestionowany konik testowej konfiguracji, jednak w moim, zaznaczam, że w standardzie dość ciemno grającym systemie, temat dużej przyjemności z obcowania z muzyką przybierał pozytywny wydźwięk również podczas napawania się stawiającym na granie ciszą jazzem oraz znaczną większością muzyki dawnej. Jaki był powód takiego obrotu sprawy? Już zdradziłem, czyli startowe nasycenie posiadanego systemu, który po zastrzyku oddechu i szybkości narastania sygnału bez popadania w oschłość i szkodliwe odchudzenie, pokazał fajny timing i radość odtwarzanych wydarzeń scenicznych. To zaś sprawiało, że w jazzie świetnie wypadały wszelkiego typu zawieszone w eterze, dzięki transparentności kabla, trwające w nieskończoność pojedyncze dźwięki, a w muzyce dawnej dla przykładu spod znaku interpretacji Jordi Savalla pieśni do Sybilli, bez oznak zbytniej lekkości głosów artystów znakomicie wypadała obecność muzyków w wielkiej kubaturze goszczącego ich klasztoru. Oczywiście za każdym razem było coś za coś, jednak zawsze odbierałem to jako czerpanie przyjemności z innego spojrzenia na ten sam materiał muzyczny, a nie niebezpieczne zbliżanie się do potencjalnego problemu. Naciągam fakty? Nic z tych rzeczy. Przecież każdy z Was niejednokrotnie spotkał się z podobnym wynikiem wpięcia czegoś nowego w swój tor. A czy to bywa docelowa konfiguracja, to już zależy od potrzeb i oczekiwań zainteresowanego. Ja opisuję osiągnięty wynik, który notabene na etapie poszukiwań okablowania do streamera, z pewnością wpisałby Australijczyka na zwyczajową listę odsłuchową.
Czy tytułowy kabel jest uniwersalny? Myślę, że jeśli docelowy system nie jest nazbyt odchudzony, to nawet neutralne układanki bez najmniejszych problemów mogą się z nim dogadać. Dlaczego tak sądzę? To proste. Jak wynika z powyższego tekstu, z jednej strony powodował w dobrym tego słowa znaczeniu, za sprawą zastrzyku drive’u pozytywne przyspieszenie bicia serca, ale za to z drugiej wiedział, gdzie przebiega linia dobrego smaku. Dlatego też, jeśli chcecie tchnąć w swoje zestawy nutkę radości i swobody w prezentacji, w moim odczuciu czeka Was starcie z Curious Cables Evolved USB na ubitej ziemi. Nie widzę innej opcji.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: AVcorp Poland
Ceny: 2 649 PLN/ 0,8m; 2 849 PLN / 1m; 3049 PLN / 1,2m; 3 349 PLN / 1,5m; 3 799 PLN / 2m
Najnowsze komentarze